Nierozłączne - Simone de Beauvoir - ebook

Nierozłączne ebook

Simone de Beauvoir

4,3

Opis

Do klasy dziewięcioletniej Sylvie dołącza nowa uczennica. Andrée jest nieprzeciętnie inteligentna, zabawna, żywiołowa, ma własne zdanie na każdy temat i wyraźnie odstaje nie tylko od koleżanek, ale też od obrazu przykładnej panienki z dobrego domu. Dziewczynki szybko odnajdują wspólny język i spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Mimo sprzeciwu nauczycielek i matki Andrée zażyłość między nimi rośnie.

Przez kolejne lata na oczach Sylvie mit tak podziwianej przez nią wolności Andrée kruszy się kawałek po kawałku, a wolność przyjaciółki zostaje zduszona przez coraz bardziej restrykcyjne wymagania ślepego na własne błędy społeczeństwa. Zaciskająca się pętla konwenansów i obłudnej religijności, praktykowanej w imię własnego interesu i wykorzystywanej do usprawiedliwiania najpodlejszego postępowania, doprowadzają do tragedii.

De Beauvoir napisała tę powieść w 1954 roku, dwadzieścia pięć lat po nagłej śmierci swojej najbliższej przyjaciółki. Pozostawiła tekst bez tytułu, nigdy go też nie opublikowała. Teraz, pod wieloma względami wciąż boleśnie aktualny, po raz pierwszy zostaje oddany w ręce czytelników.

Wstępem, przybliżającym okoliczności powstania noweli, opatrzyła Nierozłączne Sylvie Le Bon de Beauvoir, jedyna spadkobierczyni i córka Simone. Wprowadzenie napisała Margaret Atwood.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 154

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (47 ocen)
21
21
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zkotemczytane

Nie oderwiesz się od lektury

Nierozłączne to książka, która mną wstrząsnęła, sponiewierała, rozwaliła na kawałki. Łzy lały się ciurkiem. Simone de Beauvoir otwiera oczy, zmusza do refleksji, zostawiając czytelnika z wieloma pytaniami w głowie. Niezwykle mądra, niezwykle wartościowa. Po skończeniu „Nierozłączne” mam wyrwę w sercu. Jesteśmy nierozłączne. Jeśli nie wiecie, kim była Simone d Beauvoir, wstęp Margaret Atwood i wprowadzenie Sylvie le bon de Beauvoir przybliżają nam sylwetkę niezwykle inspirującej feministki, działaczki społecznej, twardej, walecznej, może wydawać się nawet oziębła i niezwyciężona. Nierozłączne to opowieść o wielkiej przyjaźni z Zazą, a może nawet zalążku miłości, który został zduszony przez „ciasny gorset dobrego wychowania” i czasów. Historia oparta na faktach wybrzmiewa w naszej głowie jak opowieść najdroższej przyjaciółki. Ta ostrzega nas przed zatraceniem się w tym, co powinniśmy, a tym, czego pragniemy. W końcu wmawiano dziewczynkom, że tylko bycie grzeczną i pobożną sprawi, że...
10
linkaczeska87

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i niezwykle smutna historia przyjaźni dwóch dziewcząt i jednocześnie dramatu jednej z nich. Polecam!
10
Kamila1090

Dobrze spędzony czas

Jaki najbardziej lubicie motyw w książkach? Przyjaźni, niespełnionej miłości czy może jeszcze inny? W książce "Nierozłączne" mamy dobrze widoczny motyw przyjaźni. Nie bez powodu powieść nosi taki tytuł. W lekturze poznajemy Sylvie i Andree. Obie na pierwszy rzut oka są przeciwieństwem siebie z charakteru jak i również w warstwie społecznej. Lecz gdy poznają się mając zaledwie dziewięć lat wydaje im się to przyjaźnią do końca życia. Czy faktycznie tak było? Nie zawsze. W wiekiem Andree otrzymuje coraz więcej obowiązków. Przez to zaniedbuje swoją przyjaźń oraz staje na krańcu wyczerpania fizycznego i psychicznego. Dodatkowo presja ze strony matki w każdej dziedzinie nie pomaga rozwiązać problemów nastolatki. Mimo przeciwności losu Sylvie pragnie byc w życiu przyjaciółki. Doradzać jej w rozterkach miłosnych, przemówić do rozsądku. W biegiem lat czas na rozmowę między nimi staje się coraz krótszy. Religia w "Nierozłączne" była dość często podkreślana. Momentami gubiłam się w fabule...
00

