Ukarani - Alicja Bezdziel - ebook

Ukarani ebook

Alicja Bezdziel

4,3

Opis

Dziewczyna w żałobie.

Chłopak, który doprowadził do śmierci jej siostry.

Zemsta i uczucia, zmieniające najtwardsze plany.

 

Pochodząca z małego miasteczka Klaudia Kasprzyk wjeżdża do jednej z najlepszych uczelni w kraju. Ukończenie prestiżowego uniwersytetu jest tylko pretekstem, Klaudia ma o wiele ważniejszy cel przed oczami. Emil Kaliszewski odebrał dziewczynie najważniejszą osobę w życiu – jej siostrę. Doprowadził do śmierci Leny i teraz musi za to zapłacić.

Plan jest prosty: rozkochać w sobie Kaliszewskiego i podstępem zmusić go, by przyznał się do swoich win. Zawziętość Klaudii trwa tak długo, jak utrzymuje swoje serce w ryzach, ale nie jest to najłatwiejsze zadanie. Pieczołowicie przygotowany plan zaczyna się walić, gdy uczucia zaczynają dochodzić do głosu.

 

Pasjonujący początek dylogii Ukarani przenosi czytelnika w świat zemsty, niechcianych emocji oraz prawdy, którą trzeba odkryć, żeby spać spokojnie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (31 ocen)
18
7
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
xxrobertusxx

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka w swojej książce postawiła na nieszablonową fabułę i hipnotyzujących bohaterów. Historia opowiada losy młodej dziewczyny o imieniu Klaudia, która obecnie przeżywa samobójstwo swojej siostry. Dziewczyna pomimo żałoby decyduje się wyjechać na studia do najlepszej uczelni w kraju. Jednak nie nauka jej w głowie. Ma jeden cel. Jest nim Emil Kaliszewski. Chłopak, który odpowiada za jej stratę. To przez niego Lena popełniła samobójstwo. Plan jest prosty. Klaudia chce rozkochać go w sobie po czym porzucić i sprawić, że wyzna wszystkie swoje winy. Wszystko jednak się komplikuję gdy w grę wchodzą uczucia.. Brzmi intrygująco, czyż nie? Doskonale zdaję sobie sprawę, że wiele osób może mi powiedzieć, że podobną fabułę spotkali już wielokrotnie, przecież motyw zemsty jest popularny w książkach. Niestety muszę wyprowadzić Was z błędu. W całym moim dotychczasowym życiu nie natknęłam się na książkę, która w taki sposób komplikuje motyw zemsty w książce, tak jak zrobiła to Alicja Bezdziel. N...
10
AgaKoz2801

Nie oderwiesz się od lektury

Z niecierpliwością czek m na 2 tom. Myślę że będą jakieś niespodzianki.
00
Mareza

Dobrze spędzony czas

Koniec książki mnie rozczarował... Jak w telenoweli
00
wissienka

Całkiem niezła

wow fajnie się czyta ale autorkę trochę podniosła fantazja:))
00
muckers

Dobrze spędzony czas

Ciekawa
00

Popularność




1.

STYCZEŃ

Wycie syren zbudziło studentów Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych jednej z najlepszych uczelni w kraju. Ogłuszający dźwięk alarmu rozszedł się po akademiku. Ciemną zimową noc rozświetliły policyjne reflektory, których światła wpadły przez okna do pokoi. Wyrwani ze snu ludzie podnosili się z łóżek i podbiegali do parapetów.

Chwilę później oniemiali przyglądali się radiowozom oraz karetce pogotowia ratunkowego, zaparkowanym niechlujnie na dziedzińcu uczelni. Kilka metrów dalej dwaj umundurowani policjanci zaciekle rozmawiali przyciszonymi głosami. Stojący obok nich ratownik medyczny nerwowo palił papierosa, opierając się plecami o maskę ambulansu.

W pokojach akademika zawrzało i nikt nie myślał, by wrócić do łóżka i w spokoju przespać tę noc. Wielu studentów postanowiło zejść na dół i wyjść przed budynek, by z bliska przyjrzeć się widowisku. Byli podekscytowani – choć nikt jeszcze nie wiedział, co się dzieje, każdy pragnął znaleźć się w centrum tej sensacji. Okryci kurtkami i płaszczami, lecz wciąż w kapciach, stłoczyli się w jednej grupce przy ogrodzeniu na pokrytym śniegiem trawniku. Pozwolono im obserwować. Nie zbliżać się, nie pytać, nie komentować. Zdarzenia, do których doszło tej nocy, zapamiętali jako pełne chaosu, nierealistyczne. Byli oszołomieni, zdezorientowani niczym spłoszone stado.

Dochodziła trzecia nad ranem. Temperatura spadła poniżej zera. Wiał lodowaty wiatr. Mróz dotkliwie szczypał w twarz.

Bardzo szybko zaczęli pojawiać się wezwani na miejsce wykładowcy, którzy próbowali przeganiać studentów niczym natrętne muchy, ale bezskutecznie. Kilka osób nagrywało widowisko swoimi telefonami.

– Proszę się odsunąć! – krzyknął mocno zdenerwowany funkcjonariusz policji, który właśnie pojawił się w drzwiach. Po chwili z budynku wybiegli dwaj ratownicy medyczni, dźwigając na noszach nieprzytomnego młodego mężczyznę. Pełną napięcia ciszę brutalnie przerwał krzyk. Chłopak przez chwilę wił się i skomlał – pomiędzy przeraźliwymi, krótkimi wrzaskami, po czym znowu zemdlał.

Grupa studentów rozstąpiła się jak Morze Czerwone, robiąc przejście ratownikom. Trzeci z nich, wcześniej palący papierosa, spojrzał przerażony na rannego. Po chwili podbiegł do karetki i wykrzyczał wprost do aparatu radiowego:

– Przygotujcie salę! Dzieciak nam się wykrwawia!

Nastąpiło ogólne wstrzymanie oddechu. Studenci wytężali wzrok i wyciągali szyje, aby dostrzec jak najwięcej.

– To Emil! – pisnęła jedna z dziewcząt i zakryła dłonią usta. Inna krzyknęła. Ktoś zatoczył się do tyłu w ataku paniki. Rozniósł się przyprawiający o ból uszu gwar, gdy każdy próbował przekrzyczeć każdego.

Ratownicy nie zwracali uwagi na chaos, jaki wywołali swoim pojawieniem się, i sprawnie przedostali się do ambulansu. W końcu drzwi karetki zatrzasnęły się z hukiem, mężczyźni wskoczyli do środka, a samochód odjechał na sygnale. Jeszcze przez chwilę dało się słyszeć rozdzierający krzyk Emila.

– Oby zdążyli. – Jedna z dziewcząt załkała i przeżegnała się szybko.

Na śniegu zalegającym przy chodniku dostrzeżono krew, co jeszcze spotęgowało grozę sytuacji. Zdruzgotani studenci stali w bezruchu, z zimna szczękając zębami.

– Co się stało?! – krzyknął w stronę policjantów kolega Emila z zajęć. Wszyscy zamarli w nerwowym oczekiwaniu.

Odpowiedź nie nadeszła. Surowi funkcjonariusze zdawali się w ogóle nie zwracać uwagi na zgromadzenie, które utrudniało im pracę.

Po chwili gwar ucichł. Tym razem nie trzeba było komendy – ludzie rozstąpili się, robiąc przejście dwóm policjantom i dziewczynie. Szła przed nimi, a ręce miała skute kajdankami.

– Kto to jest?

Odpowiedź padła po chwili.

– Arleta, chodzi ze mną na zajęcia.

Arleta szła z wysoko uniesioną głową, ale wzrok miała nieobecny, szklisty. Na jej twarzy błądził nieśmiały uśmiech. Ktoś niezgrabnie okrył jej ramiona płaszczem, ale ten zsunął się i spadł na ziemię. Choć policjant szybko narzucił go z powrotem na dziewczynę, wszyscy zdążyli zobaczyć jej ubabrany we krwi T-shirt.

Nikt niczego nie rozumiał. Żaden z policjantów nie chciał łaskawie powiedzieć, co jest grane. Przerażeni ludzie mogli się tylko domyślać. Czyżby Arleta chciała zabić Emila?

– Dziwka! – krzyknęła w jej stronę któraś z dziewczyn. Koleżanka przytrzymywała ją w pasie i powstrzymywała przez zrobieniem głupstwa.

Policjanci wepchnęli Arletę do policyjnego radiowozu. Nie stawiała oporu. Wciąż się lekko uśmiechała, a tuż przed odjazdem pomachała do tłumu jak królowa na audiencji. Radiowozy ruszyły w ciszy. Na dziedzińcu zrobiło się prawie ciemno, świeciła tylko jedna samotna latarnia przy drzwiach.

Jeden ze studentów podbiegł do stojącego najbliżej niego wykładowcy.

– Proszę nam powiedzieć, co się stało! – zażądał. Tłum nagle ucichł, a dwadzieścia par oczu spoczęło na nauczycielu.

– Wracajcie do łóżek!

– Proszę powiedzieć!

Mężczyzna westchnął.

– Arleta Mróz zaatakowała Emila Kaliszewskiego. Jeden z waszych kolegów usłyszał krzyk Emila i wezwał pomoc.

Studenci poczuli do wykładowcy wdzięczność, choć była to bardzo zdawkowa informacja.

– Wiadomo, czemu to zrobiła? Czym go zaatakowała? Skąd tyle krwi?

– Nie wiem i nie wiem, wracajcie do łóżek i pomódlcie się za Emila. Miejmy nadzieję, że jutro wszystko się wyjaśni.

