W drodze po szczęście - Małgorzata Urszula Laska - ebook

W drodze po szczęście ebook

Małgorzata Urszula Laska

5,0

Opis

Czy po szczęście można pojechać ogromną ciężarówką?

Narzeczonemu Almy nie podoba się zawód jaki sobie wybrała, ale jej przyszłej teściowej bardziej nie spodoba się uczestniczenie narzeczonej syna w antyrządowych demonstracjach. Wizerunek dziewczyny jeszcze niejednokrotnie legnie w gruzach, tak jak i jej poukładane życie, i to całkiem niezamierzenie.

Anioł w mundurze, złoczyńcy za zakrętem, zdradziecki wirus i psi nos ze schroniska – mieszanka zdarzeń i ludzkich dróg krzyżujących się w najmniej spodziewanych momentach.

Co przyniesie kolejna trasa? Czy Alma zawalczy o swoje szczęście, czy może dostrzeże je – mijane – w bocznym lusterku?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
beagal4137

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka stworzyła wielowątkową historię, która do banalnych nie należy. Stawia bohaterów w trudnych sytuacjach a czytelnika zmusza do refleksji nad ich zachowaniami. Porusza temat nierównego traktowania dzieci przez rodziców, adopcji zwierząt, wolontariatu w schroniskach czy wreszcie wykorzystywania w imię fałszywie pojętej przyjaźni. Wszystkie te wątki powodują, że książkę czyta się przyjemnie i z ogromną ciekawością. Jednym bohaterom się kibicuje innych nienawidzi ale właśnie to sprawia, że ta historia nie jest nudna
00

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro

Copyright © by Małgorzata Urszula Laska

Projekt okładki: Izabela Surdykowska-Jurek

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja: Agnieszka Kazała

Korekta: Aga Dubicka

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patronat:

Miejsko-Gminna Biblioteka Publiczna im. ks. Władysława Skierkowskiego w Myszyńcu

RCKK – Regionalne Centrum Kultury Kurpiowskiej w Myszyńcu

Twoje Miasto – magazyn polonijny

Czytam dla Przyjemności

Bibliotekarka Natalka

Druk i oprawa: Totem.com.pl

ISBN: 978-83-66945-88-3

***

Wycieraczki monotonnym rytmem przecierały szybę, a padający śnieg tylko rozmazywał brud, który wypryskiwał spod kół jadących autostradą samochodów. Prawym pasem, niczym ogromne zabawki, jedna za drugą sunęły w równych odstępach ciężarówki. Czasami któraś z nich zmieniła pas ruchu, by wyprzedzić bardziej załadowaną i ociężałą koleżankę. Nie było to takie proste, zważywszy na ciągle zajętą przez samochody osobowe lewą stronę szosy. W jednej z ciężarówek siedząca za kierownicą filigranowa dziewczyna ziewnęła przeciągle, po czym na orzeźwienie upiła spory łyk wody wprost z butelki. W kabinie było dość ciepło, jednostajna jazda zaczęła się więc dawać we znaki.

– Renia1, przytrzymaj szeryfa2, daj tam ogień pod tłoki! – Dało się nagle słyszeć przez CB-radio. Alma ziewnęła po raz kolejny i zerknęła w lusterko. Rzeczywiście, z tyłu jakiś zniecierpliwiony kierowca jeepa migał światłami blokującemu pas ciężarowemu „mesiowi”. Mercedes zjechał, ale jadący jeepem zbyt długo nie cieszył się swobodną drogą.

– Dobra, dokładam do pieca3 – odpowiedziała i jako następna płynnie zablokowała niecierpliwego kierowcę. Wyobraziła sobie przekleństwa rzucane teraz w jej stronę. Sama kiedyś nie rozumiała wyprzedzających się olbrzymów zwanych potocznie tirami. Dopiero na kursie jazdy dowiedziała się, że nazwa TIR to skrót z francuskiego: Transport International Routier, czyli po polsku: Międzynarodowy Transport Drogowy. Termin zasadniczo odnosił się do międzynarodowej konwencji celnej, która pozwalała na uproszczenie procedur na przejściach granicznych i w urzędach celnych, wprowadzając między innymi dokumenty oraz karnety TIR. Od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej przestały Polaków ograniczać bariery celne, a niebieską tabliczkę z białym napisem „TIR” coraz rzadziej można było spotkać na europejskich drogach, przetrwała więc tylko potoczna nazwa.

Zdaniem Almy, jadące z taką samą prędkością ciężarówki niepotrzebnie wzajemnie się wymijały, blokując tylko jadące lewą stroną samochody. Co innego, gdy pasów było więcej. W podobnej sytuacji nikomu nie przeszkadzały, niestety takich autostrad było w Polsce zbyt mało i sama teraz, bujając się przed nosem jeepa, rzuciła do mikrofonu, mając na myśli jadącą przed nią w pewnej odległości dużą ciężarówkę marki MAN.4:

– Maniek, mamy szeryfa, łyknij5 tego konia6 z lorą7 i naucz naszego gościa manier.

– Robi się, miałem stanąć na popas8, ale pomknę dróżką dalej i później gdzieś się wtulę9 – odpowiedział zachrypnięty głos z głośnika.

– Ja nieraz już tu kręciłam pauzę10, teraz będą same dzikusy11 bez pomp12, musisz jeszcze, kolego, z godzinkę podjechać.

– No, niezbyt znam tę dróżkę. Dzięki!

Alma z ulgą zjechała jeepowi, który niemiłosiernie używał klaksonu i migał długimi światłami. Obserwowała z zainteresowaniem, gdy wyprowadzonemu z równowagi kierowcy pas zatarasował tym razem MAN.

– Teraz to będzie wlókł się za nim na dziewięć złotych13, lepiej nie zadzierać z truckersami – mruknęła do siebie ze złośliwym uśmieszkiem. Nie wiedziała nawet, kiedy przestawiła się na slang tej grupy zawodowej, już nie tylko płynnie się porozumiewała z innymi kierowcami, ale nawet myślała jak oni. Na początku teksty wydawały się jej zabawne, niby powoli wychodziły z użycia, ale i tak wielu kierowców chętnie się nimi posługiwało, zwłaszcza tych starszych. Nie pozostawało jej nic innego, jak powoli się uczyć. Zanim podjęła pracę w charakterze kierowcy ciężarówki, pojęcie na ten temat miała dość blade. Okazało się, że nie wystarczą zdane egzaminy. Znalezienie zatrudnienie bez posiadania praktyki w zawodzie nie było wcale łatwe. Jeszcze te kategorie. Co z tego, że za drugim podejściem zaliczyła testy pisemne, a za trzecim również egzamin praktyczny. Otrzymała kategorię C, ale czekały ją jeszcze spore wydatki, bo żeby znaleźć pracę w dużej firmie transportowej, potrzebowała kategorii E i kwalifikacji na przewóz towaru. Bez tego mogła jeździć co najwyżej pustą ciężarówką, a o ciągnięciu przyczepy po prostu zapomnieć. Jaka firma transportowa zatrudni kierowcę do jazdy pustą ciężarówką? A jednak dopięła swego – uporem, pewnością siebie i ciężką pracą zdobyła upragniony zawód, choć droga, by osiągnąć ten cel, do łatwych nie należała.

Żeby jej plan wszedł w życie, była zmuszona zapożyczyć się u rodziny. Banku nie brała pod uwagę ze względu na brak zatrudnienia – nie miała przecież zdolności kredytowej. Możliwości znalezienia posady bardzo się zawężały, a ona pragnęła zwiedzać świat i być niezależną, dlatego postanowiła uzyskać wszystkie kategorie prawa jazdy, łącznie z tą na autobusy. Zamierzała udowodnić, jak silną jest kobietą. Nie była już zależna od Karola, swojego życiowego partnera, który robiąc wielką łaskę, czasami podwiózł ją gdzieś samochodem. Najbardziej zdenerwowało ją, gdy pewnego razu poprosiła go o pomoc, a on wykrzyczał jej w twarz, że nie jest jej taksówkarzem i że z babami są tylko kłopoty. Poczuła się nikim, bezwartościową istotą zależną od mężczyzny. Tego dnia jak nigdy potrzebowała zdążyć na czas. Czekała ją rozmowa kwalifikacyjna w sprawie pracy, w mieście oddalonym o trzydzieści kilometrów. Po ukończeniu technikum hotelarskiego nigdy nie pracowała w swoim zawodzie i nagle po latach pojawiła się szansa na zatrudnienie w recepcji pewnego hotelu. Nie spodziewała się po Karolu takiej reakcji. Poprosiła przecież tylko o podwiezienie. Przełknęła tę uwagę z goryczą i pojechała na rozmowę autobusem. Spóźniła się i niestety jej kandydatury nie wzięto nawet pod uwagę. Jeszcze tego samego dnia zapisała się na kurs prawa jazdy. Prowadzenie samochodu bardzo jej się spodobało. To wtedy postanowiła, że chce w przyszłości pracować jako zawodowy kierowca. Karol, gdy to usłyszał, popukał się znacząco w czoło, wyśmiał ją i stwierdził tylko krótko: „Baba za kierownicą ciężarówki? Już nic bardziej głupiego nie można wymyślić”. No i co? Teraz nie była już od niego zależna, ale on wciąż nie szczędził jej przykrych słów i przygadywał na każdym kroku.

Któregoś razu użył wręcz szantażu:

– Sama z facetami na parkingach, jak ty to sobie wyobrażasz? Ala, rozstaniemy się, jeżeli nie zmienisz pracy! Całymi tygodniami cię nie ma, normalna żona i matka siedzi w domu, dba o męża, o rodzinę, nie to, co ty! Tylko gdzieś pędzisz z wiatrem we włosach!

– Po pierwsze nie jestem twoją żoną, bo mi się jeszcze nie oświadczyłeś, po drugie byłeś przeciwny zostaniu ojcem, ponieważ ważniejsza jest kariera zawodowa, więc jeżeli masz teraz jakiś problem, to spójrz w lusterko, zobaczysz w nim winowajcę i to nie będę ja! – odgryzła mu się wtedy z wściekłością.

Takie sytuacje były na porządku dziennym. Przyzwyczaiła się do nich. To arogancja Karola zmotywowała ją do podjęcia pracy w charakterze kierowcy ciężarówki i była mu za to w pewien sposób wdzięczna. Ale czy miał prawo ją szantażować? Praca albo on? To już się w głowie nie mieściło! Jak mógł przyjść mu do łba tak beznadziejny pomysł?

Ze złością zacisnęła dłonie na kierownicy. Może i ich związek nie był idealny, ale tyle już lat byli ze sobą. A może powinna walczyć? Karol przecież posiadał również zalety: zajmował się domem, robił pranie, potrafił ugotować obiad, mieli wiele wspólnych tematów… Zastanowiła się. Tylko dlaczego tak często nie mogli się dogadać, a ona jak najszybciej chciała wracać w trasę?

– Renia, uważaj, suszarka na marginesie14. – Z zamyślenia wyrwał ją czyjś głos z CB-radia.

Rzeczywiście, przejeżdżała właśnie przez roboty drogowe, ograniczenie było tu do sześćdziesięciu kilometrów, a ona się nieco rozkojarzyła.

– Dzięki, Skakanka! – krzyknęła do mikrofonu, mając na myśli jadącą przed nią scanię.

– Bajo!15

Bardzo lubiła, gdy zwracano się do niej „Renia”. Oczywiście innym kierowcom chodziło tylko o markę samochodu, którym właśnie jechała, brzmiało to jednak tak miło dla uszu, zdecydowanie lepiej niż jakaś Alma. Nie mogła wybaczyć swoim rodzicom imienia, z którym musiała się męczyć , nawet Karol nazywał ją zdrobniale Alą. Alma nie przechodziła mu jakoś przez gardło. Jak taką tablicę imienną postawić za szybą? To już lepiej utożsamić się z marką pojazdu. Przecież wszyscy z jej imieniem kojarzą te nieistniejące od dawna delikatesy. Z pewnością koledzy znaleźliby dla niej odpowiednią ksywę, zaraz zostałaby jakąś Delmą, Florą albo Ramą. Uśmiechnęła się z przekąsem. Ach, te imiona! Rodzice szukają czegoś oryginalnego, a później człowiek jest tym obarczony do końca życia. Taki Alfons na przykład. Jak można dziecku dać tak na imię? Albo Adolf, kojarzyć się będzie tylko z wąsikiem i zaczesaną na bok grzywką. Jeżeli chodzi o imiona dla dziewczynek, to również nie wyobrażała sobie nazwać córki Hermenegildą, Kunegundą albo Balbiną. No właśnie, córkę. Tu chyba Karol miał rację, gdyby zdecydowali się na dziecko, to jak miałaby zamiar, będąc w ciąży, wykonywać swoją pracę? Gdy trzeba spać na parkingu, jeśli samochód zepsuje się gdzieś w lesie albo przytrafi się jeszcze coś innego… Ale czy wyobraża sobie teraz siebie w domu, gotującą zupki?

– Do wszystkich mobili16, przed wami misiaczki z suszarką17, przyczaili się przed wlocikiem do miasta, zaraz za pompą18.

– Dzięki, kolego – odpowiedziała do mikrofonu i automatycznie zdjęła nogę z gazu. Wprawdzie roboty drogowe dawno już się skończyły, ale lepiej mieć za mało niż za dużo na liczniku. Jeszcze tylko podjechać na załadunek i rankiem powinna być już na Litwie.

– Jak ty chcesz jeździć w te trasy międzynarodowe, skoro uważasz, że Kowno znajduje się pod Poznaniem! – przypomniała jej się uwaga Karola, gdy dostała pierwsze zlecenie na zagraniczną trasę. Miał ubaw po pachy. Fakt, orientacji w terenie nie posiadała zupełnie, ale od czego są nawigacje? Bez tego cudu techniki zgubiłaby się we własnej piwnicy. Przecież mężczyźni już w epoce kamienia łupanego chodzili na polowania i zawsze znajdowali drogę do domu, kobiety uczyły się tego chyba dopiero tysiące lat później.

– Głowno, zrozumiałam, że trasa będzie do Głowna, nie do Kowna – próbowała bronić swojej orientacji w terenie.

– Ale jeżeli miałaś na myśli Głowno, to bliżej Łodzi jest przecież…

– A nie jest na trasie do Poznania?

– Niby jest, ale to jeszcze kawał drogi.

– Oj tam, czepiasz się drobiazgów. Kowno, Głowno, brzmi podobnie, każdy może się pomylić. W spedycji czasami jak wpiszą adres załadunku czy rozładunku, to nie ma takiego miejsca na Ziemi.

Przez szybę zauważyła kontrolę policyjną i sprawdzanego Mańka.

Jednak zatrzymali – przemknęło jej przez głowę. Uśmiechnęła się na wspomnienie przekomarzania z Karolem i spojrzała na zachodzące słońce. – Pewnie przygotowuje kolację, o tej porze jest już w domu – zastanowiła się krótko i sięgnęła automatycznie po kanapkę. Odkąd zaczęła jeździć, miała mniej ruchu i więcej okazji do podjadania. W zasięgu ręki zawsze leżały jakieś cukierki, chipsy, owoce i to bardziej z nudy niż z głodu sięgała po te przekąski. Na szczęście nie odbijało się to na wadze. Chociaż według Karola się zaokrągliła, to waga pokazywała zupełnie co innego.

Kawą z termosu popiła ostatni kęs kanapki i zjechała na parking. Wychodziła z założenia, że w mieście może być problem z toaletą, więc lepiej pomyśleć o tym wcześniej. Potrzeby fizjologiczne tylko mężczyźni mogli załatwić za pierwszym lepszym drzewem. Ona nie będzie kucać byle gdzie.

Po chwili wróciła do samochodu, wyprostowała kości, zrobiła parę przysiadów, kilka razy wciągnęła do płuc wieczorne powietrze i wskoczyła za kierownicę. Gdy wyjeżdżała z parkingu, nie zauważyła mężczyzny zmieniającego koło. O mały włos nie zahaczyła go naczepą. Ściemniało się, a on stał w słabo oświetlonym miejscu.

– Jak chodzisz, ośle! – krzyknęła przez uchyloną szybę kabiny.

– Kto dał ci prawo jazdy, głupia babo!? – Mężczyzna nie pozostał dłużny. – Zamiast poprawiać makijaż w lusterku, trzeba się trochę rozejrzeć na boki. O mało mnie nie rozjechałaś, idiotko!

– Ninja19 jebany! Czai się w krzakach, a później zdziwiony! Niemota, o mało nie wlazł mi pod koła! Cymbał cholerny! – wrzasnęła z całych sił i pojechała dalej, nie zwracając uwagi na wymachującego rękami kierowcę… jeepa. Spojrzała jeszcze raz w lusterko. Czyżby to był ten sam samochód, który niedawno z kolegami blokowali?

***

– Nie, nie, nie! Co za pechowy dzień! – Gabriel ze złością wrzucił klucz od wymiany koła i podnośnik do bagażnika samochodu. Zamyślił się przez chwilę, przyjmując znaną pozę porucznika Colombo i dla pewności zapisał w notesie numery tablicy rejestracyjnej ciężarowego renaulta. – Jeszcze się spotkamy, małpo jedna – mruknął do siebie.

Tego dnia w grafiku miał wolne, zaplanował więc, że odstawi swój samochód do warsztatu. Dawno nie robił sobie wycieczki rowerowej i cieszył się, że w końcu będzie miał na to czas. Niestety, gdy tylko wrócił do domu, zadzwonił telefon. Potrzebowali wsparcia w stolicy. Dwóch jego kolegów trafiło do szpitala i zrobiła się luka w kadrze. Wymawiał sobie, że nie powinien odbierać telefonu, ale ten pewnie dzwoniłby w nieskończoność. Westchnął i wykręcił numer do ojca, który mieszkał niedaleko.

– Słuchaj, pożyczysz mi samochód? Swój odstawiłem do warsztatu, a tu dzwonią z pracy, że mam dzisiaj nocną służbę… Nie będę tłukł się autobusem, a taksówka sporo kosztuje.

– Miałem wprawdzie dzisiaj inne plany, ale to nic ważnego, przychodź i bierz.

– Dzięki, tato. Mówią, że znowu manifestacja, ściągają posiłki…

– Wiem, oglądam telewizję. Uważaj na siebie, synu.

– Oczywiście, będę. Po południu odbiorę auto.

– Nie ma sprawy.

Jadąc później jeepem ojca, co chwilę był blokowany przez tiry. Jakby się zmówiły. Co jeden zjechał, to następny wyjeżdżał, by wyminąć kolumnę. Zadzwonił w końcu do znajomego z drogówki, dając namiary przynajmniej na dwa: niebieskiego renaulta i czerwonego MAN-a. Kolega akurat kontrolował pojazdy za stacją paliwową, obiecał zwrócić na nie wyjątkową uwagę.

– Już mi się nie wyślizgnie – rzucił na koniec. Z satysfakcją odłożył telefon, jednak radość nie trwała długo. Po kilkunastu kilometrach złapał gumę. Z pewnością na coś najechał. Ojciec, emerytowany policjant, dbał o samochód, opony wymieniał na czas i niemożliwe, żeby coś przeoczył.

Zrezygnowany zamierzał zjechać na pobocze, na szczęście zauważył zwykły parking, wprawdzie słabo oświetlony, ale zawsze lepsze to niż wymiana koła na poboczu. Nie będzie przecież wzywał pomocy drogowej. Może i lepiej, że nie jechał swoim samochodem. W jego starym fordzie znajdowała się tylko dojazdówka, na której mógł jechać nie więcej niż osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, co oznaczało, że wlókłby się prawym pasem jeszcze przez co najmniej dziesięć kilometrów. W tej sytuacji miał jeszcze czas na wymianę koła i dotarcie do pracy na właściwą porę.

Był, jak to mawiał jego ojciec, zwykłym „krawężnikiem” i nie pomogło, że przez te kilka lat służby awansował do stopnia aspiranta sztabowego. Zdawał sobie sprawę, że tylko studia dadzą mu szansę na karierę w policji. Jednak on już raz próbował i nie zaliczył nawet pierwszego semestru. Niedużo brakowało, wystarczyło trochę się przyłożyć do nauki, ale był wtedy zakochany i zamiast myśleć o studiach, pojechał za swoją dziewczyną do Niemiec. Chorobliwie o nią zazdrosny wolał na obczyźnie pracować jako pomocnik na budowie, niż się kształcić. Rodzice byli zrozpaczeni, zaś wymagania jego dziewczyny coraz wyższe. Lubiła luksus i wygodne życie, dlatego pewnego dnia zostawiła go dla jego szefa. Gabrielowi nie pozostało nic innego jak powrót do Polski. Nie przyznał się w domu, że narzeczona zostawiła go dla żonatego faceta, a tamten poświęcił swoją rodzinę, by mieć u boku o wiele młodszą kochankę. Że ona widziała tylko pieniądze, których im, gdy była z Gabrielem, brakowało. On pracował przecież u tego gościa na czarno, otrzymując dziesięć euro na godzinę, czyli mniej niż połowę kwoty, którą jego polski szef otrzymywał od niemieckiego zleceniodawcy. Takich pracowników ten człowiek zatrudniał ośmiu, więc łatwo było policzyć, ile zysku wpływało mu do kieszeni tylko jednego dnia i z jednego pracownika. Gabriel, gdyby znał język albo chociaż posiadał fach w ręku, mógłby spróbować życia na emigracji. Niestety jednego i drugiego mu brakowało. Szybko zniechęcił go brak perspektyw, dlatego postanowił wrócić.

Ojciec, wykorzystując stare kontakty, załatwił mu pracę w policji. Zawsze było to lepsze zajęcie niż praca na budowie. Po kilku latach Gabriel zaciągnął kredyt i kupił sobie małą kawalerkę. Złe wspomnienia i ogromne rozczarowanie spowodowały, że kobiet nie unikał, ale się nie angażował. Potrafił też być dla niektórych nieuprzejmy i złośliwy. Dlatego teraz, gdy zobaczył kobietę za kierownicą ogromnego renaulta, na jego twarzy pojawiła się wściekłość. Omal go nie rozjechała! Nie ulegało wątpliwości, to był ten sam pojazd, który zajechał mu wcześniej drogę. Te numery i bez zapisywania jużpamiętał.

Jak to możliwe? Z jednej strony kobiety uważają się za słabsze, twierdzą, że są dyskryminowane, walczą o swoje prawa, domagają się sprawiedliwości, ochrony, zakładają różne stowarzyszenia, z drugiej zaś taka modliszka, będąc na wyższym stanowisku niż mężczyzna, stłamsi go, zmiesza z błotem i bez skrupułów wykorzysta. O nie… on się nie nabierze na kocie oczy i łzy. Kiedy mają źle, to uważają się za słabą płeć, a gdy tylko poczują w sobie siłę, to dopiero pokazują pazury. Trzeba mieć się na baczności, bo stać je na wszystko!

Uważał, że Europejki w porównaniu z muzułmankami czy Afrykankami mają znacznie lepiej, bo wywalczyły równość płci, co w sumie też rozumiał.Przemoc wobec kobiet to niedopuszczalne zjawisko. On sam w życiu nie uderzyłby żadnej. Nie mieściło mu się w głowie, że gdzieś na Bliskim Wschodzie mają miejsce „honorowe morderstwa”, kiedy kobieta jest zabijana w przypadku podejrzenia o cudzołóstwo. W Afryce zarażeni wirusem HIV gwałcą, bo wierzą w uzdrowienie przez stosunek z dziewicą. Rytualne obrzezanie, ukamienowanie, a nawet brutalna tradycja rzekomo dobrowolnego spalenia żywcem wdowy wraz ze zmarłym mężem w niektórych rejonach Indii, tak zwane sati, to tylko niektóre sytuacje, nie do zaakceptowania dla wysoko rozwiniętego społeczeństwa.

Oczywiście rozumiał dążenie kobiet do szerokiego udziału w życiu politycznym, dostępu do rynku pracy czy walkę o stawki wynagrodzeń, i przyznawał im rację. Nie wyobrażał sobie swojej żony zajmującej się tylko domem i dziećmi. Żony? Niee… Na taki krok nigdy się nie zdecyduje. Żadnej żony! Nie chodzi nawet o to, że pierwsza miłość doprawiła mu rogi, choć miało to niebagatelne znaczenie. Na jego decyzję chyba najbardziej wpłynęła praca. Niejeden raz zdarzyło mu się ukarać mandatem kobietę za kierownicą, kiedy jakiś czas temu pracował w drogówce, i nawet nienawistny wzrok, jakim go obrzuciła, był raczej śmieszny niż dokuczliwy, ale już kontakt z naćpanymi bądź pijanymi, które trzeba było zamknąć w izbie wytrzeźwień, nie należał do przyjemności. Burdy rodzinne w patologicznych środowiskach również nie zachęcały do wchodzenia w związki. Te osoby nie miały nic wspólnego z obrazem jego ideału kobiety – pięknej i ciepłej. Nie wyobrażał sobie żadnej z nich w zwiewnej sukience, z rozwianymi na wietrze włosami lub w domu pachnącym świeżo upieczonym ciastem. Do tego te demonstracje, które musieli obstawiać. Zaostrzenie przepisów antyaborcyjnych wywołało falę protestów w całym kraju, ludzie tłumnie wyszli na ulice. Pracując pod Warszawą, ostatnio często wspierał swoich kolegów w mieście. Nie miał więc łatwo. W zasadzie przyznawał rację protestującym, nikt nie powinien zmuszać kobiety do urodzenia niechcianego dziecka, a już na pewno chorego. To przecież ona do końca życia będzie się z tym problemem borykała, ona będzie cierpiała, a wraz z nią jej syn czy córka jeżeli oczywiście wcześniej nie umrze. Tylko kobieta wie, czy będzie w stanie stawić temu czoła, wychować dziecko poczęte w wyniku gwałtu albo ciężko upośledzone czy zdeformowane. A przecież ze wsparciem socjalnym i opieką zdrowotną w naszym kraju różowo nie jest. Nawet nie chciał się zastanawiać, czy sam dałby sobie radę, gdyby przyszło mu być ojcem takiego dziecka. Zresztą przypuszczał, że w tej sytuacji znów, jak dawniej, rozkwitać będzie szara strefa zakazanych usług medycznych. Kobieta, która ma pieniądze i tak zrobi swoje – pojedzie za granicę, a nawet na miejscu znajdzie się lekarz, który za dobrą sumę wykona nielegalnie zabieg. Gorzej będzie z tymi biednymi. Będą oddawać potomstwo na wychowanie państwa albo, co gorsze, szukać szarlatanów proponujących usuwanie ciąży jakimiś średniowiecznymi metodami lub porzucać ledwie narodzone maleństwo gdziekolwiek. O okienku życia taka osoba może nie pomyśleć. Nigdy nie zapomni zgłoszenia o znalezieniu niemowlęcia w osiedlowym śmietniku. To dopiero jest dramat!

Ta decyzja powinna być podejmowana wyłącznie przez kobietę i pozostawiona jej sumieniu, a nie nakazom, tego był pewien. Tak właśnie jest w przyrodzie – ptaki, gdy widzą, że nie dadzą rady wykarmić wszystkich piskląt, najsłabsze wyrzucają z gniazda. Widział takie zjawisko u bocianów. Oczywiście ludzie to co innego, ale kobiety powinny mieć wybór, zgadzał się z tym całkowicie. Nie jest przecież aż tak zacofany. Starał się zrozumieć feministki, które walczą o równouprawnienie, ale był pewien, że nigdy nie dorównają mężczyznom, choćby w pracy fizycznej, przecież natury się nie oszuka. Ale skoro chcą? Po numerze, jaki wycięła mu narzeczona, on również postanowił być feministą. Od dawna nie całował kobiety w rękę, nie puszczał przodem, nie ustępował miejsca. Niech sobie same dźwigają ciężkie zakupy, niech pracują na budowie i niech prowadzą tiry. Skoro tak sobie życzą, on im nie będzie zabraniał.

Tak rozmyślając, sprawnym znów samochodem ruszył w kierunku miasta, mając wciąż przed oczami wychylającą się z kabiny ładną, ale bezczelną kobietę.

***

– Dzisiaj mamy znowu protest kobiet, a jutro antycovidowców – westchnęła młoda policjantka, która, gdy tylko pojawił się na miejscu, została przydzielona do jego grupy.

– Od niedawna na prewencji? – zapytał zaciekawiony Gabriel, poprawiając ochraniacze na rękach i ignorując to, co właśnie powiedziała.

– Od dwóch tygodni. Adaptacja. Sześćdziesiąt trzy służby. Ciężko tu, ale jakoś wytrzymam. Później wrócę do jednostki macierzystej. Gdy idę na te wszystkie protesty, zastanawiam się, czy powinnam zostać w policji i dalej kształcić się w tym kierunku.

– Dlaczego? Nie dajesz rady? – zdziwił się Gabriel.

– Fizycznie daję, wczoraj przez dziesięć godzin chodziliśmy wokół sejmu, w tygodniu zdarzyło się, że po proteście wróciłam dopiero po szesnastu godzinach. Zimno, ale to można wytrzymać.

– Tak, zima tego roku to nie to, co kiedyś, ale w nocy za ciepło nie jest – stwierdził.

– Jednak nie wiem, czy poradzę sobie psychicznie. Ten rozkrzyczany tłum, ci ludzie na ulicach z komórkami w rękach nagrywający wszystkich i wszystko. Chciałam strzec bezpieczeństwa, dopiero co włożyłam mundur, wybrałam taki zawód i byłam z tego dumna. A teraz? Gdy słyszę na akcji, jakim to jestem bandytą, śmieciem przynoszącym wstyd moim rodzicom, to sama nie wiem…

Wypowiadając ostatnie słowa, z trudem opanowała drżenie głosu.

– Tylko nie zacznij mi tu płakać. – Zmarszczył brwi i poprawił jej kamizelkę. – Pewnie, moglibyśmy zostawić ich wszystkich w cholerę, niech sobie sami radzą, ale taką mamy służbę i taki nasz obowiązek. Naszym zadaniem jest dbać o porządek i bezpieczeństwo, a że się to nie wszystkim podoba, to już nie nasza sprawa. Polityka nas nie obchodzi. Chodź i nie rozmyślaj. Kraj nie może funkcjonować bez nas.

– Bez przesady, nie miałam zamiaru płakać, wszystko przez ten zimny wiatr, oczy mi łzawią – obruszyła się i wsiedli wraz innymi policjantami do specjalnego wzmocnionego radiowozu dla prewencji.

Gabriel czuł, że to będzie długa noc.

Gdy znaleźli się na miejscu, na ulicy panował niesamowity zgiełk i hałas. Tysiące ludzi maszerowały, skandując płynące z głośników hasła i niosąc w rękach przeróżne transparenty najczęściej wykonane z kartonu, flagi, bębenki, i inne gadżety, nawet wuwuzele.

– Wy-pier-da-lać! Wy-pier-da-lać!

Głosy tłumu niosły się ponad miastem, by rozpłynąć w wieczornym mroku.

– Jak masz na imię? – zapytał, rozglądając się mimo wszystko z uwagą, by być gotowym na niespodziewany atak.

– Manuela – odpowiedziała krótko. Nie zapytała o jego imię, zabrakło jej odwagi w stosunku do tego starszego stopniem, ponurego policjanta.

– Gestapo! – wrzasnął jej ktoś przy samym uchu.

– Zaraz was tu wszystkich wylegitymujemy! – krzyknął Gabriel. Na potwierdzenie jego słów z policyjnego megafonu rozległa się informacja o nielegalności demonstracji i apel o rozejście się do domów.

W pewnym momencie w tłumie coś zaczęło się dziać. Kilku policjantów wyniosło jedną z uczestniczek manifestacji. Dziewczyna gryzła i kopała, próbując się im za wszelką cenę wyrwać.

– Zostawcie ją! Zostawcie ją! – krzyczała do megafonu zachrypniętym głosem jedna z protestujących. Policja jednak w zwartym kordonie nie dopuściła do odebrania dziewczyny i zapakowała ją do radiowozu.

– ZO-MO! ZO-MO-WCY! ZO-MO-WCY! – skandował tłum.

Manuela poczuła napierającego na nią dziennikarza z mikrofonem.

– Proszę się odsunąć! – krzyknęła groźnie, ale dziennikarz nie odpuszczał.

– Mam prawo tu być i mam prawo nagrywać! – odpowiedział jej pewnym siebie głosem, relacjonując całą sytuację do mikrofonu. Widziała wpatrzone w nią oko kamery, wiedziała, że nie może popełnić w tym momencie błędu.

– Proszę mnie nie dotykać, proszę mnie nie dotykać – krzyczał oburzony dziennikarz, a Manuela starając się trzymać ręce w górze, próbowała zastawić mu drogę do radiowozu. Zdawała sobie sprawę, że gdyby go odepchnęła, kamera zarejestrowałaby jej „przemoc” i byłoby to następną pożywką dla mediów. Na szczęście radiowóz odjechał i dziennikarze rzucili się w inne miejsce.

– Aborcja prawem, nie przywilejem! Aborcja prawem, nie przywilejem! – krzyczała do megafonu protestująca. Manuela z daleka nie widziała, czy to sama liderka, czy może inna.

– To jest wojna!!! To jest wojna!!! – krzyczano z każdej strony.

W pewnym momencie jakaś starsza pani runęła jak długa tuż przy Manueli. Dziewczyna nie zauważyła, jak to się stało, czy się potknęła, czy może ktoś ją popchnął. Schyliła się, by pomóc jej wstać.

– Pomocy! Ratunku! – Usłyszała.

W tej samej chwili silne ręce innego policjanta w sekundę podniosły kobietę i postawiły na ziemi.

– Naruszono moją nietykalność osobistą, pozwę was do sądu! Łamiecie prawa kobiet, łamiecie nam ręce! Proszę nie dotykać moich piersi! Czemu mnie pan znowu szarpie! – wykrzykiwała starsza pani, robiąc zamieszanie. – Zdejmij mundur, przeproś matkę! – krzyknęła w stronę Manueli.

– Proszę się uspokoić, dowód tożsamości proszę – stanowczo zwrócił się do niej Gabriel.

– Nie. Nie macie prawa. Na jakiej podstawie prowadzicie w stosunku do mnie czynności? Polecenie jest bezpodstawne, kutasie. Znam swoje prawo, nie pozwolę się wylegitymować.

– Chustka pani spadła. – Manuela schyliła się i podniosła tęczowy materiał.

Wokół nich zebrało się już kilku policjantów i wsparcie dla zatrzymanej w postaci napierających na funkcjonariuszy kobiet w maseczkach z charakterystycznym znakiem protestujących lub bez osłony ust i nosów.

– Nie chce podać danych, wzywam radiowóz – zwrócił się do stojących w pogotowiu policjantów Gabriel.

Kobieta krzyczała na całe gardło o bezprawiu, gdy po chwili z włączoną sygnalizacją podjechał radiowóz. Manuela z kolegami zablokowali jej odwrót, na co ta ostro zareagowała i niewiele myśląc, popchnęła ją, a ściągnąwszy maseczkę, napluła jej na mundur.

– Znieważyła pani funkcjonariuszkę na służbie i naruszyła jej nietykalność osobistą. To są już dwa zarzuty, które zostaną pani przedstawione. Dojdzie jeszcze udział w nielegalnej demonstracji. Chłopcy, pomóżcie pani wsiąść do samochodu – Gabriel wyrecytował wyuczoną formułkę.

Zrobiło się zamieszanie. Protestujący zamierzali odbić zatrzymaną, jednak skończyło się tylko na przepychankach. Czterech funkcjonariuszy sprawnie chwyciło wyrywającą się kobietę i umieściło na siedzeniu. Radiowóz po chwili odjechał, a Manuela zauważyła na chodniku wdeptaną w śnieg tęczową chustkę.

***

Alma ze zdziwieniem przyjęła informację, że może się już załadować. Przed nią czekało jeszcze kilka innych ciężarówek, między innymi na litewskich numerach. Pomyślała, że spotyka ją ten przywilej, ponieważ jest kobietą. Myliła się jednak. Dowiedziała się, że „Gąsiory”, czyli litewscy kierowcy, tak samo załatwiają Polaków. Swoi zawsze mają pierwszeństwo. Znajdą też wymówkę, że trzeba ich przepuścić, chociaż było się na miejscu już dużo wcześniej. Zauważyła nieraz, będąc na Litwie, że chociaż nadeszła jej kolej, to nagle pojawiał się ktoś inny, kto miał szybko psujący się ładunek, wobec czego wymagał rozładunku w pierwszej kolejności. Z pokorą czekała tam na wezwanie do załadunku bądź rozładunku. Tym razem była w Polsce i poszło niezwykle szybko. Z ogromną precyzją podjechała pod rampę. Niektórzy kierowcy potrzebowali kilku prób, nim idealnie się wpasowali, by wózkowi swobodnie mogli wjechać z towarem na naczepę. Gdy zapytała jednego z nich, jak długo potrwa załadunek, została pouczona, że nie rozmawia z żadnym wózkarzem, a operatorem wózka widłowego. Zarumieniła się lekko i weszła na naczepę, by przygotować pasy do spinania towaru. Po chwili zaczął się ruch. Wózki, przypominające małe czołgi, na zmianę ładowały na naczepę jakieś długie na dwa i pół metra i ważące około sześćset kilogramów rolki. Alma z podziwem obserwowała, jak na niewielkiej hali wyprzedzają się, nie zaczepiając o siebie żelaznymi bolcami, po czym sprawnie nadziewają na nie ponad półtonowe rolki i ładują na naczepę, jedną obok drugiej, najpierw cztery, następnie piętrowo trzy i na samej górze dwie. Gdy pierwsze dziewięć już ułożono, wskoczyła na nie, by pospinać pasy. Zajęcie to wymagało kondycji i fizycznej siły, ale nie narzekała.

– Co to jest? – zapytała, z jękiem dopinając pas.

– Ten materiał wykorzystuje się przy budowie dróg – odpowiedział przyglądający jej się z zaciekawieniem operator wózka, który już z następną rolką czekał, aż ona ułoży na podłodze nowe pasy. Mimo zimna pot spływał jej po skroni i po chwili mężczyzna mógł położyć towar. Bardzo zwracała uwagę na to, by ładunek był równomiernie rozłożony i zabezpieczony. Gdyby coś nie było spięte czy rozmieszczone, jak należy, mogłoby ją na zakręcie przeważyć i wywrócić naczepę, której ona by już nie opanowała. Ciężar na ośce nie mógł przekraczać ośmiu ton, a cały dwudziestu czterech. Bardzo tego pilnowała, ponieważ masa całkowita pojazdu wraz z towarem musiała się zmieścić w czterdziestu tonach. Zdarzało się, że sprawdzana przez krokodylki, czyli tych z Inspekcji Transportu Drogowego, musiała dać się zważyć, nie zamierzała ponosić ryzyka i być przeładowaną.

– A teraz gdzie koleżanka rusza? – zapytał operator.

– Na Litwę, w okolice Kowna, ale to dopiero rano, po załadunku mam pauzę.

– Litwini nie mają podobno takich wózków, więc zejdzie się z rozładunkiem. Oni tylko widłowymi operują.

– Trudno, to już nie mój problem. Najwyżej bokiem rozładują.

– Stój! Gdzie on, kurwa, jedzie?! – rozległ się krzyk na rampie obok. – To jeszcze nie wszystko, dopiero połowa towaru! – wrzasnął do kierowcy ładowanej naczepy inny operator.

– Chyba to jego pierwszy załadunek, gościu nie umiał wjechać pod rampę, a teraz o mało z wózkiem kolega nie spadł, bo idiota myślał, że już załadowany. Żeby się nawet nie upewnić? – Z niedowierzaniem pokręcił głową rozmawiający z Almą. – Muszę przyznać, że pani, chociaż kobieta, to lepiej sobie radzi niż on.

– Chociaż kobieta? – zdziwiła się, ale mężczyzna nie odpowiedział. Zrzucił rolkę na ułożone pasy i ruszył po następną. Ładowanie zajęło jeszcze ponad godzinę. Po powrocie do kabiny zmieniła status w GBoxie. Wyjechała na parking przed firmą i z ulgą kliknęła na urządzeniu status przerwy. Zadzwoniła do Karola, przygotowała sobie na gazowej kuchence ciepłą kolację i uśmiechnęła na widok chodzącego tam i z powrotem kierowcy z pomarańczową miską. – Jakiś niedorobiony – pomyślała z rozbawieniem. – Najpierw nie mógł wjechać pod rampę, później o mało nie spadł przez niego wózkarz, a teraz pewnie szuka łazienki. Przecież toaleta jest na placu, wystarczy się rozejrzeć albo ewentualnie zapytać. – Pokręciła z dezaprobatą głową i opuściła na szyby rolety. Niezasłonięty zostawiła tylko szyberdach. Lubiła patrzeć w niebo, zwłaszcza rozgwieżdżone, ale tym razem ciężkie chmury zasnuły wszystko. Zerknęła zza rolety, człowiek z miską nadal chodził w tę i z powrotem, szukając chyba wczorajszego dnia.

Gdy ruszyła w trasę, była szósta rano. Zauważyła, że jest niesamowicie ślisko i niebezpiecznie. Na drodze pustki. Włączyła radio, ale natychmiast usłyszała: Jak do tego doszło, nie wiem… Poszukała innego kanału, interesowały ją w tym momencie bardziej warunki pogodowe niż muzyka disco polo. Właściwie nie miała pojęcia, jak do tego doszło, że zamiast leżeć w cieplutkim łóżeczku przy boku Karola, jedzie w ponurym nastroju w kierunku Kowna, a znając życie, spedytor wyśle ją jeszcze do jakiegoś innego miejsca na końcu świata. Światła reflektorów z trudem przebijały się przez grube płaty śniegu, wytężała wzrok i ledwie utrzymywała kierunek. Była obciążona, co w pewien sposób bardzo pomagało. Z doświadczenia wiedziała, że przy takim nacisku na oś samochód nie zsunie się do rowu, ale gdyby ją tak, nie daj Boże, pociągnęło, to w życiu tego konia nie utrzyma. Jechała ostrożnie, wypatrując w ciemności innych ciężarówek. W gromadzie raźniej. Jak na złość nikt nie jechał. Wyprzedzały ją czasami tylko jakieś osobówki.

– Chyba gorzej jak w Austrii nie będzie – mruknęła do siebie, przypominając sobie trasę, którą miała do przebycia ostatniej zimy. Nie zapomni tamtej drogi nigdy, cały czas pod górę, sypiący śnieg i śliska nawierzchnia. Miała łańcuchy, ale założenie ich na koła wiele nie pomogło. Robiła to pierwszy raz w życiu i wcale nie było łatwo. Napięła je i po przejechaniu niewielkiego odcinka znowu dociągnęła. Było już ciemno, sprawdziła jeszcze stan ogniw, gdy nagle okazało się, że nie ma szans ruszyć z miejsca. Z przerażeniem zauważyła, że jej ciągnik siodłowy wraz z naczepą zsuwa się wolno w sobie wiadomym kierunku. Rozejrzała się bezradnie, ale wokół nie było żywej duszy. Droga była kręta, z jednej strony głęboki rów, z drugiej jakieś ogrodzenie. Naczepa na szczęście wybrała kierunek ogrodzenia i zatrzymała się właśnie na nim. W tych górach nie było zasięgu telefonii cyfrowej. Alma czekała do rana, po czym udała się do najbliżej położonego gospodarstwa. Życzliwi ludzie wezwali pomoc drogową i wyciągnięto ją na drogę, po której zdążyła już przejechać piaskarka. Gdy opowiadała później tę historię Karolowi, z niedowierzaniem kręcił głową.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś do spedycji, jak można kobiecie dać takie zlecenie?

– Tu nie ma żadnych ulg, kochanie, zresztą telefon nie działał – odpowiedziała mu wtedy, ale nigdy nie zapomni momentu, gdy straciła kontrolę nad swoim pojazdem i stała bezradnie pośród pól i śniegu.

Teraz było podobnie, wprawdzie warunki na drodze przypominały tamte, ale we własnym kraju czuła się jednak dużo pewniej. Nigdy nie planowała też przyjmować zleceń do Rosji, wynagrodzenie było wprawdzie wyższe, to jednak zbyt często słyszała o potwornych rzeczach, które przytrafiły się jej kolegom po fachu, niektórzy nigdy nie wrócili. Zostali zadźgani nożem i okradzeni. Kabiny były odarte z tapicerki do blach, bandyci robili to w poszukiwaniu pieniędzy i wszystkiego, co wartościowe. Gdyby Karol zdawał sobie sprawę, z jakim niebezpieczeństwem związana jest jej praca, zamknąłby ją pewnie w domu na cztery spusty. O napadach na kierowców ciężarówek oczywiście słyszał, ale były to tylko wybiórcze opowieści, więc nie działały na wyobraźnię. Alma również zdała sobie sprawę z ryzyka, jakie ponoszą codziennie zawodowi kierowcy, dopiero gdy zetknęła się z tym osobiście.

Na autostradzie było już lepiej. Od czasu do czasu odzywało się CB-radio, pożartowała z kolegami, czuła, że najgorszy odcinek ma już chyba za sobą.

– Wiesz może, gdzie tu można kręcić pauzę, Renia? – zapytał jakiś miły głos. Należał do kierowcy jadącej za nią ciężarówki marki DAF.

– Ja mam zamiar jeszcze przed miedzą20 na Litwę. Za dwadzieścia kilometrów przy tym szlaczku21 jest fajna parkówka22 przy pompie, mają dobrą michę23 i zawsze jest tam sporo truckersów.

– O! Widzę, że koleżanka dobrze zorientowana. W takim razie ja też tam pomknę i stanę na popas, no i wypoziomować24 się trzeba. Dzięki!

– Nie ma sprawy, Dafik. – Alma uśmiechnęła się do siebie. Również potrzebowała już przerwy. Złe warunki pogodowe bardzo ją zmęczyły, a ona była w trasie od kilku dobrych godzin. Na parkingach, gdzie stało dużo ciężarówek, czuła się pewniej, chociaż zawsze istniało ryzyko włamania do naczepy albo pocięcia plandeki. Starała się zawsze tak ustawić, by złodzieje mieli jak najmniejsze szanse zniszczyć cokolwiek. Miesiąc wcześniej pocięli jej plandekę i zniszczyli towar. Podziurawili jej wtedy plastikowe worki, porozsypywali wszystko i towar poszedł do utylizacji.

Ostrożnie wjechała na parking i postanowiła posilić się czymś ciepłym. Niestety toaleta na stacji była zepsuta, wyszła więc na zewnątrz, by skorzystać z płatnej. Do jednej z kabin weszła jakaś kobieta z małym chłopcem.

– Szczyj, bo zapłacone! – Usłyszała Alma zza ściany.

– Mamo, ale mi się nie chce.

– Szczyj, powiedziałam. Nie na darmo zapłaciłam dwa złote.

Alma zasłoniła dłonią usta, by się nie roześmiać. Najchętniej dałaby kobiecie te dwa złote i niech chłopiec zrobi siku, gdy zajdzie potrzeba, a nie pod przymusem. Nie odezwała się jednak.

Gdy wyszła, usłyszała ich za sobą.

– Tylko mi nie mów za kilka kilometrów, że musisz do toalety, ojciec nie będzie stawał na każdym parkingu.

Alma westchnęła, kręcąc głową.

Na stacji nie było zbyt przytulnie. Przysiadła w kącie i zamówiła jajecznicę z bułką. Na obiad było zbyt wcześnie. Wszędzie panowały obostrzenia, czasami jedzenie sprzedawano tylko na wynos.

Tym razem się jej poszczęściło, nie było o tej porze prawie nikogo, więc cały stolik miała dla siebie. Był to rarytas, bo po polskiej stronie nie przestrzegano tak obostrzeń jak na przykład po niemieckiej.

– Renia? – Znajomy głos odezwał się tuż nad jej głową, gdy łapczywie połykała kawałki jajecznicy. Spojrzała w górę i zobaczyła sympatyczną twarz.

– Mogę się dosiąść? Chciałbym podziękować koleżance za namiar na ten parking i postawić kawę.

Zaskoczona przełknęła spory kęs i ze zdziwienia otworzyła szeroko oczy.

– A skąd niby wiadomo, że akurat mnie?

– W kabinie cię nie było, ale nie musiałem daleko szukać. I nie ma tu innej kobiety – to mówiąc, rozejrzał się po siedzących przy innych stolikach kierowcach.

Musiała mu przyznać rację.

– Siadaj w takim razie. – Wzruszyła obojętnie ramionami i trochę już spokojniej kończyła swój posiłek. – A za kawę dziękuję, muszę się wypoziomować… yyy, znaczy przespać. – Nawyki rozmów przez CB-radio czasami dają się odczuć w prywatnym życiu. Uśmiechnęła się przepraszająco.

– To może herbatę?

Pokręciła głową.

– Nie, naprawdę dzięki. Mam sok pomarańczowy.

– Przepraszam, nie przedstawiłem się. Arkadiusz. – Wyciągnął rękę, ale natychmiast ją schował. – Ach, mamy przecież pandemię.

– Alma.

– Gdzieś już słyszałem…

– Tak? To dość specyficzne imię.

Czuła małe zakłopotanie. Mężczyźni, widząc ją na parkingu, rzucali uwagi między sobą, ale raczej nigdy jej nie zaczepiali. Ten trochę ją krępował. Był miły i do tego przystojny. Onieśmielał ją pewnością siebie.

– Długo już w tym fachu? – zapytał, lustrując ją od stóp do głów.

– Nie, niedużo ponad dwa lata.

– Jak ci się pracuje w naszej branży?

– Jak w każdej innej, są wady i zalety.

– Pytam, ponieważ niewiele kobiet widzę za kółkiem tirów i z żadną nie miałem okazji porozmawiać osobiście.

– To teraz masz – odpowiedziała, odsuwając pusty talerz.

– Pozwolisz, że sobie również przyniosę coś do jedzenia. Kelner tu się chyba nie pojawi.

Bezradnie rozłożyła ręce i zerknęła z zainteresowaniem na miłego kolegę.

Wrócił, stawiając przed nią talerzyk z ciastkiem i herbatę owocową.

– Przynajmniej tyle, skoro nie dałaś się zaprosić. Jeżeli odmówisz, najwyżej sam wypiję dwie herbaty.

Machnęła ręką.

– Wypiję, lubię herbatę owocową przed południem.

Zaśmiali się oboje.

– Zastanawiam się, jak taka drobna kobieta radzi sobie w tak ciężkiej pracy.

– E tam, zaraz ciężkiej – prychnęła obruszona. – Może kiedyś tak, ale nie teraz. Dzisiejsze samochody są łatwiejsze w obsłudze. Wyposażone we wspomaganie, ogrzewanie, klimatyzację. Bardzo wygodna praca. Trzeba mieć po prostu trochę wyobraźni i intuicji. Nie muszę pracować fizycznie, no chyba że zmieniam koło albo muszę coś ręcznie załadować. Ale w magazynach mają wózki elektryczne, oczywiście posiadam na nie uprawnienia, jeśli trzeba coś samemu załadować. Przy załadunku bocznym czy tyłem z rampy nie robi mi to większego problemu. Sam wiesz, wszystko zależy od kraju. W Niemczech często nie wychodzę nawet z kabiny. A ty gdzie najczęściej jeździsz? – Miała ochotę zapytać, czy przypadkiem nie do Chin, ponieważ widziała wjeżdżającego na parking DAF-a obwieszonego jak choinka na Boże Narodzenie mnóstwem światełek i lampek. Taka dekoracja przywoływała na myśl chińskie oświetlenie, w porę jednak ugryzła się w język.

– Tydzień temu byłem we Frankfurcie na lotnisku. Straciłem kilka godzin na tym ich całym cargo, na początek w jednej kolejce, później okazało się, że to nie ta, stałem w drugiej, odesłali mnie z powrotem do tej pierwszej, następnie z tej pierwszej znowu do tej drugiej i tak minęło sześć godzin. Spedytor się wściekał, dlaczego przez tyle godzin się guzdrałem. Przecież stałem z listem przewozowym tam, gdzie powinienem, a że towar złożony był w jeszcze innym miejscu, to już nie moja wina. Po lotnisku wysłali mnie do jakiejś wiochy. Nawigacja nie pokazała, że jest zakaz dla ciężarowych, więc pojechałem. Gdy znalazłem się w wąskiej uliczce, coś mnie tknęło, ale o zawróceniu nie było już mowy.

– Nie dało się już wywinąć rogala25 – Uśmiechnęła się zasłuchana Alma.

– A gdzie tam, miałem nadzieję, że na załadunku będę miał możliwość wywinąć, a tu czuję po prawej stronie jakieś dziwne odgłosy, trrrrr… Uliczka wąska, domki niezbyt wysokie, przy samej jezdni. Spojrzałem w lusterku, okazało się, że spadło kilka dachówek. Z duszą na ramieniu pojechałem dalej. Na miejscu okazało się, że to jednoosobowa firma, a załadunek to… jeden karton. Ręce mi opadły. Taniej wyszłoby wysłać go pocztą. Najgorsze było to, że nie miałem żadnej możliwości manewru, nic kompletnie. Właściciel firmy nie mógł mi pomóc, tam nawet placu ani parkingu nie było. Nie miałem wyjścia, byłem zmuszony wrócić tą samą drogą na wstecznym. I znów usłyszałem charakterystyczne trrrr… Z drugiej strony uliczki poleciały dachówki. Nie pozostało nic innego, jak się zatrzymać i sporządzić protokół szkody, blokując przy okazji całą ulicę. Wyszli do mnie właściciele domów. A dzisiaj przyszedł do firmy rachunek na dwadzieścia osiem tysięcy euro…

– O matko jedyna! – jęknęła Alma.

– No cóż, nie czuję się winny, skoro mnie tam wysłali, muszą się liczyć ze stratami. Sprawdzili jeszcze znaki drogowe i rzeczywiście nie ma żadnego, który by ograniczał wjazd ciężarówkom. Firma musiałaby się teraz sądzić z drogowcami, ale to nie ma sensu, zwłaszcza za granicą.

– Ja czasami się boję, że wywalę się gdzieś na zakręcie albo nie zmieszczę pod wiaduktem.

– Na wiaduktach zawsze są oznaczenia, zresztą nawigacja bierze to też pod uwagę.

– Niby tak, ale wiesz, złe warunki pogodowe, zagapisz się i dach zdarty.

– Fakt, u nas ostatnio doświadczony kierowca nie zmieścił się pod trzy osiemdziesiąt, miał tyle samo wysokości. Dach pogięty, w firmie cisza.

– No widzisz, czyli możliwe. Ja na zakrętach wyjątkowo uważam, w ostry zawsze staram się wejść łagodnie, inaczej leżałabym do góry kołami.

– Widziałem jednego z naszych, jak się z piwem wywalił. Żal było patrzeć.

– Coś się stało kierowcy?

– Nie, ale tyle rozbitego browaru cieknącego po jezdni. Rozpacz.

Alma nie mogła powstrzymać śmiechu. No tak, typowy facet.

– A teraz gdzie się kierujesz?

– Do Rygi. Żeby pogoda była lepsza, to skoczyłbym na plażę.

– Wolisz te trasy czy bardziej na zachód?

– Prawdę mówiąc, bez różnicy. Wcześniej robiłem Hiszpanię, Portugalię, ale nie było mnie w domu miesiącami. Jednak wolę krótsze trasy, żeby na weekend wrócić. Nie lubię być tak długo sam. Kiedyś w Niemczech miałem rozładunek i musiałem czekać, aż o ósmej firmę otworzą. Stanąłem więc w bocznej uliczce i czekałem. Podeszła do mnie atrakcyjna kobieta, zaprosiła do mieszkania na kawę i śniadanie. To była Polka. Powiedziała mi, że żal jej było, jak tak siedzę od kilku godzin w samochodzie. Zaproponowała mi też prysznic…

– Hmm – chrząknęła Alma znacząco. Miała ochotę zapytać, czy ma rodzinę, ale jakoś nie wypadało.

– Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Pierwszy raz coś takiego przeżyłem. Zobaczyła polskie logo na naczepie i okazała zwykłą, ludzką życzliwość.

– Mnie się coś takiego nigdy nie zdarzyło.

– W czasie podróży wszystko jest możliwe, pewnie ciebie też ciągnie zwiedzanie świata, bo w samej jeździe nie ma nic nadzwyczajnego.

– Zgadza się, to praca dla indywidualistów, którzy nie chcą mieć nad głową szefa patrzącego im na ręce. W trasie skazani jesteśmy na siebie i sami podejmujemy decyzje. Kontakt z bazą jest pomocny, ale żaden spedytor nie pomoże nam fizycznie, gdy przytrafi się coś na drodze albo włamie się ktoś na pakę. Mnie się to mimo wszystko podoba i nie zmienię tej na pracę za biurkiem.

– Dlatego rozumiem mężczyzn pracujących na trasie, ale dziwią mnie kobiety, których nie ma tygodniami w domu. O dzieciach nie wspomnę. Ja swojej żonie nie pozwoliłbym na taką pracę. Nie wyobrażam sobie jej w ciąży zmieniającej koło albo nocującej gdzieś samej na parkingu.

Alma spojrzała bystro w jego ciemne oczy, mówił teraz jak Karol.

– Zaleciało mi tu szowinizmem. Czyli jak baba, to do garów i opieka nad dziećmi w domu. A męża może tygodniami nie być i to jest w porządku? – zapytała ostro.

– Źle mnie zrozumiałaś, nie jestem przeciwny wykonywaniu przez kobiety męskich zawodów, tylko…

– Tylko co? – warknęła nieprzyjemnie.

– To z troski. W Niemczech kilka razy uchodźcy włamali mi się na pakę, wyszedłem do nich z kijem bejsbolowym i uciekli. A gdyby to przytrafiło się tobie?

– Zdarzyło mi się. Po prostu nie wyszłam z kabiny. A ty tym kijem to mogłeś najwięcej. Gdyby przystawili ci broń do głowy? Byłbyś bezradny. Słyszałeś na pewno o tym Polaku, którego w Niemczech na parkingu nożem zadźgali. Może gdyby został w kabinie, nic by się nie stało. Ukradliby, co zamierzali, i to wszystko. W takiej sytuacji tylko telefon na policję ratuje. Myślisz, że wyjdę do jakichś ciemnych typów w środku nocy i grzecznie poproszę: „Panowie, nic ciekawego nie przewożę, możecie okraść kogoś innego?”.

– W całej Europie niestety nie jest bezpiecznie. Bywa, że dla kilku setek euro, laptopa czy innej elektroniki pozbawiają człowieka życia. Nie da się tego zrozumieć. Ostatnio coraz częściej słyszy się o zagazowywaniu kierowców. Wpuszczają jakiś środek usypiający lub paraliżujący przez uszczelki, świństwo, po którym człowiek nie może dojść do siebie. Ból głowy i wymioty. Kolegę to we Francji spotkało. W zależności od rejonu musimy być na wszystko przygotowani: kradzież paliwa, gaz, pocięcie plandeki, zniszczenie ładunku. Najlepiej parkować na strzeżonych parkingach, dzikusy lepiej sobie odpuścić.

– Już mnie raz z paliwa okradli, to wiem… – Alma przypomniała sobie nieprzyjemną sytuację sprzed kilku miesięcy. – To było na trasie A12, pomiędzy Świeckiem a Berlinem.

– To mnie nawet nie dziwi, cała obwodnica Berlina jest bardzo niebezpieczna. Nie miałaś jakiegoś zabezpieczenia? Blokady wlewu, kłódki?

– Miałam, miałam. Ale co to za problem dla złodzieja? Tylko sto pięćdziesiąt litrów ukradli. Zjeżdżałam już w kierunku Polski, już nie zamierzałam tankować w Niemczech. I tak miałam szczęście, bo innemu kierowcy na tym parkingu dziurę w zbiorniku wywiercili, więc poniósł dużo większe szkody niż ja. Nie dość, że zbiornik wymagał profesjonalnej naprawy bądź wymiany, to jeszcze strata dla firmy, bo trzeba uwzględnić przestój pojazdu i opóźnienie w dostawie ładunku.

– Złodzieje coraz bardziej się rozzuchwalają. Słyszałem o kradzieżach w czasie rozładunku czy załadunku. Najpierw złodziej podchodzi do ciężarówki pieszo, niszczy zabezpieczenia na korku zbiornika, odchodzi i podjeżdża obok własną ciężarówką. Łączy zbiorniki wężem i przepompowuje paliwo do swojego zbiornika. Kierowca nie zauważy, bo jest zajęty załadunkiem czy rozładunkiem albo też nie usłyszy ze względu na pracujący silnik.

– Tak, również o tym słyszałam. Złodzieje mają ponoć schowane specjalne pompy, ukryte pod podwoziem ciągnika. Brak słów na takie zuchwalstwo i bezmyślność. Niektórzy kierowcy nawet naczep nie zamykają, bo nie ma sensu. Ale czy to coś da? Kradzieże paliwa, towaru, jeszcze te ciapki czyhające na mostach i skaczące na naczepę. Na zjazdach ciężarówka zwalnia i w takich miejscach te mosty wykorzystują. A później się tłumacz z takiego pasażera na gapę. Potnie ci plandekę, wszystko zniszczy, a kierowca i firma jeszcze zostanie ukarana za przemyt uchodźców. Wiesz co? Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym, bo oczy zaczynają mi się kleić.

– Rozumiem. Jesteś zmęczona, ale fajnie cię było poznać, Almo.

– Mnie również.

– Może chociaż wymienimy się numerami telefonów?

– A po co? Nie wiadomo, czy nasze ścieżki jeszcze się kiedyś zbiegną.

– Ale to przecież od nas zależy. Mogą się zbiec, gdybyśmy się postarali. Bo chyba ci nie przeszkadza, że… że jestem Żydem?

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Niee, no skąd. W życiu bym nie pomyślała. Żyd, kierowca ciężarówki? Nie miałam jeszcze okazji poznać. Tak naprawdę to chyba pierwszy raz miałam możliwość tak po koleżeńsku porozmawiać, wymienić się uwagami, spostrzeżeniami, ostrzeżeniami. Ciekawe. Nie wyglądasz mi na Żyda, zresztą to nie ma nic do rzeczy. Po prostu nie szukam nowych kontaktów, tym bardziej że ktoś na mnie czeka.

– A jednak znalazłaś kogoś, komu nie przeszkadzają twoje wyjazdy?

– Aż tak dobrze to nie jest, oczywiście, że przeszkadzają, ale czeka.

– Ciekawe, jak długo – parsknął Arkadiusz, a Almę ogarnął jakiś dziwny niepokój.

– Bajo – pożegnała się w ich żargonie.

– Bajo i dobrej przyczepności. Zepnij kabinę pasem, żeby nikt ci się nie włamał – dodał znad pustej już szklanki herbaty.

Odpowiedziała mu uniesionym w górę kciukiem.

Gdy znalazła się w kabinie, włączyła ogrzewanie, zasłoniła szczelnie okna, a drzwi dla bezpieczeństwa spięła specjalnym pasem. Na koniec zagrzała sobie wody do mycia, by przynajmniej trochę się odświeżyć. Miała nadzieję, że za kilka godzin awaria na stacji minie, a ona będzie mogła wziąć normalny prysznic. Po szybkiej toalecie wtuliła się w pościel.

***

Kończąc dyżur po nocnej zmianie, Gabriel dostrzegł na jednej ze ścian napis: Dziecko z wyboru, nie z terroru!

– Miasto musi teraz przeznaczyć pieniądze na posprzątanie tego, zamiast na coś pożytecznego – westchnęła Manuela, patrząc na zniszczoną elewację.

– Demonstracje też dla ludzi. I tak mamy szczęście, że nie jesteśmy we Francji. Tam demonstracje połączone są z demolką i wandalizmem. – Manuela spojrzała z podziwem na swojego kolegę. Był taki opanowany, na służbie wykazał się nie tylko spokojem, ale też zdecydowaniem. Nie wdawał się w pyskówki z protestującymi, odpowiadał krótko i trafnie. Po kilku godzinach wspólnej pracy wydawało się jej, że zna go wieki. Czuła się przy nim pewnie i przy okazji sporo uczyła. –

Kiedy pomyślę o Francji, nie chciałbym się zamienić. W Hiszpanii nie lepiej, protesty w wielu miastach, palą kontenery na śmieci, rzucają w policję kamieniami. Rządy uciekają się do drastycznych środków, by ograniczyć infekcje. Tak samo dzieje się w Portugalii, ostatnio w Holandii i w Niemczech. W Hanowerze podczas antycovidowego protestu młoda kobieta wyszła na scenę i porównywała siebie do Sophie Scholl, studentki walczącej w ruchu oporu „Biała Róża” przeciw nazistom w czasie drugiej wojny światowej. Sophie wraz z bratem Hansem zostali niestety pojmani i zgilotynowani. To rodzeństwo kojarzy się w Niemczech z nierówną walką, bohaterstwem i męczeńską śmiercią, dlatego porównywanie się do Sophie jest co najmniej nietaktowne. Ta kobieta stwierdziła, że porównuje się do tej działaczki, ponieważ od miesięcy działa w ruchu oporu, roznosi ulotki, przemawia na demonstracjach, a nawet sama zaczyna już je zgłaszać. W odpowiedzi na jej słowa podszedł jeden mężczyzna ze służb porządkowych, podał jej swoją pomarańczową kamizelkę, tłumacząc, że takich bzdur słuchał nie będzie, bo to jest bagatelizowanie Holokaustu, więcej niż haniebne i nie ma zamiaru brać w czymś takim udziału. Niemiecka policja poprosiła, by nie przeszkadzał, i on odszedł spod tej sceny. Dobrowolnie. Natomiast ciekawa była reakcja kobiety, wyobraź sobie, że zaczęła płakać jak małe dziecko, któremu odebrano zabawkę. Tupnęła nogą, rzuciła mikrofon i ulotki na ziemię.

– Tupnęła nogą? – zdziwiła się Manuela.

– No może nie tupnęła, ale na pewno rzuciła na scenę swoją mowę przewodnią i mikrofon. No i rozryczała się, ale ja jej nie współczuję. Porównywać roznoszenie ulotek dzisiaj do czasów wojennych? Wtedy groziła za to śmierć, teraz mamy wolność słowa. Głupia, beznadziejna kobieta. Słyszałem też o jedenastolatce w Karlsruhe, która porównała się do Anne Frank, ponieważ ze względu na covida świętowała swoje urodziny w ukryciu.

– Anne Frank… Słyszałam. Ukrywała się ze swoją rodziną w czasie wojny.

– Tak. To żydowska dziewczynka urodzona we Frankfurcie nad Menem. Ze względu na prześladowania jeszcze przed wojną wyjechała wraz ze swoją rodziną do Holandii. Tam w czasie wojny ukrywała się w Amsterdamie przez dwa lata wraz z bliskimi i jeszcze innymi osobami w kryjówce jednej z oficyn. Marzyła, by zostać pisarką lub dziennikarką. Ten trudny czas opisała w pamiętniku, który po wojnie opublikował jej ojciec, jedyny ocalały z ukrywającej się rodziny. Może ktoś zdradził ich kryjówkę, a może przez przypadek zostali znalezieni i potem wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Nie wiadomo. Anne zabrakło kilku tygodni do wyzwolenia obozu. Osłabiona z głodu i wycieńczenia zmarła na tyfus. Dlatego porównywanie się do tej znanej ofiary Holokaustu przez niemiecką nastolatkę jest nie na miejscu.

– Bo urodzin nie może świętować! – prychnęła poruszona. – Dobrze jest pan zorientowany, jeżeli chodzi o Niemcy.

– Ach nie, byłem tam jakiś czas, mieszkałem i pracowałem, ale te informacje to akurat można również przeczytać w internecie i na portalach społecznościowych. I możesz zwracać się do mnie po imieniu. Gabriel.

– Jak ten anioł? – Manuela nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Rzeczywiście. Anioł Gabriel sprawuje władzę w raju, podobno jest też aniołem wojny. Nie mam pojęcia, skąd rodzicom przyszło do głowy takie imię, ale już się przyzwyczaiłem.

Manuela zamierzała wspomnieć coś o zwiastowaniu, ten anioł kojarzył jej się z przynoszeniem wieści od Boga, ale onieśmieliła ją poważna twarz kolegi. Wraz czterema innymi wsiedli do radiowozu. Poza nimi był jeszcze kierowca i dowódca. Zmęczeni podjechali pod budynki oddziału prewencji, tam Manuela wraz z koleżanką udały się do swojego pokoju, a Gabriel do samochodu. Był zmęczony i jak najszybciej chciał znaleźć się w swoim małym mieszkanku.

***

– Karol, czemu się złościsz? Pojutrze będę w domu. Aż tak chyba ci się nie nudzi, co z tego, że twoja matka przyjedzie w odwiedziny? Posiedzicie sami, przecież dobrze wie, jak wygląda moja praca, nie dam rady podjechać do domu. Nawet gdybym odpięła naczepę i pojechała samym ciągnikiem. Zresztą musiałabym zapytać swojego szefa. A nie może przyjechać w sobotę tylko koniecznie w piątek? Co? Sam jesteś szurnięty.

Ze złością rozłączyła się i odłożyła telefon. Wszystko się w niej gotowało. Od kilku dni była w trasie, przyjmowała zlecenie za zleceniem i cieszyła się z odkładanych co miesiąc pieniędzy. Nie chciała być zależna od Karola, ale też nie, jak jej matka, skazana na samą siebie. Z pewnością jej niedoszła teściowa będzie teraz buntować synalka, by znalazł sobie kogoś statecznego, ułożonego i wykształconego. O nie, nie nadawały na tych samych falach. Alma zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Zdecydowanie nie pasowała do tej rodziny, sama pochodziła z rozbitej i bez grosza przy duszy. Nie to co Karol, syn szefowej działu księgowego i dyrektora szkoły, świeżo po studiach i ciągle się dokształcający. Poważna posada księgowego, nie to co jej praca – wiecznie poza domem w kabinie ciężarówki.