Popularność




Tytuł oryginału Les inséparables
Przekład REGINA GROMACKA
Wydawca KATARZYNA RUDZKA
Redaktorka prowadząca AGNIESZKA RADTKE
Redakcja MICHAŁ OLECH
Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ, LILIANNA MIESZCZAŃSKA
Projekt okładki i stron tytułowych ANNA POL
Ilustracja na okładce © Sarah Jarrett / Arcangel
Opracowanie typograficzne, łamanie | manufaktu-ar.com
Koordynatorka produkcji PAULINA KUREK
Cet ouvrage, publié dans le cadre du Programme d’aide à la publication Boy-Żeleński, a bénéficié du soutien de l’Institut français de Pologne.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w Polsce w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego Boy-Żeleński.
Les inséparables, Simone de Beauvoir Copyright © Éditions de l’Herne, 2020 All rights reserved Introduction © 2021 by O.W. Toad, Ltd. Reproduced with permission of Curtis Brown Group Ltd, London, on behalf of O.W. Toad, Ltd.
Copyright © for the translation by Regina Gromacka Copyright © Introduction translated from English by Adam Pluszka Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022
Warszawa 2022 Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67262-04-0
Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11A 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 [email protected]
www.marginesy.com.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Margaret Atwood

Wprowadzenie

Jakże to ekscytujące: dowiedzieć się, że Simone de Beauvoir, babcia drugiej fali feminizmu, napisała powieść, która nigdy wcześniej nie została opublikowana! Jej francuski tytuł brzmi Les inséparables i dziennik „Les libraires” pisał, że to opowieść, która „z emocjami i wyrazistością podąża za namiętną przyjaźnią między dwiema zbuntowanymi młodymi kobietami”. Oczywiście, że chciałam to przeczytać, ale wtedy poproszono mnie o napisanie wstępu do angielskiego przekładu.

Moją pierwszą reakcją była panika. Poczułam, jakbym wróciła do przeszłości: jako młoda osoba bałam się Simone de Beauvoir. Poszłam na studia na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy noszący czarne golfy i mocno umalowani czarną kreską koneserzy – co prawda nieliczni w Toronto w tamtych czasach – czcili francuskich egzystencjalistów jak pomniejszych bogów. Camus, jakże poważany! Jakże chętnie czytaliśmy jego ponure powieści! Beckett, jakże uwielbiany! Jego sztuki, zwłaszcza Czekając na Godota, ukochały sobie studenckie kółka teatralne. Ionesco i teatr absurdu, jakże zagadkowe! Jego sztuki też często wtedy wystawialiśmy (a niektóre, jak Nosorożec – metafora faszystowskich przemian – są coraz bardziej aktualne). Sartre, jakiż zdumiewająco sprytny, choć nie można powiedzieć, że czarujący. Któż nie cytował: „Piekło to są Inni”[1]? (Czy zdawaliśmy sobie sprawę, że następstwem będzie: „Niebo to samotność”? Nie, nie zdawaliśmy. Czy wybaczyliśmy mu, że przez tyle lat podlizywał się stalinizmowi? Tak, mniej więcej, ponieważ potępił inwazję Związku Radzieckiego na Węgry w 1956 roku, a później napisał żarliwy wstęp do Tortur Henriego Allega [1958], relacji z brutalnych tortur, jakich Alleg doznał z rąk francuskich żołnierzy podczas wojny algierskiej – książki zakazanej we Francji przez rząd, ale dostępnej dla nas na odludziu, kiedy czytałam ją w 1961 roku).

A wśród tych wszystkich onieśmielających luminarzy egzystencjalizmu znajdowała się tylko jedna kobieta: Simone de Beauvoir. Jakże musi być przerażająco twarda, myślałam, że broni swojego zdania, samotna pośród superintelektualnych paryskich olimpijczyków o ostrych jak brzytwa umysłach! Był to czas, kiedy kobiety, które aspirowały do bycia kimś więcej niż ucieleśnieniem przypisanych ról płciowych, czuły, że muszą zachowywać się jak macho – z rezerwą, skupione na osobistych korzyściach – i przejmować inicjatywę, nawet inicjatywę seksualną. Tu bon mot, tam odgonienie czyjejś wędrującej dłoni, jakiś beztroski romans czy dwa, albo dwadzieścia, a potem papierosy, jak w filmach... Nigdy się na to nie zdobyłam, borykając się z mniejszymi wymaganiami uczelnianego klubu dyskusyjnego. W dodatku od palenia kaszlałam. Jeśli zaś chodzi o te workowate wojskowe wdzianka o podwyższonej wytrzymałości i wywatowanych ramionach, cóż... byłaby to zbyt wysoka cena za własny pokój.

Dlaczego Simone de Beauvoir tak mnie przerażała? Łatwo wam o to pytać: macie przewagę wynikającą z dystansu – zmarli są z natury mniej przerażający niż żywi, zwłaszcza jeśli biografowie, zawsze wyczuleni na czyjeś wady, zdążyli już utrzeć im nosa – podczas gdy dla mnie Beauvoir była współczesną gigantką. Była dwudziestoletnia ja w prowincjonalnym Toronto, marząca o ucieczce do Paryża, by pisać tam na poddaszu arcydzieła, pracująca jako kelnerka, i byli egzystencjaliści, którzy brylowali w Le Dôme Café na Montparnasse, pisali do „Les Temps modernes” i szydzili z takich szarych myszek jak ja. Mogłam sobie wyobrazić, co mogliby powiedzieć. Bourgeoise – zaczęliby, strzepując popiół ze swoich gitanów. Gorzej: Kanadyjka. Zacytowaliby Woltera: Quelques arpents de neige[2]. Do tego Kanadyjka z głębokiej prowincji. I najgorszy rodzaj kanadyjskich prowincjuszy: pochodzenia anglosaskiego. Protekcjonalna pogarda! Wyrafinowane lekceważenie! Żaden inny snobizm nie jest taki jak snobizm francuski, zwłaszcza lewicowy. (To znaczy z lewicy połowy XX wieku; jestem pewna, że teraz nic takiego by się nie wydarzyło).

A potem trochę podrosłam i faktycznie pojechałam do Paryża, gdzie nie zostałam odrzucona przez egzystencjalistów – na żadnych nie mogłam trafić, ponieważ nie było mnie stać na jedzenie w paryskich kawiarniach – a wkrótce potem znalazłam się w Vancouver, gdzie w końcu przeczytałam Drugą płeć od deski do deski, w toalecie, żeby nikt mnie na tym nie przyłapał. (Był rok 1964, a feminizm drugiej fali nie dotarł jeszcze na zaplecze Ameryki Północnej).

W tym momencie część mojego przerażenia zastąpiła litość. Jakże surowe wychowanie zostało narzucone młodej Simone. Jak zniewolona się czuła: w nadzorowanym ciele, falbaniastych sukniach i sztywno określonych zachowaniach społecznych. Wyglądało na to, że mimo wszystko bycie kanadyjską dziewczyną z głębokiej prowincji ma swoje zalety: wolna od surowych zakonnic i wymagających krewnych z wyższych sfer mogłam biegać w spodniach – lepszych od spódnic, biorąc pod uwagę komary – i wiosłować własnym kajakiem oraz... w liceum wybrać się na potańcówkę i do kina samochodowego z cieszącymi się nieco złą sławą chłopakami. Młodej Simone nigdy by nie pozwolono na takie nieskrępowane i w istocie niegodne damy zachowanie. Surowość była dla jej dobra, a przynajmniej tak jej mówiono. Gdyby naruszyła zasady swojej klasy, czekałaby ją zguba, a jej rodzina okryłaby się hańbą.

Warto sobie przypomnieć, że Francja nie przyznała kobietom praw wyborczych aż do 1944 roku, a stało się to dopiero poprzez ustawę podpisaną przez Charles’a de Gaulle’a na emigracji. To prawie dwadzieścia pięć lat po tym, jak większość Kanadyjek uzyskała to prawo[3]. Tak więc Beauvoir dorastała, słysząc, że kobiety tak naprawdę nie są warte tego, żeby zabierać głos w sprawach dotyczących życia publicznego kraju. Miała trzydzieści sześć lat, kiedy mogłaby zagłosować, ale tylko teoretycznie, ponieważ Niemcy w tym czasie nadal okupowali Francję.

Po osiągnięciu pełnoletności, w latach dwudziestych, Simone de Beauvoir silnie sprzeciwiła się ograniczającemu ją środowisku. Ja, będąc znacznie mniej ograniczana, nie uważałam, że warunki opisane w Drugiej płci dotyczą wszystkich kobiet. Część książki wprawdzie brzmiała dla mnie prawdziwie. Choć bynajmniej nie całość.

Do tego dochodziła przepaść pokoleniowa: urodziłam się w 1939 roku, Beauvoir w 1908, rok przed moją matką. Były niemal równolatkami, niemniej dzieliły je całe światy. Moja matka dorastała w wiejskiej Nowej Szkocji, gdzie była chłopczycą, panczenistką i jeździła konno. (Spróbujcie wyobrazić sobie Simone de Beauvoir w łyżwach wyścigowych, a zrozumiecie różnicę). Obie przeżyły pierwszą wojnę światową jako dzieci i drugą jako dorosłe osoby, chociaż to Francja znalazła się w centrum obu, a Kanada – choć jej straty wojskowe w czasie wojny były nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do liczby ludności – nigdy nie została zbombardowana ani nigdy nie znalazła się pod okupacją. Twardość, hardość, uparte wpatrywanie się w brzydsze strony egzystencji, które odnajdujemy w Beauvoir, wiążą się z gehenną Francji. Przetrwanie dwóch wojen i doświadczenie wraz z nimi niedostatku, niebezpieczeństwa, lęku, walk politycznych i zdrady: przejście przez to piekło musiało zebrać swoje żniwo.

Tak więc mojej matce brakowało zimnego spojrzenia, zamiast tego miała wesołe usposobienie, gotowość do ciężkiej pracy i pozbawioną jojczenia praktyczność, która wydawałaby się obraźliwie naiwna dla każdego paryżanina z połowy stulecia. Pokonana przez opresyjność istnienia? Postawiona w obliczu ogromnego głazu, który Syzyf musi toczyć pod górę tylko po to, by znów staczał się w dół? Dręczona przez egzystencjalne napięcie między sprawiedliwością a wolnością? Walcząca o wewnętrzną autentyczność czy wręcz sens życia? Zmartwiona tym, z iloma mężczyznami należałoby się przespać, żeby na zawsze zmazać z siebie plamę wyższej burżuazji? „Idź na przyjemny, rześki spacer na świeżym powietrzu – powiedziałaby moja matka – a poczujesz się znacznie lepiej”. Kiedy robiłam się zanadto przygnębiająco przeintelektualizowana i/lub posępna, taką dawała mi radę.

Mojej matki nie zainteresowałyby zbytnio co bardziej abstrakcyjne i filozoficzne fragmenty Drugiej płci, ale spodziewam się, że zaintrygowałaby ją większość innych pism Simone de Beauvoir. Z tej perspektywy można stwierdzić, że najbardziej świeże i szczere dzieła Beauvoir pochodzą bezpośrednio z jej osobistego doświadczenia. Raz za razem czuła się przyciągana przez dzieciństwo, młodość, wczesną dorosłość – i badała formowanie siebie samej, swoje złożone uczucia, swoje odczuwanie czasu. Być może najbardziej znanym przykładem jest pierwszy tom jej autobiografii, Mémoires d’une jeune fille rangée[4] (1958), ale ten sam materiał pojawia się w opowiadaniach i powieściach. Była w pewnym sensie nawiedzana przez samą siebie. Do kogo należał niewidzialny, ale ciężki odgłos kroków, nieubłaganie wchodzących po ciemnych schodach? Zwykle okazywało się, że do niej. Duch jej dawnej jaźni (lub wielu) był zawsze obecny.

A teraz mamy swego rodzaju źródło: Nierozłączne, powieść do tej pory niepublikowana. Opowiada o prawdopodobnie najbardziej doniosłym doświadczeniu w życiu Beauvoir: jej związku z Zazą – powieściową Andrée – wielowarstwowej i intensywnej przyjaźni, która zakończyła się wczesną i tragiczną śmiercią Zazy.

Beauvoir napisała tę książeczkę w 1954 roku, pięć lat po opublikowaniu Drugiej płci, i popełniła błąd, pokazując ją Sartre’owi. Oceniał większość dzieł według standardów politycznych i nie mógł pojąć jej znaczenia; dla materialistycznego marksisty była dziwadłem, ponieważ książka z dużą intensywnością opisuje fizyczne i społeczne uwarunkowania dwóch młodych bohaterek. W tamtym czasie poważnie traktowane środki produkcji wiązały się jedynie z fabrykami i rolnictwem, a nie z nieopłacaną i niedocenianą pracą kobiet. Sartre odrzucił ten utwór jako nieistotny. Beauvoir napisała o nim w swoich pamiętnikach, że „wydawało się, że nie ma wewnętrznej siły i ponosi porażkę w utrzymaniu zainteresowania czytelnika”. Owo wydawało się wygląda na cytat z Sartre’a, z którym Beauvoir najwyraźniej się wówczas zgadzała.

Cóż, drodzy czytelnicy, pan „piekło to są Inni” Sartre się mylił, przynajmniej z perspektywy niżej podpisanej drogiej czytelniczki. Zakładam, że jeśli lubicie abstrakcyjne pojęcia, takie jak „ludzka doskonałość” czy „totalna sprawiedliwość i równość”, niezbyt lubicie powieści, ponieważ wszystkie powieści dotyczą pojedynczych ludzi i sytuacji, w jakich się znaleźli; a szczególnie nie lubicie powieści napisanych przez ukochaną osobę o wydarzeniach, które miały miejsce, zanim wy się pojawiliście w jej życiu, i które przedstawiają ważną, utalentowaną i uwielbianą Inną Osobę, która akurat jest kobietą. Życie wewnętrzne młodych burżujek? Jakże trywialne. Puf. Dość tego patosu na małą skalę, Simone. Skieruj swój ostry umysł na poważniejsze sprawy.

Ach, ależ panie Sartre – odpowiadamy z XXI wieku – to są sprawy poważne. Bez Zazy, bez namiętnego oddania, które łączyło tę dwójkę, bez Zazy wspierającej intelektualne ambicje Beauvoir i jej chęć wyrwania się z konwenansów swoich czasów, bez poglądów Beauvoir na temat przytłaczających oczekiwań, jakie wobec Zazy jako kobiety stawia jej rodzina i społeczeństwo – oczekiwań, które według Beauvoir dosłownie wycisnęły z niej życie, pomimo jej intelektu, siły, sprytu, woli – czy zaistniałaby Druga płeć? A bez tej kluczowej książki co jeszcze by nie nastąpiło?

Co więcej, ile wersji Zazy żyje teraz na ziemi – bystrych, utalentowanych, zdolnych kobiet, niektórych uciskanych przez prawa swoich narodów, innych przez biedę lub dyskryminację w rzekomo bardziej równych płciowo krajach? Nierozłączne to powieść szczególna dla swoich czasów i miejsca – wszystkie powieści takie są – ale wykracza ona poza własny czas i własne miejsce.

Czytaj i płacz, drogi czytelniku. Sama autorka na początku płacze: tak zaczyna się historia, od łez. Wygląda na to, że pomimo swojej posępnej maski Beauvoir nigdy nie przestała płakać za utraconą Zazą. Być może jej ciężka praca nad tym, by stać się tym, kim się stała, była swego rodzaju pomnikiem: Beauvoir musiała wyrazić siebie do maksimum, ponieważ Zaza nie mogła.

przełożył Adam Pluszka

Sylvie Le Bon de Beauvoir

Wstęp

Obok dziewięcioletniej Simone de Beauvoir, uczennicy katolickiej szkoły Adeliny Desir, zajmuje miejsce krótko ostrzyżona brunetka, Élisabeth Lacoin, zwana Zazą, starsza od niej o kilka dni. Naturalna, zabawna, śmiała, odcina się od konformizmu otoczenia. Na początku następnego roku szkolnego Zaza jest nieobecna. Świat staje się ponury i przytłaczający, aż nagle zjawia się spóźnialska, a z nią słońce, radość i szczęście. Jej żywiołowa inteligencja i rozliczne talenty oczarowują Simone, podziwia ją, jest „zawojowana”. Rywalizują z sobą o pierwszeństwo, stają się nierozłączne. Wprawdzie Simone wiedzie dość szczęśliwy żywot w swojej rodzinie, między ukochaną młodą matką, podziwianym ojcem i potulną młodszą siostrą. Ale tym, co przytrafia się dziesięcioletniej dziewczynce, jest pierwsza sercowa przygoda: jej przywiązanie do Zazy kipi namiętnością, uwielbia ją, drży na myśl, że mogłaby ją urazić. W swej patetycznej dziecięcej wrażliwości nie pojmuje, oczywiście, tego przedwczesnego nagłego uczucia, które znienacka ją dopada; to nam, obserwatorom, wydaje się ono tak wzruszające. Długie wymiany myśli tylko we dwie nabierają w jej oczach niebotycznej wartości. O tak! Krępuje je ciasny gorset dobrego wychowania, niedopuszczający zażyłości, mówią sobie ceremonialnie vous, lecz mimo dystansu rozmawiają z sobą tak, jak Simone nigdy z nikim nie rozmawiała. Czym jest to nienazwane uczucie, które pod sztampową etykietą przyjaźni rozpala jej przebudzone serduszko, w zachwycie i uniesieniu, jeśli nie miłością? Bardzo szybko przekonuje się, że Zaza nie odwzajemnia tego przywiązania ani nie zdaje sobie sprawy z intensywności jej sympatii, ale jakież to ma znaczenie w obliczu olśniewającej możliwości kochania?

Zaza umiera nagle, miesiąc przed swoimi dwudziestymi drugimi urodzinami, 25 listopada 1929 roku. Niespodziewana katastrofa, która będzie nękać Simone de Beauvoir. Przez długi czas przyjaciółka wraca do niej w snach, z żółtą twarzą pod różowym kapelusikiem, patrząc na nią z wyrzutem. Na zażegnanie nicości i na zapomnienie jest tylko jeden sposób: czarodziejstwo literatury. Czterokrotnie, w rozmaitych konfiguracjach, w nieopublikowanych młodzieńczych powieściach, w zbiorze Quand prime le spirituel [Kiedy duchowość dominuje], w wykreślonym fragmencie powieści Mandaryni, która przyniosła jej w 1954 roku Nagrodę Goncourtów, już czterokrotnie pisarka bezskutecznie starała się wskrzesić Zazę. Podejmuje kolejną próbę, w tym samym roku, w długiej, do dziś niewydanej noweli, którą pozostawiła bez tytułu i którą teraz publikujemy. To ostateczne ujęcie nie satysfakcjonuje jej, okrężną drogą prowadzi jednak do zasadniczej obróbki literackiej. W 1958 roku włącza historię życia i śmierci Zazy do autobiograficznego tekstu – Pamiętnika statecznej panienki.

Nowela, ukończona i zachowana przez Simone de Beauvoir, mimo że sama oceniała ją krytycznie, ma wszakże największą wartość: w obliczu tajemnicy nurtują pytania, mnożą się kąty widzenia, perspektywy, oświetlenia. A przecież śmierć Zazy po części pozostaje tajemnicą. Próby rzucenia na nią światła w dwóch tekstach z 1954 i 1958 roku nie przystają dokładnie do siebie. To w noweli ukazany jest po raz pierwszy wątek wielkiej przyjaźni. Z rodzaju tych enigmatycznych jak miłość przyjaźni, które skłoniły Montaigne’a do napisania o Étiennie de La Boétiem i o sobie: „Bo to był on; bo to byłem ja”[5]. U boku Andrée, powieściowego wcielenia Zazy, stoi narratorka wypowiadająca owo „ja”, jej przyjaciółka Sylvie. „Dwie nierozłączne” są zespolone z sobą zarówno w opowieści, jak i w życiu, by stawiać czoło wydarzeniom, ale to Sylvie opowiada o nich przez pryzmat swojej przyjaźni, ujawniając poprzez grę kontrastów nieuchwytną jej ambiwalentność.

Wybór literackiej fikcji implikował rozmaite przeróbki i modyfikacje, które należy rozszyfrować. Imiona postaci i nazwy miejsc oraz sytuacje rodzinne odbiegają od rzeczywistości. Andrée Gallard zastępuje Élisabeth Lacoin, a Sylvie Lepage – Simone de Beauvoir. Rodzina Gallardów (Mabille’ów w Pamiętniku statecznej panienki) ma siedmioro dzieci, w tym jednego chłopca; u Lacoinów było ich dziewięcioro, sześć dziewcząt i trzech chłopców. Simone de Beauvoir miała tylko jedną siostrę, jej alter ego Sylvie ma dwie. Rozpoznajemy oczywiście w Szkole Adelajdy słynną Cours Desir, mieszczącą się przy ulicy Jacob na Saint-Germain-des-Prés; to tam nauczycielki okrzyknęły dwie dziewczynki „nierozłącznymi”. Ponieważ to wyrażenie spina rzeczywistość z fikcją, odtąd będzie służyło za tytuł noweli. Pod postacią Pascala Blondela skrywa się Maurice Merleau-Ponty (Pradelle w Pamiętniku), osierocony przez ojca, mocno związany z matką, z którą mieszkał, a także z niepodobną do powieściowej Emmy siostrą. Posiadłość Meyrignac w regionie Limousin zostaje przekształcona w Sadernac, natomiast Béthary to Gagnepan, gdzie Simone de Beauvoir przebywała dwukrotnie, jedna z dwóch rezydencji Lacoinów w departamencie Landes z zamkiem Haubardin. Zaza jest pochowana tam, w Saint-Pandelon.

Na co umarła Zaza?

Na wirusowe zapalenie mózgu, wedle trzeźwej, obiektywnej diagnozy. Ale jaka fatalna sekwencja zdarzeń, sięgająca znacznie dalej, oplatająca mackami całą jej egzystencję, w końcu doprowadziła ją, osłabioną, wyczerpaną, zdesperowaną, do szaleństwa i do śmierci? Simone de Beauvoir odpowiedziałaby: Zaza umarła z powodu swojej wyjątkowości. Została zamordowana, jej śmierć była „zbrodnią spirytualistyczną”.

Zaza umarła, bo usiłowała być sobą, ale wbito jej do głowy, że to dążenie jest czymś złym. W kręgu wojującej burżuazji katolickiej, w której urodziła się 25 grudnia 1907 roku, w rodzinie o rygorystycznych tradycjach obowiązkiem dziewczyny było zapomnieć o sobie, wyrzec się siebie, dostosować się. Ponieważ Zaza była wyjątkowa, nie potrafiła „się dostosować” – to złowrogie określenie, które oznacza zmieścić się w zawczasu przygotowanej formie, gdzie czeka na ciebie wydzielona komórka, jedna z wielu, a wszystko, co odstaje, zostanie zgniecione, zmiażdżone, odrzucone jako odpadek. Zaza nie była w stanie się zmieścić, więc zdławiono jej niepowtarzalność. Na tym polegała zbrodnia, morderstwo. Simone de Beauvoir z niejakim przerażeniem wspominała wykonywanie rodzinnej fotografii w Gagnepan: każde z dziewięciorga dzieci ustawiono według wieku, sześć dziewczynek w jednakowych mundurkach, sukienkach z niebieskiej tafty, w identycznych słomkowych kapelusikach przyozdobionych chabrami. Zaza miała tam swoje miejsce, które czekało na nią od wieków, miejsce młodszej córki Lacoinów. Młoda Simone zajadle odtrącała ten obraz. Nie, Zaza taka nie była, była „jedyna w swoim rodzaju”. Niespodziewany przejaw jakiejkolwiek swobody był czymś, co przeczyło całemu credo jej rodziny: stado nieustannie ją osacza, jest ofiarą „obowiązków towarzyskich”. Otoczona całym domostwem rodzeństwa, kuzynów, przyjaciół, dalekich krewnych, przytłoczona powinnościami, wielkopańskim życiem, wizytami lub wspólnymi rozrywkami, Zaza nie ma ani chwili dla siebie, nigdy nie zostawiają jej samej ani też sam na sam z przyjaciółką, nie należy do siebie, nie przysługuje jej nawet chwila samotności, ani na grę na skrzypcach, ani na naukę, odmawia jej się przywileju samotności. Z tego względu letnie wakacje w Béthary są dla niej piekłem. Dusi się, tak bardzo pragnie uciec od wszechobecności innych – kojarzy się to z pokutnym umartwianiem w niektórych zakonach – że zadaje sobie cios siekierą w nogę, aby wykręcić się od któregoś ze szczególnie odpychających zadań. W tym środowisku chodzi o to, by się nie odosobniać, istnieć nie dla siebie, lecz istnieć dla innych. „Mama nigdy nic nie robi dla siebie, spędza życie na poświęcaniu się” – stwierdzi pewnego dnia Zaza. Wskutek ciągłego nacisku tych alienujących tradycji wszelki żywiołowy indywidualizm jest duszony w zarodku. Dla Simone de Beauvoir nie ma gorszego skandalu – i to właśnie chce ukazać w noweli – skandalu, który można określić mianem filozoficznego, ponieważ chodzi o zamach na ludzką kondycję. Nacisk na absolutną wartość podmiotowości pozostanie w centrum jej myśli i twórczości – nie jednostki pojmowanej jako kolejny okaz gatunku, lecz niepowtarzalnej indywidualności, czyniącej z każdego z nas zgodnie ze sformułowaniem Gide’a „istotę najbardziej niezastąpioną”, nacisk na istnienie tej świadomości, tu i teraz. „Kochajcie to, czego nigdy nie zobaczycie dwa razy”. Przekonanie niezachwiane, oryginalne, które wesprze refleksja filozoficzna: absolut rozgrywa się właśnie tu, na ziemi, podczas naszej jedynej i unikatowej egzystencji. Rozumiemy więc, że w historii Zazy chodziło o najwyższą stawkę.