Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Witajcie w hotelu Flanagans - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Witajcie w hotelu Flanagans - ebook

Witamy we Flanagans! Jedna kobieta, jeden hotel i wszystko, o co warto walczyć. Pod kryształowymi żyrandolami rozgrywają się sceny z życia – miłości i miłostki, sukcesy, dramaty i wyzwania przynoszone przez kolejne epoki.

Flanagans to luksusowy londyński hotel, w którym zatrzymują się arystokraci i biznesmeni. Kapryśne kobiety, władczy mężczyźni, ci bardzo zamożni lub tacy, którzy za bogatych chcą uchodzić. Tu czekają na nich pełne przepychu wnętrza oraz najlepsza na świecie obsługa, gotowa czytać im w myślach i spełniać nawet najdziwniejsze żądania. Złote zdobienia na ścianach, perfekcyjnie wypolerowane podłogi, kandelabry, dzięki którym hotel jest skąpany w wyjątkowym blasku – to jedna część Flanagans.

W drugiej toczy się życie ludzi, którzy tak naprawdę są sercem tego miejsca. Oni też ulegają wielkim namiętnościom, marzą, snują plany. I ciężko pracują. Czy jednym i drugim uda się połączyć siły w obliczu prawdziwego zagrożenia? I uratują Flanagans?

Åsa Hellberg – szwedzka pisarka uwielbiana przez czytelniczki w siedemnastu krajach. W swoich powieściach przedstawia historie silnych, niezależnych kobiet w kluczowych momentach ich życia.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66630-93-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

1

Lon­dyn, wie­czór syl­we­strowy 1959 roku

Ten ulewny deszcz powi­nien był powstrzy­mać przed wyru­sze­niem na przy­ję­cie nawet naj­bar­dziej przed­się­bior­czych lon­dyń­czy­ków. O wiele wygod­niej byłoby im przed komin­kiem z kie­lisz­kiem szam­pana w ręku. Ale przed hotel Fla­na­gans pod­jeż­dżał jeden samo­chód za dru­gim. Nie­któ­rzy goście pro­wa­dzili sami, inni mieli szo­fe­rów, któ­rzy musieli cze­kać na zewnątrz, aż ich pań­stwo zechcą wró­cić do domu we wcze­snych godzi­nach poran­nych. Suk­nie sze­le­ściły na mokrym asfal­cie, jakiś męż­czy­zna zarzu­cił żonie płaszcz na ramiona, chro­niąc ją przed desz­czem.

Ale deszcz nie prze­szka­dzał ludziom, któ­rzy byli w dro­dze na bal syl­we­strowy w hotelu Fla­na­gans, może z wyjąt­kiem tych, któ­rzy szli od przy­stanku auto­bu­so­wego znaj­du­ją­cego się obok wej­ścia do hotelu. Na uli­cach stała woda, a kie­rowcy lśnią­cych limu­zyn, które zatrzy­my­wały się przed luk­su­so­wym hote­lem, nie przej­mo­wali się pie­szymi na chod­niku. W tę noc syl­we­strową nie­raz ktoś zaklął, kiedy kaskady wody nisz­czyły świeżo wypra­so­wane suk­nie wie­czo­rowe.

_Dzięki Bogu w hotelu nie czuć tej paskud­nej pogody_, pomy­ślała Linda Lan­sing. Opróż­niła kie­li­szek, zanim go odsta­wiła, i wyszła z biura. Zatrzy­mała się na chwilę przy balu­stra­dzie i przy­glą­dała błysz­czą­cemu tłu­mowi gości.

Obsługa żwawo krą­żyła po salo­nie z tacami, na któ­rych stały zarówno puste, jak i pełne kie­liszki. Wszystko zda­wało się iść zgod­nie z pla­nem. Drinki ser­wo­wano już od kilku godzin, poziom hałasu znacz­nie wzrósł, a nastrój był coraz wesel­szy. Jak co roku będzie to nie­za­po­mniany syl­we­ster. Linda wzięła głę­boki oddech. Powinna już wró­cić do gości.

Wol­nym kro­kiem scho­dziła po scho­dach w sze­lesz­czą­cej sukni balo­wej. Na dole przy­trzy­mała się porę­czy. Ten ostatni drink w biu­rze nie był potrzebny. Zamknęła na moment oczy, zanim ruszyła dalej. Uśmie­cha­jąc się, ski­nie­niem głowy pozdra­wiała gości i miała nadzieję, że nikt nie zauwa­żył jej lek­kiej nie­pew­no­ści. Jasne, że to głu­pota upić się na wła­snym przy­ję­ciu, ale teraz to pusty żołą­dek był winny, że krę­ciło się jej w gło­wie. Była przy­zwy­cza­jona do moc­nych trun­ków, nie miała nic prze­ciwko kilku szkla­necz­kom whi­sky.

Ktoś zła­pał ją za rękę. Lady Car­li­sle. Linda uśmiech­nęła się ser­decz­nie i wychy­liła do przodu, by poca­ło­wać Mary w poli­czek. Jej trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nia przy­ja­ciółka błysz­czała w wysa­dza­nej per­łami sukni. Wokół szyi lśniły klej­noty, które dostała od męża pod cho­inkę. Była bogata, roz­piesz­czona i po pro­stu cudowna.

– Mary, tak się cie­szę, że przy­szłaś. Suk­nia jest rze­czy­wi­ście tak piękna, jak mówi­łaś. Dior, mam rację?

Mary z zado­wo­le­niem ski­nęła głową.

– Tak, jest naprawdę śliczna – uśmiech­nęła się i poło­żyła dłoń na ręce przy­ja­ciółki, która wciąż spo­czy­wała na porę­czy. – Znowu ci się udało, ale nie spo­dzie­wa­łam się niczego innego – nachy­liła się do Lindy i kon­ty­nu­owała szep­tem: – Sły­sza­łaś nowinki o Jone­sach? Ponura histo­ria. Wła­śnie się dowie­dzia­łam. Naj­wi­docz­niej zako­chał się w jakiejś kobie­cie z Reading i opu­ścił mają­tek. Wiesz już?

Zado­wo­lona pod­nio­sła papie­rosa do ide­al­nie uma­lo­wa­nych czer­wo­nych ust. Dni Mary skła­dały się z plo­tek, akcji cha­ry­ta­tyw­nych i nie­koń­czą­cych się kola­cji. Czasy, kiedy bawiła się w klu­bach do rana i była nazy­wana kró­lową nocy, już dawno minęły, nad czym ostat­nio mocno ubo­le­wała. To jed­nak róż­nica, czy na eks­klu­zywne przy­ję­cia w Lon­dy­nie jest się zapra­szaną jako młoda, podzi­wiana i ado­ro­wana kobieta, czy rezy­duje się z mężem i dwójką dzieci w ogrom­nym majątku kawa­łek za mia­stem i nosi tytuł lady.

Linda wyjęła z koper­tówki zapal­niczkę i przy­pa­liła przy­ja­ciółce papie­rosa. Zawo­ła­nie kogoś z obsługi na przy­ję­ciu tego for­matu było nie do pomy­śle­nia. Nawet jeśli pro­wa­dziła z róż­nymi oso­bami luźne roz­mowy i bawiła się podob­nie jak jej goście, wciąż była tu gospo­dy­nią.

Kiedy trwały ostat­nie minuty lat pięć­dzie­sią­tych, była jedy­nie figu­rantką na przy­ję­ciu syl­we­stro­wym w hotelu, któ­rego była wła­ści­cielką. I tak to teraz wyglą­dało, choć zaczy­nały się lata sześć­dzie­siąte.

_Linda Lan­sing, piękna dama z socjety, która – tylko współ­czuć – jest zmu­szona po śmierci ojca pro­wa­dzić hotel Fla­na­gans. Nie­za­mężna, bez­dzietna. Poza ładną twa­rzą i tym wyjąt­ko­wym zabyt­ko­wym hote­lem w cen­trum Lon­dynu nie ma nic. Dzie­łem ojca, który – jak głosi plotka – nie był uzna­nym biz­nes­me­nem, zarzą­dza już nie­mal od dekady i o ile wiemy, na­dal będzie zarzą­dzać. Na hory­zon­cie nie ma żad­nego narze­czo­nego, jak się dowie­działa redak­cja z wia­ry­god­nych źró­deł, ale Linda Lan­sing ma kuzy­nów u swego boku. Rodzina Lan­singów zawsze trzy­mała się razem._

Ten arty­kuł – ze zdję­ciem Lindy pod żyran­do­lem w holu – uka­zał się w ubie­głym mie­siącu w „Time­sie”. Jakby nie było nowo­cze­snych kobiet! Jakby Linda nie zapra­co­wy­wała się nie­mal na śmierć, żeby utrzy­mać hotel. Gdyby wie­dzieli, ile prze­szła w ciągu tych ostat­nich dzie­się­ciu lat…

„Rodzina Lan­sin­gów zawsze trzy­mała się razem”. Linda wybuch­nęła gło­śnym śmie­chem, kiedy to prze­czy­tała. Całe szczę­ście, że redak­tor nie przy­ło­żył się do pracy, zbie­ra­jąc mate­riał do arty­kułu, bo kłót­nie rodzinne wypeł­ni­łyby całą książkę. Ale kiedy cho­dzi o kobiety w biz­ne­sie, naj­więk­szą uwagę zwraca się na brak męż­czy­zny. Fakt, że bez pomocy rodziny udało jej się utrzy­mać i pro­wa­dzić hotel, nie był godny pod­kre­śle­nia.

– Biedna pani Jones – powie­działa do Mary.

Prawdę mówiąc, pan i pani Jones byli jej zupeł­nie obo­jętni. Niech sobie wywo­łują skan­dale, ile tylko chcą. Dla Lindy to była tylko para jedna z wielu. Ale na zdra­dach się znała, dla­tego mogła sobie wyobra­zić, jak podle czuje się teraz pani Jones.

Wszyst­kie te zamożne pary, miesz­ka­jące w ogrom­nych rezy­den­cjach na przed­mie­ściach Lon­dynu i mające posia­dło­ści w Hol­land Park oraz domy waka­cyjne we Fran­cji na Lazu­ro­wym Wybrzeżu, przy­cho­dziły na jej przy­ję­cia. Naj­czę­ściej byli to ludzie tak obłudni i nie­szcze­rzy, że już na samą myśl Lindę prze­szy­wał dreszcz. „Koniecz­nie musimy się spo­tkać”, mówili. Prze­krzy­wiali przy tym lekko głowy i mie­rzyli ją wzro­kiem od stóp do głów, od gra­na­to­wych jedwab­nych butów, przez krą­głe bio­dra, aż po talię i blond włosy. Czę­sto jeden czy drugi męż­czy­zna zatrzy­my­wał wzrok na wyso­ko­ści jej biu­stu, ale łokieć żony sztur­cha­jący go w bok uświa­da­miał mu, jak bar­dzo to nie­sto­sowne. Linda nato­miast była zapra­szana na przy­ję­cia, na któ­rych jej goście chcieli się nią pochwa­lić przed prasą. Kiedy już zro­biono jej zdję­cia, a Linda nasy­ciła głód czy­tel­ni­ków bla­skiem i polo­tem nowo­cze­snej kobiety, czę­sto nie patrzono na nią wię­cej.

