Przystań dla jej serca - Susan Anne Mason - ebook

Przystań dla jej serca ebook

Susan Anne Mason

4,5

Opis

Młoda Włoszka Olivia Rosetti wychodzi na wolność po dwóch latach w zakładzie poprawczym dla kobiet w Toronto. Pragnie zacząć żyć normalnie, jednak bez pracy i wsparcia rodziny nie może znaleźć dachu nad głową. Bezdomną dziewczynę znajduje zamożna wdowa, Ruth Bennington. Podobna bolesna przeszłość skłania kobiety do stworzenia domu pomocy dla samotnych matek. Jednak pojawia się ktoś, kto zamierza pokrzyżować ich plany…

Grecki wdowiec Darius Reed chce za wszelką cenę uchronić córkę przed prześladowaniami rasowymi, które doprowadziły do śmierci jego żony. W tym celu dąży do małżeństwa z kobietą z szanowanej kanadyjskiej rodziny. Pragnie także wkupić się w łaski przełożonego, zmuszając Ruth do sprzedaży posiadłości pod inwestycje.

Wtedy w jego poukładany świat wkracza Olivia, której przeszłość może zagrozić wszystkim jego dążeniom.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 488

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (17 ocen)
10
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Nie oderwiesz się od lektury

Z całego serca polecam lekturę tej powieści. Pomimo trudnego tematu, jest przepełniona nadzieją i wzrusza. Znajdziemy tam też sporo odniesień do wiary I relacji z Bogiem. więc jeśli kogoś to drażni, to lepiej w ogóle nie sięgać po książki tego wydawnictwa.Ja je lubię i cenie i cieszę się, że mogłam sięgnąć po kolejną
00
Malisha37

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja, jak każda książka tej autorki!
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:
A Ha­ven for Her He­art
Au­tor:
Su­san Anne Ma­son
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego:
Ali­cja Ma­linka
Re­dak­cja:
Bry­gida Grze­sik
Ko­rekta:
Do­mi­nika Wilk
Na­ta­lia Chro­bak-Le­cho­szest
Skład:
Ali­cja Ma­linka
Co­ver de­sign by Ko­echel Pe­ter­son & As­so­cia­tes, Inc. Min­ne­apo­lis, Min­ne­sota/Jon God­fred­son
Vec­tors by Har­ry­Arts / Fre­epik.com, Garry Kil­lian / Fre­epik.com
ISBN 978-83-66977-105
© 2020 by Su­san Anne Ma­son by Be­thany Ho­use Pu­bli­shers, a di­vi­sion of Ba­ker Pu­bli­shing Group, Grand Ra­pids, Mi­chi­gan, 49516, U.S.A.
© 2021 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2021, wy­da­nie I
Druk: Lega
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Extra Cream 2,0 70 g/m2.
Je­śli nie za­zna­czono ina­czej, wszyst­kie cy­taty po­cho­dzą z Bi­blii Ty­siąc­le­cia.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Pa­mięci Velmy De­mer­son, któ­rej do­świad­cze­nia

z Za­kładu Po­praw­czego dla Ko­biet im. An­drew Mer­cera

stały się in­spi­ra­cją dla hi­sto­rii Oli­vii.

Usu­ną­łem twe grze­chy jak chmurę
i twoje wy­kro­cze­nia jak ob­łok.
Po­wróć do Mnie, bom cię od­ku­pił.
Iz 44,22

Dro­dzy Czy­tel­nicy!

Od dłuż­szego czasu cho­dził mi po gło­wie po­mysł na po­wieść o domu dla sa­mot­nych ma­tek. Kiedy pi­sa­łam Spad­ko­biercę, pla­no­wa­łam kon­ty­nu­ację hi­sto­rii No­lana i Han­nah. Miała się w niej po­ja­wić młod­sza sio­stra Han­nah, Molly, która za­ło­ży­łaby taką pla­cówkę – ewen­tu­al­nie za­kład po­praw­czy dla mło­dych ko­biet – w wik­to­riań­skiej An­glii. Jed­nak książka się nie uka­zała i na pe­wien czas odło­ży­łam ten kon­cept na bok. W cza­sie bu­rzy móz­gów na te­mat no­wej se­rii dla wy­daw­nic­twa Be­thany Ho­use po­ja­wił się po­now­nie.

Mniej wię­cej w tym cza­sie prze­czy­ta­łam nie­po­ko­jącą hi­sto­rię Velmy De­mer­son, która zo­stała aresz­to­wana w To­ronto w la­tach 30. za to, że za­szła w po­za­mał­żeń­ską ciążę. Za­cho­wa­łam wy­ci­nek z ga­zety opi­su­jący wstrzą­sa­jące szcze­góły z jej ży­cia i przy­szło mi do głowy, że Oli­via Ro­setti, moja bo­ha­terka, po­trze­buje wy­raź­nego po­wodu, by otwo­rzyć dom dla sa­mot­nych ma­tek. Hi­sto­ria Velmy pa­so­wała ide­al­nie.

Kiedy się do­wie­dzia­łam, że Velma na­pi­sała książkę za­ty­tu­ło­waną In­cor­ri­gi­ble o wła­snych prze­ży­ciach z Za­kładu Po­praw­czego dla Ko­biet im. An­drew Mer­cera, od razu za­mó­wi­łam eg­zem­plarz. Nie była to ła­twa lek­tura. Nie spo­sób opi­sać okrop­no­ści, ja­kie prze­żyła, ale ta hi­sto­ria prze­mó­wiła do mnie tak bar­dzo, że po­sta­no­wi­łam wy­ko­rzy­stać jej do­świad­cze­nia jako spi­ri­tus mo­vens mo­jej bo­ha­terki.

Chcia­łam, że­by­ście o tym wie­dzieli, za­nim za­cznie­cie czy­tać hi­sto­rię Oli­vii, po­nie­waż jest nieco bar­dziej mroczna niż moje po­zo­stałe po­wie­ści. Sy­tu­acje z ży­cia bo­ha­terki na­prawdę przy­da­rzyły się Vel­mie lub in­nym więź­niar­kom z za­kładu im. An­drew Mer­cera. Osta­tecz­nie pla­cówka zo­stała za­mknięta do­piero w 1969 roku, trzy­dzie­ści lat po wy­roku Velmy. Trudno so­bie wy­obra­zić, że ta­kie okru­cień­stwa trwały do nie­dawna.

Wiele lat po od­by­ciu kary Velma zdo­była się na od­wagę, by po­zwać wła­dze On­ta­rio. Nie za­prze­stała walki o ofi­cjalne prze­pro­siny i od­szko­do­wa­nie dla wszyst­kich ko­biet, które zo­stały uwię­zione na mocy tego sa­mego prawa, aż do swo­jej śmierci w 2019 roku, w wieku dzie­więć­dzie­się­ciu ośmiu lat.

Mam głę­boką na­dzieję, że spodoba się Wam hi­sto­ria Oli­vii – to, jak po­trzeba sza­cunku i uzdro­wie­nia za­in­spi­rują ją do nie­sie­nia po­mocy in­nym ko­bie­tom – a także Da­riusa, który spró­buje na­uczyć się bez­wa­run­ko­wej mi­ło­ści, bę­dą­cej od­bi­ciem mi­ło­ści Boga do każ­dego z nas. Na­tu­ral­nie rów­nież hi­sto­ria Da­riusa nie bę­dzie po­zba­wiona wy­bo­jów!

Dzię­kuję Wam za wspar­cie i słowa za­chęty! Do na­stęp­nego razu!

Su­san

To­ronto, On­ta­rio, Ka­nada

Li­sto­pad 1939

Oli­via Ro­setti pod­gło­śniła ra­dio w pu­stym sa­lo­nie. Całe szczę­ście, że tego wie­czoru ro­dzice udali się na spo­tka­nie wspól­noty do ko­ścioła, spra­wia­jąc córce rzadki po­da­ru­nek w po­staci kilku go­dzin w sa­mot­no­ści. A dzięki temu, że i jej brat spę­dzał wie­czór poza do­mem, mo­gła słu­chać ra­dia tak długo, jak miała ochotę. Bez wy­słu­chi­wa­nia ko­men­ta­rzy Leo i ojca i de­ner­wo­wa­nia Leo do tego stop­nia, że wy­łą­czyłby od­bior­nik. Od­kąd nie prze­szedł eg­za­mi­nów wstęp­nych do ar­mii z po­wodu szme­rów w sercu, nie był w sta­nie słu­chać do­nie­sień o woj­nie – zwłasz­cza że ich brat, Tony, młod­szy o rok od Leo, prze­szedł z po­wo­dze­niem wszyst­kie te­sty i zo­stał wy­słany za ocean. Na­to­miast naj­młod­szy, Sa­lva­tore, bez­piecz­nie ukryty w se­mi­na­rium, praw­do­po­dob­nie na­wet nie wie­dział o tym, że świat jest po­grą­żony w kon­flik­cie.

Oli­via ob­ró­ciła po­krę­tło, aż za­kłó­ce­nia ustą­piły i roz­legł się głę­boki głos spi­kera. Bez wąt­pie­nia w wia­do­mo­ściach o peł­nej go­dzi­nie prze­każą wie­ści na te­mat wojny. Nie żeby to mo­gło jej dać po­ję­cie o lo­sach Rory’ego, jej na­rze­czo­nego, lub o sy­tu­acji Tony’ego, jed­nak słu­cha­nie ra­por­tów o miej­scach sta­cjo­no­wa­nia ka­na­dyj­skich żoł­nie­rzy po­ma­gało jej po­czuć się bli­żej ich obu. W ta­kich chwi­lach mo­gła so­bie wy­obra­żać Rory’ego w mun­du­rze, na po­kła­dzie statku zmie­rza­ją­cego ku Wiel­kiej Bry­ta­nii, by wal­czyć o wol­ność od ty­ra­nii Hi­tlera.

Och, Rory, dla­czego mu­sia­łeś tak od razu wy­ru­szyć na wojnę? Czy po­wstrzy­ma­łaby cię przed tym wia­do­mość o moim sta­nie?

Dziew­czyna prze­je­chała dło­nią po lek­kiej krą­gło­ści pod­brzu­sza i po­czuła strach. Ostat­niej nocy, nie ma­jąc in­nego wyj­ścia, wy­ja­wiła swój se­kret matce, która po­mimo pro­te­stów Oli­vii na­tych­miast prze­ka­zała tę wia­do­mość ojcu. Tak jak to było do prze­wi­dze­nia, En­rico Ro­setti nie przy­jął jej do­brze.

Ręka Oli­vii in­stynk­tow­nie po­wę­dro­wała do po­liczka, na­dal tkli­wego od ude­rze­nia ojca.

– Czy kie­dy­kol­wiek za­sta­na­wia­łaś się, jak twoje grze­chy wpłyną na losy ro­dziny? To może za­szko­dzić po­wo­ła­niu two­jego brata! – wy­krzy­ki­wał papà z dzi­kim spoj­rze­niem. – Spo­ty­ka­nie się z Ir­land­czy­kiem było wy­star­cza­jąco złe, ale to?! Przy­no­sisz hańbę na­zwi­sku Ro­setti!

Tylko bła­ga­nia matki po­wstrzy­mały an­giel­sko-wło­skie ty­rady ojca. Wy­krzy­czał ostat­nie prze­kleń­stwo i wy­biegł z ich miesz­ka­nia nad skle­pem, by to­pić smutki ze swymi to­wa­rzy­szami. Oli­via mo­dliła się, by nie wy­ja­wił im po­wodu, dla któ­rego bę­dzie pił tej nocy.

W po­koju roz­legł się trzask ra­dia. Oli­via ob­ró­ciła po­krę­tło, pró­bu­jąc zła­pać wy­raź­niej­szy sy­gnał.

„Osiem osób za­bi­tych, a sześć­dzie­siąt dwie ranne po wczo­raj­szym nie­uda­nym za­ma­chu na Adolfa Hi­tlera w Mo­na­chium. Przy­wódca Rze­szy Nie­miec­kiej, który prze­ma­wiał na chwilę przed wy­bu­chem bomby, nie ucier­piał”.

Wy­krę­ciła palce na samo wspo­mnie­nie na­zwi­ska dyk­ta­tora. Czy gdyby za­mach się po­wiódł, wojna by się skoń­czyła? Wy­szep­tała mo­dli­twę o wy­ba­cze­nie za ta­kie pra­gnie­nia, ale ten je­den czło­wiek pod­pa­lił cały świat i nie po­tra­fiła ni­kogo wi­nić za próbę prze­pro­wa­dze­nia za­ma­chu.

Oli­via była dumna z Rory’ego, ale z dru­giej strony ży­czy­łaby so­bie, by nie był aż tak wiel­kim pa­triotą, za­an­ga­żo­wa­nym do tego stop­nia, żeby zo­sta­wić ją tu­taj samą.

Roz­le­gło się gło­śne pu­ka­nie do drzwi. Serce dziew­czyny za­biło moc­niej. Kto miałby tu przy­cho­dzić o tak póź­nej po­rze? Wszy­scy w są­siedz­twie wie­dzieli, że sklep jest za­mknięty, a więk­szość przy­ja­ciół jej ro­dzi­ców była w tej chwili w ko­ściele. Leo spę­dzał czas w lo­kal­nej karcz­mie, gra­jąc w bi­lard z przy­ja­ciółmi, i miał nie wró­cić do póź­nych go­dzin noc­nych.

Oli­via chwy­ciła się kur­czowo wy­tar­tego pod­ło­kiet­nika. Prze­szedł ją dreszcz nie­po­koju.

– Kto tam?

– Po­li­cja To­ronto, pro­szę otwo­rzyć drzwi.

Po­li­cja? Czego mo­gli chcieć? Czy ktoś miał wy­pa­dek?

Ze ści­śnię­tym gar­dłem przy­gła­dziła włosy i zdjęła far­tuch, ukła­da­jąc go na opar­ciu fo­tela. Wzięła głę­boki wdech i prze­szła przez po­kój, by otwo­rzyć drzwi.

Na pół­pię­trze stał wy­soki męż­czy­zna w mun­du­rze.

– Panna Oli­via Ro­setti?

– T-tak.

Ka­mienną twarz męż­czy­zny roz­ja­śnił na mo­ment błysk emo­cji.

– Przy­sze­dłem, żeby po­in­for­mo­wać, że jest pani aresz­to­wana.

– Aresz­to­wana? Za co? – Oli­via unio­sła dłoń do szyi. Czy to żart? To mu­siała być po­myłka.

– Jest pani oskar­żona o nie­mo­ralne pro­wa­dze­nie się na mocy Ustawy o schro­ni­skach dla ko­biet. Oba­wiam się, że musi pani pójść ze mną.

– Co to ma zna­czyć? Nie ro­zu­miem… – Nogi dziew­czyny pod pli­so­waną spód­nicą drżały tak mocno, że mu­siała się oprzeć o sto­jący w przed­po­koju sto­lik.

W oczach po­li­cjanta po­ja­wił się błysk współ­czu­cia.

– Oj­ciec zło­żył prze­ciwko pani po­zew są­dowy. Utrzy­muje, że jest pani nie­za­mężna, po­ni­żej dwu­dzie­stego pierw­szego roku ży­cia i… – za­wa­hał się. Spoj­rze­niem omiótł jej smu­kłą syl­wetkę. – …w ciąży.

Fala go­rąca za­lała twarz dziew­czyny, ale głowę trzy­mała wy­soko.

– Może to nie­po­żą­dane, ale na pewno nie jest prze­stęp­stwem.

– Oba­wiam się, że jest. Przy­znaję, nie­zbyt czę­sto zda­rza mi się eg­ze­kwo­wać to prawo, ale skarga zo­stała zło­żona, więc mu­simy pod­jąć dzia­ła­nia.

My­śli Oli­vii wi­ro­wały, wciąż nie mo­gła po­jąć tego, co mówi ofi­cer.

– Mój na­rze­czony wy­je­chał na wojnę, w prze­ciw­nym wy­padku by­li­by­śmy już mał­żeń­stwem. – Małe, roz­pacz­liwe kłam­stewko. – Gdy tylko wróci, my… – Prze­rwała, wi­dząc nie­wzru­szoną twarz męż­czy­zny.

– Dam pani mi­nutę, żeby mo­gła się pani przy­go­to­wać. Po­tem będę zmu­szony za­brać pa­nią na po­ste­ru­nek.

Kwie­cień 1941

Wol­ność. Otwarta prze­strzeń bez okrop­nych, ogra­ni­cza­ją­cych krat. Oli­via pra­gnęła tego luk­susu przez pra­wie osiem­na­ście mie­sięcy, ale te­raz, gdy w końcu zo­stała zwol­niona z wię­zie­nia, rze­czy­wi­stość była da­leka od tego, co so­bie wy­obra­żała.

Ro­bo­cza su­kienka w kratę i gra­na­towy swe­ter wi­siały na niej luźno, da­jąc nie­wiele cie­pła w zde­rze­niu z chłod­nym wio­sen­nym po­wie­trzem. Szła wzdłuż King Street, ści­ska­jąc pra­wie pu­stą to­rebkę, a z każdą ko­lejną prze­cznicą na­ra­stała w niej pa­nika.

Wol­ność, jak się oka­zało, wią­zała się z zu­peł­nie no­wymi pro­ble­mami, udo­wad­nia­jąc Oli­vii, że tak na­prawdę w ogóle nie była nie­za­leżna. Za­miast tego była bez­domna, bez gro­sza przy du­szy i bez przy­ja­ciół. Do­kąd po­winna się udać? Czy od­waży się prze­stą­pić próg domu ro­dzi­ców? Bez pie­nię­dzy na au­to­bus do­tar­cie pie­szo do ro­dzin­nego sklepu mo­gło za­jąć go­dzinę. Je­śli to zrobi i uda jej się za­stać matkę samą, czy mamma by jej po­mo­gła? Czy też po­słu­szeń­stwo wo­bec męża po­wstrzyma ją od wspar­cia je­dy­nej córki?

Oli­via zwol­niła. Nie­przy­zwy­cza­jone do dłu­gich wę­dró­wek stopy krzy­czały w pro­te­ście. Od­ci­ski na pal­cach i pię­tach pa­liły, ra­miona po­chy­lały się do przodu, jakby nie chciały dźwi­gać cię­żaru pro­ble­mów. Jed­nak nie ma­jąc wiel­kiego wy­boru, zmu­siła się, by iść da­lej.

W chwili, gdy po­czuła, że nie da już rady, wy­rósł przed nią znak z na­zwą zna­jo­mej ulicy: „Ken­sing­ton Ave­nue”. Kilka prze­cznic na za­chód i do­tar­łaby do sklepu Ro­set­tich. Jej żo­łą­dek ści­snął się i za­bur­czał – kleik, który zja­dła jako swój ostatni po­si­łek w Za­kła­dzie Po­praw­czym dla Ko­biet im. An­drew Mer­cera, był już tylko wspo­mnie­niem. Ta mała nad­wyżka, jaką przy­brała w cza­sie ciąży, znik­nęła pod wpły­wem wielu go­dzin spę­dzo­nych na szy­ciu w fa­bryce, co w po­łą­cze­niu ze skrom­nymi ra­cjami żyw­no­ścio­wymi uczy­niło ją szczu­plej­szą niż przed uwię­zie­niem.

Oli­via ostroż­nie zbli­żyła się do sklepu. Prze­peł­niona sprzecz­nymi uczu­ciami, zwol­niła kroku. Jakże ma­rzyła o tej chwili każ­dego dnia w za­kła­dzie, o po­wro­cie zna­jo­mych ob­ra­zów i dźwię­ków. O mam­mie, sto­ją­cej w far­tu­chu przy la­dzie, śmie­ją­cej się z roz­mów Wło­szek wy­bie­ra­ją­cych wa­rzywa. O za­pa­chu przej­rza­łych owo­ców w przed­niej alejce, o brzęku otwie­ra­nej i za­my­ka­nej kasy. Tę­sk­niła za wszyst­kim, co zwią­zane z do­mem, a w szcze­gól­no­ści za mamą. W ro­dzi­nie peł­nej męż­czyzn ona i mamma były brat­nimi du­szami, dzie­lą­cymi się za­wsze se­kret­nym uśmie­chem lub po­ro­zu­mie­waw­czym mru­gnię­ciem.

Jedno zmar­twie­nie drę­czyło Oli­vię i przy­ćmie­wało całą ra­dość z po­wrotu do domu. Czy papà po­zwoli jej wró­cić? To pewne, że za­pła­ciła za swoje grze­chy i za­słu­żyła na po­nowne przy­ję­cie do ro­dziny, ale coś w głębi du­szy sprze­ci­wiało się pro­sze­niu o po­moc czło­wieka win­nego jej cier­pie­niom.

Myśl o prze­ba­cze­niu – to słowo tak gładko wy­cho­dziło z ust ka­pe­lana wię­zien­nego – bar­dzo jej cią­żyła, lecz je­śli po­kora miała za­pew­nić jej miej­sce, w któ­rym złoży głowę w ocze­ki­wa­niu na po­wrót Rory’ego, po­sta­no­wiła to znieść. Gdy ta okropna wojna się skoń­czy i jej na­rze­czony wróci do domu, bę­dzie mo­gła zo­sta­wić ostat­nie osiem­na­ście mie­sięcy ka­tu­szy za sobą. Ręka dziew­czyny spo­częła na pła­skim brzu­chu i po­wra­ca­jący ból w piersi się na­si­lił. Czy to w ogóle bę­dzie moż­liwe po ta­kiej stra­cie?

Na chod­niku przed skle­pem, obok skrzyń z jabł­kami i po­ma­rań­czami, po­ja­wiła się sa­motna po­stać i za­częła za­mia­tać.

Mamma!

Serce Oli­vii pod­sko­czyło na wi­dok chustki i far­tu­cha matki, po­chy­lo­nej w sku­pie­niu nad swoim za­da­niem. Oczy za­pie­kły ją od łez. Tak bar­dzo bra­ko­wało jej wspie­ra­ją­cego do­tyku mamy, gdy była wię­ziona przez tyle mie­sięcy, trak­to­wana go­rzej niż zwie­rzę w la­bo­ra­to­ryj­nej klatce. Tak bar­dzo tę­sk­niła za mi­ło­ścią, sło­wami otu­chy, do­mo­wym je­dze­niem, które le­czyło każdą cho­robę i zmar­twie­nie.

Oli­via przy­spie­szyła kroku, jej twarz roz­ja­śniła się w uśmie­chu.

– Mamma! – za­wo­łała, a emo­cje zdu­siły jej głos.

Matka unio­sła wzrok. Mio­tła wy­pa­dła jej z rąk i ko­bieta rzu­ciła się w stronę córki, by za­mknąć ją w cia­snym uści­sku.

– Och, mia pre­ziosa ra­gazza1!

Czułe szepty spły­nęły na du­szę Oli­vii jak bal­sam. Uca­ło­waw­szy po­liczki córki, matka otarła jej oczy rąb­kiem far­tu­cha.

– Je­steś zbyt szczu­pła. – Mamma cmok­nęła, ła­piąc ją za ra­miona. – Mu­sisz coś zjeść.

Jakby w od­po­wie­dzi, żo­łą­dek dziew­czyny za­bur­czał. Za­śmiała się, wi­dząc unie­sione brwi matki.

– Rze­czy­wi­ście je­stem głodna, mamma. Czy coś wam zo­stało z obiadu?

– Sì. Jest tro­chę zupy i… – Matka prze­rwała, na­gle marsz­cząc brwi. – Nie mo­żemy po­zwo­lić, żeby oj­ciec cię tu zo­ba­czył. Wejdźmy od za­ple­cza.

Oli­via się wy­pro­sto­wała, choć jej wnętrz­no­ści bo­le­śnie się ścis­nęły. A więc tak jak przy­pusz­czała, papà jej nie wy­ba­czył.

Mamma zła­pała ją za rękę i jak zło­dziejki po­mknęły boczną uliczką w stronę tyl­nego wej­ścia do sklepu. Mi­nąw­szy po­jem­niki ma­ga­zy­nowe, wspięły się po wą­skich scho­dach do miesz­ka­nia. Matka szybko prze­szła do kuchni i otwo­rzyła lo­dow­nię, by wy­jąć z niej duży że­liwny gar­nek. Oli­vii po­cie­kła ślinka na myśl o prze­pysz­nym po­siłku, który mu­siał za­wie­rać. Może zupę mi­ne­strone?

Na de­sce do kro­je­nia le­żą­cej na kon­tu­arze spo­czy­wał duży bo­che­nek chleba. Oli­via się za­wa­hała, ale po­tem głód po­ko­nał wszel­kie opory i się­gnęła po nóż, by ukroić cienką kromkę. Po­sma­ro­wała ją ma­słem i wzięła duży kęs. Ni­gdy nic tak bar­dzo jej nie sma­ko­wało.

Mamma na­lała zupy do mi­ski.

– Jest już nieco chłodna, ale na­peł­nisz nią żo­łą­dek.

– Chłodna jest w po­rządku, mamma.

Oli­via od­su­nęła krze­sło od stołu. Ten sam zie­lony ob­rus wciąż był na swoim miej­scu. Prze­łknęła kilka ły­żek zupy, roz­ko­szu­jąc się wy­bu­chem sma­ków, o któ­rych ist­nie­niu za­po­mniała, po­nie­waż wię­zienny wikt był w naj­lep­szym wy­padku mdły. Ja­dła, roz­glą­da­jąc się po swoim daw­nym domu. Wy­da­wało się, że mi­nęły wieki, a jed­nak nic się tu­taj nie zmie­niło. Ta sama pod­nisz­czona sofa i fo­tel, to samo ra­dio na roz­kle­ko­ta­nym sto­liku w rogu.

U końca wą­skiego ko­ry­ta­rza rów­nież wszystko wy­glą­dało jak daw­niej. Drzwi do sy­pialni ro­dzi­ców były jak zwy­kle za­mknięte. Ani ona, ani jej bra­cia ni­gdy nie ośmie­lili się wejść tam bez po­zwo­le­nia. Drzwi do po­koju Leo były lekko uchy­lone, ale te do jej azylu także za­mknięto. Czy mamma mo­gła zo­sta­wić jej po­kój do­kład­nie w ta­kim sta­nie, w ja­kim był, za­nim zo­stała wy­gnana?

– Nie są­dzę, że po­zwoli ci wró­cić. – Ła­godny głos matki prze­peł­niał żal. Jej ciemne oczy za­chmu­rzyły się pod wpły­wem smutku, okrą­żone te­raz o wiele więk­szą ilo­ścią zmarsz­czek niż dwa lata temu. Za­nim za­częła się ta straszna wojna i za­nim Oli­via po­peł­niła naj­więk­szy błąd w swoim ży­ciu.

– Chcę wró­cić do domu, mamma. Co mam zro­bić, żeby tak się stało?

Matka po­krę­ciła głową i od­wró­ciła się, aby od­sta­wić gar­nek z zupą do lo­downi. Na scho­dach roz­le­gły się kroki.

– Ro­sina? Sei qui?2

Łyżka w dłoni Oli­vii za­drżała, roz­le­wa­jąc zupę na ob­rus. Matka po­słała córce spa­ni­ko­wane spoj­rze­nie.

– Idź do swo­jego po­koju. Po­roz­ma­wiam z nim.

