Saga polska. Zamojski złotnik - Monika Rzepiela - ebook + audiobook

Saga polska. Zamojski złotnik ebook i audiobook

Monika Rzepiela

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

XVII wiek. Zamojskiemu patrycjuszowi Dantyszkowi sprzyja fortuna. Jego zakład złotniczy odwiedzają znamienici mieszkańcy Zamościa. Złotnik korzysta z uroków życia, a dzieci – pod okiem pięknej żony – spełniają pokładane w nich nadzieje.
Najstarszy syn Korneliusz porzuca pasję do malowania i wstępuje do cechu złotników, by przejąć schedę po ojcu. Rafał kształci się na medyka w Akademii Zamojskiej, a utalentowane i urodziwe córki są gotowe do zamążpójścia.
Szczęśliwe życie Dantyszków burzy tajemniczy przybysz. Czy potomkowie nestora rodu zapłacą za jego grzechy? Czy duchy przeszłości zmienią losy rodziny?
Zamojski złotnik to kolejny tom historyczno-obyczajowego cyklu Saga Polska. Wraz z bohaterami książki będziesz wędrować ulicami Zamościa i poznawać codzienność jego mieszkańców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 45 min

Lektor: Monika Rzepiela

Oceny
3,9 (14 ocen)
6
4
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paulinamichalik768

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa opowieść, polecam
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Grzegorz Polak, Yuri Arcurs (peopleimages.com) | stock.adobe.com

Redakcja

Marta Jakubowska | Słowa na warsztat

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Elwira Zapałowska | Słowa na warsztat

Wydanie I, Katowice 2023

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Zorzy 4, 05-080 Klaudyn

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dystrybucja.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2022

ISBN 978-83-67102-96-4

Dramatis personae

Dom Dantyszków

Bartłomiej Polibiusz Dantyszek – złotnik, rajca

Aurelia – żona

Korneliusz – najstarszy syn

Rafał – młodszy syn

Magdalena – starsza córka

Anna – młodsza córka

Urszula – najmłodsza córka

Dom Serafinowiczów

Szymon Serafinowicz – Ormianin

Wirydianna – żona

Sylwia – starsza córka

Delia – młodsza córka

Dom Hausnerów

Rudolf Hausner – drukarz, rajca

Helena – żona, akuszerka

Julia – córka

Dom Roztoczańskich

Stanisław Roztoczański – przyjaciel Rafała

Wespazjan – ojciec podkomorzy

Leokadia – matka podkomorzyna

Rozalia – starsza siostra

Martynka – młodsza siostra

Pozostałe persony

Penelopa – kurtyzana

Fabian Lisowski – siostrzeniec Rudolfa Hausnera

Anuncjata Zabielska – kuzynka Rozalii

Kacper Zabielski – brat Anuncjaty

Jan Golankowski – kupiec z Biecza

Elżbieta – dziewczyna z zamtuza

Kacper Jakubowski – niedoszły mąż Magdaleny

Euzebiusz Jakubowski – ojciec Kacpra

Ursinus – profesor w Akademii Zamojskiej

Rebeka Sulima – młoda Żydówka

Miriam – matka Rebeki

Jeremiasz – ojciec Rebeki, bankier

Giovanni – nauczyciel muzyki, Włoch

Część I. Korneliusz

Rozdział 1. Grecka kurtyzana

Zegar na wieży wybił godzinę trzynastą, gdy drzwi ratusza otworzyły się i wyszedł z nich potężnej budowy mężczyzna w długiej szubie. Był to rajca i zarazem patrycjusz zamojski, a zwał się Bartłomiej Polibiusz Dantyszek. Tego dnia wójt zatrzymał go dłużej, gdyż miał do omówienia pewną ważną sprawę, a Dantyszek nigdy nikomu niczego nie potrafił odmówić. Sprawa dotyczyła funkcjonowania cechów, więc jak najszybciej należało ją załatwić.