Była zagro­że­niem dla wszyst­kich szczę­śli­wych mał­żeństw wokół niej, co nie­jed­no­krot­nie dawano jej do zro­zu­mie­nia. Ludzie chcieli współ­czuć samot­nej i opusz­czo­nej Lin­dzie Lan­sing, ale to było po pro­stu nie­moż­liwe, gdy męż­czyźni w pomiesz­cze­niu reje­stro­wali każdy jej naj­mniej­szy ruch. Jakby była nimi choć tro­chę zain­te­re­so­wana. Nie, zupeł­nie nie, bo nie zno­siła idio­tów.

Jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka, Mary Car­li­sle, w prze­ci­wień­stwie do tych wszyst­kich kobiet z socjety, była uro­czą osobą. Kiedy Mary przy­cho­dziła na her­batę i sia­dała w salo­nie, Linda przysia­dała się do niej, by wysłu­chać naj­now­szych plo­tek. Mąż Mary był sporo star­szy od ele­ganc­kiej żony i nie­chęt­nie opusz­czał posia­dłość pod Wind­so­rem. Mary przy­jeż­dżała więc samo­cho­dem bez niego, a jej szo­fer sie­dział na tyl­nym sie­dze­niu, na wypa­dek gdyby chciała się jesz­cze zaba­wić w mie­ście.

– O Jone­sach poroz­ma­wiamy przy her­ba­cie w przy­szłym tygo­dniu. Mam ci dzi­siaj tyle do powie­dze­nia – ski­nęła głową do Lindy i spoj­rzała na nią dużymi oczami.

Linda nic sobie nie robiła z tych wszyst­kich histo­rii, ale bawiła ją ta nuta dra­ma­ty­zmu w gło­sie przy­ja­ciółki. Poza tym dobrze jest być na bie­żąco, na wypa­dek gdyby pan Jones zechciał zatrzy­mać się we Fla­na­gans.

Nie byłby to pierw­szy mąż, który dopusz­cza się zdrady w jej hotelu, to naprawdę nic nowego. Ale nie­któ­rzy uwa­żali, że obo­wiąz­kiem Lindy jest odpra­wia­nie takich gości. Dla­czego mia­łaby to robić? Życie pry­watne innych to nie jej sprawa.

Pew­nego razu jedna ze zdra­dza­nych kobiet nazwała Fla­na­gans bur­de­lem. Po tym incy­den­cie nie była już zapra­szana na uro­czy­sto­ści w hotelu, mimo że dosłow­nie bła­gała o to na kola­nach, jak mąż zakoń­czył romans. Osta­tecz­nie gor­szy oka­zał się dla niej zakaz wstępu do tego słyn­nego lon­dyń­skiego hotelu niż to, że jej mąż zaba­wiał się w nim z inną.

Mary prze­rwała Lin­dzie.

– Kochana, chcia­łam się tylko przy­wi­tać i życzyć ci wszyst­kiego dobrego. Powin­naś iść teraz do gości. A ja muszę zadbać o męża, żeby nie przy­szło mu do głowy wra­cać do domu przed pół­nocą.

Potem spoj­rzała na Lindę suro­wym wzro­kiem.

– I poca­łuj kogoś – powie­działa. – Od tego się nie umiera.

W sute­re­nie hotelu Eli­nor uwi­jała się jak w ukro­pie. Tu nie było czuć syl­we­stro­wej atmos­fery. Jeden pół­mi­sek za dru­gim wędro­wał na górę i cią­gle wołano o kolejne, więc nie miała nawet czasu upiąć krę­co­nych wło­sów, które polu­zo­wały się pod czep­kiem. Do sali ban­kie­to­wej wędro­wały pół­mi­ski z pty­siami, pie­czo­nym łoso­siem, ogó­recz­kami, kawio­rem i ostry­gami. Zgod­nie z pole­ce­niem pani Lan­sing Eli­nor miała ser­wo­wać dania na zamó­wie­nie.

Eli­nor nie skar­żyła się, ale pracę zaczęła o ósmej rano, a teraz docho­dziła pół­noc. Ostatni dzień lat pięć­dzie­sią­tych zapa­mięta jako pra­co­wity i wyci­ska­jący pot. Ze świę­to­wa­niem nie miał nic wspól­nego.

Przej­ście z lat pięć­dzie­sią­tych w lata sześć­dzie­siąte nie było dla niej oka­zją do świę­to­wa­nia. Nie przy takim ogro­mie pracy. Kiedy ostat­nio był prze­łom dzie­się­cio­leci, miała jede­na­ście lat i skoń­czyło się to krzy­kiem i lamen­tem docho­dzą­cym z sąsied­niego miesz­ka­nia. Kiedy rodzice tam pobie­gli, by spraw­dzić, co się dzieje, dokład­nie o pół­nocy zna­leźli pobitą do nie­przy­tom­no­ści panią Jen­kins.

– Jaka pły­nie z tego nauka? – zapy­tała mama, kiedy Eli­nor ucie­kła do łóżka i tuliła wystra­szo­nego młod­szego brata.

Eli­nor stwier­dziła, że żona musi być miła i posłuszna mężowi, a pani Jen­kins naj­wi­docz­niej taka nie była. Zauwa­żyła, że mama na­dal ma złość wypi­saną na twa­rzy.

– Nie – odpo­wie­działa mama. – Nauka z tego jest taka, że przy pierw­szym ude­rze­niu opu­ścisz dom, zadbasz o to, by zdo­być pracę i… – potem zamil­kła, rozej­rzała się, jakby się bała, że ktoś może ją usły­szeć. – I wyj­dziesz za mąż tylko za takiego męż­czy­znę, który będzie cię sza­no­wać i doceni, jaka jesteś bystra. Który nie pod­nie­sie na cie­bie ręki ani za kolor skóry, ani za to, że jesteś od niego inte­li­gent­niej­sza. Zapa­mię­taj te słowa. Jesteś Bry­tyjką, nawet jeśli twoja matka jest Szwedką, a ojciec pocho­dzi z Jamajki. Możesz być dumna z tego, że ukształ­to­wały cię kul­tury trzech kra­jów.

Kiedy karetka zabrała panią Jen­kins do szpi­tala, mama, tata, Eli­nor i młod­szy brat podzie­lili się jabł­kiem – to był jeden ze szwedz­kich zwy­cza­jów, który mama pie­lę­gno­wała – i życzyli sobie szczę­śli­wego nowego roku. Następ­nego dnia rano tata musiał być w pracy w por­cie, a mama miała do sprzą­ta­nia trzy domy po przy­ję­ciach syl­we­stro­wych. Eli­nor musiała się opie­ko­wać młod­szym bra­tem.

Otwo­rzyła drzwi dużej lodówki i się­gnęła po miskę z pokro­jo­nym ogór­kiem. Cie­kawe, czy coś się zmieni w 1960 roku? Ojciec ciężko pra­co­wał, a opuszki pal­ców mamy wyglą­dały jak suszone rodzynki. Wczo­raj to zauwa­żyła, kiedy razem jedli.

Eli­nor wypro­wa­dziła się z domu rodzin­nego. W pokoju znaj­du­ją­cym się w sute­re­nie hotelu miała wła­sne łóżko, małą szafę na ubra­nia i lampkę nocną, która przez cały czas się świe­ciła, bo przy świe­tle lampki Eli­nor odra­biała lek­cje.

Pew­nego pięk­nego dnia dziew­czyna miała stać się kimś.

Było jej tu dobrze, ale wie­działa, że tylko dzięki stu­diom otwo­rzą się dla niej drzwi, które dla dziew­cząt jej pocho­dze­nia są zazwy­czaj zamknięte. Dla­tego kursy w ponie­dział­kowe wie­czory były dla niej świę­to­ścią. Obec­nie uczyła się angiel­skiego. W żad­nym wypadku nie chciała mówić tak jak rodzice. Oby­dwoje mówili z sil­nym akcen­tem. W Not­ting Hill nie było to nic szcze­gól­nego, ale tutaj – nie­do­pusz­czalne. Język jest bar­dzo ważny. Ostat­nio ukoń­czyła kurs stylu. Kiedy weszła do sali, inne dziew­częta zro­biły wiel­kie oczy i gapiły się na nią, ale Eli­nor sta­rała się igno­ro­wać ich spoj­rze­nia. Chciała się nauczyć ety­kiety i trzy mie­siące póź­niej potra­fiła już utrzy­mać książkę na gło­wie i pić jed­no­cze­śnie her­batę, trzy­ma­jąc ele­gancko wycią­gnięty mały palec. Gdyby nie ten kurs, ni­gdy by się tego nie nauczyła. Tata maru­dził, że taki kurs dla dziew­czyny z jej kolo­rem skóry to pie­nią­dze wyrzu­cone w błoto, ale miała już dwa­dzie­ścia jeden lat i nie musiała go słu­chać. Naj­waż­niej­sze, że mama ją wspie­rała.

– Nie stój tak i nie śnij na jawie! Do roboty! – krzyk­nął szef, który aku­rat prze­cho­dził.

Eli­nor dygnęła.

– Oczy­wi­ście. Prze­pra­szam.

Ostroż­nie nabie­rała na łyżeczkę odro­binę kawioru ze sło­ika i kła­dła na kra­ker­sie, jak sobie tego życzyła pani Lan­sing. Jak dotąd zda­wało się, że nowy rok będzie taki sam jak stary.

Pod­nio­sła wzrok i spoj­rzała na wąskie okna pod dachem. Po szy­bach spły­wały kro­ple desz­czu. Faj­nie byłoby obser­wo­wać ukrad­kiem ele­gancko ubra­nych gości, któ­rzy tego wie­czoru prze­cha­dzali się po hotelu. Wszyst­kie kobiety wło­żyły z pew­no­ścią naj­ład­niej­sze suk­nie. Tak przy­naj­mniej mówili ci, któ­rym wolno było prze­by­wać pię­tro wyżej. Eli­nor do nich nie nale­żała. Nie wolno jej było prze­by­wać poza sute­reną.

Odkro­iła brzegi jasnego chleba.

Kolejna taca będzie zaraz gotowa do poda­nia.

Tylne świa­tła auto­busu znik­nęły za zakrę­tem. Jeśli Emma nie chciała, by strugi desz­czu lecą­cego z nieba prze­mo­czyły ją do suchej nitki, musiała wejść do budynku. Świa­tła i gło­śny śmiech dobie­ga­jący z końca ulicy kusiło ją i cho­ciaż wie­działa, że nie ma tam czego szu­kać, weszła do środka przez otwarte drzwi. Nikt jej nie zatrzy­mał, a jeśli ktoś zapyta, powie, że zabłą­dziła.

Ni­gdy cze­goś takiego nie widziała.

Zza kolumny obser­wo­wała towa­rzy­stwo i zdała sobie sprawę, że tak wła­śnie zacho­wują się nowo­cze­śni ludzie. Jeśli chce miesz­kać w Lon­dy­nie, musi do tego przy­wyk­nąć. Goście sza­leli na par­kie­cie i zda­wało się, że dobrze się bawią. W rogu zespół grał muzykę, któ­rej ni­gdy wcze­śniej nie sły­szała. Z muzyką kościelną nie miała nic wspól­nego – to było dla niej jasne.

