Sedno rzeczy - Natsume Sōseki - ebook + audiobook

Sedno rzeczy ebook i audiobook

Natsume Sōseki

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sedno rzeczy – Natsume Sōsekiego, to bez wątpienia jedno z najwybitniejszych dzieł literatury światowej. Do dziś, jest jedną z najchętniej kupowanych książek w Japonii. 

Natsume Sōseki wywarł wpływ na wielu późniejszych autorów, w tym samego Harukiego Murakamiego, który wprost nazywa go swoim ulubionym pisarzem.

Tytuł oryginalny powieści to „Kokoro” a słowo to, nie mając bezpośredniego odpowiednika w żadnym z języków europejskich, może w zależności od kontekstu oznaczać – serce, duszę i rozum. 
Powieść dotyka delikatnej materii relacji międzyludzkich. Ukazując wielość odcieni przyjaźni, miłości, relacji rodzinnych, Sōseki zwraca uwagę, z jednej strony, na naturalną niechęć człowieka do pozostawania w samotności a z drugiej, na trud tkwienia w związku, szczególnie takim, który wymagałby ofiarności któregoś z partnerów.

Głównymi bohaterami „Sedna rzeczy” są, młody niedoświadczony student tokijskiego uniwersytetu oraz mężczyzna w sile wieku - tajemniczy Sensei. Pomimo życzliwości, Sensei zachowuje dystans do swojego ucznia. Jaką tajemnicę skrywa przed światem „nauczyciel” i jaką lekcję życia przygotował dla swego „ucznia”?

To książka, której można oddać się bez reszty, zmusza do refleksji. Pozostaje w pamięci na długi czas. 
Zapraszamy do wysłuchania arcydzieła literatury światowej. Wygodny fotel, filiżanka zielonej herbaty i cisza będą Twoimi najlepszymi sprzymierzeńcami.

Natsume Sōseki

Życie Natsume Sōsekiego (właściwie Kinnosuke Natsume, 1867-1916), jednego z najwybitniejszych pisarzy Japonii dwudziestowiecznej, pokrywa się niemal dokładnie z erą Meiji (1868—1912), okresem kształtowania się Japonii nowożytnej. Urodzony w Tokio ukończył studia anglistyczne na tokijskim Uniwersytecie Cesarskim, po czym pracował kilka lat jako nauczyciel, a następnie w 1900 r. wyjechał na dalsze studia do Anglii jako stypendysta państwowy. Po powrocie do Japonii w 1903 r. został wykładowcą literatury angielskiej na swym macierzystym uniwersytecie.
Równocześnie Sōseki zajmował się twórczością literacką, początkowo jako poeta, a później jako eseista i powieściopisarz. W 1907 r. zrezygnował z kariery naukowej i poświęcił się całkowicie literaturze. Natsume Sōseki, reprezentujący „zachodni” kierunek w literaturze japońskiej, dzięki walorom swej prozy — subtelnej analizie psychologicznej, mistrzowskiej prostocie formy i języka, umiejętności przedstawienia duchowych problemów współczesności - znalazł się w grupie najznakomitszych pisarzy swego kraju. Wyostrzona świadomość moralna, jaką wyposaża swoich bohaterów, ich dążenie do urzeczywistnienia ideału etycznego, stające się niekiedy źródłem ich klęski, pozwala także nadać mu miano pisarza - moralisty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 302

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 44 min

Lektor: Czyta:_Filip_Kosior

Oceny
4,1 (48 ocen)
24
13
5
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tomasz1952

Dobrze spędzony czas

Są to bardzo głębokie treści na granicy rozważań filozoficznych o cienkiej czerwonej linii między życiem a śmiercią i rozważaniach sensu postrzegania czy warto być uczciwym w sferze uczuć j odczuć. Polecam A dodając, że lektorem jest mistrz Kosior njcjuz więcej nie można dodać.
11
Mariposa1983

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutny "must read" literatury japońskiej. Wspaniała powieść, duchową uczta. Polecam!
11
galziel

Dobrze spędzony czas

Lektura skłaniająca do refleksji. Polecam.
11
Nudynapudy

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała powieść oraz doskonała interpretacja lektora!
00
Tedzik

Z braku laku…

Książka powinna nosić tytuł: Opowieść stalkera albo Wyznania podglądacza. Pozbawiony osobowości i talentów młodzian żyje życiem podobnego sobie nieudacznika. Przeżyłam tę nudę tylko dlatego, że czytał Filip Kosior - przeczytać nie dałabym rady.
00

Popularność




Projekt okładki: XAUDIO

Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o.o.

Copyright © for polish translation Mikołaj Melanowicz

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.

ISBN 978-83-66807-31-0

Wydanie II

Warszawa 2021

Wydawca:

XAUDIO Sp. z o.o.

e-mail: [email protected]

www.xaudio.pl

I SENSEI I JA

1

Nazywałem go zawsze Senseiem1. Teraz też będę o nim mówił po prostu Sensei, nie wyjawię prawdziwego nazwiska. Nie dlatego, żebym obawiał się popełnienia nie dyskrecji, po prostu tytuł ten brzmi dla mnie bardziej naturalnie. Ilekroć bowiem wspominam tego człowieka, zawsze ciśnie mi się na usta słowo Sensei. To samo przeżywam teraz, gdy biorę pędzel do ręki. Nie potrafię przezwyciężyć niechęci i posłużyć się obcymi dla mnie łacińskimi inicjałami.

Senseia poznałem w Kamakurze. Byłem wtedy jeszcze młodym, początkującym studentem. Przyjaciel, który korzystając z letnich wakacji przebywał nad morzem, prosił, żebym koniecznie do niego przyjechał, zdobyłem więc po kilku dniach trochę pieniędzy i postanowiłem go odwiedzić. Ale nie minęły trzy dni od mego przyjazdu do Kamakury, kiedy przyjaciel dostał telegram wzywający do rodzinnego domu. Zawiadomiono go, że matka jest chora, on w to jednak nie wierzył. Od pewnego czasu rodzice usiłowali nakłonić go do małżeństwa wbrew jego woli. Zresztą, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami był on naprawdę jeszcze zbyt młody, żeby się żenić. A co najważniejsze, nie podobała mu się dziewczyna. Dlatego celowo unikał spotkania z rodziną i choć właściwie powinien był wrócić na wakacje do domu, czas ten spędzał w okolicach Tokio.

Pokazał mi telegram i zapytał, jak ma postąpić. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Ale, jeśli matka naprawdę byłaby chora — to uważałem, że oczywiście powinien ją odwiedzić. Zdecydował się więc w końcu pojechać. A ja, który z takim trudem zdobyłem się na przyjazd do Kamakury, zostałem w rezultacie zupełnie sam.

Od rozpoczęcia zajęć szkolnych dzieliło mnie jeszcze wiele dni, mogłem równie dobrze pozostać w Kamakurze, jak też wrócić do domu. Ostatecznie postanowiłem zatrzymać się przez jakiś czas w tym samym hotelu, w którym obaj mieszkaliśmy. Przyjaciel pochodził z bogatej rodziny okręgu Chūgoku, nie miał więc żadnych trudności finansowych, ale ponieważ chodził do szkoły i był jeszcze młody, poziom jego życia nie różnił się zbytnio od mego. Dlatego też, gdy zostałem zdany na samego siebie po jego wyjeździe, nie musiałem się trudzić szukaniem odpowiedniejszego dla mnie mieszkania.

Hotel znajdował się w dość ustronnej części Kamakury. Toteż gdyby interesowały mnie modne wówczas rozrywki, do których należał bilard czy spożywanie lodów, musiałbym odbywać długą drogę prowadzącą przez ryżowe pola. Jazda rikszą kosztowałaby całe dwadzieścia senów2. W tej okolicy stało wiele prywatnych willi. Poza tym do plaży nadmorskiej było bardzo blisko — miłośnik pływania nie mógłby marzyć o dogodniejszym miejscu.

Codziennie chodziłem kąpać się w morzu. Gdy między sczerniałymi ze starości strzechami domów zstępowałem w dół, zawsze się dziwiłem, że aż tyle ludzi z miasta mogło się tutaj pomieścić — na plaży roiło się wprost od kobiet i mężczyzn, którzy przybyli tutaj na odpoczynek. Morze było czasem tak zatłoczone ciemniejącymi głowami, że wyglądało jak łaźnia publiczna. Nie miałem wśród nich znajomych; otoczony gwarnym i rozbawionym tłumem czułem się jednak dobrze, to drzemiąc na piasku, to znów chlapiąc się w wodzie.

W tym ścisku i gwarze poznałem Senseia. W owych czasach były na plaży dwie herbaciarnie. Przez zwykły przypadek zawsze chodziłem tylko do jednej. W odróżnieniu od właścicieli wielkich willi w pobliskiej miejscowości Hase, tutejsi plażowicze nie mieli do dyspozycji własnych przebieralni, musieli więc korzystać z usług herbaciarni. Tutaj pili herbatę, tutaj odpoczywali, przechowywali nakrycia głowy i parasole, a ponadto oddawali do przeprania stroje kąpielowe czy zmywali z siebie słoną wodę. Nie miałem własnych kąpielówek, a przy tym obawiałem się kradzieży, więc przed kąpielą również zostawiałem tutaj wszystkie swoje rzeczy.

2

Sensei zdjął właśnie ubranie i zamierzał pójść się wykąpać, kiedy ujrzałem go w tej herbaciarni po raz pierwszy. Wyszedłem przed chwilą z wody i suszyłem na wietrze mokre jeszcze ciało. Między nami poruszało się mnóstwo czarnych głów przesłaniających widok. Toteż gdyby nie szczególne okoliczności, nigdy bym zapewne Senseia nie zauważył. Jednak mimo ogromnego tłoku na plaży i mimo mego roztargnienia i zobojętnienia na otoczenie, zwróciłem na Senseia od razu uwagę dlatego tylko, że towarzyszył mu cudzoziemiec z Zachodu.

Wyjątkowo jasna cera tego cudzoziemca rzuciła mi się w oczy w momencie, gdy miałem już wejść do herbaciarni. Stał z założonymi rękami i patrzył na morze; jego czysto japońska jukata3 leżała obok, rzucona niedbale na stołek. Miał na sobie tylko slipki, takie same jak my, Japończycy, zazwyczaj nosimy. Wydało mi się to szczególnie dziwne. Dwa dni przedtem byłem w Yuigahama, siedziałem tam na piasku i długo przyglądałem się kąpiącym cudzoziemcom. Siedziałem na niewielkim wzgórku, nie opodal mnie znajdowało się tylne wejście do hotelu w stylu europejskim, widziałem więc wielu mężczyzn wychodzących, aby zanurzyć się w słonej wodzie — wszyscy mieli dokładnie zakryte piersi, ramiona, biodra. Tym staranniej kryły swą nagość kobiety. Większość z nich miała na głowie gumowe czepki, pomarańczowe, niebieskie lub granatowe, wyraźnie rysujące się ponad falami. Moim oczom, które oglądały niedawno tamtą plażę, Europejczyk spokojnie stojący wśród tłumu w samych japońskich slipkach, wydał się tym bardziej niezwykły.

W końcu odwrócił on głowę i powiedział parę słów do pochylonego Japończyka. Jego towarzysz podniósł z piasku ręcznik, zawiązał go sobie na głowie i ruszył w stronę morza. Był to Sensei.

Ze zwykłej ciekawości przyglądałem się sylwetkom obu mężczyzn idących obok siebie plażą w dół, ku morzu. Po chwili weszli do wody i kroczyli dalej naprzeciw fali. Omijając stłoczonych na płyciźnie, rozbawionych ludzi znaleźli się w spokojniejszej, głębszej wodzie i zaczęli płynąć. Płynęli tak długo, aż ich głowy stały się ledwie widoczne na horyzoncie. Następnie zawrócili, by znów obok siebie płynąć do brzegu. Gdy wrócili do herbaciarni, nawet się nie obmyli wodą ze studni, tylko wytarli się i zaraz ubrali, a następnie szybko gdzieś odeszli.

Po ich zniknięciu usiadłem na ławce i zapaliłem papierosa. W roztargnieniu myślałem wtedy o Senseiu. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że tę twarz już gdzieś widziałem. Lecz nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy i gdzie mogłem spotkać tego człowieka.

Nie twierdzę, że w tamtym okresie nie miałem żadnych zmartwień, najbardziej jednak doskwierała mi nuda. Dlatego również następnego dnia wybrałem się do tej samej herbaciarni, o tej samej porze, w której zobaczyłem po raz pierwszy Senseia. Tym razem obcokrajowiec już się nie pojawił, Sensei przyszedł sam, w słomkowym kapeluszu. Zdjął okulary i położył na stoliku, owinął głowę ręcznikiem i szybkim krokiem ruszył w dół plaży. Gdy podobnie jak wczoraj minął hałaśliwych plażowiczów i zaczął płynąć, przyszła mi nagle chęć, żeby pójść w jego ślady. Zatrzymałem się na płyciźnie, ochlapałem aż po głowę, potem doszedłem do głębi i zacząłem płynąć w stronę Senseia. Lecz Sensei — inaczej niż wczoraj — zatoczył tym razem łuk i skierował się do brzegu w niespodziewanym dla mnie miejscu. I dlatego, niestety, nie osiągnąłem swego celu. Gdy otrząsając krople wody wszedłem na wzniesienie, a następnie do herbaciarni, ubrany już Sensei minął mnie wychodząc na zewnątrz.

3

Następnego dnia również poszedłem na plażę o tej samej porze i znów zobaczyłem Senseia. Dzień później uczyniłem to samo. Lecz nie nadarzyła mi się okazja do rozmowy czy choćby wymiany pozdrowień. Sensei zachowywał się raczej nietowarzysko. Przychodził na plażę i odchodził zawsze o jednakowej godzinie, zawsze wyniosły i obcy. Nie zauważyłem, żeby zwracał jakąkolwiek uwagę na gwarne i rozbawione otoczenie. Cudzoziemiec, z którym przyszedł za pierwszym razem, w ogóle się już nie pokazał. Sensei zawsze był sam.

Kiedy pewnego dnia po skończonej kąpieli Sensei wkładał lekkie kimono, które zawsze zostawiał w tym samym miejscu, spostrzegł, że tym razem z niewiadomego powodu na kimonie pełno było piasku. Odwrócił się więc i kilka razy nim potrząsnął. Wtedy przez szparę w deskach spadły na ziemię okulary, leżące dotąd pod kimonem. Ich brak zauważył dopiero po zawiązaniu pasa, gdyż nagle zaczął się wtedy rozglądać dokoła. Pochyliłem się i podniosłem okulary spod ławki. Sensei powiedział „dziękuję" i wziął je ode mnie.

Następnego dnia poszedłem w ślad za Senseiem do morza. Wskoczyłem do wody i popłynąłem w tym samym co on kierunku. Około dwustu metrów od brzegu Sensei odwrócił się i zaczął ze mną rozmawiać. Na rozległej powierzchni niebieskiego morza nie było w pobliżu nikogo. Silne promienie słońca oświetlały wodę i góry. Moje ciało, jakby przepełnione radością i swobodą, było ciągle w ruchu — pluskałem się w wodzie jak szalony. Sensei przestał nagle poruszać rękami i nogami, położył się na plecach i unosił spokojnie na fali. Zrobiłem to samo. Na twarz jaskrawą barwą spadał błękit nieba, oślepiał ostrym blaskiem.

— Jak tu przyjemnie! — krzyknąłem mimo woli.

Po chwili Sensei zrobił zwrot, opuścił nogi w dół, wrócił do poprzedniej pozycji i powiedział z naciskiem:

— Wracamy?

Byłem stosunkowo dobrze zbudowany i silny, miałem ochotę pozostać dłużej w wodzie. Lecz kiedy Sensei zaproponował powrót, odrzekłem natychmiast bez cienia niechęci:

— Tak, wracajmy. — I skierowaliśmy się w stronę brzegu.

To był początek naszej znajomości. Nie wiedziałem jednak, gdzie Sensei mieszka.

Minęły chyba dwa dni wspólnego pływania, nadeszło popołudnie dnia trzeciego. Gdy spotkałem go w herbaciarni, zwrócił się nagle do mnie i zapytał:

— Czy długo jeszcze masz zamiar tu zostać? — Nie zastanawiałem się nad tym, więc nie byłem przygotowany na takie pytanie. Odpowiedziałem po prostu:

— Jeszcze nie wiem. — Widząc grymas uśmiechu na jego twarzy, poczułem się nagle zażenowany. Nie mogłem powstrzymać się od zapytania: — A Sensei? — To był początek, od tego czasu zawsze go tak nazywałem.

Tego wieczoru odwiedziłem Senseia w jego hotelu. Powiedziałem „w hotelu”, ale był to raczej budynek, który przypominał pawilony znajdujące się w obrębie świątyni. Zauważyłem, że z mieszkańcami tego domu nie łączyły go żadne więzy rodzinne. Gdy zwracałem się do niego „Sensei”, uśmiechał się gorzko. Wytłumaczyłem mu, że taki już mam zwyczaj, kiedy rozmawiam ze starszymi od siebie. Zapytałem go o obcokrajowca. Opowiedział mi o jego dziwactwach, o tym, że wyjechał on już z Kamakury, i o wielu innych sprawach, a w końcu stwierdził, iż sam się sobie dziwi, że zaprzyjaźnił się z cudzoziemcem, podczas gdy nie utrzymuje kontaktów nawet z Japończykami. Na koniec powiedziałem, że wydaje mi się, iż go już gdzieś przedtem spotkałem, ale w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć, gdzie i kiedy. Byłem młody, miałem więc nadzieję, że z pewnością on również powie to samo. W duchu oczekiwałem od niego takiej, a nie innej odpowiedzi. Lecz po chwili namysłu Sensei powiedział:

— Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek ciebie spotkał. Czy nie mylisz mnie z kimś innym? — Poczułem się dziwnie zawiedziony.

4

Pod koniec miesiąca wróciłem do Tokio. Sensei opuścił kurort znacznie wcześniej. Przy pożegnaniu zapytałem go:

— Czy mógłbym od czasu do czasu odwiedzić pana w domu?

Odpowiedział krótko:

— Tak, proszę.

Wtedy uważałem, że zostaliśmy już bliskimi przyjaciółmi, oczekiwałem więc słów nieco cieplejszych. Dlatego też jego odpowiedź trochę mnie zdziwiła.

Sensei często sprawiał mi w ten sposób zawód. Czasem miałem wrażenie, że zdawał on sobie z tego sprawę, kiedy indziej — że zupełnie tego nie dostrzegał. Mimo powtarzających się drobnych rozczarowań nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby z tego powodu zerwać z nim znajomość. Raczej przeciwnie, gdy targał mną niepokój, zawsze pragnąłem jeszcze bardziej ją pogłębić. Wraz z rosnącą zażyłością — myślałem — kiedyś wyraźnie objawi mi się to, czego oczekuję. Byłem wtedy młody, to prawda. Ale myślę, że mimo to nie mógłbym zachowywać się wobec wszystkich tak bezpośrednio i szczerze jak wobec niego. Nie rozumiałem zresztą, dlaczego Sensei stał się wyjątkiem. Pojąłem to dopiero teraz, kiedy on już nie żyje. Nieprawda, że na początku Sensei mnie nie lubił. Jego jakby nieco szorstkie zachowanie i chłodne słowa nie były wyrazem niezadowolenia czy chęci odepchnięcia mnie od siebie. Sensei, którego wspomnienie napawa mnie dziś żalem, po prostu jakby ostrzegał tych, którzy chcieli się do niego zbliżyć, że nie jest wart, aby o niego zabiegać. Sensei, który nie przyjmował przyjaźni od innych, gardził przede wszystkim samym sobą.

Wróciłem do Tokio oczywiście z zamiarem odwiedzenia Senseia. Miałem jeszcze dwa tygodnie do rozpoczęcia zajęć, sądziłem więc, że w tym okresie przynajmniej raz go odwiedzę. Ale po kilku dniach osłabły wrażenia z pobytu w Kamakurze. Barwna atmosfera wielkiego miasta, podniecająca i rozbudzająca stare wspomnienia, pochłonęła mnie całkowicie. Gdy spotykałem studentów na ulicy, myślałem z nadzieją i drżeniem serca o nadchodzącym roku szkolnym. I na pewien czas zapomniałem o Senseiu.

Upłynął miesiąc od rozpoczęcia zajęć, poczułem się nieco swobodniejszy i odprężony. Zacząłem coraz częściej chodzić po mieście bez wyraźnego celu i niezadowolony. Krążyłem też po własnym pokoju z uczuciem jakiegoś braku. I wtedy znów pojawiła mi się w wyobraźni twarz Senseia. I zapragnąłem spotkania z nim.

Gdy poszedłem odwiedzić Senseia po raz pierwszy, nie zastałem go w domu. Pamiętam, że drugi raz wybrałem się do niego w następną niedzielę. Była piękna pogoda, jasność z nieba zdawała się przenikać do wnętrza serca. Tego dnia również Senseia nie zastałem. Podczas pobytu w Kamakurze słyszałem z jego własnych ust, że najczęściej przesiaduje w domu. Powiedział nawet, że nie lubi wychodzić. Przypominając sobie te słowa przeżywałem absurdalny zawód — dwa razy przychodziłem i dwa razy nie udało mi się go zastać. Nie odszedłem od razu. Stałem przy drzwiach w niepewności i patrzyłem na służącą. Chyba pamiętała, że przychodziłem już przedtem i że przekazywała gospodarzom moją wizytówkę, kazała mi bowiem poczekać i weszła w głąb mieszkania. Po chwili pojawiła się — jak sądziłem — pani domu. Była piękna.

Bardzo grzecznie poinformowała, dokąd udał się jej mąż. Dowiedziałem się, że Sensei ma zwyczaj nosić kwiaty w określony dzień miesiąca na pewien grób znajdujący się na cmentarzu Zōshigaya.

— Dopiero co wyszedł — powiedziała pani z ubolewaniem. — Minęło może dziesięć minut albo nawet mniej.

Podziękowałem i odszedłem. Nim oddaliłem się o sto metrów, zdążając do ruchliwej dzielnicy miasta, nabrałem ochoty na spacer w stronę Zōshigaya. Myślałem, że może przy okazji spotkam Senseia. Dlatego od razu zawróciłem i ruszyłem szybko w obranym kierunku.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Książka dostępna także w formie audiobooka!

IIRODZICE I JA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

III SENSEI I JEGO TESTAMENT

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

NATSUME SŌSEKI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

1 Sensei (jap.) - nauczyciel, mistrz; tytuł grzecznościowy: „pan doktor”, „pan mecenas”, „pan profesor”

2 Sen (jap.) - drobna moneta, grosz przedwojenny

3 Jukata (jap.) - lekkie, najczęściej bawełniane okrycie w kształcie kimona