Diamentowa cisza. Tajemnice. Tom 3 - Sophie Davis - ebook

Diamentowa cisza. Tajemnice. Tom 3 ebook

Sophie Davis

4,4

Opis

Raven z przerażeniem odkrywa, że rozwiązanie tajemnicy zniknięcia Lark miała cały czas pod nosem. Dziewczyny łączy więcej, niż jest gotowa przyznać, a pomocny sąsiad wcale nie jest kimś, komu można ufać.

Kiedy nowe fakty wychodzą na jaw, Raven musi połączyć wszystkie wskazówki, bo w grę wchodzi nie tylko jej bezpieczeństwo, ale i życie. Stawka w tej grze właśnie znacznie wzrosła.

Czy tajemnicza Lark ma w zanadrzu więcej sekretów, niż Raven jest w stanie udźwignąć? Czyją krwią spływa najpiękniejszy z diamentów rodziny Kingsleyów?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (33 oceny)
20
8
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Oliverowi, najjaśniejszemu światłu nawet w najbardziej ponure

Rozdział 1

Teraźniejszość

Ludzie wokół nas zajmowali się swoim życiem i swoimi sprawami, zupełnie jakby wszystko było w porządku. Jakby byli absolutnie nieświadomi, że dla mnie właśnie cały świat stanął na głowie.

No dobra, może odrobinę przesadziłam. Ale trzeba przyznać, że widok Ashera i Blake’a Greyfielda przy jednym stoliku zatrząsł moim światem w posadach.

Gapiłam się na Ashera, sąsiada, którego zaczęłam uważać za przyjaciela i zaufanego powiernika, na tego kłamcę, którego brązowe tęczówki nagle stały się obce dla moich oczu jak język rosyjski dla moich uszu. Przeniosłam uwagę na drugiego chłopaka przy stoliku: Blake’a Greyfielda, osławioną miłość Lark Kingsley. Widziałam go na żywo dopiero drugi raz w życiu, a pierwszy raz z bliska, ale miałam wrażenie, jakbym go znała.

„Bo tak jest”.

To prawda. W pewnym sensie rzeczywiście znałam Blake’a – pośrednio, przez dziennik Lark. Pisała o nim tak szczegółowo, tak obrazowo odmalowywała swoje uczucia do niego. Znałam jego małe dziwactwa, wiedziałam o jego znamieniu na lewym boku, dokładnie nad trzema ostatnimi żebrami. A mimo to nie miałam pojęcia, dlaczego Blake Greyfield siedzi przy stoliku waszyngtońskiej kawiarni w towarzystwie mojego sąsiada.

– Czekam – oznajmiłam, niecierpliwie bębniąc palcami w stolik.

Obaj wpatrywali się we mnie wyczekująco, zupełnie jakbym to ja była im winna wyjaśnienia, a nie odwrotnie.

– Raven… – Jako pierwszy złamał się Asher, ale chyba nie wiedział, co powiedzieć.

„No to jest nas dwoje” – pomyślałam ze złością.

– Rozumiem, że próbujesz odnaleźć Lark. – Blake odezwał się tak cichym głosem, że cudem usłyszałam go w jednostajnym harmidrze spragnionego kofeiny popołudniowego tłumu.

Skupiłam się na łagodnym spojrzeniu jego zielonych oczu, przepełnionych miłością, troską i… strachem?

Moja złość ustąpiła i nieśmiało skinęłam głową.

– Tak, zajmuję się sprawą jej zaginięcia.

„Uścisnąć mu dłoń? Czy to by było dziwne? Pomyśli, że to dziwne?”

– To ty wysłałaś mi tę paczkę? – zapytał Blake, przyglądając się mojej twarzy, jakby był gotów doszukać się drugiego dna w moim „tak” lub „nie”.

Skrzyżowałam ręce na podołku, opierając się chęci pocieszenia go dotykiem.

– Tak, to ja – odparłam po dłuższej chwili.

Kiwnął głową i przełknął z trudem.

– Czytałaś? – W jego pytaniu nie było oskarżenia, tylko ciekawość. I przez krótką chwilę zdawało mi się, że widzę błysk nadziei w jego oczach.

„Gdybym go nie znała, mogłabym pomyśleć, że wręcz chce usłyszeć, że czytałam jego prywatną korespondencję”.

Asher odchrząknął. Prawie zapomniałam, że tu jest, ale to delikatne przypomnienie przyniosło ze sobą nową falę poczucia zdrady. Nie tylko zgadał się z Blakiem za moimi plecami, ale i włamał do mieszkania Lark, choć rzekomo miał być na zajęciach.

„W jaką chorą gierkę pogrywasz?” – zastanawiałam się.

– R-raven? – ponaglał mnie Blake, zacinając się lekko.

– Hmm? A, przepraszam. Nie, nie czytałam. Oczywiście, że nie czytałam twojej korespondencji. – Nie mogłam być zła na Blake’a o to potajemne spotkanie. To, że miałam wrażenie, jakbym go znała, nie znaczyło jeszcze, że jesteśmy przyjaciółmi, i nie musiał mi się z niczego tłumaczyć. Ale też nie znaczyło, że ta insynuacja nie dotknęła mnie do żywego. – Za kogo mnie masz? – warknęłam i od razu tego pożałowałam. Skuliłam się na krześle w oczekiwaniu na ostrą ripostę.

Która nie padła.

Blake uśmiechnął się tęsknie, przelotnie.

– Dobre, na przestrzał.

To było dziwne wyrażenie, dziwny dobór słów, a sposób, w jaki Blake zaczął mi się przyglądać – jakby te słowa mogły coś dla mnie znaczyć – wzbudził moje podejrzenia, czy to nie jakiś test. Czy gdybym pokazała po sobie, że je rozpoznaję, to by dowiodło… czegoś.

„On wie o dzienniku?” – zastanawiałam się. „O to chodzi? Chce potwierdzenia, że czytam dziennik jego dziewczyny?”

– Kiedy ją znalazłam, koperta była już zaklejona i zaadresowana – odparłam, gdy cisza zdążyła się zrobić ciężka i niezręczna.

– Znalazłaś ją? – Zmarszczył czoło, zdezorientowany. – Znalazłaś… Gdzie dokładnie?

– Może zacznij od początku, Raven? – zasugerował cicho Asher. – Opowiedz Blake’owi o dzienniku.

Okręciłam się na krześle i spojrzałam wprost na niego.

– Słucham? Ty nie masz prawa niczego żądać – warknęłam. – I żadnemu z was nic nie powiem, dopóki nie dowiem się, skąd się znacie – dodałam, przesuwając wzrok ze swojego sąsiada na chłopaka Lark.

Asher był mi winny wyjaśnienia. Podobno był moim przyjacielem. To on zawiódł moje zaufanie. Choć i tak nie uwierzyłabym ani jednemu jego słowu. Skupiłam uwagę na chłopaku Lark.

– Blake, proszę – weszłam w słowo Asherowi, który zaczął już coś bąkać.

Mój sąsiad podniósł ton o oktawę, a w jego głosie pojawiła się nuta paniki, która zadała kłam opanowaniu malującemu się na jego twarzy.

– Nie znamy się, Raven. Po raz pierwszy się…

– Blake? – zagłuszyłam go.

Minęła cała wieczność, zanim Blake wreszcie otworzył usta, i kolejna, zanim dołączyła do tego fonia.

– Tak naprawdę to się nie znamy. – Wskazał na siebie i Ashera. – Po raz pierwszy spotkaliśmy się wczoraj, w twoim mieszkaniu.

– Masz na myśli mieszkanie Lark w The Pines? – dopytywałam, bo byłam raczej pewna, że nigdy nie zawitał na Gibson Street.

– Tak, The Pines. – Zrobił zamyśloną minę. – Zaraz, Lark wynajęła mieszkanie tu, w Waszyngtonie? To na pewno była ona? – Ostatnie pytanie skierował do Ashera.

– Na sto procent – odparłam z przekonaniem. Ale potem przypomniałam sobie fałszywe nazwisko na wszystkich listach i Deidre, sąsiadkę Lark, która nazywała lokatorkę spod numeru 10A „tą Queensbridge”.

„Czy to możliwe, że Lila Queensbridge istnieje naprawdę? Może to któraś z przyjaciółek Lark?”

Zaczęłam się nad tym zastanawiać, ale nie podzieliłam się swoimi przemyśleniami z chłopakami.

– To chyba Lark wynajęła mieszkanie – powiedział cicho Asher.

– Dlaczego przyszedłeś do The Pines, Blake? – zapytałam, bo ta kwestia wypalała mi dziurę w mózgu. Co było w paczuszce, którą dostał? Skąd wiedział o mieszkaniu? Czy w kopercie znajdował się liścik z prośbą, by przyniósł mi kluczyk do motylka?

Blake popatrzył na mnie, na Ashera, znowu na mnie i dopiero wtedy zdecydował się na odpowiedź. Była wyważona, jakby się bał, że źle dobierze słowa.

– W paczce, którą nadałaś, była druga koperta, zaadresowana na mieszkanie w The Pines – odparł, wiercąc się lekko na krześle.

Czekałam, aż powie coś jeszcze, ale po długiej minucie ciszy stało się jasne, że nie ma takiego zamiaru.

– Czyli nie było żadnego liściku ani nic? Żadnych instrukcji, co zrobić z kluczykiem? – ciągnęłam go za język.

– No, były… tak jakby – przyznał z rosnącym skrępowaniem.

– Tak jakby? – powtórzyłam, coraz bardziej poirytowana jego wahaniem.

– Raven, cofnijmy się odrobinę – wtrącił Asher.

– Ty – wymierzyłam w niego palcem – gęba na kłódkę. Jesteś kłamcą i nie wierzę w ani jedno twoje słowo.

– Przysięgam, że po raz pierwszy spotkaliśmy się z Blakiem wczoraj – powiedział osobliwie beznamiętnym tonem, ale odniosłam wrażenie, że jego brak emocji jest spowodowany strachem przed jeszcze większym rozgniewaniem mnie.

– Mówi prawdę – potwierdził Blake. – Nie wiem, co Asher powiedział ci o… – W tym momencie w oczach Ashera pojawił się błysk paniki – Eee… o sobie – dokończył niepewnie Blake. – Nie wiem, jakie łączą was… relacje. – Język mu się plątał, a potem spojrzał mi w oczy ze smutnym uśmiechem. – Ale zapewniam, że o naszych relacjach mówi prawdę.

Skinęłam pospiesznie głową.

– Okej, w porządku. Tobie wierzę.

Wyraźnie mu ulżyło, zupełnie jakby moje zaufanie było dla niego bardzo ważne. Wzięłam głęboki oddech, próbując wrócić do tematu.

– A więc coś w paczuszce „tak jakby” kazało ci przynieść kluczyk do The Pines?

Blake skinął głową, ale nie wyartykułował potwierdzenia.

– Co jeszcze w niej było? – Miałam już dość owijania w bawełnę. Pora dostać kilka konkretnych odpowiedzi, więc stwierdziłam, że najlepiej pytać prosto z mostu.

Blake zawahał się i uciekł wzrokiem. Ale gdy wreszcie oderwał go od kubka kawy, który ściskał, aż zbielały mu kłykcie, wbił oczy nie we mnie, tylko w Ashera.

– Sprawa osobista – odparł i zaczął się wiercić, jakby czuł na sobie moje badawcze spojrzenie, ale wciąż unikał go wzrokiem. – Chyba… chyba powinnaś sama zapoznać się z treścią.

– No nie wiem – wtrącił Asher.

– Decyzja nie należy do ciebie – naskoczyłam na niego.

– Raven… – Wyciągnął do mnie rękę, ale na moje gniewne spojrzenie szybko ją cofnął. – Ja tylko… Cała ta sprawa bardzo się na tobie odbiła. Naprawdę chcesz czytać prywatny list Lark do chłopaka? Czy to nie lekkie naruszenie jej prywatności?

„Tak, nie da się ukryć” – pomyślałam. Ale czytałam już jej dziennik, który też był bardzo osobisty. A Blake sam zaproponował… Więc tak, chciałam wiedzieć, co było w tej ciężkiej kopercie. Do diabła z naruszeniem prywatności.

– Myślę, że ma prawo wiedzieć – zauważył Blake, zanim zdążyłam otworzyć usta, by odpowiedzieć Asherowi. I w końcu chłopak Lark popatrzył mi prosto w oczy. – Ale najpierw chciałbym usłyszeć, jaka jest twoja rola w tym wszystkim. Jak się wmieszałaś w tę sprawę? Dlaczego zajęłaś się jej zaginięciem? – Głos miał opanowany, ale na jego twarzy malował się ból.

„Nawet sobie nie wyobrażam, co ten chłopak przeżywa. Musi mu być strasznie ciężko”.

– Zacznij od początku, Raven – powtórzył Asher.

A ja ponownie uciszyłam go gniewnym spojrzeniem. „Kiedy ten kłamliwy pacan przestanie mi mówić, co mam robić?”

Gdy już jednak wzięłam głęboki oddech i splotłam przed sobą dłonie na stoliku, rzeczywiście zaczęłam od początku. Nie dlatego, że tak chciał Asher, ale dlatego, że wydało mi się to sensowne.

– Znalazłam dziennik Lark.

Blake uniósł gwałtownie brwi po sam czubek głowy.

– Jej dziennik? – Powiedzieć, że był zaskoczony, to niedomówienie. Ewidentnie nie miał pojęcia, że jego dziewczyna spisuje swoje uczucia i przemyślenia.

Skinęłam głową.

– Tak, był w samochodzie, który kupiłam – odparłam i zasłoniłam się dłońmi, by powstrzymać dalsze pytania, na które nie miałam odpowiedzi. – Nie wiem, skąd się tam wziął.

– Rozumiem. – Blake wessał sobie dolną wargę, zastanawiając się nad następnymi słowami. – Gdzie kupiłaś ten samochód? W Nowym Jorku?

– Eee… nie. W New Freedom w Pensylwanii. Znalazłam ofertę w internecie, cena była niska. – Wzruszyłam ramionami. – Możesz go obejrzeć, jeśli chcesz. Nie wiem, czy wcześniej należał do Lark, ale… znalazłam w środku nie tylko jej dziennik.

Czy powiedziałam za dużo? To w wisiorku z motylkiem Lark ukryła pendrive z wielogodzinnym zapisem tych nudnych narad biznesowych. Ten sam pendrive, który Asher ukradł z mieszkania w The Pines. Ten sam, do którego pasował klucz Blake’a.

Zapadła między nami cisza, jakbyśmy znaleźli się w dźwiękoszczelnej bańce tłumiącej cały otaczający nas zgiełk rozmów. Blake nie zapytał, co jeszcze znalazłam; gapił się tylko na mnie wyczekująco.

Czując nietypową potrzebę wypełnienia ciszy, zaczęłam więc opowiadać o karcie i kluczach do mieszkania, które znalazłam w dzienniku, o wskazówkach, które zaprowadziły mnie na Union Station, o Lombardzie Larry’ego, o First National Bank, a nawet o wpisach Lark z minionego roku. Od czasu do czasu zastanawiałam się, czy mówię z sensem, bo ciąg zdarzeń, który doprowadził mnie do tej kafejki, do tego stolika, gdzie siedzieli Asher i Blake, wydawał mi się nieprawdopodobny.

Ale chłopak Lark spijał każde słowo z moich ust, jakby słuchanie o wskazówkach, które mi zostawiła, w pewnym sensie zbliżało go do niej. Nie wspomniałam o podejrzanym zachowaniu Ashera i mętnie tłumaczyłam się z pójścia za nim do kawiarni. Czułam się gotowa na konfrontację z moim sąsiadem co do zapisu z kamer ochrony i jego włamania do mieszkania Lark, ale to nie była odpowiednia pora na takie rozmowy.

– A potem zobaczyłam was razem i… no cóż, ciekawość wzięła górę. Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego spotkaliście się beze mnie. – Wzruszyłam ramionami, jakby chodziło o błahostkę, choć wcale tak nie było. – Twierdzisz, że się nie znacie, i wierzę ci, Blake. Tylko czemu nie zostałam zaproszona na tę kawkę?

Asher i Blake wymienili się spojrzeniami, które mogłabym rozgryźć tylko z pomocą księgi szyfrów, po czym Blake zadał pytanie, które z pewnością paliło mu dziurę w mózgu.

– Czy kiedyś poznałaś Lark? – wypowiedział te słowa z trudem, jakby miał w gardle kłaczek sierści.

Pokręciłam głową.

– Nie, nie wiem, czemu ani jak mnie wybrała.

Spodziewałam się od niego więcej pytań, na przykład czy według mnie Lark żyje, ale na tym jednym się skończyło. Pokiwał tylko głową i wbił wzrok w kubek zimnej kawy.

„Biedaczek”.

Chciałam go przytulić, jakoś pocieszyć, ale nie miałam śmiałości. Nie znaliśmy się, nie przyjaźniliśmy ze sobą. Musiałam to sobie powtarzać. Po przeczytaniu o tym, jak Lark straciła dziewictwo z miłością swojego życia, trudno mi było traktować go jak kogoś obcego.

Cisza stawała się coraz bardziej krępująca, a ja nie miałam pojęcia, co powiedzieć i co zrobić z rękami. W końcu usiadłam na nich, żeby je uspokoić. A ponieważ nie potrafiłam znaleźć właściwych słów, żeby ulżyć Blake’owi w cierpieniu, skierowałam celownik na Ashera. Musiał się z wielu rzeczy wytłumaczyć. Pora raczej nie była odpowiednia, ale w końcu włamanie do mieszkania Lark sugerowało, że mógł być zamieszany w jej zaginięcie.

– Obejrzałam zapis kamer ochrony – poinformowałam go ze znaczącym spojrzeniem.

Ma chłopak nerwy: nawet nie drgnął ani nie wykazał odrobiny skruchy.

– I? – ciągnął mnie za język.

„Serio? Dobrze wiesz, że to ciebie na nim widziałam”.

– I? I? – wyrzuciłam z siebie, zszokowana jego bezczelnością. – I może zechcesz mi wyjaśnić, dlaczego włamałeś się do mieszkania Lark? Co tu się dzieje, Asher? Jeśli to w ogóle twoje prawdziwe imię.

Przyglądał mi się, jakbym była jakimś insektem pod mikroskopem. Jego wyraz twarzy nic nie zdradzał. Kątem oka dostrzegłam, jak Blake posyła mu spojrzenie, którego nijak nie byłam w stanie rozszyfrować. Poważnie, zupełnie jakby obaj porozumiewali się w języku bez słów, znanym jedynie posiadaczom chromosomu Y.

– Martwiłem się o ciebie – odparł z opanowaniem Asher. – Z początku to przypominało dziecinne poszukiwanie skarbów i sądziłem, że prowadzi donikąd. Ale potem… Raven, sprawy się komplikują.

Równie spokojnie wpatrzyłam się prosto w jego brązowe oczy.

– Czy znasz Lark, Asher?

Wydawało mi się, że upłynęła cała wieczność. Naprawdę czułam, jakbym się postarzała o parę dekad, zanim zdobył się na odwagę, by przyznać:

– Poznałem ją.

Rozdział 2

Około trzynastu lat temu

Z mglistą świadomością pytań Davida zanurzyłam się we wspomnienia. Wyciszenie w głowie jego głosu było łatwe. Nasze obowiązkowe sesje to wrzód na tyłku, więc miałam wprawę w ignorowaniu go. Na szczęście właśnie to kazano mi robić. Po miesiącach takich sesji nauczyłam się wyłączać i stawać pasażerką…

Niewielki samolot kołysał się na wietrze, a ja położyłam się w poprzek miękkiego skórzanego fotela. Bok ojca był ciepły i zachęcający, więc się nie odsunęłam. Dodatkowo moja nowa pozycja w środku powiększyła mi pole widzenia o przednią szybę. Linia drzew znajdująca się piętnaście metrów niżej rozciągała się niczym kolczasty zielony dywan. Gdy minęliśmy milionową górę, znienacka ukazała się linia horyzontu. Wysokie budynki połyskiwały w słońcu, wabiąc gości ku ukrytemu klejnotowi.

– Spójrz, Lark – poinstruował mnie ojciec, choć to było zbędne. Pochyliłam się jednak do przodu i przekrzywiłam głowę.

– Wygląda jak nowoczesny Hogwart.

Tata zachichotał i objął mnie ramieniem.

– Witaj w Kingstown – powiedział ściśniętym z dumy głosem, przytulając mnie mocniej.

Wylądowaliśmy na utwardzonym pasie, który wydawał się kończyć niebezpiecznie blisko strzelistych drzew. Na ziemi czekał już na nas jakiś mężczyzna i gdy tylko wysiedliśmy, podszedł prosto do ojca.

– Lark, to pan Billy – przedstawił go tata. – Jest architektem Kingstown.

– Lark, skarbie, tak się cieszę, że nas odwiedziłaś – odezwał się bez entuzjazmu Billy, ledwie rzucając na mnie okiem. Wpatrywał się w ojca. – Phillipie, musimy porozmawiać.

Tata zmarszczył brwi.

– Moja córka tu jest – odparł. – Później.

Z tymi słowami wziął mnie za rękę i ruszyliśmy ścieżką przez las. Pod stopami chrzęściły mi sosnowe igły. Gdy dotarliśmy do polany, zwolniłam kroku, napawając się widokiem lśniącego zarysu miasta pośród głuszy. Budynki były wyższe, niż wyglądały z góry, ale dużo niższe niż w domu. Staliśmy na krawędzi olbrzymiego placu poprzecinanego ścieżkami i z fontanną w samym środku. Woda skrzyła się w słońcu. Choć był sierpień, czuło się rześkość powietrza.

– To dziedziniec – wyjaśnił mi tata. Wciąż trzymając mnie za rękę, drugą omiótł całą panoramę. – Każdy mieszkaniec Kingstown ma tu wszystko, czego potrzebuje, absolutnie wszystko. Chciałabyś zobaczyć?

Zrobiłam wielkie oczy. Byłam oszołomiona, ale zdołałam skinąć głową.

Wsiedliśmy do pojazdu przypominającego wózek golfowy i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Wzdłuż rozciągniętego dziedzińca stały główne obiekty użytkowe Kingstown. Tata pokazywał mi każdy mijany budynek: przeszklony blok mieszkaniowy, ośrodek zdrowia, centrum gastronomiczne, sklep wielobranżowy, klub fitness, a nawet spa. Wszystko wyglądało na nowiuteńkie i godne mojej matki i jej przyjaciółek.

– Szczęśliwy pracownik to produktywny pracownik. – Ojciec spojrzał mi w oczy. – Zapamiętaj to, Lark, to bardzo ważne.

– Tak, tatusiu. – Kiwając z powagą głową, zapisałam sobie tę myśl w pamięci, w katalogu z innymi mądrymi maksymami, które nie do końca rozumiałam. Naprawdę potrzebowaliśmy powodu, by chcieć, żeby ludzie byli szczęśliwi?

Z rozbudzonym na nowo zainteresowaniem przyglądałam się krążącym wokół ludziom. Wzdłuż jednej z odnóg dziedzińca matka pchała wózek dziecięcy. Na kolejnej trzy dziewczynki rysowały kredą na chodniku. Nastoletni chłopcy rzucali pomarańczowe frisbee, za którym biegał ich pies. Wszyscy lekko się uśmiechali, jak na zdjęciu w nowo kupionej ramce.

Ojciec zjechał z dziedzińca i skręcił w szerszą drogę. Zostawiliśmy za sobą niby-miasto i znaleźliśmy się nagle na nieskazitelnie czystej ulicy okolonej szpalerem drzew. Po obu stronach ciągnęły się rzędy idealnych domów z trawnikami tak zielonymi, że to nie mogła być prawdziwa trawa. Przejechaliśmy się jednym chodnikiem, wzdłuż którego stały staromodne latarnie uliczne, i wróciliśmy drugim. Zmarszczyłam brwi, próbując ustalić, co w tym obrazku wydaje mi się takie dziwne. Kingstown przypominało plan filmowy – wszystko jak pod linijkę.

I było osobliwie cicho. Żadnych bezdomnych w obszarpanych kurtkach, żadnych przebiegających przez chodnik szczurów. I ani jednego samochodu. To było bardzo dziwne. Widziałam pojazdy podobne do naszego, ale poruszały się równie bezszelestnie. Bez klaksonów czy głośnego radia.

Dźwięki świata jeszcze nigdy nie były tak stłumione.

Wysiedliśmy z pojazdu. Wracając zygzakiem na dziedziniec, tata opowiadał wesoło o udogodnieniach Kingstown. Otoczyliśmy fontannę i wjechaliśmy w ostatnią alejkę, która nam została.

Mój wzrok padł na sylwetkę chłopaka stojącego na oślepiająco białej platformie. Głowę i ręce miał zakute w dyby jak na obrazkach z lekcji historii. W pamięci wyryły mi się jego jasnozielone oczy o wyzywającym spojrzeniu. Przewróciło mi się w żołądku i nagle poczułam, jakbym miała kamienie w brzuchu. To było bardzo nieprzyjemne uczucie.

– Tatusiu? – Pociągnęłam za rękę, która wciąż trzymała moją. – Jemu się tam chyba nie podoba.

Tata przyklęknął, żeby zrównać się ze mną wzrokiem.

– Lark, czy kradzież jest zła?

– Oczywiście.

– Tu, w Kingstown, tak wygląda kara za kradzież – wyjaśnił.

Marszcząc czoło, przekrzywiłam głowę na bok.

– To nie policjanci zabierają złych ludzi do więzienia? – zapytałam.

– W Kingstown policję nazywamy Strażą Królewską. – Ojciec wskazał na mężczyznę ubranego w nieskazitelnie czysty szary mundur ze spodniami w ostry kant. Po obu stronach dziedzińca stało jeszcze dwóch. Podczas objazdu minęliśmy paru innych, ale wcześniej nie zwróciłam na nich uwagi. – Łapią ludzi, którzy kradną – ciągnął. – Ale zamiast zamykać przestępców w celi, każemy im stać w środku miasta, żeby odpowiedzieli za swoje przewinienia przed mieszkańcami.

– Co ukradł? – zapytałam podejrzliwie. Ojciec miał tendencję do przesady. – Batonika?

– Lark, mógłby sobie wziąć nawet sto batoników. – Smutek w oczach ojca ścisnął mnie za serce. – Każdy mieszkaniec Kingstown ma wszystko, czego potrzebuje, i dużo więcej. Jonas może wziąć ze sklepu – wskazał na jeden z budynków – co tylko chce. I ja za to zapłacę. Płacę za wszystko i za każdego z tych ludzi. Jonas przywłaszczył sobie diament. Ten diament, razem z innymi, które są wydobywane z tutejszej kopalni, jest źródłem finansów Kingstown. Im mniej mamy diamentów na sprzedaż, tym mniej pieniędzy mogę dać mieszkańcom. Okradając kopalnię, Jonas okradł nie tylko mnie, okradł całe miasteczko. To bardzo egoistyczny czyn. Rozumiesz?

Skinęłam głową, choć jakoś nie byłam przekonana. Kradzież jest zła i samolubna, ale może Jonas miał ważny powód, by kraść. Ale o to nie mogłam zapytać taty. Uważał, że „powód” znaczy to samo co „wymówka”, a on nie lubił wymówek.

Nagle moją uwagę przykuł ruch pod platformą. Jakaś młoda kobieta o długich rękach cisnęła w głowę Jonasa piłką, warcząc ze złością. Wstrzymałam oddech i przywarłam do ojca, patrząc, jak piłka rozbija się na twarzy chłopaka, rozpryskując wszędzie zieloną maź.

– Złodziej! – ryknęła kobieta.

Zanim zdążyłam zapytać, co się dzieje, za jej przykładem poszedł jakiś staruszek, oburącz rzucając kolejną piłkę w Jonasa. Wylądowała przy jego stopach, obryzgując mu nogi tą samą zieloną breją.

Znikąd pojawiło się więcej mieszkańców. Jeden po drugim podchodzili, by nakrzyczeć na Jonasa i rzucić w niego przedmiotami z tą samą zieloną mazią. Wkrótce cała platforma była nią pokryta i stopy chłopaka zaczęły się ślizgać.

– Tatusiu? – zdołałam wreszcie wykrztusić.

Spojrzał na mnie ze srogą miną.

– Zielony to kolor, którym piętnują złodziei, kochanie – wyjaśnił.

Zamrugałam, tamując napływające do oczu łzy. Tata powiedział, że jestem za duża, by płakać przy ludziach. Delikatnie pociągnął mnie za rękę.

– Chodźmy, Lark. Mamy sprawy do załatwienia.

Zaczął mnie stamtąd odciągać, ale musiał przejrzeć moją próbę udawania twardej, bo przystanął na skraju dziedzińca i uklęknął przede mną.

– Wiem, że może ci się to wydawać nieco okrutne; jesteś jeszcze taka mała, skarbie. Ale spójrz na sytuację biznesowo. Gdybyśmy pozwalali ludziom kraść diamenty z kopalni, musielibyśmy zamknąć Kingstown. Wszyscy obywatele, których tu widzisz, straciliby pracę, domy, poziom życia. Czy to według ciebie sprawiedliwe? Czy wszyscy mają cierpieć, bo jedna osoba jest samolubna?

Pokręciłam przecząco głową, ale coś w argumentacji ojca mi nie pasowało.

Uśmiechnął się.

– Właśnie. – Wyprostował się. – Mieszkanie w Kingstown jest przywilejem – dodał z poważnym wyrazem twarzy – i nie ścierpię, by nadużywano hojności naszej rodziny.

Ruszyliśmy dalej. Spojrzałam przez ramię na Jonasa, teraz już od stóp do głów pokrytego zieloną mazią. Niestety widziałam go nie po raz ostatni.

Rozdział 3

Teraźniejszość

Wyznanie Ashera to bomba, bez dwóch zdań. Ale tym, co mnie naprawdę zaniepokoiło, był brak reakcji Blake’a. Zupełnie jakby wiedział, że Asher i Lark byli… przyjaciółmi? Co ich łączyło? I dlaczego, dlaczego nic nie powiedział?

Część mnie miała ochotę wstać od stolika i biec, najszybciej i najdalej, jak tylko się da. Ale ta większa część chciała odpowiedzi. Wskazówki zostawione przez Lark, głupie poszukiwanie „skarbów”, na które mnie wysłała – w tamtej chwili to wszystko straciło znaczenie. Nagle naprawdę poczułam się niczym w samym środku jakiejś pokręconej gry.

Bolał mnie brzuch, a dudnienie w głowie sprawiło, że następne słowa Ashera zabrzmiały tak, jakby stał na drugim końcu bardzo długiego tunelu.

– Raven – zaczął powoli, przeciągając sylaby. Nastąpiła długa przerwa, jakby walczył z samym sobą. Parę razy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko zmieniał zdanie. – Myślę… – powiedział w końcu. – Myślę, że powinnaś obejrzeć resztę nagrań z pendrive’a. Musisz coś zobaczyć.

Gapiłam się na niego pustym wzrokiem, jakby przemówił w obcym języku. Skoro chciał, żebym obejrzała te nagrania, to po co ukradł pendrive?

„Co tu się naprawdę dzieje?”

Jeszcze dziwniejsza od nagłych nalegań Ashera, żebym obejrzała resztę nagrań, była milcząca aprobata Blake’a.

„Czy Blake wie, co jest na tym pendrivie?” – zastanawiałam się. Z tego, co Lark pisała w swoim dzienniku, bardzo niewiele osób znało treść nagrań. A sądząc po jej ostatnim wpisie, nie zebrała się na odwagę, by pokazać je Blake’owi.

Zżerała mnie ciekawość, co jest na tym nośniku, ale nie bardzo chciałam znaleźć się sam na sam z Asherem. Jego tłumaczenia, dlaczego włamał się do mieszkania Lark, były mętne i z pewnością niepełne. Znał ją przed jej zaginięciem i byłam przekonana, że miał z tym coś wspólnego.

– Raven? – naciskał. – Co ty na to? Obejrzysz nagrania?

Przełykając gulę w gardle, spojrzałam na Blake’a z pytaniem na końcu języka. Chłopak Lark skinął zachęcająco głową, jakby czytał mi w myślach.

– Nie mam planów na resztę popołudnia – powiedział.

– Wiesz, co jest na tym pendrivie?

Zanim odpowiedział, zerknął na Ashera.

– Nie do końca, ale domyślam się – odparł.

Przeniosłam uwagę na Ashera.

– Czy z tych nagrań dowiem się, skąd znasz Lark? – zapytałam, zaskoczona, że głos mi się nie łamał, gdy zwróciłam się do obiektu mojej złości.

Asher wypuścił głośno powietrze.

– Nie do końca – przyznał i uniósł palec, wyprzedzając mój ewentualny atak. – Ale pomogą ci zrozumieć, dlaczego Lark zniknęła.

Wyszliśmy we trójkę z kawiarni. Obecność Blake’a była moim buforem bezpieczeństwa; miałam nadzieję, że później tego nie pożałuję. „Lark mu ufała” – powtarzałam sobie w nieskończoność. Ale po zdradzie Ashera i rewelacjach, że zna Lark, moja paranoja weszła na nowy poziom i zastanawiałam się w duchu, czy Blake naprawdę jest taki niewinny, na jakiego wygląda.

W końcu był jakoś zamieszany w zniknięcie swojej dziewczyny.

Od pewnego czasu czułam się, jakbym bawiła się w detektywa, ale nagle pożałowałam, że jestem bardziej Nancy Drew niż Jamesem Bondem. Bo gdybym była agentem 007, mogłabym dolać chłopakom do kawy serum prawdy i położyć kres tej maskaradzie. „Jesteś blisko” – odezwał się głos w mojej głowie. – „Bardzo blisko odpowiedzi. Jeszcze tylko trochę”.

W zamówionym aucie zajęłam miejsce z przodu, żeby nie siedzieć obok sąsiada, któremu już nie ufałam, ani chłopaka, którego znałam tylko na papierze. Asher wyrecytował adres The Pines i przez dwadzieścia minut jechaliśmy w ciszy, nie licząc programu politycznego, który kierowca włączył w radiu.

– Dzień dobry, panno Ferragamo! – zawołał Darrell wyjątkowo przyjaznym tonem, gdy nasze trio weszło do lobby.

Pomachałam mu i posłałam wymuszony, nieszczery uśmiech.

– Hej, Darrell, jak się masz?

– Dobrze, panienko. A pani?

– W porządku – odparłam, skrobiąc nasze nazwiska w księdze gości.

– Mam coś dla pani – powiedział Darrell, sięgając pod biurko i podając mi kopertę zaadresowaną na mieszkanie Lark, ale i na moje nazwisko.

– O, wow. Ee, dzięki.

„Kto mógłby do mnie pisać?”

Asher i Blake znowu wymienili się tymi konspiracyjnymi spojrzeniami, które już zaczynały mi działać na nerwy.

„Czyżby kłamali, twierdząc, że się nie znają? Trochę za dużo tej poufałości…”

Wepchnęłam kopertę do swojej torby kurierskiej i ruszyłam do windy, machając na pożegnanie Darrellowi.

– Wszystko gra, Raven? – zapytał Asher, gdy mknęliśmy w górę.

Skinęłam głową, nie patrząc na niego.

– Tak – odparłam pogodnie.

Oczywiście nie wszystko grało. Przecież mogło się okazać, że jestem zamknięta w tym metalowym pudle z porywaczem i… Blakiem. A więc tak, wszystko było jak najdalsze od „grania”. A strach? Co dziwne, nie odczuwałam go pomimo podejrzeń i rozgorączkowanej wyobraźni. Asher może i okazał się przestępcą, a z pewnością kłamcą, ale nie uważałam, by moje życie było w niebezpieczeństwie. Przez ostatnie dni spędziliśmy dużo czasu sam na sam. Gdyby chciał mnie skrzywdzić, już by to zrobił.

„Czy ja jestem naiwna? Lark też myślała, że to jej przyjaciel?”

Gdy dotarliśmy do dziesiątego piętra, wysiadłam pospiesznie z windy i pomaszerowałam do drzwi oznaczonych numerem 10A. Dopiero w środku poczułam, jak zalewa mnie fala spokoju.

„Jestem w domu”. Co za absurdalna myśl. To nie był mój dom, a mimo to przez krótką chwilę naprawdę miałam takie wrażenie. Znowu zaczęło mi dudnić w skroniach.

Potrząsając głową, by pozbyć się pajęczyn z mózgu, ruszyłam w kierunku sofy i leżącego na niej laptopa. Asher poszedł za mną, ale roztropnie usiadł w jednym z foteli, powstrzymując się przed zajęciem miejsca obok mnie. Blake nie ruszył się jednak spod drzwi. Wyglądał na zagubionego i intuicja znowu podpowiadała mi, żeby dodać mu otuchy.

– Mówiłaś, że Lark wynajęła to mieszkanie, kiedy przyjechaliśmy z wizytą do Waszyngtonu? – zapytał, przyglądając się wielkoformatowym oknom, pluszowym obiciom i nowoczesnym urządzeniom. Pokręcił głową. – Jak mogłem o tym nie wiedzieć? – To drugie pytanie zadał bardziej sobie niż mnie.

– Tak, przynajmniej według jej dziennika – odparłam.

Blake przełknął ciężko i powoli wszedł do salonu. Spoglądał to na wolny fotel, to na sofę, a w jego oczach malowało się wahanie. Ostatecznie wybrał fotel. Ścisnęło mnie w żołądku.

„Nie chce być blisko ciebie” – pomyślałam. „A niby czemu miałby chcieć?” – zapytał inny głos w mojej głowie.

Wypuszczając z drżeniem powietrze, odwróciłam się do Ashera i wyciągnęłam rękę po pendrive. Spojrzał mi w oczy i pokręcił głową.

– Ja to zrobię. Wiem, które nagranie Lark chciała ci pokazać.

– Czyli obejrzałeś je wszystkie? – zapytałam sucho, a tak naprawdę stwierdziłam jedynie fakt.

Asher dał sobie spokój z kłamstwami czy choćby mętnym tłumaczeniem swojego podejrzanego zachowania.

– Tak – przyznał.

Po chwili wahania przesunęłam stojącego na ławie laptopa w jego stronę.

– To zajmie chwilę – powiedział.

W salonie znowu zapadła ciężka cisza, a mnie ogarnął ten sam niepokój, który odczuwałam zawsze tuż przed odszyfrowaniem kolejnej wskazówki Lark. Tyle że tym razem nie towarzyszyło mu nawet najmniejsze podekscytowanie. Część mnie nie chciała poznać najmroczniejszego sekretu Lark. A byłam przekonana, że właśnie o niego chodzi.

„Nie jestem gotowa” – pomyślałam. Nie tylko by poznać prawdę, ale i na zakończenie tego osobliwego poszukiwania skarbów. Podążanie za wskazówkami Lark i próba rozwiązania zagadki jej zaginięcia nadawały mojemu życiu sens. Co ze mną będzie, gdy to wszystko się skończy? „Przestań być taką cholerną egoistką”.

– Okej, mam – oznajmił Asher, przerywając grobową ciszę w salonie. Zawahał się. – Raven, na pewno jesteś na to gotowa?

Nie nazwałabym jego tonu protekcjonalnym, ale pod badawczym spojrzeniem Ashera poczułam się jak dziecko.

„Czy on myśli, że jestem zbyt delikatna, by poznać prawdę? Skąd takie wrażenie?”

Na końcu języka miałam już ciętą ripostę, która jednak nie ruszyła się z miejsca. Czy byłam gotowa? Dopiero co zadawałam sobie to samo pytanie, ale usłyszenie własnych obaw z ust Ashera było irytujące.

Poduszka na sofie obok mnie zagłębiła się i poczułam jego obecność, zanim zdążyłam się zorientować, że zamierza się przesiąść. Blake splótł swoje ciepłe palce z moimi. Był tuż obok; nasze nogi dzieliły zaledwie centymetry. Zadrżałam, gdy musnął barkiem moją nagą skórę. Ta bliskość dodała mi siły i odwagi – aż do tej chwili nie wiedziałam, że mi ich brakowało.

– Jestem tu – powiedział cicho.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, nie cofając dłoni.

– Chcesz odnaleźć Lark, prawda? – zapytał. Smutek w jego głosie i wzroku chwycił mnie za serce.

„Och, Blake, tak mi przykro”.

– Tak – odparłam i po raz pierwszy nie byłam pewna, czy mówię prawdę.

„Ależ oczywiście, że chcesz ją odnaleźć. Czy nie o to w tym wszystkim chodzi?”

– Gotowa? – powtórzył Asher.

Skinęłam głową w milczeniu, a on powoli odwrócił do mnie ekran laptopa. Uniósł brwi, bezgłośnie powtarzając swoje pytanie.

– Jest gotowa – odpowiedział Blake, ściskając lekko moją dłoń.

Prawie roześmiałam się na tę ironię losu. Tak bardzo chciałam dodać mu otuchy, a teraz to on był mi oparciem. I robił to bez wahania.

„Już wiem, dlaczego Lark tak go kocha” – pomyślałam.

Asher sięgnął do laptopa i wcisnął „play”. Cała zesztywniałam.

„To już” – pomyślałam. Chwila prawdy.

– Cześć, Raven – odezwał się kobiecy głos na początku nagrania. Ekran wypełniły długie kasztanowe włosy, gdy pojawiła się na nim postać mówiącej. Siedziała w niebieskim fotelu, ale światło było za ciemne, by dostrzec więcej. Duże brązowe oczy zdawały się wpatrywać prosto w moje, gdy dziewczyna na ekranie uśmiechnęła się promiennie. – Tak się cieszę, że się wreszcie poznałyśmy.

„Kim jesteś?” – zastanawiałam się, zdezorientowana tym dziwnym obrotem wydarzeń.

– Nazywam się Lila, Lila Queensbridge – powiedziała dziewczyna, jakbyśmy prowadziły normalną rozmowę. – Jeśli mój plan wypalił, zapewne oglądasz to w moim mieszkaniu, tym w The Pines, gdzie planowałyśmy z Lark zamieszkać po naszej przeprowadzce do Waszyngtonu.

„Lila istnieje naprawdę?”

– A skoro to oglądasz, to jesteś bliska odkrycia prawdy o zniknięciu Lark. – Uśmiech zszedł jej z ust, a w oczach pojawił się smutek. – Ale prawda jest skomplikowana, a ta historia zaczęła się wiele lat temu. To trudne do przełknięcia, lecz jeśli chcesz poznać prawdę, jeśli chcesz pomóc Lark i sobie, zrobisz to. – Sięgnęła do kamery, jakby chciała ją wyłączyć, ale zatrzymała rękę, by powiedzieć ostatnią rzecz. – Do zobaczenia wkrótce. Nie bój się. I pamiętaj: co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Rozdział 4

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Vacant Voices

(The Blind Barriers Trilogy #3)

Redaktor prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawca: Agata Garbowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Ewa Popielarz

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Dmitry_Tsvetkov/Shutterstock.com

Copyright © 2018. Platinum Prey by Sophie Davis

Copyright © 2020 for the Polish edition

by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Edyta Świerczyńska, 2020

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2020

ISBN 978-83-66718-49-4

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek