Rozpalając ogień. Przeznaczenie. Saga Winx - Sarah Rees-Brennan - ebook

Rozpalając ogień. Przeznaczenie. Saga Winx ebook

Sarah Rees Brennan

3,5

Opis

Prequel Ścieżki wróżek. Seria Przeznaczenie: Saga Winx wprowadza czytelników do niezwykłego świata Magix, w którym młode czarodziejki i czarodzieje przeżywają niecodzienne przygody, zmagając się jednocześnie ze zwykłymi problemami nastolatek. Z tej wciągającej książki dowiesz się, jakie były wcześniejsze losy bohaterów Winx znanych z pierwszego tomu – Stelli, Terry, Skya i Rivena – a także lepiej poznasz Aishę, Musę oraz Bloom, które właśnie rozpoczynają naukę w szkole magii.

Stare mury Alfei od lat gromadzą czarodziejki posiadające magiczne zdolności – odczytywanie ludzkich myśli czy władanie żywiołami. Dzień otwarty w tajemniczej szkole czarodziejów wzbudza u dziewczyn wiele emocji. Aisha za wszelką cenę chce udowodnić, że doskonale nadaje się do tej szkoły, z kolei Musa jest pełna obaw i wątpi, czy odnajdzie się w świecie czarodziejów. Pierwsze dni w Alfei staną się początkiem niezwykłej przygody, która zaważy na losach dziewczyn. Sprawdź, jak poradzą sobie w nowej sytuacji!

Poznaj też niezwykłą historię Bloom, która będzie musiała zajrzeć w głąb siebie i odkryć drzemiącą w niej ogromną moc. Czy poradzi sobie, gdy jej siły zostaną wystawione na próbę? Czego Bloom dowie się o swojej przeszłości?

Rozpalając ogień idealnie wprowadzi cię w klimat superpopularnego serialu Netlixa, wyjaśniając niejedną magiczną zagadkę! Odkryj w sobie moc i zanurz się w świecie żywiołów razem z wróżkami Winx.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (13 ocen)
3
3
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Baśń #1

Baśń #1

Naj­zdol­niejsi, wspa­niali, Wszy­scy znisz­czeni przez swoje młode lata, Wszy­scy, wszy­scy, znisz­czeni zostali przez gorzką chwałę, nie z ludz­kiego świata.

– W. B. Yeats1

Witamy w Alfei!

Bro­szura dla kan­dy­da­tów do naszej szkoły przy­go­to­wana z oka­zji pierw­szego Dnia Orien­ta­cji

Zamek Alfea zbu­do­wano dawno temu, aby kształ­cić w nim młode wróżki i wzmac­niać ducha wspól­noty wśród tych, któ­rzy posia­dają różne rodzaje magii wró­żek. Sto lat póź­niej dobu­do­wano do niego Skrzy­dło Spe­cja­li­stów, jed­nostkę woj­skową, w któ­rej ci, któ­rzy nie mają magii wró­żek – lecz są naszymi sojusz­ni­kami – mogą szko­lić się w sztuce wojen­nej.

Bez względu na to, czy jesteś Spe­cja­li­stą, czy wróżką, czy Twoją magią jest woda, zie­mia, świa­tło, umysł, tech­no­lo­gia, ogień, czy powie­trze, już dziś zapra­szamy Cię do dołą­cze­nia do pra­daw­nej tra­dy­cji! Prze­spa­ce­ruj się po tere­nach Alfei, odkryj labi­rynt, udaj się na wędrówkę po lesie (tylko nie zbli­żaj się za bar­dzo do Bariery) i roz­pocz­nij swoją drogę do samo­po­zna­nia w pra­daw­nych kamien­nych murach.

UWAGI DOTY­CZĄCE BEZ­PIE­CZEŃ­STWA

Nie zbli­żaj się za bar­dzo do Wschod­niego Skrzy­dła, ponie­waż jest w sta­nie ruiny.Nie doty­kaj żad­nych roślin w szklarni, chyba że pod bez­po­śred­nim nad­zo­rem pro­fe­sora Harveya. Wiele z nich jest tru­ją­cych lub ma magiczną moc. Albo jest magicz­nie tru­ją­cych.Nie sta­waj do walki ze Spe­cja­li­stą, ponie­waż może pozba­wić Cię głowy.Zacho­waj ostroż­ność w sto­sunku do magii, któ­rej nie znasz. Być może jesteś Wróżką Ziemi i możesz rzą­dzić wszyst­kim, co rośnie w ziemi, ale Wróżka Wody może Cię uto­pić, a Wróżka Świa­tła ośle­pić. Pamię­taj, aby oka­zy­wać innym sza­cu­nek. Chcemy, aby w Alfei pano­wała ogólna har­mo­nia.

TA CZĘŚĆ JEST PRZE­ZNA­CZONA DLA WRÓ­ŻEK I ODMIEŃ­CÓW Z PIERW­SZEGO ŚWIATA. MOŻESZ JĄ POMI­NĄĆ, JEŚLI JESTEŚ Z SOLA­RII, HERA­KLIONU ITD.

To kró­le­stwo musi Ci się wyda­wać zupeł­nie inne niż te, które znasz ze świata ludzi, z magią zamiast elek­trycz­no­ści i potęż­nymi kró­lami i kró­lo­wymi zamiast pre­zy­den­tów i pre­mie­rów. Pozwól, że odpo­wiemy na pierw­sze pyta­nie, które każdy tu zadaje: tak, mamy inter­net. Cho­ciaż nie jest zasi­lany w taki spo­sób jak Twój inter­net, możesz się z nim połą­czyć, a Twój tele­fon będzie tutaj dzia­łać. Możesz nawet zadzwo­nić do domu!

Serce się starzeje

W kró­le­stwie wró­żek Sola­rii, nie­da­leko wodo­spadu i wiel­kiego lasu stał zamek. Każda roz­sądna wróżka wysy­łała swoje dzieci do Alfei, jedy­nej pla­cówki oświa­to­wej we wszyst­kich kró­le­stwach, która kształ­ciła wzo­rowe wróżki.

Dyrek­torka Alfei Farah Dowling była bar­dzo dumna z tego, że jej szkoła cie­szy się tak dobrą repu­ta­cją. Poświę­ciła już wystar­cza­jąco dużo, żeby utrzy­mać tę dobrą opi­nię. I nie pozwoli, żeby cokol­wiek jej teraz zaszko­dziło.

To wła­śnie duma z Alfei skło­niła ją do zor­ga­ni­zo­wa­nia Dnia Orien­ta­cji – być może wbrew temu, co pod­po­wia­dał jej roz­są­dek. Farah spoj­rzała na kartkę, którą trzy­mała przed sobą, i skre­śliła słowa „dla odmień­ców”, bo prze­cież to były oświe­cone i nowo­cze­sne wróżki. W dzi­siej­szych cza­sach nie było już odmień­ców! Odło­żyła pro­jekt bro­szury „Witamy w Alfei” przy­go­to­wany na Dzień Orien­ta­cji i wysu­nęła spod niego sekretny list, żeby spoj­rzeć na niego po raz ostatni.

Więk­szość papier­ko­wej roboty zle­cała swo­jemu asy­sten­towi. Zatrud­niła na tym sta­no­wi­sku zwy­kłego czło­wieka, aby poka­zać, że ludzie i wróżki mogą ze sobą zgod­nie współ­pra­co­wać. Oka­zało się jed­nak, że Cal­lum nie nadaje się do niczego poza utrzy­my­wa­niem porządku w aktach. Farah nie miała poję­cia, co zro­bić ze swoim sekre­ta­rzem. Spra­wiał wra­że­nie, jakby miał pre­ten­sje do całego świata.

Wie­działa jedno. Musiała trzy­mać ten list z dala od Cal­luma. Nikt inny nie mógł go zoba­czyć. Wszyst­kimi spra­wami zwią­za­nymi z aktami Rosa­lind, byłej dyrek­torki Alfei, Farah Dowling zaj­mo­wała się oso­bi­ście.

Cho­ciaż sta­ran­nie ukryła wszyst­kie ślady po Rosa­lind, zło zbie­rało dłu­gie i dzi­waczne żniwo. Farah mogła codzien­nie speł­niać dobre uczynki, pró­bu­jąc zma­zać plamę po tym, co było wcze­śniej. Jed­nak pod każdą powierzch­nią, którą sta­rała się wyczy­ścić, krył się zna­jomy mrok, który wcze­śniej czy póź­niej wydo­sta­wał się przez szpary mię­dzy deskami i roz­le­wał niczym olej.

Tym razem zło poja­wiło się w for­mie notatki napi­sa­nej pośpiesz­nie przez Rosa­lind, nie­za­adre­so­wa­nej i naj­wy­raź­niej ni­gdy nie wysła­nej, ukry­tej w książce o magii, któ­rej od dawna nikt nie otwie­rał. Dziś, kiedy Farah wyjęła pożół­kłą kartkę ze sło­wami napi­sa­nymi przed szes­na­stoma laty, jej serce aż pod­sko­czyło na widok zna­jo­mego pisma. W ciągu swo­jego życia otrzy­mała wiele pole­ceń napi­sa­nych pają­ko­watą, mocną dło­nią Rosa­lind. Kiedy była młodą wojow­niczką, zabi­jała na jej roz­kaz. Nawet dziś, po takim cza­sie, słowa Rosa­lind od razu pobu­dzały ją do dzia­ła­nia.

Farah wymknęła się wcze­śnie rano do Wschod­niego Skrzy­dła, gdzie przy migo­czą­cym świe­tle pochodni uważ­nie prze­czy­tała list. Treść notatki Rosa­lind brzmiała zagad­kowo, ale Farah potra­fiła ją odszy­fro­wać. Rosa­lind wspo­mniała o czymś cen­nym ukry­tym w Pierw­szym Świe­cie (był to dziwny ląd, na któ­rym żyli zwy­kli ludzie uży­wa­jący elek­trycz­no­ści zamiast magii). Farah dobrze znała Rosa­lind i wie­działa, że jeśli coś było dla niej cenne, to ta rzecz musiała być albo magiczną nagrodą, albo strasz­liwą bro­nią.

Albo jed­nym i dru­gim.

Po sta­ran­nym prze­ana­li­zo­wa­niu wska­zó­wek zawar­tych w liście Rosa­lind Farah odtwo­rzyła jej kroki sprzed wielu lat i zawę­ziła poszu­ki­wa­nia do miej­sca o dzi­wacz­nej nazwie Kali­for­nia. Potem popro­siła przy­ja­ciela o pomoc w śle­dze­niu magii i wró­ciła do pracy, choć nowo poznany sekret cią­żył jej niczym kamień.

Teraz, sto­jąc przy swoim biurku, scho­wała zaba­zgraną kartkę i wyszła na kory­ta­rze Alfei. Pode­szwy jej moc­nych sznu­ro­wa­nych butów odbi­jały się echem od kamien­nej posadzki. Farah wło­żyła ręce głę­boko do kie­szeni pro­chowca. Ucznio­wie roz­pierz­chli się, sły­sząc jej kroki, a ich śmiech jesz­cze przez chwilę pobrzmie­wał w kory­ta­rzach.

Farah ni­gdy nie była typem cie­płej i wraż­li­wej osoby. Posta­no­wiła zor­ga­ni­zo­wać Dzień Orien­ta­cji, ponie­waż zda­wała sobie sprawę, że opro­wa­dza­jąc rodzi­ców i uczniów po szkole, spra­wia wra­że­nie chłod­nej i zdy­stan­so­wa­nej, a zale­żało jej na tym, żeby wszy­scy czuli się tutaj mile widziani. Jeżeli zaprosi wszyst­kich kan­dy­da­tów na wyda­rze­nie zor­ga­ni­zo­wane przez szkołę i da im szansę bli­żej się poznać, póź­niej powinno być już łatwiej.

Cza­sami, obser­wu­jąc uczniów bie­ga­ją­cych po Alfei, Farah żało­wała, że zawsze trzyma wszyst­kich na dystans. Opa­no­wała wiele rodza­jów magii wró­żek, ale jej wro­dzoną zdol­no­ścią była magia umy­słu: posia­dała rzadko spo­ty­kaną umie­jęt­ność roz­po­zna­wa­nia uczuć i odczy­ty­wa­nia myśli. Ludzie nie lubią być bli­sko Wró­żek Umy­słu, a samym wróż­kom takie kon­takty mogą zaszko­dzić. Farah już dawno temu nauczyła się zacho­wy­wać dystans w rela­cjach z ludźmi, żeby chro­nić sie­bie i innych. Bez względu na to, jak bar­dzo doskwie­rała jej samot­ność, była to ważna lek­cja, któ­rej ni­gdy nie mogła zapo­mnieć.

Farah rozej­rzała się po Alfei z czu­ło­ścią, któ­rej nie potra­fiła oka­zać swoim uczniom. Wróż­kom Wody, któ­rych magia uwi­dacz­niała się w poły­sku­ją­cych, błę­kit­nych kro­pel­kach. Wróż­kom Powie­trza, które spra­wiały, że atmos­fera wokół nich wibro­wała. Wróż­kom Ziemi, które wypeł­niały świat owo­cami i kwia­tami. Wróż­kom Świa­tła, które roz­ja­śniały niebo. Wróż­kom Ognia potra­fią­cym roz­grzać każde serce. I Wróż­kom o innych, rzad­szych mocach. To samo doty­czyło Spe­cja­li­stów, wojow­ni­ków Silvy, któ­rzy chro­nili całą resztę. Farah dosko­nale zda­wała sobie sprawę, dla­czego Rosa­lind gro­ma­dziła wokół sie­bie tylu pro­te­go­wa­nych.

Jeśli któ­raś z tych bystrych istot kie­dy­kol­wiek poczu­łaby chęć przyj­ścia do Farah, z chę­cią nauczy­łaby je wszyst­kiego, co wie­działa. Tylko że ona nie chciała być taka jak Rosa­lind. Nie chciała kusić uczniów ani ich wyko­rzy­sty­wać, i nie znała sztu­czek, dzięki któ­rym Rosa­lind zdo­łała prze­cią­gnąć tyle osób na swoją stronę. Dla­tego zacho­wy­wała dystans i uśmie­chała się do sie­bie, patrząc na bie­ga­ją­cych uczniów.

Kie­dyś też byłam młoda, tak jak oni. Wszy­scy kie­dyś byli mło­dzi – jej przy­ja­ciele, któ­rych złą­czyła miłość zro­dzona w tru­dach walki. Wróżka, cza­ro­dziej oraz dwóch Spe­cja­li­stów: Farah Dowling i Ben Harvey oraz Saúl Silva i Andreas z Hera­klionu. Jed­nak Farah i jej bli­scy przy­ja­ciele ni­gdy nie mieli oka­zji, aby prze­żyć praw­dziwą mło­dość. Byli oddzia­łem eli­tar­nych żoł­nie­rzy, któ­rzy potra­fili bez­względ­nie wal­czyć ze złem. Ich przy­wód­czyni Rosa­lind zadbała o to, żeby byli mocni jak stal.

W tam­tym cza­sie Farah z dumą słu­żyła innym. Nie kwe­stio­no­wała metod szko­le­nia sto­so­wa­nych przez Rosa­lind, aż było już za późno.

Teraz w kosz­ma­rach wra­cały do niej nie potwory, z któ­rymi wal­czyła, lecz potworne czyny, któ­rych się dopu­ściła. Dla­tego miała tylko jeden cel: aby ucznio­wie Alfei ni­gdy nie stali się tacy jak ona.

Zasta­na­wiała się, czy powinna powie­dzieć Saúlowi albo Benowi, dokąd się wybiera. Może warto by było popro­sić któ­re­goś z nich, żeby poje­chali tam razem z nią. Minęła rzeź­bione dębowe drzwi szkoły i spoj­rzała w dół na aleję wysa­dzaną drze­wami i dalej na bliź­nia­cze stawy, przy któ­rych mło­dzi Spe­cja­li­ści uczyli się taj­ni­ków sztuki wojen­nej od naj­lep­szego żoł­nie­rza, jakiego znała.

Saúl Silva stał ze skrzy­żo­wa­nymi ramio­nami i przez zmru­żone oczy obser­wo­wał parę uczniów wal­czą­cych ze sobą pod­czas spa­ringu. Jeden z nich miał wyraźną prze­wagę. Farah roz­po­znała Skya po jasnych wło­sach, ale nawet bez tego od razu wie­dzia­łaby, że to on – po minie Silvy. Ktoś z boku mógłby pomy­śleć, że Silva po pro­stu uważ­nie obser­wuje swo­ich uczniów, ale Farah przy­jaź­niła się z nim od dawna i widziała dumę na jego twa­rzy, gdy patrzył na chłopca, któ­rego wycho­wał.

Pora­dzi sobie sama. Nie będzie zawra­cać głowy Saúlowi.

Farah nie była taka jak jej sta­rzy przy­ja­ciele. Andreas nie żył i już niczego nie potrze­bo­wał. Ben miał uko­chane dzieci. A Saúl miał Skya, dziecko Andre­asa, które musiał chro­nić.

Farah nato­miast miała Alfeę. Nie docho­wała się wła­snych dzieci i jed­no­cze­śnie miała ich bar­dzo dużo. Była odpo­wie­dzialna za każdą duszę w Alfei, od wynio­słej mło­dej księż­niczki po naj­skrom­niej­szą wróżkę. Ni­gdy nie pozwoli, żeby kto­kol­wiek tknął złotą mło­dość tego nowego poko­le­nia.

Jaką­kol­wiek broń, jaki­kol­wiek skarb ukryła Rosa­lind w Pierw­szym Świe­cie, Farah odnaj­dzie to i znisz­czy, a potem wróci na czas, żeby wziąć udział w uro­czy­sto­ściach z oka­zji Dnia Orien­ta­cji. Zrobi wszystko, co trzeba, żeby każda dusza w Alfei była bez­pieczna, szczę­śliwa i nie­winna.

Specjalista

Alfea była naj­gor­szym miej­scem na świe­cie, a Riven czuł się bar­dzo nie­szczę­śliwy. W tej szkole nauczył się tylko, jak to jest obry­wać od prze­ciw­nika – tę naukę pobrał już dawno temu. Czuł, że mógłby zro­bić dok­to­rat z bycia kom­plet­nym prze­gry­wem. „Ojej, dok­to­rze Rive­nie”, mówi­liby przy­szli fra­je­rzy, „w pana rękach porażka rze­czy­wi­ście stała się formą sztuki. To takie inspi­ru­jące. Nie możemy się docze­kać, aż prze­czy­tamy pana bez­na­dziejną pracę dok­tor­ską”.

Do końca lek­cji zostało dzie­więt­na­ście minut.

Riven dziel­nie sta­wiał czoła swo­jemu part­ne­rowi tre­nin­go­wemu mniej wię­cej przez sekundę, po czym uchy­lił się przed kijem Skya i mocno ude­rzył ramie­niem o plat­formę. Sky zaśmiał się okrut­nie i ski­nął na niego, żeby się pod­niósł. Jego oddech nawet nie przy­spie­szył. Riven zaci­snął zęby. Sky uwa­żał, że jest dużo lep­szy od Rivena, bo… no cóż, był dużo lep­szy od niego.

Wio­senne powie­trze, wciąż jesz­cze chłodne po zimie, muskało ciemną taflę sta­wów, nad któ­rymi były zawie­szone plat­formy tre­nin­gowe. Deli­katne młode liście sze­le­ściły na dębach i mie­dzia­nych bukach, któ­rych ogromne gałę­zie roz­cią­gały się nad ich gło­wami. Riven potwor­nie marzł w stroju bez ręka­wów. Spoj­rzał tęsk­nym wzro­kiem w stronę ławek sto­ją­cych przy brzegu, gdzie leżały jego cie­pła bluza z kap­tu­rem i wygodna skó­rzana kurtka.

– No dalej, walcz! – wark­nął Silva, komen­dant Spe­cja­li­stów. – Ni­gdy nie akcep­tuj porażki!

Ale Riven bar­dzo chciał zaak­cep­to­wać porażkę! Oczy­wi­ście, Sky, skop mi tyłek. A potem znów i znów. Czy ja w ogóle muszę tutaj być i pono­sić kolejne upo­ka­rza­jące porażki? Nie mogli­by­śmy po pro­stu się umó­wić, że nama­luję swoją twarz na kło­dzie, a ty ją prze­wró­cisz i będzie po spra­wie? Wtedy wszy­scy pozo­stali Spe­cja­li­ści zaśmie­wa­liby się z Drew­nia­nego Rivena, a on w tym cza­sie mógłby zro­bić sobie spa­cer po lesie.

Kij Skya zde­rzył się z kijem Rivena tak mocno, że ten poczuł silny wstrząs wzdłuż kości obu ramion. Koniec z marze­niami o spa­ce­rze po lesie.

Riven nie rozu­miał, dla­czego Sky cią­gle jesz­cze z nim wal­czy. Czy jesz­cze go to nie znu­dziło? Bo jego tak.

Do końca lek­cji zostało pięt­na­ście minut.

Kiedy na początku tego roku Riven przy­je­chał do Alfei, po cichu liczył na to, że trafi mu się fajny współ­lo­ka­tor. Riven nie był typem popu­lar­nego ucznia, ale marzyła mu się nie­wielka grupka przy­ja­ciół, z któ­rymi będzie spę­dzał czas, wyśmie­wa­jąc innych.

Kiedy zoba­czył, z kim będzie dzie­lił pokój, zdał sobie sprawę, że jego życze­nie się speł­niło – można nawet powie­dzieć, że jego dobra wróżka za bar­dzo się posta­rała. Jego współ­lo­ka­tor był zde­cy­do­wa­nie zbyt fajny. Prze­rwać misję. Prze­rwać misję.

Wcze­śniej nie­raz widy­wał Skya na zawo­dach i szko­le­niach dla osób, które pra­gnęły dostać się do Spe­cja­li­stów. Znał go na tyle, żeby ski­nąć głową, gdy Sky go mijał, idąc po medal. Od samego początku czuł do niego nie­chęć. Wystar­czyło, że zoba­czył boha­ter­ski zarys jego szczęki i fan­ta­zyj­nie uło­żone włosy. Jed­nak w Alfei był ska­zany na towa­rzy­stwo „boha­tera”, więc posta­no­wił jak naj­le­piej wyko­rzy­stać tę sytu­ację. Sky wyda­wał się dość sym­pa­tyczny, dla­tego Riven miał nadzieję, że uda im się jakoś doga­dać. A może nawet zaprzy­jaź­nić. Na impre­zie powi­tal­nej Riven i Sky stali obok sie­bie zakło­po­tani, obser­wu­jąc blon­dynkę w mie­nią­cym się kostiu­mie, która dyry­go­wała swo­imi kole­żan­kami ze szkoły, jakby były jej słu­żą­cymi.

– Patrz na nią – powie­dział Riven. – Jaka księż­niczka.

Sky spoj­rzał na niego z roz­ba­wie­niem.

– Ona jest księż­niczką – zauwa­żył.

– Jak to?

– Tak to – wyja­śnił Sky – że jest córką kró­lo­wej Luny. Tej, co rzą­dzi Sola­rią, koja­rzysz?

– O – wymam­ro­tał Riven.

Sky odchrząk­nął.

– I, no, jest moją dziew­czyną.

– To ja sobie stanę tam – oznaj­mił Riven i poszedł do kamien­nego łuku, przy któ­rym rosły cie­kawe pną­cza.

Stał przy tych pną­czach przez pełną godzinę.

Sky dołą­czył do Nie­zno­śnej Księż­niczki, która naj­wy­raź­niej miała na imię Stella. Księż­niczka oparła dłoń na jego ramie­niu, pro­mie­nie­jąc dumą, któ­rej blask dosko­nale współ­grał z magicz­nymi świa­teł­kami tań­czą­cymi wokół jej lśnią­cych blond wło­sów.

Taka to była świetna impreza.

Póź­niej na pierw­szej lek­cji Silva, komen­dant Spe­cja­li­stów – męż­czy­zna o prze­ra­ża­jąco zim­nych błę­kit­nych oczach, które ni­gdy nie mru­gały – naka­zał Sky­owi i Rive­nowi prze­pro­wa­dzić spa­ring. Mieli dać z sie­bie wszystko, żeby mógł oce­nić ich umie­jęt­no­ści.

Riven zakoń­czył tę walkę z oboma pod­bi­tymi oczami i skrę­coną kostką. Komen­dant Silva zauwa­żył, że Riven sam skrę­cił sobie kostkę, pró­bu­jąc uciec przed prze­ciw­ni­kiem, ale pod­bite oczy zde­cy­do­wa­nie zawdzię­czał Sky­owi. Pod koniec pierw­szego dnia w szkole wszy­scy znali już numer Rivena, i wie­dzieli o o tym, że był on bar­dzo kiep­ski.

Trzeba oddać Sky­owi spra­wie­dli­wość: wie­czo­rem po zga­sze­niu świa­teł prze­pro­sił Rivena, cho­ciaż śmiał się przy tym tak, jak gdyby skrę­ce­nie kostki było czymś nie­by­wale komicz­nym.

Wtedy jesz­cze Rive­nowi zale­żało na dobrych rela­cjach ze współ­lo­ka­to­rem, więc mach­nął lek­ce­wa­żąco ręką.

– Nie­ważne. To nie dla mnie, cała ta zabawa w żoł­nie­rzy­ków. Nikt mnie ni­gdy nie pytał, czy chcę być Spe­cja­li­stą.

Sky był zdez­o­rien­to­wany.

– Przy­znaję, mie­cze są super – kon­ty­nu­ował Riven – ale cała ta idea, żeby ginąć za kró­le­stwa, to już poważna sprawa. No bo co te kró­le­stwa zro­biły dla mnie? Och, ist­nieją. W takim razie umrę. I jakie to ma zna­cze­nie, czy zacho­wasz się jak głu­pek, czy jak Andreas z Hera­klionu? Tak czy ina­czej zgi­niesz.

Sky rzu­cił mu tępe spoj­rze­nie.

– Andreas z Hera­klionu?

Riven ucie­szył się, że jego dosko­nały współ­lo­ka­tor jed­nak nie wie wszyst­kiego. Andreas z Hera­klionu był wzo­rem do naśla­do­wa­nia dla Spe­cja­li­stów, boha­te­rem wojny ze Spa­lo­nymi, którą sto­czyło poprzed­nie poko­le­nie.

– Nie żar­tuj sobie, musia­łeś o nim sły­szeć. Żoł­nierz, który popro­wa­dził armię prze­ciwko Spa­lo­nym, strasz­li­wym potwo­rom, które kie­dyś cho­dziły po tej ziemi. Andreas jest bar­dzo znany. I bar­dzo mar­twy.

– Sły­sza­łem o nim. Był moim ojcem – powie­dział Sky.

– Och – wymam­ro­tał Riven. – No to zro­biło się nie­zręcz­nie.

Sky przy­tak­nął i zaci­snął zęby tak mocno, że jego linia szczęki stała się jesz­cze bar­dziej zary­so­wana. No tak, pew­nie tę cechę wyglądu też odzie­dzi­czył po ojcu.

– Co ty na to, żebym scho­wał głowę pod koc – zapro­po­no­wał powoli Riven – i nie wycho­dził już stam­tąd do końca roku?

– Może być – zgo­dził się Sky.

Riven nacią­gnął koc na twarz i wpa­try­wał się despe­racko w ciem­ność.

To był ostatni gwóźdź do trumny, który cał­ko­wi­cie zaprze­pa­ścił jego szanse na przy­jaźń ze Skyem. Riven odli­czał dni do końca pierw­szej klasy, kiedy to będzie mógł zmie­nić współ­lo­ka­tora. Każdy na jego miej­scu zro­biłby to samo.

Jed­nak musi jesz­cze minąć sporo czasu, zanim uwolni się od obec­nego współ­miesz­kańca. Naj­wy­raź­niej komen­dant Silva uznał Skya i Rivena za dobra­nych kum­pli, bo codzien­nie pod­czas tre­ningu łączył ich w parę. Sesje spa­rin­gowe trwały w nie­skoń­czo­ność, ale dzi­siaj koniec był już bli­ski. Tak bli­ski, że Riven czuł jego smak.

Minuta do końca lek­cji!

Sky zaata­ko­wał, a Riven zdo­łał zro­bić unik. Kolejna sesja bez pod­bi­tego oka, brawo.

– Naprawdę idzie ci… – zaczął Sky.

– Widzia­łeś, która jest godzina? Naj­wyż­sza pora, żeby się stąd wyno­sić! – prze­rwał mu Riven i odwró­cił się.

Deli­kat­nie stur­lał się z plat­formy, zszedł na brzeg stawu i szyb­kim kro­kiem odda­lił się od Skya, od plat­form tre­nin­go­wych, komen­danta Spe­cja­li­stów i Skrzy­dła Spe­cja­li­stów.

Nie­na­wi­dził tego miej­sca. Owia­nych wia­trem gór, poro­śnię­tej trzci­nami doliny, wyso­kich szczy­tów wzgórz spo­wi­tych białą mgłą. Kra­iny wró­żek, w któ­rej żoł­nie­rze ści­gali potwory w lasach, bły­ska­jąc zim­nym sre­brem mie­czy w bla­dym świe­tle księ­życa. Silva chciał stwo­rzyć armię Spe­cja­li­stów, która bez waha­nia ruszy do ataku – zabój­ców goto­wych do walki w dawno zakoń­czo­nej woj­nie. Riven ni­gdy nie będzie taki jak wojow­nicy, któ­rzy wal­czyli ze złem.

Nie­na­wi­dził każ­dego budynku i każ­dej osoby w Alfei. Z wyjąt­kiem jed­nej.

Nie zdą­żył jed­nak odejść zbyt daleko, gdy komen­dant Silva zawo­łał do niego:

– Riven! Zacze­kaj.

Światło

Alfea była naj­lep­szym miej­scem na świe­cie, a Stella ni­gdy nie była szczę­śliw­sza.

Teraz mogłaby już przy­znać, że przed przy­jaz­dem do Alfei nieco się dener­wo­wała, ale powinna była wie­dzieć, że to miej­sce dla niej. To tutaj się dowie, jak zostać potężną kobietą, co było jej prze­zna­czone od uro­dze­nia. Zanim będzie mogła zarzą­dzać całym kró­le­stwem, musi się nauczyć, jak rzą­dzić w szkole.

– Dro­gie panie – ode­zwała się do swo­ich współ­lo­ka­to­rek – mamy rekord. Pięć minut i moje zada­nie domowe już jest gotowe.

Roz­ło­żyła ręce w eks­pre­syj­nym geście, akty­wu­jąc pokaz świa­teł, które oto­czyły jej twarz, jak gdyby znaj­do­wała się wewnątrz magicz­nego lustra.

Ricki i Ila­ria rado­śnie kla­snęły w ręce, a Stella zwin­nie się obró­ciła, pozwa­la­jąc sobie na chwilę próż­no­ści. No dobrze, może tro­chę wię­cej niż chwilę. Nie ukry­waj swo­jej magii świa­tła pod kor­cem, powta­rzała jej matka. Powinna zachwy­cać ludzi, ale jed­no­cze­śnie spra­wiać wra­że­nie, że wcale jej na tym nie zależy i że robi to mimo­cho­dem.

Stelli zawsze bar­dzo zale­żało. I ostat­nio wresz­cie zaczęło jej się uda­wać. Gdy tylko przy­szła do Alfei, ludzie zaczęli się wokół niej tło­czyć, jak gdyby… jak gdyby była samą kró­lową Luną.

„Księż­niczka dostała odpo­wied­nie imię”, mówili dwo­rza­nie, gdy jesz­cze miesz­kała u sie­bie w domu. „Błysz­czy jak gwiazda, ale ni­gdy nie dorówna słońcu, któ­rym jest jej matka”.

Skoro już mówili o imio­nach, to powinni wie­dzieć, że imię jej matki wcale nie ozna­czało słońca. Ozna­czało księ­życ, a księ­życe odbi­jają świa­tło. Cały jej blask był kra­dziony.

Stella nie chciała być gwiazdą. Gwiazdy żyją w ciem­no­ści, a ona wresz­cie wyszła z mroku. Po latach sta­nia w cie­niu innej osoby wresz­cie mogła zaświe­cić naj­ja­śniej­szym bla­skiem na nie­bie Alfei.

– Mam dwie godziny na to, żeby wybrać ide­alny strój na randkę – kon­ty­nu­owała.

Miała mnó­stwo kre­acji do wyboru. A jesz­cze przed­tem musiała zde­cy­do­wać, czy ucze­sze włosy w wysoki kucyk z kil­koma nie­sfor­nymi lokami, czy tym razem wybie­rze war­kocz. No i kolejna decy­zja: spinki do wło­sów czy opa­ska?

Stella czę­sto uży­wała swo­jego magicz­nego pier­ście­nia, żeby prze­no­sić się do świata ludzi i brać udział w Tygo­dniu Mody, ale teraz w Alfei podo­bało jej się bar­dziej niż gdzie­kol­wiek indziej.

Ricki zaśmiała się.

– Czy ty masz w ogóle jakieś ubra­nia, które nie są dosko­nałe?

– Mój męż­czy­zna lubi widzieć wię­cej ciała, niż zwy­kle poka­zu­jesz, księż­niczko – stwier­dziła Ila­ria, lecz zaraz potem dodała, chcąc zła­go­dzić swoje słowa: – ale ty zawsze wyglą­dasz prze­pięk­nie.

Sky, w prze­ci­wień­stwie do Matta, chło­paka Ila­rii, ni­gdy nie suge­ro­wał, że chciałby zoba­czyć wię­cej ciała. Był dżen­tel­me­nem. Stella unio­sła jedną brew.

– Wia­domo.

„Nie pozwól, żeby kto­kol­wiek skradł twoją moc”, radziła jej matka, a potem doda­wała: „wybie­raj tylko tych, któ­rzy ją potę­gują”.

W pierw­szym roku nauki współ­lo­ka­to­rzy są przy­pi­sy­wani do sie­bie losowo i dostają albo kil­ku­oso­bowy apar­ta­ment, albo mniej­szy pokój dla dwóch osób. Stella została umiesz­czona w jed­nym z apar­ta­mentów w Alfei: pięć dziew­cząt, trzy pokoje i jeden wspólny salon. Była księż­niczką, nic więc dziw­nego, że dostała cały pokój dla sie­bie. Jej apar­ta­ment znaj­do­wał się na naj­wyż­szym pię­trze, więc naj­bar­dziej ze wszyst­kich pomiesz­czeń w Alfei przy­po­mi­nał pokój w wieży. Stella kazała poma­lo­wać ściany na nie­bie­sko i zawie­sić na nich kilka luster, żeby mogła oglą­dać się pod każ­dym kątem. Dodat­kowo ozdo­biła pokój zdję­ciami przed­sta­wia­ją­cymi ją i jej nowe, wesołe przy­ja­ciółki w oto­cze­niu świe­tli­stych iskie­rek.

Cza­sami budziła się w ciem­no­ści i dygo­cząc z prze­ra­że­nia, wsłu­chi­wała się w wiatr świsz­czący w oknie. W takich chwi­lach żało­wała, że ma wła­sny pokój. Jed­nak w ciągu dnia cie­szyła się tym, że jest trak­to­wana w szcze­gólny spo­sób.

Na razie ten układ jej odpo­wia­dał, ale w dru­gim roku nauki będzie już mogła sama sobie wybrać współ­lo­ka­torkę. Jeśli twoja naj­lep­sza przy­ja­ciółka nie chce z tobą miesz­kać, to zna­czy, że nie masz naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Stella musiała wybrać.

Pro­blem w tym, że nie wie­działa kogo.

Jeśli mia­łaby podej­mo­wać decy­zję w opar­ciu o to, kogo lubi bar­dziej, wybra­łaby Ricki. Wspólne chwile z Ricki zawsze były rado­sne i relak­su­jące. Ricki była świetną kole­żanką i ni­gdy nie powie­działa Stelli przy­krego słowa.

I to wła­śnie był pro­blem. Cza­sami dziew­czyna musi być nie­miła. Poza tym, jeśli ktoś pozwala sobie na zło­śli­wość, to zna­czy, że ma wyro­bioną pozy­cję spo­łeczną, dzięki któ­rej takie zacho­wa­nie ucho­dzi mu bez­kar­nie. Ila­ria nie szczę­dziła kąśli­wych uwag i spo­ty­kała się z jed­nym ze Spe­cja­li­stów z dru­giego roku. A Ricki nie miała chło­paka. Lepiej trzy­mać się z kimś, kto ma wła­dzę. Stella miała pełną świa­do­mość, że jej matka bez zasta­no­wie­nia wybra­łaby Ila­rię na jej przy­ja­ciółkę. Stella wolała Ricki, co świad­czyło o tym, że jest słaba i żało­sna.

Stella wyj­rzała przez okno w pokoju na wieży, który został urzą­dzony tak, aby speł­niał wyma­ga­nia księż­niczki. Jej wzrok zatrzy­mał się na ciem­nej tafli wody i jasnej czu­pry­nie. Za dzie­dziń­cem zam­ko­wym znaj­do­wały się stawy Spe­cja­li­stów, nad któ­rymi jej chło­pak odniósł kolejne zwy­cię­stwo.

Kochała Skya. Był naj­lep­szym na świe­cie dodat­kiem – lep­szym niż jaka­kol­wiek torebka czy biżu­te­ria. Wszyst­kie inne dziew­czyny jej go zazdro­ściły. Nawet jej mama stwier­dziła, że Sky jest godzien księż­niczki.

A Stella doce­niała to, że Sky zawsze ją dostrze­gał, nawet gdy w pro­mien­nym bla­sku swo­jej matki sta­wała się pra­wie nie­wi­dzialna. Chciał ją chro­nić.

Tylko że w Alfei Stella już nie potrze­bo­wała ochrony.

Wstyd było jej to przy­znać, ale cza­sami wolała powłó­czyć się gdzieś z Ricki, Ila­rią i innymi współ­lo­ka­tor­kami niż ze Skyem. Tak wiele je łączyło. Kie­dyś, gdy Sky po nią przy­szedł, dziew­czyny tak dobrze się bawiły, że zaba­ry­ka­do­wały podwójne drzwi i kazały mu cze­kać, aż skoń­czą. Cza­sami Stella miała wra­że­nie, że przy­go­to­wa­nia do ran­dek spra­wiają jej wię­cej rado­ści niż same spo­tka­nia.

To zupeł­nie nor­malne, pospiesz­nie zapew­niała samą sie­bie, ile­kroć w jej gło­wie poja­wiały się zdra­dziec­kie myśli. Znała Skya od bar­dzo dawna, nic więc dziw­nego, że nowe osoby i nowe miej­sca były dla niej bar­dziej eks­cy­tu­jące. Tyle lat pra­gnęła, żeby mieć wię­cej, a teraz wresz­cie miała wszystko: naj­lep­sze przy­ja­ciółki i naj­lep­szego chło­paka. Po tylu latach spę­dzo­nych w zim­nym mroku cudzego cie­nia w końcu została gwiazdą całej szkoły.

– Pokaż nam pierw­szą sty­li­za­cję – zapro­po­no­wała Ricki. – Już się nie mogę docze­kać, aż cię w niej zoba­czę.

Stella odwró­ciła się twa­rzą do przy­ja­ció­łek, cho­ciaż kątem oka wciąż obser­wo­wała swoje odbi­cie w lustrze. Zawsze sta­rała się wzmac­niać swoje natu­ralne świa­tło za pomocą magii i uzu­peł­niać swój blask, gdy tylko tra­cił na sile. Kto powie­dział, że w praw­dzi­wym życiu nie ma fil­trów? Stella nie lubiła, gdy ktoś mówił, że jakaś rzecz jest godna Insta­grama: to Insta­gram powi­nien być godny jej. Insta­gram musiał się posta­rać, żeby wejść na poziom Stelli.

Ila­ria z zazdro­ścią spo­glą­dała na Stellę. Ricki uśmie­chała się, jak gdyby ten pokaz spra­wiał jej praw­dziwą przy­jem­ność, a Stella pod­jęła decy­zję. Zrobi z Ricki ide­alną współ­lo­ka­torkę. Jest księż­niczką i powinna mieć wszystko, czego zapra­gnie. Wymy­śliła plan, a Sky pomoże jej go zre­ali­zo­wać.

Wystar­czy, że na­dal będzie błysz­czeć, a wszystko będzie wspa­niałe.

Ziemia

Alfea była naj­lep­szym miej­scem na świe­cie, a ojciec Terry, pro­fe­sor Harvey, był naj­lep­szym nauczy­cie­lem na świe­cie. Gdyby tylko Terra mogła już cho­dzić do Alfei, osią­gnę­łaby peł­nię szczę­ścia i nie pra­gnę­łaby niczego wię­cej od życia.

Jed­nak musiała odcze­kać jesz­cze jeden rok, zanim osią­gnie odpo­wiedni wiek. I był to zde­cy­do­wa­nie naj­gor­szy rok, ponie­waż wcze­śniej Terra zawsze miała przy sobie brata.

Terra i Sam Harvey­owie byli dziećmi nauczy­cieli, dla­tego dora­stali w Alfei. Tata Terry mówił, że dyrek­torka Dowling i komen­dant Silva nie pora­dzi­liby sobie bez niego. Terra dora­stała w świa­do­mo­ści, że kie­dyś jej dom sta­nie się jej szkołą. Przez całe swoje życie codzien­nie widy­wała uczniów Alfei, jak gdyby byli rzad­kimi rośli­nami upra­wia­nymi w szklarni jej ojca. Mogła ich podzi­wiać, ale nie wolno jej było się do nich zbli­żać.

Na początku ucznio­wie byli od niej dużo starsi i faj­niejsi, dla­tego nie przej­mo­wała się tym, że jesz­cze nie cho­dzi do Alfei. Wie­działa, że kie­dyś też podej­mie tam naukę. Ale ostat­nio coraz czę­ściej marzyła o tym, żeby to „kie­dyś” zmie­niło się w „dzi­siaj”. Chciała spa­ce­ro­wać wśród roz­ga­da­nych gru­pek przy­ja­ciół i być czę­ścią tego, co zawsze tak bar­dzo podzi­wiała. Pra­gnęła tego aż do bólu.

Sam i Terra się nie roz­sta­wali, byli papuż­kami-nie­roz­łącz­kami. Musieli trzy­mać się razem, bo nie mieli nikogo innego. Terra przez długi czas miała nadzieję, że odwie­dzi ją piękna kuzynka Flora, ale mijał rok za rokiem, Terra cze­kała, a Flora się nie poja­wiała.

Cza­sami do zamku przy­jeż­dżał Sky, lecz wów­czas miesz­kał w Skrzy­dle Spe­cja­li­stów. Sky był w wieku Sama, nic więc dziw­nego, że chłopcy się przy­jaź­nili. Jed­nak Sky spę­dzał naj­wię­cej czasu z komen­dan­tem Silvą, który był prze­ra­ża­ją­cym czło­wie­kiem. A jesz­cze strasz­niej­sza od Silvy była legenda o ojcu Skya, słyn­nym boha­te­rze i męczen­niku.

Sam i Terra mieli wra­że­nie, że Sky uważa ich za gor­szych od sie­bie. Kiedy komen­dant Silva wyjeż­dżał na misję albo jechał odwie­dzić kró­lową, brał Skya ze sobą. Sky spo­ty­kał się z księż­niczką Stellą prak­tycz­nie od dziecka. Jego nie­zwy­kła uprzej­mość była jak mur; ocza­ro­wy­wał oto­cze­nie, ale two­rzył dystans, a nie bli­skość. Kie­dyś zapro­po­no­wał Samowi wspólny tre­ning walki mie­czem i był wyraź­nie zasko­czony, gdy ten odpo­wie­dział, że dzię­kuje, ale nie chce zostać poćwiar­to­wany.

Na Skya nawet nie dało się zło­ścić. To zro­zu­miałe, że miał lep­sze rze­czy do roboty niż grze­ba­nie w brud­nej ziemi w szklarni razem z umo­ru­sa­nym rodzeń­stwem, dla któ­rego kom­post był cen­niej­szy niż kró­lew­skie klej­noty.

Terra miała Sama, dla­tego ni­gdy nie czuła się samotna. Aż do tego roku, gdy Sam zaczął naukę w Alfei. Jej brat dołą­czył do ener­gicz­nego, cudow­nego tłumu uczniów i kom­plet­nie o niej zapo­mniał.

Na początku Terra przy­cho­dziła do niego po lek­cjach, licząc na to, że przed­stawi ją swoim nowym zna­jo­mym. Miała nadzieję, że też się z nimi zaprzy­jaźni i będzie tro­chę tak, jakby poszła do Alfei rok wcze­śniej. Wyobra­żała sobie, jakie wra­że­nie zrobi na swo­ich kole­gach i kole­żan­kach z klasy, kiedy zoba­czą, że ma tylu star­szych zna­jo­mych.

Nie­stety Sam uda­wał, że nie widzi Terry, która cze­kała na niego za drzwiami sali lek­cyj­nej. Mimo to sio­stra nie potra­fiła zro­zu­mieć komu­ni­katu, który pró­bo­wał jej prze­ka­zać. Terra nie była zbyt dobra w odczy­ty­wa­niu sub­tel­nych alu­zji. Sam musiał jej to powie­dzieć wprost.

– Prze­stań za mną łazić, Terro – wark­nął na nią trze­ciego dnia. – Jak mam się z kim­kol­wiek zaprzy­jaź­nić, jeśli moja młod­sza sio­stra cho­dzi za mną krok w krok?

– No wła­śnie. Zwi­jaj się, baryłko – zachi­cho­tała Wróżka Powie­trza, która wyglą­dała tak, jakby ważyła dokład­nie tyle co powie­trze.

Terra była pra­wie pewna, że Sam tego nie usły­szał. Żało­wała, że nie ma cał­ko­wi­tej pew­no­ści. Tak czy ina­czej Sam się odwró­cił i zosta­wił sio­strę sto­jącą samot­nie w kory­ta­rzu. Baryłka w gru­bym kwie­ci­stym swe­trze, która nie miała żad­nych zna­jo­mych ani lek­cji, na które powinna cho­dzić. Jesz­cze nie paso­wała do Alfei, a jed­no­cze­śnie już nie paso­wała do swo­jego brata.

Tylko szklar­nia dawała jej pocie­chę.

Terra wes­tchnęła i oparła rękę na jed­nym z czar­nych sto­łów labo­ra­to­ryj­nych, na któ­rych spo­rzą­dzała elik­siry i desty­lo­wała oleje. Spoj­rzała na skrzy­nię w kącie, a potem na zegar. Czuła ogromną pokusę, żeby otwo­rzyć wieko skrzyni i zaj­rzeć do środka. Tylko zer­k­nąć. Na kró­ciutką chwilkę.

Ale nie! Powinna zacze­kać.

Tyle że ostat­nio miała wra­że­nie, że całe jej życie to jedno wiel­kie cze­ka­nie. Zawa­hała się.

Drzwi szklarni otwo­rzyły się sze­roko. Zaraz potem sta­nęła w nich dyrek­torka Dowling w oto­cze­niu wiją­cych się pną­czy. Terra wypro­sto­wała się na stołku na tak gwał­tow­nie, że pra­wie spa­dła do tyłu.

– Pani Dowling! – wykrzyk­nęła. – Co za nie­spo­dzianka! Ni­gdy pani tu nie przy­cho­dzi. To zna­czy, oczy­wi­ście, może pani przy­cho­dzić, kiedy tylko pani chce. Zawsze jest pani tu mile widziana. I jest pani dyrek­torką. O czym pani wie.

Terra wzięła głę­boki wdech i wstrzy­mała powie­trze, licząc do pię­ciu. Jej iry­tu­jący brat kie­dyś jej dora­dził, żeby tak robiła, gdy za bar­dzo się nakręci.

– Czy jest tutaj twój ojciec, Terro? – spy­tała pani Dowling.

Terra wypu­ściła powie­trze.

– A, mój tata. Oczy­wi­ście, że to jego pani szuka. To pani prawa ręka! Cho­ciaż w sumie to chyba komen­dant Silva jest pani prawą ręką. Mój tata jest lewą ręką, jeśli można tak powie­dzieć. Powie­dzia­łaby pani tak?

Pani Dowling spoj­rzała na nią. Jej brą­zowe oczy miały cie­pły odcień, ale mimo to bił z nich chłód. Terra zasta­na­wiała się, jak to moż­liwe.

– Tata poszedł na spa­cer w stronę Bariery z uczniami dru­giej klasy – wyja­śniła pospiesz­nie Terra.

– Och – odparła pani Dowling. – Daj mu to, pro­szę, kiedy wróci.

Poło­żyła na stole labo­ra­to­ryj­nym kre­mową kopertę, na któ­rej wid­niało imię Ben napi­sane jej pewną ręką. Terra bar­dzo się zmar­twiła. Pani Dowling pra­wie ni­gdy nie nazy­wała jej taty „Benem”. Zawsze mówiła o nim „pro­fe­sor Harvey”. Jeżeli coś tak bar­dzo roz­pro­szyło jej uwagę, że napi­sała Ben…

– Dzię­kuję, Terro – powie­działa pani Dowling, po czym odwró­ciła się i wyszła, gło­śno trza­ska­jąc za sobą drzwiami.

Pani Dowling była spo­kojną i sku­tecz­nie dzia­ła­jącą damą. Zawsze stro­niła od ludzi, ale dziś wyda­wała się jesz­cze bar­dziej zamknięta w sobie niż zwy­kle. A Terra miała już dość cią­głego cze­ka­nia. Wstała i cichutko wymknęła się ze szklarni. Szła powoli, trzy­ma­jąc się bli­sko ściany, śle­dząc panią Dowling, która poszła ścieżką w stronę lasu.

Terra znała każdy kąt w Alfei. Ze zdu­mie­niem patrzyła, dokąd zmie­rza dyrek­torka.

Kobieta nie poszła w stronę poły­sku­ją­cej błę­kit­nej Bariery, która chro­niła ich przed potwo­rami poko­na­nymi przez boha­te­rów z poprzed­niego poko­le­nia, ani też nie udała się do szopy, gdzie tata Terry kie­dyś opie­ko­wał się ran­nym ruma­kiem wróżki. Tata kazał wtedy Terze wyjść razem z nim, ale ona po pro­stu musiała póź­niej po kry­jomu wró­cić ze sma­ko­ły­kami i maściami, bo to był kucyk! Terra kochała kucyki. Cza­sami można łamać zasady, gdy się to robi z miło­ści.

Teraz szła za panią Dowling, która skie­ro­wała się w stronę zaro­śnię­tego ogrodu przy lesie. Bluszcz w ogro­dzie roz­ple­nił się tak bar­dzo, że mur, który go ota­czał, był cały zie­lony.

Nagle pani Dowling odwró­ciła głowę. Terze momen­tal­nie serce pod­sko­czyło do gar­dła. Przy­warła do ściany i wysłała pędy magii, maleń­kie jak kiełki, w stronę blusz­czu, pro­sząc go, żeby ją zasło­nił. Bluszcz speł­nił jej prośbę, owi­ja­jąc się wokół ramion i wło­sów Terry niczym płaszcz.

Upew­niw­szy się, że w pobliżu nikogo nie ma, pani Dowling się roz­luź­niła. Z jej twa­rzy znik­nęło napię­cie i poja­wiła się typowa dla niej chłodna pew­ność sie­bie. Bez­błęd­nie tra­fiła do miej­sca, które wyglą­dało jak zwy­kły frag­ment zie­lo­nej ściany. Wtedy jej ciemne oczy zmie­niły kolor na srebrny. Pani Dowling była bar­dzo potężną wróżką. Potra­fiła kon­tro­lo­wać wiele żywio­łów, pod­czas gdy więk­szość wró­żek miała wła­dzę tylko nad jed­nym – dys­po­no­wały jedną magią, tą, z którą się uro­dziły.

Bluszcz uniósł się do góry, uka­zu­jąc pod­nisz­czone łuko­wate drzwi. Pani Dowling zro­biła krok do przodu, a wtedy liście za nią opa­dły, jak gdyby impo­nu­ją­cej postaci dyrek­torki ni­gdy tam nie było.

Terra wydo­stała się z opla­ta­ją­cego ją blusz­czu i ruszyła w stronę ukry­tych drzwi. Wycią­gnęła do nich rękę, ale wtedy uświa­do­miła sobie, która jest godzina, i zagry­zła wargę. Zresztą nie powinna wści­biać nosa w sprawy pani Dowling. Tym razem raczej nie cho­dzi o kucyka w potrze­bie.

Nie chcąc prze­ga­pić zachodu słońca, Terra odwró­ciła się i pobie­gła z powro­tem do zamku.

Specjalista

– Pocze­kaj chwilę – powie­dział komen­dant Silva do Rivena. – Zmie­nimy ci part­nera.

Riven cały rok cze­kał z utę­sk­nie­niem na te słowa. Może mógłby powal­czyć z Kat. To fajna dziew­czyna. Spoj­rzał na jej burzę ciem­nych wło­sów, a potem się roz­my­ślił. Kat była naj­młod­szą Spe­cja­listką w ich kla­sie i jed­no­cze­śnie jedną z naj­lep­szych. Jed­nak nie lubiła Rivena od czasu, gdy ten, kry­jąc się przed Skyem, dołą­czył do niej i jej uro­czej przy­ja­ciółki, nie zda­jąc sobie sprawy, że były na randce. Kat była bez­li­to­sna i zwinna. Riven wolał sta­nąć do walki z kimś, kogo byłby w sta­nie poko­nać.

Silva pstryk­nął pal­cami. Każdy jego ruch był zde­cy­do­wany jak trza­śnię­cie drzwiami.

– Mikey, ruszaj się.

Mikey wstał, a oczy Rivena powę­dro­wały w górę. I jesz­cze wyżej.

– Hej, Mikey – powie­dział Riven. – Gdzie masz kij?

– Ja się biję na pię­ści – odburk­nął mu Mikey.

Czy to była próba zabój­stwa? Czy Riven nara­ził się kie­dyś Silvie? A może Silva po pro­stu chciał, żeby jego ulu­bie­niec Sky dostał wła­sny pokój?

Riven chciał ochro­nić swoje cenne życie.

– Ale lek­cja już się koń­czy…

– Szybka rundka – zapew­nił go Silva i kla­snął w dło­nie.

Sky sta­nął obok Silvy, żeby być świad­kiem tra­gicz­nej porażki Rivena i przy oka­zji cze­goś się nauczyć. Zdą­żył już prze­ro­snąć Silvę – Riven przy­pusz­czał, że zawdzię­czał to swoim boha­ter­skim genom. Jed­nak nawet Sky nie był wyż­szy od Mikeya. Riven był prze­ko­nany, że pobli­skie klify także są niż­sze od Mikeya.

Mikey wyko­nał cios w stronę głowy Rivena, a ten się uchy­lił, cudem uni­ka­jąc śmierci.

– Dobrze! – powie­dział Silva. – Ruszaj się.

Czemu go tak testo­wał? Komen­dan­cie Silvo, czło­wieku, pomy­ślał Riven, ja naprawdę nie jestem jed­nym z two­ich naj­sil­niej­szych żoł­nie­rzy! Nie miałby żad­nych opo­rów, żeby wsko­czyć do stawu i pocze­kać, aż wszy­scy pójdą, oddy­cha­jąc cichutko przez pustą łodygę trzciny.

Ale nie­stety wszy­scy na niego patrzyli. Ci sami ucznio­wie, któ­rzy wcze­śniej się z niego naśmie­wali i wyzy­wali go od fra­je­rów, gdy skrę­cił kostkę. Riven chciał być sza­no­wa­nym przez wszyst­kich samot­nym bun­tow­ni­kiem, a nie ofermą i spo­łecz­nym wyrzut­kiem.

Zro­bił kolejny unik i oparł się chęci wsko­cze­nia do stawu. Do spa­rin­gów ze Skyem był już przy­zwy­cza­jony. Przy­naj­mniej Mikey nie był tak szybki jak on.

– Wyko­rzy­staj swoją pręd­kość, Riven – roz­ka­zał Silva.

A co innego niby robił?!

– Użyj swo­jej siły, Mikey – krzyk­nął Silva.

No tak, Riven pra­wie zapo­mniał, że Silva posta­no­wił go zabić. Spoj­rzał na pię­ści Mikeya – dwa młoty kowal­skie w cie­le­snej postaci – i wzdry­gnął się.

– Nie wahaj się – dora­dził mu Sky, jak gdyby to on był nauczy­cie­lem.

– Nie wymą­drzaj się – wark­nął na niego Riven, odwra­ca­jąc głowę.

W tym samym ułamku sekundy, w któ­rym się odwró­cił, dosię­gnęła go pięść Mikeya. Bolało dokład­nie tak, jak sobie wyobra­żał. Pod wpły­wem ude­rze­nia stra­cił rów­no­wagę i spadł z plat­formy do stawu.

Po chwili się wynu­rzył, dosłow­nie plu­jąc wście­kło­ścią. Oraz rzęsą wodną.

Kiedy prze­tarł oczy, zoba­czył, że komen­dant Silva kręci głową.

– Roz­cza­ro­wa­łeś mnie, Riven.

A pan jest sady­stą, komen­dan­cie. Riven pomy­ślał o tym, jak bez­sen­sow­nie traci czas i gdzie wolałby teraz być. Starł z twa­rzy szlam i nie wypo­wie­dział tego na głos.

– Mogę już iść?

Silva wes­tchnął i kiw­nął głową. Riven się­gnął po swoją ulu­bioną skó­rzaną kurtkę i pobiegł jak naj­da­lej od sta­wów, mija­jąc po dro­dze mury z otwo­rami strzel­ni­czymi i szklaną kopułę Skrzy­dła Spe­cja­li­stów.

Po dro­dze zoba­czył Cal­luma, asy­stenta dyrek­torki Dowling, który nie szedł ścieżką, lecz prze­my­kał mię­dzy drze­wami. Riven zauwa­żył go tylko dla­tego, że zwra­cał uwagę na drzewa. Czyżby Cal­lum wybrał się na samotny spa­cer na łonie natury?

Riven nie potra­fił tego stwier­dzić.

Wzru­szył ramio­nami i pobiegł dalej.

Specjalista

– Twój kolega Riven potrze­buje jakie­goś pozy­tyw­nego prze­łomu i to szybko – stwier­dził Silva. – Mam dość patrze­nia, jak się dławi.

– Tak, to nie było dobre – odpo­wie­dział Sky z kwa­śną miną.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

The Result of Tho­ught, tłum. frag­mentu wier­sza T. Oso­siń­ski. [wróć]