Nowa dyscyplina. Ciepłe, spokojne i pewne wychowanie od małego dziecka do nastolatka - Kim John Payne - ebook

Nowa dyscyplina. Ciepłe, spokojne i pewne wychowanie od małego dziecka do nastolatka ebook

Kim John Payne

4,0
59,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

O tym, jak być przewodnikiem dziecka i odpowiedzialnie orientować je w tym chaotycznym świecie.
Autor mówi: rodzice, nie warto wdawać się w negocjacje, ciągle prosić, stawiać tylu pytań. Mamy inne rozwiązania, znacznie skuteczniejsze i korzystniejsze dla naszych relacji z dziećmi. Stoi za nimi nowa dyscyplina. I wcale nie trzeba być przy tym surowym.

Ta książka układa sprawy, o których - co tu dużo mówić - większość z nas boi się głośno mówić.
Czy przejście od przemocy do braku dyscypliny pomaga dzieciom w rozwoju?
Czy rodzicielski autorytet rzeczywiście odbiera dziecku wolność?
Czy skorygowanie zachowania dziecka jest czymś złym?
Czy wyrażanie dezaprobaty obniża jego poczucie wartości?
Czy proszenie, tłumaczenie, negocjowanie to jedyne dostępne narzędzia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 383

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Cleopathre

Dobrze spędzony czas

Świeże spojrzenie na dyscyplinę i wychowywanie dzieci. Mnóstwo ciekawostek, badań naukowych, przykładów z życia. Dobrze się czyta!
00

Popularność




Tę książkę poświęcam Tobie, drogi Rodzicu, dziękując za śmiech i miłość, które wnosisz do swojej rodziny.

Spis treści

Przedmowa od wydawcy polskiej edycji

Wstęp

Część pierwsza – SZERSZY OBRAZ

1 Nieposłuszne czy zdezorientowane?

2 Trzy poziomy dyscypliny

Część druga – ZASADA GOSPODARZA

3 Gospodarz – pięć elementów ważnych do zachowania zdrowych granic i zgodnej współpracy

4 Praktyczne strategie budowania zgodnej współpracy

5 Wskazania kontra sugestie i pytania

Część trzecia – OGRODNIK I PRZEWODNIK

6 Starsze dziecko oraz OgrodnikKultywacja rodzicielskiej filozofii Ogrodnika

7 Nastolatek i PrzewodnikRodzicielska zasada Przewodnika

Część czwarta – PAKIET RATUNKOWY – MIERZENIE PULSU

8 Pakiet ratunkowy

Część piąta – NA GŁĘBOKIE WODY

9 Dyscyplina – unikanie skrajności

10 Dyscyplina i cztery filary prostoty

11 Dyscyplina w epoce cyfrowej

Epilog

Podziękowania

Bibliografia

Przedmowa od wydawcy polskiej edycji

Perspektywa redakcji wydawnictwa Natuli

Książki Kima Johna Payne’a trafiły na stół Wydawnictwa Natuli dzięki Adze Nuckowski – naszej wieloletniej współpracowniczce, autorce i ekspertce wychowania. Tego rodzaju rekomendacje przywykliśmy brać w ciemno. Kiedy jednak oddajemy w wasze ręce Nową Dyscyplinę, po raz pierwszy wydaną w USA w 2015 roku, zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo wszystko przyspieszyło w ostatnich latach i jak wiele zmieniło się w naszej percepcji społecznej, psychologicznej i rodzicielskiej.

Technologie pędzą, a świat zdaje się za nimi nie nadążać. Doświadczamy globalnych kryzysów pokoju, zdrowia publicznego, ekonomii. Zmagamy się z coraz bardziej namacalnym widmem zmian klimatycznych, których konsekwencje odczuwamy również w sferze społecznej. Poczucie zagrożenia redukuje odruchy związane z wzajemnym zaufaniem, solidarnością, otwartością i ciekawością drugiego człowieka. Pogłębianiu dystansu sprzyjają radykalizacje postaw politycznych i światopoglądowych, a także obecne już oraz prognozowane pogarszanie warunków ekonomicznych.

Wszystkie te wywołujące nieprzyjemne dreszcze pojęcia dotykają każdej grupy społecznej w sposób demokratyczny (no, może z wyjątkiem 1% najlepiej uposażonych). W strukturze rodziny odbijają się na dzieciach, nastolatkach, młodych dorosłych, a także na ich rodzicach oraz opiekunach. Wśród przedstawicieli najmłodszego pokolenia (nazywanego pokoleniem Alfa – czyli tych urodzonych w 2012 roku i później) zupełnie realną perspektywę stanowi lęk klimatyczny i niepewność przyszłości. Już 7-latki zdają sobie sprawę, że kwestie ochrony środowiska to nie tylko pretekst do uczenia postaw prospołecznych, ale też nasze być albo nie być w najbliższych dekadach.

Perspektywa Payne’a w kilku fragmentach książki może zdawać się silnie powiązana z epoką prepandemiczną (jak mówią o niej socjolodzy i antropolodzy kultury) – jest też wyraźnie osadzona w amerykańskim środowisku społecznym – i stanowi bardzo interesującą kontrę. Po pierwsze, autor chwytliwym tytułem nęci wymęczonych współczesnych mu rodziców i opiekunów. Warto zaznaczyć, że to rodzice już świadomi tego, że autorytarne metody wychowania sprzed kilku dekad, oparte na hierarchii, szacunku i posłuszeństwie, są w najlepszym wypadku krótkowzroczne, odczłowieczające dziecko i odbierające mu podmiotowość. Po drugie zaś, humanistyczne, rozumne i zakładające „uczenie się od siebie nawzajem” rodzicielstwo potrzebuje pierwiastka często pomijanego we współczesnych, podmiotowych i zorientowanych na więzi pomysłach wychowawczych. Payne ów pierwiastek nazywa „dyscypliną”, my jednak do owego sformułowania dorzucamy takie pojęcia jak „struktura”, „przewodnictwo”, „zrozumienie”, „bezpieczeństwo” i „określanie granic”.

Amerykański styl tworzenia treści, szczególnie w obrębie publikacji poradnikowych, bywa często krytykowany w Europie (również w Polsce) jako uproszczony, hasłowy i zakładający, że „wszyscy żyjemy podobnie i wyznajemy podobne wartości”. W przypadku niniejszej książki możemy dostrzec elementy kultury charakterystycznej dla specyfiki Stanów Zjednoczonych, koncepcje egzotyczne dla przeciętnego czytelnika polskiego. Warto zacząć od bezpieczeństwa, które w USA stanowi zarówno wartość symboliczną, jak i realne wyzwanie – także w kontekście wychowania (np. konsekwencje ułatwionego i powszechnego dostępu do broni palnej). Amerykańskie dzieci i nastolatki dysponują znacznie mniejszym zasobem fizycznej swobody. Wiele miast i osiedli skazuje rodziny na transport samochodowy – zatem „swobodne poruszanie się” dziecka, które jest za młode na zdanie egzaminu na prawo jazdy, to koncepcja dość abstrakcyjna i trudna do przyjęcia dla amerykańskich rodziców. W Stanach dominują też innego rodzaju skrzywienia poznawcze, związane np. z problematyką rasy i klasy – zróżnicowany etnicznie kraj przemawia głosami swoich białych, średnioklasowych ekspertów, dla których ekonomiczny „amerykański sen” nadal stanowi realny scenariusz. Specyficzne dla amerykańskiego starszego dziecka i nastolatka jest zagadnienie atrakcyjności towarzyskiej, związanej z określonym wizerunkiem, co da się zauważyć we fragmentach książki opowiadających o nawigowaniu w meandrach życia rówieśniczego. Owe różnice kulturowe, ale też koncepcje, które mogły zostać zmodyfikowane w ciągu ostatnich ośmiu lat, staraliśmy się objąć przypisami redakcyjnymi.

Jednak mimo tych (jakkolwiek fascynujących!) różnic Nowa dyscyplina pozostaje książką przekazującą czytelnikowi ogromne doświadczenie Payne’a. Jako szkolny psycholog i doradca (tzw. school counselor to ktoś pomiędzy psychologiem, pedagogiem i wychowawcą) słuchał, rozmawiał i pracował z niezliczenie wieloma rodzinami. Z każdej jego opowieści, z każdego ilustrującego daną koncepcję przykładu bije ciekawość, ciepło i ogromna wola zrozumienia dla człowieczeństwa zarówno rozwijającego się dziecka, jak i rodzica. I dlatego też z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy wam tę książkę.

Kilka słów od Agi Nuckowski

Nie wiem dokładnie, czego spodziewasz się po tej książce, ale gwarantuję ci, że zaskoczy cię ona w kilku miejscach. Mnie zaskoczyła i skłoniła do refleksji, spojrzenia na dyscyplinę przyjaznym okiem, a w ostateczności do wprowadzenia małych zmian, które w miarę dorastania dzieci przyniosły spektakularne efekty. Przeczytałam ją lata temu, bo… na początku swojej rodzicielskiej drogi uwierzyłam, że dyscyplina to nic innego jak dryl i przymus, a ja przecież jestem „bliską i łagodną matką”. I tak pełna dobrych intencji wyprowadziłam dziecko i samą siebie na manowce.

Moje pokolenie „dyscyplinowano” kablem od prodiża lub pasem, a w łagodniejszej wersji karami, zawstydzaniem, odbieraniem „przywilejów” i tzw. konsekwencjami. Dyscyplina była nierozerwalnie związana z władzą rodzicielską rozumianą jako przewaga dorosłych nad dziećmi. Służyła egzekwowaniu posłuszeństwa oraz „dobrego” zachowania i działała tak długo, jak długo czuliśmy lęk. W końcu nasze serca zobojętniały, „spływało to po nas”, „wisiało nam to” i karząca ręka dorosłego nie miała już nad nami władzy. Czy przy okazji utraciliśmy coś cennego? Bezsprzecznie! Nie można się więc dziwić, że jako rodzice większość z nas poprzysięgła sobie nie robić tego samego własnym dzieciom.

Dlatego dziś dyscyplina jest słowem raczej pomijanym w rodzicielskim słowniku. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek słyszała rozmowę o dyscyplinowaniu dzieci bez towarzyszących jej uczuć wstydu, poczucia winy, bezsilności czy zawodu. My nie „dyscyplinujemy”… my tłumaczymy, prosimy, negocjujemy albo szukamy skutecznych odpowiedzi na pytanie: „Co robić, kiedy moje dziecko pluje, krzyczy, ma wszystko gdzieś?”. Czasem niestety puszczają nam nerwy i wtedy pozostaje tylko żałować, wstydzić się i przepraszać.

Zdrowy rozsądek podsuwa jednak pytanie: czy jedyną drogą dyscyplinowania dzieci jest wyrządzanie im krzywdy? Oczywiście, że nie! Szkopuł w tym, że w naszym społeczeństwie dyscyplina od wieków równała się przemocy i zwyczajnie brakuje nam zdrowych wzorców. Autor tej książki jest Amerykaninem, któremu jednak doświadczenia mojego pokolenia nie są obce. Podobnie jak ja (a może i ty) próbuje on znaleźć drogę środka, nie uciekając od trudnych pytań:

•Czy przejście od przemocy do braku dyscypliny pomaga dzieciom w rozwoju?

•Czy rodzicielski autorytet rzeczywiście odbiera dziecku wolność?

•Czy skorygowanie zachowania dziecka jest czymś złym?

•Czy wyrażanie dezaprobaty obniża jego poczucie wartości?

•Czy proszenie, tłumaczenie, negocjowanie to jedyne dostępne narzędzia?

Zdradzę ci, że Kim John Payne znajduje drogę środka. Nowa dyscyplina, którą opisuje, przestaje być synonimem władzy nad dziećmi, a staje się integralną częścią miłości i odpowiedzialności rodzicielskiej. Nie ma już na celu bezwzględnego posłuszeństwa, ale jest drogą pełną kierunkowskazów. Rodzic przestaje być „złym policjantem” – niczym Gospodarz, Ogrodnik i Przewodnik prowadzi dziecko do celu, którym jest dojrzały, zintegrowany, myślący i czujący dorosły człowiek.

Cieszę się, że ta książka została przetłumaczona i zredagowana dla polskich czytelników. Nie jest łatwa ani wygodna, ale właśnie dzięki temu wierzę, że wykona swoją robotę.

Wstęp

Chociaż od ponad trzydziestu lat pracuję jako psycholog szkolny i rodzinny, nigdy nie widziałem ewidentnie nieposłusznego dziecka czy nastolatka. Spotkałem za to masę dzieci zdezorientowanych. Kiedy nie zapewniamy im jasno określonych granic, reagują trudnymi zachowaniami. Czują się wówczas niepewnie i niestabilnie, a w nas rosną zagubienie i frustracja. W nieunikniony sposób dzieci wyczują naszą dezorientację, co wzmaga ich własną – i tak uruchamia się niezdrowy, samonapędzający się cykl.

Jako niedoskonały rodzic dwójki nastolatków jestem aż nadto świadomy odczucia utraty gruntu pod nogami, którego doświad­czamy, gdy w rodzinie pojawiają się trudne sytuacje związane z dyscypliną. Chwytamy się, czego się da, aby powstrzymać odczucie emocjonalnego osuwania się, i chociaż niektórzy rodzice sądzą, że porady ekspertów to fundament, na którym można się oprzeć, mam wątpliwości, czy wybór jakiegoś stylu wychowania i trzymanie się go za wszelką cenęto rozwiązanie godne polecenia.

Wszystko, czego się nadmiernie uchwycimy, może bowiem spowodować, że w tym utkniemy. Nie da się mieć stałego podejścia do dyscypliny, gdyż dzieci nieustannie rosną i się zmieniają.

Od czasu opublikowania mojej książki Wychowanie w duchu prostoty1 i zapoczątkowanego przez nią ogólnoświatowego trendu wartość spowalniania i upraszczania życia rodzinnego została potwierdzona przez rzesze rodziców. Ta sama myśl dotyczy postępowania w kwestii dyscypliny. Gdy np. nasze starsze [które pragnę nazywać dzieciolatkiem – przyp. tłum.]2lub kilkunastoletnie dziecko wykrzykuje: „Nie traktuj mnie jak małe dziecko!”, być może jesteśmy na spalonym, a syn lub córka mają rację. Ale równie dobrze mogą się mylić.

Niewykluczone, że w tym momencie akurat właściwie kierujemy dzieckiem. Skomplikowana historia. Skąd mama lub tata mają wiedzieć, czy są na dobrej drodze?

Nowa dyscyplinapogłębia tego typu pytania. Moim zdaniem, gdy dyscyplinujemy dzieci, absolutnie kluczowe jest trzymanie ich w „emocjonalnym objęciu”, kiedy sytuacja jest skomplikowana lub niejasna. Innym razem, gdy wszystko idzie dobrze, możemy rozluźnić zdecydowane opiekuńcze objęcie i lżej otoczyć dziecko ramionami. Możemy intuicyjnie rozpoznawać, jak być obecnym w jego życiu. Zbadajmy razem, jak nasza intuicja może się stać praktycznym, kreatywnym narzędziem, z którego korzystamy życzliwie, ale zdecydowanie, by dać dziecku potrzebne wsparcie, kiedy pojawiają się trudności.

Trzy poziomy dyscypliny

Moja filozofia dyscypliny opiera się na trójstopniowym podejściu do rodzicielstwa. Trzy poziomy zaangażowania rodzicielskiego to: Gospodarz–Ogrodnik–Przewodnik. Jest to koncepcja, której poszczególne elementy opierają się na sobie, trzy role, dzięki którym możemy właściwie wyważyć reakcję na każdą trudną sytuację związaną z dyscypliną.

Oto krótki przegląd tych trzech poziomów:

•Gospodarz wspiera wczesne lata rozwoju dziecka, zapewnia mu poczucie bezpieczeństwa. Pomaga uczyć się panować nad impulsami i podążać za wskazaniami oraz pokazuje, kto trzyma ster. Jego opieka tworzy fundament dla…

•Ogrodnika, który wspiera rozkwit starszego dziecka – między 8. a 12. rokiem życia. Pomaga mu zobaczyć, że jest częścią rodziny, w której wszyscy są od siebie wzajemnie zależni. Na tym etapie rodzic nadal ma decydujący głos, ale sięga do perspektywy dziecka, by zobaczyć, jak ono postrzega sytuację i do czego dąży. To naturalnie prowadzi do etapu…

•Przewodnika, który wspiera nastolatka. Przewodnik zna teren i słucha dorastającej osoby, gdy wspólnie planują najlepszą drogę prowadzącą do osiągnięcia jej celów, nadziei i marzeń.

Role Gospodarza, Ogrodnika i Przewodnika są wspaniałym sposobem, aby dostosować podejście do dyscypliny do etapu rozwoju dziecka, ale można na nie spojrzeć również z innej perspektywy: jak na trzystopniowy proces wspierania specyficznych potrzeb dziecka, a nie ściśle związanych z wiekiem etapów rozwojowych.

Etapy te można opisać następująco:

•Baza (zasada Gospodarza): Obejmuje budowanie szerokich i głębokich fundamentów. Tutaj kieruje nami intencja, aby pomóc dziecku w dowolnym wieku panować nad impulsami, podążać za wskazaniami i akceptować granice. Dzieci uczą się kierować swoją wolą tak, aby raczej je to wspierało, niż powodowało kłopoty.

Jeśli to się uda…

•Obszar środka (zasada Ogrodnika): Kiedy fundamenty kierowania sobą są zbudowane, dzieci stają się graczami drużynowymi. Mogą tworzyć własne plany, biorąc pod uwagę innych członków rodziny. Na tym etapie chodzi o to, by pomóc dziecku rozwijać empatię, rozumieć uczucia innych i wzmacniać jego umiejętności społeczne.

Jeśli to się uda…

•Najwyższe piętro (zasada Przewodnika): Dziecko jest w stanie akceptować granice innych osób i brać pod uwagę ich potrzeby. Znajduje się teraz na ścieżce do zdrowych, wspierających je wyborów. To czas, aby zachęcać nastolatka do podejmowania własnych decyzji – i pokazywać, jak może to robić.

Ta książka unika dawania z pozoru sensownych rad prowadzących do sytuacji, w której stawiamy dziecko przed większą liczbą wyborów i dozą wolności, niż jest ono w stanie udźwignąć. Intuicyjnie wiemy, że w takiej sytuacji coś nie gra i że zarówno rodzic, jak i dziecko nieuchronnie znajdą się w tarapatach. Wszyscy poczują się sfrustrowani, a rodzicielskie próby wprowadzenia dyscypliny będą niepewne i niestabilne.

A co, jeśli sprawy zaszły za daleko?

Jak w praktyce skorzystać z tej wiedzy, jeśli nasze kilku- lub kilkunastoletnie dziecko nie akceptuje dyscypliny opartej na filozofii Ogrodnika lub Przewodnika? Co np., jeśli nastolatek pragnie swobody w podejmowaniu ważnych decyzji, ale nie zwraca uwagi na to, jak te wybory wpływają na innych, ani nie akceptuje określanych przez rodzica granic? Odpowiedź: „Witaj, Gospodarzu!”. Wracacie wtedy do „bazy” – poziomu Gospodarza, który pomaga dziecku zrozumieć różnicę między wolnością do decydowania o sobie a postawą roszczeniową. Zmiana postępowania rodzica jest w tej sytuacji potrzebna, aby sprawy się zbytnio nie skomplikowały. Pomocny jest powrót do ściślejszej współpracy – w ramach mniejszej, bliższej dziecku wspólnoty rodzinnej3. Kiedy nastolatek w kłopotach zrozumie, że rodzic nadal trzyma ster, oraz ponownie zauważy potrzeby pozostałych członków rodziny4, będzie mógł znów zwiększyć swój zakres wolności. Możliwe, że postępując w ten sposób, nie wzbudzimy w dzieciach entuzjazmu. Będziemy jednak zadowoleni, czując, że stoimy na solidnym gruncie i kierujemy się swoimi wartościami. A co najważniejsze, nasz syn lub córka zacznie działać w rodzinnych ramach, które nie tylko są mu/jej potrzebne, ale też może w ich obrębie nawigować. My zaś nie będziemy zbyt wiele oczekiwać od jeszcze niegotowego dziecka5.

Dostrajanie na skali dyscypliny i wsparcia

Tę prostą trzystopniową metodę wprowadzania dyscypliny można stosować w węższym zakresie również na co dzień. Jedna z matek napisała: „Bywa tak, że z moją 13-letnią córką jest w porządku przez dłuższy czas, potem nagle jednak sytuacja diametralnie się zmienia i trudno mi z nią wytrzymać. Dawniej to się ciągnęło całymi dniami, opuszczałam ręce i nie wiedziałam, co począć – wszystko wokół mnie się sypało. Namawiałam ją, by dokonywała rozsądniejszych wyborów, ale wtedy nie była jeszcze do tego zdolna. Teraz zacieśniam granice, wracam do podstaw i przez godzinę, czasem dzień lub dwa schodzę na poziom Gospodarza. Wówczas córka wraca do równowagi i w większym stopniu bierze pod uwagę pozostałych członków rodziny”.

Celem tej książki jest wszechstronne naświetlenie faz rozwojowych dziecka i dopasowanie takiego rodzaju dyscypliny, jaka na danym etapie życia zaspokoi jego potrzeby. Nie chcę, aby czytelnik wyniósł z tej lektury przekonanie, że właśnie tak, a nie inaczej należy postępować, ani też by ktokolwiek pomyślał: „O nie, robiłem wszystko źle”. Dzieci potrzebują mieć w nas przewodników, a nie wykonawców zaleceń zawartych w książkach o rodzicielstwie – bez względu na to, jak są dobre. Każda książka napisana przez „eksperta do spraw rodzicielstwa” powinna zawierać ostrzeżenie o zagrożeniach dla zdrowia podobnych do tych, które widnieją na paczkach papierosów. Brzmiałoby ono: „Te rady mogą poważnie zachwiać poczuciem własnej wartości czytelnika jako rodzica, doprowadzić do uzależnienia od opinii ekspertów i syndromu próżni przywódczej w rodzinie”.

Jak poruszać się po książce

Książka składa się z pięciu części. Pierwsza skupia się na „szerszym obrazie”. Bada tak zwane „złe” zachowania i pyta, dlaczego dzieci się od nas oddalają. Pokazuje również, jak nawigować dyscypliną spokojnie, ciepło i pewnie. A co najważniejsze, wyjaśnia, jak dobra dyscyplina pogłębia naszą więź z dziećmi. Nie musimy się obawiać, że będąc u rodzinnego steru, zrazimy je do siebie.

Część druga i trzecia szczegółowo omawiają trzy role rodzicielskie, które pokrótce opisałem powyżej. Poświęciłem cały rozdział (drugi) roli Gospodarza, ponieważ jest to fundament, na którym budujemy pozostałe role. Materiał tego rozdziału jest zatem bardziej szczegółowy, dogłębny i praktyczny. Wyjaśnia pięć uniwersalnych środków prowadzących do zdrowego porozumienia opartego na rodzinnej hierarchii oraz tłumaczy, jak przejść od żądań do wskazań.

Część czwarta omawia dwa pytania, które na tym czy innym etapie zadaje sobie prawie każdy rodzic: „Czy faktycznie zawaliłem?” i: „Czy jest już za późno, żeby wszystko naprawić?”. W obu przypadkach odpowiedź brzmi „nie”. Ten rozdział uspokoi czytelnika i zarysuje praktyczny, wykonalny sposób radzenia sobie w sytuacjach związanych z dyscypliną. Zobaczymy, jak można krok po kroku dopasowywać swoje podejście do zakresu swobody, jakiego dziecko potrzebuje na każdym etapie rozwoju.

I w końcu część piąta, która zabierze nas na głębokie wody. Przyjrzymy się modom i trendom dyscyplinowania z ostatnich 60 lat i wyjaśnimy, dlaczego mogą one nadwątlić pełen miłości autorytet rodzica i jego serdeczny związek z dzieckiem. Jeden z rozdziałów przedstawia, jak wprowadzenie większej prostoty i równowagi do toczącego się w szybkim tempie życia rodzinnego może poprawić nasze relacje i sprawić, że sytuacje związane z dyscypliną będą mniej sporne. W ostatnim rozdziale zajmiemy się również „dyscypliną w erze cyfrowej” i poruszymy ważne, coraz bardziej aktualne tematy, takie jak wpływ multimediów na rodzicielskie przywództwo i relacje z dziećmi.

Zanim zaczniemy…

To, co w życiu najtrwalsze i najskuteczniejsze, jest jednocześnie głębokie i proste. Dotarcie do głębi zrozumienia wymaga jednak czasu i wytrwałości. W ciągu ostatnich 30 lat, podczas setek prowadzonych przeze mnie warsztatów o rodzicielstwie, często szukałem odpowiedzi na pytanie, jak skalibrować dyscyplinę w taki sposób, aby odpowiadała określonej grupie wiekowej i etapom życia dziecka. Chociaż na początku miałem wrażenie, że obracam w dłoni ostry i kanciasty kamień, teraz jest on gładki i dobrze znany. Przekazałem ten kamień wielu rodzicom, którzy również trzymali go w dłoniach i obracali w palcach. Wyłaniające się zrozumienie tego, w jaki sposób dyscyplina może budować relację pełną miłości, przekształciło się dzięki naszym wspólnym wysiłkom w prawdziwy klejnot. Na stronach tej książki staram się oddać sprawiedliwość wszystkim życzliwym i pozytywnie nastawionym rodzicom, którzy zachęcali mnie do dalszego dzielenia się wiedzą o nowej dyscyplinie. Wasze dzieci są szczęściarzami, mając rodziców poświęcających czas na zgłębianie tematu, który mocno definiuje życie rodzinne. Miłej lektury i pomyślności na rodziciel­skiej ścieżce.

1 Zob. K.J. Payne, L.M. Ross, Wychowanie w duchu prostoty. Jak wykorzystać minimalizm, by wychować spokojniejsze i szczęśliwsze dzieci, tłum. K. Iwańska, Warszawa 2020 (przyp. red.). Przypisy pochodzące od autora zostawiono bez dodatkowego wskazania, zaś te od tłumacza i redaktorek stosownie oznaczono w nawiasie na końcu danego objaśnienia). Wtrącenia tłumacza lub redaktorek w tekście głównym dodano w nawiasie kwadratowym z odpowiednią adnotacją. Cytowane źródła, jeśli nie wydano ich po polsku, są w przekładzie tłumacza (przyp. red.).

2 Dzieciolatek to dla mnie osoba, która już nie jest dzieckiem, ale wciąż jeszcze nie nastolatkiem (przyp. tłum.). Chodzi o dziecko w wieku 8–12 lat, które po ang. są określane jako tweens(przyp. red.).

3 W niej łatwiej jest bowiem dziecku uczyć się współpracy i dostrzegania innych niż w „szerokim świecie”, w którym różnych potrzeb i głosów do uwzględnienia jest zwyczajnie więcej, przez co stanowi to większe wyzwanie (przyp. red.).

4 Czyli uświadomi sobie, w jaki sposób członkowie stada wzajemnie od siebie zależą (przyp. red.).

5 W licznych przykładach, scenkach, proponowanych zdaniach i bezpośrednich zwrotach do czytelników postanowiliśmy wymieszać formy gramatyczne i stosować je zamiennie, aby nie utrudniać lektury wariantami zapisywanymi po ukośnikach. Mamy nadzieję, że z łatwością dopasujecie przekaz do formy, której będziecie na co dzień używać (przyp. red.).

Część pierwsza SZERSZY OBRAZ

1 Nieposłuszne czy zdezorientowane?

Ile razy słyszeliśmy wyrażenie, że ktoś „się pogubił”? Dokładnie rozumiemy, o co chodzi, gdy mowa o naszym bliskim, kimś z rodziny lub z kręgu przyjaciół, a nawet o osobie publicznej, której zachowanie nas niepokoi. Zagubić się i nie mieć przy sobie nikogo, kto pomoże odnaleźć drogę, to prawdziwy koszmar.

Być zdezorientowanym to nic przyjemnego – niewiele jest w życiu sytuacji bardziej niepokojących. Dzieci są szczególnie wrażliwe na poczucie zagubienia i zagrożenia. Wiemy, że w dzisiejszym zwariowanym świecie przez cały czas czują one na sobie presję. Niewielu z nas, obecnych dorosłych, musiało sobie radzić z nieustannym strumieniem obrazów, wrażeń, pomysłów, postaw i sprzecznych wiadomości, z którymi mierzą się dziś dzieci. Prawdę mówiąc, żyjemy w środku nieoficjalnej wojny, którą świat wypowiedział dzieciństwu. Dzieci są narażone na zbyt wiele i przedwcześnie spotykają się z treściami nieadekwatnymi do ich wieku. W rezultacie dezorientacja i zwiększony niepokój stają się nową normą.

Nic zatem dziwnego, że coraz częściej w domu i szkole ujawniają się trudne zachowania. Jako rodzice chcemy osłonić dzieci przed bezlitosnym szumem i hukiem, gorączkowym tempem współczesnego życia i wskazać im bezpieczną przystań. W tym klimacie dyscyplinowanie „nieposłusznego” dziecka może być sporym wyzwaniem. Często mamy wrażenie, że błądzimy we mgle. Staramy się mówić dobitnie i postępować tak, jak należy. Chcemy nasze dzieci prowadzić – uczyć je, jak się zachowywać, co robić, a czego nie. Naszym ostatecznym celem jest to, by dobrze sobie radziły w codzienności, sprawnie poruszały się w nierzadko mętnych wodach współczesnego społeczeństwa.

Budowa fundamentów – zrozumienie dezorientacji

Sposób, w jaki postrzegamy trudne zachowania, to klucz do rozbrajania „niewłaściwych”, a nawet wybuchowych reakcji naszych dzieci. Zasadnicza zmiana w podejściu do rodzicielstwa zachodzi wtedy, gdy zaczynamy rozumieć, że nie istnieje taki fenomen jak nieposłuszne dziecko – jest tylko dziecko zdezorientowane.

W tym rozdziale przeanalizujemy błędne wyobrażenia na temat nieposłuszeństwa. Jeśli będziemy postrzegać problematyczne zachowania naszych dzieci jako próby zorientowania się w szaleńczym, zagmatwanym świecie, w którym starają się one funkcjonować, zmieni się nasza rola – nie będziemy już naczelnym egzekutorem dyscypliny ani specjalistą do spraw zarządzania kryzysowego – staniemy się Gospodarzem, Ogrodnikiem i Przewodnikiem.

Zasada „Uwaga! Wysyłam wiadomość”

Dzieci i nastolatki orientują się w otaczającym świecie na różne sposoby. Mogą czytać, kreatywnie się bawić, słuchać bajek, przebywać w naturze, oddawać się hobby lub po prostu relaksować się, spędzając czas z rodziną. Tego typu działania tworzą barierę ochronną między nimi a twardym „rzeczywistym” światem. Stają się warstwą ochronną, przez którą przetwarzają wszystkie dobre i złe wydarzenia w swoim życiu. Angażowanie się w tego rodzaju czynności to nie tylko forma radzenia sobie. W ten sposób dzieci budują odporność emocjonalną i zwiększają poczucie własnej wartości. Kiedy znajdą w sobie równowagę i spokój, mogą się zrelaksować i przegrupować wewnętrzne zasoby. Wzmacniają świadomość, kim są i gdzie się znajdują w swoim życiu. Czują się wtedy bezpiecznie i dobrze zorientowane.

Gdy jednak wydarza się w ich życiu zbyt wiele, gubią kurs i stają się zdezorientowane. Może to wywołać reakcję, która manifestuje się trudnym zachowaniem. Dzieci przestają wtedy akceptować świat zewnętrzny. Niestety ten nieakceptowany świat to przeważnie osoby najbliższe i najważniejsze. Ważne jest, by zrozumieć, że „bycie niegrzecznym” lub „brak szacunku” to nie złe zachowanie, lecz próby przywrócenia pewnego rodzaju równowagi, w której dzieci czują się komfortowo i nie tracą orientacji.

Nazywam to zasadą „Uwaga! Wysyłam wiadomość”. Tak jak nawigator okrętu podwodnego orientuje się w otoczeniu, wysyłając sygnały dźwiękowe, które odbijają się od obiektów pod powierzchnią morza, dzięki czemu wiadomo, gdzie okręt jest w odniesieniu do skał i raf, tak samo nasze dzieci wysyłają sygnały w formie trudnego zachowania. Dokuczają, przeszkadzają lub płaczą, szukając u nas reakcji, która pomoże im się zorientować w przestrzeni. W ten sposób dowiadują się, na czym stoją i czego od nich oczekujemy. Innymi słowy, wzajemne oddziaływanie między zachowaniem naszych dzieci a naszą reakcją służy im jako system nawigacyjny.

Zrozumienie tej koncepcji to prawdziwa zmiana reguł gry. „Kiedy zdałem sobie sprawę, że moje dziecko nie jest po prostu niegrzeczne, lecz czuje się zagubione i wysyła do mnie sygnały, wszystko się zmieniło – powiedział mi jeden z rodziców. – Zamiast tylko reagować na zachowanie, mogłem teraz szukać jego źródła i lepiej je rozumieć”. Inny tata dwóch małych chłopców zauważył: „Przetestowałem koncepcję «wysyłania wiadomości». Przyglądałem się synom, gdy zachowywali się nerwowo i przekraczali moje granice. O dziwo, prawie za każdym razem było tak dlatego, że w naszym życiu rodzinnym działo się coś zwariowanego”.

„Już nie biorę tego do siebie”

Kiedy dzieci są „niegrzeczne”, to naturalne, że rodzic przegląda osobisty katalog wątpliwości i samooskarżeń. Najczęściej powtarzające się wpisy na naszej prywatnej tablicy wstydu to: „Zastanawiam się, jakie popełniłem błędy wychowawcze” lub w przypadku tych spośród nas, którzy są zdruzgotani poczuciem winy i czują się w rodzicielstwie jak amatorzy: „Każdy poradziłby sobie z tym lepiej niż ja. Co ja sobie w ogóle wyobrażam?”. Syndrom oszusta jest szczególnie uciążliwy. Podobnie jak Czarnoksiężnik z krainy Oz, który wygłasza wspaniałe proklamacje, ale za zasłoną czuje się malutki i bezwartościowy, mamy wrażenie, że jesteśmy nieprzygotowani, niezdolni do roli rodziców i zagubieni właśnie wtedy, gdy dzieci najbardziej potrzebują naszej siły i zorientowania.

Czując się niepewnie, bierzemy zachowanie naszych dzieci do siebie6. Bywa, że w mgnieniu oka przechodzimy od zwątpienia w siebie i samooskarżeń do gniewnych reakcji w rodzaju: „Nie pozwalam ci mówić do mnie takim tonem!” lub: „Zrób to natychmiast, w przeciwnym razie będziesz miał do czynienia z ojcem!”.

Prawie każdy ekspert od rodzicielstwa przekonuje, żeby w obliczu trudnego zachowania zachować spokój. Dobra rada, ale jak to zrobić? Jeśli nie mamy bowiem wypróbowanego sposobu możemy zacząć się obwiniać, co popchnie nas w kierun­ku traktowania wszystkiego zbyt osobiście, a w takim stanie ducha rodzic jest daleki od spokoju.

Kiedy dzieci zachowują się „najgorzej”, my zachowujmy się „najlepiej”. Dobrze ilustruje to historia Danny’ego i Suzanne.

Poznałem Suzanne na warsztatach dla rodziców, które prowa­dziłem w Waszyngtonie. Zmagała się z wychowywaniem bardzo „nieposłusznego” chłopca. Przyjrzeliśmy się wspólnie różnicy między trudnym zachowaniem a dezorientacją. „Zrozumienie, że trudne zachowanie mojego syna Forresta jest w rzeczywistości wołaniem o pomoc w orientacji w otaczającym świecie było dla mnie przełomowym odkryciem – powiedziała. – Zanim zdaliśmy sobie z tego sprawę, mojemu mężowi Danny’emu i mnie było naprawdę ciężko. Traktowaliśmy Forresta jak małego dorosłego, zakładając, że ma znacznie większą kontrolę nad swoim zachowaniem, niż miał w rzeczywistości. Sądziliśmy, że wie, co robi – że próbuje nas nakręcać. Dochodziło do konfliktów i nieprzyjemnych scen. Myśleliśmy, że powinien wiedzieć, kiedy przestać, i mówiliśmy mu to. Angażowanie się w walkę o władzę z czterolatkiem może wydawać się szalone, ale tak właśnie było”.

Danny też był na skraju obłędu. „Byłem poirytowany. Im mocniej się upierałem, że Forrest jest po prostu niegrzeczny i że powinien umieć nad sobą zapanować, tym bardziej tracił panowanie. Teraz widzę, że jego zachowanie nie było złe; to było rozpaczliwe wołanie. Ale wtedy wdawałem się z nim w pojedynki. Trudno uwierzyć, do jakiego stopnia brałem to do siebie. Wyobrażałem sobie, że syn mnie nie szanuje, i doprowadzało mnie to do szału”.

Kiedy Suzanne opowiedziała Danny’emu o zasadzie „wysyła­­­­­­­nia wiadomości”, brzmiało to rozsądnie i zrozumiale, ale podważyło ich ugruntowaną postawę wobec syna i jego zachowań. „Ten nowy sposób postrzegania problemu był jednocześnie przerażający i dawał nadzieję – uznała Suzanne. – Natychmiastowy efekt polegał na tym, że przestaliśmy brać trudne dla nas zachowanie Forresta do siebie. Po prostu nie da się już tego robić, gdy twój syn ma załamanie, a ty masz w sobie przestrzeń, by zapytać: «Czego on potrzebuje, aby się teraz zorientować w otaczającym świecie? Co mogę zrobić, żeby mu pomóc?». W ciągu kilku sekund, które zajmuje zadanie sobie tych pytań, przechodzimy od przesadnych reakcji i traktowania wszystkiego zbyt osobiście do dostrzegania sił stojących za jego zachowaniem. Jednocześnie pozostajemy w równowadze i stajemy się rodzicami, jakimi zawsze chcieliśmy być”.

Forrest wciąż przeżywa sporadyczne załamania i bywa, że się odcina, ale Suzanne i Danny czują ulgę i wdzięczność za to, że długość i intensywność epizodów trudnego zachowania zmniejszyła się do tego stopnia, że są „nie do poznania”. Suzanne i Danny sami przeszli przemianę. Jak to ujął Danny: „To tak, jak­bym stał się znów sobą, a nie dziwakiem kłócącym się z czterolatkiem”.

Czy zasada „wysyłania wiadomości” ma zastosowane w sytuacjach, gdy dziecko jest umyślnie „niegrzeczne”? Odpowiedź brzmi: tak. Nawet jeśli takie zachowanie jest celowe, dziecko potrzebuje prowadzenia. Niezależnie od tego, czy sygnały wysyła świadomie, czy nieświadomie, to nadal wołanie o pomoc.

Kobieta, którą nazwiemy w tej książce Claire, napisała mi o czymś, co przeżywała, gdy miała 5 lat. Jej matka właśnie wróciła do pracy na pełny etat po długim urlopie macierzyńskim. Mała Claire postanowiła ruszyć w świat po przygodę. Poszła do opuszczonego magazynu mieszczącego się cztery przecznice od domu, aby przejrzeć „wszystkie superfajne rzeczy”, które w jej wyobraźni tam się znajdowały. Co gorsza, zabrała ze sobą trzyletnią siostrę. „Bardzo dobrze wiedziałam, że tak nie wolno – powiedziała – ale i tak to zrobiłam”. Gdy wychodziły z budynku, zobaczyły mężczyznę, którego się przestraszyły. Zawołał: „Wracajcie do domu, dziewczynki!”. Wróciły biegiem. Rodzice byli w szoku, gdy młodsza siostra Claire opowiedziała, co się stało tamtego popołudnia, i potem przez dłuższy czas uważnie obserwowali córki.

Patrząc wstecz i zastanawiając się nad tym, co zrobiła, Claire stwierdziła: „Nie jestem pewna, czy to było bezpośrednio związane z powrotem mamy do pracy, ale podejrzewam, że czułam potrzebę ich uwagi. Myślę, że to naturalne, iż moi rodzice niepokoili się o mnie i martwili tym, co zrobiłam, a później pilnowali, żebyśmy nie opuszczały podwórka, lecz na pewno nigdy więcej czegoś takiego bym nie zrobiła”. Fakt, że rodzice przejęli się tym, co się wydarzyło, sprawił, że Claire znowu poczuła się bezpieczna. Jej umyślne zlekceważenie zasad było wyraźną prośbą o pomoc w orientacji.

Orientacja przez zabawę

Każdy rodzic, który obserwuje swoje bawiące się dziecko, wie, jak bardzo stara się ono w ten sposób zrozumieć to, co widziało lub słyszało. Głęboka, absorbująca zabawa daje dzieciom poczucie zadowolenia i bezpieczeństwa. Wiele życiowych stresów powraca w formie gry. Bawienie się „w te problemy” pozwala dzieciom orientować się wewnętrznie.

Pewnego słonecznego majowego poranka przechodziłem obok grupy ośmioletnich dzieci i usłyszałem, jak śpiewają wierszyk, skacząc na skakance. Brzmiało to mniej więcej tak:

Piłka nożna w poniedziałek,

świetlica po szkole we wtorek

balet w środę,

piłka nożna w czwartek,

świetlica po szkole w piątek,

piłka nożna w sobotę,

w niedzielę też nie odpoczywamy.

Zatrzymałem się w pół kroku, bo ten pozornie banalny wierszyk z placu zabaw nie opisywał rozplanowanego do granic możliwości tygodnia z życia tylko jednego lub dwojga dzieci. Każde z nich miało własną wyliczankę, która oddawała gorączkowe tempo życia. Lekcje muzyki, zajęcia sportowe, świetlica po szkole i zadania domowe wracały jak bumerang. Zapisałem jeszcze jedną:

Fortepian w poniedziałek,

pływanie we wtorek,

korepetytor w środę,

fortepian w czwartek,

pływanie w piątek,

zakupy w sobotę,odrabianie lekcji codziennie – nie ma zmiłuj!

[Krzyczały tak wszystkie dzieci].

Jedno, które miało dwa domy – matki i ojca, śpiewało jeszcze prostszą piosenkę:

Mamusia w poniedziałek,

tatuś we wtorek,

mamusia w środę,

tatuś w czwartek,

mamusia w piątek,

nie wiem, co w sobotę,

może w niedzielę będzie trochę spokoju – uff!

Rodzice, z którymi rozmawiałem, wrócili z wizyty okresowej w gabinecie pediatry, spodziewając się, że ich dzieci będą się chciały w domu pobawić w lekarzy i pielęgniarki. Atmosfera w gabinecie była napięta, mali pacjenci byli rozdrażnieni i nie ulegało wątpliwości, że personel medyczny starał się nadążyć z natłokiem pracy w przychodni. Dokładnie taki przekaz dzieci przywiozły do domu. Dzień po dniu bawiły się w grę, którą nazwały „Biuro Bezpieczeństwa Zdrowotnego”. Siedziały godzinami w wielkim tekturowym „biurze”, wymyślając formularze i rysując drobnym dziecięcym „pismem” druczki z mnóstwem kwadracików do odhaczania. Następnie kazały rodzicom czekać w długiej kolejce do okienka, a same gorączkowo odbierały telefony, mówiąc coś do zabawkowej słuchawki. Od czasu do czasu spoglądały na mamę i tatę znad własnoręcznie wykonanych okularów i dobrze wyćwiczonym, poirytowanym tonem pytały: „Tak? O co chodzi?”. Rzucały w ich stronę tekturową podkładkę i długopis i mówiły: „Proszę dokładnie przeczytać instrukcje i kolejno odpowiedzieć na wszystkie pytania!”. Ta scena powtarzała się w kółko, dopóki dzieci nie wyrzuciły z siebie stresu związanego z wizytą u pediatry.

Kiedy normalność staje się nie do końca normalna

Kiedy przeładowany grafik lub niepokojące przeżycie wytrącają dziecko z równowagi, wtedy jego rozkoszne, niewinne dziwactwa, które tak w nim kochamy, nasilają się, zaczynają nas irytować, a nawet doprowadzać do wściekłości. Pomocne jest wówczas spojrzenie na temperament dziecka. Osobowości ekstrawertyczne dzielą się, jak ja to nazywam, na „typ przywódcy”, czyli dziecko, które może chcieć dominować i kontrolować, gdy traci równowagę  oraz „typ kreatywny”, który w takich sytuacjach może tracić koncentrację, a na­wet popadać w histerię. Wytrącony z równowagi introwertyk, któ­rego w innej sytuacji można by określić jako „wyluzowanego”, może się usztywnić i upierać, pozornie bez powodu. Jeśli twoje dziecko jest bardziej „typem introwertyka intuicyjnego”, może stać się nadwrażliwe i czuć się „ofiarą” nerwowego tempa życia. Niezależnie jednak od tego, czy jest ekstrawertykiem, czy introwertykiem, stres bardzo specyficznie wpływa na jego zachowanie.

EKSTRAWERTYCY

Typ przywódcy – może stać się bardzo dominujący i kontrolujący.

Typ kreatywny – może stać się zdekoncentrowany i histeryczny.

INTROWERTYCY

Typ wyluzowany – może stać się usztywniony i uparty.

Typ intuicyjny – może stać się nadmiernie wrażliwy i czuć się ofiarą.

Sara, samodzielna mama z dwójką dzieci, zasięgnęła mojej rady w sprawie ognistego temperamentu swojej 13-letniej córki: „Moja Lucy zwykle jest w czołówce. Odważna dziewczyna, która świetnie sobie radzi na zajęciach sportowych, nie boi się naprawdę ciężkiej pracy. Kiedy jednak w zeszłym roku wyprowadziliśmy się z domu i z naszego miasta, stała się niemożliwa. Nie miałam pojęcia, co robić, bo spodziewałam się, że włączy się i zacznie mi pomagać – wiedziałam, że potrafi. Nic z tego. Zrobiła się apodyktyczna i zafiksowana na tym, aby wszystko robić tak, jak ona chce. Nagłe żądania i wybryki Lucy, która zawsze była opiekuńczą starszą siostrą i moją prawą ręką, sprawiły, że miałam dwa razy więcej pracy”.

Porozmawiałem z Sarą na temat szerszego kontekstu wydarzeń i tego, w jaki sposób dzieci o pewnych cechach osobowości radzą sobie, kiedy są przytłoczone. „Wtedy zdałam sobie sprawę, że przeprowadzka zestresowała Lucy i córka poczuła się zagubiona – powiedziała. – Pomogło mi to zrozumieć jej zachowanie. Naturalne skłonności Lucy, które w normalnych okolicznościach były bardzo przydatne, miały ciemniejszą stronę, wychodzącą teraz na jaw. Spojrzałam wstecz i ogarnęło mnie współczucie dla córki. To twarda dziewczyna i niełatwo jej się przyznać, że coś ją przerasta. Trudno mi było zatem zrozumieć, co się naprawdę dzieje. Od tego czasu kilka razy widziałam, jak się z czymś zmaga. Ale już wiem, czego ode mnie potrzebuje – pomocy mamy w poszukiwaniu solidne­go gruntu, na którym mogłaby emocjonalnie pewnie stanąć. Nawet jeśli czasem się na mnie jeży. W rezultacie teraz prędzej wyciągam pomocną dłoń, niż tylko reaguję”.

Rozpoznanie temperamentu dziecka oraz tego, kiedy i jak może on zostać nadmiernie rozbudzony, to sposób na uporządkowanie instynktów rodziców związanych z osobowością syna lub córki. Kluczowe są tutaj działania, jakie podejmujemy. Kiedy dziecko jest „niegrzeczne”, tak naprawdę woła o pomoc, bo nie potrafi się zorientować w sytuacji. Potrzebna jest spokojna, pewna ręka rodzica, która poprowadzi je właśnie w kierunku tej orientacji.

Wzrastanie i zmiana

Wszyscy wiemy, że dzieci przechodzą przez różne etapy. Niezależnie od tego, czy fizyczna, czy emocjonalna, zmiana rozwojowa może sprawić, że dziecko stanie się chwiejne albo będzie mniej lub bardziej „niegrzeczne”. Nowe obszary wolności, które niesie za sobą każdy etap – a nasze dzieci oczekują jej coraz więcej – wiążą się z niezbyt entuzjastycznie podejmowanymi obowiązkami. Wiele dzieci nie może się doczekać czasu zmiany. Widzą otwierający się zupełnie nowy krajobraz możliwości, ale w głębi ich wnętrza czai się niepewność. Nie mają mapy, która pomogłaby im poruszać się po tym ogromnym, przerażająco nowym świecie. Naszym zadaniem jest zapewnienie im takiego nawigacyjnego wsparcia.

Dzieci osiągają krytyczne etapy rozwoju w wieku dwóch, pięciu, dziewięciu, trzynastu i szesnastu lat. Chociaż większość problematycznych zachowań dzieci, dzieciolatków (od 8 do 12 lat) lub nastolatków da się wyjaśnić zmianami rozwojowymi, nie oznacza to, że rodzic może machnąć ręką na to, co w tym czasie dzieje się z dzieckiem. Zrozumienie, że u podstaw tych zachowań leży bezbronność i zagubienie, może ogromnie pomóc, kiedy próbujemy z miłością określać granice, dzięki którym młody człowiek znów poczuje się bezpiecznie i na nowo odnajdzie właściwy dla siebie kurs.

Oto krótki przegląd niektórych kamieni milowych i zachowań oraz emocji, którymi mogą się one przejawiać:

Dwa lata: Mały władca

Otwiera oczy na otaczający świat, odkrywa swoją siłę woli i poczucie wszechmocy, które przerastają jego realne umiejętności.

Pięć lat: „Nie jesteś moim szefem”

Odsuwa się od matczynych objęć, chce robić wszystko po swojemu, a jednak potrzebuje pomocy.

Dziewięć lat: Na zakręcie

Pozostawia za sobą okres wczesnego dzieciństwa, ale nie jest jeszcze w pełni w okresie nastoletnim. Ta faza charakteryzuje się niepewnością i sprzeciwem wobec zasad obowiązujących w rodzinie.

Trzynaście lat: Huck Finn i Pippi Pończoszanka

Doświadcza zmian hormonalnych [i przebudowy mózgu – przyp. red.] ale jest to także wiek wyrywania się na zewnątrz i odkrywania świata.

Szesnaście lat: Zamknięte z powodu rekonstrukcji

Sporo energii trafia do wewnątrz, gdy nastolatek próbuje się zorientować, kim jest. Chociaż hiperwrażliwy i emocjonalnie tkliwy, bywa spektakularnie nieczuły na potrzeby innych. Ma do podjęcia wiele decyzji i do rozważenia sporo nowych obowiązków, jednocześnie chce się dobrze bawić i czuć się wolnym.

Jeśli dziecko lub nastolatek przechodzą wiele wewnętrznych zmian, ich emocjonalne życie wpada w turbulencje, a w gorsze dni może się wydawać nawet absolutnie chaotyczne. Ważną kwestią jest, że w fazach hiperwrażliwości nasze dzieci częściej stosują zasadę „wysyłania wiadomości”. W chwilach gdy wszystkie te wewnętrzne zmiany sprawiają, że czują się one zdezorientowanie i niepewne, szukają – a nawet żądają – naszej pomocy, kiedy rozglądają się za zmianą kierunku i orientacji.

Życiowa zmiana wprowadza dezorientację i sprawia, że dzieci czują się chwiejnie, może być dużego kalibru, np. przeprowadzka lub zmiana szkoły, albo mniejszego – często jest to seria drobiazgów, a stres narasta z czasem. Wpływ może mieć nawet to, że rodzic ma szereg spraw do załatwienia po odebraniu dziecka ze szkoły: zakupy, które odkładał na później, obowiązki, które nie mogą dłużej czekać, proste, ale czasochłonne wyzwania codzienności. Jak i dlaczego to wszystko dezorientuje dziecko? Takie krótkie podróże samochodem mogą mu przeszkadzać i wykolejać ze znanych torów. Może się zacząć od lekkiego podenerwowania, ale w miarę rozwoju wypadków emocjonalny stan dziecka często się pogarsza. Takie wypełnione różnymi sprawami popołudnie może być dla niego zbyt „chwiejne”, bo brakuje w nim tak potrzebnej przewidywalności, dzięki której czuje się ono komfortowo i bezpiecznie. Co najważniejsze, żadna z załatwianych spraw nie jest skupiona na dziecku. Pewne rzeczy są po prostu do ogarnięcia, warto jednak zastanowić się, czy nie można tego zrobić przed odebraniem dziecka ze szkoły lub przedszkola? A może da się to załatwić hurtem w dwa dni, zamiast rozkładać na tydzień? Czy można wziąć ze sobą przybory plastyczne, aby dziecko było twórczo zaangażowane, kiedy siedzi w samo­chodzie lub w poczekalni? Albo zrobić sobie przerwę w załatwianiu spraw, zatrzymać się i zajrzeć na wystawę sklepu zoologicznego lub pospacerować po parku przed wyruszeniem w dalszą drogę?

Chwila na refleksję

Co dezorientuje twoje dziecko? Co powoduje, że zaczyna zachowywać się inaczej niż zwykle lub „niegrzecznie”?

Możliwych rozwiązań jest wiele. Klucz stanowi jednak uświadomienie sobie, że dziecko szuka orientacji i że kilka zmian w jego codziennym rozkładzie zajęć może sporo zmienić. Jeśli takie minizmiany mogą je ukoić i dzięki nim uda się uniknąć zmagań związanych z dyscypliną, zatrzymaj się w pół kroku i zadaj sobie dwa ważne pytania:

1.Co dezorientuje dziecko i powoduje, że reaguje ono w ten sposób?

2.Czego potrzebuje dziecko, aby odzyskać orientację?

Ujmowanie „tego, co nie jest Dawidem”

Dyscypliną nie jest karanie i korekcja zachowań. Jest nią wyznaczanie rodzinnych wartości. Za każdym razem, gdy dyscyplinujemy dzieci, jasność co do wartości, które chcemy pielęgnować w naszej rodzinie pomoże nam poczuć trwały grunt pod nogami. Kiedy mówimy: „W naszej rodzinie w ten sposób się do siebie nie odzywamy”, pomagamy dzieciom się ugruntować. Robimy bowiem dwie rzeczy naraz: po pierwsze, nadajemy kierunek, a nic nie orientuje lepiej niż jasno zadeklarowana, autentyczna wartość. Po drugie, tworzymy filar wartości rodzinnych, do którego dzieci mogą się odnosić. Wyjaśniamy im, czego nasza rodzina nie robi i czym nie jest.

Często pytano Michała Anioła, jak mu się udało z kamienia wy­rzeźbić posąg Dawida. Dzieło było po prostu zbyt piękne, zbyt wspaniałe, wręcz idealne. Odpowiadał, że tak naprawdę nie wyrzeźbił Dawida, lecz ujął z kamienia to, co Dawidem nie było. Innymi słowy, nie wyrzeźbił go, a pomógł mu się wyłonić. Miał wizję archetypowej postaci, którą chciał stworzyć z marmuru, i mając na uwadze tę bardzo konkretną istotę, postanowił usunąć to, co nie było jej częścią.

Mamy tu wspaniałą metaforę rodzicielstwa. Podobnie jak Michał Anioł, który stworzył Dawida, usuwając nadmiar marmuru, w którym ta niezwykła postać została zamknięta, my jako rodzice wspieramy dzieci, by mogły stać się tym, kim są, pomagamy im zdefiniować same siebie, ujmując z ich otoczenia „to, co nie stanowi naszych rodzinnych wartości”. Wyjaśniając dzieciom, czego w naszej rodzinie się nie robi i jak się do siebie nie odnosi, rodzice usuwają nadmiar marmuru w postaci niepożądanych zachowań i pokazują im wyraźnie, co jest rdzeniem wartości rodzinnych.

Umacnia to grunt, na którym stoimy. Dyscyplina może być teraz prowadzeniem, a nie wymierzaniem kary. W przeciwnym razie utkniemy w cyklu nieustannej walki z naszymi dziećmi. Stawianie znaku równości między dyscypliną a karą może nas doprowadzić do wniosku, że jesteśmy zbyt surowi. Wtedy robimy zwrot o 180 stopni i dyscyplinujemy zbyt niepewnie. Wynik? Takie rozchwianie nie przekazuje dzieciom jasno tego, czego chcemy. A kiedy nic sobie nie robią z naszych próśb czy zasad (nieprecyzyjnych, bo sami mamy wobec nich mieszane uczucia), reagujemy przesadnie i stajemy się zbyt surowi. Powoduje to, że dzieci również reagują z nadmierną intensywnością, co może włączać w nas tryb Rodzica Potwora.

Postrzeganie dyscypliny jako rodzicielskiego prowadzenia lub „ujmowanie tego, co nie jest naszą rodziną”, a nie jako kary, pomaga złagodzić związane z dyscyplinowaniem interakcje między rodzicem a dzieckiem. Pewien tata, z którym pracowałem, powiada: „Wszystko się zmienia, kiedy uświadamiasz sobie, że gdy wprowadzasz dyscyplinę, nie musisz się wycofywać z tego, co robisz, z obawy o surowość kary lub zbyt energiczne wchodzenie z butami w życie dziecka, bo masz już wszystkiego powyżej uszu. Czuję cudowną nową wolność, kiedy wkraczam z interwencją”. Jeśli dziecko rzuci złośliwą uwagę, użyje wulgaryzmu lub jest okrutne dla rodzeństwa, my się do tego odniesiemy i skierujemy je na właściwe tory, to tak jakbyśmy ujmowali po kawałku wszystko to, czego nie chcemy kultywować w naszej rodzinie. Za każdym razem, gdy to robimy, pokazujemy prawdziwe wartości naszej rodziny.

Pielęgnowanie świadomości podstawowych wartości rodzinnych może się wydawać ambitnym zadaniem, ale w rzeczywistości jest dość proste. Dobrze zacząć od jednej lub dwóch najważniejszych wartości, takich jak szacunek czy empatia, bo za każdym razem, gdy dziecko okazuje rodzicowi, rodzeństwu lub komuś spoza rodziny brak szacunku, może­my takie zachowanie podać za przykład przekroczenia najważniejszej podstawowej wartości i przy każdej nadarzającej się okazji do tego wracać. Nie tylko wtedy, gdy zachowanie przekracza nasze granice, ale nawet wtedy, gdy dopiero zaczyna dryfować w tym kierunku. Powiedzenie „nie przejmuj się drobiazgami” nie ma zastosowania w rodzicielstwie, które polega właśnie na spokojnym i pewnym dostrzeganiu drobnostek i reagowaniu na nie. Nikt nie twierdzi, że powinniśmy się wszystkiego czepiać lub popadać w neurozę, ale warto zasiewać nasiona dyscypliny, ponieważ „z małych rzeczy wyrastają rzeczy duże”. Kiedy dziecko oddala się od którejś z kluczowych wartości, warto skierować je z powrotem na „rodzinną ścieżkę”. Dzieci potrzebują regularnej reorientacji.

Chwila na refleksję

Jakie są podstawowe wartości rodzinne, które chcesz by twoje dziecko rozumiało i przyjęło?

Jeśli dzieci przekraczają twoje granice i czujesz, że rodzinne wartości, są podważane, ważne, by zakomunikować to spokojnie i pewnie. Dzięki temu osiągasz dwa cele:

1.Natychmiast zmieniasz orientację dziecka w otaczającym świecie.

2.Umacniasz wartości ważne dla rodziny.

W dalszej części książki – w rozdziałach Gospodarz, Ogrodnik i Przewodnik – przyjrzymy się bliżej tej idei i przeanalizujemy praktyczne przykłady odpowiednie dla etapu rozwojowego i wieku dziecka, a następnie zastosujemy je pod kątem kierowania swoimi reakcjami. Na razie spójrzmy na obraz w szerszej perspektywie.

Zrozumienie równowagi i sprzeciwu

Ważna jest zasada równowagi i sprzeciwu. Mówiąc najprościej, sprzeciw ma miejsce, gdy zderzają się świat wewnętrzny i zewnętrzny dziecka – gdy występuje nierównowaga sił. Jeśli wewnętrzny świat dziecka jest przytłoczony wymaganiami świata zewnętrznego lub wrażeń ze świata jest za dużo, dziecko z­a­cznie okazywać sprzeciw. Przyjrzyjmy się temu dokładniej.

Poniższy rysunek przedstawia miejsce spotkania delikatnego wewnętrznego świata dziecka – jego nadziei i marzeń, wyjątko­wego kształtu osoby, którą jest – z presją i wymaganiami świa­ta zewnętrznego.

Strzałki skierowane do wewnątrz ilustrują wszystko to, co dla życia dziecka jest zewnętrzne. Przykładowo w każdej rodzinie występuje szereg niewielkich, ale powtarzalnych zdarzeń związanych ze światem zewnętrznym, takich jak zakupy, wizyty u lekarza lub po prostu jazda samochodem. Mamy spotkania z innymi dziećmi, wszelkiego rodzaju wydarzenia towarzyskie i sportowe. Dla niektórych może to być szkoła czy odrabianie lekcji. Wszystkie te zdarzenia reprezentują siły zewnętrzne – to strzałki skierowane do wewnątrz, ku środkowi schematu. Są to wspólne społeczne aspekty życia rodzinnego związane z szeroko pojmowanym światem.

W środku jest dziecko. Ta cenna istota z biegiem lat stopniowo się kształtuje, stając się tym, kim jest. Gdy nasze dzieci dorastają, ich wewnętrzny świat ulega konsolidacji. Wzrasta samoświadomość, pewność siebie i zrozumienie. Te siły, które pochodzą z wewnętrznego świata dziecka, wyłaniają się i wchodzą w kontakt ze światem zewnętrznym. Ilustrują je strzałki zaczynające się w środku schematu i skierowane na zewnątrz. Owe siły są rozwijane i wzmacniane dzięki takim aktywnościom jak kreatywna zabawa i czas spędzony z rodziną oraz na łonie natury.

Istnieje delikatna, dynamiczna interakcja między światem zewnętrznym a wewnętrznym. U zdrowego, rozwijającego się dziecka, gdy wszystkie wyzwania świata zewnętrznego (takie jak codzienne czynności) są na miarę jego wewnętrznego świata, nie przekraczają jego zasobów i możliwości, tworzy się powłoka przypominająca kokon.

Ta warstwa ochronna oddziela świat zewnętrzny i wewnętrzny. Kiedy między tymi dwoma rodzajami „sił” istnieje równowa­ga, a więc kiedy dziecko jest odprężone i zaangażowane, nabiera ono odporności emocjonalnej7 i łatwo dostosowuje się do sytuacji. Wtedy właśnie w kokonie może wyrosnąć coś wyjątkowego: żywa, wieloaspektowa osobowość, wzmacniana rozkwitającym poczuciem wartości, samoświadomością i mająca jasność co do kierunku, w którym zmierza.

Sprzeciw wyrażany zachowaniem występuje wtedy, gdy nie ma równowagi między siłami zewnętrznymi i wewnętrznymi. Spójrzmy na drugą ilustrację tej koncepcji. Zasadniczo gdy siły zewnętrzne stają się zbyt potężne, dziecko czuje się przytłoczone i wyraża sprzeciw.

Kiedyś pracowałem jako pedagog szkolny i pewnego dnia w moim gabinecie zjawił się i opadł ciężko na kanapę nastolatek, którego nazwiemy Josh. Owinął się kocem w kratkę, który położyłem tam specjalnie, żeby dzieci mogły się nim otu­lić, i ponuro wpatrywał się w wysłużoną podłogę. „Josh, co się dzieje?”, zapytałem. „Mam wrażenie, że niczego nie potrafię zrobić dobrze – oznajmił ze złością. – Dzisiaj znowu spóźniłem się do szkoły. Musiałem iść do sekretariatu, żeby dostać zaświadczenie o spóźnieniu. Potem lekcje, kartkówki, a po szkole muszę jeździć z mamą po mieście i mam tyle zadań domowych, że siedzę po nocach, żeby odrobić chociaż połowę…” Kiedy wyliczał kolejne punkty na liście rzeczy do zrobienia, stało się dla mnie jasne, że Josh cierpi na ostry przypadek „wewnętrznego rozedrgania”.

To był chłopak tonący w „emocjonalnym przytłoczeniu”. Josh czuł, że spada na niego wszystko naraz. Kiedy w efekcie wybuchnął, a nauczyciel go ukarał, Josh odebrał to jako osobisty atak. Ale jego wybuch miał całkowicie zrozumiałe przyczyny. Chłopak zrobił to, ponieważ „dojrzał do wybuchu”. Kara wymierzona przez nauczyciela była tylko kolejnym przytłaczającym ciężarem. Spytałem, czy ma wrażenie, że świat za mocno na niego naciska. „Czy to, co dorośli odczytują jako złe zachowanie, to twoje próby powstrzymania się od wygarnięcia im tego, co naprawdę myślisz?”, zapytałem. Ten wysoki, mocno zbudowany młody człowiek zerwał się na równe nogi. „Właśnie – powiedział. – Dokładnie tak to wygląda. Nie chcę sprawiać problemów. Po prostu staram się bronić”. Kiedy najbliżsi Josha usiedli z nim przy jednym stole i opracowali sposób, jak wszystko odkręcić, jego zachowanie się zmieniło. To, co szczerze mi powiedział, nie było niczym niezwykłym dla chłopca w jego wieku. Sens był taki: „Jeśli mnie będziesz szanować, ja będę szanował ciebie”. Dla mnie w jego komentarzu ważne było to, że czuł się nieszanowany przez ludzi, którzy nieświadomie go przytłaczali. Z biegiem lat zacząłem dostrzegać pewien wzorzec. Młodzi ludzie nie filozofują na temat swojego stresu ani nie czynią uogólnień, gdy życie ich przerasta. Biorą wszystko do siebie – i to całkiem logicznie prowadzi ich do odwetu na osobach, na których spoczywa odpowiedzialność, czyli na nas.

Kiedy myślimy o presji, z jaką ma do czynienia nasze dziecko lub nastolatek, i kiedy pytamy go o tę presję, możemy otrzymać bardzo interesującą i odkrywczą odpowiedź. Raz jeszcze powtarzam: dzieci nie są po prostu „niegrzeczne”. To sprzeciw. My, rodzice, możemy powiedzieć, że są rozdrażnione i poirytowane, ale tak naprawdę to reakcja na brak równowagi w życiu. Wewnętrzny świat dziecka lub nastolatka podlega tak dużej presji z zewnątrz z powodu zbyt wielu oczekiwań, że ich delikatne, dopiero wyłaniające się wewnętrzne „ja” traci poczucie równowagi.

Warto, by rodzice zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje, ponieważ jeśli wewnętrzny świat dziecka jest chwiejny, jego samoocena zaczyna gwałtownie spadać. Poczuje się ono niedopasowane.

U dzieci i nastolatków poczucie nieadekwatności może skutkować dwiema fazami zachowań:

1.Obroną.

Jeśli brak równowagi będzie się utrzymywał, na początku będą się wytrwale bronić i stawiać opór.

2.Wycofaniem.

Ale jeśli przytłaczający je świat zewnętrzny będzie na nie bezlitośnie napierał, a obrona i opór nie zdołają utrzymać go na dystans, w końcu wycofają się na defensywne pozycje, staną się niedostępne dla rodzin i otoczenia. Wiele dzieci szuka schronienia we względnym „bezpieczeństwie” i „anonimowości” świata online ze wszystkimi związanymi z nim „wirtualnymi związkami”. Relacje oparte na mediach społecznościowych mogą być kuszące dla przygniecionych ciężarem oczekiwań młodszych lub starszych nastolatków, ponieważ pozwalają one na fałszywe poczucie kontroli nad interakcjami. A kiedy dziecko znajduje się pod ciągłą presją i doświadcza silnego przytłoczenia, mogą się zacząć poważne problemy ze zdrowiem psychicznym, takie jak depresja, uzależnienie, a nawet zaburzenia dysocjacyjne połączone z agresją.

Jeśli potencjał emocjonalny dziecka lub nastolatka może sprostać wymaganiom życia codziennego, wydarza się coś zupełnie innego. Gdy istnieje równowaga między światem zewnętrznym a życiem wewnętrznym (lub emocjonalnym), dziecko buduje i wzmacnia swoją odporność emocjonalną.

Trzy kluczowe zasady opisane poniżej pomagają rozwijać i wspierać dziecko lub nastolatka w codzienności dorastania:

PIERWSZA: CENTRUM I ORIENTACJA

Cenny, wewnętrzny rdzeń dziecka otrzymuje z zewnątrz bodźce na miarę jego możliwości, a jego łagodne i powoli rozwijające się wewnętrzne „ja” potrafi je rozpoznać i przetworzyć. W tych sprzyjających warunkach powstaje emocjonalny filar, który działa wspierająco w ciężkich chwilach i pozwala poczuć spokój i radość.

DRUGA: RÓWNOWAGA

Jeśli równowaga jest zachowana, dziecko lub nastolatek znacznie częściej czują, że „Mam w sobie siły, aby spełnić to, o co mnie proszą”.

TRZECIA: POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA

Kiedy między możliwościami dzieci lub nastolatków a wyzwaniami, przed którymi stają, istnieje zdrowa równowaga, mogą zaufać swojemu otoczeniu. Sprawia to, że odnoszą się z zaufaniem do dorosłych znajdujących się w pobliżu i mają poczucie bezpieczeństwa.

Wszyscy chcemy, aby nasze dzieci były w kontakcie ze swoim centrum, czuły się zrównoważone i bezpieczne. Nikt z nas nie budzi się rano z zamiarem zaburzania czyjejś równowagi lub wywołania dezorientacji. Życie jednak idzie swoim torem. Ponieważ jesteśmy kierowcami oraz planistami i mamy oczekiwania związane z rozkładem dnia naszych dzieci (powodowani oczywiście najlepszymi intencjami), w efekcie w różnym stopniu symbolizujemy presję, która jest źródłem ich stresu i tego wszystkiego, z czym się zmagają. To my jesteśmy najbliżej tych rozwijających się osób, więc to przeciwko nam się bun­tują. Warczą na nas, są „niegrzeczne” i odpowiadają arogancko. Można by posunąć się do stwierdzenia, że w niektórych rodzinach dziecko postrzega rodzica jako wroga, a nie obrońcę.

Dziecko osaczone

Kiedy dziecko czuje się zdezorientowane, zaczyna się bać.Siły zewnętrzne przytłaczają jego życie wewnętrzne. Lista winowaj­ców może być długa: zbyt wiele zabawek lub książek, zbyt wiele zajęć pozalekcyjnych i sportowych, za dużo spotkań ze znajomymi, za dużo telewizji i siedzenia przed komputerem, zbyt wiele informacji przeznaczonych dla uszu dorosłych. Kiedy te wszystkie zewnętrzne siły napierają, tarcza lub kokon, które oddzielają życie wewnętrzne i zewnętrzne dziecka oraz chronią je podczas rozwoju jego odporności emocjonalnej i osobowości, są zagrożone. Kiedy dziecko (lub nastolatek) czuje się przytłoczone wydarzeniami i emocjami, wycofuje się i zadaje światu ciosy albo stawia opór.

W sytuacji równowagi układ współczulny, odpowiedzialny za włączanie i wyłączanie naszej reakcji walki lub ucieczki, oraz układ przywspółczulny, panujący nad reakcją rozluźnienia i zrelaksowania, obracają się w kręgu delikatnego tańca. Wyobraźmy sobie dwie drużyny próbujące utrzymać między sobą linę, zachowując jednocześnie jak najmniejsze jej napięcie – to odwrotność przeciągania liny. Między reakcją walki lub ucieczki a reakcją rozluźnienia utrzymuje się delikatna równowaga – psychika dostraja się subtelnie zaw­sze tam, gdzie coś nas niepokoi lub wzbudza lęk.

Członkami tych drużyn są hormony, chemiczne substancje produkowane przez gruczoły. Słowo „hormon” pochodzi z gr­e­ki, gdzie oznacza „wprawiać w ruch” – i tak się właśnie dzieje. Niektóre hormony stresu nie widzą granic i nie przestają ciągnąć w swoją stronę, co może doprowadzić do wszelkiego rodzaju problematycznych zachowań. Hormony te mogą pozostawać aktywne w mózgu zbyt długo, uszkadzając, a nawet unicestwiając komórki w hipokampie – obszarze naszego mózgu odpowiedzialnym za pamięć, opartą na wiedzy i otwarciu na uczenie się nowych rzeczy.

Warto, by