Plan naprawy Ukrainy - Łeś Bełej - ebook

Plan naprawy Ukrainy ebook

Bełej Łeś

4,0

Opis

Ukraińska rzeczywistość może zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych czytelników i bywalców wschodniej części kontynentu. Teksty Bełeja stanowią próbę opisu tego

wschodniosłowiańskiego tworu (w okresie pierwszego etapu wojny z Rosją 2014-2018). Plan naprawy Ukrainy to żywe odzwierciedlenie owej rzeczywistości w duchu realizmu absurdalnego. Co więcej, nie chodzi tu o absurdalność rzeczywistości, ale właśnie o realizm absurdu.

Książka jest przeznaczona dla tych, którzy wciąż rozróżniają te dwa pojęcia.


[O AUTORZE]

Łeś Bełej - ukraiński poeta, prozaik, autor reportaży. Jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego (filologia angielska) i Użhorodzkiego (filologia ukraińska). Pracuje w Instytucie Językoznawstwa im. O. Potebni Ukraińskiej Akademii Nauk.

Blurby

Bełej operuje ostrym językiem, podsłuchanym na ukraińskich ulicach, bazarach i dworcach. Gdyby tę książkę napisał ktoś z Polski, mogłyby paść w jego stronę oskarżenia o antyukraińskość. Plan naprawy... obnaża przywary Ukrainy i zastanawiam się, czy autor częściej śmiał się, czy płakał, gdy je opisywał.

Swoją drogą, czy w książce jest opisany Plan naprawy Ukrainy? Szukałam go, ale nie znalazłam.

Marta Jamróg

Ta książka to wyrzyg, świadectwo frustracji wobec dysfunkcyjnej rzeczywistości z niedziałającymi prawami i korupcją. Leś Belej z krótkich, absurdystycznych scenek rodzajowych tworzy kalejdoskop ukazujący beznadzieję z jaką może codziennie zderzać się człowiek. Plan naprawy Ukrainy to dzika, gniewna proza, a zarazem precyzyjna satyra.

Filip Matwiejczuk

Aleksandra Brzuzy - literaturoznawczyni i filmoznawczyni, absolwentka kultury Rosji i Narodów Sąsiednich oraz filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie doktorantka na Wydziale Filologicznym UJ.

Maciej Piotrowski – z wykształcenia historyk i ukrainoznawca, z pasji animator kultury. Tłumacz literatury ukraińskiej, utworów m.in. Andrija Bondara, Wasyla Barki i Hryhorija Czubaja.  Współtwórca spotkań literackich i portalu Rozstaje.art.

Ziemowit Szczerek (ur. 1978) – dziennikarz i prozaik. Autor książek Siódemka, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski, Tatuaż z tryzubem, Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową, Siwy dym albo pięć cywilizowanych plemion, Via Carpatia. Podróże po Węgrzech i Basenie Karpackim, Cham z kulą w głowie, Kolejna alternatywna historia Polski, Wymyślone miasto Lwów. Laureat Paszportu „Polityki”.

Tłumaczenie i wydanie tej książki zostało wsparte przez Unię Europejską w ramach programu House of Europe.

- Porfiry Władlenowiczu! Teraz pokażę panu, co myślą o Rosji w Odessie. Mamy dwa filmiki stamtąd.

- Spójrzmy na miasto-bohatera!

- Dzień dobry!

- Dobry.

- Co pan myśli o Rosji?

- Poszli won. Wojnę wypowiedzieli! Też mi bracia. Nienawidzę ruskich! To nie są ludzie, tylko zombie! Niech siedzą na swojej Syberii i niech do nas nie lezą, niedźwiedzie śmierdzące. Wódki nie ma. Sami wypijemy.

- Dobry dzień!

- Witam.

- A co pan może powiedzieć o Rosji?

- Co mogę powiedzieć? Jesteśmy braćmi przecież, jeden kraj, bez względu na to co kto mówi. Nikt i pod żadnym pozorem nas nie rozłączy. Nawet ci faszyści, którzy rozpoczęli wojnę domową w Danbasie... nigdy nie uda się nas rozdzielić. Mamy wspólny język rosyjski i wspólną wielką rosyjską kulturę! Proszę spojrzeć, to jest moja wstęga świętego Jerzego, ale muszę ją chować. To nic, wkrótce nas oswobodzą...

- No widzisz, Iwanie, mówiłem, że nikt nas nie rozdzieli. I w Odessie są jeszcze ludzie, których ukraińska propaganda nie zdołała otumanić. A ten pierwszy filmik... to chyba ktoś z Prawego Sektora, ale nie rozumiem, dlaczego mówił po rosyjsku...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ligea1313

Dobrze spędzony czas

niezla
00

Popularność



Kolekcje



Łeś Be­łej, Plan na­prawy Ukra­iny,prze­ło­żyli Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek, Kra­ków 2023
Co­py­ri­ght © 2018 by Łeś Be­łej Co­py­ri­ght © 2023, for the trans­la­tion by Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek
Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2023.
Re­dak­tor pro­wa­dzący · Piotr Ma­recki
Re­dak­cja, ko­rekta · Ju­styna Ada­mus, Ma­ciej No­wacki
Pro­jekt okładki · Mi­cha­lina Jur­czyk
Ilu­stra­cja na okładce · Zie­mo­wit Szcze­rek
Fo­to­gra­fia au­tora na okładce · Wa­len­tyn Ku­zan
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny · Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie · By Mo­use | www.by­mo­use.pl
Agent · Ju­rij Za­wad­ski
Tłu­ma­cze­nie i wy­da­nie tej książki zo­stało wsparte przez Unię Eu­ro­pej­ską w ra­mach pro­gramu Ho­use of Eu­rope.
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66571-89-1
518. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

SE­RIA PRZE­KŁA­DÓW pro­wa­dzona przez Alek­san­drę Ma­łecką i Pio­tra Ma­rec­kiego

· Na­pitki & li­te­ra­tura. An­to­lo­gia opo­wia­dań ho­len­der­skich i fla­mandz­kich, pod re­dak­cją Bar­bary Kalli i Bo­żeny Czar­nec­kiej, prze­ło­żyły z ję­zyka ni­der­landz­kiego Bar­bara Kalla, Bo­żena Czar­necka i Ewa Dy­na­ro­wicz

· Am­brose Bierce, Dia­bli dyk­cjo­narz, prze­ło­żył Ma­te­usz Ko­pacz

· An­thony Jo­seph, Afry­kań­skie ko­rze­nie UFO, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ro­bert Bur­ton, Ana­to­mia me­lan­cho­lii, wy­brał i prze­ło­żył Mi­chał Ta­ba­czyń­ski

· Jean Ray, Mal­per­tuis, prze­ło­żył Ja­kub Po­lasz­czyk

· Niña We­ijers, Kon­se­kwen­cje, prze­ło­żyła Ja­dwiga Ję­dryas

· Ish­mael Reed, Mambo dżambo, prze­ło­żyła prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ka­ta­rína Kuc­be­lová, Cze­piec, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Du­dzic-Gra­biń­ska

· Pe­ter Mar­kus, Bob albo męż­czy­zna na ło­dzi, prze­ło­żył Piotr Si­wecki

· An­to­lo­gia opo­wia­dań. Ru­ska kla­syka ze­sta­wił i prze­ło­żył Da­niel Maj­ling, prze­pi­sała We­ro­nika Go­gola

· Ka­thy Ac­ker, Krew i flaki w szkole śred­niej, prze­ło­żył An­drzej Woj­ta­sik

· Ju­dith Scha­lan­sky, Szyja ży­rafy, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Łeś Be­łej, Plan na­prawy Ukra­iny, prze­ło­żyli Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek

KO­LEJNE KSIĄŻKI W SE­RII

· Ice­berg Slim, Al­fons. Hi­sto­ria mo­jego ży­cia, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

· Ju­dith Scha­lan­sky, Szyja ży­rafy, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Ger­trude Stein, Kru­che przy­ci­ski, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Alena Sa­bu­chová, Szep­tu­chy, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

· Ni­col Ho­ch­hol­cze­rová, Tego po­koju nie da się zjeść, prze­ło­żył Ra­fał Bu­ko­wicz

Nowe za­ło­że­nie Ki­jowa

tłum. Zie­mo­wit Szcze­rek i Alek­san­dra Brzuzy

– Po­łta­aawa!

– Ró­ó­ówne!

– Krze­mień­czuk! Krze­mień­czuk! Krze­mień­czuk!

– Adiesa! Adiesa! Adiesa!

– Ko­ro­steń! No­wo­gród!

– Za­pra­szamy na wy­cieczkę do sta­rej eu­ro­pej­skiej sto­licy – do Ki­jowa! O ba­gaż mo­że­cie się nie mar­twić, au­to­bus jest wy­po­sa­żony w luki ba­ga­żowe!

Na przy­dwor­cowy plac wy­cho­dzi stary tak­sów­karz w kasz­kie­cie, ubrany w skó­rzaną kurtkę i dresy. W tym sa­mym miej­scu po­ja­wia się eme­rytka w zi­mo­wym płasz­czu, która ma na szyi za­la­mi­no­waną ta­bliczkę z na­pi­sem „Kwa­tera tel. 097685432”. Ko­bieta łu­ska sło­necz­nik.

– Zdra­stie, Olga! – wita się tak­sów­karz.

– Do­bry, Igo­rek! – od­po­wiada Olga, łu­ska­jąc sło­necz­nik.

– Po­goda dziś jak ten ciort. – Za­uważa tak­sów­karz, pod­no­sząc koł­nierz kurtki.

– Taa... – Eme­rytka zga­dza się i spluwa.

Tak­sów­karz pod­biega na par­king i krzy­czy:

– Suka bladź, to moje miej­sce! Ty, gdzie stał, pe­dale je­bany! Co zna­czy, że ty też tak­sów­karz, de­bilu? Ty od kogo? Ja za­raz do Olika dzwo­nię. Bę­dziesz zbie­rać zęby po ca­łym wak­zale! Spier­da­laj, póki masz czas! – Tak­sów­karz wy­ciąga ko­mórkę i wy­wija pię­ścią.

– Kwa­tyra! Kwa­tyra! Kwa­tyra! Kwa­tyra! – Re­kla­muje się eme­rytka i spluwa łu­pinką sło­necz­nika.

Tak­sów­karz pod­cho­dzi do eme­rytki.

– Ni chuja spo­koju nie ma, lezą i lezą! Ja też tak za­czy­nał. Wi­dzisz moje przed­nie zęby? – Otwiera usta. – Wsta­wili już, ja uzbie­rał pie­nię­dzy...

Z dworca wy­cho­dzi Ky­jenko. Na sto­pach ma białe ta­nie te­ni­sówki, jest ubrany w nie­dro­gie chiń­skie dżinsy, pu­chową kurtkę i czapkę kon­donkę z Abi­basa. W ręce trzyma wielką spor­tową torbę i re­kla­mówkę BOSS pełną ciu­chów. Tak­sów­karz rzuca się w jego stronę.

– Muż­czina, gdzie je­dziemy? Taxi! Nie­drogo! Pa­je­chali! – Tak­sów­karz pro­po­nuje swoje usługi.

– A dla­czego bę­dzie nie­drogo? – pyta Ky­jenko.

– A je­chać gdzie? – do­py­tuje tak­sów­karz.

– Już pa­trzę – od­po­wiada za­kło­po­tany Ky­jenko i wy­ciąga z kie­szeni kar­teczkę. – Na Sie­czowa!

– A nie na Sie­cze­nowa?

– Taa, to ja nie wiem, tam ja­kieś kwa­tery mają być – mówi za­gu­biony Ky­jenko.

– A! Noc­le­gow­nia WS-u, tak? – Tak­sów­karz za­czyna ro­zu­mieć sy­tu­ację.

– Co?

– Żeń­ska noc­le­gow­nia WS, czyli wspo­ma­ga­nia sek­su­al­nego! – ogła­sza ra­do­sny tak­sów­karz.

– A to ja na­wet nie wie­dział, że tam przyj­dzie żyć – śmieje się Ky­jenko.

– Sto hry­wien! – ogła­sza pew­nym gło­sem tak­sów­karz.

– A to spa­siba – od­po­wiada tak samo pew­nie Ky­jenko.

Te­raz na Ky­jenka rzuca się eme­rytka.

– Kwa­tyra! Kwa­tyra! Kwa­tyra! Ma­ło­doj czie­ła­wiek, kwa­tyry nie trzeba?

– No nie, spa­siba, u mnie noc­le­gow­nia – od­po­wiada Ky­jenko i idzie na me­tro.

Z dworca wy­cho­dzi Szcze­kiw ubrany w chiń­ską skó­rzaną kurtkę i w spodnie za­pra­so­wane w kant; na sto­pach ma ta­nie skó­ro­po­dobne pan­to­fle wy­czysz­czone na błysk. Wle­cze za sobą wielką wa­lizę na kół­kach. Tak­sów­karz rzuca się na niego.

– Taxi, muż­czina! Gdzie je­chać? Nie­drogo!

– Nie, dzię­kuję! A me­tro gdzie? – pyta Szcze­kiw, omi­ja­jąc fleg­ma­tycz­nie tak­sów­ka­rza.

– Pod­wiozę, nie­da­leko! – Tak­sów­karz się nie pod­daje.

– A mnie mó­wili, że jest gdzieś tu na wak­zale! – oznaj­mia Szcze­kiw.

– A tu jest. – Tak­sów­karz re­zy­gnuje.

– Po­dzię­ko­wał! – bur­czy Szcze­kiw i idzie na me­tro.

– Kwa­tyra! Kwa­tyra! Kwa­tyra! – woła swoje Olga.

Z dworca wy­cho­dzi Cho­re­woj w czapce dżo­kejce Nikke, ubrany w dre­sowe spodnie i dre­sową bluzę. W jed­nej ręce trzyma piwo Czer­no­byl­skie, a w dru­giej – spor­tową torbę Pyma.

– Taxi, muż­czina! Od­wiozę, gdzie trzeba, od­pocz­niesz! – Tak­sów­karz zmie­nia tak­tykę.

– Sta­rik – mówi smutno Cho­re­woj – u mnie w kar­ma­nie pięć ru­bel­ków. Na­wet nie mam na cy­ga­rety. A ty chcesz je­chać?

Tak­sów­karz ma­cha ręką. Eme­rytka jesz­cze chce mu coś po­wie­dzieć, ale też ma­cha ręką i spluwa łu­pinką. Cho­re­woj idzie na me­tro.

Z pod­miej­skiego dworca wy­cho­dzi Ły­by­dyń­ska w ta­nich pan­to­fel­kach na ob­ca­si­kach, ubrana w dżinsy z cyr­ko­niami i w kur­teczkę z kap­tu­rem ob­szy­tym fu­ter­kiem. Na ple­cach nie­sie kra­cia­stą, roz­pru­wa­jącą się torbę.

– Dzie­wuszka, daj­cie, po­mogę. – Tak­sów­karz wy­rywa torbę.

– Och, dzię­kuję – od­po­wiada z ulgą Ły­by­dyń­ska.

– Gdzie je­dziemy? – pyta tak­sów­karz.

– A wy co, tak­siarz? A to jak tak, to nie trzeba. – Dziew­czyna wy­rywa torbę i też idzie na me­tro.

Tak­sów­karz spluwa.

– Ot, i tak za­wsze, Olga! Ja pójdę rzu­cić coś na ząb, wy pa­trz­cie, żeby ża­den pe­dał mi na miej­sce nie za­je­chał!

Eme­rytka spluwa i kiwa głową.

Czer­wona ga­łązka

Siódma trzy­dzie­ści. Bu­dzik. Wsta­wa­nie. Ła­do­warka. Ja­jecz­nica. Her­batka Be­sida. Gar­ni­tu­rek. Kra­wat. Teczka. Ju­chim Paw­ło­wycz mó­wił, że to już czas prze­cho­dzić na let­nie gar­ni­tury.

Dzie­wiąta. Aka­dem­mi­steczko. „Dwa że­tony pro­szę”. Me­tro. Na Aka­dem­mi­steczku można już usiąść. Po­czy­tamy „Dzer­kało”. Stopkę omi­jamy. Co tam na­pi­sali o no­wych książ­kach? O, jak mnie cho­lera bie­rze na tą Wok­zalną. No gdzie się pchasz? „Szef Izby Książki na­rzeka na brak fi­nan­so­wa­nia...”. On? Na­stępna Chresz­cza­tyk.

– Wy­cho­dzi pan?

– Dzię­kuję.

Przejdę pod­ziem­nym na Maj­dan, tak bę­dzie szyb­ciej. Cie­kawe, kiedy wyj­dzie ten Tar­ta­kow­ski?

Dzie­siąta. Hru­szew­skiego cztery. Piąte pię­tro. Dzień do­bry, Ju­chi­mie Paw­ło­wy­czu!

– To co, mó­wi­cie, że wczo­raj się długo po­sie­działo?

– No, zda­rza się...

– Pójdę już do sie­bie. Jesz­cze mu­szę trzy ar­ku­sze zre­da­go­wać do pół­rocz­nego spra­woz­da­nia – a to już za trzy mie­siące. A ja wiem, że czas szybko prze­leci, ani się obej­rzysz, a to już. A Ołena Paw­liwna pi­sała...

Dwu­na­sta. Her­bata Be­sida.

– Cześć, Hry­ho­rij...

– A co, bu­dżet nam ob­cięli...?

– Na­wet nie mów...

– Cho­dził na pro­te­sty pod Radę Mi­ni­strów, jak co roku...

Trzy­na­sta. Obiad. Bu­łeczki. Chleb „ukra­iń­ski”, ser „ro­syj­ski”. Her­bata Be­sida.

Czter­na­sta.

– Twór­czy duch Iwana Nie­czuja-Le­wic­kiego wy­ra­sta z na­rodu.

Pięt­na­sta.

– Oksano Ju­ri­jewno, pro­szę mi po­ka­zać nową en­cy­klo­pe­dię.

Dziwne, o Bo­ry­so­wi­czu pięć li­ni­jek, a o mnie tylko cztery? Her­bata Be­sida.

Szes­na­sta.

– Woz­dwi­żeń­ski sym­bo­li­zuje de­gra­da­cję na­ro­do­wych po­staw...

Her­bata Be­sida.

Sie­dem­na­sta. Rada na­ukowa. Nie mam nic do po­wie­dze­nia, więc cho­ciaż po­śpię.

– Co u cie­bie, Wo­ło­dia?

– U mnie jak za­wsze...

– Wy­obraź so­bie, na­pi­sała tylko pięć ar­ku­szy. Jak to wpły­nie na zmniej­sze­nie fi­nan­so­wa­nia?

Osiem­na­sta trzy­dzie­ści. Her­bata Be­sida z ko­nia­kiem Gre­en­wich.

Dzie­więt­na­sta trzy­dzie­ści. Sie­dziba Związku Pi­sa­rzy. Ju­bi­le­uszowy be­ne­fis Oksany Ja­błon­skiej. Pro­wa­dzący: Iwan Ko­ło­miec. Cała sala pełna. Jaką ładną wy­szy­wankę ma au­torka.

– Pani Oksano, można so­bie z pa­nią zro­bić zdję­cie...?

Dwu­dzie­sta pięć­dzie­siąt.

– Ech, nie ma jesz­cze Ene­idy, Ja­wor wszystko wy­ga­dał...

– Pry­wit, Ser­hiju...

– Ja­sne, będę...

– No to da­waj, za to­wa­rzy­stwo...!

Dwu­dzie­sta druga trzy­dzie­ści. Me­tro Chresz­cza­tyk, górne wej­ście.

Dwu­dzie­sta trze­cia dwa­dzie­ścia. Wresz­cie w domu. Te­raz po­ście­lić i lulu.

Nie­bie­ska ga­łązka

Dzie­siąta trzy­dzie­ści. Bu­dzę się. Tro­chę he­li­kop­ter w gło­wie. Ty­toń. A bletki gdzie? A, tu. Skrę­cik. Ay­ran i Tan, mmm, py­cha. Mu­sli. Mleko ku­pi­łem wczo­raj na targu u baby, żeby było na­tu­ralne. Her­bata ro­oibos. Trzeba pod­łą­czyć aj­fo­nika do ła­do­warki. Skrę­cić. Ty­to­szek Mac Ba­ren – niech tro­chę po­leży, żeby wy­sechł, bo w ogóle się nie pali.

Dwu­na­sta. Ja­kie tam za­mó­wie­nia na dziś? Zro­bić pla­kat dla grupy Fe­mon. Gdzie ła­do­warka od mac­bo­oka, bo za­raz sią­dzie. Włą­czyć fo­to­szopa. Po­sta­wić ty­piarę na tle pola psze­nicy i nie­bie­skiego nieba. A w miej­sce sut­ków da­jemy dwa la­sery. Za­mó­wie­nie to za­mó­wie­nie. Jesz­cze pod­kręcę pik­sele i go­towe.

Pięt­na­sta.

– Halo, Hanna, za­mó­wie­nie już wy­ko­nane. Wrzu­ci­łem wam na EX.ua. Co? Nie działa u was na EX.ua? Do­bra, wy­ślę za­raz na Sky­pie.

Szes­na­sta.

– Halo, cze Ma­sza! Chodź się spo­tkamy na Lwa i pój­dziemy do Bo­ta­nicz­nego. Weź jesz­cze ko­goś.

W co się ubrać? Spodnie z GAP-a i ko­szulkę z La­co­ste’a? Czy na od­wrót? A może te nie­bie­skie rurki i ko­szulkę z lum­peksu. Ray-bany. Za­mszowe tim­ber­landy. Old­sku­lowy ple­ca­czek z Happy Tree Friends i apa­rat Ki­jów. A, no tak, aj­pod. Komba BAKH do­je­bane.

Sie­dem­na­sta trzy­dzie­ści. Me­tro Min­skaja. KombaBAKH ta­kie po­zy­tywne.

Osiem­na­sta.

– O, cze Ma­sza. Spoko oku­lary.

– Da­waj, ja ci zro­bię look!

– A ja wczo­raj by­łem na spo­tka­niu To­wa­rzy­stwa Ochrony Bez­dom­nych Psów, było nas tam ze sto osób. Pasz­tet zro­bił wielki pla­kat i za­lał go go­to­wa­nymi bu­racz­kami. Me­ga­za­je­bi­ście to wy­glą­dało!

– Może pój­dziemy coś zjeść?

Dzie­więt­na­sta.

– A ma­cie we­ge­ta­riań­skie menu? Dzię­kuję. A jest u was coś bez ryby? Bo ja je­stem we­ga­ni­nem. To po­pro­szę sa­łatkę wa­rzywną bez ma­jo­nezu i smo­othie z awo­kado.

Dwu­dzie­sta.

– Może ta­ryfę na Pej­zażną? Na Woz­dwi­żeń­ską już nie ma co iść – jest ciemno i fotki nie wyjdą.

– No do­bra, to chodźmy do Bo­ta­nicz­nego.

– Ja­kie ci piwo wziąć?

– Dwa Mil­lery, plis.

Dwu­dzie­sta pierw­sza.

– Do­brze, że Pasz­tet przy­niósł ko­niak.

– Ma­sza, a ty te­raz ry­su­jesz czy bar­dziej pi­szesz wier­sze?

– Ko­zak!

– Pały! Da­waj­cie bu­telki do ple­caka.

Dwu­dzie­sta druga.

– Chodź­cie przej­dziemy się, ja już doj­rza­łem, żeby pod­bić na Pej­zażną.

– Nikt nie wi­dział mo­ich ray-ba­nów?

– O, dzięki.

Trze­cia.

– Ma­sza, nie jest ci zimno?

– Ma­sza, a ty czy­ta­łaś Zmierzch Za­chodu Spen­glera? Bar­dzo głę­boka książka.

– Chodź­cie, jesz­cze ja­kieś bro­wary ogar­niemy.

– A po­wiedz, w swo­jej twór­czo­ści to ty...

Piąta.

– Ma­szeńka, to co, zbie­ramy się? Jedź taksą, ja przejdę się z buta, po­my­ślę o ży­ciu. No ja wiem, że my je­ste­śmy są­sie­dzi, ale tak bę­dzie le­piej.

Siódma. Wbi­jam do domu. Do­bra, prze­ki­mam się, a po­tem od­pi­szę na ma­ile.

Zie­lona ga­łązka

Ósma trzy­dzie­ści. Bu­dzik w ko­mórce – Tricky. Mój ulu­biony trip-hop. Prysz­nic, zęby, pod­grzać owsiankę. Do­póki się nie za­grzeje – pierw­szy pa­pie­ros. Naj­smacz­niej­szy.

Dzie­wiąta. Do­cho­dzi owsianka, kawa już za­pa­rzona, ta­bletka z wi­ta­mi­nami, gar­nia­czek, kra­wa­cik. Te­raz do me­tra. Znowu, kurwa, ko­lejka do kio­sku. „Po­pro­szę nie­bie­skie che­ster­fieldy”. Je­bani kie­rowcy mar­szru­tek. Na­zwo­zili sło­ików z Bo­ry­spola. Czemu w przej­ściu pod­ziem­nym lu­dzie tak wolno łażą? Jak mnie to wkur­wia! Co tu w ogóle ro­bią te wap­niaki! Ja­kie, kurwa, „Czy mogę o coś za­py­tać?”. Wie­rzę, wie­rzę w twoją ope­ra­cję. Sama czy­taj ga­zetę „Si­wod­nia”! Kurwa, czemu ja za­wsze cze­kam w tej ko­lejce do bra­mek? Stoi przede mną tłu­sta ko­była, pół go­dziny szuka karty miej­skiej w swo­jej bez­den­nej tor­bie!

Przy­jeż­dża me­tro. Staję koło drzwi, żeby można było szyb­ciej wyjść na sta­cji Pa­łac Sportu. Nie je­stem gruby, dasz radę mnie obejść. Czy­tam e-bo­oka. Co tam u nas na­pi­sał Ca­sta­neda?

Me­tro się za­trzy­muje. Gdzieś mię­dzy Oso­kor­kami a Sła­wu­ty­czem. Pa­sa­że­ro­wie pod­nie­śli wzrok znad swo­ich ga­zet i e-bo­oków. Dzie­sięć se­kund mi­nęło. Pa­sa­że­ro­wie za­czy­nają się roz­glą­dać. Dwa­dzie­ścia pięć se­kund. W tym cza­sie to zdą­żył­bym prze­pchnąć się już do bra­mek, przejść na sta­cję i do­biec do tego miej­sca, z któ­rego bę­dzie po­tem naj­szyb­ciej do Pa­łacu Sportu. Trzy­dzie­ści se­kund. Już za­czy­nam so­bie przy­po­mi­nać hi­sto­rię z po­ża­rem me­tra. A może znowu ktoś rzu­cił się pod po­ciąg? Czter­dzie­ści pięć se­kund. Me­tro żwawo ru­sza.

Dzie­siąta. Kurwa, znowu się spóź­nię. O, mój sten­dzik z kawą przy au­cie. „Po­pro­szę ame­ri­cano z mle­kiem”. Go­rąca. „Dzień do­bry, dia­dia Mi­sza”. Piąte pię­tro. „Dzień do­bry, Ma­sza”. „Wi­taj­cie, Bo­ry­sie Ser­hi­ji­czu”. Włą­czam prze­dłu­żacz. Ups! Sys­tem. Ha­sło: 1234567890. Opera. Otwie­ram za­kładki: Fa­ce­book, Vkon­takte, Od­no­klas­sniki, mail na Big­mir. I fotki. O kurwa. La­ski. Laj­kuję.

Je­de­na­sta. Prze­rwa na szluga. Bal­ko­nik. „Jak tam, Olena?”. „No, ładna po­goda”. „Wiesz, ja to wszystko mam w du­pie, dla mnie ist­nieją tylko trzy ro­dzaje po­gody. Pierw­szy, kiedy trudno biec do me­tra z po­wodu śniegu; drugi, gdy w biu­rze jest chłod­niutko; i trzeci – tak grzeje, że klima nie daje rady. A cała reszta mnie wali”.

Dwu­na­sta. „Tak, tak, Bo­ry­sie Ser­hi­ji­czu, za­raz przy­niosę spra­woz­da­nie. Bra­in­storm mamy ju­tro. Pew­nie, że do niego za­dzwo­nię”. Od­mówka. Alt-Tab. Fej­sik. Lajk. Ko­men­tarz: „A czemu ty po­ru­szasz te­mat cyc­ków, prze­cież to nie pią­tek...”. Kurwa, dziś do­piero środa. Do piątku jesz­cze da­leko, a ja już nie daję rady. Trzeba by za­dzwo­nić do An­drusi. Pój­dziemy do Żół­tego Mo­rza, su­shi so­bie po­jemy, na­wa­limy się bro­wa­rem. Tak bę­dzie.

Trzy­na­sta. Prze­rwa na fajkę. Obiad. „Po­pro­szę Big Maca i colę bez lodu. Ke­czupu nie trzeba. Tak, na miej­scu. Dzię­kuję”. Szybko jem i pa­pie­ros.

Czter­na­sta. „Pro­szę, spra­woz­danko, Bo­ry­sie Ser­hi­ji­czu”. Pa­pie­ros.

Pięt­na­sta. „Cześć, An­driu­cha, masz chwilę? Za­dzwoń”. „Halo. Co tam, środa na mie­ście? Dziś mi wy­płatę mają dać!”. „No, damy radę, mam w chuj spraw do ogar­nię­cia, ale do Żół­tego Mo­rza mu­simy pójść. Su­shi, piwko, te sprawy”. „Do­bra, umó­wione. Nara”.

Szes­na­sta. Prze­rwa na fajkę. Bu­nio. „Je­stem prze­ciwko za­bi­ja­niu bez­dom­nych psów!”. Re­po­stuję.

Sie­dem­na­sta. „Tak, Bo­ry­sie Ser­hi­ji­czu, zga­dzam się. To szybko do­ro­bimy. Można do­ku­pić laj­ków w spo­łecz­nio­ściów­kach i sprze­daż pój­dzie w górę, mó­wię panu! Po dzie­sięć hry­wien lajk. Do­bra. Pięć ty­sięcy”.

Osiem­na­sta. Pa­pie­ros. Vkon­takte. Od­świe­żyć. Fa­ce­book. Od­świe­żyć. Vkon­takte. Od­świe­żyć. Fa­ce­book. Od­świe­żyć. Prze­rwa na fajkę.

Dzie­więt­na­sta. „Bo­ry­sie Ser­hi­ji­czu, można wy­płatę?”. Długo ocze­ki­wana ko­perta.

Dzie­więt­na­sta dzie­sięć. Wy­miana. „Pro­szę mi wy­mie­nić sto do­la­rów. Dzię­kuję bar­dzo”.

Dzie­więt­na­sta dwa­dzie­ścia. Ma­kuś. „Dwa che­ese­bur­gery pro­szę”. „Pro­szę”. „Dzię­kuję”.

Dzie­więt­na­sta czter­dzie­ści. Żółte Mo­rze. „Cześć, An­driu­cha”. „Dziew­czyny, pro­szę dwa ze­stawy su­per­mini i dwa por­tery”. „Jak tam, stary?”. „No cóż, też mam bliź­niaki”. „A co tam u nas w Win­nicy?”. „Jak tam Lenka?”. „Dziew­czyny, pro­szę jesz­cze dwa por­tery!”. „Nie uwie­rzysz, mój szef mówi, że za czę­sto cho­dzę na pa­pie­rosa”. „Ten twój to w ogóle buc”. „Dziew­czyny, jesz­cze dwa por­tery!”.

Dwu­dzie­sta trze­cia pięć­dzie­siąt. „E, chuj, już ni­g­dzie nie zdążę”. „Dzie­eew­czyny, jesz­cze dwa por­tery i ra­chu­nek pro­szę”. „I nie mów, An­driu­cha, że ży­cie się udało”. „Halo, można pro­sić taxi na Lwa Toł­stoja? Je­dziemy na drogę Char­kow­ską sto sześć­dzie­siąt sześć. Dzię­kuję!”.

Wpół do pierw­szej. Znowu la­nos. „Pan na Char­kow­ską?”. Aj­fon. „Lidka, może by­śmy się spo­tkali? Czę­sto o to­bie my­ślę”. Wy­słać. „Ka­tia, wiesz, że ja ko­cha­łem tylko cie­bie”. Wy­słać. „Swieta, przez ile nocy ja o to­bie my­śla­łem...”. Wy­słać. „Pro­szę, to pań­skie sześć­dzie­siąt hry­wien”. Kiosk. „Po­pro­szę por­ter”. „Dzię­kuję”.

Pierw­sza w nocy. Klu­czyk ma­gne­tyczny. Winda. Dzie­wiąte pię­tro. Dwa zamki w drzwiach. Por­ter. Łóżko. Sen.

Elek­triczka

Szó­sta trzy­dzie­ści. Wstaję. A ty śpij, ko­chany. Wczo­raj na noc­nej zmia­nie pra­co­wa­łeś. O, tu jest moje ubra­nie. Na­kar­mię zwie­rzęta, po­tem sama coś zjem.

Siódma. „Kurki moje, cip-cip. Ma­cie ziarna. Która tu co znio­sła? O, jedno ja­jeczko, dwa, cztery... Bę­dzie co sprze­dać... O, wy moje do­bre”.

Siódma trzy­dzie­ści. Kawa roz­pusz­czalna. Te­le­wi­zor. Śnia­da­nie je­den plus je­den. Pod­grzeję wczo­raj­szą kar­toszkę. Tak, elek­triczka za­raz przy­je­dzie. Jajka wzię­łam, mar­chewkę wzię­łam, ko­pe­rek, ce­bulkę, pie­truszkę. Spa­ko­wane. Bie­giem na elek­triczkę.

Ósma. Sta­cja Wisz­niaki. O, jest i elek­triczka. Znowu przyj­dzie stać, czemu wcze­śniej nie wsta­łam?

Dzie­wiąta trzy­dzie­ści. Swia­to­szyn. I zaś tłum. Szyb­ciutko stanę na swoim miej­scu pod Silpo...

Dzie­siąta. „Zdra­stje, Swieta”. „Co tak długo?”. „Sama wiesz prze­cież – go­spo­darka, póki tam, siam. I tak klienty zja­wią się do­piero po­tem. A miej­sce dla mnie przy­trzy­ma­łaś...?”.

Je­de­na­sta. „Jajka, mar­chewka!”.

Dwu­na­sta. „No co, Swieta? Pójdę, bułkę ku­pię, bom głodna. Wziąć ci? Tylko kawę? Do­brze”.

Pierw­sza. „Jajka, mar­chewka!”. „Młody czło­wieku, kup mar­chewkę. Pro­sto z ogródka”.

Druga. „Zdra­stje, sier­żan­cie!”. „Nic ta­kiego. Wszystko było do­brze, póki cie­bie tu nie było...”. „Nic ta­kiego. Krę­cimy się, wier­cimy...”. „Jak co sprze­dam, to za­płacę, bo sam wi­dzisz...”. „Co? My­ślisz, że cię okła­muję? Ach, ty sko­tina. Weź se swoje pięć­dzie­siąt hry­wien i odejdź ode mnie!”.

Trze­cia. „Mar­chewka, jajka!”. „Świeże. Die­wuszka, weź­cie! Mar­chew po dzie­sięć”. „Pro­szę! Na zda­ro­wie!”. „Sły­szysz, a to­bie kto prze­szka­dza?”. „No to weź obejdź”. „Jaki chod­nik! My tu cią­gle han­dlu­jemy”. „Ty sam sko­tina. Idź stąd!”.

Czwarta. „Pie­truszka po pięć!”. „A jak! Pro­dukt czy­sty, eko­lo­giczny! Na zda­ro­wie”.

Piąta. „Jajka, ko­pe­rek!”. „Swieta, ja już nie mogę. Nogi mnie bolą od tego sta­nia, a jesz­cze ten huk od drogi”.

Szó­sta. „No weźże te jajka, mu­szę do domu je­chać. Jajka! Jajka!”.

Siódma. „Tak, hrywna za sztukę. Za­bie­raj­cie wszystko, zro­bię zniżkę, bo pora do domu”. „Spa­siba! Na zda­ro­wie”.

Siódma trzy­dzie­ści. Elek­triczka. Znowu pełna. Boże ty mój!

Dzie­wiąta. No i się do­wle­kłam. „Cór­cia, lek­cje zro­bione? Tata po­szedł na drugą zmianę? Po­ja­dłaś? Idziesz już spać? Ja też”.

Dzie­wiąta trzy­dzie­ści. Pie­czone ziem­niaki, „Głos Kra­iny”, „Szu­ster”, „Głos Kra­iny”, „Szu­ster”. Spać.

Plan na­prawy Ukra­iny

tłum. Alek­san­dra Brzuzy

Wi­tam was, sza­nowni wi­dzo­wie Pierw­szej In­ter­ne­to­wej Stre­amin­go­wej De­baty „Au­tsaj­der”. Na­zy­wam się Ro­man Cia­maj­dow i wła­śnie zbli­żam się do ho­telu Hil­ton, gdzie od­bywa się Pierw­sza Ogól­no­ukra­iń­ska Kon­fe­ren­cja „Plan na­prawy Ukra­iny”. Wy, sza­nowni wi­dzo­wie, pew­nie tak jak ja ma­cie już dość ży­cia w tym ca­łym ba­ła­ga­nie, który na­zy­wany jest ukra­iń­ską rze­czy­wi­sto­ścią, i chce­cie do­wie­dzieć się, co z tym wszyst­kim po­cząć. Wła­śnie dla­tego Fun­da­cja Ro­nalda Mac­Me­towa, na­szego ka­na­dyj­skiego oli­gar­chy ukra­iń­skiego po­cho­dze­nia, zor­ga­ni­zo­wała to wy­da­rze­nie, żeby w końcu dojść do tego, jak prze­rwać ten prze­klęty krąg i stać się kra­jem mle­kiem i mio­dem pły­ną­cym.

Jak wi­dzi­cie, na par­kingu pod ho­te­lem stoją sa­mo­chody z wyż­szej półki. Kon­fe­ren­cja ta przy­kuła uwagę ca­łego kraju. Wła­śnie zbli­żam się do zna­nego pio­sen­ka­rza i zwy­cięzcy kon­kursu Dance Me, Pe­tra Zan­zi­bar­skiego, który rów­nież przy­był na to wy­da­rze­nie. Pie­tja, wi­taj!

– Dzień do­bry!

– Za­pewne zmie­rzasz do ho­telu Hil­ton na kon­fe­ren­cję?

– Co za kon­fe­ren­cja? A nie, przy­je­cha­łem coś zjeść w re­stau­ra­cji Woł­dy­roff. Mają tam smaczną la­sa­gne.

– W ta­kim ra­zie prze­pra­szam, mi­łego wie­czoru.

– Wza­jem­nie.

– Jak wi­dzi­cie, z ja­kie­goś po­wodu nie wszyst­kich in­te­re­suje los na­szego pań­stwa, cho­ciaż, jak mi się wy­daje, jest to bar­dzo ważna sprawa... Bliaaa, kto te chod­niki pro­jek­to­wał... Przy sa­mym wej­ściu, jak wi­dzimy, pali Iwan Żół­to­nie­bie­ski. Za­raz do niego po­dej­dziemy. Dzień do­bry, pa­nie Iwa­nie, Ro­man Cia­maj­dow, ka­nał PISDA.

– Wszyst­kiego do­brego!

– Pan już wy­stę­po­wał?

– Jesz­cze nie, ale za nie­długo będę.

– Jaki ra­tu­nek wi­dzi pan dla Ukra­iny?

– Sprawa jest pro­sta. Wszyst­kie biedy wy­ni­kają z tego, że na­sza flaga jest nie w tę stronę! Ro­zu­mie pan, na­sza flaga pań­stwowa to po­da­ru­nek księ­cia Wa­re­gów dla Olega Mą­drego. Jak pan my­śli, dla­czego Szwe­cja ma żółty krzyż na nie­bie­skim tle, a nie od­wrot­nie? No bo na tej po­da­ro­wa­nej fla­dze żółty był u góry! A jak tylko nasi ksią­żęta od­wró­cili flagę, to przy­szli Ta­ta­rzy. Za­czął się upa­dek, ru­ina. Po raz drugi Ka­rol XII, na­stępca Wa­re­gów, po­da­ro­wał żółto-nie­bie­ską flagę Ma­ze­pie i ten za­czął od­no­sić suk­cesy w woj­nach z Mo­skwą, do­póki pod­stępny Ko­czu­bej nie od­wró­cił flagi i znowu wszystko stra­ci­li­śmy. Hru­szew­ski chciał za­twier­dzić żółto-nie­bie­ską flagę, ale het­man Sko­ro­pad­ski podle od­wró­cił ko­lory i Ukra­ina ko­lejny raz upa­dła. Tak samo było po roz­pa­dzie Związku Ra­dziec­kiego, ka­gie­besz­niki zmu­siły tego szczwa­nego lisa Kraw­czuka do wzię­cia tej pe­cho­wej flagi i już od dwu­dzie­stu pię­ciu lat nie mo­żemy wy­do­stać się z ba­gna. Aż coś mi się dzieje, kiedy ktoś mówi, że ma być nie­bie­sko-żółta, że to nie­bie­skie niebo i żółta psze­nica. Ko­cha­niutki, tam po­winno być złote słońce nad cha­bro­wym po­lem. Żółty ma być u góry, jak słońce, zgod­nie z lo­giką spek­tralną, z tra­dy­cjami hi­sto­rycz­nymi, a na­wet zgod­nie z feng shui. W chiń­skiej księ­dze I-cing... Pro­szę spoj­rzeć, spe­cjal­nie ją przy­nio­słem. Pro­szę czy­tać, pod­kre­śli­łem na czer­wono: „Je­śli nie­bie­ski jest u góry, a żółty na dole, to jest to hek­sa­gram Pi, czyli woda za­le­wa­jąca ogień, ina­czej mó­wiąc de­gra­da­cja”. Wi­dzi pan, tak my te­raz ży­jemy. Pro­szę czy­tać da­lej: „Kom­bi­na­cja żółto-nie­bie­ska to hek­sa­gram Taj, czyli do­bro­byt”. Wi­dzi pan, do­bro­byt. Wy­star­czy taka pro­sta zmiana i wszystko bę­dzie u nas do­brze.

– A niech mi pan po­wie, pa­nie Żół­to­nie­bie­ski, to pań­skie praw­dziwe na­zwi­sko?

– Mogę pasz­port po­ka­zać!

– W sen­sie czy pań­ski tata też ta­kie miał, czy so­bie pan zmie­nił?

– Nooo mój tata na­zy­wał się Kra­sno­po­row. Ale ja so­bie zmie­ni­łem i zmu­si­łem żonę.

– A pro­szę po­wie­dzieć, czy pań­ska teo­ria ma wielu zwo­len­ni­ków? Roz­ma­wiał pan z kimś o tej re­wo­lu­cyj­nej idei?

– Mój drogi! Po­patrz, przy­nio­słem wy­cinki z ga­zety „Wschód Zna­mieńsz­czy­zny”. Od dwu­dzie­stu lat nie­stru­dze­nie pi­szę do róż­nych cza­so­pism. Chcia­łem na­wet coś opu­bli­ko­wać w „Ku­rie­rze Rzą­do­wym”, ale z ja­kie­goś po­wodu od­mó­wiono mi. By­łem na an­te­nie Ka­nału 114. Da­łem swoje bro­szurki pre­zy­den­towi Jusz­czence, obie­cał mi, że zmieni flagę, ale ni­gdy tego nie zro­bił. A twój ka­nał jak się na­zywa? Po­wiedz jesz­cze raz, za­pi­szę so­bie w ze­szy­cie...

– PISDA.

– A wiesz, we­dług feng shui słowa, które koń­czą się na „a”, przy­no­szą biedę. Jak my­ślisz, czemu go­spo­darka u nas ku­leje? Bo słowo Ukra­ina też się koń­czy na „a”. Oprócz przy­wró­ce­nia spra­wie­dli­wo­ści hi­sto­rycz­nej je­stem za zmianą na­zwy pań­stwa na „Ukrain”.

– Dzię­ku­jemy, pa­nie Iwa­nie, lecę da­lej!

– Cze­kaj, jesz­cze nie skoń­czy­łem! A jaki mamy try­zub! Liczba trzy w kul­tu­rze Zu­lu­sów przy­nosi pe­cha! Trzeba prze­ro­bić na czte­ro­zub lub dwu­zub.

– Ro­zu­miem! Czas mnie goni!

– Oto kse­ro­ko­pie mo­ich ma­te­ria­łów! Pro­szę prze­czy­tać w re­dak­cji i ko­niecz­nie przyjść na mój wy­kład o pięt­na­stej!

– Oczy­wi­ście, pa­nie Iwa­nie, do zo­ba­cze­nia na wy­kła­dzie! Sza­nowni pań­stwo, pro­szę spoj­rzeć, ko­ry­ta­rze wy­ście­lone są czer­wo­nymi dy­wa­nami jak na Osca­rach, na­wet pa­nie z szatni uśmie­chają się, gdy stre­amuję... O, wi­dzę jesz­cze jed­nego go­ścia ho­no­ro­wego, który przy­był do nas ze sław­nego mia­sta Lwowa. Dzień do­bry, pa­nie Arie­stiw! Pan rów­nież przy­był, by ra­to­wać nasz kraj?

– OrE­stiw, pra­wi­dłowo RO­man OrE­stiw... Tego kraju to już chyba nic nie ura­tuje. Ten po­ra­dziecki śmiet­nik to klatka, w któ­rej wszy­scy mu­simy żyć. Ona ruj­nuje Ga­li­cję Wschod­nią. Wy­sysa na­sze pie­nią­dze, nisz­czy na­szą toż­sa­mość, nasz ga­li­cyj­ski ję­zyk. Wie pan, wczo­raj wsia­dłem do po­ciągu, po­pro­si­łem o fi­li­żankę kawy, a ob­sługa nie wie­działa, co to fi­li­żanka! W po­ciągu re­la­cji Lwów – Ki­jów! Już na­wet nie py­ta­łem o lody tru­skaw­kowe i le­gu­minki. Coś okrop­nego, jak nasz ga­li­cyj­ski duch umiera. Te cho­lerne przy­błędy z po­so­wiec­kiej Ukra­iny ra­bują na­sze spi­żar­nie, miesz­kają w na­szych ka­mie­ni­cach i wszę­dzie mó­wią po mo­skal­sku. Ki­jów nie zgo­dził się na utwo­rze­nie Sejmu Ga­li­cyj­skiego, Ga­li­cja jest po pro­stu nisz­czona jak przez pierw­szych so­wie­tów!

– Więc co pan pro­po­nuje?

– No co pan! Mnie nikt nie po­słu­cha! Nikt nam nie da nie­pod­le­gło­ści! Na­wet pan tego na an­te­nie nie pu­ści.

– Czyli pan się tylko za Ga­li­cją opo­wiada?

– No bo to jest moja oj­czy­zna! Cho­ciaż mam pro­po­zy­cję dla ca­łej Ukra­iny.

– Mógłby się pan nią z nami po­dzie­lić?

– No niech pan sam po­my­śli! Mu­simy w końcu po­że­gnać się z cy­ry­licą, sym­bo­lem Mo­skali i toż­sa­mo­ści pra­wo­sław­nej.

– A to dla­czego?

– Wy­star­czy tylko po­pa­trzeć, kto używa cy­ry­licy. Ser­bo­wie, Mo­skale, Buł­ga­rzy – kraje za­co­fane i nie­eu­ro­pej­skie. Do­póki bę­dziemy pi­sać tymi cho­ler­nymi li­te­rami, po­stępu nie bę­dzie. Przy­jeż­dżają do mnie ko­le­dzy z Kra­kowa i nie ro­zu­mieją, co jest na na­szych bil­l­bo­ar­dach, mó­wią, że to po chiń­sku. A gdyby to był ukra­iń­ski za­pi­sany ła­cinką, cały za­chodni świat by nas zro­zu­miał. Mój ko­lega Lu­bart Klo­ze­tow­ski do­ko­nał wy­jąt­kowo zręcz­nej trans­li­te­ra­cji na­szego ję­zyka na ła­cinkę. Wziął ła­ciń­ski al­fa­bet i do­ło­żył za­le­d­wie dzie­sięć zna­ków dia­kry­tycz­nych. Wszystko można trans­li­te­ro­wać bez pro­blemu. Dzięki al­fa­be­towi ła­ciń­skiemu nasz ję­zyk sta­nie się zro­zu­miały dla cy­wi­li­zo­wa­nego świata.

– A pan już wy­pró­bo­wał taką ukra­iń­ską ła­cinkę?

– Pew­nie, że tak! Mamy cza­so­pi­smo „Kar­mo­na­del”, które jest wy­da­wane wy­łącz­nie ła­cinką. Wy­jąt­ko­wość trans­li­te­ra­cji Klo­ze­tow­skiego po­lega na tym, że jako pod­stawy użył że­le­chiwki, na­szego ga­li­cyj­skiego za­pisu fo­ne­tycz­nego, i prze­niósł go na ła­cinę. Nasz re­dak­tor Zo­rian Pier­dołka śle­dzi ru­sy­cy­zmy i wszyst­kie wy­kre­śla. W taki spo­sób wy­da­jemy cza­so­pi­smo czy­sto ga­li­cyj­skie, do tego jesz­cze za­pi­sane al­fa­be­tem ła­ciń­skim. Na­sze cza­so­pi­smo cie­szy się ogromną po­pu­lar­no­ścią we Lwo­wie i moi ko­le­dzy z Kra­kowa rów­nież je czy­tają. Nie­dawno wy­da­li­śmy cały nu­mer po­świę­cony ga­li­cyj­skiej toż­sa­mo­ści i jej szla­chec­kiemu po­cho­dze­niu.

– A co ro­bić z resztą Ukra­iny?

– Za­wra­cają tylko głowę. Je­stem po pro­stu chory w tym wa­szym Ki­jo­wie. Wszę­dzie sły­szę mo­skal­ski ję­zyk. Na dworcu pa­trzę na re­klamę, a tam na­pi­sane: „Ma­szyna w kre­dyt”. Jak można uży­wać tak zło­śli­wych ru­sy­cy­zmów! Po ukra­iń­sku by­łoby „Sa­mo­chód na raty”. Albo jadę me­trem, a tam re­klama ja­kiejś re­stau­ra­cji. Pa­trzę, na fo­to­gra­fii wi­dzę pie­rogi, ale pod­pi­sane „wa­rie­niki”. Szlag by to tra­fił. Co oni ro­bią z tym ukra­iń­skim? I to Ki­jów, sto­lica, a co do­piero Char­ków czy Ode­ssa. Ja to bym w ogóle prze­gnał tę gan­grenę mo­skiew­ską wzdłuż Zbru­czu. Gdzie nie było babci Au­strii, tam i kul­tury nie ma. Pan my­śli, że kto nam ko­rup­cję do Ga­li­cji przy­wlókł? Le­zie ta mo­skiew­ska ho­łota ze ste­pów, z tych Dzi­kich Pól, i wszystko krad­nie. Po pierw­sze nasz bu­dżet roz­krada, po dru­gie krad­nie wszystko, co wi­dzi. My z Ga­li­cji ni­gdy ni­czego nie kra­dli­śmy, przy­się­gam panu!

– Ro­zu­miem pań­skie sta­no­wi­sko, pa­nie Ore­stiw.

– Wi­dzi pan, mó­wi­łem, że nie pu­ści pan tego na an­te­nie.

– Prze­cież ja stre­amuję, już cały kraj pana zo­ba­czył!

– Joj! No, sza­nowni pań­stwo!... Chcia­łem panu po­wie­dzieć, że moja in­te­lek­tu­alna pro­wo­ka­cja się udała... Wi­dzę, że mamy wol­ność słowa!... Nie uwa­żam, że wszystko co do joty jest złe! Mamy dużo do zro­bie­nia!... Mu­szę le­cieć...

– Do­kąd to, pa­nie Ore­stiw?

– Mu­szę pil­nie jedną sprawę za­ła­twić.

– No cóż, sza­nowni wi­dzo­wie, wy­czy­ta­łem w pro­gra­mie, że kon­fe­ren­cja od­bywa się w kilku sek­cjach jed­no­cze­śnie. O, tu są ogło­sze­nia, czyli mamy trzy sek­cje. Sek­cja kul­tury, sek­cja eko­no­miczna i sek­cja ję­zy­kowa. W tym mo­men­cie w sek­cji ję­zy­ko­wej prze­ma­wia Na­rin He­zbol­la­towa z or­ga­ni­za­cji Post­fe­mi­ni­styczny Mię­dzy­na­ro­dowy Syn­dy­kat. Mówi na te­mat... Za­raz spraw­dzę... „Wa­gina wa­gi­nie wa­giną, czyli stra­te­gie prze­ciw­dzia­ła­nia mi­zo­gi­nii w Ukra­inie”. To jest na pierw­szym pię­trze. Za­raz po­dejdę tam i ra­zem po­słu­chamy tego cie­ka­wego wy­stą­pie­nia...

Jak pań­stwo wi­dzą, ze­brało się wiele ko­biet, po­nie­waż He­zbol­la­towa jest po­waż­nym au­to­ry­te­tem, tak po­wie­działa mi zna­joma fe­mi­nistka. Po­dejdę bli­żej, żeby mo­gli pań­stwo usły­szeć, co mówi dzia­łaczka.

– ...a więc, dro­dzy słu­cha­cze, fe­mi­ni­zma – nie­któ­rzy na­zy­wają to po­ję­cie fe­mi­ni­zmem, ale ja oso­bi­ście wolę w ro­dzaju żeń­skim, a więc fe­mi­ni­zma to pierw­sza rzecz, o którą na­leży wal­czyć. Je­śli usły­szy­cie gdzieś słowa: dy­rek­tor, wy­kła­dowca, bio­log, fi­zyk, to na­tych­miast po­pra­wiaj­cie je na formę żeń­ską, gdyż fal­lo­cen­tryzm na­leży zdu­sić w za­rodku. Pre­zy­dentka na­szego ru­chu Czan­dra­gupta Lee Clark­son wie­lo­krot­nie pod­kre­ślała, że wszystko za­czyna się od fe­mi­ni­zmu. Mo­głoby się wy­da­wać, że ro­dzaj mę­ski wy­raża po­ję­cia neu­tralne płciowo, ale nie. U nas do szkoły cho­dzi uczeń, na uni­wer­sy­tet stu­dent, do pracy – pra­cow­nik, a eme­ry­turę otrzy­muje eme­ryt. A gdzie w tym wszyst­kim są dziew­częta i ko­biety? W domu, w kuchni? Trzeba temu wszyst­kiemu po­ło­żyć kre­skę, a nie kres... Jak two­rzyć formę żeń­ską? Na po­czątku na­leży usta­lić, ja­kiego ro­dzaju jest dane słowo, mę­skiego czy żeń­skiego. Je­śli jest mę­skiego, to albo przyj­mu­jemy usta­loną formę żeń­ską, albo two­rzymy nową, uży­wa­jąc przy­rost­ków -ka, -esa, -sza, -inia. I go­towe. Ale chcę pań­stwu po­wie­dzieć, że rze­czow­niki to nie wszystko. Nasz ję­zyk jest cał­ko­wi­cie mi­zo­gi­ni­styczny. Spójrz­cie na za­imki nie­okre­ślone: ktoś, nikt, kto­kol­wiek. Dla­czego niby te za­imki mu­szą być ro­dzaju mę­skiego? Ozna­cza to, że mogą na­zy­wać je­dy­nie osoby płci mę­skiej. Na­sza ko­le­żanka z Aka­de­mii Ki­jow­sko-Mo­hy­lań­skiej, Li­dia Pe­re­pa­du­chowa, pro­po­nuje utwo­rzyć na­stę­pu­jące formy żeń­skie: kto­sia, nik­to­sia i kto­kol­wie­sia. W ten spo­sób zo­sta­nie przy­wró­cona spra­wie­dli­wość płciowa wśród za­im­ków...

– Jak wi­dzimy, sza­nowni wi­dzo­wie, praca wre. Te­raz przej­dziemy do ku­lu­arów i po­roz­ma­wiamy ze słu­cha­czami kon­fe­ren­cji. O, pa­nie Ore­stiw, do­kąd to pan przede mną ucieka?... Jak pan uważa. Pro­szę pana, jak się pan na­zywa?

– Dmi­tro.

– Jest pan pre­le­gen­tem na kon­fe­ren­cji?

– Nie, je­stem słu­cha­czem. Re­pre­zen­tuję or­ga­ni­za­cję po­za­rzą­dową „Ini­cja­tywy gran­towe”.

– Czy za­czerp­nął pan już ja­kichś ko­rzyst­nych po­rad dla sie­bie?

– Tak. Przed chwilą wy­stą­pił przed­sta­wi­ciel or­ga­ni­za­cji LGBT+ „Le­żący ba­żant” z bar­dzo cie­kawą pro­po­zy­cją wpro­wa­dze­nia obo­wiąz­ko­wych opłat w przed­się­bior­stwach pań­stwo­wych na rzecz przed­sta­wi­cieli mniej­szo­ści sek­su­al­nych. Wy­daje mi się, że to bar­dzo in­te­re­su­jąca pro­po­zy­cja.

– Dla­czego?

– Można zgar­nąć jed­no­cze­śnie kilka eu­ro­pej­skich gran­tów w celu im­ple­men­ta­cji za­pro­po­no­wa­nej kon­cep­cji, stwo­rzyć przed­sta­wi­ciel­stwa re­gio­nalne, ko­mi­tety mo­ni­to­ru­jące, roz­krę­cić kam­pa­nię PR-ową. Jed­nym sło­wem troszkę oswoić koszty... czyli pracy jest dużo.

– Ro­zu­miem. Dla­czego nie słu­cha pan re­fe­ratu pani He­zbol­la­to­wej? Czy jest panu obo­jętny los fe­mi­ni­zmu w Ukra­inie?

– Nie, po pro­stu fun­da­to­rzy gran­tów nie lu­bią prze­ka­zy­wać środ­ków or­ga­ni­za­cjom fe­mi­ni­stycz­nym, na czele któ­rych stoją męż­czyźni. Taka jest bru­talna prawda o ży­ciu.

– Ja­sne, dzię­kuję za ko­men­tarz, ży­czę owoc­nego kon­gresu... Dro­dzy słu­cha­cze, przejdźmy do sek­cji eko­no­micz­nej... W tej chwili prze­ma­wia tu wy­bitny eko­no­mi­sta Wa­dym Du­si­grosz. W pro­gra­mie jest na­pi­sane, że bę­dzie mó­wił o od­no­wie sys­temu fi­nan­so­wa­nia Ukra­iny. Już pod­cho­dzę, żeby pań­stwo le­piej sły­szeli.

– ...na tym przy­kła­dzie chcia­łem po­ka­zać, że ko­rup­cja w Ukra­inie kon­tro­luje wszystko, od pre­zy­denc­kiego de­kretu po wy­mianę ża­rówki na klatce. Jak nie dasz w łapę, nic nie do­sta­niesz. W jaki spo­sób mamy wy­do­stać się z sy­tu­acji, w któ­rej ogromna suma pie­nię­dzy krąży na lewo? Od­po­wiedź jest oczy­wi­sta – za­le­ga­li­zo­wać te pie­nią­dze. Mu­simy po pro­stu za­le­ga­li­zo­wać ko­rup­cję...

– Sza­nowni wi­dzo­wie, spójrz­cie tylko, kogo my tu mamy... Toż to prze­cież De­nys Sa­mo­strzał, dy­rek­tor Związku Strzel­ców Ukra­iń­skich. Wy­raź­nie chce się wtrą­cić do dys­ku­sji i nie może się po­wstrzy­mać...

– Czy mogę coś do­dać? Tego pro­blemu nie można prze­zwy­cię­żyć bez broni. Żadne po­datki nie wy­ko­rze­nią ko­rup­cji. Można ją wy­eli­mi­no­wać je­dy­nie zbroj­nie. Dajmy przy­kład, stu­dent idzie na eg­za­min. Wy­kła­dowca za­pro­po­nuje sto do­lców za trójkę, a stu­dent mu za to trzy kulki w głowę, i już – nie ma ko­rup­cji. My­śli­cie, że po­prawi nam się go­spo­darka? Nie. Spójrz­cie na USA. W Sta­nach, gdzie broń jest do­zwo­lona, nie ma ani prze­stęp­czo­ści, ani ko­rup­cji.

– Pro­szę wy­ba­czyć, ale się z pa­nem nie zgo­dzę. Jesz­cze nie skoń­czy­łem oma­wiać mo­jej kon­cep­cji. Gdy ko­rup­cja zo­sta­nie za­le­ga­li­zo­wana, Rada Naj­wyż­sza bę­dzie miała ko­mi­sję ko­rup­cyjną, która opra­cuje ramy prawne – wy­zna­czy wszyst­kie ob­szary, w któ­rych za­le­ga­li­zu­jemy ko­rup­cję, okre­śli prawa tych, któ­rzy żą­dają ła­pó­wek, i tych, któ­rzy je dają. Wszystko to musi się zga­dzać z Ko­dek­sem kar­nym, Ko­dek­sem pracy i Ustawą o ochro­nie praw kon­su­men­tów. Je­śli usługa, za którą wrę­czono ła­pówkę, nie zo­sta­nie wy­ko­nana lub płat­nik nie jest za­do­wo­lony, to ma on prawo żą­dać zwrotu pie­nię­dzy w ciągu pięt­na­stu dni. Po­nadto każda ope­ra­cja wrę­cze­nia go­tówki musi być prze­pro­wa­dzona w banku, by uchro­nić strony przed sfał­szo­wa­nymi bądź zna­ko­wa­nymi pie­niędzmi. A naj­waż­niej­sze jest to, aby ko­mi­sja an­ty­mo­no­po­lowa opra­co­wała przej­rzy­ste ta­ryfy dla wszyst­kich ob­sza­rów ko­rup­cji, by nikt nie po­zwo­lił so­bie na zbyt wiele. Pro­po­nu­jemy na­stę­pu­jącą for­mułę: ła­pówka za usługę nie po­winna prze­kra­czać dwu­mie­sięcz­nej pen­sji urzęd­nika. Ła­pówka nie może też prze­kro­czyć czter­dzie­stu pro­cent za­de­kla­ro­wa­nej kwoty trans­ak­cji. Co zy­ska na tym pań­stwo? Ła­pówka zo­sta­nie opo­dat­ko­wana po­dat­kiem w wy­so­ko­ści dzie­się­ciu pro­cent do fun­du­szu eme­ry­tal­nego plus VAT. We­dług na­szych naj­skrom­niej­szych ob­li­czeń bu­dżet Ukra­iny wzro­śnie pię­cio­krot­nie.

– Bez broni nic wam nie wyj­dzie! Pro­ściej roz­strze­lać tych od ko­rup­cji!

– Pa­nie sza­nowny, ja tu pro­po­nuję re­alne wyj­ście z kry­zysu go­spo­dar­czego, a pan mi tu o roz­strze­la­niach!

– Pro­szę mi po­zwo­lić po­wie­dzieć jedno słowo, na­zy­wam się Me­raja Chał­tu­renko. Je­stem tu w imie­niu To­wa­rzy­stwa Ochrony Zwie­rząt Trau­ma­ty­zo­wa­nych Spo­łecz­nie. Wi­dzę po­ten­cjał w obu pro­po­zy­cjach. Pie­nią­dze z ła­pó­wek można prze­zna­czyć na roz­wój schro­nisk dla zwie­rząt, za­pew­nić im godne wa­runki do re­ha­bi­li­ta­cji: cztery po­siłki dzien­nie pod okiem die­te­tyka per­so­nal­nego, po­moc psy­cho­loga i ko­sme­to­loga, można rów­nież za­le­ga­li­zo­wać broń, by wal­czyć z hyc­lami.

– Sza­nowni wi­dzo­wie, jak wi­dzi­cie, w tej sek­cji jest dość go­rąco.

– Do kogo chce pani strze­lać?

– Do hycli, tych nie­lu­dzi, któ­rzy po­lują na strau­ma­ty­zo­wane spo­łecz­nie i bez­domne psy. Psy prze­cież nie mogą strze­lać. Dla­tego wła­śnie na­sze grupy będą pa­tro­lo­wać ulice mia­sta z bro­nią i dziel­nie wal­czyć.

– Ale prze­cież każ­dego bę­dzie można wtedy za­strze­lić!

– Sza­nowni pań­stwo, pra­gnę przy­po­mnieć, że to sek­cja eko­no­miczna, a nie my­śliw­ska!

– Niech pan nie używa tego słowa! Pan jest mor­dercą, je­śli pan tak mówi! Ja­kie po­lo­wa­nie? To słowo ob­raża uczu­cia zwie­rząt! Na­leży mó­wić zwie­rzo­bój­stwo! Sza­nuj­cie uczu­cia zwie­rząt, w ni­czym nie są gor­sze od was...

– Sza­nowni wi­dzo­wie, przejdźmy do trze­ciej sek­cji. Coś mi mówi, że tam też to­czą się in­ten­sywne de­baty... O, tu są drzwi. Te­raz wy­stę­puje Do­bry­nia Woł­koń­ska, pi­sarka i re­cen­zentka li­te­racka. Sły­szę dys­ku­sję z Iwa­nem Ka­ły­no­wu­chą z „Oświaty”.

– ...i co chcę wam po­wie­dzieć, ję­zyk ro­syj­ski jest w nie­bez­pie­czeń­stwie, mu­simy go chro­nić. Jesz­cze kilka lat i w Ki­jo­wie nie bę­dzie osób ro­syj­sko­ję­zycz­nych.

– A ja pani po­wiem, że jesz­cze tro­chę i we Lwo­wie nikt nie bę­dzie mó­wił po ukra­iń­sku.

– Nie no, prze­cież chyba pan wi­dzi, w ja­kim tem­pie ję­zyk ro­syj­ski znika z te­le­wi­zji, z prasy, a na­wet z ulic.

– Na­to­miast ję­zyk ukra­iń­ski cał­ko­wi­cie się zrusz­czył i wi­dzę, że na­wet nie po­ja­wia się w te­le­wi­zji. Za­zwy­czaj wy­stę­puje tam schi­zo­fre­nia ję­zy­kowa. Je­den pre­zen­ter mówi po ukra­iń­sku, a drugi po ro­syj­sku! Jak to moż­liwe!

– Ję­zyk ro­syj­ski umiera w Ukra­inie!

– Ję­zyk ukra­iń­ski umiera!

– Nie, to ro­syj­ski umiera w Ukra­inie!

– Nie, ukra­iń­ski wy­miera!

– Ję­zyk ro­syj­ski umiera w Ukra­inie!

– Ję­zyk ukra­iń­ski umiera!

– Ję­zyk ro­syj­ski umiera w Ukra­inie!

– Ję­zyk ukra­iń­ski umiera!

– Mój drogi, przy­je­chał pan ze wsi za­bi­tej de­chami i bę­dziesz pan uczyć mnie, ro­do­witą ki­jo­wiankę, jak się mówi?

– To ty, en­ka­wu­dow­ski po­mio­cie, za­bra­niasz mi mó­wić po ukra­iń­sku!

– Pluję na cie­bie!

– Je­bać twoją starą!

– No job twaju mać, nie bij mnie! Za­raz ci po­każę, pe­dale je­bany!

– Kurwa je­bana!

– Pier­do­lony szo­szon!

– Ru­ska ga­dzina!

– Jak wi­dać, dro­dzy wi­dzo­wie, przed­sta­wi­ciele róż­nych obo­zów ję­zy­ko­wych zna­leźli wspólny ję­zyk. Nasz stream trwa... Póki trwają dys­ku­sje ję­zy­kowe, sprawdźmy, co się dzieje za ku­li­sami... Dzień do­bry, a wy co tu roz­da­je­cie?

– Cześć! Je­ste­śmy z Fun­da­cji „Zie­lona Karta”. Może chciał­byś wy­peł­nić for­mu­larz i do­stać ame­ry­kań­skie oby­wa­tel­stwo?

– Jesz­cze nie, dzię­kuję. O, a wy je­ste­ście z pro­gramu „To­talna Wojna Eks­tra­sen­sów”?

– Tak.

– I jaką ma­cie pro­po­zy­cję ra­to­wa­nia na­szego kraju?

– To bar­dzo pro­ste, udzie­lamy in­dy­wi­du­al­nych, eks­tra­sen­so­rycz­nych kon­sul­ta­cji wszyst­kim lu­dziom, któ­rzy mają ja­kiś pro­blem. W na­szej fir­mie mamy już cztery ty­siące nad­przy­ro­dzo­nych eks­per­tów. Są w sta­nie w ciągu kilku lat ob­słu­żyć cały kraj.

– A jak oni pra­cują?

– Oby­wa­tele kon­tak­tują się z na­szym call cen­ter, opo­wia­dają o swo­ich pro­ble­mach, a na­stęp­nie są prze­kie­ro­wani do od­po­wied­nich spe­cja­li­stów: zbi­ja­czy ja­jek, od­le­wa­czy wo­sku, spi­ry­ty­stów, za­kli­na­czy, wróż­bi­tów. Wszy­scy po­sia­dają cer­ty­fi­kat zgodny z mię­dzy­na­ro­do­wym stan­dar­dem MSM...

– A co to jest MSM?

– Mię­dzy­na­ro­dowy Syn­dy­kat Ma­gii.

– A które pań­stwa na­leżą do tej or­ga­ni­za­cji?

– Ro­sja, Bia­ło­ruś, Ka­zach­stan, Moł­da­wia... Pra­wie cały świat.

– Ja­sne. A na­stęp­nie cer­ty­fi­ko­wani ma­go­wie za­pew­niają po­moc?

– Oczy­wi­ście, po­mo­gli­śmy już wielu Ukra­iń­com!

– A czy te usługi są płatne?

– Dziś nic nie jest za darmo, szcze­gól­nie gdy cho­dzi o po­prawę ja­ko­ści ży­cia!

– My­śli­cie, że ma­gia ura­tuje Ukra­inę?

– A co in­nego?

Maj­dan ta­ry­fowy

tłum. Alek­san­dra Brzuzy

Igor stu­diuje sto­sunki mię­dzy­na­ro­dowe na pro­win­cjo­nal­nym uni­wer­sy­te­cie. Po­dob­nie jak pra­wie cały jego rok, Igor woli za­pła­cić za se­sję i nie stre­so­wać się nią. W po­przed­nich la­tach wszystko szło jak po ma­śle. Wy­star­czyło opła­cić eg­za­miny i żyć spo­koj­nie do ko­lej­nych, spę­dza­jąc dłu­gie wie­czory w noc­nych klu­bach. W tym roku za­częły się jed­nak pro­blemy. In­fla­cja i gwał­towny wzrost cen ude­rzyły po kie­sze­niach. Bra­kuje pie­nię­dzy. Igor musi prze­rzu­cić się na ta­nie pa­pie­rosy i cho­dzić przy­go­to­wany do klu­bów – ku­puje na pro­mo­cji w su­per­mar­ke­cie coś moc­nego, co star­cza na cały wie­czór, i pije to przed im­prezą. Igora nie stać już na nor­malne drinki w klu­bach, musi ogra­ni­czać się do jed­nego piwa Czer­no­byl­skiego i do szu­ka­nia kon­kret­nie po­ro­bio­nych dziew­czyn, żeby im już nic sta­wiać. Wszyst­kie pie­nią­dze idą na se­sję, bo wy­kła­dowcy mają ceny w do­la­rach.

Pew­nego wie­czoru, do­brze przy­go­to­wany dzięki czte­ro­pa­kowi ja­bola Trzy to­pory, w klu­bie Je­bla spo­tyka stu­denta prawa Wi­tię, prze­wod­ni­czą­cego związku stu­denc­kiego.

– Siema, Wi­tok! – wita się zszo­ko­wany Igor.

– Cześć, Igorku! Jak tam? – od­po­wiada nie mniej za­sko­czony Wik­tor.

Za­ta­cza­jąc się, obaj współ­ro­zmówcy pró­bują ja­koś skleić roz­mowę, ale mogą mó­wić chyba tylko o swo­ich sa­mo­lo­tach w gło­wie. I wtedy zja­wia się Bog­dan, stu­dent hi­sto­rii, który wy­bił się na fali nie­daw­nej re­wo­lu­cji. Jako je­den ze zwy­cięz­ców wkrę­cił się do rady mia­sta, gdzie otrzy­mał po­sadę w de­par­ta­men­cie trans­portu ryb­nego. Bog­dan idzie pod rękę z Iloną, far­bo­waną blon­dynką, któ­rej spód­nica ma dłu­gość od­wrot­nie pro­por­cjo­nalną do dłu­go­ści ob­ca­sów jej świe­cą­cych bu­tów. W pra­wej ręce Bog­dan trzyma Sex on the Be­ach, a z kie­szeni ko­szuli wy­staje mu aj­fon szóstka.

– A to pe­dał. – Igor i Wi­tia spo­glą­dają na niego nie­mal syn­chro­nicz­nie (na ile to moż­liwe w ich sta­nie).

Na­gle w udrę­czo­nej gło­wie Igora za­pala się ża­rówka. Chce ude­rzyć się dło­nią w czoło, ale tra­fia w nos.

– Co masz na my­śli? – pyta Wi­tia, na­dal czu­jąc w gło­wie sa­mo­loty.

– Wi­tia, kurwa, co my gorsi je­ste­śmy? Czemu, do chuja, nie mo­żemy zro­bić swo­jego maj­danu? To ten pe­da­łek roz­krę­cił ten je­bany maj­dan w na­szym mie­ście, bie­gał, kurwa, po ba­ry­ka­dach, wy­krzy­ki­wał wszelką chuj­nię, a te­raz jest gość. A czemu, do chuja, nie mie­li­by­śmy pier­dol­nąć swo­jego maj­danu? W czym my je­ste­śmy gorsi?

– Po chuj? – Nie ro­zu­mie Wi­tia.

– Oj stary, stary... Da­waj, pier­dol­niemy se swój maj­dan z żą­da­niem ob­ni­że­nia cen za eg­za­miny i za­li­cze­nia do po­ziomu obec­nego kursu wa­lut! Oni się już na­cha­pali, do chuja pana! Pier­dol­niemy ba­ry­kadę pod uni­wer­kiem, bę­dziemy tam stać, do­póki te kurwy nie ob­niżą cen, bo ja pier­dolę ta­kie ży­cie, szcze­rze ci po­wiem.

– No kurwa, mnie ze związku wy­rzucą! – od­po­wiada po­woli trzeź­wie­jący Wi­tia. – Ale, w su­mie, to cał­kiem fajny po­mysł. Za­raz po­dzwo­nimy po chło­pa­kach i ogar­niemy wszystko.

Na­stęp­nego ranka wciąż pi­jani Igor i Wi­tia, któ­rzy uwie­rzyli w zwy­cię­stwo wła­snej re­wo­lu­cji i kon­ty­nu­owali ba­lety do rana, idą do aka­de­mika, by przy­go­to­wać pro­test. Po­mysł, który tak na­gle za­świ­tał w za­mglo­nej gło­wie Igora i o któ­rym zdą­żył już z en­tu­zja­zmem opo­wie­dzieć wszyst­kim swoim zna­jo­mym (któ­rzy też wiodą taki „lajf”), tra­fił na po­datny grunt. Na tej uczelni po­łowa stu­den­tów ku­puje se­sję i wszy­scy mają do­kład­nie ten sam pro­blem – bra­kuje kasy. W związku z tym każdy, kto pro­wa­dzi taki „lajf”, do­wie­dziaw­szy się o pro­te­ście, przy­łą­czył się do przy­go­to­wań. Ze wszyst­kich ścian aka­de­mika ze­rwano ga­zetki „Na­sza co­dzien­ność”, a na ich od­wro­cie za­pi­sano mar­ke­rami ha­sła: „Stop huc­pie ta­ry­fo­wej!”, „Żą­damy eu­ro­pej­skich cen!”, „Pu­tin chuj!” i „Ra­zem aż do końca”. Dziew­czyny zro­biły ko­mi­niarki z ny­lonu, chłopcy przy­nie­śli opony od po­bli­skiego wul­ka­ni­za­tora. Wszy­scy cze­kają na po­łu­dnie, na go­dzinę roz­po­czę­cia pro­te­stu.

Wi­tia i Igor po­woli za­czy­nają trzeź­wieć, idea pro­te­stu po­doba im się co­raz bar­dziej, a siły mają co­raz mniej. Wła­śnie dla­tego obaj re­wo­lu­cjo­ni­ści za­sy­piają wtu­leni w sie­bie w po­koju swo­jego przy­ja­ciela Go­szy, który nie po­piera pro­te­stu, ale udziela schro­nie­nia swoim kom­pa­nom. Umę­czeni re­wo­lu­cjo­ni­ści znaj­dują oj­ców re­wo­lu­cji, gdy ze­gar wy­bija trze­cią. Kiedy się wy­bu­dzają i za­czy­nają ro­zu­mieć, co się dzieje, to jest już po czwar­tej. Koło pią­tej wszy­scy za­czy­nają się za­sta­na­wiać, czy jesz­cze dziś opłaca się wy­cho­dzić na pro­test, czy może jed­nak ju­tro, ale ko­niec koń­ców wy­cho­dzą wła­śnie tego dnia. Przed szó­stą pi­kieta kil­ku­set uczniów udaje się pod główny gmach uni­wer­sy­tetu. Na miej­scu czeka już stu­dentka dzien­ni­kar­stwa Na­talka z ekipą fil­mową. Wy­kła­dowcy po­szli już do do­mów, ale to nie po­wstrzy­muje mło­dych re­wo­lu­cjo­ni­stów. Zbie­rają się przy wej­ściu i roz­wi­jają trans­pa­renty. Prze­mowę za­czyna Igor. Po wczo­raj­szej im­pre­zie ma drżący głos, a my­śli nie­pewne i po­plą­tane...