Mama i bab­cia padłyby tru­pem, gdyby wie­działy, że Emma tu stoi i obser­wuje doro­słych, któ­rzy tak nie­przy­zwo­icie się zacho­wują. Męż­czyźni pozbyli się mary­na­rek, polu­zo­wali kra­waty, a kobiety zdjęły nawet buty. Koszule kle­iły się do spo­co­nych ciał panów. Emma zauwa­żyła, że robi się jej sucho w buzi. Nie mogła ode­rwać wzroku. Kiedy jeden z męż­czyzn bez skrę­po­wa­nia przy­cią­gnął w tańcu part­nerkę i poca­ło­wał, Emma zmu­siła się, by prze­stać patrzeć. Czuła, jak płoną jej policzki. Ni­gdy cze­goś takiego nie widziała. Ow­szem, czy­tała już o tym. Scho­wała w swoim pokoju pudełko z cza­so­pi­smami o modzie i muzyce, a książka, którą czy­tała wie­czo­rami, trak­to­wała o wyzwo­le­niu kobiet. Mama myślała, że czyta Biblię.

Dzi­siaj koń­czyła osiem­na­ście lat i cho­ciaż mama oraz bab­cia ze łzami w oczach zabro­niły jej opusz­czać dom rodzinny, Emma poże­gnała się i wsia­dła do pociągu. Można powie­dzieć, że ucie­kła. Nie mogła już dłu­żej wytrzy­mać.

Wol­ność. Jakże tęsk­niła do tego dnia! Od teraz sama będzie podej­mo­wać decy­zje. Roz­sądne decy­zje. Bo jeśli nie będzie się miała na bacz­no­ści, w krót­kim cza­sie wyj­dzie za mąż i będzie obar­czona dziec­kiem, jak wszyst­kie inne młode dziew­czyny we wsi, a tego chciała za wszelką cenę unik­nąć. Może nie jest jesz­cze cał­kiem doj­rzała, ale nie jest głu­pia. Emma miała ochotę spró­bo­wać, jak sma­kuje seks, ale naj­pierw się dowie, jak się zabez­pie­czyć, by nie zajść w ciążę.

Powoli zdjęła kape­lusz i poczuła, że mimo cie­pła w budynku jej stopy są zimne. Miała zno­szone buty, które nie chro­niły przed desz­czem i nie zatrzy­my­wały wody. Sta­rała się nie zwra­cać uwagi na prze­mo­czone poń­czo­chy. Miała w walizce drugą parę butów, ale chciała je zatrzy­mać, aż znaj­dzie jakieś zatrud­nie­nie.

– Porządna rodzina – powie­działa mama. – Pój­dziesz tylko do porząd­nej rodziny, ina­czej natych­miast tu wró­cisz, uparta dzie­wu­cho.

Emma domy­ślała się, że mama nie nazwa­łaby gości, któ­rzy tu się bawili, porząd­nymi, mimo błysz­czą­cych mate­ria­łów, biżu­te­rii i ide­al­nych fry­zur. Mama wyobra­żała sobie raczej rodzinę pastora z setką bacho­rów, któ­rym ktoś inny niż mama powi­nien wycie­rać nos, kąpać je i opie­ko­wać się nimi.

Emma nie bar­dzo lubiła dzieci, dla­tego nie zamie­rzała pra­co­wać jako opie­kunka. Miała więk­sze ambi­cje, ale ni­gdy z mamą o tym nie roz­ma­wiała. Mama powta­rzała w kółko, że Emma ma się nająć jako pomoc domowa, a potem wyjść za miłego, poboż­nego męż­czy­znę.

W tej kwe­stii matka i córka miały zupeł­nie odmienne wyobra­że­nia.

Emma chciała być bogata. Męż­czyźni mogli jej tylko pokrzy­żo­wać plany, dla­tego posta­no­wiła, że się nie zako­cha, ale będzie się bawić. Czy­tała o tym i brzmiało to nad­zwy­czaj nowo­cze­śnie i eks­cy­tu­jąco.

Lata sześć­dzie­siąte to będzie jej dzie­się­cio­le­cie, była tego pewna. Czuła rado­sne pod­nie­ce­nie. Pomysł, że można mieć wszystko i jed­no­cze­śnie być nie­za­leżną, był daleki od wize­runku kobiety, jaki wynio­sła z domu, ale w cza­so­pi­śmie, które po kry­jomu czy­tała, było napi­sane, że to moż­liwe.

– Au! – krzyk­nęła, kiedy ktoś w uni­for­mie bru­tal­nie chwy­cił ją za rękę i bez cere­gieli wyrzu­cił na ulicę.

Nie pro­te­sto­wała. Deszcz padał jesz­cze moc­niej niż przed­tem, ale była tak zado­wo­lona z tego dnia, że zupeł­nie jej to nie prze­szka­dzało.

– Ta muzyka w środku – zapy­tała męż­czy­znę – to jazz?

Spoj­rzał na nią wiel­kimi oczami. Potem roze­śmiał się.

– Jazz? Nie, moja panno, w hotelu Fla­na­gans nie jeste­śmy tacy sta­ro­świeccy. To rock.

Jego śmiech wciąż brzmiał w powie­trzu, kiedy się odwró­cił i ruszył do cie­płego wnę­trza.

Emma z nie­wiel­kiej odle­gło­ści obser­wo­wała, jak męż­czy­zna w stroju kucha­rza wyrzu­cił papie­rosa. Ener­gicz­nie chwy­ciła starą walizkę babci i pobie­gła do niego, by zapy­tać, do kogo powinna się zgło­sić, jeśli szuka pracy.

– Chwi­leczkę! – zawo­łała, ale deszcz zagłu­szył jej woła­nie.

Męż­czy­zna znik­nął na scho­dach pro­wa­dzą­cych do sute­reny. Emma ruszyła za nim. Widziała okna wycho­dzące na ulicę. Sły­chać było za nimi brzęk naczyń, śmiech i pod­nie­sione głosy. Emma uśmiech­nęła się. Była zachwy­cona. Jak wspa­niale być doro­słą!

Tuż przed dwu­na­stą Linda otwo­rzyła drzwi do kuchni. Pomoce kuchenne patrzyły na nią zszo­ko­wane. Znak, że czę­ściej powinna się tu poka­zy­wać. Pra­cow­nicy, któ­rzy dopiero od nie­dawna byli zatrud­nieni w hotelu, stali cicho jak myszki w ocze­ki­wa­niu inspek­cji.

Dla Lindy nie było to teraz ważne. Była głodna, lekko pod­pita i nie miała naj­mniej­szego zamiaru iść za radą przy­ja­ciółki i o pół­nocy kogoś poca­ło­wać. Wręcz prze­ciw­nie, chciała teraz coś zjeść, a potem iść spać. Goście będą się bawić bez niej rów­nie dobrze.

Pode­szła do niej sze­fowa kel­ne­rek i wska­zała na pewną osobę. W kuchni stała w kącie dziew­czyna, która wyglą­dała jak zmo­kła kura. Woda kapała z jej ohyd­nego kape­lu­sza.

– Nie mogę się jej pozbyć. Nie chce wyjść z kuchni – powie­działa sze­fowa kel­ne­rek, krę­cąc głową ze zde­ner­wo­wa­nia.

– Zajmę się tym – powie­działa Linda. – Pro­szę iść na górę do gości – potem zwró­ciła się do intruza. – Kim jesteś? – zapy­tała Emmę.

Linda miała sła­bość do uporu. Uwa­żała, że jest oznaką ambi­cji.

– Zmo­kłą kurą? – zapro­po­no­wała dziew­czyna.

Uśmiech­nęła się, poka­zu­jąc zadbane zęby.

– To widzę. Pytam, czego szu­kasz w hotelu.

– Zatrud­nie­nia.

– W noc syl­we­strową?

– Nie wyobra­żam sobie lep­szego momentu. Wła­śnie skoń­czy­łam osiem­na­ście lat – odpo­wie­działa z dumą.

Miała nie­na­ganną cerę, była otwarta i spra­wiała sym­pa­tyczne wra­że­nie.

– Zdej­mij ten kape­lusz – naka­zała Linda.

Na plecy dziew­czyny opadł długi war­kocz. Jej wygląd nie budził zastrze­żeń, ale fry­zurę miała sta­ro­modną.

– Jak ci na imię?

– Emma.

Lin­dzie zaczęło bur­czeć w brzu­chu. To był impuls.

– Naszy­kuj mi dwie kanapki – powie­działa. – Jeśli będą mi sma­ko­wać, dosta­niesz tu pracę, jeśli nie, wygo­nię cię z powro­tem na deszcz. Eli­nor pokaże ci, gdzie możesz zosta­wić swoje rze­czy i gdzie są szafki kuchenne. Ale żad­nej pomocy wię­cej. Masz dzie­sięć minut – Linda spoj­rzała na zega­rek. – Na miej­sca, gotowi, start!

Pro­blem z dziew­czę­tami pole­gał na tym, że kiedy już się wyszkolą, wtedy zawsze wycho­dzą za mąż, dla­tego prak­tycz­niej jest zatrud­niać chłop­ców, cho­ciaż dziew­częta na ogół lepiej wywią­zują się z obo­wiąz­ków. Pra­cują szyb­ciej, są dokład­niej­sze, a ta czarna dziew­czyna Eli­nor oka­zała się szczę­śli­wym nabyt­kiem w hote­lo­wej kuchni. Była sama, nie strzę­piła języka jak wiele innych i pra­co­wała cię­żej niż pozo­stałe. Poza tym miała talent. Kiedy wno­szono talerz, który wyszedł spod jej ręki, wyglą­dał zawsze nad­zwy­czaj sma­ko­wi­cie.

Linda miała wszystko na oku, cho­ciaż per­so­nel nie zda­wał sobie z tego sprawy. Dla niej było to oczy­wi­ste. Od dobrej pracy per­so­nelu wiele zale­żało. I od lojal­no­ści. Kto plot­ko­wał o gościach, wyla­ty­wał. Eli­nor chyba o nikim nie mówiła. Nie chciała się nawet zada­wać z kole­gami i kole­żan­kami z pracy, ani z nimi zadzie­rać. Było w tym coś wyjąt­ko­wego. Na ogół zawsze ktoś narze­kał w sute­re­nie, ktoś czuł się źle trak­to­wany. Kolor skóry Eli­nor był, nie­stety, wciąż powo­dem, dla któ­rego nie mogła jej prze­nieść do obsługi wyż­szego pię­tra, ale Linda miała zamiar zwięk­szyć zakres obo­wiąz­ków Eli­nor. Jeśli ta nowa okaże się wystar­cza­jąco dobra, Eli­nor weź­mie ją pod swoje skrzy­dła. Mało jest ambit­nych mło­dych dziew­cząt, dla­tego Linda wciąż takich szu­kała.

Dzie­więć minut póź­niej Emma przy­nio­sła jej duży talerz ze sma­ko­wi­cie wyglą­da­ją­cymi kanap­kami. Linda już dawno takich nie widziała.

– Sama je zro­bi­łaś? – zapy­tała.

Emma z prze­ko­na­niem ski­nęła głową.

Linda ugry­zła kanapkę i wes­tchnęła. Ten smaczny sos pod łoso­siem przy­go­to­wała Eli­nor. Linda od razu poznała smak ulu­bio­nego sosu.

– A sos?

Emma przy­tak­nęła bez mru­gnię­cia okiem.

Linda zasta­na­wiała się przez chwilę, potem odsu­nęła talerz.

– W porządku, Emmo, zatrud­nię cię. Ale nie ze względu na kanapki, bo te naszy­ko­wała Eli­nor, tylko dla­tego, że kła­miesz. Koniecz­nie chcesz dostać tę pracę, prawda?

Emma ski­nęła głową, tym razem jesz­cze ener­gicz­niej. Zaró­żo­wioną twarz dziew­czyny roz­ja­śnił uśmiech.

– Dostanę tę pracę?