Wykładowca przeszedł przed drzwi akademika i zniknął w środku. Studenci, szepcząc między sobą i snując rozmaite teorie, powoli rozeszli się do swoich pokoi.

Kilka dziewcząt stało jednak na dziedzińcu jeszcze przez pewien czas, trzymając się za lodowate dłonie jak przestraszone dzieci. Były zrozpaczone, jakby utraciły kogoś bardzo bliskiego. Było tak zimno, że łzy, które płynęły im z oczu, zamarzały na policzkach.

MAJ

Krajobraz za szybą znużył i przygnębił Klaudię. Pociąg mknął przed siebie wytyczoną trasą i nie miał bezpośrednio wpływu na widok za oknem. Żółte pola rzepaku, pasące się na nich krowy i mniej lub bardziej zadbane gospodarstwa rolne nie robiły na niej wrażenia. Współpasażerom również nie poświęciła większej uwagi. Siedzący naprzeciwko młody mężczyzna przyglądał jej się zza gazety, ale Klaudia nie zaszczyciła go spojrzeniem. Żeby zabić czas i pozbyć się z głowy dołujących myśli, jeszcze raz otworzyła trzymany na kolanach zeszyt. Delikatnie wyjęła z niego złożoną na cztery kartkę i otworzyła ją, rozprostowując papier dłonią zaciśniętą w pięść. Znała treść na pamięć, słowo po słowie, jednak lubiła się w nią wpatrywać i obserwować pismo Leny. Była to zapisana drobnym maczkiem, niechlujnie wyrwana kartka z pamiętnika. Jej treść była druzgocąca. Nie dalej jak dwa tygodnie wcześniej przyszła z rzeczami Leny, odesłanymi przez uczelnię.

Matka Klaudii ani myślała, by przejrzeć pudła postawione niezgrabnie w przedpokoju. Bała się, że kiedy tylko je otworzy, jej depresja pogłębi się do niewyobrażalnych rozmiarów. Klaudia ulokowała kartony w dawnym pokoju Leny i postanowiła zajrzeć do nich za kilka tygodni, nie chcąc rozdrapywać świeżych ran. Nie wytrzymała. Jeszcze tego samego wieczoru przecięła taśmę, którą owinięte było pierwsze, największe pudło, i klęcząc na podłodze, zajrzała do środka.

Były tam książki i ubrania. Te, które zapomniały z matką zabrać, kiedy pojawiły się na uczelni w grudniu, kilka dni po jej samobójstwie. Klaudia wyła, wyciągając ostrożnie przedmioty z pudełka. Wtuliła się w sweter, który wciąż pachniał jak Lena, przejrzała zeszyty, zapisane drobnym i ukośnym pismem. Na dnie kartonu znalazła ramkę ze zdjęciem całej ich trójki – matki i dwóch sióstr, zrobionym ubiegłego roku nad morzem zaraz po tym, jak Lena zdała maturę.

Mimowolna skarga wydostała się z jej ust, żal wypełnił serce. Wciąż nie miała pojęcia, dlaczego Lena to zrobiła. Władze uczelni zapewniły mamę, że Lena nie miała problemów w nauce, trzymała się trochę na uboczu, ale nie sprawiała kłopotów. Śledztwo umorzono. Studentka skoczyła sobie z mostu. Ot tak. Nikogo nie zastanowiło, dlaczego to zrobiła. Klaudia nie mogła się pogodzić z faktem, że sprawę jej siostry zamieciono pod dywan. Jakby ktoś taki jak Lena Wojciechowska nigdy nie istniał, a życie toczyło się dalej.

Kiedy zaczęła pakować rzeczy na powrót do kartonu, z jednej z książek wypadł papier. Otworzyła złożoną na cztery kartkę, a następnie zamrugała szybko. Przez chwilę sądziła, że ktoś zrobił sobie z niej żart, ale zaraz wstrzymała oddech. Miała przed sobą fragment z pamiętnika Leny. Data na górze strony wskazywała początek grudnia. W popłochu przejrzała kartony jeszcze raz, ale pamiętnika nie znalazła. Była tylko ta kartka.

Nie wiedziała, że Lena wciąż prowadzi pamiętnik. Pisała go w podstawówce, ale Klaudii zawsze wydawało się, że to dziecinada. Aż do tej chwili. Teraz była wdzięczna losowi za niespodziewany prezent, który właśnie otrzymała.

Chwilę walczyła z zamiarem pobiegnięcia do matki i pokazania jej znaleziska, ale ostatecznie odrzuciła ten pomysł. Ewa Wojciechowska była w tej chwili tak rozchwiana emocjonalnie, że jej reakcja mogłaby być daleka od oczekiwanej.

Klaudia oparła się plecami o łóżko, zaczerpnęła głęboko tchu i przeczytała wpis. A kiedy skończyła, zrobiła to ponownie. A potem jeszcze raz. Do końca dnia czynność tę powtórzyła jeszcze kilkakrotnie. Był środek nocy, gdy wstała z materaca i ponownie przeczytała kartkę. Potem do rana nie zmrużyła oka.

***

Złożyła notatkę i schowała do zeszytu, wzdychając ciężko. Potem wzięła w dłonie oficjalne urzędowe pismo z pieczątką Zakładu Karnego w Czersku. Ten dokument był teraz dla niej wyjątkowo ważny – wraz z listem Leny stanowił pewnego rodzaju skarb. Trzymała je kurczowo, ponieważ dawały jej nadzieję, że prawda wreszcie wyjdzie na jaw, a winowajcę dosięgnie sprawiedliwość.

Pociąg zatrzymał się na stacji w Czersku. Klaudia włożyła zeszyt do torebki, którą zarzuciła na ramię, a po chwili opuściła przedział i wysiadła z pociągu na zalany słońcem dworzec kolejowy.

Nie znała Czerska, była tu po raz pierwszy w życiu. Przed przyjazdem sprawdziła, gdzie znajduje się zakład karny i zdecydowała, że najwygodniej będzie wezwać taksówkę. Nie powiedziała matce, dokąd się wybiera. Zresztą nie była pewna, czy ta zauważy jej nieobecność. Od czasu śmierci Leny była na przymusowym urlopie, podczas którego nie rozstawała się z psychotropami i tanim winem. Noc i dzień zlewały jej się w jedno, gdy całymi godzinami nie wychodziła z łóżka.

Kiedy szła na postój taksówek, jakiś mężczyzna zagwizdał za nią przeciągle. Inni taksowali ją wzrokiem, z ukrycia lub otwarcie. Przywykła do zaczepek i przedmiotowego traktowania przez facetów, w tym chłopców, z którymi się spotykała. Zawsze była zdobyczą, trofeum, którym należałoby się pochwalić, by inni zazdrościli. Tylko Maciek okazał się inny.

Wsiadła do taksówki i poprosiła, by zawieźć ją do zakładu karnego. Taksówkarz, chuderlawy, przedwcześnie łysiejący młokos, dłuższą chwilę spoglądał na nią w lusterku wstecznym, nim ruszył. Nie wiedziała, czy mu się spodobała, czy po prostu zastanawiał się, co ją niesie do takiego miejsca.

Ruszyli. Podróż w zdezelowanym aucie z niesprawną klimatyzacją dość szybko zmęczyła Klaudię. W dodatku zaczęła czuć się nieswojo, obserwowana przez kierowcę. Chwilę przyglądała się blokowiskom, które właśnie mijali, a potem wyciągnęła kartkę z pamiętnika Leny i przeczytała wpis ponownie:

 

3 grudnia 2016

Drogi Pamiętniku!

Jeszcze nigdy żaden wpis nie sprawił mi takiej trudności, choć znasz od dawna moje myśli, uczucia i lęki.

Dziś coś się zmieniło. Zrozumiałam, kim dla niego jestem. Dziś się dowiedziałam. O wiele za późno. Naiwnie wierzyłam, że czuje do mnie to samo co ja do niego, i z ufnością chłonęłam każde jego słowo i obietnicę. Nigdy nie było oficjalnych deklaracji z jego strony, zabiegał o mnie, ale wtedy, gdy nikogo nie było w pobliżu, a publicznie udawał, że mnie nie zna, a wręcz naśmiewał się ze mnie. Ja, zakochana w nim idiotka, starałam się tego nie dostrzegać. Arleta ostrzegała mnie przed nim, mówiła, że chce mnie tylko wykorzystać, a potem porzuci jak psa, tak to określiła.

Oddałam mu całą siebie, ale to nie wystarczyło.

To udawanie, że nic nas nie łączy, wykańcza mnie. Zapytałam go wprost: Czemu się mnie wstydzisz, czemu udajesz, że nic dla siebie nie znaczymy?

Czekali na niego kumple, więc cicho syknął przez zęby: „Koniec z nami. Nie mogę być z dziewczyną taką jak ty. Za daleko ci do mnie”.

A potem odszedł. Arleta miała rację, porzucił jak psa.

W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć wszystkim, co nas łączyło, by narobić mu wstydu i upokorzenia, jakie mnie spotkało. Ale powstrzymałam się.

Nie wiem, co zrobię. Nie chcę żyć.

– Dwadzieścia dwa złote – powiedział taksówkarz, czym wyrwał Klaudię z zadumy. Schowała list i podała mężczyźnie pieniądze. Zaskoczona zobaczyła na liczniku kwotę dwudziestu ośmiu złotych. Kiedy wysiadała, facet wciąż ślinił się na jej widok. Powiedziałaby mu parę niewybrednych słów, ale była teraz zbyt zdenerwowana, by wdawać się w pyskówkę.

Klaudia była wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną. Długie nogi, wąska talia, piękna twarz i wspaniałe kasztanowe włosy. Wszystko to sprawiało, że na jej widok faceci zamieniali się w świnie.

Trzasnęła głośno drzwiami rzęcha i ruszyła przed siebie chodnikiem. Wysokie obcasy stukały głośno, gdy szła, a wiatr lekko podwiewał jej wiosenną sukienkę.

Stanęła przed budynkiem i nacisnęła przycisk dzwonka, a kiedy usłyszała po drugiej stronie domofonu głos, przedstawiła się i wyjaśniła cel wizyty. Mechaniczna brama otworzyła się i Klaudia wkroczyła na więzienny dziedziniec.

Takie miejsca widywała tylko w filmach. Choć było to więzienie wyłącznie dla kobiet, w dodatku o złagodzonym rygorze, to od razu rzucały się w oczy cztery strażnicze budki usytuowane ponad budynkiem, jak również drut kolczasty na szczycie płotu okalającego teren. Dziewczyna się wzdrygnęła.

Weszła do środka. Trafiła do chłodnego, ciemnego holu, na końcu którego dostrzegła więziennego strażnika, spoglądającego teraz na salę widzeń z monitorów na swoim biurku.

Nie zaszczycił Klaudii spojrzeniem. Ostentacyjnie żując gumę, sprawdził jej nazwisko na liście.

– Widzenie trwa sześćdziesiąt minut – wyjaśnił. – Na sali jest funkcjonariusz, który monitoruje rozmowę. Ja widzę wszystko przez kamery, więc żadnych sztuczek.

Powstrzymała się, by nie powiedzieć mu kilku niemiłych słów i złożyła podpis przy swoim nazwisku. Po chwili natknęła się na kontrolę bezpieczeństwa – musiała wskazać wszystkie metalowe przedmioty, jakie posiadała, a potem przejść przez bramkę magnetyczną. Dopiero wtedy drzwi sali widzeń stanęły przed nią otworem.

Pomieszczenie wielkością przypominało jej stołówkę w dawnej szkole. Na środku, podobnie zresztą jak w stołówce, stało kilka kwadratowych stołów, przy każdym z nich po cztery metalowe krzesła, przytwierdzone na stałe do podłogi. Ściany były ciemne i ponure, posadzka już dawno się wytarła. Śmierdziało tutaj jakimś silnym środkiem czyszczącym. Klaudia miała wrażenie, jakby znalazła się w szpitalu psychiatrycznym, nie w więzieniu.

Strażnik stojący pod ścianą bacznie ją obserwował, kiedy wybrała jeden ze stołów i usiadła na krześle. Na sali nie było innych odwiedzających.

Była zdenerwowana. Drżące dłonie oparła o blat i w napięciu oczekiwała na Arletę Mróz. Długo walczyła, by się tutaj znaleźć, napisała trzy listy. Okazało się, że widzenie z osobą niebędącą członkiem rodziny wymaga zgody dyrektora więzienia. A ten kilkakrotnie odrzucił prośbę Klaudii, nie znajdując powodu, dla którego miałby na to przystać, Arleta wszak powiedziała, że nie zna żadnej Klaudii Kasprzyk. Aż wreszcie, kilka dni temu, przyszedł list z odpowiedzią pozytywną. Dziewczyna przypuszczała, że dyrektor zakładu miał już serdecznie dość jej samej i jej podań, więc zgodził się dla świętego spokoju.

Nie miała pojęcia, jak na jej widok zareaguje Arleta Mróz, w końcu się nie znały. Widziały się tylko raz, ale było to dawno temu i Klaudia nie sądziła, by ta ją zapamiętała.

Drzwi po prawej stronie otworzyły się i do środka wkroczyła kobieta – Klaudia od razu ją rozpoznała – jej zdjęcia przez kilka tygodni nie schodziły z okładek brukowców. Prowadzona była przez podstarzałą strażniczkę. Wlepiła wzrok w Klaudię, a następnie zmrużyła oczy. Skojarzyła ją?

Dziewczyna poruszyła się na krześle. Nagle zaschło jej w gardle i zaczęła żałować, że nie ma ze sobą butelki wody.

Arleta wyglądała całkiem zwyczajnie – jeżeli nie liczyć twarzy usypanej wągrami, czarnych odrostów na blond włosach i szarej cery. Nie miała też na sobie więziennych ubrań, jak spodziewała się Klaudia, lecz zwykły sportowy dres. Nie była również skuta kajdankami i Klaudii nagle przez myśl przeszło, co by się stało, gdyby więźniarka spróbowała ją zaatakować.

Była zaledwie rok starsza od niej, ale wyglądała znacznie starzej.

– Jesteś siostrą Leny – stwierdziła Arleta, nie zapytała.

– Tak. Skąd wiesz?

– Pamiętam cię. Przyjechałaś z matką w październiku.

– Sądziłam, że mnie nie skojarzysz. Nie chciałaś zgodzić się na wizytę.

– Nie wiedziałam, że to ty, macie inne nazwisko.

Dopiero teraz Klaudia zrozumiała swój błąd. Gdyby podawała się za Klaudię Wojciechowską, a nie Kasprzyk, Arleta już dawno umożliwiłaby widzenie. Chciała uderzyć się w twarz za własną głupotę.

Dwadzieścia lat temu, gdy Lena miała niecały rok, zmarł jej ojciec, Ernest Wojciechowski, pracownik budowlany. W niedługim czasie matka ponownie wyszła za mąż, za Zbigniewa Kasprzyka. Miesiąc po ślubie była już w ciąży, a dziewięć miesięcy później pojawiła się Klaudia. Ewa Wojciechowska została przy nazwisku po pierwszym mężu. Zbigniew Kasprzyk, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nie był dobrym człowiekiem, a nawet miłym, jak się okazało po ślubie. Zamienił życie Ewy i jej córek w piekło. Pił, uprawiał hazard, bił żonę i dziewczynki, przepuszczał majątek, a w konsekwencji stracił pracę brygadzisty i narobił kolosalnych długów. Wreszcie się ulotnił – Klaudia miała wtedy osiem lat, a Lena dziewięć. Ich matka odetchnęła z ulgą, ale sporo czasu zajęło jej wyjście na prostą. W końcu nauczyły się żyć na nowo, w spokoju.

– Co tutaj robisz? – spytała bez ogródek Arleta. Strażnik uważnie obserwował ją ze swojego miejsca. Według Klaudii nie wyglądała na niedoszłą zabójczynię, raczej na kogoś, komu nie zależało na opinii innych ani na tym, co się z nią stanie.

– Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała cicho. Bała się, że powie coś, co zaszkodzi jej lub dziewczynie, od której chciała dowiedzieć się pewnych rzeczy. Choć strażnik wyglądał na znużonego, z pewnością mógł usłyszeć przebieg tej rozmowy.

– No raczej nie będziemy tańczyć poloneza. – Arleta zaśmiała się z własnego dowcipu. Miała widoczne ubytki w uzębieniu.

– Słuchaj, chciałabym ci coś pokazać.

Arleta skinęła głową. Napięła się, wyprostowała plecy i chwyciła rękami brzeg stołu tak mocno, że aż zbielały jej palce. Drżącymi z przejęcia dłońmi Klaudia wyciągnęła ze swojej torebki kartkę z pamiętnika, rozłożyła ją, a potem przesunęła w stronę dawnej koleżanki Leny. Strażnik zaraz upomniał, że nie może niczego dawać osadzonej, więc po prostu przeczytała Arlecie wpis. Kiedy skończyła, poczuła, że dygocze.

– Nic nowego. Wiedziałam o tym.

– Słucham?

– Lena czasem czytała mi treść swojego pamiętnika. Bardzo to wszystko przeżywała. A potem był ten cholerny wieczorek, który przesądził o wszystkim. Po tym, co wtedy się stało, Lena załamała się totalnie. Żałuję, że nie udało mi się jej uratować. Ale dopadłam go. Kiedy dowiedziałam się, co ten sukinsyn jej zrobił, nie zastanawiałam się ani chwili.

Klaudia oniemiała. Potrzebowała paru sekund, by zrozumieć, o czym Arleta mówi.

– Co się stało na wieczorku? – spytała z trudem.

Wiedziała o tym wieczorku. Lena przysłała im list pod koniec listopada. Pisała, że nie przyjedzie na Boże Narodzenie. Po raz pierwszy miały spędzić te święta osobno. Tłumaczyła się nauką. Na początku grudnia, jak napisała, na uczelni miał się odbyć wieczorek zimowy dla studentów. Po treści listu Klaudia wywnioskowała, że siostra bardzo się cieszyła na tę imprezę.

Zrobiło jej się słabo. Przyjechała tutaj, bo miała nadzieję, że ta więźniarka udzieli odpowiedzi na pytania, które nie dawały jej spokoju. Nie miała pojęcia, że będzie to takie trudne.

– Udajesz głupią czy po prostu głupia jesteś? A niby przez kogo tu siedzę? – Arleta przewróciła oczami.

Fala rozmaitych uczuć zalała Klaudię. Wreszcie to zrozumiała.

– Emil Kaliszewski? To był ten chłopak? Sekretna miłość Leny?

Arleta posłała jej spojrzenie pełne politowania.

– Sekretna miłość? Dziewczyno! Ona była w nim zakochana na zabój! Oddała mu dziewictwo! A on powiedział, że się nią brzydzi. Bydlę!

Arleta splunęła na podłogę, a strażnik od razu ją upomniał.

– Chcesz powiedzieć, że to… co mu zrobiłaś, to przez Lenę? Zrobiłaś to dlatego, że złamał jej serce?

