Rok na Kwiatowej. Tom 8. Grudniowe kwiaty - Karolina Wilczyńska - ebook

Rok na Kwiatowej. Tom 8. Grudniowe kwiaty ebook

Karolina Wilczyńska

4,5

Opis

Tegoroczna zima na Kwiatowej przyniesie wiele niespodzianek! Dowiedz się, co słychać u Twoich ulubionych bohaterów w świątecznej odsłonie serii „Rok na Kwiatowej”!

 

Norbert czuje, że nareszcie wszystko w jego życiu zaczyna się układać. Jego firma prężnie się rozwija, więc wraz ze wspólnikiem wynajmuje nowy lokal i przyjmuje coraz więcej zleceń. Gdyby tylko udało mu się naprawić relację z najlepszą przyjaciółką… Pojawia się doskonała okazja, bo zbliżają się święta, a to przecież szczególny czas, gdy możemy pokazać najbliższym, jak bardzo nam na nich zależy. Jednak Norbert nie obawia się wyłącznie tego, czy Julia mu wybaczy. Chce jej zdradzić jeszcze pewien sekret, ale nie wie, jak dziewczyna zareaguje.

Tymczasem Danuta szykuje świąteczne spotkanie dla znajomych i sąsiadów z bloku przy ulicy Kwiatowej. Nie zabraknie na nim również Norberta i  Dominika – jaką rolę w ich życiu odegra prawniczka? I co zrobi Julia, gdy pozna tajemnicę Norberta?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (241 ocen)
140
77
19
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotka64

Dobrze spędzony czas

Polecam. Warto było poznać tak różnorodnych mieszkańców Kwiatowej. Pomyślałam, że każdy powinien mieć sąsiadów, którzy są czasami lepsi niż rodzina. Za często zamykamy się na innych
00
Elakont

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda że to już koniec serii. Polecam.
00
wasabi1084

Nie oderwiesz się od lektury

ostatnia równie fajna jak poprzednie
00
she__vvolf

Z braku laku…

Jeden z gorszych tomów, mocno już przekombinowany. Zdecydowanie druga seria nie dosięgła do pięt tej pierwszej. Zarówno pod względem wątków, jak i kreacji samych bohaterów. Szkoda 🤷🏼‍♀️
00
basia1308

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna seria o przypadkowej przyjaźni ludzi, których los połączyło kilkoro malusich psiaków. Rozwinęła się miłość, której każdy potrzebował i czekał z utęsknieniem. Fajnie, że mogłam wrócić na kwiatową.
00

Popularność




Dotychczas w serii „Rok na Kwiatowej” ukazały się:

Wędrowne ptaki

Zamarznięte serca

Dotyk słońca

Owoce miłości

Zapach bzu

Kwitnące lilie

W kolorze wrzosu

Copyright © Karolina Wilczyńska, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel, Aleksandra Wolska

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Katarzyna Smardzewska | panbook.pl

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz

Fotografie na okładce:

© Syda_Productions | Depositphotos.com

© Dina Trifonova | Depositphotos.com

Fotografia autorki: Katarzyna Bezak Studio

Fotografia na skrzydełku: Agnieszka Kwiatkowska

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-66570-70-2

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Norbert

Tak długo się nie widzieliśmy? Niemożliwe! Trudno uwierzyć, ale skoro tak mówisz, to na pewno tak jest. I wygląda na to, że całkiem straciłem poczucie czasu. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, kiedy opowiem ci, jak wiele się u mnie dzieje.

Oczywiście zacznę od pracy, bo to właśnie ona zajmuje mi ostatnio prawie całe dnie. Przyznam, że czasami zapominam o zakupach, a nawet w ogóle o jedzeniu. Mam tyle do zrobienia, projekty czekają w kolejce, a każdy oczywiście bardzo pilny. Wiesz, tacy już są klienci – chcieliby wszystko jak najszybciej i nieraz trzeba być naprawdę niezłym dyplomatą, by wytłumaczyć im, że nie są jedyni i najważniejsi. Staram się wszystko jakoś pogodzić i nie stracić żadnego z nich, bo wciąż się obawiam, że dobra passa może się skończyć. Chociaż Jacek, mój wspólnik, mówi, że teraz już nie musimy się obawiać.

– Norbert, człowieku! – Poklepał mnie po ramieniu, kiedy zaprosiłem go na piwo i opowiedziałem mu o rozmowie z deweloperem. – Dzięki tobie wskoczyliśmy na najwyższy poziom! – Popatrzył na mnie z podziwem. – No, powiem szczerze, że jestem mocno zaskoczony. – Pokręcił głową. – Nie sądziłem, że z ciebie taki fighter!

Fighter, czyli wojownik, rozumiesz? Prawdę mówiąc, nie przepadam za tymi anglojęzycznymi określeniami, ale przyznam, że to akurat mi się spodobało i jeszcze wiele razy powtarzałem je sobie w myślach. Bo widzisz, ja sam jakoś nie mogę w to uwierzyć.

Ach, bo ty nic nie wiesz! Kiedy się ostatnio widzieliśmy, opowiedziałem ci tylko o zamieszaniu z projektem dla Wojnackiego i mojej kontuzji. W takim razie muszę trochę uzupełnić fakty, żebyś była na bieżąco.

Złożyłem projekt na czas. Dosłownie w ostatniej chwili wpadłem do sekretariatu dewelopera.

– Jestem umówiony z panem Wojnackim – rzuciłem asystentce i nie czekając na pozwolenie, zapukałem do drzwi gabinetu.

– Proszę! – dobiegło do moich uszu.

– Dzień dobry – powiedziałem, wchodząc do środka i starając się uspokoić oddech.

Mężczyzna spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi. W jego oczach dostrzegłem błysk zaskoczenia.

– A panu co się stało? Stoczył pan jakąś bitwę w windzie? – zapytał z zainteresowaniem.

Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie prezentuję się zbyt profesjonalnie. Nie dość, że tekturową tubę przytrzymywałem ręką owiniętą bandażem, to jeszcze ubrany byłem w dżinsy i koszulkę, której nie zmieniłem od wczoraj. Nie miałem czasu, żeby się przebrać. Nieogolony, po nieprzespanej nocy, musiałem wyglądać jak ofiara jakiejś bójki.

– Przepraszam, spieszyłem się… – bąknąłem w ramach usprawiedliwienia, ale nie zabrzmiało to przekonująco nawet w moich uszach.

Na szczęście Wojnacki nie drążył tematu. Zerknął tylko na zegarek i skinął głową.

– Zdążył pan – oznajmił krótko. – W takim razie proszę mi pokazać, z czym pan przyszedł. – Wskazał głową na tubę.

Podałem mu rulony, a z torby przerzuconej przez drugie ramię wyjąłem zbindowany plik dokumentów. Położyłem to wszystko na biurku i cofnąłem się o dwa kroki.

– Niech pan siada – zaprosił przedsiębiorca i skinął ręką w kierunku fotela stojącego przy okolicznościowym stoliku pod oknem.

– Dziękuję, wolę stać – odparłem.

Bałem się, że jeśli zajmę miejsce na wygodnym siedzisku, to po prostu zasnę. Dopiero byłby wstyd!

Wojnacki nie nalegał. Sięgnął po dokumentację i zaczął ją przeglądać. Starałem się wyczytać z jego twarzy, co myśli, ale on jest wytrawnym biznesmenem i potrafi doskonale ukrywać emocje. Musiałem poczekać, aż sam zechce podzielić się ze mną wrażeniami.

Trwało to pewnie kilka minut, ale miałem wrażenie, jakbym stał tam całe godziny. Ledwie trzymałem się na nogach, na dodatek środek przeciwbólowy przestawał działać i ręka zaczęła mocno dawać mi się we znaki.

