Układ - Adamek Magdalena - ebook + książka

Układ ebook

Adamek Magdalena

4,3

Opis

On - przystojny, inteligentny, ambitny dyrektor dużej firmy. Jego szanse na awans komplikuje wewnętrzny status firmy mówiący o tym, że członkowie zarządu powinni wieść ustabilizowane życie rodzinne. Jego kochanką i żoną jest praca, a do prawdziwego małżeństwa jest mu blisko jak z ziemi na księżyc.

Ona - pracownica małej firmy ubezpieczeniowej, która rozstała się z niewiernym narzeczonym. Na domiar złego wszyscy trzej pracują w tej samej firmie, a ich rozstanie było wiadomością roku.

Poznają się na zaręczynach u wspólnych znajomych. Tomek zaprasza Anię na kolację i proponuję pewien Układ. Ona będzie udawała jego narzeczoną na pikniku rodzinnym urządzonym przez firmę, a on jej narzeczonego na corocznej imprezie firmowej. Wraz z zawarciem umowy rozpoczyna się emocjonująca gra między mężczyzną, a kobietą gdzie zamiast rozumu zaczynają rządzić uczucia, których żadne z nich nie chce. On nie potrafi oprzeć się jej, a nią rządzi fascynacja uroczym dyrektorem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (15 ocen)
9
4
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Dobrze spędzony czas

Historia gdzie żądzą emocje i te złe i te dobre, a wtedy pojawia się uklad , który wszystko pouklada. Polecam serdecznie ❤️ na dobrze spędzony czas.
00
niesia1987

Nie oderwiesz się od lektury

ogólnie jak dla mnie fajne opowiadanie. Szybko się czyta. Szybka akcja co lubię. bez rozwlekania się. polecam
00
ewemat4699

Nie polecam

.
00
olenkaj

Z braku laku…

nie porywa, szkoda czasu, mdła akcja, bohaterka wpada ze skrajności w skrajność .... słabe
00

Popularność




Rozdział pierwszy

Tomek jak burza przemknął przez sekretariat, wprawiając w osłupienie sekretarkę, i wpadł do swojego gabinetu, zatrzaskując za sobą z furią drzwi.

Wściekłym ruchem zdjął z siebie marynarkę, a następnie rzucił ją na poręcz fotela. Niestety nie trafił i marynarka spadła na podłogę. Machnął ręką, nie ruszył się z miejsca, żeby ją podnieść. Miał wrażenie, że za chwilę się udusi. Rozluźnił krawat i rozpiął górny guzik białej koszuli.

Kawy! Potrzebował kawy! Dużo, dużo kofeiny, żeby się trochę uspokoić. Chociaż zbyt duża dawka kofeiny może jeszcze bardziej pobudzić niż uspokoić.

Usiadł w fotelu, odchylił się do tyłu i wyciągnął przed siebie długie nogi.

Albo też papierosa w tej chwili by zapalił dla uspokojenia. Wprawdzie rzucił ten nałóg siedem lat temu, ale jeden by chyba nie zaszkodził. Zaciągnąłby się głęboko w płuca dymem i pewnie by go to uspokoiło. Zdusił jednak w sobie chęć zapalenia papierosa i nerwowo bębnił palcami w blat biurka.

– Cholera jasna – zaklął wściekle.

To nie cotygodniowe raportowanie tak go wyprowadziło z równowagi. Do tego akurat przywykł i nie robiło to na nim już żadnego wrażenia. Wściekał się z zupełnie innego powodu. Miałby spore szanse na awans. Mógłby zasiadać w zarządzie firmy, ale aby móc to zrobić, musiałby spełniać szereg warunków postawionych przez firmę, a raczej przez członków zarządu. Całkiem spory szereg warunków, szczerze mówiąc. Nie wiedział, dlaczego tych wymogów i całej masy wytycznych trzymano się tak kurczowo, jakby od tego zależało co najmniej czyjeś życie. A jakiekolwiek odstępstwo lub chociażby małe uchybienie od przyjętej normy bądź reguły było bardzo źle widziane i potencjalny kandydat tracił wszelkie szanse, które były mu pozornie dane.

Miał swoje przypuszczenia, dlaczego tak jest, ale zachował je dla siebie.

Jednego z warunków określonych w jakimś wewnętrznym statucie, o którym – tak nawiasem mówiąc – nigdy nie słyszał, niestety nie spełniał. A to całkowicie dyskwalifikowało go i odbierało wiarygodność w oczach członków zarządu, szczególnie jednego z nich. Mianowicie chodziło o to, że nie był żonaty. Co więcej, on nawet nie miał narzeczonej!

Kiedy przypomniał sobie, z jaką wyniosłą miną i niezwykłą pewnością siebie poinformował go o tym małym, ale dość istotnym warunku ten kretyn Grodzki, aż się w nim zagotowało. Trochę jednak utarł mu nosa, kiedy oświadczył, że od zeszłego roku jest w stałym związku i nigdy nie prowadził hulaszczego trybu życia. Jego mina dobitnie świadczyła o tym, jak bardzo jest zbity z tropu. To było ewidentne kłamstwo, bo żadna narzeczona nie czekała na niego z utęsknieniem w domu, ale mina Grodzkiego była zdecydowanie warta tego drobnego oszustwa.

Grodzki. Na wspomnienie tego nazwiska w Tomku kipiała niczym niepohamowana wściekłość. Uczucie to dzisiejszego dnia osiągnęło apogeum i nic już nie było takie samo jak jeszcze dwie godziny wcześniej. Konrad Grodzki liczył sobie sześćdziesiąt parę lat i już dawno powinien był przejść na zasłużoną emeryturę, cieszyć się życiem oraz słodkim nieróbstwem. Jednak bronił się przed nią tak skutecznie, że nadal bardzo aktywnie uczestniczył w życiu firmy i nie pozwalał zepchnąć się na dalszy plan, doprowadzając tym wszystkich do szału, poczynając od szeregowych pracowników, przez dyrektora, a na prezesie kończąc.

Poza oczywistym faktem posiadania żony – od czterdziestu lat jednej i tej samej – oraz dwójki, równie niesympatycznych i wyniosłych jak on sam, synów miał bardzo denerwujący i drażniący zwyczaj uważać, że to on ma zawsze rację, a wszyscy inni są w błędzie. Ponadto jego konserwatywne poglądy budziły nieustanną irytację Tomka i sprawiały, że od pewnego czasu nie miał najmniejszej ochoty na składanie cotygodniowych raportów. A spotkania, na których oczywiście był obecny Grodzki, stały się dla niego prawdziwą torturą. Jeszcze nie zdarzyła się sytuacja, żeby zabrakło Grodzkiego na spotkaniu. Nawet chory potrafił przyjść. Podejrzewał, że półumierający też pojawiłby się na zebraniu.

Praca przestawała sprawiać Tomkowi satysfakcję i radość jak jeszcze parę miesięcy temu. Brało się to z tego, że Grodzki bardzo ostro krytykował wszystkie pomysły, jakie wysuwał, i sprzeciwiał się im. Niezwykle go to irytowało i odbierało chęć do pracy, do dalszego działania.

Jaki Grodzki miał w tym cel? Robił to dla samej idei, dla samego sprzeciwu? Czy był też inny powód takiego zachowania?

Nie wiedział i nawet nie próbował się tego dowiedzieć.

Był dyrektorem naczelnym tej firmy i chciał, żeby się rozwijała oraz przynosiła jeszcze większe dochody i zyski.

Na całe szczęście jednak na zebraniach zarządu Grodzki zwykle zostawał przegłosowany i nie pozostawało mu nic innego, jak niechętnie wyrazić zgodę, czysto formalnie tylko, na proponowane zmiany. A zmiany były konieczne dla rozwoju firmy. W konsekwencji tego jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, nienawidził ambitnego i pełnego werwy dyrektora naczelnego. Wykorzystywał dosłownie każdą okazję do skrytykowania go. Z całą pewnością więc nie zachwycała go perspektywa pojawienia się wroga numer jeden na swoim własnym terytorium należącym do niego od prawie dwudziestu lat.

Niechęć zresztą była obopólna. Tomek absolutnie nie zgadzał się z metodami pracy Grodzkiego. Uważał je za przestarzałe oraz nieidące z duchem czasu i techniki. A sam Grodzki, jego skromnym zdaniem, zatrzymał się w latach dziewięćdziesiątych i nawet nie starał się zrozumieć mechanizmów i trybików, które napędzają dzisiejszy świat. Pisanie maili i załatwianie spraw wirtualnie nie mieściło mu się w głowie. Najchętniej napisałby list i wysłał gołębiem pocztowym. Dzisiejsza technika była mu obca i nawet nie starał się tego zmienić. Mógł przecież pójść na kurs obsługi komputera, ale był zbyt uparty na takie rozwiązanie. Lepiej krytykować innych za twórcze myślenie.

Trzeba dodać, że nie tylko jeden Tomek tak uważał. Pozostali, znacznie młodsi, członkowie zarządu szeptali po kątach o konserwatyzmie Grodzkiego, ale nikt nie odważył się głośno o tym dyskutować. Po części dlatego, że Grodzki nie znosił najmniejszej nawet krytyki pod swoim adresem i niewątpliwie w zarządzie powstałby rozłam. Nic dobrego by z tego nie wyniknęło, a najbardziej ucierpiałaby oczywiście firma.

Sytuacja patowa.

Niestety trzeba było ze spokojem znosić obecność Konrada Grodzkiego.

Oczywiście doskonale wiedział, że Grodzki pozbyłby się go jak najszybciej, gdyby tylko miał taką możliwość.

Tak. Sytuacja zdecydowanie patowa.

Jeden i drugi był nie do ruszenia. Musieli się wzajemnie tolerować. No chyba że sam się zwolni i odejdzie, ale postanowił, że tak łatwo się nie podda.

Co za niedorzeczne warunki! Kto w dzisiejszych czasach wymyśla coś podobnego?!

Nawet przez myśl mu nie przeszło, że brak żony kiedykolwiek przekreśli jego zawodowy awans. Poświęcił tej firmie dziesięć lat swojego życia i właśnie teraz, kiedy droga na sam szczyt wreszcie stała przed nim otworem, został boleśnie sprowadzony na ziemię i przestał bujać w obłokach.

Wściekłość aż go rozsadzała!

Dzisiejsze popołudnie okazało się końcem jego marzeń. Nie mógł wprost uwierzyć, że z powodu jakiegoś głupiego warunku cała jego przyszłość może lec w gruzach.

Czy posiadanie żony ma być wyznacznikiem jego statusu zawodowego?

Przestał bębnić palcami w blat biurka i podparł głowę na rękach.

Czy przez fakt posiadania żony ma stać się innym człowiekiem?

Starał się zrozumieć, dlaczego członkowie zarządu tak koniecznie muszą mieć żony, ale naprawdę nie mógł tego pojąć. Jego mózg odmawiał całkowicie współpracy w tej kwestii. To była jawna dyskryminacja. Czy jako singiel był gorszym człowiekiem? Czy musiał mieć żonę i dzieci, żeby być wzorem cnót?

Co za…? W jego rozmyślania wdarło się głośne pukanie do drzwi.

– Wejść – powiedział odrobinę za głośno.

Usiadł prosto w fotelu i położył ręce na biurku.

W drzwiach ukazała się rudowłosa kobieta po czterdziestce w granatowym kostiumie z nieodłącznym uśmiechem na ustach.

– Chciałam tylko przypomnieć, że za godzinę powinien pan być w Zielonej Antresoli na spotkaniu z panem Michałowskim.

– Odwołaj to – polecił zdecydowanym tonem.

– Słucham?

– Odwołaj spotkanie – powtórzył.

Zawahała się przez chwilę.

– Coś nie tak?

– Panie dyrektorze – zaczęła, starannie dobierając słowa. – Nie chciałabym pana pouczać, ale być może powinien pan jednak tam pojechać. Michałowski przyjechał specjalnie z Poznania na spotkanie z panem.

– Wiem – westchnął ciężko. – Powiedz, że jestem obłożnie chory, wyjechałem niespodziewanie dzisiaj rano albo umarłem. Powiedz cokolwiek, ale odwołaj to.

– Dobrze, panie dyrektorze.

– Albo – powiedział po zastanowieniu – przełóż spotkanie na jutro i zarezerwuj mu pokój w najlepszym hotelu, oczywiście na nasz koszt.

– Dobrze, panie dyrektorze – pokiwała z aprobatą głową na taki pomysł.

– Dzisiaj dla nikogo mnie nie ma – dodał, gdy drzwi za sekretarką się zamykały.

Usiadł wygodniej za biurkiem. Zagłębił się w fotelu, a palcami przeczesał gęste włosy.

Miała rację. Powinien pojechać na to spotkanie. Rzecz w tym, że nie miał dzisiaj nastroju na żadne biznesowe spotkania. Zdawał sobie sprawę z tego, że stawia i siebie, i firmę w bardzo niekorzystnym świetle. W skutek takiego postępowania zwiększa się możliwość utraty ważnego klienta, ale mówi się trudno. Był zbyt wściekły, by skoncentrować się na prowadzeniu spójnej i logicznej rozmowy. Wybrał więc – jak mu się zdawało – mniejsze zło. A poza tym nadal trawił to, co usłyszał dzisiejszego popołudnia.

Nie mieściło mu się w głowie, by jakakolwiek firma ustalała tak idiotyczne warunki. No tak, firma z tradycjami. OK. To był jeszcze w stanie zrozumieć, ale statut? To może i było dobre dwadzieścia kilka lat temu, ale nie teraz, w erze wirtualnej rzeczywistości.

Czy wizerunek firmy ma się poprawić od tego, że ma żonę i dzieci? Ważne chyba było to, jakim jest człowiekiem i czy postępuje w sposób uczciwy.

Dla uspokojenia wziął kilka głębokich oddechów.

Pomogło!

Wściekłość i irytacja powoli ustępowały, a jego mózg na powrót był otwarty na rozsądne i logiczne myślenie.

Hmm… Najbardziej optymalnym wyjściem z tej wręcz absurdalnej sytuacji byłoby oczywiście ożenienie się, ale tu pojawiał się pewien problem, i to dość znaczący.

On po prostu nie czuł potrzeby posiadania żony. Był panem samego siebie. Nie musiał iść na żadne ustępstwa ani kompromisy, bez których nie obędzie się żaden związek. Oczywiście miewał przyjaciółki, ale jak dotąd pozostawał w błogim stanie kawalerskim. I było mu z tym cholernie dobrze.

Obecnie jednak był samotny.

Praca pochłaniała większość jego czasu, pozostawiając go bardzo niewiele innym sprawom. Doba miała dla niego stanowczo za mało godzin. Po powrocie do domu najczęściej późnym popołudniem jadł szybka kolację w domu bądź też zamawiał jedzenie przez telefon na dowóz.

Często sobie żartował, że jego kochanką jest praca, ale taki stan rzeczy w gruncie rzeczy mu odpowiadał. Nie musiał się martwić, że za chwilę usłyszy godzinną litanię pod wszystko mówiącym tytułem: „Za mało czasu spędzamy razem”. I „Czy tobie jeszcze w ogóle na mnie zależy?”.

Chciał oglądać mecz – oglądał mecz, a nie jakiś durny serial, który ma niewiele wspólnego z prawdziwym życiem. Chciał słuchać głośno muzyki – słuchał i nie musiał nikogo pytać o zdanie ani o zgodę. Kiedy potrzebował towarzystwa, dzwonił do jednej ze swoich licznych przyjaciółek i zapraszał do eleganckiej restauracji na kolację. Potem szybki lub powolny seks u niej lub u niego i każde rozchodziło się w swoją stronę. Układ był jasny i prosty. Nikt nie miał złudnych nadziei, nikt nikomu niczego nie obiecywał i nikt nikogo nie wykorzystywał. Oboje miło spędzali czas.

Oczywiście wiedział, że kiedyś się ożeni i będzie miał dzieci, ale to raczej odległa o całe lata świetlne przyszłość, która była jeszcze dla niego mglista i abstrakcyjna. Na razie miał trzydzieści cztery lata i postanowił skoncentrować się na karierze zawodowej. Tyle że ta kariera zawodowa teraz bezpośrednio związana była z małżeństwem.

Zerknął przelotnie na zegarek. Dochodziła trzecia po południu. Niechętnie spojrzał na plik dokumentów na biurku oraz na komputer. Był zbyt zdenerwowany, by skupić się dziś na pracy, a siedzenie bezczynnie w biurze mijało się z celem. Postanowił pojechać do domu. W końcu jest dyrektorem i ma nienormowany czas pracy. W razie czego będzie pod telefonem.

Podniósł z podłogi przy biurku czarną skórzaną teczkę, spakował do niej dokumenty i z trzaskiem zamknął. Być może jak się trochę uspokoi i ochłonie, to będzie w stanie skoncentrować się na papierach. Wstał, pochylił się i podniósł marynarkę z podłogi, przewiesił ją sobie przez ramię i wyszedł z biura, trzaskając drzwiami tak mocno, że sekretarka podskoczyła w swoim fotelu lekko przestraszona.

– Jadę do domu – poinformował. – Gdyby było naprawdę coś bardzo, bardzo ważnego, proszę dzwonić.

Wyszedł, nie czekając na reakcję sekretarki. Minął obojętnie windy i zbiegł po schodach na parter, a następnie skręcił w prawo do tylnego wyjścia. W momencie kiedy nacisnął klamkę i otworzył drzwi, uderzyła w niego tak potężna fala gorącego powietrza, że musiał kilka razy zamrugać powiekami. Na niczym nieosłoniętym parkingu było jak w nagrzanym do granic możliwości piekarniku.

Spojrzał w niebo. Pełne słońce i ani jednej, choćby najmniejszej chmurki oraz zero wiatru. Temperatura dzisiejszego dnia na pewno przekroczyła trzydzieści stopni Celsjusza. Mógłby się założyć, że gdyby teraz rozbił jajko na masce samochodu, usmażyłoby się w mig. Lipiec w tym roku był bardzo upalny, na palcach jednej ręki mógłby policzyć deszczowe dni. Lubił ciepło, był ciepłolubny, ale dziś nawet jak dla niego było stanowczo za gorąco.

Przeszedł szybko przez parking i wsiadł do czarnego mercedesa i odniósł wrażenie, że jest w saunie. Odczekał chwilę, przyzwyczajając się do temperatury w aucie, i ruszył z piskiem opon.

Jęknął przeciągle, wpatrując się w niekończący się sznur samochodów wlokących się w ślimaczym tempie. Zupełnie zapomniał, że to godzina szczytu i ulice Wrocławia będą całkowicie zakorkowane. Kompletnie wyleciało mu to z głowy. Zazwyczaj z pracy wychodził około godziny siedemnastej, zdarzało się też często, że i o osiemnastej. Wtedy ruch uliczny był niewielki, a dojazd do domu na obrzeża miasta zajmował mu niecałe dwadzieścia minut. Dziś – jeśli dotrze po czterdziestu minutach, będzie dobrze. Czy nic dzisiaj nie pójdzie po jego myśli?

– Jedź, baranie! – Zatrąbił na kierowcę przed sobą. – Bardziej zielone już nie będzie.

Gdyby nadal mieszkał w centrum miasta, dawno byłby w mieszkaniu i raczył się zimnym piwkiem na tarasie. Ale nie mieszkał już w centrum. Rok temu kupił dom na obrzeżach miasta i przeprowadził się. Osiedle było spokojne i ciche, dopiero co powstałe. Mieszkał w sąsiedztwie lekarzy, prawników oraz sędziów, którzy podobnie jak on mieli dość zgiełku i hałasu, dlatego poszukiwali ciszy i spokoju.

Szczerze mówiąc, centrum miasta zaczęło go męczyć i nużyć. Było za głośne, szczególnie w weekendy. No i miał też dość uciążliwych i ciekawskich sąsiadów chcących za wszelką cenę się z nim zaprzyjaźnić. Zapragnął mieć własny dom, tylko dla siebie, gdzie mógłby mieć tyle prywatności, ile tylko dusza zapragnie.

– Wreszcie – odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy udało mu się wyjechać z miasta.

Był cały spocony i czuł, że koszula klei mu się do pleców. Prysznic będzie zbawieniem, kiedy w końcu dotrze do domu. À propos domu, dowiedział się o nim całkowicie przypadkowo. Jego niezastąpiona sekretarka w niezobowiązującej rozmowie napomknęła, że jej znajomy chce szybko sprzedać dom wraz z całym umeblowaniem. Wziął od niej namiary zadzwonił, zobaczył… i kupił.

Dom był w sam raz jak na jego wymagania. Na piętrze trzy sypialnie i duża łazienka, na dole kuchnia, druga łazienka – trochę mniejsza niż ta na górze, salon i puste pomieszczenie przylegające do niego. Nie wiedział, co się w nim znajdowało i nie pytał. Urządził w nim gabinet. A na tyłach domu na całej długości znajdował się taras z wiklinowymi meblami ogrodowymi.

