Psychocybernetyka - Maxwell Maltz - ebook + audiobook + książka

Psychocybernetyka ebook i audiobook

Maltz Maxwell

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Aby nasz mózg mógł sprawnie pracować, musimy rozwinąć umiejętność postrzegania celów, które zamierzamy osiągnąć. Maxwell Maltz nazywa tę technikę „psychocybernetyką” i omawia ją w swojej słynnej książce pod tym samym tytułem. Gdy umysł ma ściśle sformułowany cel, może się na nim koncentrować i do niego zmierzać, może zmieniać przedmiot koncentracji i kierunek, aż osiągnie to, co zaplanował.
Tony Robbins Nasza moc bez granic, 2015

PRZEŁOMOWY, INSPIRUJĄCY BESTSELLER, KTÓRY POPRAWIŁ JAKOŚĆ ŻYCIA PONAD 30 MILIONÓW CZYTELNIKÓW

Psychocybernetyka to klasyk literatury motywacyjnej. Skorzystaj z potęgi swojego umysłu, aby:

• ulepszyć obraz samego siebie,
• nauczyć się czerpać moc z dobrych momentów ze swojej przeszłości,
• wyznaczać i osiągać wartościowe cele,
• rozwijać współczucie, szacunek dla samego siebie i wielkoduszność,
• doskonalić siłę racjonalnego myślenia,
• odkryć klucz do szczęśliwszego, bardziej udanego życia.

W swobodnym przekładzie z greckiego cybernetyka oznacza „sternika, który kieruje statek do portu”. Współcześnie to nauka o tym, w jaki sposób ludzie, zwierzęta i maszyny kontrolują i przekazują informacje. Psychocybernetyka, termin ukuty przez Maxwella Maltza, oznacza „nakierowywanie umysłu na efektywny, użyteczny cel, aby można było osiągnąć najwspanialszy port na świecie – spokój umysłu”.

Dr Maltz był pierwszym badaczem i autorem, który wyjaśnił, w jaki sposób obraz samego siebie (to on ten termin spopularyzował) ma całkowitą kontrolę nad zdolnością danej osoby do osiągnięcia dowolnego celu. Opracowane przez niego metody i techniki – wizualizację, ćwiczenia w wyobraźni, relaksację – każdy może wykorzystać do kształtowania i poprawy obrazu samego siebie. Od ponad pół wieku wspomagają one i inspirują niezliczonych guru motywacji, psychologów sportowych, praktyków samodoskonalenia i kolejne pokolenia czytelników książek Maltza, zwłaszcza Psychocybernetyki.

Zasady i techniki psychocybernetyki są ponadczasowe; opierają się na solidnych podstawach naukowych i stanowią przepis na myślenie i działanie, które prowadzi do wymiernych rezultatów.

W tej edycji Psychocybernetyki pierwotny tekst książki został opatrzony współczesnym wprowadzeniem i posłowiem Matta Fureya oraz dodatkowo objaśniony jego komentarzami, aby uczynić przesłanie doktora Maltza jeszcze bardziej użytecznym dla obecnych czytelników.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 6 min

Lektor: Tomasz Kućma

Oceny
4,8 (63 oceny)
52
10
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Morphysns

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam :)
00
annazoya

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.Swietna książka zmieniająca podejscie i myślenie...
00
Potworzyca13

Nie oderwiesz się od lektury

pozycja konieczna dla każdego, kto naprawdę chce odmienić swoje życie
00
kasiabistron

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️
00
ajurkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna książka. Szkoda, że na Legimi nie ma więcej księżek Maxwella Maltza.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu:PSY­CHO-CY­BER­NE­TICS, UPDA­TED AND EXPAN­DED
Prze­kład: Wi­told Tu­ro­pol­ski
Pro­jekt okład­ki: MDE­SIGN Mi­chał Du­ła­wa
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Ha­li­na Tchó­rzew­ska-Ka­ba­ta, Mi­chał Ka­ba­ta
Skład i ła­ma­nie: pa­ge­graph.pl
Co­py­ri­ght © 2015 by Psy­cho-Cy­ber­ne­tics Fo­un­da­tion Inc.
All ri­ghts re­se­rved in­c­lu­ding the ri­ght of re­pro­duc­tion in who­le or in part in any form. This edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Tar­cher­Pe­ri­gee, an im­print of Pen­gu­in Pu­bli­shing Gro­up, a di­vi­sion of Pen­gu­in Ran­dom Ho­use LLC
Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA War­sza­wa 2022
Wszel­kie pra­wa, łącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stów i ilu­stra­cji w ca­ło­ści lub w części, w ja­kiej­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.
Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKAwy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl
www.stu­dio­em­ka.com.pl
ISBN 978-83-67107-47-1
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

PRZED­MO­WA

MATT FUREY

Jak psy­cho­cy­ber­ne­ty­ka zmie­ni­ła moje ży­cie – i może zmie­nić też two­je

Są dwa ro­dza­je po­rad­ni­ków psy­cho­lo­gicz­nych: te, któ­re czy­tasz i mó­wisz: „Świet­na ksi­ążka”, oraz te, któ­re prze­ży­wasz tak głębo­ko, że two­je ży­cie zmie­nia się po­zy­tyw­nie na za­wsze. Gdy na­praw­dę prze­ży­jesz wspa­nia­ły po­rad­nik, to po­tra­fisz do­kład­nie po­wie­dzieć, kie­dy się na nie­go „przy­pad­kiem” na­tknąłeś – albo kto ci go po­le­cił. Mo­żesz też wy­ra­źnie okre­ślić ró­żni­cę mi­ędzy sobą przed prze­czy­ta­niem tej ksi­ążki a tym, kim je­steś te­raz.

Tak się wła­śnie sta­nie, gdy prze­czy­tasz Psy­cho­cy­ber­ne­ty­kę dok­to­ra Ma­xwel­la Malt­za, kla­sycz­ną po­zy­cję wśród po­rad­ni­ków psy­cho­lo­gicz­nych.

Od pierw­sze­go wy­da­nia w 1960 roku sprze­da­ło się po­nad 35 mi­lio­nów eg­zem­pla­rzy tej ksi­ążki na ca­łym świe­cie. Dzi­ęki niej czy­tel­ni­cy z naj­ró­żniej­szych śro­do­wisk spo­łecz­nych i za­wo­do­wych za­częli od­no­sić wi­ęk­sze suk­ce­sy niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Zmie­ni­ła się też sama bra­nża roz­wo­ju oso­bi­ste­go. Dzi­siaj prak­tycz­nie wszyst­ko, co się pi­sze i mówi o wi­zu­ali­za­cjach i ob­ra­zach men­tal­nych, znaj­du­je się pod bez­po­śred­nim wpły­wem pra­cy dok­to­ra Malt­za i jest głębo­ko za­ko­rze­nio­ne w za­sa­dach psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki.

Moje za­zna­jo­mie­nie się z psy­cho­cy­ber­ne­ty­ką

W lu­tym 1987 roku, wkrót­ce po uko­ńcze­niu col­le­ge’u i prze­pro­wadz­ce do Ka­li­for­nii, po­sta­no­wi­łem za­ło­żyć wła­sną fir­mę jako oso­bi­sty tre­ner fit­nes­su. Po­nie­waż zdo­by­łem wcze­śniej ty­tuł uni­wer­sy­tec­kie­go mi­strza kra­ju w za­pa­sach i by­łem tre­no­wa­ny przez mi­strzów olim­pij­skich Dana Ga­ble’a i Bru­ce’a Baum­gart­ne­ra, uzna­łem, że mam coś war­to­ścio­we­go do prze­ka­za­nia mło­dym spor­tow­com oraz wszyst­kim, któ­rzy chcie­li­by być spraw­niej­si fi­zycz­nie.

Jed­nak już w chwi­li po­dej­mo­wa­nia tej dzia­łal­no­ści czu­łem, że coś mnie po­wstrzy­mu­je. We­wnętrz­ny głos mó­wił mi, że nie je­stem wy­star­cza­jąco do­bry, że mi się nie uda.

Szcze­rze mó­wi­ąc, po pierw­sze nie mia­łem do­świad­cze­nia biz­ne­so­we­go. Po dru­gie mia­łem bar­dzo mało pie­ni­ędzy. I po trze­cie – w głębi du­szy czu­łem się nie­udacz­ni­kiem, za­nim jesz­cze za­cząłem.

Wy­obraź so­bie. Chcia­łem od­nie­ść suk­ces, ale czu­łem się nie­udacz­ni­kiem.

Dla­cze­go czu­łem się nie­udacz­ni­kiem?

Kie­dy za­sta­na­wiam się nad tym py­ta­niem, to przy­po­mi­nam so­bie, że w szko­le śred­niej moim ce­lem było upra­wia­nie za­pa­sów pod okiem Dana Ga­ble’a na Uni­wer­sy­te­cie Iowa. Zre­ali­zo­wa­łem ten cel – ale nie by­łem naj­lep­szy w mo­jej ka­te­go­rii wa­go­wej. Za­wsze by­łem nu­me­rem dwa. Wy­stępo­wa­łem w wie­lu tur­nie­jach i dwu­me­czach uni­wer­sy­tec­kich, wy­gry­wa­łem wi­ęk­szo­ść walk – ale nie by­łem li­de­rem. Za­tem po dru­gim roku prze­nio­słem się na Uni­wer­sy­tet Edin­bo­ro w Pen­syl­wa­nii, gdzie mia­łem we­jść do pierw­szej dru­ży­ny.

W cza­sie mo­je­go ju­nior­skie­go roku w Edin­bo­ro usta­no­wi­łem re­kord zwy­ci­ęstw w jed­nym se­zo­nie (39) oraz zdo­by­łem ty­tuł mi­strza kra­jo­we­go w dru­giej li­dze fe­de­ra­cji NCAA (Kra­jo­we Sto­wa­rzy­sze­nie Spor­tów Aka­de­mic­kich). Z ty­tu­łem mi­strza dru­giej ligi zna­la­złem się na siód­mej po­zy­cji w ogól­no­kra­jo­wym ran­kin­gu i za­kwa­li­fi­ko­wa­łem się do tur­nie­ju w pierw­szej li­dze. Moim ce­lem było nie tyl­ko zwy­ci­ęstwo w tur­nie­ju, któ­ry już wy­gra­łem, ale też w tur­nie­ju pierw­szo­li­go­wym.

No cóż, nie uda­ło mi się tego do­ko­nać. Dużo mi za­bra­kło. By­łem po tym zdru­zgo­ta­ny – ale też w pe­łni zde­ter­mi­no­wa­ny, żeby po­wró­cić jako se­nior i za­trzeć swój sła­by wy­stęp.

W cza­sie mo­je­go se­nior­skie­go roku, mimo że mia­łem znacz­nie wi­ęk­sze umie­jęt­no­ści niż wcze­śniej, zno­wu mi się nie po­wio­dło. Za­jąłem pi­ąte miej­sce w tur­nie­ju dru­go­li­go­wym i nie za­kwa­li­fi­ko­wa­łem się do za­wo­dów w pierw­szej li­dze.

Te­raz mogę po­dać wie­le po­wo­dów mo­je­go nie­po­wo­dze­nia, ale wte­dy nie po­tra­fi­łem ich okre­ślić. Po­dej­rze­wam, że z tych sa­mych po­wo­dów nie­po­ko­iłem się o przy­szło­ść, gdy roz­po­czy­na­łem dzia­łal­no­ść mo­jej fir­my.

Zrządze­niem losu na po­cząt­ku maja 1987 roku, kie­dy pra­wie wy­pa­dłem z in­te­re­su na sku­tek bra­ku klien­tów, dwa­na­ście se­sji wy­ku­pił u mnie Jack, 57-let­ni, do­brze pro­spe­ru­jący przed­si­ębior­ca. Za­wsze, gdy przy­cho­dził na tre­ning, prze­glądał ksi­ążki, któ­re mia­łem w ga­bi­ne­cie, co pro­wa­dzi­ło do oży­wio­nych dys­ku­sji na te­mat tego, co wła­śnie czy­ta­my.

Pod­czas pi­ątej se­sji, w prze­rwie mi­ędzy ćwi­cze­nia­mi, Jack za­dał mi py­ta­nie, któ­re od­mie­ni­ło moje ży­cie: „Matt, czy czy­ta­łeś kie­dyś Psy­cho­cy­ber­ne­ty­kę?”.

„Nie”, od­pa­rłem. „Jest do­bra?”.

„Ha, to coś jak Bi­blia wśród po­rad­ni­ków. Na­praw­dę mu­sisz ją prze­czy­tać”.

Przez na­stęp­ne dzie­si­ęć mi­nut Jack opo­wia­dał mi o zwi­ąz­ku mi­ędzy suk­ce­sem a „ob­ra­zem sie­bie”. Po­wie­dział, że dok­tor Maltz był chi­rur­giem pla­stycz­nym, któ­ry od­krył, że czło­wiek nie może wznie­ść się po­nad to, jak sam sie­bie po­strze­ga. „Na­sza przy­szło­ść” – po­wie­dział Jack – „za­le­ży od men­tal­ne­go sche­ma­tu w podświa­do­mym umy­śle, któ­ry dyk­tu­je nam, gdzie jest na­sze miej­sce. Je­śli chcesz mieć wi­ęcej klien­tów i za­ra­biać wi­ęcej pie­ni­ędzy, to mu­sisz roz­sze­rzyć swój ob­raz sie­bie. Pró­by osi­ągni­ęcia celu bez roz­sze­rze­nia ob­ra­zu sie­bie nie pro­wa­dzą do trwa­łych po­zy­tyw­nych zmian”.

Po se­sji z Jac­kiem wsia­dłem do sa­mo­cho­du i po­je­cha­łem do naj­bli­ższej ksi­ęgar­ni Ca­pi­to­la Book Café. Ści­ągnąłem z pó­łki eg­zem­plarz Psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki i wró­ci­łem do sie­bie, aby za­brać się do lek­tu­ry. We Wstępie, któ­ry w ory­gi­nal­nej wer­sji włączo­ny jest też do obec­ne­go wy­da­nia, dok­tor Maltz na­pi­sał: „Ksi­ążka ta zo­sta­ła za­pro­jek­to­wa­na nie tyl­ko do czy­ta­nia, ale też do do­świad­cza­nia. Czy­ta­jąc ksi­ążkę, mo­żesz zdo­być in­for­ma­cje. Ale żeby jej «do­świad­czyć», mu­sisz twór­czo re­ago­wać na in­for­ma­cje”. Da­lej dok­tor Maltz ra­dzi czy­tel­ni­kom, żeby prak­ty­ko­wa­li tech­ni­ki w niej opi­sa­ne i wstrzy­ma­li się z oce­ną ich sku­tecz­no­ści przez co naj­mniej 21 dni – czy­li przez czas, któ­ry, jak te­raz po­twier­dza­ją ba­da­nia, po­trzeb­ny jest do wy­wo­ła­nia zmian. Za­le­ca czy­tel­ni­kom, aby nie ana­li­zo­wa­li nad­mier­nie tych tech­nik i nie pró­bo­wa­li in­te­lek­tu­al­nie do­cie­kać, czy za­dzia­ła­ją. „Mo­żna udo­wod­nić so­bie ich sku­tecz­no­ść, [tyl­ko] prak­ty­ku­jąc je i sa­me­mu oce­nia­jąc wy­ni­ki”.

Okej, tak wła­śnie zro­bi­łem. I wkrót­ce za­cząłem ro­zu­mieć, dla­cze­go czu­łem się nie­udacz­ni­kiem i jak ten sła­by „ob­raz sa­me­go sie­bie” w isto­cie ha­mu­je mnie w moim biz­ne­sie.

Krót­ko mó­wi­ąc, czu­łem się nie­udacz­ni­kiem, po­nie­waż wci­ąż na nowo prze­ży­wa­łem moje roz­cza­ro­wa­nia, nie­po­wo­dze­nia i po­ra­żki. Ka­żde­go dnia, gdy czu­łem się źle ze sobą, było tak, jak­bym za­nu­rzał twarz w mu­li­stym na­wo­zie złych wspo­mnień, za­miast spry­ski­wać ją kry­sta­licz­nie czy­stą wodą wspo­mnień o tym, co zro­bi­łem do­brze.

Oto wy­ci­nek tego, co so­bie mó­wi­łem: Tak, zre­ali­zo­wa­łem swój cel, ja­kim było upra­wia­nie za­pa­sów na Uni­wer­sy­te­cie Iowa pod kie­run­kiem Dana Ga­ble’a, ale nie by­łem w pierw­szej dru­ży­nie. By­łem nu­me­rem dwa. Tak, by­łem w pierw­szej dru­ży­nie na Uni­wer­sy­te­cie Edin­bo­ro i zdo­by­łem ty­tuł mi­strza kra­ju, ale nie zo­sta­łem mi­strzem w pierw­szej li­dze ani nie zdo­by­łem tego ty­tu­łu w dru­giej li­dze jako se­nior. Tak, usta­no­wi­łem re­kord zwy­ci­ęstw w jed­nym se­zo­nie, ale nie wy­gra­łem wszyst­kich po­je­dyn­ków.

Mimo że osi­ągnąłem coś, cze­go pra­wie nikt, kto za­czy­na upra­wiać ja­kiś sport, ni­g­dy nie osi­ągnie, uwa­ża­łem się za nie­udacz­ni­ka, po­nie­waż nie wy­gra­łem wszyst­kie­go. Co wi­ęcej nie zda­wa­łem so­bie spra­wy, że wy­zna­cze­nie so­bie ce­lów i my­śle­nie po­zy­tyw­ne nie wy­star­czy. Nikt mi ni­g­dy nie po­wie­dział o ob­ra­zie sa­me­go sie­bie. Mimo że uczy­łem się au­to­hip­no­zy, któ­ra, jak sądzi­łem, po­mo­że mi przy­go­to­wać się psy­chicz­nie, nikt ni­g­dy mnie nie uczył po­wra­cać do prze­szło­ści i prze­ży­wać na nowo naj­lep­sze wspo­mnie­nia. Nikt mnie nie uczył wy­obra­żać so­bie, cze­go chcę, a co do­pie­ro czuć, że mogę to mieć (i że fak­tycz­nie to mam).

Mia­łem w so­bie uczu­cie po­ra­żki, któ­re wno­si­łem do mo­je­go biz­ne­su i do wszyst­kich mo­ich dzia­łań. Po­wta­rzam: wy­zna­cza­łem so­bie cele. Na­praw­dę chcia­łem od­nie­ść suk­ces. Jed­no­cze­śnie wąt­pi­łem, czy je­stem do­sta­tecz­nie do­bry, aby tre­no­wać lu­dzi. Bo ki­mże w ko­ńcu by­łem? Nie by­łem mi­strzem świa­ta ani mi­strzem olim­pij­skim. By­łem „tyl­ko” jed­no­krot­nym mi­strzem kra­ju.

Po­chła­nia­jąc Psy­cho­cy­ber­ne­ty­kę, od­kry­łem i prze­ży­łem to, co po­wi­nie­nem ro­bić na co dzień. To było coś, cze­go ni­g­dy wcze­śniej nie ro­bi­łem. Mia­łem we­jść do Te­atru Umy­słu, jak to przy in­nej oka­zji na­zwał dok­tor Maltz. Za­my­ka­łem oczy, a po­tem przy­po­mi­na­łem so­bie i prze­ży­wa­łem na nowo swo­je naj­lep­sze mo­men­ty – jak­bym oglądał men­tal­ny film. Moje zwy­ci­ęstwa. Moje suk­ce­sy. Moje naj­szczęśliw­sze chwi­le.

Po po­now­nym prze­ży­ciu i do­świad­cze­niu sie­bie w swo­ich naj­lep­szych mo­men­tach, by­łem w sta­nie prze­sta­wić prze­łącz­nik i użyć wy­obra­źni w ten sam spo­sób, w jaki uży­wa­łem swo­jej pa­mi­ęci. Mo­głem so­bie wy­obra­zić, że osi­ągam ja­kiś cel w przy­szło­ści, ale prze­żyć to nie­mal tak, jak­by to dzia­ło się te­raz, jak­by to było wspo­mnie­nie in­ne­go, już osi­ągni­ęte­go celu.

Kie­dy opa­no­wa­łem tę tech­ni­kę, wszyst­ko za­częło się zmie­niać w moim ży­ciu.

Na­tych­miast – tak, do­słow­nie na­tych­miast – czu­łem się do­brze. Czu­łem się szczęśli­wy. Czu­łem się czło­wie­kiem suk­ce­su. Czu­łem się zwy­ci­ęz­cą.

To było dziw­ne do­zna­nie. In­te­lek­tu­al­nie nie mia­ło sen­su. Jak mó­głbym te­raz być szczęśli­wy? Dla­cze­go mia­łbym te­raz mieć po­czu­cie suk­ce­su? Jak mó­głbym te­raz czuć się zwy­ci­ęz­cą? Czyż nie mu­sia­łem naj­pierw osi­ągnąć tych ce­lów, aby czuć się do­brze, aby być szczęśli­wym? A co z wszyst­ki­mi po­ra­żka­mi? Czy mia­ły zo­stać po pro­stu za­po­mnia­ne? Czyż nie po­wi­nie­nem wiecz­nie czuć się źle z tego po­wo­du, że nie osi­ągnąłem wszyst­kie­go, co za­mie­rzy­łem?

Na tym wła­śnie po­le­ga to, że Psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki nie da się zro­zu­mieć po­przez bier­ne czy­ta­nie. Nie da się jej zro­zu­mieć po­przez ana­li­zy, dys­ku­sje i in­te­lek­tu­ali­zo­wa­nie. Mu­sisz jej do­świad­czyć, aby po­znać praw­dę. Samo czy­ta­nie słów nie po­zwo­li ci do­świad­czyć praw­dy.

Wie­le osi­ągnąłem od tam­te­go wspa­nia­łe­go dnia w maju 1987 roku. Li­sta tych osi­ągni­ęć, do­ko­nań i zwy­ci­ęstw jest dość dłu­ga. W krót­kim cza­sie zbu­do­wa­łem do­brze pro­spe­ru­jącą fir­mę ofe­ru­jącą tre­ning per­so­nal­ny. Na­stęp­nie w 1997 roku, w wie­ku 34 lat, wy­gra­łem w Pe­ki­nie mi­strzo­stwa świa­ta w kung-fu, po­ko­nu­jąc Chi­ńczy­ków w ich wła­snej sztu­ce wal­ki, cze­go wcze­śniej nie do­ko­nał ża­den Ame­ry­ka­nin. Od tam­tej pory na­pi­sa­łem wie­le ksi­ążek i stwo­rzy­łem pro­gra­my tre­nin­gu fit­ness i sztuk wal­ki, któ­re zna­la­zły od­bior­ców na ca­łym świe­cie.

W 2003 roku mój przy­ja­ciel Dan Ken­ne­dy, któ­ry kie­ro­wał wów­czas Fun­da­cją Psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki, po­pro­sił mnie, abym za­jął się stro­ną in­ter­ne­to­wą Fun­da­cji. Dwa lata pó­źniej ku­pi­łem tę fir­mę i od tego cza­su pro­wa­dzę se­mi­na­ria na te­mat psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki, a ta­kże gru­po­we i in­dy­wi­du­al­ne szko­le­nia w za­kre­sie jej tech­nik i za­sad. Lu­dzie, z któ­ry­mi pra­co­wa­łem, a jest ich bar­dzo wie­lu, mogą za­świad­czyć, że osi­ągnęli suk­ces, któ­ry wcze­śniej wy­da­wał im się nie­mo­żli­wy. Przed­si­ębior­cy, le­ka­rze, han­dlow­cy, spor­tow­cy, praw­ni­cy, tre­ne­rzy, na­uczy­cie­le, mu­zy­cy, pi­sa­rze, lu­dzie z naj­ró­żniej­szych śro­do­wisk wy­ko­rzy­sta­li wie­dzę tak prze­ko­nu­jąco prze­ka­za­ną nam przez dok­to­ra Malt­za. Oni i mi­lio­ny in­nych osób, któ­re przez lata zo­sta­ły wpro­wa­dzo­ne w za­sa­dy psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki, na­uczy­li się spra­wiać, że ich ży­cie jest wspa­nia­łe te­raz – i będzie lep­sze w przy­szło­ści.

Czy­ta­jąc tę ksi­ążkę, po­znasz wie­le se­kre­tów i zro­zu­miesz też to: mo­żesz być szczęśli­wy te­raz i ka­żde­go dnia, gdy dążysz do osi­ągni­ęcia ce­lów. Kie­dy od­kry­jesz szczęście w dro­dze – za­miast ocze­ki­wać, że mo­żesz być szczęśli­wy tyl­ko po osi­ągni­ęciu celu – będzie to ozna­cza­ło, że już spe­łni­łeś obiet­ni­cę psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki.

Dr Way­ne W. Dyer w ksi­ążce I Can See Cle­ar­ly Now (Te­raz wi­dzę ja­sno), pi­sze o wpły­wie psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki na swo­ją ka­rie­rę i ła­two zro­zu­mieć, dla­cze­go tak lubi po­wta­rzać: „Nie ma dro­gi do szczęścia. Szczęście jest dro­gą”.

• • •

W obec­nym wy­da­niu Psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki sło­wa dok­to­ra Ma­xwel­la Malt­za zo­sta­ły nie­mal w ca­ło­ści za­cho­wa­ne w pier­wot­nej for­mie, aby ży­wo­ść jego prze­ka­zu mo­gła oświe­cić cię jak sło­ńce. Nie­wiel­kie zmia­ny mają uczy­nić tekst bar­dziej przy­stęp­nym dla wspó­łcze­sne­go czy­tel­ni­ka.

Mój wkład do tego wy­da­nia ogra­ni­cza się do Przed­mo­wy, Po­sło­wia oraz krót­kich ko­men­ta­rzy (wkom­po­no­wa­nych w tekst głów­ny w ram­kach), któ­re po­win­ny ci po­móc le­piej zro­zu­mieć pro­ces po­pra­wy ob­ra­zu sa­me­go sie­bie.

Będę wdzi­ęcz­ny za wszel­kie li­sty z py­ta­nia­mi i uwa­ga­mi do­ty­czący­mi tej ksi­ążki oraz pra­cy dok­to­ra Malt­za. Li­sty mo­żna prze­słać przez stro­nę in­ter­ne­to­wą: psy­cho-cy­ber­ne­tics.com, gdzie mo­żna też uzy­skać in­for­ma­cje na te­mat szko­leń, se­mi­na­riów, cer­ty­fi­ka­tów oraz dal­szych mo­żli­wo­ści roz­po­wszech­nia­nia tego prze­sła­nia na ca­łym świe­cie.

Matt Fu­rey

Pre­zes Fun­da­cji Psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki

WSTĘP

Jak ko­rzy­stać z tej ksi­ążki, aby zmie­nić swo­je ży­cie

Odkry­cie „ob­ra­zu sa­me­go sie­bie” sta­no­wi prze­łom w psy­cho­lo­gii i w dzie­dzi­nie twór­czej oso­bo­wo­ści. Zna­cze­nie ob­ra­zu sa­me­go sie­bie jest zna­ne od wcze­snych lat 50. XX wie­ku, jed­nak nie­wie­le o nim pi­sa­no przed uka­za­niem się Psy­cho­cy­ber­ne­ty­ki. Co cie­ka­we, dzia­ło się tak nie dla­te­go, że „psy­cho­lo­gia ob­ra­zu sie­bie” nie dzia­ła, ale dla­te­go że dzia­ła tak zdu­mie­wa­jąco do­brze. Jak to ujął je­den z mo­ich ko­le­gów: „nie­chęt­nie pu­bli­ku­ję moje usta­le­nia, zwłasz­cza w tek­stach dla la­ików, bo gdy­bym przed­sta­wił nie­któ­re hi­sto­rie przy­pad­ków i opi­sał te zdu­mie­wa­jące i spek­ta­ku­lar­ne po­pra­wy w oso­bo­wo­ści, to za­rzu­co­no by mi, że prze­sa­dzam albo pró­bu­ję za­ło­żyć sek­tę, albo jed­no i dru­gie”.

Ja rów­nież mia­łem po­dob­ne opo­ry. Ka­żda ksi­ążka, jaką mó­głbym o tym na­pi­sać, z pew­no­ścią zo­sta­ła­by uzna­na przez nie­któ­rych mo­ich ko­le­gów za nie­co nie­orto­dok­syj­ną z kil­ku po­wo­dów. Po pierw­sze to dość nie­ty­po­we, by chi­rurg pla­stycz­ny pi­sał o psy­cho­lo­gii. Po dru­gie w nie­któ­rych kręgach za­pew­ne za jesz­cze bar­dziej nie­orto­dok­syj­ne uzna­no by wy­jście poza cia­sny do­gmat – „za­mkni­ęty sys­tem psy­cho­lo­gii na­uko­wej” – i szu­ka­nie od­po­wie­dzi do­ty­czących ludz­kie­go za­cho­wa­nia w ta­kich dzie­dzi­nach jak fi­zy­ka, ana­to­mia oraz nowa na­uka: cy­ber­ne­ty­ka.

Moim zda­niem ka­żdy do­bry chi­rurg pla­stycz­ny jest i musi być psy­cho­lo­giem, czy tego chce, czy nie chce. Kie­dy zmie­niasz twarz czło­wie­ka, to pra­wie za­wsze zmie­niasz też jego przy­szło­ść. Je­śli zmie­niasz czy­jś wy­gląd fi­zycz­ny, to pra­wie za­wsze zmie­niasz też sa­me­go czło­wie­ka – jego oso­bo­wo­ść, za­cho­wa­nie – a cza­sem na­wet jego pod­sta­wo­we ta­len­ty i zdol­no­ści.

Pi­ęk­no leży głębiej

Chi­rurg pla­stycz­ny nie zmie­nia tyl­ko twa­rzy czło­wie­ka. Zmie­nia też jego we­wnętrz­ne ja. Chi­rur­gicz­ne in­ge­ren­cje si­ęga­ją da­le­ko pod skó­rę. Często wcho­dzą głębo­ko w psy­chi­kę. Już daw­no temu uzna­łem, że to wiel­ka od­po­wie­dzial­no­ść i po­wi­nie­nem do­wie­dzieć się cze­goś wi­ęcej o tym, co ro­bię. Ża­den od­po­wie­dzial­ny le­karz nie pró­bo­wa­łby wy­ko­nać ope­ra­cji pla­stycz­nej bez spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy i od­po­wied­nie­go prze­szko­le­nia. I po­dob­nie uwa­żam, że je­śli zmia­na twa­rzy czło­wie­ka pro­wa­dzi rów­nież do zmia­ny jego wnętrza, to moim obo­wi­ąz­kiem jest zdo­być spe­cja­li­stycz­ną wie­dzę rów­nież w tej dzie­dzi­nie.

Nie­po­wo­dze­nia, któ­re do­pro­wa­dzi­ły do suk­ce­su

W po­przed­niej mo­jej ksi­ążce, na­pi­sa­nej po­nad 20 lat temu (New Fa­ces – New Fu­tu­res, 1936), przed­sta­wi­łem zbiór przy­pad­ków, w któ­rych za­bie­gi chi­rur­gii pla­stycz­nej, a zwłasz­cza ope­ra­cje pla­stycz­ne twa­rzy, otwo­rzy­ły wie­lu lu­dziom drzwi do no­we­go ży­cia. Pi­sa­łem tam o zdu­mie­wa­jących zmia­nach oso­bo­wo­ści czło­wie­ka, któ­re często za­cho­dzą zu­pe­łnie na­gle i spek­ta­ku­lar­nie, gdy do­ko­na się zmian w jego twa­rzy. By­łem nie­zmier­nie ura­do­wa­ny mo­imi suk­ce­sa­mi w tym za­kre­sie. Ale po­dob­nie jak Sir Hum­ph­ry Davy, na­uczy­łem się wi­ęcej z mo­ich po­ra­żek niż z suk­ce­sów.

Nie­któ­rzy pa­cjen­ci po ope­ra­cji pla­stycz­nej twa­rzy nie wy­ka­zy­wa­li żad­nych zmian w oso­bo­wo­ści. W wi­ęk­szo­ści przy­pad­ków oso­ba, któ­ra mia­ła ude­rza­jąco brzyd­ką twarz albo ja­kiś „dzi­wacz­ny” de­fekt, po chi­rur­gicz­nej ko­rek­cie do­świad­cza­ła nie­mal na­tych­mia­sto­we­go (zwy­kle w ci­ągu 21 dni) wzro­stu sa­mo­oce­ny i pew­no­ści sie­bie. Jed­nak w nie­któ­rych przy­pad­kach pa­cjen­ci na­dal mie­li po­czu­cie ni­ższo­ści, czu­li się gor­si. Krót­ko mó­wi­ąc, ci „nie­udacz­ni­cy” na­dal się czu­li i za­cho­wy­wa­li do­kład­nie tak, jak­by na­dal mie­li brzyd­ką twarz.

To mi uświa­do­mi­ło, że sama re­kon­struk­cja wy­glądu fi­zycz­ne­go nie jest „praw­dzi­wym” klu­czem do zmian w oso­bo­wo­ści. Było coś in­ne­go, na co zwy­kle wpły­wa chi­rur­gia twa­rzy, ale nie za­wsze. Kie­dy to „coś in­ne­go” ule­ga re­kon­struk­cji, zmie­nia się cały czło­wiek. Kie­dy to „coś in­ne­go” nie zo­sta­je zre­kon­stru­owa­ne, czło­wiek po­zo­sta­je taki sam, choć jego ce­chy fi­zycz­ne mo­gły zo­stać ca­łko­wi­cie od­mie­nio­ne.

Twarz oso­bo­wo­ści

Było tak, jak­by sama oso­bo­wo­ść mia­ła „twarz”. Ta nie fi­zycz­na „twarz oso­bo­wo­ści” wy­da­wa­ła się praw­dzi­wym klu­czem do zmia­ny oso­bo­wo­ści. Je­śli po­zo­sta­wa­ła oszpe­co­na, znie­kszta­łco­na, „brzyd­ka” czy w ja­kiś spo­sób gor­sza, to czło­wiek w swo­im za­cho­wa­niu na­dal od­gry­wał tę rolę, bez względu na zmia­ny w fi­zycz­nym wy­glądzie. Je­śli tę „twarz oso­bo­wo­ści” uda­ło się zre­kon­stru­ować, je­śli mo­żna było usu­nąć sta­re bli­zny emo­cjo­nal­ne, to zmie­niał się sam czło­wiek, na­wet bez chi­rur­gii twa­rzy. Od­kąd za­cząłem zgłębiać tę dzie­dzi­nę, od­kry­wa­łem co­raz wi­ęcej zja­wisk, któ­re po­twier­dza­ły, że „ob­raz sa­me­go sie­bie”, men­tal­ny i du­cho­wy wi­ze­ru­nek lub „por­tret” sa­me­go sie­bie, jest praw­dzi­wym klu­czem do oso­bo­wo­ści i za­cho­wa­nia. Wi­ęcej o tym w pierw­szym roz­dzia­le.

Praw­da jest tam, gdzie ją znaj­dziesz

Za­wsze uwa­ża­łem, że na­le­ży iść wszędzie tam, gdzie to ko­niecz­ne, aby zna­le­źć praw­dę, na­wet je­śli trze­ba prze­kro­czyć mi­ędzy­na­ro­do­we gra­ni­ce. Kie­dy wie­le lat temu po­sta­no­wi­łem zo­stać chi­rur­giem pla­stycz­nym, nie­miec­cy le­ka­rze byli w tej dzie­dzi­nie da­le­ko przed resz­tą świa­ta. Po­je­cha­łem za­tem do Nie­miec.

W mo­ich po­szu­ki­wa­niach „ob­ra­zu sa­me­go sie­bie” rów­nież mu­sia­łem prze­kra­czać gra­ni­ce, ale nie­wi­docz­ne. Cho­ciaż w psy­cho­lo­gii uzna­wa­no ist­nie­nie ob­ra­zu sie­bie i jego roli w ludz­kim za­cho­wa­niu, to od­po­wie­dź psy­cho­lo­gii na py­ta­nie, w jaki spo­sób ob­raz sa­me­go sie­bie wy­wie­ra wpływ, jak two­rzy nową oso­bo­wo­ść, co się dzie­je w ukła­dzie ner­wo­wym, kie­dy zmie­nia się ob­raz sa­me­go sie­bie, brzmia­ła: „ja­koś”.

Wi­ęk­szo­ść od­po­wie­dzi zna­la­złem w no­wej na­uce – cy­ber­ne­ty­ce – któ­ra przy­wró­ci­ła te­le­olo­gię jako sza­no­wa­ną kon­cep­cję na­uko­wą. To dość dziw­ne, że cy­ber­ne­ty­ka wy­ro­sła z prac fi­zy­ków i ma­te­ma­ty­ków, a nie psy­cho­lo­gów, zwłasz­cza że zaj­mu­je się te­le­olo­gią – dąże­niem do celu, na­kie­ro­wa­ny­mi na cel dzia­ła­nia­mi sys­te­mów me­cha­nicz­nych. Cy­ber­ne­ty­ka wy­ja­śnia „co się dzie­je” i „co jest ko­niecz­ne” w ce­lo­wym za­cho­wa­niu ma­szyn. Psy­cho­lo­gia, z całą jej osła­wio­ną wie­dzą o ludz­kiej psy­chi­ce, nie po­tra­fi­ła za­do­wa­la­jąco wy­ja­śnić pro­stych sy­tu­acji ce­lo­we­go dzia­ła­nia, np. jak to mo­żli­we, że czło­wiek jest w sta­nie pod­nie­ść ołó­wek z biur­ka. Ale fi­zyk miał wy­ja­śnie­nie. Zwo­len­ni­cy wie­lu teo­rii psy­cho­lo­gicz­nych przy­po­mi­na­li tro­chę lu­dzi, któ­rzy spe­ku­lu­ją, co jest w ko­smo­sie i na in­nych pla­ne­tach, ale nie po­tra­fią po­wie­dzieć, co znaj­du­je się na ich wła­snym po­dwór­ku.

Cy­ber­ne­ty­ka umo­żli­wi­ła wa­żny prze­łom w psy­cho­lo­gii. Sam nie przy­pi­su­ję so­bie żad­nej za­słu­gi w tym względzie poza tym, że go do­strze­głem.

Fakt, że ten prze­łom na­stąpił dzi­ęki pra­cy fi­zy­ków i ma­te­ma­ty­ków, nie po­wi­nien nas dzi­wić. Ka­żdy prze­łom w na­uce za­zwy­czaj po­cho­dzi spo­za sys­te­mu. „Eks­per­ci” są naj­le­piej za­zna­jo­mie­ni z wie­dzą wy­pra­co­wa­ną w ra­mach wy­zna­czo­nych gra­nic da­nej na­uki. Ka­żda nowa wie­dza musi zwy­kle po­cho­dzić z ze­wnątrz – nie od „eks­per­tów”, ale od ko­goś z ca­łko­wi­cie świe­żym spoj­rze­niem.

Pa­steur nie był le­ka­rzem. Bra­cia Wri­ght nie byli in­ży­nie­ra­mi ae­ro­nau­ty­ki, tyl­ko me­cha­ni­ka­mi od ro­we­rów. Ein­ste­in, ści­śle rzecz bio­rąc, nie był fi­zy­kiem, lecz ma­te­ma­ty­kiem. A jed­nak jego od­kry­cia ma­te­ma­tycz­ne wy­wró­ci­ły do góry no­ga­mi wszyst­kie ulu­bio­ne teo­rie fi­zy­ków. Skło­dow­ska-Cu­rie nie była le­ka­rzem, lecz fi­zy­kiem, a mimo to wnio­sła istot­ny wkład do nauk me­dycz­nych.

Jak mo­żesz wy­ko­rzy­stać tę nową wie­dzę

W tej ksi­ążce sta­ram się nie tyl­ko prze­ka­zać ci tę nową wie­dzę z dzie­dzi­ny cy­ber­ne­ty­ki, ale rów­nież po­ka­zać, jak mo­żesz ją wy­ko­rzy­stać w swo­im ży­ciu, aby osi­ągać cele, któ­re są dla cie­bie wa­żne.

Za­sa­dy ogól­ne

Ob­raz sa­me­go sie­bie jest klu­czem do ludz­kiej oso­bo­wo­ści i ludz­kie­go za­cho­wa­nia. Je­śli zmie­ni się ob­raz sa­me­go sie­bie, to zmie­ni się też oso­bo­wo­ść i za­cho­wa­nie.

Ale to nie wszyst­ko: ob­raz sa­me­go sie­bie wy­zna­cza gra­ni­ce in­dy­wi­du­al­nych osi­ągni­ęć. Okre­śla, co mo­żesz, a cze­go nie mo­żesz zro­bić. Po­sze­rza­jąc ob­raz sa­me­go sie­bie, po­sze­rzasz „ob­szar tego, co mo­żli­we”. Roz­wój ade­kwat­ne­go, re­ali­stycz­ne­go ob­ra­zu sie­bie spra­wia, że czło­wiek zda­je się mieć nowe zdol­no­ści i ta­len­ty – do­słow­nie zmie­nia po­ra­żkę w suk­ces.

Psy­cho­lo­gia ob­ra­zu sa­me­go sie­bie nie tyl­ko udo­wod­ni­ła swo­je za­le­ty, ale wy­ja­śnia też wie­le zja­wisk, któ­re od daw­na były zna­ne, ale w prze­szło­ści nie były wła­ści­wie ro­zu­mia­ne. Na przy­kład mamy dzi­siaj nie­pod­wa­żal­ne do­wo­dy kli­nicz­ne w psy­cho­lo­gii in­dy­wi­du­al­nej, me­dy­cy­nie psy­cho­so­ma­tycz­nej i psy­cho­lo­gii pra­cy, że ist­nie­ją typy oso­bo­wo­ści, któ­re „pre­dys­po­nu­ją do suk­ce­su”, oraz ta­kie, któ­re „pre­dys­po­nu­ją do po­ra­żki”; ta­kie, któ­re „sprzy­ja­ją szczęściu”, oraz ta­kie, któ­re „pro­wa­dzą do nie­szczęścia”; ta­kie, któ­re „słu­żą zdro­wiu”, oraz ta­kie, któ­re „wpędza­ją w cho­ro­bę”. Psy­cho­lo­gia ob­ra­zu sa­me­go sie­bie rzu­ca świa­tło na ta­kie dane oraz na wie­le in­nych ob­ser­wo­wal­nych fak­tów ży­cia. Rzu­ca nowe świa­tło na „moc po­zy­tyw­ne­go my­śle­nia”, a co wa­żniej­sze, wy­ja­śnia, dla­cze­go ono „dzia­ła” w przy­pad­ku jed­nych osób, a nie „dzia­ła” w przy­pad­ku in­nych. („My­śle­nie po­zy­tyw­ne” fak­tycz­nie „dzia­ła”, gdy jest spój­ne z ob­ra­zem sie­bie da­nej oso­by. A do­słow­nie nie może „dzia­łać”, kie­dy jest nie­spój­ne z ob­ra­zem sa­me­go sie­bie – do­pó­ki ten ob­raz nie zo­sta­nie zmie­nio­ny).

Aby zro­zu­mieć psy­cho­lo­gię ob­ra­zu sa­me­go sie­bie i wy­ko­rzy­stać ją we wła­snym ży­ciu, mu­sisz po­znać me­cha­nizm, któ­ry ten ob­raz wy­ko­rzy­stu­je do osi­ągni­ęcia swo­je­go celu. Jest wie­le do­wo­dów na­uko­wych na to, że ludz­ki mózg i układ ner­wo­wy dzia­ła­ją ce­lo­wo, zgod­nie ze zna­ny­mi za­sa­da­mi cy­ber­ne­ty­ki, aby osi­ągnąć cele jed­nost­ki. Je­śli cho­dzi o funk­cję, to mózg i układ ner­wo­wy sta­no­wią wspa­nia­ły i skom­pli­ko­wa­ny „me­cha­nizm dążący do celu”, swe­go ro­dza­ju wbu­do­wa­ny au­to­ma­tycz­ny sys­tem ste­ro­wa­nia, któ­ry dzia­ła dla cie­bie jako „me­cha­nizm suk­ce­su”, albo prze­ciw­ko to­bie jako „me­cha­nizm po­ra­żki”, w za­le­żno­ści od tego, jak „TY”, jako ope­ra­tor, będziesz się nim po­słu­gi­wał i ja­kie cele mu wy­zna­czysz.

Na iro­nię za­kra­wa fakt, że cy­ber­ne­ty­ka, któ­ra po­wsta­ła jako na­uka o ma­szy­nach i za­sa­dach dzia­łań ma­szyn, przy­czy­nia się w du­żej mie­rze do przy­wró­ce­nia god­no­ści czło­wie­ka jako nie­po­wta­rzal­nej, twór­czej isto­ty. Psy­cho­lo­gia, któ­ra po­wsta­ła jako na­uka o ludz­kiej psy­chi­ce czy du­szy, nie­mal się za­ko­ńczy­ła, po­zba­wia­jąc czło­wie­ka du­szy. Be­ha­wio­ry­ści, któ­rzy nie ro­zu­mie­li ani czło­wie­ka, ani jego ma­szy­ny – i w kon­se­kwen­cji my­li­li jed­no z dru­gim – mó­wi­li nam, że myśl jest je­dy­nie ru­chem elek­tro­nów, a świa­do­mo­ść tyl­ko dzia­ła­niem che­micz­nym. „Wola” i „cel” to tyl­ko mity. Cy­ber­ne­ty­ka, któ­ra za­częła się od ba­da­nia ma­szyn, nie po­pe­łnia ta­kie­go błędu. Nie mówi nam, że czło­wiek jest ma­szy­ną, ale że czło­wiek ma i wy­ko­rzy­stu­je ma­szy­nę. Co wi­ęcej, mówi nam, jak ta ma­szy­na dzia­ła i jak mo­żna ją wy­ko­rzy­stać.

Se­kre­tem jest do­świad­cza­nie

Ob­raz sa­me­go sie­bie zmie­nia się, na lep­sze lub gor­sze, nie dzi­ęki sa­me­mu in­te­lek­to­wi czy dzi­ęki wie­dzy in­te­lek­tu­al­nej, lecz dzi­ęki „do­świad­cza­niu”. Świa­do­mie albo nie­świa­do­mie ukszta­łto­wa­łeś swój ob­raz sa­me­go sie­bie po­przez twór­cze do­świad­cza­nie w prze­szło­ści. Mo­żesz go zmie­nić w ten sam spo­sób.

To nie dziec­ko, któ­re uczy się o mi­ło­ści, lecz dziec­ko, któ­re do­świad­czy­ło mi­ło­ści, wy­ra­sta na zdro­we­go, szczęśli­we­go, do­brze przy­sto­so­wa­ne­go czło­wie­ka. Nasz obec­ny stan pew­no­ści sie­bie i opa­no­wa­nia jest efek­tem tego, cze­go do­świad­czy­li­śmy, a nie tego, cze­go na­uczy­li­śmy się in­te­lek­tu­al­nie.

Psy­cho­lo­gia ob­ra­zu sa­me­go sie­bie wy­pe­łnia też lukę – i roz­wi­ązu­je wi­docz­ne kon­flik­ty – mi­ędzy ró­żny­mi me­to­da­mi te­ra­peu­tycz­ny­mi, ja­kie się dzi­siaj sto­su­je. Sta­no­wi wspól­ny mia­now­nik dla bez­po­śred­niej lub po­śred­niej po­mo­cy psy­cho­lo­gicz­nej, psy­cho­lo­gii kli­nicz­nej, psy­cho­ana­li­zy, a na­wet au­to­su­ge­stii. Wszyst­kie te dzie­dzi­ny w ten czy inny spo­sób wy­ko­rzy­stu­ją twór­cze do­świad­cza­nie do bu­do­wy lep­sze­go ob­ra­zu sa­me­go sie­bie. Nie­za­le­żnie od teo­rii, to wła­śnie w isto­cie się dzie­je, na przy­kład w „sy­tu­acji te­ra­peu­tycz­nej” kre­owa­nej w szko­le psy­cho­ana­li­tycz­nej. Ana­li­tyk ni­g­dy nie kry­ty­ku­je, nie wy­ra­ża dez­apro­ba­ty, nie mo­ra­li­zu­je, ni­g­dy nie jest za­szo­ko­wa­ny, gdy pa­cjent wy­le­wa swo­je lęki, ujaw­nia swo­je uczu­cie za­wsty­dze­nia, swo­je po­czu­cie winy i swo­je „złe my­śli”. Pa­cjent, być może po raz pierw­szy w ży­ciu, do­świad­cza ak­cep­ta­cji jako czło­wiek; „czu­je”, że jego ja ma war­to­ść i god­no­ść; za­czy­na ak­cep­to­wać sie­bie i poj­mo­wać swo­je ja w nowy spo­sób.

Na­uka od­kry­wa „syn­te­tycz­ne” do­świad­cza­nie

Ko­lej­ne od­kry­cie, tym ra­zem w dzie­dzi­nie psy­cho­lo­gii eks­pe­ry­men­tal­nej i kli­nicz­nej, po­zwa­la nam wy­ko­rzy­stać „do­świad­cza­nie” jako bez­po­śred­nią i kon­tro­lo­wa­ną me­to­dę zmia­ny ob­ra­zu sa­me­go sie­bie. Rze­czy­wi­ste do­świad­cze­nia mogą być su­ro­wym i bez­względ­nym na­uczy­cie­lem. Wrzuć czło­wie­ka do wody, a to do­świad­cze­nie może na­uczyć go pły­wać. To samo do­świad­cze­nie może jed­nak spra­wić, że ktoś inny uto­nie. Woj­sko „zro­bi mężczy­znę” z wie­lu mło­dych chłop­ców. Ale bez wąt­pie­nia u wie­lu może wy­wo­łać ner­wi­cę. Od wie­ków wia­do­mo, że „suk­ces ro­dzi suk­ces”. Uczy­my się sku­tecz­nie dzia­łać, do­świad­cza­jąc suk­ce­su. Wspo­mnie­nia o wcze­śniej­szych suk­ce­sach dzia­ła­ją jak wbu­do­wa­ny „ma­ga­zyn in­for­ma­cji”, któ­ry daje nam pew­no­ść sie­bie, gdy mie­rzy­my się z obec­ny­mi za­da­nia­mi. Ale jak czło­wiek może czer­pać ze wspo­mnień o wcze­śniej­szych suk­ce­sach, je­śli do­świad­czył tyl­ko nie­po­wo­dzeń? Jego trud­ne po­ło­że­nie przy­po­mi­na sy­tu­ację mło­dzie­ńca, któ­ry nie może zna­le­źć pra­cy, bo nie ma do­świad­cze­nia, a nie może zdo­być do­świad­cze­nia, bo nie ma pra­cy.

Ten pro­blem zo­stał roz­wi­ąza­ny dzi­ęki in­ne­mu wa­żne­mu od­kry­ciu, któ­re po­zwa­la nam, prak­tycz­nie rzecz bio­rąc, syn­te­ty­zo­wać do­świad­cza­nie, do­słow­nie two­rzyć je i kon­tro­lo­wać w la­bo­ra­to­rium na­sze­go umy­słu. Za­rów­no psy­cho­lo­gia eks­pe­ry­men­tal­na, jak i kli­nicz­na do­wio­dły po­nad wszel­ką wąt­pli­wo­ść, że ludz­ki układ ner­wo­wy nie jest w sta­nie od­ró­żnić fak­tycz­ne­go do­świad­cza­nia od do­świad­cza­nia, któ­re jest żywo i szcze­gó­ło­wo wy­obra­żo­ne.

Cho­ciaż może się wy­da­wać, że to prze­sad­ne stwier­dze­nie, w tej ksi­ążce prze­ana­li­zu­je­my eks­pe­ry­men­ty la­bo­ra­to­ryj­ne, w któ­rych ta­kie „syn­te­tycz­ne” do­świad­cza­nie wy­ko­rzy­sty­wa­no bar­dzo prak­tycz­nie do po­pra­wy umie­jęt­no­ści rzu­ca­nia lot­ka­mi czy tra­fia­nia do ko­sza w ko­szy­ków­ce. Zo­ba­czy­my, jak dzia­ła ono w ży­ciu osób, któ­re wy­ko­rzy­sty­wa­ły je, aby po­pra­wić swo­je umie­jęt­no­ści pu­blicz­ne­go prze­ma­wia­nia, po­ko­nać lęk przed den­ty­stą, roz­wi­nąć opa­no­wa­nie w sy­tu­acjach spo­łecz­nych, zbu­do­wać pew­no­ść sie­bie, sprze­dać wi­ęcej to­wa­rów, stać się lep­szym sza­chi­stą – i prak­tycz­nie w ka­żdej in­nej sy­tu­acji, w któ­rej „do­świad­cza­nie” przy­no­si suk­ces. Przyj­rzy­my się zdu­mie­wa­jące­mu eks­pe­ry­men­to­wi, w któ­rym dwóch wy­bit­nych psy­cho­lo­gów tak za­ara­nżo­wa­ło sy­tu­ację, by oso­by cier­pi­ące na ner­wi­cę mo­gły do­świad­czać „nor­mal­nie” – i dzi­ęki temu je wy­le­czy­li!

Być może naj­wa­żniej­sze jest to, że do­wie­my się, jak chro­nicz­nie nie­szczęśli­wi lu­dzie na­uczy­li się cie­szyć ży­ciem po­przez „do­świad­cza­nie” szczęścia!

Se­kret wy­ko­rzy­sta­nia tej ksi­ążki do zmia­ny swo­je­go ży­cia

Ksi­ążka ta zo­sta­ła za­pro­jek­to­wa­na nie tyl­ko do czy­ta­nia, ale też do do­świad­cza­nia.

Czy­ta­jąc ksi­ążkę, mo­żesz zdo­by­wać in­for­ma­cje. Ale żeby jej „do­świad­czyć”, mu­sisz twór­czo re­ago­wać na in­for­ma­cje. Na­by­wa­nie in­for­ma­cji jest bier­ne. Do­świad­cza­nie jest ak­tyw­ne. Kie­dy „do­świad­czasz”, coś się dzie­je w two­im ukła­dzie ner­wo­wym i mó­zgu. Two­rzą się nowe „śla­dy pa­mi­ęcio­we” i „wzor­ce neu­ro­nal­ne”, któ­re są za­pi­sy­wa­ne w sub­stan­cji sza­rej two­je­go mó­zgu.

Ksi­ążka ta zo­sta­ła tak za­pro­jek­to­wa­na, by do­słow­nie zmu­sić cię do „do­świad­cza­nia”. Przy­wo­ły­wa­ne hi­sto­rie przy­pad­ków zo­sta­ły ce­lo­wo ogra­ni­czo­ne do mi­ni­mum. Za­miast tego pro­szę cię o wnie­sie­nie wła­snych „hi­sto­rii przy­pad­ków” po­przez wy­ko­rzy­sta­nie wła­snej wy­obra­źni i pa­mi­ęci.

Na ko­ńcu roz­dzia­łów nie za­miesz­czam żad­nych pod­su­mo­wań. Za­miast tego pro­szę, abyś sam od­no­to­wał naj­wa­żniej­sze kwe­stie, któ­re uznasz za klu­czo­we i war­te za­pa­mi­ęta­nia. Le­piej prze­tra­wisz in­for­ma­cje za­war­te w tej ksi­ążce, je­śli sam do­ko­nasz ana­li­zy i pod­su­mo­wa­nia po­szcze­gól­nych roz­dzia­łów.

Wresz­cie w ca­łej ksi­ążce znaj­dziesz pew­ne rze­czy do zro­bie­nia oraz prak­tycz­ne ćwi­cze­nia. Ćwi­cze­nia te są pro­ste i ła­twe, ale mu­szą być wy­ko­ny­wa­ne re­gu­lar­nie, je­śli chcesz wy­ci­ągnąć z nich mak­sy­mal­ne ko­rzy­ści.

Wstrzy­maj się z oce­ną przez 21 dni

Nie znie­chęcaj się, je­śli będziesz miał wra­że­nie, że nic się nie dzie­je, gdy za­czniesz prak­ty­ko­wać opi­sa­ne w tej ksi­ążce tech­ni­ki zmia­ny ob­ra­zu sa­me­go sie­bie. Wstrzy­maj się z oce­ną – i kon­ty­nu­uj prak­ty­kę – przez co naj­mniej 21 dni.

Zwy­kle po­trze­ba co naj­mniej 21 dni, aby na­stąpi­ła za­uwa­żal­na zmia­na w ob­ra­zie men­tal­nym. Po ope­ra­cji pla­stycz­nej prze­ci­ęt­ny pa­cjent po­trze­bu­je oko­ło 21 dni, aby przy­zwy­cza­ić się do no­wej twa­rzy. Po am­pu­ta­cji ręki czy nogi przez oko­ło 21 dni utrzy­mu­je się „ko­ńczy­na fan­to­mo­wa”. W no­wym domu trze­ba miesz­kać przez oko­ło trzy ty­go­dnie, aby za­cząć „czuć się jak w domu”. Te i inne po­wszech­nie ob­ser­wo­wa­ne zja­wi­ska wska­zu­ją, że po­trze­ba mi­ni­mum 21 dni, aby sta­ry ob­raz men­tal­ny mógł zo­stać za­stąpio­ny przez nowy.

Dla­te­go od­nie­siesz wi­ęcej ko­rzy­ści z tej ksi­ążki, je­śli wy­pra­cu­jesz we­wnętrz­ną zgo­dę na to, by wstrzy­mać się z kry­tycz­ną oce­ną przez co naj­mniej trzy ty­go­dnie. W tym cza­sie nie spraw­dzaj ci­ągle, jak ci idzie, nie sta­raj się mie­rzyć swo­ich po­stępów. Przez te 21 dni nie spie­raj się in­te­lek­tu­al­nie z przed­sta­wio­ny­mi tu ide­ami, nie pro­wa­dź we­wnętrz­nej de­ba­ty, czy będą dzia­łać, czy nie. Wy­ko­nuj ćwi­cze­nia, na­wet je­śli będą ci się wy­da­wa­ły nie­prak­tycz­ne. Wy­trwa­le od­gry­waj nową rolę, myśl o so­bie w nowy spo­sób, na­wet je­śli będziesz miał po­czu­cie, że kry­je się w tym ja­kaś hi­po­kry­zja, na­wet je­śli ten nowy ob­raz sa­me­go sie­bie będzie się wy­da­wał tro­chę nie­wy­god­ny czy „nie­na­tu­ral­ny”.

Idei i kon­cep­cji opi­sa­nych w tej ksi­ążce nie da się ani udo­wod­nić, ani oba­lić za po­mo­cą in­te­lek­tu­al­nych ar­gu­men­tów i dys­ku­sji. Ale mo­żna je so­bie udo­wod­nić, prak­ty­ku­jąc je i sa­me­mu oce­nia­jąc wy­ni­ki. Pro­szę tyl­ko, byś wstrzy­mał się z kry­tycz­ną oce­ną i ana­li­zą przez 21 dni – w ten spo­sób dasz so­bie szan­sę na udo­wod­nie­nie albo oba­le­nie ich za­sad­no­ści w two­im wła­snym ży­ciu.

Bu­do­wa­nie wła­ści­we­go ob­ra­zu sa­me­go sie­bie jest czy­mś, co po­win­no trwać przez całe ży­cie. To ja­sne, że przez trzy ty­go­dnie nie da się osi­ągnąć ca­łe­go ży­cio­we­go roz­wo­ju. Ale mo­żna w tym cza­sie do­świad­czyć po­pra­wy – a cza­sa­mi ta po­pra­wa jest dość ra­dy­kal­na.

Czym jest suk­ces?

Po­nie­waż w tej ksi­ążce często mó­wię o „suk­ce­sie”, my­ślę, że war­to na po­cząt­ku zde­fi­nio­wać to po­jęcie.

W moim ro­zu­mie­niu „suk­ces” nie wi­ąże się z sym­bo­la­mi pre­sti­żu, ale z twór­czym do­ko­na­niem. Wła­ści­wie „suk­ces” ni­g­dy nie po­wi­nien być ce­lem sa­mym w so­bie, ale ka­żdy po­wi­nien pró­bo­wać re­ali­zo­wać wa­żne cele i „cie­szyć się po­wo­dze­niem”. Dąże­nie do „suk­ce­su” w sen­sie na­by­wa­nia sym­bo­li pre­sti­żu czy ze­wnętrz­nych oznak po­wo­dze­nia pro­wa­dzi do ner­wi­cy, fru­stra­cji i nie­szczęścia. Dąże­nie do „sku­tecz­nej re­ali­za­cji celu” przy­no­si nie tyl­ko suk­ces ma­te­rial­ny, ale po­czu­cie sa­tys­fak­cji, spe­łnie­nia i szczęścia.

Noah We­bster okre­ślił suk­ces jako „sa­tys­fak­cjo­nu­jące osi­ągni­ęcie celu, do któ­re­go się dąży­ło”. Twór­cze dąże­nie do celu, któ­ry jest dla cie­bie wa­żny ze względu na two­je głębo­kie po­trze­by, aspi­ra­cje i zdol­no­ści (a nie sym­bo­le, ja­kich spo­dzie­wa­ją się po to­bie „Ko­wal­scy”), przy­no­si suk­ces i daje po­czu­cie szczęścia, po­nie­waż funk­cjo­nu­jesz zgod­nie ze swo­ją na­tu­rą. Czło­wiek jest z na­tu­ry isto­tą, któ­ra dąży do celu. A po­nie­waż „tak jest zbu­do­wa­ny”, nie jest szczęśli­wy, je­śli nie funk­cjo­nu­je tak jak po­wi­nien – jako oso­ba dążąca do celu. Praw­dzi­wy suk­ces i praw­dzi­we szczęście nie tyl­ko idą w pa­rze, ale na­wza­jem się wzmac­nia­ją.

ROZ­DZIAŁ 1

Ob­raz sa­me­go sie­bie – klucz do lep­sze­go ży­cia

W la­tach pi­ęćdzie­si­ątych XX wie­ku roz­po­częła się ci­cha re­wo­lu­cja w psy­cho­lo­gii, psy­chia­trii i me­dy­cy­nie. Nowe teo­rie i kon­cep­cje do­ty­czące „ja­źni” (self) za­częły wy­ła­niać się z prac psy­cho­lo­gów kli­nicz­nych, prak­ty­ku­jących psy­chia­trów, a na­wet chi­rur­gów pla­stycz­nych i ko­sme­tycz­nych. Nowe me­to­dy wy­ni­ka­jące z tych od­kryć za­owo­co­wa­ły ogrom­ny­mi zmia­na­mi w poj­mo­wa­niu oso­bo­wo­ści, zdro­wia, a na­wet pod­sta­wo­wych umie­jęt­no­ści i zdol­no­ści. Chro­nicz­ni nie­udacz­ni­cy za­czy­na­ją od­no­sić suk­ce­sy. Dwój­ko­wi ucznio­wie z ty­go­dnia na ty­dzień zmie­nia­ją się w szóst­ko­wych bez żad­nych ko­re­pe­ty­cji. Lu­dzie nie­śmia­li, za­ha­mo­wa­ni i za­mkni­ęci w so­bie sta­ją się ra­do­śni i to­wa­rzy­scy.

W stycz­nio­wym nu­me­rze ma­ga­zy­nu „Co­smo­po­li­tan” z 1959 roku T. F. Ja­mes stre­ścił najświe­ższe do­ko­na­nia psy­cho­lo­gów i le­ka­rzy na­stępu­jąco:

Zro­zu­mie­nie psy­cho­lo­gii ja może ozna­czać ró­żni­cę mi­ędzy suk­ce­sem a po­ra­żką, mi­ło­ścią a nie­na­wi­ścią, go­ry­czą a szczęściem. Od­kry­cie praw­dzi­we­go ja może ura­to­wać roz­pa­da­jące się ma­łże­ństwo, pod­trzy­mać za­chwia­ną ka­rie­rę za­wo­do­wą, prze­obra­zić ofia­ry „nie­ade­kwat­nej oso­bo­wo­ści”. Na in­nej płasz­czy­źnie od­kry­cie swo­je­go praw­dzi­we­go ja ozna­cza ró­żni­cę mi­ędzy wol­no­ścią a we­wnętrz­nym przy­mu­sem kon­for­mi­zmu.

Twój klucz do lep­sze­go ży­cia

Naj­wi­ęk­szym psy­cho­lo­gicz­nym od­kry­ciem XX wie­ku jest od­kry­cie „ob­ra­zu sa­me­go sie­bie”. Czy zda­je­my so­bie z tego spra­wę, czy nie, ka­żdy z nas nosi w so­bie umy­sło­wy ob­raz sa­me­go sie­bie. Może on być za­mglo­ny i nie­wy­ra­źny dla na­szej świa­do­mo­ści. W rze­czy­wi­sto­ści bywa zu­pe­łnie nie­uświa­da­mia­ny. Ale na pew­no mamy go w so­bie i jest uko­ńczo­ny w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach. Ob­raz sa­me­go sie­bie jest na­szym wła­snym po­jęciem tego, „jaką oso­bą je­ste­śmy”. Po­wstał z na­szych prze­ko­nań o so­bie sa­mych. Wi­ęk­szo­ść z nich wy­nie­śli­śmy nie­świa­do­mie z na­szych do­świad­czeń: suk­ce­sów, po­ra­żek, upo­ko­rzeń, trium­fów oraz z re­ak­cji in­nych lu­dzi na nas, szcze­gól­nie we wcze­snym dzie­ci­ństwie. Na pod­sta­wie tego wszyst­kie­go stwo­rzy­li­śmy na­sze ja (ina­czej ob­raz sa­me­go sie­bie). Je­śli ja­kaś opi­nia lub prze­ko­na­nie na nasz te­mat sta­je się częścią tego ob­ra­zu, sta­je się też „praw­dą”, przy­naj­mniej dla nas. Nie kwe­stio­nu­je­my jej słusz­no­ści, lecz dzia­ła­my, jak­by fak­tycz­nie była to praw­da.

Ten ob­raz sa­me­go sie­bie sta­je się zło­tym klu­czem do lep­sze­go ży­cia dzi­ęki dwóm wa­żnym od­kry­ciom.

1. Wszyst­kie two­je dzia­ła­nia, uczu­cia, za­cho­wa­nia, a na­wet zdol­no­ści, są za­wsze spój­ne z ob­ra­zem sa­me­go sie­bie, jaki w so­bie no­sisz. Krót­ko mó­wi­ąc, za­cho­wu­jesz się jak oso­ba, któ­rą we­dług sie­bie je­steś. Co wa­żniej­sze, po pro­stu nie po­tra­fisz za­cho­wać się ina­czej, na­wet gdy­byś bar­dzo się sta­rał. Oso­ba, któ­ra sądzi, że jest „nie­udacz­ni­kiem”, za­wsze znaj­dzie spo­sób, by się jej nie po­wio­dło, mimo do­brych in­ten­cji i sil­nej woli, na­wet gdy szan­se na suk­ces do­słow­nie spa­da­ją jej z nie­ba. Oso­ba, któ­ra uwa­ża się za ofia­rę nie­spra­wie­dli­wo­ści, ko­goś, komu „pi­sa­ne jest cier­pie­nie”, bez tru­du znaj­dzie po­twier­dze­nie tej opi­nii.

Ob­raz sa­me­go sie­bie sta­no­wi fun­da­ment, na któ­rym opie­ra się two­ja oso­bo­wo­ść, za­cho­wa­nie, a na­wet oso­bi­sta sy­tu­acja. Dla­te­go na­sze do­świad­cze­nia z re­gu­ły po­twier­dza­ją i wzmac­nia­ją nasz ob­raz sie­bie, i w ten spo­sób po­wsta­je albo ne­ga­tyw­ne błęd­ne koło, albo po­zy­tyw­ne sprzęże­nie zwrot­ne.

Na przy­kład uczeń, któ­ry my­śli o so­bie, że jest „dwój­ko­wy” lub „tępy z ma­te­ma­ty­ki”, na pew­no znaj­dzie po­twier­dze­nie tej opi­nii na świa­dec­twie. Ma wte­dy „do­wód”. Mło­da dziew­czy­na, któ­ra po­strze­ga sie­bie jako oso­bę, któ­rej nikt nie lubi, prze­ko­nu­je się, że inni fak­tycz­nie uni­ka­ją jej na szkol­nej po­ta­ńców­ce. Ona do­słow­nie pro­si się o od­rzu­ce­nie. Jej zbo­la­ły wy­raz twa­rzy, po­sta­wa wi­no­waj­czy­ni, nad­mier­na chęć przy­po­do­ba­nia się, a może na­wet nie­świa­do­ma wro­go­ść wo­bec tych, od któ­rych spo­dzie­wa się afron­tu – wszyst­ko to od­py­cha lu­dzi, któ­rych mo­gła­by przy­ci­ągać. Po­dob­nie sprze­daw­ca czy przed­si­ębior­ca za­wsze znaj­dą fak­ty utwier­dza­jące ich w prze­ko­na­niu, że ich ob­raz sie­bie jest pra­wi­dło­wy.

Ze względu na ten obiek­tyw­ny „do­wód” bar­dzo rzad­ko przy­cho­dzi nam do gło­wy, że pro­blem tkwi w na­szym ob­ra­zie sie­bie czy w na­szej sa­mo­oce­nie. Po­wiedz ucznio­wi, że jemu się tyl­ko wy­da­je, iż nie po­tra­fi opa­no­wać al­ge­bry, a za­cznie wąt­pić w two­je wła­dze umy­sło­we. Prze­cież pró­bo­wał wie­lo­krot­nie, a co z tego wy­szło – wi­dać na świa­dec­twie. Po­wiedz sprze­daw­cy, że je­dy­nie we wła­snym prze­ko­na­niu nie po­tra­fi prze­kro­czyć pew­ne­go po­zio­mu sprze­da­ży, a na­tych­miast udo­wod­ni, że je­steś w błędzie, po­ka­zu­jąc ci ksi­ążkę za­mó­wień. Prze­cież on sam wie naj­le­piej, że się sta­rał i nie dał rady. Lecz za­rów­no w oce­nach uzy­ski­wa­nych przez uczniów, jak i w mo­żli­wo­ściach za­rob­ko­wych sprze­daw­ców za­szła, jak zo­ba­czy­my, nie­sły­cha­na po­pra­wa, gdy tyl­ko uda­ło się ich na­kło­nić do zmia­ny ob­ra­zu sa­me­go sie­bie.

2. Ob­raz sa­me­go sie­bie mo­żna zmie­nić. Licz­ne przy­pad­ki do­wo­dzą, że ni­g­dy lu­dzie nie są za mło­dzi ani za sta­rzy, by zmie­nić ob­raz sa­me­go sie­bie i roz­po­cząć nowe ży­cie.

Zmia­na na­wy­ków, oso­bo­wo­ści czy sty­lu ży­cia wy­da­je się lu­dziom tak trud­na mi­ędzy in­ny­mi dla­te­go, że kon­cen­tru­ją nie­mal cały wy­si­łek na tym, co znaj­du­je się na ze­wnątrz ja, a nie na sa­mym ja. Od wie­lu pa­cjen­tów sły­sza­łem coś w ro­dza­ju: „Je­śli mó­wisz o tzw. po­zy­tyw­nym my­śle­niu, to już tego pró­bo­wa­łem; w moim przy­pad­ku to nie dzia­ła”. Jed­nak wy­star­czy kil­ka py­tań, by się oka­za­ło, że ci lu­dzie prak­ty­ko­wa­li „po­zy­tyw­ne my­śle­nie”, a ra­czej sta­ra­li się je prak­ty­ko­wać, albo wo­bec ja­kie­jś ze­wnętrz­nej sy­tu­acji, albo ja­kie­goś swo­je­go na­wy­ku czy wady cha­rak­te­ru („Do­sta­nę tę pra­cę”; „W przy­szło­ści będę bar­dziej spo­koj­ny i od­prężo­ny”; „Ten biz­nes przy­nie­sie mi suk­ces” itd.). Ale ni­g­dy nie przy­szło im do gło­wy, by zmie­nić my­śle­nie o so­bie, czy­li o tym kimś, kto miał do­ko­nać tych wszyst­kich rze­czy.

Je­zus ostrze­gał nas przed na­szy­wa­niem łaty z no­we­go suk­na na sta­re ubra­nie oraz przed na­le­wa­niem świe­że­go wina do sta­rych bu­kła­ków. „Po­zy­tyw­ne my­śle­nie” nie przy­nie­sie żad­nych ko­rzy­ści, je­śli będzie sta­no­wić łatę na sta­rym ob­ra­zie sa­me­go sie­bie. W isto­cie praw­dzi­wie po­zy­tyw­ne my­śle­nie o do­wol­nej sy­tu­acji jest wręcz nie­mo­żli­we, je­śli utrzy­mu­je się ne­ga­tyw­ny ob­raz sa­me­go sie­bie. Licz­ne eks­pe­ry­men­ty świad­czą, że gdy zmie­ni się zda­nie na swój te­mat, inne rze­czy zgod­ne z tym no­wym zda­niem osi­ąga się ła­two i bez wy­si­łku.

Je­den z naj­wcze­śniej­szych i naj­bar­dziej prze­ko­nu­jących eks­pe­ry­men­tów prze­pro­wa­dził Pre­scott Lec­ky, pio­nier psy­cho­lo­gii ob­ra­zu sa­me­go sie­bie. Lec­ky uwa­żał, że oso­bo­wo­ść to „sys­tem idei”, z któ­rych ka­żda musi wy­da­wać się spój­na z in­ny­mi. Idee nie­spój­ne z ca­ło­ścią są od­rzu­ca­ne, „nie daje się im wia­ry” i nie po­stępu­je zgod­nie z nimi. Na­to­miast idee, któ­re wy­da­ją się spój­ne z sys­te­mem, są ak­cep­to­wa­ne. W sa­mym cen­trum tego sys­te­mu jest ob­raz sa­me­go sie­bie, czy­li kon­cep­cja czło­wie­ka na te­mat wła­snej oso­by – to fun­da­ment, na któ­rym zbu­do­wa­ne jest wszyst­ko inne.

Lec­ky był na­uczy­cie­lem i miał oka­zję prze­te­sto­wać tę teo­rię na ty­si­ącach uczniów. Przy­jął hi­po­te­zę, że uczeń ma pro­ble­my z ja­ki­mś przed­mio­tem wte­dy, gdy opa­no­wa­nie tego przed­mio­tu kłó­ci się z jego ob­ra­zem sa­me­go sie­bie. Był prze­ko­na­ny, że je­śli uda się na­kło­nić ucznia do zmia­ny ob­ra­zu sa­me­go sie­bie, to jego zdol­no­ści przy­swa­ja­nia wie­dzy rów­nież się zmie­nią. To się po­twier­dzi­ło. Pe­wien uczeń, któ­ry zro­bił 55 błędów or­to­gra­ficz­nych w 100 sło­wach i za­wa­lił tyle przed­mio­tów, że mu­siał po­wta­rzać kla­sę, w na­stęp­nym roku miał jed­ną z naj­wy­ższych śred­nich w ca­łej szko­le. Chło­pak, któ­re­go wy­rzu­co­no z col­le­ge’u z po­wo­du sła­bych ocen, do­stał się na Uni­wer­sy­tet Co­lum­bia i prze­sze­dł przez stu­dia jak bu­rza. Dziew­czy­na, któ­ra czte­ro­krot­nie ob­la­ła ła­ci­nę, po trzech roz­mo­wach ze szkol­nym psy­cho­lo­giem uko­ńczy­ła na­ukę z bar­dzo do­brą oce­ną. Chło­pak, któ­re­mu po­wie­dzia­no, że nie po­tra­fi się wy­sła­wiać, w na­stęp­nym roku zdo­był na­gro­dę li­te­rac­ką.

Pro­blem tych uczniów nie po­le­gał na tym, że byli tępi czy po­zba­wie­ni pod­sta­wo­wych uzdol­nień. Oni mie­li po pro­stu nie­ade­kwat­ny ob­raz sa­me­go sie­bie („Nie mam gło­wy do ma­te­ma­ty­ki”; „Je­stem sła­by z or­to­gra­fii”). Uto­żsa­mia­li się ze swo­imi błęda­mi i nie­po­wo­dze­nia­mi. Za­miast po­wie­dzieć: „Nie zda­łem eg­za­mi­nu” (stwier­dze­nie opi­so­we), for­mu­ło­wa­li wnio­sek: „Je­stem do ni­cze­go”. Za­miast po­wie­dzieć: „Za­wa­li­łem ten przed­miot”, mó­wi­li so­bie: „Je­stem sła­by”. (Je­śli ktoś chce do­wie­dzieć się wi­ęcej o pra­cy Pre­scot­ta Lec­ky’ego, może si­ęgnąć po jego ksi­ążkę Self-Con­si­sten­cy: A The­ory of Per­so­na­li­ty [1945, Spój­no­ść sie­bie. Teo­ria oso­bo­wo­ści] ).

Lec­ky sto­so­wał tę samą me­to­dę, wy­ci­ąga­jąc uczniów z ta­kich na­wy­ków jak ob­gry­za­nie pa­znok­ci i jąka­nie.

Moje wła­sne ar­chi­wa za­wie­ra­ją rów­nie prze­ko­nu­jące hi­sto­rie: czło­wiek, któ­ry tak się bał spo­tkań z nie­zna­jo­my­mi, że pra­wie nie wy­cho­dził z domu, te­raz za­ra­bia na ży­cie, da­jąc wy­kła­dy. Sprze­daw­ca, któ­ry miał już na­pi­sa­ną re­zy­gna­cję z pra­cy („po pro­stu się do niej nie na­da­ję”), po sze­ściu mie­si­ącach uzy­skał naj­lep­sze wy­ni­ki spo­śród stu pra­cow­ni­ków fir­my. Pa­stor, któ­ry po­wa­żnie roz­wa­żał prze­jście na eme­ry­tu­rę, gdyż „miał za sła­be ner­wy” i nie wy­trzy­my­wał pre­sji przy­go­to­wy­wa­nia co­ty­go­dnio­wych ka­zań, te­raz w ka­żdym ty­go­dniu pro­wa­dzi trzy do­dat­ko­we po­ga­dan­ki dla wier­nych i nie wie, co to ner­wy.

Jak chi­rurg pla­stycz­ny za­in­te­re­so­wał się psy­cho­lo­gią ob­ra­zu sa­me­go sie­bie

Mo­gło­by się wy­da­wać, że chi­rur­gia jest dzie­dzi­ną od­le­głą od psy­cho­lo­gii. Lecz to wła­śnie pra­ca chi­rur­gów pla­stycz­nych po raz pierw­szy zwró­ci­ła moją uwa­gę na ist­nie­nie „ob­ra­zu sa­me­go sie­bie” i po­sta­wi­ła pew­ne py­ta­nia, któ­re do­pro­wa­dzi­ły do wa­żnych od­kryć psy­cho­lo­gicz­nych.

Kie­dy wie­le lat temu za­cząłem pra­co­wać jako chi­rurg pla­stycz­ny, by­łem zdu­mio­ny spek­ta­ku­lar­ny­mi i na­gły­mi zmia­na­mi w cha­rak­te­rze i oso­bo­wo­ści w wy­ni­ku sko­ry­go­wa­nia ja­kie­goś de­fek­tu uro­dy. Mo­żna było od­nie­ść wra­że­nie, że zmia­na wy­glądu w wie­lu przy­pad­kach pro­wa­dzi do po­wsta­nia ca­łko­wi­cie no­wej oso­by. Skal­pel w mo­ich rękach dzia­łał jak ma­gicz­na ró­żdżka, zmie­nia­jąc nie tyl­ko wy­gląd pa­cjen­tów, ale całe ich ży­cie. Lu­dzie nie­śmia­li i za­hu­ka­ni sta­wa­li się od­wa­żni i prze­bo­jo­wi. „Nie­roz­gar­ni­ęty”, „głu­pi” chło­piec zmie­nił się w by­stre­go mło­dzie­ńca, któ­ry po la­tach zo­stał jed­nym z dy­rek­to­rów w wiel­kiej fir­mie. Sprze­daw­ca, któ­ry utra­cił wia­rę w swo­je umie­jęt­no­ści, stał się wzo­rem pew­no­ści sie­bie. Chy­ba naj­bar­dziej zdu­mie­wa­jący ze wszyst­kich był przy­pa­dek „za­twar­dzia­łe­go” kry­mi­na­li­sty, któ­ry – choć ni­g­dy wcze­śniej nie wy­ka­zy­wał żad­nej chęci zmia­ny – nie­mal z dnia na dzień stał się wzo­ro­wym wi­ęźniem, z cza­sem uzy­skał zwol­nie­nie wa­run­ko­we i wró­cił do od­po­wie­dzial­ne­go ży­cia w spo­łe­cze­ństwie.

Wie­le ta­kich przy­pad­ków opi­sa­łem w mo­jej ksi­ążce New Fa­ces – New Fu­tu­res. Po jej wy­da­niu oraz po za­miesz­cze­niu kil­ku po­dob­nych ar­ty­ku­łów w czo­ło­wych cza­so­pi­smach zo­sta­łem za­sy­pa­ny li­sta­mi od kry­mi­no­lo­gów, psy­cho­lo­gów, so­cjo­lo­gów i psy­chia­trów. Sta­wia­li py­ta­nia, na któ­re nie zna­łem od­po­wie­dzi, i pro­wo­ko­wa­li mnie do po­szu­ki­wań. Co cie­ka­we, po­ra­żki na­uczy­ły mnie tyle samo co suk­ce­sy, je­śli nie wi­ęcej.

Ła­two było wy­ja­śnić suk­ce­sy. Przy­po­mi­nam so­bie chłop­ca z od­sta­jący­mi usza­mi, któ­re­go po­rów­na­no kie­dyś do tak­sów­ki z drzwia­mi otwar­ty­mi po obu stro­nach; wy­śmie­wa­no się z nie­go, od­kąd pa­mi­ętał – często bar­dzo okrut­nie. Kon­tak­ty z in­ny­mi ozna­cza­ły dla nie­go upo­ko­rze­nie i ból. Dla­cze­go mia­łby ich nie uni­kać? Dla­cze­go mia­łby ufać lu­dziom, a nie za­mknąć się w so­bie? Bał się w ogó­le ode­zwać, uzna­no więc, że jest „nie­roz­gar­ni­ęty”. Kie­dy do­ko­na­łem ko­rek­ty jego uszu, spo­dzie­wa­łem się na­tu­ral­nie, że sko­ro przy­czy­na jego upo­ko­rzeń zo­sta­ła usu­ni­ęta, za­cznie się za­cho­wy­wać jak ka­żdy chło­piec – i wła­śnie tak się sta­ło.

Albo sprze­daw­ca, któ­re­go twarz zo­sta­ła zde­for­mo­wa­na w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym. Ka­żde­go ran­ka pod­czas go­le­nia mu­siał oglądać okrop­ną bli­znę na po­licz­ku i usta wy­krzy­wio­ne w gro­te­sko­wym gry­ma­sie. Stał się bo­le­śnie sa­mo­świa­do­my. Wsty­dził się swo­je­go wy­glądu i miał po­czu­cie, że jest od­ra­ża­jący dla in­nych. Ob­se­syj­nie my­ślał o bli­źnie na twa­rzy. Czuł się „od­mie­ńcem”. Za­czął się za­sta­na­wiać, co inni o nim my­ślą. Wkrót­ce jego ob­raz sa­me­go sie­bie stał się jesz­cze bar­dziej oka­le­czo­ny niż twarz. Stra­cił zu­pe­łnie wia­rę w sie­bie. Zro­bił się zgorzk­nia­ły i wro­go na­sta­wio­ny do lu­dzi. Całą uwa­gę kie­ro­wał na sie­bie, a jego głów­nym ce­lem sta­ła się ochro­na wła­sne­go ego: uni­kał sy­tu­acji, któ­re gro­zi­ły upo­ko­rze­niem. Nie­trud­no zro­zu­mieć, że ope­ra­cja pla­stycz­na ko­ry­gu­jąca de­for­ma­cję i przy­wra­ca­jąca mu „nor­mal­ną” twarz zmie­ni­ła z dnia na dzień jego po­de­jście do ży­cia i do sie­bie, co wkrót­ce za­owo­co­wa­ło suk­ce­sem za­wo­do­wym.

Ale co z wy­jąt­ka­mi – z tymi, któ­rzy się nie zmie­ni­li? Na przy­kład pew­na ksi­ężna przez całe ży­cie była bar­dzo nie­śmia­ła i skrępo­wa­na z po­wo­du wiel­kie­go gar­bu na no­sie. Choć w wy­ni­ku ope­ra­cji uzy­ska­ła kla­sycz­ny nos i praw­dzi­wie pi­ęk­ną twarz, na­dal od­gry­wa­ła rolę brzyd­kie­go ka­cząt­ka, nie­chcia­nej sio­stry, któ­ra ni­g­dy nie spoj­rzy czło­wie­ko­wi pro­sto w oczy. Je­śli sam skal­pel czy­nił cuda, dla­cze­go nie za­dzia­łał w jej przy­pad­ku?

A co z in­ny­mi, któ­rzy uzy­ska­li nowe twa­rze, lecz kur­czo­wo trzy­ma­li się swo­jej sta­rej oso­bo­wo­ści? Jak wy­ja­śnić za­cho­wa­nie tych, któ­rzy się upie­ra­ją, że za­bieg ope­ra­cyj­ny w ża­den spo­sób nie zmie­nił ich wy­glądu? Ka­żdy chi­rurg pla­stycz­ny ma za sobą ta­kie do­świad­cze­nia i praw­do­po­dob­nie był nimi rów­nie zdu­mio­ny jak ja. Bez względu na to, jak ra­dy­kal­ne są zmia­ny w wy­glądzie, nie­któ­rzy pa­cjen­ci z upo­rem twier­dzą: „Wy­glądam do­kład­nie tak samo jak wcze­śniej – nic się nie zmie­ni­ło”. Przy­ja­cie­le, a na­wet ro­dzi­na, le­d­wo ich roz­po­zna­ją, za­chwy­ca­ją się ich nową „uro­dą”, a oni twar­do ob­sta­ją przy tym, że wi­dzą tyl­ko nie­znacz­ną po­pra­wę, lub wręcz utrzy­mu­ją, że wszyst­ko po­zo­sta­ło bez zmian. Po­rów­na­nie fo­to­gra­fii sprzed i po za­bie­gu nie przy­no­si re­zul­ta­tu, cza­sem na­wet wzbu­dza ich zło­ść. Do­ko­nu­jąc ja­kie­jś in­te­lek­tu­al­nej ekwi­li­bry­sty­ki, pa­cjent po­tra­fi stwier­dzić: „Oczy­wi­ście że wi­dzę – nie mam już gar­bu na no­sie, ale nos na­dal wy­gląda do­kład­nie tak samo”. Albo: „Bli­zna jest już nie­wi­docz­na, ale ona na­dal tam jest”.

Bli­zny, któ­re się ob­no­si z dumą

Inną wska­zów­ką w po­szu­ki­wa­niu nie­uchwyt­ne­go ob­ra­zu sa­me­go sie­bie jest fakt, że nie za­wsze bli­zny czy de­for­ma­cje są przy­czy­ną wsty­du i upo­ko­rzeń. Kie­dy stu­dio­wa­łem me­dy­cy­nę w Niem­czech, wie­lu stu­den­tów ob­no­si­ło z dumą „bli­zny z po­je­dyn­ku”, tak jak Ame­ry­ka­nin chlu­bi­łby się me­da­lem za od­wa­gę. Po­je­dyn­ku­jący się sta­no­wi­li eli­tę spo­łecz­no­ści stu­denc­kiej, a bli­zna na twa­rzy świad­czy­ła o przy­na­le­żno­ści do tego to­wa­rzy­stwa. Dla tych mło­dzie­ńców uzy­ska­nie okrop­nej bli­zny na po­licz­ku mia­ło taki sam psy­cho­lo­gicz­ny efekt jak usu­ni­ęcie bli­zny w przy­pad­ku mo­je­go pa­cjen­ta sprze­daw­cy. Za­cząłem ro­zu­mieć, że sam nóż nie ma żad­nej ma­gicz­nej mocy. W jed­nym przy­pad­ku po­wo­du­je bli­znę, w dru­gim ją usu­wa, a psy­cho­lo­gicz­ny sku­tek jest taki sam.

Ta­jem­ni­ca wy­ima­gi­no­wa­nej brzy­do­ty

U osób z po­wa­żną wro­dzo­ną ułom­no­ścią lub z twa­rzą moc­no zde­for­mo­wa­ną na sku­tek wy­pad­ku chi­rur­gia pla­stycz­na wy­da­je się rze­czy­wi­ście czy­nić cuda. Na tej pod­sta­wie mo­żna by wy­snuć hi­po­te­zę, że za­bieg chi­rur­gicz­ny, usu­wa­jący wszel­kie cie­le­sne de­fek­ty, by­łby le­kar­stwem na wszyst­kie ner­wi­ce, nie­szczęścia, po­ra­żki, lęki i brak pew­no­ści sie­bie. Jed­nak zgod­nie z ta­kim za­ło­że­niem oso­by z nor­mal­ny­mi twa­rza­mi nie po­win­ny mieć żad­nych psy­chicz­nych do­le­gli­wo­ści. Po­win­ny być ra­do­sne, szczęśli­we, pew­ne sie­bie, wol­ne od za­ha­mo­wań i lęków. Wie­my jed­nak aż na­zbyt do­brze, że tak nie jest.

Taka teo­ria nie wy­ja­śnia też, dla­cze­go lu­dzie przy­cho­dzą do chi­rur­ga pla­stycz­ne­go i żąda­ją za­bie­gów ko­ry­gu­jących wy­ima­gi­no­wa­ne wady. Na przy­kład 35- czy 45-let­nie ko­bie­ty, któ­re są prze­ko­na­ne, że wy­gląda­ją „sta­ro”, cho­ciaż ich wy­glądo­wi nic nie mo­żna za­rzu­cić, a często by­wa­ją nie­zwy­kle atrak­cyj­ne.

Albo mło­de dziew­czy­ny, któ­re uwa­ża­ją, że są brzyd­kie, po­nie­waż ich usta, nos lub biust nie są do­kład­nie ta­kie jak u ak­tu­al­nie kró­lu­jącej ak­tor­ki z Hol­ly­wo­od. Zda­rza­ją się też oczy­wi­ście mężczy­źni, któ­rzy sądzą, że mają za duże uszy lub za dłu­gi nos. Ża­den etycz­ny chi­rurg pla­stycz­ny nie pod­jąłby się ope­ro­wa­nia ta­kich lu­dzi, ale nie­ste­ty nie­któ­rzy „le­ka­rze es­te­tycz­ni”, któ­rych nie przyj­mie żad­ne sto­wa­rzy­sze­nie me­dycz­ne, nie mają ta­kich skru­pu­łów.

Wy­ima­gi­no­wa­na brzy­do­ta nie jest zja­wi­skiem rzad­kim. Nie­daw­ne ba­da­nie stu­den­tów col­le­ge’u po­ka­za­ło, że 90% z nich to oso­by nie­za­do­wo­lo­ne ze swe­go wy­glądu. Je­śli ta­kie sło­wa jak „nor­mal­ny” czy „prze­ci­ęt­ny” mają ja­kieś zna­cze­nie, to jest oczy­wi­ste, że 90% po­pu­la­cji nie może wy­glądać „nie­nor­mal­nie”, „dziw­nie” lub „ułom­nie”. Mimo to ba­da­nia świad­czą, że mniej wi­ęcej taki sam od­se­tek wszyst­kich lu­dzi znaj­du­je po­wo­dy do wsty­du i nie­za­do­wo­le­nia ze swo­jej uro­dy.

Ci lu­dzie za­cho­wu­ją się do­kład­nie tak, jak­by rze­czy­wi­ście byli po­wa­żnie oszpe­ce­ni. Od­czu­wa­ją ten sam wstyd. Do­pa­da­ją ich te same lęki. Ich zdol­no­ść do ko­rzy­sta­nia z pe­łni ży­cia jest ha­mo­wa­na i dła­wio­na przez te same psy­cho­lo­gicz­ne blo­ka­dy. Ich „bli­zny”, cho­ciaż bar­dziej psy­chicz­ne i emo­cjo­nal­ne niż fi­zycz­ne, mają do­kład­nie ten sam ne­ga­tyw­ny efekt.

Ob­raz sa­me­go sie­bie – praw­dzi­wy se­kret

Od­kry­cie ob­ra­zu sa­me­go sie­bie wy­ja­śnia wszyst­kie po­zor­ne sprzecz­no­ści, o któ­rych mó­wi­my. Ob­raz sa­me­go sie­bie jest wspól­nym mia­now­ni­kiem – czyn­ni­kiem spraw­czym we wszyst­kich opi­sy­wa­nych przy­pad­kach, za­rów­no po­ra­żek, jak i suk­ce­sów.

Se­kret jest na­stępu­jący: aby na­praw­dę żyć, to zna­czy mieć sa­tys­fak­cję z ży­cia, mu­sisz mieć ade­kwat­ny i re­ali­stycz­ny ob­raz sa­me­go sie­bie i po­zo­sta­wać z nim w zgo­dzie. Mu­sisz sie­bie za­ak­cep­to­wać. Mu­sisz mieć zdro­wą sa­mo­oce­nę. Mu­sisz so­bie za­ufać i uwie­rzyć w sie­bie. Mu­sisz być kimś, kogo się nie wsty­dzisz, kogo mo­żesz swo­bod­nie i twór­czo wy­ra­żać, a nie – ukry­wać czy ma­sko­wać. Mu­sisz mieć ob­raz sie­bie, któ­ry od­po­wia­da rze­czy­wi­sto­ści, aby móc sku­tecz­nie funk­cjo­no­wać w re­al­nym świe­cie. Mu­sisz znać sie­bie (za­rów­no swo­je sil­ne, jak i sła­be stro­ny) i uczci­wie się oce­niać. Twój ob­raz sie­bie musi być roz­sąd­nym przy­bli­że­niem „cie­bie”; nie może być ni­czym mniej ani wi­ęcej, niż je­steś ty sam.

Kie­dy ten ob­raz sa­me­go sie­bie jest cały i bez­piecz­ny, czu­jesz się do­brze. Kie­dy jest za­gro­żo­ny, od­czu­wasz nie­po­kój i nie­pew­no­ść. Kie­dy jest ade­kwat­ny i mo­żesz być z nie­go dum­ny – czu­jesz się pew­nie, mo­żesz swo­bod­nie „być sobą” i wy­ra­żać sie­bie, wy­ko­rzy­stu­jesz pe­łnię swo­ich mo­żli­wo­ści. Kie­dy wsty­dzisz się ob­ra­zu sa­me­go sie­bie, sta­rasz się go ra­czej ukryć niż wy­ra­zić – two­ja kre­atyw­no­ść jest za­blo­ko­wa­na, za­czy­nasz być wro­go na­sta­wio­ny do in­nych i trud­no z tobą wy­trzy­mać.

Je­śli bli­zna na twa­rzy wzmac­nia ob­raz sa­me­go sie­bie (jak w przy­pad­ku nie­miec­kich ama­to­rów po­je­dyn­ków), pod­no­si się sa­mo­oce­na i zwi­ęk­sza wia­ra w sie­bie. Je­śli bli­zna na twa­rzy osła­bia ob­raz sa­me­go sie­bie (jak w przy­pad­ku sprze­daw­cy), sa­mo­oce­na się ob­ni­ża, a wia­ra w sie­bie zmniej­sza.

Gdy chi­rurg pla­stycz­ny sko­ry­gu­je de­for­ma­cję twa­rzy, ra­dy­kal­ne zmia­ny psy­cho­lo­gicz­ne na­stąpią tyl­ko wte­dy, gdy od­po­wied­nio do tego zmie­ni się oka­le­czo­ny ob­raz sa­me­go sie­bie. Cza­sa­mi oszpe­co­ny ob­raz sa­me­go sie­bie utrzy­mu­je się mimo uda­nej ope­ra­cji, po­dob­nie jak tak zwa­na ko­ńczy­na fan­to­mo­wa po­tra­fi bo­leć przez całe lata po am­pu­ta­cji ręki czy nogi.

Moje pierw­sze kro­ki w no­wym za­wo­dzie

Te ob­ser­wa­cje za­po­cząt­ko­wa­ły moją nową dro­gę za­wo­do­wą. Ja­kiś czas temu do­sze­dłem do prze­ko­na­nia, że wie­lu lu­dzi szu­ka­jących po­mo­cy u chi­rur­ga pla­stycz­ne­go po­trze­bu­je cze­goś wi­ęcej niż tyl­ko ope­ra­cji, a nie­któ­rym za­bieg chi­rur­gicz­ny w ogó­le nie jest po­trzeb­ny. Je­że­li mia­łem trak­to­wać te oso­by pod­mio­to­wo, a nie tyl­ko jak nos, ucho, usta, rękę czy nogę, mu­sia­łem dać im coś wi­ęcej. Mu­sia­łem im po­ka­zać, jak mo­żna wy­ko­nać du­cho­wy li­fting, jak usu­nąć bli­zny emo­cjo­nal­ne, jak zmie­nić po­sta­wy i my­śli, a nie tyl­ko po­pra­wić swój wy­gląd ze­wnętrz­ny.

Za­cząłem pro­wa­dzić sys­te­ma­tycz­ne ob­ser­wa­cje i do­ku­men­to­wać przy­pad­ki z wła­snej prak­ty­ki. Ba­da­nia te przy­nio­sły mi wie­le sa­tys­fak­cji. Dzi­siaj je­stem bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek prze­ko­na­ny, że ka­żdy z nas tak na­praw­dę po­trze­bu­je wi­ęcej ży­cia. Szczęście, suk­ces, spo­kój umy­słu – co­kol­wiek przy­nie­sie ci naj­wi­ęk­szą sa­tys­fak­cję – w isto­cie ozna­cza wi­ęcej ży­cia. Kie­dy na­ra­sta w nas uczu­cie szczęścia, wia­ra w sie­bie i za­czy­na się nam do­brze wie­ść, to do­świad­cza­my wi­ęcej ży­cia. A kie­dy blo­ku­je­my na­sze uzdol­nie­nia, mar­nu­je­my dane nam ta­len­ty i do­pusz­cza­my do sie­bie lęk, strach, sa­mo­po­tępie­nie i nie­za­do­wo­le­nie z sie­bie, do­słow­nie dła­wi­my wła­sną siłę ży­cia i od­wra­ca­my się od da­rów da­nych nam przez Stwór­cę. Re­zy­gnu­jąc z ży­cia, wy­bie­ra­my śmie­rć.

Twój pro­gram na lep­sze ży­cie

Sądzę, że psy­cho­lo­gia i psy­chia­tria często na­zbyt pe­sy­mi­stycz­nie pod­cho­dzą do czło­wie­ka i jego mo­żli­wo­ści świa­do­mej zmia­ny sa­me­go sie­bie, a na­wet osi­ągni­ęcia wiel­ko­ści. Po­nie­waż psy­cho­lo­go­wie i psy­chia­trzy zaj­mu­ją się głów­nie tzw. pa­to­lo­gicz­ny­mi przy­pad­ka­mi, li­te­ra­tu­ra przed­mio­tu jest prze­wa­żnie po­świ­ęco­na nie­pra­wi­dło­wo­ściom, na przy­kład skłon­no­ściom nie­któ­rych osób do au­to­de­struk­cji.

Oba­wiam się, że wie­lu lu­dzi po lek­tu­rze ta­kich tek­stów za­częło uwa­żać nie­na­wi­ść, au­to­de­struk­cję, po­czu­cie winy, sa­mo­po­tępie­nie i inne tego typu ne­ga­tyw­ne zja­wi­ska za nor­mal­ne. Prze­ci­ęt­ny czło­wiek czu­je się kom­plet­nie bez­sil­ny, gdy – chcąc osi­ągnąć zdro­wie i szczęście – musi prze­ciw­sta­wić swo­ją sła­bą wolę tym ciem­nym si­łom na­szej na­tu­ry. Gdy­by to miał być praw­dzi­wy ob­raz ludz­kiej kon­dy­cji, to rze­czy­wi­ście wszel­kie pró­by sa­mo­do­sko­na­le­nia by­ły­by ra­czej ska­za­ne na po­ra­żkę.

Jed­nak w moim prze­ko­na­niu – a po­twier­dza­ją to do­świad­cze­nia mo­ich pa­cjen­tów – nie je­steś wca­le sam, po­dej­mu­jąc to za­da­nie. Ka­żdy z nas ma w so­bie in­stynkt ży­cia, któ­ry za­wsze pra­cu­je na rzecz zdro­wia, szczęścia i wszyst­kie­go, co skła­da się na ja­ko­ść ży­cia. In­stynkt ży­cia pra­cu­je dla cie­bie za po­śred­nic­twem cze­goś, co na­zy­wam Twór­czym Me­cha­ni­zmem lub – gdy jest po­praw­nie uży­wa­ny – Me­cha­ni­zmem Suk­ce­su. Ten me­cha­nizm jest wbu­do­wa­ny w ka­żde­go z nas.

Nowa na­uko­wa wi­zja „podświa­do­me­go umy­słu”

Nowa na­uka – cy­ber­ne­ty­ka – do­star­czy­ła nam prze­ko­nu­jących do­wo­dów na to, że tzw. podświa­do­my umy­sł wca­le nie jest umy­słem, lecz na­sta­wio­nym na cele ser­wo­me­cha­ni­zmem, któ­re­go częścia­mi są mózg i układ ner­wo­wy; na­to­miast umy­sł po­słu­gu­je się i kie­ru­je tym ser­wo­me­cha­ni­zmem. Mó­wi­ąc bar­dziej ob­ra­zo­wo, czło­wiek nie ma dwóch umy­słów, lecz je­den umy­sł (lub świa­do­mo­ść), któ­ry ste­ru­je au­to­ma­tycz­ną, na­sta­wio­ną na re­ali­za­cję ró­żnych ce­lów ma­szy­ną. Ta au­to­ma­tycz­na, na­sta­wio­na na cele ma­szy­na funk­cjo­nu­je mniej wi­ęcej w ten sam spo­sób jak elek­tro­nicz­ne ser­wo­me­cha­ni­zmy, ale jest znacz­nie wspa­nial­sza i bar­dziej skom­pli­ko­wa­na niż ja­ki­kol­wiek mózg elek­tro­nicz­ny, kom­pu­ter czy po­cisk sa­mo­ste­ru­jący, skon­stru­owa­ny przez czło­wie­ka.

Dzi­siaj, w XXI wie­ku, ła­two jest stra­cić z oczu fakt, że wszyst­kie elek­tro­nicz­ne urządze­nia i tech­no­lo­gie kom­pu­te­ro­we, od in­ter­ne­tu po te­le­fo­ny ko­mór­ko­we czy sa­te­li­ty do­star­cza­jące nam set­ki ka­na­łów te­le­wi­zyj­nych, zo­sta­ły skon­stru­owa­ne i za­pro­gra­mo­wa­ne przez lu­dzi, któ­rzy stwo­rzy­li ob­raz men­tal­ny cze­goś, co uwa­ża­li za mo­żli­we, a po­tem to urze­czy­wist­ni­li. My, lu­dzie, mamy nie tyl­ko zdol­no­ść do two­rze­nia sys­te­mów cy­ber­ne­tycz­nych poza sobą, ale też do ucze­nia się, jak kie­ro­wać wła­sny­mi sys­te­ma­mi cy­ber­ne­tycz­ny­mi w nas sa­mych.

Twór­czy Me­cha­nizm, któ­ry no­sisz w so­bie, jest bez­oso­bo­wy. Dzia­ła au­to­ma­tycz­nie i bez­oso­bo­wo, by do­pro­wa­dzić cię do suk­ce­su i szczęścia lub nie­po­wo­dze­nia i nie­szczęścia, w za­le­żno­ści od ce­lów, na ja­kie zo­sta­nie przez cie­bie na­sta­wio­ny. Je­śli na­sta­wisz go na suk­ces, to będzie funk­cjo­no­wać jako Me­cha­nizm Suk­ce­su. Je­śli na­sta­wisz go na po­ra­żkę, to rów­nie sku­tecz­nie za­dzia­ła jako Me­cha­nizm Po­ra­żki. Po­dob­nie jak wszyst­kie ser­wo­me­cha­ni­zmy, musi mieć wy­ra­źnie okre­ślo­ny cel czy „pro­blem”, nad któ­rym ma pra­co­wać.