– Tak, dosta­niesz. Będziesz dzie­lić pokój z Eli­nor. Licz się z tym, że zawsze mogę cię zawo­łać, jeśli będziesz mi potrzebna, a to może się stać o każ­dej porze dnia i nocy. Przyj­muję cię na mie­siąc próbny, potem razem z…

Zamil­kła zdzi­wiona, kiedy Big Ben głu­chymi, nie­uchron­nymi ude­rze­niami obwie­ścił nową dekadę.

Prze­ga­piła pół­noc. Zazwy­czaj stała o tej porze przy balu­stra­dzie i wzno­siła toast w stronę gości, któ­rzy z reguły zajęci byli sobą.

Ach, nic nie szko­dzi, że w nowy rok wcho­dzi w sute­re­nie z ludźmi, któ­rzy pra­co­wali tu cały dzień. Złoży to na karb tego, że za mało zja­dła, a za dużo wypiła.

Kiedy się odwró­ciła do per­so­nelu, nie uszło jej uwa­dze, że świeżo zatrud­niona Emma i Eli­nor uśmie­chały się do sie­bie. Linda miała wra­że­nie, że w tym momen­cie zro­zu­miała, jak ogromne zna­cze­nie mają dla innych wła­śnie się zaczy­na­jące lata sześć­dzie­siąte.

Jesz­cze raz ugry­zła kanapkę, potem kazała iść wszyst­kim do pokoju dla pra­cow­ni­ków. Eli­nor wzięła Emmę za rękę i obie pomknęły kory­ta­rzem. Tego wie­czoru Linda zapro­siła per­so­nel na szam­pana. Chwilę póź­niej strze­lały korki i sły­chać było rado­sny śmiech.

Sama wsia­dła do windy i udała się do biura. Tam cze­kała na nią whi­sky.

Następ­nego ranka, nago i z potwor­nym bólem głowy, robiła rundę po apar­ta­men­cie i zbie­rała rze­czy, które wie­czo­rem nie­dbale z sie­bie zrzu­ciła. Suk­nia leżała na sofie w salo­nie, jeden but wylą­do­wał tuż obok. Drugi zna­la­zła w końcu pod dużym, zło­tym lustrem w kory­ta­rzu. Biu­sto­nosz, pas do poń­czoch, poń­czochy i figi leżały na kupie na pod­ło­dze przed łóż­kiem. Kiedy już wszystko pozbie­rała, otwo­rzyła dwu­skrzy­dłowe drzwi szafy i odwie­siła suk­nię wie­czo­rową. Jeśli będzie ją chciała jesz­cze raz zało­żyć, musi ją dać do poprawki. Jak zawsze, z nostal­gią wodziła wzro­kiem po nie­zli­czo­nych suk­niach balo­wych wiszą­cych w sza­fie. Prze­je­chała pal­cami po sukni z deli­kat­nej różo­wej koronki. Kiedy ostat­nio miała ją na sobie? Na wspo­mnie­nie tej chwili poczuła ukłu­cie w sercu. Wspo­mnie­nia o innym życiu – życiu, które było tak bli­sko – zawsze spra­wiały jej ból.

Prze­su­nęła ręką po jasno­nie­bie­skiej sukni – tak jasnej, że można ją było wziąć za białą. Była uszyta z szy­fonu. Dół był tak sze­roki, że kilka kraw­co­wych musiało trzy­mać mate­riał, kiedy madame Pic­card go szyła.

Linda tań­czyła w jego sil­nych ramio­nach. Jego frak ide­al­nie paso­wał do sukni. Inni spe­cjal­nie odsu­nęli się na bok. Sto­pami ledwo doty­kała par­kietu. Jego spoj­rze­nie, które wię­ziło jej oczy. Krew pul­so­wała jej w żyłach. A potem… Potem on roz­pi­nał tysiące guzicz­ków na jej ple­cach, wolno, jeden po dru­gim, aż szy­fo­nowa suk­nia niczym chmurka opa­dła na dół, a jej dech zaparło.

Dla­czego nie pozbyła się tej sukni? Prze­cież wie­działa, że wspo­mnie­nia zła­mią jej serce.

Z hukiem zamknęła drzwi szafy.

Zasta­na­wiała się, czy zjeść śnia­da­nie, czy wypić coś na klina. W gło­wie jej dud­niło. Jeśli nie dosta­nie natych­miast kawy, będzie jesz­cze gorzej.

Ale goście bawili się dosko­nale i to było naj­waż­niej­sze. Nie po to w ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat wpro­wa­dziła hotel do strefy zysków, by teraz z niej wyjść. Opła­ciła się jej ciężka praca, a gwiazda hotelu Fla­na­gans wciąż świe­ciła na lon­dyń­skim hote­lo­wym fir­ma­men­cie. Kon­ku­ren­cja była duża. Wraz z hote­lami Savoy i Ritz jej nale­żał do tych, o któ­rych naj­czę­ściej się mówiło.

Mary została do późna i poże­gnała się obiet­nicą, że ode­zwie się w tygo­dniu. Jej mąż wyglą­dał cał­kiem rześko, choć był sporo star­szy.

– Bądźmy szczere, jest znacz­nie star­szy – powie­działa Mary, kiedy dys­ku­to­wały o tym, w jaki spo­sób daje o sobie znać taka róż­nica wieku.

Linda ni­gdy nie oswo­iła się do końca z myślą, że tych dwoje jest razem, ale rozu­miała oczy­wi­ście przy­ja­ciółkę, że ta zgo­dziła się w końcu na ślub.

To była dosko­nała par­tia, poza tym ich rodziny znały się całą wiecz­ność. Kiedy pierw­szy raz powie­działa „nie”, nie potrak­to­wał odmowy poważ­nie, rów­nież kiedy powie­działa „nie” po raz drugi. Kiedy zapy­tał po raz trzeci, wyma­chu­jąc jej przed oczami dużym dia­men­tem, powie­działa „tak”. „Z miło­sier­dzia”, jak potem stwier­dziła, ale Linda wie­działa, że Mary go kocha, cho­ciaż skar­żyła się, że poca­łunki i inne czu­ło­ści są coraz rzad­sze. Mąż Mary był nowo­cze­snym męż­czy­zną i zapro­po­no­wał jej nawet, by zna­la­zła sobie kochanka. Odrzu­ciła tę pro­po­zy­cję, choć bar­dzo tęsk­niła za fizyczną bli­sko­ścią. Bo tak wła­śnie było. Dla­tego flir­to­wała bez skrę­po­wa­nia, jeśli tylko nada­rzyła się oka­zja, ale flirt ogra­ni­czał się do pożą­dli­wych spoj­rzeń i poca­łun­ków, jak się zarze­kała.

– Pożą­dają mnie, czuję przy tym lek­kie pod­nie­ce­nie, ale na tym musi się koń­czyć. Ale że ty jesteś taka cno­tliwa, cho­ciaż nic cię nie powstrzy­muje, tego nie rozu­miem. Seks jest prze­cież cudowny – powta­rzała Lin­dzie i pro­po­no­wała jej jed­nego męż­czy­znę po dru­gim, któ­rzy w ten czy inny spo­sób mieli być wyjąt­kowi.

Jed­nak Linda dotąd nie poznała nikogo, kto by ją choć tro­chę inte­re­so­wał. Bogaci męż­czyźni są tak samo nudni jak mają­tek, który odzie­dzi­czyła.

Nagle ktoś nie­śmiało zapu­kał do drzwi. Linda rozej­rzała się za szla­fro­kiem, bo nie było go na wie­szaku obok szafy. On też leżał na pod­ło­dze. Gra­na­towy mate­riał, z któ­rego był uszyty, był w takim samym odcie­niu jak wykła­dzina pod­ło­gowa, dla­tego nie od razu go zauwa­żyła. Miała go na sobie dzi­siej­szej nocy? Nie mogła sobie tego przy­po­mnieć.

Mocno zaci­snęła pasek i przed dużym lustrem upew­niła się, że żadna szparka nie zdra­dza, że pod szla­fro­kiem jest cał­kiem naga. Jesz­cze spoj­rze­nie na zega­rek – była punkt dzie­wiąta. _Dokład­nie tak jak chcia­łam_, pomy­ślała i otwo­rzyła drzwi.

Emma – chyba tak się nazy­wała ta nowa dziew­czyna – weszła do środka z tacą ze śnia­da­niem i zatrzy­mała się na środku. Nie­zde­cy­do­wana roz­glą­dała się po pokoju.

Linda poka­zała na stół pod oknem, gdzie miała zwy­czaj jeść śnia­da­nie. Emma zosta­wiła tam tacę i znik­nęła tak szybko, jak się poja­wiła.

Dys­kretna. To dobry znak. Per­so­nel wie­dział, że ma się odzy­wać tylko wtedy, kiedy Linda zapyta. Ale skąd ta nowa miała to wie­dzieć? Poza tym Linda miała wra­że­nie, że ta młoda dziew­czyna jest raczej wyga­dana. Dzień wcze­śniej pew­nym wzro­kiem patrzyła Lin­dzie pro­sto w oczy, nie szep­tała i nie odwra­cała wzroku jak wiele innych. _Ambi­cja_, pomy­ślała Linda. Widziała to po niej i wła­śnie to jej impo­no­wało.

Nie spie­szyła się przy śnia­da­niu. Lon­dyn odsy­piał noc syl­we­strową. Kiedy się już ubie­rze i dopro­wa­dzi do stanu, w jakim może się poka­zać w hotelu, pój­dzie naj­pierw na mały spa­cer. Naj­bar­dziej lubiła to mia­sto, gdy wyglą­dało jak wymarłe.

1960.

Mimo wszystko było w nowym roku coś, co dawało nadzieję. Nie dla­tego, że wie­rzyła, że w 1960 roku będzie się wię­cej śmiać niż w 1959, tylko dla­tego, że z każ­dym rokiem smutne wyda­rze­nia, które cią­żyły jej przez ostat­nie lata, sta­wały się coraz bar­dziej odle­głe.

Nagle roz­le­gło się gło­śnie puka­nie do drzwi.

Linda wstała. Kto to może być?

Przed drzwiami stał Lau­rence, jeden z człon­ków rodziny, o któ­rej prasa pisała, że trzyma się razem.

– Czego chcesz? – zapy­tała ze zło­ścią.

Przy­glą­dał się przez chwilę swoim paznok­ciom, potem spoj­rzał jej surowo w oczy.

– Chcę, żebyś wie­działa, że 1960 będzie rokiem, w któ­rym wszystko stra­cisz. Szczę­śli­wego nowego roku, droga kuzy­neczko.ROZ­DZIAŁ 3

3

Lon­dyn 1949 rok

Kiedy sta­tek przy­bił do portu, Linda skie­ro­wała się do wyj­ścia. Żołą­dek miała jak z kamie­nia. Zwy­kle cie­szyła się na spo­tka­nie z tatą. Kiedy wpły­wali do portu, stała na pokła­dzie. Zazwy­czaj od razu rzu­cał się jej w oczy, bo machał i wołał do niej. Rów­nież inni pasa­że­ro­wie uśmie­chali się ze wzru­sze­nia, kiedy widzieli, jak ojciec brał ją w ramiona, pod­no­sił w górę i krę­cił się z nią w kółko, aż – śmie­jąc się – pro­siła, by prze­stał.

Kiedy sobie uświa­do­miła, że nie wie, kto ją dzi­siaj odbie­rze, łzy napły­nęły jej do oczu. Taty się nie spo­dzie­wała, to było pewne.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: