Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Połamane serca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2022
Ebook
42,99 zł
Audiobook
42,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Połamane serca - ebook

Pikantna komedia romantyczna

Emi ma idealny i bardzo dokładny plan na życie. Wyjść za mąż za swojego długoletniego chłopaka, założyć z nim prywatną klinikę, a potem urodzić dwoje dzieci. Zna już nawet ich imiona i wie, gdzie wszyscy spędzą dwudziestą rocznicę ślubu. Jednak los ma dla Emi zupełnie inne plany. W ciągu jednego dnia dziewczyna zostaje na lodzie – bez faceta, bez pracy, bez pomysłu na życie, za to z połamanym sercem.

Przypadkowa wiadomość sprawia, że Emi nawiązuje znajomość z Kacprem, który tak jak ona stracił właśnie miłość życia. Codzienne wsparcie i rozmowy szybko przeradzają się w wirtualną przyjaźń. Emi i Kacper leczą miłosne rany i opowiadają sobie coraz bardziej pikantne przygody. Niespodziewane spotkanie odmieni los tej relacji.

Czy poukładana i zorganizowana Emi odważy się na porzucenie życiowych planów?

 

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67341-44-8
Rozmiar pliku: 965 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Moja przyjaciółka Martyna zawsze była chodzącym chaosem. Nie wiem, czy potrafię dobrze opisać to, co mam na myśli. Nie jestem poetką, ale może zrozumiecie, o co mi chodzi. Otóż zawsze wydawało mi się, że Martyna jest dziwnie rozproszona. Dosłownie. Jakby nie do końca panowała nad swoim ciałem. Jej włosy były w wiecznym nieładzie, piorun w rabarbar to mało powiedziane. Czy szła na egzamin, czy na randkę, wyglądała tak, jakby otworzyła szafę i włożyła na siebie kilka przypadkowych rzeczy, które właśnie z niej wypadły. Do tego te nieskoordynowane ruchy. Co chwila o coś się potykała, kogoś potrącała, wpadała na meble. Ciągle coś wypadało jej z rąk; nie zliczę, ile razy weszła w szklane drzwi w naszym akademiku. Mimo że często patrzyłam z przerażeniem na jej „wypadki”, ona pozostawała niezrażona. Wstawała, otrzepywała się i szła dalej.

No dobrze, przyznam, że czasem irytowała mnie tym swoim roztrzepaniem. Bo ile razy dziennie można gubić klucze, notatki czy portfel? Pamiętam to jej odruchowe przeszukiwanie kieszeni i torebki. Bywało, że miałam ochotę nią potrząsnąć. Innym razem chciałam ją spakować na zajęcia, jak matka bezradne dziecko. Jestem zorganizowana, przyznaję. Niektórzy mówią, że porządnicka. Po prostu lubię ład. To daje mi poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Gdybym na jeden dzień miała stać się Martyną, po dwóch godzinach trzeba by mnie było odwieźć do wariatkowa.

W tłumie turystów dostrzegam Martynę od razu. To nietrudne, bo moja przyjaciółka zwraca na siebie uwagę większości przechodniów. Jest tak wpatrzona w telefon, że nie zauważa ustawionego na chodniku stolika i uderza w niego z całym impetem. Stolik przewraca się z hukiem, siedząca przy nim kobieta odskakuje i wylewa na Martynę mrożoną kawę. Przez kilkadziesiąt sekund stoją i przepraszają się nawzajem, nie wiem, która z nich jest bardziej skruszona.

– Emi! – Martyna, niezrażona zajściem, rzuca się na mnie.

Odsuwam się, bo z jej białej koszuli wciąż spływa chmurka bitej śmietany upstrzonej czekoladową polewą. Martyna zauważa to, zbiera krem palcem i z zadowoleniem oblizuje.

– Mmm… dobre. – Uśmiecha się.

„Nic się nie zmieniła”, myślę i jednocześnie zalewa mnie fala ciepła. Kocham tę nieprzytomną wariatkę.

– Niezły przypał. W ogóle nie zauważyłam tej kobiety. – Przyjaciółka wzrusza ramionami.

– To może powinnaś jednak przeprosić się ze swoimi okularami? – sugeruję.

– Żartujesz. Zakładam je tylko do oglądania porno. To wystarczająco upokarzające.

Zanim zdążę skomentować to zaskakujące wyznanie, Martyna wykrzykuje:

– Wow, ale klasa! Wyglądasz, jakbyś wyszła z sesji zdjęciowej dla „Vogue’a”.

– Zgadłaś. Biegłam tu tak szybko, że nie zdążyłam oddać im ciuchów. Stylistka mnie goniła.

– Ale serio?

– No co ty, zwariowałaś?

– Eeee, a już miałam nadzieję, że zrobiłaś coś szalonego.

– W sumie to niedługo zrobię. – Puszczam do niej oko.

Martyna odsuwa krzesło i siada naprzeciwko mnie. Jest ciepło, więc zrzuca z siebie workowatą narzutkę, która wygląda tak, jakby przed sekundą została wyjęta psu z gardła. Robi to tak zamaszyście, że narzuta ląduje na głowie siedzącego z tyłu mężczyzny. Facet obraca się z oburzoną miną, ale nie muszę chyba wspominać, że Martyna w ogóle tego nie zauważa. Uśmiecham się do niego przepraszająco.

– Opowiadaj! – zarządza przyjaciółka.

– No więc… – zaczynam. – Jutro lecimy z Patrykiem do Włoch.

– Yyy… Super, ale to jest ta szalona rzecz?

– Nie – śmieję się. – Ale myślę, że tam mi się wreszcie oświadczy! – mówię podekscytowana.

– Hmm… Nie no, gratulacje i w ogóle, ale…

– Co?

– Chodzicie ze sobą od przedszkola. Obawiam się, że moja babcia miewa bardziej ekstremalne przygody. A przypominam, że w tym roku stuknie jej osiemdziesiątka.

– Nie od przedszkola, tylko od studiów. – Krzywię się. Wiem, że Martyna żartuje, ale mimo wszystko spodziewałam się większego entuzjazmu.

Przyjaciółka chyba to zauważa, bo zmienia ton.

– Cieszę się waszym szczęściem. Naprawdę. Takich par jak wy to teraz ze świecą szukać. Tyle lat razem… Podziwiam. Tylko…

– Co? – Drętwieję.

– No, wiesz.

– Nie. Nie wiem. – O co jej, do diaska, chodzi? Nie widziałyśmy się dwa lata, bo Martyna pojechała układać sobie życie za granicą, praktycznie odcięła się od rodziny i znajomych, wysyłała mi jednego maila raz na pół roku, a teraz nagle rzuca jakieś aluzje.

– Nooo… nie ciekawiło cię nigdy, jak to jest z kimś innym?

– Nie – odpowiadam szczerze. Przerabiałyśmy ten wątek milion razy na studiach. Ona oczywiście prawie co tydzień lądowała w łóżku z innym facetem. Jestem pewna, że dziś nawet nie pamięta wszystkich imion. – Po co szukać, jeśli od razu dobrze się trafiło? No co? Czemu tak patrzysz? Wiem, że nie przepadasz za Patrykiem…

– A niby skąd taki daleko posunięty wniosek? – Martyna robi minę niewiniątka.

– Może stąd, że kiedy tylko się do ciebie odezwie, robisz głupie miny.

– Jakie miny?

– Przewracasz oczami!

– To astygmatyzm. Sama widzisz, do czego doprowadza mnie ta wada.

– Nie przychodzisz na nasze wieczorki z planszówkami.

– Wiesz, że nie znoszę planszówek. Te wszystkie zasady. Są takie… ograniczające. I kto by je spamiętał.

– Nie pojechałaś z nami w góry na sylwestra.

– To nie fair. Zmarła mi świnka morska. Wiesz, że byłyśmy zżyte. – Martyna patrzy na mnie z udawaną urazą.

– Odskakujesz za każdym razem, kiedy chce cię objąć na powitanie. – Pozostaję bezlitosna.

– Słuchaj, to są reakcje mojego ciała, okej? Odruchy pierwotne. Instynkt. Nie do końca za to odpowiadam. Może Patryk w poprzednim wcieleniu zamordował całą moją rodzinę i wyczuwam to na poziomie komórkowym? – Martyna z satysfakcją oblizuje łyżeczkę.

– Że co? – Parskam. – Czyli przyznajesz, że czujesz do niego niechęć?

– To nie jest do końca tak – poddaje się Martyna. – Lubię go… nawet.

– Tak? To wymień jedną rzecz, którą w nim cenisz – odpowiadam z przekąsem.

– Yyyy… Nooo… ten… Dobrze się ubiera! W ogóle ma dobry gust. Skoro wybrał ciebie.

Moja przyjaciółka jest z siebie wyraźnie zadowolona, a ja tylko kręcę z dezaprobatą głową.

– No cóż, a ja go kocham. Jest nam dobrze razem. Nie kłócimy się. Znamy się na wylot. Jesteśmy siebie pewni.

Martyna udaje, że powstrzymuje ogromne ziewnięcie. Nawet mnie tym rozbawia.

– Nie wiem – mówi. – Może po prostu mamy inne temperamenty. Szczerze mówiąc, zawsze myślałam, że Patryk kiedyś zanudzi cię na śmierć. Gdyby był moim facetem, musiałabym co chwila dźgać go patykiem i sprawdzać, czy jeszcze żyje.

– No właśnie… – śmieję się. – Gdyby był TWOIM facetem. Jesteście skrajnie różni. Dla mnie to ideał mężczyzny.

– Skoro tak mówisz. Nie chciałam być wredna. – Martyna ściska moją rękę. – Przepraszam. Chcę, żebyś była szczęśliwa.

– Jestem. – Uśmiecham się i popijam ze smakiem mojito przez słomkę. – Jestem najszczęśliwsza na świecie. I to nie tylko dlatego, że planujemy ślub.

– To znaczy? – pyta Martyna z zaciekawieniem.

– Mamy upatrzone takie przepiękne mieszkanie nad rzeką. Cztery pokoje z ogrodem, idealnie, bo planujemy dwójkę dzieci. Anielkę poślemy na szermierkę, a Daniela na tenis. Oczywiście jeszcze nie teraz. Ustaliliśmy, że najpierw zajmę się karierą. Daję sobie na to pięć lat. Zrezygnuję z przychodni i zatrudnię się w klinice u rodziców Patryka. Będziemy mieć gabinety obok siebie. Wymyśliłam, jakie wstawię meble i kwiaty. Nad drzwiami będzie taka tabliczka z dewizą: „Tak trzeba żyć”. Dobre, nie? To nasze motto, moje i Patryka, zawsze to powtarzamy. No więc pięć lat budowania kariery i ustalania pozycji, potem pierwsze dziecko, dwa lata i drugie dziecko. Żeby za dużej przerwy nie było. Zostanę z nimi w domu, bo wiesz, jednak kontakt z matką w ciągu pierwszych trzech lat życia jest kluczowy dla rozwoju, a my chcemy wyposażyć nasze dzieci we wszystko. Wszystkie zasoby, żeby potem żadnych traum nie miały. I jak pójdą do przedszkola, to ja wrócę do kliniki. Potem poślemy dzieci do prywatnej szkoły, może sportowej, bo Patryk mówi, że sport hartuje ducha i uczy dyscypliny. Anielka pójdzie na prawo, a Daniel…

– Na lewo, mam nadzieję… – przerywa mi Martyna, a ja spoglądam na nią krzywo.

– Na medycynę – kończę.

– Brzmi jak świetny plan. – Uśmiecha się, ale ma niewyraźną minę. Może to dlatego, że jak dotąd cały czas tylko opowiadam o sobie.

– Tak postanowiłam. – Klaszczę w dłonie. – Ale dość o mnie. Co u ciebie?

Kiedy dwa lata temu Martyna oznajmiła, że wyjeżdża na Teneryfę z gościem, którego poznała tydzień wcześniej na latynoskiej imprezie, myślałam, że chodzi jej o urlop. Nawet specjalnie się nie przejęłam, bo taka spontaniczność była bardzo w jej stylu. Ale nie, nie chodziło o krótkie wakacje, tylko o przeprowadzkę na stałe.

– No więc… – zaczyna moja przyjaciółka. – Nie wszystko poszło tak, jak się spodziewałam.

– To znaczy? Tylko nie mów, że z Miguelem nie wyszło! – oburzam się i naprawdę przechodzą mnie ciarki. Gdybym kiedykolwiek w życiu podjęła tak idiotyczną decyzję jak przeprowadzka do innego kraju z facetem, którego ledwo znam, a nasz związek by nie wypalił, to zapadłabym się pod ziemię. Nie no, żartuję. Nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na coś tak kretyńskiego.

Martyna robi okrągłe oczy cielaczka i już wiem, że niestety trafiłam w dziesiątkę. Skubana. W mailach nie zająknęła się o tym ani słowem. Pisała tylko o cudownym słońcu, wieczornych spacerach na plażę i kalimie.

– Kiedy się rozstaliście?

– Właściwie to w ogóle się nie zeszliśmy.

– Słucham?

– Sytuacja na miejscu okazała się inna, niż przedstawiał Miguel – stwierdza enigmatycznie.

– To znaczy?

– Jak by ci to wszystko streścić… Znasz dowcip o tym, jak rozdawali samochody na placu Czerwonym, ale okazało się, że nie chodzi o samochody, tylko o rowery, nie na placu Czerwonym, tylko w okolicach Dworca Warszawskiego, i nie rozdają, ale kradną?

– Yyy, coś kojarzę – odpowiadam, ale jakoś nie jest mi do śmiechu.

– No – stwierdza lekko Martyna. – Więc u mnie było tak jak w tym dowcipie. Okazało się, że Miguel nie jest żadnym właścicielem, ale pracownikiem na taśmie, nie na plantacji aloesu, tylko w fabryce dżemu, i nie mieszka w willi z widokiem na ocean, tylko w dwupokojowym mieszkaniu z żoną. No, jakby się człowiek uparł, to znaczy mocno wychylił, to z okna w łazience można było zobaczyć kawałek wody. Kumasz? A, i najlepsze. Nie miał na imię Miguel, tylko Michał. Zwykły Michał, po prostu bardzo śniady. Z Sosnowca. Kaleczył hiszpański, ale wmówił mi, że to taki akcent z gór.

– Nie wiem, co powiedzieć… – bąkam oszołomiona. – Strasznie mi przykro. Że też takie kreatury chodzą po świecie. Mam ochotę znaleźć go i skopać mu tyłek.

– Nie trzeba, już się tym zajęłam. Poza tym znasz moją życiową dewizę: „Wszystko jest po coś”. Widocznie potrzebowałam tego doświadczenia.

– Do czego? – powątpiewam.

– Jeszcze nie wiem, ale los nie lubi od razu odkrywać wszystkich kart.

Patrzę na Martynę i nagle zaczynam rozumieć jej wcześniejszy sceptycyzm wobec moich życiowych planów związanych z Patrykiem. Biedactwo, zaliczyła totalny _fuck-up_. Zostawiła w Polsce całkiem dobrze zapowiadającego się chłopaka i świetną pracę w marketingu dla jakiegoś opalonego oszusta, pewnie przez dwa lata dochodziła do siebie, nie mówiąc nic nikomu, bo tak było jej wstyd, a ja pcham się jej przed oczy z moim szczęściem i spełnieniem. Mogłam być bardziej delikatna.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś? Nie napisałaś wcześniej? Co właściwie robiłaś tyle czasu? – Jest mi jej bardzo żal, ale Martyna tylko wzrusza ramionami.

– Przynajmniej Teneryfa okazała się prawdziwa – stwierdza. – Zrobiłam sobie wakacje życia. No, może nie do końca, bo jednak musiałam pracować.

– W tej fabryce? – pytam z niesmakiem.

– Na początku tak. A potem znalazłam superrobotę w barze na plaży.

„Superrobota w barze na plaży”, powtarzam w myślach z niedowierzaniem, bo dla mnie to jednak oksymoron. Nie wiem, czy aż tak bardzo różnimy się z Martyną, czy może przez ten czas zdziczała na wyspie. Będę musiała ostro się za nią zabrać.

– Zostaniesz moją świadkową? – wypalam nagle.

– Ojej. To bardzo miłe. Co prawda jestem przeciwniczką formalizowania związków, ale… kurczę, jasne! Dla ciebie zrobię wyjątek.

Kochana Martyna. Kryguje się, ale wiem, że w duchu marzy o powrocie do normalności. A ja zrobię wszystko, żeby jej to ułatwić.

Myślę o Martynie codziennie, gdy siadam na balkonie w mieszkaniu, które wynajmujemy z Patrykiem w Positano. To tylko mały pokoik z kuchnią i łazienką, ale wybrzeże Amalfi jest koszmarnie drogie, a my wciąż jesteśmy na dorobku. Za to z balkonu rozpościera się spektakularny widok na morze. W dole widać marinę i białe smugi spienionej wody zostawiane przez luksusowe jachty. Czuję się jak gwiazda filmowa, których zresztą tu nie brakuje. Widzieliśmy z Patrykiem aktorkę, która grała w _Grze o_ _tron_. No, w każdym razie kogoś bardzo do niej podobnego. Pierwszego dnia tragarz, wnosząc nasze walizy po niekończących się schodach, zapytał, czy to nasz _honeymoon_, bo Amalfi jest chyba najbardziej popularnym celem dla nowożeńców z całego świata. Patryk tylko się uśmiechał, a ja robiłam minkę niczego nieświadomej istoty, żeby nie zepsuć mu planowanej niespodzianki.

Dni mijają, a on jeszcze nie wyciągnął czerwonego pudełeczka w kształcie serca, ale podejrzewam, że zostawił to na ostatni dzień, bo właśnie wtedy przypada rocznica naszego poznania się. Patryk jest praktyczny do bólu. Zawsze żartuje, że urodził się w Dzień Matki, żeby nie musieć jej kupować więcej prezentów.

Codziennie zakładam inny strój kąpielowy i oczywiście inną szałową kieckę. Nie tylko dlatego, żeby olśnić mojego mężczyznę, ale również po to, by nie odstawać. To miejsce naprawdę jest pełne celebrytów i bogaczy. Rano jemy śniadanie na balkonie, potem wylegujemy się na plaży, ja się opalam, a Patryk pływa. Jakaś przekąska, a następnie wsiadamy do autobusu i jedziemy do którejś z pobliskich miejscowości. Spacerujemy wybrzeżem i zatrzymujemy się na kolację w romantycznym miejscu. Jednego dnia zrobiliśmy sobie nawet wycieczkę do Neapolu, ale Patrykowi nie przypadł za bardzo do gustu. Kiedy będziemy już obrzydliwie bogaci, przyjedziemy tu na dziesiątą, może dwudziestą rocznicę ślubu. Z dziećmi. I wynajmiemy willę z basenem na jednym z otaczających miasteczko wzgórz. Tak postanowiłam.

– Gotowa? – Patryk wchodzi do zaparowanej łazienki, w której szykuję się do wyjścia na kolację. – Ucieknie nam rezerwacja…

– Już, już. Po prostu chcę dziś ładnie wyglądać.

Ostatni raz poprawiam czarne kreski, pociągam rzęsy tuszem, wybieram czerwoną szminkę, którą trzymam na naprawdę wyjątkowe okazje. Zazwyczaj pozostaję przy delikatnym makijażu w jasnych barwach. Dziś założyłam nawet czarne pończochy z pasem i dość drapieżną, koronkową bieliznę. Takie okazje trzeba przecież uczcić, a ja chcę pokazać Patrykowi, że jako jego żona mam zamiar zaskakiwać go mimo naszego stażu. Kochamy się raz na dwa tygodnie. Nie wiem, czy to dużo, czy mało. Dla nas jest w sam raz, a przecież najważniejsze, żebyśmy oboje byli co do tego zgodni. Podczas tygodniowego pobytu w Positano zrobiliśmy to aż dwa razy, bo – trzeba przyznać – atmosfera nastraja do romantyzmu.

Kolacja jest wyśmienita. Patryk zamówił risotto z owocami morza, ja poprzestałam na sałatce i tiramisu. Raz, że uwielbiam ten deser i w zasadzie mogłabym się nim żywić przez cały wyjazd, dwa – nie chcę, aby przewalało mi się w brzuchu podczas igraszek, które czekają nas po powrocie do apartamentu. Na koniec miły kelner przynosi nam zmrożone kieliszki z limoncello.

– Chciałem z tobą porozmawiać – zaczyna wreszcie Patryk.

Przetrzymał mnie nie tylko cały urlop, ale i całą kolację. No i ten oficjalny ton. Cóż, takiego sobie wybrałam, takiego mam. I nie narzekam. Nie jestem jak inne kobiety, które biorą za męża safandułę albo pana oziębłego, a potem są zdziwione, że on po ślubie nie ma zamiaru się zmienić. Wiem, w co się pakuję, i całkowicie mi to odpowiada. Nie można mieć wszystkiego. Przynajmniej nie naraz.

Uśmiecham się do mojego mężczyzny zachęcająco, ale wciąż z miną niewiniątka, które nie spodziewa się najważniejszego pytania w życiu.

– Nie sądzisz, że to się wypaliło?

W pierwszej sekundzie jestem tak oszołomiona, jakby Patryk przemówił po rumuńsku. W drugiej mam wrażenie, że nie mówi do mnie. To w ogóle nie jesteśmy my. Opuszczam swoje ciało, unoszę się pod sufit i obserwuję siedzącą przy stoliku parę. On ma pokerową minę. Z jej twarzy schodzi głupi i bardzo naiwny uśmiech. Nie może wydobyć z siebie głosu, więc on mówi dalej.

– Jesteśmy już bardziej jak dobrzy kumple, a to chyba nie powinno tak wyglądać. Przynajmniej ja tak uważam – kończy Patryk, bo widzi, że nadal wpatruję się w niego jak cielę w malowane wrota. Cielę w czerwonej szmince i podwiązkach.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – udaje mi się w końcu wydusić.

– Długo o tym myślałem. I sądzę, że powinniśmy się rozstać – mówi.

Jego słowa docierają do mnie jak zza drzwi. Albo z głębokiego tunelu. Mam wrażenie, że oglądam film. Tak, słyszałam tę kwestię w stu filmach, ale nigdy nie przypuszczałam, że padnie z ust mojego mężczyzny.

– Jak to: rozstać? Co masz na myśli? – pytam i w tym momencie naprawdę nie rozumiem definicji.

– Nooo… Ty i ja osobno. – Patryk robi taką minę, jakby miał zaraz rozrysować mi to wszystko na flipcharcie. – Wrócimy do Polski i… pomyślałem, że poszukam sobie kawalerki. Ty może też. Chyba że chcesz zostać w naszym mieszkaniu, ale raczej nie potrzebujesz aż dwóch pokoi.

– Aha. Nie potrzebuję – powtarzam.

Nadal próbuję skleić fakty. Od dwóch lat wynajmujemy apartament w centrum miasta, ale wkrótce mieliśmy się wybrać do dewelopera na podpisanie umowy przedwstępnej na zakup własnego gniazdka. Tego, w którym miał być pokój dla Daniela i Anielki. Czuję, jak na moim czole formuje się gruba pionowa bruzda wyrażająca głębokie niezrozumienie.

– Szczerze mówiąc… przed wyjazdem zacząłem się już rozglądać za lokum dla siebie. Mam nawet coś na oku.

Zaraz ugotuję się od środka.

– Zacząłeś się rozglądać…

– Tak – odpowiada Patryk.

– Przed wyjazdem – mówię jeszcze głośniej i bardziej gniewnie.

Patryk kiwa głową.

– I masz coś na oku! – krzyczę.

Pozostali goście restauracji przerywają posiłki i wlepiają w nas oczy.

Gwałtownie wstaję od stolika, wywracam krzesło, a jednocześnie chlustam Patrykowi w twarz czerwonym winem. Robi mi się głupio dopiero wtedy, gdy mój niedoszły narzeczony próbuje zetrzeć serwetką gigantyczną krwawą plamę ze swojej ulubionej błękitnej koszuli. Zdesperowana i ośmieszona, wybiegam z restauracji. Odruchy pierwotne. Instynkt. Nie do końca za to odpowiadam.

Leżę na kanapie w salonie, obok mnie Lucjan, nasz kot. Właściwie bardziej kot Patryka, bo to on któregoś dnia przyniósł go do domu. Wtedy wydał mi się najwrażliwszym chłopakiem na świecie. Zlitował się nad porzuconym w krzakach kocięciem. Co prawda wiedział, że mam uczulenie na wszystkie futrzane stwory, ale na szczęście szybko uodporniłam się na Lucjana. Czytałam, że czasem tak się zdarza. Teraz puchata, niczego nieświadoma kulka śpi, wtulając się w mój brzuch. Nawet nie wie, jak bardzo chciałabym się z nią zamienić. Chociaż może nie. Lucjan też został porzucony.

Od chwili, gdy wróciliśmy do Polski, Patryk zadzwonił tylko raz. Zapytał, jak się czuję, i powiedział, że za tydzień przyjedzie po resztę swoich rzeczy. Chciał dać mi czas na ochłonięcie. A może liczył, że się wkurzę i sama spakuję jego graty, więc już nie będzie musiał tego robić. Na razie nawet nie mam siły być zła. Ostatnie dni to jakiś koszmar.

Wylądowaliśmy w Warszawie w sobotę, nie wiem, czy dziś jest środa, czy czwartek. A może dopiero poniedziałek. Wzięłam zwolnienie lekarskie i w zasadzie tylko śpię. Włączenie serialu byłoby zbyt silnym przejawem chęci do życia. Nie wyobrażam sobie na razie takiego entuzjazmu. Z trudem wstaję z kanapy, żeby dać Lucjanowi jeść albo wyczyścić jego kuwetę. Jeśli chodzi o moje potrzeby, to poprzestaję na oddawaniu moczu i piciu wody. Skubię wafle ryżowe i sezamki. Do sypialni nie wracam – pościel pachnie Patrykiem, to nie do zniesienia.

Słyszę dzwonek domofonu i w pierwszej chwili mam nadzieję, że to on, więc siadam na kanapie. Zaraz jednak dociera do mnie, że Patryk przecież zna kod, a poza tym wciąż ma klucze, więc mógłby wejść od razu. A może nie chciał mnie zaskakiwać? Nie mam siły na analizy, więc po prostu wstaję i podnoszę słuchawkę.

– Nie odbierasz telefonu – słyszę głos Martyny i zalewa mnie fala zniechęcenia. Nawet nie wiem, co odpowiedzieć. – Przyszłam sprawdzić, jak sobie radzisz.

– Dobrze – mówię bez zastanowienia.

– Wpuścisz mnie? – ponagla. – Przyniosłam ogórkową. I kilka innych rzeczy.

Chcę odruchowo odpowiedzieć, że nie jestem głodna, ale na myśl o mojej ulubionej zupie czuję ssanie w żołądku. Pierwszy raz od długiego czasu, więc biorę to za dobry znak.

Wciskam guzik i po chwili Martyna jest już w środku. Na widok nory, w którą zamieniłam mieszkanie, robi przerażoną minę, a ja tylko wzruszam ramionami.

– Aua! – wołam, kiedy przyjaciółka odsłania okna. – Oślepisz mnie. – Mrużę oczy. – Więc jest dzień?

– Tak. Środa – mówi, obrzucając spojrzeniem salon.

Na środku stoi rozbebeszona walizka, w której Lucjan urządził sobie legowisko. Poza tym jest czysto, jeśli nie liczyć stolika, na którym walają się nadgryzione wafle i usmarkane chusteczki.

– Wiesz co, nie chcę być niemiła, ale śmierdzi tu, jakby coś ci zdechło. – Martyna ostentacyjnie marszczy nos i otwiera na oścież duże balkonowe okno.

– Bo zdechła. Nasza miłość – stwierdzam smutno.

Przyjaciółka nie komentuje, tylko wyjmuje z torby obiecaną ogórkową, sernik z białą czekoladą i gołąbki mojej mamy – poznaję po sosie. To oznacza, że muszą być w zmowie.

– Może najpierw weź prysznic. A ja tu trochę ogarnę – nakazuje Martyna.

Z płynem do dezynfekcji w jednej dłoni i szmatką w drugiej wygląda niespodziewanie groźnie, więc człapię posłusznie do łazienki. Faktycznie, głowa swędziała mnie już wczoraj, a kiedy wylewam na nią szampon, czuję drobinki piasku. Przypominam sobie, że jeszcze nie tak dawno oglądałam z Patrykiem zachód słońca na amalfitańskiej plaży. Znowu zaczynam płakać.

– Nieźle cię wyrolował – stwierdza Martyna, gdy już siedzimy przy stole.

Wyjęła ładną zastawę, znalazła nawet obrus i serwetki. Jedzenie wygląda bardzo apetycznie i obłędnie pachnie. Bez słowa wciągam zupę, dwa gołąbki i nadstawiam miseczkę na lody. Ze zdziwieniem przyznaję, że musiałam być naprawdę głodna, choć wcale tego nie czułam.

– Powiedz mi jedną rzecz – kontynuuje Martyna. – Kto zrywa z człowiekiem na romantycznym urlopie? Nie mógł poczekać, aż wrócicie? Wyjaśnił to jakoś?

– Powiedział, że chciał się ładnie pożegnać.

– Ładnie pożegnać… – powtarza Martyna. – Hm. Do tej pory myślałam, że aby się ładnie pożegnać po długoletnim związku, wystarczy zrobić to z klasą, a nie zabierać dziewczynę do apartamentu dla nowożeńców w Positano.

– Wiedział, że marzyłam o Amalfi. To miał być prezent – wyjaśniam słabiutkim głosem.

– Świetny, kurwa, prezent. Jak w ogóle dałaś radę wracać z nim jednym samolotem?

– Nie wiem. W sumie nie bardzo pamiętam, co się działo. Jakbym była w transie. Patryk wszystkim się zajął, a ja tylko wykonywałam polecenia. Inaczej nie dotarłabym nawet na lotnisko. Przyjechaliśmy tutaj, spakował najpotrzebniejsze rzeczy, trochę ubrań i wyszedł. Poczułam ogromne zmęczenie, więc położyłam się na kanapie i… tak już zostałam – tłumaczę i czuję, że znowu zbiera mi się na płacz. – Nie rozumiem, co się stało… Przecież… Przecież… To się w ogóle nie trzyma kupy. – Zaczynam łkać. – Mieliśmy plany… Ślub, wymyśliliśmy imiona dla dzieci. Dzień przed zerwaniem kochaliśmy się pod prysznicem.

– Drań – stwierdza sucho Martyna, ale ja nie umiem tak myśleć o Patryku.

– Nie… to znaczy on chyba sam nie wie, co robi. Przecież gdyby nic już do mnie nie czuł, to nie uprawiałby ze mną seksu.

Martyna zaczyna się śmiać.

– Przepraszam. Nie chcę być brutalna w takiej chwili, ale ty, słońce, nic nie wiesz o życiu. A o facetach to już w ogóle. I to przez niego. Zahibernował cię na sto lat jak jakąś Śpiącą Królewnę i nie miałaś kiedy się nauczyć. Doświadczać!

– Ale ja wcale nie chcę doświadczać! – odpowiadam ze złością. – W ogóle nie chcę nic czuć! Poza tym Patryk nie jest taki. Nie jest jak inni faceci.

– Mhm… – Przyjaciółka dokłada mi kolejną porcję lodów. – A kiedy ostatnio rozmawialiście o tych waszych planach, co? O ślubie? O kupnie mieszkania?

– No… – Szperam w pamięci. – Wysyłałam mu co chwila różne linki do hoteli i restauracji, które mi się podobały, z myślą o zabukowaniu sali… i różne takie, wiesz… kwiaty, stylizacje, ślubne zdjęcia innych par. Miesiąc temu pokazałam Patrykowi swój wymarzony pierścionek.

– I co on na to?

Oblizuję łyżkę po lodach i usiłuję sobie przypomnieć jego reakcję.

– Odesłał emotkę z uśmieszkiem – stwierdzam cicho.

– Aha. Ale zdajesz sobie sprawę, że wysyłanie linków i pokazywanie zdjęć to nie rozmowa?

Dociera do mnie, że tak właściwie to o przyszłości rozmawialiśmy pół roku temu. Od tego czasu Patryk unikał tematu, ale myślałam, że to dlatego, że uznał go za omówiony.

– Kilka razy przełożył wizytę u dewelopera – przypominam sobie. – W sprawie umowy na zakup mieszkania.

Nagle doznaję olśnienia. Wstaję od stołu tak gwałtownie, że Martyna podskakuje, i biegnę po leżącego na kuchennym blacie starego laptopa, którego często używaliśmy wspólnie do oglądania filmów, bo miał duży ekran i dobre głośniki. Czekam, aż system zacznie odpowiadać. Z walącym sercem otwieram historię wyszukiwarki. Wyświetla mi się cała lista ogłoszeń z kawalerkami, które przeglądał Patryk. Dziesięć dni temu, dwa tygodnie, trzy, miesiąc… nie… to nie może być prawda… cztery miesiące temu! Drżącymi palcami przesuwam po touchpadzie. Pierwszy raz zaczął szukać innego mieszkania prawie pół roku temu.

– Planował to od dawna… – szepczę. – A przynajmniej długo o tym myślał. I nic mi nie powiedział. Nawet nie próbował ze mną rozmawiać – zwracam się do Martyny. – A przecież jeśli komuś jest źle w związku, to powinien o tym powiedzieć, prawda? Moglibyśmy temu wspólnie zaradzić! Coś razem wymyślić. Iść na terapię, ratować… Do cholery, przecież byliśmy razem dziesięć lat! – Wzbiera we mnie złość. – A on nawet nie raczył tego ze mną omówić! Po prostu uznał, że to koniec. Nie dał mi żadnej szansy.

– Co robisz? – pyta Martyna, bo wybiegam z salonu.

– Porządki! – wołam do niej z sypialni. Otwieram szafę i zaczynam wyrzucać z niej ubrania Patryka. – Przynieś mi worki na śmieci!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: