Nienawiść - Michał Larek - ebook + książka

Nienawiść ebook

Michał Larek

4,1

Opis

Gdy ból staje się nie do zniesienia, budzą się demony zemsty.

W starym rozpadającym się domu pod lasem zostają znalezione zwłoki mężczyzny z ustami mocno pomalowanymi szminką. Miejsce zbrodni zbroczone jest krwią. Furia, z jaką morderca zabił byłego skazańca Huberta Madełę, zaskoczyła przybyłego na miejsce zbrodni komisarza Jakuba Dalberga z Komedy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Policjant ma jak najgorsze przeczucia…

Nienawiść” to pierwszy tom kryminalnej serii Dalberg.

Michał Larek – pisarz i autor podcastów. Autor „Chirurga” oraz serii kryminalnych Dekada i Zabójcze Opowieści, współautor „Martwych ciał” i „Mężczyzny w białych butach” (wraz z Waldemarem Ciszakiem). Prowadzi warsztaty ze storytellingu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (70 ocen)
29
25
11
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pawtom82

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Mollyna

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakujące zakończenie nie przewidywalne.Czekam na 2 cześć.
00
ursus040666

Dobrze spędzony czas

Latek w formie. sprawnie napisane.,przeczytałem za jednym podejściem. tylko trochę się dziwię, że policjanci nie robią żadnych papieròw tylko jeżdżą słuchają i myślą. polecam bo dobrze napisana
00
KryBuk26

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka 😃
00

Popularność




Tylko nienawiść jest nieśmiertelna

W. Hazlitt

CZĘŚĆ I

1

– Bardzo cię przepraszam – powiedział Dalberg – ale nie mogę teraz rozmawiać.

– Dużo pracy? – zapytała Oksana.

– Właśnie jadę na miejsce zbrodni.

– Rozumiem, to nie przeszkadzam.

– Odezwę się.

– Trzymam za słowo!

Skończywszy tę krótką rozmowę, komisarz zobaczył tablicę z napisem „Konin-Huby”. Skręcił z szosy i wjechał na drogę gruntową.

Po chwili odniósł wrażenie, że przeniósł się w czasie. Gdzieś do lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, które pamiętał całkiem dobrze dzięki częstemu przeglądaniu czarno-białych zdjęć rodzinnych. Mijane przez niego nieliczne budynki wyglądały jak elementy scenografii jakiegoś klimatycznego serialu osadzonego na zapomnianej przez wszystkich prowincji.

Droga była w kiepskim stanie, dlatego jechał bardzo wolno, bojąc się, że uszkodzi podwozie swojej nowej kii.

Z głośników popłynęła nastrojowa piosenka z Miasteczka Twin Peaks, która otwierała playlistę składającą się z utworów filmowych. Pod wpływem delikatnego głosu Julee Cruise komisarz Jakub Dalberg, czterdziestojednoletni dochodzeniowiec z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu, poczuł się przez chwilę jak agent Cooper, jego ulubiona serialowa postać. Podgłośnił muzykę, zerknął na wyświetlacz GPS-u, który nie bez problemów prowadził go na miejsce zbrodni, i wrócił do czujnego lustrowania okolicy.

Jego wzrok prześlizgiwał się po polach, spróchniałych płotach okalających zapuszczone gospodarstwa, słupach elektroenergetycznych, niewielkich sadach.

W oddali majaczyła linia lasu, nad którą wzbijało się stado ptaków. Może gawronów albo wron?

Całkiem fajna pogoda – stwierdził w myślach, mrużąc oczy pod wpływem światła słonecznego. Uchylił szybę i poczuł przyjemny powiew wiatru. Przez chwilę nawet pomyślał, że zapowiada się całkiem miły dzień.

Zbliżywszy się do dużej nierówności, jeszcze bardziej zwolnił. Zerknął wtedy na posesję położoną po prawej stronie drogi. Na środku podwórka, po którym spacerowały kury i kaczki, stał czerwony fotel, w którym ktoś usadowił dużą jasnowłosą lalkę.

Ten niecodzienny widok przypomniał mu sen sprzed pół roku. Szedł o zmierzchu przez las i w pewnym momencie się zatrzymał. Przed sobą miał niewielką łąkę oświetloną przez księżyc w pełni. W jej centrum stały dwa żółte fotele, na których siedzieli jego rodzice. Wyglądali na dwudziestoletnich hipisów. Przypatrywali się sobie bardzo uważnie. W końcu matka powiedziała: „Nie mamy wyjścia. Musimy mu o tym powiedzieć”. Ojciec pokręcił głową: „Zawsze jest wyjście”. Mina matki wyraźnie świadczyła o tym, że nie zgadza się z ojcem. „Tym razem nic innego nie wymyślimy” – oznajmiła ponuro. „Musimy powiedzieć mu prawdę”. Po tych słowach księżyc zniknął pochłonięty przez gęste czarne chmury. Zapadła ciemność. Jakiś głos z offu powiedział: It is happening again, a potem rozległ się strzał. Sen się skończył. Dalberg otworzył oczy. Serce biło mu jak oszalałe. Potem przez miesiąc zastanawiał się, jak zrozumieć tę senną wizję. Jaką prawdę? O czym prawdę? Na jaki temat prawdę? Coś uporczywie podszeptywało mu, że zawiera ona zakodowaną wiadomość kryjącą ważną tajemnicę. Przez chwilę nawet rozważał, czy nie pójść do psychologa, żeby spróbować rozgryźć ten jakże symboliczny sen. W końcu odpuścił, ale czasami mimowolnie wracał do niego, zazwyczaj kiedy kładł się samotnie spać. Zagadkowe słowa o prawdzie nie dawały mu spokoju.

Z rozmyślań wyrwał go agresywny dźwięk. Spojrzał w lusterko wsteczne. Najwyraźniej kierowcy czarnej škody fabii, na sierakowskich numerach rejestracyjnych, bardzo się spieszyło. Zjechał na trawiaste pobocze. Na tylnej szybie samochodu dostrzegł naklejkę przedstawiającą pięść i jakiś napis.

Może to ktoś od nas? – pomyślał, ale nie kojarzył nikogo, kto by jeździł takim samochodem. Pominął kilka utworów, przyglądając się zjazdowi do lasu. Gdy z głośników popłynął motyw z 07 zgłoś się zagrany na saksofonie, mężczyzna ruszył dalej. Po przejechaniu stu metrów dotarł do skrzyżowania. Dostrzegłszy kapliczkę, przypomniał sobie wskazówki dyżurnego, według których w tym właśnie miejscu miał skręcić w lewo. Tak zrobił. Kia zakołysała się, wjechawszy na nierówną drogę wysypaną żwirem. Zerknął na wyświetlacz GPS-u. Do celu zostało mu jeszcze jakieś pół kilometra. Wyłączył odtwarzacz. Musiał przejść w tryb pracy, a do tego potrzebował skupienia, które osiągał tylko w ciszy. Dalberg w czasie wolnym uwielbiał dźwięki, muzykę, rozmowy, lecz Dalberg na służbie ich nie znosił.

Bębniąc palcami o kierownicę, bacznie lustrował mijane domy. Szukał budynku o wybitych oknach, na którego drzwiach widniała tabliczka z napisem „Teren prywatny, wstęp wzbroniony”. Podobno ta tabliczka pojawiła się po tym, jak na jakimś kanale na YouTubie wrzucono filmik pokazujący wnętrze tego domu i opowiadający o jego „przeklętej przeszłości”. Dyżurny, który był kompulsywnym konsumentem YouTube’a, zdążył powiedzieć mu, że w latach osiemdziesiątych doszło tam do niebywałej siekierezady, podobno jakiś świrus wymordował swoją rodzinę.

Za owym budynkiem miała znajdować się dróżka prowadząca do domu, w którym mieszkał zamordowany mężczyzna. Niejaki Hubert Madejski, który całkiem niedawno wyszedł z zakładu karnego. Komisarz zerknął do notatnika leżącego na siedzeniu pasażera, żeby się upewnić, że dobrze zapamiętał usłyszane przez telefon wstępne informacje. Nie Madejski, tylko Madeła.

Podniósł wzrok i ujrzał białoszary dom z czerwonym wybrakowanym spadzistym dachem oraz powybijanymi szybami. Obok ganku dostrzegł stos zmurszałych palet.

Zmrużył oczy. Wszystko się zgadzało. Do drzwi była przytwierdzona tabliczka, o której wspomniał dyżurny.

Minął budynek i dostrzegł drogę porośniętą bujną trawą, która prowadziła w stronę brzozowego zagajnika. Za nim miał stać dom Madeły i sąsiada, który znalazł jego zmasakrowane ciało.

Gdy bez przekonania wjechał w podejrzany trakt, usłyszał głos nawigacji: „Zatrzymaj się. Do miejsca przeznaczenia musisz dojść piechotą pięćset metrów”.

Otworzył szeroko oczy.

– To chyba jakiś żart – mruknął, kręcąc głową.

Komunikat nawigacji powtórzył się.

Wypuścił głośno powietrze i zatrzymał auto. Zapalił papierosa. Zaciągnął się mocno i rozejrzał wkoło. Nagle przypomniał sobie zapewnienia dyżurnego, że wbrew pozorom dojedzie samochodem na podwórko zamordowanego. Zgasił papierosa i ruszył przed siebie, wsłuchując się z niepokojem w odgłosy chwastów ocierających się o nadwozie.

W końcu jego oczom ukazały się dwa małe gospodarstwa, położone po dwóch stronach drogi urywającej się przy dawno niekoszonej łące. Za nią rósł lasek. Na posesji, która ogrodzona była niekompletnym płotem, dostrzegł kilka samochodów, w tym czarną octavię doktora Władysława Żukowskiego i escorta jednego z techników, oraz kilku funkcjonariuszy kręcących się wokół domu. Wjechał przez otwartą na oścież bramę. Zaparkował przy studni i wysiadł, rozglądając się uważnie.

– Czołem! – Odwrócił się, słysząc znajomy głos. To był kryminalny z Komendy Powiatowej w Szamotułach, z którym zetknął się parę razy w ciągu ostatnich lat. Wysoki mężczyzna z modną brodą, o krótko przystrzyżonych czarnych włosach. Nie zapamiętał jego nazwiska, zdaje się, że mówili na niego Fragles. Albo Fazi. Miał chyba stopień aspiranta. Długi krzywy nos kolegi przypomniał mu, że jego ksywa brzmiała jednak Gonzo.

Starość nie radość – pomyślał Dalberg.

– Cześć!

Podali sobie dłonie.

– Co mamy? – zapytał komisarz i wysunął papierosa z podsuniętej mu przez kolegę paczki elemów.

Gonzo krótko i zwięźle nakreślił sytuację. Zapalili i utkwili wzrok w drzwiach domu, które właśnie się otworzyły. W progu stanął Żukowski. Przy uchu trzymał komórkę i mówił coś podniesionym głosem. Na widok Dalberga machnął ręką. Ten odwzajemnił gest i skinął głową.

– Klient sam tu mieszkał?

– Tak. Jego rodzice zmarli już jakiś czas temu.

Dalberg rozejrzał się po okolicy.

– Z ciekawostek – odezwał się Gonzo – ktoś potraktował wrzątkiem naszego klienta.

Komisarz uniósł brwi.

– No, ma w połowie poparzoną twarz. Ktoś polał go wrzątkiem, w którym gotował sobie jaja. Na twardo.

– A skąd wiesz, że na twardo?

Gonzo zarechotał.

– Bo zabezpieczone jaja zdążyły ugotować się na twardo.

– No tak. Coś jeszcze?

– Jeszcze mnóstwo ran kłutych. W klatkę piersiową, brzuch, w podbrzusze. Sprawca musiał wpaść w furię.

Medyk skończył rozmowę, pokręcił rozeźlony głową i zniknął z powrotem w domu.

– Podobno facet wyszedł niedawno z pierdla? – zagadnął Dalberg.

– Tak, w marcu. To był ćwiarus. Ksywa Dzikus. Odsiedział całe dwadzieścia pięć lat. Miał pecha biedaczek. Długo nie pożył sobie na wolności. Jak mi przykro…

– Co to w ogóle był za klient?

– Obiło mi się o uszy, że na początku lat dziewięćdziesiątych kradł samochody dla niejakiego Mechanika.

Kojarzył tego niegdyś słynnego poznańskiego gangstera z opowieści starszych kolegów. Facet pod koniec tamtej szalonej dekady zdominował cały lokalny półświatek.

– Skazali go za gwałt i zabójstwo młodej dziewczyny z okolic – dodał po chwili Gonzo.

Komisarz wskazał głową dom.

– Ślady walki? – zapytał.

– Tak. Jest tam niezły bajzel. No i wszystko pływa we krwi. Zresztą sam zobaczysz.

Gonzo zaciągnął się mocno i wrzucił niedopałek do dziurawego wiadra.

– A – mruknął, drapiąc się po szyi – zapomniałbym o najciekawszej rzeczy.

– No?

– Usta Madeły była pomalowane szminką.

– Co takiego?

– Mocną, grubą, czerwonką szminką! – Aspirant wyszczerzył zęby.

Komisarz poczuł, że jego iPhone schowany w tylnej kieszeni spodni zawibrował. Wyciągnął go i zobaczył na wyświetlaczu nazwisko swojej sąsiadki. Zdziwił się. Bardzo rzadko do siebie dzwonili, utrzymywali luźne stosunki, raz na jakiś czas zamieniając parę słów przed klatką schodową. Kiedyś próbowali randkować, ale stwierdzili, że nic z tego nie będzie.

Zerknął odruchowo na zegarek, minęła jedenasta.

– Cześć, co się dzieje? – zapytał, czując, że ogarnia go niepokój.

Gdy Weronika wyjaśniła mu powód, dla którego zadzwoniła, poczuł, jakby dostał obuchem w łeb.

– Kiedy? – wymamrotał.

Spojrzał na Gonza, przeprosił go i usiadł na masce samochodu.

Jego przerażony umysł podsunął mu obraz siedemnastoletniej córki, która leży na podłodze w kałuży krwi i kwiląc, umiera. Skarcił się za to wyobrażenie. Tym razem Julka połknęła jakieś tabletki, które popiła red bullem, i na szczęście bardzo szybko znalazła się pod opieką sąsiadki.

Przetarł oczy, jakby chciał wymazać z głowy obraz przeciętych żył.

Serce waliło mu jak oszalałe.

Gdy usłyszał pełne współczucia zapewnienia, że sytuacja jest pod kontrolą, że Julii już nic nie grozi, zacisnął mocno usta, oznajmił, że jedzie do szpitala, i się rozłączył. Rzucił telefon na siedzenie, wsiadł i położył ręce na kierownicy. Zadygotał. Wypuścił głośno powietrze, zapalił silnik i pospiesznie opuścił posesję, wprawiając Gonza w osłupienie.

2

Gdy wyjechał na szosę i uspokoił oddech, zadzwonił do szefowej i wyjaśnił w kilku oględnych słowach, dlaczego opuścił miejsce zbrodni, zanim podjął jakiekolwiek czynności. Ku jego zdziwieniu przyjęła to ze zrozumieniem. Dodała nawet współczującym tonem: „Trzymam kciuki”, co kłóciło się z jej oschłym sposobem bycia.

O co jej chodzi? – zaczął się zastanawiać. Dzień dobroci dla zwierząt?

Wybrał numer Sylwii, swojej siostry. Akurat miała wolne. Obiecała, że w ciągu kwadransa dotrze do szpitala i posiedzi tam do czasu, aż on się zjawi. Przy poprzedniej próbie bardzo mu pomogła. Także zrozumieć emocje córki, w których parę lat temu zaczął się gubić.

Pokręcił głową i zadzwonił do swojej podwładnej, aspirantki Aleksandry Tomaszewskiej. Niektórzy mówili na nią Blondi, ale ta ksywa, prawdziwa ze względu na kolor jej włosów, dawała fałszywy obraz jej osobowości. Owszem, była ładna, ale przede wszystkim to świetna śledcza. Odważna, przebojowa, lubiąca ryzyko.

– Mam prośbę – odezwał się, kiedy usłyszał jej charakterystyczne „Ta?”. – Musiałem spieprzyć z miejsca zbrodni.

– Ciekawie się zaczyna! Co się stało?

Przełknął ślinę.

– Pilna sprawa rodzinna.

– Ej, aż tak pilna?

– No. Moja córka wylądowała w szpitalu… – chrząknął. – Znowu próbowała…

Zabębnił nerwowo palcami o kierownicę.

Dalsza część zdania nie chciała mu przejść przez gardło, chociaż zwierzali się sobie z różnych rodzinnych problemów.

– Rozumiem – mruknęła, łapiąc w lot, o co chodzi. Parę miesięcy zgadali się przy kielichu na temat samobójstw młodych ludzi. Dalberg opowiedział jej o swoich problemach z córką, ona o kłopotach swojej szesnastoletniej siostry.

– Chcesz, żebym pojechała na miejsce i podziałała w zastępstwie?

– Tak. Masz coś teraz pilnego?

– Nie. Miałam przesłuchać jakiegoś króliczka, ale to bzdura. Przekażę to komuś innemu.

– Świetnie, dyżurny da ci namiary.

– Za kwadrans wyjeżdżam.

– Zależy mi przede wszystkim na…

– Wiem, wiem – przerwała mu. – Na porządnych oględzinach miejsca.

– Błagam, zrób je…

Dalberg usłyszał w słuchawce teatralne westchnienie. Niemal widział, jak Ola przewraca swoim brązowymi oczami.

– Tak, wiem. Zrobię je kolanach.

Dalberg się uśmiechnął. To było jego powiedzonko, które dawno temu przejął od swojego mistrza inspektora Czekalskiego. Prawdziwe oględziny robi się „na kolanach”, z nosem przy ziemi, żeby niczego nie przegapić.

– Przepraszam. Wiem, że to wiesz – powiedział i równocześnie skarcił sam siebie za belferski ton. Po przekroczeniu czterdziestki coraz częściej przyłapywał się na pouczaniu innych. Próbował to w sobie tępić, ale nie zawsze mu wychodziło.

– Powodzenia w szpitalu, wszystko będzie dobrze.

– Dzięki – mruknął. – Odezwę się później.

Włączył radio. Kiedy natrafił na stację nadającą ostrego rocka, podgłośnił i próbował skupić się na drodze. Kiepsko mu to wychodziło. Nie potrafił odepchnąć od siebie obrazów związanych z poprzednią próbą samobójczą Julki.

Przypomniał sobie jej gniew, kiedy otworzyła oczy i zorientowała się, że ktoś, czyli on, ją uratował. Zadrżał. To był jeden z najgorszych momentów w jego życiu. „Dlaczego nie uszanowałeś mojej woli?” – krzyknęła. „Dlaczego znowu musiałeś postawić na swoim?” Kompletnie nie wiedział, jak na to zareagować. Miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod nóg.

A to był cud, że ją uratował. To nie miało prawa się zdarzyć.

Tego tragicznego wieczoru przecież zupełnie przypadkowo wpadł na chwilę do domu po dokumenty. Gdy otworzył uchylone drzwi od łazienki, zobaczył w wannie nieprzytomną córkę z podciętymi żyłami. Całe szczęście, że zrobiła to nieumiejętnie.

A może to był najlepszy dzień w moim smętnym życiu? – przyszło mu nagle do głowy. Przecież ocalił swoją córkę przed śmiercią!

Sięgnął po paczkę marlboro, była pusta.

Czuł ssanie w żołądku, musiał znowu zapalić.

Po paru minutach na wysokości Bytynia zjechał z trasy i zaparkował przed sklepem. Kupił kilka paczek papierosów, baryłki Wedla, ulubione słodycze Julki, oraz kwiaty.

Zapalił papierosa i ruszył dalej.

Kwadrans po trzynastej znalazł się pod Szpitalnym Oddziałem Ratunkowym przy Juraszów.

Gdy maszerował żołnierskim krokiem w stronę budynku, znów poczuł niepokój. Przekraczając próg szpitala, odniósł wrażenie, że się ochłodziło. Zadrżał. Wypuścił głośno powietrze, przetarł czoło i ruszył po schodach.

Bał się. Znowu zobaczył wściekłą Julkę, która pytała go z nienawiścią w oczach, dlaczego nie pozwolił jej odejść z tego pojebanego świata.

3

Z duszą na ramieniu wkroczył na salę, do której skierowała go pielęgniarka. Najpierw dostrzegł siostrę, która siedziała na krześle przy łóżku pod oknem, wpatrując się w śpiącą dziewczynę. Na jego widok uśmiechnęła się niewyraźnie. Skinął głową w jej stronę i wbił wzrok w Julkę. Przeraźliwie blada leżała na boku wtulona w szarą poduszkę. Miała zamknięte oczy. Oddychała nerwowo. Wypuścił z płuc powietrze, podszedł do niej i drżącą ręką dotknął jej mokrych jasnych włosów.

– Miała płukanie żołądka – odezwała się szeptem Sylwia, odbierając od niego kwiaty i słodycze. – Teraz odpoczywa.

Dalberg poczuł, że coś go ściska w gardle. Pociągnął nosem, ledwo powstrzymując się od płaczu.

Siostra przytuliła się do niego. Objął ją mocno.

– Wszystko już jest dobrze – powiedziała po chwili. – Ale lekarz chce ją umieścić w klinice psychiatrii dzieci i młodzieży. Powinieneś wyrazić zgodę. Za trzecim razem może dojść do…

– Rozumiem – mruknął, siadając na łóżku.

Zapadła cisza, którą zakłócało tykanie zegara zawieszonego nad drzwiami oraz nerwowe szepty pochodzące z korytarza.

Dalberg miał wrażenie, że żelazne kleszcze ściskają mu skronie.

Przyglądał się niespokojnym wzrokiem córce, która po paru minutach zadrżała i się przebudziła.

– Cześć – powiedział, próbując się uśmiechnąć.

Jej oczy były puste, przytępione.

Nie odpowiedziała. Omiotła wzrokiem salę, spojrzała na ciotkę, potem na ojca i odwróciła się do nich plecami.

Sylwia zerknęła na telefon, który co jakiś czas wibrował.

– Muszę już iść – odezwała się, wzdychając głośno. – Dobijają się do mnie.

Podeszła do Julki i pogłaskała ją po ramieniu.

– Do zobaczenia, kochanie! Odwiedzę cię jutro! – obiecała. – Przywiozę ci pyszne brownie.

– Pa – burknęła Julka, nie zmieniając pozycji. – Dzięks.

Sylwia uścisnęła Dalberga, pocałowała w policzek, przekazała mu telefon córki i wyszła z sali.

Dalberg usiadł ponownie na krześle. Przez chwilę przyglądał się czaszkom zdobiącym telefon Julki. Zastanawiał się, co powiedzieć, o co zagadnąć. Przede wszystkim chciał, oczywiście, zadać kluczowe pytanie: dlaczego?

Dlaczego akurat teraz? Teraz gdy wszystko było dobrze. Kiedy wydawała się pełna życia, pomysłów, planów. Co się takiego stało? Czy coś się stało? Co przegapił? Czego nie dostrzegł? On, kiepski ojciec, pierdolony ślepiec.

Z wielkim trudem zdławił w sobie to pulsujące w jego przestraszonym umyśle pytanie. Dlaczego?

Po paru minutach milczenia zapytał:

– Jak się czujesz, Julcia?

– Chujowo – odparła. – I nie mów na mnie „Julcia”, przecież wiesz, że tego nie cierpię.

– Przepraszam.

Komisarz się zawstydził i wbił wzrok w buty.

Kiedy to samo głupie pytanie zadał po pierwszej próbie samobójczej, usłyszał płacz, z którego wyłowił straszne słowa: „Nie chcę istnieć”, „Chcę, żeby ktoś mnie w końcu wymazał z tego jebanego świata”, „Niech wreszcie ktoś to skończy”.

Kiedy zamierzał znów zagadnąć córkę, otworzyły się drzwi. W progu stanął lekarz. Sympatyczny, przystojny mężczyzna w okolicach trzydziestki, przypominający trochę doktora Shepherda z Chirurgów. Komisarz zerknął na jego identyfikator: dr Konrad Gawryluk.

– Jest tata, to dobrze. – W jego głosie pobrzmiewał kojący optymizm. – W takim razie musimy działać dalej. Zapraszam pana do gabinetu. Załatwimy formalności, pogadamy, ustalimy co trzeba.

Doktor spojrzał na Julkę. Uśmiechnął i chrząknął.

– Jak się miewa nasza znakomita podcasterka kryminalna? – zapytał.

Dziewczyna odwróciła się i zerknęła na niego.

– Już lepiej – mruknęła, siadając apatycznie na łóżku.

– Świetnie! I będzie coraz lepiej. Trzeba tylko trochę nad tym popracować. Julka, zabieram teraz tatę do siebie, a jak wrócimy, to podejmiemy wspólnie ważne decyzje. Okej?

– Okej.

Najwyraźniej promienny uśmiech przystojnego lekarza działał na nią rozbrajająco.

4

Parę godzin później, kiedy podjęli decyzję o umieszczeniu Julki w klinice psychiatrii przy ulicy Szpitalnej, Dalberg opuścił budynek. Musiał wrócić do domu i zabrać rzeczy osobiste Julki.

Usadowiwszy się w samochodzie, wysłał wiadomość do Weroniki: „Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. Bardzo, bardzo ci dziękuję!”. Przez chwilę zastanawiał się, jak będzie mógł się odwdzięczyć. Nic sensownego jednak nie wymyślił.

Westchnął i zadzwonił do Oli.

– Co słychać? – zagadnął, czując, że dopada go potworne zmęczenie.

Wsłuchując się w jej relację z dnia pracy, przymknął oczy.

– Według Żukowskiego nasz królik zginął od ran kłutych. Co najmniej dziesięć godzin od podjęcia oględzin, które zaczęły się po dziesiątej. Zabójstwo popełniono najwcześniej późnym popołudniem. Czyli przedział czasowy pomiędzy trzynastą a dwudziestą drugą. Mniej więcej. Co dalej? Wygląda to na działanie w afekcie. Pomiędzy sprawcą a ofiarą wywiązała się najprawdopodobniej bójka. W jej trakcie Madeła dostał wrzątkiem. Pewnie wtedy się przewrócił albo przynajmniej zachwiał. Musiał to wykorzystać agresor, który chwycił nóż i rzucił się na przeciwnika. Na stole były chleb, masło, plasterki szynki. Narzędzie zbrodni więc znajdowało się pod ręką i należało do ofiary. Pasowało do kompletu sztućców znajdujących się w szufladzie.

– Czyli zabójca przyszedł nieuzbrojony?

– Raczej tak.

– Ciekawe.

– Bardzo. Może pojawił się u Madeły, nie wiedząc, że zabije?

– Ten nóż, zakrwawiony, z odciskami palców, znaleźliśmy na korytarzu.

Dalberg usłyszał w słuchawce szelest rozwijanej folii. Ola zapewne zabierała się do jedzenia tortilli, swojego ulubionego fast foodu.

– Smacznego.

– A dziękuję, kupiłam sobie przed chwilą tortillę. Jestem głodna jak wilk. Moje śniadanie składało się tylko z kawy i papierosa, a obiad ze snickersa.

Słysząc to wyznanie, Dalberg usłyszał, że burczy mu w brzuchu. Też by coś zjadł. Najchętniej coś niezdrowego, na przykład kurczaka z rożna z frytkami umaczanymi w sosie tysiąca wysp.

Przełknął ślinę i z trudem wrócił do rozmowy z koleżanką.

– Nie planował zabójstwa, mówisz? Może w trakcie spotkania stało się coś, co wytrąciło go z równowagi, i dlatego zabił?

– To jest odludzie. Więc raczej nie znalazł się tam przypadkowo. I chyba nie w celach rabunkowych. Dom jest zapuszczony, klient niedawno wyszedł z więzienia…

– Myślisz, że się znali?

– Nie wykluczałabym tego.

– Kolega z półświatka?

– Albo jakiś znajomek z sąsiedztwa.

– Trzeba będzie pogrzebać w jego życiorysie – stwierdził Dalberg i sięgnął po paczkę dropsów. Włożył jednego do ust i zaczął go ssać.

– Zastanawiam się nad motywem zemsty – powiedziała Ola. – Facet zabił młodą dziewczynę z okolic. Może to ktoś z jej bliskich?

– I przyszedłby bez żadnej broni?

– No wiesz, może przyszedł tam, żeby… Ja wiem? Wyrzucić swoją złość? Albo mu pogrozić? Oglądałam kiedyś serial, w którym ojciec zamordowanego chłopca odwiedził zabójcę. Ale nie po to, żeby zemścić, ale żeby… cholera, zapomniałam po co… No, chciał z nim porozmawiać. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Chyba. Sprawdziłaś sąsiada? Może to on? Zaczynamy snuć literackie koncepcje, a może to była po prostu sąsiedzka kłótnia? Dwóch meneli się pokłóciło, zaczęło się okładać, jeden z nich sięgnął po nóż i stało się. Tak to zazwyczaj wygląda.

– Nie słyszałam jeszcze o tego typu zabójstwie, po którym sprawca maluje szminką usta.

– No ja też nie – przyznał Dalberg. – Właśnie, ta szminka.

– Co do tego sąsiada…

– No?

– Sprawdziliśmy jego mieszkanie, jego ciuchy. Żadnych śladów krwi. Pobraliśmy też jego odciski palców.

– Świetnie.

– Poza tym ma alibi, które sprawdzono. Przez weekend był u rodziny gdzieś pod Międzychodem. Wrócił w poniedziałek, czyli dzisiaj. O jakiejś dziewiątej przyszedł do Madeły pożyczyć piwo. Potrzebował na rozruch, jak powiedział.

– Co to za gość?

– Nie wiem, jakiś pisarz. Nie kojarzę. Wygląda i mieszka trochę jak menel. W chacie mnóstwo książek i pustych butelek. Batuga się nazywa.

– Okej, ale wróćmy jeszcze do mieszkania ofiary. Znalazłaś w nim coś ciekawego?

– Jeden z techników pod stołem w kuchni znalazł charmsa.

– Co znalazł?

– Srebrnego charmsa.

– A co to jest charms?

– Kobieca ozdoba. Taka zawieszka, którą doczepia się do bransoletek. Ten akurat ma kształt serduszka i zawiera napis „Friends”. Z firmy Apart.

– Aha.

– Ten sąsiad mówił, że Madeła miał bardzo dobrego kumpla, który go odwiedzał średnio raz w tygodniu. Pili, gadali. Ten kumpel w latach dziewięćdziesiątych kradł samochody, potem się ustatkował. Teraz ma rodzinę, gospodarstwo i dla relaksu naprawia znajomym auta. Tu ciekawostka. W czasie tych popijaw zdarzało im się czasami pokłócić i poszturchać.

– Masz jego adres?

Wzięła kęsa tortilli, przełknęła pospiesznie i odparła:

– Mam nazwisko i nazwę miejscowości. Niewierz. Znajdę go.

– Świetnie. Wróćmy do tej kobiecej ozdoby.

– Tak?

– Jakieś kobiety odwiedzały Madełę?

– Nie zapytałam.

– W takim razie przy okazji zagadniemy o to sąsiada. – Sięgnął po butelkę wody, upił parę łyków. Zamyślił się na moment. – Zabezpieczyliście telefon, komórkę?

– Nie.

– Dlaczego?

– Bo ich nie miał.

– Ukradziono mu?

– Nie. Po prostu ich nie posiadał. Tak twierdzi jego sąsiad. Podobno nie lubił nowinek technologicznych. A poza tym on po wyjściu z pierdla przeniósł się w czasie. Dwadzieścia pięć lat do przodu to nie w kij dmuchał. Powoli się oswajał z teraźniejszością. Tak mówił ten jego sąsiad.

– No tak.

– Obejrzałaś sobie jego okolicę?

– Tak. Może nie na kolanach, ale starałam się być w miarę dokładna.

– Coś fajnego znalazłaś?

– Nie bardzo.

– Zupełnie nic?

– Parę niedopałków pod wierzbą, która stoi jakieś sto metrów od domu, tuż przy linii lasu.

– Zabezpieczyłaś je?

– Jasne. Jeden z techników mówił, że to rosyjska marka Sobranie.

Dalberg się uśmiechnął. Uwielbiał pracować z Olą. Rzadko kiedy trafiał się współpracownik, który był tak oddany robocie. Większość dzisiejszych gliniarzy to przypadkowi, leniwi, pozbawieni ambicji partacze. Gdy zbliża się piętnasta, oni są już spakowani i myślami oddaleni o dziesiątki kilometrów od komendy. Jeden z takich obiboków chciał nawet opuścić miejsce zbrodni, kiedy zorientował się, że minęło parę minut po piętnastej.

– Nie daje mi spokoju ta szminka – powiedział, rozgryzając dropsa. – To wygląda mi na… hm… cytat z tandetnego filmu kryminalnego. Jeszcze jakiś debilny wierszyk powinien leżeć obok zwłok. Albo złota myśl z Heraklita.

– Dlaczego akurat Heraklita? – zdziwiła się Ola.

– Nie wiem, tak mi jakoś przyszedł do głowy.

– Lekka schiza, rzeczywiście. Żukowski mówi, że szminka pojawiła się na ustach po incydencie z wrzątkiem, czyli…

– To zabójca pomalował usta.

– Tak.

– Po co ktoś mu to zrobił?

– Żeby go upokorzyć? Albo żeby się zemścić.

– Za co?

– Oto jest pytanie, komisarzu.

Zamyślili się oboje.

– A może on był gejem? – rzuciła po chwili Ola. – Pokłócił się z kochankiem, doszło do przepychanek. Tamten wpadł we wściekłość, zadźgał, a potem, na koniec, pomalował mu usta, żeby… żeby… no właśnie, nie wiem, żeby co!

– Przecież mówiłaś, że on sprowadzał dziewczynki do chaty.

– No tak… Poniosło mnie.

– Tak czy owak, nie mamy tutaj chyba jednak do czynienia z typowym zabójstwem po polsku – skwitował Dalberg. – Sprawca jest w jakiejś mierze wyrafinowany. Po ataku furii uspokoił się, wyciągnął szminkę i pomalował trupowi usta…

– Ale zauważ, że nie zabrał noża. A to już była oznaka głupoty.

– Albo tego, że był… roztrzęsiony?

– Czyli po ataku furii wcale się nie uspokoił.

– Może wpadł w panikę?

– Pewnie to było jego pierwsze zabójstwo – mruknęła Ola, po czym dodała: – Ta szminka kojarzy mi się z seryjnymi zabójcami.

– Daj spokój! To rzeczywistość, a nie Netflix – skarcił ją Dalberg.

– Dlaczego od razu Netflix?! – zaoponowała Ola. – Nie pamiętasz sprawy Kwaśniaka? Klient zostawiał w mieszkaniach zamordowanych przez siebie chłopców napisy zawierające słowo „zemsta”. Przypominam, że używał do tego szminki!

Komisarz pamiętał tę sprawę z początku lat dziewięćdziesiątych.

I to bardzo dobrze.

Aż za dobrze.

Zaciągnął się i przylgnął głową do zagłówka. Myślami wrócił do przeszłości. Zrobiło mu się gorąco.

– Kojarzę sprawę – powiedział.

– Przypominam, że wtedy nie było Neflixa! Ani HBO!

– Dobra, dobra. Przeszukałaś rzeczy prywatne Madeły?

– No ba! Oczywiście.

– Znalazłaś coś, co by potwierdzało hipotezę, że jest gejem, transem albo jeszcze jakimś innym heretykiem seksualnym?

– Myślałam, że odrzuciliśmy wątek gejowski.

– Niczego na razie nie odrzuciliśmy.

– Nie. Żadnych gadżetów, lubrykantów, gazetek tego typu, kobiecych ciuchów. Poza parą stringów, które leżały wciśnięte za łóżkiem.

– Trzeba będzie dokładnie przetrzepać mieszkanie. Może gdzieś coś ukrył? Ta szminka nie pojawiła się chyba jednak bez powodu. Jest w tym jakiś podtekst. Drugie dno.

– Po co miałby ukrywać cokolwiek, skoro mieszkał sam?

Dalberg wzruszył ramionami.

– A skąd mam wiedzieć? Coś jeszcze? – zapytał.

– To chyba wszystko.

– W takim razie dziękuję za relację. Co teraz będziesz robić?

– Wybieram się do tego kumpla. Podpytam go.

– Zabierz ze sobą kogoś z kryminalnego. Najlepiej Columbo.

Za tym pseudonimem krył się podkomisarz Jerzy Ławniczak, jeden z najlepszych operacyjniaków w komendzie. Był to policjant starej daty, dokładny, pracowity, nierzucający się w oczy. Jego znakiem rozpoznawczym były prochowiec, dyplomatka, sumiasty wąs i papieros. Przed laty skojarzył się komuś ten pomięty prochowiec ze słynną postacią stworzoną przez Petera Falka i dzięki temu Ławniczak uzyskał ów niezwykle prestiżowy pseudonim.

– Tak zrobię. A jak twoje sprawy? Jak się ma Julka?

– Okej. Wszystko już dobrze. Zrobili jej płukanie żołądka. – Dalberg położył dłonie na kierownicy. – Powiedziała, że tym razem nie chciała umierać. To znaczy, jak wzięła ten paracetamol, to od razu pożałowała.

– I to jest dobra wiadomość.

– Tak.

Komisarz zapalił silnik.

– À propos tej ozdoby i śladu szminki – zagadnął.

– No?

– Nie upubliczniajmy informacji o nich. Niech to będzie na razie tajne.

– Przekażę wszystkim.

– Pa.

Dalberg włączył Spotify. Odszukał soundtrack z Miasteczka Twin Peaks i ruszył w stronę domu, wsłuchując się w niesamowity głos Jimmy’ego Scotta:

I got idea man

You take me for a walk

Under the sycamore trees.

5

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
CZĘŚĆ I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
CZĘŚĆ II
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41

Copyright © Oficynka & Michał Larek, Gdańsk 2021

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana

ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana

w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2021

Redakcja: Marta Stochmiałek

Korekta: Marta Stochmiałek, Anna Marzec

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Majdanski/shutterstock.com

Beautyimage/shutterstock.com, Kat Ka/shutterstock.com

Mariusz Knieja/Pexels

ISBN 978-83-66899-86-5

www.oficynka.pl

email: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek