Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nasza biedna wielmożna Pani! - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 października 2022
Ebook
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nasza biedna wielmożna Pani! - ebook

Lady Rose Summer to krnąbrna edwardiańska debiutantka. Jej zaręczyny z prywatnym detektywem, kapitanem Harrym Cathcartem, mają na celu powstrzymanie rodziców przed wysłaniem jej do Indii po męża. Ale krągła, uwodzicielska francuska Dolores Duval zatrudnia Harry'ego i jest wszędzie, gdzie on. Rose grozi Dolores, a następnego dnia znajdują ja klęczącą przy jej martwym ciele. Czy Harry Cathcar i Scotland Yard uwolnią Rose od zarzutu zabójstwa? Czarująca powieść ulubionej autorki Brytyjczyków (25 milionów sprzedanych na świecie książek, najczęściej wypożyczana w brytyjskich bibliotekach autorka) z wątkiem kryminalnym i edwardiańską Anglią w tle.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67217-45-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

M.C. Beaton pra­co­wała jako dzien­ni­karka dla „Fleet Street”. Jest autorką serii powie­ści o Aga­cie Raisin, Hami­shu Mac­be­cie oraz Edwar­dian Mur­der Mystery – wszyst­kie zostały wydane przez Con­sta­ble & Robin­son. Dzieli swój czas mię­dzy Paryż a Cot­swolds.

Wyrazy uzna­nia dla serii Edwar­dian Mur­der Mystery autor­stwa M.C. Beaton:

_Jeśli prze­ga­pi­łeś pierw­szą powieść z tej serii, się­gnij po nią natych­miast._ Sno­bizm i nieco prze­mocy _przed­sta­wia edwar­diań­ską boha­terkę lady Rose Sum­mer. Druga książka z jej pery­pe­tiami –_ Za wcze­śnie na śmierć _– jest jesz­cze bar­dziej bły­sko­tliwa i zabaw­niej­sza niż debiut_.

„The Globe & Mail”

_Fani serii o Aga­cie Raisin i Hami­shu Mac­be­cie powinni z entu­zja­zmem przy­jąć tę opo­wieść o ary­sto­kra­tach, przy­ję­ciach, służ­bie i mor­der­stwie._

„Publi­shers Weekly”

_Lekka, roman­tyczna igraszka uka­zu­jąca edwar­diań­ski sno­bizm, z alu­zjami do kata­stro_fal­nych zmian, jakie cze­kają wyż­sze sfery.

„Kir­kus Review”

_Fani zaga­dek roz­wią­zy­wa­nych przez Hami­sha Mac­be­tha i Aga­thę Raisin z rado­ścią przyjmą tę nową serię histo­rycz­nych kry­mi­na­łów._

„Booklist”

_Łączy histo­rię, romans i intrygę, czego efek­tem jest zachwy­ca­jąca, nastro­jowa zagadka._

„Midwest Book Review”ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

O cudowna i cna Dolo­res,

Nasza biedna wiel­można pani!

Alger­non Char­les Swin­burne

Aż do tego strasz­nego dnia w środku lutego lady Rose Sum­mer przy­się­głaby na cały stos Biblii, że nie należy do zazdro­snych kobiet.

Wraz ze swoją damą do towa­rzy­stwa Daisy Levine zostały odpo­wied­nio ubrane przez poko­jówkę do pracy: skromne twe­edowe spód­nice i żakiety, dłu­gie weł­niane płasz­cze oraz – nad czym Daisy ubo­le­wała – przy­gnę­bia­jąco pro­ste kape­lu­sze.

Fakt, że hra­bia i hra­bina Had­shire pozwo­lili córce iść do pracy, był wyni­kiem wielu dra­ma­tycz­nych scen. Rose była zarę­czona z pry­wat­nym detek­ty­wem, kapi­ta­nem Har­rym Cath­car­tem. Jego poprzed­nia sekre­tarka, zbyt­nio lubu­jąca się w ginie, prze­stała pić i wyje­chała do pracy misyj­nej na Bor­neo. Rose, która była bie­gła w ste­no­gra­fii i pisa­niu na maszy­nie, natych­miast zapro­po­no­wała, że ją zastąpi.

Rodzice lady Sum­mer nie wie­dzieli, że z Har­rym łączy ją dość oso­bliwy układ. Po nie­uda­nym sezo­nie zagro­zili, że wyślą ją do Indii, gdzie zwy­kło się odsy­łać debiu­tantki, które wciąż nie były po sło­wie. Prze­ra­żona Rose zwró­ciła się do Harry’ego o pomoc – wspól­nie usta­lili, że się jej oświad­czy.

Powo­dem, dla któ­rego rodzice Rose w końcu zaak­cep­to­wali decy­zję córki, było to, że młoda lady miała talent do pako­wa­nia się w kło­poty – pomimo mło­dego wieku prze­żyła już wiele nie­bez­piecz­nych sytu­acji. Harry pod­niósł argu­ment, że pod jego stałą ochroną będzie bez­piecz­niej­sza. Daisy bez waha­nia zapro­po­no­wała, że zosta­nie zastęp­czy­nią sekre­tarki, by strzec swej pani.

Dzień był zimny, wietrzny i ciemny. Lady Sum­mer i panna Levine weszły do agen­cji detek­ty­wi­stycz­nej Harry’ego na Buc­kin­gham Palace Road.

Daisy zapa­liła lampy gazowe, zgar­nęła popiół z kominka, w któ­rym uło­żyła stos z papieru, pod­pałki oraz węgla. Ogień szybko zaczął wesoło trza­skać.

Za matową szybą wewnętrz­nych drzwi zauwa­żyły cień, co ozna­czało, że Harry był już na miej­scu. Powie­siły płasz­cze, zdjęły kape­lu­sze i usia­dły przy swo­ich biur­kach.

Harry wysta­wił głowę zza drzwi.

– Mam do podyk­to­wa­nia kilka listów, panno Sum­mer. Pro­szę wziąć ze sobą notes – uzgod­nili mię­dzy sobą, że w pracy nie będzie zwra­cał się do Rose zgod­nie z jej tytu­łem. – Panno Levine, na swoim biurku znaj­dzie pani różne rachunki, które wyma­gają wysła­nia.

Rose usia­dła sztywno naprze­ciwko Harry’ego, mając przy­go­to­wany zeszyt. Harry rzu­cił jej pełne iry­ta­cji spoj­rze­nie. Nawet pomimo pro­stoty stroju oraz fry­zury Rose roz­pra­szała go swym pięk­nem. Miała duże, nie­bie­skie oczy i nie­ska­zi­telną cerę. Czę­sto prze­kli­nał w myślach te prze­dziwne zarę­czyny i zasta­na­wiał się nad ich zerwa­niem, ale jed­no­cze­śnie nie mógł znieść choćby myśli o Rose z kim­kol­wiek innym.

Harry był wyso­kim męż­czy­zną o gęstych, czar­nych wło­sach, lekko siwie­ją­cych przy skro­niach. Miał przy­stojną twarz o ostrych rysach, a jego cięż­kie powieki skry­wały czarne oczy.

Rose wydała z sie­bie lek­kie chrząk­nię­cie. Zasta­na­wiała się, dla­czego nie zaczął dyk­to­wać. Harry otrzą­snął się z natręt­nych myśli i prze­szedł do swo­ich zawo­do­wych obo­wiąz­ków, pod­czas gdy Rose szybko pisała ołów­kiem w note­sie ste­no­gra­ficz­nym.

Harry już pra­wie skoń­czył dyk­to­wać, kiedy Rose usły­szała otwie­ra­jące się drzwi zewnętrzne. Po chwili weszła Daisy i oznaj­miła:

– Pewna dama pra­gnie się z panem widzieć. Panna Dolo­res Duval – wrę­czyła Harry’emu mały bilet wizy­towy.

– Na tym na razie skoń­czymy, panno Sum­mer – powie­dział Harry. – Pro­szę ją wpro­wa­dzić, panno Levine.

Naj­pierw do gabi­netu wle­ciała sub­telna woń, a zaraz za nią poja­wiła się Dolo­res. Rose aż zamru­gała na jej widok, gdy przy­była dama wkro­czyła do gabi­netu. Dolo­res miała syl­wetkę o ape­tycz­nie zaokrą­glo­nych kształ­tach. Odziana była w błę­kitną suk­nię z aksa­mitu. Poły jej płasz­cza z soboli były roz­pięte. Suk­nia miała głę­boki dekolt, tak by eks­po­no­wać wspa­niałe i oka­załe blade piersi. Na zło­ci­stych wło­sach spo­czy­wał zalotny trój­gra­nia­sty kape­lusz, któ­rego czu­bek do połowy opla­tało stru­sie pióro. Zawa­diacko.

Rose zosta­wiła Harry’ego sam na sam z Dolo­res i usia­dła za swoim biur­kiem.

– Nie wie­dzia­łam, że kapi­tan pra­cuje rów­nież dla _demi-monde_¹ – syk­nęła Daisy. – Na taką mi wygląda.

– Może jest aktorką? – zasu­ge­ro­wała Rose.

– Taka z niej aktorka, jak ze mnie pie­ruń­ski kuń­ski zad.

– Daisy! Cóż to za język?! – Daisy czę­sto zapo­mi­nała się w towa­rzy­stwie, zdra­dza­jąc w ten spo­sób swoje cock­ney­ow­skie korze­nie.

Z gabi­netu kapi­tana dobiegł dźwięczny uwo­dzi­ciel­ski śmiech.

– Jest Fran­cuzką – mruk­nęła Daisy.

Wtedy Rose usły­szała śmiech Harry’ego.

– Ni­gdy dotąd nie sły­sza­łam, by tak się śmiał! – wykrzyk­nęła Rose.

Młoda lady Sum­mer pró­bo­wała pisać na maszy­nie, lecz jej palce, zwy­kle tak zwinne, wciąż tra­fiały w nie­wła­ściwe kla­wi­sze.

Dolo­res spę­dziła w gabi­ne­cie Harry’ego sporo czasu. W końcu oboje wyszli. Rose miała wra­że­nie, że odkąd zna kapi­tana, ni­gdy nie wyglą­dał na młod­szego i szczę­śliw­szego.

– Pro­szę dokoń­czyć swoją pracę – naka­zał Harry – i to na dziś wszystko. Resztę dnia mają panie wolne.

Wyszedł z agen­cji w towa­rzy­stwie Dolo­res. Rose i Daisy sły­szały, jak scho­dzą po scho­dach. Dobiegł je głos Dolo­res:

– Jakże ponuro wygląda ta para sekre­ta­rek. _Tiens_! Doprawdy, czyż one pana nie prze­ra­żają?

Nie były w sta­nie usły­szeć odpo­wie­dzi Harry’ego. Pode­szły do okna. Harry pomógł Dolo­res wsiąść do powozu, po czym do niej dołą­czył.

– Czy to ciem nie trapi? – zapy­tała Daisy.

– Cię – popra­wiła ją Rose. – Cze­muż by miało? Dosko­nale wiesz, że moje zarę­czyny z kapi­ta­nem nie są niczym ponad zwy­kły układ.

– To układ, który wkrótce zosta­nie zerwany – powie­działa Daisy – jeżeli nie będziesz ostrożna.

***

– Tak wcze­śnie w domu? – sko­men­to­wała lady Polly, gdy jej córka weszła do bawialni. – Czyż to ozna­cza, że porzu­ci­łaś te głu­piut­kie bzdury? Żywię nadzieję, że tak.

– Nic podob­nego, kapi­tan miał pewne sprawy do zała­twie­nia.

– Och, doprawdy? Cóż, twój uko­chany narze­czony wła­śnie zate­le­fo­no­wał, by oznaj­mić, że nie będzie mógł udać się z tobą dziś wie­czo­rem do Bran­do­nów z powodu pracy. Cóż za hańba! Popro­si­łam Jimmy’ego Emery’ego, by ci towa­rzy­szył.

Rose czuła się okrop­nie. Jimmy Emery był jed­nym z mło­dych salo­now­ców, pro­szo­nych o wzię­cie udziału w kola­cji jako gość lub eskorta dla kobiet, które w ostat­niej chwili zostały wysta­wione do wia­tru.

– Nie zosta­ły­śmy wspo­mniane w „Queen” – powie­działa hra­bina, wyma­chu­jąc rze­czo­nym cza­so­pi­smem. – Jest tam pełne spra­woz­da­nie z balu pań­stwo­wego wyda­nego przez króla, ale ani słówka o nas. Piszą: _Hra­bina Dun­do­nald miała na sobie piękną saty­nową suk­nię obszytą dże­tami._ Phi! Przy­po­mi­nała wronę. _Hra­bina Powis wyglą­dała wyjąt­kowo pięk­nie w bla­do­nie­bie­skiej saty­no­wej sukni wyszy­wa­nej dia­men­tami_. Nikt przy zdro­wych zmy­słach nie nazwałby jej piękną – pełna zazdro­ści lady Polly kon­ty­nu­owała czy­ta­nie: – _Lady Ash­bur­ton była ubrana w jasno­nie­bie­ską suk­nię z szy­fonu i srebr­nego mate­riału wykoń­czoną pasami bry­lan­tów. Górna część jej dosko­nale skro­jo­nego stroju została pokryta dia­men­tami_. Doprawdy, mia­łam na sobie wszyst­kie swoje dia­menty, a moja suk­nia była jedną z naj­lep­szych kre­acji pana Wor­tha. Dla­czego zosta­łam pomi­nięta? – spoj­rzała w górę, lecz jej córka zdą­żyła już po cichu wymknąć się z pokoju.

Ponie­waż była młodą nie­za­mężną damą, która nie osią­gnęła jesz­cze peł­no­let­no­ści, suk­nie Rose zawsze były białe lub paste­lowe. Tego wie­czoru zeszła po scho­dach, by dołą­czyć do Jimmy’ego Emery’ego – wyso­kiego, szczu­płego mło­dzieńca z wło­sami wysma­ro­wa­nymi niedź­wie­dzim sadłem i prze­dział­kiem na środku głowy.

Rose miała na sobie białą szy­fo­nową suk­nię ozdo­bioną z przodu dwiema dłu­gimi wstaw­kami z fran­cu­skiej koronki. Na nogach zaś białe jedwabne poń­czo­chy oraz buciki w tym samym kolo­rze. Jedy­nym odstęp­stwem od bieli w jej ubio­rze była nie­wielka złota tiara z topa­zami i sza­fi­rami.

Gdy zmie­rzali do powozu hra­biego, deli­katna mgła spo­wi­jała uliczne lampy. Ojciec Rose – niski i zrzę­dliwy męż­czy­zna, opa­tu­lony tego wie­czoru obszer­nym płasz­czem z foczej skóry – gło­śno wyra­ził nadzieję, że pogoda nie zepsuje się jesz­cze bar­dziej.

Spod cie­nia swo­jego kape­lu­sza hra­bia przy­glą­dał się córce, która sie­działa w powo­zie naprze­ciwko niego. Po jed­nej jej stro­nie sie­działa matka, a po dru­giej – Daisy. Twarz Rose była gładka i bez wyrazu. _Wła­śnie to odstra­sza od niej męż­czyzn_, pomy­ślał. _Zimna jak lód_. _Nic dziw­nego, że zyskała przy­do­mek Kró­lo­wej Lodu_.

***

Była to kolejna duszna i zatło­czona sala balowa, roz­brzmie­wa­jąca naj­now­szym slan­giem, który kul­ty­wo­wały wyż­sze klasy w celu pogłę­bie­nia wyklu­cze­nia warstw niż­szych. Mówiąc o członku rodziny kró­lew­skiej, uży­wano zwrotu _man-man_. Gdy chciano powie­dzieć po angiel­sku, że coś jest dro­gie, czyli _expen­sive_, uży­wano okre­śle­nia _expie_. Na suk­nię popo­łu­dniową mówiło się _teagie_ zamiast _teagown_. Dla­tego koszula nocna była nazy­wana _nigh­tie,_ a nie jak dotych­czas _night­gown_. Słowo „zachwy­ca­jący”, czyli _deli­ght­ful_, zaczęto skra­cać do _deevie_. Nato­miast jeśli któ­raś z dam zde­cy­do­wała się wyra­zić na głos apro­batę lub podziw dla kroju sukni kole­żanki, wołała: „_Fit­tums_!”. W miej­sce słowa „obrzy­dliwe” – _dis­gu­sting_ – zaczęto mówić _diskie_, a jeśli któ­raś z mod­nych pań (było takich wiele) chciała poży­czyć pie­nią­dze, nie zamie­rza­jąc jed­nak ich zwra­cać, mówiła o _lootin’_. W zasa­dzie w wymo­wie wszę­dzie opusz­czano literę „G”, a słowa takie jak _saw_ wyma­wiano _sawr_. Choć do sezonu było jesz­cze daleko, panny powra­ca­jące jako pierw­sze do Lon­dynu pra­gnęły pierw­szeństwa rów­nież na „rynku mał­żeń­skim”.

Rose nie czuła się w towa­rzy­stwie kom­for­towo, ponie­waż wciąż sły­szała za ple­cami szepty: „Znów bez narze­czo­nego!”.

Jej kar­net był zapeł­niony tylko w poło­wie. Cho­ciaż miała duży posag, poszu­ki­wa­cze przy­gód dali sobie spo­kój i prze­stali nawet pró­bo­wać, a odpo­wiedni kan­dy­daci, czyli mło­dzieńcy z dobrych rodzin, nie byli zain­te­re­so­wani z powodu zarę­czyn Rose. Tańce z nią w dużej mie­rze rezer­wo­wali więc przy­ja­ciele hra­biego oraz hra­biny Had­shire.

Jimmy był dobrym tan­ce­rzem, w prze­ci­wień­stwie do zna­jo­mych jej rodzi­ców, któ­rzy na par­kie­cie poru­szali się nie­zdar­nie i nudzili Rose. Nie­chęć do nie­obec­nego Harry’ego zaczęła w niej nara­stać i osią­gnęła punkt kry­tyczny, gdy sie­dząca razem z nią pod­czas jed­nego z tań­ców Daisy powie­działa:

– Dowie­dzia­łam się już wszyst­kiego o pan­nie Duval. To słynna pary­ska kur­ty­zana. Podobno jeden męż­czy­zna zgi­nął w poje­dynku o nią. Prze­jęła się tym tak bar­dzo, że wyje­chała do Anglii. Wszy­scy męż­czyźni za nią sza­leją.

– A któż jest jej obec­nym pro­tek­to­rem?

– Tego nie udało mi się dowie­dzieć – powie­działa Daisy. – Może Bec­ket będzie wie­dzieć.

Bec­ket był słu­żą­cym Harry’ego i Daisy miała nadzieję, że go poślubi.

– Czy kapi­tan wspo­mniał ci może coś wię­cej o pozwo­le­niu na mój ślub z Bec­ke­tem? – zapy­tała Daisy.

– Nie. Powin­naś go o to spy­tać.

– Tak też uczy­ni­łam, lecz on cią­gle odpo­wiada tylko: „Już nie­długo”. Myśla­łam, że teraz, kiedy pra­cu­jemy dla kapi­tana, będę widy­wać Bec­keta czę­ściej, lecz on tylko zawozi swo­jego pana do pracy i od razu odjeż­dża.

Po tych sło­wach obie zamil­kły. Rose pla­no­wała następ­nego dnia skon­fron­to­wać się z Har­rym odno­śnie fo Dolo­res, a Daisy zamie­rzała po raz kolejny poru­szyć z nim kwe­stię swo­ich mał­żeń­skich per­spek­tyw.

***

Usta­liły z Har­rym, że jeśli będą obecne na balu lub przy­ję­ciu, następ­nego dnia nie muszą przy­cho­dzić do pracy przed połu­dniem. Jed­nak tym razem obie bar­dzo chciały jak naj­szyb­ciej otrzy­mać odpo­wiedź na nur­tu­jące je pyta­nia. Dla­tego też o dzie­wią­tej rano były już przy swo­ich biur­kach – zmę­czone i zaspane.

Po Har­rym nato­miast nie było śladu.

Minuty wlo­kły się nie­mi­ło­sier­nie i powoli prze­cho­dziły w godziny. W mię­dzy­cza­sie zdą­żyły wyjść na szybki posi­łek i gdy wró­ciły o pierw­szej, Harry’ego na­dal nie było.

Daisy zadzwo­niła do Bec­keta, ale nie ode­brał. Poło­żyła głowę na biurku i zasnęła.

Harry doznał urazu nogi pod­czas wojny bur­skiej. Minęła trze­cia po połu­dniu, gdy Rose usły­szała na scho­dach jego cha­rak­te­ry­styczne kuś­ty­ka­nie. Szturch­nęła Daisy w ramach pobudki i gdy tylko wszedł, zerwała się na równe nogi.

– Byli jacyś klienci? – zapy­tał Harry.

– Do tej pory nie – powie­działa Rose. – Chcia­ła­bym zamie­nić z panem słowo.

Zapro­sił ją do gabi­netu. Rose sta­nęła naprze­ciwko niego.

– Czym zaj­muje się pan dla panny Duval?

– To deli­katna sprawa pouf­nej natury.

– Powie­dział pan, że w ramach swo­ich obo­wiąz­ków mogę poma­gać panu w nie­któ­rych pra­cach detek­ty­wi­stycz­nych.

– Nie tym razem. Zobo­wią­za­łem się do cał­ko­wi­tej dys­kre­cji.

– Wczo­raj wie­czo­rem po raz kolejny nie mogłam liczyć na pana towa­rzy­stwo i z tego powodu zosta­łam wysta­wiona na liczne komen­ta­rze.

– Następ­nym razem zro­bię wszystko, co w mojej mocy, by się poja­wić. Pro­szę iść do domu. Wygląda pani na zmę­czoną.

– Więc mogę ufać, że pań­skie spo­tka­nia z panną Duval nie mają cha­rak­teru oso­bi­stego?

– To są sprawy czy­sto służ­bowe, a gdyby nawet było ina­czej, to cóż pani do tego? Pra­gnę przy­po­mnieć, że całe te zarę­czyny były pani pomy­słem. Czy pra­gnie je pani zerwać?

Rose przy­gry­zła wargę. Jeśli zerwie zarę­czyny, nie mając w odwo­dzie żad­nego innego zalot­nika, jej rodzice speł­nią swoją groźbę i wyślą ją do Indii.

– Na razie nie – powie­działa sztywno.

– W takim razie pro­szę wró­cić do domu.

– Daisy chce z panem poroz­ma­wiać.

– Dobrze więc, w takim razie pro­szę ją tu przy­słać.

Daisy weszła do gabi­netu, a Harry – patrząc na nią – poczuł się nie­zręcz­nie. Wie­dział, że zamie­rza poru­szyć kwe­stię jej ewen­tu­al­nego mał­żeń­stwa z Bec­ke­tem, ale ten w zaufa­niu powie­dział mu, że nie czuje się gotowy do ożenku. Harry wyrwał z nędzy nie­ja­kiego Phila Mar­shalla i zatrud­nił go, podob­nie jak wcze­śniej Bec­keta. Cza­sem zasta­na­wiał się, czy w tym wszyst­kim nie cho­dziło o zazdrość. Być może Bec­ket nie chciał odejść i pozwo­lić, by Phil zajął jego miej­sce.

Harry przyj­rzał się Daisy, gdy weszła do gabi­netu. Miała na sobie dro­gie ubra­nia, ale w jej oczach wciąż można było dostrzec spe­cy­ficzną cock­ney­ow­ską mądrość, spryt i pewną świa­do­mość ulicy. Kie­dyś pra­co­wała jako chó­rzystka i choć teraz na co dzień sta­rała się baczyć na wyma­wiane samo­gło­ski, Harry zawsze czuł, że w środku wciąż skrywa śmiałą i łobu­zer­ską Daisy, stłam­szoną przez ety­kietę oraz duszące ramy gor­setu, któ­rym ści­snęło ją impe­rium.

– Czy poczy­nił pan już jakieś kroki w celu umoż­li­wie­nia Bec­ke­towi ożenku ze mną? – zapy­tała Daisy.

Harry stłu­mił wes­tchnie­nie. Doszedł do wnio­sku, że Bec­ket naj­zwy­czaj­niej w świe­cie będzie musiał sam pora­dzić sobie z tą sytu­acją. – Myślę, że powinna pani poroz­ma­wiać o tym z Bec­ketem – powie­dział.

Daisy otwo­rzyła sze­roko oczy ze zdu­mie­nia.

– Co się dzieje?

– Naprawdę jestem zda­nia, że Bec­ket powi­nien powie­dzieć to pani oso­bi­ście – Harry zadzwo­nił do swo­jego domu w Chel­sea i naka­zał Bec­ketowi natych­miast przy­być do agen­cji. Odło­żył tele­fon i powie­dział:

– Wkrótce tu będzie. Może­cie sko­rzy­stać z mojego gabi­netu. A teraz pora na mnie.

Gdy Rose usły­szała te wie­ści, powie­działa, że poczeka na Daisy. Patrzyła za Har­rym ze smut­kiem, a ten, wycho­dząc, ski­nął jej głową na poże­gna­nie. Wciąż pamię­tała chwilę, gdy ją poca­ło­wał, i spo­sób, w jaki to uczy­nił. Wszystko wyda­wało się wtedy takie wspa­niałe. Jed­nak od czasu tego poca­łunku wyco­fał się i ponow­nie scho­wał w zim­nej sko­ru­pie.

Bec­ket przy­je­chał i Daisy zabrała go do gabi­netu Harry’ego.

– Dla­czego wciąż nie poczy­niono żad­nych kro­ków, aby­śmy mogli się pobrać? – zapy­tała ostrym tonem.

Bec­ket był schlud­nym, skru­pu­lat­nym męż­czy­zną o bla­dej twa­rzy, regu­lar­nych rysach oraz sta­ran­nie przy­cię­tych i natłusz­czo­nych wło­sach.

– Sądzę, że kapi­tan nie jest jesz­cze gotowy na to, abym go opu­ścił – powie­dział.

Daisy mie­rzyła go wzro­kiem przez dłuż­szą chwilę.

– Więc dla­czego kapi­tan sam mi tego nie powie­dział? To do niego nie­po­dobne, by pozo­sta­wiać tobie tego typu roz­mowę do prze­pro­wa­dze­nia – słu­żący, nawet ci naj­wy­żej posta­wieni, byli przy­zwy­cza­jeni do tego, że pra­co­dawcy zacho­wują się wobec nich jak rodzice.

Bec­ket wbił wzrok w pod­łogę. Zapa­dła długa cisza.

Pło­mień lampy gazo­wej zasy­czał i wyglą­dał, jakby miał zaraz wysko­czyć z klo­sza. W kominku jeden węgie­lek zsu­nął się na dół stosu, a pra­co­wite tyka­nie zegara z żółtą tar­czą było sły­chać nader gło­śno i wyraź­nie.

– Tak naprawdę cho­dzi o to – powie­dział w końcu Bec­ket – że nie czuję się jesz­cze do końca gotowy na mał­żeń­stwo.

Twarz Daisy zro­biła się cała czer­wona od gniewu.

– W takim razie, jeśli o mnie cho­dzi, możesz gło­śno upaść z kre­te­sem niczym bramka roz­bi­jana pod­czas bowl-offu w kry­kie­cie. Niech cię pie­kło pochło­nie, ty głupi, kłam­liwy dra­niu!

Wybie­gła z impe­tem z gabi­netu.

– Chodźmy – powie­działa do Rose. – Wyno­śmy się stąd.

Rose zało­żyła płaszcz oraz kape­lusz.

– Chodźmy na drugą stronę ulicy na her­batę. Tam będziesz mogła mi o tym wszyst­kim opo­wie­dzieć.

Bec­ket prze­szedł obok nich ze spusz­czoną głową.

Zamknęły drzwi agen­cji i wyszły na zewnątrz. Kiedy tylko roz­sia­dły się w kawiarni po dru­giej stro­nie ulicy, Daisy wyrzu­ciła z sie­bie, że Bec­ket już nie chce się z nią żenić. Zaraz potem wybuch­nęła pła­czem. Rose pokle­pała Daisy po ple­cach i sta­rała się ją uspo­koić, mówiąc: „Ciii…”. W końcu panna Levine wydmu­chała nos, a potem wytarła oczy czy­stą chustką, którą podała jej Rose.

Wtedy zauwa­żyła, że Rose wpa­truje się w coś po dru­giej stro­nie drogi. Sta­nął tam powóz. Rose roz­po­znała ten pojazd.

– Zacze­kaj tu na mnie! – pole­ciła swo­jej damie do towa­rzy­stwa.

Wyszła na zewnątrz i prze­szła przez ulicę. Roz­wa­żała ukry­cie się za drzwiami kawiarni, dopóki nie zdała sobie sprawy, że para wycho­dząca z powozu na ulicę w ogóle nie zwró­ciła na nią uwagi.

Harry pomógł Dolo­res przy wysia­da­niu. Uśmiech­nęła się do niego spod ronda kape­lu­sza obszy­tego różo­wymi jedwab­nymi różami. Harry odwza­jem­nił uśmiech. Potem wziął ją pod rękę i popro­wa­dził w kie­runku agen­cji detek­ty­wi­stycz­nej.

Rose skrę­cała się z zazdro­ści, choć ina­czej inter­pre­to­wała swoje emo­cje. Uwa­żała, że prze­peł­nia ją słuszny gniew. Poja­wia­jąc się publicz­nie w towa­rzy­stwie kur­ty­zany, Harry nisz­czył w ten spo­sób nie tylko swoją repu­ta­cję, ale też pośred­nio Rose.

Po raz pierw­szy Daisy, doszczęt­nie pochło­nięta wła­snym nie­szczę­ściem, była głu­cha na żale swej pani.

***

Dla socjety poza sezo­nem Lon­dyn nie tęt­nił zbyt­nio życiem. Jed­nak były pewne spo­tka­nia towa­rzy­skie i nie­wiel­kie, lecz uro­czy­ste kola­cje, na któ­rych nale­żało bywać. Przy każ­dej z tych oka­zji inne damy raczyły Rose kąśli­wymi uwa­gami o tym, jak to nie­zwy­kle czę­sto jej narze­czony widy­wany jest z Dolo­res.

Jed­nak moment kry­tyczny nad­szedł dla Rose dopiero, gdy wraz z rodzi­cami i Daisy udała się do opery. Hra­bia i hra­bina Had­shire cho­dzili na opery tylko dla­tego, że tak wypa­dało, i oboje byli skłonni zasnąć, gdy tylko wybrzmiała pierw­sza nuta uwer­tury.

Roz­glą­da­jąc się po innych lożach, Rose nagle zesztyw­niała z szoku. Harry wraz z Dolo­res wła­śnie usie­dli naprze­ciwko niej. Panna Duval miała na sobie złotą jedwabną suk­nię oraz ciężki naszyj­nik z dia­men­tami i rubi­nami, a na jej blond wło­sach pobły­ski­wała dia­men­towa tiara. Rose przez chwilę zasta­na­wiała się z gory­czą, które pary­skie damy zauwa­żyły zagi­nię­cie swo­ich klej­no­tów po tym, jak ich zaśle­pieni mężo­wie poda­ro­wali je Dolo­res.

Młoda lady jesz­cze dotkli­wiej poczuła serce w gar­dle, gdy jej ojciec nagle krzyk­nął:

– W loży naprze­ciwko sie­dzi Cath­cart z tą fran­cu­ską córą Koryntu!

Hra­bina zna­la­zła po omacku lor­netkę ope­rową, przy­ło­żyła ją do oczu i wysy­czała:

– Cóż za hańba. Rose, kapi­tan zosta­nie wezwany do naszego domu, byś zerwała swoje paradne, nie­do­rzeczne zarę­czyny. Peggy Stru­thers jedzie ze swoją córką do Indii. Popro­szę ją, by na ten czas była twoją przy­zwo­itką.

– Nie chcę jechać do Indii!

– Zro­bisz, co ci każemy.

Rose nie mogła sku­pić się na ope­rze. Dolo­res w spo­sób zuchwały kokie­to­wała Harry’ego, a ten zda­wał się napa­wać każdą chwilą tych zalo­tów.

W prze­rwie, kiedy wszy­scy zgro­ma­dzili się w zatło­czo­nej kawia­rence w _foyer_, lord Had­shire pod­szedł do Harry’ego, odcią­gnął go na bok i mruk­nął:

– Jutro o jede­na­stej w naszej rezy­den­cji i ani słowa.

Dolo­res prze­pro­siła Harry’ego i poszła poroz­ma­wiać z jakimś męż­czy­zną. Lady Sum­mer podą­żyła za nią i gdy panna Duval zawró­ciła, by ponow­nie dołą­czyć do Cath­carta, Rose powie­działa gło­śno i wyraź­nie:

– Zostaw mego narze­czo­nego w spo­koju, ty ladacz­nico, albo cię zabiję!

Nagle zapa­dła cisza. Wszy­scy byli zszo­ko­wani.

– Dość tego! – powie­działa z wście­kło­ścią lady Polly, pod­cho­dząc do córki. – Wra­camy do domu.

***

Rose pra­wie nie spała tej nocy. Wier­ciła się w łóżku, przez cały czas zasta­na­wia­jąc się, jak może powstrzy­mać rodzi­ców przed wysła­niem jej do Indii. Rodzice debiu­tan­tek, dla któ­rych sezon oka­zał się bez­owocny, zawsze mieli nadzieję, że ich dotych­czas nie­na­da­jące się do zamąż­pój­ścia córki nagle – gdy wyjadą do Indii – staną się świetną par­tią. Wszystko dzięki temu, że będą oto­czone samot­nymi męż­czy­znami prze­by­wa­ją­cymi z dala od domu.

W końcu Rose zde­cy­do­wała, że jedy­nym roz­wią­za­niem jest śmia­łość, a wręcz zuchwa­łość. Jedyną infor­ma­cją o Dolo­res, jaką udało jej się zna­leźć w agen­cji Harry’ego, był adres w Crom­well Gar­dens w Ken­sing­ton.

Posta­no­wiła, że uda się tam rano w celu kon­fron­ta­cji z Dolo­res. Pra­gnęła wie­dzieć, co się dzieje.

Daisy była zanie­po­ko­jona, gdy następ­nego ranka usły­szała plan Rose.

– Pójdę sama – powie­działa Rose. – Idź do biura i, jeśli kapi­tan zapyta, powiedz, że źle się czuję.

***

Gdyby Rose wzięła jeden z powo­zów ojca, nara­zi­łaby się na zbędne komen­ta­rze, dla­tego wezwała dorożkę i popro­siła kie­rowcę, by zawiózł ją do Ken­sing­ton.

W Crom­well Gar­dens zapła­ciła za prze­jazd i przy­sta­nęła na chwilę, by przyj­rzeć się domowi. _Czy Dolo­res naprawdę stać na cały przy­by­tek?_ Jed­nak gdy pode­szła do drzwi, wszystko stało się jasne. Posia­dłość została podzie­lona na cztery miesz­ka­nia. Nazwi­sko Dolo­res wid­niało na tabliczce infor­mu­ją­cej, że zaj­muje część prze­strzeni znaj­du­ją­cej się na par­te­rze i pierw­szym pię­trze.

Rose pocią­gnęła za białą gałkę dzwonka. Cze­kała i cze­kała. Potem naci­snęła na klamkę drzwi wej­ścio­wych. Nie były zamknięte na klucz. Weszła do dużego, kwa­dra­to­wego holu. Sprzą­taczka szo­ro­wała pod­łogę na kola­nach.

– Które miesz­ka­nie należy do panny Duval? – zapy­tała Rose.

– Drzwi po pani lewej – powie­działa przez ramię kobieta.

Drzwi były lekko uchy­lone. Rose zapu­kała, a następ­nie zawo­łała. Nie otrzy­mała żad­nej odpo­wie­dzi. Wkro­czyła więc do środka miesz­ka­nia. Zamie­rzała zosta­wić bilet wizy­towy na tacy, którą dostrze­gła na małym sto­liku. Wyjęła wizy­tow­nik, jed­nak szybko scho­wała go z powro­tem. Dolo­res jedy­nie roz­ba­wiłby fakt, że posta­no­wiła ją odwie­dzić. Wtedy Rose zoba­czyła, że drzwi do pokoju przy­jęć są otwarte. Pode­szła do nich. _Być może znajdę tam wska­zówki. Cokol­wiek, co nakie­ruje mnie na powód zatrud­nie­nia Harry’ego przez Dolo­res_.

Pierw­sze, co zoba­czyła, to wysta­jąca zza sofy przy oknie ludzka stopa w domo­wym pan­to­flu. Serce Rose zaczęło walić jak mło­tem. Obe­szła sofę i wydała z sie­bie prze­ni­kliwy krzyk prze­ra­że­nia. Dolo­res leżała mar­twa na pod­ło­dze. Była ubrana jedy­nie w białą jedwabno-koron­kową koszulę nocną i mister­nie hafto­waną podomkę. Na piersi Dolo­res wid­niała czer­wona plama krwi, a obok, na pod­ło­dze, leżał rewol­wer. Rose była w tak ogrom­nym szoku, że bez zasta­no­wie­nia pod­nio­sła broń.

Zza jej ple­ców roz­legł się gło­śny krzyk. Lady Sum­mer obró­ciła się. Jej źre­nice były roz­sze­rzone ze stra­chu. W ręku wciąż trzy­mała rewol­wer. Przed sobą zoba­czyła sprzą­taczkę.

– Mor­der­stwo! – krzyk­nęła piskli­wym gło­sem, po czym wybie­gła na ulicę, krzy­cząc już gło­śniej. – Mor­der­stwo! Odra­ża­jąca zbrod­nia! Mor­der­stwo!

Do miesz­ka­nia Dolo­res zaczęli tłum­nie przy­by­wać ludzie. Rose wpa­try­wała się w nich, a oni w nią, dopóki pewien męż­czy­zna nie pod­szedł do niej i nie zabrał jej rewol­weru.

– Co tu się dzieje? – poli­cjan­towi udało się prze­pchnąć przez tłum. Pod­niósł się chór gło­sów, nie­któ­rzy krzy­czeli:

– Ona ją zamor­do­wała! Miała broń w ręku!

– Ja nie… zna­la­złam ją – wyszep­tała Rose przez sine usta.

– Nazwi­sko?

– Lady Rose Sum­mer.

Poli­cjant odwró­cił się i wypro­sił wszyst­kich z miesz­ka­nia. Zoba­czył tele­fon na sto­liku przy kominku i wybrał numer Sco­tland Yardu.

***

– Nie mogę powie­dzieć, dla­czego prze­by­wa­łem w towa­rzy­stwie panny Duval. To poufne – powie­dział Harry do roz­wście­czo­nego hra­biego.

– Para­do­wa­łeś z tą ulicz­nicą w ope­rze, na oczach wszyst­kich. Twoje zarę­czyny z moją córką niniej­szym zostały zerwane. O co cho­dzi, Jarvis?

Sekre­tarz hra­biego krę­cił się ner­wowo w drzwiach.

– Pro­szę o wyba­cze­nie, mój panie, lecz otrzy­ma­łem pilny tele­fon ze Sco­tland Yardu. Lady Rose została aresz­to­wana w spra­wie o mor­der­stwo.ROZDZIAŁ DRUGI

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Choć odro­bina szcze­ro­ści sta­nowi rzecz nie­bez­pieczną, nato­miast w nader hoj­nej dawce jest bez­względ­nie zabój­cza.

Oscar Wilde

Nad­in­spek­tor Ker­ridge znał Rose. Była zaan­ga­żo­wana w kilka jego poprzed­nich spraw. Kazał przy­pro­wa­dzić lady do swo­jego gabi­netu i podać jej gorącą, słodką her­batę. Chciał jak naj­szyb­ciej prze­słu­chać Rose, ponie­waż był pewien, że hra­bia zaraz zjawi się u niego z bata­lio­nem praw­ni­ków.

Ker­ridge był sza­rym czło­wie­kiem, dosłow­nie: miał siwe włosy, siwe krza­cza­ste brwi, szarą twarz, a wszystko to zesta­wiał z sza­rym gar­ni­tu­rem. Miał rów­nież sła­bość do lady Rose, praw­do­po­dob­nie dla­tego, że widział w niej odmieńca podob­nego do sie­bie. W głębi serca Ker­ridge’a pło­nął ogień. Był marzy­cie­lem, który napa­wałby się wido­kiem przed­sta­wi­cieli ary­sto­kra­cji powie­szo­nych na słu­pach latarni. Jed­nak zacho­wy­wał swe poglądy dla sie­bie. Miał żonę i dzieci, o które winien się trosz­czyć.

– A teraz, wiel­można pani – zaczął – pro­szę powie­dzieć mi moż­li­wie naj­do­kład­niej, cóż się stało i cze­muż się pani tam zja­wiła.

– Widzia­łam Harry’ego… to zna­czy kapi­tana Cath­carta… w ope­rze z panną Duval. Powie­dział mi, że zaj­muje się dla niej pewną deli­katną sprawą, jed­nak w moich oczach pośred­nio okrył mnie hańbą. Nie miał prawa publicz­nie jej eskor­to­wać. Pra­gnę­łam roz­mó­wić się z panną Duval. Z tegoż powodu uda­łam się do jej miesz­ka­nia. Drzwi były otwarte. Kiedy weszłam do środka, ujrza­łam stopę wysta­jącą zza sofy. Obe­szłam mebel. Panna Duval była mar­twa. Została zastrze­lona. Krzyk­nę­łam. Obok niej leżał rewol­wer. Byłam w szoku. Cał­ko­wi­cie zamro­czona. Pod­nio­słam rewol­wer i wtedy do miesz­ka­nia wpa­dła sprzą­taczka. Zaczęła krzy­czeć: „Mor­der­stwo!”.

Za drzwiami roz­le­gły się odgłosy gło­śnej kłótni. Ker­ridge prze­klął w myślach auto­mo­bile. Tak szybko prze­wo­ziły ludzi z punktu A do B.

W drzwiach sta­nął poli­cjant.

– Sir, przy­był lord Had­shire… – zaczął, lecz pra­wie od razu został bru­tal­nie ode­pchnięty na bok. Hra­bia wpadł do gabi­netu, a za nim jego żona, lady Polly, kapi­tan Harry i sir Cri­spin Briggs, radca kró­lew­ski.

– Ani słowa wię­cej! – wark­nął hra­bia do córki.

– Czy posta­wiono jej zarzuty? – zapy­tał Briggs.

– Jesz­cze nie – odpo­wie­dział szorstko Ker­ridge. – Wła­śnie roz­po­czą­łem prze­słu­cha­nie.

– Cóż, w takim razie, jeśli pra­gnie pan zadać jej jesz­cze jakieś pyta­nia, może pan to uczy­nić w naszym domu, w obec­no­ści sir Brig­gsa.

Ker­ridge wes­tchnął.

– Skoro tak, złożę waszej lor­dow­skiej mości wizytę dziś po połu­dniu. Mam świad­ków do prze­słu­cha­nia. Kapi­ta­nie Cath­cart, chciał­bym zamie­nić z panem słowo na osob­no­ści.

Pocze­kał, aż Rose zosta­nie wypro­wa­dzona przez rodzi­ców oraz radcę kró­lew­skiego. Harry usiadł i spoj­rzał ponuro na Ker­ridge’a.

– Co, u licha, knuła Rose?

– Wygląda na to, że zapro­sze­nie przez pana panny Duval do opery prze­peł­niło czarę gory­czy. Lady Rose poszła roz­mó­wić się z panną Duval. Twier­dzi, że zna­la­zła ją mar­twą i pod wpły­wem szoku pod­nio­sła rewol­wer. Wtedy ujrzeli ją sprzą­taczka i kilku innych świad­ków. Doprawdy źle to wygląda.

– Odci­ski pal­ców?

– Zostały już wysłane do biura. Jakąż to sprawą zaj­mo­wał się pan dla panny Duval?

– Panna Duval otrzy­my­wała roz­liczne listy z pogróż­kami. Chciała, bym usta­lił, kto je napi­sał, oraz zapew­niał jej ochronę aż do czasu wykry­cia przeze mnie autora wino­wajcy.

– Cze­muż nie udała się w tej spra­wie na poli­cję?

– Bła­gała mnie, bym nie anga­żo­wał do tego poli­cji. Panna Duval miała kło­poty w Paryżu. Pewna ary­sto­kratka twier­dziła, że Dolo­res ukra­dła jej naszyj­nik z pereł. Według panny Duval rze­czona ozdoba została jej poda­ro­wana przez mał­żonka owej damy. Z całej sprawy wynik­nął wielki skan­dal. Panna Duval twier­dziła, że została nie­wła­ści­wie potrak­to­wana przez poli­cję i gazety.

– Czy jest pan w posia­da­niu tych listów?

– Panna Duval prze­cho­wy­wała je w swoim miesz­ka­niu.

– Jakież to były groźby?

– Dla przy­kładu: _Zabiję cię. Dziew­kom twego sortu nie należy się życie._ Napi­sane na tanim papie­rze.

Ker­ridge wstał.

– Lepiej jedźmy jak naj­szyb­ciej do Ken­sing­ton. Muszę przej­rzeć te listy.

– Bec­ket nas zawie­zie. Czeka na dole.

***

Bec­ket pod­czas jazdy był mil­czący i przy­gnę­biony. Skoro lady Rose wpa­dła w tara­paty, ozna­czało to, że rów­nież Daisy nara­żona jest na nie­bez­pie­czeń­stwo. Żało­wał, że nie powie­dział Daisy całej prawdy o swo­ich oba­wach zwią­za­nych ze ślu­bem. Mał­żeń­stwo ozna­czałoby koniecz­ność porzu­ce­nia pracy u kapi­tana, gdzie miał bar­dzo sta­bilną sytu­ację finan­sową. Wkro­czyłby w świat han­dlu, bowiem Cath­cart obie­cał, że pomoże mu z otwar­ciem wła­snego inte­resu. Kapi­tan ura­to­wał Bec­keta, gdy ten był nędza­rzem. Sługa drżał na myśl o nie­po­wo­dze­niu w inte­re­sach i powro­cie do życia w ubó­stwie. Phil Mar­shall, rów­nież oca­lony przez kapi­tana i pra­cu­jący dla niego, już cie­szył się na moż­li­wość prze­ję­cia sta­no­wi­ska Bec­keta. Teraz był wyraź­nie smutny oraz roz­cza­ro­wany. Nic nie wska­zy­wało na to, by Bec­ket miał w naj­bliż­szym cza­sie odejść z pracy. Daisy począt­kowo zasu­ge­ro­wała, by otwo­rzyli salon sukien. Kre­acje mia­łyby być pro­jek­to­wane przez pannę Frien­dly, kraw­cową lady Polly. Bec­ket miał inny pomysł. Był zda­nia, że pro­wa­dze­nie salonu jest w pewien spo­sób nie­mę­skie. Wolał zało­żyć pub, lecz z kolei Daisy nie w smak była per­spek­tywa napeł­nia­nia kufli.

– Uwa­żaj! – krzyk­nął Harry. – Uwa­żaj, Bec­ket. Doprawdy, nie­wiele bra­ko­wało, a prze­je­chał­byś tego czło­wieka.

***

W Crom­well Gar­dens Ker­ridge ski­nął na poli­cjan­tów, któ­rzy wciąż zbie­rali zezna­nia od sprzą­taczki oraz sąsia­dów, i wszedł do miesz­ka­nia. Klę­czący przy ciele pato­log wstał na ich przy­by­cie.

– Czy­sty strzał, pro­sto w serce – oznaj­mił. – Nie widać śla­dów walki.

Wszedł detek­tyw inspek­tor Judd.

– Wygląda na to, że nie doszło do wła­ma­nia lub mani­pu­lo­wa­nia przy zam­kach. Uczy­nił to ktoś, kogo znała.

– Szu­kamy listów z pogróż­kami, które według obec­nego tu kapi­tana zostały wysłane do panny Duval. Do roboty.

Wszy­scy szu­kali z nale­żytą dokład­no­ścią, ale po listach nie było śladu. Już mieli się pod­dać, gdy ktoś dono­śnym tonem zawo­łał:

– Cóż się tu wypra­wia?! Co też pań­stwo tutaj robią?!

Wszy­scy zwró­cili swe obli­cza w stronę, z któ­rej dobie­gał głos. W drzwiach do pokoju przy­jęć stała wysoka, surowo wyglą­da­jąca kobieta. Harry ją roz­po­znał.

– To poko­jówka – powie­dział szybko do Ker­ridge’a. – Panno Thom­son, oba­wiam się, że mam dla pani złe wie­ści. Wiel­można pani Duval została zamor­do­wana.

Panna Thom­son osu­nęła się na naj­bliż­szy fotel, trzy­ma­jąc rękę na gar­dle.

– Te prze­klęte listy! Mówi­łam mojej pani, by udała się na poli­cję – powie­działa z cha­rak­te­ry­stycz­nym szkoc­kim akcen­tem.

– Dla­czego nie było pani w domu? – zapy­tał Ker­ridge. – I gdzie reszta służby?

– Panna Duval nale­gała, żeby­śmy wszy­scy wzięli dzień wolny.

– Kto oprócz pani tu pra­cuje?

– Są poko­jówka Ral­ston, kucharka i gospo­sia, pani Jack­son, pod­ku­chenna Betty oraz pani Ander­son, która przy­cho­dzi trzy razy w tygo­dniu, by wyko­ny­wać naj­cięż­sze prace. Ta ostat­nia jest tu teraz. Powie­działa mi, że musiała po coś wró­cić. Reszta przy­bę­dzie wcze­snym wie­czo­rem. W jaki spo­sób zamor­do­wano moją panią?

– Panna Duval została zastrze­lona. Czy wspo­mi­nała cokol­wiek o tym, że spo­dziewa się gości?

– Nie powie­działa tego wprost, jed­nak przy­pusz­cza­łam, że zamie­rza kogoś przy­jąć i nie chce, żeby­śmy widzieli tę osobę.

– Czy domy­śla się pani, któż to miał być?

– Podej­rze­wam, że może to być czło­nek rodziny kró­lew­skiej.

– Pro­szę zacho­wać to dla sie­bie – powie­dział ostrym tonem Ker­ridge.

_Dobry Boże! Czy będę zmu­szony prze­słu­chi­wać króla?_

– Jak długo pra­cuje pani u panny Duval?

– Odkąd wiel­można pani przy­była do Lon­dynu. Pozbyła się fran­cu­skiego per­so­nelu. Wszyst­kich. Nie ufała im. Podej­rze­wała, że któ­reś z nich prze­ka­zy­wało pra­sie strzępy infor­ma­cji o niej.

– Kiedy w takim razie przy­była do Lon­dynu?

– Rap­tem mie­siąc temu – odpo­wie­dział Harry.

– A w jaki spo­sób zatrud­niła służbę?

– Wszyst­kich oprócz mnie wiel­można pani zna­la­zła za pośred­nic­twem agen­cji. Przed wyjaz­dem z Paryża zamie­ściła anons w „The Times”. Szu­kała poko­jówki damy. Zgło­si­łam się.

– Kim była pani poprzed­nia pra­co­daw­czyni?

– Wiel­można pani lady Bur­ridge.

– A cze­muż prze­stała pani dla niej pra­co­wać?

– Ponie­waż zmarła.

– Szu­kamy listów z pogróż­kami wysła­nych do panny Duval. Czy wie pani, gdzie też je prze­cho­wy­wała?

– Oczy­wi­ście. Trzy­mała je w małym sekre­ta­rzyku w budu­arze na górze.

– Pro­szę nas tam zapro­wa­dzić.

Harry i Ker­ridge podą­żyli po scho­dach za wypro­sto­waną syl­wetką poko­jówki.

– Cze­muż zde­cy­do­wała się pani na pracę dla przed­sta­wi­cielki _demi-monde_? – zapy­tał Ker­ridge.

Na pół­pię­trze odwró­ciła się do niego.

– Panna Duval pła­ciła sowi­cie i była życz­liwą osobą. Będzie mi jej bra­ko­wało.

Zapro­wa­dziła ich do ład­nego budu­aru i od razu pode­szła do sekre­ta­rzyka.

– Ach, o ten cho­dzi – powie­dział Ker­ridge ponuro. – Ten mebel już został prze­szu­kany.

– Nie nosił śla­dów gorącz­ko­wych poszu­ki­wań – powie­dział Harry. – Żad­nych wyję­tych lub otwar­tych szu­flad. Nie sfor­so­wano także drzwi zewnętrz­nych. Wygląda na to, że panna Duval znała osobę skła­da­jącą jej wizytę, być może nawet zwie­rzyła się jej i poka­zała listy. A co z jej klej­no­tami? I dla­czego była ubrana tylko w koszulę nocną i podomkę? Wygląda na to, że spo­dzie­wała się kochanka.

– Madame fru­stro­wała się uci­skiem gor­se­tów. O poranku cho­dziła głów­nie w negliżu. Nie­raz pró­bo­wa­łam ją namó­wić, by przy­odziała coś bar­dziej sto­sow­nego, lecz wtedy tylko śmiała się ze mnie i nazy­wała nudziarą.

Panna Thom­son usia­dła, jakby nagle nogi się pod nią ugięły. Wycią­gnęła chustkę i otarła oczy.

– Klej­noty! – powie­dział Harry ostro. – Czy któ­re­kol­wiek zostały zabrane?

Panna Thom­son pode­szła do dużej szka­tułki na biżu­te­rię.

– Klu­czyk jest w zamku – powie­działa. – Oso­bliwe. Szka­tułka zawsze była zamy­kana. Jeden klu­czyk nale­żał do wiel­moż­nej pani, drugi znaj­do­wał się w moim posia­da­niu.

Pod­nio­sła do góry wieko. W środku znaj­do­wała się szu­fladka z mnó­stwem prze­gró­dek wypeł­nio­nych pier­ścion­kami i kol­czy­kami. Panna Thom­son wycią­gnęła ją, by dostać się do dol­nej czę­ści szka­tułki, w któ­rej leżał stos naszyj­ni­ków.

– Wiel­można pani trzy­mała swoje dia­menty w banku – powie­działa Thom­son. – Jed­nak bra­kuje trzech naszyj­ni­ków: z sza­fi­rów, rubi­nów i tego z czar­nych pereł.

– Jest pani tego pewna? – zapy­tał Ker­ridge.

– Codzien­nie wie­czo­rem spraw­dzam biżu­te­rię oraz stan zapa­sów koro­nek.

Koronki były w modzie – sta­no­wiły kosz­towny doda­tek, nie­kiedy wręcz bez­cenny. Uży­wano ich czę­sto do ozdoby oraz wykoń­cze­nia.

– Dla­czego wszystko jest pokryte kurzem? – zapy­tała panna Thom­son.

– Ludzie z Biura Odbi­tek Linii Papi­lar­nych pokryli wszystko prosz­kiem, by pobrać odbitki, zanim roz­pocz­niemy poszu­ki­wa­nia listów.

Ker­ridge wzbra­niał się przed zada­niem następ­nego pyta­nia. Jed­nak osta­tecz­nie się prze­mógł, wie­dział, że to jego obo­wią­zek.

– Dla­czego przy­pusz­czała pani, że gość panny Duval może być człon­kiem rodziny kró­lew­skiej?

– Cho­dziło o coś, co powie­działa moja wiel­można pani. Robi­ły­śmy zakupy w Fort­num’s. Sprze­dają tam pewien gatu­nek her­baty, który moja wiel­można pani szcze­gól­nie sobie upodo­bała. Wciąż tam były­śmy, gdy Jego Wyso­kość odwie­dził sklep. Wyda­wał się pod nie lada wra­że­niem mojej pani. Odcią­gnął ją na bok i szep­nął jej coś na ucho. Na to moja wiel­można pani zaru­mie­niła się i roze­śmiała. Przez resztę tam­tego dnia wprost try­skała rado­ścią.

– Lecz nie powie­działa na ten temat nic kon­kret­nego?

Panna Thom­son potrzą­snęła głową.

– Czy miała przy­ja­ciółkę? Damę, któ­rej mogła się zwie­rzyć?

– Nic mi o tym nie wia­domo.

– A może miała przy­ja­ciół wśród dżen­tel­me­nów?

– Tylko kapi­tana Cath­carta.

– Cóż, dzię­kuję, panno Thom­son, to wszystko. Może pani powró­cić do swo­ich zajęć. Pocze­kamy na przy­by­cie reszty służby.

Kiedy wyszła z pokoju, Ker­ridge spoj­rzał na Harry’ego podejrz­li­wie.

– Czy pań­ska rela­cja z panną Duval była czy­sto zawo­do­wej natury?

– Tak. Zapew­nia­łem jej ochronę i czy­ni­łem sta­ra­nia, by dowie­dzieć się, kto wysłał te listy.

– Jed­na­ko­woż przy­zna pan, że to oso­bliwe – powie­dział ostrym tonem Ker­ridge. – Oto słynna fran­cu­ska nie­rząd­nica, w któ­rej inte­re­sie leży zna­le­zie­nie boga­tego pro­tek­tora, widy­wana jest wyłącz­nie w pana towa­rzy­stwie.

– Panna Duval powie­działa mi, że nie chce… ekhem… wra­cać do swego dotych­cza­so­wego zaję­cia, dopóki autor listów nie zosta­nie wykryty.

– Jaka ona była?

– Powie­dział­bym, że była jedną z naj­zna­mie­nit­szych w swoim fachu. Widzi pan, nie cho­dzi jedy­nie o to, co potra­fią czy­nić w łożu, lecz także o to, jak wpraw­nie, jakże umie­jęt­nie są w sta­nie ocza­ro­wać i zaba­wiać poza nim. Była ser­deczna, bły­sko­tliwa i dow­cipna. I zabawna. Nie­zmier­nie ją lubi­łem.

– Lubi­łem? Nic ponad to?

– Nic.

Ker­ridge wycią­gnął duży zega­rek kie­szon­kowy i spoj­rzał na niego.

– Czas naj­wyż­szy, byśmy prze­słu­chali lady Rose.

Pod­czas podróży auto­mo­bi­lem do rezy­den­cji hra­biego Harry czuł się podle. Nie był do końca szczery z Ker­ridge’em. Dolo­res go ocza­ro­wała i zafa­scy­no­wała. Była nie tylko uro­cza i nie­zwy­kle pocią­ga­jąca sek­su­al­nie. Ema­no­wała nie­mal mat­czy­nym cie­płem. Na myśl o Rose Harry’ego prze­peł­niało poczu­cie winy. Tak, poca­ło­wał ją namięt­nie, a ona odpo­wie­działa tym samym, jed­nak gdy spo­tkał ją ponow­nie, wydała mu się zimna i nie­przy­stępna. Harry’emu nawet przez chwilę nie zaświ­tała w gło­wie myśl, że na co dzień odważna w wielu kwe­stiach Rose jest zwy­czaj­nie nie­śmiała. Jutro gazety zmie­szają ją z bło­tem. Kapi­tan był pewien, że sąsie­dzi, któ­rzy zna­leźli ją z rewol­we­rem w ręku, już podzie­lili się tą rewe­la­cją z prasą. O sprzą­taczce nawet nie wspo­mi­na­jąc.

Nikomu nie przy­szło do głowy, by powia­do­mić Daisy o wyda­rze­niach tego dnia. Prze­pro­wa­dziła więc wywiad roz­po­znaw­czy z dżen­tel­me­nem, który chciał udo­wod­nić żonie cudzo­łó­stwo, oraz z dwiema damami, które były wielce prze­jęte zagi­nię­ciem swo­ich zwie­rzą­tek domo­wych.

Czu­jąc, że ma w tej chwili pełną kon­trolę i odpo­wie­dzial­ność, Daisy posta­no­wiła sama zająć się spra­wami. Wyszła w poszu­ki­wa­niu zagi­nio­nych pupili i doszła do wnio­sku, że następ­nego dnia roz­pocz­nie obser­wa­cję żony dżen­tel­mena.

* * *

Rose jesz­cze raz opo­wie­działa ze szcze­gó­łami, co wyda­rzyło się tego ranka, jed­nak tym razem w obec­no­ści Brig­gsa, radcy kró­lew­skiego. Była blada i roz­trzę­siona. Harry pra­gnął ją pocie­szyć, lecz ani razu na niego nie spoj­rzała. Zamiast tego powie­dział więc do hra­biego:

– Ktoś wysy­łał pan­nie Duval listy z pogróż­kami. Wszyst­kie znik­nęły. Jestem świę­cie prze­ko­nany, że to wła­śnie autor owych listów stoi za tym mor­dem.

– Och, Rose, cze­muż nie powstrzy­ma­łaś się w ope­rze? Gro­zi­łaś tej kobie­cie śmier­cią.

– Co pro­szę?! – zapy­tał hra­biego ostrym tonem Ker­ridge.

– Nie musi pani odpo­wia­dać na żadne dal­sze pyta­nia – powie­dział szybko Briggs.

– Wolę odpo­wie­dzieć – powie­działa smutno Rose. – Nad­in­spek­tor i tak by się o tym dowie­dział. Osta­tecz­nie było tak wielu świad­ków. Mój narze­czony eskor­to­wał pannę Duval do opery. Byłam tym fak­tem wzbu­rzona. Czu­łam, że nisz­czy nasz zwią­zek, zada­jąc się publicz­nie z nie­rząd­nicą. Pode­szłam do niej pod­czas prze­rwy, gdy obie prze­by­wa­ły­śmy w kawia­rence w _foyer,_ i rze­kłam: „Zostaw mego narze­czo­nego w spo­koju, ty ladacz­nico, albo cię zabiję!”.

– Och, na Boga, cze­muż to pani powie­działa? – lamen­to­wał Harry.

Po raz pierw­szy na niego spoj­rzała.

– Nie powin­nam była tego rzec. Ani pan, ani panna Duval nie byli­ście tego warci.

– Myślę, że czas już naj­wyż­szy zakoń­czyć to prze­słu­cha­nie – powie­dział Briggs.

– W rze­czy samej, idź do swo­jego pokoju – powie­działa lady Polly.

Harry patrzył, jak odcho­dzi. Nawet nie marzył, że byłby w sta­nie w jaki­kol­wiek spo­sób spra­wić, by Rose sza­lała z zazdro­ści. Być może mimo wszystko go kochała. Jed­nak z pew­no­ścią ni­gdy nie wyba­czy mu, że zabrał Dolo­res do opery. Nie powi­nien był dać się jej na to namó­wić.

* * *

– Ta sprawa wygląda bar­dzo źle dla lady Rose – powie­dział Ker­ridge, gdy Bec­ket wiózł ich do Sco­tland Yardu. – Hra­bia, nie zezwa­la­jąc na prze­szu­ka­nie jej pokoju, postą­pił niczym ostatni głu­piec. Gdyby oka­zało się, że nie jest w posia­da­niu bra­ku­ją­cej biżu­te­rii, byłby to pierw­szy krok w kie­runku oczysz­cze­nia jej z zarzu­tów.

– Może pan uzy­skać nakaz prze­szu­ka­nia.

– Miej­skiej rezy­den­cji hra­biego? Moje sta­ra­nia będą blo­ko­wane na każ­dym kroku.

– Muszę prze­ko­nać hra­biego i hra­binę Had­shire, by ode­słali gdzieś lady Rose. Gdy jutro ukażą się gazety, zosta­nie potę­piona jako mor­der­czyni. Tylko cze­kać, aż tłusz­cza pojawi się u jej drzwi.

– Z pew­no­ścią prasa poświęci jej wiele uwagi, jed­nak nie sądzę, by w tym przy­padku była napięt­no­wana.

– A cze­muż to?

– Gdyby lady Rose zabiła sza­no­waną damę, to co innego. Jed­nak jej narze­czo­nego widy­wano w towa­rzy­stwie fran­cu­skiej nie­rząd­nicy. Zosta­nie to uznane za zbrod­nię w afek­cie. Pro­szę się nie zdzi­wić, jeśli osta­tecz­nie to pan zosta­nie okrzyk­nięty łotrem, a nie lady Rose.

* * *

Daisy wró­ciła do domu. Wyczuła, że coś jest nie tak, gdy tylko Brum, kamer­dy­ner, otwo­rzył jej drzwi. Daisy miała klucz do drzwi wej­ścio­wych, jed­nak nie ocze­ki­wano, że będzie go uży­wać, chyba że w nagłych wypad­kach. Kie­dyś została nawet skar­cona przez lady Polly za samo­dzielne otwo­rze­nie drzwi. Hra­bina powie­działa jej wtedy: „Po cóż otwie­rać drzwi, skoro pła­cimy za to odpo­wied­niej służ­bie?”.

– Dzień dobry, Brum – powie­działa Daisy. – Coś taki ponury?

Potrzą­snął głową i oznaj­mił zło­wiesz­czo:

– Złe czasy nastały.

Daisy rzu­ciła mu pełne nie­po­koju spoj­rze­nie i pomknęła po scho­dach do pry­wat­nego salo­niku Rose. Młoda lady sie­działa w fotelu przed komin­kiem, w któ­rym tlił się ogień. Na jej kola­nach leżała otwarta książka. Daisy od razu zauwa­żyła, że Rose pła­kała. Uklę­kła obok niej.

– Cóż takiego się stało? Pro­szę, powiedz mi. Powiedz swo­jej Daisy.

Zmę­czo­nym, bez­na­mięt­nym gło­sem Rose opo­wie­działa jej o mor­der­stwie i swoim udziale w zna­le­zie­niu ciała.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: