Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pod pseudonimem Ha-Ga kryje się Anna Gosławska-Lipińska, wieloletnia rysowniczka satyryczna „Szpilek”. Żadna inna artystka nie miała tak długiego i regularnego cyklu w żadnym czasopiśmie. Przez czterdzieści lat co tydzień w „Szpilkach” pojawiały się rysunki charakterystycznych ludzików z wyłupiastymi oczami. W podpisie zazwyczaj podsłuchana rozmowa lub satyra na aktualną sytuację obyczajową czy towarzyską. Choć Ha-Ga tworzyła w latach 50. i 60. XX wieku, jej dowcipy są ponadczasowe, zachwycają aktualnością. Miała świetne ucho, potrafiła wyłuskać błyskotliwe zdania podczas spotkań w kawiarniach, na ulicy, w sklepie czy na plaży. Ilustrowała także książki dla dzieci – m.in. Tuwima i Brzechwy – i przez wiele lat współpracowała ze „Świerszczykiem”.
Dlaczego nie weszła do kanonu Polskiej Szkoły Ilustracji? Co sprawiło, że jej kariera nagle się urwała?
W biografii tej wybitnej artystki Agata Napiórska przypomina przedwojenne czasy, kiedy Ha-Ga przesiadywała przy stoliku Gombrowicza i przyjaźniła się z Tuwimem, pisze o szczycie jej popularności w latach 50. i schyłku kariery w latach 70., o przyjaźniach i miłościach, o życiu w cieniu męża, sławnego grafika Eryka Lipińskiego. Z książki wyłania się również intymny obraz relacji rysowniczki z jej córką, Zuzanną Lipińską.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SZYMONOWI
Autoportret Ha-Gi, lata 50.
Mieć terazzupełny spokój
Londyn, piątek, 11 kwietnia 1975
Zuzanna Lipińska nie idzie z mężem do kina, mimo że na ekrany wszedł właśnie film Monty Python i Święty Graal.
Nie może znaleźć sobie miejsca, coś wierci jej dziurę w brzuchu i nie daje spokoju. Wieczorem siada przy biurku i pisze list do matki. Drobnym pismem zapisuje dwustronnie sześć kartek. Stawia ostatnią kropkę, gdy dochodzi pierwsza w nocy.
Warszawa
Hanna Gosławska-Lipińska rano spakowała paczkę dla córki. Teraz przygotowuje kolację w swoim mieszkaniu przy ulicy Frascati 1. Białą miśnieńską zastawę w błękitny wzór cebulowy rozkłada na stole obok srebrnych sztućców. Obrus jest biały, a dzień całkiem zwyczajny – piątek. Jedzą w dużym pokoju od strony podwórka, tym, którego okna wyglądają na redakcję Czytelnika. W trakcie kolacji Ha-Ga wstaje od stołu i narzeka na ból głowy. Przenosi się na kanapę. Mdleje. Wiktor, jej partner, natychmiast wzywa pogotowie. Początkowo lekarze twierdzą, że to niestrawność. W szpitalu okazuje się, że sprawa jest dużo poważniejsza.
Londyn, sobota, 12 kwietnia 1975
Koło ósmej polskiego czasu Zuzannę budzi telefon z Warszawy. Gdy w słuchawce słyszy głos ciotki Krystyny Zwolińskiej, najbliższej przyjaciółki matki, serce staje jej w gardle. „Mam złą wiadomość”. „Coś z mamą?” – pyta Zuzanna. „Tak”.
W pośpiechu pakują niemalże cały dobytek do wysłużonego już białego volkswagena, którego mąż Zuzanny kupił okazyjnie za pięćdziesiąt funtów. W drogę ruszają wczesnym popołudniem. Nie mają walizek, wszystkie ubrania i potrzebne rzeczy wrzucają na tylne siedzenie auta. Jadą przez Francję i Niemcy, osiemnaście godzin bez dłuższej przerwy. Samochód odmawia posłuszeństwa na granicy w Świecku. Stanął i ani rusz. Biegną więc prosić sprzedawców z pobliskiej Baltony o kilka kartonów i sznurki. Zabierają tyle rzeczy, ile zdołają unieść, i dalszą drogę pokonują autobusem i pociągiem.
Do stolicy Polski docierają w niedzielę wieczorem. Zuzanna od razu jedzie do szpitala. W ostatniej chwili udaje jej się zobaczyć matkę. Ta jest już jednak w śpiączce. Pielęgniarka mówi wprost: „Nie ma żadnych szans. Niech pani się nie łudzi”. Zuzanna na noc wraca do mieszkania przy Frascati, gdzie czeka Wiktor.
Rano to on odbiera telefon. „Stało się” – przekazuje wiadomość Zuzannie.
Ha-Ga umarła w poniedziałek 14 kwietnia o dziesiątej.
Tętniak mózgu.
Warszawa, 18 kwietnia 1975
Pogrzeb jest cichy. Bez mszy, bez mowy pożegnalnej.
Wiktor Stankiewicz nie ma odwagi wystąpić przed rodziną i przyjaciółmi Ha-Gi, bo związek, który z nią tworzył, nie był oficjalny.
Eryk Lipiński ma nową żonę, więc pewnie uznaje, że jemu też nie wypada, a może nie ma ochoty.
Zuzanna nie czuje się na siłach.
Pogrzebu na Powązkach Wojskowych prawie nikt nie pamięta.
Zuzanna nie pamięta niczego, była w szoku.
Beata Tyszkiewicz nie pamięta. Minęło tyle lat.
Rodzina Schildów pamięta tylko, że nie było z nimi Romualda, przebywał wtedy w Afryce.
Sąsiadka Kasia Korotyńska nie pamięta.
Tomek Lipiński mówi, że chyba był na pogrzebie, ale ręki nie da sobie uciąć.
Andrzeja Marczewskiego na pogrzebie nie było.
