Mowa błazna. Odkrywanie sztuki chrześcijańskiej perswazji - Os Guinness - ebook

Mowa błazna. Odkrywanie sztuki chrześcijańskiej perswazji ebook

Os Guinness

0,0
29,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W erze globalizmu niemal wszyscy zajmują się autopromocją – prezentują się, tłumaczą, bronią bądź dzielą przemyśleniami i emocjami w sposób wcześniej niespotykany. To dlatego, jak pisze Os Guinness, można powiedzieć, że żyjemy w wielkiej świeckiej erze apologetyki. Co ta epoka apologetyki oznacza dla nas, wyznawców Jezusa? Czy jako chrześcijanie jesteśmy do niej przygotowani? Globalizacja daje nam przecież największą – od czasów Jezusa i apostołów – możliwość składania świadectwa.

Autor zwraca uwagę na istotny brak – zatraciliśmy umiejętność perswazji, sztukę przemawiania do ludzi, którzy z różnych powodów są obojętni lub oporni na nasze słowa. Odchodzimy od ewangelizacji, a skupiamy się na argumentowaniu. Staramy się wygrywać spory, zamiast zjednywać serca i umysły tych, do których chcemy dotrzeć z Dobrą Nowiną.

Os Guinness

Os Guinness, prapraprawnuk Arthura Guinnessa, założyciela i właściciela browaru Guinness Breweries, urodził się w Chinach podczas II wojny światowej, gdzie jego rodzice brali udział w misjach medycznych. Kształcił się w Anglii; ukończył studia licencjackie na Uniwersytecie Londyńskim, uzyskał doktorat z nauk społecznych w Oriel College Uniwersytetu Oksfordzkiego. Guinness, krytyk społeczny, założyciel Trinity Forum, organizacji chrześcijańskiej, prowadził liczne seminaria dla przywódców na całym świecie, był częstym mówcą i liderem seminariów na konferencjach politycznych i biznesowych zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych. Jest autorem lub redaktorem ponad trzydziestu książek, m.in. The Call, Time for Truth, A Free People's Suicide, The Global Public Square. Mieszka z żoną Jenny w pobliżu Waszyngtonu.

W obliczu mnóstwa wyzwań współczesności, od technologii, przez globalizację i polityczny marketing, po relatywizm moralny, czujemy pokusę rozwijania odosobnionej, bezpiecznej, reakcyjnej metody – dziesięć kroków do z góry przyjętego wniosku. Guinness robi coś zgoła przeciwnego. Podobnie jak G.K. Chesterton we wcześniejszej epoce, przypomina nam, że prawda jest raczej niewiarygodna, to znaczy podejrzana dla niewspomaganego rozumu. Autor opowiada się za szerokim spektrum argumentów, które mają twórczy charakter i prowadzą do zaskakującej prawdy – nieprzewidywalnej miłości Boga.

William Edgar, profesor apologetyki, Westminster Theological Seminary

Mowa błazna to bezpośrednia prezentacja wewnętrznej logiki i retoryki perswazyjnej, która ukazuje, jak przenieść słuchaczy od niewiary i wątpliwości do przekonania co do prawdy wiary chrześcijańskiej. Guinness skupia się nie tylko na naturze efektywnej argumentacji, ale też na charakterze, etyce i wierze apologety. Ta doniosła pod względem intelektualnym i do głębi praktyczna książka zachwyciła mnie. Zachwyci też Ciebie.

James W. Sire, pisarz, The Universe Next Door, Echoes of a Voice oraz Apologetics Beyond Reason

W czasach, gdy apologetyka chrześcijańska zdaje się wygrywać bitwy, ale przegrywa wojny, Kościoły porzucają ewangelizację i strategie biblijne są ignorowane, Mowa błazna Osa Guinnessa wydaje się niezbędna i nadzwyczaj ważna. Wnikliwy autor prowadzi nas z humorem i głębią refleksji, przywraca też sztuce opowiadania o Chrystusie jej uwodzicielski urok. […] Nazywa siebie dłużnikiem Petera Bergera, C.S. Lewisa, Francisa Schaeffera, G.K. Chestertona i wielu innych, czytelnicy zaś będą jego dłużnikami za sprawą syntezy i mądrości, właściwych dla Guinnessa, który ze świeżością i odkrywczością odnosi się do dobrodziejstw z przeszłości. Wszyscy ludzie powinni się dowiedzieć, że Bóg ich kocha i że Bóg wybacza. Mowa błazna przygotuje nas lepiej do głoszenia tej wiedzy. Polecam tę książkę z całego serca.

Jerry Root, profesor nadzwyczajny z dziedziny ewangelizacji, Wheaton College

Summa

Nazwa serii nawiązuje do tytułu dwóch wielkich dzieł świętego Tomasza z Akwinu, który koncentrował się na tym, że chrześcijaństwo nie podważa wartości poznania intelektualnego. Proponujemy czytelnikowi publikacje, których autorzy nie boją się rzeczowej dyskusji prowadzącej do wykazania prawdziwości chrześcijaństwa. Mamy nadzieję, że będzie to doskonała lektura i nieocenione źródło wiedzy dla tych, którzy szukają argumentów na rzecz chrześcijaństwa oraz wszystkich wątpiących, a nawet niewierzących. Ci ostatni znajdą okazję, by wypróbować swoją niewiarę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 423

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału – Fool’s Talk. Recovering the Art of Christian Persuasion
Copyright © 2015 by Os Guinness
Copyright © for this edition by Fundacja Prodoteo, Warszawa 2020
Originally published by InterVarsity Press as Fool’s Talk by Os Guinness. © 2015 by Os Guinness. Translated and printed by permission of InterVarsity Press, P.O. Box 1400, Downers Grove, IL 60515, USA. www.ivpress.com.
Konsultacja merytoryczna – Rafał Pokrywiński
Redaktor prowadzący – Magdalena Pabich
Korekta – Lidia Kozłowska
Projekt okładki i stron tytułowych – Zofia Kicinski
Skład i łamanie – Stanisław Tuchołka • panbook.pl
Wydanie 1
ISBN 978-83-66665-00-2 (PDF) ISBN 978-83-66665-01-9 (EPUB) ISBN 978-83-66665-02-6 (MOBI)
Fundacja Prodoteo ul. Rudzka 9 lok. 54 01-689 Warszawacontragentiles.pl
Konwersja:eLitera s.c.

D.O.M.

oraz Peterowi L. Bergerowi,

uczonemu, mentorowi, przyjacielowi,

Wielkiemu Mistrzowi Komedii i nie tylko

A ponadto, że Kohelet był mędrcem, wpajał także wiedzę ludowi. I słuchał, badał i ułożył wiele przysłów. Starał się Kohelet znaleźć słowa piękne i rzetelnie napisać słowa prawdy. Słowa mędrców są jak ościenie, a zdania zbiorów przysłów – jak [mocno] wbite gwoździe.

Księga Koheleta

Rozumny, kto swój rozum w czas zataić umie.

Ajschylos, Prometeusz skowany

Wiesz ty, jakeś powinien na punkcie mów postępować i mówić, abyś się jak najwięcej bogu podobał?

Sokrates w Fajdrosie Platona

Nic bowiem nie jest tak giętkie ani tak łatwe do kierowania tam, gdzie chcesz, jak ludzka mowa.

Cyceron, Omówcy

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo.

Ewangelia według św. Jana

Nie posłał mnie Chrystus, abym chrzcił, lecz abym głosił Ewangelię, i to nie w mądrości słowa, by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża. Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas, którzy dostępujemy zbawienia. Napisane jest bowiem: „Wytracę mądrość mędrców, a przebiegłość przebiegłych zniweczę”.

Gdzież jest mędrzec? Gdzie uczony? Gdzie badacz tego, co doczesne? Czyż nie uczynił Bóg głupstwem mądrości świata?

Skoro bowiem świat przez mądrość nie poznał Boga w mądrości Bożej, spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia słowa zbawić wierzących.

Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan, dla tych zaś, którzy są powołani, tak spośród Żydów, jak i spośród Greków, Chrystusem, mocą Bożą i mądrością Bożą. To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi.

Pierwszy List do Koryntian

Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna.

List do Hebrajczyków

Czasem dowcip miły lepiej niż oburzenie ważność spraw wypowie.

Horacy, Satyry

Gdzie klucze zmysłów tępe, tam istotyŚmiertelne, widzisz, prosto w obłęd lecą.

Dante, Raj

A całe życie ludzkie czymże jest innym jak nie jakąś komedią, w której każdy występuje w innej masce i każdy gra swoją rolę, dopóki reżyser nie sprowadzi go ze sceny?

Erazm z Rotterdamu, Pochwała głupoty

Na świecie pełno jest gniewu, nienawiści, wojen.Jak to się skończy, jeśli będziemy stosować tylko kule i ogień?Nie jest wyczynem spalić człowieka. Wielkim osiągnięciem jest go przekonać.

Erazm z Rotterdamu, List do Lutra

Żart bywa nie raz proroctwem.

William Shakespeare, Król Lear

Zadaniem komedii jest poprawiać przywary ludzkie.

Molier, Przedmowa do Świętoszka

Nic bardziej nie śmieszy niż zdumiewający niestosunek pomiędzy tym, czego się spodziewamy, a co widzimy.

Blaise Pascal, Prowincjałki

Nad tych, co niby-mądrzy, większych głupców nie ma.

John Donne, Potrójny głupiec

Z drzewa tak rosochatego, z jakiego zrobiony jest człowiek, nie można wyciosać czegoś zupełnie prostego.

Immanuel Kant, Rozprawy z filozofii historii

Człowiek jest jedynym zwierzęciem, które się śmieje i szlocha; jest bowiem jedynym zwierzęciem porażonym rozbieżnością pomiędzy tym, jak jest, a jak powinno być.

William Hazlitt

Nie trzeba tak wyczerpywać przedmiotu, aby nic nie pozostało dla czytelnika. Nie chodzi o to, aby czytał, ale aby myślał.

Monteskiusz, O duchu praw

Tęsknić! Tęsknić! Tęsknić, umierając, nie móc umrzeć z tęsknoty!

Friedrich Nietzsche, Narodziny tragedii

Obiekcje, z którymi spotyka się obecnie chrześcijaństwo, nie ograniczają się do określonych doktryn lub punktów domniemanego konfliktu z naukami przyrodniczymi, [...] ale rozciągają się na cały świat i miejsce człowieka, sposób pojmowania całego systemu rzeczy, naturalnego i moralnego, którego częścią jesteśmy. [Chrześcijaństwo] nie staje w obliczu sprzeciwu dotyczącego szczegółu, tylko zasady. Okoliczności wymuszają taką samą rozpiętość linii obrony. Przedmiotem ataku jest całościowa perspektywa chrześcijańska, a najskuteczniejszą metodą reakcji na tę napaść jest wyjaśnienie i potwierdzenie tej perspektywy.

James Orr, The Christian View of God and of the World

[Człowiek] jako jedyny wśród zwierząt jest wstrząsany tym pięknym szaleństwem, którym jest śmiech; zupełnie jakby dostrzegał w kształcie wszechświata jakiś sekret, ukryty przed samym wszechświatem.

G.K. Chesterton, Wiekuisty człowiek

Każdy dowcip jest małą rewolucją.

George Orwell, Funny but Not Vulgar

Bliska relacja humoru i wiary wywodzi się z faktu, że jedno i drugie zajmuje się niespójnościami naszej egzystencji. Przedmiotem zainteresowania humoru są niespójności przyziemne, wiary – te ostateczne. Tak humor, jak i wiara są przejawami wolności ludzkiego ducha, jego możności trwania poza życiem, oglądu siebie i całej sceny. [...] Śmiech jest naszą reakcją na bezpośrednie niespójności oraz te, które nas w zasadzie nie dotykają. Wiara jest jedyną możliwą reakcją na największe niespójności egzystencji zagrażające sensowi życia. [...] Wiara jest finalnym zwycięstwem nad niespójnością, finalnym twierdzeniem na temat sensu bytu.

Reinhold Niebuhr, Humor and Faith

Śmiech ma głębokie znaczenie światopoglądowe. [...] to szczególna uniwersalna perspektywa, z której świat widać inaczej, ale wcale nie gorzej (jeśli nie lepiej) niż z pozycji powagi. [...] Pewne, bardzo istotne, aspekty świata są dostępne jedynie dla śmiechu.

Michaił Bachtin, Twórczość Franciszka Rabelais’go

Czasami musimy się śmiać, by postrzegać. [...] Komedia jest wnikliwsza od tragedii.

Peter L. Berger, Redeeming Laughter

Modlę się żarliwie, by Bóg powołał nowe pokolenie chrześcijańskich apologetów lub krasomówców, którzy będą łączyli absolutną lojalność wobec biblijnej Ewangelii i niezachwianą wiarę w potęgę Ducha z głębokim i wrażliwym zrozumieniem współczesnych alternatyw dla Ewangelii.

John R.W. Stott, Your Mind Matters

Wstęp

ODZYSKAĆ UTRACONĄ SZTUKĘ

Obecnie wszyscy jesteśmy apologetami i stoimy u zarania wielkiej epoki apologetyki człowieczeństwa, a przynajmniej niektórzy tak twierdzą, ponieważ nasz opleciony siecią świat i era globalizmu sprawiły, że wyrażanie i prezentowanie poglądów, dzielenie się nimi, bronienie i sprzedawanie siebie stały się codziennością niezliczonej rzeszy ludzi na całej ziemi, tak chrześcijan, jak i przedstawicieli innych religii. Wiek Internetu to, jak się powiada, wiek „ja” i selfie. Świat jest pełen ludzi pełnych siebie. Epokę tę można podsumować stwierdzeniem: „Piszę posty, więc jestem”.

Wyrażę się jeszcze jaśniej. Połączenia międzyludzkie w epoce globalnej zostały wyniesione na naprawdę globalny poziom, z bezprecedensową szybkością i na bezprecedensową skalę. Wszyscy są wszędzie i każdy może komunikować się z każdym, w dowolnym miejscu i czasie, natychmiast i tanio. Komunikacja za pośrednictwem portali społecznościowych w epoce e-maili, esemesów, telefonów komórkowych, tweedów i Skype’a nie polega na tym, że „nieliczni docierają do wielu”, jak w epoce książek, gazet i telewizji, ale na tym, że „wielu dociera do wielu” i to przez cały czas.

Jeden ze skutków takiego poziomu globalizacji jest oczywisty. Komunikacja aktywna i interaktywna jest na porządku dziennym. Od najkrótszych wiadomości i tweetów przez najprostsze strony internetowe, najbardziej buntownicze blogi, po najczęściej odwiedzane portale – codzienna komunikacja w połączonym siecią świecie potwierdza, że obecnie wszyscy zajmują się niestrudzenie autopromocją – prezentują się, tłumaczą się, bronią się, sprzedają się bądź dzielą się swoimi przemyśleniami i emocjami w sposób niespotykany w historii ludzkości. To dlatego można powiedzieć, że żyjemy w wielkiej świeckiej erze apologetyki. Cały świat zajmuje się apologetyką bez wiedzy o tym, jak rozumieją ją chrześcijanie. Wszyscy jesteśmy apologetami, nawet jeśli tylko publikujemy aktualizacje na Tweeterze lub innych portalach, dzieląc się nimi z wirtualnymi przyjaciółmi i cyberspołecznością. Mówi się nam, że wielkim celem życia jest zdobywanie jak największej uwagi społecznej i docieranie z produktami do jak najszerszego grona odbiorców na świecie – a przecież najważniejszym naszym produktem jesteśmy My.

Czy chrześcijanie są przygotowani do tej nowej epoki? My, wyznawcy Jezusa, jesteśmy świadkami prawdy i sensu Jego życia, śmierci i zmartwychwstania, które stanowią sedno naszego powołania. Jesteśmy rzecznikami naszego Pana, a głoszenie Go mamy zapisane w genach. Nasza wiara jest apologetyczna w całym tego słowa znaczeniu. Bez względu na media, wielu z nas wciąż jeszcze nie osiągnęło w sztuce apologetyki poziomu dorównującego Dobrej Nowinie, która dociera w głąb ludzkiego serca, dorównującego też subtelności ludzkiego umysłu, jego potędze i elastyczności, spektrum ludzi i spraw napotykanych przez nas na co dzień w tym wyjątkowym świecie, w którym „wszyscy są teraz wszędzie”.

Co „wielka epoka apologetyki” oznacza dla nas, wyznawców Jezusa? Pełen zakres tego zagadnienia wykracza znacznie poza ramy tej książki. Z jednej strony nasza epoka daje największą możliwość składania chrześcijańskiego świadectwa od czasów Jezusa i apostołów, więc powinniśmy skorzystać z okazji i podejmować śmiałe i pomysłowe działania. Jeśli bowiem „wielka i obiecująca brama”, o której pisał św. Paweł, miałaby się kiedyś otworzyć ponownie, to właśnie teraz.

Z drugiej strony jednak musimy się realnie zmierzyć z licznymi wyzwaniami nowej ery komunikacji, ponieważ pewne jej osobliwości w istocie utrudniają komunikację, zamiast ją ułatwiać. Musimy również poradzić sobie z faktem, że epoka globalizacji odsłoniła słabości w naszym obecnym podejściu do dzielenia się wiarą i wymagają one naprawienia – przede wszystkim wiele prób chrześcijańskiej apologetyki dostało się we wzburzone wody wielkiego zderzenia filozofii modernizmu i postmodernizmu.

Dlatego też ta książka zajmuje się kwestią jak najbardziej na czasie i pilną – uzdrowienia podstawowego i poważnego braku we współczesnej komunikacji chrześcijańskiej – a także zagadnieniem szerszej wizji głoszenia, które pomoże nam poczynić postępy i wykorzystać jak najpełniej te nowe czasy. Ci, którzy pragną zgłębiać szerzej zagadnienie apologetyki, znajdą wiele doskonałych książek na ten temat. Christian Apologetics Past and Present pod redakcją Williama Edgara i Scotta Oliphinta to antologia najlepszych tekstów na przestrzeni wieków. History of Apologetics kardynała Avery’ego Dullesa to wyborny przegląd tej dyscypliny. Do najlepszych podsumowań współczesnej apologetyki w wydaniu chrześcijańskich filozofów należą: Handbook of Christian Apologetics Petera Kreefta i Ronalda Tacellego oraz Christian Apologetics Douglasa Groothuisa. New Dictionary of Christian Apologetics to prawdziwa kopalnia encyklopedycznej wiedzy na ten temat[1].

Ta książka skupia się na węższej kwestii i prostym problemie – zatraciliśmy sztukę chrześcijańskiej perswazji i musimy ją odzyskać. Ewangelizacja żyje i miewa się dobrze w rozwijających się szybko kościołach Globalnego Południa, gdzie wyzwaniem jest odzyskanie zapału do bycia uczniem i rozeznania we współczesnym świecie, które dorównywałoby temu zapałowi. Jednakże w świecie rozwiniętym, który jest pluralistyczny i postchrześcijański, obserwujemy pilną potrzebę odzyskania sztuki perswazji, abyśmy mogli odpowiedzieć na palące kwestie. Niektóre denominacje zachodniego chrześcijaństwa skutecznie porzuciły ewangelizację z rozmaitych powodów, a inne przemawiają tak, jakby chrześcijańskie prawdy i przekonania były zawsze łatwo zrozumiałe dla każdego, bez względu na stan serca słuchacza, a także jego światopogląd i kulturę. Jeszcze inne zaczęły polegać na utartych sztampowych podejściach do Ewangelii i apologetyki, jakby wszyscy słuchacze byli tacy sami.

Połączenie odejścia od ewangelizacji[2], rozejście się ewangelizacji, apologetyki i postawy ucznia oraz ignorowanie ludzkiej różnorodności stanowi poważny problem. Prawdopodobnie właśnie to stoi za faktem, że wielu chrześcijan, pojąwszy nieskuteczność współczesnych podejść i wyczuwając niepopularność i niewiarygodność chrześcijańskiego świadectwa, po prostu zamilkło i zrezygnowało z ewangelizacji w ogóle, czasami z ulgą chowając swoje wykręty za maską nowo odkrytego zamiłowania do sprawiedliwości społecznej, której wolno zapomnieć już o nieokrzesanym stylu Ewangelii. W najlepszym razie wielu z nas, którzy traktujemy nowinę o Jezusie poważnie, jest chętnych i gotowych dzielić się nią z ludźmi otwartymi, zainteresowanymi lub jej potrzebującymi. Jesteśmy jednak mniej skuteczni, gdy napotykamy ludzi, którzy otwarci nie są, nie przejawiają zainteresowania ani nie czują potrzeby – innymi słowy, ludzi zamkniętych, obojętnych, wrogich, sceptycznych lub apatycznych, a przez to wymagających perswazji.

Krótko mówiąc, wielu z nas brakuje ważnego elementu komunikacji, widocznego wyraźnie w Ewangelii i całym Piśmie Świętym, ale w zasadzie nieobecnego w dzisiejszych kościołach – umiejętności perswazji, sztuki przemawiania do ludzi, którzy z różnych powodów są obojętni lub oporni na nasze słowa. Po prostu się z nami nie zgadzają i nie są otwarci na to, co mamy do powiedzenia.

Utrata umiejętności perswazji? Może się to wydawać dziwaczne, niemalże niewyobrażalne, że chrześcijańska komunikacja straciła coś tak istotnego dla swojej misji. A jednak w wielkim stopniu tak się właśnie stało i dlatego mamy przed sobą wyzwanie myślenia o apologetyce w sposób nie tylko świeży, ale też wierny i niezależny – wierny w tym sensie, że kształtowany przez imperatywy prawd chrześcijańskich, a niezależny dlatego, że zasadniczo niedostrzegany w sposobach myślenia obcych myśleniu chrześcijańskiemu. Dlatego ta książka opowiada nie tylko o utracie sztuki chrześcijańskiej perswazji. Mówi również o apologii serca, egzystencjalnym podejściu do dzielenia się wiarą, które uważam za głębsze i wierniejsze, jak również skuteczniejsze od powszechnych podejść stosowanych przez wielu ludzi. Chrześcijańska apologia miała na przestrzeni wieków wielu partnerów w dyskusji – w szczególności była to wielka tradycja klasycznej retoryki zapoczątkowana przez Greków i Rzymian. Miała również licznych oponentów i sparingpartnerów – ostatnimi czasy orzeźwiającym wyzwaniem okazali się nowi ateiści. Wszystkie te wyzwania niosły niewątpliwe korzyści, lecz do ich niefortunnych efektów ubocznych należy zaliczyć to, że wielu apologetów straciło kontakt z ewangelizacją i skupiło się na „argumentach”, a zwłaszcza na wygrywaniu sporów, a nie zjednywaniu serc i umysłów ludzi. Musimy dzisiaj na nowo połączyć ewangelizację z apologetyką i zadbać o to, by nasze najlepsze argumenty kierować na zjednywanie ludzi, a nie tylko zwyciężanie sporów. Równocześnie powinniśmy dążyć do tego w sposób, który zgadza się z samą Ewangelią.

Faktem jest, że znaczna część współczesnego głoszenia ignoruje głębsze rozumienie duchowych i filozoficznych sposobów, w jakie ludzie myślą o wierze, dokonują zmiany wiary, a także tego, jaki jest wpływ różnych kultur i sposobów życia na myślenie i przekonania. Co zdaje się jeszcze ważniejsze, dzisiejsze głoszenie często ignoruje podstawowe biblijne rozumienie anatomii ludzkiej niewiary, to, jak Bóg zwraca się do tych, którzy Go ignorują lub odrzucają, i to, jak my również powinniśmy się uczyć zwracać do ludzi, gdziekolwiek się znajdują i cokolwiek myślą o Bogu, Kościele i o nas. Sedno problemu sprowadza się do kwestii serca.

Moja własna droga ku wierze była nie tylko intelektualna; wiązała się z długą, powolną, krytyczną debatą, jaką prowadziłem w umyśle w szkole i na studiach. Z jednej strony słuchałem argumentów takich sławnych ateistów, jak Friedrich Nietzsche, Jean Paul Sartre i Albert Camus, a z drugiej chrześcijańskich myślicieli, jak Blaise Pascal, Fiodor Dostojewski, G.K. Chesterton i C.S. Lewis. Choć więc postawa głoszona w tej książce jest dzisiaj rzadkością, zdecydowanie nie jestem tym jednym jedynym. Stoję na barkach gigantów wiary, którzy żyli przede mną. Mój dług wobec nich stanie się oczywisty w miarę lektury, a ja wyraźnie zaznaczam swoje niedociągnięcia w podążaniu za ich przykładem. Musimy razem stawić czoło próbie naszych czasów: Jak możemy mówić w imieniu naszego Pana w sposób oddający sprawiedliwość cudowi, którym jest Bóg, doniosłości Dobrej Nowiny, którą nam powierzył, podstępnemu uporowi ludzkiego serca i umysłu, jak również szerokiemu spektrum wyzwań współczesnego świata i niewyobrażalnym perspektywom jutra? Krótko mówiąc, jak my, wyznawcy Jezusa, możemy być tak przekonujący, jak byśmy chcieli? Ni mniej, ni więcej, tylko to jest celem naszych poszukiwań.

1

KREATYWNA PERSWAZJA

Barwny i kontrowersyjny powieściopisarz Norman Mailer został kiedyś poproszony o wygłoszenie wykładu na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. To było w czasach, gdy słynął z jadowitych komentarzy na temat feminizmu i chełpił się publicznie, że jest „championem męskich szowinistycznych świń”. Wiele studentek drażniło jego obnoszenie się z bigoterią, jak również doprowadzał je do szału sam fakt, że go w ogóle zaproszono, dlatego duża grupa feministek postanowiła przyjść na wykład i tak mu się dać we znaki, żeby pożałował przyjęcia zaproszenia. Z ich punktu widzenia Mailer był chamskim, bezwstydnym mizoginem, któremu należało pokazać, gdzie jest jego miejsce.

Jak wynika z kilku relacji z tego wydarzenia, kiedy Mailer wkroczył na salę wykładową, atmosfera wręcz iskrzyła. Ostrzeżono go zawczasu, że feministki zachowają się wrogo i tylko na niego czekają. Mailer przeszedł pewnym krokiem przez tłum, stanął na mównicy i oznajmił, że ma coś ważnego do powiedzenia, dlatego ci, którzy zamierzali buczeć i gwizdać, powinni natychmiast dać temu upust. Wtedy rzucił rękawicę: „Niech każdy z zebranych, kto uważa mnie za męską szowinistyczną świnię, zacznie buczeć”.

Jak na dany znak, feministki zaczęły głośno i szyderczo syczeć i buczeć, po czym przeszły do szyderczego śmiechu i głośnych wyrazów dezaprobaty okraszonych ironicznymi gwizdami ludzi siedzących w innych częściach sali. Istne pandemonium trwało przez jakiś czas, ale, co było nieuchronne, musiało wybrzmieć. Feministki nie mogły buczeć bez końca i wrzawa ucichła. Mailer podszedł do mikrofonu, popatrzył na nie z góry, milczał przez sekundę lub dwie, po czym rzekł: „Ale z was grzeczne kobietki, co?”. (Tu nieco łagodzę jego słowa).

Przez chwilę nie było wiadomo, co się wydarzy. Plan mógł nie wypalić i wywołać chaos. Jednak wrogie napięcie osłabło. Mailer wykazał się mistrzowskim sprytem, czym wywołał śmiech i aplauz wielu słuchaczy. Z relacji wynika, że nawet najbardziej zatwardziałe feministki były zdumione faktem, że uległy jego podstępowi i słuchały go potem w ponurym milczeniu.

Mailer, rzecz jasna, traktował wiarę chrześcijańską z taką samą zjadliwością i lekceważeniem jak kobiety i każdego, z kim się nie zgadzał, a jego mizoginia osiągnęła niewybaczalny poziom. Arogancki szowinizm wobec kobiet, wzmocniony opowieściami o sześciu małżeństwach, dzieliły lata świetlne od przykładu i nauk Chrystusa. Nasz Pan zawsze traktował kobiety z szacunkiem i godnością wyróżniającą się na tle wszystkich czasów. Niemniej my, wyznawcy Jezusa, powinniśmy wziąć pod uwagę jedno – chociaż Mailer ze swoim dogmatyzmem i treścią argumentów był jak najbardziej daleki Jezusowi, to jednak pod względem stylu komunikacji był mu znacznie bliższy niż wielu wyznawców Chrystusa.

Mailer uciekł się do czegoś, co nazywam kreatywną perswazją lub sabotażem przez zaskoczenie. Do osób skłonnych odrzucić to, co miał do powiedzenia, zwrócił się w sposób, który pozwolił im dostrzec, do czego zmierzał – i to wbrew ich woli. 

Taka kreatywna perswazja realizowana zgodnie ze słowami Jezusa i Pismem Świętym ma kapitalne znaczenie dla dzisiejszych wspólnot kościelnych, ponieważ my, zachodni chrześcijanie, doświadczamy rażącej słabości, z którą musimy się zmierzyć. Jeszcze raz przedstawię problem: Niemal każde nasze świadectwo i przejaw komunikacji zakłada, że ludzie są otwarci na nasze słowa, a przynajmniej zainteresowani, nawet jeśli nie czują potrzeby, by je usłyszeć. Tymczasem większość ludzi po prostu nie jest ani otwarta, ani zainteresowana, ani w potrzebie, a w większej części rozwiniętego współczesnego świata żyje mniej otwartych ludzi niż pokolenie wcześniej. Wręcz więcej osób prezentuje wrogie nastawienie, a chrześcijaństwo zachodnie nie spotykało się z taką wrogością od stuleci. Za sprawą eksplozji pluralizmu w ciągu minionych pięćdziesięciu lat świat stał się dramatycznie bardziej zróżnicowany, a wskutek nasilenia się wojny kulturowej w wielu zachodnich krajach zaczęto znacznie bardziej lekceważyć wiarę. Krótko mówiąc, sfera publiczna w wielu krajach stała się bardziej świecka, a sfery prywatne bardziej zróżnicowane. Dlatego musimy mówić wieloma językami, nie tylko „chrześcijańskim”, i musimy w sposób perswazyjny przemawiać do serc i umysłów ludzi, którzy na początku często słuchają nas z uprzedzeniem, pogardą, zniecierpliwieniem, a niekiedy gniewem.

Każdy człowiek stąpający po ziemi jest w pewnym momencie otwarty, zainteresowany i w potrzebie – a kiedy tak się dzieje, powinniśmy być zawsze dobrze usposobieni, chętni i gotowi przemawiać i wskazać na Tego, który jest centrum i duszą wszystkiego, co nadaje życiu sens i wartość. Istnieją jednakże doniosłe teologiczne powody, dla których większość ludzi przez przeważającą część życia nie przejawia otwartości i zainteresowania, a także przyczyny historyczne i kulturowe, dla których w świecie Zachodu silniejsze zamknięcie się, wrogość i obojętność dotykają jeszcze więcej ludzi niż w czasach naszych przodków. We współczesnym świecie musimy się raz po raz mierzyć z tym, że świat wcześniejszych pokoleń przeminął bezpowrotnie.

WPAŚĆ WE WŁASNE SIDŁA

Uprzedzenia Normana Mailera, chociaż umiejętnie przez niego bronione, nie mogą być inspiracją dla chrześcijańskiej apologii. Dlatego przyjrzyjmy się biblijnemu przykładowi takiej samej kreatywnej perswazji – historii proroka Micheasza opisanej w 1 Księdze Królewskiej w rozdziale 22, wersach 1–28. W pewnym niesprecyzowanym roku w historii Izraela po podziale królestwa król judzki Jozafat udał się z Jerozolimy do Samarii, żeby naradzić się ze swym kuzynem, królem izraelskim Achabem. Chcieli zawrzeć sojusz, by przejąć sporne terytorium zajęte przez Syryjczyków. Zadawali proste pytania swojej radzie wojennej. Czy powinni zawrzeć sojusz i zaatakować Syryjczyków wspólnymi siłami? Czy kampania ta zyska poparcie Boga i zakończy się zwycięstwem?

Naturalną koleją rzeczy wezwano proroków z Samarii, by zyskać dla planu boskie poparcie. No bo czemu mają służyć duchowni w czasach konfliktu? Błogosławienie oddziałów szturmowych to przecież główne zadanie biskupa. W tym wypadku nadworni prorocy byli posłuszni i jednogłośnie przedstawili opinię, która przypadkiem okazała się zgodna z tym, co królowie mieli nadzieję usłyszeć. Czterystu proroków oznajmiło, że dwaj królowie powinni zaatakować i wygrać! Dla wzmocnienia swojego przekazu niektórzy z nich – utalentowani mówcy uciekający się do sposobów, które zachwyciłyby amatorów współczesnej komunikacji – stworzyli pomoce wizualne. Jeden z nich, niejaki Sedecjasz, przyniósł żelazne rogi, żeby pokazać, iż władcy będą bóść nimi wroga i wszystko, co napotkają na drodze.

Niewątpliwie było to imponujące przedstawienie i zgodnie z zamiarem wywarło wrażenie na będących jego odbiorcami królach. Jednakże z jakiegoś powodu król Jozafat, który w przeciwieństwie do Achaba pozostawał wierny Bogu Izraela, nie był zadowolony z jednomyślności nadwornych proroków kuzyna. Dlatego spytał swego sprzymierzeńca, czy znajdzie się u niego jakiś inny prorok, którego mogliby zapytać o zdanie.

„Jest jeszcze jeden mąż, [...] ale [...] nie prorokuje mi dobrze, tylko źle”.

Pierwszy atak na proroka Micheasza – zawsze wieszczył Achabowi nieszczęście. Kiedy król Achab posłał sługę po Micheasza, sytuacja uległa pogorszeniu. Micheasz usłyszał: „Przepowiednie tych proroków są jednakowo pomyślne dla króla. Niechże więc twoja przepowiednia będzie taka, jak każdego z nich, żebyś zapowiedział powodzenie”. Innymi słowy, Micheasza ściągnięto na radę wojenną, nie zgadzał się z pozostałymi prorokami, ale dostał surowy rozkaz, żeby mówić dokładnie to, co pozostali – czyli wieszczyć kłamstwo.

O dziwo, Micheasz właśnie to zrobił na początku. Wieszczył niezgodnie z prawdą, jak inni. „Na życie Pana! Na pewno będę mówił to, co Pan mi powie”, zwrócił się do królewskiego sługi. Mimo to, a być może natchniony przez Boga, by przepowiadać kłamstwo, jak robili to już wcześniej prorocy w historii Izraela, powiedział to samo, co jego poprzednicy: „Wyruszaj i zwyciężaj!”.

To w tym momencie Achab nabrał podejrzeń. Czy to możliwe, że Micheasz naprawdę zgadzał się z jego nadwornymi prorokami? A może sposób jego wypowiedzi sugerował, że on jednak żartował? Czy jego odpowiedź w tym przypadku tak bardzo nie przystawała do jego zwyczajnych odpowiedzi, że obudziło to czujność króla? A może znajdowała się w niej sugestia, że mówił prawdę, tyle że z pominięciem ważnego elementu, który wszystko by zmienił – na przykład, że siły królów rzeczywiście zwyciężą, ale jeden z nich zginie w walce, być może sam Achab?

Bez względu na to, co zaniepokoiło Achaba, przerwał on proroctwo Micheasza, zanim ten zdołał skończyć. „Ile razy mam cię zaklinać – ryknął z hipokryzją, która z pewnością wydała się komiczna wszystkim zebranym – żebyś mi mówił tylko prawdę w imię Pana?”.

Micheasz odparł na to po prostu: „Ujrzałem całego Izraela rozproszonego po górach, jak owce bez pasterza”. Innymi słowy: „Prawda jest taka, Wasza Wysokość, że lud twój straci przywódcę, bo zginiesz”.

Wrażenie z pewnością było obezwładniające. Król Achab przyjął nokaut ze strony Micheasza tak samo nieświadomie, jak feministki, które wpadły w pułapkę zastawioną przez Normana Mailera. Król nie był gotów zaakceptować słów Micheasza bardziej, niż feministki zgodzić się z Mailerem. Niemniej wpadł we własne sidła. Poprosił o słowo Pana i otrzymał je, wprost i bez ogródek. To wskutek własnego uporu musiał się skonfrontować ze szczerym proroctwem, wygłoszonym publicznie i niezgodnym z fałszywymi. Musiał się zmierzyć z problemem. Achab mógł zrobić to, co chciał i co być może zamierzał zrobić od samego początku. Ale od tego momentu nie miał wymówki, a za sprawą przepowiedni na szali znalazło się jego życie.

JAK WASZA WYSOKOŚĆ RZECZE

Przyjrzyjmy się innemu przykładowi z Proroków (1 Krl 20,26–43), tym razem przypowieści – kolejnej historii z wcześniejszych czasów niż te, gdy to okrutna puenta została wymierzona w króla Achaba. Syryjski król Ben-Hadad wraz z trzydziestoma dwoma sojusznikami (1 Krl 20,1) wytoczył wielką i arogancką kampanię przeciwko Samarii. Bóg łaskawie oszczędził Izrael, ale zadowolony z siebie Achab, przypisawszy sobie geniusz, dzięki któremu odniósł zwycięstwo, pochopnie oszczędził wrogiego króla po tym, jak pokonał jego armię. Został natychmiast pociągnięty do odpowiedzialności przez grupę izraelskich proroków w ciekawym, choć dramatycznym, epizodzie.

Otóż bezimienny prorok wyznaczony na boskiego posłańca poprosił drugiego, żeby uderzył go w głowę i ranił. Następnie wyszedł na drogę, którą Achab wracał z bitwy, i czekał na króla, a oczy ukrył za zakrwawionymi bandażami.

Kiedy przejeżdżający obok król zainteresował się historią jego obrażeń, prorok przedstawił mu pewną opowieść, rzecz jasna w pełni zmyśloną, ale dość prawdopodobną w czasie po walce. Twierdził, że ktoś przyprowadził do niego jeńca i kazał mu go pilnować. Było to zadanie na wagę życia i śmierci. Gdyby pozwolił jeńcowi uciec, miał albo oddać życie, albo zapłacić słoną karę w wysokości srebrnego talentu.

Przebrany prorok oznajmił, że jego jeniec niestety uciekł. Achab jak zwykle podsumował to okrutnym stwierdzeniem: „Taki niech będzie na ciebie wyrok, ty sam rozstrzygnąłeś”.

W tym momencie prorok z dramatyzmem zerwał bandaże z oczu i król mógł dostrzec, kim rzeczywiście był – jednym z jego proroków. „Tak mówi Pan: Za to, że wypuściłeś ze swojej ręki człowieka, który podlega mojej klątwie, będziesz musiał za jego życie oddać twoje życie i twój lud za jego lud”.

„Jak wasza wysokość rzecze”. Achab sam się osądził. Na oczach głośno świętujących ochroniarzy i pochlebczych dworzan po raz kolejny wpadł we własne sidła. Osąd proroka okazał się o wiele skuteczniejszy od połajanki. Słowo Pańskie zostało publicznie wygłoszone, a król postanowił sam odegrać rolę swojego oskarżyciela i sędziego.

METODA KRZYŻOWA I SKUPIONA NA KRZYŻU

To tylko dwie historie z wielu takich przykładów w całej Biblii i, jak zobaczymy, podejście to najgenialniej reprezentował Jezus. Kryją się za nimi szersze przemyślenia, którymi zajmiemy się później. W samym sercu jednak znajduje się wspaniały styl kreatywnej perswazji – którą można by nazwać „proroczą perswazją” – i głębokie zrozumienie, dlaczego taka perswazja jest potrzebna i jak działa. Przypowieści te razem reprezentują model chrześcijańskiej perswazji przenikającej całą Biblię i utrzymującej się przez wieki, a obecnie zapomnianej. Nikt bowiem, kto czyta Biblię uważnie lub kto analizuje własne poszukiwania sposobu dzielenia się słowem Jezusa, nie uniknie oczywistego wniosku: Zbyt wiele osób nie chce uwierzyć w to, czym się dzielimy, ani nawet wysłuchać, co mamy do powiedzenia, a naszym wyzwaniem jest pomóc im dostrzec to wbrew ich woli. 

Ta utracona sztuka chrześcijańskiej perswazji ostro kontrastuje z chrześcijańskimi metodami komunikacji za Zachodzie, metodami prozaicznymi, jednowymiarowymi i aż nadto nieskutecznymi. Co więcej, odzyskanie sztuki chrześcijańskiej perswazji pomaga nam na dwa praktyczne sposoby. Po pierwsze, pokazuje nam wyjście z tragicznego impasu, w jakim utknęła znaczna część chrześcijańskiej komunikacji. Gdy ludzie nie przejawiają zainteresowania tym, co mamy do powiedzenia, czy to z powodu wrogości, czy uprzedzeń, czy obojętności, czy zblazowania, często stwierdzamy, że brakuje nam słów i czujemy się zagubieni. Lecz w takich momentach istnieje lepszy sposób, dzięki któremu do każdego i w każdym momencie możemy się zwrócić konstruktywnie. Istnieje ważny powód, dla którego taka perswazja nie zawsze doprowadzi do sukcesu (i nawet nie powinna), jest to jednak taka metoda przedstawiania spraw, która skłania ludzi do reakcji na prawdę i własne sumienie, a przez to nie daje im wymówki.

Po drugie, ta utracona sztuka każe nam być bardziej zdecydowanie chrześcijańskimi w komunikacji. W przeciwieństwie do wrażenia, jakie wielu chrześcijan sprawia obecnie, chrześcijańska komunikacja nie sprowadza się do komunikowania wiary chrześcijańskiej za pośrednictwem środków, które wydają nam się przydatne i skuteczne. „Jeśli to działa, wykorzystaj to”, głosi naiwne współczesne podejście, które zdążyło już zredukować sporą część chrześcijańskiej retoryki do śliskich i gładkich formuł albo zniekształconej i bełkotliwej nieudolności. Dla kontrastu chrześcijańska komunikacja to komunikacja Ewangelii ukształtowana przez nasze rozumienie boskiej komunikacji w Chrystusie, podobnie jak boska komunikacja w Chrystusie została ukształtowana przez boskie zrozumienie kondycji naszych serc, którą Bóg zajmuje się w Ewangelii.

Mówiąc prosto: Ponieważ Bóg dostrzegł, zesłał, a ponieważ Bóg zesłał, to się dzielimy. Bóg dostrzegł nasz grzech, więc zesłał swego Syna, a że zesłał swego Syna, dzielimy się naszą wiarą. Aby być prawdziwie skupiona na Chrystusie, chrześcijańska perswazja musi się sprowadzać do czegoś więcej niż dowodów lub wojny światopoglądów. Istnieje sztuka głoszenia prawdy. I jest to sztuka, która powinna pozostawać wierna prawdom wiary chrześcijańskiej, a przez to być kształtowana przez chrześcijańskie rozumienie prawdy i poszczególne prawdy wiary.

Stwierdzenie to nie oznacza, co niektórzy ludzie dzisiaj utrzymują, że głosimy Ewangelię i nie dążymy nigdy do perswazji. Głoszenie słowa i perswazja nie mogą być rozdzielane. Oznacza to jednak, że chrześcijańska apologia musi pozostawać zawsze niezależna. Musi być wierna sobie i kształtowana przez wielkie prawdy Pisma Świętego, a zwłaszcza pięć głównych prawd wiary – stworzenie, upadek, wcielenie, krzyż i Duch Boży.

W zgodzie z biblijnym rozumieniem stworzenia, perswazja chrześcijańska musi zawsze brać pod uwagę ludzkie możliwości przekonywania i prymat ludzkiego serca.

W zgodzie z rozumieniem upadku, perswazja chrześcijańska musi zawsze brać pod uwagę anatomię niewierzącego umysłu w jego odrzucaniu Boga.

W zgodzie z wcieleniem, chrześcijańska perswazja musi się odbywać przede wszystkim w kontakcie bezpośrednim twarzą w twarz, a nie na zasadzie wymiany argumentów, przeciwstawiania sobie formuł, środków i metodologii.

W zgodzie z krzyżem Jezusa, chrześcijańska perswazja musi być zawsze krzyżowa w swej metodzie i skupiona na krzyżu w sferze przesłania – co, jak zobaczymy, leży u podstaw wyboru tytułu tej książki, Mowa błazna.

A w zgodzie z Duchem Świętym, perswazja chrześcijańska musi zawsze podkreślać i pokazywać, że decyzje nie należą do nas, tylko do Boga. Bóg bowiem jest swoim głównym obrońcą, najlepszym apologetą i tym, który stawia przed światem wyzwanie „przedstawienia swojej sprawy”. I, jak powiada Jezus, to jego Duch, Duch prawdy, wykonuje kluczową część pracy związanej z przekonywaniem i udowadnianiem.

Czy Dobrej Nowiny można bronić za pośrednictwem środków, które są całkowicie niezależne od niej, a przez to neutralne dla wierzących i niewierzących? Czy powinniśmy tak działać? Nie. Będę przekonywał, że możemy porozmawiać z każdym, bez względu na jego wrogość lub dystans w stosunku Ewangelii, ale jest tak dlatego, że możemy liczyć na wyjątkowe prawdy Ewangelii – a przez to nasze podejście jest niezależne w tym sensie, że jest zdecydowanie chrześcijańskie, a nie neutralne w wymiarze wiara–niewiara. Taka wizja chrześcijańskiej apologii jako „sztuki prawdy chrześcijańskiej i chrześcijańskich prawd” leży u podstaw utraconej sztuki perswazji, którą będziemy zgłębiać.

Pierwsi apologeci chrześcijaństwa z czasów Imperium Rzymskiego stali w obliczu wyzwania polegającego na przedstawieniu przesłania tak nowego, że aż obcego dla pierwszych odbiorców, jak również na określeniu, co owo przesłanie oznaczało w epoce klasycznej oraz jej wyrafinowanych i ugruntowanych sposobów myślenia. W przypadku współczesnego świata wyzwaniem jest przedstawienie czegoś tak dobrze znanego, że aż nieznanego w ogóle, a równocześnie rodzącego w ludziach przekonanie, że są tym zmęczeni.

Innymi słowy, nasza epoka w świecie zachodnim jest ogólnie postchrześcijańska, a nie prechrześcijańska oraz pluralistyczna, a nie świecka, co rodzi istotne różnice i utrudnia rozmowę. Jednakże uogólnienia nie mają znaczenia w rozmowie z jednostkami. Kontekst stanowiący wyzwanie dla chrześcijańskiego apologety będzie zawsze inny w zależności od osoby rozmówcy, epoki i kraju. Bez względu jednak na wiek i na to, w której części świata żyjemy, dla wszystkich nas, wyznawców Jezusa, poznawanie Go i przedstawianie innym stanowi największą życiową radość. Dlatego chrześcijańska perswazja jest ogromnym przywilejem, drogocennym wyzwaniem i wymagającą lekcją, której warto się nauczyć.

2

TECHNIKA. DIABELSKA PRZYNĘTA

Na lodówce w naszym domu przyczepiliśmy magnes, na którym widać stado owiec idących wiejską drogą. Pod spodem znajduje się podpis: „Godziny szczytu w Irlandii”. Kojarzy mi się on z historią hiszpańskiego profesora, który odwiedził swego czasu zachodnią Irlandię, gdzie czas płynie chyba najwolniej. W czasie wywiadu z pewnym starszym dżentelmenem, który przesiadywał godzinami przed pubem, profesor zapytał, czy Irlandczycy mają odpowiednik hiszpańskiego słowa mañana. Stary Irlandczyk zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział: „Skąd, nie mamy słowa, które oddawałoby taki pośpiech”.

To się działo, rzecz jasna, kiedyś. Irlandia stała się ostatnio celtyckim tygrysem i zaczyna cierpieć z powodu takiej samej presji czasowej jak większość współczesnych rozwiniętych państw. W naszym świecie, gdzie czas odmierza się w tygodniach i dobach, mówimy, że jest piąta, szósta lub siódma godzina, a przecież jest to miara arbitralna, niemająca wiele wspólnego z położeniem słońca, porami roku, życiem ptaków czy pszczół. W tej zindustrializowanej rzeczywistości jesteśmy rządzeni i popędzani przez czas zegarowy, a także przez czas elektroniczny oraz „życie z prędkością światła”. Wszyscy znamy obłęd spowodowany napięciem „szybkości, obowiązków i stresów” życiowych. Socjologowie mówią o szybkim życiu, psychologowie o chorobliwym pośpiechu, a ludzie biznesu o turbokapitalizmie. Pod ostrzałem życia przetrwają najszybsi. Kenijskie przysłowie głosi: „Ludzie Zachodu mają zegarki, Afrykańczycy czas”.

Najsmutniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że nad nami, ludźmi Zachodu, zapanowały stereotypy i uprzedzenia dotyczące współczesnego podejścia do czasu, a chrześcijaństwo nigdzie nie jest tak światowe jak właśnie w tym zadyszanym uwielbieniu dla pojęć w rodzaju zmiany, doniosłości, innowacji i zajmowania właściwego miejsca w historii. Faktem jest, że ciągle nas kusi radykalna przyziemność dwóch punktów odniesienia leżących w samym sercu współczesnego świata – naszego podejścia do czasu i podejścia do techniki.

Są one sobie bliższe, niż większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ czas jest efektem rozwijającej się w przyspieszonym tempie technologii i kiedy ulegamy pokusie współczesnego świata, jesteśmy też bezbronni wobec pokus techniki. (Muszę mieć kolejną nowość, i to szybko, teraz, więc dajcie mi najnowszą aplikację). I odwrotnie; gdy dzięki technice osiągamy coraz więcej, otwieramy się na pokusy czasu, jak też przyjmujemy wyższość szybkiego życia i natychmiastowości we wszystkich aspektach.

Świat fast foodów od dawna jest miejscem, gdzie ilość pokonała jakość, wydajność doskonałość, a jedno i drugie osiąga się kosztem zdrowia. Tak zwana makdonaldyzacja świata oznacza, że ten sam duch i proces zapanowały nad innymi obszarami. Powiada się nam, że całe życie da się przekształcić dzięki magii formuły McDonalda, więc gdy kopiujemy cztery sekrety „złotych łuków” (wymierność, wydajność, przewidywalność i kontrolę), możemy pomnażać wszystko – hamburgery, komputery, kliniki, ale też nowe Kościoły i konwertytów. (Sprzedano miliardy miliardów hamburgerów; Zyskaliśmy miliony milionów konwertytów).

Taka mentalność jest szkodliwa w odniesieniu do rozwoju wiary, a radzi się nam, żebyśmy tworzyli Kościoły tak samo jak franczyzy McDonald’s, Starbucks czy KFC. W przypadku chrześcijańskiej perswazji efekt jest zarówno obsceniczny, jak i nieskuteczny. Możemy się bardzo wiele nauczyć od doskonałych partnerów w dyskusji, takich jak klasyczna tradycja retoryki i jej wielcy praktycy w rodzaju Sokratesa, Platona, Arystotelesa, Demostenesa i Cycerona. Możemy się również sporo nauczyć od sparingpartnerów i oponentów takich jak Friedrich Nietzsche i nowi ateiści. Musimy jednak zawsze zważać na ducha epoki w każdym pokoleniu, a dzisiaj oznacza to stawianie czoła pokusom techniki. Technika jest bowiem diabelską przynętą dla chrześcijańskiego argumentatora i musimy odpierać jej ataki, tak jak Jezus opierał się pokusom na pustyni. Wciąż nie żyjemy samym chlebem, nawet w czasach silniejszego niż kiedykolwiek wcześniej złudzenia, że możemy żyć samą nauką – albo techniką, zarządzaniem, pomiarami lub edukacją.

ZDOBYĆ ŚWIAT DO JUTRZEJSZEGO POPOŁUDNIA

Każde dobre myślenie opiera się na postawieniu i udzieleniu odpowiedzi na trzy podstawowe pytania. Co jest mówione? Czy jest to prawdziwe? I co z tego? Ciekawe, że mówcy w wielu miejscach na Zachodzie niemal powszechnie zajmują się ostatnim pytaniem, jakby słuchacze nie potrafili odpowiedzieć na nie samodzielnie. Mówca musi z tego powodu dostarczyć gotowe, „nadające się do zabrania do domu wartości”, „kolejne kroki”, „wymierne wyniki” i tak dalej. Czasami zastanawiam się, czy słuchacze w ogóle stawiają pierwsze dwa pytania, a już z pewnością nie żywię przekonania, że taki nacisk na formuły i recepty naprawdę prowadzi do bardziej zdecydowanych czynów w praktyce. Mimo to gospodarze wielu spotkań zachowują się tak, jakby brak opisania kolejnych kroków miał oznaczać okrutne oszukanie słuchaczy.

Powodem jest oczywiście to, że żyjemy w epoce technologii, gdzie wszystko, co uchodzi za wartościowe, musi ulec transformacji za sprawą magii techniki. To z kolei stanowi część ogólnej tendencji, którą Max Weber nazwał „racjonalizacją”, imperialną tendencją racjonalizmu stosowanego, dzięki któremu możemy skalkulować i kontrolować wszystko za sprawą liczb, zasad, metod i miar w odniesieniu do wszystkiego i wszędzie. Makdonaldyzacja to zastosowanie procesów weberowskich w stosunku do towarów, tymczasem disneyizacja stosuje te same procesy względem doznań i rozrywki; znaczącym jest, że obydwa te zjawiska rozkwitły w latach pięćdziesiątych XX wieku w Kalifornii.

Tak jak dla człowieka z młotkiem wszystko jest gwoździem, tak i w epoce nauki i technologii wszystko stanowi naukowy i techniczny problem do rozwiązania z pomocą naukowych i technicznych środków. Tym samym, jak na ironię, nasi wyedukowani nauczyciele zaczęli nas zachęcać do unikania wszelkich form absolutów i pewników, jak również do podchodzenia ze sceptycyzmem do wiedzy, a zaraz potem do pokładania niezachwianej wiary w ekspertów, specjalistów i znawców tematu, a także w ich opinie i techniki; zachęcają nas, żebyśmy w odpowiedzi na swoją niewiedzę sięgali po autorytatywne przewodnictwo wiecznie się zmieniających i ulepszających dóbr w rodzaju seminariów, kursów, receptur, poradników i mnóstwa formuł „odmiany życia”. Połączmy to z mitem postępu, a uzyskamy wieczną obietnicę, że kolejna najnowsza rzecz zawsze okaże się lepsza.

Jednym z wielu rezultatów jest imperializm techniki i poważne rozczarowanie współczesnym światem, o czym już wielu pisało i przeciwko czemu wielu protestowało. Naturalnie, pokusa techniki daje o sobie znać na samym początku zgłębiania zagadnienia kreatywnej perswazji. Podpowiada nam, że możemy opanować technikę perswazji, zredukować ją do pewnej metody, wydać na rynek i rozpropagować jako „zupełnie nową szkołę perswazji, która pozwoli zdobyć świat do jutrzejszego popołudnia”.

Nie tak szybko. Chrześcijańska perswazja stanowi ważną część bardziej ogólnego zadania, którym jest przekonywanie do wiary chrześcijańskiej – zadania znanego jako apologetyka lub obrona. Nie istnieje żadna makteoria w przypadku perswazji. Nie ma czegoś takiego jak makapologetyka, chociaż nie bez znaczenia jest to, że najbliższe uniwersalnemu podejście Czterech Praw Duchowego Życia powstało w tym samym czasie i miejscu co pierwsza restauracja McDonalda i pierwszy park rozrywki Walta Disneya – w latach pięćdziesiątych XX wieku w Kalifornii.

Odzyskanie sztuki perswazji nie będzie łatwe ze względu na zamieszanie i kontrowersje, jakie budzi współczesna chrześcijańska apologia. Jeśli jednak nie chcemy na samym początku wkroczyć na złą drogę, musimy nastawić ucha na syreni śpiew techniki i baczyć na trzy kwestie o podstawowym dla naszych poszukiwań znaczeniu.

NIE MA JEDNEGO SPOSOBU

Pierwsza uwaga jest prosta, choć zawiera negację. W przypadku wszystkiego, co w życiu wartościowe, rzadko istnieje jeden sposób. Ma to zastosowanie także w przypadku perswazji. Nie istnieje jeden sposób. Nie ma uniwersalnego podejścia, które sprawdzi się w każdym wypadku. Owszem, istnieją sposoby, które nie są chrześcijańskie, i istnieją takie, które nie są skuteczne, ale nie ma takiego, który sam jeden jedyny jest chrześcijański.

Powód jest równie prosty. Życie to coś więcej niż rozum, dlatego nie da się go oddać i wyjaśnić wyłącznie za pomocą rozumu – bez względu na to, jak jest on ważny i cenny. Możesz używać rozumu ostrożnie i systematycznie, a mimo to zawsze znajdzie się coś, czego nie da się wyjaśnić, coś, czego nie da się zakwalifikować do właściwej temu czemuś kategorii, bez względu na to, jak bardzo byś to coś ugniatał, uciskał i szarpał. Istnieje też pokusa prokrustowa. Prokrust był greckim karczmarzem, który dbał o to, by wszyscy jego goście pasowali doskonale do rozmiarów jego łoża, tak więc rozciągał tych, którzy byli za niscy, a tym, którzy okazywali się za wysocy lub zbyt tędzy, przycinał to i owo. Podobnie działa umysł, kiedy uczyni się go panem i władcą i odda mu ostatnie słowo.

Wszystkie studia poświęcone restauracjom McDonald’s i Disneyowi również to wykazują. Chociaż przedsięwzięcia te zostały wysoce zracjonalizowane i uważnie przemyślano każdy ich aspekt, zawsze znajdzie się „niezamierzona konsekwencja” i „irracjonalność racjonalności”. Automatyczne rozmowy telefoniczne na przykład pozwalają zaoszczędzić na czasie i personelu w przypadku stosujących je firm, ale marnują czas i wywołują frustrację u klienta. Oczekiwanie w kolejce w parku rozrywki często zajmuje więcej czasu niż sama atrakcja, podobnie jak w restauracji fast food, gdzie wizyta bynajmniej nie trwa krótko. W każdym z tych przypadków cierpi raczej klient, lecz firma uznaje, że łatwiej jest racjonalizować proces przewracania kotletów niż obsługi klientów.

To samo dotyczy metod apologetyki. Nie istnieje metoda, która byłaby odpowiednia w każdym przypadku, bo każdy człowiek jest inny i każda metoda – choćby i najlepsza – kogoś pominie. Nie ulega wątpliwości, że Cztery Prawa Duchowego Życia okazały się niezwykle skuteczne dla ewangelizacji, ale nie są dobre dla każdego. Pierwsze prawo: „Bóg cię kocha i ma dla ciebie wspaniały plan życia” może brzmieć doskonale dla kogoś, kto choć trochę wierzy w Boga, a nawet przemawiać do ateisty rozpoczynającego poszukiwanie „czegoś więcej”, ale nie będzie nic znaczyło i spłynie jak woda po kaczce w przypadku ateisty zadowolonego ze swojego ateizmu. Co gorsza, wspomnienie o Bogu na początku rozmowy z wrogo nastawionym ateistą przypomina wymachiwanie czerwoną płachtą przed nosem byka, który zacznie prychać i grzebać w ziemi kopytem. Musimy sobie raz po raz przypominać, że Jezus nigdy nie zwracał się w ten sam sposób do dwóch różnych osób, więc i my nie powinniśmy tak robić. Każdy człowiek jest niepowtarzalny i wyjątkowy i zasługuje na podejście szanujące tę wyjątkowość.

SZTUKA, NIE NAUKA

Po drugie, musimy pamiętać, że chrześcijańska perswazja jest sztuką, a nie nauką. Ma więcej wspólnego z teologią niż z technologią. Trzeba tę sztukę dobrze zrozumieć i jej strzec we współczesnym świecie, a ja będę to podkreślał na trzy różne sposoby.

W kreatywnej perswazji liczy się bycie wiernym Biblii, a nie bycie modernistycznym czy postmodernistycznym. W dzisiejszej atmosferze każdy, kto ceni rozum i prawdę i korzysta z nich w obronie wiary, naraża się na lekceważenie jako modernista. Każdy, kto wykorzystuje wyobraźnię i przypowieści, będzie albo chwalony, albo lekceważony jako postmodernista – to zależy od podejścia słuchacza do postmodernizmu. Jednakże faktem pozostaje, że Biblia to największa z wielkich opowieści – nie będąc jednak modernistyczną, ceni prawdę i rozum. Ceni też niezliczone przypowieści – nie będąc postmodernistyczną. Krótko mówiąc, Biblia jest zarówno racjonalna, jak i doświadczalna, zarówno normatywna, jak i relacyjna, dlatego prawdziwie biblijne argumenty sprawdzają się w każdej epoce i w przypadku każdego człowieka. I modernizm, i postmodernizm mają swoje zalety i wady, a postmodernizm był kiedyś większym zagrożeniem tylko dlatego, że był zagrożeniem charakterystycznym dla danego czasu. Chrześcijańska perswazja przeciwnie – nie chce być ani modernistyczna, ani postmodernistyczna, tylko biblijna i holistyczna, a przez to wiarygodna.

Jak każdy czytelnik może dostrzec, Biblia ceni wysoce prawdę i racjonalne argumenty, jak również opowieści, dramy, przypowieści i poezję. Znajdują się w niej zarówno List do Rzymian, jak i psalmy Dawida oraz przypowieści Jezusa. Owszem, opowieści leżą u podstaw biblijnego podejścia do kreatywnej perswazji, ale nie kosztem rozumu czy argumentów. To nie jest pojedynek modernizmu z postmodernizmem. Obydwa te podejścia są po części słuszne, ale też oba okazują się finalnie wadliwe. Biblia to nie jest też pojedynek racjonalnego argumentu z opowieścią czy rozumu z wyobraźnią. W ogóle nie ma tam mowy o albo-albo. Głęboką logikę boskiej prawdy można wyrazić za pomocą opowieści i argumentów, pytań i stwierdzeń, rozumu i wyobraźni, czterech ewangelii i Listu do Rzymian. To z tego powodu C.S. Lewis cieszy się tak trwałą popularnością. Raz cechował go chłodny racjonalizm, jak w przypadku Chrześcijaństwa po prostu, a kiedy indziej genialna wyobraźnia, jak choćby w Listach starego diabła do młodego czy Opowieściach z Narnii. Jest czas na przypowieści i czas na racjonalne argumenty, a umiejętność, jaką musimy posiąść, to wiedza o tym, kiedy z czego korzystać.

Ujmę to inaczej. Kreatywna perswazja to sprawa prawdy, a nie tylko techniki. A dokładniej, kreatywna perswazja to sztuka prawdy, sztuka inspirowana prawdą. Rozdział pierwszy zacząłem od przytoczenia opowieści biblijnej. Przed nami wiele innych. Przedstawię też i omówię kilka zasad i rad praktycznych. Jeśli jednak ktoś szuka po prostu technik, formuł, recept, metod lub pewnych sposobów przekonywania kogoś, rozczaruje się. Coś takiego nie istnieje. A ja nie będę udawał, że jest inaczej lub że mogę coś takiego zaoferować.

Pragnienie poznania niezawodnego, mocno opartego na dowodach podejścia do dzielenia się wiarą jest zrozumiałe – choćby tylko dlatego, że istnieją ludzie, których kochamy tak bardzo, że pragnęlibyśmy, aby doszli do wiary, ludzie, których kochamy, a dla których wszystko, co nie jest sukcesem, jawi się smutną porażką. To naturalne. Jak to jednak nieraz zobaczymy, żyjemy w upadłym świecie, gdzie wszelkie myśli da się pomyśleć inaczej, wszelkie argumenty natrafiają na argumenty przeciwne, a we wszelkie wątpliwości można zwątpić. Innymi słowy, istnieją ludzie, których żadna liczba dowodów nie doprowadzi do sformułowania twierdzenia, jeżeli postanowili mu zaprzeczać bez względu na wszystko. Można by powiedzieć, że będą zaprzeczali danemu twierdzeniu, „nawet gdyby sam Bóg je wygłosił”, ale w przypadku niektórych z nich właściwsze będzie powiedzieć: „zwłaszcza gdyby sam Bóg je wygłosił”. Widzą oni bowiem w Bogu wielką przeszkodę, przeciwnika, z którym muszą walczyć za wszelką cenę. Dlatego nie istnieją niezawodne sposoby perswazji, a te, które wydają się tej niezawodności najbliższe, okazują się represyjne i niebezpieczne, ponieważ łamią wolę, zamiast przekonywać umysł. Ten, kto szuka metod niezawodnych, mocno opartych na dowodach, więcej skorzysta na sposobach prania mózgu stosowanych przez komunistów i sekty niż na modelu, który będziemy tutaj zgłębiali.

Nasze współczesne łaknienie techniki wywodzi się z faktu, że żyjemy w wielkiej epoce „jak”. Epoka technologii i techniki to epoka niewyczerpanego zbioru metod, formuł, recept, seminariów, poradników, programów dwunastu kroków i wiecznej pokusy wydajności. Kusi nas dążenie do osiągnięcia godnego podziwu celu bycia jeszcze bardziej przekonującym, a co za tym idzie wpadnięcie w znaną pułapkę – dać się pochłonąć technice, tak jakby perswazji można się było nauczyć za sprawą uważnej obserwacji samego procesu, jakby można ją było zredukować do rozumowania, odtworzyć i powtórzyć jeszcze raz samemu.

Takie podejście sprawdza się w wypadku niektórych umiejętności – zwłaszcza ze sfery nauki, technologii, inżynierii lub majsterkowania. Można, na przykład, naprawić samochód lub komputer według poradnika – chociaż nawet w tym przypadku większość przedstawicieli młodego pokolenia wyrzuca instrukcję napisaną w wielu językach i robi to intuicyjnie. W takich przypadkach techniczne instrukcje da się uprościć, odtworzyć i powtórzyć dla lepszego efektu, a następnie opublikować w formie poradników dla „głupich”. Jednak chwila refleksji pozwala dojść do wniosku, że te metody są ogólnie skuteczne w wypadku niższych poziomów życia. Gdy przechodzimy wyżej – powiedzmy na poziom przewodzenia zespołowi ludzi, stworzenia wysokiej jakości wina lub kochania się dwojga ludzi – umiejętności mają raczej cechy sztuki, nie nauki i nie da się ich sprowadzić do metody know-how.

Może to być powodem, dla którego Jezus (i Sokrates) nigdy nie napisali książki. Drogi Jezusa uczymy się od Mistrza, poddając się Jego autorytetowi i doświadczaniu przez całe życie. Jak każda sztuka – malarstwo, wędkarstwo, przyrządzanie sufletu – kreatywna perswazja daje się raczej uchwycić, niż nauczyć, a lepiej ją chwytać od tych, którzy jej doświadczyli, a nie uczyli się o niej z podręczników lub na lekcji. W przypadku najgłębszych sfer życia zawsze jest coś, czego jeszcze nie wiemy, dlatego najgłębszą wiedzę zdobywamy przez całe życie, w drodze doświadczenia, pod okiem mistrza. Nawet mistrz nie potrafi opisać słowami tego, co na najgłębszym poziomie wymyka się słowom. Najlepsi nauczyciele, wykładowcy, seminaria i książki po prostu tego nie potrafią. Droga wyznawcy to inna i głębsza droga nauki.

Oto, co jest najgorsze we współczesnym zainteresowaniu techniką – traci ono niezależność biblijnego sposobu myślenia oraz głębię i geniusz drogi Jezusa. Moda na technikę ma swoje własne problemy. Po pierwsze, jest ona wysoce racjonalistyczna, bo przecież technika to rozum, jakby wszystko w życiu dało się sprowadzić do rozumu i wyrazić w prostych konkretnych krokach. John von Neumann, matematyk i ojciec teorii gier, zalicza się do najgenialniejszych ludzi, jacy kiedykolwiek żyli. Nawet Edward Teller, wielki fizyk, podziwiał umysł Neumanna, a byli i tacy, którzy się zastanawiali, czy nie był on przedstawicielem gatunku przewyższającego homo sapiens. To Neumann zapoczątkował ideę programowania, która doprowadziła do stworzenia komputera – ideę mówiącą o tym, że problem można rozbić na serię prostych kroków, którymi da się operować podobnie jak liczbami. Jednakże to, co sprawdza się w przypadku maszyny, nie działa w przypadku człowieka. To by działało, gdybyśmy tylko my, ludzie, byli bardziej logiczni lub wyłącznie logiczni.

Po drugie, nasze skupienie na technice skazuje nas na kulturę, w której jesteśmy coraz bardziej zależni od ekspertów i wiedzy specjalistycznej. Tyle że nie istnieją eksperci od najgłębszych sfer życia, które znaczą dla nas najwięcej. Kto, na przykład, może nazywać siebie ekspertem od mierzenia się z cierpieniem? A gdy zaczynamy postrzegać każdy problem w kategoriach ekspertów i konsultantów, problemów i rozwiązań, skazujemy siebie na zależność. Tak czy inaczej, jako zwykli ludzie mamy problemy, a eksperci, z definicji, są „ludźmi z odpowiedziami”. Ekspert „wie najlepiej”, a zatem i my „będziemy działać lepiej”. Dlatego mistyczna moc ekspertów, którzy „wiedzą jak”, staje się narzędziem ich władzy i czyni nas zależnymi, a epoka „niewykwalifikowanych pracowników” stwarza nowe ofiary – służbę wszystkich wierzących. Chrześcijańska perswazja jest dla wszystkich chrześcijan, nie tylko ekspertów, a już na pewno nie tylko dla tak zwanych intelektualistów.

Boże uchowaj, abyśmy doczekali dnia, w którym powstanie gildia ekspertów apologetyki udzielających w naszym imieniu wszystkich publicznych odpowiedzi i podpowiadających nam, który argument mamy wykorzystać, który nie – gdybyśmy tylko potrafili robić to tak umiejętnie jak oni. Chrześcijańska perswazja jest zadaniem dla wszystkich chrześcijan, a nie tylko kilku ekspertów; zadaniem, które należy wykonywać, a nie tylko o nim rozmawiać. Jednakże zarówno na poziomie popularnym, jak i akademickim przejście od mówienia do działania to gorzko-słodki problem naszych czasów, a jednym z zagrożeń współczesności jest to, że apologetyka stanie się sztuką apologetów przemawiających do innych apologetów o apologetyce, przy czym nikt tej sztuki tak naprawdę nie uprawia.

Bez wątpienia jedni ludzie są lepszymi obrońcami i lepiej sobie radzą z perswazją od innych, i możemy się uczyć, przyglądając się najlepszym. Więcej zawdzięczam C.S. Lewisowi, Francisowi Shaefferowi i Peterowi Bergerowi niż komukolwiek żyjącemu w moich czasach. Ci ludzie nie znali się nawzajem, bardzo się różnili i być może nie dogadaliby się ze sobą, a Berger nawet miał silne obiekcje co do apologetyki w rozumieniu obowiązującym przez większą część XX wieku. Jednakże połączenie ich idei ma wielką moc i było dla mnie bardzo płodne – mam nadzieję, że uda mi się to pokazać. Lektura Lewisa stanowiła zwieńczenie mojej drogi ku wierze, chociaż nigdy nie miałem szczęścia poznać autora Opowieści z Narnii, Peter Berger zaś był od dawna moim głównym mentorem myślenia o współczesnym świecie. Francis Schaeffer był po prostu najgenialniejszym i najbardziej współczującym apologetą, jakiego spotkałem twarzą w twarz. Często go obserwowałem, gdy byłem młodszy, a przykład, jaki dawał poprzez praktykowanie swojej sztuki, był jeszcze lepszy od jego nauk. Wielu z tych, którzy go nie znali i tylko zaglądali do jego książek, albo stosowało jego rady sztywno, albo tak ich pochłaniała dyskusja o teorii apologetyki, że rzadko zajmowali się tym, co jemu wychodziło tak dobrze – prowadzeniem ludzi ku wierze, ludzi, z których część na początku znajdowała się bardzo, bardzo daleko od wiary.

Ujmę to inaczej – w przypadku apologetyki musimy zawsze uważać na zbaczanie w kierunku suchej scholastyki. Z jednej strony powinniśmy udzielać szczerych odpowiedzi na szczere pytania, a równocześnie od początku zdawać sobie sprawę z tego, że nigdy nie udzielimy pełnej i przekonującej odpowiedzi na każde pytanie. Z drugiej strony zawsze będą istniały pytania, na które nie będziemy znali, jako jednostki, odpowiedzi, z powodu naszej niewiedzy albo ograniczeń obecnej wiedzy i jej profilu. Zawsze też będą istniały pytania, na które odpowiedź obecnie nie istnieje, ponieważ stanowią one część nieuchronnej tajemnicy życia. Na przykład, dlaczego Bóg stworzył świat, skoro wiedział (żeby odwołać się do mojego skromnego życia), że na tym świecie dojdzie do okropnej masakry w Nankinie, gdzie dorastałem jako chłopak, do przedwczesnej śmierci moich braci z powodu głodu w prowincji Henan, gdzie pięć milionów ludzi zmarło w ciągu kilku miesięcy i (długo potem) do zachorowania mojej żony na raka (którego na szczęście pokonała)? Nigdy nie poznam odpowiedzi na takie pytania – do czasu, gdy stanę przed obliczem Boga; a ta niemożność będzie prawdą w przypadku każdego z nas kroczących przez życie różnymi ścieżkami[1].

Podobnie jak różnią się dwaj malarze lub rzeźbiarze, tak też apologetyka każdego człowieka będzie podlegała wpływom jego osobowości i życiowych doświadczeń. Ludzie, którzy o tym zapominają, prezentują często apologetykę przypominającą grę w szachy, w której naszym zadaniem jest przewidzieć wszystkie ruchy, kontrataki i reakcje na kontrataki, co pomoże nam zaszachować wszelki sprzeciw i uczyni nas niezwyciężonymi arcymistrzami sporu. Jeśli jednak obrona chrześcijańska ma być sztuką, to raczej przypomina filozofię, a nie naukę. W żadnym sporze filozoficznym nie obserwujemy pełni, finalności, naukowego poziomu dowodów, a ci, którzy twierdzili, że je znaleźli, zawsze ponosili fiasko. Każde twierdzenie filozoficzne da się obalić. Każdą pozycję da się wyśmiać i odrzucić. W upadłym świecie Boga zawsze można nie posłuchać, prawdę zawsze można zanegować, z argumentami apologety zawsze można się nie zgodzić – bez względu na to, jak słaby jest sprzeciw i jak marne motywy. To tu znajdujemy jedną z przyczyn pokory apologety chrześcijaństwa, a napotkamy też kolejne.

Ta książka jest naturalnie książką i zawiera argumenty. Jest to próba oddania na piśmie zapomnianej strony perswazji. Z powodów tutaj przedstawionych zwlekałem blisko czterdzieści lat z jej napisaniem. Złożyłem Bogu pewną obietnicę. Gdy kończyłem studia, przysiągłem, że będę zawsze uprawiał apologetykę, a nie pisał o niej, że będę ją uprawiał, zanim o niej napiszę, i że częściej będę ją uprawiał, niż o niej pisał. W przypadku chrześcijańskiej perswazji zawsze praktyki musi być więcej niż mówienia o niej.

SŁOWNA SZERMIERKA, A NIE MĄDRA GADKA

O wiele gorsze od powyższych dwóch problemów jest to, jak technika odwodzi nas od uczenia się sposobu komunikacji naszego mistrza Jezusa i od niezależnego myślenia, które ma być kształtowane przez chrześcijaństwo, a nie świat. Gdy ulegamy tej pokusie, nie jesteśmy tak wierni i kreatywni, jak powinniśmy być.

I znowu ujmę to inaczej – chrześcijańska perswazja to słowna szermierka, a nie mądra gadka. Owszem, należy zdawać sobie sprawę z ogromnego długu, który apologetyka zaciągnęła w klasycznej retoryce. Jak zauważył Jaroslav Pelikan, „W całej historii ludzkiego umysłu i ducha pozostaje doniosłą lingwistyczną zagadką to, że Nowy Testament napisano po grecku, nie po hebrajsku – w języku Mojżesza i proroków – nie po aramejsku – w języku Jezusa i Jego uczniów – ani nawet nie po łacinie – w języku Imperium Rzymskiego – ale po grecku – w języku Sokratesa i Platona; w żadnym z uprzednio wymienionych, lecz w pospolitej grece Nowego Testamentu”[2].