Mein Gott, jak pięknie - Filip Springer - ebook + książka

Mein Gott, jak pięknie ebook

Filip Springer

4,1

Opis

W maju 1787 roku do portu w Swinemünde przybija statek z sekretnym ładunkiem. Chwilę później szyper Winfried Koschke zdradza pierwsze oznaki obłędu. Krótko po powrocie ze swojej wielkiej podróży do Ameryki Południowej słynny Alexander von Humboldt staje na szczycie Rosengarten i mówi, że roztacza się przed nim jeden z trzech najpiękniejszych widoków na świecie.

To nie jest reportaż. To na poły fabularyzowana, na poły dokumentalna opowieść, której głównym bohaterem jest pejzaż. Przemierzając rowerem tereny wschodnich prowincji Prus nazwanych później Ziemiami Odzyskanymi, autor podąża śladami ludzi, którzy – ogarnięci wizją postępu – włączyli się w rewolucję przemysłową, stopniowo przekształcając otaczający ich świat. Część tej historii rozgrywa się nad Odrą – pierwszą uregulowaną wielką rzeką w Europie; część w prakwickich lasach, w których zmagający się z własnymi demonami cesarz Wilhelm II wytępił populację jeleni.

Springer przygląda się pejzażowi tak, jak patrzyli na niego dziewiętnastowieczni litografowie, budowniczy pruskiej kolei czy ojciec polskiej fotografii Jan Bułhak. W ten sposób próbuje zrozumieć, skąd w nim to trudne do zignorowania przeczucie, że kiedyś już w tym miejscu był.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (32 oceny)
12
13
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
To-No

Nie oderwiesz się od lektury

Klimatyczna, przybliżająca związki historii, przemian klimatycznych i oddziaływania człowieka. Malarska. Pozwala odpłynąć i rozpłynąć się w czasie i przestrzeni. Dla miłośników "poniemieckiego" pozwili jeszcze bardziej zrozumieć to pojęcie. Po odsłuchaniu z pewnością kupię wydanie papierowe. Autorowi bardzo dziękuję za tę literacką kreację.
10
BeataSte
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Książka szczególnie dla Dolnoślązaka ciekawa, w sam raz na świąteczny weekend. Autor ma jednak irytującą manierę używania starych, niezrozumiałych jednostek miar i wag: pręty, mile pruskie, łaszty, mile których 8 odpowiada odległości z Malczyc do Wałbrzycha (ok. 60km). Utrudnia to czytelnikowi orientację w opisywanym terenie, co jest dla książki ważne, jako że autor często odwołuje się do swojej fascynacji starymi mapami. W lekturze z mapą przeszkadza także używanie wyłącznie niemieckich nazw miejscowości.
10
Tuliaszn

Z braku laku…

Chciałem innego Springera, chciałem drugiej Miedzianki. Niby jestem zakochany w poniemiecczyźnie, ale tutaj czułem się momentami strasznie wynudzony.
00
kukis

Dobrze spędzony czas

Springer w formie, chociaż przyznam, że druga połowa książki podobała mi się bardziej.
00
mirela6452

Całkiem niezła

Przyjemna, jednak trochę chaotyczna.
00

Popularność



Podobne


Kra­ina

Gdzie wi­dzia­łem ten pej­zaż?Nie wiem, jak się na­zy­wa, nie po­tra­fił­bym wska­zać go na ma­pie. Ale kie­dyś tu już by­łem.

Sán­dor Márai, W podróży

tłum. Te­re­sa Wo­row­ska

Grub­szy ze­szyt w sztyw­nej płó­cien­nej opra­wie, na­wet nie książ­ka. Przy­bru­dzo­na okład­ka i lek­ko sfa­ty­go­wa­ny grzbiet. W środ­ku nie­wie­le tek­stu, za to du­żo ry­sun­ków su­dec­kich mia­ste­czek i wsi. Hir­sch­berg, Lan­de­shut, März­dorf, Bo­ber­ste­in, Krom­me­nau, Schmie­de­berg. Wszyst­kie przed­sta­wio­ne na roz­kła­dów­kach, z od­da­li, dość szki­co­wo, naj­czę­ściej tyl­ko w kon­tu­rze. Czar­ne syl­we­ty miej­sco­wo­ści w za­klę­śnię­ciach te­re­nu. Każ­dy ry­su­nek szcze­gó­ło­wo opi­sa­ny. Miej­sce, na­zwy gór, rzek, cza­sem dróg i kil­ka ob­ja­śnia­ją­cych strza­łek. Pa­mię­tam, o czym by­ło to opra­co­wa­nie, ale ty­tu­łu już nie. Zo­sta­ło mi w gło­wie tyl­ko je­go pol­skie zna­cze­nie: to był pod­ręcz­nik pro­jek­to­wa­nia syl­wet wsi i miast w Su­de­tach. Syl­wet, nie ukła­du – te­go aku­rat je­stem pe­wien. Gdy wpi­su­ję po nie­miec­ku róż­ne wer­sje tej fra­zy w okno wy­szu­ki­war­ki (Ein Hand­buch für die Ge­stal­tung von Sil­ho­uet­ten von Dör­fern und Städ­ten im Su­de­ten­land), nie wy­ska­ku­je ża­den sen­sow­ny wy­nik. Al­go­rytm py­ta, czy cho­dzi­ło mi mo­że o zbiór Ze­it­schrift für Ge­schich­te der Su­de­ten­län­der z tek­sta­mi o hi­sto­rii Su­de­tów, ze­bra­ny i wy­da­ny pod re­dak­cją Wil­hel­ma Wo­stre­go w po­nu­rym 1943 ro­ku. Ta pu­bli­ka­cja jest do­stęp­na on­li­ne. W spi­sie tre­ści przy nie­któ­rych na­zwi­skach do­da­no „z. Zt. b. d. We­hr­macht” – obec­nie w We­hr­mach­cie. W środ­ku tro­chę ob­raz­ków, kil­ka su­dec­kich szki­ców Ca­spa­ra Da­vi­da Frie­dri­cha i in­nych ro­man­ty­ków. Je­den ar­ty­kuł o su­dec­kich ma­pach. Do te­go ta­be­le i wy­kre­sy. Nie jest to jed­nak ta książ­ka, któ­rą zna­la­złem w an­ty­kwa­ria­cie. I tu zno­wu kło­pot, bo na­wet nie pa­mię­tam, co to był za an­ty­kwa­riat. Ko­ja­rzę cia­sne wnę­trze, ka­sę na le­wo od wej­ścia i scho­dek – po­tkną­łem się o nie­go, idąc do dzia­łu nie­miec­ko­ję­zycz­nych sta­ro­ci. Tyl­ko w któ­rym to by­ło mie­ście? Przez ja­kiś czas my­śla­łem, że w Ka­mien­nej Gó­rze. In­ter­net jed­nak mil­czy na te­mat tam­tej­szych an­ty­kwa­ria­tów. Za­dzwo­ni­łem do ko­le­gi, miesz­ka w oko­li­cy:

– Nie ko­ja­rzę ta­kie­go miej­sca – po­wie­dział. – Kie­dy to by­ło?

– Gdy pi­sa­łem Mie­dzian­kę, w 2009 ro­ku, mo­że ciut wcze­śniej – od­po­wie­dzia­łem. – Snu­łem się wte­dy na ro­we­rze po oko­li­cy, je­stem pra­wie pe­wien, że to by­ło gdzieś u was.

Po­wie­dział, że po­py­ta i od­dzwo­ni. Ode­zwał się dzień póź­niej.

– Mo­że ten an­ty­kwa­riat był w Je­le­niej? – za­py­tał. – Tam jest ich na­wet kil­ka.

Już to spraw­dzi­łem. Scho­dzi­łem wszyst­kie, roz­py­ta­łem, czy ktoś ko­ja­rzy ta­kie wy­daw­nic­two. Za­przy­jaź­nio­ne pa­nie z Książ­ni­cy Kar­ko­no­skiej bez­rad­nie roz­kła­da­ły rę­ce. Nie sły­sza­ły. To mi da­ło do my­śle­nia. Je­śli one o czymś nie wie­dzą, to pew­nie te­go cze­goś po pro­stu nie ma.

Ty­le że ja na pew­no mia­łem ten pod­ręcz­nik w rę­kach. Pa­mię­tam do­brze, bo ist­nie­nie ta­kiej pu­bli­ka­cji mną wstrzą­snę­ło. Pod­ręcz­nik do pro­jek­to­wa­nia syl­wet! Zna­łem wie­le nie­miec­kich ksią­żek po­świę­co­nych urba­ni­sty­ce, wie­dzia­łem, z ja­ką dro­bia­zgo­wo­ścią Niem­cy pla­no­wa­li swo­je mia­sta i wsie. Ale syl­we­ty? Pro­jek­to­wa­li je, za­sta­na­wia­li się, co zro­bić, że­by się przy­jem­nie na ich osa­dy pa­trzy­ło. To by­ła dla mnie no­wość.

Za­sta­na­wia­łem się, jak to jest, że po­nie­miec­kie mia­stecz­ka i wsie tak do­stoj­nie sie­dzą w pej­za­żu. Wy­star­czy przyj­rzeć się im z od­da­le­nia – w gó­rach jest to szcze­gól­nie ła­twe. A po­tem, gdy czło­wiek się do nich zbli­ża, ob­da­rza­ją go ko­lej­ny­mi ob­ra­za­mi. Otwie­ra­ją się przed nim, snu­ją swo­ją opo­wieść. Tam nie ma przy­pad­ków, idzie się od jed­ne­go sta­ran­nie za­kom­po­no­wa­ne­go wi­do­ku do dru­gie­go.

Dla­te­go tak do­brze się tam czu­ję.

Raz, ja­dąc po­cią­giem przez Bo­gu­szów-Gor­ce, zro­bi­łem przez okno zdję­cie i wy­sła­łem je przy­ja­ciół­ce. Od­pi­sa­ła: „Za każ­dym ra­zem, gdy stam­tąd pi­szesz, mam wra­że­nie, że wró­ci­łeś do do­mu”.

Wresz­cie zna­la­złem na to do­bre sło­wo. Był paź­dzier­nik, mo­że po­czą­tek li­sto­pa­da, kil­ka lat te­mu. Po­je­cha­łem do Je­le­niej Gó­ry bez waż­niej­sze­go po­wo­du, chcia­łem się po­włó­czyć po gó­rach. Ko­lo­ry na­sią­ka­ły wo­dą, ca­ły pej­zaż był od niej cięż­ki. Wspi­na­łem się na ta­bo­re­to­wa­te szczy­ty Ru­daw Ja­no­wic­kich, że­by spoj­rzeć na śpią­ce w do­le wio­ski i wą­skie nit­ki ob­sa­dzo­nych drze­wa­mi dróg. Zie­mia by­ła pło­wa, chmu­ry spię­trzo­ne, dal po­jem­na, a jed­no­cze­śnie skoń­czo­na.

Wte­dy uzmy­sło­wi­łem so­bie, że to jest Kra­ina.

Ta­ka, któ­ra wy­czer­pu­je se­man­ty­kę wy­ra­zu. Za­wie­ra w so­bie ła­god­ność roz­fa­lo­wa­nych wzgórz po­ro­śnię­tych gę­stym la­sem al­bo upstrzo­nych prze­kła­dań­cem pól; zmien­ność wi­do­ków, gdy je­dzie się dro­gą po­cią­gnię­tą wzdłuż rze­ki, i tę pew­ność, że zo­sta­ło się w tych wi­do­kach uwzględ­nio­nym. Że jest się nie tyl­ko ich ob­ser­wa­to­rem, ale też ele­men­tem. I jesz­cze po­czu­cie har­mo­nii, jak­by bu­dyn­ki, sio­ła, ca­łe wio­ski i mia­sta by­ły prze­dłu­że­niem kra­jo­bra­zu, wy­ni­ka­ły z nie­go i w nim bez zbęd­ne­go ha­ła­su ni­kły.

Na tym po­le­ga Kra­ina – na czu­łym sty­ku ludz­kie­go z nie­ludz­kim. Jak­by ktoś dło­nią po­gła­dził pej­zaż.

Naj­pierw my­śla­łem, że znaj­dę ją tyl­ko na po­łu­dniu, w Kar­ko­no­szach i Ru­da­wach. Mia­łem cią­gle w pa­mię­ci tę książ­kę i wy­ni­ka­ją­cą z jej ist­nie­nia pew­ność, że ktoś kie­dyś to wszyst­ko skru­pu­lat­nie za­pla­no­wał. Pod­ręcz­nik pro­jek­to­wa­nia syl­wet wsi i miast w Su­de­tach. By­ło to jed­nak złu­dze­nie, ko­in­cy­den­cja wy­ni­ka­ją­ca z fak­tu, że to wła­śnie w te re­jo­ny jeź­dzi­łem naj­czę­ściej. W tam­tych oko­li­cach naj­ła­twiej by­ło mi Kra­inę po­czuć.

Z cza­sem od­kry­łem, że mo­gę się na nią na­tknąć wszę­dzie tam, gdzie wcze­śniej by­ły Pru­sy, a póź­niej Niem­cy.

Po­tem zro­zu­mia­łem, że Kra­ina nie jest czymś sta­łym. To ra­czej for­ma sku­pie­nia kra­jo­bra­zu. Zwy­kle ob­ja­wia się nie­ocze­ki­wa­nie i trwa tyl­ko przez chwi­lę. Na przy­kład wte­dy, gdy gdzieś na Ma­zu­rach ku­li­sa li­po­wej alei na­gle od­sła­nia gro­ma­dę do­mów tyl­ko po to, by już po chwi­li mo­gły się one ukryć za wzgó­rzem. Al­bo gdy oso­bli­we za­ple­ce­nie la­su od­bi­ja­ją­ce­go się w oknach sto­ją­cej przy dro­dze ce­gla­nej ple­ba­nii ka­że mi na­tych­miast za­trzy­mać ro­wer. W ta­kich chwi­lach do­cie­ra do mnie prze­moż­ne uczu­cie, wręcz pew­ność, że ktoś, kto stwo­rzył to miej­sce i przez ca­łe wie­ki za­miesz­ki­wał, chciał, by prze­ma­wia­ło do tych, któ­rzy przyj­dą po nim, i to prze­ma­wia­ło w bar­dzo kon­kret­ny spo­sób.

Kra­ina mó­wi: „Do­brze, że w koń­cu je­steś”.

By­wa­ło i tak, że nie mu­sia­łem ni­g­dzie je­chać, by ją po­czuć. Wy­star­czy­ło otwo­rzyć wła­ści­wą książ­kę. Jak wte­dy, gdy ma­jąc czter­na­ście czy pięt­na­ście lat, prze­czy­ta­łem u Gras­sa opis bru­ko­wa­nej gdań­skiej uli­cy. Dłu­go nie mo­głem po tym dojść do sie­bie i chy­ba na­dal nie mo­gę. Cho­ciaż te­raz przy­naj­mniej wiem, że na­tkną­łem się tam na ślad Kra­iny.

Kil­ka ra­zy po­peł­ni­łem błąd i pró­bo­wa­łem to uczu­cie spro­wo­ko­wać, wy­wo­łać Kra­inę. Chcia­łem, by ob­ja­wi­ła się na mój roz­kaz. Bez­sku­tecz­nie. Nie mia­ły zna­cze­nia prze­czy­ta­ne książ­ki, przej­rza­ne fo­to­gra­fie ani prze­by­te ki­lo­me­try.

To Kra­ina okre­śla czas i miej­sce. To ona wpusz­cza mnie do środ­ka. W dru­gą stro­nę to nie dzia­ła.

Z bie­giem lat na­uczy­łem się ła­god­nie z nią ob­cho­dzić. Trze­ba być bar­dzo ostroż­nym, bo po­tra­fi zni­kać tak szyb­ko, jak się ob­ja­wia. Je­den nie­opatrz­ny krok czy gest, sło­wo al­bo dźwięk i roz­sy­pu­je się jak prze­pra­żo­ny słoń­cem łu­pek. War­stwa po war­stwie złusz­cza się cien­ki­mi płat­ka­mi, a po­tem roz­pa­da w proch, tra­ci sens, aż do sta­nu, w któ­rym wszyst­ko, ca­łe to cze­ka­nie na nią, trze­ba za­czy­nać od no­wa. Cza­sa­mi w ten spo­sób roz­pa­da­ły się na mo­ich oczach na­wet mia­sta. Do­my, uli­ce, pla­ce – wszyst­ko roz­war­stwia­ło się i od­kle­ja­ło od wi­do­ku.

Dziś my­ślę, że ona się kur­czy. Pierw­szy raz po­czu­łem to w Kar­pa­czu. Roz­ma­wia­łem z bur­mi­strzem, któ­ry po­zwo­lił, by je­go mia­sto kom­plet­nie zmar­nia­ło. On wi­dział ten pro­ces ina­czej. Był z sie­bie za­do­wo­lo­ny, wręcz dum­ny. Sie­dzie­li­śmy w je­go ga­bi­ne­cie. Wy­po­wia­dał ko­lej­ne sło­wa: in­we­sto­rzy, har­mo­no­gram, mo­der­ni­za­cja, pro­mo­cja, a ja pod sto­pa­mi czu­łem ago­nal­ne drgaw­ki Kra­iny.

To chy­ba wte­dy po­sta­no­wi­łem sku­pić się tyl­ko na niej. Chcia­łem zro­zu­mieć, skąd się wzię­ła, jak do­kład­nie dzia­ła. Dla­cze­go spra­wia, że je­stem wo­bec niej zu­peł­nie bez­bron­ny. Za­szy­łem się w bi­blio­te­ce i po­wo­li za­czą­łem zgłę­biać tę hi­sto­rię. Prze­czu­wa­łem, że jej ko­rze­ni mu­szę szu­kać tam, gdzie za­czy­na się re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa. Tak do­wie­dzia­łem się o wiel­kich pro­jek­tach re­gu­la­cji Od­ry i in­nych rzek oraz ich ro­li w pod­bi­ja­niu no­wych ziem przez Pru­sy. Po­tem prze­czy­ta­łem o hra­bim Frie­dri­chu Wil­hel­mie von Re­de­nie, któ­ry uprze­my­sło­wił Śląsk, ścią­ga­jąc z da­le­kiej Wa­lii pierw­szą ma­szy­nę pa­ro­wą. A po­tem po­szło – ko­lej­ne fa­le no­wo­cze­sno­ści: ko­lej, te­le­graf, prąd, ro­pa, wiel­ka po­li­ty­ka i nie­miec­cy le­śni­cy za­pro­wa­dza­ją­cy Ord­nung na wschod­nio­pru­skich ru­bie­żach. Wszyst­ko to od­ci­ska­ło się w pej­za­żu. Ale im dłu­żej o tym czy­ta­łem, tym więk­sze na­ra­sta­ło we mnie prze­ko­na­nie, że czy­tam nie ty­le o po­cząt­kach Kra­iny, ile o ko­rze­niach an­tro­po­ce­nu.

Za­pla­no­wać syl­we­tę mia­sta w pej­za­żu to pod­po­rząd­ko­wać so­bie ten pej­zaż.

Uczy­nić z nie­go ob­raz.

Ugła­skać go. Po­siąść. Mieć.

Sa­ma Kra­ina cią­gle jed­nak wy­my­ka­ła mi się z rąk. W koń­cu po­ją­łem, że po­peł­niam błąd. Pró­bo­wa­łem ob­jąć ją ro­zu­mem, jak­by to w ogó­le by­ło moż­li­we. A to prze­cież nie­praw­da. Dla­te­go po­sta­no­wi­łem wy­ru­szyć w po­dróż. Na ro­we­rze, że­by Kra­ina wla­zła mi w cia­ło. Chcia­łem po­czuć ją w no­gach, ple­cach, nad­garst­kach zmę­czo­nych od trzy­ma­nia kie­row­ni­cy i w prze­kleń­stwach ci­ska­nych, gdy ja­dę pod wiatr. Nie­na­wi­dzę jeź­dzić pod wiatr. Po­sta­no­wi­łem po­dą­żyć śla­dem tych wszyst­kich hi­sto­rii, o któ­rych czy­ta­łem, i zro­zu­mieć Kra­inę sta­ry­mi, spraw­dzo­ny­mi spo­so­ba­mi. Za­mie­rza­łem spo­tkać się z wy­re­gu­lo­wa­ną do bó­lu Od­rą, pod któ­rej prąd cią­gnię­to w 1787 ro­ku tę nie­szczę­sną ma­szy­nę pa­ro­wą. Chcia­łem po­pa­trzeć na Kar­ko­no­sze tak, jak pa­trzy­li na nie wiel­cy mi­strzo­wie pej­za­żu z li­to­gra­ficz­nej gru­py ko­war­skiej – Ernst Wil­helm Knip­pel i Carl Ju­lius Rie­den. Wie­dzia­łem też, że mu­szę po­szu­kać w prze­strze­ni śla­dów Edu­ar­da Wie­be­go – bu­dow­ni­cze­go Ost­bah­nu – oraz zmie­rzyć się z po­lo­dow­co­wym po­bo­jo­wi­skiem, któ­re­go ist­nie­nie w pew­nym sen­sie unie­waż­nił wła­sną bez­kom­pro­mi­so­wo­ścią. Wie­dzia­łem, że za­bio­rę ze so­bą apa­rat, że­by spraw­dzić me­to­dę, któ­rą do opo­wia­da­nia o tych te­re­nach sto­so­wał oj­ciec pol­skiej fo­to­gra­fii, Jan Buł­hak. On rów­nież miał swo­ją Kra­inę. By­ły nią Kre­sy. Co się w nim zda­rzy­ło, gdy spo­tkał się z mo­ją?

Zjeź­dzi­łem więc Kra­inę wzdłuż i wszerz. Spa­łem w niej i w niej się bu­dzi­łem. Prze­sią­kłem nią.

Od tam­te­go cza­su nie mo­gę pa­trzeć na ro­wer.

Dzię­ki te­mu wiem jed­nak, że Kra­ina jest, al­bo ra­czej by­wa: pra­sta­ra, ta­jem­ni­cza, od­le­gła, nie­do­stęp­na, ukry­ta, wy­śnio­na, za­po­mnia­na, desz­czo­wa, za­mglo­na, za gó­ra­mi, za la­sa­mi, daw­no, daw­no te­mu. Po Kra­inie się wę­dru­je i błą­dzi. W Kra­inie moż­na się za­gu­bić. Kra­inę się wspo­mi­na. Za Kra­iną się tę­sk­ni.

Za każ­dym ra­zem, gdy stam­tąd pi­szesz, mam wra­że­nie, że wró­ci­łeś do do­mu.

Do­brze, że w koń­cu je­steś.

Kra­ina ma po­czą­tek i ko­niec. Koń­ca ma wię­cej.

Re­dak­cja: Ma­ja Gań­czar­czyk, Ewa Ślu­sar­czyk

Ko­rek­ta: Pau­li­na Bie­niek, Alek­san­dra Mar­czuk

Pro­jekt okład­ki i opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficz­ne: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght for the Text by Fi­lip Sprin­ger, 2023

Co­py­ri­ght for the Pho­tos by Fi­lip Sprin­ger, 2023

Co­py­ri­ght for this Edi­tion by Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, 2023

ISBN 978-83-67016-55-1

182. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Książ­ka zo­sta­ła do­fi­nan­so­wa­na ze środ­ków Unii Eu­ro­pej­skiej w ra­mach Re­gio­nal­ne­go Pro­gra­mu Ope­ra­cyj­ne­go Wo­je­wódz­twa Za­chod­nio­po­mor­skie­go 2013–2020

Me­ce­na­sem książ­ki jest An­ty­ma­te­ria – www.an­ty­ma­te­ria.com

Wszyst­kie zdję­cia pre­zen­to­wa­ne w książ­ce i to­wa­rzy­szą­cych jej wy­sta­wach zo­sta­ły wy­ko­na­ne apa­ra­ta­mi Le­ica Q i Le­ica Q2 Mo­no­chrom uży­czo­ny­mi przez Le­ica Ca­me­ra Po­land

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317