Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świat bez bohaterów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Świat bez bohaterów - ebook

Jason Walker często marzy, żeby życie stało się odrobinę mniej przewidywalne – aż do dnia, kiedy codzienne obowiązki w zoo sprawiają, że chłopiec przenosi się z basenu hipopotama do dziwnego świata, któremu grozi niebezpieczeństwo.

Lyrian to miejsce pełne niebezpieczeństw i wyzwań – nie przypomina niczego, z czym Jason zetknął się do tej pory. Ludzie żyją tu w strachu przed nikczemnym czarnoksiężnikiem i cesarzem w jednej osobie, Maldorem. Dzielni ludzie, którzy kiedyś przeciwstawiali się Maldorowi, zostali przekupieni lub złamani, zostawiając po sobie królestwo, w którym górę wziął strach i podejrzliwość.

W poszukiwaniu drogi do domu Jason spotyka Rachel, która także została w tajemniczy sposób ściągnięta z naszego świata do Lyrianu. Jason i Rachel wplątują się w misję, mającą na celu złożenie w całość słowa mocy, które może zniszczyć cesarza i dowiadują się, że muszą uratować ten świat pozbawiony bohaterów, jeżeli chcą mieć jakąś szansę powrotu do domu.

Mull, lepiej znany jako autor popularnego cyklu Fablehaven, przedstawia nową przygodę fantasy, w której Jason i Rachel, dwójka amerykańskich dzieciaków, zostaje – osobno – wciągnięta do alternatywnego świata zwanego Lyrian. Chcą wrócić do domu, ale nie wiedzą jak to zrobić. Trzynastoletni Jason podejmuje się misji zdobycia magicznego słowa, potrzebnego do obalenia Maldora, złego cesarza Lyrianu, a pomaga mu w tym Rachel, Ślepy Król i inni sojusznicy. Dwoje nastolatków wyrusza, by odnaleźć pilnie strzeżone sylaby słowa, udaremniając jednocześnie plany przebiegłych i podłych sługusów Maldora. Szaleńcze przygody, z polotem wymyślone stwory i zaskakujące zwroty akcji – wszystko to pojawia się w czasie wędrówki Jasona i Rachel po niebezpiecznym świecie. Zakończenie książki jest nie tyle finałem, ile chwilą wytchnienia przed następną częścią. Czytelnicy, którzy szukają bogatej, wypełnionej przygodami fabuły, powinni spróbować najnowszej powieści Mulla.

"Brandon Mull to czarodziej słów. W Pozaświatowcach wyczarował jedną z najbardziej oryginalnych powieści fantasy, jaką przeczytałem w ciągu ostatnich lat – mieszanka przygody, humoru i magii, której nie sposób się oprzeć."

Rick Riordan, autor serii „Percy Jackson” i „Olympians”

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67023-92-4
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Książę zwi­sał w ciem­no­ściach. Ramiona go bolały, wie­kowe kaj­dany wci­nały mu się w nad­garstki, gdy pró­bo­wał się prze­spać. Łań­cu­chy nie pozwa­lały mu się poło­żyć. Nie był w sta­nie powie­dzieć, czy tak naprawdę było jasno czy ciemno, ponie­waż wro­go­wie ukra­dli mu wzrok.

W oddali usły­szał krzyk – nie­po­ha­mo­wany sko­wyt czło­wieka, który pró­buje – bez­owoc­nie – uciec od naj­strasz­liw­szej ago­nii. Te prze­ra­ża­jące wrza­ski dobie­gały z wyż­szych kory­ta­rzy, tłu­mione przez prze­szkody po dro­dze.

Po nie­zli­czo­nych tygo­dniach w lochach Fel­rook książę potra­fił odgad­nąć, co musi czuć tam­ten czło­wiek. Ni­gdy w życiu nie wyobra­żał sobie cier­pie­nia tak róż­no­rod­nego i wyra­fi­no­wa­nego, jakiego doświad­czył w tym miej­scu.

Wypro­sto­wał się, zmniej­sza­jąc nieco obcią­że­nie na nad­garst­kach. Był prze­ko­nany, że jeśli dłu­żej potrzy­mają go tutaj zaku­tego, odpadną mu ręce. Cho­ciaż wolał obecne kwa­tery od poprzed­nich, gdzie pod­łoga jeżyła się od ostrych, zardze­wia­łych kol­ców, a wszel­kie próby poło­że­nia się lub sie­dze­nia wią­zały się z prze­la­niem wła­snej krwi.

Nie­wi­doczny, nie­szczę­sny wię­zień na­dal krzy­czał. Książę wes­tchnął. Przez cały czas kiedy go tor­tu­ro­wano, nie­za­leż­nie od tego, jaką tru­ci­znę wlano mu prze­mocą do gar­dła, nie­za­leż­nie od tego, jakie pyta­nie mu zadano, nie wypo­wie­dział nawet jed­nego słowa. Nie krzy­czał także z bólu. Wie­dział, że nie­które z mik­stur opra­co­wa­nych przez Mal­dora albo jego słu­gu­sów były zdolne roz­wią­zać mu język i przy­ćmić umysł, więc kiedy go pochwy­cono, sta­now­czo poprzy­siągł sobie nie wydać z sie­bie żad­nego dźwięku.

Oprawcy nękali go naprawdę fachowo. Pró­bo­wali go prze­ku­pić jedze­niem i wodą. Pró­bo­wali przy­mu­sić go do mówie­nia bólem. Nie­któ­rzy zja­wiali się i prze­ma­wiali doń spo­koj­nie i roz­sąd­nie. Inni wystę­po­wali z kate­go­rycz­nymi żąda­niami. Cza­sem musiał sta­wić czoło kilku inkwi­zy­to­rom z rzędu. A innym razem godziny i dni cią­gnęły się w nie­skoń­czo­ność mię­dzy kolej­nymi prze­słu­cha­niami. Nie był w sta­nie nazwać roz­ma­ito­ści tok­syn, jakie mu podano, ale nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo sta­rano się zmą­cić mu myśli i osła­bić deter­mi­na­cję, książę kon­cen­tro­wał się na jed­nej koniecz­no­ści: mil­cze­niu.

W końcu prze­mówi. W głębi ducha cze­piał się nadziei, że osta­tecz­nie zosta­nie zapro­wa­dzony przed obli­cze cesa­rza. I wtedy wypo­wie jedno słowo.

Stop­niowo, jak przez mgłę, do księ­cia zaczęło docie­rać, że odzy­skuje nie­zwy­kłą jak na obecne warunki jasność umy­słu. Ból głowy nie ustę­po­wał, głód na­dal szar­pał mu trze­wia, ale książę odkrył, że może świa­do­mie kie­ro­wać myślami – uwa­żał to za rzecz zupeł­nie natu­ralną, dopóki nie zaczęto fasze­ro­wać jego posił­ków dodat­kami wpły­wa­ją­cymi na pracę umy­słu. Jeśli pomi­nąć fakt, że nie­ustan­nie trzy­mał się naczel­nej zasady zacho­wa­nia mil­cze­nia, to w ciągu ostat­nich tygo­dni jego myśli błą­dziły zupeł­nie bez­wład­nie, a poczu­cie toż­sa­mo­ści zaczęło się roz­my­wać.

Drzwi do celi otwo­rzyły się ze skrzy­pie­niem. Zesztyw­niał, gotu­jąc się na wszystko. Zacho­waj mil­cze­nie, prze­strzegł się w myślach. Choćby nie wia­domo co zro­bili czy powie­dzieli.

– No, pro­szę, pro­szę – usły­szał cie­pły, znany mu głos. – Z każ­dym dniem wyglą­dasz coraz gorzej.

Książę nie odpo­wie­dział. Do celi weszli także inni męż­czyźni. Trzech, nie licząc tego, który mówił.

– Skoro masz mieć gościa, to lepiej, żeby­śmy cię obmyli – kon­ty­nu­ował przy­ja­zny głos pra­wie bez chwili prze­rwy.

Bru­talne ręce roz­pięły kaj­dany. Książę był skon­ster­no­wany. Nie myto go, odkąd tra­fił do lochów. Może to była jakaś sztuczka? A może wresz­cie sta­nie przed obli­czem cesa­rza?