Jak zwykle Bartłomiej, nim zszedł po potężnych, białych schodach, przyglądał się z wysokości zamojskiemu rynkowi, po którym kręcili się zabiegani mieszczanie. Był dumny, że jest obywatelem Zamościa, a samo miasto uważał za idealne. Mieszkał w nim ponad dwadzieścia lat i nie było dnia, w którym by żałował, iż właśnie w nim się osiedlił.

Tylko jedna rzecz mąciła jego szczęście: trudne relacje z małżonką. Po urodzeniu najmłodszej córki Urszuli Aurelia odmówiła spełniania powinności małżeńskich. Twierdziła, że aż nadto wypełniła swój kobiecy obowiązek, rodząc pięcioro dzieci. Ostatni poród bardzo nadwerężył jej zdrowie i niewiasta nie miała zamiaru przypłacić kolejnego śmiercią. Aurelia, na ogół łagodna i uległa, tym razem postawiła się tak stanowczo, że nie mógł do niej trafić żadnymi argumentami.

On zaś potrzebował chętnego, ciepłego kobiecego ciała w łożnicy. Nie mógł nic poradzić na to, że posiadał namiętną naturę. Pozycja, jaką zajmował wśród zamojskiego patrycjatu, nie pozwalała mu na sprowadzenie nałożnicy do domu. Musiał rozwiązać swój problem w inny sposób.

Teraz, stojąc na zamojskim rynku, zastanawiał się, czy udać się do domu, czy pójść do Penelopy. Nie uśmiechała mu się perspektywa spędzenia kolejnego popołudnia u boku oziębłej i milkliwej żony, więc postanowił odwiedzić kurtyzanę. Korzystał z jej usług od sześciu lat i nigdy nie opuszczał jej łoża niezadowolony.

Odetchnąwszy głęboko, skierował się w uliczkę, przy której stała kamienica zamieszkiwana przez Greczynkę. Mógłby do niej trafić z zamkniętymi oczyma… Nie namyślając się wiele, przekroczył bramę i znalazł się w długim korytarzu. Po prawej stronie pięły się kręte schody. Kurtyzana mieszkała na piętrze. Zadyszał się nieco, wchodząc po schodach, dlatego nim zapukał do okutych drzwi, odczekał chwilę. Nie musiał przywoływać uśmiechu na twarz. Zaledwie Penelopa ukazała się w progu, Bartłomiej rozpromienił się niczym wyrostek na widok ukochanej.

– Polibiusz, to ty… – mruknęła Greczynka niewyraźnie. – Wejdź, mój drogi!

Dantyszek nie kazał sobie dwa razy powtarzać. Kurtyzana powiodła go do komnaty sypialnej, gdzie znajdowało się łoże z baldachimem.

– Jak dobrze, że właśnie teraz przyszedłeś – westchnęła, uchylając okno. – Niedawno pożegnałam kalwina Hausnera. Gdybyś przybył wcześniej, natknąłbyś się na niego w tej komnacie.

Dantyszek znał doskonale Rudolfa Hausnera, gdyż i on należał do rajców zamojskich, lecz nie darzył go sympatią.

– Cieszę się więc ogromnie, że przyszedłem w porę – rzekł.

Zdjął obszerną, podbijaną futrem szubę1, beret z pawim piórem i pozostał w wamsie2 i pludrach3. Nosił się zgodnie z obowiązującą modą i lubił podkreślać bogactwo swego stroju.

Tymczasem Penelopa miała na sobie suknię z obcisłymi rękawami zwaną letnikiem, która prezentowała się bardzo skromnie, co oznaczało, że kobieta nie zamierzała tego popołudnia wyjść na spacer. Dantyszek cieszył się bardzo, gdyż nie mógłby towarzyszyć jej w przechadzce. Było tajemnicą poliszynela to, że bogaci mieszczanie odwiedzali kurtyzany w ich kamienicach, lecz nikt nie pokazywał się z nimi publicznie.

Patrzył na Penelopę z podziwem. Była wysoka i szczupła, jej włosy miały barwę smoły, oczy błyskały zielenią, a usta pokryte były purpurą. Ciemna karnacja dodawała jej tajemniczości. Paznokcie powlekała karminem, który ostro kontrastował z seledynem sukni. Tego dnia jej rozpuszczone loki spływały kaskadą po plecach. Wyglądała tak świeżo, że z trudem można było uwierzyć w to, iż skończyła dwudziesty piąty rok życia.

Dantyszek znał jej dzieje. Kiedy miała czternaście lat, osierocili ją rodzice, pozostawiając skromny majątek. Było to zbyt mało, by młodziutka Greczynka stanowiła pożądaną partię na małżeńskim rynku. Ambitna dziewczyna prędko zrozumiała, że jej jedyną szansą na wyjście z biedy jest uroda. Wiedziała, że była piękna, i postanowiła to wykorzystać. Wielu mężczyzn wolało towarzystwo kurtyzany niż ślubnej małżonki. To kochankom okazywali swoje uczucia, a Penelopa była spragniona podziwu. Z biegiem lat stwierdziła, że nie wyjdzie nigdy za mąż i nie będzie rodzić dzieci. Musiała więc uskładać tyle pieniędzy, by wystarczyło jej do późnej starości, bo nawet największa uroda z czasem zwiędnie i przeminie.

Teraz, uśmiechając się tajemniczo, podeszła do patrycjusza i chwyciwszy go za dłoń, powiodła w stronę łóżka. Seledynowy letnik opadł na drewnianą podłogę, odkrywając nagie i gibkie ciało kurtyzany. Dantyszek dotknął obfitych piersi kobiety i wtulił twarz w zagłębienie jej szyi. Całował ją namiętnie i dłonią pieścił najintymniejsze części ciała. Po chwili leżeli spleceni w miłosnym uścisku na czystej pościeli, a przez uchylone okno wpadał do komnaty gwar ruchliwego miasta.

Gdy ich oddechy się wyrównały, Dantyszek, leżąc na plecach i wpatrując się w sufit, rzekł:

– Gdyby z Aurelią układało mi się tak jak z tobą, byłbym ogromnie kontent.

– Gdyby tak było, nie przychodziłbyś do mnie – stwierdziła Penelopa.

– Dawniej była chętna – westchnął patrycjusz. – Kochałem ją, gdy się pobieraliśmy. Od urodzenia Urszuli zmieniła się wielce. Stała się oziębła i zgorzkniała. Prawie nie mamy wspólnego języka.

– Cóż chcesz, starzeje się nieboga, widzi to, ale nie może tego zaakceptować. To dlatego stała się, jak mówisz, zgorzkniała.

– Zapewne niewiasta bardziej przeżywa wejście w wiek podeszły niż mężczyzna – stwierdził Dantyszek.

– Ty, mój drogi, jesteś tak jurny, że jeszcze ze dwadzieścia lat mógłbyś brykać jak młodzik.

– Skończyłem już czterdzieści sześć lat – przypomniał.

– Cóż to za wiek! – zawołała Penelopa ze śmiechem. – Aha, byłabym zapomniała… Twój syn był wczoraj u mnie.

– Korneliusz? – zapytał Dantyszek bynajmniej nie zdziwiony.

– Tak, on.

– Zapłacił ci?

– Oczywiście!

– Widać więc znalazł kupca na swoje obrazy. – Zachichotał Dantyszek. – A ja zawsze powtarzałem, że traci czas, malując je!

– Muszę przyznać, że to bardzo przystojny i rozumny młodzieniec. Tylko mało rozmowny.

– Tak, wdał się w Aurelię. Ona potrafi i pół dnia nic nie rzec, jeśli się jej o coś nie spyta.

Rozmawiali jeszcze przez chwilę, wsłuchując się w swoje oddechy, aż Dantyszek stwierdził, że pora opuścić kamienicę kurtyzany. Po zachowaniu Greczynki poznał, że spodziewała się tego dnia kolejnego klienta, być może Żyda, a on nie miał zamiaru się z nim spotkać. Zegar na wieży ratuszowej wybił piętnastą, gdy Bartłomiej skierował swe kroki ku wschodniej pierzei rynku, gdzie stała jego rodowa kamienica.

Spodziewał się, że w domu powita go grobowa cisza, toteż zdziwił się ogromnie i jednocześnie przeraził, gdy usłyszał zawodzący płacz małżonki.

Aurelia łkała w swojej komnacie. Siedziała na krześle obok okna i trzymała głowę w dłoniach. Jej złote włosy, które pokryły się ostatnimi czasy siwizną, a które zawsze gładko zaczesywała, spływały falami po plecach. Dantyszek poczuł się na ten widok jeszcze bardziej nieswojo. Od dawna nie rozmawiał z żoną poufale, toteż teraz nie wiedział, co powiedzieć.

Musiała wyczuć jego obecność, gdyż podniosła głowę i bezbrzeżnie smutnymi oczyma spojrzała w twarz małżonka. Kiedyś te błękitne, ocienione ciemnymi rzęsami oczy bardzo mu się podobały. Teraz nie miały już dla niego dawnego uroku. Zbyt często w nie spoglądał, by mogły kryć w sobie jeszcze jakąś tajemnicę. Gdy się nie odzywała, zapytał zniecierpliwiony:

– Cóż to za rozpacz, Aurelio?

Jej usta wykrzywiły się w grymasie.

– Byłeś znów u niej! – wysyczała. – Niczym nie zabijesz zapachu dziwki!

Nie miał zamiaru się kłócić. Wiedział, że Aurelia nie była głupia i domyśliła się już dawno, iż odwiedzał Greczynkę. Mimo to nigdy dotąd mu tego nie wyrzucała. Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że gdy po urodzeniu Urszuli odmówiła spełniania żoninych powinności, mąż znajdzie sobie kochankę.

– Włóczysz się z prostytutkami, a twoja córka umiera! – wykrzyknęła głosem pełnym boleści.

Przeraził się.

– Co się stało? Która umiera?!

– Urszulkę trawi straszna gorączka. Medyk powiedział, że wszystko w ręku Boga!

Natychmiast pobiegł po schodach do komnaty zajmowanej przez córki. Najmłodsza leżała w swoim łóżeczku pośród białej pościeli, wstrząsana dreszczami, podczas gdy dwie starsze pochylały się nad sobą ukryte w kącie sali. Musiały szeptać o tym, co się wydarzyło.

– Odejdźcie! – zawołał i usiadł na brzegu łóżka. Dotknął czoła Urszuli i ukrył twarz w dłoniach.

W tej chwili ogromnie żałował, że nie wrócił od razu do domu. Pieszczoty kurtyzany wydały mu się teraz czymś trywialnym. Nastał marzec, więc łatwo można było ulec przeziębieniu. Organizm sześcioletniej Urszulki nigdy nie należał do szczególnie silnych, a wiosenny morbus mógł powalić najbardziej odpornego. Kilka lat temu przez miasto przetoczyła się epidemia cholery. Pamiętał, jak razem z Aurelią drżeli o swoje pociechy. Wzniósłszy oczy do nieba, bezgłośnie poprosił Boga, by tamten okropny czas nie powrócił, a najmłodsza córka odzyskała zdrowie. Kochał ją równie mocno jak Korneliusza, Rafała, Magdalenę i Annę. Dzieci były dla niego najważniejsze.

Gdy podano późny obiad, cała rodzina Dantyszków z wyjątkiem Urszuli zasiadła przy stole w kuchni, w której wyznaczono część jadalną. Bartłomiej milczał jak grób. Aurelia, ocierając ukradkiem łzy, również się nie odzywała. Zadawała sobie w duchu pytanie, czy to przypadkiem nie nadmierne wietrzenie wnętrz wpędziło Urszulkę w chorobę. Musiała jednak otwierać okna; w zatęchłym powietrzu nie dało się przecież długo wytrzymać. Szesnastoletnia Magdalena i piętnastoletnia Anna, które miały w zwyczaju chichotać przy stole, ze spuszczonym wzrokiem spożywały roślinną polewkę. Dwaj starsi bracia również zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji.

Aurelia, choć gorączka Urszuli ją załamała, wiedziała, że musi się wziąć w garść. Takie było życie, że należało się zgadzać z wolą Bożą.

– Magdaleno, Anno – zwróciła się do starszych córek schrypniętym od łkania głosem – będziecie dziś spać w moim łóżku. Proszę – spojrzała boleśnie na synów – byście i wy nie zbliżali się do waszej siostry. Morbus jest zaraźliwy.

Gdy obiad dobiegł końca, cała rodzina uklękła w sypialni na górze do modlitwy, by poprzez różaniec wyprosić u Najświętszej Panienki zdrowie dla Urszulki. Choć w mieście było wielu różnowierców z drukarzem Rudolfem Hausnerem na czele, oni pozostali wierni religii katolickiej. Aurelia bardzo dbała o to, by cała rodzina każdej niedzieli chodziła na mszę i często przyjmowała Najświętszy Sakrament. Twierdziła, że nie dopuści, by dzieci odeszły od prawdziwego wyznania i tym samym skazały się na ognie piekielne, jak wielu innych. Bartłomiej nie żywił tak głębokiej wiary, jak jego małżonka, ale posłusznie spełniał wszelkie religijne praktyki.

Aurelia nie byłaby sobą, gdyby nie sprowadziła księdza do chorej córki. Urszula była za mała, by przyjąć komunię, więc kapłan okadzał dziecko i czytał fragmenty Ewangelii. Jego monotonny głos wypełniał całą komnatę. Bartłomiej uważał, że czytanie Słowa Bożego nie miało większego sensu, gdyż córka na pewno nic z niego nie rozumiała, lecz nie wyraził głośno swoich wątpliwości. Pod względem religijnym w domu rządziła małżonka, a on nie potrafił się jej skutecznie przeciwstawić. We wszystkim innym Aurelia pozostawała mu powolna, więc jego autorytet pater familias niewiele ucierpiał na tym, że posłusznie odmawiał pacierze.

Przez trzy kolejne dni pleban przychodził do kamienicy Dantyszków. Czwartego o dziewiątej rano pomimo modłów i kadzenia spodobało się Panu Bogu wezwać do siebie najmłodszą córkę złotników. Aurelia, którą śmierć Urszulki ogromnie wstrząsnęła, potrafiła wytłumaczyć sobie, że taka była wola Boża. Cierpiała wielce, ale nie złorzeczyła ani nie narzekała na niesprawiedliwy los. Tymczasem filozofia życiowa jej męża została wywrócona do góry nogami.

Życie nauczyło go, że człowiek jest kowalem własnego losu. Od młodości musiał radzić sobie sam, toteż wszystko, co osiągnął, zawdzięczał tylko sobie. Gdyby jego ojciec postąpił inaczej, nigdy nie przybyłby do Zamościa. Pozostałby we Lwowie i przejął zakład szewski, który przynosił całkiem niezłe zyski. Bogaci mieszczanie podążali za modą, a krój butów zmieniał się równie szybko jak wierzchnich szat. Stary Leopold Dantyszek był świetnym szewcem i gdyby nie knowania Glorii, Bartłomiej przejąłby należną mu schedę.

Matka obumarła go, gdy miał sześć lat. Ojciec, choć wyrozumiały, zupełnie nie potrafił sobie poradzić z wychowaniem potomka. Prawie całe dnie spędzał w warsztacie i nie miał czasu dla jedynaka, który jak gąbka chłonął każdy czuły gest. Choć nie było takiej potrzeby, Leopold zatrudnił bakałarza dla edukacji syna i jak życie pokazało, decyzja ta okazała się bardzo słuszna. Jeśli Bartłomiej za coś ojcu dziękował, to właśnie za to, że kazał go kształcić.

Edukacja trwała dopóty, dopóki nie przerwała jej Gloria. Miał niespełna piętnaście lat, gdy ojciec poślubił niezbyt zamożną, ale urodziwą wdowę z trzynastoletnim synem. W tym czasie pomagał już rodzicowi w rzemiośle, gdyż było dla niego oczywiste, że przejmie zakład. Szybko się jednak rozczarował. Gloria wymogła na mężu, by odsunął prawowitego syna od terminu i przyuczał do fachu Filipa. Leopold był zbyt zaaferowany urodziwą małżonką i nadmiernie ugodowy, by postawić na swoim i zostawić Bartłomieja w warsztacie. To pierwsze ustępstwo stało się wstępem do wielu kolejnych.

Pewnego dnia ojciec zachorował. Leżał bezsilny w łóżku i dławiąc się żółcią, czekał na śmierć. Gloria nie wahała się ani chwili. Własnoręcznie sporządziła testament, w którym jej małżonek przekazywał zakład szewski swemu pasierbowi Filipowi, i wymogła na umierającym, charczącym jak zarzynane zwierzę mężu, by podpisał dokument. Bartłomiej został wydziedziczony. Nie mając pieniędzy na proces sądowy, musiał opuścić rodzinną kamienicę i pozwolić, by odtąd kapryśna fortuna decydowała o jego losie.

Gdy przybył do Zamościa, miasto dopiero powstawało. Jan Zamoyski, kanclerz wielki koronny, który przez ożenek z Krystyną Radziwiłłówną wszedł w szeregi magnaterii, zapragnął zbudować gród idealny. Budowa prywatnego miasta była przedsięwzięciem ryzykownym, ale mądry, bogaty i ustosunkowany fundator przemógł wszelkie trudności. Zatrudniwszy włoskiego architekta Bernarda Morando, wybrał miejsce w szczerym polu, na wysokim, prawym brzegu rzeki Łabuńki, zwanej wówczas Kalinowicą, nieopodal zameczku w rodzinnej Skokówce. Po ogłoszeniu dokumentu lokacyjnego przez rok trwały prace projektowe, a na terenie przyszłego Przedmieścia Lwowskiego utworzono bazę przygotowawczą do budowy miasta.

Najważniejszą częścią planu miejskiego był wielki rynek, kwadratowy plac o wymiarach sto na sto metrów. Wszystkie jego cztery boki, tak zwane pierzeje: północna, wschodnia, południowa i zachodnia, tworzyły szachownicowy układ, a ich ulice przecinały się pod kątem prostym. W ich obrębie wybudowano kamienice z podcieniami w charakterystycznym renesansowym stylu. Ratusz z woli założyciela grodu nie był usytuowany w centrum rynku głównego, lecz z boku, w północnej jego części i nieznacznie wysunięty do środka, aby wyeksponować pałac Zamoyskich. Bernardo Morando zaprojektował również rynek solny położony na północ od wielkiego oraz wodny po południowej stronie.

W tym czasie do nowo powstałego ośrodka przybył Bartłomiej Dantyszek. Wówczas był już zamożnym młodym człowiekiem, a to, w jaki sposób stał się handlarzem solą, było jego tajemnicą. Solny szlak handlowy prowadził z Wieliczki przez Zamość, Lwów i Drohobycz. W Zamościu handlowano solą na rynku, który stąd wziął swoją nazwę. Wykupiwszy przy dofinansowaniu ze strony Zamoyskiego działkę pod budowę kamienicy, Dantyszek w krótkim czasie posiadał już dom, a potem, jako że był obrotny i handel solą szedł mu dobrze, przystąpił do nowo zawiązanego w mieście cechu złotników. Tylko bogaci mieszczanie byli w stanie opłacić naukę u mistrza, a Bartłomiej nie żałował pieniędzy na ten cel. Tak zaczęła się jego droga do patrycjatu.

Zamoyski zapraszał do Zamościa Ormian, Greków, Włochów, Żydów sefardyjskich, więc miasto rozrastało się błyskawicznie. Szybko powstały wielkie rodzinne patrycjuszowskie fortuny, co tylko przydawało mu blasku. Ormianie zajmowali się głównie handlem ze Wschodem, skąd przywozili piękne orientalne towary, na które w Rzeczpospolitej Obojga Narodów był ogromny popyt. W ten sposób rozwijał się handel jedwabiami, kobiercami, turecką bronią, która popularna stała się przede wszystkim wśród szlachty. Żydzi udzielali głównie pożyczek. Dzięki temu szybko wtopili się w patrycjat. Pospólstwo też się dobrze miało w Zamościu, a pochodzący zwłaszcza z okolicznych wsi plebs był nieliczny. Jak Rzeczpospolita Obojga Narodów długa i szeroka, rosła sława renesansowego miasta, które już wówczas nazywano Padwą Północy.

Dantyszek, dzięki zdobytej edukacji, uważał, że należy zachowywać stoicki spokój przy zawirowaniach fortuny. Wiadomo, fortuna zawsze ma dwa oblicza: szczęścia bądź nieszczęścia. Zarówno więc w szczęściu, jak i nieszczęściu trzeba zachować dystans, który gwarantowała życiowa mądrość. Patrycjusz wierzył, że rozumem można wszystko wytłumaczyć, a tymczasem śmierć Urszuli zupełnie go ogłuszyła. Nie był na to przygotowany. To, w co dotychczas wierzył, legło w gruzach. Spokój i mądrość nie mogły wyjaśnić, dlaczego Bóg postanowił zabrać do siebie najmłodszą córeczkę. Było mu niezwykle ciężko i sam pragnął umrzeć.

Tak się jednak nie stało. Pan Bóg trzymał go przy życiu, chociaż on nie widział w nim sensu. W dniu pogrzebu pomimo wielkiej boleści nie płakał; łzy wydawały mu się czymś trywialnym w porównaniu z tym, co czuł w sercu. Wystarczyło, że Aurelia łkała i ocierała oczy. Ból Dantyszka można było dostrzec w jego spojrzeniu: mrocznym, pełnym męki i bezgranicznego smutku.

Na cmentarzu stał kilkanaście kroków dalej od swej rodziny. Dzięki temu mógł obserwować, jak zachowywała się małżonka, co robili synowie i córki. W pewnym momencie ujrzał wśród żałobników Penelopę. Przybyła na pogrzeb ubrana w czerwoną suknię, przy której zwisały długie żółte tasiemki będące charakterystycznym znakiem jej profesji.

Bartłomiej sam nie wiedział, czy cieszy się, czy złości, że Greczynka przybyła na pogrzeb jego córki. Wśród patrycjuszy jak błyskawica rozniosła się wieść o śmierci Urszulki Dantyszkówny, nic więc dziwnego, że dotarła również do kurtyzany, którą tamci regularnie odwiedzali.

Chcąc nie chcąc, Dantyszek miał okazję porównać ze sobą żonę i utrzymankę. Pewnie w żadnej innej sytuacji te dwie niewiasty nie spotkałyby się ze sobą, więc siłą rzeczy jego wzrok zatrzymywał się raz na jednej, raz na drugiej.

Śniada Penelopa i jasnolica Aurelia różniły się jak ogień i woda. Pierwsza była jeszcze stosunkowo młoda, druga lat dojrzałych. Trudno było określić, która była piękniejsza. Zerkając na Greczynkę, Bartłomiej wspominał tylko miłe chwile spędzone w łożu, patrząc zaś na żonę przywoływał w pamięci dzień, kiedy pierwszy raz ujrzał jej twarz.

Było to podczas mszy w zamojskiej kolegiacie. Stał pod chórem i czekał na rozpoczęcie niedzielnego nabożeństwa. Zauważywszy, że ławki z przodu były puste, zaczął baczniej przyglądać się tym, którzy wchodzili do świątyni. Nagle jego wzrok spoczął na ubranej w błękitną suknię dziewczynie, która wraz z matką i ojcem zasiadła w pierwszym rzędzie. Panna miała na głowie białą zasłonę, przez co nie mógł ujrzeć jej twarzy. Fakt, że młoda kobieta przybyła na mszę zawoalowana jak na pogrzeb, zaintrygował go. Czy była tak brzydka, że musiała chować lica? A może przeciwnie: tak piękna, że aby nie wzbudzać płomiennych uczuć w nieodpowiednich młodzieńcach, musiała się kryć ze swą urodą? Odpowiedź poznał w chwili, gdy tajemnicza nieznajoma podniosłą zasłonę, by przyjąć Ciało Chrystusa. Zaledwie ją ujrzał, z miejsca zakochał się niczym szaleniec.

Panna była jasnolicą, niebieskooką pięknością o złotych lokach. Bartłomiej wiedział już, że nie spocznie, dopóki jej nie zdobędzie. Musiała zostać jego żoną! Starał się o nią długo, ale opłaciło się. Rodzina Szyszaków wyraziła w końcu zgodę na ślub. Wprawdzie kandydat do ręki Aurelii był młodym czeladnikiem w cechu złotników, ale wszystko wskazywało na to, że mógł zostać mistrzem, a w przyszłości nawet rajcą i patrycjuszem. Ponieważ Szyszacy również byli rodziną napływową, która nie miała wieloletnich tradycji w Zamościu, związek między młodym czeladnikiem a panną z niezbyt wielkim posagiem wydawał się czymś naturalnym. Oczywiście trzeba było się trochę postawić, ale ostatecznie ojciec Aurelii nie miał nic przeciwko małżeństwu córki z Bartłomiejem Dantyszkiem.

Szybko przyszły na świat dzieci: dwóch synów i trzy córki. Najmłodsza urodziła się zaledwie sześć lat temu i to właśnie wówczas wiele zmieniło się w małżeństwie Dantyszków. Bartłomiej czuł, że tego dnia również coś się zmieni. Aurelia nie mogła nie zauważyć Penelopy; wolał nie myśleć, co działo się w sercu małżonki. Dopiero teraz poczuł ogromny gniew na kurtyzanę. Po jakie licho przyszła na pogrzeb? Przecież nie należała do rodziny ani znajomych! Och, wygarnie jej to, gdy się następnym razem spotkają! I będzie to zarazem ostatni jego pobyt w kamienicy zajmowanej przez Greczynkę.

Po powrocie do domu Aurelia, wbrew obawom męża, nie powiedziała ani słowa o kurtyzanie. Zamknęła się w swej komnacie na piętrze i nie chciała nikogo widzieć. Tam klęknęła przed kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej i prosiła Boga, by przyjął duszę Urszulki do Nieba oraz sprawił, by małżonek poniechał wizyt u kurtyzany. Nie czuła się na siłach, by z jej powodu wywoływać małżeńską awanturę, ale obecność prostytutki na pogrzebie bardzo ją zabolała.

Bartłomiej zdawał sobie sprawę z tego, że małżonka skrywa do niego wielki żal. Teraz czuł się jak nędznik, który nie ma za grosz charakteru. Pragnął z nią porozmawiać, ale nie wiedział, jakich użyć słów, by między nimi znów było tak jak dawniej. Zrozumiał, że stracił bezpowrotnie coś cennego, i dopiero teraz, w głębi swego kantoru, w którym sprzedawał wyroby ze złota, zapłakał nad niełatwym, bolesnym losem.

1 W dawnej Polsce długie, obszerne okrycie wierzchnie z szerokimi rękawami i dużym futrzanym kołnierzem, szyte z kosztownych tkanin.

2 Rodzaj krótkiego, obcisłego kaftana, usztywnionego i podwatowanego, noszonego przez mężczyzn od połowy XVI do XVII wieku.

3 Krótkie sukienne spodnie sięgające kolan lub jeszcze krótsze.