Oli­via wstała i skie­ro­wała się do swo­jej sy­pialni, czu­jąc mocno przy­spie­szony puls. Jed­nak na­gle się za­trzy­mała.

Nie. Skon­fron­tuję się z oj­cem, nie będę się ukry­wać.

– Oli­vio, pro­szę… – Oczy mammy się roz­sze­rzyły, spoj­rze­nie skie­ro­wała ku scho­dom.

Se­kundę póź­niej w drzwiach po­ja­wił się papà. Uj­rzaw­szy Oli­vię, po­śli­znął się na dy­wa­niku i znie­ru­cho­miał. Z jego twa­rzy od­pły­nęły wszyst­kie ko­lory i przez mo­ment Oli­via są­dziła, że do­strze­gła w jego oczach prze­błysk ra­do­ści.

– Papà… – Zro­biła nie­pewny krok w stronę ojca.

Pod­niósł rękę, jego rysy stward­niały i skie­ro­wał wście­kłe spoj­rze­nie na żonę.

– Jak śmiesz się mi sprze­ci­wiać i spro­wa­dzać ją tu­taj – wark­nął po wło­sku. Papà mó­wił po an­giel­sku tylko wtedy, gdy było to ko­nieczne.

– En­rico, per fa­vore3… – Mamma skryła się za sto­łem.

Dla­czego Oli­via ni­gdy nie zda­wała so­bie sprawy z tego, ja­kim ty­ra­nem był jej oj­ciec? Jak zmu­szał wszyst­kich do ule­gło­ści? Obu­rze­nie do­dało dziew­czy­nie od­wagi i po­stą­piła na­przód, wy­pro­sto­wana.

– Nie wiń mammy, to nie jej wina.

Ciemne brwi ojca zbie­gły się w jedną li­nię. Skrzy­żo­wał ra­miona, przyj­mu­jąc bo­jową po­stawę.

Oli­via drżała, ze stra­chu czy z wście­kło­ści, nie miała po­ję­cia, a jed­nak się nie cof­nęła. Podłe, oskar­ży­ciel­skie słowa krą­żyły jej po gło­wie, lecz za­nim po­wie­działa coś, czego nie mo­głaby cof­nąć, po­sta­rała się po­wścią­gnąć emo­cje. Po­mimo tego, co papà jej zro­bił, po­mimo tego, jak po­trak­to­wał matkę, mu­siała my­śleć lo­gicz­nie. Po­trze­bo­wała da­chu nad głową, pra­gnęła po­now­nie być z mammą i gdzieś pod war­stwą gniewu i bólu na­dal ko­chała ojca. Mu­siała spró­bo­wać na­pra­wić roz­łam w ich re­la­cji. Wzięła głę­boki wdech i świa­do­mie przy­brała uni­żoną po­stawę.

– Papà, przy­szłam pro­sić o wy­ba­cze­nie… i o moż­li­wość po­wrotu do domu.

Mi­nęło kilka se­kund, po czym oj­ciec od­chrząk­nął i za­py­tał:

– Il bam­bino?4

Przez ciało Oli­vii prze­szedł dreszcz i ogar­nął ją smu­tek, tak do­brze jej już zna­jomy jak od­dy­cha­nie. Za­ci­snęła dło­nie w pię­ści i pod­nio­sła głowę.

– Za­brali mi go, tak jak na pewno się spo­dzie­wa­łeś. Od­dali go do ad­op­cji.

– Un ra­gaz­zino?5– Smutny szept mammy zbu­rzył sto­icki spo­kój Oli­vii. Gar­dło dziew­czyny się za­ci­snęło, mo­gła już tylko przy­tak­nąć. Tak, mały chło­piec. Jej syn Mat­teo, któ­rego mo­gła trzy­mać je­dy­nie przez kilka pięk­nych chwil, za­nim wy­rwano go z jej ob­jęć.

Oj­ciec po­krę­cił głową. Pod wpły­wem jego chłod­nego spoj­rze­nia wzdłuż krę­go­słupa Oli­vii prze­szedł zimny dreszcz.

– Nie mamy już córki. Nie je­steś tu mile wi­dziana. – Męż­czy­zna od­wró­cił się i wy­ce­lo­wał pa­lec w żonę. – Ro­sina, je­steś po­trzebna w skle­pie. – Bez choćby spoj­rze­nia w stronę córki ru­szył w dół po scho­dach.

Po po­licz­kach mammy spły­nęły łzy.

– Tak mi przy­kro, cara6.

Wargi dziew­czyny za­drżały. Ja­kaś część niej pra­gnęła, żeby matka prze­ciw­sta­wiła się ojcu, żeby po­wie­działa, że Oli­via jest ich córką i to oczy­wi­ste, że jej wy­ba­czą. A jed­nak mamma nie chciała ry­zy­ko­wać, by gniew En­rico Ro­set­tiego skie­ro­wał się na nią.

– W ta­kim ra­zie we­zmę tylko tro­chę swo­ich ubrań. – Po­wstrzy­mu­jąc na­pły­wa­jące łzy, ru­szyła ko­ry­ta­rzem do swo­jego po­koju, po czym pchnęła skrzy­piące drzwi. Sze­roko otwo­rzyła usta. Po­kój zo­stał cał­ko­wi­cie ogo­ło­cony. Nie było w nim nic prócz łóżka i paru me­bli, co czy­niło go bar­dziej ste­ryl­nym niż cela w za­kła­dzie po­praw­czym. Wszyst­kie zdję­cia i ta­blica ze szkol­nymi na­gro­dami znik­nęły.

Dziew­czyna rzu­ciła się w stronę szafy, ale i tam wi­siały tylko pu­ste wie­szaki. Od­wró­ciła się i w drzwiach uj­rzała za­ła­mu­jącą ręce matkę.

– Mamma, gdzie moje rze­czy?

– On… on się ich po­zbył.

– Co ta­kiego?

Oli­via zdo­łała dojść do po­ry­so­wa­nej drew­nia­nej ko­mody i za­częła wy­szar­py­wać szu­fladę za szu­fladą. Każda z nich była pu­sta, wszyst­kie jej ubra­nia, pa­miątki z dzie­ciń­stwa i co naj­waż­niej­sze, po­da­runki od Rory’ego prze­pa­dły. Usi­ło­wała so­bie przy­po­mnieć, ja­kie skarby tam ukryła – to­mik po­ezji z mi­ło­snym wy­zna­niem na­rze­czo­nego, za­su­szona róża wło­żona po­mię­dzy kartki, srebrny me­da­lion, który uko­chany po­da­ro­wał jej na osiem­na­ste uro­dziny. Prze­peł­niona ża­lem, pa­dła na miękki ma­te­rac.

– Zdo­ła­łam ura­to­wać kilka rze­czy. – Mamma się­gnęła pod łóżko i wy­cią­gnęła torbę. Roz­wią­zała sznu­rek i wy­do­była kilka sztuk odzieży oraz po­obi­jane pu­dełko po cy­ga­rach, po czym po­now­nie ją za­wią­zała. – Obej­rzysz to póź­niej, mu­szę już iść – po­wie­działa, wpy­cha­jąc torbę w ręce córki.

– Mamma, czy Rory przy­sy­łał na ten ad­res ja­kieś li­sty? – Oli­via tę­sk­niła za choćby jed­nym zda­niem od na­rze­czo­nego, do­wo­dem, że cią­gle żyje i tę­skni za nią tak, jak ona za nim. Wy­star­cza­jąco trudno było nie wi­dy­wać żad­nego członka ro­dziny przez ostat­nie osiem­na­ście mie­sięcy, ale brak li­stów od uko­cha­nego był czy­stą tor­turą. Nie wie­działa na­wet, czy otrzy­my­wał jej wia­do­mo­ści, czy wie­dział, że była w ciąży i że uro­dziła mu syna. W ma­rze­niach wy­obra­żała so­bie Rory’ego po­wra­ca­ją­cego z wojny, by ją uwol­nić. Jed­nak ni­gdy nie do­stała od niego od­po­wie­dzi.

– Och, cara… – Matka od­wró­ciła wzrok.

– To rów­nież papà znisz­czył?! – krzyk­nęła. Dla­czego jej oj­ciec był taki okrutny? Od za­wsze gar­dził Ro­rym, „brud­nym Ir­land­czy­kiem”, jak go na­zy­wał, i praw­do­po­dob­nie ob­wi­niał go za spro­wa­dze­nie córki na ma­nowce.

– Mi di­spiace…

– Dla­czego jest ci przy­kro? Nie ty to zro­bi­łaś. – Oli­via prze­łknęła na­pły­wa­jącą go­rycz. Po­czuła za­wroty głowy pod wpły­wem nie­spra­wie­dli­wo­ści, jaka ją spo­tkała. Je­żeli Bóg ist­niał, to z pew­no­ścią wła­śnie wy­mie­rzał jej karę. – Mu­szę po­cze­kać, aż Rory wróci do domu, a wtedy papà nie bę­dzie mógł nas roz­dzie­lić.

Mamma po­krę­ciła głową, w jej oczach za­lśniły łzy.

– Och, Oli­vio… On już nie wróci do domu.

Serce dziew­czyny głu­cho tłu­kło się w piersi.

– Oczy­wi­ście, że wróci! Jak tylko skoń­czy się ta nie­do­rzeczna wojna.

Może na­wet wcze­śniej. Mo­dliła się, żeby zo­stał ranny, tylko tro­chę, ale na tyle, by ode­słano go do domu na re­kon­wa­le­scen­cję. Czy to było sa­mo­lubne z jej strony? Za­ci­snęła palce na spi­na­ją­cym torbę sznurku.

– Nie, cara mia… Rory… – Matka się za­wa­hała. – Rory è morto.

Oli­via po­de­rwała głowę do góry tak gwał­tow­nie, że ugry­zła się w ję­zyk.

– Nie żyje? Nie, to nie­moż­liwe!

Twarz matki spo­wi­jał smu­tek.

– Sì, cara. Eileen przy­szła, by nam o tym po­wie­dzieć. Do­stali te­le­gram trzy mie­siące temu.

– Przy­szła tu­taj? – W pu­stym po­koju roz­brzmiało echo słów Oli­vii. Skoro sio­stra Rory’ego od­wie­dziła sklep, to mu­siała być prawda. Za­częły drżeć jej ręce, a serce do­tkli­wie się kur­czyć, w miarę jak ból się roz­prze­strze­niał i do­cie­rały do niej te straszne słowa. Mamma nie miała po­wodu, by kła­mać. A jed­nak… jak to moż­liwe, że ona sama tego nie wy­czuła? Je­żeli byli brat­nimi du­szami, po­winna po­czuć jego nie­obec­ność w sercu.

Dy­stans, jaki od­dzie­lił ją od Rory’ego, od­kąd wy­je­chał na wojnę, te­raz prze­mie­nił się w nie­zmie­rzoną prze­paść. Nie­na­ro­dzone dziecko było je­dy­nym, co ich na­ma­cal­nie łą­czyło, ale od kiedy ode­brano jej Mat­teo, wszel­kie na­dzieje się roz­wiały.

Gdy tylko Rory przy­je­dzie do domu, znów bę­dziemy ra­zem – po­wta­rzała w my­ślach. Wszystko wróci do nor­mal­no­ści i po­ra­dzimy so­bie z tą stratą.

Ale to już ni­gdy się nie wy­da­rzy.

Z gar­dła dziew­czyny wy­do­był się jęk i pa­dła na ko­lana.

– Nie, nie, on nie mógł umrzeć, mu­sieli się po­my­lić, Rory do mnie wróci!

Matka po­ło­żyła dłoń na ple­cach córki.

– Mi di­spiace… – po­wtó­rzyła. – Niech Bóg się zmi­łuje nad wami oboj­giem.

Ruth Ben­ning­ton stała na chod­niku przed ko­ścio­łem Świę­tego Olafa, za­pa­trzona w piękno wzno­szą­cego się przed nią bu­dynku. Za­chę­ca­jące świa­tła z wnę­trza prze­bi­jały się przez atra­men­towy zmierzch i jak za­wsze zda­wały się się­gać w jej kie­runku, by wciąg­nąć ją do środka. Ze znu­żo­nym wes­tchnie­niem star­sza ko­bieta wspięła się po scho­dach pro­wa­dzą­cych do głów­nych drzwi, po czym chwy­ciła me­ta­lową klamkę. W przed­sionku przy­wi­tał ją uspo­ka­ja­jący za­pach wo­sku.

No cóż, Boże, czy dzi­siej­szy wie­czór bę­dzie inny niż wszyst­kie? Może uznasz za sto­sowne, by w końcu speł­nić moją prośbę?

Ruth ru­szyła da­lej w głąb świą­tyni, aż do­szła do swo­jej ławki. Prze­że­gnała się i usia­dła, znaj­du­jąc upodo­ba­nie w do­tyku nie­wzru­szo­nego drewna. Na oł­ta­rzu przed nią mi­go­tały dwa małe pło­myki. Na­wet w za­ciem­nio­nym po­miesz­cze­niu mo­gła do­strzec ozdo­bione wi­tra­żami okna i ob­razy świę­tych wi­szące na ja­snych ścia­nach.

Od jak dawna przy­cho­dziła tu, by się mo­dlić? Od czter­dzie­stu, a może ra­czej pięć­dzie­się­ciu lat. Od kiedy ona i Henry prze­pro­wa­dzili się do To­ronto jako no­wo­żeńcy. De­li­katny uśmiech wy­pły­nął na jej usta. Byli wtedy tacy mło­dzi i na­iwni, nie przy­pusz­czali, do­kąd ży­cie ich za­pro­wa­dzi i kiedy ich drogi się ro­zejdą.

Mi­mo­wol­nie jej wzrok po­wę­dro­wał na ta­blicę pod oknem znaj­du­ją­cym się naj­bli­żej niej.

KU PA­MIĘCI HENRY’EGO WARDA BEN­NING­TONA,

KTÓRY OD­SZEDŁ OD NAS ZBYT WCZE­ŚNIE.

KO­CHA­JĄCA ŻONA, RUTH.

Sa­motna łza spły­nęła po jej po­liczku.

To już czas, Pa­nie. Nie że­bym śmiała Ci dyk­to­wać, co masz ro­bić, ale je­stem sa­motna od lat. Je­stem zmę­czona i chcę znowu zo­ba­czyć mo­jego Henry’ego.

Pal­cem w rę­ka­wiczce otarła wil­goć z twa­rzy i roz­po­częła swój ry­tuał mo­dli­tewny. Je­żeli miała szczę­ście i dzi­siej­sza noc bę­dzie tą wy­braną przez Boga, to chciała się upew­nić, że bę­dzie go­towa.

Dwie go­dziny póź­niej roz­cza­ro­wana jak za­wsze Ruth pod­nios­ła się z sie­dze­nia. Bóg i tym ra­zem nie po­zwo­lił, by ży­cie uszło z niej, gdy się mo­dliła. Gdyby tylko mo­gła ze­brać się na od­wagę, zro­bi­łaby to sama, ale ob­razy ognia pie­kiel­nego i po­tę­pie­nia trzy­mały ją mocno na tym świe­cie.

– Bądź wola Twoja – wy­szep­tała, tak samo jak każ­dego in­nego wie­czoru, wy­cho­dząc z ko­ścioła.

Przy­gnę­bie­nie per­spek­tywą sa­mot­nego po­wrotu do domu prze­ni­kało ją do ko­ści. Gdy Henry od­szedł, za­miesz­kał z nią jej wnuk, Tho­mas, więc ich re­zy­den­cja nie wy­da­wała się taka pu­sta, lecz kiedy dwa lata temu po awan­tu­rze wy­pro­wa­dził się z domu, za­częła spę­dzać dni na mo­dli­twie o wła­sną śmierć. Mo­dli­twie, która upar­cie po­zo­sta­wała bez od­po­wie­dzi.

Ruth prze­szła wzdłuż ła­wek, do tego stop­nia zmę­czona, że z tru­dem pod­no­siła nogi, i gdyby nie za­trzy­mała się na krótką chwilę przy ostat­nim rzę­dzie, praw­do­po­dob­nie nie usły­sza­łaby ci­chut­kiego jęku. Za­marła, wy­tę­ża­jąc słuch. Czy to moż­liwe, że tylko so­bie wy­obra­ziła ten dźwięk?

Se­kundę póź­niej jej uwagę przy­kuł lekki ruch. Ob­ró­ciła się, spo­glą­da­jąc na sku­loną po­stać w ławce. Dłu­gie ciemne włosy opa­dały na twarz ko­biety, za­sła­nia­jąc jej rysy. Nie­zna­joma za­drżała i po­now­nie jęk­nęła.

Czy ta dziew­czyna była chora?

Ruth ro­zej­rzała się po opu­sto­sza­łej bu­dowli i prze­szył ją dreszcz nie­po­koju. Może ta ko­bieta nie była przy zdro­wych zmy­słach lub coś jej do­le­gało, a może, tak jak i ona, przy­szła tu, by mo­dlić się o swoją śmierć. Star­sza pani ze­brała się na od­wagę i po­de­szła bli­żej.

– Prze­pra­szam. Czy po­trze­buje pani po­mocy?

Dziew­czyna się po­ru­szyła. Pró­bo­wała usiąść, od­gar­nia­jąc włosy z twa­rzy.

– Sì, per fa­vore.

Wy­da­wała się bar­dzo młoda. Miała szkli­ste oczy, a po­liczki za­czer­wie­nione jak w go­rączce. Ruth cof­nęła się o krok.

– Je­steś chora? Czy mam ko­goś we­zwać?

Dziew­czyna po­now­nie oparła się o ławkę, zwie­sza­jąc głowę.

– Nie mam ni­kogo.

Ni­kogo? Jak to moż­liwe? Taka uro­cza młoda osoba… praw­do­po­dob­nie uro­cza, gdyby się umyła.

– Gdzie miesz­kasz, ko­cha­nie?

– Nie mam domu. – Dziew­czyna po­krę­ciła głową.

Ruth się wy­pro­sto­wała. Może i pro­wa­dziła spo­kojne, upo­rząd­ko­wane ży­cie, ale umiała po­znać, że ktoś miał kło­poty, a ży­cie tej dziew­czyny wi­siało na wło­sku.

– Po­cze­kaj tu­taj, za­raz wrócę – po­wie­działa. Z nową ener­gią po­spiesz­nie wy­szła z ko­ścioła. Dzi­siej­szego wie­czoru pa­stor bę­dzie mu­siał opu­ścić swoje cie­płe po­sła­nie i od­wieźć je obie do re­zy­den­cji Ruth.

Oli­via bu­dziła się po­woli, prze­ko­nana, że na­dal śni. Ni­gdy wcze­śniej nie miała tak mięk­kiego ma­te­raca, który w do­datku pach­niał bzem i la­wendą. Może umarła i tra­fiła do nieba, a je­śli tak było, to nie chciała otwie­rać oczu. Mo­głaby po pro­stu od­pły­nąć do wiecz­no­ści na tej przy­tul­nej chmurce.

Ktoś ujął moc­niej jej nad­gar­stek. Trwało to chwilę, a po­tem palce prze­nio­sły się na czoło. Mamma. Spraw­dzała tem­pe­ra­turę jak wtedy, gdy Oli­via była mała. Dziew­czyna zmu­siła cięż­kie po­wieki do unie­sie­nia. Tylko dla mammy by­łaby w sta­nie zre­zy­gno­wać z nieba. Za­mru­gała, pró­bu­jąc się sku­pić na po­staci sto­ją­cej przed nią.

– Co z nią, dok­to­rze? – za­py­tała obca ko­bieta.

Nie mamma.

– Go­rączka spada. Wy­gląda na to, że le­kar­stwo za­czyna dzia­łać.

Ka­mi­zelka ze srebr­nymi gu­zi­kami była je­dy­nym punk­tem, na któ­rym Oli­via zdo­łała sku­pić uwagę. Przy­mru­żyła oczy i po chwili uka­zała się jej twarz męż­czy­zny.

– Dzień do­bry, młoda damo. Miło wi­dzieć, że się pani obu­dziła.

– Gdzie ja je­stem?

Z pew­no­ścią nie w celi wię­zien­nej, nie u ro­dzi­ców i nie w ko­ściele, gdzie, jak pa­mię­tała, była ostat­nio.

– W moim domu – ode­zwał się ko­biecy głos. – Na­zy­wam się Ruth Ben­ning­ton, a to jest mój le­karz, dok­tor Hen­shaw.

Wzrok Oli­vii prze­su­nął się z za­ska­ku­jąco mło­dego męż­czy­zny na wy­soką, smu­kłą ko­bietę sto­jącą za nim. Jej siwe włosy były upięte, a oczy błysz­czały in­te­li­gen­cją. Ota­czała ją aura au­to­ry­tetu – na tyle silna, że Oli­via za­drżała pod koł­drą. Spo­ty­kała już ta­kie pa­nie w za­kła­dzie po­praw­czym i na­uczyła się nie wcho­dzić im w drogę, bo gdy ktoś taki raz cię za­uwa­żył, ozna­czało to wy­łącz­nie ból i cier­pie­nie.

– Wszystko w po­rządku, ko­cha­nie – po­wie­działa nie­zna­joma. – Pra­wie ma­ja­czy­łaś, kiedy zna­la­złam cię w ko­ściele Świę­tego Olafa. Czci­godny Di­xon i ja przy­wieź­li­śmy cię tu­taj, a póź­niej we­zwa­łam le­ka­rza.

Na twa­rzy męż­czy­zny po­ja­wił się uśmiech.

– Jest pani tu­taj od dwóch dni i są­dzę, że naj­gor­sze już za nami. – Dok­tor się­gnął po za­wie­szony na szyi ste­to­skop. – Je­śli pani po­zwoli, chciał­bym jesz­cze raz pa­nią osłu­chać.

Oli­via wstrzy­mała od­dech, po­płoch prze­szył ją na wskroś.

– Za­pew­nię ci tro­chę pry­wat­no­ści. – Pani Ben­ning­ton od­wró­ciła się z za­mia­rem wyj­ścia z po­koju.

– Nie! – Oli­via zła­pała za koł­drę i pod­cią­gnęła ją wy­żej. Przy­po­mniał jej się ga­bi­net le­kar­ski w za­kła­dzie po­praw­czym. Kiedy drzwi się za­my­kały i zo­sta­wała sama, działy się tam nie­wy­po­wie­dziane rze­czy.

Star­sza ko­bieta ob­ró­ciła się z po­wro­tem, uno­sząc brwi.

– Za­pew­niam, że je­steś w do­brych rę­kach.

– I pro­szę mi wie­rzyć, pani Ben­ning­ton nie mówi tak o wszyst­kich. – Dok­tor mru­gnął do Oli­vii.

– Pro­szę zo­stać. – Dziew­czyna wy­po­wie­działa te słowa tak ci­cho, że wąt­piła, czy pani Ben­ning­ton je usły­szała. Jed­nak star­sza ko­bieta ski­nęła głową.

– W po­rządku, usiądę w rogu po­koju.

Oli­via nieco roz­luź­niła uchwyt na koł­drze, ale na­dal wy­zy­wa­jąco pa­trzyła na le­ka­rza. Oce­niła, że miał mniej niż trzy­dzie­ści lat i był cał­kiem przy­stojny, miał sta­ran­nie przy­cięte brą­zowe włosy i sym­pa­tyczne spoj­rze­nie.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się do niej nie­znacz­nie, po czym wsłu­chał się w od­głos bi­cia jej serca, obej­rzał jej oczy, uszy i gar­dło, aż w końcu usiadł z za­do­wo­loną miną.

– Z tego, co wi­dzę, in­fek­cja pra­wie mi­nęła. Na ra­zie pro­szę dużo pić i brać le­kar­stwa, które zo­sta­wi­łem pani Ben­ning­ton. – Pod­niósł się i się­gnął po swoją torbę. – Wrócę ju­tro, żeby zo­ba­czyć, jak pani so­bie ra­dzi. Prze­wi­duję ogromną po­prawę w ciągu naj­bliż­szych dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin.

Oli­via po­czuła, że pęka jej warga, gdy spró­bo­wała się uśmiech­nąć. Być może źle oce­niła tego czło­wieka.

– Dzię­kuję – po­wie­działa.

– Nie ma za co. Mi­łego dnia, dro­gie pa­nie.

Pani Ben­ning­ton pod­nio­sła się z krze­sła.

– Jesz­cze raz dzię­kuję, dok­to­rze. Do­ce­niam pań­ską skru­pu­lat­ność.

– Sam tra­fię do wyj­ścia. – Męż­czy­zna wy­ko­nał lekki ukłon i wy­szedł z po­koju.

Oli­via po­woli ode­tchnęła, ale za­miast sta­wić czoła cie­kaw­skiemu spoj­rze­niu ko­biety, przyj­rzała się swo­jemu oto­cze­niu. Po­kój był ogromny, więk­szy niż kuch­nia i sa­lon jej ro­dzi­ców ra­zem wzięte. Ściany po­kry­wała czer­wona flo­ko­wana ta­peta, a nad to­a­letką z ciem­nego drewna za­wie­szono ozdobne lu­stro. Po pra­wej stro­nie po­miesz­cze­nia znaj­do­wał się duży ko­mi­nek, w któ­rym pło­nął ogień. U su­fitu mie­nił się ży­ran­dol z ma­łymi krysz­tał­kami, od­bi­ja­jąc blask żaru.

– Mam na­dzieję, że bę­dzie ci tu wy­god­nie – po­wie­działa pani Ben­ning­ton. – Je­śli bę­dziesz cze­goś po­trze­bo­wała, moja sy­pial­nia jest na końcu ko­ry­ta­rza.

Oli­via ski­nęła głową, na­dal nie poj­mu­jąc, ja­kim cu­dem ta nie­zna­joma ko­bieta przy­pro­wa­dziła ją do swo­jego domu.

– Czy mo­żesz mi po­wie­dzieć, jak się na­zy­wasz? – Ja­sno­nie­bie­skie oczy pani Ben­ning­ton wy­cze­ku­jąco wpa­try­wały się w młodą ko­bietę.

– Oli­via Ro­setti – od­parła.

– Oli­via. Ładne imię dla ład­nej dziew­czyny. – Pani Ben­ning­ton uśmiech­nęła się ła­god­nie. – Czy je­steś głodna lub spra­gniona, ko­cha­nie?

Oli­via do tego stop­nia przy­zwy­cza­iła się do uczu­cia pustki w żołądku, że jej pierw­szą my­ślą była od­mowa, ale za­schnięte gar­dło i spękane usta bła­gały o wodę.

– Spra­gniona.

Rysy star­szej ko­biety się wy­gła­dziły.

– Przy­niosę her­batę i wodę, i może tro­chę ro­sołu z kur­czaka, je­śli ku­charka bę­dzie miała świeży. A ty od­po­czy­waj i ni­czym się nie przej­muj. – Przy drzwiach ko­bieta się za­trzy­mała i spoj­rzała przez ra­mię. – Nie wiem, ja­kie oko­licz­no­ści przy­wio­dły cię do ko­ścioła, ale mo­żesz tu zo­stać tak długo, jak po­trze­bu­jesz. O nic nie py­tam.

Oli­via za­ci­snęła usta. Pod jej po­wie­kami w jed­nej chwili po­ja­wiły się łzy, więc mocno za­mru­gała. Pró­bo­wała wy­do­być głos z gar­dła, ale żadne słowa nie chciały po­pły­nąć, więc po pro­stu ski­nęła głową, ma­jąc na­dzieję, że ko­bieta zro­zu­mie, jak bar­dzo jest wdzięczna.

Wy­raź­nie za­do­wo­lona, pani Ben­ning­ton wy­szła z po­koju.

Dok­tor Hen­shaw przy­szedł na­stęp­nego dnia, by spraw­dzić stan zdro­wia Oli­vii. Zgod­nie z jego prze­wi­dy­wa­niami na­stą­piła znaczna po­prawa. Dziew­czyna mo­gła już usiąść na łóżku, zja­dła kilka to­stów i po­piła je her­batą.

Tym ra­zem Oli­via po­zwo­liła le­ka­rzowi na prze­pro­wa­dze­nie ba­da­nia bez obec­no­ści pani Ben­ning­ton. Ła­god­ność i opie­kuń­cza po­stawa męż­czy­zny wzbu­dziły jej za­ufa­nie. Przyj­rzała mu się uważ­niej, kiedy otwie­rał torbę, by wy­jąć swoje na­rzę­dzia. Miał włosy ko­loru kasz­ta­nów sprze­da­wa­nych w skle­pie ojca i usta ukła­da­jące się w na­tu­ralny uśmiech. Z jego orze­cho­wych oczu biło cie­pło, w prze­ci­wień­stwie do zim­nego, pu­stego spoj­rze­nia le­karki z za­kładu.

Dok­tor Hen­shaw zmie­rzył jej tem­pe­ra­turę, osłu­chał serce i płuca, po czym za­wie­sił ste­to­skop na szyi i przy­su­nął krze­sło bli­żej łóżka. Kiedy usiadł, przy­kuł do niej po­ważne spoj­rze­nie, a serce Oli­vii za­częło bić moc­niej.

– Panno Ro­setti, je­śli się pani zgo­dzi, chciał­bym z pa­nią szcze­rze po­roz­ma­wiać. – W gło­sie męż­czy­zny dała się sły­szeć tro­ska.

Oli­via za­ci­snęła palce na kocu. Czy od­krył u niej coś złego? A co, je­śli plotki w za­kła­dzie były praw­dziwe i te­sty, które na niej prze­pro­wa­dzano, nie były nimi tak na­prawdę i za­ka­żono ją ja­kąś cho­robą? Spoj­rzała na le­ka­rza, pró­bu­jąc oce­nić jego za­miary, ale uro­dziwe rysy ni­czego nie zdra­dzały. Ogar­nął ją nie­po­kój.

– Czy in­fek­cja wró­ciła?

– Wy­daje mi się, że na ra­zie jest pod kon­trolą – po­wie­dział ostroż­nie dok­tor Hen­shaw. – Ale nie by­łem w sta­nie okre­ślić jej źró­dła… – Prze­rwał na chwilę. – Czy w pani oto­cze­niu mógł się zna­leźć ktoś chory? Czło­nek ro­dziny lub współ­pra­cow­nik?

Szyję Oli­vii ob­lał żar. Za­nim zdo­łała się obro­nić, w jej gło­wie po­ja­wiły się ob­razy kilku to­wa­rzy­szek z za­kładu. Upo­rczywy ka­szel, z któ­rym zma­gało się wiele ko­biet. Plotki o in­nych, znacz­nie bar­dziej od­ra­ża­ją­cych cho­ro­bach, na które za­pa­dły nie­które więź­niarki. Czy mo­gła za­ra­zić się od nich czymś, co za­gra­żało jej ży­ciu?

– Panno Ro­setti?

Przy­gry­zła wargę. Mu­siał po­znać jej prze­szłość, żeby jej po­móc.

– Nie­dawno zo­sta­łam zwol­niona z Za­kładu Po­praw­czego dla Ko­biet imie­nia An­drew Mer­cera. To… nie było zbyt hi­gie­niczne miej­sce.

Dok­tor sze­roko otwo­rzył oczy, ale wy­raz jego twa­rzy po­zo­stał nie­zmie­niony.

– Ro­zu­miem. Czy mogę za­py­tać, jak długo tam pani prze­by­wała?

– Pra­wie osiem­na­ście mie­sięcy. Wy­szłam wcze­śniej za do­bre spra­wo­wa­nie.

Ja­każ to była iro­nia, skoro uznano ją za osobę nie­mo­ralną.

– Czy za­cho­ro­wała tam pani tylko raz?

Gdyby tylko mo­gła wczoł­gać się pod łóżko i ukryć. Zi­gno­ro­wać py­ta­nia, które pro­wa­dziły tylko do ko­lej­nych, na które nie miała ochoty od­po­wia­dać. Za­prze­czyła ru­chem głowy.

– Roz­wi­nęła się u mnie in­fek­cja po…

– Po…? – za­py­tał de­li­kat­nie.

Pod­nio­sła pod­bró­dek i rzu­ciła mu wy­zy­wa­jące spoj­rze­nie. Go­rycz wy­peł­niła jej usta. Niech ją osą­dzi, je­śli się od­waży.

– Po uro­dze­niu mo­jego syna. Nie po­zwo­lili mi kar­mić i za­brali go ode mnie.

– Uro­dziła pani w wię­zie­niu?

– W szpi­talu. Zo­sta­łam tam przez kilka dni, za­nim prze­nie­śli mnie z po­wro­tem do za­kładu po­praw­czego. Bez mo­jego syna.

Za­częła się trząść, przy­po­mniaw­szy so­bie żal, który osła­bił ją na całe ty­go­dnie, i fan­to­mowy ból po stra­cie dziecka, któ­rego nie było już w jej ło­nie.

– To godne po­ża­ło­wa­nia, panno Ro­setti. Bar­dzo mi przy­kro, że mu­siała pani przez to prze­cho­dzić.

Oli­via nie była w sta­nie od­po­wie­dzieć. Współ­czu­cie le­ka­rza stało się na­gle zbyt trudne do znie­sie­nia. Nikt poza mammą nie oka­zał jej choćby krztyny em­pa­tii.

Mil­czeli przez kilka se­kund, aż w końcu dok­tor od­kaszl­nął.

– A czy poza tym była pani zdrowa? Żad­nych dal­szych kom­pli­ka­cji po ciąży?

– Nie.

Le­karz po­ło­żył dło­nie na ko­la­nach.

– Nie wiem do końca, jak za­cząć, ale czuję, że mu­szę o coś za­py­tać.

Żo­łą­dek Oli­vii za­ci­snął się, jakby w ocze­ki­wa­niu na cios. Za­marła, pra­wie nie od­dy­cha­jąc.

– Czy ktoś w za­kła­dzie… znę­cał się nad pa­nią?

Całe po­wie­trze uszło z płuc Oli­vii. Czy ktoś się znę­cał? Gdyby le­karz znał choć po­łowę prawdy… Aż się pro­siła, by ją wy­krzy­czeć, ale dziew­czyna nie miała po­ję­cia, jak sfor­mu­ło­wać zda­nia.

– Inne więź­niarki? Pra­cow­nicy?

Po­krę­ciła głową. Nie po to, by za­prze­czyć, ale aby dać mu do zro­zu­mie­nia, że nie może mó­wić o okru­cień­stwach, które miały tam miej­sce. Nie mo­gła wy­ja­wić tego ni­komu.

– Wiem, że to de­li­katny te­mat – kon­ty­nu­ował dok­tor Hen­shaw. – Jed­nak wy­ka­zał­bym się nie­dba­ło­ścią, igno­ru­jąc znaki ostrze­gaw­cze.

Ja­kie znaki? Co za­uwa­żył? Oli­via ob­jęła się ra­mio­nami, ku­ląc się w po­sta­wie obron­nej.

Dok­tor Hen­shaw zdjął ste­to­skop z szyi, po czym umie­ścił go w swo­jej tor­bie.

– Gdy była pani nie­przy­tomna, prze­pro­wa­dzi­łem ba­da­nie, aby spró­bo­wać usta­lić przy­czynę pani stanu.

Cie­pło roz­pa­liło po­liczki Oli­vii, wi­zje wię­zien­nej izby cho­rych za­ciem­niły jej umysł. Okropny me­ta­lowy fo­tel gi­ne­ko­lo­giczny. Taca pełna od­ra­ża­ją­cych na­rzę­dzi. Bez­duszne oczy le­karki. Wargi jej drżały, a ręce za­ci­snęła w pię­ści, ale żadne słowa nie chciały się wy­do­być z jej ust.

– Ist­nieją pewne prze­słanki, są­dząc po licz­nych śla­dach na­kłuć i czymś, co wy­gląda na na­cię­cia w oko­li­cach pani… miejsc in­tym­nych… – po­wie­dział ła­god­nie dok­tor Hen­shaw – że mo­gła się pani stać ofiarą nie­stan­dar­do­wych za­bie­gów chi­rur­gicz­nych. – Po­chy­lił się, marsz­cząc czoło. – Panno Ro­setti, czy ktoś pa­nią mo­le­sto­wał?

Szloch wy­rwał się z obo­la­łego gar­dła Oli­vii, uwal­nia­jąc go­rącą po­wódź łez. Na po­wrót ści­snęła po­duszkę i za­mknęła oczy, gdyż każde upo­ko­rze­nie, ja­kiego do­znała, po­wra­cało z ogromną pręd­ko­ścią. Unie­ru­cha­mia­jące ją skó­rzane pasy, prze­ra­ża­jące za­strzyki, cię­cie skal­pe­lem bez znie­czu­le­nia, a po­tem za­biegi sub­stan­cjami che­micz­nymi i po­wroty do celi, by cier­pieć w sa­mot­no­ści i mo­dlić się o śmierć. Ko­ły­sała się na łóżku w przód i w tył. Jak wła­dze mo­gły po­zwa­lać le­ka­rzowi wię­zien­nemu na tak nik­czemne czyny? A na­wet wię­cej: le­karce – która po­winna mieć choćby krztynę współ­czu­cia dla in­nych ko­biet. Dla­czego nikt z prze­ło­żo­nych nie pró­bo­wał jej po­wstrzy­mać?

– Wszystko w po­rządku, ko­cha­nie. – Ko­jący ko­biecy głos w końcu prze­bił się przez udrękę Oli­vii. – Je­steś bez­pieczna. Nikt nie za­mie­rza cię skrzyw­dzić.

Gdy bu­rza łez mi­nęła, Oli­via wresz­cie otwo­rzyła oczy. Pani Ben­ning­ton sie­działa obok niej na łóżku, a dok­tor Hen­shaw krę­cił się przy ko­mo­dzie. Nie­po­kój na jego twa­rzy spra­wił, że przez chwilę po­my­ślała, że może mimo wszystko nie miał szansy prze­ka­zać jej wszyst­kich złych wie­ści.

– Czy ja umie­ram? – wy­krztu­siła.

Le­karz pod­szedł do niej z po­nurą miną.

– Nie, panno Ro­setti, nie umiera pani. Mogę pa­nią o tym za­pew­nić.

Pani Ben­ning­ton po­dała Oli­vii chu­s­teczkę, po­sy­ła­jąc dok­to­rowi su­rowe spoj­rze­nie.

– Są­dzę, że na­sza pa­cjentka po­winna te­raz od­po­cząć, dok­to­rze. Czy mógłby pan przyjść znów ju­tro, kiedy po­czuje się sil­niej­sza?

– Oczy­wi­ście, pani Ben­ning­ton. – Dok­tor Hen­shaw się­gnął po swoją torbę, a po­tem zwró­cił się do Oli­vii: – Panno Ro­setti, prze­szła pani przez męki. Kto­kol­wiek to zro­bił, po­wi­nien zo­stać wy­chło­stany i uwię­ziony. – W szczęce męż­czy­zny za­czął drgać mię­sień, ale dok­tor zdo­łał po­wścią­gnąć emo­cje. – Je­żeli kie­dy­kol­wiek ze­chce pani o tym po­roz­ma­wiać albo bę­dzie pani miała py­ta­nia, pro­szę wie­dzieć, że po­zo­staję do dys­po­zy­cji.

Da­rius Reed sie­dział na brzegu łóżka, za­pa­da­jąc się w miękki ma­te­rac. Przed sobą trzy­mał ilu­stro­waną książkę.

– Myszko, czy by­łaś dzi­siaj grzeczną dziew­czynką dla swo­jej babci?

Brą­zowe spoj­rze­nie pa­dło na jego twarz. Tak bar­dzo po­dobne do oczu jej matki…

– Tak, ta­tu­siu. Za­wsze je­stem grzeczna.

– Wo­bec tego za­słu­ży­łaś na opo­wieść na do­bra­noc.

– Za­słu­ży­łam na dwie… nie! Na trzy bajki. – Dziew­czynka pod­nio­sła trzy palce. – By­łam dziś wy­jąt­kowo grzeczna.

– Ro­zu­miem. – Wargi Da­riusa drgnęły w od­po­wie­dzi na ne­go­cja­cyjne tak­tyki córki. Może gdy do­ro­śnie, zo­sta­nie biz­ne­swo­man i pój­dzie w jego ślady? – Po czym po­zna­łaś, że je­steś wy­jąt­kowo grzeczna?

Uśmiech­nęła się, przy­tu­la­jąc do piersi sfa­ty­go­wa­nego mi­sia.

– Po­ma­ga­łam pap­poú w ogro­dzie.

Da­rius się skrzy­wił. Oj­ciec na­le­gał, by So­fia na­zy­wała go grec­kim okre­śle­niem – nie: „dzia­dzio” ani „dzia­dek” lub „dzia­dziuś” – jak wo­lałby Da­rius – i upar­cie od­rzu­cał prośby, by za­cho­wy­wać się jak Ka­na­dyj­czycy.

– Je­stem pe­wien, że do­ce­nił twoją po­moc. – Da­rius pod­ło­żył so­bie po­duszkę pod plecy i prze­kart­ko­wał książkę. – Go­towa?

So­fia ski­nęła i wsa­dziła kciuk do ust, kła­dąc główkę na jego ra­mie­niu. Po­czuł cie­pło w sercu. To była naj­wspa­nial­sza część dnia. Po­wroty do domu, do swo­jej roz­czo­chra­nej có­reczki, przyj­mo­wa­nie du­szą­cych uści­sków, upa­ja­nie się słod­kim za­pa­chem po­zo­sta­łym po jej nie­daw­nej ką­pieli z bą­bel­kami, wi­dok oczu roz­świe­tlo­nych uśmie­chem prze­zna­czo­nym tylko dla niego – dzięki tym rze­czom każda chwila pełna potu i stresu warta była za­chodu. Dłu­gie go­dziny spę­dzone w biu­rze to po­świę­ce­nie, które był go­tów po­nieść, aby dać So­fii ży­cie naj­lep­sze z moż­li­wych.

Co prawda jego du­mie urą­gał fakt, że po śmierci żony mu­siał znów za­miesz­kać z ro­dzi­cami, ale w na­stęp­stwie ta­kiej tra­ge­dii za­czął po­le­gać na ich mi­ło­ści i wspar­ciu, aby zła­go­dzić cier­pie­nia swoje i córki. Byli je­dyną ro­dziną, jaka po­zo­stała So­fii, je­dy­nymi oso­bami, któ­rym mógł po­wie­rzyć opiekę nad nią. Jed­nak przy­ję­cie ich po­mocy miało mi­nusy, jak na jego gust córka przy­swa­jała zbyt wiele grec­kich słów i zwy­cza­jów. Pew­nego dnia, gdy pój­dzie do szkoły i będą mieli wła­sne miesz­ka­nie, po­stara się wy­ple­nić grec­kie tra­dy­cje tak zręcz­nie, jak jego oj­ciec pie­lił ogród. Za­ci­snął szczęki. Jego córka bę­dzie Ka­na­dyjką, bo to było jej przy­ro­dzo­nym pra­wem, i żadne kul­tu­rowe uprze­dze­nia nie skażą jej tak, jak ska­ziły jego.

– Dla­czego nie wró­ci­łeś do domu na obiad, ta­tu­siu? – So­fia prze­su­nęła się i spoj­rzała na ojca. – Yiayiá cza­sami pła­cze. My­ślę, że ona też za tobą tę­skni.

Da­rius za­ci­snął usta. Ja­kim cu­dem czte­ro­latka zro­biła z wy­wo­ły­wa­nia po­czu­cia winy formę sztuki?

– Bab­cia pła­cze z po­wodu wielu rze­czy, rów­nież ta­kich jak przy­pa­le­nie gu­la­szu.

To wy­wo­łało chi­chot.

– Zga­dza się. A wczo­raj upu­ściła ku­bek i pła­kała, kiedy sprzą­tała. Po­wie­dzia­łam jej, że duże dziew­czynki nie pła­czą, ale to się jej nie spodo­bało.

– Pew­nie uznała to za nie­grzeczne. Mu­sisz sza­no­wać star­szych, pa­mię­tasz?

So­fia sze­roko otwo­rzyła oczy.

– Wiem, ale cza­sami ta­kie słowa po pro­stu wy­ska­kują z mo­ich ust.

Da­rius przy­gryzł wnę­trze po­liczka, żeby się nie ro­ze­śmiać. Jego mała dziew­czynka miała ra­cję, to, co cza­sem mó­wiła… Wes­tchnął i przy­tu­lił ją moc­niej.

– Którą hi­sto­rię prze­czy­tamy naj­pierw?

– Tę o księż­niczce.

A jakże. Prze­wró­cił nad­szarp­nięte strony, po czym za­czął czy­tać, dzię­ku­jąc Bogu za skarb w po­staci córki. Źró­dło jego ra­do­ści, które na­peł­niało sen­sem każdą chwilę, każdy od­dech.

Nie martw się, Se­lene. Na­sze dziecko bę­dzie miało wszystko, co naj­lep­sze na tym świe­cie. Ni­gdy nie bę­dzie cier­piała tak jak ty.

1 Mia pre­ziosa ra­gazza (wł.) – Moja droga dziew­czynka
2 Sei qui? (wł.) – Je­steś tu?
3 Per fa­vore (wł.) – pro­szę
4 Il bam­bino? (wł.) – Dziecko?
5 Un ra­gaz­zino? (wł.) – Chło­piec?
6 cara (wł.) – moja droga