Wreszcie głos dewelopera wyrwał mnie z tego dziwnego stanu między snem a jawą.

– Panie Norbercie, nie wiem, jak pan tego dokonał. Nie wierzyłem, że się panu uda.

– Łatwo nie było – wyrwało mi się z westchnieniem.

– Domyślam się. – Wojnacki uśmiechnął się lekko. – Ale dał pan radę. Gratuluję. Lubię ludzi, którzy się nie poddają. Moim zdaniem będzie z pana dobry biznesmen. – Ułożył przejrzane dokumenty i przesunął je na bok biurka.

Do tuby nawet nie zajrzał.

Pomyślałem, że to koniec. Usłyszałem kilka miłych słów na pociechę, ale projekt mu się nie podoba.

Trudno – uznałem w duchu, bo naprawdę w tym momencie chciałem już tylko znaleźć się we własnym łóżku i zasnąć. Przynajmniej będę mógł spojrzeć sobie w twarz w lustrze. Zrobiłem wszystko, co mogłem, i najlepiej, jak potrafię.

– Dziękuję – powiedziałem, nawet nie patrząc na Wojnackiego. – Do widzenia. – Odwróciłem się i ruszyłem w stronę drzwi.

– Myślę, że ten ośrodek zdrowia wzbudzi zazdrość u moich konkurentów. Łącznika na dachu nie wymyślił jeszcze nikt. – Usłyszałem nieoczekiwanie.

Zatrzymałem się w pół kroku.

– Proszę przyjść jutro, najlepiej około południa. Dopniemy sprawy finansowe – zaproponował deweloper.

Odwróciłem się. Chyba nie umiałem ukryć zaskoczenia i niedowierzania, bo Wojnacki się uśmiechnął.

– Jest pan zaskoczony? – zapytał z rozbawieniem. – Więcej pewności siebie, młody człowieku! Obejrzałem wcześniej cztery inne projekty i żaden nie był tak dobry jak pański. Dlatego będę miał dla pana jeszcze kilka propozycji. Chcę sobie zagwarantować pańskie usługi, zanim ustawi się do pana kolejka chętnych i podniesie pan stawkę. – Mrugnął porozumiewawczo. – A teraz niech pan idzie do domu i porządnie się wyśpi, bo czeka pana sporo pracy.

Pokiwałem jedynie głową, bo nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Wiem, może wyszedłem na półgłówka, ale uwierz, że w tamtej chwili naprawdę nie wiedziałem, czy to się dzieje naprawdę, czy może mi się śni.

Wszystko dotarło do mnie tak naprawdę po kilku dniach, a w pełni uwierzyłem dopiero, gdy Wojnacki opłacił wystawioną przeze mnie fakturę. Zarobiłem na tym zleceniu więcej niż przez rok w poprzedniej firmie.

Sukces? O tak, dla mnie ogromny! Już ta jedna faktura pozwalała mnie i Jackowi odetchnąć, nie martwić się o opłaty i podatki. Ale to jeszcze nie koniec, uwierzysz?

Biznesmen dotrzymał słowa. Dał nam zlecenia na miniosiedle domków szeregowych, następnie na modernizację ośrodka wczasowego na Mazurach i zarezerwował sobie nasz czas na początek przyszłego roku, bo czekał na rozstrzygnięcie przetargu na zakup ziemi pod Łodzią, gdzie miał zamiar budować osiedle. Tym sposobem miałem pracę na kilka kolejnych miesięcy, a może nawet na cały rok.

– W tej sytuacji musimy poszukać młodych projektantów – uznał Jacek.

– Ale po co? – zdziwiłem się.

– Jak to? Będą robili część projektu, żebyś nie musiał zajmować się pierdołami. Przecież wiesz, jak to działa.

– Tak, ale na razie dam radę z tym wszystkim sam – zapewniłem.

– Na razie. Ale chyba nie poprzestaniemy na Wojnackim, co? – roześmiał się mój wspólnik. – Teraz mamy już czym się pochwalić kolejnym klientom. Będziemy rozwijać naszą firmę – wyjaśnił. – Przecież ja też muszę dołożyć cegiełkę, prawda? Inaczej przestanę być ci potrzebny – rzucił żartobliwie i mrugnął porozumiewawczo.

– No co ty! – zaprotestowałem. – Gdyby nie ty, nigdy nie odważyłbym się na rozpoczęcie własnego biznesu.

Musiałem jednak przyznać Jackowi rację: nie możemy poprzestać na jednym kliencie, nawet tak intratnym. I powinniśmy się rozwijać. A jeśli tak, to będziemy potrzebować pracowników.

Pytasz, czy się cieszę? Oczywiście. Jednak wciąż jakoś trudno mi uwierzyć, że zostanę czyimś szefem. To zupełnie nowa sytuacja, a w dodatku wszystko dzieje się tak szybko. Jeszcze kilka tygodni temu martwiłem się, czy będę miał za co żyć, a teraz…

Przyznam szczerze, że ta sprawa z Wojnackim dużo we mnie zmieniła. Poczułem, że mogę osiągnąć więcej, niż wcześniej sądziłem. Deweloper miał rację: brakowało mi pewności siebie. Teraz uwierzyłem w swoje możliwości. To bardzo miłe uczucie.

A, jeszcze jedno! Oczywiście chciałem dać Dominikowi pieniądze na obiecane buty, ale odmówił ich przyjęcia.

– Bierz! – zachęcałem. – Naprawdę ci się należą. Pomysł na łącznik był przecież twój.

– Przypadek. – Wzruszył ramionami. – A ty lepiej kup nową drukarkę, żeby na przyszłość nie było niespodzianek – dodał.

Wiedziałem, że pod tą pozorną złośliwością kryje się troska o mnie, i nawet mnie to wzruszyło.

– Na drukarkę też mi wystarczy – zapewniłem.

– No to kup jakieś kwiatki tej twojej Julii – doradził, patrząc mi uważnie w oczy. – Już kilka razy spotkałem ją na spacerze z psem i pytała o ciebie. Powiedziałem, że jesteś bardzo zapracowany, ale nie wiem, czy uwierzyła.

– To nie jest żadna „moja Julia” – zaprotestowałem.

Dominik tylko wzruszył ramionami.

– Miałem wrażenie, że się przyjaźnicie – powiedział. – Jakbyś się z nią pogodził, to może zrobiłaby jutro zakupy i coś do jedzenia, bo ja cały dzień pracuję i nie mam czasu.

– Sam zrobię – odburknąłem. Z moją ręką było już całkiem dobrze, nie bolała i mimo opatrunku mogłem robić prawie wszystko.

Doceniałem, że Dominik zajął się ostatnio domem, ale wiedziałem, że w końcu obowiązki zaczną mu ciążyć. Mógł powiedzieć o tym normalnie, a nie wciągać w sprawę Julię. Trochę mnie to zirytowało, ale postanowiłem się na niego nie gniewać, bo ostatnio naprawdę się starał.

Chociaż próbowałem za wszelką cenę zapomnieć o tym, co powiedział Dominik, to jednak jego słowa, te dotyczące Julii, wciąż wracały. Można udawać przed kimś, ale przed samym sobą już tak łatwo nie jest. A ja wiedziałem przecież, że ostatnio nie zachowałem się wobec niej tak, jak powinienem.

Tak, nie musisz mi przypominać. Sam doskonale pamiętam, że byłem opryskliwy, nie słuchałem tego, co miała mi do powiedzenia. Do tego za jej troskę odpłacałem się niezbyt grzecznym zachowaniem.

Zastanawiałem się, czy Dominik mówił prawdę, czy może wymyślił te ich spotkania. Nie wątpię oczywiście, że mogli na siebie wpaść kilka razy, w końcu nasze psiaki wychodzą o podobnych porach, ale chodziło mi o to, czy Julia naprawdę o mnie pytała. Bo jeśli tak, to znaczy, że nie była obrażona. Przecież gdyby całkiem się do mnie zraziła, nie interesowałoby jej, co u mnie słychać, prawda?

Tak, masz rację, przejmuję się. Nawet bardzo. Przede wszystkim dlatego, że mam świadomość swojego nieodpowiedniego zachowania i tego, że ona nie zasłużyła na takie traktowanie. Poza tym wiesz doskonale, że bardzo ją polubiłem i naprawdę cenię sobie jej przyjaźń. Zawsze dobrze nam się rozmawiało.

Nie myśl, że się nad sobą użalam. O nie, tak nie jest. Mówię ci o tym, żebyś wiedziała, co czułem. A teraz opowiem ci, co zamierzam zrobić.

Otóż postanowiłem, że spróbuję naprawić swoje błędy.

Kupiłem duże pudełeczko rafaello, bo Julia kiedyś wspomniała, że je lubi. Wieczorem wybrałem się do niej w odwiedziny.

– Norbert? – zdziwiła się, widząc mnie w drzwiach.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… Bo jeśli tak, to przyjdę kiedy indziej…

– Nie, nie przeszkadzasz – zaprzeczyła szybko. – Po prostu nie spodziewałam się ciebie. Tak dawno… – przerwała i zaczerwieniła się lekko. – Przepraszam, kiepska gospodyni ze mnie. Wejdź, proszę. – Otworzyła szerzej drzwi.

Portos przywitał mnie radosnym poszczekiwaniem.

– Jeszcze mnie pamiętasz? – zażartowałem, zerkając na Julię.

– Psy podobno mają bardzo dobrą pamięć – powiedziała.

– A ludzie?

– Cóż, to zależy…

– Od czego? – Głaskałem psa, nie patrząc na nią.

– Od tego, czy chcą pamiętać. I czy… warto – dodała cicho.

Uznałem, że pora stawić czoła sytuacji. Wyprostowałem się i spojrzałem jej w oczy.

– Julio, przyszedłem cię przeprosić – powiedziałem.

W jej oczach zobaczyłem smutek. Zrobiło mi się naprawdę głupio.

– Wiem, że ostatnio byłem wobec ciebie niemiły, a nawet niegrzeczny. Nic mnie nie usprawiedliwia. Przyszedłem, bo chciałbym, żebyś wiedziała, że brakuje mi naszych spacerów i rozmów…

– Naprawdę? – Głos jej zadrżał.

Jaka ona delikatna – pomyślałem. – Jak mogłem ją tak zranić?

– Jeśli zechcesz przyjąć moje przeprosiny i dasz mi jeszcze jedną szansę, to obiecuję, że już nigdy nie zachowam się w podobny sposób – powiedziałem stanowczo.

Miałem świadomość, że moje słowa wcale nie muszą jej przekonać. Sam nie wiem, czy będąc na miejscu Julii, wybaczyłbym i czy chciałbym mieć do czynienia z takim gburem. Skąd Julia ma wiedzieć, że jestem szczery?

Czekałem w napięciu na jej decyzję.

Tymczasem Portos uparcie starał się dobrać do słodyczy, które trzymałem za plecami. Usiłowałem go odgonić nogą, ale nie wychodziło mi to najlepiej.

Julia patrzyła w milczeniu, a w końcu, nieoczekiwanie, parsknęła śmiechem.

O co chodzi? – zastanawiałem się gorączkowo. Ja tu przepraszam, czekam zestresowany, a ona się śmieje?

– Przepraszam. – Starała się opanować, ale widziałem, że przychodzi jej to z trudem. – Co ty tam chowasz? Jeśli oczywiście mogę wiedzieć…

– To dla ciebie. – Wyciągnąłem w jej kierunku zabandażowaną rękę, w której trzymałem te nieszczęsne praliny. – Mam nadzieję, że przyjmiesz, choć to marne zadośćuczynienie za moje winy – podsumowałem żartobliwie.

– Teraz rozumiem, dlaczego Portos nie odpuszczał. Uwielbia słodycze, a ja oczywiście mu ich nie daję – wyjaśniła, odbierając pudełeczko.

Psiak natychmiast wbił w swoją panią wyczekujące spojrzenie. Julia znowu się roześmiała.

– Nie obraź się, proszę – powiedziała – ale teraz obaj patrzycie w ten sam sposób. Niestety, jeden będzie musiał odejść z kwitkiem. – Zerknęła na mnie i wiedziałem, że wszystko będzie dobrze. – No, ale przecież nie będziemy rozmawiać w przedpokoju, prawda? Chodź, zrobię herbatę.

Poszedłem za nią z ochotą.

– Przepraszam, że tak niepoważnie zareagowałam na twoją przemowę – tłumaczyła, nalewając wodę do czajnika. – Ale gdybyś widział siebie! Mina skupiona, a noga odsuwa upartego psa. Tak mnie to rozbawiło, że nie dałam rady się powstrzymać.

Wcale nie miałem do niej żalu. Ani do Portosa. Skoro ta sytuacja pomogła skruszyć lody… Gotów byłem na wiele więcej, byle Julia przyjęła moje przeprosiny. Teraz, patrząc, jak krząta się po kuchni, jeszcze mocniej poczułem, że moje życie bez tej przyjaźni byłoby dużo smutniejsze.

– Musisz mi opowiedzieć wszystko, co się u ciebie wydarzyło – zażądała, stawiając na stole kubki z herbatą. – Dominik wspominał, że jesteś bardzo zapracowany. I wiesz, nawet się ucieszyłam, bo pomyślałam, że to oznacza sukces twojej firmy. Dobrze myślałam? – Spojrzała z autentycznym zainteresowaniem.

Sama widzisz, jaka to świetna przyjaciółka! Ja nie miałem dla niej czasu, a ona potrafiła się z tego cieszyć, bo widziała w tej sytuacji moje dobro. Naprawdę nie znam drugiej takiej bezinteresownej osoby!

Opowiedziałem jej wszystko i przy okazji wyjaśniłem, dlaczego miałem wcześniej zły czas.

– Wiem, że to żadne usprawiedliwienie, ale po prostu wstydziłem się przyznać, że mi nie idzie. Bałem się chyba, że uznasz mnie za niedorajdę czy coś podobnego – przyznałem szczerze.

– Niedorajdę – powtórzyła. – Jakie fajne słowo. Już dawno go nie słyszałam. Teraz chyba mówi się „lamus”…

– Sugerujesz, że jestem stary? Czy staromodny? – Zrobiłem urażoną minę.

– Powiedzmy, że jesteś trochę vintage – zażartowała.

– Chyba to nie jest komplement. Ale trudno, wiem, że muszę teraz odcierpieć swoje…

– A właśnie, że komplement – zaprzeczyła. – Dzisiaj mało kto potrafi ładnie mówić. Wiesz, mam na myśli to, że poprawnie, bez tych wszystkich slangowych wyrażeń. Nie mam nic przeciwko nowym słówkom, ale czasami mnie to drażni i cieszę się, że z tobą mogę porozmawiać normalnie.

I jak tu jej nie lubić? Sama powiedz.

Gawędziliśmy przez ponad godzinę. Julia wypytywała o moje plany, chciała wiedzieć, czy już dogadujemy się z Dominikiem.

– A teraz kolej na ciebie – oznajmiłem przy drugim kubku herbaty. – Opowiadaj, co słychać. Jak sytuacja z rodzicami?

Niestety, nie miała dla mnie najlepszych wieści. Ciągle tkwiła w rozdarciu między lojalnością wobec ojca a własnymi pragnieniami. Już całkiem się w tym wszystkim zagubiła. Miałem wrażenie, że sama nie wie, czego chce naprawdę i czy jej decyzje są podyktowane sercem, czy podświadomą chęcią przeciwstawienia się rodzicom. Wahała się i była pełna niepewności. Chyba liczyła, że coś jej doradzę, ale tak szczerze, nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Słuchaj, może porozmawiaj o tym z Kają? – zaproponowałem w końcu. – Ona jest przecież terapeutką, może umie jakoś inaczej spojrzeć na takie sprawy? Ma doświadczenie, pewnie więcej wywnioskuje z tego, co mówisz – zachęcałem, bo naprawdę pomyślałem, że to dobry pomysł.

– Myślisz, że mogłaby mi pomóc?

– Nie wiem, ale warto spróbować. Chyba się lubicie? Przynajmniej tak mi się wydaje.

– Raczej tak. – Julia pokiwała głową. – Już kiedyś jej się zwierzyłam i muszę powiedzieć, że bardzo mnie wtedy wsparła – przyznała.

– W takim razie tym bardziej powinnaś spróbować.

Miło było porozmawiać z Julią jak dawniej. Kolejny raz przekonałem się, że lepiej stawić czoła problemowi, niż zamartwiać się albo udawać, że nic się nie dzieje.

Umówiłem się z Julią na spacer z psami następnego dnia i wróciłem do domu w doskonałym humorze.

– Gdzie byłeś? – zapytał Dominik.

– U Julii – odpowiedziałem po prostu.

– Mam nadzieję, że się na mnie za bardzo nie żaliłeś – powiedział takim tonem, że nie wiedziałem, czy mówi poważnie, czy żartuje.

– Skądże – odparłem. – Ostatnio stałeś się całkiem znośny.

– Serio? – mruknął, po czym wziął z lodówki butelkę wody mineralnej i zniknął za drzwiami sypialni.

Jak widzisz, u mnie sytuacja jest bardzo dynamiczna. W ciągu kilku miesięcy wydarzyło się więcej niż przez ostatnich kilka lat. Moje życie znacznie przyspieszyło i zmieniło się w takim kierunku, jakiego nie przewidywałem.

Wiesz doskonale, że kiedy się poznaliśmy, nawet nie myślałem o własnej firmie. Siedziałem spokojnie na etacie i cieszyłem się, że stosunkowo dobrze zarabiam.

Tymczasem przekonałem się, że stać mnie na dużo więcej. Ba! Zaczynam nawet myśleć, że jestem dobry w tym, co robię. Owszem, chwalili mnie na studiach, ale to co innego, niż przekonać się w praktyce, że moja praca jest sporo warta. O wiele więcej niż kwota, na którą wyceniał ją mój szef, gdy pracowałem w tamtej firmie. To poczucie naprawdę daje siłę, możesz mi wierzyć!

Dominik też ostatnio zmienił się na lepsze, ale o tym wiesz. Dojrzewa i bardzo mnie to cieszy. O wiele przyjemniej mieć obok kogoś odpowiedzialnego, na kogo można liczyć. Choć jego chłopięcy urok był ujmujący, to teraz jednak dużo lepiej się dogadujemy. Co prawda czasami ma jeszcze te swoje fochy, ale jestem przekonany, że i nad tym z czasem zapanuje.

Czy przeżywałaś kiedyś taki czas życiowego przyspieszenia? Rozumiesz, o czym mówię? Jakby ktoś nagle wrzucił piąty bieg i wydarzenia migały coraz szybciej, nieoczekiwanie, jak widoki za szybą samochodu. Wszystko się momentalnie zmienia, a ty nie wiesz, co się za chwilę stanie. Czekasz na kolejne zdarzenia i czujesz mieszankę podniecenia, niecierpliwego oczekiwania, ale i lęku przed nieznanym. U mnie właśnie teraz tak jest.

Zresztą chyba nie tylko u mnie. Czy spotkałaś się ostatnio z Kają albo z Danutą? Bo ja, odkąd zaczęły się perypetie z pracownią, jakoś straciłem z nimi bliższy kontakt. Owszem, widywaliśmy się przecież, wiedziałem o kłopotach Danki z synem, słyszałem o tych wygranych procesach, ale wszystko bardzo ogólnie.

Tymczasem ostatnio spotkałem ją przed blokiem, a właściwie tylko minąłem. Była z jakimś bardzo eleganckim mężczyzną. Podkreślam: eleganckim, bo to w dzisiejszych czasach rzadkie, taki klasyczny szyk. Żadnej ostentacji, ale dobry gust wyczuwa się z daleka. Nie wiem, kto to, jednak wydaje mi się, że są ze sobą blisko, bo Danuta nawet mnie nie zauważyła, tak była zajęta swoim towarzyszem.

Widziałem też Kaję. Również nie była sama. Wysiadła z samochodu, a drzwi otwierał jej mężczyzna. Wyobrażasz sobie? Nasza Kaja z różowymi włosami i dżentelmen! Wcale się nie naśmiewam, przeciwnie, bardzo się cieszę. Facet wyglądał na sympatycznego i odniosłem wrażenie, że do siebie pasują. Miał w sobie luz, uśmiechał się, a przy tym widać było, że wobec Kai jest bardzo opiekuńczy. Może to tylko moja wyobraźnia, lecz naprawdę bym się cieszył, gdyby moje przeczucia okazały się prawdziwe. Lubię Kaję i dobrze jej życzę. Nawet zastanawiałem się czasem, dlaczego taka świetna dziewczyna jest sama. Mam nadzieję, że wreszcie spotkała kogoś odpowiedniego.

Nie myśl, że jestem plotkarzem i interesuję się życiem prywatnym sąsiadów, ale w końcu muszkieterowie jakoś nas połączyli, więc siłą rzeczy obie, i Kaja, i Danka, są mi bliskie. Dlatego zastanawiam się, czy i u nich życie przyspieszyło.

Może powinienem zorganizować jakieś spotkanie z muszkieterami? Dawno się nie widzieliśmy wszyscy razem. Uważasz, że to dobry pomysł? W takim razie zastanowię się nad tym.

Witaj, dobrze cię znowu widzieć! Świetnie trafiłaś, akurat zrobiłem sobie kilka godzin przerwy od pracy. Obiecałem Dominikowi naleśniki z jabłkami, więc jak widzisz, smażę placki. Jeśli masz ochotę, to zrobię i dla ciebie. Powiem nieskromnie, że są znakomite. Mam swój sposób na jabłkowe nadzienie, sama zobaczysz. Jestem przekonany, że będą ci smakowały. To co? Dwa czy trzy? OK, zrobię trzy. Na pewno zjesz.

Powiem ci, że z przyjemnością oderwałem się od pracy. Ostatnio mam tyle na głowie, że czasami zapominam o reszcie świata. Dzisiaj rano Dominik wszedł do pokoju, a ja zdałem sobie sprawę z tego, że nie wiem, która jest godzina – tak się zatraciłem w wyliczeniach.

– Jest dziewiąta trzydzieści – poinformował mnie. – Mam dzisiaj dyżur do szesnastej, a potem od osiemnastej do dwudziestej pierwszej prywatne treningi. Wpadnę na godzinę wykąpać się i coś zjeść.

Spojrzałem na niego trochę przytomniej i zdałem sobie sprawę z tego, że dla niego też nie mam czasu. Zrobiło mi się głupio.

– To może przygotuję jakiś obiad – zaproponowałem. – Na co masz ochotę?

– Zjadłbym naleśniki z jabłkami. – Aż mu się oczy zaświeciły. – Dałbyś radę?

– Pewnie!

Należy mu się, naprawdę. Ani razu nie słyszałem, żeby narzekał. Nie robi mi wyrzutów, nie skarży się na zdrowie. Jak nie on. Nawet się zastanawiam, czy przypadkiem nie puszczam jego słów mimo uszu, ale tak źle chyba jeszcze ze mną nie jest.

W każdym razie uznałem, że świat się nie zawali, jeśli zrobię sobie kilka godzin wolnego. Zresztą potrzebuję czasem odejść od projektu, choćby po to, żeby złapać dystans. A przy kuchni zawsze się relaksuję, to już wiesz.

I jak naleśniki? Wiedziałem! Lata praktyki czynią mistrza. To było pierwsze danie, którego nauczyłem się robić zupełnie sam. Na studiach, w kuchni w akademiku. I tak się w nim wyspecjalizowałem, że ludzie ze wszystkich pięter przychodzili się poczęstować. Potem robiliśmy nawet naleśnikowe imprezy: wszyscy zrzucali się na składniki, a ja przez cały wieczór smażyłem. Mówię ci, niezły odlot! Bardzo miło to wspominam, chociaż po studiach przez rok nie mogłem patrzeć na patelnię. Dopiero kiedy zamieszkaliśmy razem z Dominikiem, przypomniałem sobie o mojej specjalności. A że on też polubił naleśniki z jabłkami, to znowu zacząłem smażyć. Chociaż oczywiście nie tak często.

Ale dość o tym. Pewnie chciałabyś wiedzieć, co u mnie w pracowni? Oj, powiem ci, że dzieje się! Zacznę chyba od najważniejszego, bo w sumie cała reszta się z tym wiąże.

Kilka dni temu zadzwonił Wojnacki i zaprosił mnie na spotkanie. Przyjąłem to spokojnie, bo byłem pewien, że chodzi o ten ośrodek wczasowy. Deweloper miał dostać dokumentację, która została jeszcze z czasów świetności tego miejsca. Wiedziałem, że pewnie większość papierów jest nieaktualna, ale chciałem mieć przynajmniej jakieś pojęcie o budynku, żeby przemyśleć wstępną koncepcję. Później i tak będę musiał jechać na te Mazury, ale na początek stare plany mogą wystarczyć. Zresztą nie będę zanudzał cię szczegółami.

Szedłem na spotkanie spokojny, nawet nie przypuszczałem, że czeka mnie taka niespodziewana propozycja.

– Panie Norbercie – powiedział deweloper, gdy usiedliśmy na fotelach, a asystentka podała nam kawę – proszę mi powiedzieć, gdzie mieści się biuro pańskiej firmy.

– Spółka zarejestrowana jest w mieszkaniu wspólnika – wyjaśniłem. – Ja wynajmuję mieszkanie, dlatego…

– Ja nie pytam, gdzie jest zarejestrowana, ale gdzie ma pan biuro. – Mężczyzna spojrzał pytająco. – Powiedziałem kilku kolegom o pana firmie i chcą się spotkać. Obiecałem, że podam im adres.

– Proszę dać im mój numer, niech zadzwonią, a ja chętnie do nich pojadę – zapewniłem.

Wojnacki odchylił się do tyłu i założył nogę na nogę.

– Panie Norbercie – powiedział spokojnie – jeżeli ma pan zamiar rozwijać biznes, nie może pan jeździć do każdego klienta. Do najważniejszych, kluczowych, owszem, można, choć powinien to robić raczej pracownik, a nie szef. Reszta klientów powinna przychodzić do pana. To świadczy o prestiżu, rozumie pan?

Słuchałem uważnie tego, co mówi, bo wiedziałem, że jest mi życzliwy. Zresztą nie było o co się obrażać, przecież miał rację.

– Łatwo powiedzieć – odparłem szczerze. – Wynajęcie lokalu to spore koszty. Jeszcze nas nie stać. Owszem, myśleliśmy o tym, ale skoro miałoby być prestiżowo, to nie możemy wynajmować jakiejś klitki na peryferiach. A na nic innego na razie nie mamy środków.

– To może warto coś kupić?

Uśmiechnąłem się. Wojnacki działał jednak na innym poziomie i chyba trochę zapomniał, jak to jest, gdy dopiero się zaczyna.

– Czy pan wie, ile kosztuje metr lokalu w dobrej lokalizacji?

– To akurat wiem doskonale. – Mrugnął porozumiewawczo.

– No tak, rzeczywiście. W końcu to pan je sprzedaje. W takim razie nie muszę tłumaczyć. Nawet gdybyśmy chcieli popełnić takie szaleństwo, to rata kredytu byłaby ogromna. Nie mówiąc o tym, że żaden bank nam go na razie nie da.

– I co pan zamierza w związku z tym zrobić?

– A co mogę? – Wzruszyłem ramionami. – Na razie będziemy jeździć do potencjalnych klientów. Może to mało prestiżowe, ale innego wyjścia nie ma.

– A gdyby się pojawiło?

Spojrzałem na niego pytająco.

Wojnacki upił łyk kawy i potarł dłonią policzek.

– Myślę, że mógłbym mieć dla pana pewną propozycję.

– Tak? – Poczułem dziwny ucisk w żołądku i znowu nie wiedziałem, czy to dobry, czy zły znak.

Propozycję zawsze można odrzucić – pomyślałem i trochę się uspokoiłem. Chociaż wiesz, on jest przecież naszym najważniejszym klientem i miałem nadzieję, że ewentualna odmowa nie skończy się wycofaniem zleceń.

– Wie pan, że ten nowy budynek przy alei Dziewięciu Wieków Kielc jest mój – stwierdził raczej, niż zapytał.

– Ten ostatnio zbudowany?

– Tak. Dwa obok zresztą też. – Uśmiechnął się lekko. – W każdym razie chodzi o ten najnowszy. Na pierwszym piętrze znajduje się lokal w sam raz na dużą pracownię projektową. Dwa pokoje, miejsce na recepcję, spora sala na kilka stanowisk pracy i mniejsza do spotkań. Do tego toalety, pokój socjalny, wiadomo – wyliczał. – Klimatyzacja, dwa miejsca na parkingu podziemnym, winda. Chyba dobrze brzmi?

– Owszem. – Pokiwałem głową. – Chociaż nie wiem, do czego pan zmierza. Bo jeśli chciałby nam pan zaproponować kupno, to chyba już wyjaśniłem, że nie damy rady. I nawet nie pytam, ile ten lokal kosztuje. – Czułem, że w moim głosie słychać zdenerwowanie, ale nie potrafiłem nad tym zapanować.

– Powiedziałem, że mam dla pana propozycję, a nie ofertę handlową, prawda? – odparł zupełnie spokojnie Wojnacki. – Proszę więc wysłuchać mnie do końca.

Skinąłem głową, chociaż nie miałem pojęcia, do czego on zmierza.

– Jeżeli byłby pan zainteresowany tym lokalem, to możemy się umówić w następujący sposób: ustalimy miesięczny czynsz na poziomie, który jest dla pana do zaakceptowania, a jego wysokość będziemy zaliczać do spłaty lokalu. Poza tym z każdego mojego zlecenia dla was, wycenionego rynkowo, będziemy odliczać trzydzieści procent. Również na poczet spłaty. Oczywiście jeśli będzie pan miał dodatkowe środki i zechce spłacać więcej, nie będę robił problemów. – Uniósł kącik ust w półuśmiechu. – Odpowiada to panu?

Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Media, rzecz jasna, będziecie opłacać dodatkowo. No i na wszystko podpiszemy odpowiednią umowę, żeby obie strony czuły się bezpiecznie – dodał. – Podoba się panu moja propozycja?

– Jest bardzo dobra – przyznałem. – Ale dlaczego pan to robi? Przecież to kredyt bez oprocentowania… – Przełknąłem ślinę, bo zaschło mi nagle w gardle z emocji. – Nic pan nie będzie z tego miał.

– Owszem, będę – odparł krótko.

– Jak to? Dlaczego? – dopytywałem, bo nie mogłem zrozumieć.

