Święte rośliny. Uzdrawiająca moc tradycyjnej amazońskiej medycyny roślinnej - Tafur Joseph - ebook

Święte rośliny. Uzdrawiająca moc tradycyjnej amazońskiej medycyny roślinnej ebook

Tafur Joseph

0,0
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Zachodnia medycyna nie odniosła wielkich sukcesów w leczeniu m.in. depresji, chronicznego bólu, migreny, przewlekłego zapalenia jelit, chorób autoimmunologicznych, zwalczaniu uzależnień czy zespołu stresu pourazowego. Doktor Joseph Tafur wyjaśnia dlaczego.

„Obserwowałem, jak ludzie latami tkwią we frustracji i wydają tysiące dolarów na konsultacje z armią specjalistów, nie uzyskując prawdziwej ulgi w swoich problemach. Ponieważ te wymienione powyżej, jak i inne choroby, są ściśle powiązane ze stanem naszych ciał emocjonalnych. Zbyt często zachodnie podejście medyczne nie uwzględnia emocjonalnego wymiaru choroby. To właśnie tutaj tradycyjne leki roślinne, z ich zdolnością do zmiany świadomości i otwierania kanałów komunikacji z naszymi emocjami, oferują tak wiele obietnic”.

Historie, którymi dzieli się autor na kartach tej książki, pokazują zdumiewające – mistyczne, kolorowe, metafizyczne – efekty stosowania ayahuaski i tradycyjnej amazońskiej medycyny roślinnej. Podążaj za doktorem Tafurem przez amazońską dżunglę, poznając dowody na to, jak rośliny psychoaktywne wpływają na złożoną sieć łączącą nasze umysły i serca z naszą fizyczną anatomią.

To, co prezentuje autor, to nic innego jak zmiana paradygmatu współczesnej medycyny, w której święte rośliny, właściwie używane, stają się ważnymi narzędziami w apteczce lekarskiej. Wypełniają luki dotyczące emocjonalnego i duchowego uzdrowienia, których tak długo nie dostrzegaliśmy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 428

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karta tytułowa

Dla mojego ojca

Zastrzeżenie

Treści zaprezentowane w tej książce mają służyć wyłącznie do celów informacyjnych, a nie do diagnozowania, doradzania albo leczenia jakichkolwiek problemów zdrowotnych. Jeśli niepokoicie się o swoje zdrowie, zasięgnijcie porady u profesjonalisty w waszej okolicy.

Przedmowa

Jako lekarz wykształcony na Zachodzie od dawna zdaję sobie sprawę z ograniczeń współczesnej medycyny w radzeniu sobie z przewlekłymi chorobami umysłu i ciała. Pomimo naszych niesamowitych osiągnięć wciąż zmagamy się z wieloma dolegliwościami, których objawy możemy w najlepszym wypadku minimalizować. Poszukujemy wąsko rozumianych lekarstw, przez co umyka nam esencja uzdrawiania. Z tego właśnie wynika popularność ayahuaski – amazońskiej rośliny leczniczej, po którą wielu ludzi z Zachodu sięga, żeby wyleczyć się z fizycznej choroby, psychicznego cierpienia albo żeby znaleźć poczucie sensu pośród narastającej alienacji wszechobecnej w naszej kulturze.

To właśnie ayahuasca i medycyna roślinna stanowią przedmiot dociekań tej publikacji napisanej przez kolumbijsko-amerykańskiego lekarza Josepha Tafura, który jest moim kolegą. Książka ta pełni trzy funkcje: fascynującej osobistej opowieści o szamańskim procesie odkrywania własnej osoby, kompendium przekonujących historii przypadków, które ukazują uzdrawiającą moc roślin i rzetelnej naukowej refleksji na temat tego, w jaki sposób to pnącze rosnące w dżungli i podobne rośliny mogą pod szamańskim kierownictwem prowadzić do zdumiewających fizycznych, emocjonalnych i duchowych transformacji. Doktor Tafur i ja byliśmy ich świadkami w trakcie naszej pracy z ayahuascą, która w dorzeczu Amazonki jest nazywana madre, czyli „matką”.

Jednym z najbardziej frustrujących zaniedbań zachodniej praktyki medycznej jest fakt, że nie dostrzega ona jedności ciała i umysłu pomimo licznych, przejrzystych i absolutnie przekonujących dowodów badawczych, że podział na ciało i umysł jest fałszywy, nienaukowy i – w realnym życiu – niemożliwy. Joe Tafur umiejętnie opiera się na tego rodzaju dowodach, aby pokazać, dlaczego opisywane przez niego „cuda” wynikające z szamańskich ceremonii roślinnych są tak naprawdę zgodne z holistycznym sposobem rozumienia istot ludzkich w zdrowiu i chorobie.

Historie jego przypadków zakończone sukcesem dotyczą między innymi ulgi od wielu przewlekłych chorób, w przypadku których mainstreamowa praktyka medyczna zajmuje się co najwyżej łagodzeniem objawów, ale nigdy nie leczy ich w pełni: łuszczycy, przewlekłej migreny, choroby zapalnej jelit, a także wielu zaburzeń psychicznych, takich jak depresja czy stany lękowe.

Stosowanie ayahuaski w rozwiązywaniu nieustępliwych problemów psychicznych już od dawna stanowi przedmiot badań w krajach, gdzie urzędnicza paranoja i ciasnota umysłowa nie doprowadziły do zakazu leczenia z użyciem tej rośliny i gdzie jej użycie jest ugruntowane w rdzennych tradycjach kulturowych. W artykule w piśmie „The Medical Post” stwierdzono: „W przeglądzie dwudziestu ośmiu badań na ludziach opublikowanym niedawno w »Journal of Psychopharmacology« badacze doszli do wniosku, że doświadczenie ayahuascowe nie tylko wykazuje »potencjał antydepresyjny i potencjał antyuzależnieniowy«, ale również wywiera fizjologiczny wpływ na mózg, oddziałując na wielkość i grubość obszarów związanych z kontrolowaniem impulsów, podejmowaniem decyzji, bólem i pamięcią”. Są to oczywiście niektóre z kluczowych obszarów mózgowych, których działanie jest osłabione w przypadku uzależnień.

Od mojego pierwszego doświadczenia z ayahuascą bardzo wyraźnie widzę, w jaki sposób może ona pomagać ludziom z problemami emocjonalnymi i duchowymi. To przeżycie mnie otworzyło, pozwalając mi dotrzeć do emocji, które od dawna tłumiłem, takich jak przygnębienie czy poczucie straty, ale również do głębokiej miłości, która okazała się potężniejsza niż wszystkie smutki i traumy, których doznałem w swoim życiu. Skany mózgu pokazują, że ayahuasca aktywuje te jego części, w których są przechowywane wspomnienia o dziecięcych traumach, a także obszary, w których rodzi się dojrzały wgląd psychiczny.

We właściwym otoczeniu ceremonialnym i pod opieką współczującego i doświadczonego przewodnika roślina – czy też, jak głosi tradycja, duch rośliny – pomaga ludziom nawiązać kontakt z wypartym bólem i traumami, a więc z czynnikami napędzającymi wszystkie dysfunkcyjne stany umysłu. Gdy w świadomy sposób doznajemy naszego fundamentalnego cierpienia, zmniejsza się jego wpływ na nasze życie. Z tego właśnie względu ayahuasca podczas kilku sesji jest w stanie osiągnąć tyle, ile psychoterapia może jedynie próbować osiągnąć przez wiele lat. Pozwala ona również ludziom ponownie doświadczyć dawno zapomnianych stanów wewnętrznych, takich jak pełnia psychiczna, zaufanie, miłość czy poczucie możliwości. Ludzie całkiem dosłownie przypominają sobie wtedy o własnej osobie.

W jaki jednak sposób roślina może pomagać w leczeniu dolegliwości takich jak zapalna choroba jelit, łuszczyca albo schorzenia autoimmunologiczne? Joe Tafur opisuje wiele tego rodzaju przypadków, ale ja również miałem okazję je zaobserwować w swojej pracy. Dzięki doświadczeniu i teoretycznym rozważaniom jest on w stanie zgłębić to zagadnienie w stopniu bardziej niż zadowalającym.

W odróżnieniu od dominującego na Zachodzie światopoglądu rozgraniczającego ciało i umysł wiele nauk związanych z mądrością rdzennych kultur opiera się na podejściu holistycznym. Podobnie jak wszystkie autochtoniczne praktyki bazujące na roślinach we wszystkich zakątkach świata, użycie ayahuaski wywodzi się z tradycji, w której ciało i umysł postrzega się jako nierozdzielne zarówno u osób chorych, jak i zdrowych. Joe Tafur powołuje się w tej książce na niekwestionowane zachodnie teorie naukowe dotyczące uzdrawiającej mocy roślin i wyniki badań, które dobitnie potwierdziły pradawną mądrość.

W kilku rozdziałach dr Tafur na przykładzie konkretnych przypadków wyjaśnia jedność ciała–umysłu w zdrowiu i chorobie. Pokazuje, że emocjonalna trauma może wywołać stan zapalny na przykład w drogach oddechowych albo innych częściach ciała; że odczuwanie niepokoju może rozregulować autonomiczny układ nerwowy; a także że stres prowadzi do osłabienia i destabilizacji układu immunologicznego. Z tego wynika, że odzyskanie emocjonalnej równowagi, przepracowanie dawnej traumy i nawiązanie kontaktu z głębszym człowieczeństwem może – i powinno – wywoływać niezwykle korzystne efekty fizjologiczne. Tego rodzaju empiryczna transformacja – jeśli tylko jest autentyczna – może w ogromnym stopniu wpłynąć na układ hormonalny, układ nerwowy, układ immunologiczny i wszystkie narządy, takie jak mózg, jelita oraz serce. Właśnie z tego wynika potencjalna uzdrawiająca moc ayahuaski.

Doktor Tafur pisze: „Szaman (…) próbuje na nowo połączyć umysł z pięcioma zmysłami, a także ze zmysłem wewnętrznym: z doznaniami pojawiającymi się w naszym sercu, naszych wnętrznościach i wszystkich innych częściach naszego ciała. Ten sposób obserwowania własnej osoby jest określany mianem interocepcji. Wewnętrzne doznania nie tylko informują nas o fizjologicznym stanie naszego ciała, ale również pomagają nam doświadczyć naszych emocji”. Właśnie w ten sposób przypominamy sobie o sobie.

Nowe badania naukowe nad epigenetyką pokazały, że emocjonalne stresory mogą w negatywny sposób wpływać na funkcjonowanie genów i że efekt ten może nawet przenosić się na następne pokolenia. Oprócz tego Tafur w całkiem przekonujący sposób spekuluje, że pozytywne doświadczenia mogą pomagać w odwróceniu tego rodzaju dysfunkcji i wywoływać pozytywne zmiany w aktywności genów.

Tafur uczciwie zaznacza, że nie wszystkie doniesienia o ayahuasce są pozytywne. Może ona bowiem być wykorzystywana do celów finansowych przez niekompetentnych albo po prostu niedoświadczonych praktyków, a nawet do uzyskiwania seksualnej gratyfikacji przez nieuczciwych uzdrowicieli, którzy polują na naiwnych klientów – najczęściej na młode kobiety. Człowiek musi znaleźć właściwy kontekst, aby w bezpieczny sposób otworzyć się na doświadczenie ayahuascowe, które może stać się dla niego niezwykle potężnym narzędziem terapeutycznym. Właśnie dlatego Joe Tafur postanowił założyć w Peru własne centrum uzdrawiania o nazwie Nihue Rao Centro Espiritual, a ja zdecydowałem się na prowadzenie odosobnień z roślinami. Z tego samego względu powstał ośrodek The Temple of the Way of Light (również w Peru).

Ayahuasca nie jest panaceum. Ludzie z określonymi problemami zdrowotnymi, na przykład maniami albo psychozami, powinni jej unikać. Zasadniczo ta roślina wielu osobom pokazuje nowe możliwości, ale to nie wystarczy do całkowitego uzdrowienia. Nauczyłem się tego, że wewnętrzna praca, integracja i długofalowa praktyka po doświadczeniu psychodelicznym są niezbędne, by mogły pojawić się pełne korzyści. Joe Tafur również sumiennie uwypukla ten fakt, pisząc: „Otwierające umysł praktyki duchowe, takie jak medytacja, stanowią bardziej stabilną drogę do poszerzonej świadomości. Jako że bezustannie przytrafiają się nam stresujące sytuacje, powinniśmy regularnie dbać o własny umysł. (…) Bez jakiejś formy integracji, emocjonalnego wsparcia i/lub utrwalenia nowych zachowań nawet najbardziej pouczające doświadczenie psychodeliczne odejdzie w niepamięć i zaowocuje jedynie tymczasową zmianą w myśleniu. W perspektywie krótkoterminowej tego rodzaju przeżycie może jednak dostarczyć człowiekowi motywacji, która jest mu potrzebna do znalezienia bardziej stabilnej ścieżki”.

Owa motywacja może być niezwykle potężna, a wielu ludzi za jej sprawą całkowicie zmienia swoje życie. Doktor Tafur przedstawił w tej książce fascynującą opowieść o swoich osobistych poszukiwaniach i opisy uzdrawiających doświadczeń widzianych oczami lekarza z tradycyjnym zachodnim wykształceniem, pomagając w budowaniu mostu pomiędzy dwoma pozornie niekompatybilnymi światami: tradycyjnym uzdrawianiem szamańskim i zachodnią praktyką medyczną.

dr Gabor Maté

jesień 2016 roku

Rozdział 1

Uniwersytet przy rzece

Droga była kiedyś rzeką i dlatego jest wciąż głodna.

Ben Okri, Droga bez dna

Czy kiedykolwiek zgłosiliście się do lekarza z powodu niepokojących symptomów i usłyszeliście od niego „nic złego się nie dzieje, to wszystko jest tylko w twojej głowie”? No cóż, nasze problemy czasem faktycznie są tylko w naszych głowach, ale mogą również być czymś więcej. Pamiętam, jak pewnego dnia poszedłem do lekarza jako student szkoły medycznej. Od jakiegoś czasu nie czułem się zbyt dobrze i dręczyły mnie dość niejasne, subiektywne dolegliwości. Przede wszystkim moje płuca wydawały się zesztywniałe i nie byłem w stanie zrobić głębokiego wdechu. Lekarz mnie zbadał, a następnie zlecił rentgen klatki piersiowej i kilka badań laboratoryjnych. Po otrzymaniu wyników stwierdził, że na poziomie obiektywnym wszystkie parametry mieszczą się w normie. Powiedział, że cierpię na „syndrom szkoły medycznej” i żebym nie martwił się tym za bardzo. Choć jego słowa trochę podniosły mnie na duchu, wcale nie poczułem się lepiej. Mojego problemu nie dało się zarejestrować za pomocą badań krwi i promieniowania rentgenowskiego. Chorowała bowiem moja dusza: mój pierwiastek duchowy. Podczas tej krótkiej wizyty lekarz zadał mi niewiele pytań na temat tego, jak czuję się wewnątrz – w głębi mojego serca. Nie mogę mieć mu tego za złe, ponieważ prawdopodobnie w trakcie szkolenia nie nauczono go zajmować się tego rodzaju kwestiami.

Powinienem był to przewidzieć, bo sam jestem lekarzem. Przede wszystkim jednak jestem żywą istotą ludzką, a moje problemy z oddychaniem, jak się okazało, były powiązane z moim stanem psychicznym. Podczas nauki w szkole medycznej cierpiałem na depresję. Aby poczuć się lepiej, musiałem wykroczyć poza powszechnie uznawane granice opieki medycznej. Potrzebowałem duchowego uzdrowienia.

Kiedy to odkryłem, mój umysł się uspokoił, a oddech uległ poprawie. Zdałem sobie sprawę, że muszę dowiedzieć się więcej o uzdrawianiu duchowym, a gdy nadszedł sprzyjający czas, zostawiłem swoje książki i artykuły, aby udać się w podróż do amazońskiego lasu deszczowego. Przez wiele następnych lat pracowałem i uczyłem się w Amazonii, przechodząc tam przez tradycyjny proces edukacyjny, za sprawą którego zacząłem rozumieć zdrowie i choroby w szerszy sposób. Ten nowy punkt widzenia szanuje współczesną biochemię, anatomię i farmakologię, ale jednocześnie dostrzega głęboki wpływ czynników niematerialnych w medycynie, czyli emocjonalne i duchowe wymiary zdrowia. Niniejsza książka opowiada o punkcie, w którym spotykają się biologia, emocje i duchowość. Aby podzielić się tą nową perspektywą, wplotę swoje teorie w kilka opowieści na temat własnej podróży w głąb szamanizmu.

Zdecydowałem się na podróż do Amazonii między innymi dlatego, że pragnąłem na głębszym poziomie zrozumieć depresję, która zawładnęła mną podczas moich studiów lekarskich. Szkoła medyczna wyposażyła mnie w wiedzę ekspercką, umiejętności i kompetencje, ale zarazem mocno mnie przytłoczyła.

Zachodnie szkolenie lekarskie było dla mnie dość traumatyzujące – podobnie jak dla wielu innych osób. Aby przez nie przebrnąć, potrzebowałem pomocy. Pomimo swojego początkowego sceptycyzmu wobec psychodelików odkryłem potężnego sprzymierzeńca w pewnym roślinnym lekarstwie: pejotlu (moje doświadczenie pod wpływem tego kaktusa opiszę w rozdziale czwartym). W głębi pustyni w Arizonie pomógł mi on uspokoić umysł i odzyskać kontakt z sercem, a wywołane przez niego przeżycie rozbudziło we mnie głębokie zaciekawienie szamańską medycyną roślinną i szeroko rozumianymi psychodelicznymi lekarstwami.

Podczas specjalistycznego stażu po szkole medycznej pogłębiałem swoje zainteresowanie różnymi tradycjami leczniczymi i doświadczyłem kolejnych spotkań z rdzennymi technikami uzdrawiania.

Po zakończeniu stażu w 2007 roku po raz pierwszy udałem się do Amazonii, lecąc do miasta Iquitos w Peru wraz z moim dobrym przyjacielem i kolegą po fachu Keyvanem (wym. Kejw-on). Tak się złożyło, że przeszliśmy przez identyczny proces kształcenia: najpierw studiowaliśmy na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA), później uczęszczaliśmy do szkoły medycznej na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego (UCSD), a następnie wróciliśmy na UCLA, aby odbyć tam staż z zakresu medycyny rodzinnej. Przez ponad dekadę Keyvan i ja uczyliśmy się w ramach rekomendowanego programu zachodniego szkolenia medycznego. Gdy zakończyliśmy staż podyplomowy, byliśmy gotowi na jakąś bardziej emocjonującą przygodę. Lekarze po stażu mogą pogłębiać swoją wiedzę dzięki programom stypendialnym dotyczącym na przykład medycyny sportowej albo geriatrii. Postanowiliśmy, że dla żartu stworzymy własny program szkoleniowy, który Keyvan nazwał „Uniwersytetem przy rzece” (czyli Amazonce). Podczas mojej pierwszej podróży do Amazonii zetknąłem się z tradycyjną amazońską medycyną roślinną (TAMR) i tajemniczym światem szamanizmu ayahuascowego.

Czytałem już wcześniej o ayahuasce i wiedziałem, że mieszkańcy amazońskiego lasu deszczowego uważają ją za świętą roślinę i powszechnie otaczają ją czcią z uwagi na jej zdolność do wywoływania poruszających wizji.

Nasz pięciotygodniowy program szkoleniowy w ramach uniwersytetu przy rzece rozpoczęliśmy od wspaniałej ceremonii ayahuascowej w tradycyjnym centrum uzdrawiania niedaleko Iquitos. Po niesamowitych doświadczeniach w tym miejscu popłynęliśmy w dół Amazonki do Brazylii i zgodnie z planem dotarliśmy do plaży w północnej części tego kraju. Gdy zakończyliśmy naszą przygodę, nadszedł czas na powrót do domu i rozpoczęcie naszych karier lekarskich. Dla mnie jednak nie był to koniec szkolenia na uniwersytecie przy rzece. Był to dopiero początek.

Niedługo później rozpocząłem stypendium badawcze na wydziale psychiatrii UCSD w laboratorium skoncentrowanym na leczeniu umysłu–ciała. Podczas jednego z urlopów wróciłem w pojedynkę do Iquitos, aby dowiedzieć się więcej o tradycyjnej medycynie roślinnej i wziąć udział w kolejnej ceremonii ayahuascowej. Po tej drugiej wizycie nauka na uniwersytecie przy rzece zaczęła się toczyć własnym torem i stała się następnym etapem mojego szkolenia lekarskiego. Wielokrotnie powracałem do Amazonii. Początkowo nie do końca wiedziałem, dokąd to wszystko mnie prowadzi: po prostu podążałem za swoim poczuciem zaciekawienia. Życie przygotowało jednak dla mnie inne plany.

Postanowiłem zostać lekarzem, ponieważ od zawsze chciałem zajmować się leczeniem. Ayahuasca otworzyła moje oczy na świat duchowego uzdrawiania.

W 2009 roku – dwa lata po mojej pierwszej wyprawie w towarzystwie Keyvana – zacząłem sprowadzać grupy do Iquitos, żeby zapoznawać innych ludzi z tradycyjnym szamanizmem ayahuascowym, a także żeby móc doświadczyć go na głębszym poziomie. W trakcie tych podróży spędziłem więcej czasu z rdzennymi szamanami i widziałem, że coraz więcej osób czerpie korzyści z ich głębokich praktyk uzdrawiających. Jako lekarz byłem pod wrażeniem sposobu używania świętych roślin w ramach autochtonicznego systemu medycznego, a także wywoływanych przez nie imponujących efektów. Zacząłem zastanawiać się nad rozpoczęciem szkolenia z zakresu szamanizmu ayahuascowego.

Z biegiem czasu zbudowałem bliską relację z mistrzem ayahuasquero Ricardem Amaringiem, którego poznałem podczas swojej pierwszej podróży do Amazonii w 2007 roku. W ciągu następnych lat wielokrotnie pomagałem mu w tłumaczeniach i zaprzyjaźniłem się z nim. Był zainteresowany czerpaniem z mojego doświadczenia lekarskiego, a w 2010 roku podzielił się ze mną swoją wizją: chciał stworzyć nowy ośrodek uzdrawiania w pobliżu Iquitos. Zaproponował kilku osobom dołączenie do tego projektu i ostatecznie w 2011 roku kanadyjska artystka/uzdrowicielka Cvita Mamic, Ricardo i ja staliśmy się partnerami biznesowymi. Założyliśmy centrum tradycyjnego leczenia o nazwie Nihue Rao (wym. ni-łej rao) Centro Espiritual. Dzięki pomocy ze strony cudownej grupy ludzi urzeczywistniliśmy wizję Ricarda.

W ośrodku Nihue Rao rozpocząłem tradycyjne terminowanie pod okiem maestro Ricardo, który jest szamanem z plemienia Shipibo. Shipibo to rdzenny lud zamieszkujący dorzecze Ukajali w peruwiańskiej górnej Amazonii, a jego przedstawiciele zachowali znaczną część swojej prekolumbijskiej kultury, między innymi język i mistyczną tradycję związaną ze stosowaniem medycyny roślinnej.

Podobnie jak wiele innych osób, Ricardo został szamanem po przejściu przez własny proces uzdrowienia. Miał trudne dzieciństwo i przez wiele lat cierpiał na depresję, aż w końcu tuż przed trzydziestym rokiem życia zwrócił się o pomoc do kultury swoich przodków. Twierdzi, że tradycyjna medycyna ludu Shipibo i szamanizm ayahuascowy uratowały mu życie. Rośliny ocaliły go przed rozpaczą i pomogły mu wypracować nowy sposób funkcjonowania, postanowił więc całkowicie poświęcić się pracy z roślinami, które go uzdrowiły. Obecnie jest poważnym szamanem, ale jednocześnie emanuje młodzieńczą energią.

Przez wiele lat pracowałem u boku Ricarda podczas ceremonii ayahuascowych, które były dla mnie swego rodzaju lekcjami w ramach nieustającego szkolenia na uniwersytecie przy rzece. Chirurgii można się nauczyć wyłącznie na sali operacyjnej, a szamanizmu wyłącznie na rytuałach. W ośrodku Nihue Rao zajmowałem się licznymi przypadkami wymagającymi uzdrowienia, dzięki czemu zdobywałem bezcenne doświadczenie.

W tamtym okresie byłem świadkiem tego, jak setki ludzi Zachodu (głównie z Ameryki Północnej i Europy) czerpały korzyści z tradycyjnego uzdrawiania z użyciem szamańskiej medycyny roślinnej, a poruszające wizje i zmiany w percepcji wywierały wpływ na kierunek ich dalszego życia. W następnych rozdziałach podzielę się opowieściami o uzdrowieniu Russa, Colleen, Nathana i wielu innych osób, aby pokazać, w jaki sposób szamańska medycyna roślinna i podobne techniki duchowe mogą pomagać w leczeniu wielu współczesnych dolegliwości i chorób – takich jak zespół stresu pourazowego (ang. post-traumatic stress disorder, PTSD), przewlekły kaszel, choroba Leśniowskiego-Crohna, stany lękowe, depresja oraz wiele schorzeń psychosomatycznych.

Gdy pracowałem jako lekarz w Stanach Zjednoczonych, widywałem niekiedy sfrustrowane osoby, które od wielu lat bezskutecznie próbowały rozwiązać te same problemy zdrowotne. Choć wydawały tysiące dolarów i zasięgały porady u niezliczonych specjalistów, wiele z nich nie było w stanie dotrzeć do źródła swoich dolegliwości. Zachodnie podejście medyczne zbyt często nie jest w stanie zająć się emocjonalnymi i duchowymi wymiarami tych przewlekłych chorób i podobnych do nich zaburzeń, postrzegając je wyłącznie na poziomie fizycznym. Szamańska medycyna roślinna leczy dzięki temu, że pozwala pacjentowi wniknąć głębiej w wymiary emocjonalne i duchowe; podobnie jak inne formy duchowego uzdrawiania, działa poprzez wywoływanie zmian w naszej świadomości. Jak zasugerował pisarz Stephen Buhner, za jej sprawą umysł się otwiera i wykracza poza iluzoryczne granice swojego obecnego programu operacyjnego1. Umysł otwiera się na serce i na energie, które zakłócają nasz stan emocjonalny.

Tradycyjne filozofie medyczne takie jak szamanizm mówią o istnieniu „ciała emocjonalnego”, za którego pośrednictwem doświadczamy emocji i odczuć. Współczesna nauka również je dostrzegła i obecnie jest w stanie opisać jego anatomię: skomplikowaną sieć łączącą naszą psychologię, nasz układ nerwowy, nasz układ hormonalny i nasz układ immunologiczny. Emocjonalne traumy i „rany duchowe” uszkadzają tę sieć, narażając na szwank nasze zdrowie.

Szamani od dawna wiedzą, że kiedy ciało emocjonalne jest chore, ciało fizyczne nie może wyzdrowieć. Szamańska medycyna roślinna oferuje nam dostęp do mistycznych wymiarów duchowych, w których jesteśmy w stanie znaleźć i wyleczyć te głębsze rany i zrzucić z siebie ciężar emocjonalny. W rezultacie odzyskujemy dobrostan emocjonalny, a wraz z nim naszą wrodzoną zdolność do uzdrawiania umysłu i ciała.

Po pięciu latach pracy z Ricardem ukończyłem swoje wstępne szkolenie szamańskie i stałem się początkującym ayahuasquero, co oznacza, że obecnie mogę prowadzić własne ceremonie ayahuascowe i leczyć za pomocą szamańskich pieśni. Swoją pracę i praktykę w ośrodku Nihue Rao kontynuowałem aż do końca 2016 roku. Gdy piszę te słowa, mam już za sobą terminowanie i przygotowuję się do nowych przedsięwzięć, ale przez cały czas czuję się mocno związany z amazońską społecznością.

Podobnie jak ma to miejsce w przypadku każdego kursu medycznego, po szamańskim szkoleniu trzeba zdobyć jeszcze wiele dodatkowej wiedzy i wiele dodatkowych umiejętności. Niewątpliwie wciąż się uczę, ale jednocześnie mam poczucie, że nadszedł czas, abym podzielił się swoimi przemyśleniami.

Jeśli chcemy trwale uwolnić się od przewlekłych chorób związanych z zaburzeniami ciała emocjonalnego, musimy zająć się potrzebami serca i duszy. Zauważyłem, że jednym z najskuteczniejszych sposobów na osiągnięcie tego celu jest ceremonia ayahuascowa w kontekście oferowanym przez odpowiedzialne praktykowanie tradycyjnej amazońskiej medycyny roślinnej.

Uniwersytet przy rzece na nowo wprowadził mnie w sztukę medycyny, ukazał mi wartość duchowego uzdrowienia i rozbudził we mnie dodatkowy rodzaj powołania. Chcę pomóc w budowaniu mostu pomiędzy światami współczesnej nauki medycznej a mistycznymi wymiarami tradycyjnego szamanizmu.

Opiszę w tej książce moje własne zagadkowe doświadczenia z szamanizmem i podzielę się opowieściami o niezwykłych duchowych uzdrowieniach. Jako lekarz będę próbował wzbogacać te tajemnicze osobiste historie o wyniki współczesnych badań medycznych, odnosząc się do istotnych odkryć w takich dziedzinach jak medycyna psychodeliczna, holistyczna medycyna umysłu–ciała czy epigenetyka w nadziei na ukazanie szerszego paradygmatu medycznego.

Niniejsza książka jest opowieścią (czy też raczej zbiorem opowieści) o tym, czego przez cały czas uczy nas magia natury. Jeśli zechcecie wyruszyć razem ze mną w podróż do Amazonii, wyjaśnię wam, co mam na myśli.

1 S. Buhner, Plant Intelligence and the Imaginal Realm, Bear & Company, Rochester, Vermont 2014.

Rozdział 2

Roślina mówi„Jeśli ty pomożesz mi, ja pomogę tobie”

Rozpoznanie wrodzonej duchowej esencji przyrody stanowi podstawę światopoglądu rdzennych ludów, podobnie jak było to w przypadku naszych przodków w społeczeństwach przedprzemysłowych.

dr Ralph Metzner, Ayahuasca: święte pnącze duchów

Keyvan i ja rozpoczęliśmy nasze szkolenie od podróży lotniczej do Iquitos w Peru. Szczerze mówiąc, bałem się wypić ayahuascę, ponieważ słyszałem, że wywoływane przez nią doświadczenia mogą być niezwykle intensywne. Keyvan powiedział mi, żebym się nie martwił. Miała to być jego druga sesja z ayahuascą i zapewnił mnie, że wszystko będzie w porządku i że la Madre Ayahuasca będzie dla mnie kimś w rodzaju bliskiej przyjaciółki i przewodniczki duchowej.

Keyvan i ja po raz pierwszy spotkaliśmy się podczas zajęć terenowych z biologii na studiach. Ten Amerykanin o perskich korzeniach przeprowadził się w dzieciństwie z Iranu do Los Angeles, a wiele osób nazywa go Kave. Ukończył studia rok przede mną i przez jakiś czas nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Dopiero później dowiedziałem się o tym, że odbył wówczas kilka dalekich podróży, przemierzając między innymi Amerykę Południową w stylu Che Guevary. Krążył po Brazylii, Urugwaju, Argentynie i Boliwii, aż w końcu trafił do miasta Iquitos w Peru i właśnie tam pod koniec lat 90. ubiegłego wieku po raz pierwszy zetknął się z la madrecita Ayahuascą, czyli Matką Ayahuascą, którą określa się również mianem „pnącza duchów”.

Spotkałem go ponownie w 2003 roku podczas szkolenia w ramach programu z medycyny rodzinnej na UCLA w Los Angeles, na który zapisałem się po zakończeniu rocznej praktyki zawodowej w moim rodzinnym stanie Arizona. Postanowiliśmy, że po stażu specjalistycznym wyruszymy w naszą wspólną podróż do Peru i odbędziemy dodatkowe szkolenie na uniwersytecie przy rzece.

Keyvan zamierzał spłynąć łodzią w dół Amazonki z Iquitos aż do północnego wybrzeża Brazylii, aby w ten sposób domknąć ostatni etap swojego objazdu po Ameryce Południowej. Ja również pragnąłem udać się do Iquitos. Po moich transformacyjnych doświadczeniach z pejotlem w Arizonie bardzo chciałem spróbować ayahuaski w Ameryce Południowej. Miałem już za sobą lekturę takich książek jak Kosmiczna spirala autorstwa Jeremy’ego Narby’ego czy DMT: molekuła duszy Ricka Strassmana i wiedziałem, że ayahuasca jest używana do ceremonialnego uzdrawiania w amazońskim lesie deszczowym i że może wywoływać poruszające wizje, które czasami są w stanie zmienić ludzkie życie. Już od jakiegoś czasu po głowie krążyły mi myśli o ayahuasce, a dokładnie o tym, czego może mnie ona nauczyć i jak może mi pomóc na poziomie osobistym. W końcu mogłem doświadczyć wywoływanych przez nią efektów na własnej skórze.

Kiedy ludzie Zachodu mówią o ayahuasce, mają na myśli wywar przygotowywany z pnącza nazywanego ayahuascą (Banisteriopsis caapi) i innych potężnych roślin psychotropowych, które występują naturalnie w dorzeczu Amazonki. Sama w sobie nie indukuje doświadczenia psychodelicznego, ale kiedy połączy się ją z innymi roślinami, jest w stanie wywoływać poruszające wizje. W tradycji amazońskiego ludu Shipibo (właśnie w tę tradycję zostałem później wtajemniczony) uważa się ją za uzdrawiającego ducha natury, do którego można uzyskać dostęp poprzez wypicie wywaru w trakcie świętego rytuału. Uczestnicy ceremonii ayahuascowych często mają poczucie, że łączą się z duchową inteligencją, która wykracza poza granice naszego zwykłego pojmowania. Często opowiadają o nawiązaniu kontaktu z jakąś formą roślinnej świadomości i nazywają ją la Madre Ayahuasca, czyli Matką Ayahuascą. W tej tradycji ayahuascę postrzega się jako istotę kobiecą: jako leśnego ducha Matki Natury. Uważa się również, że za jej sprawą możemy dotrzeć do uzdrawiającej mocy innych roślinnych duchów.

Samo słowo ayahuasca pochodzi z języka Quechua. Aya oznacza śmierć lub ducha, a huasca oznacza pnącze, co w połączeniu daje „pnącze ducha”. Poszczególne rdzenne kultury z rozległego regionu amazońskiego używają jednak wielu różnych nazw na określenie tego tradycyjnego lekarstwa (yagé, hoasca, caapi etc.).

Ayahuasca staje się coraz bardziej popularna jako narzędzie duchowe i coraz większa liczba ludzi zjeżdża się do amazońskiego lasu deszczowego z całego świata w poszukiwaniu doświadczeń z la medicina, uczestnicząc w czymś, co jest nazywane „turystyką auahuascową”. Podobnie jak Keyvan i ja, udają się do miejsc takich jak Iquitos w Peru, poszukując niezwykłych przeżyć pod okiem amazońskich szamanów: ayahuasqueros i ayahuascqeras. W trakcie naszego lotu z Limy do Iquitos na pokładzie samolotu znajdowało się wielu innych gringos i podejrzewam, że niektórzy z nich również planowali wypić ayahuascę. Inni prawdopodobnie po prostu udali się w podróż do amazońskiego lasu deszczowego, aby podziwiać jego niesłychane piękno.

Iquitos jest portowym miastem położonym na brzegu Amazonki i otoczonym dżunglą. Z resztą Peru nie łączą go żadne drogi, więc można do niego dotrzeć wyłącznie trasą powietrzną albo rzeką. Gdy leci się tam samolotem, przez okno widać mętną i brązową Amazonkę wijącą się przez ocean szmaragdowozielonego lasu, który ciągnie się jak okiem sięgnąć. Iquitos znajduje się w głębi dżungli. Kiedy ląduje się na małym lotnisku i wysiada z samolotu, natychmiast czuje się ciepłe i duszne powietrze lasu deszczowego. W dniu naszego przybycia było tam niezbyt gorąco i trochę pochmurnie, ale nie padał deszcz.

Po odebraniu bagaży wyszliśmy do strefy „transportu naziemnego”, gdzie zgodnie z umową czekał już na nas kierowca taksówki motocyklowej Marco Antonio, który miał przewieźć nas z lotniska do centrum uzdrawiania z użyciem ayahuaski. Znalazł nas pośród zgiełku i gwaru natrętnych taxistas. Taksówka motocyklowa stanowi połączenie motoru i rykszy (można ją uznać za kuzyna azjatyckiego pojazdu o nazwie tuk-tuk) i jest głównym środkiem transportu w ruchliwym mieście Iquitos. Antonio jest autochtonem, ale mówi trochę po angielsku i od wielu lat zabiera pasajeros („pasażerów” w podróży, czyli uczestników rytuałów z użyciem ayahuaski) do ośrodków ayahuascowych. Współpracuje między innymi z centrum Nihue Rao i rozumie problemy ludzi z Zachodu jak bratnia dusza. Zawsze nosi bandanę na głowie i jeździ jak szaleniec; tamtego dnia nie było inaczej.

Poinformowaliśmy go o tym, że musimy szybko dotrzeć do ośrodka, ale zapewnił nas, że mamy wystarczająco dużo czasu, żeby przejechać przez miasto i rzucić na nie okiem. Populacja Iquitos liczy kilkaset tysięcy, a jego ulice są zdezorganizowane i chaotyczne. Dla obcokrajowców jest to nieco przytłaczające, ale miejscowi traktują jeżdżenie po Iquitos jako świetną zabawę. Marco Antonio przewiózł nas przez sam środek targowiska Belén, torując sobie drogę na zatłoczonych alejkach za pomocą klaksonu. Mijaliśmy niezliczone stoiska, na których sprzedawano dosłownie wszystko, począwszy od plastikowych pudełek kuchennych, a skończywszy na mięsie dzikich zwierząt.

Następnie ruszyliśmy w kierunku celu naszej podróży, czyli centrum uzdrawiania w tradycji ludu Shipibo. Kiedy opuszcza się miasto, pojawia się otwarta przestrzeń, powietrze staje się czystsze i wjeżdża się do mojej ulubionej części Iquitos: do dżungli. Po przejechaniu mniej więcej czternastu kilometrów główną szosą w kierunku Nauta skręciliśmy w drogę gruntową prowadzącą na północ w głąb lasu.

Wokół nas nie było już zbyt wielu ludzi, a po mniej więcej kilometrze piaszczystego terenu zatrzymaliśmy się przed strzeżonym wjazdem do centrum uzdrawiania i portiernią. Strażnicy otworzyli bramę i zasygnalizowali Marcowi Antoniowi, że może przejechać przez niestabilny drewniany most, który wyglądał jak żywcem wyjęty z filmów o Indianie Jonesie. Po szalonej przejażdżce pełnej wybojów i wybuchów nerwowego śmiechu udało nam się dotrzeć do ośrodka.

Na miejscu zobaczyliśmy duży ogrodzony teren porośnięty dżunglą, a na nim solidne drewniane budynki wzniesione wokół wielkiej ceremonialnej przestrzeni nazywanej maloką. W języku Shipibo mówi się na nią Rao Shobo, czyli dom uzdrawiania.

Na posesji znajdowały się prysznice i toalety, a nawet basen. Wśród drzew stały chaty kryte strzechą, a za nimi znajdowały się liczne ścieżki prowadzące w dzicz.

Udaliśmy się do przydzielonego nam pokoju gościnnego w casa grande – prostym dwukondygnacyjnym drewnianym budynku, w którym oprócz nas nocowało wielu innych gości. Pokoje były dość spartańskie, ale zabezpieczone przed komarami. Po ośrodku oprowadzała nas głównie jego kierowniczka, która była bardzo przyjazna i hojnie dzieliła się swoją wiedzą.

Przespacerowaliśmy się po terenie, wczuliśmy się w otoczenie i poznaliśmy pozostałych pasajeros. Spotkaliśmy również autochtona o imieniu Wilder, który gotował ayahuascę nad ogniem. Na głowie miał czapkę z emblematem drużyny koszykarskiej Phoenix Suns, więc powiedziałem, że pochodzę z Phoenix, a on się uśmiechnął. Dla niego była to po prostu czapka.

Bardzo chciałem się dowiedzieć, w jaki sposób przyrządza ayahuascę. Na terenie Peru wywar ten zazwyczaj przygotowuje się poprzez gotowanie rozdrobnionych łodyg zdrewniałego pnącza Banisteriopsis caapi wraz z liśćmi krzewu o nazwie chacruna (Psychotria viridis), które zawierają dużo tryptamin. Chacruna jest bogata w dimetylotryptaminę (DMT) – potężny halucynogen odpowiedzialny za wywoływanie wizji ayahuascowych. Istnieje jednak również wiele innych sposobów przyrządzania ayahuaski, które czasem wiążą się z wykorzystaniem innych źródeł tryptamin i/lub dodaniem innych roślin.

Tamtego dnia rozpoczęliśmy nasze przygotowania poprzez przestawienie się na tradycyjną dietę Shipibo nazywaną również dietą wegetalistów. Diety wegetalistów mogą znacząco różnić się między sobą w zależności od szamanów, którzy je zalecają. Opiekunowie z ośrodka kazali nam zacząć od przyjmowania roślinnego środka wymiotnego, a dokładnie wodnistego wywaru sporządzonego z azucena (Liliam spp) i ojé (Ficus insipida). Płyn działał dokładnie tak, jak miał działać. Powiedziano nam, że wymioty wywołane przez rośliny nas oczyszczą i przygotują nasze żołądki na przyjęcie ayahuaski. Ograniczę się tutaj jedynie do stwierdzenia, że spełniły swoją funkcję.

Następnie rozpoczęła się nasza la dieta: żadnej soli, żadnego cukru, żadnego czerwonego mięsa, żadnego nabiału, żadnych tłustych artykułów spożywczych, żadnych pikantnych przypraw, żadnego alkoholu ani innych używek i żadnego seksu. Musieliśmy przestrzegać tych zasad przez cały pięciodniowy pobyt w ośrodku. Nasze posiłki składały się głównie z ryb i plantanów, a także kilku innych mdłych pokarmów bogatych w skrobię. Członkowie ludu Shipibo wierzą, że ta oczyszczająca dieta ma kluczowe znaczenie dla głębszego uzdrawiania z użyciem roślin i pozwala zbudować mocniejsze połączenie z roślinnymi nauczycielami. Tradycja głosi, że rośliny same zażądały przestrzegania tych restrykcji żywieniowych i zakomunikowały je szamanom za pośrednictwem snów i ayahuascowych wizji.

Następnego dnia wieczorem wzięliśmy udział w naszej pierwszej ceremonii. Pamiętam ją bardzo wyraźnie. Gdy wszedłem do słabo oświetlonej maloki i zająłem miejsce na wolnej macie, byłem niespokojny i przestraszony. W tym przypadku maloka była wielkim okrągłym budynkiem otoczonym dżunglą, mogącym pomieścić mniej więcej dwadzieścia pięć osób. Gdy podniosłem wzrok, mogłem podziwiać w świetle świec jego tradycyjną amazońską architekturę. Naturalne drewniane belki tworzyły wysoki stożkowy sufit, który był dodatkowo podparty wielkim filarem stojącym na środku. Czułem się trochę tak, jakbym przebywał w przestronnej katedrze z dachem krytym strzechą. Siedzieliśmy na klepisku przykrytym wytwornymi matami utkanymi z jakiegoś naturalnego włókna i przypominającymi skórę węża; były gładkie, delikatne i misterne. Na samym środku pozostawiono jednak kawałek odkrytej ziemi. W rozległej przestrzeni nad naszymi głowami było mnóstwo miejsca na wzlatujące myśli i wizje.

Było trochę po ósmej wieczorem. W blasku świec patrzyłem na szamana, który przywoływał do siebie kolejne osoby, a one siadały przed nim i dostawały od niego ayahuascę. Każde z nas otrzymało dawkę wywaru: mały kubeczek gęstego płynu, na który przewód pokarmowy zareagował mało entuzjastycznie. Swoją pierwszą porcję na szczęście przełknąłem bez większych problemów i dopiero podczas spożywania kolejnych zdałem sobie sprawę, że nie zawsze jest to łatwe.

Wróciłem na swoje miejsce z osobliwym smakiem gęstego leśnego płynu utrzymującym się w ustach. W oczekiwaniu na pierwsze efekty rozsiadłem się na swojej cienkiej macie i zapaliłem papierosa skręconego z czarnego amazońskiego tytoniu o nazwie mapacho (Nicotiana rustica). Wcześniej moi nowi znajomi z centrum uzdrawiania powiedzieli, że roślina ta pomoże mi pozbyć się nieprzyjemnego smaku z ust. Faktycznie pomagała, więc siedziałem oparty o solidną ścianę tego świętego budynku i delikatnie ssałem końcówkę papierosa z mapacho, ale zgodnie z zaleceniem nie zaciągałem się dymem.

Kiedy już wszyscy goście otrzymali swoją porcję, szamani również spożyli ayahuascę, próbując delektować się tym drogocennym wywarem. Przed wypiciem śpiewali w kierunku kubeczka specjalne pieśni, które składały się głównie ze świszczących szeptów i rytmicznych zaklęć. W języku hiszpańskim procedurę tę nazywa się soplando la ayahuasca, czyli „wdmuchiwaniem” pieśni w wywar w celu napełnienia go intencjami dotyczącymi ceremonialnego uzdrowienia. Te soplos są skromną wersją icaros – mistycznych uzdrawiających pieśni szamanów ayahuascowych.

Według ludu Shipibo icaros są przekazywane szamanom przez rośliny. Każdy ayahuasquero dysponuje swoimi własnymi pieśniami, które poznał podczas diety z użyciem roślinnych nauczycieli, czyli roślin, które nas nauczają i prowadzą nas na poziomie duchowym. Rośliny kierują melodią, a szaman śpiewa słowa w języku Shipibo, żeby zająć się tym, co pojawia się w wizjach. Gdy w późniejszych godzinach nocy znajdowaliśmy się pod wpływem ayahuaski, ayahuasqueros śpiewali swoje icaros pełnym głosem, czy też raczej duchy roślin śpiewały za pośrednictwem głosów szamańskich uzdrowicieli z mistyczną intonacją i wibracją. Te icaros pokierowały naszymi podróżami i sprawiły, że udaliśmy się do świata ayahuaski i wywoływanych przez nią wizji.

Tamtej nocy w ceremonii uczestniczyło mniej więcej dwunastu obcokrajowców – zarówno mężczyźni, jak i kobiety – otoczonych przez tętniący życiem las deszczowy pogrążony w nocnym mroku. Gdzieś w oddali strażnicy wyłączyli prąd, a hałaśliwy agregat zadudnił, zaterkotał i zamruczał, po czym zgasł.

Znajdowaliśmy się w dżungli: la selva. Gdy jeden z szamanów zdmuchnął ostatnią płonącą świecę, spowiła nas kompletna ciemność, a powietrze zaczęła wypełniać strzegąca leśnej nocy pieśń złożona z ćwierkania, bzyczenia, krakania i pogwizdywania. Moje oczy uległy mrokowi, a ja obserwowałem swój umysł i ciało w poszukiwaniu oznak la mareación, czyli efektów wywoływanych przez ayahuascę (w języku hiszpańskim słowo marear oznacza powodowanie dyskomfortu, nudności, zawrotów głowy albo dezorientacji). Po mniej więcej trzydziestu minutach zacząłem odczuwać fale energii przepływające przez moje ciało i wydobywające się z głowy. Naszło mnie wrażenie, że moja głowa i klatka piersiowa się rozszerzają, a moje pole widzenia uległo zniekształceniom. Mój oddech wydawał się spowalniać. Moje myśli zmieniały się w odczucia, które pulsowały i przelatywały przez moje wnętrzności, po czym wylatywały poza ciało. Niedługo później przytłoczyła mnie dziwna ciężkość i postanowiłem się położyć.

W pewnym momencie zobaczyłem kolory rozświetlające ciemność. Kiedy drzwi percepcji zaczęły się otwierać i ukazywać dziwniejszy wymiar, szamani przerwali mroczną ciszę swoją pieśnią; początkowo śpiewali cicho, a później pełniejszym głosem. Gdy głosy dwóch albo trzech z nich się połączyły, ceremonia przybrała na intensywności. Nigdy nie słyszałem czegoś takiego jak ten śpiew, którego siła oddziaływania niewątpliwie zwiększyła się za sprawą ayahuaski. Pieśni i ich wibracje wydawały się chwytać wizyjne energie, które następnie wpływały do mojego wnętrza i przez nie przelatywały. Usłyszałem, że ktoś zwymiotował, ale nie przeszkadzało mi to.

Icaros wypełniły malokę i zlały się rytmicznie z dźwiękami leśnej nocy. Wypełniły również moje zmysły. Poczułem się tak, jakbym łączył się z nowym wymiarem świadomości – z roślinnym światem, który wydawał się obcy, a zarazem znajomy.

Szamani kontynuowali swoje rytmiczne, mistyczne, nieziemskie i niezwykle piękne pieśni, a ja wnikałem coraz głębiej w swoje wnętrze i widziałem coraz dziwniejsze rzeczy. Miałem wrażenie, że ich icaros pulsują w samym środku mojej duszy, wywołujące we mnie wizje złożone z geometrycznych wzorów i leśnych krajobrazów, przypominające intensywne sny. Gdy patrzyłem na te wszystkie obrazy, nie czułem się odurzony. Mój umysł był klarowny. Wiedziałem, że leżę w maloce i znajduję się pod wpływem ayahuaski… a jednocześnie… było dla mnie jasne, że odwiedziła mnie istota duchowa.

Słyszałem odbijające się echem dźwięki i widziałem stroboskopowe zniekształcenia wizualne. Wśród gwałtownie zmieniających się wizji przedstawiających dżunglę, fantasmagoryczne nietoperze i warczące twarze pojawił się przede mną kobiecy duch i przywitał się ze mną. Istota była straszna, a zarazem piękna; przyjazna, a zarazem uwodzicielska; urocza, a zarazem surowa. Jej twarz szybko się zmieniała, przybierając przeróżne miny, które były jednocześnie przerażające, miłujące, inspirujące i seksowne. Jej włosy i ciało składały się z energicznie falujących pnączy i były pokryte liśćmi o zielonych i pomarańczowych odcieniach. Otaczało ją tańczące światło.

Byłem całkowicie zahipnotyzowany jej widokiem. Wyciągnęła dłoń w moją stronę i zachęciła mnie do tego, żebym zbliżył się do niej. Wiedziała, że czuję się trochę samotny, więc zaczęła ze mną flirtować, po czym wciągnęła mnie do snu i zabrała mnie ze sobą w podróż. Opuściliśmy malokę, a następnie opuściliśmy noc. Istota łagodnie zaprowadziła mnie na brzeg jeziora, po czym ruszyliśmy przed siebie po skąpanej w słońcu plaży. W niektórych chwilach przechodziliśmy przez półprzezroczystą mgłę; kiedy indziej byliśmy oświetleni od dołu. Roztaczający się wokół nas krajobraz był niezwykle jasny, promienie słoneczne odbijały się od tafli wody, zewsząd otaczała nas bujna zieleń lasu, a błękitne niebo nad naszymi głowami było niezwykle piękne. Znaleźliśmy spokojne miejsce i położyliśmy się na piaszczystej ziemi porośniętej trawą. Spędziłem ze spotkaną istotą całe popołudnie, leżąc wraz z nią przy plaży i ciesząc się jej uroczym towarzystwem.

Doskonale wiedziałem, kim ona jest. Była to la Madre Ayahuasca. Nie mogłem mieć co do tego pewności, ale mimo to byłem o tym przekonany. Słyszałem o niej przed przyjazdem do Amazonii – była duchem przyrody, duchem roślin, żywą esencją ziemi i świętego światła. Wciągnęła mnie do magicznego wymiaru, który był dla mnie niezwykle realny i wydawał się stanowić przedłużenie mojej świadomości.

Gdy nasze wspólne nieziemsko przyjemne popołudnie w miejscu poza czasem dobiegło końca, zaprowadziła mnie z powrotem w noc, a następnie na moją matę w maloce. Spojrzała na mnie po raz ostatni w przenikliwy sposób, po czym powiedziała na pożegnanie: „Jeżeli ty pomożesz mi, ja pomogę tobie”. Czułem się tak, jakby wdmuchnęła te słowa prosto w moją świadomość, gdzie odbiły się echem, zapadając mi głęboko w pamięć.

Jeżeli ty pomożesz mi, ja pomogę tobie.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

Rozdział 3

Zraniony uzdrowiciel

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 4

Droga pejotlowa

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 5

Umysł, odczuwanie i wiara

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 6

Tukuymanta

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 7

Odpowiedzialna praktyka

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 8

Leczenie PTSD na pokładzie Statku Kosmicznego Ziemia

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 9

Ciało emocjonalne

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 10

Początki ośrodka Nihue Rao Centro Espiritual

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 11

Efekt placebo i niewytłumaczalny przewlekły kaszel

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 12

Uzdrawianie ukrytej traumy

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 13

Ayahuasca, TAMR i uzdrawianie limbiczne

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 14

Czym jest miłość?

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 15

Wchodzenie głębiej w dietę i odkrywanie własnej pieśni

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 16

Leczenie łuszczycy na poziomie duchowym

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 17

Uzdrawianie krzywd w ośrodku leczenia uzależnień

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 18

Roślinna ochrona i znajdowanie nowej pieśni

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 19

Migrenowe bóle głowy u Lisy i czarny smok

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 20

Epigenetyka, odziedziczone napięcia i wyzwolenie poprzez uzdrawianie duchowe

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 21

Potężniejsze wizje za sprawą dalszej inicjacji

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 22

Choroba Leśniowskiego-Crohna u Nathana:mistyczne reprogramowanie i leczenie złamanego serca

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 23

Stany lękowe u Adama i uspokajająca moc współczucia

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Rozdział 24

Rola duchowego uzdrawiania we współczesnej opiece zdrowotnej

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Podziękowania

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Słowniczek

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

Indeks

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

O autorze

Rozdział dostępnay w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Fellowship of the River:

A Medical Doctor’s Exploration into Traditional Amazonian Plant Medicine

Redaktorki prowadzące: Ewelina Kapelewska, Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Anna Brzezińska

Korekta: Beata Wójcik

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Ilustracje na okładce: © Elen Lane / Stock.Adobe.com

Copyright © 2017 Joseph Tafur

Foreword Copyright © 2017 Gabor Maté

Copyright © 2022 for the Polish edition by ILLUMINATIO

an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Maciej Lorenc, 2021

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2022

ISBN 978-83-67137-73-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik