Adela. Krok w przeszłość. Tom 1 - Aneta Krasińska - ebook

Adela. Krok w przeszłość. Tom 1 ebook

Aneta Krasińska

4,5

Opis

Niespodziewanie, w pewną sylwestrową noc, mała Adela traci wszystko, co kocha. Pozbawiona rodzinnego domu, stara się przetrwać w nieprzyjaznym świecie dorosłych. Ktoś komu ufała, zdradził. Ktoś inny podał pomocną dłoń. Adela szuka bezpieczeństwa i miłości, ale los nie szczędzi jej rozczarowań i porażek. Upada i się podnosi. Zyskuje i traci. Nie poddaje się jednak i walczy o spełnienie marzeń. Spotkanie z niewidzianą przez lata ciotką Patrycją skłania ją do refleksji nad własnym losem. Bo co jest wart sukces finansowy, skoro nie ma przy kim zasypiać i komu mówić „dzień dobry”? Czy więc potrafi zaufać i zbudować szczęśliwy związek?


Adela. Krok w przeszłość i Adela. Krok w przyszłość to dwutomowa powieść o współczesnych relacjach międzyludzkich, rodzinnych sekretach, a także o życiu, które jest pełne niespodziewanych zdarzeń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (63 oceny)
41
17
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
warszawa12

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytałam wciągu dwóch dni . Tak mnie wciągnęła. Biorę się za drugi tom bo czuję że przeczytam w jeden dzień.
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© benevolente| stock.adobe.com

Redakcja

Beata Wojciechowska-Dudek

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

anatta.pl

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Jakiekolwiek podobieństwo do wydarzeń lub postaci autentycznych jest zupełnie przypadkowe.

Wydanie I, Katowice 2020

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2019

ISBN 978-83-66573-21-5

Wszystkim tym, którzy mają odwagę walczyć o siebie…

Rozdział I

Obecnie, 14 maja 2016 roku

– Boże, jaka jestem szczęśliwa… – Szept Adeli odbił się echem od wysokich pastelowych ścian.

Przywieziono ją tutaj w nocy. Nie myślała wówczas o warunkach w szpitalu. Liczyło się tylko, że nie jest sama. Wątpiła, czy podoła nowemu wyzwaniu, jakie postawiło przed nią życie. Ta świadomość dopiero teraz w niej kiełkowała i jeszcze się nią nie nasyciła. Nie pamiętała już przejmującego bólu, jaki niedawno czuła.

Mężczyzna powinien wspierać swoją kobietę w każdej trudnej sytuacji, ale miała niewiele możliwości, by się o tym przekonać, wolała więc polegać na sobie. Czasem to jednak nie wystarczało…

Powiodła wzrokiem po luksusowo urządzonym pokoju szpitalnym. Kto by pomyślał, że w Polsce są takie miejsca. I to w centrum stolicy! Pamiętała sale w innych szpitalach, ale żadna z nich nie wyglądała tak pięknie, jak ta. W takich warunkach pobyt w szpitalu przestaje kojarzyć się z traumą. Dzięki oszklonej ścianie mogła obejrzeć nawet wschód słońca nad niewielkim parkiem rozciągającym się na tyłach kliniki.

W chwili gdy dowiedziała się, że spodziewa się dziecka, zapłonął w niej żar. To miał być jej pierwszy krok do stworzenia czegoś wielkiego, co w wieku trzydziestu dziewięciu lat zaczęło się dla niej znowu liczyć – rodziny.

Mimowolnie się uśmiechnęła i dotknęła leżącej obok niej istotki wyczerpanej trudami porodu. Pucołowate policzki, rumiana cera i odmalowany na twarzy chłopca spokój świadczyły o tym, że od początku ciąży dobrze o niego dbała. Od razu zakochała się w nim bez pamięci.

Adela przeczesała palcami posklejane włosy. Była pewna, że wygląda beznadziejnie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio się tak czuła. Wprawdzie długie paznokcie mocno skróciła, poddawszy się usilnym namowom położnej prowadzącej szkołę rodzenia, ale nie zrezygnowała z amarantu, którym były upstrzone. Powtarzała sobie maksymę usłyszaną na pierwszych zajęciach: szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Chciała, by tak właśnie było w jej przypadku.

Noworodek smacznie spał, postanowiła więc wziąć prysznic. Zatrzymała się, gdy usłyszała ciche stukanie do drzwi. Zanim jednak zdążyła się odezwać, do pokoju weszła uśmiechnięta pielęgniarka.

Adela od razu zwróciła uwagę na jej twarz i w duchu ucieszyła się, że dała się namówić na poród w prywatnej klinice. W państwowym szpitalu nie byłoby tak miło. Ta panienka miałaby nos spuszczony na kwintę i marzyła o zakończeniu dyżuru – by zdążyć do prywatnego gabinetu, gdzie dorabiałaby do głodowej pensji.

– Dzień dobry, pani Adelo – przywitała się pielęgniarka i raźno zabrała do poprawiania poduszki.

– Ciii… – Adela syknęła z przerażeniem w oczach i odwróciła się w stronę dziecka, jakby chciała je ochronić przed całym światem.

– Spokojnie, bez obaw. – Kobieta zdawała się ignorować jej obawy. – Maluch musi przywyknąć do zmieniających się warunków otoczenia.

– Jest taki maleńki. – Nachyliła się nad synkiem, który ledwie drgnął.

Pielęgniarka ze zrozumieniem pokiwała głową. Pracowała od kilku lat i widziała już niejedną zatroskaną matkę doświadczającą uroków macierzyństwa w późnym wieku. Wiedziała, że te od pierwszych chwil po pojawieniu się dziecka na świecie potrafią zapętlić się w swoich uczuciach. To dlatego tak bardzo lubiła swoją pracę. Tutaj była nie tylko pielęgniarką, ale przede wszystkim osobą wspierającą kobiety po porodzie. Pierwsze dni były szalenie istotne dla ich psychiki, a ona sprawiała, by ten czas okazał się wyjątkowy.

– Pani Adelo, czy ma pani ochotę na kąpiel? – zaproponowała pojednawczo.

– Marzę o tym.

– Pomogę, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

Adela się zawahała. Obca kobieta miałaby patrzeć na jej niezgrabną sylwetkę, zwiotczałą i porozciąganą skórę? Nie przywykła do tego, ale nie miała wyjścia. Wciąż czuła się osłabiona.

W duchu podziwiała wszystkie kobiety rodzące przez wieki bez znieczulenia. Na początku też chciała pokazać, że jest silna, ale kilka skurczów przepowiadających poród dosłownie powaliło ją na łopatki i błagała o zastrzyk. Przez chwilę przemknęła jej nawet myśl o cesarskim cięciu, ale tyle się nasłuchała o jego negatywnych skutkach, że zrezygnowała.

Chłodna woda okazała się zbawienna. Adela wróciła do pokoju ożywiona i nie zważając na obolałe miejsca, nachyliła się nad szklanym pojemnikiem imitującym łóżeczko. Był w nim JEJ synuś – największy skarb, który dzisiaj otwiera drzwi w nieznane. Delektowała się widokiem, którym niespodziewanie obdarzył ją los. No, może niezupełnie – pierwiastek żeński i męski też miały w tym wydarzeniu niemały udział… Jej usta bezwiednie rozchyliły się w uśmiechu.

Naraz drzwi niespodziewanie otworzyły się na całą szerokość i do sali, niczym przeciąg, wparowała starsza kobieta. W jednej dłoni ściskała pęk wstążek z przymocowanymi do nich różnokolorowymi balonami, w drugiej taszczyła ogromny bukiet kwiatów, a pod pachą trzymała równie duży wazon.

Mimo tego bagażu Danuta nie wyglądała na zmęczoną. Nawet jeśli padała na twarz i sunęła po podłodze, zaczepiając nosem o dywan, nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Żyła dla rodziny i nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie odwiedzić natychmiast swojego pierwszego, długo wyczekiwanego wnuka.

– Myślałam, że nie dam rady wszystkiego donieść, a tak bardzo chciałam, żeby Wituś miał kolorowo w sali – rzuciła na powitanie i wetknęła kwiaty do wazonu.

– Mamo, jeszcze nie wybraliśmy imienia. Poza tym on niewiele rozumie – odezwała się Adela.

– Dobrze, dobrze, już ja swoje wiem. Wychowałam własne dzieci, to chyba się na tym znam. A imię po pradziadku będzie dla małego idealne.

Adela nie chciała kolejny raz o tym dyskutować. Wiedziała, że rodzice mają kilka dni na wybranie dziecku imienia, więc nie zamierzała się z tym spieszyć.

– No, a jak ty się, kochana, miewasz? – zapytała starsza kobieta, całując ją w obydwa policzki.

– Trochę obolała, ale ogólnie całkiem dobrze.

Adela ostrożnie usiadła na łóżku, by pozwolić teściowej zbliżyć się do wnuka. Chłopczyk, jakby przeczuwając, że dzieje się coś z nim związanego, zaczął się niezgrabnie przeciągać. Po chwili otworzył oczy.

– Boże, jaki on jest podobny do moich chłopców, gdy byli mali. Ma takie same włosy i oczy!

– Mamo, przecież każde dziecko ma takie oczy – powiedziała Adela.

– Każde, nie każde… – Teściowa pokiwała głową i zaczęła wiązać balony przy łóżeczku. – Moje miały inne niż pozostałe.

– Faktycznie, trzy niespotykane osobniki na całej kuli ziemskiej – westchnęła zrezygnowana.

– Mówisz, jakby dla ciebie Wituś nie był wyjątkowy! – oburzyła się Danuta i wyjęła chusteczkę, by zetrzeć pot z czoła.

Adela jeszcze raz w duchu pogratulowała sobie, że wraz z mężem wybrali klinikę z klimatyzowanymi salami. Było bardzo upalnie jak na maj, a w sali panował przyjemny chłód. Najwidoczniej jednak teściowa nie zdołała całkiem ochłonąć. Może gdyby schudła kilkanaście kilogramów i przestała sobie wmawiać, że fałdki na brzuchu odejmują jej lat, byłoby jej lżej?

– Przepraszam, kochana, wiem, że to źle zabrzmiało – teściowa skrzywiła się i poklepała Adelę po plecach – ale jak to mówią młodzi, jestem taka podjarana, że nie myślę.

Danuta spędzała dużo czasu wśród dorastającej młodzieży, co często wpływało na jej wypowiedzi oraz zachowanie. Miała cztery wnuczki w wieku od dziesięciu do piętnastu lat. Ich relacje od początku nie należały do typowych, bo też Danuta nie była typową babcią. Zamiast pouczać albo chociaż próbować kształtować nowe pokolenie, uznała, że potrzebuje młodych przyjaciół i ich otwartego spojrzenia na świat. Tylko dzięki temu zachowa młodość, a co za tym idzie: wewnętrzny spokój.

– Wiem, mamo – westchnęła Adela.

– Czy rozmawiałaś już z lekarzem o tym, kiedy wyjdziesz do domu?

– Nie zdążyłam.

– To zadzwoń, żeby jak najszybciej przyszedł – nakazała teściowa.

Była przyzwyczajona do wydawania poleceń. Chociaż od kilku lat cieszyła się zasłużoną emeryturą, nawyki zdobyte przez dwadzieścia pięć lat pracy w biurze komendanta głównego policji wciąż przenosiła na życie prywatne.

Adela, nim pomyślała, nacisnęła przycisk zamontowany przy łóżku, który z założenia miał służyć do wzywania lekarza w trudnych sytuacjach. Czy teraz też tak było? Nie zdążyłaby nawet odpowiedzieć na to pytanie, bo już po chwili drzwi do sali uchyliły się i zajrzał przez nie młody lekarz z zaczesanymi włosami oraz idealnie zawiązanym pod białą koszulą krawatem. Inny niż ten w nocy. Pewnie jej położnik opuścił już klinikę, a opiekę nad pacjentkami przejął młodszy i zdecydowanie przystojniejszy kolega.

Mężczyzna energicznie podszedł do łóżka i wyciągnął dłoń.

– Dzień dobry, nazywam się Krzysztof Stawicki, jestem lekarzem i będę się dzisiaj panią opiekował – wyjaśnił, lekko potrząsając dłonią Adeli. Następnie przywitał się z Danutą, po czym, sprawnie posługując się tabletem, znalazł kartę pacjentki i przez dłuższą chwilę ją analizował. – Jak się pani dzisiaj czuje? – zadał standardowe pytanie.

Adela po raz trzeci tego dnia odpowiedziała zdawkowo, a zniecierpliwienie skrzętnie ukryła pod uśmiechem. Najwidoczniej jednak lekarz zadowolił się jej odpowiedzią, bo zamiast drążyć temat, podszedł do łóżeczka.

– A jak się czuje nasz mały gość?

– Nasz słodziak. – Danuta aż cmoknęła z zachwytu, puszczając mimo uszu pytanie lekarza.

– Rzeczywiście, jest piękny – pochwalił, dokonując oględzin chłopca.

Danuta znowu zaczęła trajkotać o cudzie, który właśnie leżał w łóżeczku i mocno się przeciągał, lekarz zaś notował swoje obserwacje.

– Panie doktorze, kiedy będziemy mogli stąd wyjść? – spytała Adela.

– Trudno mi to jednoznacznie określić. Za chwilę przyślę pediatrę i pielęgniarkę laktacyjną, żeby się wami zajęli – oświadczył, uśmiechając się życzliwie. – Niestety, mniej przyjemna informacja jest taka, że musimy pobrać synkowi krew do badań, by określić poziom bilirubiny.

– Czy to niezbędne? – zaniepokoiła się świeżo upieczona mama.

– Obawiam się, że tak. – Odruchowo poklepał ją po ramieniu. – Proszę się nie przejmować, to naturalne, że noworodki mają żółtaczkę.

Adela dotknęła aksamitnej skóry dziecka. Zastanawiała się, czy od teraz za każdym razem, gdy tylko odczuje zagrożenie, będzie wpadać w panikę. Do tej pory odpowiadała tylko za siebie. Nauczyła się być samowystarczalna, dlatego tak długo zwlekała z wejściem w związek i stworzeniem rodziny. A dzisiaj powoli uchylała drzwi, wyściubiając nos z obawą, by ktoś jej go nie przyciął. Widocznie na tym polega rola rodzica.

– Mama może to potwierdzić, na pewno pamięta, jak wyglądała pani po urodzeniu – ciągnął lekarz, spoglądając na Danutę, która usiłowała zabawić wnuka.

Chłopiec od kilku minut się wiercił i coraz mocniej wyginał na boki. Jego twarz czerwieniała, co można było zauważyć mimo żółtego zabarwienia skóry.

– Ja jestem tylko teściową, mama Adeli…

– Może on chce jeść? – wtrąciła się Ada, zaskakująco energicznie podrywając się z łóżka. – Auuuć…! – syknęła z bólu i na moment zgięła się wpół.

– Bez pośpiechu, szanowna pani – polecił lekarz i zadzwonił po pielęgniarkę.

Chwilę później nad dzieckiem pochyliła się pielęgniarka ze strzykawką w rękach. Fakt, że strzykawka była niewielka, wcale Adeli nie uspokoił. Przeciwnie. Siedziała jak na szpilkach, gotowa w każdej chwili ruszyć synkowi na ratunek. Ten jednak najwyraźniej nie należał do mięczaków, bo jedynie skrzywił się przy ukłuciu.

– Proszę pozostać na łóżku, a ja podam dziecko – zaproponował lekarz.

Kiedy po pewnym czasie mężczyzna opuszczał salę, młoda mama wpychała chłopcu do ust brodawkę, co okazało się trudne i czasochłonne. Usilne starania Danuty, by jej w tym pomóc, zaczynały ją drażnić. Tak chciała być dobrą matką! Gdy dowiedziała się o ciąży, marzyła tylko o tym. W myślach już widziała siebie pchającą wózek z gaworzącym dzieckiem, które odwzajemnia jej uśmiech. Potrzebowała takiej iskry rozjaśniającej jej dotychczasowe życie.

Zbliżała się do czterdziestki. Nim zaszła w ciążę, nie przejmowała się wiekiem. Kiedyś zastanawiała się nawet, dlaczego młode kobiety decydują się na dziecko. Czy faktycznie istnieje coś takiego jak instynkt? W młodości nigdy go nie doświadczyła. A gdy dojrzała, nie miała czasu na myślenie o macierzyństwie. Gdyby nie wpadka, pewnie by się nie zdecydowała. Nie żałowała jednak.

– Przytrzymaj mu główkę. – Danuta znowu weszła w rolę twardego sierżanta wydającego rozkazy.

Adela nie potrafiła znieść komend teściowej. Rozumiała, że praca wśród kilkudziesięciu mężczyzn zmusiła ją do wykształcenia postawy zachowawczej, odartej z uczuć, często jednak miała wrażenie, że Danuta zachowuje się jak rozjuszony byk na rodeo zaprogramowany tak, by szukać wokół siebie zagrożenia. Zdecydowanie bardziej wolała, gdy budziła się w niej nastolatka – trochę nostalgiczna, a trochę zbuntowana.

– Właśnie tak robię – odpowiedziała Adela, starając się zachować cierpliwość i nie koncentrować się na uwagach zaprawionej w bojach matki karmicielki.

– Dzień dobry. – Pielęgniarka niespodziewanie pojawiła się przy łóżku. – Zaczynamy karmienie? – bardziej stwierdziła, niż zapytała, dokładnie myjąc dłonie.

– Próbujemy, ale synowa ma z tym kłopot – ochoczo doniosła Danuta.

Adela już otworzyła usta, by zaprotestować, ale pielęgniarka ją ubiegła:

– To świetnie. – Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając szereg równych zębów, i z przekorą dodała: – W takim razie muszę zostać z mamą i dzidziusiem sama, a panią zapraszam na pyszną kawę do bufetu. Zajmie nam to zapewne dłuższą chwilę, więc proszę zamówić podwójne espresso. – Ponownie słodko się uśmiechnęła.

– Lepiej będzie, jeśli wrócę do domu, muszę zawieźć dziewczynki na balet – oświadczyła teściowa, zachowując pozory opanowania, i podeszła do drzwi. Zanim je jednak otworzyła, łypnęła na młodą matkę. – Pamiętaj, że Witold walczył w powstaniu i zginął, żeby twój mąż mógł się narodzić.

Adela pokiwała głową. Wolała nie wywoływać wilka z lasu i przemilczeć tę uwagę. Teściowa niemal wielbiła swego ojca, który był żołnierzem AK i walczył w powstaniu warszawskim. Na cmentarz chodziła w każdą pierwszą niedzielę miesiąca. Tej czci nauczyła także swoje dzieci. Gdy dorosły – choć nie widziały dziadka na oczy – raz w miesiącu spotykały się przy jego grobie. Co dziwne i niezrozumiałe dla Adeli, traktowały to jak okazję do wspólnego spędzenia czasu. Dziadek rzadko pojawiał się w ich rozmowach.

Cmentarz wzbudzał w niej negatywne emocje. Ona pamiętała… Wszystko doskonale pamiętała… A wspomnienia rozdzierały jej serce na drobne kawałki, których wciąż nie potrafiła złożyć w całość.

– Pani Adelo, proszę chwycić synka w ten sposób – usłyszała łagodny głos pielęgniarki. Natychmiast powróciła do rzeczywistości. Teraz liczyła się tylko ona.

Karmienie rzeczywiście trwało kilka kwadransów. W tym czasie Adela zdążyła wiele razy zwątpić w siłę swojego instynktu macierzyńskiego, jednak mobilizacja stojącej przy niej kobiety okazała się zbawienna. Pewnie właśnie dzięki niej godzinę później – wyczerpana do granic możliwości, ale zwycięska – zasnęła, tuląc swój największy skarb.

Potrzebowała tych kilkudziesięciu minut snu. Kiedy otworzyła oczy, uśmiechnęła się na widok dwóch najważniejszych dla siebie osób. Synek przytulony do jej piersi wciąż spał, a mąż przypatrywał się temu pięknemu obrazkowi, delikatnie obejmując jej dłoń. Gdy tylko spostrzegł, że się przebudziła, nachylił się, by ją pocałować.

– Dobrze, że już jesteś – odezwała się, uważając, by nie wyczuł w jej głosie wyrzutu.

– Przepraszam, kochanie – szepnął, tuląc się do niej. – Musiałem na chwilę zajrzeć do pracy i zorganizować zastępstwo.

Adela zatrzepotała rzęsami niczym małe dziecko pozbawione zabawki.

– Ale teraz będę już cały twój i nie zamierzam myśleć o pracy.

– Obiecujesz?

– Zawsze dotrzymuję słowa – przypomniał jej, patrząc z zainteresowaniem na syna. – Wiesz, że bardzo cię kocham i nie wyobrażam sobie bez was życia – dodał i pocałował ją czule.

Czy wiedziała? Słyszała te słowa od dwóch lat, a jednak jakaś jej cząstka wciąż w to nie wierzyła. Nieznajomy głos wmawiał jej, że nie zasługuje na to, co teraz ma.

Adela zacisnęła oczy, jakby to wystarczyło, by uchronić się od demonów przeszłości.

– To kiedy mogę was stąd zabrać? – przerwał jej rozmyślania.

– Mam nadzieję, że jak najszybciej.

– Coś nie tak? – podchwycił czujnie. – Podobno to najlepsza klinika położnicza w stolicy, a może nawet w kraju. Rodzą w niej wszystkie gwiazdy. Nawet teraz, gdy do ciebie szedłem, widziałem tego grubego hiphopowego wokalistę z wytatuowaną twarzą.

– Rodził? – zażartowała i od razu poczuła się lepiej.

– Chyba raczej jego trzecia z kolei partnerka.

– Niektórzy nie znają umiaru.

– A może po prostu lubią się dobrze bawić, nie zważając na konsekwencje – wyjaśnił, ale zaraz potem przypomniał sobie, od czego zaczęła się ich rozmowa. – Nie jesteś zadowolona z opieki?

– Jestem, bardzo.

– Mój syn i żona muszą mieć wszystko, co najlepsze – wygłosił górnolotnie.

– Był lekarz i mówił coś o żółtaczce – podzieliła się wiadomościami. – Chyba martwił się o małego.

– O żółtaczce? – zdziwił się. – W naszych czasach żółtaczka to nic groźnego.

– Będę spokojniejsza, jeśli z nim porozmawiasz.

– Dobrze, ale zanim pójdę, chciałbym, żebyśmy coś ustalili. – Ostrożnie przysiadł na łóżku, obejmując jej obydwie dłonie.

Niemal natychmiast poczuła zapach jego wody toaletowej, przy którym zawsze czuła ukłucie w dołku. Według niej idealnie harmonizował z jego ciemną karnacją i dwudniowym zarostem. Kiedyś nawet pytała go, czy ma korzenie tatarskie albo tureckie, ale nie był w stanie jej odpowiedzieć. Brat i siostra stanowili jego całkowite przeciwieństwo. Jasna cera i włosy to typowo słowiańskie atrybuty urody. Z tak bliska Adela dostrzegła kilka siwych refleksów w jego nienagannie przystrzyżonej fryzurze. Akurat tę dbałość zawdzięczał jej, z czego była naprawdę dumna.

– Pamiętam, jak umawialiśmy się, że wybierzemy imię dopiero po porodzie – zaczął, ważąc każde słowo. – Mówiłaś, że chcesz zobaczyć maleństwo, poczuć je przy sobie, bo to nie dziecko dobiera się do imienia, tylko imię do dziecka… – przerwał, ale cały czas bacznie ją obserwował. – Nasz syn jest już na świecie od dwunastu godzin i mogłaś go nieco poznać… Poza tym dziwnie brzmi, gdy nazywam go dzieckiem, chłopcem albo maluchem, prawda? – Ostatnie słowa zabrzmiały jak prośba udręczonego niemocą człowieka.

– Wiem – westchnęła i mocniej się do niego przytuliła.

Ciepło męskiego ciała sprawiło, że nieco się rozluźniła. W sumie nie było sensu zwlekać z decyzją. Od dawna wiedziała, spośród jakich imion wybierze. Była przygotowana na każdą ewentualność. Nawet na to, że na świat przyjdzie dziewczynka. Przeczuwała jednak, że to będzie chłopiec. Nie zrobiła USG – obydwoje zdecydowali, że nie chcą znać płci przed porodem.

– Wybrałam imię, które moim zdaniem najlepiej do niego pasuje – odparła i lekko się odsunęła, by spojrzeć na męża.

Jego czarne jak smoła oczy spoglądały na nią w skupieniu. Zanim jednak zdecydowała się mówić dalej, złapała głęboki oddech i poprawiła się na łóżku. Skrzywiła się, bo znów poczuła pulsujący ból podbrzusza.

– Kochanie, wszystko dobrze? – zaniepokoił się.

Pokiwała tylko głową, zbierając siły na dalszą część rozmowy.

– Chcę mieć Pawełka – powiedziała na jednym wydechu i przymknęła powieki. Starała się nie poruszać.

Mężczyzna przez dłuższą chwilę milczał. Nawet nie był zdziwiony tym wyborem. Domyślał się, jakie imiona rozważa jego żona. Choć małżeństwem byli dopiero od pół roku, spędzili ze sobą tyle czasu, że mógł poznać jej wrażliwość. Udawała silną i niezależną, ale skrywała ciemną stronę duszy. Tę, o której usiłowała zapomnieć. Jak widać, wcale jej się to nie udało.

– Zgadzam się.

Jego ciepłe usta wylądowały na jej spieczonych wargach. Ani jemu, ani jej to nie przeszkadzało. Adela przywarła do niego całym ciałem i trwali tak przez chwilę.

– Idę zapytać o wypis – powiedział, gdy już się odsunął.

– Wspominałam, że cię kocham?

– Jakieś tysiąc razy, ale jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem – przekomarzał się.

– Wariat! – zgromiła go.

– Zakochany wariat. – Mrugnął do niej na pożegnanie i wyszedł na korytarz.

Adela opadła na poduszki. Jej usta wciąż się uśmiechały. Naraz poczuła zmęczenie i postanowiła się zdrzemnąć.

Do tej pory nie sypiała w ciągu dnia. Może dlatego, że zbyt dużo pracowała? A może bała się zamykać oczy? Zawsze wtedy czuła wewnętrzny niepokój. Noc też nie była jej ulubioną porą, ale nie miała wyboru – kiedyś przecież musiała spać. Cieszyła się, że nie pamięta snów.

Inni chwalili się, że mają sny niemal prorocze. Ona dziękowała Bogu, że po przebudzeniu niczego nie pamięta. Może Bóg zdecydowałby się obdarzyć ją snami, gdyby w ogóle w niego wierzyła? W dzieciństwie wzorcowo recytowała modlitwy, mimo że nie rozumiała większości słów. Później odeszła od Kościoła tak daleko, że nie umiała znaleźć drogi powrotnej.

Ciężkie powieki opadły samoistnie. Szczęśliwa odpłynęła…

Rozdział II

Przeszłość, 31 grudnia 1989 roku

Adela nie zamierzała przespać sylwestra, choć rodzice najchętniej zagoniliby ją do łóżka już o dwudziestej. Umówiła się z Iwoną zaraz po tym, jak obwieścili, że idą na bal sylwestrowy. Po raz pierwszy! Pół wieczoru chichotali po kątach, telefonowali do znajomych i wypytywali, czy z nimi pójdą, a potem zdziwili się, że Adela już o wszystkim wie.

Czasem zupełnie ich nie rozumiała. Niby tacy mądrzy i dobrze wykształceni, a zachowywali się jak dzieci. Matka pewnie dzięki pracy zachowała w sobie dziecięcy pierwiastek.

Adela należała do jej uczniów. Nie znosiła tej sytuacji, bo w szkole musiała się do niej zwracać per pani. Było w tym coś sztucznego. Jednak pani Elżbieta Witt nie przyjmowała zażaleń.

Na szczęście ojciec – dyrektor pobliskiego zakładu chemicznego – nie był tak zasadniczy, nawet gdy Adela odwiedzała go w pracy. Od niedawna widziała jednak, że coraz częściej chodził strapiony, przebąkiwał też o prywatyzacji. Nie rozumiała jednak, w czym rzecz, i nie zamierzała tego zgłębiać. Odkąd pamiętała, w ich domu nie rozmawiało się o sprawach zawodowych.

Dzisiaj, zanim poszła do Iwony, namówiła mamę na chipsy. Dopiero niedawno pojawiły się w sklepie, a ich smak rozbudzał zmysły. Był to na razie towar deficytowy, więc gdy tylko do osiedlowego sklepu przyjeżdżała nowa dostawa przekąsek, mieszkająca w pobliżu dzieciarnia szturmowała drzwi, uprzykrzając życie ekspedientkom.

Adela upchnęła w plecaku kolejną paczkę chipsów. Oprócz niej Iwona zaprosiła jeszcze Luśkę, czyli Justynę, i Ewkę, z którą siedziała w ławce. Dziewczyny obiecały przygotować jakąś sałatkę, a Iwona miała zadbać o napoje. Jednym słowem: szykowała się impreza na cztery fajery. Smaczku dodawał fakt, że rodzice Iwony mieli się bawić u znajomych piętro wyżej. Zatem: witaj, wolności!

Ada aż westchnęła i zadowolona z siebie zajrzała do dużego pokoju. Może słowo „dużego” było w tym przypadku przesadzone, bo widywała większe, ale wiele dzieciaków z jej klasy gnieździło się w klitkach i żadne nawet nie marzyło o własnym kącie.

Adela nie wyobrażała sobie, że mogłaby dzielić z kimś swój pokój, a już na pewno nie łóżko. To był jej azyl. Jej prywatna przestrzeń, do której nawet rodzice rzadko zaglądali.

– Mogę już iść? – zagadnęła Adela, widząc, że matka jeszcze z wałkami na głowie zaczyna malować paznokcie.

– Nie ma jeszcze dziewiętnastej – odrzekła, nie odrywając wzroku od manicure.

– Ale ja już wszystko spakowałam i nie mam co robić.

– A do starych rodziców to nie łaska się przytulić? – zagrzmiał ojciec, poprawiając się na kanapie.

Paweł Witt włożył już spodnie w kant, ale wciąż nie zdecydował się na krawat. Stanowisko w zakładzie wymagało od niego stonowanych kolorów stroju, lecz dzisiaj szedł na imprezę. Nie była to prywatka u znajomych, jak zwykł świętować z żoną nadejście roku. Tam nikt nie zwracał uwagi na strój. Dzisiaj miało być zupełnie inaczej.

Elżbieta, ze względu na artystyczną duszę i ogromną wrażliwość, nie znosiła ogłupiającej muzyki i zapijaczonych tancerzy, dla których poczucie rytmu kończyło się wraz z przechyleniem pierwszego kieliszka. Właśnie dlatego unikała wystawnych imprez sylwestrowych.

Adela nie była w stanie pojąć, dlaczego dzisiaj matka uległa ojcu i złamała swoje zasady. Nie chciała się jednak dłużej nad tym głowić. Uznała, że należy brać, co dają, i czym prędzej zejść rodzicom z oczu, by nie daj Boże nie zmienili zdania i nie kazali jej wskakiwać do łóżka.

– Do starych to nie – zaczęła przeciągle – ale do was, owszem.

Uśmiechnięta podeszła do ojca i przytuliła się do niego. Świeżo ogolona twarz i zapach zagranicznej wody kolońskiej sprawiły, że przywarła do niego jeszcze mocniej.

– Wiesz, że bardzo cię kochamy? – rzucił dość tkliwie.

Nieco ją zaskoczył. To matka częściej popadała w melancholię, wyrzucając sobie, że niedostatecznie często mówi Adeli, że ją kocha i jest dla niej najważniejsza na świecie. Adela zawsze wtedy wzdychała, bo jako dorastająca nastolatka czuła się niezręcznie, gdy rodzice wciąż zapewniali ją o swoich uczuciach. Czasem nawet zastanawiała się, czy w ogóle dostrzegają, że w ciągu roku urosła o blisko dziesięć centymetrów i zrównała się z mamą.

– Jesteś najjaśniejszą z gwiazd na naszym niebie. – Matka uderzyła w poetycką nutę.

Ostatnio znowu kupiła kilka tomików mało znanych poetów i po kolacji katowała rodzinę czytanymi na głos wierszami. Podobno poezja dobrze wpływa na trawienie. Adela wierzyła matce na słowo, choć wcale nie czuła potrzeby sprawdzania tego na własnej skórze.

– Będę za tobą tęsknił, moja mała. – Ojciec pociągnął za jej długi warkocz w kolorze pszenicznego piwa.

– Tato, daj spokój. – Adela się oburzyła, hardo łypiąc na niego wzrokiem. – Nie jestem dzieckiem.

– Każdy tak mówi – wtrąciła Elżbieta i położyła na stoliku rozczapierzone palce – a potem ze wzruszeniem wspomina dzieciństwo.

– Mamo, naprawdę powinnam już iść. I wam też radzę się pospieszyć – zmieniła temat.

– Baw się dobrze, kochanie. Przyjdziemy po ciebie rano – dodał tata.

– Tato, to tylko dwa bloki dalej. Wrócę sama.

– Kochanie, odbierzemy cię jutro przed południem. – Elżbieta zignorowała jej narzekanie.

Adela wiedziała, że na nic zdałyby się dalsze prośby. Gdy rodzice się na coś uparli, trwali przy swoim do końca. Podeszła do drzwi, ale zanim wyszła na korytarz, dodała:

– Do zobaczenia w przyszłym roku. – Uśmiechnęła się szelmowsko.

Ojciec pogroził jej palcem, ale mrugnął przy tym okiem, więc o wymówkach nie było mowy.

Zresztą jej rodzice bardzo rzadko się kłócili – zarówno z nią, jak i ze sobą nawzajem. Czasem po prostu milczeli przez kilka dni, a później wszystko wracało do normy i znowu zachowywali się jak para zakochanych nastolatków. Koleżanki Adeli dziwiły się, gdy widziały jej rodziców wracających z pracy ze splecionymi dłońmi, podczas gdy ich rodzice najczęściej obrzucali się błotem, a chwil, w których darzyli się szacunkiem, nikt w ich rodzinach nie pamiętał. W wielu przypadkach był to skutek upadku kolejnych państwowych zakładów, na co frustraci nie byli gotowi. Przyzwyczajeni do stwierdzenia: „czy się robi, czy się leży, jednakowo się należy”, nie potrafili odnaleźć się w zaistniałych warunkach. Tylko sklepy z alkoholem nie odnotowały spadku sprzedaży swoich produktów, a kolejne pijalnie piwa wyrastały jak grzyby po deszczu.

Adela złapała plecak i w pośpiechu zbiegła ze schodów. Przebiegła niemal całą drogę. To miała być jej pierwsza noc poza domem. I bez rodziców.

Tak zazdrościła innym, gdy opowiadali, że wakacje spędzili u rodziny na wsi. Adela wyjeżdżała tylko z rodzicami – i to w góry albo nad morze, choć za wodą nie przepadała. Słońce zazwyczaj przyczyniało się do jej kłopotów. Jasna cera i piegi na nosie nie lubiły słonecznej kąpieli, a ona z równie wielką przekorą nie znosiła nakryć głowy. Finał to poparzenie słoneczne i przytłaczające wyrzuty sumienia rodziców.

Nie odwiedzała swojej rodziny – ani bliższej, ani dalszej – z bardzo oczywistego powodu: nikogo poza rodzicami i ciotką po prostu nie miała. Jej mama była jedynaczką, dziadkowie byli jedynakami, kiedy więc zmarli, ta została na świecie sama. Tata Adeli stracił ojca dwa lata temu, a matka szybko do niego dołączyła, pozostawiwszy na świecie dwoje dzieci – Pawła i Patrycję, obecnie studentkę czwartego roku prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim.

– Jestem! – niemal krzyknęła, gdy tylko drzwi mieszkania Iwony się uchyliły i wyjrzała zza nich kosmata głowa przyjaciółki.

– Nareszcie! – prychnęła i cofnęła się, by przepuścić koleżankę. – Moi starzy już dawno wyszli, a dziewczyn jeszcze nie ma – ciągnęła wyraźnie rozzłoszczona.

– Zaraz ci we wszystkim pomogę. – Postawiła plecak z wałówką na kuchennym stole i zabrała się do jego rozpakowywania.

– Na sklep napadłaś czy co? – utyskiwała.

– A ciebie co ugryzło? – zaperzyła się Adela. – Ojciec dał kasę, to zaszalałam.

– Mój zamiast dać mi kasę sam zaszalał – westchnęła i rozerwała celofan z chipsami.

Pochrupała trochę, po czym wyjęła dwie duże miski i przerzuciła do nich zawartość kolejno rozpakowywanych paczek. Po chwili obie ruszyły z pełnymi naczyniami do tak zwanego salonu, w którym oprócz rozkładanej wersalki stały dwa podstarzałe fotele i niewielki stolik. Ścianę zajmował zaś duży, przysadzisty regał wypełniony bibelotami zbierającymi kurz i jednym, ale za to okazałym kryształem. Zgodnie z przypuszczeniami matki Iwony wazon pochodził zza wschodniej granicy i był czymś w rodzaju prezentu dla jej męża coraz częściej komunikującego się z czerwonymi braćmi zajmującymi się biznesem tytoniowym.

– Postaw na regale – poleciła Iwona, a sama zaczęła wyciągać ławę, by ustawić ją pod oknem. Najwyraźniej to tam miał być bufet. – Dziewczyny zaraz przyniosą resztę jedzenia.

– Zapomniałam o magnetofonie – przypomniała sobie Adela, pchając przed sobą ciężki fotel, który zamierzały wystawić na balkon.

– W takim razie musi wystarczyć ten, który mam. – Iwona wzruszyła ramionami i podreptała do pokoju, na co dzień dzielonego z młodszymi braćmi, którzy dzisiaj trafili pod opiekę dziadków. – Mam nową kasetę OMD, więc damy radę.

– Luśka obiecała, że zabierze wszystkie kasety Modern Talking i Tiny, więc będzie czego posłuchać.

– Ty wierzysz Luśce?

Adela podniosła brwi i zatrzymała się w połowie drogi na balkon, który od dłuższej chwili był otwarty i wpuszczał do środka potężne kłęby mroźnego powietrza.

– O co ci chodzi?

– Pomyśl. – Stuknęła się w czoło. – Skąd Luśka miałaby pieniądze na te wszystkie kasety? Jej starzy nie pracują od lata. Nie widzisz, że nawet nie kupili jej butów na zimę, tylko biega w trampkach z ubiegłego sezonu?

Adela dopiero teraz zwróciła na to uwagę. Lubiła Luśkę, bo była rozgadana i wiecznie uśmiechnięta. Miała głowę pełną pomysłów, dlatego nawet gdy spotykały się przed blokiem i włóczyły bez celu, jak z rękawa sypała kolejnymi pomysłami i wciągała je do zabawy.

Luśka nie opowiadała nikomu o tym, co się działo w domu. Adela doskonale pamiętała niedawne spotkanie z ojcem Luśki. Odór przetrawionego piwa wlókł się za nim po całej klatce schodowej, na której go minęły, gdy zbiegały po coś do sklepu. Luśka przeszła koło ojca, jakby go nie znała. Później przez całą drogę do sklepu milczała, a kiedy wyszły, Adela już wiedziała, że musi zaprosić koleżankę do siebie – w przeciwnym razie ta nie uniknie awantury.

– Jest aż tak źle? – spytała naiwnie.

– Chyba jest coraz gorzej, ale wiesz, że Luśka nie piśnie słówka.

– Może zapytam tatę, czy w jego zakładzie nie znalazłaby się jakaś praca dla jej ojca.

– Coraz częściej widuję go pijanego, a raz słyszałam, jak się awanturował z matką Luśki, gdy kazała mu iść po pieniądze do pośredniaka.

– Tym bardziej podpytam ojca – postanowiła Adela, wypychając na balkon drugi fotel.

Gdy domykała drzwi, rozległ się dzwonek. Iwona skoczyła do przedpokoju i przekręciła zasuwę w drzwiach.

– Hejka, dziewczyny – przywitała się Luśka i podała miskę z sałatką warzywną, którą udało jej się wyprosić u matki.

Zaraz za nią do korytarza wpadła Ewka. Nerwowo rozcierała zmarznięte palce.

– Zapomniałam rękawiczek – skłamała, choć dobrze widziały, że po prostu ich nie ma. – Ale dzisiaj ziąb.

– I jeszcze zapowiadali śnieg – dodała Luśka, zdejmując i z pietyzmem ustawiając trampki w rogu przy drzwiach.

– O, to super – zachwyciła się Iwona. – To jutro pójdziemy na sanki. Chłopaki już usypali sporą górkę, ale jak popada, będzie jeszcze lepiej.

– Ale ja nie mam sanek, bo dzieciaki połamały – poskarżyła się Ewka, która nie cierpiała swojego rozwydrzonego rodzeństwa.

– W piwnicy stoi kilka par i nikt ich nie używa – odparła i zaczęła rozpakowywać torbę z sałatką. – A kasety zabrałaś? – Spojrzała na Luśkę i zmieniła temat.

– No patrz! – Trzepnęła się w czoło, aż zagrzechotało. – Wypadło mi to z głowy.

Adela zerknęła w stronę Iwony.

– Zaraz wam pokażę, co mam. – Przekrzywiła usta i zmarszczyła nos.

Kiedy Iwona utknęła w pokoju, szukając nagrań, w przedpokoju rozdzwonił się telefon. Luśka z Ewką zbaraniały. W swoich domach ich nie miały, więc nie zamierzały się nawet zbliżyć to tego brzęczącego potwora.

– Odbierzcie, bo siedzę w szafie! – krzyknęła Iwona, a jej głos rzeczywiście brzmiał jak z zaświatów.

Adela nie miała wyjścia. Telefon ucichł, gdy podniosła słuchawkę.

– Tak? – odezwała się cicho.

– Dobry wieczór, Paweł Witt, czy mógłbym rozmawiać z córką? – usłyszała znajomy głos.

– Cześć. – Adela natychmiast posmutniała. – Tato, nie musisz mnie sprawdzać – szepnęła z wyrzutem i odruchowo przymknęła drzwi do salonu, żeby nikt jej nie słyszał.

– Słonko, nie o to chodzi – wtrącił, ale córka mu przerwała.

– Jasne, jakbym was nie znała. – Chociaż wciąż szeptała, jej głos był ostry. – Nie spuszczacie mnie z oczu, a jak już na chwilę wyjdę, to robicie mi obciach i sprawdzacie, czy nie uciekłam do Szwecji.

– Adela… – próbował się wtrącić.

– Tato, może przestańcie panikować i idźcie się zabawić. Za dwa tygodnie kończę trzynaście lat i jestem już dużą dziewczynką.

– Adela! – zdenerwował się mężczyzna. – Rzeczywiście za chwilę wychodzimy, więc przestań marudzić i posłuchaj – ciągnął podniesionym głosem. – Odwiedziła nas ciocia Patrycja, bo dopiero wróciła z Krakowa, i bardzo chce z tobą porozmawiać.

Adela rozdziawiła usta. Ujrzała się w lustrze zawieszonym tuż nad szafką z telefonem i nie był to ciekawy widok. Przygryzła dolną wargę i czekała. Po chwili w słuchawce usłyszała znajomy głos ukochanej matki chrzestnej.

– Cześć, mała.

– Ciociu… – zaperzyła się jak zawsze, gdy ktoś zwracał się do niej w ten sposób.