– Jezu. – Arleta przewróciła oczami. Klaudia odniosła wrażenie, że traktuje ją jak idiotkę, która o niczym nie wie. Ale czy w rzeczywistości tak nie było? – Przecież on ją zgwałcił, do cholery!

Na te słowa zamarła. Zamrugała szybko, ale mimo to kąciki jej oczu wypełniły się łzami. Głos ugrzązł w gardle. Arleta bez cienia emocji czekała, aż Klaudia odzyska zdolność mówienia. – Co zrobił? – syknęła przez zaciśnięte zęby i mocno ścisnęła kant stołu.

– Zgwałcił ją – powiedziała oschle kobieta. – Gdybyś miała możliwość przeczytania całego pamiętnika, dowiedziałabyś się.

– Gdzie jest ten pamiętnik?

Arleta wzruszyła ramionami.

– Sama chciałabym to wiedzieć. Zapewniłby mi wolność. Lena opisała w nim gwałt.

– Emil Kaliszewski zgwałcił Lenę na zimowym balu? – Te słowa z trudem przeszły Klaudii przez gardło, paliły przełyk. Chciała wyć.

Przyszła tutaj dziś w konkretnym celu: dowiedzieć się, czemu Lena zrobiła to, co zrobiła. Sądziła, że Arleta zdążyła na tyle poznać Lenę, by wiedzieć coś więcej. Nie miała pojęcia, że złamane serce przerodzi się w gwałt.

– Lena była moją przyjaciółką – wyjaśniła Mróz. – Znałyśmy się krótko, ale się zżyłyśmy. No wiesz, takie dwie outsiderki. Ja dziwaczka z własnym zdaniem, ona szara myszka z małego miasteczka. Takie jak my nie są raczej popularne. Zakumplowałyśmy się. – Ponownie wzruszyła ramionami.

– Z treści tego wpisu wynika, że Lena mówiła ci o zauroczeniu tym chłopakiem… Kaliszewskim.

– Radziłam jej, żeby odpuściła. Ale ona była głupia i ślepa, a ja dwoiłam się i troiłam, żeby pokazać jej, jakim jest łajdakiem. Kiedy nikogo nie było w pobliżu, zaczepiał ją, osaczał, filtrował, mamił. W świetle dziennym naśmiewał się z niej, a potem tłumaczył, że to taka gra. Musiało dojść do tragedii, żeby przejrzała na oczy.

Po policzku Arlety spłynęła samotna łza, a Klaudia nie mogła w to wszystko uwierzyć. Przyjechała do więzienia z zamiarem spotkania się z okrutną niedoszłą morderczynią, odrzuconą przez społeczeństwo, a tymczasem zaczynała dostrzegać, że Arleta Mróz to także ofiara. Emil Kaliszewski zrujnował również jej życie, bez względu na jej czyny.

– Powiedziała ci o gwałcie?

– Domyśliłam się.

– Czemu nie poszłaś na policję?!

Może Lena by wciąż żyła, chciała dodać, ale nie odważyła się. Nie miała prawa naskakiwać na Mróz.

– Błagała mnie, bym tego nie robiła. Mówiła, że sobie poradzi. Ale z dnia na dzień widziałam, jak ją to gnębi. W dodatku Emil zaczął ją poniżać, teraz to już otwarcie się z niej naigrawał. Ona płakała w poduszkę noc w noc, nie chodziła na zajęcia i prawie nie jadła, a on, szkolny król i bożyszcze, przechadzał się po korytarzach, pusząc się i bzykając wszystko, co się rusza. Lena nie dała rady, chociaż obiecała. Żałuję, że nie udało mi się jej uratować.

Mnie również – pomyślała smutno Klaudia. Nie mogła sobie darować, że na przełomie listopada i grudnia, zajęta własnymi sprawami, nie miała czasu na głupią telefoniczną rozmowę z siostrą.

– To dlatego go zaatakowałaś? – Zniżyła głos do szeptu i nachyliła się nad stołem. – Chciałaś go zabić? Za Lenę? Dlaczego nie powiedziałaś o tym podczas procesu?

Mróz wzruszyła ramionami. Wbiła w Klaudię tępe spojrzenie.

– A kto by mi uwierzył? Nie było pamiętnika. Nieistotne, dlaczego to zrobiłam, ważne, że zrobiłam. Ten gnój zasługiwał na to. A w sądzie nie pisnęłam słowa o Lenie, bo na swój sposób chciałam ocalić jej dobre imię, rozumiesz?

– Chyba tak.

Nastała chwila ciszy. Klaudia próbowała przyswoić sobie te informacje. Arleta, choć była niedoszłą morderczynią, okazała się jej sprzymierzeńcem, nie wrogiem. Zaatakowała Kaliszewskiego, bo ten wcześniej zgwałcił Lenę. W zamian dostała piętnaście lat odsiadki, bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. Kiedy wyjdzie na wolność, będzie miała trzydzieści pięć lat, wystarczająco mało, aby rozpocząć nowe życie.

Arleta przyglądała się w skupieniu pięknej siostrze Leny. Były zupełnie inne.

– To nie ty włożyłaś tę kartkę?

Więźniarka pokręciła głową. Klaudia wiedziała, jak cenny w tej chwili był ten pamiętnik. Znajdowała się w nim informacja o gwałcie, a to z pewnością doprowadziłoby do ujęcia Kaliszewskiego i może złagodziłoby wyrok Mróz. Pomyślała, że pewnie nigdy nie odnajdzie tego dziennika. Podejrzewała, że mógł wpaść w ręce Emila, a jeżeli tak się stało, z pewnością już go nie ma. Zastanowiło ją jednak, kto mógł ukryć w książce tę wyrwaną stronę.

– Dostałaś, co chciałaś. Wiesz, czego potrzebujesz. Co z tym zrobisz, twoja sprawa. Idź na policję, jeżeli uważasz, że coś wskórasz. Ale to mało prawdopodobne, stary Emila to szycha. – Arleta skinęła na strażnika, co oznaczało, że rozmowa dobiegła końca i chciała podnieść się z krzesła.

– Zaczekaj! – Klaudia dotknęła jej dłoni, chcąc ją zatrzymać. Strażnik natychmiast ją upomniał, więc cofnęła rękę jak oparzona. Czuła, że grunt usuwa jej się spod nóg. Ta wizyta nie mogła się tak skończyć. Nie mogła wrócić do domu z pustymi rękami. Ale właściwie czego oczekiwała? Że Arleta pomoże jej się uporać z rozdzierającym ją od środka żalem?

Osadzona spojrzała na nią znużona, ale i zaintrygowana.

– Posłuchaj, wiem, że policja nic tutaj nie pomoże. Naczytałam się o tej rodzinie, Kaliszewski senior jest wszędzie i taki człowiek z pewnością ma wiele dojść. To walka Dawida z Goliatem. Ale zrozum mnie, nie mogę tego tak zostawić… Lena woła do mnie zza grobu, żebym ją pomściła… Emil chodzi sobie po tym świecie, a powinien być w więzieniu. Powiedz… Może napiszę list do jego ojca? Żeby chociaż on wiedział.

Arleta parsknęła.

– Ty tak na serio? Naiwna jesteś. Wracaj do domu i żyj swoim życiem. Na pocieszenie powiem, że nieźle go poharatałam. Jakimś cudem drań wyślizgnął się śmierci. Nie mam pojęcia, jak to zrobił. Ja mam obecnie całkiem przyziemne marzenia, jednym z nich jest zobaczyć jego idealnie wyrzeźbioną klatkę z tymi wszytkami bliznami. Sześćdziesiąt dwa szwy, słyszałaś? Żałuję, że nie pocięłam mu tej pięknej buźki.

Arleta dumnie wypięła pierś. Klaudia natomiast nie odnajdywała w tym żadnego powodu do dumy. Jej nastrój z każdą chwilą się pogarszał.

– Taa… – bąknęła. – Dzięki za rozmowę, nie będę cię więcej niepokoić. Dostałam, co chciałam.

Więźniarka westchnęła. Zrobiło jej się żal tej dziewczyny, siostry Leny.

– Mówiłaś coś o zemście… – zaczęła.

– Co?

– Powiedziałaś, że Lena woła zza grobu, abyś ją pomściła.

– Po prostu czuję, że muszę coś zrobić, bo inaczej nie da mi to spokoju i nigdy nie wybaczę sobie, że nie starałam się zbyt mocno.

– A więc ją pomścij. Ja chciałam to zrobić, ale nie udało mi się.

– Nie zabiję Emila.

– Nie mówię o zabójstwie. Zemsta ma wiele twarzy. Wybierz taką, która ci podpasuje.

Klaudia poczuła się bardzo zmęczona. Chciała już wrócić do domu, obudzić pijaną matkę, by nakarmić ją i pomóc w kąpieli, zadzwonić do Maćka, by choć chwilę pogadać i usłyszeć jego kojący głos, a potem zasnąć jak kamień i nie myśleć już o Lenie, Emilu ani Arlecie.

– Nie mam pojęcia, gdzie on mieszka. Pewnie po tym, co się stało, gdzieś za granicą. Nie mam ani siły, ani funduszy, by ścigać go po świecie.

– To ty nie wiesz?

– O czym?

– Emil wraca.

– Dokąd?

– Dziewczyno, ogarnij się! Rozumiem, że przeżywasz żałobę, ale czas zacząć myśleć! Emil wraca na uczelnię! – Arleta pstryknęła palcami przed jej nosem.

– Wraca?

– Gdzieś ty się uchowała? Trąbią o tym w telewizji, piszą w gazetach. Ja jestem zamknięta tutaj, a wiem. Emil Kaliszewski w październiku wraca na studia. Nazywają go bohaterem, nie ofiarą. Wyobrażasz sobie? Phi, bohater. Kanalia, nie bohater!

– Będzie powtarzał rok?

– Na to wygląda. Jego stary wypowiadał się, że to najlepsza uczelnia w Polsce i szkoda by było, gdyby Emil zaprzepaścił szansę jej ukończenia. Jednocześnie zrobił świetną reklamę tej pieprzonej budzie.

Klaudia siedziała w ciszy, ze wzrokiem wlepionym w Arletę. Nerwowo splatała palce i stukała obcasem.

– Sądzisz, że…?

– Ja nic nie sądzę – przerwała jej kobieta. – Zrobisz, co uważasz. Powiedziałam ci wszystko, co wiem. Liczę jednak, że znajdziesz sposób, by sprawiedliwości stało się zadość. Żegnaj, Klaudio.

Arleta i strażniczka się oddaliły. Ona jeszcze przez chwilę nie ruszała się z krzesła, dumając. Powoli dotarło do niej, co powinna zrobić, a wtedy strażnik wyprosił ją z sali. Jej wizyta dobiegła końca. Nim osadzona zniknęła za drzwiami, Klaudia zdążyła wykrzyczeć jej swój numer telefonu, choć nie była do końca pewna, czemu to zrobiła.

Wracając do domu, najpierw taksówką, a potem pociągiem, układała sobie w głowie przebiegły plan, który miał stać się jej zemstą.

2.

PAŹDZIERNIK

Jesień nadeszła niepostrzeżenie. Wrzesień był męcząco gorący i wciąż zielony, plaże oblegane, wycieczki nadal rezerwowane. Odnosiło się wrażenie, jakby ta pora roku zapomniała o swojej powinności. Lecz wreszcie przyszła – niespodziewanie – pozbawiając ludzi wszelkich złudzeń, że lato wciąż trwa.

Nadszedł pierwszy października. Cała Polska przeobraziła się w kraj ponury, deszczowy i zimny. Taka pogoda nie napawała Klaudii optymizmem. Z okna pociągu obserwowała szarą ziemię na nieobsianych polach, puste podwórza i uliczki, mokre od deszczu dachy budynków.

– Dzień dobry. Bilety do kontroli.

Uniosła głowę i spojrzała nieobecnym wzrokiem na konduktora. Bez słowa podała mu bilet i powróciła do swoich myśli. Minął rok od wyjazdu Leny. Jechała wtedy tą samą trasą, w głowie miała jednak zupełnie inne myśli niż Klaudia teraz – zapewne były to oczekiwania co do uczelni i ludzi, których tam pozna, śmiałe plany i marzenia. Klaudia mogła sobie jedynie wyobrazić, jak Lena z charakterystycznym dla siebie lękiem rozmyślała o tym, jak będzie wyglądać teraz jej życie.

Westchnęła. Wciągnęła i wypuściła powietrze. Oparła głowę o zagłówek fotela i zwinęła się w kłębek. Przymknęła oczy. Próbowała sobie przypomnieć…

***

Lena nigdy nie opuszczała domu na tak długo i Klaudia martwiła się o nią. Jej obawy były uzasadnione – starsza siostra nie wyglądała na taką, która sama poradzi sobie w wielkim mieście, zdana tylko na siebie i własną intuicję. Była za bardzo nieśmiała i zbyt skromna. Miasto i renomowany uniwersytet proponowały zbyt szybkie tempo życia jak dla niej. Klaudia nie porozmawiała z nią o tym, choć całkiem poważnie obawiała się, że to przerośnie ją i przyćmi, a w konsekwencji Lena jeszcze bardziej zamknie się w sobie. Była cicha, ufna i wrażliwa i choć w rodzinie te cechy uchodziły za cnotę i coś godnego naśladowania, to nie były jednak zbyt pożądane w dzisiejszych czasach, gdzie życie goni do przodu, nikt nie ogląda się za siebie i każdy jest egoistą. Od ludzi wkraczających w dorosłość wymaga się przede wszystkim twardego tyłka i ciętego języka. Ta myśl nie dawała Klaudii spokoju, gdy spoglądała na pakującą się siostrę.

Był drugi października. Matka tak zawodziła, że Klaudia zdecydowała, że będzie lepiej, jeśli to ona odwiezie Lenę na dworzec.

Siedziały w milczeniu w starym passacie Ewy Wojciechowskiej i słuchały radia. Lena nie odrywała wzroku od szyby, a Klaudia w odrętwieniu prowadziła. Miała głupie przeczucie. Nie dawało jej spokoju jak natrętna mucha. Nie powiedziała jednak tego na głos. Wiedziała, że ten wyjazd i ta szkoła to marzenie Leny. Widziała twarz siostry, gdy ta otworzyła kopertę z listem gratulacyjnym – nie była w stanie zniszczyć teraz jej szczęścia.

Dziewczyny czekały na pociąg, siedząc na zdezelowanej ławce i chłonąc ostatnie promienie słońca. Jesień miała wkrótce nadejść.

– Obiecujesz, że będziesz dzwonić i pisać? – zapytała Klaudia, wreszcie przerywając tę niezręczną ciszę pomiędzy nimi.

– No pewnie. – Lena spojrzała na nią pokrzepiająco. Uśmiechnęła się blado, ściskając na kolanach swój kolejowy bilet.

– I zadzwoń zaraz, jak dojedziesz.

– Zadzwonię, jak się zamelduję.

Choć Lena była starsza, to Klaudia od niepamiętnych czasów czuła się w obowiązku opiekować się nią. Była od niej silniejsza, wytrwalsza i pewniejsza siebie. Dziewczyny były najlepszymi przyjaciółkami, nierozłącznymi jak Flip i Flap, jak Bonnie i Clyde, jak Tom i Jerry. Wkrótce miała nastąpić ich pierwsza rozłąka i właśnie dlatego obie tak bardzo to przeżywały. Były przybite. Klaudia wciąż nie wymyśliła sposobu, w jaki sobie poradzi z tą nieznośną separacją.

Gwizd oświadczył, że pociąg zaraz wtoczy się na stację. Młodsza z sióstr poczuła, jak coś nieprzyjemnego podchodzi jej do gardła.

– Boże, nawet nie wiesz, ile bym dała, by z tobą jechać.

– Wszystko będzie dobrze. – Lena ją przytuliła. – Widzimy się przecież za dwa tygodnie, pamiętasz? Potem przyjadę na święta, ferie… To wcale nie tak długo. Zobaczysz, zanim się obejrzysz, będę z powrotem. A w przyszłym roku do mnie dołączysz. Postaramy się o wspólny pokój. Zobaczysz, będzie super! Wszystko się ułoży.

Klaudia miała łzy w oczach. Wciąż nie wiedziała, czy chce pójść na studia, ale nie rozmawiała o tym z Leną. Na razie dawała jej nadzieję, że niedługo będą razem, a siostra kurczowo się tej nadziei trzymała.

– Nie płacz, bo ja zacznę… – Gdy Lena to powiedziała, samotna łza spłynęła po jej policzku.

Wciąż trwały w swoich objęciach. Trudne to było rozstanie.

– Opiekuj się mamą.

– Będę, przecież mnie znasz. A ty uważaj tam na siebie i nie zapomnij o nas.

Lena uśmiechnęła się przez łzy. Z ociąganiem podniosła się z ławki i wzięła do ręki swoją torbę. Klaudia obserwowała, jak idzie w stronę wagonu, a potem wchodzi po schodkach i znika w środku. Była drobna i krucha jak porcelanowa lalka. Łatwo kogoś takiego skrzywdzić.

Gdy zawiadowca obwieścił odjazd pociągu, wreszcie podniosła się z ławki. Podeszła do torów i przechodząc wzdłuż pociągu, szukała wzrokiem siostry. W końcu ją dostrzegła i szybkim krokiem podeszła do okna. Lena, z nosem przyklejonym do szyby, machała jej. Płakała. Klaudia także. Nie dbała o makijaż, który tak starannie wykonała tego ranka.

Pociąg ruszył, a ona chwilę biegła równocześnie z nim, machając siostrze i śląc całusy. Kiedy zniknął za zakrętem, długi czas stała na stacji i spoglądała w jego stronę. Ból rozdzierał ją od środka. Właśnie opuściła ją najlepsza przyjaciółka, zostawiając dotkliwą pustkę w sercu.

***

Dźwięk telefonu wyrwał Klaudię z rozmyślań i wspomnień. Otworzyła oczy i wyjęła komórkę z torebki. Spojrzała na wyświetlacz, a serce podeszło jej do gardła. Maciek. Źle go potraktowała, gdy widzieli się po raz ostatni, padło wtedy wiele nieprzyjemnych słów, oskarżeń i wzajemnych pretensji. Nie chciała odbierać. Rozstała się z nim i nie zamierzała do tego wszystkiego wracać. Ten etap zostawiła za sobą.

Wciąż rozpamiętując ich ostatnią rozmowę, próbowała przekonać samą siebie, że postąpiła słusznie. Bardzo się wtedy pokłócili, choć gdy szła do niego z zamiarem zerwania, sądziła, że Maciek będzie spokojny i opanowany. Pomyliła się.

– Wyjeżdżam na studia. Lepiej się rozstać – wyjaśniła, kiedy siedzieli w parku, gdzie się umówili. Spojrzał na nią, jakby majaczyła.

– Nie mówisz poważnie. Przecież nie wyjeżdżasz na koniec świata. Będę cię odwiedzać, ty będziesz przyjeżdżać. Co masz na myśli, mówiąc „lepiej się rozstać”? Nie wierzysz w nas?

Westchnęła. Zaczynała boleć ją głowa. Po co to utrudniał? Kochała Maćka i nie chciała tego. Sama myśl o tym sprawiała jej ból. Ale miała misję. A Maciek nie zrozumiałby. Pojechałby za nią i odwiódł od zamiaru zniszczenia Emila Kaliszewskiego.

– Maciek, nie kocham cię – powiedziała to, co musiała. – Mam kogoś innego. Jest studentem. Będziemy mieszkać razem.

Sprawiła mu tym niewyobrażalną przykrość, poznała to po wyrazie jego twarzy. Potem się pokłócili. Kiedy tego dnia wróciła do domu, umierała z żalu. Spojrzała na do połowy spakowaną torbę i rzuciła się na nią oszalała z rozpaczy. Darła się i płakała, wyrzucając z niej ubrania i książki. Ta histeria pozbawiła ją sił i spotęgowała desperację.

Na drugi dzień Klaudia wsiadła do pociągu i wyjechała na studia.

Teraz odrzuciła połączenie. Był to dla niej ciężki czas. Śmierć Leny, rozstanie z Maćkiem, depresja i picie matki, która nawet nie odprowadziła jej na dworzec.

Schowała telefon do torebki w tej samej chwili, w której pociąg leniwie wtoczył się na stację. Zdjęła z półki torbę. Zarzuciła ją sobie na ramię, opuściła przedział i wyszła z wagonu. Gdy znalazła się w surowym i nowoczesnym budynku dworca, jej smartfon zadzwonił ponownie. Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że to Maciek. Od wczoraj bombardował ją telefonami. Nie odebrała ani razu. To, co czuła, było jak otwarta rana, a nie chciała sypać na nią soli.

Wsiadła do taksówki, a kierowca schował do bagażnika jej torbę. Gdy zajął swoje miejsce za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce, poprosiła, by zawieźć ją na Wydział Politologii i Studiów Międzynarodowych uniwersytetu będącego w czołówce najlepszych w Polsce. W lusterku wstecznym dostrzegła zdziwienie na jego twarzy.

– Panienka studentka?

– Tak.

Zdziwienie ustąpiło miejsca uznaniu.

– Gratuluję. Niełatwo się tam dostać. Córce dopiero za trzecim podejściem się udało.

Klaudia wzruszyła ramionami.

– Miałam dużo szczęścia. Proszę jechać.

Nie będzie opowiadać obcemu człowiekowi, ile wysiłku i upokorzenia kosztowało ją dostanie się na tę cholerną uczelnię. Klaudia nigdy nie była zbyt dobrą uczennicą, wolała włóczyć się z innymi wagarowiczami i popalać papierosy niż ślęczeć nad książkami. Co innego Lena – w szkole średniej najlepsza w klasie – na studia dostała się bez problemu. Żeby zobaczyć swoje nazwisko na liście przyjęć, Klaudia musiała posunąć się do rzeczy, o których wolałaby zapomnieć.

Samochód zatrzymał się na szerokim podjeździe przed wysoką bramą z kutego żelaza. Taksówkarz wyskoczył z auta, by wyjąć z bagażnika torbę swojej pasażerki.

Mżyło. Zimny wiatr podwiewał płaszcz Klaudii. Nie miała ze sobą parasola i w kilka sekund jej włosy straciły całą sprężystość. Wzięła torbę, zapłaciła za kurs, a następnie pchnęła okazałe wrota. Poczuła dziwny niepokój, kiedy tak stała, obserwując akademickie miasteczko wydziału, rysujące się przed nią. Zapamiętała, że jest tu pięknie. Z daleka wyrastały dwa budynki z czerwonej cegły – jeden mniejszy, a drugi większy. Droga do nich prowadziła przez mały park. Wzdłuż kamiennej, szerokiej ścieżki rosły dęby i kasztanowce. Trawa pokrywająca ziemię, pomimo jesieni, była wciąż zielona, choć teraz usłana różnokolorowymi liśćmi. Wokół rosły krzewy – Klaudia rozpoznała jedynie róże.

Park, czy może wspaniały ogród, był zadbany i stanowił dumę władz wydziału, to nie ulegało wątpliwości.

Krocząc ścieżką, wyobrażała sobie, jak pięknie i kolorowo musi być tu na wiosnę – kiedy wszystko kwitnie i pachnie, a studenci wylegują się pod dębami, na trawnikach lub pod pomnikami. Bo pomników było tutaj mnóstwo.

Po drodze minęła kilka osób, ale nikt specjalnie nie zwrócił na nią uwagi.

Wreszcie dotarła na kamienny dziedziniec. Stąd rozchodziły się dwie ścieżki – lewa prowadziła do akademika, prawa natomiast na uczelnię.

Budynek Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych zapierał dech w piersiach. Był najstarszą częścią uniwersytetu, Klaudia przeczytała, że studenci kształcili się tutaj od ponad dwustu lat. Z tymi wszystkimi wieżyczkami i dużymi oknami sprawiał wrażenie jakiegoś średniowiecznego zamku. Obok wydziału, po drugiej stronie ulicy, mieścił się budynek rektoratu.

Była to elitarna uczelnia, w porównaniu z innymi nie przyjmowała zbyt wielu studentów. Żeby się tutaj dostać, trzeba było być albo bardzo bogatym, albo mieć wybitne wyniki w nauce. Klaudia nie posiadała ani jednego, ani drugiego, a jednak się tu znalazła.

Przypomniała sobie pierwszy telefon od Leny zaraz po wyjeździe. Siostra z zafascynowaniem mówiła o tym miejscu, a ona nie mogła zrozumieć, jak można zachwycać się jakąś ruiną. Do czasu, gdy wraz z matką tu przyjechały. Wtedy pojęła, o co jej chodziło.

Weszła do budynku akademika i od razu się zameldowała. Znużona portierka wręczyła jej klucz do pokoju, wskazała schody, a potem przypomniała kilka punktów regulaminu: o której zaczyna się cisza nocna, że jest zakaz urządzania imprez w pokojach i takie tam. Napomknęła również o oficjalnym przywitaniu studentów pierwszego roku, które miało zacząć się o wpół do szóstej.

Klaudia podziękowała. Bezlitośnie ciężka torba boleśnie wrzynała jej się w ramię. Jęknęła i zaciskając zęby, weszła po schodach na drugie piętro. W wąskim korytarzu wyściełanym staroświeckim sznurkowym dywanem panował zaduch. Poprawiła bagaż i ruszyła przed siebie, ignorując mijanych po drodze studentów. Wiedziała, że musi ostrożnie dobierać sobie przyjaciół, nie popełniając przy tym żadnego błędu.

Pokój numer siedemnaście usytuowany był w małej wnęce na końcu holu, vis-à-vis okna wychodzącego na główny dziedziniec. Zrzuciła torbę na podłogę i roztarła obolałe ramię. Przy okazji zanotowała sobie w głowie, żeby kupić walizkę na kółkach. Przeszukała kieszenie dżinsów i wyciągnęła mały srebrny kluczyk przypięty do zawieszki z emblematem uczelni. Ktoś przeciągle gwizdnął na nią kilka razy. Nie odwróciła głowy. Przywykła do zaczepek. W szkole średniej były na porządku dziennym. Tam miała jednak Maćka, który skutecznie bronił ją przed dręczycielami, lecz tutaj była zdana wyłącznie na siebie. Takie prymitywne zagrywki ze strony chłopców nigdy jej nie pochlebiały, a wręcz przeciwnie – uwłaczały, uprzedmiotawiały ją.

Włożyła klucz do zamka i przekręciła. Podniosła torbę z podłogi, pchnęła drzwi i weszła do środka, zamykając je kopniakiem. Do jej nosa dotarła woń stęchlizny i się skrzywiła. Szybko podbiegła do okna, by otworzyć je na oścież. Oparła łokcie na parapecie, wychyliła głowę i zaciągnęła się jesiennym powietrzem. Krajobraz wokół, choć teraz ponury, mglisty i deszczowy, był miły dla oka. Na trawnikach zalegały liście, tworząc różnokolorową mozaikę. Przyglądała się chwilę stłoczonej na placu grupce studentów i próbowała wypatrzeć wśród nich Emila Kaliszewskiego. Czy będzie tutaj? Czy na pewno się zjawi? Ta myśl nie dawała jej spokoju, od kiedy znalazła się na liście przyszłych studentów. Bo jeśli drań Kaliszewski jednak nie wróci na uczelnię, wszystko straci sens i okaże się, że Klaudia zmarnowała czas na planowanie i szykowanie się do zemsty, której nie będzie mogła dokonać.

Zaraz po powrocie z Czerska przejrzała internetowe serwisy informacyjne. Arleta miała rację – wszędzie było o tym głośno – nagłówki wręcz krzyczały: „Syn Kaliszewskiego wraca na uczelnię!”, „Cudem uniknął śmierci. Dalej chce studiować” i tym podobne.

Istniała jednak szansa, że mógł się rozmyślić, zmienić zdanie – kto bogatemu zabroni? Nawet Klaudia się dziwiła, że po tym wszystkim Emil chce tu powrócić. Ale w żaden sposób mu nie współczuła. Wręcz przeciwnie – zgwałcił Lenę i doprowadził do samobójstwa – należała mu się za to potworna kara. A Klaudia miała być katem. Plan był prosty: uwiedzie Kaliszewskiego, omota, doprowadzi do szaleństwa. A kiedy wreszcie odda jej się bez reszty, poda jak na tacy swoje serce i okaże zaufanie – ona to wykorzysta. Emil wyzna jej wszystko jak na spowiedzi, no bo przecież nie może mieć tajemnic przed miłością swojego życia. A kiedy to się stanie, Klaudia wpakuje go za kratki i spektakularnie złamie mu przy tym serce.

Przygryzła wargę, rozmarzona, a potem odeszła od okna. Rozejrzała się po pokoju i westchnęła. W domu nie nawykła do luksusów, ale sądziła, że najlepszą uczelnię w kraju stać na lepszy wystrój pokoi dla studentów.

Dwa łóżka, dwa biurka i dwie meblościanki. Mały stół, dwa krzesła, stary fotel i wisząca półka w stylu skandynawskim. Meble w kolorze brunatnego drewna. Na podłodze niezgrabnie położony cienki szary dywan. Łyse ściany, dawno niemalowane. Żadnego obrazu, żadnej rośliny. Pokój bez duszy, bez osobowości.

Klaudia wybrała pierwsze łóżko z brzegu i postawiła na nim swoją torbę. Rozsunęła zamek i wyciągnęła notes, a z niego dwa zdjęcia. Obie fotografie przedstawiały Lenę. Pierwsza roześmianą od ucha do ucha prawie roczną dziewczynkę na rękach swojego ojca, Ernesta Wojciechowskiego. Na drugiej natomiast Lena miała jakieś dziesięć lat i nieśmiało uśmiechała się do aparatu. Klaudia przyglądała się fotografiom ze smutkiem i nostalgią, a po chwili na powrót ukryła je w notesie.

Rok temu to Lena była na jej miejscu. Miała przed sobą trzy lata nauki na prestiżowej uczelni, młodość i przyszłość. Wszystko to zostało brutalnie zdeptane butem Emila Kaliszewskiego. Ją przywiodły tutaj inne priorytety. Miała w nosie wykłady i egzaminy, skończenie studiów nie było jej celem. Ale o tym nikt nie musiał wiedzieć.

Zajrzała do torby i odszukała kieszonkowe lusterko – skrzywiła się na widok swojego odbicia i miała poważne wątpliwości, czy na pewno to na nią gwizdano. Jej włosy pod wpływem wilgoci napuszyły się i podkręciły, a teraz sterczały we wszystkie strony. Tusz do rzęs, który spłynął wraz z deszczem, otaczał jej oczy szeroką obwódką i był także na policzkach. Twarz cała zaczerwieniona, a worki pod oczami zdawały się większe niż zwykle.

Musiała prędko doprowadzić się do porządku, nim zacznie się studenckie przywitanie. Nie wiedziała, kiedy otworzyły się drzwi.

– Cześć.

Podniosła wzrok, kończąc malować rzęsy i ze szczoteczką przy oczach spojrzała na swoją współlokatorkę.

– Lena – wyszeptała odruchowo i na kilka sekund zamarła.

– Słucham? – Dziewczyna położyła swoją torbę na wolnym łóżku i spojrzała na Klaudię zdziwiona.

Ta zaśmiała się nerwowo, odłożyła kosmetyki i wstała. Szok ustąpił miejsca niedowierzaniu. Podobieństwo było uderzające. Ten sam kolor włosów, drobna twarz usiana piegami, chude ramiona i nogi, ten sam styl ubierania, ani śladu makijażu…

– Ty jesteś Sabina, tak? – spytała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. Na dole na tablicy ogłoszeń wyczytała to imię.

– A ty Klaudia?

Podały sobie ręce, spojrzały w oczy. Klaudia dygotała w środku. Sabina miała nawet taki sam kolor oczu jak Lena – jasnozielony.

Szybko puściła jej dłoń. Z udawaną nonszalancją powróciła do rozpoczętych czynności. Kątem oka jednak obserwowała Sabinę. Tylko cud sprawił, że się nie rozpłakała. Wspomnienia powróciły jak żywe. Sabina i Lena wyglądały jak siostry, były bardziej do siebie podobne niż ona i Lena.

Ale w końcu Klaudia miała innego ojca. W tym momencie zaczęła na poważnie myśleć, że Sabina mogła być nieślubnym dzieckiem Ernesta Wojciechowskiego. Na pewno zbada tę sprawę. Na razie próbowała zachowywać się naturalnie, racjonalnie. To nie jest Lena, powtarzała sobie w myślach. To nie jest Lena.

– Łóżko ci odpowiada? Jeżeli chcesz, możemy się zamienić – zapytała.

– Nie trzeba. Tu jest dobrze – odparła grzecznie Sabina. Była uprzejma i taktowna, zupełnie jak… Nie, dość porównań do Leny.

– Z daleka przyjechałaś? – chciała wiedzieć Klaudia. Skończyła malować oczy.

– Z Łubianek, to taka mała wioska nad morzem.

– Ja także jestem z małej wioski. Z Nowinek dokładnie. Słyszałaś?

Dziewczyna pokręciła głową, a Klaudia ugryzła się w język. Mogła tego nie mówić. Im mniej osób będzie cokolwiek wiedziało o jej prywatnym życiu, tym lepiej. Nie powinna ryzykować, że ktoś skojarzy fakt, że jest siostrą Leny Wojciechowskiej. Była tu wprawdzie w ubiegłym roku, ale tylko na chwilę i szczerze wątpiła, by ktoś ją wtedy zapamiętał. Na tak wielkim uniwersytecie łatwo zginąć w tłumie.

Klaudia zamknęła na moment oczy. Pomyślała o Nowinkach, o swoim ukochanym mieście, o matce, siostrze. Czuła rozdzierający ból.

Nowinki były niewielkim miasteczkiem we wschodniej Polsce. Prawa miejskie uzyskały już blisko sto lat temu, lecz przez przejezdnych nadal były traktowane jako urokliwa wieś. Być może z powodu niewielkiej liczby mieszkańców, którzy za chlebem wyemigrowali za granicę. Wpływ na takie postrzeganie Nowinek miała także z pewnością bogata flora okolic. Bujne, niemalże dzikie lasy, dwa duże jeziora, stare wiejskie domy stojące przy drogach i pola, mnóstwo pól uprawnych, stanowiących źródło utrzymania starszych mieszkańców. Nowoczesność mieszała się tutaj ze starymi, rustykalnymi budowlami mieszkalnymi. Wygląd domu nieodzownie świadczył o statusie społecznym i zamożności jego mieszkańców. Ci, którzy posiadali rozległe, urodzajne ziemie, zagrody pełne zwierząt hodowlanych lub też dorobili się za granicą i wrócili do ojczyzny, mogli sobie pozwolić na wybudowanie okazałych kilkupiętrowych domów z tarasami. Biedota cieszyła się ze swoich skromnych domków i mieszkań w blokach komunalnych. Od pewnego czasu w Nowinkach osiedlała się ludność napływowa – bogaci ludzie z miasta, pragnący odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku, szukający spokoju oraz wyciszenia. Często byli to świeżo upieczeni emeryci lub po prostu ci, których stać było na dodatkowy letni dom.

To tutaj spełniały się marzenia o wszystkim, co sielskie i naturalne. Nowinki urzekały harmonią i ciszą, czas zdawał się płynąć w nich wolniej.

– Jest siedemnasta piętnaście. Idziesz na apel? – Sabina wyrwała Klaudię z rozmyślań.

– Ach tak – odparła cicho. Zeskoczyła z łóżka i zarzuciła sobie na ramiona sweter. Nowa współlokatorka czekała na nią przy drzwiach. Już miały wychodzić, kiedy zadzwonił telefon Klaudii. Skrzywiła się, mając przeczucie, kto dzwoni, i wyciągnęła go z tylnej kieszeni dżinsów. Na ekranie zobaczyła imię swojego byłego chłopaka. Bez zastanowienia zignorowała połączenie, nie czując przy tym żalu. Komórkę rzuciła na łóżko. Sabina wpatrywała się w nią z lekkim zaciekawieniem, ale nie odważyła się o nic zapytać. Wyszły w ciszy.

– Spójrz, tam są wolne miejsca. – Klaudia wskazała puste krzesła w ostatnim rzędzie. Aula była wypełniona studentami pierwszego roku, znajdowało się tu jakieś trzysta osób.

Na sali było duszno – pomimo uchylonych okien – oraz panował ścisk i gwar. Ludzie śmiali się, zaciekle dyskutowali oraz wzajemnie przekrzykiwali. Klaudia przeprosiła kilka osób, by dostać się na krzesło, a Sabina podążała za nią bez słowa. Była typem dziewczyny, dla której niewidoczność stawała się darem niebios. Nie powinna się więc zadawać z Klaudią – ona chciała być zauważona.

Usiadły. Klaudię ogarnęła irytacja. Nie znosiła tłoku i nie cierpiała hałasu. Nie ma się co dziwić. Była dziewczyną z małego miasta, a nie wielkomiejską celebrytką.

Cieszyła się, że udało im się zająć miejsce w ostatnim rzędzie. Stąd mogła obserwować wszystkich studentów – tych już siedzących i tych nowo przybyłych. Wyciągnęła szyję i zmrużyła oczy, mając nadzieję, że wypatrzy blondwłosą głowę Emila Kaliszewskiego. Widziała jego zdjęcie w gazetach. Emil, a to szok, nie miał profilu na Facebooku, co sprawdziła przed wyjazdem. A może po prostu nie chciał, by łatwo było go znaleźć. W każdym razie pamiętała, jak wygląda – jak słodki cukiereczek o drapieżnych oczach – lecz nikogo podobnego nie udało jej się wypatrzyć.

Sama nie wiedziała, czy czuła radość, czy rozczarowanie z tego powodu. Nienawidziła go całym sercem, bo był oprawcą Leny i to spotkanie mogłoby wywrzeć na niej przerażające wrażenie. Ale z drugiej strony brak Emila na uczelni równał się niemożliwości dokonania zemsty. A Lena musiała być pomszczona – to nie ulegało wątpliwości, a właśnie ten sposób wydawał się najprostszy. Klaudii nie uśmiechało się jeździć po Polsce, a może nawet po świecie, by ścigać Emila, a następstwie go wykończyć. To nie było na jej nerwy.

Na podeście zjawił się woźny, ustawił mikrofon i sprawdził nagłośnienie. Kiedy zszedł, na podium wkroczył rektor Arkadiusz Karpiński. Na jego widok Klaudia zacisnęła dłonie w pięści. Próbowała wygonić z głowy nieprzyzwoite wspomnienie tego, co wyprawiali w jego gabinecie kilka miesięcy temu. Zrobiło jej się słabo, momentalnie zbladła.

– Wszystko w porządku? – zapytała Sabina, ale ona machnęła tylko ręką, jakby odganiała natrętną muchę, udając, że nie dosłyszała.

Gwar z wolna ucichł, kiedy Karpiński poprosił o ciszę. Miał sześćdziesiąt lat, lecz wyglądał młodziej, co najmniej o jakieś dziesięć lat. Ubrany był w elegancki i szyty na miarę garnitur. Przemawiając do mikrofonu, powitał studentów pierwszego roku. Miał gęste, ciemne włosy, gdzieniegdzie oprószone siwizną. Był mężczyzną postawnym i dobrze zbudowanym – sylwetkę zawdzięczał trenowanej w młodości lekkoatletyce.

Klaudia skrzywiła się na dźwięk jego głosu.

– Mam nadzieję, że to będzie krótka przemowa – powiedziała do Sabiny, a ta pokiwała głową. Ona również czuła się tu niekomfortowo. Za dużo ludzi. Za głośno. Mnóstwo zagrożeń.

– Cieszę się, że mogę was powitać w gronie studentów. – Karpiński rozpostarł szeroko ramiona, jakby chciał objąć całą salę. Klaudia przestała go słuchać, wyłączyła się całkowicie. Nigdzie nie widziała Emila, co niepokoiło ją coraz bardziej. W pewnej chwili, takie odniosła wrażenie, Arkadiusz Karpiński spojrzał wprost na nią i uśmiechnął się lubieżnie. Wszystko przewróciło jej się w żołądku. Spuściła wzrok, obserwując w skupieniu czubki swoich kozaków. Modliła się w duchu, by przemówienie skończyło się szybko.

Kiedy wreszcie na sali wybuchły brawa, odetchnęła z ulgą. Wstała wraz z innymi, powoli kierując się w stronę wyjścia. Nagle z każdej strony zaczęli napierać na Klaudię ludzie pragnący wydostać się z auli.

– Spokojnie, pomału! – warknęła na chłopaka, który na nią wpadł. Poczuła się nagle jak w potrzasku, jakby zgnieciona w imadle. Chociaż nie ruszała nogami, podążała do przodu, niesiona przez tłum. Było jej duszno i miała ochotę bić ludzi na oślep. Już dawno straciła z oczu Sabinę. Wzbierał w niej gniew.

– Uważaj, jak leziesz! – wrzasnęła na dziewczynę, z którą się zderzyła. Najchętniej zaczekałaby, aż te zwierzęta wyjdą, ale bała się, że gdy tylko się zatrzyma, tłum ją zgniecie albo przewróci i stratuje. Dawno temu widziała taką scenę w jednym filmie. Młoda kobieta zginęła na koncercie zadeptana przez setki ludzi. Klaudia rozparła się łokciami, by móc oddychać, i ruszyła przed siebie, nie spuszczając z oka drzwi.

– Chyba potrzebujesz pomocy – szepnął jej ktoś do ucha i położył ręce na jej biodrach. Podskoczyła przestraszona. Nie była w stanie się odwrócić i zobaczyć, kto stoi tuż za nią. Było naprawdę głośno. Bez słowa sprzeciwu pozwoliła się chwycić za dłoń i pociągnąć w tłum. Na kilka sekund zamknęła oczy, modląc się, by ten koszmar się wreszcie skończył, i jak ślepiec dała się prowadzić między studentami. Ten, kto ją trzymał, wiedział, co robi. Klaudii skojarzył się z dowódcą stada. Rozpierał się łokciami, nie taranując przy tym nikogo. A może to oni rozstępowali się przed nim? Nie była w stanie stwierdzić.

Wreszcie zrozumiała, że opuszczają salę. Chłopak poprowadził ją za skrzydło wielkich drzwi i oboje przywarli za nim do ściany, czekając, aż ludzie się rozejdą. Klaudia wciąż miała obawy, że tłum ich rozniesie, jeżeli nie będą posuwać się do przodu. Przypomniała sobie przerażająco smutną scenę z Króla lwa, na której do dziś niezmiennie płakała.

W końcu usłyszała, jak gwar z wolna cichnie. Spojrzała w błękitne oczy. Miała przez sobą lazurowe wybrzeże. Chciała coś powiedzieć, ale tylko niemądrze otworzyła usta – słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie była w stanie się poruszyć. Stała jak wmurowana w ziemię, a serce tłukło jej się o żebra.

Emil Kaliszewski wpatrywał się w nią intensywnie niebieskimi oczami, przypierając do ściany i ściskając dłonią za biodro. Mierzył ją wzrokiem dłuższą chwilę, a spojrzenie to było nieodgadnione. Potem ją puścił, skinął głową i po prostu odszedł. Czy powinna mu podziękować? Przez chwilę nie mogła racjonalnie myśleć. Była zdruzgotana tym, co właśnie zaszło. Nie potrafiła pozbyć się także wrażenia, że już go kiedyś widziała. Ale na pewno nie na zdjęciu w którymś z czasopism czy plotkarskich portali. Pamięć ją zawiodła, za żadne skarby nie mogła sobie tego przypomnieć.

Do pokoju wróciła na miękkich nogach. Sabina była już w środku.

– Gdzie zginęłaś? – spytała.

– Miałam problemy… z wydostaniem się – wyjaśniła, wachlując sobie twarz ręką. – Ale tu duszno, nie? – Podeszła do okna i otworzyła je szeroko.

– Tak. Ja też. Ci ludzie zachowują się jak zwierzęta – skwitowała Sabina.

Klaudia usiadła na parapecie i wyjrzała na zewnątrz. Zmierzchało. Na dziedzińcu kilka osób paliło papierosy. I ona chętnie by w tej chwili zapaliła, choć nigdy jej do tego nie ciągnęło. Obraz Emila nie opuszczał jej. Powinna dać mu w twarz, kiedy miała okazję. Czemu zachowała się jak idiotka, stojąc jak słup soli? Niech ten łotr nie myśli, że może roztaczać przed nią swój wątpliwy urok. Ona nie była naiwna! Wiedziała, co z niego za łajdak. Przyjdzie taki dzień, kiedy zapłaci za to, co zrobił Lenie. I nastąpi to już wkrótce!

– Będziesz szła? – Zaintrygowana Sabina stanęła obok niej. Była ciekawa, czego Klaudia tak wypatruje. Kasprzyk powróciła do rzeczywistości i spojrzała na współlokatorkę. Patrzenie na nią wywoływało niemal fizyczny ból.

– Dokąd?

– Na ten wieczorek?

– Wieczorek?

– Nie słuchałaś, co mówił rektor?

– Ja… – szukała odpowiednich słów – …wyłączyłam się – powiedziała w końcu. – Jestem zmęczona po podróży pociągiem. A Karpiński przynudzał. – Obojętnie wzruszyła ramionami.

– O dwudziestej jest wieczorek zapoznawczy dla studentów pierwszego roku – wyjaśniła Sabina. – Na sali sportowej. Ma być muzyka, do tego jakieś przekąski. To taka tradycja tej uczelni.

Klaudia zeskoczyła z parapetu i zamknęła okno.

– A co my w przedszkolu jesteśmy? – rzuciła.

Wieczorek zapoznawczy brzmiał jak spotkanie kuracjuszy sanatorium. Nie bardzo chciała tam iść, zwyczajnie nie miała ochoty. Wolała raczej wziąć ciepły prysznic i wskoczyć do łóżka. Być może, zanim to zrobi, zadzwoni do matki. Może odbierze, jeśli będzie w stanie.

– To idziesz czy nie? – spytała ponownie Sabina. Miała cichą nadzieję, że Klaudia odmówi. Wtedy miałaby wymówkę, by też nie iść. Nie chciała już pierwszego dnia uchodzić za outsidera. Perspektywa poznania nowych ludzi przerażała ją. Udawała, że wszystko jest w porządku, w duchu jednak szalała z niepokoju.

Telefon na łóżku zawibrował. Klaudia zerknęła na wyświetlacz. Esemes od Maćka. Bała się go odczytać. Nie miała pojęcia, co może w nim być. Oskarżenie i pretensje? A może błaganie, by do niego wróciła?

Choć Sabina wpatrywała się w nią uporczywie, wyczekując decyzji w sprawie wieczorku, nacisnęła na ikonkę wiadomości i z sercem w gardle przeczytała:

 

Klaudia, odezwij się do mnie, proszę cię! Czy nie pamiętasz, że zawsze cię wspierałem? Czy to się dla ciebie nie liczy? Kocham cię. Wiem, że ty mnie też.

A więc i błaganie, i wracanie do starych spraw. Zamknęła oczy, zmęczona tym wszystkim. Owszem, pamiętała.