– Może nie lubię pańskiego poprzedniego szefa? – powiedział deweloper. – A może mam taki kaprys, że chcę pomóc dobrze zapowiadającemu się architektowi? – Rozłożył ręce. – Czy to naprawdę ważne?

Nie mogłem zebrać myśli. Propozycja była tak nieoczekiwana, że nie umiałem jej obiektywnie ocenić. A jeśli tkwi w tym jakiś haczyk?

– Bardzo panu dziękuję za tę ofertę. Muszę ją skonsultować ze wspólnikiem – powiedziałem w końcu. – Nie mogę sam podjąć takiej decyzji.

– Oczywiście, rozumiem. Na rozważenie sprawy ma pan trzy dni, powinno wystarczyć. Potem proszę mnie poinformować o waszej decyzji. – Mężczyzna wstał, dając mi do zrozumienia, że spotkanie uważa za skończone.

Podniosłem się również, pożegnałem i wyszedłem, mając nadzieję, że nie obraziłem Wojnackiego prośbą o czas do namysłu.

Co dalej?

O, widzę, że i ciebie zaintrygowała ta nieoczekiwana propozycja. Wcale się nie dziwię. Ja przez kilka godzin biłem się z myślami, a wreszcie powiedziałem o wszystkim Dominikowi.

– Nad czym ty się zastanawiasz? – odparł, gdy zapytałem, co jego zdaniem powinienem zrobić. – Co cię obchodzą motywacje tego gościa? Nie znasz zasady, że jak dają, to bierz, a jak biją, to uciekaj? – Wydął swoim zwyczajem usta.

– A co, jeżeli to jakaś intryga? Nikt nie daje, ot tak, nieoprocentowanego kredytu.

– Ja się nie znam na interesach. – Dominik pokręcił głową. – Weź dobrego prawnika, żeby sprawdził umowę, i tyle. Przecież on ci to sprzedaje po takiej cenie jak innym, tak? Tylko masz spłacać w ratach?

Potwierdziłem.

– No to w czym problem? Nawet w Media Markt dają raty zero procent. Może teraz na rynku lokali też taka moda?

Ciągle nie wiedziałem, co o tym myśleć.

Pozostała mi jeszcze rozmowa z Jackiem. Ciekaw byłem jego zdania, bo w sprawach bankowo-urzędowych był lepiej zorientowany niż ja. Okazało się, że mój wspólnik podziela opinię Dominika.

– Nie ma co się zastanawiać, bo jeszcze zmieni zdanie – uznał.

– Myślisz, że to uczciwa propozycja?

– Dlaczego nie? Dostanie przecież swoje.

– Ale nie od razu. Gdyby sprzedał ten lokal normalnie, to pieniądze mógłby zainwestować i na tym zarobić – tłumaczyłem swój punkt widzenia.

– Już ty się o niego nie martw – odpowiedział Jacek. – A nie pomyślałeś, że jednak zarobi?

– Niby na czym?

– Choćby na twoich projektach. Będziemy przecież podnosić ceny i coś czuję, że on ma tego świadomość. Poza tym może naprawdę chce nam pomóc?

– Nie wydaje mi się – powątpiewałem. – To twardy facet, od lat w biznesie. Nie ma sentymentów.

– Nigdy nic nie wiadomo – stwierdził Jacek, zamawiając drugie piwo. – Ma już tyle kasy, że może sobie pozwalać na kaprysy. A może chce poprawić swoje samopoczucie i zabawić się w anioła biznesu, co to wspiera młodych na rynku? W końcu nie jesteśmy dla niego konkurencją.

Nadal miałem wątpliwości, ale uznałem, że skoro Jacek skłonny jest zaryzykować, to i ja się odważę.

– Ale poszukaj dobrego prawnika. Bez sprawdzenia niczego nie podpisujemy – zastrzegłem.

– Jasne, wiadomo – zgodził się.

Stuknęliśmy się szklankami.

– Skoro tak, to teraz każdy z nas będzie miał własny gabinet – powiedział mój wspólnik. – Chyba stajemy się prawdziwymi prezesami.

– Jeśli mam być szczery, to wolałbym pracować w domu – przyznałem. – Wiesz, że nie przepadam za biurową atmosferą. Poza tym nie możemy rządzić we dwóch, a ty znacznie lepiej sobie z tym radzisz.

– Ja? Wiesz, że z przyjemnością – roześmiał się Jacek. – Ale gabinet i tak musisz mieć. Jakoś to zorganizujemy. Trzeba będzie zatrudnić dziewczynę do sekretariatu.

Przy trzecim piwie ustaliliśmy, że będę się pojawiał w biurze raz w tygodniu. Na ten dzień sekretarka umówi mi spotkania z klientami, którzy będą chcieli rozmawiać już o konkretach. Wszystkie pierwsze spotkania, w których nie muszę uczestniczyć, przeprowadzi Jacek.

Kiedy podpisywaliśmy umowę z Wojnackim, czułem, że rozpoczynamy kolejny etap. Pracownia w eleganckim, nowoczesnym biurowcu to było naprawdę coś. Gdy poszliśmy z Jackiem do lokalu i zobaczyłem drzwi gabinetu, na których zawiśnie tabliczka z moim nazwiskiem, to uszczypnąłem się dyskretnie w rękę, żeby się upewnić, że to nie sen.

Nie wiem, czy potrafisz to zrozumieć, ale dla mnie, chłopaka z domu dziecka, to było spełnienie marzeń, których nawet nie miałem odwagi mieć. To tak, jakbyś bardzo chciał wygrać milion, a wygrałbyś ich sto. Zupełny odlot, serio!

Obeszło się bez pożyczki na wyposażenie, bo wzięliśmy środki z faktury za ośrodek zdrowia.

– Czuję, że nie musimy się martwić o kasę na ZUS – powiedział Jacek.

Tym razem się z nim zgodziłem. W końcu miałem już kolejne zlecenia od dewelopera. Trzeba było zainwestować, więc zrobiliśmy to.

A potem zaczęli przychodzić klienci. Najpierw ci od Wojnackiego, potem ich znajomi, potem ci, dla których robiłem projekt w poprzedniej firmie, a zobaczyli moje nazwisko na szyldzie.

Minęły dwa tygodnie i Jacek zjawił się w moim gabinecie z terminarzem w dłoni.

– Hej, prezesie, chyba zaczyna nam brakować czasu – powiedział.

– Jak to?

– Normalnie. Ty jesteś zawalony robotą, ja wziąłem trzy mniejsze zlecenia, ale nasza Ania to już się na projektowaniu nie zna.

Ach, zapomniałem powiedzieć, że Jacek zatrudnił młodszą siostrę swojej żony jako sekretarkę. Wyjątkowo sympatyczna dziewczyna i trzeba przyznać, że radzi sobie bardzo dobrze. Jak widzisz, mam już nawet sekretarkę. Nieźle, prawda? Ale wracam do tematu.

Spojrzałem na wspólnika.

– Co chcesz mi powiedzieć?

– To, co przewidziałem. Pora zatrudnić co najmniej dwie osoby. Inaczej nie wyrobimy się z terminami. Już nie powinniśmy przyjmować czegokolwiek do końca roku. Ale chyba szkoda byłoby odmawiać, skoro są chętni?

– Pewnie, że szkoda – zgodziłem się. – Tylko czy to się opłaci? Wiesz… Czy zarobimy na pracowników i coś jeszcze zostanie?

– Wszystko wyliczyłem – zapewnił mnie Jacek. – Nie będziemy dokładać.

– Dobrze – zgodziłem się. – Mam jednak warunek.

– Jaki?

– Nasi pracownicy nie będą pracować tak jak my wcześniej. Musisz mi to obiecać. – Spojrzałem na niego twardo. – Nigdy nie możemy się stać takimi ludźmi jak ten… – Nie dokończyłem, ale Jacek dobrze wiedział, kogo mam na myśli.

Pokiwał tylko głową.

– I mam jeszcze jedną prośbę – powiedziałem. – Poszukaj wśród kandydatów takich, którzy mieli stypendium socjalne. Albo pochodzą z domów dziecka.

– Wiesz, że nie wolno pytać o takie rzeczy – przypomniał mi wspólnik.

Westchnąłem.

Szkoda – pomyślałem. – Dobrze byłoby pomagać komuś potrzebującemu. Mnie się ułożyło, więc mógłbym wesprzeć innych w potrzebie.

Jacek chyba zrozumiał moje intencje.

– Postaram się wyczuć coś podczas rozmów – obiecał. – A jak się nie uda, to może przed świętami pomyślimy o jakimś wsparciu charytatywnym.

– Dobra myśl! – ucieszyłem się.

Kiedy Jacek wyszedł, spojrzałem na swój nowy gabinet i pomyślałem, że jeśli to wszystko jest snem, to nie chcę się z niego obudzić.

Musiałem poważnie porozmawiać z Dominikiem. Zmiany w moim życiu dotykały też jego, więc uznałem, że powinniśmy pewne sprawy przedyskutować.

Do tej pory wszystko jakoś funkcjonowało, ale coraz częściej zauważałem, że nie możemy dalej żyć w takim chaosie. Ja zajmowałem się projektami, Dominik też miał pracę i już kilka razy zaskakiwała nas pusta lodówka. O sprzątaniu też zapominaliśmy i w zlewie często piętrzyły się brudne naczynia, a w szafce brakowało czystych kubków i talerzy. Ktoś mógłby powiedzieć, że to nic dziwnego w męskim gospodarstwie, ale mnie to denerwowało. Lubię porządek i poczucie, że dom jest domem, a nie hotelem, w którym nikt nie dba o ład.

Miałem świadomość, że ostatnio większość obowiązków spadła na Dominika. I tak nieźle sobie radził, biorąc pod uwagę jego charakter i przyzwyczajenia. Widziałem jednak, że powoli ma dość takiej sytuacji, dlatego wieczorem zrobiłem zapiekankę i czekałem na jego powrót.

– O, jest coś do zjedzenia? – Zadowolony pociągnął nosem, zdejmując buty. – Mamy jakieś święto?

– Nie musisz być złośliwy – odparłem spokojnie.

– Złośliwy? Po prostu mówię, co myślę. Ostatnio ciepła kolacja to rzadkość w tym domu. – Poszedł do łazienki, żeby umyć ręce, a gdy wrócił do salonu, stwierdził: – Pranie zrobione, łazienka lśni. Zatrudniłeś gosposię?

– Siadaj i najpierw zjedzmy – poprosiłem. – Bo odgrzewana zapiekanka to już nie to.

– Zjadłbym nawet przypaloną, taki jestem głodny – stwierdził, zajmując miejsce przy stole. – Burczy mi w brzuchu. Nie miałem nic w ustach od rana.

– Ciężki dzień? – domyśliłem się.

– Oj tak! – potwierdził, nakładając sobie solidną porcję zapiekanej potrawy. – Mój zmiennik pojechał na szkolenie i siedzę w klubie cały dzień.

Patrzyłem, jak je, i pomyślałem, że naprawdę ostatnio zaniedbałem domowe sprawy. Nie miałem pojęcia, że Dominik ma tak dużo pracy. Myślałem tylko o sobie, sprawy firmy zajęły mnie całkowicie. Dobrze, że udało mi się to zauważyć, zanim zupełnie się od siebie oddaliliśmy.

– Nie wiedziałem, że pracujesz przez cały dzień – powiedziałem.

– Bo też jesteś zajęty od rana do nocy. – Wzruszył ramionami. – Jak tam w pracowni? Chyba dobrze, co?

– Nawet bardzo. Nie spodziewałem się takiego szybkiego rozwoju. Musimy zatrudnić ludzi, żeby zrealizować wszystkie zlecenia.

– No i super! – ucieszył się szczerze. – Zawsze uważałem, że stać cię na więcej niż siedzenie u tamtego palanta. Nie ma to jak być na swoim.

– Tylko sam widzisz, że własna firma to mnóstwo pracy…

– Ale i mnóstwo kasy. – Mrugnął do mnie znad talerza. – Chyba nie będziesz narzekał?

– Nie, wcale nie miałem takiego zamiaru. Chcę tylko powiedzieć, że przez to mam mało czasu. No i wiem, że tak nie powinno być…

Dominik tym razem nie odpowiedział.

– Słuchaj, nie będę udawał, że nie widzę, co się dzieje – mówiłem dalej. – Doceniam twoje starania, ale przecież też masz swoje zajęcia. Dlatego chcę ci powiedzieć, że ustaliłem z Jackiem podział obowiązków i zdecydowałem, że większość projektów będę robił w domu.

– Przecież cały czas tak jest – mruknął.

– Tak, ale kiedy już zatrudnimy kilka osób, to one będą robiły część zleceń. Odciążą mnie i znowu będę miał więcej czasu.

Dominik podniósł wzrok.

– I co w związku z tym?

– Jak to co? Podzielimy się domowymi obowiązkami, zorganizujemy to wszystko lepiej. Tak żeby znowu wróciły nasze wspólne wieczory, ciepłe kolacje i skarpetki do pary w szufladzie.

Uśmiechnął się lekko.

– W sumie fajnie – stwierdził. – Zwłaszcza te skarpetki brzmią kusząco.

– No widzisz. – Odwzajemniłem uśmiech. – W takim razie musimy to wszystko przegadać na spokojnie.

– Możemy, ale chyba to nie jakaś wielka operacja taktyczna – stwierdził, po czym dołożył sobie zapiekanki. – Wystarczy, żebyśmy raz na tydzień ustalili, kto robi zakupy, kto wychodzi z Aramisem i kiedy jemy razem.

Miał rację, chociaż przyznaję, że byłem nieco zawiedziony. Liczyłem na to, że z większym entuzjazmem przyjmie moją deklarację i doceni, że organizuję swoją pracę tak, by mieć dla niego więcej czasu.

– Miałem nadzieję, że się ucieszysz – wyrwało mi się spontanicznie.

– Cieszę się – odparł. – Miałem już po dziurki w nosie tych obowiązków. Nie mogłem się wyrobić z ogarnięciem wszystkiego. Super, że się tym podzielimy. – Odłożył widelec i popatrzył na mnie poważnie. – Jeśli chcesz wiedzieć, to nie miałem pojęcia, że w domu jest tyle do zrobienia. I najpierw byłem trochę zły na ciebie, że muszę się tym zajmować, bo ty masz w nosie wszystko poza swoją firmą. A potem mi przeszło i nawet zrobiło mi się głupio, bo zrozumiałem, że do tej pory to ty robiłeś każdą z tych rzeczy.

Zaskoczył mnie.

– Dlatego nie protestuję i jestem za sprawiedliwym podziałem – dokończył. – Nie powiem, że pokochałem zmywanie, ale domyślam się, że ty też wolałbyś robić coś innego. No, a samo się nie zmyje i nie wskoczy do szafki – stwierdził z taką poważną miną, że musiałem się uśmiechnąć.

– Co za filozoficzna konkluzja!

– No co? Niby to oczywiste, ale nie masz pojęcia, jaki szok przeżyłem, kiedy pewnego dnia zorientowałem się, że nie mam czystych bokserek w komodzie – roześmiał się głośno. – Bo zawsze były, rozumiesz? Nie zastanawiałem się, skąd się tam biorą. Wrzucałem brudne do pralki, a czyste znajdowałem w szufladzie. A tu nagle nie ma! To straszne przeżycie nie mieć czystej bielizny o poranku!

Śmialiśmy się teraz obaj.

Okazało się, że rozwój firmy miał też inne dobre skutki. Dominik musiał sam zadbać o siebie, wreszcie poznał smak domowych obowiązków. Jak widać, wcześniej wyręczałem go we wszystkim, więc nic dziwnego, że nie interesował się takimi sprawami. Pewien stan rzeczy był dla niego oczywisty i była to bardziej moja wina niż jego.

– Okazuje się, że byłeś bardzo rozpieszczonym chłopcem – powiedziałem z rozbawieniem.

– Na to wygląda. – Dominik pokiwał głową.

– Ale to się już zmieniło?

– Bez przesady! – Podniósł dłonie. – Nie szalej za bardzo. Gospodyni domowej to ze mnie raczej nie będzie. Zgadzam się na podział, ale z uwzględnieniem potrzeb obu stron.

– To znaczy?

– To znaczy, że szanuję twoją pracę, ale ty też musisz szanować moją. Jak coś ustalimy, to nie ma zmian i zapominania.

– A odkąd ty jesteś taki obowiązkowy i skrupulatny? – zdziwiłem się, bo jego poważny ton też nie był codziennością.

– Odkąd mam swoje plany.

– A jakież to, jeśli można wiedzieć?

– Nie można. – Pokręcił głową. – Jak je zrealizuję, to ci powiem.

– To jakaś tajemnica? – Poczułem się trochę urażony.

Dotychczas nie mieliśmy przed sobą sekretów. Mówiliśmy sobie o wszystkim.

– Nie, żadna tajemnica, ale jeszcze się zastanawiam i najpierw muszę poukładać pewne sprawy – odparł Dominik. – No i nie chcę zapeszać. – Wstał i zaczął zbierać talerze. – W najbliższym czasie pewnie nie będę miał zbyt wiele czasu, ale w sumie ty też jesteś zajęty, więc chyba to nie problem? – Spojrzał pytająco.

– Oczywiście, żaden – przytaknąłem, lecz bez przekonania.

– Super! – ucieszył się. – Ty gotowałeś, więc ja pozmywam – dodał. – A potem poszukamy jakiegoś fajnego filmu, co?

Skinąłem głową na znak zgody, chociaż straciłem humor. Wiem, że powinienem się radować z samodzielności Dominika i z tego, że ma swoje plany, ale jakoś nie mogłem.

Widzisz, mam przeczucie, że niedługo będzie chciał pójść swoją drogą. A ja zostanę sam. I tego się boję.

Bardzo się cieszę, że znowu mnie odwiedzasz. Przynajmniej mam pretekst, żeby wstać od komputera. Od tego siedzenia całymi dniami przed monitorem zaczynają mnie boleć plecy. Staram się robić przerwy, ale jak już złapię rytm, to zapominam o bożym świecie i potem takie są właśnie skutki.

Nie martw się, nie będę cię zanudzał opowieściami o moich dolegliwościach. Bez przesady! Nie jest zresztą tak źle. W końcu nie mam jeszcze trzydziestu lat, więc drobny ból mnie nie pokona.

Herbaty? Kawy? Popatrz, jaki porządek w kuchni. Prawda? Doceń, że udaje nam się trzymać grafiku i dom wygląda znowu tak, jak powinien. Nawet są jakieś ciastka, bo dziś ja robiłem zakupy. Dominik zapomina o takich rzeczach, kupuje głównie mięso i warzywa. I ryż. Wiesz, taka dieta. Z której zresztą chętnie rezygnuje, kiedy ja zrobię coś dobrego. Właśnie z powodu tych zakupów o mało się nie pokłóciliśmy.

– Nie możemy wciąż jeść kurczaka z ryżem – powiedziałem któregoś dnia. – I już patrzeć nie mogę na gotowane warzywa.

– To bardzo zdrowe i wspomaga przyrost masy mięśniowej – wyjaśnił Dominik. – A poza tym nie umiem robić nic innego.

– Ja mogę gotować, ale w lodówce wiecznie jest tylko pierś z kurczaka, a w zamrażalniku mrożonki – wytknąłem. – Mógłbyś czasem popatrzeć na inne półki w markecie.

– Nie jestem jasnowidzem i nie wiem, czego potrzebujesz – odciął się. – Gdybyś mi powiedział, byłoby łatwiej.

Na szczęście obaj w porę powściągnęliśmy emocje. Stanęło na tym, że przypinamy kartkę na lodówce i tam każdy z nas dopisuje to, co mu potrzebne albo co się właśnie skończyło. I ten, którego jest kolej na robienie zakupów, zabiera listę ze sobą. Proste i rozwiązało nasz problem. Oczywiście, możesz nas pochwalić.

W ogóle sprawa jedzenia ostatnio wciąż wybija się u nas na pierwszy plan. Nawet przydarzyła mi się pewna nieoczekiwana historia, w pewnym sensie też związana z posiłkiem.

Wszystko zaczęło się od tego, że za późno zabrałem się za obiad i kiedy Dominik przyszedł z pracy, jedzenie nie było jeszcze gotowe.

– Przepraszam, ale musiałem skończyć rzut piwnicy – tłumaczyłem. – Tam jest kilka takich niestandardowych rozwiązań, że musiałem się skupić, żeby niczego nie pomylić. Bo wiesz, potem wyjście z garażu byłoby w toalecie na parterze – próbowałem żartować, ale widziałem, że Dominik jest zirytowany.

– Zostało mi tylko dwadzieścia minut – powiedział. – Uprzedzałem rano, że mam strasznie napięty grafik. I nie mogę się spóźnić, bo człowiek, z którym prowadzę trening, to bardzo zajęty gość i ma wszystko rozpisane w kalendarzu co do pięciu minut.

– Może zdążysz…

– Nie ma „może”. – Pokręcił głową. – Płaci dobrze, nie zamierzam go stracić. Trudno, nie zjem teraz. Wezmę tylko prysznic, świeżą koszulkę i uciekam.

Zakręcił się po domu i poszedł. Nie byłem z siebie dumny, ale pomyślałem, że przecież Dominikowi zdarzały się gorsze wpadki i zawsze mu wybaczałem. On też może czasem okazać wyrozumiałość. Zresztą sama powiedz: co jest ważniejsze? Dom, który się nie zawali, czy jakiś biznesmen budujący biceps? Bądźmy poważni!

W każdym razie Dominik zjadł obiad na kolację i uznałem, że temat jest zakończony.

Dwa dni później, kiedy wróciłem ze spaceru z Aramisem i planowałem w ramach relaksu posiedzieć z książką na kanapie, rozległo się pukanie do drzwi.

Nie spodziewałem się nikogo, a Dominik miał wrócić dopiero za godzinę, zresztą miał klucze.

Spojrzałem przez wizjer i ze zdziwieniem stwierdziłem, że na progu stoi Danuta. Wiesz, że ona nie należy do osób, które składają niezapowiedziane wizyty, więc nawet troszkę się zdenerwowałem na jej widok.

Może coś się stało? – pomyślałem.

– Dobry wieczór. – Uśmiechnęła się, gdy otworzyłem drzwi.

Odetchnąłem z ulgą. Uśmiech oznaczał, że nie muszę się spodziewać złych wieści.

– Dobry wieczór – odpowiedziałem. – Proszę, wejdź.

– Ach, nie, nie będę przeszkadzać.

– Nie mam żadnych specjalnych planów, nie przeszkadzasz – zapewniłem i zrobiłem zapraszający gest, ale Danuta nie ruszyła się z miejsca. – W czym mogę ci pomóc? – zapytałem więc, bo nie bardzo wiedziałem, po co w takim razie przyszła.

W