Tajemnica Jolanty T. - Ewa Ostrowska - ebook + audiobook

Tajemnica Jolanty T. ebook i audiobook

Ewa Ostrowska

3,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Traumatyczny początek losów młodej dziewczyny odsłania okrutne i mroczne motywacje bohaterów i ich zmagania z samymi sobą ... To zaskakujący thriller dla dorosłych. Leon Taski ma duże ambicje. Chce być kimś, bogatym i powszechnie szanowanym. Wierzy, że dla swojej rodziny i znajomych jest panem i jak pan, za pomocą chłosty i okrutnego traktowania, wymusza posłuch. Pewnego dnia miarka się przebiera. Doprowadzona do ostateczności żona morduje męża - a wszystkiemu przygląda się ich córka Jolanta. Polecamy również "Kamuflaż".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 203

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 40 min

Lektor: Ewa Maria Ostrowska, Witold Wysmułek

Oceny
3,2 (5 ocen)
1
0
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
popielawa

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca. Nigdy,, tak naprawdę, nie wiemy, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami...
00

Popularność




Pamięci Joli

część pierwszaWszyscy o tym samym

Budzik zadzwonił o godzinie szóstej piętnaście. Leon Taski od lat, wieczór w wieczór, nastawiał go na tę porę, chociaż pracę rozpoczynał o ósmej, a miał do niej zaledwie około trzystu metrów.

Pierwszą zasadą Leona Taskiego, jaką kierował się w dorosłym życiu, była punktualność. Znaną maksymę, głoszoną przez Ludwika XVIII, że „punktualność jest grzecznością królów”, poznał jeszcze w gimnazjum, ucząc się historii Francji. Odtąd główne jego zainteresowania skupiły się na arystokratycznych rodach, o których wiedzę czerpał z licznych książek. Co do swego pochodzenia nie miał wątpliwości: żadnych korzeni arystokratycznych lub szlacheckich nie posiadał. Matka, która edukację zakończyła na wiejskiej szkółce elementarnej, z biegiem czasu stała się analfabetką potrafiącą jedynie podpisać się krzywymi kulfonami. Ojciec utrzymywał żonę oraz syna dzięki dobrze prosperującej kuźni. Jego ambicją było, aby jedynak otrzymał staranne wykształcenie, a nie cuchnął końskim łajnem. Ale Leon Taski zapamiętał okres kształcenia jako ciąg nieustannych upokorzeń. Był niski, pryszczaty i mimo zabiegów higienicznych cuchnął końskim łajnem, wychodkiem, szczurami, jakie dominowały w rodzinnym domu pokrytym strzechą. Swój nieatrakcyjny pod każdym względem wizerunek oraz prostackie pochodzenie kompensował wyobrażeniami o tym, że jest kimś innym niż jest. Co najmniej z rodowodem sięgającym XVIII wieku. Ponadto odkrył, że ma wyjątkowo piękne dłonie. Wąskie, o długich palcach zakończone paznokciami w kształcie migdałów. Ręce matki i ojca były szerokie, a paluchy krótkie; skąd więc u niego dłonie takie, jak na widzianych przezeń portretach arystokratów? Kto wie? W arystokratycznych rodach na porządku dziennym hrabiowie zabawiali się z ładnymi wieśniaczkami, a te rodziły im bękarty, podobne kropka w kropkę do swoich arystokratycznych ojców. Im dłużej Leon Taski się zastanawiał nad fenomenem piękna swoich dłoni, tym częściej dochodził do wniosku, że jakaś babka matki lub praprababka miała romans z utytułowanym szlachcicem. Owo przekonanie, iż w jego żyłach płynie część błękitnej krwi, pozwoliło mu z godnością przetrwać wszelkie kpiny i okrutne żarty, których ofiarą padał w czasach szkolnych. Z nader dobrymi wynikami ukończył tak gimnazjum, jak i liceum oraz studia medyczne.

