Wszystkiego, co najlepsze - Mason Deaver - ebook

Wszystkiego, co najlepsze ebook

Deaver Mason

4,2

Opis

Kiedy Ben ujawnia przed rodzicami, że jest osobą niebinarną, zostaje wyrzucone z domu i zmuszone zamieszkać ze swoją dawno niewidzianą siostrą Hannah i jej mężem Thomasem. Zmagając się z zaburzeniami lękowymi, spotęgowanymi przez ostatnie wydarzenia, nieśmiało robi coming out również przed siostrą, a w uporaniu się z traumami i atakami paniki wspiera go terapeutka. W szkole stara się pozostać niezauważone i nie mówić o swojej tożsamości.

Próbę prześlizgnięcia się przez ostatni semestr liceum bez zwracania niczyjej uwagi niweczy Nathan, zabawny i charyzmatyczny uczeń, który bierze Ben pod swoje skrzydła i nie tylko pokazuje szkołę, ale uświadamia nu także, czym jest przyjaźń. W miarę jak ich znajomość się rozwija, zmieniają się też uczucia, które wobec siebie żywią, a to, co wydawało się katastrofalnym zwrotem wydarzeń, zaczyna wyglądać jak szansa na nowe, szczęśliwe życie.

Wszystkiego, co najlepsze to książka, która bawi i wzrusza. Opowieść o życiu, przyjaźni i miłości, a także wspaniały przykład rodzenia się nadziei w obliczu przeciwności losu.

„Szczera, romantyczna i przełomowa. Ta książka uratuje życia”. - Becky Albertalli

„Delikatna, słodka i niezwykle ważna historia o niebinarnej nastoletniej osobie, która odnajduje swój głos. Ta książka będzie ważna dla tak wielu ludzi!”. - Alice Oseman

"Doskonałe zobrazowanie tego, jak troska i miłość mogą przezwyciężyć nietolerancję". - Publishers Weekly

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 382

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (50 ocen)
25
15
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
julsx

Całkiem niezła

Nie jest to najlepsza pozycja tego gatunku, jednak zdecydowanie jest ważną pozycją i dodatkowo wciągającą. To na co tłumacz zwrócił uwagę to język i jego rola w tworzeniu naszej rzeczywistości, a ta książka zdecydowanie jest przełomem pod tym względem. Ogromnie polecam każdemu.
20
Zafija58

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka, wzruszająca. Czytało się ja z przyjemnością
10
AgaMaria83

Nie oderwiesz się od lektury

Chwilami trudna, bo opisuje bardzo trudne sytuacje. A jednak ciepła, pełna nadziei, dobrych osób opowieść. Naprawdę warto ją przeczytać.
00
labudzik

Nie oderwiesz się od lektury

The best ( słowami tej książki nie da się opisać:)
00
Peegass94

Całkiem niezła

Czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Ale brakowało mi jakieś głębi. Mam wrażenie, że większość tematów była potraktowana po macoszemu.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału:I Wish You All the Best

Copyright © 2019 by Mason Deaver

All rights reserved.

 

Copyright © for the Polish translation by Artur Łuksza sp. z o.o., 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

 

Redaktor inicjujący: Łukasz Chmara

Redaktorka prowadząca: Oliwia Żyłka

Marketing i promocja: Aleksandra Kotlewska, Anna Fiałkowska

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Iga Wiśniewska, Agata Polte

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt oryginalnej okładki: Nina Goffi

Adaptacja okładki i stron tytułowych: Daria Górecka

Zdjęcie osoby autorskiej: Trịnh Hồng Hương

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67054-77-5

 

Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni osoby autorskiej. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

 

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

[email protected]

www.weneedya.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Robina, który był w tym od początku

 

 

 

 

OD TŁUMACZA

 

 

 

Język kształtuje naszą rzeczywistość, pozwala nam nazwać rzeczy i zjawiska, które widzimy, ale też wyrazić to, co czujemy. Jest sprzężeniem zwrotnym między rzeczywistością a tym, jak ją postrzegamy. Dlatego dorastając z jakimś językiem, inaczej będziemy postrzegać otaczający nas świat niż nasz rówieśnik, który wychowuje się w innej kulturze i w innym języku. Myślę, że wyrażenie „znaleźć wspólny język” jest zdecydowanie niedoceniane, bo tak naprawdę oznacza „przyrównać swoje światy”. To również tłumaczy, dlaczego język zmienia się wraz z tym, jak zmienia się społeczeństwo. Jest dość wyjątkowym narzędziem, takim, którego nie możemy do końca kontrolować. Nie należy bowiem do żadnej osoby, a do wszystkich.

Z tego względu jest często umowny. Parafrazując Ben tłumaczące Hannah, na czym to wszystko polega, możemy stwierdzić, że potrzebujemy punktów zaczepienia i swego rodzaju szufladkowania, żeby znaleźć ten „wspólny język”. Dlatego też, zdając sobie sprawę, że język polski (jak i inne języki) i zainteresowane tematem osoby używające naszego języka poszukują obecnie różnych form ekspresji dla osób, które nie posługują się ani męskimi, ani żeńskimi formami osobowymi, zdecydowałem się na wybranie kierunku, który moim zdaniem jest najbardziej kompatybilny z istniejącymi zasadami języka polskiego, a mianowicie na przyjęcie dla Ben (i Mariam) zaimków ono/jeno. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie osoby niebinarne posługują się właśnie tymi formami, i mam nadzieję, że wybaczą mi ten wybór, który wynika jedynie z dobrej wiary. Wierzę bowiem, że możemy zmienić nasz język tak, by każdy mógł odnaleźć się w rzeczywistości, która podobnie jak język, należy do wszystkich, oraz by inni potrafili tę rzeczywistość zrozumieć. Wziąłem pod uwagę również zaimki ono i jego, doceniając je za naturalne przedłużenie rodzaju nijakiego, które byłyby najłatwiejsze do wprowadzenia w dyskurs ogólnopolski. Postanowiłem jednak wyeliminować kopiowanie m.in. zaimków i przymiotników dzierżawczych z rodzaju męskiego i wprowadzenie do języka elementów postpłciowych (tj. zamiast jego – jeno, mu – nu, niego – nieno itd.). Wydaje mi się, że uzupełnienie istniejących już zaimków formami, które nie wskazują na płeć, najlepiej łączy prostotę i szacunek dla osób ich używających.

Chciałbym też podziękować całej ekipie zaimki.pl, bez której przetłumaczenie tej książki byłoby niemożliwe (choć może nie zdają sobie z tego sprawy), a także redakcji We need YA za wsparcie, nie tylko w kwestiach językowych.

 

Artur Łuksza

 

 

 

 

JEDEN

 

 

 

– Ben, skarbie, dobrze się czujesz?

Mama bierze mój talerz z większością nietkniętego obiadu. Wzięłom może ze dwa kęsy. Wpadły do żołądka jak kamienie, co skutecznie odebrało mi resztki apetytu, które miałom przed jedzeniem.

– Tak, wszystko w porządku – odpowiadam. Tak jest łatwiej. Lepsze to, niż żeby sięgała po termometr i wszystkie leki, które mamy w domu. – Po prostu mam sporo na głowie.

Cóż, to nie do końca kłamstwo.

– Szkoła? – pyta tata.

Kiwam głową.

– Nie robisz sobie zaległości, co?

– Nie, po prostu dużo się dzieje. – Kolejne kłamstewko. Czy niemówienie całej prawdy można w ogóle uznać za kłamanie?

– Cóż – zaczyna mama. – Będzie dobrze, o ile będziesz miał wysokie oceny. Kiedy dostaniecie raport semestralny?

– W przyszłym tygodniu. – Oprócz angielskiego będą na nim same szóstki, czym pewnie zasłużę sobie na „Nie jesteśmy źli, po prostu zawiedzeni”.

– Na pewno dobrze się czujesz? Wiesz, że te zmiany temperatur zawsze na ciebie źle działały. – Mama podchodzi od tyłu i zbiera moje włosy z czoła. – Wydajesz się nieco rozpalony.

– Wszystko w porządku. – Strząsam jej rękę z głowy. – Naprawdę. Po prostu jestem zmęczony.

Chyba przyjmuje wymówkę, bo rzuca mi ten swój delikatny uśmiech.

– To dobrze. – Odchodzi, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Trzeba cię umówić do fryzjera. Z tyłu robią się już za długie.

– Spoko. – Biorę łyk wody, żeby się czymś zająć. – Mówiłem wam, że Gabby Daniels musiała zrezygnować z bycia przewodniczącą kółka artystycznego?

– Nie, czy coś się stało? – pyta mama.

– Myślę, że po prostu wzięła na siebie za dużo. Udziela się w praktycznie każdym kółku w szkole. To oznacza, że jej rola przypadnie mnie!

– To świetnie, skarbie! – Mama odpowiada znad zlewu, opłukując naczynia przed włożeniem ich do zmywarki. – Będziesz musiał się jakoś dodatkowo zaangażować?

– To głównie organizacja wydarzeń i wycieczek. Zajmowałem się tym już za nią wiele razy, więc nie zrobi mi to wielkiej różnicy.

– Na pewno nie będzie ci to przeszkadzało w nauce? – wtrąca się tata z grymasem na twarzy. – Pamiętasz naszą umowę: jeśli powinie ci się noga z ocenami, to rezygnujesz.

– Tak jest. – Czuję ten lekki ucisk na mózgu, jakby coś zaciskało się wokół czaszki. Spoglądam na mamę w nadziei, że coś powie, ale nic z tego. Po prostu gapi się w podłogę jak zwykle, gdy tata tak się zachowuje. – Pamiętam.

Tata wzdycha i idzie do salonu, a ja biorę ostatnie naczynia ze stołu i zanoszę na blat, gdzie chowam do pudełek to, co zostało.

– Dzięki, skarbie. – Mama nie odrywa wzroku od naczyń.

– Spoko – rzucam. – Jak było w pracy?

– Wiesz, jak jest. – Wzrusza ramionami. – Doktor Jameson zrzuca na mnie swoją papierkową robotę.

– Ma robić to, co do niego należy? – pytam ironicznie. – Co to za dziwny pomysł?

– Co nie? – Śmieje się i rzuca mi jedno z tych znaczących spojrzeń. – Przysięgam, że kiedyś mu to wygarnę.

– Czy przypadkiem nie mówiłaś mi, żebym nigdy nie palił mostów?

– Tak, racja. Ale to ja tu jestem dorosła, więc mogę robić, co mi się podoba. – Chichocze i odstawia naczynia na bok. – A ty co dzisiaj robiłeś?

– Nic specjalnego. Trochę rysowałem, posiedziałem nad paroma projektami, które są do oddania po przerwie. Nic fascynującego. – I znów zachowuję dla siebie część prawdy.

Większość dnia zleciała mi na bezgranicznej panice związanej z tym, co chcę zrobić, ponownym oglądaniu poradników na YouTubie o tym, jak to zrobić, wielokrotnym czytaniu starych wiadomości od Mariam i walce z moim żołądkiem o kanapkę z masłem orzechowym, którą zjadłom na śniadanie.

Wiecie, kolejny normalny dzień.

Mama ustawia ostatni talerz na suszarce, podczas gdy ja układam pojemniki w lodówce.

– Na pewno nic ci nie jest? Nie zjadłeś niczego dziwnego, co? – Znowu sięga do mojego czoła, ale tym razem się wymykam.

– Przysięgam, że wszystko jest w porządku.

Kłamcze.

– Skoro tak mówisz. – Mama pieczołowicie składa ręczniki kuchenne obok zlewu. – Nadal masz ochotę na film?

– Jasne, przyjdę za minutkę.

– Może nie zmusi nas do oglądania Kevina po raz dwudziesty – mamrocze głównie do samej siebie.

– To klasyk – mówię ironicznie.

Uśmiecha się do mnie, sięga po małą paczkę miętowych ciasteczek, które zrobiła parę dni temu, i znika we wnętrzu salonu.

Nachylam się nad zlewem i przygotowuję się na wypadek, gdyby obiad się zbuntował. Dam radę, będzie dobrze. Wszystko będzie w porządku i jestem całkowicie pewne, że powinnom to zrobić. Znam moich rodziców, oni znają mnie. Zasługują, żeby się dowiedzieć.

No i chcę im powiedzieć, naprawdę bardzo chcę.

Więc właśnie to powinnom zrobić.

– Ben, przynieś mi popcorn – woła tata z salonu, a ja znów czuję, jak moje wnętrzności się skręcają. Chwytam z blatu duże opakowanie, takie z czterema smakami, które tata zawsze kupuje na święta, i choć nogi wydają się jak z cementu, idę w stronę salonu.

W pokoju nadal panuje świąteczny wystrój. Z mamą uważamy, że ludzie nie doceniają świąt Bożego Narodzenia, więc zostawia choinkę i dekoracje aż do Nowego Roku. Nie jestem pewne, czy inne rodziny też tak robią, ale to moje ulubione z mamowych dziwactw.

Zdecydowała, że dzisiajoglądamy Elfa, ale nie mamy płyty, więc na mnie spadło znalezienie strony, na której możemy go wypożyczyć.

– Możemy potem obejrzećW krzywym zwierciadle.– Tata przeżuwa kawałek popcornu.

Znajduję stronę po chwili szukania, wpisuję dane z karty mamy i zajmuję swoje miejsce. Dziwne – uwielbiam ten film na zabój, ale dzisiaj? Jest niemal wkurzający. Myślę jednak, że to nie wina filmu. W każdej pozycji czuję się niekomfortowo, zupełnie jakbym miało w jakiś sposób wyrwać się z ciała.

W tym momencie film dociera do dziwnej sceny, w której postać Willa Ferrella śpiewa z Zooey Deschanel, w czasie gdy ta jest pod prysznicem. Rozumiem, że jego postać ma być naiwna czy coś w tym stylu, ale nadal wydaje się żenująca.

– To dopiero kobieta. – Tata się śmieje, zajadając czekoladowym popcornem. – Co nie, Ben?

– Ano.

Staram się jak mogę, żeby myślał, że mnie to bawi, ale w rzeczywistości jest zupełnie przeciwnie. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek udało im się zajrzeć za ten kamuflaż, czy kiedykolwiek naszła ich myśl, że nie jestem ich perfekcyjnym synem.

Nie lubię go okłamywać.

Ani mamy.

W gruncie rzeczy ciągle żyję w kłamstwie. Nie mają pojęcia, kim jestem.

Tą myślą żyłom ostatnimi dniami, a właściwie tygodniami. Do tego się przygotowywałom. To dlatego nie mam apetytu, z tego powodu od tygodnia nie mogę się na niczym skupić. Przerwa świąteczna zdawała się ciągnąć w nieskończoność, bo obiecałom sobie, że zrobię to, zanim się skończy. Ten moment wydaje się odpowiedni, choć nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Może jestem na jakimś czarodziejskim, świątecznym haju.

Magia świąt albo coś w ten deseń.

Szkoda, że nie czuję się zbyt magicznie. Może powinnom było przywdziać bardziej„queerowy outfit” dla poprawy humoru.

Włącza się reklama firmy samochodowej informująca o zniżkach na „Święta, Święta, Święta!” i kątem oka dostrzegam tatę kręcącego głową.

– Bzdury – mamrocze pod nosem.

Mariam przećwiczyło ze mną ten scenariusz kilka razy; po prostu muszę poczekać na dobry moment, kiedy ich czujność będzie uśpiona i wszyscy będziemy w dobrych nastrojach.

Wszystko będzie dobrze; Mariam ciągle mi to powtarzało.

Wszystko będzie dobrze, a ja w końcu pozbędę się tego przytłaczającego ciężaru z klatki piersiowej. Będzie świetnie, a rodzice zrozumieją, co zamierzam im powiedzieć.

I na pewno wszystko będzie dobrze.

Powtarzam sobie, że teraz jestodpowiedni moment. Ciągle i w kółko, a film przerywany reklamami leci dalej. A jednak za każdym razem gdy otwieram usta, nie potrafię dobyć słowa, nie mogę niczego wykrztusić.

Nie powinnom się bać.

Lecz z jakiegoś powodu się boję, bez względu na to, jak bardzo to odpycham. Nie mogę się pozbyć tego uczucia. Może to jakiś omen czy coś. Znak, że nie powinnom tego robić. Tyle że muszę to zrobić. Nie potrafię tego wyjaśnić; po prostu tak czuję. Mimo wszystko myślę, że naprawdę będzie dobrze.

Może to kiczowate, ale czekam na koniec filmu, moment, w którym wszyscy są razem, radośni, i widzę uśmiech na twarzy mamy.

Tata wygląda na obojętnego, ale w gruncie rzeczy prawie zawsze tak wygląda.

To musi być teraz. Naprawdę to czuję.

– Hej, chciałem z wami o czymś porozmawiać – wyduszam z bardzo suchego gardła.

– Słuchamy. – Mama siada po turecku na kanapie, opiera łokieć na kolanie, a głowę na dłoni. – O co chodzi?

Tata sięga po pilota i wycisza dźwięk w telewizorze.

– Ja… – Dam radę. Wdech i wydech.

Wraca ten ścisk w żołądku, zupełnie jakby coś go skręcało coraz bardziej i bardziej, aż będzie po wszystkim. Wtedy wszystko puści, a ja będę wolne.

– Chciałem wam coś powiedzieć.

Tata spogląda na mnie.

To teraz.

Właściwie to zabawne; scenariusz, który napisałom, ten, który wpisałom do Worda, żeby powiedzieć wszystko, co chcę, nagle wyparował z mojej głowy. Jakby ktoś to wymazał.

Może tym lepiej; może w ten sposób będę z nimi zupełnie szczere.

Może jeśli wyjdzie to odemnie, a nie jakiejś wypracowanej wersji mnie, to pomoże; może tak będzie lepiej?

Mówię im. Powoli.

Na początku zalewa mnie ulga. Mam wrażenie, że mogę się zrelaksować.

Chciałobym, żeby to uczucie mogło trwać dłużej.

 

 

 

 

DWA

 

 

 

– Odbierz, proszę, odbierz – szepczę w słuchawkę w budce telefonicznej, walcząc z wieczornym zimnem, patrząc na blask świątecznych lampek nadal wiszących w oknach, choć jest sylwester.

Wystarczyła godzina, żeby całe moje życie legło w gruzach. I oto włóczę się po mieście, dzwoniąc nie na swój koszt do siostry, której nie widziałom, nie mówiąc o rozmowie, od dziesięciu lat.

– Halo? – Słyszę zmęczony głos Hannah, chociaż nie jest jeszcze aż tak późno. Przynajmniej tak mi się wydaje; nie mam zegarka. Telefon został w domu. Ładuje się na stoliku nocnym, bo bateria jest kompletnie do niczego.

– Hannah, to ja.

– Kto mówi?

– To ja – szepczę. No pewnie. Przecież nie rozpoznaje mojego głosu. Cholera, pewnie nawet nie rozpoznałaby mnie z wyglądu. – Tu Ben.

Słyszę westchnienie czy jakiś inny dźwięk po jej stronie.

– Ben? Co ty w ogóle…

Przerywam jej.

– Możesz po mnie przyjechać?

– Co? Czemu? Co się dzieje?

– Hannah. – Rozglądam się. Ulica jest zupełnie pusta, pewnie z powodu szczypiącego mrozu. Wszyscy siedzą w domach, tam gdzie przytulnie i miło. A ja powoli tracę czucie w palcach stóp, walcząc z całych sił, by nie trząść się pod wpływem ostrych podmuchów wiatru.

– Ben, halo. Gdzie jesteś?

– Przed Twin Hill Pizza. – Wciskam dłonie pod pachy, trzymając słuchawkę między policzkiem a ramieniem. Słyszę szmer po jej stronie i dźwięk czyjegoś głosu.

– Co ty tam, do cholery, robisz? Przecież jest jakieś pięć stopni na minusie.

– Rodzice wyrzucili mnie z domu.

Zapada cisza i przez sekundę mam wrażenie, że bez ostrzeżenia przerwało sygnał. Tylko nie to. Nie wiem, czy uda mi się zadzwonić jeszcze raz w ten sposób.

– Co? – Jej głos jest niemal pozbawiony emocji, jak wtedy, gdy była naprawdę i bezgranicznie wkurzona. Zazwyczaj na tatę i zazwyczaj bez wyraźnego powodu. – Czemu to zrobili?

– Możesz po mnie przyjechać? – Staram się chuchać na dłonie. – Ja… wyjaśnię ci wszystko później.

– Tak, jasne, poczekaj na mnie, dobrze?

– Pójdę do Walgreens na tej samej ulicy. – Widzę stąd świecący czerwony szyld, na kolejnym skrzyżowaniu. Podaję Hannah adres, nasłuchując tego, co dzieje się po drugiej stronie połączenia.

– Dobra, będę najszybciej, jak tylko mogę.

Hannah mieszka w Raleigh, przynajmniej godzinę jazdy stąd, może czterdzieści pięć minut jeśli będzie pędziła. Przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać.

Przynajmniej nikt w drogerii nie zwraca uwagi na to, że łamię ich regulamin, wchodząc bez butów. Kasjerka nawet nie spogląda znad lady, gdy ja kieruję się do najdalszego zakątku sklepu i siadam na jednym z krzeseł w poczekalni.

Nogi mnie bolą i już zdążyłom zrobić dziurę w jednej ze skarpetek. Siłuję się z oślizgłym przemoczonym materiałem, ściągam go ze stóp i zaczynam masować odrętwiałą skórę. Mam nadzieję, że uda mi się je choć trochę rozgrzać. Żaden z palców nie jest siny. To chyba dobry znak.

Z początku nawet nie zauważam, że płaczę. Być może ze względu na odrętwiałą od wiatru twarz, a może dlatego, że płakałom przez dwie godziny, zanim zadzwoniłom do Hannah.

Chryste. Jestem w pieprzonej rozsypce.

Idąc tutaj, czułom się odrealnione. Szukałom jedynego miejsca, w którym kiedykolwiek widziałom telefon na monety. Wszyscy w szkole żartują, że to ostatnia budka telefoniczna w kraju. No bo kto w ogóle jeszcze potrzebuje publicznych telefonów?

Podciągam nogi do brody, starając się nie robić hałasu. Nawet jeśli któryś z pracowników mnie zauważył, nie daje tego po sobie poznać.

Wynoś się z domu.

Nie sądziłom, że tata w ogóle był zdolny patrzeć na mnie w ten sposób. To było…

Przerażające.

Na początku było spokojnie. Zupełnie jakby chcieli mnie wysłuchać. Pozwolili mi powiedzieć wszystko, co chciałom. Mama nie odrywała rąk od łańcuszka z krzyżykiem, który, jak mi kiedyś zdradziła, dostała od babci, gdy miała siedem lat.

Tata odezwał się pierwszy. Dobry żart, synu.

Tylko że sposób, w jaki to powiedział, zdradzał, że wcale nie uważa tego za żart. Jego głos był płaski, zupełnie jakby myślał o czymś innym.

Tato…

Powinieneś to odwołać, dodał, jakby udając, że nic się nie wydarzyło, że ta rozmowa mogła zostać zapomniana jak zeszłoroczny śnieg.

Tyle że to niemożliwe.

A nawet jeśli, to nie zrobiłobym tego.

Tak mi się przynajmniej zdaje.

Mamo. Spojrzałom na nią, a ona patrzyła to na mnie, to znów na tatę, nic nie mówiąc. Proszę?

Nie odezwała się, a tata denerwował się coraz bardziej. Nie krzyknął na mnie. Jego głos był przerażający w swoim spokoju. Nikt nie ruszył się ze swojego miejsca.

Jesteś naszym synem, Benie. To przecież nie ma sensu.

Tato, czy mogę…

Wynoś się z mojego domu. Wynocha.

Co?

To, co usłyszałeś.

Proszę. Błagałom ich oboje. Nie róbcie tego.

Tata zaprowadził mnie do drzwi, a mama szła tuż za nim. Prosiłom i błagałom, ale nie zważali na to.

Mamo! Proszę!

Bóg tego dla ciebie nie chce, Benie.

Błagałom, żeby tego nie mówiła, i wtedy zaczęłom płakać. To ich jednak nie powstrzymało. Drzwi się za mną zatrzasnęły, a ja czekałom, aż się otworzą. Chciałom, żeby to był jakiś okrutny żart z ich strony, który mogłobym wybaczyć im później. Szarpnęłom za klamkę, ale były zamknięte na zamek. Nawet zapasowy klucz leżący pod sztucznym kamieniem nie zadziałał, bo zamknęli je na zasuwę.

Powstrzymuję się od bujania na krześle, w nadziei że Hannah zdoła mnie znaleźć.

Co mogłobym teraz zrobić? Raczej nie przyjęliby mnie z powrotem. Czy w ogóle bym się na to zgodziło? Czy Hannah będzie wiedziała, co robić? Nie mam pojęcia, co jej powiedzieć, nie wiem, czy będzie w stanie mi pomóc. Chryste, a co, jeśli jest tak okropna, jak rodzice? To niemożliwe, prawda?

Gdybym tylko trzymało gębę na kłódkę.

Nie chce mi się wierzyć, ale to już dziesięć lat. Od kiedy skończyła szkołę, od kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, od kiedy zostawiła mnie samo z rodzicami. Teraz może być zupełnie inną osobą. Taką, która nienawidzi tego, kim jestem. Z drugiej strony wydawało mi się, że rodzice też są inni.

– Ben?

Podskakuję na dźwięk głosu, nie ważąc się podnieść spojrzenia.

– Benji? – Nie pamiętam, kiedy ktoś mnie tak nazwał ostatni raz. – Chodź.

To, że Hannah już dotarła, wydaje się niemożliwe, ale kto wie.

– Hannah? – szepczę. Czuję, jakby moje gardło było czymś wypełnione. Brzmię szorstko.

– Chodź. To twoje skarpetki, co nie? – Ostrożnie je podnosi. Obrzydzenie na jej twarzy jest poniżające.

Kiwam głową.

– Są rozerwane.

– I do tego przemoczone. – Zwija je w kłębek i wrzuca do torebki. – Jedziemy do domu.

Kręcę głową.

– Nie chcę. – Czuję się jak dzieciak, ale sama myśl o powrocie… Nie mogę tam wrócić.

– Chodziło mi o mój dom. Chodźmy. – Hannah obejmuje mnie i wkłada rękę pod ramię, żeby pomóc mi wstać.

Siedziałom tu chyba godzinę, bo czuję, jak w nogach zaczyna płynąć krew, wywołując uczucie mrowienia, którego nie znoszę. Wychodzimy powoli; każdy krok powoduje przeszywający ból w kręgosłupie. W głębi duszy modlę się o to, by obsługa zajęła się czymś innym niż obserwowanie nas.

Całe szczęście Hannah zostawiła samochód na chodzie. Pomaga mi z usadowieniem się na miejscu pasażera, zapina mój pas i idzie na miejsce kierowcy.

– Powinnam była włączyć ogrzewanie twojego siedzenia, wybacz.

Przynajmniej w samochodzie jest ciepło.

– Wszystko w porządku? – Hannah wrzuca wsteczny i wycofuje z miejsca parkingowego, dzieląc spojrzenie między mną a tylną szybą.

– Tak – odpowiadam, chociaż „w porządku” może być stanem, do którego mi teraz najdalej. Co mam, do cholery, ze sobą zrobić? Wszystko… przepadło.

– Jesteś głodny?

Nie odpowiadam. Nie jestem. Mama zrobiła na obiad kurczaka, ale skoro planowałom to od tygodni, miesięcy wręcz, mój żołądek buntował się przez cały dzień tak bardzo, że i tak niczego bym nie utrzymało w środku. Nawet teraz, gdy jest zupełnie pusty, nie mam wcale apetytu, a na myśl o jedzeniu robi mi się niedobrze.

– Ben? – Hannah powtarza moje imię, tyle że tym razem mam wrażenie, jakby była daleko stąd. Słyszę, jak mruczy pod nosem – Jedziemy do szpitala.

– Nie. – Chwytam ją za ramię, jakby to miało powstrzymać ją od zawracania. – Jest dobrze, przysięgam.

– Benji.

– Czy możemy po prostu pojechać do ciebie? Proszę?

Spogląda na mnie tymi samymi brązowymi oczami, którymi patrzę ja, a które oboje odziedziczyliśmy po tacie.

– Dobrze. – Na kolejnym skrzyżowaniu Hannah zjeżdża na pas do skrętu. Dźwięk kierunkowskazu rozlega się w cichym samochodzie. – Nie chcesz o tym rozmawiać, co?

Kręcę głową.

– Nie w tej chwili.

– Okej. Spróbuj trochę odpocząć czy coś. Obudzę cię, gdy będziemy na miejscu.

 

*

 

Jedziemy w ciszy zakłócanej jedynie przyciszonym radiem, w którym lecą piosenki z toplisty. Próbuję zasnąć albo chociaż uspokoić myśli, rozluźnić się, nie myśleć o tym, co zrobiłom. Ale to niemożliwe, ponieważ powiedziałom te trzy słowa.

Jestem osobą niebinarną.

Rodzice siedzieli w milczeniu przez parę sekund. Tata zareagował pierwszy z pytaniem o wyjaśnienie. Pytanie zrozumiałe i prawdopodobnie dobry znak. Nie bez obaw, ale byłom gotowe rozwiać każdą ich wątpliwość.

Tata użył słowa na P, co było jak spoliczkowanie. Nigdy wcześniej nie słyszałom, żeby użył tego wyrazu. Wtedy właśnie poczułom, jak mój żołądek tonie we wnętrznościach. Starałom się wyjaśnić różnicę i co właściwie oznacza bycie osobą niebinarną, ale za każdym razem kiedy próbowałom się odezwać, coraz bardziej chciało mi się płakać. Wtedy zaczęły się krzyki i wszystko działo się tak szybko. Nie mogłom nic powiedzieć ani nie rozumiałom tego, co mówili oni.

Masz się wynosić. Palec taty skierowany prosto na mnie.

– Ben?

Musiałom w pewnym momencie odpłynąć, bo moje powieki były ciężkie, gardło zamulone i obleśne, a ciało odrętwiałe.

– Jesteśmy. – Siostra parkuje samochód na podjeździe, ale nie wyłącza silnika; nawiewy wciąż wyrzucają ciepłe powietrze.

Spoglądam na dom. Brązowe cegły i zielona elewacja. Widziałom go już wcześniej, nie tak jak teraz, a na zdjęciach i postach na Facebooku. Tylko w ten sposób mogłom śledzić, co się dzieje w życiu Hannah.

– Możesz spać w pokoju gościnnym, dobrze?

Kiwam głową i idę za nią przez garaż; moje stopy znów ziębną od lodowatego dotyku kostki brukowej. Hannah pośpiesznie otwiera drzwi, prowadzi mnie na górę i włącza światło w pokoju gościnnym.

– Łazienka jest naprzeciwko, jeśli chcesz wziąć prysznic czy coś.

Gapię się na pomieszczenie: stoi w nim wielkie dwuosobowe łóżko pełne poduszek. Zdecydowanie ładniej niż w moim pokoju, ale też bardziej pusto. Na ścianach nie wiszą plakaty, a na komodzie nie ma żadnych starych zabawek.

– Chwila. – Hannah rozsuwa lustrzane drzwi szafy i bierze stos koców. – Prześpij się. Rano wymyślimy, co robić, okej?

Jeszcze raz kiwam głową i wlepiam wzrok w łóżko. Hannah wygląda, jakby chciała coś dodać albo mnie przytulić, albo zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Nie robi jednak żadnej z tych rzeczy.

Chyba nawet ona wie, że wcale nie będzie dobrze.

Zamyka za sobą drzwi, zostawiając pokój jeszcze bardziej pusty.

Rozbieram się do bokserek, odrzucam pościel i gramolę się do miękkiego, czystego łóżka. Przewracam się z boku na bok, ale po kilku minutach stwierdzam, że tej nocy na pewno nie zasnę. Za każdym razem gdy zamykam oczy, widzę ich twarze. Tak żywe, tuż przede mną, krzyczące. Kiedy unoszę powieki, w pokoju panuje jedynie ciemna pustka. Sięgam po pilota na stoliku nocnym, skaczę po kanałach w telewizji i zatrzymuję się na powtórkach Złotek.

Nie mogę być teraz samo. Nie tej nocy.

Dzięki, że jesteś przyjaciółką, Betty White.

 

 

 

 

TRZY

 

 

 

Wczorajszy dzień naprawdę się wydarzył.

Potrzebuję paru minut, żeby sobie uświadomić, że nie był to jakiś okropnie plastyczny koszmar, majaki senne albo coś w tym stylu. To rzeczywiście się wydarzyło.

Zrobiłom coming out przed rodzicami, a oni wyrzucili mnie z domu.

Tylko pomyśleć, że byłom tak naiwne, by sądzić, że pójdzie dobrze. Naprawdę w to wierzyłom. Myślałom, że nadal możemy być tą szczęśliwą rodziną bez sekretów. Że mogłobym być sobą. Powinnom było się tego spodziewać.

A teraz wszystko się posypało.

Wszystko.

Nie wiem, czy płakać, czy krzyczeć, czy i to, i to. Mam wrażenie, że obu rzeczy zrobiłom aż nadmiar, i czuję, że to nadal za mało.

Wiem, że w końcu będę musiało się wygrzebać z łóżka i pozbierać to, co zostało, ale teraz mogę być samo. Tylko ja, te cztery ściany i to łóżko.

Wszechświat nie musi istnieć poza tym pokojem i jest mi z tym zupełnie dobrze.

 

*

 

– Nadal nie mogę uwierzyć, że to zrobili. – Słyszę, jak głos Hannah rezonuje w domu, gdy schodzę na dół po schodach, bo nie mogłom na zawsze pozostać w swoim małym wszechświecie.

– I po prostu zadzwonił z budki? – Tego głosu nie rozpoznaję, ale jest głęboki i szorstki. Zgaduję, że to jej mąż. Thomas?

Tylko tyle mogłom dowiedzieć się na czyjś temat bez zapraszania tej osoby do znajomych. Może to brzmi trochę dziwnie, ale nie mogłom ryzykować, że rodzice zobaczą „Hannah Waller” na liście moich znajomych.

– I to kiedy na dworze był pieprzony mróz. – Hannah wrzuca coś do zlewu tak mocno, że cokolwiek to było, myślę, że do niczego już się nie nadaje.

Przecieram oczy, niepewne, która jest godzina, próbując odgadnąć, gdzie jest kuchnia.

– Hannah? – wołam, rozglądając się po przedpokoju wypełnionym zdjęciami. Kilka z nich znam z Facebooka. Na niektórych jest ich wesele, na innych Hannah z Thomasem na łódce. Wyglądają na szczęśliwych.

Wahadłowe drzwi na końcu przedpokoju otwierają się pchane przez Hannah ubraną w za duży sweter i ciemne jeansy.

– Dzień dobry. – Uśmiecha się z założonymi rękoma.

– Dobry. – Przeczesuję włosy, próbując okiełznać loki z tyłu.

– Zrobiliśmy śniadanie. – Prowadzi mnie przez drzwi do kuchni.

Biały mężczyzna, którego widziałom na zdjęciach, siedzi z pustym talerzem przy stole. Nosi brodę i koszulkę z logo zespołu sportowego, którego nie znam.

– Dzień dobry. Dobrze spałeś? – To wszystko, o co pyta.

– Tak – kłamię. Musiało mnie w końcu odciąć, bo pamiętam, jak w jednej chwili próbuję się śmiać z czegoś w telewizji, a zaraz potem widzę słońce przebijające się przez zasłony. Zgaduję, że tak właśnie może wyglądać zderzenie z ciężarówką.

– Och, Ben, to jest mój mąż, Thomas. – Hannah kiwa w kierunku mężczyzny przy stole. Dziwnie jest oswoić się z myślą, że mam szwagra, którego do tej pory widziałom jedynie na zdjęciach.

Thomas unosi kubek w moją stronę.

– Miło mi cię w końcu poznać. Hannah opowiadała mi mnóstwo historii.

Bez wątpienia w każdej z nich byłom dzieckiem. Hannah wskazuje mi krzesło przy ich superwysokim stole à la bistro, który stoi po przekątnej. Okna wpuszczają zdecydowanie za dużo światła tak wcześnie rano. Chociaż spojrzenie na mikrofalówkę uświadamia mi, że dochodzi południe.

– Ben. – Hannah zajmuje miejsce obok Thomasa, składa dłonie. – Czy możesz nam powiedzieć, co się stało?

Zdaje się, że nie dam rady tego uniknąć, no i jestem im winne jakieś wyjaśnienie. Problem w tym, że nie wiem, gdzie zacząć. To znaczy wiem, gdzie zacząć, ale mam wrażenie, jakby mój język nie pracował, owinięty bawełną albo czymś w tym stylu, i wiem, że cokolwiek powiem, będzie to pozbawione sensu.

– Idę na górę. Może powinniście porozmawiać we dwoje. – Thomas bierze kubek, wstaje i wsuwa krzesło pod stół. Wychodzi, a ja patrzę, jak skrzydła drzwi kuchennych wychylają się na zawiasach to w jedną, to w drugą stronę, aż w końcu stopniowo zwalniają i wracają do stanu wyjściowego.

– Benji, proszę, porozmawiaj ze mną.

Dobra. Dam radę to zrobić. Zrobiłom to wczoraj. Tylko te trzy słowa i będzie po wszystkim. Ale czy na pewno znam swoją siostrę? Czy ona jest w ogóle w stanie mi pomóc? Może to była jedna wielka pomyłka.

Tyle że ona jest moją jedyną szansą na choć namiastkę normalności, przynajmniej w tym momencie.

– Jestem… osobą niebinarną – w końcu z siebie wykrztuszam. Udało mi się nawet bez sylabizowania.

Hannah opada na krzesło, patrząc na mnie, zupełnie jakby mnie nie widziała. To był błąd. Znalazłom miejsce, gdzie mogę się zatrzymać, i znowu wszystko schrzaniłom. Chryste, gdzie ja teraz pójdę? Mama na pewno zadzwoniła do babci i pewnie do cioci Susan. Nie mogę też pojechać do nikogo z klasy. Poza tym jak mam się stąd w ogóle wydostać bez pieniędzy na taksówkę? Odsuwam krzesło z zamiarem pójścia na górę i spakowania się, kiedy przypominam sobie, że przecież nie mam żadnych rzeczy.

W sumie to ułatwia sprawę. Prosto za drzwi. Nie ma szans, że dotrę stąd do domu, więc muszę iść na jakąś stację benzynową i zapytać o drogę. Jak mam w ogóle pójść tak daleko bez butów i skarpetek?

– Ben, zaczekaj. – Hannah chwyta mnie za nadgarstek i niemal się przewracam. Jej uchwyt też jest za mocny. – Wybacz, po prostu się tego nie spodziewałam. – Patrzy na mnie. Najpierw na moją twarz, później mierzy wzrokiem resztę ciała, zupełnie jakbym się przemieniło na jej oczach. – I za to cię wyrzucili?

Kiwam głową.

– Na to wygląda. Myślałom, że zrozumieją. – Naprawdę tak myślałom. Przecież jestem ich dzieckiem. Miałom nadzieję, że wezmą to pod uwagę.

– Przykro mi, brzdącu. – Wskazuje głową na krzesło. – Usiądź z powrotem, proszę.

Spoglądam na nią i siadam na krześle, wycierając spocone dłonie o spodnie. Jeszcze nie wzięłom prysznica, co sprawia, że czuję się obrzydliwie. Jakbym było owinięte w jakąś taśmę, której nie dam rady z siebie zrzucić.

– Masz już osiemnaście lat, co nie?

Kiwam głową.

– Skończyłeś już szkołę? – pyta.

Wydaje mi się, że odpowiedź powinna być oczywista, ale muszę sobie to ponownie uświadomić; wyprowadziła się dziesięć lat temu.

– Nie.

– Dobra, teraz pytanie, na które znam odpowiedź, ale czy chcesz wrócić?

Już na samą myśl mój żołądek się kurczy, jakby powoli zaciskała się na nim jakaś pięść.

– Nie, proszę, nie.

– Dobrze, dobrze. Wszystko w porządku. Musimy przegadać parę rzeczy, okej? Szkołę, nowe ubrania, wszystko, czego potrzebujesz. Już rozmawiałam o tym z Thomasem i nie mamy nic przeciwko temu, żebyś z nami został.

– Na pewno?

– Pewnie, że tak. – Przeczesuje dłonią swoje rude włosy; chyba farbowane, bo nikt w naszej rodzinie nie ma rudych włosów, a szanse, że przybrały ten kolor naturalnie, są raczej nikłe. Poza tym nie zmieniła się znacząco od kiedy wyjechała. Nadal wyglądamy jak rodzeństwo już na pierwszy rzut oka. Te same oczy, spiczasty nos, blada, biała skóra i włosy w nieładzie. Zastanawiam się, jak bardzo zmieniłom się w jej oczach. – Przepraszam, próbuję uruchomić myślenie. Nie wiem, od czego zacząć.

Nie mogę jej nawet spojrzeć w oczy.

– Przepraszam.

– Hej, nie masz za co przepraszać, dobra? To nie jest twoja wina.

Wiem to. Ta świadomość kryje się bardzo głęboko, ale jest. Teraz jednak trudno mi to przyjąć. Zaakceptować.

– Jakie są twoje zaimki? – pyta.

Pytanie bierze mnie z zaskoczenia. Nie w zły sposób. To dziwne, ale Hannah jest pierwszą osobą, która mnie o to zapytała. Pierwszą osobą, która musiała zapytać.

– Ono/jeno – mówię, próbując brzmieć zdecydowanie, ale jestem pewne, że totalnie mi nie wyszło.

– Dobra. Cóż, pewnie trochę mi zajmie, zanim się przyzwyczaję, więc musisz mnie poprawiać, kiedy coś powiem nie tak, okej? Chcesz, żebym wyjaśniła wszystko Thomasowi?

Kiwam głową.

W ten sposób ja nie będę musiało.

 

*

 

Hannah dała mi ubrania Thomasa, w które mogłom się przebrać po wzięciu prysznica.

– Jest jakieś dwa rozmiary większy od ciebie, ale muszę wyprać twoje, jeśli chcesz je jeszcze włożyć. – Zwija moje ubrania w kupkę. Tonę w koszulce Thomasa, ale spodnie dresowe mają przynajmniej ściągacz. – Później pojedziemy na zakupy, dobra? Kupimy, co trzeba – dodaje.

– Dziękuję.

– Rozmawialiśmy o przeniesieniu cię do innej szkoły. Thomas uczy w liceum North Wake. Dziś rano zadzwonił do dyrektorki i zapytał, co musimy zrobić, żeby cię przyjęli. Dyskutowaliśmy też o… – Hannah wzdycha. – Znaleźliśmy też terapeutkę w okolicy, kogoś, z kim możesz porozmawiać.

W kategorii rzeczy, których najbardziej nie chcę robić, ta byłaby bardzo wysoko. Pewnie gdzieś między walką z aligatorem a wyskoczeniem z samolotu.

– Czy muszę?

– Cóż, jako osoba dorosła nie musisz, ale myślę, że to by pomogło. Moja koleżanka, Ginger, poszła do niej z synem po jego coming oucie. Nazywa się doktorka BridgetteTaylor. Może byłaby w stanie pomóc. Specjalizuje się w młodzieży takiej jak… jak ty.

– Chodzi ci o młodzież queerową? – mówię.

Hannah wygląda, jakby czekała na jakąś odpowiedź, zgodę, ale kiedy nie odzywam się przez dłuższą chwilę, znowu wzdycha.

– Pomyśl o tym, dobrze? – Wychodzi.

Siedzę w cichym pokoju niepewne, co ze sobą zrobić. W sensie, co się robi, kiedy rodzice wyrzucają cię z domu? Kiedy całe twoje życie legnie w gruzach tylko dlatego, że chciałoś powiedzieć rodzicom prawdę o sobie, być szanowane i dostrzegane, żeby zwracano się do ciebie właściwymi formami? Niemal sięgam po szkicownik, kiedy przypominam sobie, że został w plecaku w domu. Nie mogę nawet robić jedynej rzeczy, która mnie relaksuje.

Ścielę łóżko w nadziei, że to zajmie moje myśli chociaż na parę dobrych minut. Nic z tego, więc schodzę na dół.

– Co tam? – Hannah jest nadal w pralni ukrytej w kuchni za składanymi drzwiami, z koszem świeżo wysuszonych ubrań w ręku. Oferuję pomoc, ale ona kręci głową. – Dam radę. Wszystko w porządku?

– Tak. Masz może jakiś komputer, z którego mogę korzystać?

– Pewnie. – Hannah odkłada wszystko na suszarkę, wychodzi przez drzwi i z kuchni. Nie jestem pewne, czy mam za nią iść, ale to robię.

Ich salon jest mniejszy niż ten rodziców, ale za to bardziej przytulny. Hannah nigdy nie przykładała wielkiej uwagi do porządku, ale zdaje się, że znalazła w tym balans. Chyba że to zasługa Thomasa.

– Nie krępuj się i załóż na nim swoje konto do pracy i innych rzeczy. – Hannah bierze laptopa spomiędzy stolika i kanapy, odłączając go od ładowania. – Jeśli masz jakieś pytania, to wal śmiało, ale jestem pewna, że znasz się na tym lepiej ode mnie.

– Dzięki.

Siadam na wielkiej kanapie. Z laptopem czuję się jak w domu, bo miałom kiedyś taki sam. Wpisuję swój e-mail i hasło, żeby przeczytać i odpowiedzieć na otrzymane wiadomości. Żadnych nie ma, ale Mariam pewnie jeszcze śpi.

Nadal nie wymyśliłom, jak nu o tym powiedzieć. Już niemal zalogowałom się na Facebooka, ale się powstrzymałom. Właściwie powstrzymał mnie Thomas.

– Ben? – woła.

– Tak?

Jest teraz ubrany bardziej elegancko niż przy śniadaniu. Ma na sobie koszulę, a na nią założony ciemnoszary sweter i pasujące szare spodnie. – Rozmawiałem z dyrektorką. Powiedziała, że chce cię poznać i wdrożyć.

– Dzisiaj? – pytam.

– Tylko jeśli chcesz. Jeszcze nie mam pewności, czy będziemy musieli pojechać do twojej starej szkoły. Nie powinni robić problemu z przesłaniem ocen.

– Och.

– Nie musimy robić tego teraz, ale im szybciej to ogarniemy, tym mniej lekcji stracisz.

– Nie, nie, dla mnie spoko. – Spoglądam na swoje dresy. – Po prostu… Masz może jakieś inne ubrania, które by pasowały? Nie sądzę, żeby Hannah uwinęła się już z praniem.

Thomas śmieje się pod nosem i kiwa głową.

– Chodź.

Kwadrans później siedzę już w samochodzie Thomasa, mając na sobie za dużą koszulę, jeansy z trzykrotnie podwiniętymi nogawkami i opadające na kostkach skarpetki.

Nie jest najgorzej. Bluza z kapturem, którą dał mi Thomas, ukrywa mój dyskomfort. Chyba. No i buty na mnie pasują, co zakrawa na jakiś cud. Chyba że Thomas po prostu ma bardzo małe stopy? Mówi nawet, że mogę je zachować.

– Nie pamiętam, kiedy miałem je ostatnio na sobie.

– Dzięki. – Zjeżdżamy z podjazdu na drogę i nagle robi się niezręcznie. O czym mam z nim w ogóle rozmawiać? Czy zasypanie go pytaniami byłoby zbyt dziwne? W końcu wyrzucam z siebie: – To czemu nie jesteś dzisiaj w pracy?

Nie no, zupełnie normalne pytanie. Pokazałoś, że jesteś totalnie na luzie, Ben.

– Napisałem do szkoły, kiedy Hannah mnie obudziła. Pomyślałem, że to coś ważnego.

– Och. – Odrywam zmechacenia na jego bluzie. – Czego uczysz?

– Chemii.

– Fajnie. – Robię przydługą pauzę. – Lubię chemię.

– Można powiedzieć, że jest co najmniej interesująca. – Thomas włącza kierunkowskaz. – Myślę, że to dziwne, że nigdy się nie spotkaliśmy.

– No. – Wlepiam wzrok w buty.

– Czy twoi rodzice często mówili o Hannah? Po tym, jak wyjechała?

Kręcę głową.

– Wprowadzili swego rodzaju zasadę: „w tym domu nie mówimy o Hannah”. – Wyrywam kolejny zmechacony kawałek materiału i palcami formuję z niego kulkę. – Jak długo jesteście małżeństwem?

– We wrześniu minęły cztery lata.

– Och, to super.

– No. – Thomas wzdycha. – Hannah często o tobie mówiła. Bardzo za tobą tęskniła.

Jego słowa mocno wybrzmiewają w samochodzie i przez parę sekund żadne z nas się nie odzywa.

– Też za nią tęskniłom – dodaję cicho.

Podejrzewam, że Thomas nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co powiedział, i trudno tego od niego oczekiwać.

 

*

 

Liceum North Wake jest zdecydowanie ładniejsze niż Wayne.

Wayne zostało zbudowane w latach sześćdziesiątych i doczekało się tylko paru niewielkich niezbędnych renowacji. North Wake jest nowiutkie, z ogromnymi oknami, ukośnym dachem i chromowanymi wykończeniami. Nawet parking jest pełen błyszczących i drogich samochodów.

Wszystko wygląda tak jasno, nowocześnie i przemyślanie. Jakby wszystko miało swoje miejsce i właśnie w nim się znajdowało. A ja jestem dodatkowym, niepasującym elementem.

Thomas parkuje blisko frontowego wejścia do szkoły.

– No to jesteśmy.

Wpatruję się w główne wejście. Jest nieruchome, milczące.

– Wiesz, że nie musisz tego robić, prawda?

– Równie dobrze mogę mieć to za sobą – mówię cicho.

– Na pewno? Nie wydajesz się podekscytowane. Ta szkoła wydawała się prostszym wyborem, ale możemy poszukać innej.

– Nie chcę im mówić – wyrzucam z siebie. – Nie chcę im mówić, że jestem osobą niebinarną.

Ręce Thomasa opadają z kierownicy.

– Jesteś pewne? Wiesz, że to oznacza, że wszyscy będą zwracać się do ciebie w złych formach?

Jakby to nie było oczywiste.

– Mam to gdzieś. – Jestem do tego przyzwyczajone.

– Jesteś tego pewne?

– Na maksa pewne. – Naprawdę jestem. Nie sądzę, że dałobym radę sobie z tym teraz poradzić. Przynajmniej do czasu, aż przyjdzie taka konieczność.

– Dobra. Będziemy musieli kłamać i powiedzieć, że chodzi o coś innego. Może to zabrzmi brutalnie, ale pomoże, jeśli dyrektorka Smith dowie się, że zostałoś wyrzucone z domu.

Wzruszam ramionami.

– Bez różnicy.

– Dobra, to lecimy.

Thomas prowadzi mnie przez wielkie oszklone drzwi frontowe. W holu stoi grupka dzieciaków i każde z nich macha do Thomasa, gdy ten przechodzi koło nich. Wygląda na to, że ich przerwa świąteczna już się skończyła. W Wayne miałom przed sobą jeszcze tydzień wolnego.

– Myślałem, że był pan chory, panie Waller – mówi jedno z nich.

Thomas odmachuje na powitanie.

– Nie, po prostu miałem coś do załatwienia.

Staram się podążać możliwie daleko za Thomasem, żeby uczniowie nie powiązali nas ze sobą, ale sposób, w jaki przenoszą wzrok z niego na mnie, mówi mi, że już to zrobili. Prowadzi mnie przez kolejne oszklone drzwi do recepcji i kiwa na powitanie do sekretarza za biurkiem.

– Hej, Kev.

– Hej, Thomas. Dyrektorka Smith już na ciebie czeka.

– Dzięki. – Thomas odwraca się do mnie. – Poczekaj tutaj chwilkę. Wyjaśnię jej sytuację.

– Okej. – Siadam na jednym z foteli stojących prostopadle do matowej szklanej ściany. – Nie mów jej, dobrze? – mruczę pod nosem.

– Obiecuję – zapewnia mnie i coś w jego głosie sprawia, że mu wierzę.

Patrzę, jak znika za rogiem, i chcę wyciągnąć telefon, ale przypominam sobie, że go nie mam. Będę musiało porozmawiać z Hannah o nowym, chociaż nie wiem, jak za niego zapłacę. Może uda mi się znaleźć jakąś pracę, zacząć odkładać pieniądze. Nie jestem pewne, co dokładnie Hannah mi zaproponowała. Czy pozwoli mi ze sobą mieszkać do końca szkoły, czy też tak długo, jak będę potrzebowało.

No i jest też kwestia studiów i listów, które zadecydują o mojej przyszłości. Listów, które przyjdą na adres rodziców, bo właśnie ten wpisałom na podania. Zastanawiam się, czy mogłobym poprosić o wysłanie listów na inny adres. Może będę zmuszone napisać podania raz jeszcze.

Chryste, nawet sobie nie wyobrażam, w jaki sposób będę w stanie zapłacić za studia. Nie mogę o to prosić Hannah; nie chcę jej o to prosić. Może nawet wyjdzie mi to na dobre; moje pójście na studia ekscytowało rodziców dużo bardziej niż mnie.

Może przynajmniej nie muszę się już tym martwić.

Zdaje się, że nadal mamy dużo spraw do przegadania, ale w jaki sposób mam zapytać swoją siostrę o to, kiedy zamierza mnie wypchnąć za drzwi?

Robię się niespokojne. To nie jest najlepszy moment, ale nie mogę się skupić na niczym innym. Za każdym razem gdy spoglądam na wiszący nad drzwiami zegar, wydaje mi się, że czas zwalnia i tylko wydłuża tortury.

Wtedy otwierają się drzwi i przechodzi przez nie chłopak.

Jest wysoki, dużo wyższy ode mnie, na tyle wysoki, że pierwsze, co zauważam, to jego nogi. Jest szczupły, ma ciemnobrązową skórę i czarne włosy przystrzyżone po bokach i nieco dłuższe na górze.

– Hej, Kev – mówi z uśmiechem.

– Hej, Nathan. – Pracownik uśmiecha się zza biurka. – Nie wpadłeś w żadne kłopoty, co?

– Mogłem się spodziewać, że te nielegalne wyścigi kiedyś odbiją mi się czkawką. – Nathan się śmieje, jakby to była jego ulubiona rzecz na świecie. – Dyrektorka Smith mnie wezwała.

– Ciebie konkretnie? – Kev unosi brew. – Pewnie chodzi o coś wyjątkowego.

– Może w końcu dostrzeżono, jakim przykładnym uczniem jestem.

– Zabawne. – Kev się nie śmieje. – Cóż, teraz ma spotkanie, więc zajmij miejsce. To nie powinno długo potrwać.

– Spoko. – Nathan siada koło mnie, zakłada nogę na nogę i kładzie ręce na kolanach. Przerywa milczenie zaledwie po paru sekundach. – Jesteś nowy? Zdaje się, że cię tu wcześniej nie widziałem. – Zmienia pozycję tak, żeby być mniej więcej na wprost.

– Tak, yyy, dopiero co się przeprowadziłem. – Ruszam nogami, skarpetki spadają mi jeszcze niżej.

– Najs. Jestem Nathan. – Wyciąga rękę.

Chwytam ją powoli, ale nie potrząsam, nie wiem do końca czemu. Zupełnie jakby mój mózg nie nadążał za resztą ciała.

– Ben.

– Skąd jesteś, Ben?

– Stąd – odpowiadam, zanim się orientuję, co tak naprawdę mam powiedzieć. – Albo nie stąd, ale na pewno z Karoliny Północnej – wyrzucam z siebie. Cholera, nawet to mi nie idzie. – Goldsboro. Pochodzę z Goldsboro – mówię w końcu.

– Och. – Muszę mu oddać, że nie śmieje się z tego, jaką życiową porażką jestem. – Czyli niedaleko stąd?

– Dokładnie.

– Ben. – Thomas ratuje mnie od dalszego pogrążania się we wstydzie. – Dyrektorka Smith jest gotowa, by z tobą porozmawiać.

– Hej, panie W.! – Nathan uśmiecha się ze swojego fotela. – Myślałem, że dzisiaj na wolności.

– Cześć, Nathanie. Dzisiaj pomagam w czymś Benowi. – Thomas wkłada ręce w kieszenie. – Co tutaj robisz?

– Dyrektorka Smith mnie wezwała.

– Och. – Thomas wygląda na nieco skonsternowanego i dopiero po chwili wraca spojrzeniem do mnie. – Chodź, Ben, czeka na nas.

– Powodzenia, Ben, mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. – Chłopak rzuca mi szeroki uśmiech.

– Dzięki – odpowiadam delikatnym uśmiechem i podążam za Thomasem.

 

 

 

 

CZTERY

 

 

 

Dyrektorka Smith ma w nawyku powolne tłumaczenie rzeczy, co bardzo doceniam, ponieważ natłok informacji sprawia, że wlatują jednym i wylatują drugim uchem.

Do przeczytania i wypełnienia jest jakieś dwadzieścia dokumentów. Formularze aplikacyjne na zajęcia, w trakcie których byłom, pozwolenie na legitymację szkolną, informacje dotyczące konta na stołówce i zajęć, na które mogę się zapisać.

To wszystko jest bardzo skomplikowane.

– Czy Ben będzie w stanie skończyć szkołę? – Zauważam, że Thomas uważa na formę, co doceniam bardziej, niż zapewne się domyśla.

– Nie mogę odpowiedzieć do momentu, gdy otrzymamy wykaz jego ocen, ale zdaje się, że będzie. Nasz system jest podobny do tego, którego doświadczył w poprzedniej szkole.

Jego. Doświadczył.

Nie, nie powinnom być zdenerwowane ani smutne. To był mój wybór, więc teraz nie mogę sobie na to pozwolić.

– Kiedy mogę zacząć? – pytam.

– Jeśli chcesz, to nawet jutro, pod warunkiem, że dokumenty zostaną przefaksowane w przyzwoitym czasie. Szczęśliwie jesteśmy na początku nowego semestru, więc nie powinno być problemów z nadrobieniem materiału na zajęciach.

– Ben ma w sobie wszystko, co trzeba. – Thomas klepie mnie po ramieniu. Chcę przyjąć komplement, ale znamy się od całych dwóch godzin.

– Co powiesz, Benie? Pasowałoby ci to? – zwraca się do mnie dyrektorka.

Kiwam głową.

– Tak.

– Dobrze. – Wyciąga teczkę i wkłada do niej wszystkie dokumenty, które mi wcześniej opisała. – Przejrzyjcie je szybko raz jeszcze, jeśli chcecie, wypełnijcie i podpiszcie tam, gdzie trzeba.

– Chodź, pójdziemy do pokoju nauczycielskiego, powinien być pusty. – Thomas bierze teczkę.

– Ach, Thomasie, mógłbyś wpuścić Nathana, proszę? – pyta dyrektorka.

– Jasna sprawa. – Thomas przytrzymuje dla mnie drzwi do gabinetu. – Nathanie, pani Smith cię teraz przyjmie. – Nathan pisze na telefonie, kiedy Thomas go wzywa.

Robi udawany salut w kierunku Thomasa, podnosi się z miejsca, rzuca mi uśmieszek i mruga, kiedy mnie mija. No, jest zdecydowanie wyższy ode mnie, co najmniej o głowę i może jeszcze trochę. Staram się odwzajemnić uśmiech, ale pewnie wychodzi mi jedynie dziwaczny grymas. Podążam korytarzem za Thomasem aż do drzwi, w miejscu, które przypomina pustą stołówkę. Wpisuje kod na panelu, słyszę specyficzne „klik” i pokój się otwiera.

Tu jest w cholerę bardziej luksusowo niż w Wayne.

Praca papierkowa jest nawet bardziej żmudna, niż może się wydawać. Są pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć, takie, które sprawiają, że czuję się bezużyteczne, i takie, na które boję się odpowiadać, bo brzmią skomplikowanie. Gdyby nie Thomas, miałobym poważne problemy, ale trzy kwadranse później kończymy i wracamy do gabinetu dyrektorki.

– Świetnie. – Pani Smith odbiera teczkę. – Ja w tym czasie skontaktowałam się z twoją starą szkołą i jeszcze dziś prześlą faksem resztę dokumentów. Zadzwonię dzisiaj, Thomasie, jeśli pojawią się jakieś problemy, ale wygląda na to, że Ben jest najnowszym uczniem North Wake. – Pani Smith wydaje się przesadnie podekscytowana, ale coś mi mówi, że powinnom być wdzięczne, że z miejsca mnie nie odrzuciła.

Thomas kładzie rękę na moim ramieniu.

– Dziękuję – mówię.

– Ach, i znalazłam też kogoś, kto oprowadzi cię po szkole. Nathan Allan. Powiedział, że poznaliście się w poczekalni.

– Tak, można tak powiedzieć.

– Będzie czekał na ciebie tutaj, w recepcji, jutro rano, więc przyjedź wcześniej, niżbyś normalnie zamierzał.

– Rozumiem. Będziemy tu z samego rana. – Thomas rusza w kierunku drzwi. – Dzięki, Diane.

– Nie ma problemu. I Ben? Witaj w North Wake.

 

*

 

Nie odzywam się w drodze powrotnej. Widzę, że Thomas chce porozmawiać, ale najwyraźniej załapał, że nic z tego.

– Możesz pojechać autobusem albo mogę cię zawieźć, jeśli chcesz.

Nic.

Śmieje się niezręcznie.

– Chociaż jeśli chcesz, żebym cię zawiózł, to będziesz musiało wstać godzinę wcześniej.

Nie odpowiadam. Jest mi to obojętne, ale wolałobym jechać z Thomasem. Autobusy są do kitu.

Po prostu nie mam ochoty na rozmowę. Nie teraz. Thomas pewnie myśli, że jestem niewdzięczne. Przyjmuje mnie do swojego domu, załatwia mi nową szkołę dzień po tym, jak rodzice mnie wyrzucają, a ja go ignoruję.