Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ukraińska rzeczywistość może zaskoczyć nawet najbardziej doświadczonych czytelników i bywalców wschodniej części kontynentu. Teksty Bełeja stanowią próbę opisu tego
wschodniosłowiańskiego tworu (w okresie pierwszego etapu wojny z Rosją 2014-2018). Plan naprawy Ukrainy to żywe odzwierciedlenie owej rzeczywistości w duchu realizmu absurdalnego. Co więcej, nie chodzi tu o absurdalność rzeczywistości, ale właśnie o realizm absurdu.
Książka jest przeznaczona dla tych, którzy wciąż rozróżniają te dwa pojęcia.
[O AUTORZE]
Łeś Bełej - ukraiński poeta, prozaik, autor reportaży. Jest absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego (filologia angielska) i Użhorodzkiego (filologia ukraińska). Pracuje w Instytucie Językoznawstwa im. O. Potebni Ukraińskiej Akademii Nauk.
Blurby
Bełej operuje ostrym językiem, podsłuchanym na ukraińskich ulicach, bazarach i dworcach. Gdyby tę książkę napisał ktoś z Polski, mogłyby paść w jego stronę oskarżenia o antyukraińskość. Plan naprawy... obnaża przywary Ukrainy i zastanawiam się, czy autor częściej śmiał się, czy płakał, gdy je opisywał.
Swoją drogą, czy w książce jest opisany Plan naprawy Ukrainy? Szukałam go, ale nie znalazłam.
Marta Jamróg
Ta książka to wyrzyg, świadectwo frustracji wobec dysfunkcyjnej rzeczywistości z niedziałającymi prawami i korupcją. Leś Belej z krótkich, absurdystycznych scenek rodzajowych tworzy kalejdoskop ukazujący beznadzieję z jaką może codziennie zderzać się człowiek. Plan naprawy Ukrainy to dzika, gniewna proza, a zarazem precyzyjna satyra.
Filip Matwiejczuk
Aleksandra Brzuzy - literaturoznawczyni i filmoznawczyni, absolwentka kultury Rosji i Narodów Sąsiednich oraz filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie doktorantka na Wydziale Filologicznym UJ.
Maciej Piotrowski – z wykształcenia historyk i ukrainoznawca, z pasji animator kultury. Tłumacz literatury ukraińskiej, utworów m.in. Andrija Bondara, Wasyla Barki i Hryhorija Czubaja. Współtwórca spotkań literackich i portalu Rozstaje.art.
Ziemowit Szczerek (ur. 1978) – dziennikarz i prozaik. Autor książek Siódemka, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Rzeczpospolita zwycięska. Alternatywna historia Polski, Tatuaż z tryzubem, Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową, Siwy dym albo pięć cywilizowanych plemion, Via Carpatia. Podróże po Węgrzech i Basenie Karpackim, Cham z kulą w głowie, Kolejna alternatywna historia Polski, Wymyślone miasto Lwów. Laureat Paszportu „Polityki”.
Tłumaczenie i wydanie tej książki zostało wsparte przez Unię Europejską w ramach programu House of Europe.
- Porfiry Władlenowiczu! Teraz pokażę panu, co myślą o Rosji w Odessie. Mamy dwa filmiki stamtąd.
- Spójrzmy na miasto-bohatera!
- Dzień dobry!
- Dobry.
- Co pan myśli o Rosji?
- Poszli won. Wojnę wypowiedzieli! Też mi bracia. Nienawidzę ruskich! To nie są ludzie, tylko zombie! Niech siedzą na swojej Syberii i niech do nas nie lezą, niedźwiedzie śmierdzące. Wódki nie ma. Sami wypijemy.
- Dobry dzień!
- Witam.
- A co pan może powiedzieć o Rosji?
- Co mogę powiedzieć? Jesteśmy braćmi przecież, jeden kraj, bez względu na to co kto mówi. Nikt i pod żadnym pozorem nas nie rozłączy. Nawet ci faszyści, którzy rozpoczęli wojnę domową w Danbasie... nigdy nie uda się nas rozdzielić. Mamy wspólny język rosyjski i wspólną wielką rosyjską kulturę! Proszę spojrzeć, to jest moja wstęga świętego Jerzego, ale muszę ją chować. To nic, wkrótce nas oswobodzą...
- No widzisz, Iwanie, mówiłem, że nikt nas nie rozdzieli. I w Odessie są jeszcze ludzie, których ukraińska propaganda nie zdołała otumanić. A ten pierwszy filmik... to chyba ktoś z Prawego Sektora, ale nie rozumiem, dlaczego mówił po rosyjsku...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 318
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SERIA PRZEKŁADÓW prowadzona przez Aleksandrę Małecką i Piotra Mareckiego
· Napitki & literatura. Antologia opowiadań holenderskich i flamandzkich, pod redakcją Barbary Kalli i Bożeny Czarneckiej, przełożyły z języka niderlandzkiego Barbara Kalla, Bożena Czarnecka i Ewa Dynarowicz
· Ambrose Bierce, Diabli dykcjonarz, przełożył Mateusz Kopacz
· Anthony Joseph, Afrykańskie korzenie UFO, przełożyła Teresa Tyszowiecka Blask!
· Robert Burton, Anatomia melancholii, wybrał i przełożył Michał Tabaczyński
· Jean Ray, Malpertuis, przełożył Jakub Polaszczyk
· Niña Weijers, Konsekwencje, przełożyła Jadwiga Jędryas
· Ishmael Reed, Mambo dżambo, przełożyła przełożyła Teresa Tyszowiecka blasK!
· Katarína Kucbelová, Czepiec, przełożyła Katarzyna Dudzic-Grabińska
· Peter Markus, Bob albo mężczyzna na łodzi, przełożył Piotr Siwecki
· Antologia opowiadań. Ruska klasyka zestawił i przełożył Daniel Majling, przepisała Weronika Gogola
· Kathy Acker, Krew i flaki w szkole średniej, przełożył Andrzej Wojtasik
· Judith Schalansky, Szyja żyrafy, przełożył Kamil Idzikowski
· Łeś Bełej, Plan naprawy Ukrainy, przełożyli Aleksandra Brzuzy, Maciej Piotrowski, Ziemowit Szczerek
KOLEJNE KSIĄŻKI W SERII
· Iceberg Slim, Alfons. Historia mojego życia, przełożyła Teresa Tyszowiecka Blask!
· Barbora Hrínová, Jednorożce, przełożyła Olga Stawińska
· Judith Schalansky, Szyja żyrafy, przełożył Kamil Idzikowski
· Gertrude Stein, Kruche przyciski, przełożyła Teresa Tyszowiecka Blask!
· Alena Sabuchová, Szeptuchy, przełożyła Olga Stawińska
· Nicol Hochholczerová, Tego pokoju nie da się zjeść, przełożył Rafał Bukowicz
Nowe założenie Kijowa
tłum. Ziemowit Szczerek i Aleksandra Brzuzy
– Połtaaawa!
– Róóówne!
– Krzemieńczuk! Krzemieńczuk! Krzemieńczuk!
– Adiesa! Adiesa! Adiesa!
– Korosteń! Nowogród!
– Zapraszamy na wycieczkę do starej europejskiej stolicy – do Kijowa! O bagaż możecie się nie martwić, autobus jest wyposażony w luki bagażowe!
Na przydworcowy plac wychodzi stary taksówkarz w kaszkiecie, ubrany w skórzaną kurtkę i dresy. W tym samym miejscu pojawia się emerytka w zimowym płaszczu, która ma na szyi zalaminowaną tabliczkę z napisem „Kwatera tel. 097685432”. Kobieta łuska słonecznik.
– Zdrastie, Olga! – wita się taksówkarz.
– Dobry, Igorek! – odpowiada Olga, łuskając słonecznik.
– Pogoda dziś jak ten ciort. – Zauważa taksówkarz, podnosząc kołnierz kurtki.
– Taa... – Emerytka zgadza się i spluwa.
Taksówkarz podbiega na parking i krzyczy:
– Suka bladź, to moje miejsce! Ty, gdzie stał, pedale jebany! Co znaczy, że ty też taksówkarz, debilu? Ty od kogo? Ja zaraz do Olika dzwonię. Będziesz zbierać zęby po całym wakzale! Spierdalaj, póki masz czas! – Taksówkarz wyciąga komórkę i wywija pięścią.
– Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! – Reklamuje się emerytka i spluwa łupinką słonecznika.
Taksówkarz podchodzi do emerytki.
– Ni chuja spokoju nie ma, lezą i lezą! Ja też tak zaczynał. Widzisz moje przednie zęby? – Otwiera usta. – Wstawili już, ja uzbierał pieniędzy...
Z dworca wychodzi Kyjenko. Na stopach ma białe tanie tenisówki, jest ubrany w niedrogie chińskie dżinsy, puchową kurtkę i czapkę kondonkę z Abibasa. W ręce trzyma wielką sportową torbę i reklamówkę BOSS pełną ciuchów. Taksówkarz rzuca się w jego stronę.
– Mużczina, gdzie jedziemy? Taxi! Niedrogo! Pajechali! – Taksówkarz proponuje swoje usługi.
– A dlaczego będzie niedrogo? – pyta Kyjenko.
– A jechać gdzie? – dopytuje taksówkarz.
– Już patrzę – odpowiada zakłopotany Kyjenko i wyciąga z kieszeni karteczkę. – Na Sieczowa!
– A nie na Sieczenowa?
– Taa, to ja nie wiem, tam jakieś kwatery mają być – mówi zagubiony Kyjenko.
– A! Noclegownia WS-u, tak? – Taksówkarz zaczyna rozumieć sytuację.
– Co?
– Żeńska noclegownia WS, czyli wspomagania seksualnego! – ogłasza radosny taksówkarz.
– A to ja nawet nie wiedział, że tam przyjdzie żyć – śmieje się Kyjenko.
– Sto hrywien! – ogłasza pewnym głosem taksówkarz.
– A to spasiba – odpowiada tak samo pewnie Kyjenko.
Teraz na Kyjenka rzuca się emerytka.
– Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! Małodoj czieławiek, kwatyry nie trzeba?
– No nie, spasiba, u mnie noclegownia – odpowiada Kyjenko i idzie na metro.
Z dworca wychodzi Szczekiw ubrany w chińską skórzaną kurtkę i w spodnie zaprasowane w kant; na stopach ma tanie skóropodobne pantofle wyczyszczone na błysk. Wlecze za sobą wielką walizę na kółkach. Taksówkarz rzuca się na niego.
– Taxi, mużczina! Gdzie jechać? Niedrogo!
– Nie, dziękuję! A metro gdzie? – pyta Szczekiw, omijając flegmatycznie taksówkarza.
– Podwiozę, niedaleko! – Taksówkarz się nie poddaje.
– A mnie mówili, że jest gdzieś tu na wakzale! – oznajmia Szczekiw.
– A tu jest. – Taksówkarz rezygnuje.
– Podziękował! – burczy Szczekiw i idzie na metro.
– Kwatyra! Kwatyra! Kwatyra! – woła swoje Olga.
Z dworca wychodzi Chorewoj w czapce dżokejce Nikke, ubrany w dresowe spodnie i dresową bluzę. W jednej ręce trzyma piwo Czernobylskie, a w drugiej – sportową torbę Pyma.
– Taxi, mużczina! Odwiozę, gdzie trzeba, odpoczniesz! – Taksówkarz zmienia taktykę.
– Starik – mówi smutno Chorewoj – u mnie w karmanie pięć rubelków. Nawet nie mam na cygarety. A ty chcesz jechać?
Taksówkarz macha ręką. Emerytka jeszcze chce mu coś powiedzieć, ale też macha ręką i spluwa łupinką. Chorewoj idzie na metro.
Z podmiejskiego dworca wychodzi Łybydyńska w tanich pantofelkach na obcasikach, ubrana w dżinsy z cyrkoniami i w kurteczkę z kapturem obszytym futerkiem. Na plecach niesie kraciastą, rozpruwającą się torbę.
– Dziewuszka, dajcie, pomogę. – Taksówkarz wyrywa torbę.
– Och, dziękuję – odpowiada z ulgą Łybydyńska.
– Gdzie jedziemy? – pyta taksówkarz.
– A wy co, taksiarz? A to jak tak, to nie trzeba. – Dziewczyna wyrywa torbę i też idzie na metro.
Taksówkarz spluwa.
– Ot, i tak zawsze, Olga! Ja pójdę rzucić coś na ząb, wy patrzcie, żeby żaden pedał mi na miejsce nie zajechał!
Emerytka spluwa i kiwa głową.
Czerwona gałązka
Siódma trzydzieści. Budzik. Wstawanie. Ładowarka. Jajecznica. Herbatka Besida. Garniturek. Krawat. Teczka. Juchim Pawłowycz mówił, że to już czas przechodzić na letnie garnitury.
Dziewiąta. Akademmisteczko. „Dwa żetony proszę”. Metro. Na Akademmisteczku można już usiąść. Poczytamy „Dzerkało”. Stopkę omijamy. Co tam napisali o nowych książkach? O, jak mnie cholera bierze na tą Wokzalną. No gdzie się pchasz? „Szef Izby Książki narzeka na brak finansowania...”. On? Następna Chreszczatyk.
– Wychodzi pan?
– Dziękuję.
Przejdę podziemnym na Majdan, tak będzie szybciej. Ciekawe, kiedy wyjdzie ten Tartakowski?
Dziesiąta. Hruszewskiego cztery. Piąte piętro. Dzień dobry, Juchimie Pawłowyczu!
– To co, mówicie, że wczoraj się długo posiedziało?
– No, zdarza się...
– Pójdę już do siebie. Jeszcze muszę trzy arkusze zredagować do półrocznego sprawozdania – a to już za trzy miesiące. A ja wiem, że czas szybko przeleci, ani się obejrzysz, a to już. A Ołena Pawliwna pisała...
Dwunasta. Herbata Besida.
– Cześć, Hryhorij...
– A co, budżet nam obcięli...?
– Nawet nie mów...
– Chodził na protesty pod Radę Ministrów, jak co roku...
Trzynasta. Obiad. Bułeczki. Chleb „ukraiński”, ser „rosyjski”. Herbata Besida.
Czternasta.
– Twórczy duch Iwana Nieczuja-Lewickiego wyrasta z narodu.
Piętnasta.
– Oksano Jurijewno, proszę mi pokazać nową encyklopedię.
Dziwne, o Borysowiczu pięć linijek, a o mnie tylko cztery? Herbata Besida.
Szesnasta.
– Wozdwiżeński symbolizuje degradację narodowych postaw...
Herbata Besida.
Siedemnasta. Rada naukowa. Nie mam nic do powiedzenia, więc chociaż pośpię.
– Co u ciebie, Wołodia?
– U mnie jak zawsze...
