Przynależność. Jak przypomnieć sobie drogę do domu - Turner Toko-pa - ebook

Przynależność. Jak przypomnieć sobie drogę do domu ebook

Turner Toko-pa

4,3

Opis

„Dla buntowników i odmieńców, dla czarnych owiec i outsiderów. Dla uciekinierów, sierot, kozłów ofiarnych i dziwaków. Dla tych, którzy zostali oderwani od swoich korzeni, porzuceni, odrzuceni i niezauważeni.

Obyście dostrzegali z coraz większą jasnością, że wiecie to, co wiecie”.

Czujesz, że nie pasujesz do otoczenia? Nie tylko ty. Świat nigdy nie był bardziej połączony niż obecnie, a jednak ludzie są w nim niesamowicie samotni. Żyjąc w poczuciu wyobcowania, poddani kulturowej presji zwalczania tego, co odróżnia nas od innych, bezskutecznie poszukujemy drogi do odzyskania pełni swojej niepowtarzalnej jaźni. Większość ludzi myśli o przynależności jako o mitycznym miejscu i spędza całe życie, bezskutecznie go poszukując. A jeśli przynależność wcale nie jest miejscem? Co jeśli jest to umiejętność, która została utracona lub zapomniana?

Toko-pa Turner – światowej sławy badaczka snów, bestsellerowa pisarka i od ponad dwudziestu lat właścicielka Szkoły Śnienia. Dzięki czerpaniu z mitów, opowieści i snów zabiera nas do źródeł naszego wyobcowania, ukazując wygnanie jako konieczną inicjację do autentyczności. Dzieli się kompetencjami przynależności: zestawem praktyk przodków, które leczą rany i przywracają przynależność do naszego życia i świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (12 ocen)
5
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Niektórzy ludzie dzielą się z nami takim doświadczeniem, które na zawsze zmienia nasz świat. Weszli tak głęboko, poszukiwali tak gruntownie, przemierzyli tereny, od których większość ludzi trzymałaby się z daleka, a potem wrócili i położyli swoją duszę u naszych stóp. Toko-pa jest właśnie taką osobą, a ta książka jest obrazem jej duszy. Autorka wyciąga do ciebie rękę i zaprasza cię, żebyś razem z nią wyruszyła w podróż. Jeśli jesteś gotowa, weź ją za rękę i przygotuj się na wzrastanie.

– Clare Dubois

mówczyni i założycielka TreeSisters

Niezwykła podróż, która eksploruje głębokie tęsknoty duszy, tajemnicze działanie snów, słodko-gorzką mądrość osieroconej jaźni i straty, jakie poniósł nasz ród, które wolelibyśmy zignorować. Toko-pa Turner przemawia z poezją i realnością, czystą empatią i bezwzględną uczciwością do serca tego, co oznacza przynależeć do siebie samego, do swojego ludu, do swojej społeczności i do ziemi. Przynależność to książka, którą przez całe życie pragnęłam przeczytać.

– Lucy H. Pearce

autorka Płonącej kobiety, bestsellera Amazona

Przynależność pełna jest głębokich wglądów, które rozkwitają z pełnych mocy doświadczeń życiowych Toko-pa oraz jej niezłomnego empatycznego ducha. Według mnie najważniejszym przesłaniem tej książki jest to, że jeśli chcemy być naprawdę autentyczni, to musimy doświadczyć swego rodzaju odróżnienia od „klubu” albo wygnania z niego i wyruszyć w tę inicjacyjną podróż. Wierzę, że teraz bardzo potrzebujemy usłyszeć to przesłanie, ponieważ istnieje kulturowa presja, żebyśmy zwalczali to, co odróżnia nas od innych, a nie pozwalali, żeby dzięki temu odzyskać pełnię swojej niepowtarzalnej jaźni. Przynależność zapiera dech w piersiach empatią i mocnym stąpaniem po ziemi!

– Michelle Tocher

badaczka mitologii i autorka How to Ride a Dragon

Polecam tę książkę z całego serca! Nie tylko jest pełna ponadczasowej wiedzy i cudownych wglądów, ale to chyba najpiękniejsza książka, jaką w życiu przeczytałam. Głos Toko-pa jest pięknym i nieodzownym głosem w tym udręczonym świecie. Postrzegam ją jako naczynie geniuszu, kogoś, kto ma bezpośredni kontakt z duszą świata i wie, jak przełożyć mądrość duszy na słowa, które sprawiają, że można poczuć się jak w domu.

– Seraphina Capranos

zielarka i homeopatka w trzecim pokoleniu

Toko-pa jest cudowną, obdarzoną wyobraźnią pisarką. Jej miłość, inteligencja i genialne pomysły błyszczą na każdej stronie tej książki.

– Angela Gygi

poszukiwaczka opowieści dla Paramountu, HBO i Netflixa

Toko-pa ze zdumiewającą jasnością i empatią prowadzi nas ku ucieleśnieniu człowieczeństwa głęboko zakorzenionego w naszej przynależności i szacunku dla tego wspaniałego tańca życia, w którym bierzemy udział. Dzięki cudownej magii słów asystuje przy porodzie ucieleśnienia głębokiej mądrości naszych dusz.

– Chameli Ardagh

założycielka Awakening Women Institute

Przynależność to coś nadzwyczajnego. Coś więcej niż książka. To doświadczenie. Kiedy czytam słowa Toko-pa, czuję, jak przenoszą mnie one nie do jakiegoś odległego miejsca, ale do głębi mojej duszy. Przynależność jest lustrem dla naszej prawdziwej twarzy, które odsłania wygnane nici naszego jestestwa tak, byśmy mogli delikatnie wpleść je na nowo do większej tkaniny, której wszyscy jesteśmy częścią. To książka, która w tych czasach zapewnia pokarm życia, a w kolejnych dekadach stanie się klasyką.

– Bethany Webster

autorka The Mother Wound

Dla Craiga

– ziemi, w której moja przynależność zapuściła korzenie

Dla buntowników i odmieńców, dla czarnych owiec i outsiderów. Dla uciekinierów, sierot, kozłów ofiarnych i dziwaków. Dla tych, którzy zostali oderwani od swoich korzeni, porzuceni, odrzuceni i niezauważeni.

Obyście dostrzegali z coraz większą jasnością, że wiecie to, co wiecie.

Obyście porzucili swoje przywiązanie do zwątpienia w siebie, potulności i niepewności.

Obyście mieli gotowość do tego, żeby być nielubiani, ale w tym procesie zyskali bezgraniczną miłość.

Obyście byli nieczuli na krzywdzące projekcje innych osób i obyście wyrażali swój brak zgody z precyzją i wdziękiem.

Obyście zobaczyli, z całkowitą jasnością natury, która przez was przepływa, że wasz głos jest nie tylko niezbędny, ale rozpaczliwie potrzebny, żebyśmy wyszli cało z tego zamętu.

Obyście czuli się podtrzymywani, wspierani, połączeni i pokrzepieni, kiedy dajecie światu siebie i swoje dary.

Obyście byli pewni tego, że jeśli staniecie po swojej stronie, nie będziecie sami.

Z miłością

Toko-pa

Rozdział 1

Coś większego

Należysz do tego świata, a do tej chwili, do tego miejsca, w którym właśnie się znajdujesz, przyprowadziła cię jakaś siła wyższa. Należysz do długich szeregów tych, którzy ocaleli. Twoja historia jest wpleciona w ich dobre śmierci, w nowe istnienia, które później się pojawiały, i w miłości, które zasiały nasienie ich życia. Jesteś połączony z dziką radością natury. Twoje życie jest dostosowane do zmian pór roku i niewidzialnej świętej mocy natury.

A jednak podobnie jak wiele osób możesz odczuwać cierpienie z powodu życia pozbawionego poczucia przynależności.

Sierotą można zostać na wiele sposobów. Bezpośrednio, na skutek tego, że rodzic był niezdolny do zaopiekowania się tobą, albo dlatego, że rodzice nie chcieli zrozumieć twoich darów. Z powodu systemu, który żąda lojalności, ale w zamian zabiera ci wyjątkowość, albo przez historię, która na skutek nietolerancji i wojny sprawiła, że stałaś się uchodźcą.

Ale stajemy się również sierotami poprzez kulturę, która wyraża pewne wartości, a odrzuca inne, zmuszając nas do odrywania się od niechcianych części naszej osobowości. I to jest chyba najgorszy akt osierocenia, jaki istnieje, ponieważ oznacza porzucenie, którego sami dokonujemy.

Zaczynając od zera, nawet bez przyznania, co straciliśmy, musimy zapłacić za to cenę. Musimy zacząć od poczucia braku – tęsknoty za tym, czego być może już nigdy nie odzyskamy – i pójść za nim, wnikając głęboko w istotę wygnania, żeby odkryć co – jeśli to w ogóle możliwe – można stworzyć z niczego. Stworzyć przytułek dla osieroconego życia.

Chociaż poczucie przynależności ma wpływ na tyle kwestii, rzadko mówi się o nim otwarcie. Podobnie jak w przypadku żałoby, śmierci i poczucia niższości, wmawia się nam, że poczucie braku przynależności jest czymś wstydliwym i należy je ukrywać. Największy paradoks polega na tym, że współczesna kultura cierpi na epidemię wyobcowania, a jednocześnie tak wielu spośród nas czuje się osamotnionych w swoim poczuciu braku przynależności, tak jakby wszyscy inni ludzie przynależeli do czegoś, do czego my nie mamy wstępu. Milczenie o naszych doświadczeniach poczucia wyobcowania w dużej mierze przyczynia się do utrwalania takiego stanu rzeczy.

Żyjemy w czasach, w których wszystko rozpada się na kawałki, a na całym świecie kwitnie rasizm, seksizm, ksenofobia oraz inne formy „wykluczenia”. Nigdy nie doświadczaliśmy takich fal migracji ludności, które rozchodzą się po ziemi, przekraczając granice niczym fale sejsmiczne. Wyzwania związane z zasiedlaniem i integracją społeczną są ogromne i skomplikowane, sięgając nawet kilku pokoleń wstecz. Obecnie znajdujemy się w punkcie krytycznym, w którym przecinają się linie podziałów politycznych, klasowych, płciowych i rasowych. Podskórnie rozmowa o przynależności stanowi główny temat dialogu współczesnych czasów.

Oczywiście pragnienie przynależności – jeden z najsilniejszych czynników motywacyjnych w moim życiu – kształtowało mnie za pomocą sposobów, których w dużej mierze nie byłam świadoma, aż w końcu chwyciło mnie za włosy i zaciągnęło głęboko w przerażające odmęty. Ta książka to książka podróżnicza, książka o mojej inicjacji, która zajęła wiele lat, i o moich przejściach przez niezliczone bramy, z których każde wymagało ode mnie wyrzeczenia się czegoś, co było dla mnie cenne. Dlatego piszę dla ciebie nie jako ekspertka od poczucia przynależności, ale jako sierota, która potrzebowała odkryć, że trzeba wiele stracić, zanim odkryjemy samych siebie.

Istnieje wiele rodzajów przynależności. Pierwszy, jaki przychodzi na myśl, to poczucie przynależności do jakiejś społeczności albo obszaru geograficznego. Ale wielu spośród nas zaczyna odczuwać tęsknotę za przynależnością w swojej własnej rodzinie. Potem zaczynamy odczuwać pragnienie intymnej przynależności do drugiej osoby w świątyni miłosnej relacji, a także przynależność, jaką pragniemy poczuć dla jakiegoś celu albo powołania. Możemy również odczuwać duchowe pragnienie tego, by przynależeć do jakiegoś zbioru zwyczajów albo tradycji, tęsknotę za tym, żeby poznać dziedzictwo naszych przodków i w nim uczestniczyć. A jednak możemy nawet nie zauważać, w jaki sposób to zerwanie więzów przynależności na nas wpływa, nie odczuwać w swoim ciele tego pragnienia przynależności.

Istnieją również bardziej subtelne formy przynależności, jak ta, którą ostatecznie musimy stworzyć, pisząc swoją własną historię, i jak dary, jakie możemy dzięki temu uzyskać. A jeśli spojrzymy na to z szerszej perspektywy, istnieje również poczucie przynależności do ziemi, które możemy poczuć (albo i nie) w sercu ludzkości. W końcu istnieje wielkie poczucie przynależności, które może wydawać się najbardziej mgliste i jednocześnie najbardziej wieczne spośród wszystkich, pragnienie, żeby należeć do „czegoś większego”, co nadaje sens naszemu życiu.

Żywy most

W północno-wschodnich Indiach, wysoko w górach Meghalaya, letnie monsuny są tak obfite, że płynące w dolinach rzeki stają się dzikie i nieprzewidywalne, co sprawia, że nie da się przez nie przejść. Przed wieloma wiekami miejscowa ludność wpadła na sprytny pomysł – wieśniacy posadzili drzewo figowca nad brzegiem rzeki i zaczęli przerzucać jego korzenie na drugą stronę, aż wczepiły się w ziemię.

W powolnym procesie wiązania i przeplatania korzeni mieszkańcy stworzyli solidny żywy most, który był w stanie wytrzymać zalew letnich deszczy. Ale ponieważ takiej pracy nie da się ukończyć w czasie trwania życia pojedynczej osoby, wiedzę o tym, jak łączyć i pielęgnować te korzenie, trzeba przekazywać z pokolenia na pokolenie, a każde kolejne podtrzymuje tę tradycję, przyczyniając się do tego, co obecnie znamy jako fascynującą sieć żywych mostów z korzeni w dolinach gór Meghalaya1.

Jeśli potraktujemy żywy most jako metaforę pracy nad przynależnością, możemy sobie wyobrazić, jak stoimy porzuceni na jednym brzegu rwącej rzeki, tęskniąc za tym, żeby połączyć się z czymś większym, co leży poza naszym zasięgiem. Niezależnie od tego, czy chodzi o znalezienie swojego autentycznego miejsca, swojego „stada”, czy też głębokiej intymnej relacji, tęsknota za przynależnością to często silny ukryty motywator naszych ambicji.

Podczas wielu lat mojej pracy ze snami odkryłam, że pragnienie przynależności leży u podstaw dążeń bardzo wielu osób. To tęsknota za tym, żeby być rozpoznawalnym z powodu swoich talentów, żeby być witanym z radością w miłości i więziach międzyludzkich, żeby mieć poczucie celu i bycia potrzebnym w swojej społeczności. Ale to również pragnienie, żeby otworzyć się na duchowy wymiar w naszym życiu, by poczuć, że służymy jakiejś szlachetnej idei, by żyć w świecie magii i cudów.

A jednak poczucie wyobcowania, mroczny brat poczucia przynależności, jest tak przekonujące, że możemy nazwać skutki jego działania epidemią. Jesteśmy teraz bardziej połączeni ze sobą poprzez technologię, a jednak nigdy nie byliśmy tak samotni i wyobcowani. Jesteśmy pokoleniami, którym nie przekazano wiedzy przodków, dzięki której moglibyśmy przerzucić most do poczucia przynależności. Ale najgorsze jest to, że w tej naszej amnezji często nawet nie wiemy, czego właściwie nam brakuje.

Coraz częściej miejsce naszych kontaktów międzyludzkich zajmują urządzenia. Niezależnie od tego, czy dzieje się to poprzez komunikację cyfrową, roboty w obsłudze klienta czy automaty do sprzedaży detalicznej, gdzie wcześniej mieliśmy do czynienia z ludźmi, stajemy się niewolnikami ery technologicznej. Zaprojektowano nas zgodnie z interesami korporacji i zredukowano do roli konsumentów, trybików w urządzeniu, z którym jesteśmy związani. Ten większy byt, często ukryty, stanowi kluczową część tego, co przyczynia się do naszego poczucia dehumanizacji, sprawiając, że mamy wrażenie, iż jesteśmy bezużyteczni. Nie kochamy tej machiny – ani ona nie kocha nas.

Próbujemy jakoś sobie poradzić, dokładając małą cegiełkę do tej technologicznej układanki świata, ale prześladuje nas poczucie bezsensu. Podświadomie czujemy, że istnieje coś większego, do czego chcielibyśmy przynależeć. I chociaż być może nie potrafimy tego nazwać, mamy poczucie, że inni należą do tego czegoś większego, a my jedynie zaglądamy tam z zewnątrz.

Pragniemy sprawić, żeby nasza nieobecność w tym kręgu przynależności została zauważona. Zatruwa nas to od środka. Chociaż próbujemy cały czas się czymś zajmować, to tę ukrytą podskórną samotność rzadko da się ukoić. Wystarczy pierwsze tchnienie ciszy, a pojawia się tak przemożne poczucie wyobcowania, że grozi nam połknięciem w całości. Bez względu na to, ile zgromadzimy czy osiągniemy, poczucie braku przynależności będzie nas uwierało od środka.

Wobec tego traktujemy swoje życie jako projekt do udoskonalania, usiłując być użyteczni, podziwiani, nieczuli albo sprytni. Pracujemy nad tym, żeby odciąć się od jakichkolwiek niedogodności, które mogłyby nam utrudniać dopasowanie się. Ale w miarę jak to „samodoskonalenie” wdziera się na terytorium naszej wewnętrznej dzikości, cierpią na tym nasze sny i nasze połączenie ze świętością. Kiedy wykorzystujemy wszystkie nasze zasoby w służbie nieuświadomionego pragnienia przynależności, mamy poczucie, że coraz bardziej oddalamy się od swojego wewnętrznego domu.

Właśnie od tego punktu zaczynamy – dokładnie w tej otwartej szczelinie naszego zagubienia, w samym środku pragnienia, żeby znaleźć swoje miejsce w porządku rzeczy. Zanim zadamy sobie pytanie, jak uleczyć nasze wyobcowanie, najpierw musimy zanurzyć się w tej ranie i się jej nauczyć. Musimy wniknąć w pytanie: czego nam brakuje? Czego nas pozbawiono? Tylko jeśli zagłębimy się w tę świętą tęsknotę, będziemy mogli pojąć majestat, jakim mamy się stać.

Wyśnić powrót do domu

Ludzie mają naturalne pragnienie otaczania czcią tego „czegoś większego”, co nas otacza, ale we współczesnych czasach zabrnęliśmy w swego rodzaju ślepy zaułek, w którym nasze talenty służą jedynie nam samym. W przeciwieństwie do wielu kultur szamańskich, w których praktykuje się pracę ze snami, rytuały i wdzięczność, ludzie Zachodu zapomnieli o tym, co przedstawiciele rdzennych kultur uważają za najważniejsze – że ten świat zawdzięcza swoje istnienie temu, co niewidzialne. Każde łowy i każde żniwa, każda śmierć i każde życie niosą ze sobą piękno i ceremonię tego, czego nie możemy dostrzec, karmiąc to, co nas karmi. Wierzę, że nasze wyobcowanie to poczucie zaniedbania tej zasady wzajemności.

Chociaż każda kultura ma swoją mitologię, animistyczny sposób postrzegania świata polega na wierze w to, że duch żyje we wszystkim. Nie tylko w ludziach, ale także w tych ludziach na czterech nogach, w tych wysokich, które stoją na dwóch, w tych dalekowidzących, pierzastych, w silnych i milczących ludziach, którzy mieszkają na klifach, w tych śpiących, górskich marzycielach i w tych ludziach mieszkających nad rzeką, zawsze-skorych-do-rozmowy. Czasem można dostrzec ducha nawet w krągłości ceramicznej filiżanki.

Ludzie w kulturach animistycznych żyją zgodnie z zasadą wzajemności, którą Martín Pretchel, pisarz i szaman Majów, nazywa „świętością natury”, podczas gdy my staliśmy się kulturą zauroczoną dosłownością i racjonalizmem. Nasze osobiste historie, oderwane od mitów i życia pełnego symboli, przestają mieć znaczenie w perspektywie większej wspólnoty. W tym oddzieleniu zanika również nasza wyobraźnia, zadziwienie i umiejętność przewidywania. Ale każdy z nas ma swoją prywatną bramę, która umożliwia nam nawiązanie ponownej więzi z tajemnicą – poprzez nasze sny. Praktyka pracy ze snami to potężne narzędzie wejścia w intymną relację z tym, którego sufi nazywają Ukochanym albo Ukochaną – z boską jednością, ze świętością natury, z której początek biorą wszystkie jestestwa. Kiedy o niej pamiętamy, ona pamięta o nas. Niczym żywy most łączący dwa brzegi rzeki nasza rozmowa to praktykowanie wzajemnej przynależności. W tej książce będę się z wami dzieliła snami – moimi własnymi oraz snami tych osób, które wyraziły na to zgodę – które pięknie odzwierciedlają różnorodność bram na ścieżce do przynależności.

Rozumiem to w taki sposób, że śnienie to natura, która przez nas przepływa. Podobnie jak drzewo, które rodzi owoce, albo roślina, która wyraża się w kwiatach, sny są owocami nas samych. Tworzenie symboli i opowieści to nasza biologiczna potrzeba. Bez snów nie dalibyśmy rady przetrwać. I chociaż można sobie radzić bez zapamiętywania snów, to życie prowadzone i kształtowane przez nie jest podążaniem za wrodzoną świadomością samej ziemi. W miarę jak uczymy się słuchać instynktów naszej wewnętrznej dzikości, szanując ich przyzwolenie oraz brak przyzwolenia, rozwijamy również naszą subtelność. Właśnie ta wrażliwość sprawia, że jesteśmy bardziej chłonni i wielojęzyczni, angażując się w dialog z wieloma językami świata, który nas otacza.

Wrażliwość to przywilej i odpowiedzialność zapamiętywania. Jak napisał Oskar Wilde: „marzyciel to ktoś, kto może odnaleźć drogę jedynie w świetle księżyca, a jego karą jest to, że widzi świt wcześniej niż reszta świata”. Kiedy zaczynamy rozumieć symetrię pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrzną dzikością, nie możemy się powstrzymać od żalu z powodu tego, jak nasza natura została stłamszona, umniejszona, zmuszona do posłuszeństwa, a w wielu przypadkach nawet wymazana z pamięci. Zaczynamy sobie uświadamiać, w jaki sposób sami przyczyniamy się do tej powolnej apokalipsy, wewnątrz nas samych i na zewnątrz. Dopiero kiedy pogodzimy się z taką stratą i poczujemy tę tęsknotę, możemy rozpocząć proces szukania drogi do domu.

Niniejsza książka to swego rodzaju hymn pochwalny na cześć tego, co rozumiem pod pojęciem pracy ze snami – praktyki zaplatania żywego mostu pomiędzy tym, co widzialne, i tym, co niewidzialne – przedsięwzięcie, które może się udać tylko dzięki cierpliwości, zdolności do odczuwania żalu i gotowości do podjęcia ryzyka, jak potoczą się sprawy, nawet jeśli nie dożyjemy, żeby zobaczyć korzyści. Na tym właśnie polega praktykowanie przynależności.

Mam nadzieję za pomocą tej książki oszczędzić ci, odważny wojowniku i wojowniczko, niektórych pomyłek na początku twojej drogi. Pokażę ci, podobnie jak mnie pokazano, różne oblicza przynależności i to, w jaki sposób na samym początku zostaliśmy od nich oderwani. Przyjrzymy się czynnikom, które mogą spowodować, że staniemy się umniejszonymi wersjami samych siebie, co ma również wpływ na to, w jaki sposób dajemy się zwieść i wijemy sobie gniazdo w „fałszywej przynależności”. Spotkamy się z archetypem wygnańca, a potem zagłębimy w kolejne wymiary banicji, co stanowi bolesną, ale konieczną drogę do prawdziwego poczucia przynależności. Tam skonfrontujemy się z wewnętrzną odmiennością, która chce, żebyśmy ją przyjęli. To ogromne przedsięwzięcie, które lubię nazywać przypominaniem. Większość z nas postrzega przynależność jako jakieś mityczne miejsce, które – jeśli będziemy go sumiennie szukać – być może w końcu znajdziemy. A co, jeśli przynależność to wcale nie jest miejsce, ale umiejętność – zestaw kompetencji, o których we współczesnych nam czasach zapomnieliśmy albo je utraciliśmy? Podobnie jak ten żywy most, umiejętności są sposobami, za pomocą których możemy odzyskać, zapleść i pielęgnować korzenie naszego oddzielenia – i tym samym odzyskać naszą przynależność.

1 Rivers: Friend and Foe, „Human Planet”, BBC One, 2011 [online]. Dostęp: https://www.bbc.co.uk/programmes/b00rrd7w.

Rozdział 2

Źródła wyobcowania

Podobnie jak w wielu innych przypadkach, moje poszukiwanie przynależności wyrosło z poczucia wyobcowania. Pamiętam wciąż powtarzającą się scenę przy stole podczas kolacji, kiedy po tym, jak wyrządzano mi krzywdę, biegłam po schodach na górę, do mojego pokoju, zalewając się łzami, i rozpaczliwie pragnęłam, żeby moja matka pobiegła za mną i namówiła mnie do powrotu do przynależności. Ale ona nigdy nie przychodziła. A ja skradałam się po schodach prowadzących do kuchni, nasłuchując po kryjomu odgłosów mojej rodziny, która dobrze funkcjonowała beze mnie, a tymczasem z głodu burczało mi w brzuchu.

I chociaż każdy z nas ma swoją własną opowieść o czekaniu na schodach, jej sednem zawsze jest uczucie, jakie towarzyszy przebywaniu poza przynależnością. Nieznośne przekonanie, że nikt cię nie potrzebuje. Życie nie uważa, że jesteś niezbędny. Kiedy nikt nie przychodzi za tobą z zaproszeniem, potwierdza to najgorsze twoje obawy i sprawia, że jeszcze bardziej zapuszczasz się na terytorium wygnania, aż czujesz zimny powiew śmierci.

Ujmując rzecz symbolicznie, spędziłam wiele lat mojego życia, siedząc w oczekiwaniu na tych schodach – głodna miłości, pragnęłam, żeby zauważono moją nieobecność, chciałam, żeby ktoś przywołał mnie z powrotem do przynależności. A kiedy okazało się, że odejście od stołu nie sprawia, że rodzina zaczyna za mną tęsknić, moje odejścia stały się dalsze, dłuższe, a w końcu definitywne.

Kiedy miałam dziewięć lat, znalazłam porzucony dom, który usiłowałam uczynić własnym. Pomiędzy deskami o wymiarach dwa na cztery metry, którymi były zabite tylne drzwi, znajdowała się niewielka przestrzeń, którą wyważyłam, żeby zrobić wejście. W ciągu wielu tygodni grzebałam w śmietnikach w poszukiwaniu rzeczy, które mog­łyby rozjaśnić tę obskurną gnijącą kryjówkę. Znalazłam miotłę i zamiotłam trochę gruzu, wymykałam się z domu, zabierając przekąski, i rysowałam rysunki do zawieszenia na ścianach. Wystarczało mi trochę połamanych mebli i przez jakiś czas bawiłam się w to, że naprawdę odeszłam.

Ten pierwszy impuls mógł być pierwszą oznaką tego, że coś we mnie chciało oddzielenia, odróżnienia się od mojej biologicznej rodziny. I chociaż ta próba była tak nieudolna i niebezpieczna, ciągnęło mnie do tego, żeby stworzyć swoją nową tożsamość. Własne życie. Oczywiście byłam za mała, żeby sama się sobą zaopiekować, i kiedy o zmierzchu w tym domu robiło się ciemno, niechętnie wracałam do rodzinnego domu, w którym nikt nawet nie zauważył, że zniknęłam.

Kiedy ludzie słyszą, że wychowałam się w sufickiej aśramie, rozjaśniają im się twarze. Mogę sobie tylko wyobrażać egzotyczne skojarzenia, jakie ta nazwa wywołuje w ludziach, którzy odebrali bardziej konserwatywne wychowanie. Nagle dzieje się tak, jakbym obudziła w tych ludziach jakieś nowe odczucie, ponieważ przychodzą im na myśl wirujący derwisze, a także poezja Rumiego i Gibrana. To prawda, że dla mojego młodego serca życie w tej religijnej społeczności, w której muzyka, modlitwa i poezja były chlebem powszednim, stanowiło krótki okres poczucia przynależności. Ale podobnie jak w przypadku wielu duchowych społeczności rzucało również głęboki cień.

W naszym domu było osiemnaście pokoi wypełnionych po brzegi przyjezdnymi wyznawcami, ale pomimo tej ogromnej przestrzeni daleko mu było do luksusu. Mieszkaliśmy w starej kamienicy czynszowej, w dzielnicy czerwonych latarni w Montrealu, z nietoperzami, które drapały w ściany, oraz prostytutkami i dilerami narkotyków czyhającymi tuż za drzwiami. Byliśmy bardzo biedni, ale jakoś wiązaliśmy koniec z końcem, dzieląc się zasobami. Pamiętam typową dla Quebecu ostrą zimę, kiedy odcięto nam media i musieliśmy spać przytuleni do siebie przy kominku. Ale kiedy byłam dzieckiem, nie przejmowałam się takimi rzeczami. Zawsze byli jacyś ludzie, którzy zapewniali rozrywkę – muzycy, artyści, cyganie i intelektualiści – a latem udawaliśmy się na odosobnienie do jogicznej aśramy w Górach Laurentyńskich, z wędrownymi nauczycielami takimi jak mistrz suficki Pir Vilayat Inayat Khan.

Jednak najbardziej pamiętam muzykę. Pieśni sufickie były połączeniem hinduskich, sanskryckich i arabskich modlitw do Ukochanego. Były to inwokacje, które miały otworzyć serce, dać wyraz naszemu pragnieniu powrotu do boskich szuwarów, z których zrywano ludzi-trzciny. Zawsze odmawialiśmy i śpiewnie recytowaliśmy zikr, tańcząc, dopóki nie osiągnęliśmy stanu ekstazy.

Miałam osiem lat, kiedy moja matka zaszła w ciążę z moją siostrą. Ojcem dziecka był mój ojczym, a moja babcia wyprowadziła całą rodzinę ze wspólnoty sufich do bliźniaka na przedmieściach. Być może na skutek tego, że nagle zaczęliśmy mieszkać wszyscy razem na niewielkiej powierzchni, perspektywy, że za chwilę w tej skrajnej nędzy miało przyjść na świat kolejne dziecko, a może przez atmosferę tych przedmieść, w której wszyscy czuliśmy się niczym w jakiejś obcej cywilizacji, poczułam się, jakbym dopiero poznała swoją własną rodzinę. Dom jawił mi się wtedy jako miejsce pełne przemocy, konfliktów i zaniedbania.

We wspólnocie sufich traktowano mojego ojca jako przywódcę duchowego, ale za zamkniętymi drzwiami był oziębły emocjonalnie i stosował przemoc fizyczną. Natomiast moja matka, nauczycielka jogi i zielarka, była jedną z tych osób, które potrafiły zarażać innych swoją kreatywnością i entuzjazmem, jednak jej nastrój pogarszał się równie szybko, jak szybował w górę. Miała skłonności do ataków ciężkiej depresji i napadów wściekłości, ale nigdy nie próbowała się leczyć, a jej nastroje siały spustoszenie w naszym domu. W zależności od dnia, a nawet godziny potrafiła przejść od manii do przygnębienia i złośliwości, więc nauczyliśmy się wszyscy chodzić wokół niej na paluszkach. W czasie ataków depresji matka miała myśli samobójcze, odczuwając głębokie cierpienie z powodu przekonania, że nikt jej nie kocha albo nie docenia.

Byłam małą ośmioletnią dziewczynką i serce mi się krajało, gdy na nią patrzyłam. Dostrzegałam tylko jej piękno i czułam w sobie misję, żeby ją pocieszać, uspokajać i zabrać z powrotem do bezpiecznej oazy miłości. Ale niczym podczas nagłej burzy niebo mojej matki zasnuwało się czarnymi chmurami, a ona dogryzała mi w przypływie okrucieństwa. Być może na skutek swojego własnego żalu, którego nie przepracowała, brzydziła się każdym przejawem uczucia. Kiedy płakałam, trzymała się ode mnie z daleka i mówiła, że dramatyzuję albo że sama jestem sobie winna.

W dzieciństwie miewałam sny o tym, że matka mnie porzuciła. Śniło mi się, że zostawiała mnie na niebezpiecznej ulicy w nocy, ponieważ nieumyślnie ją zraniłam. Albo zostawiała mnie porywaczom, którzy przywiązywali mnie do tarczy i rzucali we mnie lotkami. Rzeczywiście odnosiłam wrażenie, że moja matka ma dwa oblicza – jedno, za które czułam się odpowiedzialna, i drugie, które sprawiało, że stawałam się jej celem.

Im bardziej próbowałam zasłużyć sobie na miłość, tym bardziej samotna czułam się w coraz głębszym mroku. Wobec tego zaczęłam się wycofywać.

Kiedy skończyłam jedenaście lat, zaczęły mnie prześladować myśli samobójcze. Nie rozumiałam wtedy jeszcze, że uwewnętrzniałam odrzucenie, jakiego doświadczyłam ze strony swojej rodziny. Samobójstwo było całkowitym odrzuceniem samej siebie. Było „urzeczywistnieniem” dławiącego impulsu, który zaciskał się wokół mojego serca. Kiedy miałam prawie piętnaście lat, uciekłam na dobre. Przez jakiś czas żebrałam o pieniądze, spałam na podłodze i miałam najgorszych możliwych znajomych. W końcu zostałam zatrzymana przez policję i zabrano mnie do izby zatrzymań dla młodocianych przestępców, gdzie włączono mnie do tego, co określamy „systemem”.

System był organizacją rządową, ironicznie nazwaną „ośrodkiem opieki” dla sierot. Były wśród nas osoby porzucone, ofiary przemocy albo zaniedbania, niektóre z nich o tak dziwnych osobowościach, że trudno było je okiełznać. Podobnie jak ja, większość tych sierot miała gdzieś na świecie swoich rodziców, ale z rozmaitych powodów nie mieli z nimi kontaktu, dryfując na marginesie społeczeństwa w różnym stopniu fizycznej i duchowej bezdomności. Większość tych dzieciaków, przerażona i zdezorientowana, pozbawiona sensownej pomocy, zwracała się ku gangom, przemocy, narkotykom i autodestrukcji.

Spędzone tam lata należą do moich najmroczniejszych, a jednak jakimś sposobem zrozumiałam, że życie na wygnaniu było lepsze niż życie z pragnieniem śmierci. Przynajmniej tam byłam wśród innych sierot i razem do nikogo nie przynależeliśmy.

Uleczenie skurczów serca z miłości może zająć całe życie. Ale trzeba powiedzieć, że dla wielu spośród nas, którym złamano ducha, istnieje lek, który pozwala wrócić z wygnania. Tego leku, skarbu utraconego i odzyskanego na nowo, w innych okolicznościach można by nigdy nie odnaleźć. Jeśli potrafisz stanąć w pełni w swoim braku przynależności i zaprzyjaźnić się z lękami samotności oraz wykluczenia, nie pozwolisz, żeby unikanie ich dłużej tobą rządziło. Innymi słowy: znajdziesz się na drodze do swojego domu.

Źródła wyobcowania

Zastanawiając się nad źródłami naszego wyobcowania, musimy zacząć od osobistych historii. Chociaż każdy z nas ma inne doświadczenia, więcej nas łączy, niż dzieli. W dzieciństwie mamy naturalną zdolność do zachwycania się, marzenia i odkrywania. Możemy przez długie godziny fantazjować, pytając o zdanie naturę, eksperymentując z wrażeniami i pomysłami, pewni swojego bezpieczeństwa, wierząc w niemożliwe.

Podobnie jak w rajskim ogrodzie to czas harmonii, obfitości, pozbawiony wstydu. Ale w pewnym momencie każdy z nas – jedni wcześniej, drudzy później – doświadcza stopniowego albo nagłego zerwania biologicznej więzi z magią. Być może ktoś mówi nam, żebyśmy przestali chodzić z głową w chmurach, że coś istnieje tylko w naszej wyobraźni albo że tojedyniesen. Słyszymy pytania, kim chcemy zostać, kiedy dorośniemy, jak powinna się zachowywać „prawdziwa dama”, zostajemy wrzuceni do życia społecznego w szkole i wtłoczeni innymi sposobami w różne formy oparte na konsensusie rzeczywistości.

W przypadku niektórych osób to pierwsze wyobcowanie może nastąpić na skutek traumy, nadużycia albo zaniedbania. Może zmuszano cię do zaspokajania potrzeb innych osób, podczas gdy twoje potrzeby emocjonalne były pomijane, poniżane albo ignorowane. Może zmuszano cię, żebyś czuł się potrzebny tylko w jednym aspekcie, podczas gdy twoje prawdziwe pragnienia dotyczące przynależności były spychane do podziemi.

Być może ty, albo inne osoby podobne do ciebie, byłeś szkalowany przez kulturę, w której się wychowałeś. Może wymagania twojego środowiska zmusiły cię do tego, żeby ukrywać swoje talenty i zająć się czymś pilniejszym.

Niezależnie od okoliczności twojego pierwszego poczucia wyobcowania poczujesz rozdźwięk pomiędzy tym, kim naprawdę jesteś, a tym, kim musiałeś być, żeby przetrwać. I tutaj rozpoczyna się proces kształtowania naszej osobowości do bardziej akceptowalnej formy nas samych. Z czasem te wysiłki „uchodzenia” za normalną osobę stają się aż nazbyt udane, aż zaczynamy zapominać o naszej prawdziwej naturze.

Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, wciąż słyszałam, że jestem zbyt gadatliwa, zbyt głośna, zbyt przewrażliwiona, wobec czego zaczęłam udawać oziębłą. Tę oziębłość można dostrzec u większości nastolatków mieszkających w miastach. Chociaż ich dusza stanowi barw­ną mieszankę wybuchową hormonów i pasji, rozpaczy i tęsknoty, robią wszystko, żeby udawać, że na niczym im nie zależy. I to działa!

Pamiętam, że po jakimś czasie tłumienia mojej ekspresyjności pochwalono mnie za to, że „złagodniałam”, tak jakby ta poprzednia, prawdziwa wersja mnie samej, była denerwująca albo kłopotliwa dla innych ludzi. Tymczasem to właśnie tłumienie emocji może zebrać dotkliwe żniwo, kiedy dorastamy.

Te cechy osobowości i zdolności, których nie wolno nam ujawniać w naszych rodzinach, kościołach, szkołach oraz w innych środowiskach społecznych, w których funkcjonujemy, nie przestają istnieć tylko dlatego, że je ignorujemy. Raczej atakują tych, którzy je tłumią, podobnie jak zabieganie o akceptację, które w rzeczywistości się pod nimi kryje, przybierając formę depresji, choroby, złości albo buntu.

Patologizacja buntu u nastolatków to jedna z największych krzywd, jakie wyrządzamy naszym dzieciom. To one będą kształtować naszą przyszłość, więc nie bez powodu w tak wielu kulturach praktykuje się rytuały inicjacji w dorosłość. Bunt, jeśli potraktuje się go z szacunkiem, stanowi niezbędną konfrontację ze społeczeństwem, która zapewnia nam przetrwanie. Podobnie jak w każdej relacji, w której trzeba dopuścić do napięcia konfliktu, żeby pogłębić więź, trzeba również pozwalać młodym ludziom na to, żeby wnieśli swoją niezgodę do naszego wspólnego życia. W egzystencji młodego człowieka istnieje taki próg, w którym dynamika między starszymi i młodszymi się odwraca. Starsza osoba przestaje być w pozycji nauczyciela i musi zamienić się w słuchacza. Po tym wszystkim, co przekazali starsi, osobiście i pośrednio przez kulturę, teraz mają szansę, żeby posłuchać młodych ludzi i dowiedzieć się od nich, jak im poszło.

To właśnie w tym miejscu najbardziej ujawniają się cierpienie i wściekłość z powodu poczucia braku przynależności. W tej niezgodzie młodych ludzi i chęci odpyskowania niesprawiedliwości żyje i rozkwita dziki rezerwuar energii twórczej. Podczas gdy w innych kulturach traktuje się ten moment przejścia z ogromnym szacunkiem, w naszej kulturze robimy fatalną robotę, traktując młodych ludzi, jakby byli anormalni i niesforni, jakby trzeba było ich zmienić i nauczyć posłuszeństwa. Zamiast zaprosić nowego dorosłego do naszego kręgu przynależności i dać mu władzę, prosząc, żeby ożywił nasze przestarzałe struktury, robimy pośmiewisko z jego żarliwości i poddajemy ją represjom.

To odrzucenie ma swoje konsekwencje. Kiedy otwarcie odrzucamy tę wyłaniającą się moc – zarówno pod względem fizjologicznym, jak i psychicznym – nigdy nie może osiągnąć swojego celu i stać się podstawą poczucia własnej wartości. Bez rytuału powitalnego, który mówi: „twoja krew jest potrzebna, twoja złość jest cenna, twój ból ma znaczenie”, młody człowiek nie ma miejsca, gdzie może dać wyraz swojego oddania, i popada w coraz głębsze poziomy wyobcowania.

W dniu, w którym na dobre opuściłam dom rodzinny, wyszłam z niego w skarpetkach. Moja matka schowała wszystkie botki i buty, zanim położyłam się spać. Zdeterminowana, jak to piętnastolatka, i tak uciekłam, biegnąc ulicą w samych skarpetkach i mając nadzieję, że po ciemku na nic nie nadepnę. Kilka dni później policja wytropiła mnie w domu mojego ówczesnego chłopaka. Grożąc mu oskarżeniami, zabrali mnie na tylnym siedzeniu radiowozu. W chwili, która z czasem stała się taką stop-klatką, jeden z policjantów odwrócił się i zapytał, czy chcę, żeby odwieźli mnie do domu. Odpowiedziałam wtedy z absolutną pewnością – „nie”.

Alternatywą, jak się później okazało, była przerażająca izba zatrzymań dla młodocianych przestępców, gdzie pozbawiono mnie moich rzeczy. Obawiając się, że powieszę się w ciasnej celi z otworem na jedzenie i czerwonym przyciskiem alarmowym, zabrali mi nawet pasek od spodni. Zostałam wysłana pod prysznic z innymi dziewczynami, dano nam odrobinę pasty do zębów i mydła i wytarto skąpymi ręcznikami. Ci ludzie, tak małostkowi, że ledwo można było ich tam dostrzec, wszystko nam wydzielali. Woda tryskała ze ściany bez kranów pojedynczymi gejzerami, betonowe drzwi same się zamykały, a światła gasły na timerach bez włączników.

Moja matka odwiedziła mnie raz, ale pamiętam tylko, że czułam się jak dzikie zwierzę po drugiej stronie szyby z pleksiglasu. Myślę, że chociaż pragnęłam z całego serca, żeby namawiano mnie do powrotu do domu, to moja matka poczuła ulgę, że jestem samodzielna. Zanim to sobie uświadomiłam, różne agencje uruchomiły sprawę sądową, w toku której zostałam „dobrowolnie przyjęta” do systemu.

Nie byłam pewna, dlaczego tam się znalazłam. Powodem mojego cierpienia były nieuchwytne, nieokreślone braki w moim życiu, dlatego przez długie lata żyłam w odbierającym moc przekonaniu, że moje doświadczenie traumy nie było ważne. Wierzyłam w to, co nieustannie powtarzała mi moja matka – że jestem przewrażliwiona i że zniszczyłam naszą rodzinę. Dopiero dziesiątki lat później dowiedziałam się, że to niewielkie ziarno mojego losu potrzebowało tak potwornego gruntu, żeby urosnąć w siłę. Musiałam poznać prawdziwy smutek i zamieszkać w swojej samotności, żeby odkryć, że nie ma lepszej miłości niż miłość na półmetku życia. Potrzebowałam oderwać się od tej, która w imię miłości gardzi, zazdrości i odrzuca.

System rzucał mną przez wiele miesięcy od schronisk po group homes2, skutecznie uniemożliwiając zapuszczenie gdzieś moich dyndających w powietrzu, spragnionych przynależności korzeni. Kiedy tylko zaczynałam przywiązywać się do jakiejś przeciążonej obowiązkami pracownicy socjalnej, przydzielano jej inne zadanie. Nigdy się nie żegnały. Pomimo to powtarzałam ten okropny rytuał rozpakowywania garstki moich rzeczy tylko po to, żeby znowu odesłano mnie gdzie indziej, zazwyczaj w nocy. W ten sposób nauczyłam się, co znaczy przemijalność i jak zmieniać swój kształt, żeby przetrwać.

Podejmując próby przynależności, można osiągnąć biegłość w dostosowywaniu się – niczym kameleon, który zmienia kolory, żeby wtopić się w tło. Nauczyłam się dostrajać do otoczenia, kiedy tylko wyczuwałam najmniejsze zagrożenie, przewidywać oczekiwania środowiska i stawać się użyteczna w każdym miejscu, w którym lądowałam. Szybko poznawałam dane miejsce, ucząc się, jak chodzić na skróty i jakie panują tam zwyczaje, tak żeby sprawiać wrażenie, jakbym do niego przynależała. Ale ironia polega na tym, że w tej mojej zdolności przystosowywania się nigdy nie zyskałam prawdziwego poczucia przynależności.

Chociaż wygnaniec uczy się, jak dostosowywać się tak, żeby pasować do każdego środowiska, to jednak utrudnia mu to poznanie swojej prawdziwej natury. Może czuć się wolny od wyobrażonych albo prawdziwych ograniczeń, ale pragnie również zaufać jakiemuś miejscu, ludziom albo powołaniu na tyle, żeby zapuścić korzenie. Taki rodzaj samotności, która nie zna stałego domu, może być tragiczny w skutkach.

Poczucie wyobcowania ciągnie się za człowiekiem, który pali za sobą wszystkie mosty. Możesz zostawiać cząstkę samego siebie w tych wszystkich miejscach i okresach w życiu, z którymi nawiązałaś choćby przelotną relację. Im więcej za sobą zostawiasz, tym silniejsze masz poczucie oddzielenia. Jeśli jesteś tego typu osobą, to możesz nawet osiągnąć sukces w świecie zewnętrznym, ale uświadamiasz sobie, że brakuje ci poczucia bliskości w życiu, które zbudowałeś.

Konsekwencją tego, że pokazałeś te części swojej prawdziwej natury, które zostały odrzucone, jest to, że zazdrośnie strzeżesz tych miejsc. Nie możesz znieść myśli, że mógłbyś znowu zostać zraniony, więc odmawiasz ujawniania, kim tak naprawdę jesteś. Przestajesz żyć od tego momentu ujawnienia prawdy i z czasem niechęć przechodzi w poczucie wyobcowania z własnej natury.

W miarę upływu czasu przestajemy odczuwać dotkliwość tego braku. Natomiast ten brak sam w sobie staje się nienawistny i rozprzestrzenia się w postaci utajonej depresji albo lęku. Mówiąc krótko, kiedy czujemy się wyrzutkami, ukazują się nam te części nas samych, które odrzuciliśmy.

Prosty i ciasny

Nasza wygnana tożsamość manifestuje się najpierw w snach. Energia psychiczna, która została odrzucona, może przybierać różne formy, kiedy kompulsywnie próbuje znowu do nas przynależeć. Właśnie dlatego mówię ludziom, że mroczne sny same w sobie mają moc, ponieważ oznaczają, że coś jest gotowe, żeby przedostać się do naszej świadomości. Koszmary to po prostu sny, których siła zostaje zwielokrotniona, ponieważ usiłują z oddaniem zwrócić naszą uwagę na coś, co jest gotowe do uzdrowienia. Ale jeśli będziemy wciąż je ignorować, ta odrzucona energia może przybrać postać objawów psychicznych, takich jak lęk, ataki paniki, wściek­łość albo depresja.

Weźmy na przykład Elaine, kobietę tuż po pięćdziesiątce, która została wychowana w tradycyjnej chrześcijańskiej rodzinie. Dzięki uświadomieniu sobie swoich własnych wartości zwróciła się ku pracy ze snami, żeby zaakceptować swoją tęsknotę za innym stylem życia. Zerwanie z Kościołem oznacza również zerwanie ze społecznością, utratę środków do życia i brak lojalności w stosunku do rodziny. Był to dla niej trudny i stopniowy proces. W samym jego środku Elaine miała następujący sen:

Prosty i ciasny, sen Elaine

Jestem z siostrą, pobożną chrześcijanką, wchodzimy do zamkniętego centrum handlowego na zakupy. Korytarz, który do niego prowadzi, jest bardzo wąski i kiedy jesteśmy już prawie w połowie drogi, jakaś przerażająca mroczna postać, która chce zrobić mi krzywdę, zaczyna mnie szarpać. Upadam do tyłu i zostaję uwięziona, skrępowana, krzyczę o pomoc. Wtedy pojawia się drugapostać przypominająca ducha i daje mi zastrzyk, żebym „się zamknęła”. Czuję się spokojniejsza, ale wciąż jestem uwięziona.

Kiedy przeanalizowałyśmy ten sen, Elaine opisała centrum hand­lowe jako miejsce publiczne, w którym każdy konsumował to, co mu dawano pod presją, żeby być „wiecznie szczęśliwym”. Kiedy wypowiedziała te słowa, uderzyło ją, że bardzo podobnie odczuwała tę presję w Kościele.

Fakt, że centrum handlowe było zamknięte, niedostępne dla biznesu, zdawał się odzwierciedlać to, że Elaine zamknęła sobie drogę do wielu spośród tych wpływów w swoim życiu. Jednak wciąż istniały głębokie więzi, takie jak relacja Elaine z siostrą, które sprawiały, że nadal „robiła tam zakupy”. Pomimo że z punktu widzenia jej nowych poszerzonych horyzontów ten świat wydawał się jej bardzo „prosty i ciasny”, nie była jeszcze gotowa, żeby całkowicie go opuścić.

Zapytałam Elaine, co zapamiętała na temat tej mrocznej postaci, która ją złapała, ale była w stanie sobie przypomnieć tylko to, że ten mężczyzna nosił „rękawiczki bez palców, jak włamywacz”. Dzięki temu drobnemu szczegółowi zaczęłyśmy rozumieć, że ta postać, w ciasnym przejściu między światem zewnętrznym a światem wewnętrznym, była archetypem wygnańca. Była wszystkim, czego to centrum handlowe – kościół – usilnie chciało uniknąć. Była samotnym wilkiem odrzuconym przez społeczeństwo, bez pozycji, bogactwa i przynależności. I ten człowiek schwytał Elaine, jak w najgorszych koszmarach, za pomocą przekonania, że gdyby wciąż kurczowo nie trzymała się tego świata, mogłaby skończyć jako wyrzutek społeczny.

Kiedy zapytałam Elaine, jak się czuła, kiedy dostała zastrzyk uspokajający, powiedziała, że to było tak, jakby ją sparaliżowało. Zdumiona kontrastem między tym, jak rozpaczliwie wołała o pomoc, a nagłym uczuciem znieczulenia, zapytałam ją, czy cierpiała kiedyś na depresję. „Tak – odpowiedziała od razu. – Kilka tygodni temu doświadczyłam silnego wstrząsu psychicznego, a potem wpadłam w coś w rodzaju depresji”.

Jeśli potraktujemy wszystkie te postaci ze snu Elaine jako aspekty jej tożsamości, możemy zobaczyć postać wygnańca jako tę część jej osobowości, która została odrzucona, żyjąc poza kręgiem przynależności. Na przykład Elaine nigdy nie rozmawia na temat pracy ze snami z rodziną ani ze znajomymi związanymi z Kościołem, chociaż to jedna z jej największych pasji. Ale część wygnańca w osobowości Elaine, rozpaczliwie szukająca jej uwagi, stała się zachłanna i szkodliwa, podobnie jak każda zaniedbana i potraktowana z pogardą wola istnienia.

Na skutek tych różnic wygnaniec zostaje przepędzony z kręgu przynależności, a czasem opuszcza go dobrowolnie, ponieważ sam nie może już dłużej znieść tego stanu normalności. Tak czy inaczej staje się tułaczem nieustannie poszukującym miejsca, które mógłby nazwać domem.

Elaine, podobnie jak bohater albo bohaterka w mitach, musi przekroczyć próg, w którym zrywa z tradycją, po to, by dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest poza oczekiwaniami królestwa. Ale bez pomocy snów i bajek, które stają się naszymi przewodnikami w tych symbolicznych podróżach, wygnaniec może utknąć na całe życie, identyfikując się z tym niespełnionym archetypem.

Archetyp Wygnańca

Podobnie jak wielu innych łowców polujących w stadzie, ludzie chronią się przed różnicami i odnoszą się do nich powściągliwie. Niezależnie od tego, czy popełniłeś przestępstwo, przyjechałeś z innego kraju, masz nietypowe zdolności, cechy albo orientację, a nawet jesteś ubogi, chory lub ranny, możesz złapać się na tym, że identyfikujesz się z archetypem wygnańca – sierotą, czarną owcą, outsiderem, dysydentem, kozłem ofiarnym, dziwakiem, bezdomnym, żebrakiem, odmieńcem. Wygnaniec, bez względu na to, jak go nazwiemy, odgrywa ważną rolę w mitologii i w życiu.

W każdej rodzinie oraz w wielu baśniach zawsze istnieje osoba, której wyznaczono rolę czarnej owcy. Ten outsider dźwiga na sobie projekcję cienia za całą grupę. W zbiorowym odrzuceniu jego albo jej czarna owca stanowi jednoczącą siłę. Innymi słowy – taka osoba staje się nośnikiem odrzuconych, nieodkrytych i zapomnianych części historii rodzinnej i żyjąc po swojemu, często bierze na siebie odpowiedzialność, żeby przywrócić swojej rodzinie świadomość.

Ale chociaż może to brzmieć bohatersko, w rzeczywistości jest to samotnicza i trudna ścieżka. Oderwanie od rodziny – niezależnie od tego, czy na skutek porzucenia, czy też własnego wyboru – sprawia, że poczucie braku przynależności staje się fundamentem naszego życia. Poczucie bezdomności może żyć w psychice jako trwale utrzymujący się stan, wpływając na wszystko, co robimy.

W niektórych kulturach bycie sierotą oznacza, że społeczność wyrzeknie się takiej osoby. Na przykład w Zambii sieroty są poniżane i nazywane „kozłami”, ponieważ są uważane za „pozbawione kultury” z powodu tego, że nie przeszły odpowiednich inicjacji i rytuałów3 wspólnoty. A jednak w innych kulturach znajdy uważa się za strażników plemienia, których się chroni, a nawet otacza czcią. Wśród ludu Akan zamieszkującego Ghanę funkcjonuje pewna stara ludowa pieśń zatytułowana Sansa Kroma. Dzieciom śpiewającym tę pieśń przypomina się o tym, że gdyby coś złego przydarzyło się ich rodzicom i zostałyby sierotami, to ludzie z wioski się nimi zaopiekują4. Kiedy przeanalizujemy podania ludowe z całego świata, które opowiadają o sierotach, możemy zauważyć powtarzające się motywy. „Sieroty są jednocześnie godne politowania i szlachetne – pisze Melanie Kimball, profesorka literatury dziecięcej w Simmons College w Bostonie. – Stanowią przejaw samotności, ale uosabiają również zdolność ludzi do odkrywania siebie na nowo”5.

Wyobraźmy sobie przez chwilę, że moglibyśmy pozbawić nasze różnorodne historie motywu wygnania, obnażając ich sedno, żeby odkryć, co łączy nas z tymi wszystkimi ludźmi, którzy mieli podobne doświadczenia. Ten zbiór wzorców zachowania i wybawienia nazywamy archetypem.

Archetypy, od greckiego słowa archetupos oznaczającego „uformowany po raz pierwszy”, to odbitki naszych wewnętrznych uniwersalnych doświadczeń. Podobnie jak archetypy Bohatera, Staruchy i Trickstera6, które można odnaleźć w mitach i baśniach z całego świata, najwyraźniej nieograniczone szerokością geograficzną ani czasem, a ich wzorce pojawiają się w naszych snach, kiedy doświadczamy w życiu ważnych zmian. Archetypy pokazują nam, że nie wiedziemy nic nieznaczącego życia, ale z odwagą i rozpaczą, zachwytem i triumfem przechodzimy przez te same bramy co bohaterowie i bohaterki, na których się wychowaliśmy, podziwiając ich w bajkach.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

2Group home – rodzaj domu opieki, w którym grupa ludzi mieszka z opiekunem lub specjalistą, a jednocześnie ma zapewnioną pewną niezależność (przyp. tłum.).

3 Agnes Ngubeni, Orphans Grow up without Cultural Identity,wywiad dla IRIN (The New Humanitarian), 2009 [online]. Dostęp: www.irinnews.org/report/87056/zambia-orphans-grow-without-cultural-identity.

4 Abraham K. Adzenyah, Dumisani Maraire, Judith Cook Tucker, Let Your Voice Be Heard! Songs from Ghana and Zimbabwe, World Music Press, 1997, s. 43.

5 Melanie A Kimball, From Folktales to Fiction: Orphan Characters in Children’s Literature, „Library Trends”R.47: 1999, nr 3, s. 558–578.

6 Trickster – archetyp boga żartownisia, przechery, półboga lub śmiertelnika, który przeciwstawia się przyjętym normom i działa wbrew ustalonemu porządkowi (przyp. tłum.).

Rozdział 3

Matka Śmierć

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 4

Fałszywa przynależność

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 5

Wewnętrzne małżeństwo

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 6

Inicjacje Wygnania

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 7

Życie symboliczne

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 8

Wędrówka po twórczej dziczy

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 9

Mroczni goście

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 10

Ból jako święty sojusznik

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 11

Święta tęsknota

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 12

Kompetencje przynależności

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 13

Własnoręczne szycie życia

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 14

Znoszenie przyjemności

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 15

Zapraszająca obecność

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 16

Studnie opowieści i ścieżki śpiewu

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 17

Opiekowanie się wioską

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 18

Wzajemność z naturą

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Rozdział 19

Podsumowanie

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

OD AUTORKI

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej

Autorka zdjęcia: © Morgaine Owens

Autorka grafiki: © Molly Costello

Toko-pa Turner – kanadyjska badaczka snów, pisarka i nauczycielka. W swojej działalności łączy mistyczną tradycję sufizmu, w której się wychowała, z jungowskim podejściem do pracy ze snami. W 2001 roku założyła Szkołę Śnienia, którą ukończyły setki studentów. Koncentruje się na przywracaniu kobiecości, odzyskiwaniu więzi z naturą i tworzeniu piękna. Jej bestsellerowa książka Przynależność zdobyła m.in. nagrodę Nautilus Gold 2017 w kategorii rozwój osobisty, Readers’ Favorite Gold Award 2018 oraz nagrodę IAN Book of the Year 2019. Mieszka na małej wyspie na Morzu Salish w Kolumbii Brytyjskiej.

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Belonging: Remembering Ourselves Home

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta: Bożena Sęk

Redakcja przypisów: Iwona Górny

Okładka i projekt: © Toko-pa Turner

Opracowanie graficzne okładki i wyklejki: Marta Lisowska

Copyright © 2017 Toko-pa Turner, British Columbia, Canada.

Published by arrangement of Book/Lab Literary Agency, Poland.

Cover art and interior illustrations copyright © 2017 by Molly Costello, used with permission.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Dorota Pomadowska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67137-57-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Aneta Pudzisz