Dodatkową zaletą było to, że dom wybudowano w głębi działki między pasem zieleni z tyłu domu a ogrodem z krzewami, skalniakami i kolorowymi rabatami od frontu. Żadne odgłosy ulicy nie docierały do jego uszu. Cisza i spokój. Teraz to był jego azyl, centrum dowodzenia.

Otarł strużkę potu z czoła, skręcił w prawo i wjechał w alejkę osiedlową. Zaparkował auto w garażu i wszedł frontowymi drzwiami do domu. W korytarzu zrzucił buty, marynarkę przewiesił przez poręcz schodów i powoli wspiął się po nich do sypialni. Wybrał sobie środkową sypialnię z widokiem na tyły domu. Zdjął krawat i rozpiął koszulę. Wkroczył do przestronnej łazienki i rozebrał się do końca. Wszedł pod prysznic i zmył z siebie trudy dzisiejszego dnia. Z kuflem zimnego piwa, które przezornie wczoraj wieczorem wstawił do lodówki, usiadł na tarasie w wiklinowym fotelu. Podłożył sobie pod plecy poduszkę i wyciągnął przed siebie długie nogi.

Pociągnął długi łyk piwa. Przygnębiony zastanawiał się nad następnym posunięciem.

Coś musi wymyślić. I to szybko. Czas uciekał. Wielkimi krokami zbliżał się ten cholerny piknik rodzinny organizowany przez zarząd. Powinien pojawić się na nim wraz z narzeczoną, którą tyle czasu ukrywał przed światem.

Jego upór nie pozwoli oddać walki walkowerem. Z pewnością poszukiwanie narzeczonej nie okaże się znowu takie trudne. W towarzystwie, w jakim się obracał, nie brakowało pięknych kobiet. A do tego wszystkie tak samo znudzone codziennością życia, że oddałyby wiele za jakąś szaloną przygodę. A on mógł im taką zapewnić. Może nie szaloną, ale przygodę na pewno.

***

Ania miała dzisiaj zły dzień. Nawet bardzo zły.

Nic dziś nie szło po jej myśli, poczynając od telefonicznej kłótni z matką od samego rana, przez mandat za złe parkowanie (zatrzymała się dosłownie tylko na małą chwilę przed sklepem spożywczym), a kończąc na problemie z komputerem. Przez to praca szła jej jak po grudzie albo jak krew z nosa. Na dodatek od dwóch godzin odczuwała silny ból głowy. Zaaplikowała sobie już dwie tabletki przeciwbólowe jakieś pół godziny temu, ale jak na razie nie pomogły ani trochę.

Pomieszczenie, które służyło za biuro jej i trzem innym osobom, wzbudzało w niej dziś tak silne uczucie klaustrofobii, że miała ochotę uciec. Brakowało jej tlenu i świeżego powietrza. Biuro nie miało klimatyzacji, co uznawała za totalną porażkę. Nie dość, że było to małe pomieszczenie, gdzie miejsca starczało jedynie na cztery biurka i szafę z dokumentami, to jeszcze nie było w nim żadnego okna, które teraz można by otworzyć na całą szerokość i odetchnąć świeżym powietrzem. Było jej tak duszno, iż miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, a biała szpitalna farba, którą pomalowano ściany, aż kłuła ją po oczach.

Pomasowała skronie. Bardzo chciała, żeby ten dzień wreszcie dobiegł końca. Niestety jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Czas wlókł się niemiłosiernie powoli. Jeszcze nawet nie było godziny dwunastej, a ona już miała tak serdecznie dość, że najchętniej rzuciłaby wszystko w diabły i poszła do domu.

Ból głowy, zamiast zelżeć, wzmógł się jeszcze bardziej.

Podniosła z podłogi przy biurku torebkę, położyła ją sobie na kolanach i szperała w poszukiwaniu tabletek. Weźmie jeszcze dwie. Może w końcu pomogą i przestanie jej tak dudnić w głowie, jakby przechodziło tamtędy stado słoni. Wyłuskała dwie, połknęła i popiła wystygłą już herbatą, którą zrobiła godzinę temu, i postawiła ją na biurku.

Może powinna coś zjeść? Może to z głodu ten ból?

Poza jedną kanapką zjedzoną o siódmej rano nic jeszcze nie miała w ustach. Na następną kanapkę raczej nie miała ochoty. Sięgnęła do dolnej szuflady biurka. Miała tam swój specjalny odstresowywacz w postaci czekolady z orzechami albo batoników. Czekoladę już zjadła i została tylko princessa. Właśnie miała zabrać się do jedzenia, kiedy drzwi energicznie się otworzyły. Jej biurko stało na wprost drzwi, spojrzała więc przed siebie i zamarła. W progu stał nie kto inny jak jej eks. Jacek.

Jak dotąd udawało jej się skutecznie go unikać, co wcale nie było takie łatwe w tak małej firmie ubezpieczeniowej. Jacek pracował na innym piętrze i pewnie ten fakt przesądził o tym, że od rozstania w październiku zeszłego roku nie widzieli się w pracy ani razu. Dziś jednak prześladował ją PECH! Gdyby za godzinę stanęła przed nią angielska królowa, wcale by się nie zdziwiła.

Bynajmniej nie spodziewała się, że z własnej nieprzymuszonej woli Jacek przyjdzie porozmawiać.

A może chce wrócić? – przemknęło jej przez myśl.

Powolnym, nieśpiesznym krokiem wszedł i stanął przed jej biurkiem. Spojrzała na niego.

Oho. Widać Jadwiga, jego nowa miłość, przerobiła go już na swoją modłę. Dawniej nosił workowate spodnie wypchane na kolanach, nijakie swetry i adidasy. Teraz zaś dopasowane niebieskie dżinsy, czarny pasek, elegancką niebieską koszulę oraz garniturowe buty z czerwonymi sznurowadłami. I do tego nażelowane włosy. Proszę, proszę, jaka zmiana! Najwyraźniej ich rozstanie wyszło mu tylko na dobre.

W napięciu oczekiwała tego, co zaraz powie. Nie tylko ona. Sześć par oczu czujnie śledziło bieg wydarzeń. Pozornie każda z koleżanek była zajęta pracą, a tak naprawdę kątem oka obserwowały każdy ruch i każdy gest, byle tylko niczego nie stracić z rozgrywającego się właśnie przed ich oczami przedstawienia. Ich rozstanie było towarzyską sensacją i wszyscy uważnie przyglądali się całej trójce.

Może jej modlitwy wreszcie zostaną wysłuchane, a to będzie najszczęśliwszy dzień jej życia?

– Posłuchaj Aniu, chciałem ci tylko powiedzieć, że na sierpniowy bankiet przyjdę z Jadwigą – powiedział bez ceregieli, prosto z mostu.

Zamrugała gwałtownie powiekami.

Najszczęśliwszy dzień jej życia to na pewno nie jest i nie będzie. Cóż, nadzieja umiera ostatnia. I właśnie umarła.

Czuła się tak, jakby wylał na nią kubeł lodowatej wody.

Boże. Dlaczego nie wzięła dzisiaj urlopu na żądanie? Ominęłaby ją ta upokarzająca wizyta.

– Twoje prywatne życie mnie nie interesuje – oświadczyła z godnością. – Możesz sobie przyprowadzić nawet cztery Jadwigi, jeśli taka twoja wola, a mnie nic do tego.

– Cieszę się, że w taki sposób do tego podchodzisz, i mam nadzieję, że nie urządzisz żadnej sceny, tak jak ostatnim razem. – Bawił się sprzączką przy pasku.

A tak. Styczniowe kręgle. Nie chciała nawet na nie iść, ale zmusiła się. Nieobecność byłaby źle widziana. W dobrym tonie było zjawiać się na imprezach firmowych.

– Ostatnim razem nie byłam całkiem sobą.

– Więc nie pij – poradził. – Nie będziesz wygadywać głupot i robić scen.

To prawda. Upiła się. Zrobiła potworną scenę zazdrości i mało co nie pobiła Jadwigi. Czego później bardzo żałowała. Nie dość, że zrobiła z siebie totalną idiotkę, to jeszcze stała się pośmiewiskiem w biurze. Nikt jej tego nie powiedział prosto w oczy, ale ona wiedziała swoje.

Teraz natomiast przestała nad sobą panować. Wstała z mało wygodnego fotela, okrążyła biurko i stanęła twarzą w twarz z Jackiem, a następnie uderzyła go z całej siły w policzek. Uświadomiwszy sobie, co właśnie zrobiła, wybiegła na jasno oświetlony korytarz, schodami w dół prosto do łazienki. Łzy same spływały jej po policzkach.

Jak on śmiał? – myślała wściekła. Co on sobie w ogóle wyobraża?! Po co ta informacja, z kim przyjdzie na ten cholerny bankiet?

Wzięła kilka głębokich oddechów w nadziei, że to ją nieco uspokoi. Ale nawet tysiąc takich oddechów nie byłoby w stanie jej uspokoić.

Ukucnęła w rogu łazienki i zakryła rękami mokrą od łez twarz.

To, co teraz powiedział, ostatecznie przekreśliło go w jej oczach. Jedyne uczucie, jakie teraz do niego żywiła, to wściekłość. Czy on zawsze był taki arogancki i zbyt pewny siebie? Czy to ona była tak ślepa i tego nie widziała wcześniej?

No tak. Miłość bywa ślepa. Ale miłości już nie ma. Zostawił ją po ośmiu latach związku. Oddała mu osiem najlepszych lat swojego życia. I co z tego miała? Została z niczym! Zdradził ją, a dzisiaj upokorzył.

Zachowywał się tak, jakby to ona była temu wszystkiemu winna. A to przecież on ją zdradził w czasie trwania związku. Zgoda, ona też nie była bez winy, ale nie zdradziła go. Oboje byli winni rozpadowi tego związku. Czy kochała? Na początku tak, i to nawet bardzo, ale teraz? Hmm… Być może było to bardziej przyzwyczajenie, przywiązanie niż miłość, a być może związek zabiła rutyna, czego żadne z nich nie zauważyło. A nowa znajomość to zawsze szybsze bicie serca, przyspieszony puls i podniecające oczekiwanie na to, co nastąpi dalej.

Dziś ostatecznie i bardzo skutecznie wyleczyła się z tej miłości.

Na bankiet postanowiła przyjść.

Przyprowadzi jakiegoś przystojniaka i pokaże tym wszystkim plotkarom, że Jacek nie jest jedynym facetem w tym mieście.

Koniec stawiania siebie w roli ofiary. Związek umarł śmiercią naturalną, ale to wcale nie oznacza, że ona też umarła. Amen.

Rozdział drugi

Ania stała przed otwartą szafą w sypialni i zrezygnowana trzymała się za głowę. Za dwie godziny szła na przyjęcie zaręczynowe przyjaciółki, którą znała od dzieciństwa, a nie miała co na siebie włożyć.

Dopiero co odremontowana sypialnia wyglądała jak pobojowisko albo jakby przeszło przez nią tornado. Rzeczy walały się dosłownie wszędzie – na wielkim podwójnym łóżku, na podłodze, na komodzie przy ścianie, a nawet na kloszu od lampki nocnej, która stała na nocnym stoliku. Armagedon!

Obróciła się dookoła własnej osi i ze smętnym spojrzeniem ogarnęła bałagan, który sama zrobiła. Jej wypieszczona sypialnia przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Ktoś będzie musiał posprzątać ten bałagan. Już nawet wiedziała kto.

Po rozstaniu z Jackiem zrobiła gruntowny remont w sypialni. Nie chciała, by cokolwiek jej go przypominało. Pokój nie był duży, więc pracy z nim było umiarkowanie mało. Nie musiała wzywać fachowców, wszystko zrobiła własnymi rękami. No prawie wszystko. Mebli i tapczanu nie wyniosła sama z trzeciego piętra.

Kiedy pokój już opustoszał z mebli i innych niepotrzebnych rzeczy, zabrała się do malowania ścian. Używała wałka, więc uporała się z tym dość szybko. Ściany nabrały złocistego koloru, a kiedy promienie słoneczne wpadły do pokoju, zrobiło się tak przytulnie i ciepło, że nie miała ochoty stamtąd wychodzić.

Zawsze chciała mieć duże łóżko. Nie tapczan składany na dzień, a właśnie łóżko z mnóstwem poduszek. Jacek jednak storpedował jej pomysł, twierdząc, że w tak małej przestrzeni jak jej mieszkanie bardziej funkcjonalny będzie tapczan. Uległa. Nic nie zmieniła i wszystko zostało po staremu. Teraz jednak Jacka już nie było w jej życiu i zrobiła po swojemu. Kupiła wielkie łóżko w jasnobrązowym kolorze z grubym materacem. W sklepie nie wydawało się ono tak duże, ale kiedy panowie wtaszczyli je na trzecie piętro i ustawili w sypialni, okazało się że zajmuje sporo miejsca. Ale to nic. Przynajmniej wiadomo, że to sypialnia.

Do tego komoda w tym samym stylu i kolorze oraz szafa komandora na całą ścianę robiona na zamówienie przez znajomego stolarza. W oknie zawiesiła białą i cienką jak mgiełka firankę. Na parapecie okiennym oko cieszyły dwa fioletowe storczyki. Na komodzie również ustawiła jednego storczyka. Skoro fioletowe storczyki, to postanowiła, że wszystkie inne dodatki też będą w fioletowym kolorze. Fioletowy dywanik położyła na panelach obok łóżka, na firankę przypięła trzy duże motylki, między kwiatkami ustawiła cztery fioletowe świeczki o zapachu fuksji i słodkich kwiatów. W planach jeszcze było kupno rolety.

Westchnęła ciężko.

Oto odwieczny problem kobiet. Niby cała szafa ciuchów, a jak przychodziło co do czego, to nie było co na siebie włożyć. To nie pasowało, do tego nie miała odpowiednich butów, do tamtego nie miała torebki, i tak w kółko. A tak na poważnie – wszystkie ubrania, które miała w szafie, były za luźne i wisiały na niej jak na wieszaku albo jakby je miała od starszej siostry.

Zawsze chciała schudnąć, ale brakowało jej motywacji. Tłumaczyła sobie, że to bardzo mało ekonomiczne i wymagałoby wymiany całej garderoby. No tak, to akurat była prawda. W najbliższym czasie będzie musiała poświęcić czas i wybrać się do galerii handlowej na zakupy. Już była chora na samą myśl o tej eskapadzie. Bardzo nie lubiła zakupów oraz stania w kilometrowych kolejkach do przymierzalni i do kasy.

Wprawdzie teraz podobała się sobie bardziej, ale co z tego, skoro nie miała co na siebie włożyć. Nawet te ciuchy, które miały motywacyjną łatkę „zostaw, być może schudnę” okazały się za luźne. W końcu zdecydowała się ubrać czarne materiałowe spodnie, zieloną bluzkę z dość dużym dekoltem, dopasowaną czarną marynarkę i zielone buty na wysokim obcasie. Związała niesforne włosy w kucyk i zrobiła delikatny makijaż. Nie malowała się na co dzień, ale dziś okazja była wyjątkowa.

Zaręczyny.

Szczerze się cieszyła szczęściem przyjaciółki. Znały się jak łyse konie i wszystko o sobie wiedziały. Jedna przed drugą nie miała żadnych tajemnic.

Małgosia była wysoką blondynką o niebieskich oczach i wysportowanej sylwetce. Natura obdarzyła ją bardzo hojnie, a ona już dobrze wiedziała, w jaki sposób wykorzystać kobiece wdzięki. Niestety do tej pory nie miała szczęścia w miłości. Mężczyźni widzieli w niej pustogłową blondynkę i raczej nie traktowali dość poważnie. Dobra na parę randek, na jedną lub dwie noce, ale na nic bardziej trwałego z ich strony nie mogła liczyć. Wiele razy się sparzyła, wiele razy cierpiała, lecz nie zniechęciło jej to do mężczyzn. Natura wzywała – kwitowała to szerokim uśmiechem.

Tak było do czasu, aż poznała Michała – właściciela restauracji i kucharza w jednej osobie. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jak tylko go zobaczyła, poczuła motyle w brzuchu i wiedziała, że to ON. Mężczyzna jej marzeń. Mężczyzna, z którym chce spędzić resztę życia, zasypiając obok niego i budząc się obok niego. Zakochała się bez pamięci, na zabój, wbrew zdrowemu rozsądkowi i logice. Prawdę mówiąc, Ania z mieszanymi uczuciami przypatrywała się temu. Jeszcze nigdy nie widziała przyjaciółki w takim stanie. Nie była pewna, czy martwić się o nią, czy też raczej cieszyć się jej szczęściem. Koniec końców Michał oświadczył się, a Małgosia z radością zgodziła się zostać jego żoną.

Jeszcze jakiś czas temu obie sądziły, że to właśnie Ania jako pierwsza stanie na ślubnym kobiercu. Od ośmiu lat przecież była w poważnym związku z poważnym i nudnym mężczyzną, znali się na wylot, dobrze wiedzieli, czego chcą od życia i konsekwentnie dążyli do celu. No cóż, jak się okazało, nie znała go dostatecznie dobrze. Tak dobrze, jak jej się zdawało. Związek zakończył się z wielkim hukiem. Jacek znalazł nową miłość, a ona została sama ze złamanym sercem. Na razie miała dość związków. Najpierw musiała dojść do równowagi, pozbierać się i posklejać serce. To wymagało czasu. Nie można tak łatwo wykreślić ośmiu lat z pamięci. Nie uleciały z jednym słowem „żegnaj”.

Wyparła niechciane myśli z pamięci.

Tak prawdę powiedziawszy, nie miała wcale ochoty iść na to przyjęcie, ale wiedziała, że przyjaciółka śmiertelnie by się obraziła. Niepojawienie się w takim dniu pozostawiłoby rysę na ich przyjaźni. No i obiecała, że wpadnie chociaż na chwilę. Tak więc mimo że nie była w nastroju do świętowania, robiła dobrą minę do złej gry.

Dokładnie o godzinie osiemnastej wyszła z mieszkania. Powoli zeszła po schodach, psiocząc na zepsutą windę, i wyszła z klatki schodowej na zewnątrz. Słońce schowało się za budynek, więc na dworze było całkiem przyjemnie. Szybko przeszła przez ulicę i skręciła w prawo. Doszła do końca ulicy i stanęła przed domem przyjaciółki. Weszła po trzech stopniach i zadzwoniła do drzwi. Nikt nie otwierał przez dłuższą chwilę, więc nacisnęła klamkę, a drzwi bezgłośnie się otworzyły.

W salonie panował straszny rozgardiasz. Dzieci biegały po całym pomieszczeniu z balonami oraz serpentynami, robiąc przy tym hałas nie do opisania. Dorośli przekrzykiwali się nawzajem i próbowali uciszyć dzieci, co nie za bardzo im wychodziło. Telewizor, który stał na komodzie, włączony był na kanale z bajkami i grał nie wiadomo dla kogo. Zapewne dzieciaki miały się zająć ich oglądaniem, ale jak widać wymyśliły sobie lepszą zabawę. Gdzieś w tle tego wszystkiego usłyszała piosenkę Zenka Martyniuka „Przez Twe oczy zielone”. Jak słychać, Zenek nadal rządził. Była świadoma faktu, że Gosia uwielbia disco polo, ale nie sądziła, iż usłyszy dzisiejszego wieczoru tę muzykę. Fenomenem tego gatunku jest to, że nikt jej nie lubi, a wszyscy znają słowa.

No i oczywiście stoły uginały się od jedzenia, począwszy od przystawek, przez gorące dania podgrzewane od dołu małymi świeczkami, żeby nie wystygły, a na plackach i torcie skończywszy. Było to zorganizowane w formie szwedzkiego bufetu. Każdy jadł to, na co miał ochotę. Jedzenia jak dla całego pułku wojska. Pomysłowe.

Kiedy tak się rozglądała wkoło, została dostrzeżona przez szczęśliwą narzeczoną, która już sobie torowała drogę do niej.

– Szczęścia, szczęścia i jeszcze raz szczęścia, kochana! – Wycałowały się.

– Dziękuję ci, że jesteś – powiedziała Gosia z wielkim uśmiechem na ustach. – Dużo to dla mnie znaczy.

– Wiem i naprawdę…

– Gośka! – krzyknął Michał z drugiego końca salonu. – Pozwól na sekundkę.

Gosia zrobiła przepraszającą minę i pomknęła do narzeczonego.

– Ania, skarbie! – Jak spod ziemi wyrosła obok niej pani Halinka, mama Gośki. – Jak miło cię widzieć. Dawno u nas nie byłaś. Jak się czujesz, kochanie?

– Dziękuję, dobrze – skłamała.

– Oj, chyba nie bardzo – powiedziała z nieukrywaną troską. – Jesteś blada jak ściana. Zmizerniałaś. No i znowu schudłaś.

Uśmiechnęła się z przymusem.

No tak. Schudła. Pobojowisko, jakie zostawiła w sypialni, dobitnie o tym świadczyło.

– Naprawdę powinnaś zacząć lepiej się odżywiać. Nie daj Boże, wpadniesz jeszcze w jakąś poważną chorobę – przewidywała mama Gosi. – A wiesz, że z tym nie ma żartów.

Oczywiście, że wiedziała. Ale czy to jej wina, że nie miała apetytu, a jeżeli już coś jadła, to jedzenie miało smak styropianu?

– Wiem, wiem, pani Halinko, doceniam troskę, ale naprawdę nic mi nie jest – przekonywała Ania.

– W porządku. Skoro tak twierdzisz… – Nie wyglądała na całkowicie przekonaną. – Chcesz wiedzieć, co ja o tym wszystkim myślę?

Nie chciała. Nawet gdyby głośno to powiedziała, nic by nie wskórała. Zadane pytanie było czysto retoryczne.

– Ten nicpoń Jacek nie zasługuje na to, żebyś się tak katowała, kochanie – kontynuowała. – Nie jest wart tego, żebyś zmarnowała sobie życie. Pół światu tego kwiatu. Jesteś młoda, piękna, całe życie przed tobą. Powinnaś chodzić na randki, spotykać się z ludźmi, a nie zamykać się w czterech ścianach i izolować od ludzi.

Wiedziała i o tym. Ale nie miała ochoty na żadne spotkania towarzyskie. Czy to zbrodnia, że chciała posiedzieć w samotności?

- Wiem, pani Halinko – powiedziała tylko.

Wiedziała, że kobieta działa w dobrej wierze i traktuje ją jak drugą córkę, ale nie była dziś w nastroju na zwierzenia damsko-męskie. A już na pewno nie miała ochoty opowiadać o tym, czy już się pozbierała po rozstaniu z Jackiem. To było ponad jej siły.

– Wiesz, moja droga, gdybyś czegokolwiek potrzebowała, rozmowy, przytulenia czy chociażby posiedzieć w ciszy, wiesz, gdzie mnie znaleźć – uśmiechnęła się dobrotliwie.

– Wiem i dziękuję. – Pocałowała panią Halinkę w policzek. – A teraz przepraszam na moment. Czuję, że spada mi poziom kofeiny – zażartowała.

– Oj, Ania – pogroziła jej palcem – ty i ta twoja kofeina. Za dużo kawy, za mało jedzenia.

Ania roześmiała się i już torowała sobie drogę do kuchni, omijając przeszkody w postaci biegających dzieci. Z westchnieniem ulgi otworzyła drzwi do kuchni, kiedy wreszcie udało jej się umknąć przed niedelikatnymi pytaniami.

– Błogosławiona cisza. – Oparła się o drzwi i ciężko westchnęła.

– Święta racja – usłyszała męski głos.

Krzyknęła przestraszona.

– Takiej reakcji nie wywołałem jeszcze u żadnej kobiety – skomentował ze śmiechem nieznajomy. – Owszem, krzyczały, ale na pewno nie ze strachu.

– Nie wiedziałam, że ktoś tu jeszcze jest – tłumaczyła się zła na siebie, że zachowuje się jak pensjonarka. – Nie chciałabym panu przeszkadzać, więc już mnie nie ma. Znajdę sobie inne zaciszne miejsce.

– Nie ma takiej potrzeby – zapewnił. – Kuchnia jest duża, więc zmieścimy się oboje.

Z pewnym ociąganiem oderwała się od drzwi i stanęła twarzą w twarz z nieznajomym.

O matko kochana!

Wyglądał, jakby był żywcem wyjęty z żurnala. Nie, nie, nie – nie żaden lalusiowaty typ w spodniach rurkach ani też upozowany na amerykańskiego drwala z równo przyciętą brodą, niebieską koszulą w kratę i nieodłącznym szalikiem. Po co drwalowi szalik? Nie wiedziała. Podejrzewała, że gdyby takiemu dać do ręki siekierę, nie wiedziałby, co z nią począć. Przeglądając katalogi z ciuchami, często się zastanawiała, gdzie się podziali ci prawdziwi mężczyźni.

Hmm… No właśnie jednego prawdziwego mężczyznę miała przed sobą.

Stał niedbale oparty o szafkę kuchenną. W ręce trzymał szklaneczkę z bursztynowym płynem. Whisky – oceniła. To by do niego zdecydowanie pasowało. Znacznie bardziej niż koniak czy brandy. Elegancki, dopasowany garnitur w szarym kolorze (widać, że drogi), biała koszula. Czarne włosy krótko ostrzyżone i starannie ułożone, gładko ogolony. No i pachniał wręcz nieziemsko, zniewalająco. Szyk i klasa.

George Clooney to klasa sama w sobie, ale ten mężczyzna spokojnie mógł mu dorównać.

Nieznajomy upił mały łyczek płynu i spojrzał jej prosto w oczy. Odniosła dziwne wrażenie, że świdruje ją na wylot.

Przyglądał się jej bezwstydnie.

Wiedziała, jak wygląda. Miała lustro w domu, i to niejedno, i – co więcej – pół godziny temu w nie spoglądała. Żadnej rewelacji. Nie była ani piękna, ani urocza, ani czarująca. Nawet tona podkładu nie ukryłaby jej zmęczonej twarzy oraz smutnych oczu. Dla siebie samej przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, a co dopiero dla takiego faceta. Czuła niemal boleśnie, jak jego wzrok wędruje po jej ciele, przez twarz, szyję, piersi, brzuch, a na butach kończąc. Przez jeden krótki moment, kiedy tak ostentacyjnie taksował ją wzrokiem, poczuła ten pierwotny instynkt, zew natury. Chciała, żeby ją zniewolił i zrobił to, na co tylko miałby ochotę.

Powolnym ruchem oderwał się od szafki i równie powolnym krokiem podszedł do dużego dębowego stołu, który stał na środku kuchni. W milczeniu odsunął jedno z krzeseł i usiadł. Gestem wskazał jej krzesło naprzeciw. Jak w zwolnionym tempie podeszła do stołu, odsunęła krzesło i usiadła.

Nie poznawała samej siebie. Ten facet bardzo silnie działał na jej zmysły. Niewiarygodnie silnie. Biła od niego taka zmysłowość oraz taka… taka męskość i siła, że była bezradna wobec tego uczucia podniecenia, które w niej wzbudził. Tak. Ten mężczyzna to kwintesencja męskości. Sto procent czystego testosteronu. Z całą pewnością przyciąga kobiety jak magnes. I z całą pewnością ma jakąś kobietę. Taki facet nie może być sam. Nie ma takiej opcji.

– Nie podoba ci się przyjęcie? – Bawił się szklaneczką, którą postawił na stole.

– Wręcz przeciwnie. Bardzo mi się podoba – skłamała.

– To dlaczego jesteś w kuchni, a nie świętujesz w salonie z innymi?

– A ty? – odparła pytaniem na pytanie.

– Słuszne pytanie. – Podniósł do ust szklaneczkę i jednym haustem wychylił jej zawartość.

– Więc?

– Powiedzmy, że potrzebowałem małej chwili wytchnienia – stwierdził. – Nie zrozum mnie źle. Bardzo lubię mojego kuzyna, ale dziś moja rodzina jest dla mnie zbyt hałaśliwa. A co ciebie skłoniło do tego, żeby szukać schronienia w kuchni?

– Przed chwilą wyrwałam się ze szponów pani domu – zażartowała. – Powiedzmy, że potrzebowałam małej chwili wytchnienia.

Roześmiał się cicho.

Zdążył już poznać ową damę i jemu również dała się we znaki. Bardzo nie lubił, kiedy dopiero co poznani ludzie zadawali mu zbyt osobiste pytania, ale owej damy to nie odstraszało. Już miał na końcu języka dosadną odpowiedź, lecz z opresji wyratował go Michał, widząc, co się święci.

– Czyli mój kuzyn wżeni się do twojej familii? – sondował nieznajomy.

– Nie do mojej – zaprzeczyła.

– Jak to?

– Jestem przyjaciółką Małgosi. Mieszkam prawie po sąsiedzku. Anna Kwiecińska – przedstawiła się.

– Anna – powtórzył miękko. – Piękne imię. Bardzo piękne.

– Teraz masz nade mną przewagę – zauważyła.

– Tak? – zdziwił się. – Jaką?

– Wiesz, kim jestem, a ja…

– Wybacz moją nieuwagę – przerwał jej w połowie zdania – i brak dobrych manier. Już naprawiam ten błąd. Tomek Bartkowiak.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nim zdążył otworzyć usta, do kuchni wpadła rozchichotana Małgosia, a za nią Michał.

– Ładnie to tak się ukrywać? – Kobieta pogroziła im palcem, ale w gruncie rzeczy była zadowolona, że przyjaciółka znalazła sobie towarzysza. – Już się obawiałam, że poszłaś do domu.

– Gdzieżbym śmiała. – Ania puściła do niej oko.

– Słuchajcie, dzieciaki zmęczone zabawą oglądają na górze w pokoju bajki, a my zaczynamy tańce, więc zapraszam do salonu.

Spojrzeli na siebie, po czym równocześnie odsunęli krzesła i wstali.

Rzeczywiście w salonie nie było dzieci, telewizor był wyłączony, a przyciemnione światła wprowadzały intymny nastrój do przytulańców. Kilka par już ruszyło w tany.

Delikatnie ujął ją za rękę i poruszali się wolno w rytm muzyki. Był doskonałym tancerzem. Prowadził ją w sposób pewny i zdecydowany.

Trzymał ją dość blisko siebie, tak że czuła ten zniewalający zapach perfum. Czy on nie wiedział, że używanie takich perfum jest groźne dla kobiet i może skutkować jakimś poważnym wypadkiem?

Już zapomniała, jak cudownie jest znaleźć się w męskich ramionach. Czuła się tak bezpieczna w przystani jego ramion oraz tak na swoim miejscu, że najchętniej zostałaby w nich na zawsze. Wspaniale było móc przytulić się do jego ciepłego, umięśnionego ciała i poczuć nieco szybsze bicie jego serca.

Facet nie dość, że ma klasę i styl i używa przyprawiających o zawrót głowy perfum to jeszcze znakomicie tańczy. Dlaczego nigdy wcześniej nie spotkała takiego mężczyzny?

Gdy muzyka na chwilę ucichła, usiedli na kanapie.

– Czego się napijesz? – spytał uprzejmie. – Drinka, soku, wina, piwa? A może chcesz jeszcze coś innego?

– Mhm. Potrzebuję mężczyzny – powiedziała bez zastanowienia.

Czy tylko pomyślała o tym, czy też powiedziała to na głos?

Zdumione spojrzenie tych magnetyzujących oczu powiedziało jej wszystko.

Boże!

Ależ się wygłupiła. Zrobiła z siebie kompletną idiotkę przed obcym facetem. Jak mogła?

Była tak speszona, że nie śmiała podnieść wzroku z podłogi i spojrzeć mu w oczy.

– Wobec tego jestem do usług.

Zaskoczona spojrzała na niego. Siedział bardzo blisko, ich kolana stykały się ze sobą, a oczy prowokująco na nią patrzyły.

– Dziś wieczorem jestem do twoich usług. – Ujął ją za rękę i pocałował wnętrze dłoni.

Czuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach od tego pocałunku.

– Dziś wieczór spełnię każde twoje polecenie, żądanie, prośbę, zachciankę – szeptał jej do ucha. – Proś, o co tylko chcesz. Dzisiaj jestem cały do twojej dyspozycji. Cały twój. Możesz zrobić ze mną, co tylko zechcesz i zapragniesz.

Głośno przełknęła ślinę.

Tego to się nie spodziewała.

Czy to się dzieje naprawdę? Czy też się upiła i to tylko wyobraźnia płata jej figle?

Zamrugała kilka razy oczami, ale mężczyzna siedzący obok był jak najbardziej realny.

O Boziu!

Nie dość, że miał klasę i styl, był doskonałym tancerzem, to jeszcze potrafił tak czarować i tak uwodzić, że miała ciarki na całym ciele. Czy on w ogóle ma jakieś wady? Musi mieć. Każdy ma. On też musi mieć.

– Chodź, księżniczko. – Poprowadził ją w najbardziej odległy kąt salonu z dala od roześmianego towarzystwa.

Nikt wcześniej tak do niej nie mówił i musiała przyznać, że bardzo jej się to spodobało.

Wypatrzył doskonałe miejsce między regałem z książkami a oknem zasłoniętym roletą. Panował tam lekki półmrok, więc w sam raz nadawało się ono do prowadzenia intymnej konwersacji. Przyniósł dwa krzesła i postawił naprzeciw siebie. Usiedli.

– Jadłaś coś, księżniczko?

Pokręciła przecząco głową.

Nie była głodna i jakoś specjalnie nie miała ochoty na jedzenie.

– To niedobrze. Musisz coś zjeść, bo inaczej mi tu zemdlejesz. Już i tak wyglądasz blado. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś złego ci się stało w moim towarzystwie.

Uśmiechnęła się niewesoło.

– Wiesz co? Zabawię się w twojego osobistego kelnera – rzucił radośnie. – Poczekaj tu. Tylko nigdzie nie odchodź.

Obserwowała go, jak krzątał się przy stole i nakładał wszystkiego po trochu na duży talerz. Mogłaby się przyzwyczaić do takiego traktowania.

– Proszę uprzejmie. – Podał jej talerz pełen smakołyków.

Położyła sobie talerz na kolana.

– Czy coś jeszcze pani sobie życzy? – spytał uniżenie. – Wystarczy tylko jedno słowo.

– Widelec, jeśli można – poprosiła.

– O, przepraszam bardzo, już naprawiam to małe niedopatrzenie. Zaraz wracam, madame.

Wrócił po chwili z triumfalnym uśmiechem na ustach i podał jej widelec.

– Jedz – nakazał i usiadł na krześle.

Spróbowała sałatki makaronowej. Pikantna. Tak jak lubiła. Pyszna. Musi wziąć przepis i przyrządzi taką w któryś weekend.

– Może coś do picia? – spytał uprzejmie.

– Poproszę.

– A co takiego by pani sobie życzyła?

– Zaskocz mnie – uśmiechnęła się, a jego twarz rozjaśnił uśmiech.

– Bardzo lubię sprawiać kobietom niespodzianki. Przyniosę ci coś specjalnego – obiecał.

– Mhm. Czekam zatem – odparła, zabierając się do spróbowania sałatki jarzynowej.

Skoro już zadał sobie tyle trudu, to nietaktem byłoby nie zjeść.

– Proszę, księżniczko – podał jej szklankę.

Odłożyła talerz na parapet, podniosła wyżej szklankę, chcąc lepiej widzieć jej zawartość. Były tam trzy kolory – biały na spodzie, czerwony i pomarańczowy – oraz duża ilość kostek lodu.

Spróbowała. Drink. Słodki. Uderzający do głowy. Dokładnie jak mężczyzna, który go przygotował.

– I jak wrażenia?

– Jesteś znakomitym barmanem – odparła, oblizując wargi. – Jest doskonały.

– Doskonały drink dla doskonałej kobiety – szepnął uwodzicielsko.

Zarumieniła się.

– Masz jeszcze jakieś specjalne życzenia, księżniczko? Pragnienia?

Owszem, miała. Ale nie odważyła się powiedzieć tego głośno. Już raz zrobiła z siebie idiotkę, drugi raz nie zrobi. Zamiast tego przecząco pokręciła głową.

– Naprawdę, księżniczko, nie masz żadnych pragnień? – Spojrzał na nią w bardzo prowokujący sposób.

Kusił ją. Prowokował.

– Może jedno albo dwa – wyrwało jej się.

O kurczę! Miała tego nie mówić.

Za późno, już nie mogła tego wycofać.

– Tak? Jakie? – W jego głosie dało się wyczuć ciekawość.

Roześmiała się.

– To pozostanie moją słodką tajemnicą.

– Jesteś okrutna.

– Taki już mój urok – wzruszyła lekko ramionami.

– To prawda, jesteś urocza – skomplementował ją.

Urocza?

Nigdy tak o sobie nie myślała. Może czas zacząć?

– Dziękuję. A ty jesteś bardzo miły.

– Jeszcze jednego specjalnego drinka? – Wskazał na prawie opróżnioną szklankę.

Pokręciła przecząco głową.

– Dlaczego nie? – spytał zaciekawiony. – Boisz się utraty kontroli nad sobą? Nad sytuacją?

– Coś w tym stylu – odparła na pozór wesoło.

O tak! Bała się utraty kontroli nad sobą. Zwłaszcza w jego obecności. Nie chciała zrobić z siebie jeszcze większej kretynki. Od czasu tych nieszczęsnych kręgli obiecała sobie, że nigdy już nie doprowadzi do sytuacji, w której to alkohol będzie rządził nią. Nie będzie piła na imprezach. Jeden drink, najwyżej dwa. I na tym koniec. A poza tym chciała się jutro dobrze czuć, a nie przeleżeć pół dnia z kompresem na głowie i obejmować miskę jak kochanka.

– Wiesz, księżniczko, w pewnych sytuacjach utrata kontroli nad sobą to najlepsze, co można zrobić.

– Chcesz mnie upić? – Skończyła pić drinka i odstawiła pustą szklankę na parapet obok talerza. – Czyżbyś miał jakieś niecne zamiary wobec mnie?

Roześmiał się serdecznie.

– Jesteś bardzo podejrzliwa.

– Bardzo możliwe.

– Nie, księżniczko, nie chcę cię upić – zaprzeczył.

– To dobrze – ucieszyła się.

– A co do moich niecnych zamiarów, to nawet gdybym je miał, zapewniam cię, że wolałbym, gdybyś była trzeźwa i wszystkimi zmysłami odbierała bodźce, a nie zamroczona alkoholem. Wolałbym, żebyś pamiętała każdy szczegół, nawet ten najdrobniejszy.

Czuła jak robi jej się jednocześnie zimno i gorąco. Nie wiedziała, czy to od wypitego alkoholu, czy też od tego gorącego i uwodzicielskiego tonu głosu.

– Powiem ci coś w wielkiej tajemnicy, księżniczko. – Przybliżył się i nachylił do jej ucha. – Chcę żebyś dokładnie zapamiętała ten wieczór, no i oczywiście mnie.

O rany!

Jak mogłaby zapomnieć o takim facecie?! Nie da się wyrzucić z pamięci tych magnetyzujących oczu ani tej zmysłowości, jaka od niego biła.

– Teraz ja powiem ci coś w tajemnicy, tylko nikomu nie mów – mrugnęła do niego.

– Tak?

– Zapamiętam ten wieczór – szepnęła mu prosto do ucha. – No i ciebie oczywiście też.

Przysunął się bliżej i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Tak delikatny jak muśnięcie piórkiem. Niby go nie było, ale wprawił w wibracje całe jej ciało, które już wcześniej wysyłało jej sygnały o silnym podnieceniu.

Odsunął się odrobinę i położył palec na jej wargach.

– A to tak dla pewności – wyjaśnił z uśmiechem. – Żebyś zapamiętała na bardzo długo.

– Zapamiętam, ale nie obiecuję, że na bardzo długo – spojrzała na niego prowokacyjnie spod rzęs.

Pogroził jej palcem.

– Oj, ty flirciaro.

Przysunął się jeszcze bliżej. Położył ręce na oparciu krzesła z jednej i drugiej strony. Była jak w pułapce i nie mogła uciec. Nawet nie chciała. Ciekawiło, ją jaki będzie następny jego ruch.

Popatrzył jej prosto w oczy i pocałował drugi raz. Tym razem mocno przycisnął usta do jej warg, a język wtargnął do środka i badał każdy zakamarek podniebienia. Pozwoliła na tę penetrację. Mało tego. Sama wsunęła mu język do ust i zabawiła się w badacza. Przymknęła oczy i zapamiętała się w pocałunku. Oddychała z trudem, kiedy w końcu oderwali się od siebie.

– Teraz na pewno zapamiętasz – powiedział cicho trochę zdyszanym głosem.

O tak!

Zapamięta. I to na bardzo długo.

Jacek jej w ten sposób nie całował. Nigdy. Jego pocałunki były krótkie i w porównaniu z tym, co przed chwilą przeżyła, mało podniecające. Po ośmiu latach związku, jak się okazuje, miała nikłe pojęcie o całowaniu.

– Postaram się zapamiętać – obiecała lekkim tonem, choć w środku cała drżała od nadmiaru emocji.

– Chciałabyś? – spytał znienacka.

– Co takiego miałabym chcieć? – Nie rozumiała.

– Czy chciałabyś, żebym miał wobec ciebie niecne zamiary?

– A, to – uśmiechnęła się.

– Właśnie to.

Pewnie, że by chciała, ale – rzecz jasna – mu o tym nie powie. Zwłaszcza po tym słodkim preludium chciałaby czegoś więcej. Dalszy ciąg pewnie byłby niezwykle interesujący.

– Strasznie ciekawski jesteś – odparła wymijająco. – Wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?

– Tak mówią. Więc jak to z tobą jest? Chciałabyś?

– Pozwól, że zachowam to dla siebie.

– Jesteś niepoprawna – skomentował. – Nic na to nie poradzę, że budzisz we mnie taką ciekawość.

– Ale dlaczego?

Roześmiał się.

– Pozwól, ze zachowam to dla siebie – odpowiedział jej słowami.

Do rzeczywistości przywołało ich chrząknięcie Małgosi. Oboje jednocześnie jak na komendę spojrzeli w jej kierunku.

– Przepraszam, że przerywam tę fascynującą dyskusję – zaczęła żartobliwie – ale skoro jeszcze nie wychodzicie, to przydajcie się na coś. Zapraszam do sprzątania. To ci się na pewno przyda. – Ze śmiechem rzuciła w przyjaciółkę różowym fartuszkiem, odwróciła się na pięcie i już jej nie było.

Rozejrzeli się dookoła i ze zdziwieniem stwierdzili, że salon opustoszał. Przyjęcie najwyraźniej się skończyło.

Wstała z wygodnego krzesła. Zdjęła marynarkę, przewiesiła przez oparcie krzesła, założyła fartuszek, zakasała rękawy bluzki i oparła ręce na biodrach.

– Wyglądasz ślicznie. księżniczko – pochwalił.

Spojrzała na niego z ukosa.

– Wieczór dobiegł końca. Nie musisz dłużej udawać i znosić mojego nudnego towarzystwa.

– Mylisz się, księżniczko – zaprotestował. – Wieczór jeszcze się nie skończył, a twoje towarzystwo wcale nie jest nudne. Nie wiem, dlaczego masz o sobie tak złe zdanie. Naprawdę uważam, że wyglądasz ślicznie. Nie kłamałbym w takiej kwestii. I żeby było jasne. Niczego nie udawałem. Nie proponowałbym czegoś, czego nie chcę.

– No dobrze, panie przystojniaku, powiedzmy, że uwierzyłam.

– Tylko „powiedzmy”? – droczył się z nią.

– Mhm.

– Chyba będę musiał znaleźć jakiś lepszy sposób, żeby cię o tym przekonać. – Puścił do niej oko.

– Musisz wiedzieć, że jestem bardzo uparta i powoli się do kogoś lub czegoś przekonuję – powiedziała całkiem poważnie.

– Musisz wiedzieć, księżniczko, że też jestem bardzo uparty i do tego bardzo przekonywający – odparł równie poważnie.

– Dwie uparte osoby. To może być bardzo ciekawe.

Szkoda tylko, że nigdy tego nie sprawdzi. No cóż, życie czasami bywa bardzo niesprawiedliwe.

– Dobrze, zabierajmy się już do tego sprzątania – zaproponowała lekko, chcąc nieco rozluźnić atmosferę, która nagle stała się za bardzo poważna. – Przynieść ci fartuszek? – wskazała na jego drogi garnitur.

Prychnął w odpowiedzi.

– W żaden sposób nie ujmie ci to męskości – przekonywała. – A i koszula pozostanie w nienaruszonym stanie.

– Chyba teraz sobie ze mnie żartujesz, księżniczko?

Z uśmiechem na twarzy zdjął marynarkę, a następnie położył ją na krześle. Podwinął rękawy koszuli i był gotowy do pracy.

Ona zajęła się zbieraniem talerzy, on odnoszeniem ich do kuchni. Ponadto pozbierali baloniki i serpentyny, którymi udekorowany był salon, a także zwinęli brudne obrusy ze stołów. Chwilę jeszcze pogawędzili z gospodarzami w kuchni przy drinku, po czym pożegnali się z nimi.

– Cóż, księżniczko – zaczął, stojąc przed swoim autem. – Spędziłem bardzo miły wieczór dzięki tobie.

Nie odezwała się. Bała się, że powie coś głupiego. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Tak było znacznie bardziej bezpiecznie.

– Jesteś zupełnie pewna, że sama bezpiecznie dotrzesz do domu? – Bawił się kluczykami od samochodu.

Miała wrażenie, że przedłuża moment rozstania.

– Tak, jestem pewna. To tylko kilka domów dalej.

– Dobrze księżniczko, jak sobie życzysz. – Pocałował ją w policzek i wsiadł do auta.

Pomachała mu jeszcze na pożegnanie, nim odjechał i zniknął z jej życia.

***

Pospiesznie odkluczała drzwi do swojego mieszkania. Już w korytarzu słyszała, że dzwoni komórka. Wyszła dosłownie na chwilę do sklepu spożywczego tuż za rogiem. Zachciało jej się naleśników na obiad, a zabrakło mleka. Telefon zostawiła w mieszkaniu. Bo i po co miałaby go z sobą zabierać?

Biegiem rzuciła się do sypialni, omiotła wzrokiem pomieszczenie, ale nie było po nim ani śladu. Gdzie się podział ten cholerny telefon? Naraz przypomniała sobie, że przecież zostawiła go w kuchni na parapecie. Kiedy tam dotarła, przestał dzwonić. Wzięła do ręki aparat i spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer. Czyli nic ważnego. Albo bank, który proponuje kredyt w dogodnych ratach, albo też ktoś od pokazów garnków, kołder lub odkurzaczy.

Schowała mleko do lodówki i usiadła na taborecie. Telefon zadzwonił jeszcze raz. Zazwyczaj nie odbierała połączeń od nieznanych numerów, ale tym razem coś ją podkusiło i odebrała.

– Cześć – usłyszała. – Tomek Bartkowiak z tej strony.

Ten seksowny głos poznałaby wszędzie. Nawet nie musiał się przedstawiać.

Przez chwilę panowała głucha cisza. Z zaskoczenia nie wiedziała, co powiedzieć. Nie spodziewała się usłyszeć jego głosu. I skąd on, na miłość boską, ma jej numer telefonu?

Domyślała, się czyja to sprawka. Gośka. Domyślała się też, dlaczego to zrobiła. Ni mniej, ni więcej chciała ją wyswatać. Skoro ona była szczęśliwie zakochana i do tego zaręczona, chciała, żeby wszyscy dookoła niej też byli szczęśliwi. No i ostatnio nieskończoną ilość razy słyszała od niej, że powinna wreszcie zakończyć ten etap smutku po nieudanym związku z Jackiem.

– Jesteś tam? – spytał trochę niepewnie.

– Jestem, jestem. – Bezwiednie rysowała palcem po stole esy-floresy. – Tylko trochę mnie zaskoczyłeś.

– Chciałem zapytać, czy istnieje taka możliwość, żebyś wybrała się ze mną na kolację? – zapytał prosto z mostu.

Jej palce na moment zastygły w bezruchu.

– Chcesz się ze mną spotkać? – dopytała, nie dowierzając.

– Tak.

Odebrało jej mowę. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.

Wstała z taboretu i zaczęła krążyć po kuchni.

– Słowo daję, jesteś pewnym ewenementem – skomentował jej milczenie.

– Słucham? – Nie bardzo rozumiała.

– Zazwyczaj kiedy proponuję kobiecie spotkanie, ona z miłą chęcią się zgadza – mówił z rozbawieniem. – Nigdy też kobieta nie krzyczała na mój widok, a ty tak. Nie wiem, jak mam to rozumieć.

Zaśmiała się.

– Więc?

– Co: więc?

– Nie udawaj, że nie wiesz, o co pytam.

Zagryzła wargę.

Problem w tym, że nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie potrafiła się zdecydować.

– Dobrze – usłyszała swój własny głos.

– Przyjadę po ciebie około siódmej wieczór.

– Dziś? – Zatrzymała się w miejscu.

– Oczywiście, że dziś. Po co tracić czas?

Nie dał jej żadnych szans na odpowiedź i po prostu rozłączył się.

Stała na środku kuchni całkowicie oszołomiona.

Nie bardzo wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić. Najbardziej przystojny mężczyzna, jakiego w życiu widziała, chciał się z nią umówić. Dlaczego? I po co?

Przecież nie była żadną pięknością, patrzyła codziennie na swoje odbicie w lustrze i nie potrafiła racjonalnie sobie wytłumaczyć, dlaczego taki mężczyzna jak on zainteresował się właśnie nią.

Na dodatek na przyjęciu zaręczynowym Małgosi zrobiła z siebie kompletną idiotkę. Do tej pory za bardzo nie umiała sobie wyjaśnić, dlaczego powiedziała, że potrzebuje mężczyzny. Chyba jej naprawdę odbiło. Jak mogła oznajmić coś takiego obcemu facetowi? Co on sobie o niej pomyślał? Oj, chyba wolałaby tego się nigdy nie dowiedzieć.

Sama nie była pewna, czego chce. Stała na rozstaju dróg i nie wiedziała, którędy ma pójść. Bała się podjąć jakąkolwiek decyzję. Ostatnio wszystkie decyzje, jakie podejmowała, okazywały się tragiczne w skutkach. Życie zaczęło jej się wymykać spod kontroli i nic już nie wiedziała.

Bardzo często chciała być znowu pięcioletnim dzieckiem. Nie ma się wtedy żadnych problemów ani trosk, a życie jest bardzo proste. Wszystkie decyzje podejmuje ktoś inny. Teraz to co innego. Jest dorosła i musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Dorosła? Tylko co to właściwie znaczy? Chyba tylko tyle, że ma trzydzieści lat i w świetle prawa jest osobą dorosłą. Wcale jednak nie czuła się jak dorosła. Wręcz przeciwnie. Czuła się jak małe, zagubione dziecko.

Z jednej strony nienawidziła wszystkich mężczyzn, z drugiej zaś chciała znaleźć się w ramionach Tomka. Jeszcze nie tak do końca pozbierała się po ostatnim związku i naprawdę nie miała ochoty zaczynać czegoś nowego. I bynajmniej nie chodziło o to, że żywiła jeszcze jakieś uczucia do Jacka i czekała na jego powrót. Nie. Chodziło raczej o to, że czuła się za bardzo zraniona. Przechodziła obecnie w swoim życiu etap, w którym twierdziła, że każdy facet to drań i nie docierało do niej, że nie można wrzucać wszystkich do jednego worka.

Faktem jednak pozostawało to, że od przyjęcia zaręczynowego Małgosi, czyli od jakichś dwóch tygodni, cały czas myślała o Tomku. I nie bardzo wiedziała, co z tym fantem zrobić.

Z ciężkim westchnieniem poszła do łazienki i wzięła szybki prysznic.

Dlaczego tak intensywnie o nim myśli? I po co on, do diabła, chce się spotkać? Musi mieć w tym jakiś cel – podpowiadał jej szósty zmysł. Tylko jaki?

Siedziała wieczorem w eleganckiej restauracji, jednej z tych snobistycznych i modnych, gdzie bywa cała śmietanka towarzyska Wrocławia. Serwowane dania to małe porcje estetycznie ułożone oraz podawane na dużych talerzach za niebotyczne ceny, a butelka wina kosztuje tyle, ile wynosi jej miesięczna premia. I nadal zastanawiała się, dlaczego ją tutaj zaproszono.

Owszem, wszystko bardzo jej się podobało, poczynając od błękitnego wystroju wnętrz, przez doskonałą i dyskretną obsługę, a kończąc na greckiej sałatce, którą zamówiła. Nie była głodna. Poza tym był wieczór i nie miała ochoty na nic ciężkostrawnego. Jej towarzysz natomiast nic sobie nie robił z pory dnia i zamówił krwisty stek, pieczone ziemniaczki oraz surówkę.

Wyglądał dziś mniej elegancko, ale nadal szykownie. Drogi garnitur zamienił na niebieskie markowe spodnie dżinsowe oraz szarą koszulę rozpiętą pod szyją. Gładko ogolony i z błyszczącymi oczami przyprawiał ją o szybsze bicie serca.

Zauważyła, że jest lekko zdenerwowany i spięty, że tylko stwarza pozory zrelaksowanego i wyluzowanego.

– Coś nie tak? – spytał, widząc, jak bacznie mu się przygląda.

– Wszystko w porządku – zapewniła.

Czy on wreszcie powie, o co mu tak naprawdę chodzi, czy też nadal będzie się bawił w kotka i myszkę?

– Zaprosiłem cię na kolację, ponieważ chciałem ci coś zaproponować – starannie dobierał słowa.

Aha. No wreszcie!

Musiała przyznać, że ta niepewność była bardzo denerwująca. Czuła przecież, że coś kryje się za tym zaproszeniem. Mimo wszystko jednak poczuła się trochę rozczarowana. Gdzieś tam podświadomie miała nadzieję, że spotkał się z nią dla niej samej, a nie w jakimś interesie.

– Tak? – spytała z zainteresowaniem i czekała na dalszy ciąg.

– Nie wiem, czy spodoba ci się to, co za chwilę powiem. – Jego pewność siebie nagle całkowicie prysła.

– Możesz mówić śmiało – zapewniła. – Najwyżej wyleję na ciebie to niebotycznie drogie wino, które zamówiłeś, i wyjdę.

Roześmiał się. Od razu poczuł się pewniej i swobodniej.

Wziął głęboki oddech.

– Proponuję ci pewien układ.

– Jaki układ? – Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Proponuję ci udawanie mojej narzeczonej – powiedział wprost.

Zakrztusiła się oliwką, którą właśnie włożyła do ust. Usłużnie podał jej szklankę z wodą.

– Co takiego? – spytała, kiedy już odzyskała mowę.

Opowiedział jej o dziwacznych warunkach firmy, w której pracował.

– Chcesz, żebyśmy… – zawiesiła głos.

– Tak. Wszystko jednak w granicach rozsądku – dodał szybko.

Zapadło milczenie. Trawiła to, co przed chwilą usłyszała.

– Oczywiście nie musisz robić tego za darmo.

Hmm… A gdyby tak… Ależ oczywiście, że tak!

– Stawiam jeden warunek – odezwała się wreszcie.

Posłał jej zdziwione spojrzenie. Nie sądził, że tak szybko wyrazi zgodę na ten, bądź co bądź, szalony plan. Brał również pod uwagę taki wariant, że zbeszta go i wściekła wyjdzie.

– Chciałabym, żeby nasz układ obowiązywał w obie strony.

Tym razem to ona zaskoczyła jego. Szklanka z wodą, którą akurat podnosił do ust, zatrzymała się w połowie drogi.

– Jak to? – zdziwił się.

Opowiedziała mu o Jacku i o tym, jak ją potraktował. A poza tym potrzebowała partnera na ten cholerny bankiet. Tak więc jego propozycja była jak najbardziej trafiona.

– Co ty na to? – spytała.

– Umowa stoi. – Wyciągnął do niej rękę i uścisnął ją.

Uśmiechnęli się do siebie, każde zadowolone z rozwiązania swoich problemów. Atmosfera stała się nagle luźniejsza i mniej napięta. Gdyby ją zapytać, co robili albo o czym rozmawiali przez resztę wieczoru, nie byłaby w stanie powiedzieć. Była tak zafascynowana towarzyszem, że nie zwracała na nic uwagi. Jedno było pewne. Rozmawiało im się świetnie. Już od bardzo dawna z nikim nie rozmawiała tak swobodnie i szczerze. Nie musiała niczego udawać.

Była pod wrażeniem jego kariery zawodowej. Szczerze mówiąc, pierwszy raz spotkała człowieka, który miałby w sobie tyle samozaparcia, uporu i ambicji. Sama często zaczynała jakieś projekty, ale rzadko doprowadzała je do końca. Powód tego był bardzo prosty. Zapał i chęci do dalszego działania ulegały ostudzeniu.

Fascynował ją ten mężczyzna. Jej instynkt samozachowawczy zawodził. Czerwone światełko nie zapaliło się nawet wtedy, kiedy zaproponował kieliszek wina w swoim domu. Od razu się zgodziła. Tak po prostu. I niech się dzieje, co chce. Wiedziała tylko tyle, że w tej chwili bardzo chce znaleźć się w ramionach tego faceta.

Kiedy otwierał drzwi, zauważyła, że ma bardzo męskie dłonie. Długie, zgrabne palce i krótko obcięte paznokcie. Ech… Chciała, żeby ją teraz dotknął. Zamiast tego zapalił światło, a jej oczom ukazał się widok na salon.

W dużym oknie nie było firanki, tylko białe rolety dzień-noc. Z jednej strony po skosie stała komoda z czterema szufladami, a na niej pięcioramienny, złoty świecznik. Piękny. Zawsze chciała taki mieć, ale miała za małe mieszkanie. Z drugiej strony przeszklona witryna. Na półkach stały równiutko poukładane talerzyki deserowe, filiżanki, kieliszki, butelka wina i rozpoczęta butelka Jacka Danielsa.

Na środku szara sofa zapraszała miękkim posłaniem i mnóstwem poduszek, na okrągłym stoliku kawowym stała patera z owocami, a po bokach stolika dwie pufy bez oparcia. Duży owalny dywan w kolorze soczystej zieleni kontrastował z delikatnym pomarańczem ścian. Wszystko bardzo gustowne i ze smakiem.

– Rozgość się i czuj się jak u siebie w domu. Zaraz wracam. – Zniknął w pomieszczeniu obok.

Wrócił po małej chwili z dwoma napełnionymi winem kieliszkami i postawił je na stoliku. Zdjął marynarkę i rozluźnił krawat. Usiadł na sofie, poklepując miejsce obok.

Zdjęła buty, boso przeszła po miękkim dywanie i usiadła koło niego. Podał jej kieliszek.

– Za nasz układ – wzniósł toast.

Uśmiechnęła się znad kieliszka i upiła łyk wina. Kątem oka widziała, że przysuwa się bliżej niej. Zakręciło jej się w głowie od jego bliskości. O rany! Działał jak najlepsze wino. Już sama jego bliskość była upajająca.

– Co chciałabyś o mnie wiedzieć? – spytał cicho.

– Nie rozumiem – wyjąkała.

– Powinnaś wiedzieć, jaki rozmiar kołnierzyka ma moja koszula, jaki mam rozmiar buta czy też jakiej pasty do zębów używam. Narzeczona powinna wiedzieć takie rzeczy.

Jak zahipnotyzowana słuchała jego ciepłego głosu i patrzyła, jak jego ramię ją obejmuje.

– Nie chciałabyś tego wiedzieć? – Wodził kciukiem po jej dolnej wardze.

Nie śmiała odpowiedzieć. Bała się, że zburzy ten magiczny nastrój, jaki zapanował.

– Nie chciałabyś wiedzieć, czy śpię w piżamie, czy też nago? – pytał uwodzicielskim szeptem.

Bez słowa patrzyła na jego usta. Bardzo chciała, żeby ją teraz pocałował. Widocznie czytał jej w myślach, ponieważ przysunął się jeszcze bliżej i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Wodził językiem po wargach, by następnie wpić się w jej usta coraz bardziej namiętnie. Jego język wdarł się gwałtownie do ust i badał dokładnie każdy centymetr powierzchni. Objął ją jeszcze mocniej i przycisnął swoim ciałem do oparcia kanapy.

Palce przesuwały się po ramionach, objęły przez materiał bluzki piersi. Jęknęła cicho, czując, jak sutki zrobiły się twarde i sterczą niczym góry lodowe. Gdyby ją tam teraz dotknął, chybaby eksplodowała. Jego usta wędrowały po szyi, zostawiając mokry ślad, i kierowały się niżej ku dekoltowi. Odchyliła głowę do tyłu i pozwoliła na tę podniecającą wędrówkę. Palce wślizgnęły się pod materiał bluzki i przesuwały się powolnym, nieśpiesznym ruchem nad brzegiem stanika.

O raju! Było jej tak dobrze. Tak cholernie dobrze.

W pewnej chwili jednak opamiętała się. Z widocznym wysiłkiem przerwała pieszczoty i odsunęła go od siebie.

– Powinnam już chyba pójść. – Niepewnie wstała, założyła buty i wyszła, nie dając mu żadnej szansy na odpowiedź.

Zadzwoniła po taksówkę. Chwilę stała w miejscu, po czym ruszyła przed siebie w kierunku głównej ulicy. Postanowiła wyjść naprzeciw kierowcy.

Jak mogła być taka… taka… taka rozwiązła? Jeszcze nigdy na pierwszej randce nie poszła z facetem do łóżka. Zachowała się skandalicznie. On też nie był bez winy. Sprowokował ją, i to samym wyglądem.

Zatrzymała się na rogu oświetlonym latarnią i czekała.

Był przystojny – to prawda – i podniecający, i taki cholernie seksowny. Tyle że to nie jest jeszcze żaden powód, żeby tak się zapominać.

Dlaczego tak silnie reaguje na niego? Czy już całkiem odebrało jej rozum?

Dobrze, że w porę się powstrzymała. Nawet nie chciała myśleć, co by było, gdyby poszli do łóżka. Nie może pozwolić na to, by ta relacja wymknęła się spod kontroli.