– Wyobraź sobie, napisała tylko pięć arkuszy. Jak to wpłynie na zmniejszenie finansowania?
Osiemnasta trzydzieści. Herbata Besida z koniakiem Greenwich.
Dziewiętnasta trzydzieści. Siedziba Związku Pisarzy. Jubileuszowy benefis Oksany Jabłonskiej. Prowadzący: Iwan Kołomiec. Cała sala pełna. Jaką ładną wyszywankę ma autorka.
– Pani Oksano, można sobie z panią zrobić zdjęcie...?
Dwudziesta pięćdziesiąt.
– Ech, nie ma jeszcze Eneidy, Jawor wszystko wygadał...
– Prywit, Serhiju...
– Jasne, będę...
– No to dawaj, za towarzystwo...!
Dwudziesta druga trzydzieści. Metro Chreszczatyk, górne wejście.
Dwudziesta trzecia dwadzieścia. Wreszcie w domu. Teraz pościelić i lulu.
Niebieska gałązka
Dziesiąta trzydzieści. Budzę się. Trochę helikopter w głowie. Tytoń. A bletki gdzie? A, tu. Skręcik. Ayran i Tan, mmm, pycha. Musli. Mleko kupiłem wczoraj na targu u baby, żeby było naturalne. Herbata rooibos. Trzeba podłączyć ajfonika do ładowarki. Skręcić. Tytoszek Mac Baren – niech trochę poleży, żeby wysechł, bo w ogóle się nie pali.
Dwunasta. Jakie tam zamówienia na dziś? Zrobić plakat dla grupy Femon. Gdzie ładowarka od macbooka, bo zaraz siądzie. Włączyć fotoszopa. Postawić typiarę na tle pola pszenicy i niebieskiego nieba. A w miejsce sutków dajemy dwa lasery. Zamówienie to zamówienie. Jeszcze podkręcę piksele i gotowe.
Piętnasta.
– Halo, Hanna, zamówienie już wykonane. Wrzuciłem wam na EX.ua. Co? Nie działa u was na EX.ua? Dobra, wyślę zaraz na Skypie.
Szesnasta.
– Halo, cze Masza! Chodź się spotkamy na Lwa i pójdziemy do Botanicznego. Weź jeszcze kogoś.
W co się ubrać? Spodnie z GAP-a i koszulkę z Lacoste’a? Czy na odwrót? A może te niebieskie rurki i koszulkę z lumpeksu. Ray-bany. Zamszowe timberlandy. Oldskulowy plecaczek z Happy Tree Friends i aparat Kijów. A, no tak, ajpod. Komba BAKH dojebane.
Siedemnasta trzydzieści. Metro Minskaja. KombaBAKH takie pozytywne.
Osiemnasta.
– O, cze Masza. Spoko okulary.
– Dawaj, ja ci zrobię look!
– A ja wczoraj byłem na spotkaniu Towarzystwa Ochrony Bezdomnych Psów, było nas tam ze sto osób. Pasztet zrobił wielki plakat i zalał go gotowanymi buraczkami. Megazajebiście to wyglądało!
– Może pójdziemy coś zjeść?
Dziewiętnasta.
– A macie wegetariańskie menu? Dziękuję. A jest u was coś bez ryby? Bo ja jestem weganinem. To poproszę sałatkę warzywną bez majonezu i smoothie z awokado.
Dwudziesta.
– Może taryfę na Pejzażną? Na Wozdwiżeńską już nie ma co iść – jest ciemno i fotki nie wyjdą.
– No dobra, to chodźmy do Botanicznego.
– Jakie ci piwo wziąć?
– Dwa Millery, plis.
Dwudziesta pierwsza.
– Dobrze, że Pasztet przyniósł koniak.
– Masza, a ty teraz rysujesz czy bardziej piszesz wiersze?
– Kozak!
– Pały! Dawajcie butelki do plecaka.
Dwudziesta druga.
– Chodźcie przejdziemy się, ja już dojrzałem, żeby podbić na Pejzażną.
– Nikt nie widział moich ray-banów?
– O, dzięki.
Trzecia.
– Masza, nie jest ci zimno?
– Masza, a ty czytałaś Zmierzch Zachodu Spenglera? Bardzo głęboka książka.
– Chodźcie, jeszcze jakieś browary ogarniemy.
– A powiedz, w swojej twórczości to ty...
Piąta.
– Maszeńka, to co, zbieramy się? Jedź taksą, ja przejdę się z buta, pomyślę o życiu. No ja wiem, że my jesteśmy sąsiedzi, ale tak będzie lepiej.
Siódma. Wbijam do domu. Dobra, przekimam się, a potem odpiszę na maile.
Zielona gałązka
Ósma trzydzieści. Budzik w komórce – Tricky. Mój ulubiony trip-hop. Prysznic, zęby, podgrzać owsiankę. Dopóki się nie zagrzeje – pierwszy papieros. Najsmaczniejszy.
Dziewiąta. Dochodzi owsianka, kawa już zaparzona, tabletka z witaminami, garniaczek, krawacik. Teraz do metra. Znowu, kurwa, kolejka do kiosku. „Poproszę niebieskie chesterfieldy”. Jebani kierowcy marszrutek. Nazwozili słoików z Boryspola. Czemu w przejściu podziemnym ludzie tak wolno łażą? Jak mnie to wkurwia! Co tu w ogóle robią te wapniaki! Jakie, kurwa, „Czy mogę o coś zapytać?”. Wierzę, wierzę w twoją operację. Sama czytaj gazetę „Siwodnia”! Kurwa, czemu ja zawsze czekam w tej kolejce do bramek? Stoi przede mną tłusta kobyła, pół godziny szuka karty miejskiej w swojej bezdennej torbie!
Przyjeżdża metro. Staję koło drzwi, żeby można było szybciej wyjść na stacji Pałac Sportu. Nie jestem gruby, dasz radę mnie obejść. Czytam e-booka. Co tam u nas napisał Castaneda?
Metro się zatrzymuje. Gdzieś między Osokorkami a Sławutyczem. Pasażerowie podnieśli wzrok znad swoich gazet i e-booków. Dziesięć sekund minęło. Pasażerowie zaczynają się rozglądać. Dwadzieścia pięć sekund. W tym czasie to zdążyłbym przepchnąć się już do bramek, przejść na stację i dobiec do tego miejsca, z którego będzie potem najszybciej do Pałacu Sportu. Trzydzieści sekund. Już zaczynam sobie przypominać historię z pożarem metra. A może znowu ktoś rzucił się pod pociąg? Czterdzieści pięć sekund. Metro żwawo rusza.
Dziesiąta. Kurwa, znowu się spóźnię. O, mój stendzik z kawą przy aucie. „Poproszę americano z mlekiem”. Gorąca. „Dzień dobry, diadia Misza”. Piąte piętro. „Dzień dobry, Masza”. „Witajcie, Borysie Serhijiczu”. Włączam przedłużacz. Ups! System. Hasło: 1234567890. Opera. Otwieram zakładki: Facebook, Vkontakte, Odnoklassniki, mail na Bigmir. I fotki. O kurwa. Laski. Lajkuję.
Jedenasta. Przerwa na szluga. Balkonik. „Jak tam, Olena?”. „No, ładna pogoda”. „Wiesz, ja to wszystko mam w dupie, dla mnie istnieją tylko trzy rodzaje pogody. Pierwszy, kiedy trudno biec do metra z powodu śniegu; drugi, gdy w biurze jest chłodniutko; i trzeci – tak grzeje, że klima nie daje rady. A cała reszta mnie wali”.
Dwunasta. „Tak, tak, Borysie Serhijiczu, zaraz przyniosę sprawozdanie. Brainstorm mamy jutro. Pewnie, że do niego zadzwonię”. Odmówka. Alt-Tab. Fejsik. Lajk. Komentarz: „A czemu ty poruszasz temat cycków, przecież to nie piątek...”. Kurwa, dziś dopiero środa. Do piątku jeszcze daleko, a ja już nie daję rady. Trzeba by zadzwonić do Andrusi. Pójdziemy do Żółtego Morza, sushi sobie pojemy, nawalimy się browarem. Tak będzie.
Trzynasta. Przerwa na fajkę. Obiad. „Poproszę Big Maca i colę bez lodu. Keczupu nie trzeba. Tak, na miejscu. Dziękuję”. Szybko jem i papieros.
Czternasta. „Proszę, sprawozdanko, Borysie Serhijiczu”. Papieros.
Piętnasta. „Cześć, Andriucha, masz chwilę? Zadzwoń”. „Halo. Co tam, środa na mieście? Dziś mi wypłatę mają dać!”. „No, damy radę, mam w chuj spraw do ogarnięcia, ale do Żółtego Morza musimy pójść. Sushi, piwko, te sprawy”. „Dobra, umówione. Nara”.
Szesnasta. Przerwa na fajkę. Bunio. „Jestem przeciwko zabijaniu bezdomnych psów!”. Repostuję.
Siedemnasta. „Tak, Borysie Serhijiczu, zgadzam się. To szybko dorobimy. Można dokupić lajków w społeczniościówkach i sprzedaż pójdzie w górę, mówię panu! Po dziesięć hrywien lajk. Dobra. Pięć tysięcy”.
Osiemnasta. Papieros. Vkontakte. Odświeżyć. Facebook. Odświeżyć. Vkontakte. Odświeżyć. Facebook. Odświeżyć. Przerwa na fajkę.
Dziewiętnasta. „Borysie Serhijiczu, można wypłatę?”. Długo oczekiwana koperta.
Dziewiętnasta dziesięć. Wymiana. „Proszę mi wymienić sto dolarów. Dziękuję bardzo”.
Dziewiętnasta dwadzieścia. Makuś. „Dwa cheeseburgery proszę”. „Proszę”. „Dziękuję”.
Dziewiętnasta czterdzieści. Żółte Morze. „Cześć, Andriucha”. „Dziewczyny, proszę dwa zestawy supermini i dwa portery”. „Jak tam, stary?”. „No cóż, też mam bliźniaki”. „A co tam u nas w Winnicy?”. „Jak tam Lenka?”. „Dziewczyny, proszę jeszcze dwa portery!”. „Nie uwierzysz, mój szef mówi, że za często chodzę na papierosa”. „Ten twój to w ogóle buc”. „Dziewczyny, jeszcze dwa portery!”.
Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt. „E, chuj, już nigdzie nie zdążę”. „Dzieeewczyny, jeszcze dwa portery i rachunek proszę”. „I nie mów, Andriucha, że życie się udało”. „Halo, można prosić taxi na Lwa Tołstoja? Jedziemy na drogę Charkowską sto sześćdziesiąt sześć. Dziękuję!”.
Wpół do pierwszej. Znowu lanos. „Pan na Charkowską?”. Ajfon. „Lidka, może byśmy się spotkali? Często o tobie myślę”. Wysłać. „Katia, wiesz, że ja kochałem tylko ciebie”. Wysłać. „Swieta, przez ile nocy ja o tobie myślałem...”. Wysłać. „Proszę, to pańskie sześćdziesiąt hrywien”. Kiosk. „Poproszę porter”. „Dziękuję”.
Pierwsza w nocy. Kluczyk magnetyczny. Winda. Dziewiąte piętro. Dwa zamki w drzwiach. Porter. Łóżko. Sen.
Elektriczka
Szósta trzydzieści. Wstaję. A ty śpij, kochany. Wczoraj na nocnej zmianie pracowałeś. O, tu jest moje ubranie. Nakarmię zwierzęta, potem sama coś zjem.
Siódma. „Kurki moje, cip-cip. Macie ziarna. Która tu co zniosła? O, jedno jajeczko, dwa, cztery... Będzie co sprzedać... O, wy moje dobre”.
Siódma trzydzieści. Kawa rozpuszczalna. Telewizor. Śniadanie jeden plus jeden. Podgrzeję wczorajszą kartoszkę. Tak, elektriczka zaraz przyjedzie. Jajka wzięłam, marchewkę wzięłam, koperek, cebulkę, pietruszkę. Spakowane. Biegiem na elektriczkę.
Ósma. Stacja Wiszniaki. O, jest i elektriczka. Znowu przyjdzie stać, czemu wcześniej nie wstałam?
Dziewiąta trzydzieści. Swiatoszyn. I zaś tłum. Szybciutko stanę na swoim miejscu pod Silpo...
Dziesiąta. „Zdrastje, Swieta”. „Co tak długo?”. „Sama wiesz przecież – gospodarka, póki tam, siam. I tak klienty zjawią się dopiero potem. A miejsce dla mnie przytrzymałaś...?”.
Jedenasta. „Jajka, marchewka!”.
Dwunasta. „No co, Swieta? Pójdę, bułkę kupię, bom głodna. Wziąć ci? Tylko kawę? Dobrze”.
Pierwsza. „Jajka, marchewka!”. „Młody człowieku, kup marchewkę. Prosto z ogródka”.
Druga. „Zdrastje, sierżancie!”. „Nic takiego. Wszystko było dobrze, póki ciebie tu nie było...”. „Nic takiego. Kręcimy się, wiercimy...”. „Jak co sprzedam, to zapłacę, bo sam widzisz...”. „Co? Myślisz, że cię okłamuję? Ach, ty skotina. Weź se swoje pięćdziesiąt hrywien i odejdź ode mnie!”.
Trzecia. „Marchewka, jajka!”. „Świeże. Diewuszka, weźcie! Marchew po dziesięć”. „Proszę! Na zdarowie!”. „Słyszysz, a tobie kto przeszkadza?”. „No to weź obejdź”. „Jaki chodnik! My tu ciągle handlujemy”. „Ty sam skotina. Idź stąd!”.
Czwarta. „Pietruszka po pięć!”. „A jak! Produkt czysty, ekologiczny! Na zdarowie”.
Piąta. „Jajka, koperek!”. „Swieta, ja już nie mogę. Nogi mnie bolą od tego stania, a jeszcze ten huk od drogi”.
Szósta. „No weźże te jajka, muszę do domu jechać. Jajka! Jajka!”.
Siódma. „Tak, hrywna za sztukę. Zabierajcie wszystko, zrobię zniżkę, bo pora do domu”. „Spasiba! Na zdarowie”.
Siódma trzydzieści. Elektriczka. Znowu pełna. Boże ty mój!
Dziewiąta. No i się dowlekłam. „Córcia, lekcje zrobione? Tata poszedł na drugą zmianę? Pojadłaś? Idziesz już spać? Ja też”.
Dziewiąta trzydzieści. Pieczone ziemniaki, „Głos Krainy”, „Szuster”, „Głos Krainy”, „Szuster”. Spać.
Plan naprawy Ukrainy
tłum. Aleksandra Brzuzy
Witam was, szanowni widzowie Pierwszej Internetowej Streamingowej Debaty „Autsajder”. Nazywam się Roman Ciamajdow i właśnie zbliżam się do hotelu Hilton, gdzie odbywa się Pierwsza Ogólnoukraińska Konferencja „Plan naprawy Ukrainy”. Wy, szanowni widzowie, pewnie tak jak ja macie już dość życia w tym całym bałaganie, który nazywany jest ukraińską rzeczywistością, i chcecie dowiedzieć się, co z tym wszystkim począć. Właśnie dlatego Fundacja Ronalda MacMetowa, naszego kanadyjskiego oligarchy ukraińskiego pochodzenia, zorganizowała to wydarzenie, żeby w końcu dojść do tego, jak przerwać ten przeklęty krąg i stać się krajem mlekiem i miodem płynącym.
Jak widzicie, na parkingu pod hotelem stoją samochody z wyższej półki. Konferencja ta przykuła uwagę całego kraju. Właśnie zbliżam się do znanego piosenkarza i zwycięzcy konkursu Dance Me, Petra Zanzibarskiego, który również przybył na to wydarzenie. Pietja, witaj!
– Dzień dobry!
– Zapewne zmierzasz do hotelu Hilton na konferencję?
– Co za konferencja? A nie, przyjechałem coś zjeść w restauracji Wołdyroff. Mają tam smaczną lasagne.
– W takim razie przepraszam, miłego wieczoru.
– Wzajemnie.
– Jak widzicie, z jakiegoś powodu nie wszystkich interesuje los naszego państwa, chociaż, jak mi się wydaje, jest to bardzo ważna sprawa... Bliaaa, kto te chodniki projektował... Przy samym wejściu, jak widzimy, pali Iwan Żółtoniebieski. Zaraz do niego podejdziemy. Dzień dobry, panie Iwanie, Roman Ciamajdow, kanał PISDA.
– Wszystkiego dobrego!
– Pan już występował?
– Jeszcze nie, ale za niedługo będę.
– Jaki ratunek widzi pan dla Ukrainy?
– Sprawa jest prosta. Wszystkie biedy wynikają z tego, że nasza flaga jest nie w tę stronę! Rozumie pan, nasza flaga państwowa to podarunek księcia Waregów dla Olega Mądrego. Jak pan myśli, dlaczego Szwecja ma żółty krzyż na niebieskim tle, a nie odwrotnie? No bo na tej podarowanej fladze żółty był u góry! A jak tylko nasi książęta odwrócili flagę, to przyszli Tatarzy. Zaczął się upadek, ruina. Po raz drugi Karol XII, następca Waregów, podarował żółto-niebieską flagę Mazepie i ten zaczął odnosić sukcesy w wojnach z Moskwą, dopóki podstępny Koczubej nie odwrócił flagi i znowu wszystko straciliśmy. Hruszewski chciał zatwierdzić żółto-niebieską flagę, ale hetman Skoropadski podle odwrócił kolory i Ukraina kolejny raz upadła. Tak samo było po rozpadzie Związku Radzieckiego, kagiebeszniki zmusiły tego szczwanego lisa Krawczuka do wzięcia tej pechowej flagi i już od dwudziestu pięciu lat nie możemy wydostać się z bagna. Aż coś mi się dzieje, kiedy ktoś mówi, że ma być niebiesko-żółta, że to niebieskie niebo i żółta pszenica. Kochaniutki, tam powinno być złote słońce nad chabrowym polem. Żółty ma być u góry, jak słońce, zgodnie z logiką spektralną, z tradycjami historycznymi, a nawet zgodnie z feng shui. W chińskiej księdze I-cing... Proszę spojrzeć, specjalnie ją przyniosłem. Proszę czytać, podkreśliłem na czerwono: „Jeśli niebieski jest u góry, a żółty na dole, to jest to heksagram Pi, czyli woda zalewająca ogień, inaczej mówiąc degradacja”. Widzi pan, tak my teraz żyjemy. Proszę czytać dalej: „Kombinacja żółto-niebieska to heksagram Taj, czyli dobrobyt”. Widzi pan, dobrobyt. Wystarczy taka prosta zmiana i wszystko będzie u nas dobrze.
– A niech mi pan powie, panie Żółtoniebieski, to pańskie prawdziwe nazwisko?
– Mogę paszport pokazać!
– W sensie czy pański tata też takie miał, czy sobie pan zmienił?
– Nooo mój tata nazywał się Krasnoporow. Ale ja sobie zmieniłem i zmusiłem żonę.
– A proszę powiedzieć, czy pańska teoria ma wielu zwolenników? Rozmawiał pan z kimś o tej rewolucyjnej idei?
– Mój drogi! Popatrz, przyniosłem wycinki z gazety „Wschód Znamieńszczyzny”. Od dwudziestu lat niestrudzenie piszę do różnych czasopism. Chciałem nawet coś opublikować w „Kurierze Rządowym”, ale z jakiegoś powodu odmówiono mi. Byłem na antenie Kanału 114. Dałem swoje broszurki prezydentowi Juszczence, obiecał mi, że zmieni flagę, ale nigdy tego nie zrobił. A twój kanał jak się nazywa? Powiedz jeszcze raz, zapiszę sobie w zeszycie...
– PISDA.
– A wiesz, według feng shui słowa, które kończą się na „a”, przynoszą biedę. Jak myślisz, czemu gospodarka u nas kuleje? Bo słowo Ukraina też się kończy na „a”. Oprócz przywrócenia sprawiedliwości historycznej jestem za zmianą nazwy państwa na „Ukrain”.
– Dziękujemy, panie Iwanie, lecę dalej!
– Czekaj, jeszcze nie skończyłem! A jaki mamy tryzub! Liczba trzy w kulturze Zulusów przynosi pecha! Trzeba przerobić na czterozub lub dwuzub.
– Rozumiem! Czas mnie goni!
– Oto kserokopie moich materiałów! Proszę przeczytać w redakcji i koniecznie przyjść na mój wykład o piętnastej!
– Oczywiście, panie Iwanie, do zobaczenia na wykładzie! Szanowni państwo, proszę spojrzeć, korytarze wyścielone są czerwonymi dywanami jak na Oscarach, nawet panie z szatni uśmiechają się, gdy streamuję... O, widzę jeszcze jednego gościa honorowego, który przybył do nas ze sławnego miasta Lwowa. Dzień dobry, panie Ariestiw! Pan również przybył, by ratować nasz kraj?
– OrEstiw, prawidłowo ROman OrEstiw... Tego kraju to już chyba nic nie uratuje. Ten poradziecki śmietnik to klatka, w której wszyscy musimy żyć. Ona rujnuje Galicję Wschodnią. Wysysa nasze pieniądze, niszczy naszą tożsamość, nasz galicyjski język. Wie pan, wczoraj wsiadłem do pociągu, poprosiłem o filiżankę kawy, a obsługa nie wiedziała, co to filiżanka! W pociągu relacji Lwów – Kijów! Już nawet nie pytałem o lody truskawkowe i leguminki. Coś okropnego, jak nasz galicyjski duch umiera. Te cholerne przybłędy z posowieckiej Ukrainy rabują nasze spiżarnie, mieszkają w naszych kamienicach i wszędzie mówią po moskalsku. Kijów nie zgodził się na utworzenie Sejmu Galicyjskiego, Galicja jest po prostu niszczona jak przez pierwszych sowietów!
– Więc co pan proponuje?
– No co pan! Mnie nikt nie posłucha! Nikt nam nie da niepodległości! Nawet pan tego na antenie nie puści.
– Czyli pan się tylko za Galicją opowiada?
– No bo to jest moja ojczyzna! Chociaż mam propozycję dla całej Ukrainy.
– Mógłby się pan nią z nami podzielić?
– No niech pan sam pomyśli! Musimy w końcu pożegnać się z cyrylicą, symbolem Moskali i tożsamości prawosławnej.
– A to dlaczego?
– Wystarczy tylko popatrzeć, kto używa cyrylicy. Serbowie, Moskale, Bułgarzy – kraje zacofane i nieeuropejskie. Dopóki będziemy pisać tymi cholernymi literami, postępu nie będzie. Przyjeżdżają do mnie koledzy z Krakowa i nie rozumieją, co jest na naszych billboardach, mówią, że to po chińsku. A gdyby to był ukraiński zapisany łacinką, cały zachodni świat by nas zrozumiał. Mój kolega Lubart Klozetowski dokonał wyjątkowo zręcznej transliteracji naszego języka na łacinkę. Wziął łaciński alfabet i dołożył zaledwie dziesięć znaków diakrytycznych. Wszystko można transliterować bez problemu. Dzięki alfabetowi łacińskiemu nasz język stanie się zrozumiały dla cywilizowanego świata.
– A pan już wypróbował taką ukraińską łacinkę?
– Pewnie, że tak! Mamy czasopismo „Karmonadel”, które jest wydawane wyłącznie łacinką. Wyjątkowość transliteracji Klozetowskiego polega na tym, że jako podstawy użył żelechiwki, naszego galicyjskiego zapisu fonetycznego, i przeniósł go na łacinę. Nasz redaktor Zorian Pierdołka śledzi rusycyzmy i wszystkie wykreśla. W taki sposób wydajemy czasopismo czysto galicyjskie, do tego jeszcze zapisane alfabetem łacińskim. Nasze czasopismo cieszy się ogromną popularnością we Lwowie i moi koledzy z Krakowa również je czytają. Niedawno wydaliśmy cały numer poświęcony galicyjskiej tożsamości i jej szlacheckiemu pochodzeniu.
– A co robić z resztą Ukrainy?
– Zawracają tylko głowę. Jestem po prostu chory w tym waszym Kijowie. Wszędzie słyszę moskalski język. Na dworcu patrzę na reklamę, a tam napisane: „Maszyna w kredyt”. Jak można używać tak złośliwych rusycyzmów! Po ukraińsku byłoby „Samochód na raty”. Albo jadę metrem, a tam reklama jakiejś restauracji. Patrzę, na fotografii widzę pierogi, ale podpisane „warieniki”. Szlag by to trafił. Co oni robią z tym ukraińskim? I to Kijów, stolica, a co dopiero Charków czy Odessa. Ja to bym w ogóle przegnał tę gangrenę moskiewską wzdłuż Zbruczu. Gdzie nie było babci Austrii, tam i kultury nie ma. Pan myśli, że kto nam korupcję do Galicji przywlókł? Lezie ta moskiewska hołota ze stepów, z tych Dzikich Pól, i wszystko kradnie. Po pierwsze nasz budżet rozkrada, po drugie kradnie wszystko, co widzi. My z Galicji nigdy niczego nie kradliśmy, przysięgam panu!
– Rozumiem pańskie stanowisko, panie Orestiw.
– Widzi pan, mówiłem, że nie puści pan tego na antenie.
– Przecież ja streamuję, już cały kraj pana zobaczył!
– Joj! No, szanowni państwo!... Chciałem panu powiedzieć, że moja intelektualna prowokacja się udała... Widzę, że mamy wolność słowa!... Nie uważam, że wszystko co do joty jest złe! Mamy dużo do zrobienia!... Muszę lecieć...
– Dokąd to, panie Orestiw?
– Muszę pilnie jedną sprawę załatwić.
– No cóż, szanowni widzowie, wyczytałem w programie, że konferencja odbywa się w kilku sekcjach jednocześnie. O, tu są ogłoszenia, czyli mamy trzy sekcje. Sekcja kultury, sekcja ekonomiczna i sekcja językowa. W tym momencie w sekcji językowej przemawia Narin Hezbollatowa z organizacji Postfeministyczny Międzynarodowy Syndykat. Mówi na temat... Zaraz sprawdzę... „Wagina waginie waginą, czyli strategie przeciwdziałania mizoginii w Ukrainie”. To jest na pierwszym piętrze. Zaraz podejdę tam i razem posłuchamy tego ciekawego wystąpienia...
Jak państwo widzą, zebrało się wiele kobiet, ponieważ Hezbollatowa jest poważnym autorytetem, tak powiedziała mi znajoma feministka. Podejdę bliżej, żeby mogli państwo usłyszeć, co mówi działaczka.
– ...a więc, drodzy słuchacze, feminizma – niektórzy nazywają to pojęcie feminizmem, ale ja osobiście wolę w rodzaju żeńskim, a więc feminizma to pierwsza rzecz, o którą należy walczyć. Jeśli usłyszycie gdzieś słowa: dyrektor, wykładowca, biolog, fizyk, to natychmiast poprawiajcie je na formę żeńską, gdyż fallocentryzm należy zdusić w zarodku. Prezydentka naszego ruchu Czandragupta Lee Clarkson wielokrotnie podkreślała, że wszystko zaczyna się od feminizmu. Mogłoby się wydawać, że rodzaj męski wyraża pojęcia neutralne płciowo, ale nie. U nas do szkoły chodzi uczeń, na uniwersytet student, do pracy – pracownik, a emeryturę otrzymuje emeryt. A gdzie w tym wszystkim są dziewczęta i kobiety? W domu, w kuchni? Trzeba temu wszystkiemu położyć kreskę, a nie kres... Jak tworzyć formę żeńską? Na początku należy ustalić, jakiego rodzaju jest dane słowo, męskiego czy żeńskiego. Jeśli jest męskiego, to albo przyjmujemy ustaloną formę żeńską, albo tworzymy nową, używając przyrostków -ka, -esa, -sza, -inia. I gotowe. Ale chcę państwu powiedzieć, że rzeczowniki to nie wszystko. Nasz język jest całkowicie mizoginistyczny. Spójrzcie na zaimki nieokreślone: ktoś, nikt, ktokolwiek. Dlaczego niby te zaimki muszą być rodzaju męskiego? Oznacza to, że mogą nazywać jedynie osoby płci męskiej. Nasza koleżanka z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej, Lidia Perepaduchowa, proponuje utworzyć następujące formy żeńskie: ktosia, niktosia i ktokolwiesia. W ten sposób zostanie przywrócona sprawiedliwość płciowa wśród zaimków...
– Jak widzimy, szanowni widzowie, praca wre. Teraz przejdziemy do kuluarów i porozmawiamy ze słuchaczami konferencji. O, panie Orestiw, dokąd to pan przede mną ucieka?... Jak pan uważa. Proszę pana, jak się pan nazywa?
– Dmitro.
– Jest pan prelegentem na konferencji?
– Nie, jestem słuchaczem. Reprezentuję organizację pozarządową „Inicjatywy grantowe”.
– Czy zaczerpnął pan już jakichś korzystnych porad dla siebie?
– Tak. Przed chwilą wystąpił przedstawiciel organizacji LGBT+ „Leżący bażant” z bardzo ciekawą propozycją wprowadzenia obowiązkowych opłat w przedsiębiorstwach państwowych na rzecz przedstawicieli mniejszości seksualnych. Wydaje mi się, że to bardzo interesująca propozycja.
– Dlaczego?
– Można zgarnąć jednocześnie kilka europejskich grantów w celu implementacji zaproponowanej koncepcji, stworzyć przedstawicielstwa regionalne, komitety monitorujące, rozkręcić kampanię PR-ową. Jednym słowem troszkę oswoić koszty... czyli pracy jest dużo.
– Rozumiem. Dlaczego nie słucha pan referatu pani Hezbollatowej? Czy jest panu obojętny los feminizmu w Ukrainie?
– Nie, po prostu fundatorzy grantów nie lubią przekazywać środków organizacjom feministycznym, na czele których stoją mężczyźni. Taka jest brutalna prawda o życiu.
– Jasne, dziękuję za komentarz, życzę owocnego kongresu... Drodzy słuchacze, przejdźmy do sekcji ekonomicznej... W tej chwili przemawia tu wybitny ekonomista Wadym Dusigrosz. W programie jest napisane, że będzie mówił o odnowie systemu finansowania Ukrainy. Już podchodzę, żeby państwo lepiej słyszeli.
– ...na tym przykładzie chciałem pokazać, że korupcja w Ukrainie kontroluje wszystko, od prezydenckiego dekretu po wymianę żarówki na klatce. Jak nie dasz w łapę, nic nie dostaniesz. W jaki sposób mamy wydostać się z sytuacji, w której ogromna suma pieniędzy krąży na lewo? Odpowiedź jest oczywista – zalegalizować te pieniądze. Musimy po prostu zalegalizować korupcję...
– Szanowni widzowie, spójrzcie tylko, kogo my tu mamy... Toż to przecież Denys Samostrzał, dyrektor Związku Strzelców Ukraińskich. Wyraźnie chce się wtrącić do dyskusji i nie może się powstrzymać...
– Czy mogę coś dodać? Tego problemu nie można przezwyciężyć bez broni. Żadne podatki nie wykorzenią korupcji. Można ją wyeliminować jedynie zbrojnie. Dajmy przykład, student idzie na egzamin. Wykładowca zaproponuje sto dolców za trójkę, a student mu za to trzy kulki w głowę, i już – nie ma korupcji. Myślicie, że poprawi nam się gospodarka? Nie. Spójrzcie na USA. W Stanach, gdzie broń jest dozwolona, nie ma ani przestępczości, ani korupcji.
– Proszę wybaczyć, ale się z panem nie zgodzę. Jeszcze nie skończyłem omawiać mojej koncepcji. Gdy korupcja zostanie zalegalizowana, Rada Najwyższa będzie miała komisję korupcyjną, która opracuje ramy prawne – wyznaczy wszystkie obszary, w których zalegalizujemy korupcję, określi prawa tych, którzy żądają łapówek, i tych, którzy je dają. Wszystko to musi się zgadzać z Kodeksem karnym, Kodeksem pracy i Ustawą o ochronie praw konsumentów. Jeśli usługa, za którą wręczono łapówkę, nie zostanie wykonana lub płatnik nie jest zadowolony, to ma on prawo żądać zwrotu pieniędzy w ciągu piętnastu dni. Ponadto każda operacja wręczenia gotówki musi być przeprowadzona w banku, by uchronić strony przed sfałszowanymi bądź znakowanymi pieniędzmi. A najważniejsze jest to, aby komisja antymonopolowa opracowała przejrzyste taryfy dla wszystkich obszarów korupcji, by nikt nie pozwolił sobie na zbyt wiele. Proponujemy następującą formułę: łapówka za usługę nie powinna przekraczać dwumiesięcznej pensji urzędnika. Łapówka nie może też przekroczyć czterdziestu procent zadeklarowanej kwoty transakcji. Co zyska na tym państwo? Łapówka zostanie opodatkowana podatkiem w wysokości dziesięciu procent do funduszu emerytalnego plus VAT. Według naszych najskromniejszych obliczeń budżet Ukrainy wzrośnie pięciokrotnie.
– Bez broni nic wam nie wyjdzie! Prościej rozstrzelać tych od korupcji!
– Panie szanowny, ja tu proponuję realne wyjście z kryzysu gospodarczego, a pan mi tu o rozstrzelaniach!
– Proszę mi pozwolić powiedzieć jedno słowo, nazywam się Meraja Chałturenko. Jestem tu w imieniu Towarzystwa Ochrony Zwierząt Traumatyzowanych Społecznie. Widzę potencjał w obu propozycjach. Pieniądze z łapówek można przeznaczyć na rozwój schronisk dla zwierząt, zapewnić im godne warunki do rehabilitacji: cztery posiłki dziennie pod okiem dietetyka personalnego, pomoc psychologa i kosmetologa, można również zalegalizować broń, by walczyć z hyclami.
– Szanowni widzowie, jak widzicie, w tej sekcji jest dość gorąco.
– Do kogo chce pani strzelać?
– Do hycli, tych nieludzi, którzy polują na straumatyzowane społecznie i bezdomne psy. Psy przecież nie mogą strzelać. Dlatego właśnie nasze grupy będą patrolować ulice miasta z bronią i dzielnie walczyć.
– Ale przecież każdego będzie można wtedy zastrzelić!
– Szanowni państwo, pragnę przypomnieć, że to sekcja ekonomiczna, a nie myśliwska!
– Niech pan nie używa tego słowa! Pan jest mordercą, jeśli pan tak mówi! Jakie polowanie? To słowo obraża uczucia zwierząt! Należy mówić zwierzobójstwo! Szanujcie uczucia zwierząt, w niczym nie są gorsze od was...
– Szanowni widzowie, przejdźmy do trzeciej sekcji. Coś mi mówi, że tam też toczą się intensywne debaty... O, tu są drzwi. Teraz występuje Dobrynia Wołkońska, pisarka i recenzentka literacka. Słyszę dyskusję z Iwanem Kałynowuchą z „Oświaty”.
– ...i co chcę wam powiedzieć, język rosyjski jest w niebezpieczeństwie, musimy go chronić. Jeszcze kilka lat i w Kijowie nie będzie osób rosyjskojęzycznych.
– A ja pani powiem, że jeszcze trochę i we Lwowie nikt nie będzie mówił po ukraińsku.
– Nie no, przecież chyba pan widzi, w jakim tempie język rosyjski znika z telewizji, z prasy, a nawet z ulic.
– Natomiast język ukraiński całkowicie się zruszczył i widzę, że nawet nie pojawia się w telewizji. Zazwyczaj występuje tam schizofrenia językowa. Jeden prezenter mówi po ukraińsku, a drugi po rosyjsku! Jak to możliwe!
– Język rosyjski umiera w Ukrainie!
– Język ukraiński umiera!
– Nie, to rosyjski umiera w Ukrainie!
– Nie, ukraiński wymiera!
– Język rosyjski umiera w Ukrainie!
– Język ukraiński umiera!
– Język rosyjski umiera w Ukrainie!
– Język ukraiński umiera!
– Mój drogi, przyjechał pan ze wsi zabitej dechami i będziesz pan uczyć mnie, rodowitą kijowiankę, jak się mówi?
– To ty, enkawudowski pomiocie, zabraniasz mi mówić po ukraińsku!
– Pluję na ciebie!
– Jebać twoją starą!
– No job twaju mać, nie bij mnie! Zaraz ci pokażę, pedale jebany!
– Kurwa jebana!
– Pierdolony szoszon!
– Ruska gadzina!
– Jak widać, drodzy widzowie, przedstawiciele różnych obozów językowych znaleźli wspólny język. Nasz stream trwa... Póki trwają dyskusje językowe, sprawdźmy, co się dzieje za kulisami... Dzień dobry, a wy co tu rozdajecie?
– Cześć! Jesteśmy z Fundacji „Zielona Karta”. Może chciałbyś wypełnić formularz i dostać amerykańskie obywatelstwo?
– Jeszcze nie, dziękuję. O, a wy jesteście z programu „Totalna Wojna Ekstrasensów”?
– Tak.
– I jaką macie propozycję ratowania naszego kraju?
– To bardzo proste, udzielamy indywidualnych, ekstrasensorycznych konsultacji wszystkim ludziom, którzy mają jakiś problem. W naszej firmie mamy już cztery tysiące nadprzyrodzonych ekspertów. Są w stanie w ciągu kilku lat obsłużyć cały kraj.
– A jak oni pracują?
– Obywatele kontaktują się z naszym call center, opowiadają o swoich problemach, a następnie są przekierowani do odpowiednich specjalistów: zbijaczy jajek, odlewaczy wosku, spirytystów, zaklinaczy, wróżbitów. Wszyscy posiadają certyfikat zgodny z międzynarodowym standardem MSM...
– A co to jest MSM?
– Międzynarodowy Syndykat Magii.
– A które państwa należą do tej organizacji?
– Rosja, Białoruś, Kazachstan, Mołdawia... Prawie cały świat.
– Jasne. A następnie certyfikowani magowie zapewniają pomoc?
– Oczywiście, pomogliśmy już wielu Ukraińcom!
– A czy te usługi są płatne?
– Dziś nic nie jest za darmo, szczególnie gdy chodzi o poprawę jakości życia!
– Myślicie, że magia uratuje Ukrainę?
– A co innego?
Majdan taryfowy
tłum. Aleksandra Brzuzy
Igor studiuje stosunki międzynarodowe na prowincjonalnym uniwersytecie. Podobnie jak prawie cały jego rok, Igor woli zapłacić za sesję i nie stresować się nią. W poprzednich latach wszystko szło jak po maśle. Wystarczyło opłacić egzaminy i żyć spokojnie do kolejnych, spędzając długie wieczory w nocnych klubach. W tym roku zaczęły się jednak problemy. Inflacja i gwałtowny wzrost cen uderzyły po kieszeniach. Brakuje pieniędzy. Igor musi przerzucić się na tanie papierosy i chodzić przygotowany do klubów – kupuje na promocji w supermarkecie coś mocnego, co starcza na cały wieczór, i pije to przed imprezą. Igora nie stać już na normalne drinki w klubach, musi ograniczać się do jednego piwa Czernobylskiego i do szukania konkretnie porobionych dziewczyn, żeby im już nic stawiać. Wszystkie pieniądze idą na sesję, bo wykładowcy mają ceny w dolarach.
Pewnego wieczoru, dobrze przygotowany dzięki czteropakowi jabola Trzy topory, w klubie Jebla spotyka studenta prawa Witię, przewodniczącego związku studenckiego.
– Siema, Witok! – wita się zszokowany Igor.
– Cześć, Igorku! Jak tam? – odpowiada nie mniej zaskoczony Wiktor.
Zataczając się, obaj współrozmówcy próbują jakoś skleić rozmowę, ale mogą mówić chyba tylko o swoich samolotach w głowie. I wtedy zjawia się Bogdan, student historii, który wybił się na fali niedawnej rewolucji. Jako jeden ze zwycięzców wkręcił się do rady miasta, gdzie otrzymał posadę w departamencie transportu rybnego. Bogdan idzie pod rękę z Iloną, farbowaną blondynką, której spódnica ma długość odwrotnie proporcjonalną do długości obcasów jej świecących butów. W prawej ręce Bogdan trzyma Sex on the Beach, a z kieszeni koszuli wystaje mu ajfon szóstka.
– A to pedał. – Igor i Witia spoglądają na niego niemal synchronicznie (na ile to możliwe w ich stanie).
Nagle w udręczonej głowie Igora zapala się żarówka. Chce uderzyć się dłonią w czoło, ale trafia w nos.
– Co masz na myśli? – pyta Witia, nadal czując w głowie samoloty.
– Witia, kurwa, co my gorsi jesteśmy? Czemu, do chuja, nie możemy zrobić swojego majdanu? To ten pedałek rozkręcił ten jebany majdan w naszym mieście, biegał, kurwa, po barykadach, wykrzykiwał wszelką chujnię, a teraz jest gość. A czemu, do chuja, nie mielibyśmy pierdolnąć swojego majdanu? W czym my jesteśmy gorsi?
– Po chuj? – Nie rozumie Witia.
– Oj stary, stary... Dawaj, pierdolniemy se swój majdan z żądaniem obniżenia cen za egzaminy i zaliczenia do poziomu obecnego kursu walut! Oni się już nachapali, do chuja pana! Pierdolniemy barykadę pod uniwerkiem, będziemy tam stać, dopóki te kurwy nie obniżą cen, bo ja pierdolę takie życie, szczerze ci powiem.
– No kurwa, mnie ze związku wyrzucą! – odpowiada powoli trzeźwiejący Witia. – Ale, w sumie, to całkiem fajny pomysł. Zaraz podzwonimy po chłopakach i ogarniemy wszystko.
Następnego ranka wciąż pijani Igor i Witia, którzy uwierzyli w zwycięstwo własnej rewolucji i kontynuowali balety do rana, idą do akademika, by przygotować protest. Pomysł, który tak nagle zaświtał w zamglonej głowie Igora i o którym zdążył już z entuzjazmem opowiedzieć wszystkim swoim znajomym (którzy też wiodą taki „lajf”), trafił na podatny grunt. Na tej uczelni połowa studentów kupuje sesję i wszyscy mają dokładnie ten sam problem – brakuje kasy. W związku z tym każdy, kto prowadzi taki „lajf”, dowiedziawszy się o proteście, przyłączył się do przygotowań. Ze wszystkich ścian akademika zerwano gazetki „Nasza codzienność”, a na ich odwrocie zapisano markerami hasła: „Stop hucpie taryfowej!”, „Żądamy europejskich cen!”, „Putin chuj!” i „Razem aż do końca”. Dziewczyny zrobiły kominiarki z nylonu, chłopcy przynieśli opony od pobliskiego wulkanizatora. Wszyscy czekają na południe, na godzinę rozpoczęcia protestu.
Witia i Igor powoli zaczynają trzeźwieć, idea protestu podoba im się coraz bardziej, a siły mają coraz mniej. Właśnie dlatego obaj rewolucjoniści zasypiają wtuleni w siebie w pokoju swojego przyjaciela Goszy, który nie popiera protestu, ale udziela schronienia swoim kompanom. Umęczeni rewolucjoniści znajdują ojców rewolucji, gdy zegar wybija trzecią. Kiedy się wybudzają i zaczynają rozumieć, co się dzieje, to jest już po czwartej. Koło piątej wszyscy zaczynają się zastanawiać, czy jeszcze dziś opłaca się wychodzić na protest, czy może jednak jutro, ale koniec końców wychodzą właśnie tego dnia. Przed szóstą pikieta kilkuset uczniów udaje się pod główny gmach uniwersytetu. Na miejscu czeka już studentka dziennikarstwa Natalka z ekipą filmową. Wykładowcy poszli już do domów, ale to nie powstrzymuje młodych rewolucjonistów. Zbierają się przy wejściu i rozwijają transparenty. Przemowę zaczyna Igor. Po wczorajszej imprezie ma drżący głos, a myśli niepewne i poplątane...