Wersal. Etykieta na dworze Króla Słońce - Daria Galateria - ebook

Wersal. Etykieta na dworze Króla Słońce ebook

Galateria Daria

0,0

Opis

Ludwik XIV miał swoistą obsesję na punkcie etykiety. Nierespektowanie lub niewłaściwe przestrzeganie jej zasad groziło utratą dotychczasowej pozycji i przywilejów. Wersalska etykieta była rodzajem gry. Określała stosunki i hierarchiczną zależność między poszczególnymi członkami dworu króla Francji. Była ważnym elementem wersalskiego widowiska. Wystudiowane ruchy, teatralne gesty i powtarzalność codziennych ceremoniałów wprowadzały ład i porządek, a każdy znał przynależne mu miejsce w dworskiej hierarchii. Etykieta stwarzała okazję do intryg, pozwalała na realizację własnych ambicji lub polityki rodu, otwierała lub zamykała drogę do kariery, awansów i pieniędzy.

Oto książka, która przybliża zasady dworskiej etykiety w Wersalu, dopracowane i rozbudowane za czasów Ludwika XIV. Jest osobliwą kroniką codziennego życia wersalskiego dworu, spisaną przez pryzmat zasad rządzących zachowaniem i rozkładem dnia mieszkańców pałacu, który w czasach Króla Słońce był zamieszkały przez dwór liczący blisko tysiąc osób i drugie tyle służby. Sama znajomość etykiety i zasad dotyczących porządku pierwszeństwa, rang, godności i przywilejów to nie wszystko. Kluczem do dworskiego sukcesu było opanowanie sztuki umiejętnego korzystania z ustanowionego zbioru reguł.

Czy jesteś gotów, Drogi Czytelniku, poznać ten sekret?

Pierwsza część książki nakreśla okoliczności i powody wprowadzenia rozbudowanej etykiety, opartej w dużej mierze na zasadach ceremoniału ustanowionych przez Katarzynę Medycejską. Druga część to alfabetyczny zbiór haseł dotyczących wersalskich zwyczajów i obyczajów. Jest to jednak zbiór osobliwy, jego autorka bowiem jest daleka od podawania prostych definicji. Każde z haseł, hojnie urozmaicone błyskotliwymi i zabawnymi anegdotami, zawiera objaśnienie konkretnej zasady lub ceremoniału.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:L’etichetta alla corte di Versailles

Copyright © Sellerio Editore Palermo 2016

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2017

Przekład: Justyna Nowakowska

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Magdalena Matyja-Pietrzyk

Projekt okładki: Marcin Kośka

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Wydanie I Kraków 2017

Ilustracja na okładce okładce: fragmenty portretu Ludwika XIV autorstwa Hyacinthe’a Rigaud’a, olej na płótnie. © Alamy/BE&W

ISBN 978-83-66625-62-4

Wydawnictwo Astra 30-717 Krakówul. Księdza Wincentego Turka 14/25 tel. 12 292 07 30

www.wydawnictwo-astra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.wydawnictwo-astra.pl

Jednym z najbardziej widocznych następstw naszej potęgi jest moc czynienia bezcennym tego, co samo w sobie nie jest nic warte, i to wtedy, gdy nam się to podoba.

— LUDWIK XIV

DAWNO TEMU W WERSALU

Etykieta na dworze w Wersalu może się dziś wydawać ekstrawagancka; daremne zdają się też snute przez ówczesnych pamiętnikarzy rozważania na temat rang i pierwszeństwa, liczące niekiedy setki stron zapiski, równie pasjonujące, co nieprawdopodobne. Jednak pamiętnikarze, których świadectwa stanowią źródło także i niniejszej pozycji, są przede wszystkim narratorami – opowiadają o etykiecie tylko wtedy, kiedy dochodzi do naruszenia jej zasad, a w szczególności gdy staje się ona źródłem zgubnych, komicznych lub niesłychanych przygód. I choć Król Słońce, wielki odnowiciel dworskiego ceremoniału, jest powszechnie uznawany za nowatora w tej dziedzinie, to źródeł „panowania podłej burżuazji” należy upatrywać w szeregu bardzo szczególnych okoliczności, między innymi w astronomicznych sumach, których w 1755 roku kupcy zażądali za niezapłacone świece. Cofnijmy się jednak nieco w czasie.

Wiejska posiadłość...

Nazywano je „taboretami” lub „damami siedzącymi”. W czasie cercle1, czyli spotkania u królowej, owe uprzywilejowane damy miały prawo do taboretu (lub do składanego krzesła mającego niemal równorzędną wartość). Wszyscy inni, zarówno mężczyźni, jak i damy „niesiedzące”, stali. W 1670 roku, w czasie wieczornej partyjki kart u królowej, stojący pośród zgromadzonych hrabia de Guiche2, bohater wojenny i uwodziciel, który zasłużył sobie na opinię sodomity i impotenta jednocześnie, poczuł, że dłoń jednej z siedzących dam spoczywa w miejscu, które on przykrywał kapeluszem. Widząc, że przyjaciółka odwraca wzrok, Guiche złośliwie uniósł nakrycie głowy. Anegdotę przytoczył Primi Visconti, włoski poszukiwacz przygód, dla którego przepustką do wersalskiego dworu okazał się dar jasnowidzenia. Nie mógł on pojąć, dlaczego kardynałowie stoją pośród cisnącej się ciżby. „Ach! cóż za Kukania3! Ach! cóż za Kukania!” – wykrzyknął kardynał Maldacchini na widok mężczyzn gawędzących z kobietami; „Co za burdel” – odrzekł Viscontiemu książę Pastrana.

W czasach Mazarina taboret przysługiwał jedynie kardynałom. Pierwszy minister miał w zwyczaju siadać, kiedy królową czesano i zakładano jej szaty. Było to jednak nadużycie, i kiedy przybywał władca, kardynałowie musieli nie tylko wstać, ale i pozbyć się składanych stołeczków. Aby uniknąć konieczności odprowadzania hierarchów do drzwi, księżniczki krwi – krwi królewskiej, czyli pochodzące w linii prostej od Hugona Kapeta – przyjmowały gości, leżąc na lit de repos4. W przeciwieństwie do nich, diuk5 Orleanu, syn regenta, zawsze odprowadzał kardynałów aż do Galerii Zwierciadlanej, nieustannie powtarzając: „To moja powinność, to moja powinność”, co znaczyło, że czyni to wbrew sobie.

Leżanki były niewątpliwie przydatne, ale były również w pełni zgodne z protokołem. Kiedy Ludwik XIII udał się do złożonego chorobą Richelieu, który przebywał w Tarascon, obok szezlongu kardynała ustawiono drugą leżankę, na której spoczął król; w takiej pozycji długo ze sobą rozmawiali. Taki był zwyczaj. Ludwik XIV uszanował ten ceremoniał, składając wizytę przykutemu do łóżka marszałkowi de Villars, słynącemu z hulaszczego trybu życia. Z relacji markiza d’Argenson, syna głównego namiestnika policji, wiadomo, że król jako jedyny miał prawo spocząć na łożu królowej. Pewnego dnia, kiedy diuszesa Burgundii6, ulubiona stryjeczna wnuczka króla, zaniemogła w sypialni królewskiej metresy Madame de Maintenon, ta ostatnia pośpiesznie ułożyła poduszki na sofie, aby nie kłaść dziewczyny na swoim łóżku. „Król z pewnością ją poślubił” – wywnioskował z tego d’Argenson.

Paradoksalnie Wersal – najwspanialszy z europejskich dworów – z punktu widzenia etykiety był niczym innym jak „wiejską posiadłością”. W 1703 roku baron de Breteuil, od 1699 roku piastujący urząd wprowadzającego ambasadorów (introducteur des ambassadeurs7), napotkał pewne trudności związane z wierzchnimi okryciami przedstawicieli weneckiej dyplomacji. Strój weneckiego szlachcica składał się z obszernego czarnego płaszcza i sztywnej szaty, ozdobionej haftami i kamieniami szlachetnymi. Próby umocowania na nich pasa i szpady, które król ofiarowywał w czasie audiencji pożegnalnych, okazywały się nie tyle daremne, ile wręcz żałosne. Breteuil wpadł zatem na pomysł, aby spotkanie odbyło się w Wersalu, bowiem w wiejskiej posiadłości ambasador Alvise Pisani nie miał obowiązku pojawienia się w stroju galowym.

Stare i nowe przywileje

Do najbardziej pożądanych przywilejów w Wersalu należał pour(dosł. „dla”), czyli prawo do posiadania na dworze własnego mieszkania (pokoju, mansardy lub poddasza). Wejście do niego kwatermistrz (maréchal de logis) oznaczał nazwiskiem szczęśliwca, które poprzedzał owym „dla”, na przykład „dla diuszesy de Bracciano”. Wcale nie gwarantowało to jednak lokum wygodniejszego od innych, przydział był bowiem arbitralny, a diukom, kardynałom i cudzoziemskim książętom nie przysługiwało prawo pierwszeństwa. Siejąca postrach księżna de Ursins8, w Hiszpanii uchodząca za wszechpotężną, zaciekle walczyła, aby otrzymać przywilej „dla”, i chwaliła się tą cenną zdobyczą w swoich listach.

Pośród znaczących i drobnych przywilejów związanych z prawem wejścia (entrée)9 – ogólne zasady wstępu do komnaty władcy w czasie wstawania (lever) i kładzenia się spać (coucher)10 określono już w czasach Henryka III – jednym z najkosztowniejszych był brevet d’affaires (dosł. „patent interesów”)11. W petit coucher władcy mogły uczestniczyć osoby piastujące urząd szlachcica komnaty, ale wydawano też specjalny patent uprawniający do opróżniania krzesła z dziurą, na którym król zwykł udzielać audiencji, z królewskich odchodów. Cena tego przywileju mogła sięgać sześćdziesięciu tysięcy écu12, gdyż dawał on możliwość rozmowy z władcą na osobności.

Wraz ze schyłkiem panowania władcy związane z nim rytuały stają się niezrozumiałe, a często wręcz groteskowe. Ceremoniał Ludwika XIV w ogromnej mierze czerpał z tradycji dworskich. Niekiedy ustanawiano drobne lub ekstrawaganckie przywileje, które sam król traktował z niedowierzaniem: „Nic nie porusza serca bardziej niż wyróżnienie, które prawie zawsze jest zasadniczą siłą sprawczą ludzkich działań, a zwłaszcza dla najwyżej urodzonych i najpotężniejszych; jednym z najbardziej widocznych następstw naszej potęgi jest moc czynienia bezcennym tego, co samo w sobie nie jest nic warte, i to wtedy, gdy nam się to podoba”. Tak pisał Ludwik XIV do swojego syna, uściślając, że dla księcia nie ma „czystszej radości” niż przywileje (nieodpłatne), które można rozdzielać „bez obciążania najniższych poddanych”.

Dworzanie nie byli naiwni. 3 grudnia 1662 roku hrabia de Bussy-Rabutin, lekkoduch, który połowę życia spędził na wygnaniu, dostrzegł, że wychodzący ze mszy król jest w dobrym nastroju, zdobył się więc na odwagę i poprosił władcę o niebiesko-srebrny kaftan13, który zapewniał czterdziestu dworzanom zaproszenie na polowanie w Marly. Przywilej nazywano „szustokorem z patentem”, gdyż potwierdzał go akt wręczany przez sekretarza stanu maison du roi (dosł. „dom króla”)14. Król przyznał hrabiemu szustokor. „To była drobnostka – pisze de Bussy-Rabutin – ale chciałem spróbować drobnymi łaskami przyzwyczaić niepostrzeżenie króla do przyznawania mi coraz większych”.

Ranga i etykieta – skodyfikowane i szczegółowo opisane w tekstach protokolarnych (Saint-Simon miał na swoim biurku oba wydania Ceremoniału francuskiegoThéodore’a i Denisa Godefroyów, które ukazały się w 1619 i 1649 roku) – stanowiły najczęściej gwarancję poszanowania tradycji, ciągłości monarszej władzy i czasu uznawanego za wartość. Ściśle przestrzegano porządku pierwszeństwa, nawet jeśli odbywało się to ze szkodą dla wojny lub uczuć. W 1672 roku, w czasie wojny Francji z Republiką Zjednoczonych Prowincji15, Ludwik XIV próbował zmienić hierarchię urzędów w celu podporządkowania swoich marszałków generałowi Turenne16. Ci woleli jednak popaść w niełaskę niż „znieważyć godność, do której król ich wyniósł”, i władca musiał ustąpić. W 1699 roku księżna Palatynka17, bratowa Króla Słońce, planowała podróż do Bar, do swej córki. Mademoiselle18 poślubiła diuka Lotaryngii19, który uważał się za przedstawiciela królewskiego rodu i domagał krzesła z podłokietnikami przed swoją teściową. Delfin był gotowy przyznać mu krzesło z oparciem, ale to mu nie wystarczyło. Monsieur, brat króla i mąż księżnej Palatynki, zaproponował wykorzystanie fortelu stosowanego przez angielskiego króla, polegającego na zdegradowaniu wszystkich do taboretu. Król Słońce zdążył się tymczasem rozsierdzić i, nie zważając na rozpacz księżnej, odwołał podróż.

W 1699 roku Zofia Dorota Wittelsbach skorzystała z incognito, czarnego szala, który zgodnie z obowiązującym ceremoniałem pozwalał na pozostanie niewidocznym i anonimowym, a tym samym na uniknięcie „kroku”, czyli konieczności przestrzegania porządku pierwszeństwa. Zresztą jej córka nie znosiła obowiązku wychodzenia tyłem20 ze spotkań ze swoją kuzynką, księżną Palatynką. Arystokraci – jak zapewnia Primi Visconti – woleli też mieszkać poza miastem, aby nie musieć zmagać się z ciągłymi problemami z pierwszeństwem przy okazji spotkań z parlamentarzystami – urzędnikami mieszczańskiego pochodzenia określanymi mianem noblesse de robe (dosł. „szlachta sukni”)21.

Elżbieta Charlotta, księżniczka Palatynatu Reńskiego, bratowa Króla Słońce, była baczną obserwatorką zwyczajów panujących na wersalskim dworze. Wikimedia Commons/Rvalette.

Król Słońce pisał: „Dowiedziałeś się, mój synu, jaki użytek Rzymianie, a w szczególności August, najmądrzejszy z cesarzy, potrafili uczynić z tych czysto honorowych zaszczytów, w dawnych stuleciach o wiele częstszych niż dzisiaj. Ostatnimi czasy wybitni ludzie narzekali, że jest ich za mało; w miarę możliwości należy korzystać nie tylko z tych, które wprowadzili nasi ojcowie, ale niekiedy nawet wymyślać nowe, pod warunkiem że są zgodne z rozsądkiem, wyborem i godnością, zobaczysz zresztą, że starałem się pokazać ci to na przykładzie”.

Król Słońce często przedstawiany jest jako ciemiężca arystokracji, zatrzymujący ją w Wersalu drobnymi i mało znaczącymi przywilejami protokolarnymi, takimi jak przywilej lichtarza, polegający na podtrzymywaniu świecy w doskonale oświetlonym pokoju w czasie odczytywania królowi wieczornej modlitwy. Norbert Elias w eseju Die Höfische Gesellschaft na próżno zastanawia się, jak arystokraci mogli dać się omamić takim „błahostkom”.

Należy uściślić, że Fronda zakończyła się porażką szlachty. Jeden z jej przywódców, diuk de La Rochefoucauld, którego wrogowie opisywali jako najbardziej wytwornego człowieka ówczesnej epoki, opuścił 2 lipca 1652 roku przedmieścia Saint-Antoine w Paryżu, miejsce potyczki z oddziałami królewskimi. Odjechał na koniu, jak dyktował mu honor, ale podtrzymywany przez zalanego łzami syna, który miał wrażenie, że prowadzi trupa, jedno oko bowiem zwisało ojcu na policzek, a jego biały strój był czerwony od krwi. La Rochefoucauld przeżył, napisał Maksymy i rozważania moralne i zdążył jeszcze uwieść Madame de La Fayette, pozostał jednak wrogo nastawiony do scentralizowanej monarchii, która upokarzała jego klasę. Jego noga nigdy więcej nie postała na dworze, ale syn należał do najbardziej oddanych dworzan Ludwika XIV. Król, rad z możliwości szczycenia się lojalnością syna buntownika, uczynił go wielkim szatnym. Przez cały czterdziestoletni okres służby u Jego Królewskiej Mości syn de La Rochefoucauld był nieobecny w czasieentrées (udział w królewskim lever) jedynie szesnaście razy.

Zdaniem Pascala zamęt wywołany przez Frondę rozbudził pragnienie porządku: „Największym nieszczęściem są wojny domowe; są nieuniknione, jeśli się zechce nagradzać wartość, wszyscy bowiem powiedzą, że są warci; zło grożące ze strony głupca, który zajmie tron prawem urodzenia, nie jest ani tak wielkie, ani tak pewne”22. Pascal miał na temat etykiety jasno sprecyzowane poglądy. Zdjęcie kapelusza to umowa: „Szacunek znaczy: potrudź się. Jest to błahe na pozór, ale bardzo słuszne; znaczy to bowiem: trudziłbym się dla ciebie, gdybyś tego potrzebował, skoro czynię to chętnie bez twego pożytku”23. Miarą wielkości człowieka jest ponadto umiejętność wydobycia z chciwości „cudownego porządku”24. „Nie jest potrzebne, jeśliś jest księciem, abym cię szanował; ale jest potrzebne, abym ci się kłaniał. (...) Tak samo, jeśli będąc księciem i parem, nie zadowalasz się tym, abym stał przed tobą z odkrytą głową, i jeszcze chciałbyś, abym cię szanował, poproszę cię, abyś mi pokazał przymioty zasługujące na mój szacunek”25. Szacunek dla urzędu wynika z jego znaczenia, a to warunkuje niektóre zewnętrzne ceremoniały i „słuszne jest honorowanie pewnych oznak położenia, takich jak godności i szlachectwa”.

Ezechiel Spanheim, który w 1680 roku pełnił urząd ambasadora wielkiego elektora Brandenburgii, uważał ponadto, że przyznawanie godności służyło utrzymywaniu ładu na dworze – w celu uniknięcia zamętu król „uczynił się prawdziwym panem wszelkich łask i potrafił je rozdawać z umiarem, sprawiając tym niespodziewaną radość obdarowywanym, aby później zręcznie nimi kierować”.

Ludwik XIV – z „powagą teatralnego króla” – ograniczył się w zasadzie do przywrócenia ceremoniału określonego przez Katarzynę Medycejską w latach 1576–1577, a zatem w poprzednim stuleciu, aby zaradzić chaosowi wywołanemu przez wojny domowe. Królowa matka tak pisała do swego syna Henryka III:

Uważam, że skoro się ustatkowałeś jako osoba i wiedziesz stateczne życie, a Dwór twój jest urządzony z honorem i porządkiem, jaki widziałam tu dawnej, będzie to przykładem dla całego twojego królestwa i uznaniem pragnienia i chęci ułożenia wszelkich spraw podług Boga i rozumu.

By odnowiona etykieta spełniała swą propagandową funkcję, król musiał się wystawić na widok publiczny (se montrer pour contenter, dosł. „pokazywać się, by zadowolić”) i roztaczać wokół siebie aurę (zachowywać „dystans”), a także pamiętać o gestach i ścisłych porach budzenia się, posiłków, mszy i rozrywek:

Zacznij, idąc za przykładem ojca swego, od ustalenia stałej pory przebudzenia. W czasie, gdy brał swą koszulę i gdy go ubierano, wchodzili do jego komnaty książęta, kawalerowie orderu, szlachcice komnaty, ochmistrzowie, szlachcice usługujący, zaszczyceni tym, że ich widział i rozmawiał z nimi, co zapewniało im cudowne zadowolenie (…); następnie przechodzisz do mnie lub do królowej, jeśliś żonaty, aby odbyć spotkanie w kręgu, czyniąc z tego rzecz nieskończenie przyjemną dla Francuzów, dla których te rozmowy stały się prawdziwą potrzebą. (…) Możesz oddać się dowolnemu przyzwoitemu zajęciu, pieszo bądź konno, z całą młodą szlachtą twego dworu (…) i dwa razy w tygodniu urządzasz bal w sali.

Dyskusje dotyczące etykiety musiały być burzliwe, ponieważ w 1576 roku Henryk III zakazał poruszania kwestii pierwszeństwa w swoich komnatach. 11 sierpnia 1578 roku ów król – ostatni z dynastii Walezjuszów – wydał zarządzenie maison du roi, zalążek norm określających zasady zachowania na dworze. Władca przestrzegał „harmonogramu”, który ogłaszał publicznie wieczorem po kolacji na dzień następny. Tym samym ustanowiono ceremoniał porannego wstawania i kolacji, który miał obowiązywać przez dwa kolejne stulecia. Drugie rozporządzenie, wydane 1 stycznia 1585 roku, uzupełniło kodeks dworskich zwyczajów. Król powołał urząd wielkiego mistrza ceremonii, który rozstrzygał spory dotyczące etykiety i gromadził teksty mające ustalić protokół w przyszłości.

Tymczasem narzekaniom na przesadny ceremoniał nie było końca. W 1589 roku, w czasie ceremonii pogrzebowej Katarzyny Medycejskiej, król Henryk III chciał, by jego płaszcz z trzema połami podtrzymywało dwóch faworytów. Poły królewskiego płaszcza mogli podtrzymywać jedynie książęta krwi, zwrócono więc królowi uwagę na niestosowność, jaką byłoby pełnienie tego obowiązku przez diuków. Aby nie traktować diuków na równi z krewnymi krwi królewskiej, król polecił przeciąć jedną połę na dwoje.

Przez całą pierwszą połowę XVII wieku nie wydano żadnego innego rozporządzenia w sprawie etykiety prócz Ceremoniału Godefroya z 1619 roku, który dotyczył liturgii zaślubin, ceremonii pogrzebowych i koronacyjnych. „Prostotę obyczajów” na dworze Henryka IV wiązano z brakiem królowej aż do 1600 roku. Władca przestrzegał ceremoniału porannego wstawania, w którym uczestniczyli wszyscy możni na dworze, ale pozostałą część dnia chętniej spędzał ze swoimi szlachcicami i dawnymi towarzyszami broni. Ludwik XIII wolał wstawać i jeść kolację w samotności, cercle Anny Austriaczki stanowił zatem najdoskonalsze uosobienie dworu. Wysocy dygnitarze cieszyli się swoistą stabilnością dynastyczną, wysokie urzędy bowiem przechodziły z ojca na syna lub były przekazywane zięciom, bratankom lub siostrzeńcom. Henryk IV przejął w spadku większość wysokich urzędników swojego poprzednika. Diuk de Bellegarde, który był pierwszym szlachcicem komnaty za Henryka III i Henryka IV, piastował urząd wielkiego koniuszego za panowania trzech królów.

Ludwik XIV przejął tę tradycję. W istocie urzędnicze rody korony, w liczbie trzech, były spuścizną czasów Mazarina. Słynne trio – Le Tellier, Lionne i Colbert (ten ostatni przejął urząd pełniony przez starego kanclerza Séguiera, ministra incognito) – było niskiego pochodzenia. „Bez wątpienia mogłem spojrzeć łaskawym okiem na osoby wyżej urodzone, ale (…) w moim interesie nie leżał wybór znamienitszych poddanych” – wyjaśnił król swojemu synowi. Zdaniem Saint-Simona była to jedna z „wywołujących dżumę maksym” Mazarina. W celu zapewnienia przeciwwagi dla pozycji, jaką zyskał Colbert, Ludwik XIV wyróżnił syna Le Telliera – Louvois, który miał u niego „posłuch”. Croissy i Seignelay, odpowiednio brat i syn Colberta, odziedziczyli urzędy spraw zagranicznych i marynarki (Torcy, syn Croissy’ego i zięć Pomponne’a, również był ministrem). Le Peletier, generalny kontroler finansów, był krewnym Le Telliera. Obaj panowie Pontchartrain, ojciec i syn, też byli przedstawicielami tej ministerialnej kasty wywodzącej się z mieszczaństwa nazywanego „szlachtą sukni” z racji wierzchniego okrycia noszonego przez urzędników.

Mezalianse na dworze

Ludwik XIV sprzyjał rywalizacji między klanami, ale w celu wzmocnienia i ustabilizowania mechanizmów działania dworu usiłował łączyć drogą małżeństw swoich ministrów o mieszczańskich korzeniach ze szlachtą. Kiedy wysoko urodzony książę de Conti, kuzyn króla i brat Kondeusza Wielkiego, żenił się w 1654 roku z siostrzenicą Mazarina, oświadczył: „Poślubiam kardynała”. Diuk de La Rochefoucauld wziął za żonę córkę Louvois. Diukowie de Chevreuse, de Beauvillier i de Mortemart poślubili córki Colberta, a diukowie de La Feuillade i de Quentin-Lorges – córki Chamillarta, z którym król lubił grać w bilard i który w 1700 roku został ministrem. Król wynagradzał te mezalianse. Gwoli przykładu: La Feuillade był „fatalnym zięciem”, odpowiedzialnym za klęskę pod Turynem. Wiekowy i wielce utalentowany Vauban pragnął, by to oblężenie stało się ukoronowaniem jego kariery, ale w 1705 roku dowodzenie powierzono La Feuillade’owi, który przez ślub z córką Chamillarta został zięciem ministra. „Bóg Wersalu rozdaje talenty wraz ze stanowiskami” – to niewątpliwe, ale rację miał raczej mieszczanin Pascal, kiedy pisał: „Nie wybiera się dla sterowania okrętem tego z podróżnych, który jest z najlepszego domu”26.

W rzeczywistości Ludwik XIV pilnował dworskich przywilejów. Ludwikowi XIII zdarzyło się przyznać taboret małżonce kanclerza Séguiera, która cieszyła się względami kardynała Richelieu, ponieważ była córką skarbnika wojny i żoną ministra. W Wersalu za czasów Króla Słońce, kiedy żona kanclerza de Pontchartrain najpierw uczestniczyła na siedząco w toalecie królowej, a potem zachowała taboret w czasie cercle, Ludwik XIV „tak zmył jej głowę”, nie oszczędzając przy tym jej przyjaciółki diuszesy du Lude, damy honorowej królowej, że żona kanclerza nie śmiała już tak czynić.

Istotne źródło przychodów państwa stanowiła sprzedaż urzędów, ale urzędy na sprzedaż, które nie zawsze były w zasięgu szlachty, postrzegano jako narzędzie strategii zmierzającej do odebrania feudałom dostępu do służby publicznej. Choć to Ludwikowi XIV przypisywano spójny zamysł upokorzenia arystokracji poprzez zdeptanie tradycji, kronikarze jego dworu w znakomitej większości byli dworzanami z nowego nadania, stali więc na straży ceremoniału, do którego dopiero zostali dopuszczeni, a co za tym idzie – byli zagorzałymi zwolennikami niezmienności rang i przywilejów.

Dworscy pamiętnikarze

Dangeau był prostym, niepozornym szlachcicem, ale został markizem z chwilą śmierci swojej matki. Przez wzgląd na ten honorowy tytuł poeta Boileau zadedykował mu w Satyrze na szlachtę słowa: „Szlachta, Dangeau, nie jest chimerą...”. Saint-Simon utrzymywał, że to „człek bez wyrazu”, mógł się jednak mylić. Dangeau był „nadto dobrze zbudowany”, pochodził z rodziny hugenockiej, a żeby się „przebić”, nawrócił się i tak dobrze przyswoił sobie wszystkie modne wówczas gry towarzyskie, że jego zręczność stała się przysłowiowa (mówiło się „grać jak Dangeau”). Dorobił się fortuny, nie wzbudzając nigdy najmniejszych podejrzeń.

Na dworze zawsze istniało zapotrzebowanie na wytrawnych graczy. Wypowiadano się o nim w samych superlatywach, a na dwór wprowadziła go Madame de Montespan. Pożyczał pieniądze, kupował stanowiska, celował w prawieniu pochlebstw i naiwnym samochwalstwie. Był miły, uprzejmy, ale tak płytki i tak nijaki (jak twierdzi Saint-Simon), że nieustannie się z niego naśmiewano. Otrzymał przywileje entrées, został dowódcą regimentu, gubernatorem, miał nawet lokum w Wersalu, a zdobył je dzięki poetyckiej zręczności – gdy król rzucił mu wyzwanie znalezienia trudnych rymów, on je bez trudu ułożył.

Dangeau kupił od diuka de Richelieu, który pogrążył się w karcianych długach, urząd kawalera honorowego delfiny, poślubił młodą hrabinę de Löwenstein, „śliczną jak malowanie”, i uważał się za elektora palatyńskiego. W tym samym czasie co król poddał się operacji przetoki odbytu, co było konsekwencją skrajnego utożsamiania się z rolą dworzanina – „aż do szpiku kości przesiąkł” kultem, jakim otaczał króla, Madame de Maintenon i ich dzieci, i pozostał im wierny nawet po ich śmierci. Po dołączeniu do grona dworzan zaczął pisać swój słynny Dziennik. Jego pierwsza notatka, opatrzona datą 1 kwietnia 1684 roku, brzmi: „Król odprawił swoje nabożeństwa i ufundował kilka opactw”. Dwór przeniósł się do Wersalu dwa lata wcześniej. Dangeau prowadził swój diariusz przez pięćdziesiąt lat, ale nikomu go nie pokazywał. Wszyscy na dworze wiedzieli, że pisze, ale nikt się tym nie przejmował, dworzanie żyli w przeświadczeniu, że mają do czynienia z ignorantem i głupcem, który został członkiem Akademii Francuskiej i Akademii Nauk, choć niczego nie stworzył. „Gazeta bez żadnego pomyślunku”, w której są tylko „wydarzenia z dokładną datą i ani słowa na temat ich przyczyny, ani tym bardziej żadnej intrygi”, wierna kopia ich autora, jego „frywolnego i powierzchownego” życia – utyskiwał Saint-Simon po podjęciu się uzupełnienia suchych i powściągliwych zapisków Dangeau, które stały się zaczynem jego wspaniałych Pamiętników. Dangeau przedstawił zasady porządku pierwszeństwa bez żadnego komentarza, ale z nieskrywaną przyjemnością: „Ustalono, że po zaślubinach Monsieur będzie szedł po prawej stronie Mademoiselle, czyli swojej córki; z czym pan Sabaudii chciał z początku dyskutować”. Wychodząc za mąż za młodego diuka Sabaudii, pochodzącego z rodziny cudzoziemskiego władcy, bratanica króla szła po lewej stronie swego ojca, który był bratem Ludwika XIV.

Primi Visconti dostał się na dwór dzięki wróżbom. Kiedy przybył do Francji, a mówił wówczas tylko po łacinie, wielki przeor Zakonu Maltańskiego nakłonił go do zrobienia królowi żartu – wyjawiono Primiemu wszystkie sekrety dworzan, a ten zaskoczył ich swoim darem jasnowidzenia. Tak zyskał popularność, ale żeby zadowolić wszystkie damy zarówno wróżbami, jak i uciechami ciała, był zmuszony sprawić sobie sobowtóra, który nabawił się choroby wenerycznej. Z czasem opisywanie dworu zaczęło Primiego nużyć. Wziął sobie za żonę księgarkę, urodziwą i zamożną (przewidział dzień śmierci jej męża i prawdopodobnie go otruł), a potem usunął się w cień.

Nawet wielcy arystokraci, tacy jak Bussy-Rabutin czy markiza de Sévigné, naśmiewali się z drobnych przywilejów przyznawanych przez króla. Bussy, jak wspomniano powyżej, poprosił o szustokor z patentem, aby przyzwyczaić króla do udzielania mu istotniejszych łask. Markiza de Sévigné z rozbawieniem opowiadała swojej córce o odprawieniu 1 stycznia 1674 roku wszystkich dam honorowych królowej. Madame de Montespan, królewska metresa, przerażona niebywałą urodą nowo przybyłej Madame du Lude, wymusiła odesłanie wszystkich dam za jednym zamachem. Wyznaczono wtedy pięć wysoko urodzonych dam do towarzystwa, które zostały zwolnione z obowiązku usługiwania przy stole – „Będą to robić szlachcice usługujący i ochmistrzowie, jak to dawniej bywało”.

Do najbardziej wnikliwych komentatorów dworskiej etykiety należy Breteuil, który „z racji urodzenia w Montpellier za czasów intendentury swojego ojca kazał się nazywać baronem de Breteuil”, Saint-Simon określał ową godność pogardliwym mianem baronostwa ufundowanego na urzędzie. W rzeczywistości w 1699 roku Breteuil kupił tytuł wprowadzającego ambasadorów i piastował ten urząd przez szesnaście lat, o czym opowiada w swoich Pamiętnikach z niepojętą skwapliwością i zamiłowaniem neofity zgłębiającego arkana etykiety.

Był to człowiek, któremu nie brakowało rozumu, ale uwielbiał dwór, ministrów, ważne lub znane persony, a zwłaszcza lubił wygrywać pieniądze w partyjkach, obiecując swoją protekcję. Okazywano mu pobłażliwość i naśmiewano się z niego.

To on zauważył, że Wersal nie jest już wiejską posiadłością i nikt nie zajmuje należnej mu pozycji: „Od niedawna wystarczy wysunąć pretensje o honory, aby je otrzymać; elektor Brandenburgii uczynił się królem” (chodzi o Fryderyka I Pruskiego). Breteuil musiał mieć zresztą wygląd amanta, bo został bohaterem jednej z najpiękniejszych powieści o miłości owego stulecia, a bez wątpienia nawet wszech czasów – Histoire des amours de Cléante et de Bélise (Historia miłości Kleanta do Belisy) pióra Madame Ferrand, która była w owym młodzieńcu szaleńczo zakochana. On tymczasem uwiódł kuzynkę (śpiewano: „Piętnaście wiosen/ Któż to widział tyle zręczności”), poślubił hrabinę i spłodził dwoje dzieci – przyszłego ministra Ludwika XV i Émilie du Châtelet, przyjaciółkę Woltera. Jego Pamiętniki – dwa tysiące sześćset wielkich, ręcznie zapisanych kart – opisują dworską kazuistykę, zgodnie z którą to zwykle w gestii króla leżało określenie, osobno dla każdego przypadku, linii orzecznictwa. W pewnym momencie Breteuil, o dziwo, stwierdził z ubolewaniem: „Nasz dwór jest w całej Europie tym, na którym do ceremonii przywiązuje się najmniejszą wagę”.

Drugim wprowadzającym ambasadorów był kawaler Sainctot, który odziedziczył urząd po ojcu (ten kupił połowę urzędu lub raczej jeden z dwóch) i „prowadził się przykładniej niż on”. Sainctot senior, „z rodziny plebejskiej”, tworzył wielkie rejestry, które Saint-Simon pożyczył sobie od jego małżonki w celu skopiowania. Sainctot senior nie okazywał im należnego szacunku, więc Saint-Simon przywołał go do porządku, a wtedy Sainctot zrobił żonie awanturę. Sainctot, zawsze „pełen słodyczy”, sprzyjał możnym lub popełniał błędy przez własną niewiedzę (jak w przypadku słynnego „kłamstwa na tapiserii”, o którym będzie mowa w dalszej części), a król, który przywiązywał dużą wagę do tradycji, raz po raz musiał mu „zmywać głowę”. Kiedy po śmierci królowej matki Monsieur, brat króla, poprosił o zezwolenie, aby jego żona usiadła w obecności królowej w fotelu – nie na przepisowym taborecie ani na krześle z podłokietnikami, ale na chaire27 (sic!) z oparciem – Ludwik XIV wyznał, że z chęcią by ustąpił, ale „widząc konsekwencje, nie mogę przyznać jej tego, co jawiłoby się jako znak zbliżenia do mnie”.

Nie ulega żadnej wątpliwości, jak można przeczytać w dodatku do tekstu, że „nie ma niczego, o co winniśmy żywić większą zazdrość, niż pierwszeństwo, które stanowi główną ozdobę zajmowanego przez nas stanowiska. Każda rzecz, która je wyróżnia i która je umacnia, winna nam być nieskończenie cenna; nie leży to tylko w naszym interesie, to jest dobro, za które jesteśmy odpowiedzialni przed ogółem i naszymi następcami. Nie możemy nim rozporządzać wedle uznania i nie powinniśmy wątpić, że nie należy do szeregu tych praw korony, których nie można zgodnie z prawem zbyć. Ci zaś, którzy wyobrażają sobie, że są to tylko sprawy ceremonii, oszukują się wielce. Nie mogąc zgłębić istoty rzeczy, ludzie, nad którymi panujemy, przeważnie wydają swe osądy podług tego, co widzą na zewnątrz, i to najczęściej pierwszeństwo i rangi są miarą ich szacunku i posłuszeństwa”. Według Ludwika XIV kwestie etykiety można było dziedziczyć i zbywać.

Saint-Simon i pozostali

Oto jak ojciec Saint-Simona28 został diukiem. Kiedy w czasie polowania król musiał zmienić konia, koniuszy Ludwika XIII wpadł na pomysł, by podstawić władcy nowego wierzchowca, sytuując go obok poprzedniego pyskiem do zadu. Dzięki temu władca nie musiał wcale schodzić na ziemię, przekładał tylko nogę nad grzbietem nowego konia, oszczędzając sobie czasu i wysiłku. Zachwycony Ludwik XIII „zażądał, aby przy każdej zmianie konia ów paź był przy z nim. Dowiedział się, kim jest, i z czasem bardzo go polubił”. Dalej syn stwierdza: „Mój ojciec został wielkim faworytem bez żadnych protekcji, wyłącznie dzięki dobroci króla”. Saint-Simon senior piastował godność zarządcy, został kawalerem orderu29, wielkim łowczym wilków, pierwszym szlachcicem komnaty, a w końcu, w 1635 roku, diukiem i parem. Pamiętniki jego syna, jedno z arcydzieł literatury, zażarcie i zawzięcie bronią, na tysiącach stron, zdobytej w opisany sposób rangi diuka i para przed ceremonialną pobłażliwością Ludwika XIV i czasów mu współczesnych.

Saint-Simon przyszedł na świat, kiedy jego ojciec dobiegał siedemdziesiątych urodzin. Matka, druga żona Saint-Simona seniora, miała wówczas trzydzieści cztery lata. Ojciec od dawna mieszkał z dala od dworu, w zamku La Ferté-Vidame, sto kilometrów na zachód od Wersalu. W wieku osiemdziesięciu sześciu lat wystarał się dla syna o przyjęcie w szeregi szarych muszkieterów i wysłanie go na wojnę. Dwa lata później zmarł, czyniąc osiemnastoletniego Louisa de Rouvroy diukiem i parem de Saint-Simon, z rentą w wysokości stu tysięcy liwrów30, co było niemałą kwotą. Louis był niski, chudy, już wówczas poirytowany stosunkami panującymi w armii dowodzonej przez Louvois i wyznawanym przez niego „porządkiem tabeli”, klasyfikacją uzależniającą awans od wysługi lat. Awans sprzątnięto mu sprzed nosa, więc podał się do dymisji. „Ach tak! Panie, jeszcze jeden nas opuszcza!” – skwitował z ubolewaniem król i nigdy mu tego nie darował. Saint-Simon postanowił znaleźć sobie żonę. Miała nią być oczywiście córka ministra, mogąca go „doprowadzić do wszystkiego”, ale jednocześnie musiała być szlachcianką. Szansę na rozwiązanie tego dylematu dostrzegł w księciu de Beauvillier, ministrze i wielkim możnym, który miał osiem córek. Louis nie znał ani jednej, więc poprosił o rękę którejkolwiek. Żadna z panien nie była na wydaniu, ale Beauvillier ucałował młodego diuka, uradowany i wzruszony do tego stopnia, że połączyła ich dozgonna przyjaźń. Wybór Louisa padł ostatecznie na cioteczną wnuczkę Tureniusza31, zamożną po matce i cnotliwą. Saint-Simonowie mieli jedną brzydką córkę i dwóch synów, których na dworze nazywano „jamnikami”. Saint-Simon nie pisał o nich wcale; dopiero Proust poświęcił im początek W poszukiwaniu straconego czasu.

Pierwszym wersalskim lokum Saint-Simona była „dziura na antresoli”. Apartament z prawdziwego zdarzenia, „najładniejszy w Wersalu”, otrzymał dopiero wtedy, gdy jego żona została damą honorową diuszesy de Berry (on sam zaaranżował małżeństwo Mademoiselle de Montpensier32, ukochanej córki diuka Orleanu, z diukiem de Berry). Saint-Simon, który zaczął pisać w wieku dziewiętnastu lat w wojskowym namiocie, zamykał się w pozbawionym okien pomieszczeniu na tyłach gabinetu, gdzie miał wszystko, czego mu było trzeba: „biurko, siedziska, książki” i świece. Kiedy ojciec Le Tellier, spowiednik króla, złożył mu wizytę, aby porozmawiać na osobności, siedzieli dosłownie „twarzą w twarz”. Le Tellier, „wieśniak znad Dunaju, przeniesiony z normandzkich wybrzeży nad brzegi Sekwany”, był jezuitą. Zgodnie z tradycyjną doktryną (u zarania dziejów Bóg zadecydował z otchłani swojej rady o losie naszej nieśmiertelnej duszy) jezuici głosili, że Bóg udziela wszystkim możliwej, „rychłej” łaski, a zbawienia dostępuje się jedynie za sprawą dobrych uczynków i wolnej woli (można się doszukiwać podobieństw do świata burżuazji, w którym istnieje szansa zrobienia kariery, podczas gdy w świecie feudalnym człowiek rodzi się raz na zawsze pośród Wielkich lub – wręcz przeciwnie – pośród biedoty). Król miał słabość do tej nowej koncepcji religii, opartej na umowie. Saint-Simon (którego matka w pewnym stopniu sympatyzowała z jansenistami) został wykształcony przez jezuitów. A teraz ten szczęśliwiec odebrał dowody szacunku od Le Telliera, któremu jawił się przecież jako kopalnia plotek – w jego Pamiętnikach pojawiło się co najmniej siedem tysięcy trzysta pięćdziesiąt postaci. W swoim paryskim domu Saint-Simon zgromadził sześć tysięcy woluminów, a także pamiętniki spisane przez współczesnych mu twórców: Dangeau, Torcy’ego, Sourchesa, d’Argensona, d’Antina i Luynesa.

Etykieta jest jednym z najważniejszych tematów poruszanych przez Saint-Simona, pojawia się niemal na każdej z pięćdziesięciu tysięcy stron zapisków, jakie po sobie pozostawił. Ówczesne stulecie postawiło diuków i parów – wielkich wasali, którzy w średniowieczu mogli być sądzeni jedynie przez równych sobie – nad przepaścią. Ich pozycja była już w pewnym stopniu osłabiona, kiedy na dwór przybył Saint-Simon, którego największym pragnieniem było ocalenie zagrożonych praw najstarszej szlacheckiej godności – zresztą jakimi innymi zasługami mógłby się szczycić w Wersalu? Dworzanie mówili o nim rzadko, a jeśli już, to żeby z niego zadrwić. Księżna Palatynka – która przecież była do niego podobna, bo opisywała ekspresyjnym językiem dwór i nadejście prostactwa – zarzuciła mu, że zasiadając do stołu, próbował torować sobie drogę łokciami: „Pewnego razu porządnie napomniałam jednego z naszych diuków” – napisała Madame 24 października 1717 roku. „Kiedy siadał do królewskiego stołu, przed księciem de Deux-Ponts, rzekłam na cały głos: «Jakże to, że diuk de Saint-Simon tak naciska księcia de Deux-Ponts? Czyżby miał ochotę poprosić go, by uczynił paziem jednego z jego synów?»”. Nieszczęśni synowie diuka – „jamniki” – byli na dworze obiektem drwin. Wszyscy zaczęli się tak głośno śmiać, że Saint-Simon pospiesznie się oddalił. W 1717 roku diuszesa Lotaryngii, siostra regenta, stwierdziła, że szalona „impertynencja” tego „niegodnego człowieczka” wynika z jego „niskiego pochodzenia”, gdyż „będący diukami z racji urodzenia nie czyniliby podobnych rzeczy.”

Kpiono z jego „cienkiego głosu” („strużka octu” wedle słów Caumartina, „mieszczanina w aksamitach”). 3 stycznia 1696 roku Madame de Coulanges napisała do markizy de Sévigné: „Diuszesa de Saint-Simon ciągle jest gruba i udowadnia w ten sposób, że na tym świecie nie ma rzeczy niemożliwych”. W 1722 roku markiz d’Argenson publicznie krytykował „ludożerczy charakter tego małego dewota pozbawionego rozumu, pełnego miłości własnej i zupełnie niezdatnego do wojny”.

Saint-Simon był jednym z największych francuskich pisarzy (dla niektórych nawet największym). Sam o sobie oczywiście tak nie myślał. Według niego cały jego prestiż tkwił w posiadanej godności arystokraty. Nawet jeśli próżni kompilatorzy spędzali sen z powiek tego człowieka rozmiłowanego we wspomnieniach, to źle ukazywali prawdę, którą on widział barwną, absurdalną, nieprzewidywalną, sprzeczną, czasami trywialną („Rions był dużym chłopcem, niskim, grubym, bladym, który z racji mnogości pryszczy przypominał ropień”), czasami niesłychaną („radosna surowość” opata Rancé), powodowaną niskimi pobudkami, ale pozbawioną sensu („Nikt ze szczęśliwców na tym świecie nim nie był”) i nieustannie pasjonującą. Można ją było oddać jedynie barokowym językiem, takim, jakiego on używał w połowie XVIII wieku, stulecia racjonalizmu. Jedna kwestia szczególnie zaprzątała jego myśli: „Czy chrześcijanin i ten, kto pragnie nim być, może pisać i czytać o historii?”.

Kiedy był dzieckiem, ojciec zabierał go co tydzień do klasztoru La Trappe, położonego pięć mil od zamku Saint-Simonów33, aby złożyć wizytę człowiekowi wiary, sześćdziesięcioletniemu Rancé34, który „kochał go jak syna”. Saint-Simon regularnie koił nerwy zszargane w Wersalu, spędzając u tego nieprzejednanego pustelnika czasem nawet osiem dni z rzędu, w tajemnicy, aby nie dawać dworzanom powodów do drwin. Saint-Simon pokazał Rancé pierwsze fragmenty Pamiętników. Nieznana pozostaje opinia opata, który kiedyś został wprowadzony na salony, ale wycofał się z życia publicznego, kiedy znalazł kobietę35, którą przez dziesięć lat darzył uczuciem, martwą, z odciętą głową, prawdopodobnie dlatego, że nie zmieściła się do trumny. Po śmierci swej cnotliwej małżonki, w 1743 roku, Saint-Simon sporządził tekst, w którym wyjaśnił, dlaczego zdecydował się spisać historię swoich czasów. Istniał dla niego tylko jeden sposób, aby uczynić ją ciekawą i interesującą – należało opowiedzieć o jej motywach i przyczynach, to znaczy – zważywszy, że w XVIII wieku historię tworzyli Wielcy – o ludziach i ich wstrętnych i nikczemnych machinacjach. Prócz kreślenia portretów Saint-Simon opisuje „zgubną przemianę ministrów, którzy – wyszedłszy z dołów społecznych – odwrócili stan wszystkich rzeczy”.

Saint-Simon „uparcie obstawał przy godności diuka i para”, ale prawdę mówiąc, od dawna istniały już rangi pośrednie i nowe godności – książęta krwi i książęta cudzoziemscy. Henryk III postanowił, że synowie Francji z rodziny królewskiej będą parami z racji urodzenia i zyskają pierwszeństwo przed diukami. Książęta z rodów mieszkających we Francji – Lotaryńczycy, Savoie-Nemours, Gonzague-Nevers i Longueville – domagali się zrównania z książętami krwi. W czasach Ludwika XIV szczególnie silną pozycją cieszyli się przedstawiciele Domu Lotaryńskiego, należał do nich między innymi wielki koniuszy i faworyt Monsieur. Pewnego dnia do stolika grającego w karty Monsieur le Grand (dosł. „wielki pan”; tak potocznie nazywano wielkiego koniuszego) przysiadła się wielka diuszesa Toskanii (z rodu Burbonów, stryjeczna wnuczka Ludwika XIII), która mieszkała w klasztorze i bawiła w Wersalu przejazdem przez kilka godzin. Od razu „orżnęła” Monsieur le Grand, wygrywając całe rozdanie. „Przeklęty dom – krzyknął koniuszy, uderzając pięścią w stół. – Zawsze będzie dla nas zgubą” – dodał, gdyż bez wątpienia uważał się za równego Burbonom.

Roszczenia wysuwały również rody La Tour d’Auvergne-Bouillon, spokrewniony z Wilhelmem Orańskim, cieszącym się względami Mazarina, i Rohan, wspierany przez drogą królowi Madame de Soubise. W rzeczywistości Ludwik XIV nie przyznał cudzoziemskim książętom pierwszeństwa przed diukami. Wyjątek uczynił dla grandów Hiszpanii, kiedy jego wnuk został ich królem; wówczas zażądano również, aby diukowie otrzymali od Hiszpanów równorzędne honory. Okryci wojskową sławą królewscy kuzyni, książęta krwi Condé, Enghien i Conti, od niedawna cieszyli się statusem wyższym od parów, porównywalnym do statusu synów Francji.

W