Wiel­kie łap­ska chwy­ciły go za ramiona. Pocią­gnęły go do przodu, a potem pchnęły na kolana. Szorst­kie szmaty tarły jego nagie ciało. Nie­ba­wem nie­wi­doczne dło­nie zaczęły przy­ci­nać mu zarost. Kilka minut póź­niej pro­sta brzy­twa prze­su­nęła się po policz­kach.

Przy­trzy­my­wało go dwóch męż­czyzn, po jed­nym z każ­dego boku, co pod­su­nęło księ­ciu myśl, jak mógłby ich zaata­ko­wać. Gdyby posłu­żył się nogami i ude­rzył w ich kolana, a potem dorwałby brzy­twę, zdo­łałby dorzu­cić cztery trupy na swoje konto. Odkąd go uwię­ziono, zabił już sze­ściu straż­ni­ków.

Nie. Nawet gdyby poko­nał tych męż­czyzn, bez wzroku ni­gdy nie zdo­łałby uciec z lochów. Za to mógłby zaprze­pa­ścić audien­cję u Mal­dora. Książę zadrżał. Wielu jego naj­lep­szych ludzi i naj­bliż­szych przy­ja­ciół oddało życie, a on – mimo ich ofiary – zawiódł. Jego jedyną szansą na odku­pie­nie było sta­nąć przed cesa­rzem.

– Wyda­jesz się dzi­siaj wyjąt­kowo potulny. Czyż­byś wresz­cie posta­no­wił zostać wzor­co­wym więź­niem?

W myślach księ­cia poja­wiły się kąśli­wie ripo­sty. Od tak dawna mąciło mu się w gło­wie, że teraz kusiło go, by odpo­wie­dzieć. Nie, nawet jeśli wyda­wało mu się, że myśli kla­row­nie, i choćby to pyta­nie było nie­winne, to, jeżeli zła­mie zasadę mil­cze­nia, w końcu oprawcy zmu­szą go do zdra­dze­nia tajem­nic. Miał do prze­ka­za­nia tylko jedno słowo i wypo­wie je w obec­no­ści Mal­dora.

– Gotowy na spa­cer?

Męż­czyźni sto­jący po bokach pomo­gli księ­ciu wstać, a potem wypro­wa­dzili go z celi. Szedł, powłó­cząc nogami. Jak zawsze, bra­ko­wało mu oczu, ale z całą deter­mi­na­cją badał oto­cze­nie pozo­sta­łymi zmy­słami, zwra­ca­jąc uwagę na kie­ru­nek i tem­pe­ra­turę ciągu powie­trza, aku­stykę kory­ta­rza, zapa­chy zgni­li­zny i pło­ną­cych pochodni.

Po pew­nym cza­sie usły­szał, że otwie­rają się drzwi, i wszedł do jakie­goś pomiesz­cze­nia. Eskorta zmu­siła go do uklęk­nię­cia, nakła­da­jąc mu okowy na kostki i nad­garstki, a potem zamy­ka­jąc ciężki, żela­zny koł­nierz na szyi. Straż­nicy wyszli bez słowa. A przy­naj­mniej część z nich. Jeden lub kilku mogło zostać pota­jem­nie.

Mijały minuty. Godziny. W końcu drzwi celi otwo­rzyły się i znowu zamknęły.

– Naresz­cie ponow­nie się spo­ty­kamy – roz­legł się zna­jomy głos.

Dreszcz prze­biegł księ­ciu po ple­cach. Mal­dor odwie­dził Tren­si­co­urt wiele lat temu, pró­bu­jąc wyne­go­cjo­wać sojusz. Jako mały chło­piec książę stu­dio­wał każdy ruch tego czło­wieka – czło­wieka, który zda­niem jego ojca był bar­dzo nie­bez­pieczny.

– Obie­ca­łem, że pew­nego dnia uklęk­niesz przede mną – rzu­cił oschłym tonem cesarz.

Książę poru­szył ramio­nami – dość, żeby łań­cu­chy zabrzę­czały.

– Ow­szem, wolał­bym, abyś z wła­snej woli oka­zał mi sza­cu­nek – dodał cesarz. – Może i na to przyj­dzie czas. Rozu­miem, że zapo­mnia­łeś języka w gębie.

Książę się zawa­hał. Musiał mieć pew­ność. Poznał to słowo mocy ogrom­nym kosz­tem. Cesarz nie miał prawa podej­rze­wać, że książę znał wszyst­kie sylaby. W prze­ciw­nym wypadku ni­gdy nie zja­wiłby się oso­bi­ście. Tylko czy to nie była jakaś sztuczka? Czy mówca nie pod­szy­wał się pod cesa­rza? Książę wie­dział, że będzie miał tylko jedną szansę.

– Nie widzia­łem potrzeby, by zwra­cać się do two­ich pod­wład­nych – powie­dział książę zasko­czony, jak chra­pli­wie i słabo zabrzmiał jego wła­sny głos.

– Następca tronu Tren­si­co­urt mówi! – wykrzyk­nął Mal­dor. – Wdy­cha­łeś żrącą sub­stan­cję, więc już zaczą­łem podej­rze­wać, że stra­ci­łeś zdol­ność arty­ku­ło­wa­nia. Doprawdy masz żela­zny cha­rak­ter. Gdy­bym wie­dział, że potrze­bu­jesz jedy­nie mojej obec­no­ści, odwie­dził­bym cię wcze­śniej.

Jeśli to był impo­stor, to naprawdę świetny.

– Co cię spro­wa­dza do lochów?

Cesarz się zawa­hał.

– Zja­wi­łem się, żeby świę­to­wać koniec moich zmar­twień.

– Masz jesz­cze wiele kró­lestw do pod­bi­cia – zapro­te­sto­wał książę. – Ja jestem tylko poje­dyn­czym czło­wie­kiem.

– Zwor­ni­kiem kon­struk­cji – mruk­nął cesarz. – Wystar­czy go usu­nąć, żeby całość się zawa­liła.

– Są jesz­cze inni – upie­rał się książę. – Przyj­dzie czas, że oni powstaną.

– Mówisz, jakby już było po tobie. – Mal­dor się zaśmiał. – Przy­ja­cielu, ni­gdy nie zamie­rza­łem cię zabi­jać. Chcia­łem tylko udo­wod­nić, że nie możesz mi się prze­ciw­sta­wić, a do tego potrze­bo­wa­łem po pro­stu cię poko­nać. Boli mnie twój widok w tym sta­nie. Wolał­bym odziać cię w strojne szaty i opa­trzyć twe rany. Jak zapewne pamię­tasz, już kie­dyś ofia­ro­wa­łem ci przy­jaźń. Nie dość, że ją odrzu­ci­łeś, to jesz­cze pod­ją­łeś walkę prze­ciwko mnie i pod­ju­dza­łeś innych, by uczy­nili to samo.

– Ni­gdy nie pozy­skasz mojej lojal­no­ści.

– Żałuję, że nie jesteś roz­sądny – ubo­le­wał cesarz. – Dosko­nale zdaję sobie sprawę, że nie dorów­nuje ci żaden z moich sług. Mógł­byś być moim głów­nym przy­bocz­nym. Uczy­nił­bym cię lor­dem Tren­si­co­urt, a nawet wię­cej: mógł­byś swo­bod­nie rzą­dzić niczym król pod każ­dym wzglę­dem prócz tytułu. Mógł­bym zwró­cić ci wzrok, prze­dłu­żyć życie. Mógł­byś doko­nać wiele dobrego.

– A cały Lyrian zna­la­złby się pod twoim zwierzch­nic­twem – odparł książę. – Skąd mam wie­dzieć, że to naprawdę ty? Stra­ci­łem oczy.

– Z pew­no­ścią pozna­jesz mój głos – odparł z roz­ba­wie­niem cesarz.

– Wiele lat temu roz­ma­wia­łeś ze mną w salo­nie Tren­si­co­urt. Poka­za­łem ci zabawkę.

– Zaczy­namy bawić się w zagadki?

– Pamię­tasz tę zabawkę?

– Nakrę­cana karu­zela z wyj­mo­wa­nymi koni­kami. Wyją­łeś z karu­zeli ema­lio­wa­nego konika, jak mi się zdaje, w więk­szo­ści nie­bie­skiego, i popro­si­łeś, żebym się z tobą poba­wił.

Książę ski­nął głową. Tylko cesarz mógł znać te szcze­góły. Kto inny by o nich sły­szał. Książę pra­wie bez chwili pauzy wypo­wie­dział Słowo, które trzy­mał w tajem­nicy od chwili uwię­zie­nia. Poczuł jego moc, gdy opu­ściło jego usta, praw­dziwe edo­mic­kie słowo-klucz.

Książę cze­kał w ciem­no­ściach.

– Cóż za prze­dziwny okrzyk – zauwa­żył cesarz.

Prze­ra­że­nie i kon­ster­na­cja wypro­wa­dziły księ­cia z rów­no­wagi. To słowo powinno być zgubą cesa­rza! Gorącz­kowo pró­bo­wał je sobie przy­po­mnieć, ale wypo­wie­dze­nie go na głos spra­wiało, że zni­kało z pamięci.

– Wyglą­dasz na zatro­ska­nego – rzu­cił Mal­dor.

– To słowo powinno było cię znisz­czyć – szep­nął książę, gdy umarły w nim resztki deter­mi­na­cji, a jego wewnętrzny świat skur­czył się do zim­nego zakątka, w któ­rym pozo­stały tylko popioły nadziei.

Cesarz się roze­śmiał.

– Dajże spo­kój, mój nie­złomny książę, z pew­no­ścią nie mogłeś wie­rzyć, że nie jestem świa­dom celu two­jej misji! W rze­czy samej, roz­ma­wiamy, ale nie bez­po­śred­nio. Korzy­stam z pośred­nika. W końcu bycie czar­no­księż­ni­kiem powinno wią­zać się z pew­nymi dobro­dziej­stwami! Mój emi­sa­riusz mówi z moją modu­la­cją i z łatwo­ścią możemy poro­zu­mie­wać się na odle­głość. Ponie­waż jed­nak nie jest mną, owo nie­bez­pieczne słowo nie może wpły­nąć na żad­nego z nas. A teraz, kiedy stra­ci­łeś swą ostat­nią broń, czy roz­wa­żysz moją pro­po­zy­cję?

– Ni­gdy – szep­nął książę.

Zostało mu tylko to jedno – ni­gdy nie pozwoli, by cesarz skło­nił go do zmiany stron. Przy­naj­mniej tyle był winien wszyst­kim, któ­rzy w niego wie­rzyli.

– Jestem pod wiel­kim wra­że­niem faktu, że nauczy­łeś się Słowa – kon­ty­nu­ował cesarz. – Ty jesteś pierw­szym. Dawno temu obie­ca­łem sobie, że ten, kto nauczy się Słowa, zosta­nie zapro­szony do naj­ści­ślej­szego kręgu moich współ­pra­cow­ni­ków. Nie masz innego wyboru. Nie giń bez powodu. Dal­szy opór nic ci nie da. Współ­pra­cuj ze mną, a na­dal będziesz mógł doko­nać wiele dobrego. Tym razem odpo­wiedz z namy­słem, bo nie otrzy­masz następ­nej szansy. W końcu dopiero co pró­bo­wa­łeś mnie zabić. A wstępne zapo­zna­nie się z mymi gościn­nymi lochami było łagodne w porów­na­niu z grozą, która jesz­cze cię czeka.

Książę spu­ścił głowę i przez chwilę mil­czał. Tyle pla­nów, zręcz­nych manew­rów, śmia­łych alian­sów, szczę­śli­wych ucie­czek o włos od klę­ski – a on zawiódł! Wypo­wie­dział Słowo przed przy­nętą! Nawet prze­wi­dział taką moż­li­wość, lecz osta­tecz­nie Mal­dor go prze­chy­trzył i znisz­czył, jak czy­nił nie­odmien­nie ze wszyst­kimi wro­gami. Książę szu­kał w sobie nadziei lub wiary, ale niczego nie zna­lazł. Być może powi­nien pogo­dzić się z tym co nie­unik­nione. Nie był pewien, jak długo jesz­cze zdoła zacho­wać jasność umy­słu w tym miej­scu.

Uniósł głowę.

– Ni­gdy nie będę ci słu­żył. Poko­na­łeś mnie, lecz ni­gdy mnie nie kupisz.

Był winien te słowa tym, któ­rzy za niego zgi­nęli. Był winien te słowa samemu sobie. Zostać znisz­czo­nym to jedno, a on przy­naj­mniej się nie pod­dał.

– Dobrze więc. Byłeś naj­lep­szym z moich adwer­sa­rzy, to muszę ci przy­znać. Wiedz jed­nak, że tu zosta­niesz zła­many. Możesz liczyć na mój podziw, ale nie na litość.

Roz­legł się dźwięk odda­la­ją­cych się kro­ków i drzwi zatrza­snęły się z osta­tecz­no­ścią, z jaką opada płyta gro­bowca.ROZ­DZIAŁ 2

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy

Jason przez dłuż­szą chwilę prze­dzie­rał się bra­wu­rowo przez listo­wie, to rzad­sze, to gęst­sze, i w końcu zatrzy­mał się, czu­jąc zmę­cze­nie w nogach. Przy­kuc­nął i zaczął bacz­nie nasłu­chi­wać, a w gło­wie dud­niło mu w rytm bicia serca. Albo nikt za nim nie podą­żał, albo jego prze­śla­dowcy poru­szali się cicho jak ninja. Na wszelki wypa­dek prze­biegł jesz­cze kawa­łek, aż kolka w boku i brak odde­chu zmu­siły go w końcu do odpo­czynku. Zgiął się wpół, opie­ra­jąc ręce na kola­nach, ale na­dal nie sły­szał niczego, co świad­czy­łoby o pościgu.

Usiadł na ziemi i oparł plecy o chro­po­waty pień drzewa, cicho dysząc. W jakim miej­scu ludzie wiwa­to­wa­liby na widok muzy­ków spa­da­ją­cych ze śmier­tel­nie nie­bez­piecz­nego wodo­spadu? Czy naprawdę wła­śnie kogoś zastrze­lił z łuku?

Zamknął oczy, scho­wał twarz w dło­niach i spró­bo­wał siłą woli zmu­sić się do prze­bu­dze­nia. Dopóki miał zamknięte oczy, mógł być wszę­dzie. Nie­przy­tomny w szpi­tal­nym łóżku. Ogłu­szony na sztucz­nej mura­wie w bok­sie. Tyle że na­dal czuł pień pod ple­cami i na­dal sły­szał cyka­nie owa­dów.

Per­ku­si­sta zmie­rzał ku pew­nej śmierci w wodach ogrom­nego wodo­spadu. Czy to miało zna­cze­nie, że strzała tra­fiła go w ramię na kilka sekund przed samo­bój­czym sko­kiem? Jason zazgrzy­tał zębami. Nie miał dość wprawy w strze­la­niu, więc mie­rzył za nisko. To jesz­cze nie czy­niło z niego kry­mi­na­li­sty, prawda? Jedy­nie bez­na­dziej­nego ratow­nika. W końcu pró­bo­wał pomóc ludziom, któ­rzy już byli ska­zani na śmierć. Zga­dza się?

Praw­dzi­wym kry­mi­na­li­stą był ten drań, który prze­ciął linę. Jason nie mógł uwie­rzyć, że czło­wiek z ekipy ratow­ni­czej nie zawa­hał się odciąć tych wszyst­kich ludzi. Wła­ści­wie ich zabił.

Jaso­nowi zadrżały ręce. Noc było chłodna, a w mokrym kom­bi­ne­zo­nie bar­dziej marzł. Spo­licz­ko­wał się. Uszczyp­nął się w rękę. Odczu­cia wyda­wały się zupeł­nie praw­dziwe.

Mając dość tego, że sie­dzi i się trzę­sie, wstał i odszedł cięż­kim kro­kiem od rzeki. Huk wodo­spadu powoli prze­szedł w cichy syk.

Pod­łoże się wzno­siło. Jason roz­glą­dał się za schro­nie­niem. W pół­mroku lasu czas wlókł się w nie­skoń­czo­ność. Po godzi­nie albo dwóch, kiedy kom­bi­ne­zon wyda­wał się już nieco such­szy, a długi spa­cer wymę­czył Jasona, chło­piec zde­cy­do­wał się wśli­zgnąć pod gęsty krzak. Zaro­śla pach­niały tro­chę jak odświe­żacz powie­trza w kształ­cie cho­inki w samo­cho­dzie taty. Jason nie sły­szał już wodo­spadu.

Oparł głowę na zgię­tej ręce i zaci­snął zęby, żeby prze­stać nimi szczę­kać. Odkrył, że kiedy zgar­nął wokół sie­bie liście, zwi­nął się w kłę­bek i prze­stał się wier­cić, wresz­cie zro­biło mu się tro­chę cie­plej.

Naprawdę mógł przejść do jakiejś innej rze­czy­wi­sto­ści? Na tę myśl zady­go­tał. Jak wróci do domu? Nie widział żad­nego śladu drogi powrot­nej przy drze­wie, z któ­rego wyszedł. Żad­nego migo­czą­cego por­talu pro­wa­dzą­cego do wymiaru, w któ­rym znaj­do­wał się jego dom. Gdzie ma zacząć szu­kać drogi powrot­nej? A jeśli nie ma powrotu? Czy to zda­rzyło się już komuś wcze­śniej?

Jason wyjął tele­fon komór­kowy. Poświata z ekranu roz­świe­tliła ciemny krzew. Naj­wy­raź­niej tele­fon prze­trwał kąpiel w base­nie hipo­po­tama. Jason nie zdzi­wił się, widząc, że nie ma zasięgu. Nie zadzwoni do domu. Miał jedną nie­ode­braną wia­do­mość. Naj­pew­niej od mamy, która go upo­mi­nała. Otwo­rzył wia­do­mość.

„Pro­szę, odbierz. Nawet jeśli wolisz zlek­ce­wa­żyć moje zda­nie, na­dal cię kocham”.

Łzy napły­nęły mu do oczu. Zupeł­nie opacz­nie go zro­zu­miała! On po pro­stu chciał, żeby nie pró­bo­wała wtrą­cać się do jego toku nauki.

Wcze­śniej tego dnia wyrwało mu się nie­opatrz­nie, że czeka go spraw­dzian z bio­lo­gii i musi przy­go­to­wać pracę z angiel­skiego. Rodzice nie­wiele wie­dzieli o jego nawy­kach, jeśli idzie o naukę, głów­nie dla­tego, że regu­lar­nie przy­no­sił do domu naprawdę dobre oceny, więc nie musieli spe­cjal­nie się mar­twić. Jed­nakże od czasu do czasu mama posta­na­wiała poba­wić się w rodzica. Powie­działa mu, że nie powi­nien iść tre­no­wać odbić, jeśli ma do odro­bie­nia pracę domową. Pró­bo­wał wytłu­ma­czyć, że ma to wszystko roz­pla­no­wane, ale ona się uparła. Wobec tego po pro­stu wyszedł i poje­chał na rowe­rze potre­no­wać mimo jej pro­te­stów, nie przej­mu­jąc się karą, jaka może go za to cze­kać.

Dla­czego był taki uparty? Pró­bo­wała dodzwo­nić się do niego, a on nie odbie­rał. Tak go wła­śnie zapa­mięta? Jako nie­wdzięcz­nego, nie­po­słusz­nego palanta? Na tę myśl aż mu się zaci­snął żołą­dek. Czy ta krótka wia­do­mość to jego ostatni kon­takt z rodziną?

Poczuł, jak wzbiera w nim fru­stra­cja i strach, i odru­chowo zaci­snął dło­nie w pię­ści. Rozej­rzał się wokół po pustym lesie, mając ochotę wrza­snąć, ude­rzyć w coś. Jak mógł tu ugrzę­znąć, w tym zwa­rio­wa­nym miej­scu, tak daleko od wszyst­kich, któ­rych znał?

Jason pomy­ślał o swoim psie, Cie­niu, trzy­let­nim labra­do­rze. Kto go będzie kar­mił? Wypro­wa­dzał? Kto będzie mu rzu­cał znisz­czoną, starą piłeczkę teni­sową? Rodzice ni­gdy nie chcieli mieć psa. Żeby go dostać, Jason obie­cał, że weź­mie na sie­bie wszel­kie zwią­zane z psem obo­wiązki. Tre­so­wał go, z pie­nię­dzy za kosze­nie traw­ni­ków i mycie samo­cho­dów zapła­cił za sofę, którą Cień pogryzł. Z odda­niem sprzą­tał po psie, kąpał go, bawił się z nim, wędro­wał z nim po lasach. Wąt­pił, czy rodzice wie­dzieli, ile Cień je, gdzie lubi być dra­pany czy choćby, gdzie szu­kać jego smy­czy. Jeśli Jason ni­gdy nie odnaj­dzie drogi do domu, Cień może na tym ucier­pieć bar­dziej niż inni!

– Halo! – zawo­łał, cho­ciaż wie­dział, że to nie ma sensu. – Chcę wró­cić do domu! Halo! Halo!

Zamru­gał, powstrzy­mu­jąc łzy i pró­bu­jąc zapa­no­wać nad emo­cjami. To wszystko nie miało sensu, ale musiał się uspo­koić; musiał to wszystko roz­gryźć, jeśli miał kie­dy­kol­wiek ponow­nie zoba­czyć przy­ja­ciół, rodzi­ców i resztę rodziny.

Wziął głę­boki wdech i przej­rzał pozo­stałe wia­do­mo­ści. Było ich tylko pięć. Cztery to była krótka, durna wymiana zdań z Mat­tem. Jedna była od Tima, który zapra­szał go na tre­ning w bok­sie. Jason był naprawdę dobry w kaso­wa­niu wia­do­mo­ści. Teraz żało­wał, że nie ma niczego wię­cej do czy­ta­nia. Bate­ria roz­ła­do­wy­wała się, więc po raz ostatni prze­czy­tał wia­do­mość od mamy, a potem zamknął tele­fon.

Zaci­snął powieki. Musiał odpo­cząć. Miał nadzieję, że rano, wypo­częty i z roz­ja­śnio­nymi myślami spoj­rzy na sytu­ację z lep­szej per­spek­tywy.

W domu, kiedy nie mógł zasnąć, leżał w łóżku, cze­ka­jąc, aż na świe­cą­cym ekra­nie zegara cyfro­wego poja­wią się okre­ślone układy cyfry, w tym tak cha­rak­te­ry­styczne, jak 11:11, 11:22, 11:24, 12:12, 12:21 i jego ulu­bione – 12:34 i 12:48. Tu nasłu­chi­wał noc­nych odgło­sów: spo­ra­dycz­nego pohu­ki­wa­nia sów, trze­potu skrzy­deł lub sze­le­stu liści od czasu do czasu, szme­rów i cyka­nia owa­dów. Prze­su­nął się, pró­bu­jąc zna­leźć wygodną pozy­cję. Kiedy już się mar­twił, że ni­gdy nie zaśnie…

…obu­dził się, gdy świa­tło sło­neczne prze­są­czało się przez listo­wie. Zamru­gał i w gło­wie mu się zakrę­ciło na widok nie­zna­jo­mej oko­licy. Natych­miast powró­ciły do niego wyda­rze­nia poprzed­niego dnia i zacią­żyły kamie­niem na sercu. W głębi duszy miał nadzieję, że obu­dzi się w łóżku szpi­tal­nym. Czy czło­wiek może zasnąć we śnie i obu­dzić się, gdy sen na­dal trwa?

Jason usiadł, zauwa­ża­jąc, że kom­bi­ne­zon na­dal ma odro­binę wil­gotny. W świe­tle dnia dostrzegł, że nie­które z ota­cza­ją­cych drzew były poro­śnięte gęstym, fio­le­to­wym mchem obsy­pa­nym maleń­kimi, bia­łymi kwia­tusz­kami. Pobli­ski krzew miał dłu­gie, skrę­cone jak kor­ko­ciąg liście. Wska­zówki były sub­telne, ale Jason wie­dział, że z pew­no­ścią nie znaj­duje się w pobliżu mia­steczka Vista w sta­nie Kolo­rado. Instynkt krzy­czał, że znaj­duje się z dala od domu, z dala od wła­ści­wego mu miej­sca. Wię­cej: sądząc po ubra­niach, jakie nosili ludzie znad wodo­spadu, moż­liwe, że zna­lazł się nawet z dala od wła­ści­wego mu czasu.

Zesztyw­niałe mię­śnie zapro­te­sto­wały, gdy Jason wstał. Roz­tarł bok, w który przez całą noc wbi­jał mu się kamień. Szcze­gól­nie obo­lałe miał mię­śnie pod prawą łopatką. Pomy­ślał, że to pew­nie efekt napi­na­nia łuku poprzed­niego wie­czoru.

Wes­tchnął. Przez drzewa rosnące wokół i zasła­nia­jące widok, nie wie­dział, w któ­rym kie­runku ma iść. Malutki żółty pta­szek z czar­nymi cęt­kami zaświer­go­tał na gałęzi. Mały wachlarz z pió­rek zdo­bił mu tył głowy. Jason zawsze bar­dziej niż inni ludzie zwra­cał uwagę na zwie­rzęta, ale nie roz­po­znał tego gatunku ptaka.

Z rękami na bio­drach roz­wa­żył moż­li­wo­ści. Gdzie­kol­wiek był, śmierć w dzi­czy pozo­sta­wała real­nym zagro­że­niem, jeśli Jason nie podej­mie żad­nych dzia­łań. Myśląc o ludziach, któ­rych widział nad wodo­spa­dem, uznał, że gdzieś w oko­licy musi znaj­do­wać się mia­steczko.

Czu­jąc coraz więk­szy głód, skrę­cił w stronę wscho­dzą­cego słońca. Wkrótce doszedł do potoku, wystar­cza­jąco wąskiego, żeby dało się przez niego prze­sko­czyć. Pomy­ślał, że gdyby chciał, mógłby dojść z bie­giem potoku do rzeki. Tłum powi­nien się już rozejść.

Przy­kuc­nął w miej­scu, gdzie woda spa­dała z małej skal­nej półki. Wyglą­dała na czy­stą, ale powstrzy­mał chęć, żeby się jej napić, bo mógłby się od tego roz­cho­ro­wać.

Posta­no­wił iść wzdłuż stru­mie­nia. Wtedy, gdyby zaczął umie­rać z pra­gnie­nia, zawsze mógł zary­zy­ko­wać zatru­cie bak­te­riami, przy oka­zji ratu­jąc sobie życie. Posta­no­wił jed­nak pójść naj­pierw w górę potoku, ponie­waż rzekę uznał za pechowe miej­sce.

Nie prze­szedł wiele, kiedy dotarł do sadzawki, z któ­rej brał począ­tek stru­mień. Rozej­rzał się po oko­licy i onie­miał, dostrze­ga­jąc mię­dzy drze­wami wielki budy­nek zbu­do­wany w cało­ści z cęt­ko­wa­nego gra­nitu. Szczyt budowli oka­lał fryz przed­sta­wia­jący wal­czą­cych męż­czyzn – żoł­nie­rzy pie­choty uzbro­jo­nych we włócz­nie i tar­cze, któ­rzy sta­wiali czoło uzbro­jo­nym jeźdź­com na rydwa­nach. Pozba­wione okien ściany z ide­al­nie dopa­so­wa­nych blo­ków kryły się za roz­licz­nymi, żłob­ko­wa­nymi kolum­nami. Potężne kamienne posągi stały po obu stro­nach ciągu sze­ro­kich, kamien­nych stopni pro­wa­dzą­cych do mosięż­nych drzwi wbu­do­wa­nych w zwień­czoną łukiem niszę. Całość przy­wo­dziła na myśl wymyślne muzeum. Tyle że ta ogromna kon­struk­cja stała pośrodku lasu i nie pro­wa­dziła do niej żadna dostrze­galna droga czy nawet ścieżka.

Jaso­nowi ulżyło na widok dowodu ist­nie­nia cywi­li­za­cji i pośpiesz­nie wspiął się po scho­dach. Zawa­hał się przy drzwiach. Może to był ogromny gro­bo­wiec? Ta myśl spra­wiła, że nagle zamarł. Czy naprawdę chciał wejść do mau­zo­leum na pust­ko­wiu?

Zła­pał mosiężną klamkę, szarp­nął cięż­kie drzwi i z ulgą odkrył, że nie są zamknięte na zamek – z ulgą, bo kto by zosta­wił gro­bo­wiec otwarty? Pocią­gnął drzwi i otwo­rzył je sze­roko.

Kiedy Jason wszedł do środka, stary męż­czy­zna w fio­le­to­wym kape­lu­szu o kształ­cie okla­płego grzyba pod­niósł wzrok znad wiel­kiego, drew­nia­nego biurka. Na kości­stym nosie opie­rały mu się wiel­kie oku­lary w dru­cia­nej oprawce i z dwu­ogni­sko­wymi soczew­kami. Odchy­lił głowę i spoj­rzał na Jasona oczami o powięk­szo­nych tęczów­kach. Skóra pod jego oczami opa­dała głę­bo­kimi żło­bie­niami.

– Wielka Matko Wie­dzy – szep­nął.

– Dzień dobry – powie­dział Jason z ulgą, że zna­lazł praw­dziwą i nie­roz­gnie­waną osobę.

Męż­czy­zna wstał i obszedł biurko. Jego fio­le­towe pumpy paso­wały do kape­lu­sza i roz­dy­mały się jak balony na wyso­ko­ści ud. Przy butach poły­ski­wały błysz­czące sprzączki.

– Witam, Poszu­ki­wa­czu Wie­dzy – wyre­cy­to­wał z powagą męż­czy­zna. – Z pew­no­ścią przy­by­łeś z daleka i znio­słeś wiele tru­dów, by zasłu­żyć na prawo stu­dio­wa­nia w Skarb­nicy Wie­dzy. Nie­wielu ma odwagę przy­być tutaj, i dość umie­jęt­no­ści, by odna­leźć ten nie­zwy­kły gmach.

– Chyba rze­czy­wi­ście jestem z daleka. I zde­cy­do­wa­nie cie­szę się, że pana widzę.

Star­szy męż­czy­zna zatarł dło­nie.

– W tej deka­dzie jesteś pierw­szym dziel­nym poszu­ki­wa­czem przy­gód, który zwy­cię­sko dotarł do tych świę­tych kory­ta­rzy oświe­ce­nia. Doprawdy, musisz być poszu­ki­wa­czem, któ­rym kie­ruje prze­możny głód wie­dzy. Zbyt długo oby­wa­łem się bez nowego towa­rzy­stwa. Bądź łaskaw zaszczy­cić mnie opo­wie­ściami z twej podróży.

Jason zamru­gał zasko­czony i podra­pał się z zakło­po­ta­niem po policzku.

– Nikt pana nie odwie­dza? Dopiero co widzia­łem grupę ludzi przy wodo­spa­dzie nie­da­leko stąd.

Sta­rzec skrzy­wił się w zadu­mie.

– Miej­scowi zbli­żają się do skarb­nicy rów­nie rzadko, jak do wodo­spadu. Musiała nada­rzyć się jakaś spe­cjalna oka­zja.

Jason nie rwał się do opo­wia­da­nia o wypadku z tra­twą.

– Chyba tak. Mówi pan, że chce usły­szeć moją histo­rię? Cóż, połknął mnie hipo­po­tam. Tylko że nie zna­la­złem się w hipo­po­tamie. Wylą­do­wa­łem w drze­wie. A potem po pro­stu dotar­łem tutaj.

Męż­czy­zna zmru­żył oczy za oku­la­rami.

– Wolisz mówić zagad­kami. Dobrze więc, zasłu­ży­łeś sobie na to, by pozo­stać zagad­ko­wym. Jestem Bri­do­nus Keplin Dun­scrip Garo­ni­cum Dzie­wiąty, depo­zy­ta­riusz wie­dzy. Jestem straż­ni­kiem zgro­ma­dzo­nej tu wie­dzy. Czym mogę słu­żyć?

Jason przyj­rzał mu się w zamy­śle­niu.

– Nikt nie zja­wił się tutaj od dekady?

– Jesteś pierw­szy od dzie­się­ciu lat.

– Co pan pora­bia całymi dniami?

Sta­rzec prze­krzy­wił głowę.

– Zaj­muję się archi­wami. Opie­kuję się wie­dzą. Każdy tom jest ska­ta­lo­go­wany w mojej gło­wie. – Popu­kał się dłu­gim pal­cem w skroń.

– Czyli jest pan biblio­te­ka­rzem.

Sta­rzec spu­ścił na chwilę wzrok.

– Wolę okre­śle­nie depo­zy­ta­riusz wie­dzy.

– Pro­szę posłu­chać, nazy­wam się Jason i zna­la­złem się tutaj przy­pad­kiem, cho­ciaż wygląda na to, że nie­któ­rzy robią co w ich mocy, by odna­leźć to miej­sce. Rozu­miem, czemu im to tro­chę zaj­muje, skoro ta budowla znaj­duje się pośrodku niczego. Może mi pan powie­dzieć, gdzie jestem?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy miał taką minę, jakby był w roz­terce.

– Jesteś w Skarb­nicy Wie­dzy – wyja­śnił z waha­niem.

– Nie, pytam bar­dziej ogól­nie. O ten świat. Nazywa się jakoś?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy pochy­lił się, uno­sząc gwał­tow­nie brwi.

– Świat?

– Sły­szał pan kie­dyś o Kolo­rado?

– Nie.

– Ale mówi pan po angiel­sku.

– Natu­ral­nie. Więk­szość ludzi mówi w języku wspól­nym.

– Wie pan, skąd się wziął angiel­ski?

– Oczy­wi­ście: ze świata Poza. Zada­jesz podej­rzane pyta­nia, wędrow­cze.

– Czyżby? – Jason się zaśmiał. – Na moim miej­scu też by pan je zada­wał. Z tego, co wiem, może pan być halu­cy­na­cją, czę­ścią zwa­rio­wa­nego snu, który nie chce się skoń­czyć.

– Rozu­miem – odparł depo­zy­ta­riusz wie­dzy. – Jesteś filo­zo­fem.

– Nie, w jakiś spo­sób prze­do­sta­łem się tu z mojego świata. Wylą­do­wa­łem w tutej­szych lasach. Pocho­dzę z tego samego miej­sca co język angiel­ski.

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy nagle spoj­rzał z rezerwą.

– Poza­świa­to­wiec?

– Moż­liwe, skoro mówi pan, że angiel­ski pocho­dzi ze świata Poza. Czę­sto zja­wiają się tutaj ludzie z mojego świata?

– Już nie – odparł scep­tycz­nie depo­zy­ta­riusz wie­dzy.

– Wie pan, jak mogę wró­cić?

Męż­czy­zna uśmiech­nął się do Jasona.

– Pro­szę, nie mów już ani słowa. Prze­by­łeś długą drogę do tego sank­tu­arium, żeby po pro­stu ze mnie zakpić? Kto cię do tego namó­wił? Może mój syn?

– Pan myśli, że żar­tuję?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy oparł pię­ści na bio­drach.

– Chcesz, żebym uwie­rzył, że pierw­szy od wielu dzie­się­cio­leci Poza­świa­to­wiec, który odwie­dził Lyrian, zja­wił się aku­rat w Skarb­nicy Wie­dzy? Może i jestem znany z naiw­no­ści, młody wędrow­cze, ale i ona ma swoje gra­nice.

Jason zła­pał się za głowę.

– Nie mogę w to uwie­rzyć. Wygląda pan jak ktoś, kto mógłby mi pomóc, gdyby mi zaufał.

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy uśmiech­nął się cie­plej, jakby świet­nie bawił się absur­dal­no­ścią sytu­acji, gdy Jason pozo­stał w swo­jej roli, cho­ciaż go zde­ma­sko­wano.

– Dość tych bzdur. Z pew­no­ścią zja­wi­łeś się tutaj nie tylko po to, by spła­tać mi figla?

– Ten świat nazywa się Lyrian?

Poiry­to­wany depo­zy­ta­riusz wie­dzy nie odpo­wie­dział.

– Gdzie znaj­duje się naj­bliż­sze mia­sto?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy zdjął oku­lary i potarł oczy.

– Jak dosko­nale wiesz, nie ma żad­nych osie­dli w tej oko­licy. Naj­bliż­sze mia­sto znaj­duje się dwa dni drogi stąd.

– To dla­czego dzie­siątki ludzi oglą­dały muzy­ków rzu­ca­ją­cych się z pobli­skiego wodo­spadu?

– Rzadko kiedy zawra­cam sobie głowę wyda­rze­niami roz­gry­wa­ją­cymi się poza tymi murami.

Jason pogrze­bał w kie­szeni i wyjął klu­cze. Z łań­cuszka przy klu­czach zwie­szał się mały lase­rowy wskaź­nik. Jason przy­ci­snął guzik i na ścia­nie poja­wiła się czer­wona kro­peczka.

– Widział pan kie­dyś laser?

– Cóż za cie­kawy przy­rząd. – W gło­sie depo­zy­ta­riu­sza wie­dzy znowu poja­wiło się szczere zain­te­re­so­wa­nie.

Jason pod­cią­gnął nie­bie­skawą nogawkę kom­bi­ne­zonu.

– Pro­szę spoj­rzeć na moje buty. Sądząc po tym, jakie stroje zoba­czy­łem u ludzi nad wodo­spa­dem, ni­gdy nie widział pan podob­nych butów.

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy pochy­lił się, mru­żąc oczy.

– Nie­zwy­kłej roboty obu­wie.

Jason pokle­pał się po kie­sze­niach.

– Więk­szość rze­czy zosta­wi­łem w szatni, ale domy­ślam się, że mój strój też nie jest typowy.

– Zga­dza się.

– Cóż, a ja ni­gdy nie widzia­łem kape­lu­sza, który byłby podobny do pań­skiego. Mówię panu, to może brzmieć dla pana rów­nie dziw­nie, jak wydaje się mnie, ale naprawdę nie jestem stąd.

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy zło­żył ręce, pro­stu­jąc palce wska­zu­jące i opie­ra­jąc je o spierzch­nięte usta.

– Poja­wie­nie się Poza­świa­towca byłoby wiel­kiej wagi nowiną. Był­bym głup­cem, wie­rząc, że to moż­liwe. Sta­rym głup­cem, który powi­nien wie­dzieć swoje. A jed­nak spra­wi­łeś, że się zawa­ha­łem.

– Świet­nie. Mówi pan, że ma pan książki. Są tu jakieś książki, z któ­rych się dowiem, gdzie jestem?

– Oczy­wi­ście.

– A książka, która pomoże mi powró­cić do mojego świata?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy spio­ru­no­wał Jasona peł­nym podejrz­li­wo­ści spoj­rze­niem i zni­żył głos.

– Nie powi­nie­neś doma­gać się nie­roz­sąd­nych infor­ma­cji. Nie­za­leż­nie od tego, czy z cie­bie żar­tow­niś, czy wariat, obaj wiemy, że cesarz zabra­nia otwar­tych dys­ku­sji na takie tematy.

– I tu się pan myli – powie­dział Jason, cofa­jąc się do wyj­ścia. – Nie znam tutej­szych reguł. Nie pró­buję nikogo obra­zić, ale naj­wy­raź­niej cały czas wcho­dzę komuś na odcisk. Nic nie wiem o cesa­rzu. Jeżeli nie chce mi pan pomóc, to pójdę sobie, nie ma sprawy. Prze­pra­szam, że zawra­ca­łem głowę.

– Chwi­leczkę. – Depo­zy­ta­riusz wie­dzy przyj­rzał się uważ­nie Jaso­nowi. – Jak wspo­mnia­łem, goście zja­wiają się tu coraz rza­dziej. Naprawdę tak chęt­nie odwró­cisz się ple­cami do naj­więk­szego maga­zynu wie­dzy na tych zie­miach? Powiedzmy, że uwie­rzę w twoje sza­leń­cze roje­nia. Twier­dzisz, że nic nie wiesz o tym świe­cie. Znam pewną księgę, która dostar­czy ci solid­nych pod­staw.

– Pomoże mi wró­cić do domu?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy podra­pał się po bro­dzie pozna­czoną pla­mami wątro­bo­wymi ręką.

– Nie wiem, czy taką infor­ma­cję można zaleźć w jakiej­kol­wiek książce. Jeżeli jed­nak naprawdę jesteś obcy w Lyria­nie, ta dostar­czy ci fun­da­men­tów. Być może przy­wio­dła cię tutaj Ręka Opacz­no­ści. Chodź.

Jason wyszedł za depo­zy­ta­riu­szem wie­dzy z holu wej­ścio­wego, mija­jąc żłob­ko­wane kolumny i bro­date popier­sia w owal­nych niszach. Prze­szli dłu­gimi kory­ta­rzami zasta­wio­nymi wyso­kimi rega­łami z książ­kami. Na nie­któ­rych pół­kach leżały zwi­nięte zwoje, na innych ryte tabliczki. Jason zauwa­żył jedną półkę zasta­wioną książ­kami opra­wio­nymi w żelazo. Na innej znaj­do­wały się minia­tury wiel­ko­ści naparst­ków.

Chwilę klu­czyli po zasta­wio­nym książ­kami labi­ryn­cie, aż depo­zy­ta­riusz wie­dzy naka­zał Jaso­nowi gestem usiąść przy sze­ro­kim stole z ciem­nego cedru. Stę­ka­jąc, zdjął z półki ciężki, nie­bie­ski tom, tak wysoki, że pra­wie się­gał mu do pasa, i ze srebr­nymi lite­rami o wyszu­ka­nym kształ­cie wytło­czo­nymi na fron­cie okładki. Zatasz­czył książkę na stół. Nie dość, że była nad­zwy­czaj wysoka i sze­roka, to jesz­cze miała wiele cali gru­bo­ści. Jason prze­czy­tał tytuł.

_Skró­cona histo­ria Lyrianu_. Pod­pi­sy­wał się pod nią ktoś okre­ślony jako „Autor Nie­znany”.

– Żar­tuje pan – powie­dział Jason, doty­ka­jąc tomisz­cza.

– Ta książka może dostar­czyć ci pod­sta­wo­wej wie­dzy na temat naszego świata – wyja­śnił depo­zy­ta­riusz.

– Jest ogromna. Skró­cona histo­ria? To jakiś żart?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy pokrę­cił głową.

– Lyrian to sta­ro­żytna zie­mia o dłu­giej i zawi­łej prze­szło­ści. Wiele daw­nej wie­dzy stra­ciło dziś na waż­no­ści, ale mogę wska­zać ci kilka traf­nych aka­pi­tów.

Otwo­rzył tom i prze­kart­ko­wał więk­szość stro­nic. Książka była w dosko­na­łym sta­nie – albo była nowa, albo dosko­nale zakon­ser­wo­wana.

Po prze­kart­ko­wa­niu po kilka stro­nic naraz depo­zy­ta­riusz wie­dzy wska­zał napi­sany ozdob­nymi lite­rami nagłó­wek.

– Możesz zacząć tutaj. Każda część histo­rii zaczyna się od stresz­cze­nia.

– „Schy­łek Epoki Czar­no­księż­ni­ków” – prze­czy­tał Jason. Słowa napi­sano czar­nymi, wyka­li­gra­fo­wa­nymi lite­rami. – Macie tutaj czar­no­księż­ni­ków?

– Kie­dyś było ich wielu. Teraz został tylko jeden.

– Czar­no­księż­ni­ków, któ­rzy rzu­cają czary? – dopy­ty­wał się z nie­do­wie­rza­niem Jason. – Któ­rzy posłu­gują się magią?

– Więk­szość nazywa to magią. Czar­no­księż­nicy mówią po edo­micku, w języku stwo­rze­nia. Sło­wami zro­zu­mia­łymi dla całej mate­rii i inte­lektu. Zoba­czysz, że wspo­mina się o tym w histo­rii. Prze­czy­taj stresz­cze­nie.

Jason wes­tchnął. Kali­gra­fia była ozdobna, ale czy­telna.

_Trzy główne postaci pod koniec Epoki Czar­no­księż­ni­ków powszech­nie uważa się za jedy­nych praw­dzi­wych mistrzów języka wyso­ko­edo­mic­kiego. Eldrin i Zokar reali­zo­wali swoje ambi­cje stwo­rze­nia ide­al­nej rasy, Cer­tius nato­miast odsu­nął się od cywi­li­zo­wa­nego świata, zado­wa­la­jąc się zalud­nia­niem połu­dnio­wych dżun­gli swo­imi dzie­łami. Eldrin sły­nął z tego, że pra­co­wał samot­nie, odma­wia­jąc podzie­le­nia się swo­imi odkry­ciami. Zokar sprzy­mie­rzył się z innymi wybit­nymi czar­no­księż­ni­kami tej epoki, przyj­mu­jąc na uczniów Ara­stusa, Orrucka i Mal­dora._

– Ci goście mają dziwne imiona – narze­kał Jason.

– Czy­taj dalej – pona­glał depo­zy­ta­riusz wie­dzy. – Nie musisz zapa­mię­tać każ­dego szcze­gółu.

_Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że z cza­sem bie­głość Eldrina w niu­an­sach edo­mic­kiego prze­wyż­szyła zdol­no­ści Zokara. Wkrótce po tym, jak Eldrin stwo­rzył Amar Kabal, Zokar wypo­wie­dział wojnę._

_Zokar poświę­cił lata na gro­ma­dze­nie naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­cej armii na ziemi i zawarł przy­mie­rza z naj­po­tęż­niej­szymi kró­le­stwami tej epoki. Rasy, które stwo­rzył, wier­nie mu słu­żyły w kam­pa­nii prze­ciwko Eldri­nowi, podob­nie jak tori­vo­ro­wie. (Wbrew rosz­cze­niom Zokara, pozo­staje wiele wąt­pli­wo­ści, czy rze­czy­wi­ście stwo­rzył tori­vo­rów. Patrz: pod­roz­dział F, ustępy 7–33.)_

_Oba­wia­jąc się przy­mie­rza mię­dzy dwoma swo­imi naj­więk­szymi rywa­lami, Zokar naj­pierw wysłał siły na połu­dnie, by wyeli­mi­no­wać Cer­tiusa, mniej­sze zagro­że­nie, i to mu się powio­dło. Manewr ten został zapa­mię­tany jako Sza­leń­stwo Zokara, ponie­waż alians mię­dzy Cer­tiu­sem i Eldri­nem był wysoce nie­praw­do­po­dobny, a przed­się­wzię­cie to dało Eldri­nowi czas na przy­go­to­wa­nia. Ocze­ku­jąc nie­uchron­nej bitwy, stwo­rzył drin­lin­gów._

_Przed osta­teczną bitwą Orruck i Mal­dor wypa­dli z łask Zokara – praw­dziwa iro­nia losu, zwa­żyw­szy, że osta­tecz­nie to Ara­stus zdra­dził Zokara w zamian za przy­wi­lej zosta­nia pierw­szym i jedy­nym uczniem Eldrina. Osta­tecz­nie, Zokar był zmu­szony sta­wić czoło Eldri­nowi oso­bi­ście, w legen­dar­nym poje­dynku, który powszech­nie uznaje się za koniec Epoki Czar­no­księż­ni­ków._

_Po zwy­cię­stwie z pomocą Ara­stusa roz­go­ry­czony Eldrin posta­no­wił pozbyć się wszyst­kich tych, któ­rzy aspi­ro­wali do miana czar­no­księż­nika, i złu­pił ogromne zasoby wie­dzy, sku­tecz­nie kła­dąc kres stu­diom nad edo­mic­kim. Po dwóch czar­no­księż­nikach słuch wszelki zagi­nął i ni­gdy już nie stwo­rzyli nowej rasy._

– W tym miej­scu koń­czy się pod­su­mo­wa­nie – powie­dział Jason, pod­no­sząc wzrok.

– Potem nastę­puje o wiele bar­dziej szcze­gó­łowa rela­cja stresz­czo­nych wyda­rzeń – wyja­śnił depo­zy­ta­riusz wie­dzy. – Poważny stu­dent może się­gnąć do roz­le­głych odno­śni­ków i komen­ta­rzy.

– Nie zro­zu­mia­łem wszyst­kich słów – przy­znał Jason. – Zwłasz­cza nazw ras. Co to jest drin­ling? Albo tori­vor? I co to jest Amar Kabal?

– Na razie to nie­istotne dla cie­bie szcze­góły – zapew­nił go depo­zy­ta­riusz wie­dzy. – Co zro­zu­mia­łeś z tego stresz­cze­nia?

– Wynika z niego, że nie powinno być już żad­nych czar­no­księż­ni­ków. Eldrin i Ara­stus wszyst­kich znisz­czyli, a potem ode­szli.

– Zro­zu­mia­łeś wystar­cza­jąco dużo. – Depo­zy­ta­riusz wie­dzy prze­kart­ko­wał książkę dalej, aż doszedł pra­wie do końca. – Tu jest ustęp opi­su­jący obecne czasy.

– „Zara­nia rzą­dów Mal­dora” – prze­czy­tał na głos Jason.

Z zaci­śnię­tymi ustami depo­zy­ta­riusz wie­dzy ski­nął głową.

– Kiedy Eldrin opu­ścił te zie­mie, kilka ras, które stwo­rzył, zało­żyło wła­sne kró­le­stwa. Nie­które prze­mie­szały się z rodza­jem ludz­kim; inne zacho­wały dystans, jesz­cze inne osła­bły i wygi­nęły. Minęły wieki. Nikt nie spo­dzie­wał się ponow­nie ujrzeć czar­no­księż­nika. I wtedy wró­cił Mal­dor.

– Jeden z uczniów Zokara.

– Wszy­scy, łącz­nie z Eldri­nem, zakła­dali, że Zokar pozbył się Mal­dora. Nikt nie zgadł, że prze­trwał w ukry­ciu. Mal­dor może i był naj­mniej potęż­nym z uczniów Zokara, ale nie bra­ko­wało mu prze­bie­gło­ści, a w świe­cie pozba­wio­nym czar­no­księż­ni­ków jego zdol­no­ści wydały się nagle ogromne. Czy­taj.

_Mal­dor wyka­zał nad­zwy­czajną cier­pli­wość w swo­ich sta­ra­niach o wła­dzę. Nikt nie poznał jego toż­sa­mo­ści, dopóki nie stwo­rzył twier­dzy na Fel­rook, umoc­niony przy­mie­rzami z Casto­nem i Dim­del­lem. W ukry­ciu udało mu się zgro­ma­dzić wokół sie­bie wiele roz­pro­szo­nych i pod­upa­dłych ras Zokara, co osta­tecz­nie pozwo­liło mu zebrać i wypo­sa­żyć impo­nu­jące siły. Naj­więk­szą prze­wagę bez wąt­pie­nia zyskał, kiedy zdo­był kon­trolę nad tori­vo­rami._

_Potem nade­szły dekady genial­nych poli­tycz­nych manew­rów. Sprzy­mie­rzeńcy stali się pod­da­nymi, a wro­gów trzy­mano na dystans dzięki skom­pli­ko­wa­nemu sys­te­mowi rozej­mów. Mal­dor oka­zał się mistrzem w izo­lo­wa­niu zagra­ża­ją­cych mu kró­lestw, poko­ny­wa­niu ich w walce, a potem pozy­ski­wa­niu ich zaso­bów dla swo­jej sprawy. Zdo­łał zapo­biec zor­ga­ni­zo­wa­niu zjed­no­czo­nego oporu do czasu, kiedy taka opo­zy­cja nie miała już żad­nej szansy na zwy­cię­stwo. Cho­ciaż prze­trwały jesz­cze poje­dyn­cze wolne kró­lestwa, rosz­cze­nia Mal­dora do tytułu cesa­rza Lyrianu w rze­czy­wi­sto­ści pozo­stają nie­pod­wa­żone._

– Wasz cesarz jest czar­no­księż­ni­kiem? – zapy­tał Jason.

– Ostat­nim – poin­for­mo­wał go z powagą depo­zy­ta­riusz wie­dzy. – Po tym, jak był świad­kiem upadku swo­jego mistrza, sam nie wziął sobie żad­nego ucznia. Cesarz dosko­nale zdaje sobie sprawę, jaką prze­wagę daje mu fakt, że tylko on zna edo­micki, i zabro­nił stu­diów nad tym języ­kiem.

– Zakła­dam, że Mal­dor nie jest miłym władcą.

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy uniósł brwi.

– Cesarz to twardy czło­wiek. Oczy­wi­ście, pozo­staję jego dłuż­ni­kiem, ponie­waż pozwala mi trwać na tym poste­runku, gdzie czu­wam nad zaso­bami wie­dzy.

– Skoro jest czar­no­księż­ni­kiem, myśli pan, że mógłby wie­dzieć, jak ode­słać mnie do domu?

– Jaso­nie, jeśli szu­kasz rady, roz­waż moje słowa. Nieroz­ważne jest ścią­ga­nie na sie­bie uwagi Mal­dora. Więk­szość ludzi bar­dzo się stara, żeby pozo­stać z dala od jego myśli. Jeżeli naprawdę jesteś Poza­świa­tow­cem, wolał­byś raczej nie dzie­lić się tą infor­ma­cją wszem wobec. Przy­czaj się. Ucz się powoli i po cichu. W dzi­siej­szych cza­sach przy­kre kon­se­kwen­cje doty­kają tych, któ­rzy wyróż­niają się w tłu­mie.

Jason poki­wał w zadu­mie głową.

– Kto spi­sał histo­rię, którą wła­śnie czy­ta­łem?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy odwró­cił wzrok.

– Trudno powie­dzieć, jak powstają te księgi: autor nie­znany i tak dalej. Domy­ślam się, że tekst ten prze­ka­zy­wano sobie od nie­gdy­siej­szych cza­sów.

– Treść wydaje się dość aktu­alna. A prze­cież wspo­mniał pan, że jestem pierw­szym gościem od dzie­się­ciu lat, prawda?

Sta­rzec zaci­snął usta.

– Mal­dor pra­co­wał dłu­gie dzie­się­cio­le­cia nad umoc­nie­niem swo­jej wła­dzy. Mogłem zdo­być tę księgę na wiele róż­nych spo­so­bów.

– Moż­liwe, ale założę się, że to pan ją napi­sał.

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy poczer­wie­niał i odwró­cił wzrok.

– To nie­do­rzeczne.

– Pro­szę się nie wsty­dzić! Ja bym się tym prze­chwa­lał. Pro­szę spoj­rzeć, jaka jest długa! I jesz­cze ręcz­nie napi­sana!

Depo­zy­ta­riusz wes­tchnął.

– Nie podoba mi się idea przy­pi­sy­wa­nia pracy piśmien­nej kon­kret­nej oso­bie. Tekst, który pocho­dzi z nie­zna­nych źró­deł, ma w sobie wię­cej tajem­ni­czo­ści. Trud­niej go zigno­ro­wać.

– Czyli to pan ją napi­sał.

– Tak.

– Podoba mi się to, że cho­ciaż stresz­cze­nia są zwię­złe, na­dal opo­wia­dają histo­rię. Napi­sał pan coś jesz­cze?

– Nic, co zamie­rzam ci ujaw­nić. Pra­gnę jedy­nie, by zapa­mię­tano mnie jako Autora Nie­zna­nego.

– Przy­zna się pan kie­dyś do cze­goś, co pan napi­sał?

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy zdjął oku­lary i potarł oczy.

– Być może. Mój ojciec nakło­nił mnie, bym opa­no­wał prawa, które rzą­dzą pięk­nym sty­lem pisar­skim, aż będę w sta­nie utkać ze słów całe światy. Jeśli kie­dy­kol­wiek doko­nam tego wyczynu, być może pod­pi­szę wła­snym imie­niem opo­wieść.

Jason rozej­rzał się wokół, po kory­ta­rzach peł­nych ksią­żek. Ksią­żek spi­sa­nych w innym świe­cie – histo­rii, spo­strze­żeń i filo­zo­fii, któ­rych prze­czy­ta­nie wyma­ga­łoby wielu żywo­tów i któ­rych ni­gdy nie pozna. Depo­zy­ta­riusz wie­dzy zało­żył z powro­tem dwu­ogni­skowe oku­lary.

– Zgłod­nia­łem – powie­dział Jason.

– Nakar­mi­li­śmy umysł – powie­dział star­szy męż­czy­zna, kle­piąc się po brzu­chu – czemu nie zająć się żołąd­kiem?

***

Depo­zy­ta­riusz wie­dzy podał lunch w pokoju, który nazy­wał Kom­natą Kon­tem­pla­cji. Ogromne maski zdo­biły ściany, każda uka­zu­jąca ludzką twarz z brązu i każda z jed­nym zmru­żo­nym okiem. Nieco popla­mione i miej­scami roz­ma­zane zawiłe malo­wi­dło przed­sta­wia­jące tysiące sple­cio­nych rąk pokry­wało sufit. Kil­ka­na­ście świec osa­dzo­nych w żeliw­nym żyran­dolu i kilka lam­pek oliw­nych roz­sta­wio­nych w pomiesz­cze­niu dawało świa­tło.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: