Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odważ się żyć, czyli 13 000 km z Portugalii do Chin - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,00

Odważ się żyć, czyli 13 000 km z Portugalii do Chin - ebook

1 czerwca 2013 roku, Lizbona – Tomasz Kwiatkowski i Piotr Kuryło rozpoczynają podróż rowerową, która ma zakończyć się we Władywostoku. Po dwóch miesiącach w okolicach Bajkału partnerzy niespodziewanie rozdzielają się. Tomasz później tak skomentuje nagłe rozstanie: Człowiek ten jedzie dla pokoju, więc dlaczego miałby na mnie poczekać? Pokój na świecie jest ważniejszy. To wydarzenie rozpoczyna zupełnie nowy rozdział wyprawy. Przestaje ona być jedynie wyczynem sportowym, ukierunkowanym głównie na czas i liczbę przejechanych kilometrów. Pojawią się niezwykłe spotkania, refleksyjne rozmowy, a wraz z nimi prawdziwa przyjemność podróżowania. Zmienia się także cel – Chiny.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67139-55-7
Rozmiar pliku: 7,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dlaczego wybrałem się rowerem i dlaczego na taką wyprawę? Niejeden opisał już ten środek lokomocji, lecz w większości przypadków dywagacje miały czysto techniczny charakter. A emocje po wprawieniu w ruch jednośladu jak opisać? Kiedy człowiek uśmiecha się, możemy mniemać, że jest zadowolony albo szczęśliwy. Mam koleżankę, która obojętnie czy uczestniczy w wyścigu kolarskim, czy urządza sobie zwykłą przejażdżkę, cały czas się cieszy. Wszelako podczas jazdy rowerem, jak w każdym sporcie lub podczas intensywnego wysiłku fizycznego, jest coś jeszcze: świat cały się wyłącza, nie ma go, zapominamy o wszystkim, nie istnieje praca, nie istnieją problemy, kłopoty, jesteśmy zajęci wyłącznie tym, co daje nam szczęście, a kto nie chciałby być szczęśliwy?

Rower to ucieczka od rutyny. Każdy trening jest inny, sami decydujemy o każdym ruchu, o tym, co zrobić, jak rozpoznawać swoje możliwości czy słabości, oczywiście nie mam na myśli zmagań pod okiem trenera, skoro sami dla siebie jesteśmy trenerem. Pierwsze wypady rowerowe, jak pamiętam, odbywały się nad morze; z mojej miejscowości do najbliższej nadmorskiej wioski jest w jedną stronę 55 kilometrów. Każdego lata tradycyjnie jeździliśmy tam w kilka osób, co roku zbierała się grupka chętnych i ruszaliśmy z samego rana. Nasze rowery do lekkich ani bardzo dobrych nie należały, a i my zawodowymi kolarzami nie byliśmy, zatem wyprawy przebiegały bez szaleństw, każdy delektował się jazdą i piękną pogodą. Czasami wyprawialiśmy się częściej, a niekiedy tylko raz w roku. Dla mnie były to jednak ciężkie początki, strasznie męczące. Jazda dłuższa niż 100 kilometrów stawała się niesamowitym wyczynem. Ileż to razy opowiadało się potem o dniu, w którym przejechaliśmy 120 kilometrów, choć byłem wtedy tak zmęczony, iż siedząc nad jeziorem, myślałem, że już do domu o własnych siłach nie wrócę. I tak oto z czasem te dłuższe wyjazdy zapoczątkowały moje „wyprawy”, choć najczęściej urządzałem je samotnie, pokonując maksymalnie pięćdziesiąt, siedemdziesiąt kilometrów dziennie. Oczywiście potem się to zmieniło i nierzadko wybierałem się rowerem nad morze kilka razy w tygodniu.

Przekonałem się, że wcale nie trzeba jeździć dużo, to systematyczność pracuje na naszą wytrzymałość, i wtedy ilość kilometrów jest bez znaczenia, skoro czerpiemy radość z samej jazdy. Nie zawsze używałem licznika, a jeśli nawet go miałem, wcale na niego nie spoglądałem, ani nie dbałem o czas przejazdu. Nie twierdzę, że tak było zawsze, bo często ścigałem się z samym sobą i walczyłem o lepszy czas na niektórych odcinkach. Ale nie było to dla mnie aż tak ważne. Nie myślałem też kiedykolwiek o tym, by wziąć udział w jakimś wyścigu kolarskim, choć fanem kolarstwa jestem, od kiedy tylko pamiętam.

Rozmyślałem nieraz o jakiejś wyprawie, dlatego że lubię poznawać ludzi, rozmawiać z nimi, lubię obserwować zachowania innych, szukać w nich dobrych cech i wdrażać je w swoim życiu, lubię patrzeć, dotykać, próbować, zmieniać, ruszać się, nie stać w miejscu, być i działać bez obciążeń. To powoduje u mnie ciągłą myśl o wprawieniu w ruch maszyny zwanej „podróżą”. Zmieniający się wciąż krajobraz, coś nowego przed oczami i to wariactwo, żeby sięgać po nieosiągalne.

Przed tą potwornie długą wyprawą, o której będę tu pisał, odwiedziłem wiele krajów, ale taką ważniejszą była dla mnie na pewno podróż autostopem na Bałkany. Z Maćkiem Tumulcem zwiedzieliśmy wtedy Ukrainę, Rumunię, Czarnogórę, Serbię, Chorwację, Słowenię, Austrię i Czechy. Tamta podróż uświadomiła mi, że warto zwiedzać świat, a przynajmniej jego część, bo w krótkim czasie można przeżyć i doświadczyć o wiele więcej niż w codziennym życiu, które toczy się wokół pracy i domu. Chorwacja spodobała mi się tak bardzo, że musiałem tam jeszcze raz pojechać. Ten kraj jest dla mnie wyjątkowy. Tak, wiem, Chorwacja zabrzmi dla wielu pewnie banalnie, bo kojarzy się z turystami, ale ja mógłbym tam zamieszkać na stałe.

W końcu narodził się w mojej głowie pomysł podróżowania rowerem, pozwalający połączyć obie te pasje. Wprawdzie rower nie jest oryginalnym pomysłem, bo wielu ludzi praktykuje ten sposób poznawania świata, ale z pewnością służy naszemu zdrowiu, tak fizycznemu, jak i psychicznemu. A i w portfelu pozostaje więcej niż wtedy, gdybyśmy mieli jechać gdzieś autem czy lecieć samolotem. Zapraszam więc do złapania prawdziwego oddechu na rowerze!

I do lektury tej książeczki, traktującej o mojej wyprawie jednośladem z Lizbony do Władywostoku, wyprawie, która po drodze zmieni niespodziewanie swój kierunek.I.
WYKRĘCAMY 3000 KILOMETRÓW

Od Lizbony do Berlina

31 maja

Dzień przed wyprawą

Do Lizbony dotarliśmy z Polski bezpiecznie dzięki Patrykowi Kernerowi. Pokonanie autem 3 tysięcy kilometrów było męczące, więc w trakcie drogi zastanawiałem się, jak będzie wyglądała ta sama trasa z pozycji siodełka. Zza szyby samochodu wszystko prezentuje się inaczej, mijane drzewa nie pozostają w pamięci, a większość drogi wydaje się płaska. Ale to tylko złudzenie. Kiedy pedałujesz 20 km na godzinę, każde najmniejsze wzniesienie daje już wkrótce o sobie znać, każdy najechany kamień staje się problemem, każdy powiew wiatru w twarz denerwuje i hamuje jazdę. No i oczywiście do tego powracające wciąż pytanie, czy dam radę, czy nie za dużo sobie wyznaczyłem, przecież mogłem wybrać krótszą trasę, mogłem nie umawiać się na pokonywanie minimum 150 kilometrów dziennie.

Nie wiem, czy wytrzymam, i wciąż dręczy mnie denerwujące pytanie: czy nie zawiodę siebie i tych, co na mnie liczą. Gigantyczna ilość godzin poświęconych treningom rowerowym i ogrom czasu spędzonego na siłowni, czy to wszystko się teraz przyda? Staję oto przed ważnym egzaminem, w którym sam jestem swoim surowym egzaminatorem, ale też towarzyszy mi niesamowita radość i świadomość postawienia sobie celu, na który mało kto mógłby się zdecydować.

Już w Lizbonie otrzymywałem informacje, że widać, w którym miejscu jestem, więc dzięki funkcji GPS można będzie śledzić nas przez całą trasę. Nigdy nie byłem tak zmotywowany, a fakt, że ktoś na mnie liczy i patrzy na moją walkę z tysiącami kilometrów, dodaje mocy. Z wiarą w siebie i ze wsparciem życzliwych ludzi można śmiało spełniać marzenia, bo każdy potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, a więc świadomości, że nie jest się samemu w swej walce.

1 czerwca

Ruszamy w drogę

Wyjeżdżamy wraz z Piotrem spod niewielkiego pomnika Gandhiego. Pierwsze metry podróży odbywamy na oczach pracowników polskiej ambasady w Lizbonie i członków miejscowej Polonii. Jest akurat Dzień Dziecka, więc ambasada zorganizowała zabawy i poczęstunek dla najmłodszych polonusów. Na dworze słonecznie, ale nie na tyle, żeby temperatura była męcząca, czego obawiałem się w Portugalii. O pogodzie będę zresztą wspominał często, bo jednak całe dnie spędzać przyjdzie na dworze. Nam i żegnającym nas rodakom wykwita na twarzach pożegnalny uśmiech, choć przyznam, że jest niezbyt szeroki, bo to dopiero początek długiej drogi i na razie nie ma się z czego cieszyć. Sytuacja wygląda więc trochę jak podczas teleturnieju „Familiada”, wszyscy machają do siebie rękoma i są lub udają szczęśliwych. Żegnający nas zresztą rozejdą się zaraz do swoich domów, a naszym domem będzie przez kilka miesięcy kawałek materiału nieprzemakalnego.

Przejazd przez Lizbonę ciągnie się jak pielgrzymka do Częstochowy, ale jest na co popatrzeć. Choćby na stare i urokliwe kamienice, po których widać już zmęczenie, albo na mosty, które nadają miastu ciekawy charakter, a mnie kojarzą się z przeświadczeniem, że zawsze można znaleźć inną drogę do celu. Na wyjeździe z miasta dołącza do nas Maria, ale tylko na parę kilometrów. Dziewczyna codziennie dojeżdża do pracy w centrum rowerem z samych obrzeży Lizbony, gdzie mieszka, więc widać na jej twarzy miłość do roweru i przyjemność, jaką jej sprawia jazda. W ludziach, którzy robią to, co lubią, nie dostrzega się też oznak zmęczenia. Po dłuższej rozmowie daję Marii namiary na GPS-a. Przez Internet będzie mogła śledzić, gdzie się każdego dnia znajdujemy. Żegnamy się, a my dwaj jedziemy dalej.

Hej, dziewczyny, na rowery!

Dzień kończymy z wynikiem stu trzydziestu pięciu kilometrów. Wiele wzniesień powoduje, że tracimy czas na podjazdach, a w dodatku rower obciążony sakwami nie jest lekki, myślę, że z całym załadunkiem waży około pięćdziesięciu kilogramów. Mam ze sobą spory zapas wody, bo nie wiem jeszcze, jaka okaże się pogoda i ile będę jej potrzebował. Z dnia na dzień zacznę jednak te kilogramy w sakwach minimalizować.

Do Fatimy zostało dwadzieścia kilometrów, więc zrobimy jutro szybkie śniadanie i na drugi posiłek dotrzemy już na miejsce. Będzie tam na nas czekała Monika, która przebywa na wymianie studenckiej w Porto, a z rowerem też ma wiele wspólnego, bo wraz ze swym chłopakiem, Bartkiem, przejechali Islandię wzdłuż jej granic.

Monika, która również na rowerze pokonała kawał świata

2 czerwca

Fatima

Dzień zaczynamy od podjazdów i pędzimy do ciebie, Moniko, ile sił w nogach. Góry nam niestraszne, a i powiewające wiatry problemem wielkim nie są, no może troszeczkę, bo jednak spóźnimy się jakąś godzinkę. Musimy pogodzić się z faktem, że więcej czasu trzeba stracić na podjazdach, i na to nie ma rady. Niby to wiadomo, ale jeszcze ambicje nie do końca schowane w kieszeni, więc natura z człowiekiem wygrywa. Kiedy docieramy na miejsce, dowiadujemy się od Moniki, że planuje rowerem o wiele dłuższą wyprawę niż objazd Islandii, i jestem pewien, że jej i Bartkowi na pewno się to uda. Dziękujemy ci, Moniko, za spotkanie.

Teraz z Piotrem zostajemy już sami. Czas więc wreszcie, aby powiedzieć o nim słów kilka. Oczywiście Piotra Kuryły nie trzeba specjalnie przedstawiać, bo pewnie wielu z was słyszało o tym, jak Piotrek przebiegł kulę ziemską dookoła, co zajęło mu równy rok czasu, i za ten wyczyn został nagrodzony „Kolosem”. O „Kolosie” jeszcze wspomnę, ale chciałbym wyjaśnić, dlaczego właściwie z Piotrem jadę. Mój pierwotny zamysł był taki, aby przebyć tę samą trasę, którą on pokonał podczas swego biegu, czyli po prostu objechać cały glob. Napisałem do niego, że chciałbym się porwać na coś takiego i czy nie byłby chętny na to samo, tylko że na dwóch kółkach. Otrzymałem odpowiedź, że planuje następną wyprawę rowerem, ale nie chce jechać przez Stany Zjednoczone, lecz „jedynie” z Portugalii do Rosji, a dokładnie z Lizbony do Władywostoku.

Nie zastanawiałem się wtedy długo, co niekiedy nie jest wskazane, ale pomyślałem sobie, gdzie znajdę drugiego takiego wariata, który przejedzie podobną trasę. Co najwyżej, jakby mi się poszczęściło, to może ktoś zechciałby ze mną pojechać rowerem do... Karpacza, czyli kilka dni maksymalnie. Pomyślałem też, że Piotr to „dobra dusza”, jak to u niego na stronie internetowej napisano, a więc swój chłop, nie ma się czego obawiać. Pewne wątpliwości miałem tylko do swojej formy fizycznej. Albo inaczej: pewien jej byłem, ale zastanawiałem się, czy nie będzie między Piotrem i mną zbyt dużej różnicy, czy nie będę zostawał w tyle. Na szczęście okazało się, że różnicy nie ma żadnej, no i w górach szło mi bardzo dobrze, choć podjazdów bałem się najbardziej, szczególnie tych pod koniec dnia, kiedy w nogach ciążyło sto trzydzieści kilometrów, a przede mną wyrastał kilkukilometrowy podjazd i później zjazd.

Ale wracając do początku. Postanowiliśmy pojechać razem. Wcześniej Piotr liczył na to, że w drodze dołączać będą do niego inni. Ale chyba nie spodziewał się, że znajdzie się jeszcze ktoś, kto zabierze się z nim na całą drogę. Dla mnie to było też dobre rozwiązanie, bo nie chciałem wybierać się na taką wyprawę samotnie. Nie wiem do końca, czyj tak naprawdę był pomysł z tą trasą, ale nie ma to większego znaczenia. Miałem ochotę na ciekawą przygodę, na coś, co będę mógł długo wspominać.

Z Piotrem spotkaliśmy się przed wyjazdem dwa razy, żeby omówić plan trasy, a więc skąd wyruszymy, przez co pojedziemy, jaki odcinek drogi będziemy pokonywać codziennie, aby mniej więcej zmieścić się w stu dniach. Założyliśmy w końcu, że dzienne minimum to sto pięćdziesiąt kilometrów i każda niedziela wolna. Później okazało, że nic z tego nie wyszło, bo pokonywaliśmy więcej kilometrów i tylko jedna niedziela była wolna.

Pierwsze nasze spotkanie odbyło się w Kołobrzegu, podczas którego Piotr opowiadał o biegu dookoła świata, potem jeszcze raz spotkaliśmy się na festiwalu podróżniczym „Włóczykij” w Gryfinie. A może było na odwrót. Nasze rozmowy miały zwyczajnie techniczny charakter, dotyczyły w większości przebiegu trasy, a więc i tego, gdzie możemy nocować, przy czym zakładaliśmy, że będzie to zależało od przejechanego odcinka. Jedynie w Polsce mieliśmy wszystko dokładnie zaplanowane. Podczas tych narad Piotr wykazał, że jest dobrym i właściwym kompanem, aby z nim wyruszyć, a poza tym był dość znany, chociaż to nie robiło na mnie jakiegoś wrażenia. Owszem szacunek za wyczyn mu się należał, ale już nagrody w dziedzinie podróżowania uważam za zbędne, wywołują niepotrzebną konkurencję i czasami niezdrowe podejście do pewnych wyzwań, które już same w sobie są przecież najważniejsze, a na pewno istotniejsze niż kawałek czegoś metalowego czy drewnianego, co nazywane jest nagrodą.

Nocleg jak zwykle „na dziko”

I tak po wstępnych ustaleniach i poznaniu się znaleźliśmy się obaj w Portugalii. Dlaczego tam? – pytano mnie wielokrotnie jeszcze przed wyjazdem. Ano dlatego, że jest najdalej.

3 czerwca

Pożegnanie z Portugalią – krajem pierwszym

W Portugalii pięknych krajobrazów jest sporo, ale czegoś mi tu jednak brakuje; może gdybym był tu w innym celu i nie jechał tylko szosą, odebrałbym kraj inaczej. Czuję więc niedosyt, dlatego może jeszcze tu wrócę. Jeśli zaś chodzi o Portugalczyków, jestem pod wrażeniem ich uprzejmości, a zawsze miło być dobrze traktowanym i obdarzanym bezinteresownym uśmiechem. Mój kolega z pracy wyznaje prostą zasadę: jeśli ktoś jest dla ciebie miły, a ty masz akurat zły dzień, również staraj się być miły, niech twój zły humor nie psuje relacji z kimś drugim.

Spodziewałem się szybkiego przejazdu przez kraj „początku”, ale żal mi, że poznałem go tak przelotnie. A chciałbym lepiej, z nieco innej strony i na pewno wolniej, czyli dokładniej. Miałbym ochotę poszwendać się po uliczkach, po których chodzą ich mieszkańcy, pooglądać ten kraj z bliska, nie z głównej ulicy i z szosy, i nie na czas, jak biegacz, który po starcie przed oczami ma tylko metę i nie ogląda się na boki i dookoła siebie.

Jeszcze o samej Fatimie, czyli o mieście, gdzie znajduje się ośrodek pielgrzymkowy poświęcony Matce Bożej Fatimskiej, która objawiała się tam od 13 maja do 13 października 1917 roku. Przyjazd w to miejsce stał się dla mnie okazją do modlitwy i proszenia Matki Boskiej o zdrowie, o brak kontuzji i o powodzenie wyprawy. Przebywało tam w tym czasie bardzo wielu pielgrzymów z całego świata, bo jest to miejsce nadziei, miejsce, w którym Hiacynta, Łucja i Franciszek zostali obdarowani niezwykłą łaską. Dla nas było ono obowiązkowym przystankiem, następnym zaś, które sobie z góry założyliśmy, miało być Lourdes. A więc w drogę.

4 czerwca

Hiszpania

Cztery lub pięć to liczby najczęściej pojawiające się na liczniku, dlatego też od rana widziałem wciąż górę, do której dojechałem wieczorem. W Polsce mam możliwość pedałowania tylko po płaskich terenach, więc tutaj doceniam górskie widoki, choć kosztują mnie litry potu. Pytanie, czy warto? Każdy ma swoje góry do pokonania, czy te prawdziwe, czy też metaforyczne, wszystkie dostarczają nowych doświadczeń, więc uważam, że warto. Powolna wspinaczka, choć męcząca, pokazuje mi, jaki jestem słaby, ale i jaki uparty. Każdy mały, ale pokonany odcinek długiej trasy daje mi satysfakcję i wyobrażenie tego, czego mogę dokonać siłą własnych mięśni, nie naciskając na pedał gazu w aucie, lecz tylko na pedał roweru. Buduje to moją samoocenę, nie czuję się lepszy od kogoś, bo zawsze znajdzie się przecież ktoś doskonalszy, czuję się jednak lepszy niż byłem parę chwil wcześniej, czuję się lepszy niż parę dni temu. Wysiłek fizyczny daje mi uśmiech, jakiego nie mogę porównać z żadnym innym objawem radości, dlatego mozolnie wspinam się dalej, tak jak w życiu.

Czasami warto się powspinać dla tych kilku chwil beztroskiego zjazdu, czy to w dosłownym tutaj znaczeniu – z góry, czy w czerpaniu przyjemności z naszej pracy, którą wykonaliśmy.

Czy nie byłoby bezpieczniej bez samochodów? W gazecie, w rubryce wypadki, napisano by co najwyżej, że pieszy potrącił rowerzystę. Tak, wiem, nie wyobrażacie sobie życia bez szybkich samochodów, bo trzeba by chodzić pieszo albo pedałować na rowerze. Kiedy przed wyprawą opowiadałem, ile mam w planie przejechać kilometrów, wszyscy kierowcy chwytali się za głowę i mówili, że im by się nie chciało tyle jechać nawet najlepszym samochodem. Ale słowo „nie chciało” jest po prostu SŁABE!

Góra, dół, góra, dół ...

5 czerwca

Podróżowanie

Na zmianę słońce z deszczem. Nieważne, jaka pogoda, trzeba kręcić. Ale jest jeszcze świeży zapał do jazdy i pokonywania kilometrów. Muszę być teraz konsekwentny w działaniu i systematyczny, bez tego ciężko osiągnąć cel, tę moją górę. Tak jak Marek Kamiński miał swoje bieguny, tak i ja mam tu swoje wzniesienia. A jak potrafią wymęczyć, słowami nie ujmę w żaden sposób, ale i przyjemności, jaką czuję, wspinając się po nich, opisać w stanie nie jestem.

Podróżowanie – łatwo powiedzieć. Ale jak się do tego zabrać? Co najmniej raz w tygodniu słyszę od kogoś, gdzie by chętnie wyjechał, co by chciał zobaczyć, jak bardzo lubi podróżować, ile to dla niego znaczy i jakaż to ogromna pasja, ale NIE, nie da się – dopowiada. A to „nie” jest dla niego jak mur ze skały i nie można go obejść, choć tak bardzo by się chciało. Ale NIE, nie da rady, ten mur to praca, obowiązki, potrzeba wygody, bezpieczeństwa, samochodu, telewizora, nowej pralki, fajnych ciuchów itd. No chyba ten mur jest wyższy niż do nieba.

Nie mam recepty na to, jak ruszyć w drogę, bo jest to sprawa bardzo indywidualna, i czasami coś naprawdę trzyma nas w miejscu, ale w większości przypadków tylko się oszukujemy, że nie można. Oczywiście też tak narzekałem, nieraz komuś ucho męczyłem, bez winy nie jestem, ciężko mi było uświadomić sobie, że lepiej jest coś robić, niż o tym gadać. Moja przyjaciółka z Indii, Ammu, na pytanie, czym jest dla niej podróż, odparła, że życie jest podróżą, więc dlaczego nie podróżować w czasie podróży? Ammu chce wiedzieć więcej o innych, chce poznawać ludzi, którzy żyją w innych kulturach, inaczej jedzą, mają inne zasady i normy w życiu. Dla tej młodej dziewczyny z Indii ważne jest jeszcze odświeżanie samego siebie poprzez naukę czegoś nowego. Tak jak wgrywamy nowe, lepsze oprogramowanie do komputera, tak możemy przez podróże ulepszać siebie, swój umysł i swoje myśli.

Nawyk bycia w drodze – to takie ważne. Mimo zmęczenia jechać tak daleko, jak tylko się da, czuć, że się żyje, bo gdzie indziej to poczujemy z taką intensywnością? Będę to powtarzał jeszcze wiele razy, bo taka jest prawda.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: