Lotta, czyli jak wychować ludzkie stado - Zofia Stanecka - ebook + audiobook

Lotta, czyli jak wychować ludzkie stado ebook i audiobook

Zofia Stanecka

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Skąd imię Lotta? Z książek (…) prosto ze Szwecji – z przygód Lotty z ulicy Awanturników Astrid Lindgren. To doskonałe imię, bo szwedzka Lotta miała mocny charakter, niezaprzeczalny urok i jasne włosy. No i lubiła jedzenie. Zupełnie jak ta nasza…

Lotta – przygarnięty z domu tymczasowego pies rasy kundel – wywraca do góry nogami życie pewnej rodziny. Nagle w tajemniczych okolicznościach znikają z domu różne przedmioty, pojawiają się za to żółtawe kałuże, błotne ślady, sierść na kanapie, nieznane dotąd zapachy i mnóstwo miłości! Lotta z wrodzonym wdziękiem i stoickim spokojem, krok po kroku, wychowuje sobie swoje ludzkie stado, które – choć ma wrażenie, że panuje nad sytuacją, jest całkowicie, absolutnie, bezgranicznie podporządkowane swojej Principiessie, która najwyraźniej rzuciła na nich psi urok. Szczególnie na mamę!

Pełna humoru, zapachu psich łap i pieczątek z mokrego nosa opowieść o Lottcie i jej ludzkim stadzie.

Uwaga, podobieństwo Lotty do psa autorki jest całkiem nieprzypadkowe.

Z refleksji Principiessy:

Książka? O mnie? A można ją zjeść?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 67

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 1 godz. 56 min

Lektor: Milena Staszuk

Oceny
4,7 (202 oceny)
165
26
9
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ksieradzka_1983

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała! każdy psi właściciel powinien miec taki punkt widzenia :)
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka! Same prawdy o piesku. Nie ma to jak cztery łapki w domu.
10

Popularność




Wydawczyni i redaktorka prowadząca ANNA CZECH
Redakcja MAGDALENA ADAMSKA
Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ
Projekt okładki i ilustracje MARIANNA SZTYMA
Skład i łamanie ANNA HEGMAN
Copyright for the text © Zofia Stanecka Copyright for the illustrations © Marianna Sztyma Copyright for this edition © Wydawnictwo Kropka, Warszawa 2021
Warszawa 2021 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-66863-67-5
Wydawnictwo Kropka Imprint Wydawnictwa Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11a, 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 [email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

WSTĘP

Skąd imię Lotta? Z książek. Nie tych Goethego czy Thomasa Manna, ale prosto ze Szwecji – z przygód Lotty z ulicy Awanturników Astrid Lindgren. To doskonałe imię, bo szwedzka Lotta miała mocny charakter, niezaprzeczalny urok i jasne włosy. No i lubiła jedzenie. Zupełnie jak ta nasza.

Ta książka została napisana dla Lotty z okazji jej dziesiątych urodzin. Nie wiem, czy Principiessa ją doceni. Obawiam się, że wolałaby tort z psich parówek albo porządną wyżerkę w śmieciach. Ponieważ jednak mam to nieszczęście, że jestem człowiekiem, nie psem, miłość wyrażam też słowami. A tym właśnie jest ta książka – wyrazem miłości. Nie bójmy się wielkich słów, gdy mówimy o najważniejszych dla nas „osobach”: psach.

Gdy miałam osiem lat, całe kieszonkowe wydawałam w antykwariacie na używane książki o psach i wilkach. Nie tylko marzyłam o psie, ale też po prostu chciałam być psem albo wilkiem. Wyobrażałam sobie, jakby to było mieć łapy i ogon i węszyć świat czułym na wszystko psim nosem. Kiedy już jako całkiem dorosła poznałam Lottę, a ona łaskawie zgodziła się z nami zamieszkać, częściowo spełniłam moje dawne marzenie. Co prawda, nadal nie wiem, jak to jest być Principiessą, ale przynajmniej jestem częścią jej stada.

Nie opisuję życia mojej rodziny. Tak więc ani mama nie jest dokładnie mną, ani dzieci nie są moimi dziećmi. Nasze ludzkie życie jest tylko tłem dla Principiessy, dlatego to jej przygody, nie nasze, są w tej książce prawdziwe. Podobnie jak prawdą jest, że Lotta jak mało kto potrafi wychować ludzkie stado. Z nami poradziła sobie bezbłędnie. Co niniejszym zaświadczam, nisko się przy tym kłaniając do jej psich stópek, pachnących trawą, suszonym grzybkiem i starą skarpetką.

Zofia Stanecka

O TYM, JAK POWSTAŁA LOTTA

Nad schroniskiem zapadł zmrok. Mała Zu wtuliła się w kudłatego Pieprza i zapiszczała. Stary Kosmos zawył przejmująco do księżyca.

– Dlaczego nikt nas nie chce? – spytała czarna jak bezgwiezdna noc Tekla.

– Naprawdę nie wiesz? – szczeknął smętnie Pieprz.

Tekla spojrzała mu w oczy.

– Naprawdę – odpowiedziała szczerze. – Przecież każdy pies powinien mieć swoje stado.

Pieprz westchnął.

– Świat nie zawsze wygląda tak, jak byśmy chcieli, moja droga – szczeknął. – Szczególnie gdy jesteś kundelkiem.

Na to Tekla nie znalazła odpowiedzi. Uniosła pysk w górę i zawyła razem z Kosmosem. Jej pieśń była pełna tęsknoty. Zu, Pieprz i pozostałe psy przyłączyły się do nich.

– Auu! – wyły tak głośno, że ich skarga dotarła do samego Księżyca, gdzie obudziła śpiącą smacznie złocistą Prapsicę, matkę wszystkich psów. Lament poruszył jej psie serce. Prapsica spojrzała z góry na Ziemię. Chociaż była daleko, dostrzegła swoimi mądrymi oczami nie tylko krzywą mordkę Zu, kołtuny Pieprza i czerń sierści Tekli, ale też ukrytą w ich sercach tęsknotę.

– Każdy pies powinien mieć swoje stado – szepnęła. Z jej pyska sfrunęła chmurka złocistego pyłu, zawirowała w przestrzeni kosmicznej i wbrew prawom fizyki sfrunęła w kierunku Ziemi. Obserwujący tej nocy niebo ludzie zauważyli dziwne zjawisko – mknącą w dół gwiezdną smugę do złudzenia przypominającą biegnącego psa. Bezskutecznie zadawali sobie pytanie, gdzie zdąża. Psy wyły swoją pieśń, póki nie wybrzmiała ostatnia żałosna nuta. Wtedy stało się coś dziwnego: w ich sercach zapanował spokój. Przy końcu serenady Tekli zdawało się, że powietrze w schronisku zamieniło się złociście, a kiedy przyjrzała się sierści przyjaciół, miała wrażenie, że błyszczy niezwykłym blaskiem. Tej nocy Tekla i jej przyjaciele spali spokojnie, a następnego dnia obudzili się pełni nadziei. W południe do schroniska zaczęli przybywać ludzie. Ktoś podszedł do kojca małej Zu i kudłatego Pieprza, ktoś inny pochylił się nas starym Kosmosem. Dwoje ludzi zatrzymało się przy kojcu Tekli. Parę miesięcy później Tekla urodziła dziewięć szczeniaków: osiem ciemnych jak zmierzch piesków i psic, i jedną psicę złocistą jak gwiezdny pył. W ten właśnie sposób przyszła na świat Lotta, zwana Principiessą lub... Złocistym Promieniem...

* * *

Oto Lotta, zwana też Principessą, Principiessą, Śmierdziulinką, Panią Skarpecią lub Potworą. Śpi na kanapie z elegancko skrzyżowanymi łapkami, przykryta szydełkowym kocem. Przez sen popiskuje i puszcza bączki.

– Niech sobie pośpi – mówimy i chodzimy na palcach, żeby jej nie obudzić.

Lotta uśmiecha się przez sen. Wie, że dobrze wychowała swoje stado.

ZDJĘCIE

Wszystko zaczęło się od zdjęcia. Mama zobaczyła je u kolegi na fejsie i przepadła. Tak przynajmniej twierdzi Misiek. Wcześniej, ile razy prosiłam ją o psa, słyszałam, że nie ma mowy, bo to kolejny obowiązek. Dla mamy.

– Pies oznacza wczesne wstawanie, pogryzione rzeczy, sierść na kanapie, wieczny bałagan i spacery w deszczu – mówiła.

Z czasem zrezygnowałam z próśb. Doszłam do wniosku, że może faktycznie niepotrzebny nam pies, skoro nawet z własnym bałaganem mieliśmy problem. Właśnie wtedy mama zobaczyła zdjęcie Lotty i zmieniła zdanie. Misiek mówi, że to było zakochanie od pierwszego wejrzenia. Jeśli tak, nie chcę się nigdy zakochać. Bo mama całkiem straciła rozum. Przestała mówić o obowiązkach, za to snuła wizje pełnego czułości, niezmąconej niczym harmonii życia z psem.

– Wyobraźcie sobie miękkie uszy o zapachu suchych grzybków – mówiła rozmarzonym głosem znad patelni z siekaną cebulą. – Stukot pazurków na podłodze... Wierny pysk gotowy zawsze cię pocieszyć... Wyobraźcie sobie...

– Wczesne wstawanie, pogryzione rzeczy, sierść na kanapie, wieczny bałagan i spacery w deszczu – przerwał jej Misiek.

– Co tam wstawanie! – zawołała mama. – Co tam bałagan! Na kanapę nie pozwolimy jej wchodzić, a czymże jest odrobina deszczu, gdy towarzyszy ci wierny pies? Ćwiczenie woli i radość nieznanej przygody. Oto co nas czeka!

– A co z obowiązkami, które na ciebie spadną, mamo? – spytałam. Tak z czystej ciekawości.

– Obowiązki? Phi! – Mama uniosła ręce w geście pogardy dla mojej sugestii, rozchlapując smażoną cebulę na ścianie. – Czym są obowiązki, gdy w grę wchodzi miłość!

– To koniec, Zośka – szepnął Misiek. – Nasza matka oficjalnie zwariowała.

Skinęłam głową. Wyglądało na to, że tak właśnie się stało. Dla usprawiedliwienia powinnam dodać, że mama nigdy nie była wcieleniem rozsądku. No i mogę pokazać zdjęcie Lotty – to, które wszystko zmieniło. Oto ono:

Powinnam chyba przyznać, że i my po zobaczeniu zdjęcia zaczęliśmy rozumieć szaleństwo mamy. Do tego stopnia, że jeszcze tego samego dnia wydaliśmy jej pozwolenie na psa.

Następnego dnia kupiliśmy obrożę, smycz, posłanie i karmę dla szczeniaków, a potem pojechaliśmy po Lottę. Mama prowadziła i tak się spieszyła, że na niektórych zakrętach baliśmy się o nasze bezpieczeństwo.

– Tak właśnie działa miłość – rzucił Misiek, gdy po raz kolejny zderzyliśmy się głowami.

W końcu dojechaliśmy na miejsce i dopiero wtedy okazało się, że z mamą naprawdę nie jest dobrze.

– Boję się wejść – oznajmiła, gdy stanęliśmy przed blokiem, w którym mieszkali opiekunowie Lotty. – Bo co, jeśli ona nas nie polubi?

Misiek westchnął i po prostu nacisnął guzik domofonu.

W korytarzu przywitali nas czarna Tekla, mama Lotty, i jej ludzie. Wszyscy wyglądali na zmęczonych. Tekla właśnie odchowała dziewięć szczeniaków. Lotta była spośród nich ostatnia i jako jedyna nie znalazła jeszcze domu.

– Nie rozumiem dlaczego – powiedziała mama. – Przecież jest najpiękniejsza.

Potem dowiedzieliśmy się, że w czasie naszej krótkiej rozmowy z opiekunami Lotta zdążyła zjeść płytę CD i nadgryźć nogę od krzesła. Na nasz widok pomachała ogonem, podbiegła, pośliznęła się i usiadła. Tylne łapki jej się rozjechały, a uszy wywinęły na drugą stronę.

– Czy ona nie jest wspaniała?! – zawołała mama.

Lotta przekrzywiła głowę i zsikała się pod siebie. Chyba z wrażenia. Mama uznała to za niezbity dowód akceptacji.

W samochodzie Lotta władowała mi się na kolana. Wciąż była mokra od tyłu, ale przy uszach naprawdę pachniała suszonym grzybkiem.

– Jesteś Śmierdziulinką, wiesz? – szepnęłam jej prosto w to śmieszne ucho.

A ona starannie wylizała mnie po twarzy. I znowu się zsiusiała. Tym razem na moje kolana.

– Jesteś Śmierdziulinką, wiesz? – szepnął do mnie Misiek.

Nie przejęłam się tym. Wiedziałam, że mi zazdrości.

Na miejsce dojechaliśmy po zmroku. Lotta wyglądała na zmęczoną, więc mama wniosła ją do mieszkania i położyła na posłanku. Piesa uniosła brewki i spojrzała na nią zdumiona. „Chyba nie myślisz, że będę tu spać?” – zdawała się mówić. Otrzepała się i pobiegła prosto do kanapy. Chwilę jej zajęło, zanim się na nią wspięła. Udeptała poduszkę i ułożyła się na niej z westchnieniem.