W łożu z Tudorami. Intymne życie dynastii - Amy Licence - ebook

W łożu z Tudorami. Intymne życie dynastii ebook

Licence Amy

4,3

Opis

Nieślubne dzieci, niewierne królowe, dotknięci impotencją królowie, na których barkach spoczywają losy całej dynastii. Seks i narodziny dzieci całkiem dosłownie stanowiły dla Tudorów kwestię życia lub śmierci – Elżbieta York zmarła w wyniku powikłań poporodowych, dwie żony Henryka VIII zostały ścięte za zdradę małżeńską, a dobrowolne dziewictwo Elżbiety I stało się sygnałem zapowiadającym upadek dynastii.

Amy Licence zaznajamia czytelnika z okolicznościami narodzin dwóch synów Elżbiety York, Artura i Henryka, późniejszym małżeństwem Katarzyny Aragońskiej z obu mężczyznami, informacjami na temat pozostałych pięciu żon Henryka VIII oraz jego kochanek, a także życiem seksualnym jego córek.

Książka zawiera szczegółowe omówienie doświadczeń wszystkich wspomnianych kobiet, od kwestii płodności, zapłodnienia i ciąży poprzez wydarzenia w zaciszu komnat, w których rodziły, aż po macierzyństwo i śmiertelność potomstwa w wieku niemowlęcym. Opowieść o każdej z nich stanowi połączenie epizodów z osobistego życiorysu, przedstawionych na tle danego momentu dziejowego. Jednym omawiane kwestie przyniosły krótkotrwałe sukcesy, w przypadku innych zaś ostatecznie zdecydowały o ich losie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (7 ocen)
4
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:In bed with the Tudors The sex lives of a dynasty from Elizabeth of York to Elizabeth I

Copyright © Amy Licence 2012

First published 2012

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2015

Przekład: Magdalena Loska

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Aleksandra Marczuk Jacek Małkowski

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Wydanie II Kraków 2015

ISBN 978-83-66625-49-5

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

Nadzy młodzieńcy się przechadzają, Lubieżne dziewki doń mrugają. Doprawdy, moim zdaniem, Jakież to pole do domysłów I wielce ciekawych pomysłów.

Colin Clout, John Skelton

Dla Rufusa i Robina.

Wprowadzenie

Niezbyt dogodnie być mężczyzną, gdy kobiety zaczynają rodzić.

– Joseph, Coventry Mystery Cycle

Przeć czy nie przeć? W domu czy poza domem? Chłopiec czy dziewczynka?

Choć urodzenie dziecka nie przedstawia się tak prosto, współczesna ciężarna w krajach zachodnich ma bezprecedensową możliwość wyboru. Nawet jeśli poród nie przebiega według planu (a tylko w nielicznych przypadkach tak się dzieje), rodząca może zachować pewność siebie i mieć wpływ na przebieg wydarzeń, o jakich nie śniło się poprzednim pokoleniom. Zachęcana do spisania szczegółowego „planu porodu” i do aktywnego udziału w całej procedurze, może wygodnie urodzić we własnym domu albo pod opieką personelu w prowadzonych przez położne izbach porodowych lub w ciepłych, bezpiecznych oddziałach położniczych w szpitalach, z partnerem u boku. Każdy etap ciąży jest monitorowany i starannie opisywany w dokumentacji wraz z wynikami badań. Ciężarna może usłyszeć bicie serca nienarodzonego dziecka, poznać jego płeć i obserwować ruchy na trójwymiarowym obrazie. W dzień i w nocy przy telefonie czuwają położne; na żądanie dostępne są różne metody zwalczania bólu. Po porodzie matkę zachęca się do powrotu do domu i jak najszybszego rozpoczęcia radosnego okresu karmienia dziecka piersią. Po urlopie macierzyńskim kobieta może kontynuować przerwaną karierę zawodową, pewna, że dziecko znajduje się pod opieką kompetentnego i spełniającego ustalone wymogi personelu.

Pod tym względem macierzyństwo niesłychanie zmieniło się w ciągu ostatnich 500 lat. Ale przebieg porodu nadal bywa nieprzewidywalny. Również i dzisiaj doświadczenia poszczególnych kobiet są różne. Czas trwania porodu i okoliczności towarzyszące pojawieniu się dziecka mogą pokrzyżować nawet najstaranniej opracowane plany. Dzieci rzadko przychodzą na świat w terminie. Rodzą się też w tempie, które same określają. Plany porodów często się modyfikuje. W przypadku pierworódki rzeczywistość może tworzyć zadziwiający kontrast z jej wyobrażeniem powstałym pod wpływem snucia planów. I to z całą pewnością łączy ją z matkami ze wszystkich epok.

Kobietom w czasach Tudorów okoliczności nie zawsze sprzyjały. Poród często okazywał się zdarzeniem zagrażającym życiu, w czym istotną rolę odgrywały poglądy Kościoła oraz popularne przesądy. Łagodzenie bólu uznawano za nielegalne. Pewna położna za stosowanie opium przy porodach została spalona na stosie w 1591 roku, kiedy odwieczne zwyczaje zmagały się z ogromnymi przemianami religijnymi i kulturowymi. Przyszła matka oczekująca dziecka nie miała wielkiego wyboru – musiała ufać innym kobietom oraz medykamentom znanym z ustnych przekazów, nawet jeśli zostały zdelegalizowane. Gdy nadchodził jej czas, mogła wcierać w brzuch sproszkowane jaja mrówek i obwiązać udo kawałkiem skóry wołu. Mogła wzywać pomocy popularnych świętych i skrapiać prześcieradła wodą święconą, zamykając jednocześnie przez kilka tygodni drzwi komnaty zaraz po nastaniu dnia. Przyczyną powikłań podczas porodu mogły być nękające ludzi diabły albo zignorowane przesądy – rodząca mogła nieodpowiednio zwinąć dywanik, wpatrywać się w księżyc albo chodzić na palcach po majowej rosie. W miarę nasilania się skurczów kobieta mogła sięgnąć po specyfiki ziołowe oraz zdać się na powszechnie stosowane panaceum – modlitwę. Interwencje chirurgiczne podejmowano jedynie w skrajnych przypadkach i zwykle kończyły się one śmiercią rodzącej. Jeżeli dopisało jej szczęście i powiła zdrowe dziecko, skórę noworodka obmywano winem i smarowano masłem, aby przez pory nie przeniknęło szkodliwe powietrze. Po porodzie matka nie opuszczała komnaty przez miesiąc, a po upływie tego okresu wyruszała w procesji z twarzą zasłoniętą woalem na obrzęd oczyszczenia, po którym być może udawała się na pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego, gdzie składała ofiarę z jaj i ziół albo pieniędzy i klejnotów. Czy przez to jej położnicze doświadczenia różnią się zasadniczo od tych, które stały się udziałem kobiet w XXI wieku? Owszem, w kontekście typowym dla epoki. Zwyczaje okołoporodowe i wiedza ginekologiczna z czasów Tudorów niesłychanie różnią się od dzisiejszych. Jednakże powody stosowania tych osobliwych rytuałów niewiele się zmieniły. Większość z nich może sprawiać wrażenie szaleństwa, ale ciężarna w czasach Tudorów podlegała tym samym nadziejom i obawom co kobiety wszystkich epok, niezależnie od tego, czy w przebyciu tej ciężkiej próby zdają się na znieczulenie nadtwardówkowe czy mleko od krowy ceglastej maści. Kobietom z tamtej epoki przychodziło zmierzyć się z doświadczeniem zagrożenia życia, trudno zatem się dziwić, że pomyślnie przebyty połóg stawał się dla nich powodem do świętowania.

Nikt nie ucieknie od czasów, w których się urodził. Nasze życie jest uwarunkowane przez złożoną interakcję czynników osobistych, społecznych, kulturowych, narodowych i duchowych, które kształtują naszą tożsamość w epoce, w której przyszło nam żyć. O ile podstawowe ludzkie emocje nie ulegają zmianom, o tyle sposób, w jaki ludzie je tłumaczą, jak starają się pojąć konkretne doświadczenia – jednak się zmienia. Kobiety z epoki Tudorów przychodziły na świat, który niezbyt wysoko cenił ich płeć i oczekiwał od nich dostosowania się do ograniczonego zestawu ról. Niektóre kobiety próbowały łamać zasady, ale naruszanie ścisłych norm regulujących postępowanie w zależności od płci lub pozycji społecznej częściej spotykało się z karą niż z nagrodą. Nie ceniono wówczas – jak w późniejszych stuleciach po epoce Romantyzmu – aktów buntu, asertywności czy indywidualności. Doświadczenia matek w epoce Tudorów, związane z małżeństwem, seksem, ciążą i narodzinami dzieci, odzwierciedlały sposób funkcjonowania ich świata, podobnie jak w przypadku współczesnych kobiet. Ich przewidywana długość życia, a co za tym idzie, oczekiwania wobec niego, ograniczały czynniki wynikające z nierówności społecznej, które dzisiaj są odrzucane, bądź problemy zdrowotne – w obecnych czasach z łatwością dające się leczyć. Zwykłe infekcje mogły być śmiertelne i często takimi się okazywały. Zasób wiadomości o ginekologii był skąpy, toteż często dochodziło do pomyłek diagnostycznych. Lekarze niemal wyłącznie rekrutowali się spośród mężczyzn, a ich usługi nie należały do tanich. Kobiety mogły posiadać majątek nieruchomy bądź ruchomy tylko wtedy, gdy żyły samodzielnie, małżeństwo oznaczało bowiem natychmiastowe przekazanie mężowi praw własności do kobiecych dóbr, z jej osobą włącznie. Nieliczne niewiasty umiały czytać i pisać, a choć pod tym względem widoczny był postęp w kręgach arystokracji, przeciętna białogłowa w epoce Tudorów otrzymywała w spuściźnie jedynie obszerną, przekazywaną ustnie, tradycyjną wiedzę wielu pokoleń matek. Nie można lekceważyć znaczenia żeńskich społeczności, znajdującego odzwierciedlenie w ekskluzywności izby, gdzie odbywał się poród. Chociaż wiele kobiet żyło w gospodarstwach domowych zatrudniających co najmniej jedną służącą, praktykanta albo wynajętego pomocnika spoza domu, to wyczerpujące prace domowe dla większości kobiet były codzienną rutyną. Przyjaciółki, krewne i sąsiadki odgrywały nieocenioną rolę w ich życiu na wszystkich szczeblach drabiny społecznej.

Przez cały XVI wiek macierzyństwo cieszyło się dużą estymą. Dla większości kobiet stanowiło ono najwyższą ambicję, choć na ten stan rzeczy wpływał nadmierny nacisk ze strony społeczeństwa zdominowanego przez mężczyzn. Częściowo było to wynikiem niższego na ogół statusu kobiet. Rola matki znajdowała się na szczycie listy najbardziej pożądanych, dostępnych ról, utrwalanej przez doktrynę religijną, kulturową i prawną. W kwestii żeńskiej płodności roiło się od paradoksów. Akt narodzin dziecka mógł zdecydować o sukcesie lub zgubie kobiety. Poród narażał na niebezpieczeństwo, choć zarazem zapewniał ochronę. Moment największego zagrożenia w życiu kobiety dodawał jej znaczenia obejmującego także wszystkie jej towarzyszki w zamkniętym pomieszczeniu, gdzie odbywała połóg. Poza Kościołem mężczyźni zbiorowo i indywidualnie uznawali dziewictwo za zagrożenie, a i w Kościele tolerowano jedynie stosunkowo nieliczne zakonnice. To oczywiście nie oznacza, że żony i matki musiały bezwzględnie cieszyć się admiracją lub szacunkiem, choć w pewnym stopniu przypadał im w udziale łatwiejszy żywot niż ich niezamężnym siostrom. Łatwiej poddawały się społecznemu zaszufladkowaniu. Nawet po dziesięcioleciach kobiecych rządów dworskie dokumenty ze słynących z pieniactwa końcowych lat panowania Elżbiety odzwierciedlają niebezpieczeństwa, na jakie narażały się kobiety wykraczające poza najpowszechniejsze normy życiowe. Najbardziej decydującą rolę odgrywał Kościół, swoimi ceremoniami i rytuałami wyznaczający cezury kobiecego życia. Znaczyły one każdy etap egzystencji niewiasty, od narodzin do śmierci, oferując w okresie rozrodczym całą gamę możliwości uzyskania wsparcia i otuchy. Osobista wiara, mimo wrzenia wywołanego przez angielską reformację, odgrywała ważną, choć dotąd niedocenianą rolę w historii macierzyństwa w epoce Tudorów.

W tamtych czasach, podobnie jak dzisiaj, związek kobiety i mężczyzny stanowił kwestię niewymiernych skłonności osobistych. Żywiołowe ludzkie emocje niewiele zmieniły się mimo upływu czasu. Szesnastowieczne żony miały nadzieję na szczęśliwe życie i pomyślną ciążę tak samo jak ich współczesne odpowiedniczki, choć ostatecznie stopień ich kontroli nad tym aspektem życia mógł być mniejszy. W epoce Tudorów małżeństwa arystokracji aranżowano zwykle dla korzyści dynastycznych, choć także na przeciwnym krańcu spektrum, w klasach średnich i niższych, panowała zależność od ograniczeń finansowych. Ale jeśli nawet pominąć romantyczną fantazję o małżeństwie opartym na wzajemnej przyjaźni, wszystkie związki kształtują się pod wpływem zachowań partnerów i czasów, w których żyją. Dla żony z epoki Tudorów – od królowej aż do służącej – mężowski autorytet stanowił prawo. Trudno było uniknąć maltretowania psychicznego lub fizycznego. W najlepszym wypadku oczekiwano, że mężczyzna powstrzyma się od rękoczynów nazbyt hałaśliwych lub dokonywanych zbyt późnym wieczorem. Rozwód stawiano na równi ze zdradą. Za separację i niepowodzenia seksualne czy też macierzyńskie obwiniano żonę, zwykle powołując się na Boski wyrok za niemoralne życie. Mimo to kobiety łamały zasady, często i otwarcie. Im niżej plasowały się w hierarchii społecznej, tym często miały mniej do stracenia. Im wyżej się znajdowały, tym niebezpieczniejsze mogło okazać się ich niedozwolone i wyzywające zachowanie. Publiczna rola angielskich królowych często narażała je na konflikt z prywatnymi skłonnościami, a te, które postępowały według własnych pragnień, mogły ponieść natychmiastową karę.

Dobrze znamy życiorysy żon Henryka VIII, a także dziewictwo jego córki Elżbiety. Nie zamierzam nadmiernie rozwodzić się nad ich historią, opisywaną już w innych publikacjach. Badając macierzyńskie i małżeńskie doświadczenia królowych z dynastii Tudorów od 1485 do 1603 roku, skupiłam się na konkretnych czynnikach ginekologicznych w określonym czasie, od doświadczeń seksualnych, płodności i zapłodnienia aż do ciąż i okoliczności towarzyszących porodom. Mam na myśli to, że warunki w okresie pierwszej ciąży Elżbiety York różniły się od tych podczas drugiej, trzeciej i kolejnych, podobnie jak od tych z okresu jej poprzedniczek. Narodzin jej córki nie da się porównać z porodami Katarzyny Aragońskiej czy Anny Boleyn, istnieją jednak pewne paralele, podobnie jak w przypadku ciąż urojonych u Katarzyny Aragońskiej i Marii Tudor – matki i córki po 1510 i 1550 roku. W niektórych przypadkach zaprezentowane informacje są zgodne z istniejącym już materiałem, chociaż przedstawienie połogów bohaterek i ich następstw w szerszym kontekście często może rzucić nowe światło. Ponadto materiał rozkłada się nierównomiernie. Najbardziej regularnie zachodziły w ciążę Elżbieta York i Katarzyna Aragońska, natomiast narodziny Edwarda w 1537 roku w zdumiewający sposób zaznaczyły się jako ostatni przypadek przyjścia na świat królewicza na angielskiej ziemi aż do narodzin Karola II w 1630 roku. Oczywiście w tym okresie rodziły również inne kobiety, czerpałam zatem także z ich historii. Koleje losu bezdzietnych żon, a także córek Henryka VIII również mogą rzucić nieco światła na kwestie małżeństwa, płodności i dziedziczenia. Wprawdzie interesowały mnie głównie angielskie królowe, ale informacje o nich zestawiłam z przykładami kobiet z innych środowisk, aby lepiej przedstawić uniwersalność kobiecych doświadczeń. Porodu królowej w luksusowej komnacie niepodobna stawiać na równi z odbywającym się w kościelnej kruchcie porodem niezamężnej służącej. Jednakże mimo niewątpliwie korzystniejszej sytuacji angielskie królowe cieszyły się mniejszym zakresem swobody i rzadziej mogły dawać upust macierzyńskim uczuciom niż matki z uboższcyh warst społecznych. Najintymniejszy i najbardziej osobisty akt porodu stanowił dla nich wydarzenie państwowe. Ich ciała były przede wszystkim dynastycznym narzędziem reprodukcji, a sukces lub niepowodzenie stawały się nowinami na skalę międzynarodową. W przypadku co najmniej dwóch królowych z dynastii Tudorów narodziny dziecka podkopały i ostatecznie zniszczyły ich władzę, dla innych zaś okazały się przyczyną przedwczesnej śmierci. Na szczęście czasy się zmieniły. Wprawdzie kobiety z XXI wieku w historiach matek z epoki Tudorów rozpoznają wiele swoich doświadczeń, ale docenią również postęp pod względem czynników medycznych, społecznych i kulturowych, który tak znacząco przyczynił się do poprawy ich losu.

1

Elżbieta York i Artur

1485–1486

Pierwszy dziedzic Tudorów

Za pozwoleniem, rzeknę, panowie

Jak poznał Róży krasnej młody pan

Przepiękną Bessy, pannę, co się zowie

To wielka radość była, mówię wam.

Biskup więc pierścieniem złączył

Dwa rody te przewspaniałe

Bessy rzekła: „Pieśń niech nas zjednoczy

i dwa serca biją niczym jedno całe1.

18 stycznia 1486 roku w londyńskim opactwie westminsterskim odbył się ślub. Panna młoda, która nie ukończyła jeszcze dwudziestu lat, była wysoką i szczupłą blondynką. Jej typowa dla Plantagenetów bladoróżowa karnacja miała przejść do legendy: sławiono ją na obrazach i w rzeźbach, wierszem i prozą. Dla kronikarzy – ówczesnych i przyszłych – kwintesencją jej urody były regularne rysy twarzy oraz spływające na ramiona złociste pukle. Najstarsza córka równie urodziwych rodziców na wiele lat wyznaczyła obowiązujący w królestwie ideał piękna. Gdy Elżbieta York zbliżała się do ołtarza, czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, zastanawiała się zapewne, kim jest mężczyzna, z którym miała związać swoją przyszłość – człowiek, którego ledwie znała, który spędził znaczną część dorosłego życia na wygnaniu i praktycznie rzecz biorąc, był jej wrogiem, a teraz miał zostać jej mężem. Wiedziała, że nie było to małżeństwo z miłości, ale miała świadomość, że jeśli dopisze jej szczęście, być może wzajemny szacunek z czasem przerodzi się w głębsze uczucie. Mimo niezaprzeczalnej urody, głównym walorem Elżbiety pozostawało jej pochodzenie – ród, z którego się wywodziła. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to od niej zależy zachowanie ciągłości dynastii, a dzień ślubu miał być najważniejszy w jej dotychczasowym życiu. Być może czuła dumę, a nawet triumf na myśl, że jej ród odzyskuje należny mu szacunek i umacnia swoją pozycję na angielskiej scenie politycznej. Być może też odczuwała lekkie zdenerwowanie, rozumiejąc, że odtąd jej życie, mimo przywilejów związanych ze statusem i bogactwem, miało być naznaczone trudnościami i najprawdopodobniej cierpieniem. Ostatecznie była świadkiem burzliwych losów swej matki, w czasie gdy ta była królową, i wiedziała, jak wiele zależy od kaprysów fortuny i humorów męża. Król bowiem rządził nie tylko w kraju, ale także w rodzinie – tu sprawował całkowitą kontrolę nad życiem prywatnym i intymnym swojej małżonki.

Przy ołtarzu czekał na Elżbietę pan młody, starszy od niej o dziesięć lat, o bladoniebieskich oczach, uważnym spojrzeniu i ciemnych włosach upiętych w loki na europejską modę. Tworzyli imponującą parę: nowo namaszczony władca Anglii i córka popularnego króla z dynastii Plantagenetów, Edwarda IV. Ich związek wreszcie jednoczył kraj po dziesiątkach lat krwawej wojny domowej. Zaledwie pół roku wcześniej Henryk Tudor był nikim, pretendentem liczącym jedynie na łaskawość fortuny podczas bitwy, cierniem w boku panujących Yorków oraz ich zwolenników. Był człowiekiem naznaczonym przez błoto, pot i krew pól bitewnych; człowiekiem, który postawił wszystko na jedną kartę, zaryzykował i zdobył główną nagrodę. I teraz stał się Henrykiem VII. Do historii miał przejść jako założyciel niezwykłej dynastii, mądry i roztropny władca, który bezlitośnie zmiażdżywszy wrogów, zapewnił krajowi trwały pokój. Jednak to wszystko należało jeszcze do odległej przyszłości. Elżbieta nie znała charakteru, zdolności i ambicji swego męża, tak samo jak on nie wiedział nic o swojej oblubienicy. Byli dla siebie praktycznie obcymi ludźmi, a ich wspólne pożycie i panowanie na razie pozostawały zagadką. Niemniej pomyślność ich egzystencji miała ogromne znaczenie: od tego małżeństwa zależał wszak los ich poddanych. Wokół płonęły setki pochodni, oświetlając bogato zdobione gobeliny i pełne nadziei twarze angielskich arystokratów, których rody zdziesiątkowała wojna Dwóch Róż. Jeden z ówczesnych zagranicznych komentatorów w takich oto słowach pisał na temat owego związku: „wszyscy uważają go za korzystny dla królestwa”, a „wszelkie znaki zapowiadają nastanie pokoju”2. W późniejszych kronikach uznano go za „małżeństwo z dawna oczekiwane i niezwykle pożądane”3, wspominając zarazem, że harmonia „miała spłynąć z niebios na Anglię”, gdy owe „dwie osoby jednym tu się staną”4. Te poetyckie wyrażenia, wynoszące królewską parę pod niebiosa, pochodzą jednak ze znacznie późniejszego okresu, a z perspektywy czasu łatwo o górnolotne komentarze. W czasie, o którym tu mowa, panowanie Henryka dopiero się rozpoczynało, a rozejm zawarty pod Bosworth mógł okazać się nietrwały. Nikt nie miał pewności, czy okres burzliwych walk faktycznie dobiegł końca – ledwie przecież opadł pył pól bitewnych pod Bosworth i jeszcze nie poczytywano tego zwycięstwa za wyraźną historyczną cezurę ostatecznie kończącą wojnę Dwóch Róż. Kres panowania Henryka mógł nadejść równie szybko i krwawo jak to miało miejsce w przypadku jego poprzednika, Ryszarda III. I rzeczywiście, nowy monarcha nie mógł czuć się bezpiecznie. Już niebawem pierwsze pogłoski o rebelii miały zagrozić jego niepewnej pozycji, rozpoczynając okres zmagań Tudora z kolejno pojawiającymi się uzurpatorami. On sam nie miał zbyt licznej rodziny: jako jedyny dziedzic rodu cieszył się w walce o tron poparciem swego ojczyma, Thomasa Stanleya, hrabiego Derby, oraz rozczarowanych magnatów z całego kraju, lecz takie sojusze mogły okazać się nieprzewidywalne i kruche. Henryk musiał stworzyć nową dynastię. Szybkie narodziny dziedzica uznano by w świecie za dowód słuszności jego pretensji do tronu, a syn stanowiłby potwierdzenie boskiej akceptacji dla małżeństwa króla i nowej monarchii Tudorów.

Nie zachowały się żadne opisy samego ślubu, ale relacje z uroczystości osobnych koronacji Henryka i Elżbiety dają pewne wyobrażenie o tym, jak wspaniały musiał to być dzień. Od pierwszego momentu nowych rządów było oczywiste, że na dworze rozumiano, jak ważne jest odpowiednie oddziaływanie na poddanych za pomocą ceremoniału, wielkiego przepychu i ogromnej liczby znamienitych gości. Niezwykle istotne było zachowanie konwenansów i zadbanie o doskonały wygląd. Członkowie rodziny królewskiej musieli prezentować się godnie, tak by z dumą wynosić się ponad swych poddanych i emanować daną im boską i ziemską potęgą. Złotowłosa panna młoda zapewne wyglądała urzekająco w bogato zdobionych szatach i okazałej biżuterii. Warto nadmienić, że biała suknia ślubna w tamtych czasach nie była w modzie. Wprawdzie córka Henryka IV, Filipa, miała na sobie kreację w takim kolorze w 1406 roku, gdy wychodziła za mąż za Eryka Pomorskiego, lecz była to po prostu jej ulubiona barwa, a nie przejaw tradycji. Garderoba Elżbiety z końca lat 80. XV wieku z pewnością obejmowała także spódnice i peleryny z białego adamaszkowego złotogłowia, obszytego futrem z białych, cętkowanych gronostajów, ale jest równie prawdopodobne, że wybrała aksamit – płowy, błękitny, purpurowy lub szkarłatny. Nie ma wątpliwości, że jej strój i biżuterię zaprojektowano z wyprzedzeniem i pracowały nad nimi setki szwaczek, hafciarek, kuśnierzy i jubilerów. Wybór tkaniny miał równie istotne znaczenie jak sam krój sukni: prawo wprowadzające podatek od luksusu z lat 60. XIV wieku zezwalało na zakładanie złotogłowia i purpurowego jedwabiu kobietom z rodziny królewskiej, co stanowiło kolejny ważny wyróżnik pozycji społecznej w czasie, gdy wielu nowobogackich karierowiczów rywalizowało o władzę. Za sprawą koloru, materiału, kroju i zdobień Elżbieta manifestowała należne jej prawo do tronu. Nie była to po prostu piękna suknia: jej wystawność dawała bowiem jasny przekaz. Bez wątpienia kreacja panny młodej była wysadzana drogimi kamieniami, wyszywana złotą nicią, obszywana misterną koronką i brokatem, delikatną tkaniną i jedwabnymi wstążkami. W rozumieniu Tudorów elegancja nie oznaczała prostoty. Miarą pozycji był stopień wyrafinowania ornamentyki: im więcej, tym lepiej! Czytając opisy szat z tamtych czasów, współczesny czytelnik może się zastanawiać, w jaki sposób te wszystkie zdobienia mieściły się na jednej sukni. Złociste włosy oblubienicy były zapewne rozpuszczone, jak przystało pannie, lub upięto je siateczką wysadzaną perłami i złotymi frędzelkami. Być może pan młody zrezygnował tego dnia ze swego ulubionego czarnego aksamitnego płaszcza, podbitego futrem z czarnych jagniąt, by przywdziać purpurową szatę ze złotogłowia, koszulę z miękkiego szkarłatnego jedwabiu i satynowy kaftan, który to strój miał na sobie podczas koronacji. Jedna z wielu wersji planu zakładała, że Henryk na tę okazję założy szaty w barwach Tudorów: zielone i białe – „kaftan z zielonej i białej satyny ze złotogłowia, długi purpurowy płaszcz z aksamitu, podszyty cętkowanymi, białymi gronostajami, rozcięty na bokach i z bufiastymi rękawami z gronostajami”. Później podczas uroczystości miał założyć koszulę obrębioną srebrem i złotem, aksamitny pas, pończochy wiązane wstążkami, szkarłatną czapkę wysadzaną złotem i wierzchnie okrycie ze złotymi wstążkami przy kołnierzu i mankietach5. Bez względu na to, jakie stroje tego dnia wybrali państwo młodzi, olśniewający wygląd Henryka i Elżbiety wyróżniał ich spośród gości, czyniąc z nich uosobienie boskiego majestatu i ziemskiego bogactwa.

Królewskiej parze udzielił ślubu starzejący się arcybiskup Canterbury, Thomas Bourchier. Była to odpowiednia rola dla człowieka, który w czasie swej długiej i wybitnej kariery znalazł się w samym sercu tragicznych zdarzeń i zmiennych kolei losu targających ówczesną Anglią. On sam był prawnukiem Edwarda III i początkowo przyjął w sporze rolę rozjemcy, później jednak opowiedział się stanowczo po stronie yorkistów i osobiście przewodniczył uroczystościom koronacyjnym rodziców Elżbiety. Przed kilkoma laty, w 1483 roku, Bourchier koronował Ryszarda III i był świadkiem dramatycznego upadku tego władcy, by potem ostatecznie namaścić zwycięzcę na nowego króla Anglii. Obrączka ślubna, którą tego styczniowego dnia pobłogosławił Bourchier, została wykonana z litego złota, jej koszt wynosił ówczesne 23 szylingi i 4 pensy i ważyła dwie trzecie uncji (ok. 19 gramów) – wyglądała zaiste „królewsko” w porównaniu z jej dzisiejszymi odpowiednikami6. Zamówiona z wyprzedzeniem, dotarła na dwór w Nowy Rok, gdy przygotowania do ślubu szły już pełną parą. Kilka angielskich złotych obrączek znajdujących się w kolekcji Victoria and Albert Museum może unaocznić, jak wyglądała rzeczona obrączka i jakie miała zdobienia: jeden z pierścieni, wykonany około 1500 roku, był przykładem modnych w średniowieczu pierścieni z inskrypcjami, zakładanych po kilka na jeden palec. Widnieje na nim wygrawerowany napis: „łączy nas Bóg”, data ślubu oraz inicjały właściciela. Inny pierścień po zewnętrznej stronie zdobią słowa: „strzeż małżeńskiego stadła”, zaś po wewnętrznej znajduje się ostrzeżenie: Memento mori. Jeszcze inny zdobią serca i kwietne motywy zamieszczone wokół napisu: „myśl o mnie”. Zwyczaj wręczania pannie młodej obrączki pobłogosławionej przez duchownego pojawił się już w XI wieku, a średniowieczna tradycja nakazywała nosić go na serdecznym palcu lewej dłoni. Według powszechnej opinii pierścień ślubny na palcu chronił przed niezgodą i nieżyczliwością. O ile Henryk w ogóle nosił pierścień, być może ów klejnot wyglądem przypominał inny wyjątkowy skarb z kolekcji muzeum, a mianowicie złoty pierścień z około 1450 roku, inkrustowany naturalnym kryształem w kształcie rombu i rubinowymi spinelami z Afganistanu, lub jeden z sygnetów grawerowanych symbolami religijnymi lub heraldycznymi. Inne pierścienie z kolekcji zdobią motywy drzew, zwierząt domowych takich jak psy, a nawet kołyski, być może w nadziei, że szczęśliwe pożycie małżeńskie wkrótce przyniesie owoce. Kolejny imponujący piętnastowieczny pierścień z czerwonym spinelem ozdobiony został grawerunkiem głowy w koronie i inskrypcją: „nie masz drugiego jak on”. Ceremonia błogosławieństwa obrączek i złożenia przysięgi małżeńskiej przez oblubieńców miała być ostatnią uroczystością państwową, jaką prowadził Bourchier, zmarł bowiem w marcu tego roku w Knole, swojej posiadłości w hrabstwie Kent, osiągnąwszy imponujący wiek ponad osiemdziesięciu lat.

Dotychczasowe dzieje obojga królewskich małżonków naznaczyły burzliwe przeżycia. Elżbieta – uosobienie absolutnej urody i cnót – panna pochodząca z królewskiego rodu, cieszyła się powszechną popularnością, jednak jej pozycja u boku Henryka wcale nie wydawała się ugruntowana. Była owocem potajemnie zawartego i kontrowersyjnego związku, a w wyniku zawiłych kolei losu podczas wieloletniej wojny domowej już od dzieciństwa raz pławiła się w luksusie, by za chwilę tułać się na wygnaniu. Ojciec poślubił jej matkę z miłości. Wybranka jego serca, Elżbieta Woodville, była wówczas piękną wdową z dwoma synami. Nie chciała zostać królewską kochanką i w rezultacie, w wyniku wielu kontrowersyjnych zabiegów, zasiadła na tronie jako królowa u boku Edwarda IV. W 1466 roku urodziła się Elżbieta, poczęta rok po ślubie, jako pierwsza z trzech córek spłodzonych przez parę królewską w niedługim czasie. Później fortuna odwróciła się od monarszej rodziny. Życie Elżbiety uległo gwałtownej zmianie, gdy zbuntowani lordowie pojmali i zdetronizowali jej ojca, zmuszając tym samym matkę do szukania azylu, a jej babkę oskarżono o czary. Na tronie osadzono ponownie Henryka VI, a przyszłość rodu Yorków zawisła na włosku. Podczas negocjacji pokojowych w 1470 roku ręka Elżbiety, zaproponowana dziedzicowi zbuntowanego hrabiego Warwick, stała się istotną kartą przetargową, jednak zawarty wówczas rozejm okazał się nietrwały. Gdy jej ojca zmuszono do ucieczki do Niderlandów, mała księżniczka w towarzystwie matki udała się do opactwa westminsterskiego, gdzie królowa powiła syna, nieszczęsnego Edwarda V.

Ród Yorków odzyskał władzę, odniósłszy zwycięstwo w krwawych bitwach pod Barnet i Tewkesbury w 1471 roku, i po zamordowaniu Henryka VI Lancastera. Nieco później zaledwie ośmioletnia Elżbieta ponownie stała się elementem ugody, kiedy ogłoszono jej zaręczyny z francuskim księciem Karolem, i w następnych latach jej pozycja pozostawała w miarę niezagrożona aż do roku 1483. Nim skończyła siedemnaście lat, Elżbieta dobrze już poznała istotę rozgrywek polityki krajowej i międzynarodowej, zatem doskonale wiedziała, że i ona, i jej rodzeństwo są jedynie instrumentami gwarantującymi pozycję (i awans) rodziny. Musiała też pogodzić się z faktem, że osobiste pragnienia zawsze będą drugorzędne wobec ciążących na niej obowiązków w stosunku do rodziny i państwa. A potem niespodziewanie sytuacja znów się zmieniła. Nieoczekiwanie stan zdrowia charyzmatycznego władcy, właśnie kończącego 41 lat, znacznie się pogorszył i niebawem król zmarł. Przyczyną zgonu mogło być otrucie, obżarstwo i nadmiar trunków, tyfus bądź zapalenie płuc. Po śmierci Edwarda (zmarł w kwietniu 1483 roku) jego dzieci i żona – której rodzina nie cieszyła się zbytnią sympatią – znalazły się w niebezpieczeństwie. Na tronie zasiadł dwunastoletni syn Edwarda, wspominany wcześniej chłopiec, który urodził się w opactwie westminsterskim w czasach wojny domowej. Protektorem młodego króla został jego wuj, Ryszard, jednak jeszcze tego samego lata chłopca i jego dziesięcioletniego brata uwięziono w Tower. Nigdy już nie zobaczono ich żywych. Rozprawiwszy się krwawo z innymi męskimi krewnymi Elżbiety, Ryszard III ogłosił, że jego bratanica pochodzi z nieprawego łoża, ponieważ (jak głosiły plotki) związek jej rodziców był nieważny, a zmarły Edward IV wcale nie był ojcem księżniczki. Jednakże, pozostając dziedziczką rodu Yorków, Elżbieta wciąż miała największe prawa do tronu i mimo prób obniżenia jej pozycji, sam Ryszard rozważał, czy nie wzmocnić swoich własnych praw poprzez małżeństwo z bratanicą.

To właśnie pogłoski o tym domniemanym małżeństwie, które dotarły na drugą stronę kanału La Manche, zmusiły Henryka, hrabiego Richmond, do podjęcia działań. Jego własne pretensje do tronu były wątpliwe. Żeńska linia sięgała wprawdzie do Jana z Gandawy, ale pochodziła z nieprawego łoża, a jego ojciec był (zapewne nieślubnym) dzieckiem Katarzyny de Valois, wdowy po Henryku V, i jej walijskiego giermka. Oddzielony od matki w dzieciństwie, Henryk spędził ponad czternaście lat na wygnaniu, i jeszcze do niedawna spodziewał się raczej pojąć za żonę córkę swego opiekuna, Maud Herbert, i wieść stosunkowo cichy i spokojny żywot. Edward IV oferował znaczną nagrodę za pojmanie owego „półdiabła” i „łobuza” (jak go nazywał), on zaś po śmierci króla ruszył do Paryża i zaczął gromadzić wokół siebie grupę buntowników. Pierwsza nieudana próba inwazji zmusiła go do szybkiej ucieczki z powrotem do Francji, lecz latem 1485 roku ten dotąd zupełnie nieliczący się w rozgrywkach outsider podczas bitwy pod Bosworth rzucił wyzwanie panującemu wówczas Ryszardowi III, królowi z rodu Yorków. W pamiętne sierpniowe dni sprawy układały się po myśli Henryka, a jego przebiegłość i spryt polityczny już zapowiadały, że stanie się władcą, z którym trzeba będzie się liczyć.

Małżonkowie zapewne spotkali się po raz pierwszy jesienią tamtego roku. Czternastoletni okres wygnania Henryka sugeruje, że jeśli wcześniej w ogóle się widzieli, to Elżbieta była wówczas małym dzieckiem. Do zawarcia tego związku dążyły obie matki, Elżbieta Woodville i Małgorzata Beaufort, które wiele wycierpiały za rządów Ryszarda III. Mimo iż Elżbietę uznawano za dziecko z nieprawego łoża, Henryk był zdecydowany ją poślubić. Podczas Bożego Narodzenia w katedrze w Rennes w 1483 roku złożył stosowną przysięgę, a następnie uzyskał papieską dyspensę na początku 1484 roku, po czym jeszcze raz w styczniu 1486 roku, niespełna dwa dni przed samą ceremonią. Gdy tylko zasiadł na tronie, wezwał narzeczoną do Londynu i umieścił ją w Coldharbour nad Tamizą, w domu swej matki. Stary budynek pierwotnie nosił nazwę La Tour i składał się z dwóch ufortyfikowanych, połączonych ze sobą kamienic. Wcześniej mieszkała w nim Alice Perrers, kochanka Edwarda III, a nieco później Małgorzata Burgundzka, ciotka Elżbiety. W latach 1484–1485 wykonano prace remontowe w licznych komnatach i apartamentach w wieży, a także w budynku głównym wychodzącym na rzekę. To tam zapewne odbyło się pierwsze oficjalne spotkanie Henryka i Elżbiety.

Po zakończeniu ceremonii zaślubin para przemierzyła niewielki dystans dzielący opactwo westminsterskie od Pałacu Westminsterskiego. Budowla ta, wzniesiona z rozkazu Edwarda Wyznawcy, sytuowała się poza murami miasta, wówczas znacznie mniejszego niż obecnie i skoncentrowanego na obszarze określanym dziś mianem „Mili Kwadratowej”. Kolejni królowie powiększali i rozbudowywali pałac, w XII wieku dodano siedzibę Kanclerza Skarbu, i w taki oto sposób oficjalna rezydencja królewska stała się jednocześnie centrum administracji państwa. Dla Elżbiety było to znajome terytorium. W pałacu przyszła na świat i spędziła znaczną część dzieciństwa. Do czasu gdy wielki pożar z 1513 roku strawił większość budynku, Westminster był najczęściej wykorzystywaną i najdroższą rezydencją królewską, wśród rozlicznych posiadłości Henryka jedyną noszącą miano „pałacu”. Ogromną Salę Główną (Great Hall) z czasów normańskich, największą w Europie, uważano za zbyt obszerną i niepraktyczną, dlatego też znacznie częściej wykorzystywano mniejszą, pochodzącą z XII wieku Salę Białą (White Hall), która przylegała bezpośrednio do prywatnych apartamentów króla. Wydaje się całkiem prawdopodobne, że ucztę weselną wyprawiono w Sali Głównej, ze względu na jej ogromną powierzchnię i ściany grubości sześciu stóp (1,8 m): mapa z 1520 roku wskazuje, że sześciokrotnie przewyższała ona rozmiary Sali Białej. W jedynym zachowanym dokumencie zawierającym plany ceremonii koronacji Henryka widnieje opis uroczystej procesji z opactwa do pałacu, gdzie za królem udali się biskupi i szambelan, kardynałowie, lordowie, rycerze łaźni, szlachetni panowie, heroldowie, oficerowie, trębacze i minstrele. Po przybyciu do pałacu król miał udać się do swych komnat, a „gdy już był odpoczął, w tejże samej posiadłości, z owymi szlachetnymi panami, miał powrócić do wspomnianej sali, gdzie została mu podana królewska uczta, godna jego majestatu”7. W styczniu 1486 roku Henryk i Elżbieta odbyli podobną procesję. W otoczeniu świadków przebyli krótką drogę z opactwa w stronę rzeki i skierowali się do pałacu, gdzie chwilę odpoczęli i być może zmienili odzienie, zanim uroczyście wkroczyli do sali, gdzie miała odbywać się uczta weselna. Tradycyjnie przyjęcie określano mianem wedding breakfast (ang. breakfast – „śniadanie”) – choć oczywiście nie chodzi tu o porę, ale o fakt, że w czasach przed reformacją stanowiła dosłowne zakończenie postu oblubieńców (ang. break fast oznacza „koniec, przerwanie postu”). Czasem terminu tego używano w odniesieniu do samej mszy, po której natychmiast podawano grzane wino korzenne. W tamtych czasach do przyjęcia komunii należało pościć, zatem angielskie słowo breakfast mogło również odnosić się do popołudnia czy wieczoru.

Ów uroczysty posiłek musiał być wystawny i okazały pod każdym względem. Przygotowanie i serwowanie dań wymagało specjalnych umiejętności, stąd też w Westminsterze zatrudniono armię wyspecjalizowanej służby, co dawało kolejną możliwość zademonstrowania potęgi i zamożności nowych władców. Przestrzegano ścisłego protokołu zajmowania miejsc przy stole oraz kolejności obsługi. Stoły nakryto adamaszkowymi obrusami, na których rozrzucono kwiaty i zioła, najlepszą zastawę i talerze ustawiono wokół ceremonialnego srebrnego naczynia o symbolicznym znaczeniu, w kształcie okrętu, w którym znajdowała się sól lub przyprawy. Wszystko to służyło podkreśleniu pozycji gości – miejsca „powyżej” okrętu należały do uprzywilejowanych, i zdarzało się, że lordowie przynosili własne imponujące zastawy, by pokazać swą przewagę nad sąsiadami. Jedyny zestaw noży Henryka VIII, jaki zachował się do naszych czasów, wysadzany był klejnotami, a puchary zrobiono ze złota i srebra. W gronie służących znaleźli się: krojący pieczyste krajacze (carvers), testerzy potraw (sewers), podczaszowie serwujący napoje, stolnicy (zawiadujący spiżarnią) (pantlers), a także ochmistrzowie dbający o czystość stołu i noszący miskę do mycia oraz ręcznik (ewerers) oraz posługacze. Wszystkimi kierował mistrz ceremonii (Master of the Hall), stojący w widocznym miejscu, tak by mógł ogłaszać przybycie kolejnych osób. Jako pierwszym dania serwowano królowi i królowej, oczywiście po tym, jak uprzednio zostały wypróbowane przez testera i upewniono się, że nie zawierają trucizny. Zanim dotarły do końca stołu, były raczej chłodne, jednak znacznie bardziej niż smak liczył się wygląd potrawy. Podobnie jak odzienie, uczta symbolizowała status i potęgę gospodarza. Dobór dań na stół weselny stanowił połączenie najlepszych składników i feerii barw oraz kreatywności sposobu podania.

Pochodząca z końca XIV wieku książka kucharska zatytułowana Forme of Cury zawiera trzydaniowe menu bankietowe, które okazałością może dorównywać opisywanej uczcie weselnej z 1486 roku. Wśród najdelikatniejszych specjałów znajdziemy tu: głowy dzików, pieczone cyranki, bażanty i kuliki, kuropatwy i skowronki, kaczki i króliki, migdałową potrawkę z kurczaka z szafranem na białym winie, tarty wieprzowe z serem i mielonymi figami, nadziewanego kurczaka i mawmenny (kurczaka w mleczku migdałowym), potrawkę z siekanego bażanta ze smażonymi orzeszkami pinii i daktylami, barwioną na czerwono sandałowcem. Wszystkie te specjały popijano winem korzennym słodzonym miodem, doprawianym imbirem i szafranem, zagęszczanym mąką i żółtkiem. Gdy biesiadujący kończyli spożywanie każdego z dań, podawano sotelty: fantastyczne rzeźby o wymowie alegorycznej – wykonane z marcepana lub waty cukrowej, malowane lub pokrywane płatkami złota. Sotelty przedstawiały m.in. koronowane ptaki lub bestie, zamki, sceny bitewne lub religijne, a czasem okręty – wszystko zależało od umiejętności i pomysłowości mistrza rzeczonej sztuki, a także od zasobności królewskiej kiesy. W 1487 roku jako pierwsze danie uczty wydanej z okazji koronacji Elżbiety zaserwowano dzika, sarninę, łabędzia, bażanta, kapłona, żurawia, szczupaka, rosół, czaplę, koźlę, minogi i królika, wszystko mocno doprawione, w sosie lub galarecie, podane z rodzynkami i daktylami. Następnie uraczono zebranych najróżniejszymi słodkościami zawierającymi bitą śmietanę, owoce, orzechy, tarty ze słodkimi sosami oraz sotelty. Pierwsza uczta weselna Tudorów musiała być równie wystawna. Od dawna znano różne afrodyzjaki i wiedziano, że apetyt łączy się z seksualnym pożądaniem. Kasztany, orzeszki pistacjowe i piniowe stosowano w medycynie ludowej na poprawę libido, a spożywanie mięsa miało korzystnie wpływać na poczęcie, podobnie jak dania ze składników o kształcie fallicznym (takich jak szparagi) czy tych, z których nazw można było tworzyć gry słowne o podtekstach seksualnych, na przykład apricock (połączenie słowa apricot – „morela”, z cock – „kutas” – przyp. tłum.), które to słowo pojawiło się w latach 20. XVI wieku. Wszystkie te subtelności stanowiły zaledwie preludium intymnego wydarzenia, które miało nastąpić wkrótce: po długim popołudniu ucztowania i zabaw mąż i żona mieli się udać do łoża.

Formalne skonsumowanie małżeństwa było kwestią rytuału i miało ogromne znaczenie we wszystkich warstwach społeczeństwa. Nawet po zakończeniu uroczystości kościelnych małżeństwa nie uważano za wiążące (i jako takie mogło wciąż zostać rozwiązane), dopóki związku nie skonsumowano. W przypadku pary królewskiej niepowodzenia w sferze seksualnej nie były jedynie wstydliwą sprawą osobistą, lecz miały znacznie poważniejsze konsekwencje, czasem wręcz prowadzące do wojen dynastycznych czy zmian politycznych lub religijnych. Jako że wiele małżeństw wśród arystokracji aranżowano, gdy główni zainteresowani byli jeszcze dziećmi, skonsumowanie małżeństwa odwlekano do chwili osiągnięcia przez nich dojrzałości fizycznej, czyli do wieku lat dwunastu w przypadku dziewcząt, a czternastu – chłopców. Margaret Beaufort urodziła syna, przyszłego Henryka VII, mając trzynaście lat, ale nawet wtedy uważano, że była zbyt młoda, by zostać matką. Sądzono zresztą, że jej późniejsze problemy zdrowotne i bezpłodność były konsekwencją właśnie przedwczesnego macierzyństwa.

Choć Henryk i Elżbieta byli znacznie starsi, jest wielce prawdopodobne, że nie posiadali wielkich doświadczeń w sferze seksualnej. Mimo burzliwego dzieciństwa, przez cały okres panowania ojca Elżbieta znajdowała się pod ścisłą kuratelą. Niedawne teorie na temat jej miłosnych zamiarów wobec wuja, Ryszarda III, opierające się na pokrętnej interpretacji listu siedemnastowiecznego historyka, George’a Bucka, znajdują nikłe poparcie w faktach. Nie ma dowodów na to, by Elżbietę i Ryszarda łączyło jakiekolwiek romantyczne uczucie, o związku fizycznym nie wspominając. Najcenniejszą kartą przetargową królewskiej oblubienicy była jej cnota. Jako matka przyszłych następców tronu, w sferze moralności musiała być poza wszelkimi podejrzeniami. Wydaje się nie do pomyślenia, by Elżbieta nie była dziewicą przed spotkaniem z Henrykiem. Inaczej jednak sprawy miały się w przypadku Henryka, dobiegającego już trzydziestki, który nigdy nie prowadził życia zakonnego. Choć dopiero od niedawna zasiadał na tronie i planował się ożenić, trudno uwierzyć, by wcześniej przestrzegał czystości przedmałżeńskiej. Okres jego wygnania w Bretanii zbiegł się z osiągnięciem przez niego dojrzałości seksualnej i doprawdy nie istniały powody, by musiał zachowywać wstrzemięźliwość w tej sferze. Co więcej, z punktu widzenia kulturowego nawet oczekiwano, by nawiązywał przelotne miłostki. Jeśli tak było, to nie przetrwały na ten temat żadne wzmianki. Z uwagi na brak jakichkolwiek dowodów w tej sprawie pozostają nam jedynie domniemania.

Prawdopodobnie Henryk i Elżbieta spędzili noc poślubną w Malowanej Komnacie Westminsteru, czyli w najokazalszym apartamencie pałacu, gdzie znajdowało się łoże, kominek i bogato zdobiona kaplica. Mapa Londynu z 1520 roku przedstawia kompleks mniejszych budynków wychodzących na wąskie ogrody prowadzące do rzeki, z widokiem na sąsiedni Lambeth Palace i okoliczne mokradła.

Jak zanotowali dwaj mnisi w XIV wieku, na ścianach komnaty „odmalowano wielce udatnie wszystkie wojenne opowieści z Biblii”, a baldachim łoża, którego autorstwo przypisywano Walterowi z Durham, przedstawiał słynną scenę koronacji Edwarda Wyznawcy8. Z komnaty tej najczęściej korzystał Henryk. Na środku dominowało wielkie łoże z kolumnami, a jego odpowiednie zaścielenie wymagało zaangażowania dziesięciu służących, którzy zaczynali od przekłucia słomianego materaca sztyletami, by zneutralizować potencjalne zagrożenie, a następnie celebrowali rozkładanie warstw prześcieradeł, koców i narzut. Już we wcześniejszej epoce powstawały wystawne łoża, by wspomnieć chociażby to należące do Joane, lady Bergavenny, z 1434 roku, z kotarami z czarnego i czerwonego jedwabiu, dekorowanym srebrnym haftem przedstawiającym wiciokrzew – można zatem wyobrazić sobie, jakim luksusem cieszyli się królewscy małżonkowie9. Oficjalną noc poślubną para zapewne spędziła razem w „łożu paradnym” (bed of state), po czym królowa zamieszkała we własnych apartamentach, gdzie królewski małżonek miał odtąd jedynie ją odwiedzać. Zwyczajowo para nie dzieliła ze sobą łoża, nie licząc okazji, gdy dochodziło do stosunku. Bez względu na to, gdzie małżonkowie faktycznie spędzili noc poślubną, oficjalne pokładziny stanowiły ważny etap ceremonii zaślubin. Protokół ze ślubu księcia Artura i Katarzyny Aragońskiej z 1501 roku daje pewne pojęcie o sformalizowanej, wręcz publicznej formie najintymniejszego przecież zbliżenia nowożeńców. Około godziny ósmej wieczorem panna młoda została odprowadzona do swej komnaty w towarzystwie dam dworu i służek, które rozebrały ją i położyły do łóżka. Pan młody przybył odziany jedynie w koszulę, w towarzystwie swych lordów, muzyków, księży i biskupów, którzy pobłogosławili wino korzenne, którym raczyli się nowożeńcy. Napój ten (zwany void lubvoidee) przyrządzano na bazie drogich, słodkich i ostrych korzeni i uważano, że posiada właściwości korzystne dla zdrowia i trawienia, ponadto odświeża oddech, działa rozgrzewająco oraz dodaje siły i odwagi. Ta część ceremonii, swoisty świecki odpowiednik mszy świętej, stanowiła istotny element uroczystości weselnych i miała na celu pokrzepienie nowożeńców przed nocą, którą mieli spędzić razem. Zdarzało się, że przed wyjściem z komnaty świadkowie życzyli sobie zobaczyć dotykające się nagie nogi oblubieńców i dopiero wtedy czuli się usatysfakcjonowani – jak to miało miejsce podczas zaślubin księżniczki Marii (zwanej Różą Tudorów) z francuskim królem, Ludwikiem XII, w 1514 roku. Małżeństwo uznano za skonsumowane, gdy obnażona noga małżonki dotknęła kończyny króla. Jeszcze w XVII wieku uważano, że królewscy nowożeńcy powinni całować się i obejmować w towarzystwie licznych świadków. Stanowiło to okrutne przypomnienie, iż przywilejom należnym władzy królewskiej towarzyszy utrata indywidualności i niezależności oraz kontroli nad własnym ciałem, które odtąd nie należało do władcy, lecz poniekąd stawało się własnością państwa.

W 1486 roku Elżbieta początkowo mogła odnieść wrażenie, że komnata jest zatłoczona: obecni byli licznie zgromadzeni weselnicy, służący, urzędnicy państwowi oraz duchowni. W końcu jednak para została sama. Choć drzwi zamknięto, nie oznacza to oczywiście, że po drugiej stronie nie ustawili się „podsłuchiwacze”, chciwie chłonący wszystkie dobiegające dźwięki. Prywatność była rzadkim luksusem, nawet tu, w najzamożniejszym pałacu w kraju. Architektura średniowieczna z okresu Tudorów do pewnego stopnia wymuszała bliskość między ludźmi, co oznaczało, że seks należał do czynności znacznie mniej intymnych niż obecnie. Pokoje, a nawet łoża dzieliło zazwyczaj kilka osób, także w domach arystokracji. Wracając w 1568 roku z Moskwy, Thomas Randolph zanotował, że moskwianie – inaczej niż Anglicy – „jadają razem”, ale „śpią osobno”, co sugerowało, że ci ostatni częstokroć dzielą posłania z innymi. Służący bardzo często udawali się ze swymi panami do sypialni żon i kochanek i spali pod drzwiami, na siennikach na podłodze lub w westybulu, jak to miało miejsce w przypadku Katarzyny Aragońskiej i jej dwunastoletniego służącego, Juana de Gamarry10. Podobno w sypialni Henryka V sypiał jego służący i szambelan, podczas gdy król dzielił łoże z żoną, Katarzyną de Valois11. Można mieć jedynie nadzieję, że jej pożycie z drugim mężem, Owenem Tudorem, miało nieco bardziej intymny charakter. Niekiedy służący odgrywali kluczową rolę w ujawnieniu zdrady małżeńskiej, mogli też pomóc w anulowaniu nieudanego związku, nie wspominając o tym, że zajmowali się różnymi praktycznymi zadaniami. Sypialnia była miejscem, gdzie monarcha był najbardziej bezbronny. Wieloletnie konflikty i liczne skrytobójstwa nauczyły monarchów, że warto mieć przy sobie człowieka, który będzie czuwał nad ich bezpieczeństwem. Ujmując sprawy nieco bardziej praktycznie, łoże o ciężkich kotarach zapewniało kochankom nieco prywatności, podczas gdy ktoś inny, nie zakłócając królewskiego odpoczynku, mógł przynieść do komnaty posiłek lub rozpalić w kominku. Choć wydaje się mało prawdopodobne, by ktoś faktycznie obserwował igraszki nowożeńców, to jednak oczekiwano, że następnego ranka skrwawione prześcieradła zostaną wystawione na widok publiczny: w 1469 roku poplamione krwią prześcieradła z łoża Izabeli Kastylijskiej zostały dumnie wywieszone jako dowód jej utraconego dziewictwa, przy czym – co równie istotne – nie pokazano prześcieradeł nowo poślubionej żony jej przyrodniego brata, cierpiącego na impotencję. Zważywszy na to, jakie znaczenie miało skonsumowanie królewskiego małżeństwa i ile wysiłków podjęto, by w ogóle do niego doszło, należy przypuszczać, że w tę styczniową noc w Westminsterze przy dziurce od klucza w drzwiach królewskiej sypialni panował niemały tłok.

Istnieje jednak możliwość, że małżeństwo zostało skonsumowane już wcześniej. Elżbieta urodziła pierwsze dziecko we wrześniu, dokładnie osiem miesięcy po ślubie, co dawało później historykom pole do przeróżnych spekulacji. Zakładając, że książę Artur urodził się w terminie, jego poczęcie musiało mieć miejsce około miesiąca przed ceremonią zaślubin, w połowie grudnia 1485 roku. Nie byłoby to niczym niezwykłym ani niemożliwym. Po bitwie pod Bosworth odbyły się formalne zaręczyny pary w obecności świadków, a Henrykowi bardzo zależało na szybkim uzyskaniu papieskiej dyspensy. Parlament zaakceptował jego wybrankę w grudniu 1485 roku, co sugeruje, że do skonsumowania związku mogło dojść właśnie wtedy, niemal dokładnie dziewięć miesięcy przed narodzinami księcia. Ustna obietnica małżeństwa czy też zrękowiny (handfasting – małżeństwo na próbę poprzez złączenie rąk) mogły być dostatecznym przyzwoleniem na utrzymywanie stosunków fizycznych, a zapał Henryka, by posiąść narzeczoną i spłodzić dziedzica, być może sprawił, że para dzieliła łożnicę jeszcze przed ślubem. Było to łatwe do zrealizowania w zaciszu Coldharbour, siedziby matki króla. Zdarzało się, że szybkie skonsumowanie związku wynikało z nieopanowania królewskiego pożądania: Filip I Piękny nie mógł wyczekać nawet tygodnia do ślubu z piękną Joanną Kastylijską w 1496 roku, i chociaż jego temperament nieco różnił się od usposobienia Henryka, uchodzącego za chłodnego i ostrożnego, nie można wykluczyć, że i angielski król uległ pragnieniom swego ciała. W 1485 roku Henryk był młodym, silnym i zdrowym mężczyzną, który odsunął w przeszłość lata wygnania i abstynencji. Jego obraz różnił się więc znacząco od późniejszego wizerunku przygnębionego wdowca, jaki ukształtował sposób postrzegania jego osoby przez historyków. Być może poprzez szybkie poczęcie potomka pragnął dowieść, że jego związek cieszy się boską aprobatą. Być może jego działania wynikały z troski o młodą narzeczoną, dla której uroczystości dnia ślubu i nocy poślubnej musiały oznaczać wielki stres. Obie możliwości oczywiście się nie wykluczają. W ówczesnym przekonaniu przyjemność doświadczana przez kobietę wręcz warunkowała poczęcie. Sądzono, że ciało niewiasty, traktowane najwyżej jako mizerny cień lub niedoskonała wersja ciała męskiego, mogło począć dziecko jedynie w wyniku orgazmu, podczas którego żeńskie „nasienie” łączyło się z męskim. Publiczne oczekiwania związane z dniem weselnym z pewnością nie tworzyły atmosfery sprzyjającej rozluźnieniu panny młodej, a co za tym idzie, poczęciu. Może zatem Henryk wykazał się wyjątkowo nowoczesnym podejściem do kwestii przyjemności swej dziewiczej żony. Z drugiej strony, mały książę mógł po prostu urodzić się przedwcześnie: Bacon z całym przekonaniem twierdził, że Artur urodził się „w ósmym miesiącu”, choć był „silny i zdrowy”. Tak czy inaczej dziewiętnastoletnia narzeczona zaszła w ciążę podczas skonsumowania związku lub niedługo potem, a jej płodność utwierdziła króla i naród w pewności, że małżeństwo to cieszy się boską przychylnością.

Latem 1486 roku, gdy Henryk zmierzał na północ z uwagi na pogłoski o szerzących się tam niepokojach, Elżbieta przybyła do Winchesteru, by tu doczekać porodu. Był to świadomy wybór. Dawna stolica Anglii – domniemane miejsce, gdzie znajdował się legendarny zamek Camelot – w kulturze popularnej tamtych czasów była wcieleniem romantycznej wizji. W 1485 roku William Caxton wydrukował Le Morte d’Arthur Thomasa Malory’ego – zbiór znanych podań i legend, które funkcjonowały wcześniej w tradycji ustnej i pisanej co najmniej od XII stulecia. Historia Regum Britanniae, czyliHistoria Królów Brytanii Geoffreya Monmouth, ubarwiona przez anglonormańskiego pisarza Wace’a, a także Brut poety Layamona utrwaliły idylliczny obraz czasów króla Artura jako złotej ery i stały się podstawą większości kronik na wiele przyszłych stuleci. Edward I zawiesił ogromny okrągły stół króla Artura na ścianie Wielkiej Sali zamku, na gobelinach zamieszczono godła mitycznych przodków Artura, a alchemicy powtarzali przepowiednie Merlina o związku czerwonego króla i białej królowej, z którego miał zrodzić się pierwszy Artur. Ojciec królowej Elżbiety nakazał opracować drzewo genealogiczne rodu, chcąc znaleźć własne powiązania z tym wielkim bohaterem, a na sztandarze Henryka pod Bosworth widniał heraldyczny znak Artura, czerwony smok na biało-zielonym tle. W 1486 roku Winchester wybrano jako symboliczne miejsce założenia nowej dynastii o walijskich korzeniach. Chciano też podkreślić historyczny kontekst ikonografii przyjętej przez nowych władców. Henryk marzył, by jego pierworodny – nadzieja raczkującej dynastii – zyskał siłę i moc dzięki odwołaniom do wielkiego narodowego mitu. Późniejsi kronikarze pisali, że imię dziecka miało „okazywać cześć rasie brytyjskiej” i wskazywali, że lud „radował się”, słysząc jego imię, które u zagranicznych książąt wzbudzało „trwogę i drżenie” na wspomnienie „strasznego i potężnego wodza”12.

Współcześni biografowie mają pewne wątpliwości co do faktycznego miejsca narodzin Artura. Optują oni albo za zamkiem Winchester, albo siedzibą opata pobliskiego opactwa. Wzniesiony jako element systemu twierdz na terenie całej Anglii za czasów Wilhelma Zdobywcy, zamek w Winchesterze został rozbudowany w XIII wieku, zyskując rozmiary ogromnej kamiennej budowli otaczającej dwa dziedzińce. Dziś z tamtych czasów zachowała się jedynie Wielka Sala. Jeśli Elżbieta chciała powić syna w Winchesterze, wybór tego miejsca wydaje się logiczny, jednak zapewne zmieniła zdanie, widząc, w jak opłakanym stanie znajduje się zamek. Jeszcze przed 1486 rokiem uważano, że jest stary i panują w nim straszne przeciągi. Niewygodny i podniszczony, był symbolem raczej minionej epoki wojen domowych, a nie uosobieniem wytwornego, nowoczesnego i wyrafinowanego dworu europejskiego, jaki chciał stworzyć Henryk. Dlatego też prawdopodobnie para królewska zatrzymała się nie tu, lecz w siedzibie przeora klasztoru świętego Swituna, gdzie obecnie mieści się dekanat Winchesteru. Solidne dowody na poparcie tej wersji znajdziemy w Kronice Johna Stowe’a, opublikowanej w 1565 roku, która w takich oto słowach opisuje uroczystość chrztu następcy tronu: „całe zgromadzenie przywitało księcia pana w wielkiej komnacie królowej”, skąd dziecię zaniesiono do kościoła, do „ołtarza przy sanktuarium świętego Swituna”. Procesja taka byłaby niewskazana i groźna dla noworodka, gdyby przyszedł na świat w zamku13. Należy przypuszczać, że dwór skorzystał z gościny w zamku jedynie na czas koniecznych przygotowań w siedzibie przeora. Tu, w trzypiętrowym kamiennym budynku, z portykiem nad wejściem w kształcie łuku, zatrzymywali się znamienici goście przybywający do Winchesteru, podczas gdy zwykłych pielgrzymów podejmowano w domu pielgrzyma.

Winchester sytuował się na jednym z ważniejszych szlaków średniowiecznej Anglii i należał do najważniejszych centrów pielgrzymkowych. W 1500 roku w klasztorze przebywało około trzydziestu mnichów z zakonu świętego Benedykta, którym przewodził nowy przeor, Thomas Silkested. Prowadzili oni dom otwarty dla gości sanktuarium. To właśnie w tym miejscu, gdzie życie zakonne biegło swym codziennym rytmem, wyznaczanym przez dźwięk dzwonu i rozbrzmiewające z kaplicy śpiewy modlitewne mnichów, damy dworu królowej Elżbiety zajęły się przygotowaniami komnaty do porodu. Klasztor z pewnością był w stanie zapewnić gościom wszelkie wygody, gdyż jego wystrój niewiele miał wspólnego z prostotą i chłodem mniszych cel. Klasztor świętego Swituna, jako jeden z najbogatszych w kraju, bez trudu mógł wyżywić dwór królewski. Wykazy katedralne dowodzą, jak niezwykle urozmaicona była dieta mnichów. W 1492 roku obejmowała ona dania z sarniny, wołowiny, jagnięciny, nóżek cielęcych, jajek, szpiku i chleba, zaś w dni postne – soloną rybę, ryż, figi i rodzynki. Księgi gospodarcze szczegółowo rozliczają rachunki za dostawy „dobrego” piwa, sera, soli, wina, masła i świec. Ogrodnik miał w sezonie co drugi dzień dostarczać jabłka, a także kwiaty do dekoracji ołtarza podczas świąt. Kolejny wpis wymienia obowiązki odpowiedzialnego za zarząd majątkiem opactwa cellerara, do którego należało między innymi zajmowanie się zwierzątkami domowymi gości. Z kolei curtarian odpowiadał za wygody odwiedzających klasztor biskupów i gości królewskich, zaś porter miał dopilnować rozpalania w kominkach zimową porą14. Choć niewiele wiedziano o specjalnych wymogach dietetycznych podczas ciąży, to król starał się spełniać każdą zachciankę żony. W XV wieku rarytasem często ofiarowanym ciężarnym były pomarańcze. Zwyczaj ten był tak powszechny, że John Paston młodszy czuł się zobligowany do wyjaśnień, gdy poprosił o kilka pomarańczy dla damy, która w ciąży nie była. Jeśli dziedzic Tudorów przyszedł na świat w klasztorze, z pewnością i on, i jego matka otrzymali tam doskonałą opiekę.

Choć mnisi od świętego Swituna oferowali doskonałe warunki i aprowizację, także sama królowa matka zajęła się przygotowaniami do porodu Elżbiety. Gdy tylko ruchy dziecka zaczęły być odczuwalne, czyli w okolicach Wielkanocy, Małgorzata Beaufort przystąpiła do opracowania protokołu i zadbała o szczegóły związane z organizacją komnaty niewieściej. Dokładność jej zaleceń robi imponujące wrażenie. Pamiętała o wszystkim, począwszy od podania dokładnej liczby i kolorów poduszek, na hierarchii i obowiązkach akuszerek oraz asystentek skończywszy. Pod jej autorytarnym kierownictwem apartamenty przeora przekształcono w prawdziwą perełkę luksusu wyposażoną we wszelkie niezbędne przy porodzie udogodnienia. Po pierwsze, komnatę obwieszono ciężkimi arrasami, pokrywając nimi całe ściany, sufit i okna. Przeciągi i świeże powietrze uważano za niezdrowe dla noworodka. Unikano również ostrego światła, jako że wysiłek podczas porodu mógł nadwerężyć wzrok położnicy. Ponadto mrok miał chronić przed atakami złych duchów, które zagrażały matce i dziecku, gdy ich los wisiał na włosku aż do chwili chrztu i wypełnienia stosownych obrzędów kościelnych. Tematyka gobelinów również była nieprzypadkowa. Sceny kontrowersyjne lub niepokojące, wliczając w to polowania oraz wizerunki dzikich lub mitycznych bestii, były zabronione ze względu na lęk, jaki mogły wywołać. Preferowano sceny miłosne i romantyczne. Matka, patrząc na obrazy przemocy, mogła przekazać swą emocjonalną reakcję nienarodzonemu potomkowi, w ten sposób trwale wpływając na cechy jego charakteru. Dopuszczano, by jedno okno pozostało niezasłonięte i przezeń docierało do środka nieco światła i by rodząca mogła przez nie wyglądać, jeśli miała takie życzenie. Ogromne łoże, na którym miała rodzić Elżbieta, o rozmiarach 8 na 10 stóp (2,5 na 3 m), stanęło pośrodku komnaty. Siennik wypchano wełną i puchem, a samo łoże zasłano szkarłatną satyną. Kolor nie tylko symbolizował władzę królewską, ale zapewne miał choć trochę zamaskować plamy krwi. Obok ustawiono dwie kołyski – jedną półtorametrowej długości, pięknie przyozdobioną godłem królewskim i srebrnymi okuciami, mającą służyć do celów ceremonialnych. Druga, mniejsza kołyska, wykonana z drewna, zdobiona srebrnymi i złoconymi kulami, wyłożona pościelą obszytą gronostajami, miała służyć niemowlęciu do snu.

Gdy wreszcie Elżbieta wkroczyła do owej komnaty, przepełniało ją światło i ciepło. Mimo łagodnej wrześniowej aury, we wnętrzu panował mrok, rozjaśniany jednak przez świece. Haftowane tkaniny chroniły przed chłodem, tak jak stosy grubych koców. Nowe komody wypełniono pościelą i strojnymi halkami. Z rachunków za dostarczone tkaniny wiemy dokładnie, jakie materiały i w jakiej ilości sprowadzono: a więc, wiele metrów najlepszego płótna lnianego z Reims i Rennes, importowanego jedwabiu tatarskiego, wełny i batystu przedniego gatunku, a także barchanowe poduszki wypchane puchem, podszyte futrem narzuty, prześcieradła pod głowę, satynowy baldachim, kolumny podtrzymujące baldachim, jaśki i narzutki, a wszystko w czerwieni i złocie. Do kredensów wstawiono zapasy wina, jedzenia i korzeni, by położnica mogła się wzmocnić, a także złotą zastawę podkreślającą pozycję matki i dziecka. Zapasy codziennie uzupełniano, przynosząc je pod drzwi komnaty, lecz nie spodziewano się, by Elżbieta ją opuściła w ciągu najbliższych tygodni. Był to czas fizycznej i symbolicznej izolacji, a ciemność i wygoda miały przypominać warunki panujące w matczynym łonie i gwarantować bezpieczeństwo maleństwa podczas porodu. Możemy przypuszczać, że pełen przepychu wystrój miał odzwierciedlać bogactwo i wyjątkową „odmienność” ciała królowej. W zależności od pozycji społecznej inne angielskie kobiety także przygotowywały dla siebie specjalną komnatę na okres połogu, chyba że nie pozwalał na to status majątkowy. Znajdujące się na samym dole drabiny społecznej nędzarki, służące i żebraczki rodziły w stodołach, przedsionkach kościołów, na skraju dróg lub w domach nieznajomych. Musiały znosić ingerencję i komentarze innych osób na temat swego ciała, charakteru i moralności. Przenoszono je poza granice parafii, by uniknąć zbędnych wydatków, a położne lub urzędnicy badali je w celu ustalenia ojcostwa lub stanu zdrowia. Były całkiem bezbronne, a przygodni obserwatorzy mieli na temat ich ciała więcej do powiedzenia niż one same.

Narodziny