Stąd druga zasada Leona Taskiego wywodziła się z tej pierwszej, o punktualności, która jest grzecznością królów. Leon Taski potrzebował na poranne ablucje, a zwłaszcza na codzienną pielęgnację dłoni, półtorej godziny. Kiedy zamykał się w łazience, nikt nie miał prawa w tym czasie zakłócać jego spokoju. Sam przygotowywał pachnące maści, ucierając je w porcelanowych miseczkach, aż nabrały odpowiedniej konsystencji; uważnie sprawdzał, w jakim stanie są skórki przy paznokciach i zawsze znalazł jakąś do przycięcia, dlatego wcześniej moczył przez dziesięć minut końce palców w ciepłej wodzie z odrobiną odżywczego skrzypu. Gdy te czynności – moczenia, wycinania nieposłusznej skórki, opiłowania do doskonałości owalu każdego paznokcia, masażu dłoni wonnymi maściami – były zakończone, Leon Taski flanelką polerował paznokcie, po czym pokrywał je ledwo widocznym bezbarwnym lakierem. Dopiero wówczas zakładał na przedostatni palec lewej ręki sygnet z herbem, odebrany żonie, Cecylii Taskiej de domo Ostoja. Następnie golił się, wkładał niezależnie od pory roku jedwabny, długi szlafrok i udawał się do salonu na śniadanie. Zasiadał, jak na szlachetnie urodzonego przystało, przy suto zastawionym stole. Jadał wyłącznie na porcelanie, posługując się srebrnymi sztućcami. Służąca, Marianna Laskowiak, z którą sypiał w szerokim łożu pod aksamitnym baldachimem, nie miała prawa odezwać się do niego inaczej jak „panie”. Był czas, w którym Leon Taski brał pod uwagę, czy powinna do niego zwracać się „jaśnie panie”. Ostatecznie uznał taki zwrot za przesadę. Żona, Cecylia Taska de domo Ostoja, wraz z córką Jolantą w dni powszednie jadały posiłki w kuchni. Zaszczyt wstępu do salonu, który Leon Taski traktował jako swoje sanktuarium, spotykał je w niedziele oraz w święta. A to z powodu trzeciej zasady Leona Taskiego, która brzmiała: Ja, Leon Taski, jestem panem nie tylko z racji domieszki błękitnej krwi w moich żyłach. Jestem panem waszego życia. Każdą oznakę nieposłuszeństwa wobec moich rozkazów będę traktował z bezwzględną surowością. Łącznie z karą chłosty.

Od wielu tygodni budzik dzwonił niepotrzebnie. Leon Taski budził się bowiem znacznie wcześniej. Obok śpiącej Marianny Laskowiak, zaspakajającej w pełni jego najbardziej wyrafinowane potrzeby seksualne. Była dużą kobietą o wielkich piersiach, wydatnym brzuchu i potężnym tyłku. Takie lubił. Duże. Gdy jeździł do odległego miasta na dziwki, zawsze wybierał wyłącznie duże, obfite, takie jak z obrazów Rubensa. Zdarzyło się wszak, że któraś z nich zaraziła go kiłą. Na swoje szczęście z żoną, która zamiast syna, dziedzica nazwiska, urodziła córkę, nie sypiał. Zaaplikował sobie miesięczną kurację penicylinową, na wszelki wypadek dwukrotnie. Z jeżdżeniem na dziwki definitywnie skończył.

Pozostał jednak problem seksu. Chuda żona, z piersiami jak naleśniki, wzbudzała w Leonie Taskim odrazę. Stała kochanka w prowincjonalnym miasteczku? Taką mógłby znaleźć, choćby jedną z pielęgniarek, wśród których nie brakowało piersiastych, chętnych na mały romansik z szefem. Niestety, podobnego związku nie dałoby się w żadnej mierze ukryć, to po pierwsze, a po drugie – sypianie z podwładną groziło nie tylko skandalem. Za utrzymywanie stosunków seksualnych z pracownicą mogło go spotkać dyscyplinarne zwolnienie, a nawet odebranie prawa do wykonywania zawodu lekarza.

Leon Taski zdawał sobie sprawę, że jest powszechnie szanowaną osobistością, pomimo otoczki ekscentryczności. Z nikim jednak, łącznie z kolegami po fachu, z którymi rozmawiał tylko na tematy zawodowe, nie utrzymywał towarzyskich kontaktów. W knajpach nie bywał. Imienin swoich ani żony nie obchodził. Tyle go poza pracą widywać, co w kościele, obok żony, którą traktował z wielką estymą i troską. W końcu przestano zastanawiać się, dlaczego taki jest. Najważniejsze, że był świetnym lekarzem, nieodmawiającym pomocy, nawet nocą, i nikomu w miasteczku nie przeszkadzały jego zachowanie ani wygląd faceta z innej epoki, tak wyszukanie uprzejmego, wyszukanie ubranego, z nieodłączną muszką przy szytych na miarę jedwabnych koszulach. Sygnet na palcu zaświadczał o jego pochodzeniu, a szlachectwo zobowiązuje.

Żonę do oddania rodowego sygnetu zmusił pejczem. Wyprowadzał do piwnicy, smagał plecy, starając się, aby pejcz nie spadł na twarz. „Mów, gdzie go przede mną ukryłaś, mów!” – krzyczał. Idiotka! Do tej pory sądzi, że poznał ją przypadkiem. Zrządzeniem losu chyba znalazł się w wojewódzkim mieście i wszedł do sklepu z kosmetykami. Tam zobaczył młodą, szczupłą kobietę, ubraną na czarno – a więc w żałobie. „Skłonna do pocieszeń” – pomyślał. Miała wyjątkowo piękne, niewątpliwie arystokratyczne, dłonie, nos co prawda zbyt długi, ale o wąskich nozdrzach i z lekkim garbkiem, jakie widywał na portretach dam. Do tego zachowywała się wyniośle. Może rzeczywiście dama? Poszedł za nią. Mieszkała w odrapanej, cuchnącej, trzypiętrowej kamienicy. Schody trzeszczące, drewniane. Dama? W takiej ruderze? Biedna dama nie interesowała Leona Taskiego. Szukał dla siebie żony, niekoniecznie damy, ale za to bogatej, z której konta mógłby czerpać pełnymi garściami, spełnić swoje ambicje, ubierać się w jedwabne koszule, kupić okazały dom, no i ten rodowy sygnet, jaki byłby ewidentnym dowodem jego szlachetnego urodzenia. Szukał od pięciu lat, bez powodzenia. Upatrzone podczas wyjazdów poszukiwawczych panny nawet nie raczyły zaprosić się na kawę.

Jednak ta młoda, o wyjątkowo pięknych dłoniach, wyniośle zachowująca się kobieta nie pozwalała o sobie zapomnieć. Leon Taski słyszał o wielu przypadkowo wykopanych skrzyniach z biżuterią, zabytkową porcelaną, srebrami. Wywłaszczani ze swoich majątków posiadacze ziemscy w taki sposób ukrywali część dóbr, mniemając, że uda się im po nie wrócić. Więc kto wie? Kto wie? Może i owa kobieta czeka na odpowiedni moment, a mieszka w ruderze celowo, aby nikt nie podejrzewał jej o posiadanie rodowych, ukrytych skarbów?

Leon Taski postanowił ją dokładnie sprawdzić. W ośrodku zdrowia poprosił o dwutygodniowy urlop, po czym wrócił do miasta. Godzinami stał naprzeciwko rudery, po drugiej stronie ulicy. Od dozorczyni dowiedział się, że śledzona osoba nazywa się Cecylia Ostoja.

Leon Taski znał się na heraldyce. Klejnotem Ostoja szczyciło się kilkaset rodzin. Oczywiście Cecylia Ostoja nie musi wywodzić się z tak znamienitego rodu, lecz warto to sprawdzić. Podniecony, wcisnął w brudną łapę grubej dozorczyni sto złotych, co natychmiast rozwiązało jej język. Podejrzana jakaś. Nikogo nie wpuszcza. Nikt jej nie odwiedza. Ani ją zagadnąć, taka ważna. Rzadko wyłazi z domu. Znaczy, nigdzie nie pracuje. Ale na tacę w kościele rzuca setkę. Znaczy, ma forsę. To prywatna kamienica, właściciel, jak zobaczył, że szasta setkami na tacę, podwyższył jej dwukrotnie czynsz. Panie, za lichy pokoik z kuchnią bez łazienki płaci równy tysiączek! Dziwne, nie? Czasem, widzę, wraca ze sklepu, z torby pachnie pomarańczami. Panie, toż pomarańcze i inne frykasy, jak rzucą, trza wystawać w długich kolejkach, a ona raz dwa, wyłazi i wraca, znaczy kupuje w peweksie, za zielone! Czasem gdzieś pociągiem wyjeżdża, ale nie na długo. Podejrzane, nie? Raz mój stary za nią pojechał, podpatrzyć. Ale ją zgubił. Nie wiedział, na jakiej stacji wysiadła. Wraca z tych wyjazdów zmęczona, jakby odwalała kawał ciężkiej roboty. Kilka razy widziałam, że ma ubłocone ziemią pantofle. Bardzo podejrzane, panie, co nie?

Ponieważ zainteresowanie Leona Taskiego Cecylią Ostoją sięgnęło zenitu, również usiłował ją śledzić, by sprawdzić dokąd i po co jeździ pociągiem, lecz i jemu umykała. Był wściekły. Taksówką jechał pod ruderę i czekał, aż znowu się tam pojawi. Dozorczyni mówiła prawdę. Cecylia Ostoja miała niedokładnie oczyszczone z resztek błota pantofle i wyglądała na potwornie zmęczoną. Niedokładnie wyczyszczone pantofle według Leona Taskiego świadczyły, że kobieta bardzo się spieszyła, błoto zaś wskazywało na poruszanie się po podmokłym terenie. Zmęczenie, jakie jej towarzyszyło po tych wycieczkach, sugerowało, że praca, jaką wykonywała, była nader ciężka.

Co mogła robić w ustronnym, z daleka od oczu ludzkich, terenie? Na przykład dokopywać się do walizy z dolarami, zabierać kilka nominałów potrzebnych na utrzymanie i zakopywać walizę ponownie. A jeśli ma ukryte nie tylko dolary? Jeszcze biżuterię, wartą majątek, rodzinną porcelanę, srebra? Wizja waliz spowodowała u Leona Taskiego tak przyspieszone tętno, że był bliski omdlenia. Za wszelką cenę zapragnął zbliżyć się do Cecylii Ostoi. Zaaranżował niby przypadkowe spotkanie, podczas którego udało mu się przełamać nieufność wyniosłej kobiety nienagannymi manierami i traktowaniem jej jak damę. Po pół roku oświadczył się. Nie obiecywał miłości; podkreślał swoją samotność, potrzebę ciszy, spokoju przy boku takiej osoby jak Cecylia.

– Wiem, że jestem mało atrakcyjny i że pani również mnie nie kocha. – Starał się brzmieć wiarygodnie. – Mam nadzieję, że doceni pani moją szczerość i nie odrzuci propozycji zawarcia związku małżeńskiego. Niestety, nie obiecuję życia w luksusie, ponieważ moja pensja jest niewielka, a mieszkanie zaledwie trzypokojowe. Mogę jedynie obiecać szacunek, wierność i troskliwą opiekę.

Po kilku minutach milczenia Cecylia Ostoja odpowiedziała:

– Obejdę się bez luksusów. Tak, poślubię pana.

Leon Taski zrobił dobrą minę do złej gry. Cholera, nie dała się podpuścić. Składając czuły pocałunek na pięknej dłoni Cecylii Ostoi, pomyślał: „ Jeśli nic nie masz, szanowna damo, rozwiodę się z tobą”. A może jednak…? Wojna, wywłaszczenie, pewno nawet nie pamięta rodowej siedziby. Przyjdzie czas, w którym zechce wykorzystać swoje „skarby”.

Widząc jego niepewność, Cecylia Ostoja dodała:

– Termin ślubu, wyłącznie cywilnego, za miesiąc. Odpowiada panu? Do tego czasu proszę do mnie nie przyjeżdżać.

Kiwnął głową, biorąc tę propozycję za dobry znak. „Potrzebujesz czasu na wykopanie rodowych cenności – dedukował. – A wykopuj je sobie, wykopuj. Nie schowasz ich przede mną, zabierzesz ze sobą”.

Leon Taski był niemile zaskoczony niewielką ilością rzeczy żony. Jedna walizka z ubraniem, w drugiej szarawy, mocno zniszczony pled i torba na zakupy, wypchana jakimiś rzeczami owiniętymi w gazety. „Będzie szybki rozwód” – pomyślał.

Cecylia, już Taska, zażądała dla siebie oddzielnego pokoju. Oprócz ubrań przywiozła ze sobą dwa kanciaste przedmioty, owinięte w gazety. Pierwszy okazał się fotografią starej kobiety, oprawioną w drewnianą ramkę.

– To moja mama, niedługo przed śmiercią – poinformowała męża. – A tu – informowała dalej, wygrzebując z gazet tandetną figurkę glinianego słonika – podarunek od mamy. Pokazać ci resztę?

– Dziękuję, moja droga– odparł, kipiąc z wściekłości.

Opuścił pokój żony, gdy na łóżko rzucała zniszczony pled.

„Bardzo szybki rozwód, cholera!” – wściekał się Leon Taski.

Mniej więcej po dwóch miesiącach małżeństwa Cecylia Taska, uśmiechając się tajemniczo, poprosiła męża o rozmowę przy kawie.

– Musiałam cię sprawdzić, Leonie – powiedziała. – Wybacz ten brak zaufania, lecz był dla mnie niemiłą koniecznością. Nie grzebałeś w moich rzeczach. Nie wypytywałeś o moje pochodzenie. Jestem bardzo bogatą osobą, Leonie.

Wysypała na stół zawartość już odwiniętych z gazet przedmiotów. Leon Taski zbladł z wrażenia. Cecylia Taska roześmiała się.

– Sama nie mam pojęcia, ile jest warta ta biżuteria. Na pewno olbrzymi majątek. Weź na początek trzy sznury pereł oraz dwa pierścionki i sprzedaj. Zobaczymy, czy starczy nam na kupno dużego domu. Marzę o dużym domu z wielkim, jak największym ogrodem, w którym mogłabym schować się przed ludźmi, a ty zrywać się nocami do wzywających pomocy pacjentów bez zakłócania mego spokoju.

Starczyło na dom z ogrodem, na generalny remont i jeszcze została poważna suma pieniędzy.

Niestety, Leon Taski nie cierpiał dzieci. Tymczasem Cecylia Taska zaszła w ciążę. Urodziła córkę! Obrzydliwy, wrzeszczący bachor! Ale może i dobrze, że urodziła. Wreszcie pokaże jej, kto tu jest panem. Przestał z nią sypiać. Prędko nauczył moresu. Pejczem. Odebrał pozostałą biżuterię, wśród której był sygnet. Od razu go założył.

Szybko jednak znalazł się w potrzasku. Z jednej strony coraz silniej odczuwał potrzebę seksu, z drugiej – niemożność jej spełnienia. W końcu udało się.

Konferencja w Ministerstwie Zdrowia odbywała się w stolicy. Wracając do hotelu, natknął się na Mariannę Laskowiak. Dziwkę zaczepiającą mężczyzn na ulicy. Długo się przyglądał młodej kobiecie, w końcu zaproponował noc w hotelu. Tam kazał jej rozebrać się do naga, stwierdzając w myślach: „Wymarzona do łóżka”. Zapytał, czy praca służącej w jego domu za sowite wynagrodzenie jej odpowiada. Wspomniał o trzytygodniowym okresie próbnym. Jeśli podoła obowiązkom, zostanie na stałe, jeśli nie – otrzyma godziwą odprawę. Usłyszawszy kwotę, Marianna Laskowiak rozpłakała się. Wyznała, że rodzice zginęli w wypadku autobusowym, kiedy miała dwa lata, że wychowywała się w domu dziecka i po ukończeniu osiemnastu lat musiała go opuścić. Pracowała przez jakiś czas właśnie jako służąca, ale pan dobierał się do niej, więc pani miesiąc temu wyrzuciła ją na ulicę.

Nowa służąca nie wzbudzi w niewielkim miasteczku niczyich podejrzeń. Zawsze pracowała u niego służąca, a ogrodem zajmował się ogrodnik. W końcu ogólnie było wiadomo, że Cecylia Taska de domo Ostoja wniosła w wianie całkiem spory majątek.

Jeszcze tej samej nocy samochodem marki Polonez przywiózł Mariannę Laskowiak do domu. Żonie oznajmił, że to jego nowa służąca.

– Moja, nie twoja – podkreślił.

Mariannie Laskowiak zabronił wychodzić.

– Masz siedzieć jak myszka pod miotłą. Dopóki nie kupię ci odpowiednich ubrań, nikt nie może cię zobaczyć. Swoje rozmiary znasz?

– Nie bardzo – odpowiedziała, z pokorą całując go w rękę. – Mam metr osiemdziesiąt wzrostu, ważę około stu kilogramów, więc chyba takie największe. Buty – numer czterdziesty.

Wprost z ośrodka zdrowia pojechał do oddalonego o sto kilometrów miasta. O pomoc poprosił ekspedientki. Wyjaśnił, że żonie umarł brat. Pogrążona w bólu, nie jest w stanie kupić dla siebie odpowiednich ubrań, a potrzebuje wszystkiego.

Po zakupach przyszedł czas na sprawdzenie, czy Marianna Laskowiak jest czysta. Jego uprzejma prośba do kolegi ginekologa, aby zbadał kobietę, którą zamierza zatrudnić na stałe w charakterze służącej, pod kątem takich chorób, jak rzeżączka, rzęsistek lub inne zaraźliwe kobiece dolegliwości, została przyjęta z pełnym zrozumieniem; ktoś taki na stałe w domu, gdzie żona oraz nieletnia córka… Na szczęście wynik był ujemny.

Leon Taski cierpliwie odczekał kolejne dwa miesiące, po czym zaoferował Mariannie Laskowiak tyle za seks, że zgodziła się bez namysłu. Także na inne warunki. Chociażby taki, iż ma zwracać się do niego „panie”, zachować pełną dyskrecję w kwestii ich intymnych kontaktów przed nagabującymi ją ciekawskimi mieszkańcami miasteczka oraz wszystkiego, czego stanie się świadkiem w jego, Leona Taskiego, domu.

– Inaczej cię ukarzę, Marianno – ostrzegał. – Jak moją żonę. Marianna Laskowiak była jednak całkowicie posłuszna.

Budząc się obok niej na długo przed dzwonkiem budzika, Leon Taski najpierw sprawdzał stan dłoni, czy nie są za bardzo wysuszone. Następnie żegnał się znakiem krzyża świętego i odmawiał „Ojcze nasz” oraz „Zdrowaś Mario”. Leżał na wznak, wdychając zapach ciała Marianny Laskowiak. Przez chwilę zastanawiał się, jakich olejków dla swoich dłoni użyje dzisiejszego ranka, Po czym szybko przerzucał się na temat, który pochłaniał go od kilku miesięcy i z powodu którego wcześniej się budził. Żona. Jej oczy. Nie okazywały już posłuszeństwa. Biła z nich nietajona nienawiść. Im częściej wyprowadzał żonę do piwnicy, usiłując pejczem zniszczyć jej nienawiść, tym była silniejsza. Jedenastoletnia córka, Jolanta, kilka razy odważyła się zwrócić się do niego z pytaniem, dlaczego każe mamie schodzić do piwnicy. Wbrew jego rozkazom! Mało tego! Pozwoliła sobie kilka razy głośno zauważyć, że mama po powrocie z piwnicy jest blada jak śmierć i słania się na nogach, a wargi ma zagryzione do krwi.

Leżąc na wznak, rozmyślał o tej nienawiści w oczach żony. Odbierał ją jako groźbę.

Ostatnimi czasy, widząc pejcz, żona nie błagała go jak kiedyś o litość. Nie czepiała się kolan. Nie chciała przed nim, swoim panem, uklęknąć ani zwrócić się do niego „mój panie”.

– Uklęknij, to ci przebaczę.

Cisza. Tymczasem pejcz świstał po jej chudych plecach.

– Pocałuj moje buty, to przestanę.

Znowu milczenie.

Czy pokazywała schlastane plecy Jolancie? Chyba nie. Na pewno nie. Kocha córkę. Nie zechce jej narażać.

Najchętniej pozbyłby się obu. Dwa nagłe zgony wydałyby się jednak podejrzane.

„Żona…” – rozmyślał, przysuwając się do ciepłego ciała Marianny Laskowiak, co noc oferującego mu tyle rozkoszy. Dopiero przy jej obfitym ciele poczuł się prawdziwym mężczyzną. Żona, kiedy jeszcze z nią sypiał, natychmiast po stosunku biegła do łazienki i brała prysznic, jakby fizyczny kontakt z nim był czymś brudnym. Nigdy też podczas stosunku nie jęczała. Nie chciała pieścić jego członka. Zaciskała nogi, gdy życzył sobie dotykać jej waginy. Zimna ryba.

Nim sprowadził do domu Mariannę Laskowiak, bił żonę, dopóki nie zaczynała go przepraszać i błagać o wybaczenie. „Jestem twoim panem. Powtórz!”. „Jesteś moim panem”. „Jestem twoim panem, pocałuj buty swego pana”. „Tak, panie, całuję twoje buty”. Rano, podając swemu panu śniadanie, w oczach miała strach. Teraz nie ma.

Od trzech miesięcy zastanawiał się nad metodą, jak pozbyć się żony, aby przestępstwo wyglądało na śmierć naturalną, nie nagłą, ponieważ nagła śmierć według procedur wymaga sekcji. Wściekał się na siebie, że tylko rozpowiadał wszystkim o rzekomej depresji „kochanej” małżonki, zamiast leczyć ją u psychiatry. Jedyna naturalna śmierć to zatrucie grzybami. Muchomorem sromotnikowym. W dużej dawce, dla pewności. W drugim lub trzecim dniu wystąpią zaburzenia oddechowe, po czym zapadnie w śpiączkę, do której dołączą zaburzenia krążenia, a potem wskutek martwicy wątroby nastąpi śmierć.

Dobry sposób. Pod warunkiem że wszyscy się strują. Tymczasem Leon Taski nie miał zamiaru rozstawać się z życiem ani z Marianną Laskowiak. Gotów był przecierpieć bóle brzucha, nudności, biegunkę, lecz umierać?

Leżał, rozmyślał. Jest dopiero początek kwietnia. Do pierwszych sierpniowych grzybów sporo czasu. Wystarczająco, żeby wynaleźć metodę, która jemu i Mariannie pozwoliłaby przeżyć. Nad córką jeszcze musi się zastanowić.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
CZĘŚĆ PIERWSZA. Wszyscy o tym samym
CZĘŚĆ DRUGA. Pięć kolejnych lat
DWA LATA PÓŹNIEJ
DZIESIĘĆ LAT PÓŹNIEJ

Copyright © Oficynka & Ewa Ostrowska & Witold Wysmułek, Gdańsk 2021

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana

ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana

w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2021

Opracowanie redakcyjne: Iwona Joć-Adamkowicz

Korekta: zespół

Zdjęcia na okładce: © Dmytro Tolokonov | Depositphotos.com,

© Deyan Georgiev | Depositphotos.com

ISBN 978-83-66899-46-9

www.oficynka.pl

email: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek