Spowiedź Abysalu - feranos - ebook + audiobook

Spowiedź Abysalu ebook i audiobook

feranos

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gort jest katem w świecie magii, mieczy i używek. Przesłuchuje, zdobywa informacje, wysyła ludzi na śmierć. Lojalnie służy krajowi, wykonując pracę z bezwzględną starannością. Ma do tego dar. I niezachwiany kompas moralny.

Przynajmniej do czasu.

Do jego pracowni zaczynają trafiać ludzie i elfy ujawniający niebezpieczny spisek. Równocześnie w kacie budzi się nieoczekiwane uczucie wobec tajemniczej Riady. To wszystko sprawia, że Gort zastanawia się nad tym, wobec kogo powinien być lojalny – królestwa czy króla?

Dotąd uważał, że czyni jedynie dobro bądź nieszkodliwe zło.

Ale czy lojalnością można usprawiedliwić wszystkie wybory?

Spowiedź Abysalu to grimdark fantasy z elementami gore.

Historia, jakiej jeszcze nie czytaliście.

---

Idzie nowe! Ta myśl towarzyszyła mi podczas lektury Spowiedzi Abysalu . Jak wskazuje sam tytuł, pierwsze skrzypce grają tu przemyślenia i filozofia życiowa bohatera, dla których fabuła stanowi tło. Bohater jest zresztą nietuzinkowy, dobrze się go słucha i naprawdę da się lubić.

feranos pisze charakterystycznie, pięknie przeplata przemyślenia filozoficzne z humorystycznymi, gore z emocjonalną wrażliwością. No i, co dla mnie jest wyznacznikiem sprawnego pióra, popisał się smakiem w scenach erotycznych.

Tak więc idzie nowe pokolenie fantastów. Idzie feranos. I jest dobry.

MARTA KRAJEWSKA

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 26 min

Lektor: Feranos

Oceny
3,5 (24 oceny)
6
9
3
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
simonsith

Dobrze spędzony czas

Mocna rzecz z drugim i trzecim dnem, które nie każdy co prawda odnajdzie i zrozumie. Ale każdy świadomy czytelnik mimo wulgaryzmów i używek ( a może dzięki nim😉) dostrzeże sedno. Trochę jak ta perła z pewnego przysłowia. Polecam 🤘🤘🤘
10
TerraEpsilon

Całkiem niezła

Oh boy, wszystko byłoby okey, ale mam pewne ,,ale” względem nie tyle autora, co wydawnictwa - a konkretnie osoby (lub osób),które zajmowały się tekstem przed drukiem. I to takie Ale z bejsbolami, gotowe spuścić komuś wpier… Gdybym przeczytała Spowiedź na przykład na takim Wattpadzie pewnie byłabym… może nie zachwycona, ale bez dwóch zdań by mi się podobało. Historia i świat mają ogromny potencjał, może nie do końca w moich klimatach, bo z tekstami ,,elo mordo” raczej mi nie po drodze, ale nie powiem, że nie byłam zaintrygowana. Jest ciekawie, jest oryginalnie, główny bohater też jest na tyle interesujący, że może nie każdy go polubi, ale mi miło się towarzyszyło w jego momentami psychodelicznej opowieści. I chyba tyle dobrego mogę powiedzieć o Spowiedzi - historia miała potencjał. Tylko że trochę szlag to trafił (a na pewno czasem trafiał mnie) przez brak podstawowego zadbania o tekst… Chociaż może podstawowe było, ale wcale nie zdziwiłabym się, gdyby nikt nawet raz całości nie spraw...
00
Wiecejdobra1

Z braku laku…

Opisy stanów wewnętrznych głównego bohatera są równie wciągające, co opisy przyrody w "Nad Niemnem". Ponieważ świat przedstawiony jest z perspektywy człowieka na nieustającej bani, ciągłość zachowują tylko te wynurzenia rodem z pamiętnika małego Kazika. Można je w sumie pominąć, skacząc od dialogu do dialogu, grób Jana i Cecylii nikomu nie umknie. Fabuła jest tu czymś przypadkowym. Mimo wszystko nie odradzam.
00
Annabelle1976

Dobrze spędzony czas

Książka inna niż wszystkie, które do tej pory przeczytałam. Dobrze spędzony czas.
00
Lilithtalto

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, ale się wciagnęłam a to już koniec 🫢🫢🫢😯 chce kontynuację proszę,🥺
00

Popularność




Koci płacz dobiega z końca uliczki. Czuję, jak w jednej chwili moje ciało się koncentruje i ucieka z błogiego rozluźnienia. Zaczynają mnie swędzieć włoski w uszach. Dziwne uczucie, jakby słuch mi się wyostrzał – coś jak źrenice w małżowinach. Odwracam się w stronę Riady, ale ona jeszcze nie słyszy. Słyszy za to Neriv.

Idę tam.

– Nie idź tam! – mówi Neriv.

– Słyszysz tam kota?

– W sumie… tak.

– Tam ktoś stoi.

– Może kogoś wezwiemy? – pyta Riada. Widzę, że jest przestraszona, ale ja nie czuję lęku.

Nic nie czuję.

– Co planujesz, Gorcie? – pyta mnie Neriv.

– Ty zostań, bo znowu kogoś zabijesz, ja idę tam sam.

– To nie jest dobry pomysł – mówi Riada. – Na pewno wiesz, co robisz?

Czy ja wiem, co robię? Śmieszne pytanie. Oczywiście, że nie.

– Oczywiście, że tak. – Patrzę jej głęboko w oczy.

Wdech.

– Kurwy! Zostawcie tego kota, bo was pozabijam! – krzyczę w uliczkę, idąc w kierunku jej drugiego końca.

Nie widzę ich jakoś bardzo dobrze, bo jest ciemno, a alkohol wyszarza mi wizję. Widzę, że ktoś tam stoi. Widzę, że się obraca. Widzę uciekającego kota. Po części misja zakończona sukcesem. Zadanie dodatkowe: przeżyć.

– Co ty powiedziałeś, chuju? – pyta mężczyzna idący z naprzeciwka.

Mogę teraz uciec i trochę się zbłaźnić, a trochę wyjść na bohatera. Mogę teraz iść się bić i chwalebnie umrzeć z twarzą wbitą w bruk.

Ja nie umiem się bić, a ich jest paru.

Dam radę.

Poza tym nie wystarczy uratować kota. Trzeba go jeszcze pomścić.

Podchodzę bliżej. Znam zasady ulicy. Męskie rykowisko wymaga, żeby trochę poprężyć muskuły w bojowej postawie.

Ale ja tych zasad nie mam, więc wyprowadzam cios prosto w szczękę. Mój adwersarz nawet trochę się skręca z bólu, ale odpowiada ogniem zbyt szybko jak na moją alkoholową kalkulację.

Zdaję sobie sprawę z tego, że oglądam bruk z bardzo bliska i wiem, że ten widok będzie mnie już prześladował przez kolejnych parę dni, może dekarów.

W głowie magazynuję wspomnienia dziesiątek kostek brukowych, które widziałem z bardzo bliska. Cholera, boję się, że żadnej już nie zapomnę.

Kiedy się podnoszę, widzę rozbłyskujący wokół fioletowy blask. Wstaję i w rozmazanej wizji rozpoznaję Riadę, ale stoi sama, bez Neriva.

Odwracam się. Kumpla otacza światło wirujących, magicznych strug. Trzyma moje aktualne nemezis, rzucając blade, fioletowawe światło na wykrzywione twarze jego kolegów.

Neriv trzyma tego typa, co mnie uderzył – jedną ręką, za żuchwę. Trzyma go tuż nad ziemią. Nogi kociego kata dyndają, naprzemiennie spinając się i rozluźniając. Słyszę krótkie chrupnięcie, jakby ostrzegawcze. Ząb wystrzeliwuje ze szczęki jak prażona kukurydza z pieca.

Kolejne chrupnięcie. Z ust zaczyna lać się krew, a broda nienaturalnie zapada się do wewnątrz.

Nie krzyczy, do tego musiałby otworzyć usta. Żeby otworzyć usta, musiałby unieść cały ciężar swojego ciała jedynie mięśniami szczęk. Mimo wszystko zdecydowanie wygląda na kogoś, kto bardzo chciałby krzyczeć.

Zdaję sobie sprawę, że mój bohater jest tak napierdolony jak ja, a kolejne morderstwo może nie skończyć się grzywną za picie.

– Stój, kurwa! – krzyczę, wstając. – Neriv! Nie, stop, nie!

Słyszę, jak pęka kolejna kość.

– Nie zabijaj ich. – Staram się do niego przemówić, ale dociera do mnie wymiar edukacyjny całej tej sytuacji, więc zmieniam narrację: – Nie zabili tego kota! Uciekł, widziałem! Nie musisz ich zabijać tak… jak poprzednich.

Zaskoczony Neriv odwraca się w moją stronę. W jednej sekundzie uśmiecha się, a w drugiej, jakby przypominając sobie okoliczności, momentalnie poważnieje.

– Wierzę ci. – Rzuca typem jak szmacianą lalką gdzieś w głąb uliczki. Fiolet zanika. – Jeszcze raz usłyszę tutaj smutne miauki, to spalę całą tę dzielnicę.

Odwraca się na pięcie i odchodzi. Dochodzimy do Riady i ruszamy w stronę miasta. Po paru krokach słyszę głos elfki:

– Jesteś głupi, Gorcie! Mogli cię zabić. Mogli ci coś zrobić.

– Możliwe, ale czy śmierć w dobrej sprawie to nie zaszczyt w dzisiejszych czasach?

– Nie, jeśli masz po co żyć! – krzyczy Riada. – Czasem są ważniejsze rzeczy niż dobra sprawa.

Jej odpowiedź boli mnie bardziej niż powinna. A może właśnie boli tak bardzo jak powinna?

– Wiedziałeś, że ci pomogę, co? – pyta Neriv.

– Tak, ale nie chciałem cię w to angażować. To moja walka.

– Z przemocą wobec zwierząt?

– Z bezsensowną przemocą wobec słabszych.

***

Kiedyś mówiłem mamie, że chcę zostać królem albo rycerzem, że chcę zmienić świat na lepsze. Dążyć do jakiegoś celu, pomagać innym. Że chcę inspirować innych, żeby szli za mną, mówić im: „Chodźcie, tam jest lepszy świat”.

Oczywiście nie użyłem tych słów, byłem jeszcze dzieckiem.

Teraz witam w prawdziwym świecie, w którym mydlane bańki dziecięcych marzeń pękają na ostrych kolcach rzeczywistości.

I oto ja. Stoję, otoczony krwią, wódą i dupami. Pozbawiony marzeń, celów i idei, ale w jakiś sposób szczęśliwy z paskudnym poczuciem tego, że nigdy na to wszystko nie zasłużyłem.

Oto ja, kat.

Słaby kat nie wydobędzie zeznań. Dobry usłyszy wszystko. Mistrz odróżni prawdę od agonalnych bajań. Do tego niezbędna jest empatia. W końcu na katowskim łożu wyznaje się wszystko, absolutnie wszystko. Kiedyś, po pewnej dawce bólu, typ mi przyznał, że mając zaledwie roczek, zgwałcił swoją matkę rozgrzanym do białości prętem.

Bo dlaczego nie? Byle zatrzymać ból.

Naprawdę wytrzymali mówili takie rzeczy przed wydaniem swoich przyjaciół, współpracowników czy informacji, które sprzedali. Idealiści – takimi gardziłem najbardziej. Nie dlatego, że praca była trudniejsza, ale dlatego, że wierzyli w to, co robią.

A robili głupio.

Z drugiej strony ich kochałem. Podziwiałem. Każda taka przygoda uświadamiała mi trochę bardziej, czym naprawdę jest życie.

– Ja pierdolę, wypuść mnie, błagam! – odzywa się mężczyzna.

Na imię ma Arenton, nazwiska nie pamiętam. Oskarżony o szpiegostwo. Oskarżony to chyba nieodpowiednie słowo…

Jak się nazywa oskarżony, którego winy udowodniono, ale nie sądownie?

Chuj w to, może być oskarżony.

Nie wczytywałem się w szczegóły, ale przyjdzie na to czas. Powie to, a potem wiele więcej.

Schylam się, opierając dłonie na kolanach. Wysokość mojego wzroku równa się z jego. Czuję jego oddech na swojej twarzy.

– Dobrze, wypuszczę cię – mówię ze smutkiem w głosie. – Przepraszam.

Łapię za klamrę przyciskającą jego nadgarstek do siedziska. Kiedy tylko czuje dotyk mojej skóry, zaczyna krzyczeć.

– Ty skurwysynu! Zabiję cię! Dopadnę! Zapłacisz mi za to! Prześledzę cię, kurwa, i zniszczę!

Czekałem na to. Od razu rozpoznam naiwnego idiotę. Tacy zawsze błagają o litość, a potem wychodzi z nich prawdziwy potwór.

Taki test, z kim mam do czynienia.

Oczywiście, że nie zamierzałem go wypuścić. To dopiero początek zabawy.

Wstaję.

– Co robisz?

Słyszę desperację w głosie dobiegającym zza moich pleców.

– Co się dzieje? Wypuść mnie, kurwa, rozumiesz?! Może daruję ci życie, skurwielu, ale wypuść mnie!

Robię parę kroków. Patrzę na słoik. Przypomina mi się dziwna historia ze słoikiem pękającym w odbycie. Nieistotne, ale kiedy na niego patrzę, przychodzi mi do głowy inne skojarzenie.

W dawnych czasach mieli prymitywne metody tortur. Wiadro ze szczurem przywiązywano do brzucha, następnie przykładano pochodnię. Szczur przegryzał się przez wnętrzności ofiary, by uciec.

Ciekawe, ale niepraktyczne. To już nie te czasy, kiedy szczury biegały po każdej ulicy. Teraz trzeba to hodować, dbać. Mieć gdzie to trzymać.

Poza tym… szkoda mi szczurów. To piękne i inteligentne stworzenia, szkoda ich na ludzi. Krątki to co innego. Pomyśleć, że trafiłem na nie zupełnym przypadkiem. Małe, kijankowate stworzenia żyjące w wodach górskich strumieni. Stanowiły dużo mniejsze zagrożenie dla życia torturowanego.

– Naprawdę myślałeś, że cię wypuszczę, chłopcze? – pytam dekadę starszego mężczyznę. Nie słucham odpowiedzi, to nie mnie ma obchodzić to pytanie.

Przede mną, na stole oświetlonym ponurym blaskiem świec, stoi słoik wypełniony krątkami. Te stworzenia za wszelką cenę poszukują światła. Nawet w tym momencie widzę, że wszystkie skupiają się jak najbliżej ścianki, prąc tam, gdzie jest jaśniej, w miejscu, zatrzymywane przez przezroczystą barierę. Po dostaniu się do ciała szukają jak najkrótszej drogi na zewnątrz.

Patrzę na płomień i zastanawiam się, czy nie zastąpić świec nowoczesnymi magicznymi kryształami. Od półcienia powoli bolą mnie oczy, ale obawiam się, że pracownia byłaby jednocześnie mniej… romantyczna. To nie na mnie ma robić wrażenie.

– Co robisz? Co się dzieje? Co zamierzasz z tym zrobić? Co to jest? – pyta przerażony.

Widzi, jak podnoszę wielką strzykawkę – pomysł jednego z magów Xyranalskiej Szkoły Rycerskiej – i zasysam zawartość słoika do środka. Patrzę, jak bąbelek powietrza wychodzi przez igłę. Kiedyś jeden mi tak zmarł. Kto by przypuszczał, że to możliwe?

Szybkim ruchem wbijam igłę w klatkę piersiową mężczyzny. Trafiam między żebra, w serce, mniej więcej trzy na cztery razy. Czasem igła pęka na kościach.

Nieistotne.

Otwiera usta i bierze wdech, jakby się dusił. Gdzieś w tle tego dźwięku słyszę syczenie w płucach.

– Co ty mi robisz? – charczy.

– Daję ci ostatnią życiową szansę na stawienie czoła samemu sobie, mój drogi – odpowiadam. – Tylko tutaj możesz znaleźć odkupienie i ocenić swoje własne winy. Płacą mi za to, żeby wydobyć z ciebie informacje, ale w końcu zrozumiesz, że stoisz przed sądem. Przed sądem, o który modliłeś się od zawsze. Bałeś się go i pożądałeś. Ja natomiast będę twoim przewodnikiem, poprowadzę cię w stronę obiektywizmu, żebyś mógł stanąć twarzą w twarz ze swoim największym sędzią: sobą. Brałeś chociaż pieniądze za to, co robiłeś?

Nic nie mówi, tylko charczy.

Brał – trochę szkoda, miałem ochotę na fanatyka i tę walkę w oczach duszy. Na takiego, którego odrywa się od jego idei jak język od zamarzniętej sali.

Krątki właśnie teraz przeżerają się przez jego tętnice, próbując wydostać się na zewnątrz. Potem zaczną ryć w organach wewnętrznych, nerwach, mięśniach, skórze. Za paręnaście minut pierwsze z nich wyjdą na zewnątrz, ale tym najbardziej zagubionym zajmie to nawet kilka dni. Zostawią po sobie krwawe wypryski. Setki.

Arenton krzyczy, stara się wyrwać. Tak naprawdę jeszcze go nie boli, ale panikuje. Ból zacznie się dopiero za trzydzieści minut i będzie się nasilał z każdą godziną. Ja wtedy będę patrzeć w niebo, z dala od tego lochu. Arenton pozostanie tu sam, w ciemności, wijąc się z bólu, przerażony tym, że coś właśnie pożera go od wewnątrz.

Jego widok sprawia mi radość. Już nawet nie chodziło o to, że to moje dzieło, coś, co stworzyłem. To tylko szczegół. Po prostu kocham ludzi. Kocham zgłębiać każdy ich aspekt – dlatego też uwielbiam sprawiać ból. Widzę w nim coś pięknego, oczyszczającego. Mówiłem to wielu, bo naprawdę w to wierzyłem. Ich ból pomaga i mnie, i im zrozumieć, kim naprawdę są. Jak długo zajmie im, zanim wyrzekną się siebie, pokazuje prawdziwą istotę człowieka.

Mdleje.

Nie ma sensu wybudzać go solami trzeźwiącymi. Ból nie minie jeszcze długo, a im wcześniej mdleje, tym wcześniej odzyska przytomność. Zresztą nie robi mi to żadnej różnicy. Arenton nie ucieknie. Jest dla mnie bardzo ważny, podobnie zresztą jak każdy z moich… towarzyszy? Przyjaciół? Ofiar? Niezależnie od istotności zarówno zawodowej, jak i kognitywnej, nie jest dla mnie całym światem, mam go jeszcze dużo do poznania.

Chociaż…

Chociaż czasem mam ochotę powiedzieć, że świat schodzi na psy.

Bardzo się tego wystrzegam. To jedno z tych starych powiedzeń, które powtarzała moja matka. Jeszcze wtedy nie rozumiałem, dlaczego tak mówi, ale teraz jest to oczywiste. Te cztery słowa to jedno z najwcześniejszych wspomnień. Dzięki nim mogę sobie jeszcze przypomnieć dźwięk jej głosu. Świat nigdy nie był tak kryształowy, jak się jej wydawało; nigdy nie był tak kryształowy, jak wydawało się komukolwiek w dzieciństwie. Nawet mi.

Mama, Anaeretta, Ana – jak mówił na nią tata – zaszczepiła we mnie miłość do świata. Opowiadała o dawnym królestwie elfów, Nevryianie, z ulicami ze złota i lewitującymi zamkami. O chciwym królestwie Valandriolu siejącym śmierć i pożogę wśród biednych elfów, ale…

Chuj w to.

W opowieściach matki wszystko brzmiało jak bajka, Czasami zastanawiam się, czy zdawała sobie sprawę, że to wszystko było pierdoleniem. Czy wiedziała, jak wygląda życie w miastach? Kiedy u nas, na wsi, było tak spokojnie, tak zwyczajnie.

Ciekawe, czy na wsi dalej jest spokojnie i zwyczajnie, i po prostu to wyłącznie tutaj, w Xyranalu, wszystko było od zawsze pojebane. Zrozumiałem dużo większy fragment rzeczywistości, kiedy odkryto u mnie skłonności do sadyzmu.

Wtedy, jako dziesiętnik, z garnizonu na wypizdowie zostałem przeniesiony wprost do biura kontrwywiadu.

Największym rozczarowaniem były elfy. Dopóki nie przyjechałem do Xyranalu, nie miałem z nimi styczności, pomijając matczyne historie barwione na baśnie. Widząc elfy pierwszy raz, z daleka, obserwowałem ich piękno i byłem zafascynowany.

Potem odkryłem, że chyba jednak warto było sobie te elfy zostawić jako coś romantycznego, obcego, trzymać się od nich z dala. Pijana czy naćpana elfka nie była jakimś rzadszym widokiem niż ludzka kobieta. Elfie dziwki rżnęły się z grubsza tak jak ludzkie, choć były ładniejsze. Elfy biły się jak pizdy, a zarzygane wyglądały żałośniej niż ludzie. Wciągali za to więcej, jakby chcieli zrównać średnią długość życia do tej ludzkiej.

A może się mylę? Może za mała grupa reprezentatywna do wyciągnięcia takich wniosków? Może po prostu przebywam w takim towarzystwie?

Może…

Chuj w to.

Wychodzę. Gaszę świece zdmuchnięciem, pozostawiając jedną, największą w kącie pokoju. Stoi na naczyniu do zwabiania krątek. Nie chciałbym, żeby coś im się stało. Uschłyby tu na kamieniu czy coś.

Podchodzę do kratowanych drzwi i ciągnę za sznurek. Na górze dzwoni dzwonek. Mija parę sekund, słyszę powolne kroki. Nie dziwi mnie, że to trwa tyle czasu, pracuję na samym dnie lochów.

– Hm? – odzywa się onomatopeicznie strażnik.

– Wychodzę.

Słyszę naciskaną klamkę, a drzwi się otwierają.

– Wrócę jutro – mówię jakby do siebie, mijając typa.

Wspinam się po schodach przez kolejne, coraz jaśniejsze poziomy lochów, aż w końcu wchodzę do głównej komnaty garnizonu straży miejskiej przy zamku królewskim, która jest przykrywką dla siedziby kontrwywiadu.

Zimny, szary, krzywy kamień podziemnych więzień zmienia się w ciepłą, beżową, równą cegłę. Wszędzie widać czarne i seledynowe banery przedstawiające czaszkę i drzewo. Wszystko stonowane, bezpieczne – jak wszystko w Xynthialu.

Mijam strażników, ich rozmowy milkną. Nie patrzę na nich, ale obserwuję kątem oka. Oni robią dokładnie to samo. Nie przepadamy za sobą, ale musimy się tolerować. Nie jestem jednym z nich. Oni są obrońcami ludu przed nim samym, ja jestem sadystą, zwyrodnialcem na usługach króla. Oni są tępymi osiłkami do bicia meneli i narkomanów, ja – ekspertem od zdobywania informacji wagi bezpieczeństwa wewnętrznego i międzynarodowego.

Gdzie jest prawda?

Wszędzie.