Tomek Kuczborski podsumowuje krótko: „Byłem, ale nie mam żadnych wspomnień”.
Ewa Bułhak: „Pamiętam jedynie, że tam byłam”.
Tadeusz Rusinek nie pamięta, bo go nie było.
Grób znajduje się w kwaterze A36, rząd 4, miejsce 3. Na skromnym pomniku z szarego granitu wypukłe litery imienia i dwojga nazwisk: Anna Gosławska-Lipińska. Pod spodem pseudonim: Ha-Ga. Niewielki krzyż, rok urodzenia i rok śmierci. Przeżyła niecałe sześćdziesiąt lat.
W prasie pojawiają się nekrologi. I kilka wspomnień.
Zespół Zarządu Okręgu Warszawskiego Związku Polskich Artystów Plastyków pisze na łamach „Życia Warszawy”: „Anna Lipińska HA-GA, wybitny artysta grafik, Laureat Złotej Szpilki z Wawrzynem. Niepowtarzalna w swej formie i treści twórczość satyryczna HA-GI na długo pozostanie w pamięci Jej pokolenia”[1].
„Życie Warszawy” zamieszcza także nekrolog standardowej wielkości w kolumnie innych nekrologów – od zespołu „Szpilek”: „Zawiadamiamy z głębokim żalem, że dn. 14 bm. zmarła Anna Lipińska (Ha-Ga), długoletnia współpracowniczka naszego pisma, znakomita artystka grafik, laureatka Złotej Szpilki z Wawrzynem. Cześć Jej pamięci!”[2]. Kolejnego dnia również na łamach „Życia Warszawy” Wilhelmina Skulska, dziennikarka i publicystka, z którą Ha-Ga była blisko w ostatnich latach życia, wspomina: „Była kobietą dystyngowaną, o usposobieniu raczej melancholijnym. Nie odznaczała się przebojowością. Była skromna – cecha coraz rzadziej spotykana”[3].
W „Szpilkach” czarna ramka trafia na stronę „Do i od redaktora”. W miejscu, w którym w ostatnich latach co tydzień znajdowały się dwa rysuneczki z linią dialogową i niewielkim podpisem „Ha” w rogu, można przeczytać:
Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 14 kwietnia 1975 roku zmarła w Warszawie ANNA LIPIŃSKA (HA-GA), znakomita rysowniczka, współpracująca z naszym pismem od 1936 roku, laureatka „Złotej Szpilki z Wawrzynem” za całokształt działalności twórczej. Ha-Ga od roku 1945 prowadziła w „Szpilkach” stały, nadzwyczaj popularny wśród czytelników dział, składający się z 2 niewielkich rysunków opatrzonych minidialogami. Anna Lipińska była także cenioną ilustratorką książek dla dzieci i autorką wielu rysunków zamieszczanych w pismach dziecięcych. Polska grafika i satyra poniosły ciężką stratę[4].
„Szpilki” drukują nekrolog dopiero 27 kwietnia. W numerze z 20 kwietnia, sześć dni po śmierci Ha-Gi, po raz ostatni ukazują się dwa niewielkie rysunki ludzików z wyłupiastymi oczami. Potem przez długi czas pod notą redaktorską nie będzie żadnych ilustracji.
Na jednym z dwóch ostatnich rysunków Ha-Gi w „Szpilkach” mężczyzna prowadzi z kobietą następujący dialog:
„Życie wartko płynie. Tematów nie brak” – pisała Ha-Ga w jednym z listów.
Jednak mało brakowało, a jej nie byłoby wcale.
Zostały po niej:
• dwie apaszki jedwabne: zielona w drobne fioletowe kwiaty i różowo-pomarańczowa Christiana Diora w geometryczne wzory
• długi brązowy kardigan, w którym mole wygryzły już dziury
• dwie koszule bawełniane – ciemna w drobne rysunki owoców i liści oraz jasna w kwiatową łąkę
• czarna bawełniana spódnica, marszczona, za kolano
• srebrna bransoleta o grubym łańcuchowym splocie
• czarna elegancka sukienka, którą w maju 2008 roku Inka, wnuczka Ha-Gi, włoży na wernisaż wystawy Uwaga! Ha-Ga w Muzeum Karykatury
• dwie pary korali w kolorze kości słoniowej
• mała, inkrustowana masą perłową szkatułka w kwiatowy wzór
• metalowa puszka z Myszką Miki
• karton fiches cuisine[5] z francuskich wydań magazynu „Elle”
• niewielki notes w skórzanej okładce, w którym zbierała autografy
• dwie talie kart do pasjansa austriackiej firmy Piatnik
• listy
• zdjęcia
• skrzynia kolorowych figurek, które lepiła dla Desy
• dwa gobeliny z dzikimi kotami
• talerz z własnoręcznie namalowaną warszawską Syrenką
• dziesięć kolorowych plakatów
• kilkadziesiąt zilustrowanych okładek i setki kolorowych i czarno-białych ilustracji publikowanych w książkach, gazetach i magazynach
• prawie cztery tysiące czarno-białych ilustracji do jej stałej rubryki w „Szpilkach”
Mówią, że była nieśmiała, że wstydziła się wejść do Pracowni Rękawiczek rodziny Kowalskich przy Chmielnej 10, tej, w której rękawiczki kupowali Pola Negri i adiutant marszałka Piłsudskiego. Że krępowała się załatwić sobie w ministerstwie parę kilogramów gliny do lepienia figurek.
Tak mówią.
Ale była śmiała na tyle, by pisać listy do gestapo i pójść na Szucha 25, żeby męża, Eryka Lipińskiego, wyciągnąć z Oświęcimia.
By założyć się z bywalcami Zodiaka, że namówi Gombrowicza na spacer za dnia.
By pisać listy z Tuwimem.
By pożyczać pieniądze Hłasce.
Była na tyle śmiała, żeby wybrać się z czternastoletnią córką w podróż autem przez Czechosłowację, Austrię, Szwajcarię i Francję do Włoch. By polecieć z nią do Londynu i siedzieć tam kilka tygodni, aż skończyły się pieniądze, które miała ze sprzedaży ziemi w samym centrum Zakopanego.
By oddać legitymację partyjną.
By namówić Eryka Lipińskiego, żeby zdawał na Akademię Sztuk Pięknych, a Beatę Tyszkiewicz, by przyjęła rolę w pierwszym filmie.
Była damą. Tak mówią. Tak mówi nawet największa dama polskiego kina – Beata Tyszkiewicz. Była prawdziwą damą.
(Nie)pamięć barbarzyńców
W latach siedemdziesiątych „Szpilki” są elitarnym pismem satyrycznym, szanowanym w środowiskach intelektualnych. W kwietniu 1970 roku ich format zmniejszył się o połowę, ale przełożyło się to na większą liczbę stron – mają ich teraz dwadzieścia cztery. Powstają nowe rubryki, mniej jest rysunków na tematy polityczne, dużo zaś przedruków z prasy zagranicznej. Na szesnaście–dwadzieścia polskich karykatur przypada aż dziesięć–dwanaście ze świata.
Władysław Kopaliński w felietonie dla „Życia Warszawy” z czerwca 1970 roku wyraża zaniepokojenie zaistniałą sytuacją i przyszłością „całego ważnego działu sztuki polskiej – karykatury, która święciła wiele triumfów na wystawach i konkursach międzynarodowych. Iluż grafików wykształciło się i wyrosło dzięki prasie satyrycznej!”[6]. Kopaliński uważa, że nadeszły ciężkie czasy dla rysowników o znanych nazwiskach i ugruntowanej pozycji, a co dopiero mówić o debiutantach. „Rozumiem, że taniej jest nie płacić obcym karykaturzystom niż płacić swoim, ale czy to właściwa polityka kulturalna na dalszą metę?”[7].
Osobą odpowiedzialną za zmiany w „Szpilkach” był Krzysztof Teodor Toeplitz, pisarz i publicysta, autor scenariuszy, między innymi do serialu Czterdziestolatek, który Telewizja Polska zacznie emitować w 1974 roku, oraz wydanej w 1985 roku książki Sztuka komiksu. Toeplitz zostaje redaktorem naczelnym w lutym 1970 roku[8]. Wprowadza w „Szpilkach” „liczne zmiany personalne”[9]. Postanawia zreformować pismo – poszerza grono współpracowników i zatrudnia wielu młodych. Co chwila w „Szpilkach” debiutuje ktoś nowy. Za jego kadencji regularnie zaczynają rysować czterej Andrzejowie: Dudziński, Czeczot, Mleczko i Krauze. A także Edward Lutczyn. Na łamy powraca Sławomir Mrożek. W radzie redakcyjnej w tamtym czasie zasiadają Janusz Głowacki, Jerzy Górzański, Andrzej Krauze, Daniel Passent, Jan Pietrzak i Jerzy Urban. Cotygodniowe kontrowersyjne felietony tego ostatniego cieszą się rosnącym powodzeniem wśród czytelników. Stały felieton – „Fasony” – ma też w „Szpilkach” projektantka mody Barbara Hoff. Popularna wśród młodych czytelników staje się rubryka Andrzeja Dudzińskiego „Dudi – czyli życiorys ptaka”.
Nowo zatrudnieni rysownicy rysują drapieżną, w porównaniu z tradycyjnymi w formie ilustracjami publikowanymi dotychczas, kreską. Są odważni, a w doborze tematów to „nieomal nieposkromieni barbarzyńcy”[10]. Historyk sztuki Andrzej Osęka w recenzji z II Ogólnopolskiej Wystawy Satyry pisze w „Szpilkach”, że to inwazja satyry brzydkiej. „Krauze, Czeczot, Mleczko [...] zaczęli przynosić do gazet rysunki jawnie kulfoniaste, robione grubą krechą, prymitywne, odwołujące się do brutalnej poetyki komiksu”[11]. Ich działalność podsumowuje jako „cios zadany rysunkowi satyrycznemu wywodzącemu się jeszcze z dwudziestolecia: filuternemu, ceniącemu sobie lekkość i wdzięk”[12].
Nowi rysownicy garściami czerpią z dopuszczonej przez redaktora naczelnego sztuki komiksu, szczególnie cenią zaś amerykańskiego komiksiarza Roberta Crumba, który nie bał się nagości, turpizmu, brutalności. I tego samego nie bali się nowo przyjęci do pracy panowie. „To właśnie ci artyści stanowią grupę myślącą najpoważniej, najkonkretniej o rzeczywistości, w której żyjemy, a nie o przyjemnych chwilach niezobowiązującego żartowania”[13] – diagnozuje dalej Osęka.
Czas przemian w „Szpilkach” tak wspomina Edward Lutczyn:
Wszystkie rysunki młodej generacji cechowało graficzne podejście do tematu. Robiliśmy graficzne szaleństwa. Był w tych rysunkach ładunek wybuchowy. Rysunek uzupełniał warstwę tekstową, często opowiadał osobną historię. Toeplitz zamieszczał na łamach „Szpilek” duże fragmenty zagranicznych komiksów, przybliżał polskim czytelnikom nieznane postaci zza żelaznej kurtyny. Uwielbiał styl francuskich pism „Charlie Hebdo” i „Hara-Kiri”[14].
Opowieści graficzne były w tych czasach pogardzanym medium, ale Toeplitz pozwalał sobie na więcej szaleństwa niż jego poprzednicy. Do tej pory nagość – w wersji delikatnej, zmysłowej i zawoalowanej – serwowała w „Szpilkach” głównie Maja Berezowska. Nowo przyjęci na łamy pisma panowie przekraczają kolejne granice. Wbijają szpilki w zakazane lub omijane do tej pory miejsca. Lata siedemdziesiąte sprzyjają większej otwartości.
Wittlin wymyślił, co na placu Trzech Krzyży stało się popularną anegdotką, że Toeplitz [...] przypomina faceta, który chciał prowadzić restaurację, ale pomyłkowo dano mu licencję na kwiaciarnię; nie zrezygnował jednak, przyjął ją i teraz stara się powoli, w kwiaciarni, wprowadzić małe barowe danka – a to jakiś bigos, a to strogonoff, a to flaczki... [...]
Moim szczęśliwym trafem było to, że akurat wówczas, kiedy siedziałem na „szpilkowym” fotelu, wyroiło się w Polsce, nie wiedząc skąd, zachwycające pokolenie młodych grafików, rysowników satyrycznych, autorów komiksów [...] i wraz z nim przyszła przemiana samego stylu polskiego rysunku satyrycznego, wzbogacenie o barwy czarne, o nowy rodzaj kreski i o nowe poczucie humoru. Miałem po prostu szczęście, że udało mi się tę erupcję graficznej inwencji zgarnąć na łamy „Szpilek”[15].
Ze starej gwardii publikuje jeszcze Berezowska, ale stałą rubrykę, od ponad trzech dekad, ma już tylko Ha-Ga, dwukrotnie starsza od świeżo przyjętych młodziaków. Ale i tutaj zachodzą zmiany: pismo ukazuje się w mniejszym formacie. Ha-Ga żali się córce, że powierzchnia paczki papierosów była jeszcze do zaakceptowania, ale przestrzeń skurczona do rozmiarów pudełka zapałek to już przesada. Czy niedługo zmniejszą jej rysunki do wielkości znaczka pocztowego?
To dla niej degradacja. Przede wszystkim twórcza, ale też finansowa. W związku z licznymi przedrukami z pism zagranicznych i debiutami młodych niewiele ma zamówień na dodatkowe rysunki. Wciąż dostaje wprawdzie 250 złotych ryczałtem za dwie ilustracje tygodniowo, czyli 1000 złotych miesięcznie. Okładek, za które płacono 900 złotych, nie rysuje już wcale. W 1970 roku średnie miesięczne wynagrodzenie w Polsce wynosiło 2235 złotych[16].
W kwietniu 1970 roku „Szpilki” podniosły cenę egzemplarza z 2,50 do 4 złotych. „Uważamy, że jesteśmy cenniejsi niż syfon wody sodowej, którego cena wynosi 2,20, zdrowsi niż paczka papierosów «Extra Mocne», które kosztują zł 6,40, oraz nieporównanie mniej śmieszni niż wiele rzeczy, które obserwujemy i czytamy za darmo” – pisano we wstępniaku na stronie trzeciej[17]. Żeby związać koniec z końcem, Ha-Ga musi szukać zleceń poza macierzystą redakcją.
Dwóch z czterech Andrzejów, Dudziński i Mleczko, nie mają żadnych wspomnień związanych z Ha-Gą, nigdy jej nie poznali, mimo że parę lat publikowali na łamach tego samego, niezbyt obszernego pisma. Dudziński twierdzi wręcz, że gdy on zaczynał, Ha-Gi już w „Szpilkach” nie było[18]. Była, ale być może ze szczytu popularności, na który on właśnie zdążył się wspiąć, trudno było dostrzec jej dwa maleńkie rysunki.
„Nie rozmawialiśmy o innych rysownikach, robiliśmy swoje”[19] – podsumowuje Lutczyn.
Jednego dnia na wozie, następnego pod wozem. Ha-Ga pracowała w rytmie solidnej rzemieślniczki – regularnie, kawałek po kawałku przez dziesięciolecia wykonywała wciąż tę samą pracę. Doskonała na swoim małym poletku. Nie zaskakiwała. Czasem tylko pozwalała sobie na skok w bok, taki jak ilustracja dziecięca, plakat, ceramika, reklamy. Robiła swoje. Spektakularność i efekciarstwo nie były dla niej.
Po prostu otwierało się „Szpilki”, a jej dwa rysunki z zawsze błyskotliwym, dobitnym dowcipem tam były.
W 1970 roku Ha-Ga otrzymała Złotą Szpilkę z Wawrzynem za całokształt twórczości. Była to honorowa odznaka dla wybitnych karykaturzystów i karykaturzystek zasłużonych w tej dziedzinie.
W 1973 roku w plebiscycie na ulubionego ilustratora lub ilustratorkę przeprowadzonym wśród czytelników i czytelniczek „Szpilek” Ha-Ga zajęła trzecie miejsce. W głosowaniu wzięło udział 5500 osób.
Ha-Ga wyprzedziła Maję Berezowską, przed nią uplasowali się Andrzej Dudziński na drugim miejscu, a na pierwszym Szymon Kobyliński. Wyniki głosowania na ulubionych rysowników, jak podkreśla Eryk Lipiński (sam znalazł się na miejscu siódmym), zaskoczyły redakcję, „były sukcesem artystów, których rysunki bardzo rzadko w ostatnich latach ukazywały się na łamach pisma”[20] – pisze w Drzewie szpilkowym. Redakcja, najwyraźniej z tego niezadowolona, wyjaśnia w notce redaktora, że zwycięzcy zawdzięczają rozgłos działalności w innych pismach i w telewizji. Była to aluzja przede wszystkim do Kobylińskiego i Berezowskiej. Ha-Ga w telewizji nie występowała, ale faktycznie publikowała w innych pismach.
Wyniki plebiscytu pokazują też wyraźnie rozdźwięk między twórcami a odbiorcami pisma. Twórcy i twórczynie idą do przodu, z nurtem, próbują nowych rzeczy, a czytelnicy i czytelniczki wolą to, co już znają. Lubią te piosenki, które już kiedyś słyszeli. W „Szpilkach” zmienili się rysownicy, zmieniły się możliwości, formaty i treści, ale odbiorcy i odbiorczynie od lat pozostawali wierni i wierne pismu. A może w ankiecie wzięli udział jedynie ci najwierniejsi i najwierniejsze, którym nowe nazwiska jeszcze nie zakodowały się w pamięci?
Nie ulega wątpliwości, że lata siedemdziesiąte przynoszą „Szpilkom” spektakularną metamorfozę, podobnie zresztą jak całemu rysunkowi satyrycznemu w Polsce.
Jedno się nie zmienia: pismo nadal realizuje cele przypisane karykaturze w jej słownikowej definicji – przesadnie ośmiesza, uwypukla i wyolbrzymia charakterystyczne cechy postaci, grup społecznych, przedmiotów lub wydarzeń[21].
Wcześniej
A jeszcze niecałą dekadę wcześniej uhonorowano Ha-Gę drugą nagrodą na wystawie „Satyra XV-lecia” w Zachęcie. Pół dekady wcześniej, w 1965 roku, zajęła trzecie miejsce na Międzynarodowym Salonie Karykatury w Montrealu. Pokazywano jej rysunki w Moskwie, Paryżu, Hanowerze, Wiedniu i Bordigherze. W 1966 roku odznaczono ją Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, który nadawano za wybitne osiągnięcia na polu między innymi kultury i sztuki.
Rubryka Ha-Gi w „Szpilkach” do końca cieszyła się popularnością. „Jej rysunki były wizytówką «Szpilek». Tak jak w «Przekroju» patrzyło się zawsze najpierw na rysunki Zbigniewa Lengrena o profesorze Filutku, tak w «Szpilkach» najpierw oglądało się rysunki Ha-Gi”[22] – wspomina Beata Tyszkiewicz.
Wielkie mi halo
W 1951 roku Ha-Ga podsumowała siebie:
„Była jedną z niewielu kobiet w środowisku satyrycznym. Reprezentowała humor wysmakowany, wysublimowany, nigdy agresywny czy kontrowersyjny. Niuans i delikatność w celnym i przemyślanym dowcipie” – mówi Elżbieta Laskowska, historyczka sztuki i była dyrektorka Muzeum Karykatury. „Była uchem – wszyscy się jej zwierzali – można było przyjść do niej, w PRL-u zjeść łososia na obiad i się wyżalić na swoje kłopoty. Jej styl rysunku to finezja i pułapka – stworzyła markę tak wyrazistą, że nie mogła już pozwolić sobie na nic innego”[23] – wspomina Anna Niesterowicz. Artystka na nowo odkryła szpilkową rysowniczkę i pokazała jej twórczość młodszym pokoleniom. W 2008 roku razem z Zuzanną Lipińską zorganizowała wystawę Uwaga! Ha-Ga w warszawskim Muzeum Karykatury, a później współredagowała książkę z jej rysunkami Ha Ha Ha-Ga[24], wydaną przez fundację Bęc Zmiana.
Niewielka liczba kobiet z sukcesem uprawiających karykaturę brana jest często za potwierdzenie męskiej natury tej sztuki – standardowo utożsamianej z agresją oraz z imperatywem przekraczania wszelkich norm, z obyczajowymi włącznie – z zasady nieprzystającej kobietom. [...] Sztuka Ha-Gi jest przeciwieństwem takiej postawy, jakby nieświadomą protofeministyczną krytyką patriarchalnych reżimów reprezentacji. Ha-Ga nie adaptuje męskiego spojrzenia i odrzuca obraz kobiety wampa, z wydatnym biustem, wąską talią, na szpilkach. Choć większość żartów również dotyczy miłości, Ha-Ga skupia się na jej braku i nadaje swym postaciom niezgrabne ciała, płaskie i sztywne, często androginiczne. [...] W inteligenckim świecie Ha-Gi ubranie jest ważniejsze niż ciało i na przekór siermiężnej rzeczywistości powojennych lat to ubranie nadaje tożsamość jej kobiecym postaciom[25]
– pisze doktor Katarzyna Murawska-Muthesius, historyczka sztuki z Birkbeck College na Uniwersytecie Londyńskim.
Ha-Ga była pierwszą naprawdę popularną polską karykaturzystką. Jedyną kobietą, która przez kilkadziesiąt lat prowadziła swój rysunkowy cykl na łamach satyrycznego pisma. Była pierwszą damą polskiego rysunku humorystycznego.
„Rysowniczką zostałam przez przypadek – mówiła. – Zrobiłam jeden rysunek, potem drugi i nim się obejrzałam, byłam już rysowniczką satyryczną”[26].
Wielkie mi halo, może ktoś powiedzieć.
Żadna wybitna sztuka.
Te wszystkie kukiełki są do siebie podobne.
Mają takie same oczy, okrągłe i wielkie jak podstawki od filiżanek.
Takie oczy Ha-Ga oglądała codziennie w lustrze.
Postaci prawie zawsze ulokowane są w centralnym punkcie ilustracji. Jakieś wnętrza, jakieś zewnętrza. Domy, mieszkania. Podwórka i ulice. Meble, lampy i dywany. To wszystko miało znaczenie.
I linia dialogowa. Dowcip. Podsłuchana rozmowa. Anegdotka. Gumowe ucho.
Można by podmieniać linię dialogową pod rysunkami.
I to się nawet zdarzało.
Ktoś się czepia, że sama nie pisała tych tekstów.
Pisała.
Mogło się zdarzyć raz albo kilka razy, że nie miała pomysłu i ktoś podsunął jej coś zasłyszanego.
To się zdarzało.
Zdarzało się też, że na przestrzeni kilkunastu lat ta sama historia pojawiła się dwukrotnie.
Ale miej tu dwa pomysły tygodniowo!
W każdą niedzielę wymyśl coś chwytliwego i pracuj nad tym do wtorku rano.
Układaj dialog i dobieraj garderobę według najnowszych francuskich trendów. Każda postać ubrana jest inaczej, zawsze modnie.
Każdy dywan, stół, krzesło – są nowoczesne i dopracowane w najmniejszym szczególe.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych źródłem wiedzy o modzie była Barbara Hoff i jej rubryka w „Przekroju”. Ale jak się nie miało pod ręką „Przekroju”, wystarczyło zajrzeć do „Szpilek” i sprawdzić, co tym razem znajduje się na rysunkach Ha-Gi. Można było mieć pewność, że stroje i wnętrza, które narysowała, są aktualnie à la mode.
Miej więc te pomysły przez czterdzieści lat.
Cztery tysiące pomysłów.
„W przeciwieństwie do jaskrawych, olśniewających i nagle urywających się karier w sztuce – droga Anny Gosławskiej-Lipińskiej, która debiutowała jako dwudziestotrzyletnia absolwentka Akademii na łamach prasy, jest drogą spokojnie, konsekwentnie i bez blichtru prowadzącą do pełnego, dojrzałego opanowania warsztatu”[27].
Anna, Hania, Haneczka, Ha-Ga
22 października 1915 roku urodziła się w Moskwie Anna Gosławska. Do końca życia nie dowiedziała się, że mało brakowało, a nie urodziłaby się wcale. Kilka miesięcy wcześniej, w marcu lub kwietniu, Eugenia Gosławska przyjechała do moskiewskiej kliniki, żeby usunąć ciążę. Musiała wybrać prywatną placówkę, bo zabieg był nielegalny. Dopiero dwa lata później, po rewolucji, aborcja w imperium rosyjskim przestanie być ciężkim przestępstwem. Eugenia leżała już na fotelu ginekologicznym, gdy nagle w całym budynku wysiadł prąd. W tamtym czasie takie awarie zdarzały się dość często, więc lekarz jak gdyby nigdy nic zapalił świece i postanowił poczekać z wykonaniem zabiegu, aż elektryczność powróci. Wyszedł z gabinetu i zostawił pacjentkę samą na dwie godziny. Trudno dojść, czy Eugenia uznała przerwę w dostawie prądu za znak od losu lub opatrzności, czy też decyzję zwyczajnie przemyślała – dość, że postanowiła mimo trudnych wojennych czasów urodzić trzecie dziecko[28].
Oczy jak pięć złotych
Gdy wojna się skończyła, a Polska ponownie pojawiła się na mapie świata, Gosławscy powrócili do Polski. O tym, co przez ostatnie lata robili w Moskwie oraz dlaczego zdecydowali się wrócić, nie wiemy. Prawdopodobnie Kazimierz Gosławski dostał pracę jako księgowy. Być może wrócili z tęsknoty.
Hania ze swoim rodzeństwem: Danusią i Zbyszkiem, oraz matką Eugenią w 1921 roku
Wczesne dzieciństwo Anna spędziła w Zielonce pod Warszawą. Z rodzicami, sześć lat starszą siostrą Danusią i osiem lat starszym bratem Zbyszkiem mieszkała niedaleko stacji kolejowej. Warunki mieli spartańskie. Wodę nosiło się ze studni, a ubikacja znajdowała się na końcu podwórza. Niedługo po Gosławskich do Zielonki sprowadziła się rodzina Lipińskich, tak jak oni wróciła do kraju po kilku latach spędzonych w Moskwie. Teodor, Jadwiga i ich syn Eryk, równolatek Zbyszka, zamieszkali po sąsiedzku, przez płot. Chłopcy szybko się zaprzyjaźnili. Spędzali czas, grając w piłkę na podwórku, gdzie czasem dołączała do nich Danka. Rezygnowali z tej rozrywki tylko w niepogodę, ale wtedy odwiedzali się w swoich domach. Tak właśnie, dzięki niesprzyjającym warunkom atmosferycznym, Eryk poznał najmłodszą siostrę Zbyszka – Haneczkę, jak mówiono o niej od dziecka.
Eryk w 1924 roku i Hania w 1931 roku
W przeciwieństwie do rodzeństwa dziewczynka nie przepadała za zabawami na świeżym powietrzu. I nie chodziło tu o wstydliwość przed starszym towarzystwem, bo choć była najmłodsza, ponoć umiała postawić na swoim. Córka Danuty, Ewa Twardowska, pamięta, że w rodzinie krążyła anegdota o małej Hani, która w złości potrafiła tupnąć nogą, a w brata, który jej dokuczał, rzucić nożyczkami. Haneczka po prostu stroniła jak mogła od aktywności fizycznej. Już wtedy wolała rysować.
Czytać nauczyła się, gdy miała trzy lata. Litery poznała z kawałków gazet zawieszonych w wychodku. Szybko zaczęła je składać w wyrazy, a wyrazy w zdania. Rodzice pokazywali ją na rodzinnych spotkaniach jak małpkę w cyrku. Wystarczyło: „Hania, przeczytaj!”, i Hania czytała, najpierw nagłówki i wyróżnione wstępy w gazetach codziennych, potem całe artykuły. Tę fascynację, dość nietypową dla dziecka w jej wieku, jako pierwszy docenił ojciec Eryka, Teodor. Zauważył, że dziewczynka płynnie czyta, podczas gdy jej rówieśnicy nie znają jeszcze alfabetu.
Można przypuszczać, że w najwcześniejszym okresie życia Hanki relacje z rówieśnikami nie miały większego znaczenia. Dużo istotniejszy wpływ niż Eryk, który odegra w jej życiu jedną z głównych ról, będzie mieć na nią w tym czasie znajomość z jego ojcem, artystą malarzem Teodorem Lipińskim. Teodor małą sąsiadkę zza płotu, Hanusię z oczami jak pięciozłotówki, pokochał niczym własną córkę. Będzie jej wysyłał pocztówki z dalekich podróży, pokazywał albumy z reprodukcjami wielkich dzieł malarskich, prosił, by przynosiła mu swoje rysunki. Zobaczy, że dziewczę ma talent, i namówi rodziców Hani, aby posłali ją do lepszej szkoły.
Córka dwóch ojców
Teodor miał charyzmę. Był człowiekiem wielu talentów, głównie organizacyjnego i plastycznego. I jeden, i drugi odziedziczył po nim Eryk. Ojciec zaszczepił w synu miłość do karykatury i do rysunku w ogóle. Sam malował, głównie portrety i pejzaże. (Jego obrazy można było niedawno znaleźć w wiedeńskiej galerii wycenione na 2000 euro). Zaczął studia w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, w pracowni Józefa Mehoffera, ale ich nie skończył. Kolekcjonował i rysował karykatury, jako plastyk pracował dla Polskiej Partii Socjalistyczno-Demokratycznej Galicji i Śląska Cieszyńskiego oraz dla redakcji jej organu prasowego – pisma „Naprzód”. Przygotował nawet kilka okładek do jego numerów pierwszomajowych, kalendarzy robotniczych i okolicznościowych jednodniówek. Projektował sztandary dla organizacji partyjnych. Kierował chórami robotniczymi, był dyrygentem orkiestry Lutni Robotniczej, którą sam założył. Potem prowadził Teatr Polski w Nowym Sączu, był scenografem i reżyserem, współpracował z satyrycznym tygodnikiem „Kriwoje Zierkało”. Był socjalistą i długoletnim członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej. Wierzył w rewolucję, podobno znał się z Leninem.
Teodor, ojciec Eryka, w 1924 roku
W 1913 roku Lipiński wraz z synem i żoną przenieśli się do Moskwy. Teodor miał się zaopiekować dziełami sztuki i pamiątkami narodowymi wywożonymi tam z Polski przez władze carskie. W czasie I wojny światowej dla bezpieczeństwa przetransportowano na wschód między innymi jagiellońskie arrasy oraz Bitwę pod Grunwaldem. Obraz Jana Matejki trafił do domu Lipińskich – leżał zwinięty w rulon, a kilkuletniemu Erykowi zdarzało się dla zabawy po nim skakać. (Działo się to mniej więcej wtedy, kiedy nieopodal, w tym samym mieście szykowała się do przyjścia na świat jego przyszła żona Hania Gosławska). Oficjalnie Teodor pełnił w Moskwie funkcję kierownika I Wydziału Komisji Likwidacyjnej do spraw Byłego Królestwa Polskiego Komisariatu Polskiego.
Teodor Lipiński wywarł na wychowanie i edukację Hanki największy wpływ. Imponował jej, interesował się jej rozwojem, był w życiu małej dziewczynki tym ważnym dorosłym, który zauważył jej potencjał. W tamtym czasie rodzony ojciec Hani sporo pił. Po latach dorosła Hanka będzie wspominała swojej córce, że Kazimierz na pewno ją kochał, ale zapamięta też, że jej ojciec był człowiekiem nieszczęśliwym. Teodor Lipiński wypełniał więc luki, których narobił Kazimierz. Być może był dla niej podstawową figurą ojca. Dużo jej czytał i opowiadał o malarstwie, pokazywał reprodukcje obrazów i rysunków w albumach o sztuce. Streszczał historię Polski i świata. Prawdopodobnie tak jak Erykowi, kiedy ten był mały, tak teraz Hani przy każdym spotkaniu opowiadał dzieje jednego polskiego króla. Pokazywał przedstawienia władców Polski. A kiedy brakowało mu materiałów, sam je rysował. Hania czekała na każde spotkanie z Teodorem.
Szkoła podstawowa
Wykaz postępów w nauce w roku szkolnym 1925/1926 dla Gosławskiej Anny, uczennicy oddziału czwartego drugiej klasy szkoły powszechnej w Zielonce, przedstawiał się następująco: z góry na dół same bardzo dobre z wyjątkiem rachunków z geometrią, z których uczennica otrzymała stopień dobry, oraz, o dziwo, rysunków – także ocenionych na dobry.
Zachowało się z tego czasu kilka zdjęć.
Na jednym Hania ma może sześć lat. Biały kołnierzyk i narzucony na koszulę fartuszek. Takie zdjęcie mogło powstać z okazji rozpoczęcia szkoły podstawowej. Fryzura na pazia, podniesiona grzywka odsłania czoło, jasna, pogodna, drobniutka twarz. Na głowie upięta ciemna, pewnie granatowa, wielka kokarda. Jest i zarys uśmiechu. A Hanna uśmiechała się rzadko. Może fotograf się postarał, a może miała lepszy dzień?
Na drugim dziewczynka jest o dwa–trzy lata starsza. Wciąż fryzura na pazia, włosy sięgają za ucho, przylizana grzywka zakrywa czoło, a spod niej prosto w obiektyw aparatu patrzą przeszywająco wielkie ciemne oczy. Jest szkolny mundurek z marynarskim kołnierzem i drobnym krawacikiem. Uśmiechu brak.
Na trzecim identyczna fryzura na pazia. Buzia jeszcze poważniejsza. Jeszcze mniej, o ile to możliwe, pogodna.
To w tym okresie rodzina nadała jej przezwisko „Kapciuch”. Skąd się wzięło, przypomina sobie Beata Tyszkiewicz, której Ha-Ga kiedyś wspomniała, że jako dziewczynka lubiła wkładać za duże i znoszone już kapcie starszej siostry Danki. W głębi serca nie przestanie czuć się tym Kapciuchem nawet w dorosłym życiu, choć na wszystkich będzie robić wrażenie eleganckiej damy.
Hania w gimnazjum, około 1932 roku
Odetchnąć innym powietrzem
Kiedy Hania skończyła podstawówkę, Gosławscy za namową Teodora Lipińskiego zapisali córkę do lepszej szkoły. Wybrali Prywatne Żeńskie Gimnazjum i Liceum im. Anieli Wereckiej, które działało w latach 1900–1944 i do wybuchu II wojny światowej mieściło się w budynku przy ulicy Foksal 18 w Warszawie (wtedy Pierackiego). Przed wojną szkoła kształciła uczennice w dwóch klasach licealnych i czterech gimnazjalnych. Chodziła do niej też młodsza kuzynka Hanki – Krystyna Zwolińska, późniejsza profesorka Akademii Sztuk Pięknych, malarka, profesorka łódzkiej szkoły filmowej, która wspomina:
Miałyśmy zielone mundurki z czarnymi fartuszkami i przez sześć miesięcy białe berety z biało-zielonym znaczkiem, przez sześć miesięcy czarne. Szkoła była interesująca. Potem dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że to chyba nie było powszechne, żeby akceptować postawy liberalne u dziewcząt. Uczyli nas ciekawi ludzie, niektórzy byli profesorami uniwersyteckimi[29].
Z okresu gimnazjum Hanki pochodzi jedno jej zdjęcie z Erykiem. Prawdopodobnie ich pierwsza wspólna fotografia. Początek lat trzydziestych. Ona ma jakieś piętnaście lat, on o siedem więcej. Zdjęcie zrobione na brzegu Wisły. Hania moczy patyk w wodzie, Eryk przykuca tuż za nią. On jest już dorosłym młodzieńcem, w eleganckim ubraniu, marynarce w drobny wzorek i szerokim krawacie na białej koszuli. Ona – dziecko, nawet nie podlotek. Włosy równo przycięte, grzywka jak od linijki, biała bluzka z dużą czarną kokardą na dekolcie, plisowana spódnica, buty płaskie, skórzane, w popularnym w latach trzydziestych fasonie Mary Jane. Odświętnie ubrani – może z okazji początku kolejnego roku szkolnego Hani?
W tamtym czasie Hanna miała dwa komplety ubrań codziennych i jeden odświętny. O ubieraniu się w zgodzie ze swoim gustem mogła pomarzyć. Jesienią i zimą nosiła dwie pary rajstop. Uważała, że ma za chude nogi, i w ten sposób chciała je pogrubić. Może właśnie z tego braku i z tęsknoty za różnorodnością konfekcji zrodziło się jej zainteresowanie modą? Równolegle zaczęły w Hani kiełkować perfekcjonizm i zamiłowanie do ładnych przedmiotów codziennego użytku. Tu pożywkę dawała matka. Nie mogła zapewnić córce różnorodnej garderoby, więc tym bardziej dbała o jej wygląd i obsesyjnie pilnowała, żeby chodziła czysto i schludnie ubrana oraz uczesana.
Kwestie szeroko pojętej higieny są istotnym wątkiem wakacyjnej korespondencji Eugenii z nastoletnią Hanią.
Kobieta pisze do córki spędzającej lato u wujostwa w Potokach:
Kochana Haniu! Pamiętaj o sobie, żebyś dobrze wyglądała, żebyś tam nie chodziła jak Kopciuszek, tylko prędko przepierz i włóż czyste. Może Ci poślę jedną suknię? Tylko pamiętaj, żebyś wszystko pozbierała, żeby się nie zostało[30].
W innym napomina:
Haniu, moje dziecko, proszę Cię, zajmij się sobą w końcu trochę, żebyś wszystko w porządku zniosła, no i żebyś się poprawiła. Jedz dużo, żebyś siłę cały rok miała. Napisz mi wszystko, co u Wujostwa słychać, jak się ciocia ma, czy zdrowa?
W kolejnym:
Haniu, weź ubierz się ciepło, żebyś się nie zaziębiła, i uważaj na siebie, chodź wcześnie spać, żebyś się wyspała, i dużo jedz.
I kiedy indziej w podobnym tonie:
Kochana Haniu!
Bardzo mnie cieszy, że jest Ci dobrze, uważam, że możesz posiedzieć choćby do 10 sierpnia, bo odświeżyłam mieszkanie i tępię pluskwy, których jest moc. Chcę, jak przyjedziesz, żebyś się wyspała. Pamiętaj o sobie, żebyś tam czysta była, wszystkie swoje rzeczy trzymaj w walizce, żeby wszystko w porządku było.
Pluskwy Eugenia tępiła w 1930 roku, w nowo wynajętym mieszkaniu na Starym Mieście, przy Piekarskiej.
Hania tymczasem najwyraźniej całe lato spędziła poza Warszawą. Eryk wysłał jej list na obóz harcerski w Ostrołęce:
Drogie Haniątko
Byłem dziś w waszym nowym mieszkaniu na Piekarskiej i mimo że pokoje są mniejsze od zielonkowskich, całość robi miłe wrażenie, zwłaszcza (zresztą jak zwykle) komnatka dziewicza z balkonikiem, pianinem i widokiem na wąziutką ulicę Rycerską, która przeczy przeraźliwie swej nazwie.
O matce Hanki co nieco wiemy z korespondencji. O ojcu – że był księgowym i że przez długie lata dojeżdżał z Zielonki do pracy w Warszawie kolejką. Eryk tak go opisał w liście do córki Zuzanny:
Był z zawodu księgowym (przed wojną mówiło się – buchalter), podobno dobrym fachowcem, i prowadził księgi w kilku instytucjach, zarabiając dość dobrze. Prowadził administrację gdzieś w okolicach Radomska czy Rozprzy i tam poznał córkę piwowara Augusta Schilda (szał miłości?), z którą zawarł tzw. związek małżeński, i spłodzili razem troje dzieci, z czego jedno w Moskwie, gdzie przebywali w czasie I wojny światowej.