Ha-Ga. Obrazki z życia - Agata Napiórska - ebook

Ha-Ga. Obrazki z życia ebook

Agata Napiórska

4,4

Opis

Pod pseudonimem Ha-Ga kryje się Anna Gosławska-Lipińska, wieloletnia rysowniczka satyryczna „Szpilek”. Żadna inna artystka nie miała tak długiego i regularnego cyklu w żadnym czasopiśmie. Przez czterdzieści lat co tydzień w „Szpilkach” pojawiały się rysunki charakterystycznych ludzików z wyłupiastymi oczami. W podpisie zazwyczaj podsłuchana rozmowa lub satyra na aktualną sytuację obyczajową czy towarzyską. Choć Ha-Ga tworzyła w latach 50. i 60. XX wieku, jej dowcipy są ponadczasowe, zachwycają aktualnością. Miała świetne ucho, potrafiła wyłuskać błyskotliwe zdania podczas spotkań w kawiarniach, na ulicy, w sklepie czy na plaży. Ilustrowała także książki dla dzieci – m.in. Tuwima i Brzechwy – i przez wiele lat współpracowała ze „Świerszczykiem”.

Dlaczego nie weszła do kanonu Polskiej Szkoły Ilustracji? Co sprawiło, że jej kariera nagle się urwała?

W biografii tej wybitnej artystki Agata Napiórska przypomina przedwojenne czasy, kiedy Ha-Ga przesiadywała przy stoliku Gombrowicza i przyjaźniła się z Tuwimem, pisze o szczycie jej popularności w latach 50. i schyłku kariery w latach 70., o przyjaźniach i miłościach, o życiu w cieniu męża, sławnego grafika Eryka Lipińskiego. Z książki wyłania się również intymny obraz relacji rysowniczki z jej córką, Zuzanną Lipińską.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 260

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (15 ocen)
6
9
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MirkaOsajda

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała opowieść o życiu i twórczości bardzo utalentowanej lecz zapomnianej polskiej artystki. Wciąga od pierwszej strony i przenosi w czasie, jak prawdziwy wehikuł czasu.
00
izaoledzka

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita biografia świetnej artystki. Interesująco napisana , nietuzinkowa foma opowieści,, ciekawy obraz obyczajowy.
00
pajkaaczyta

Dobrze spędzony czas

''Obrazki z zycia'' to opowiesc a zarazem historia pewnej pani z pseudonimem ''HA-GA'' Anna Goslawska-Lipinska. Ktora tworzyla w latach 50-60 XX wieku. W ksiazce znajdziemy wiele ilustracji i dowcipy ktore Ha-ga stworzyla do roznych artykolow. W jednym artystka byla najdluzej, czasopismie ''Szpilek''. Jej ilustracje mozna bylo znalesc rowniez w ksiazkach dla dzieci miedzy innymi u Tuwima i Brzechwy. Znalezienie takiego cuda w tych czasach jest juz prawie niemozliwe. #hagaobrazkizżycia #5whypromotion #agatanapiórska
00
Wikann

Nie oderwiesz się od lektury

Mało znana postać, ale niezwykle oryginalna i ciekawa. Rysunki znane mi z dzieciństwa, dobrze wiedzieć kto je stworzył.
00
kafelek13

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka i wspaniała bohaterka.
00

Popularność




Wy­dawca ADAM PLUSZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca KA­RO­LINA WĄ­SOW­SKA
Re­dak­cja MAG­DA­LENA MA­TYJA-PIE­TRZYK
Ko­rekta MAŁ­GO­RZATA KU­ŚNIERZ
Pro­jekt okładki, opra­co­wa­nie gra­ficzne i ty­po­gra­ficzne ANNA POL
Ła­ma­nie, ko­rekta ANNA HEG­MAN
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Zdję­cie na okładce © Zu­zanna Li­piń­ska
Ilu­stra­cje na okładce i wy­klejce ze zbio­rów Zu­zanny Li­piń­skiej i Mu­zeum Ka­ry­ka­tury
Zdję­cie au­torki MI­LENA LIEBE
Co­py­ri­ght © by Agata Na­piór­ska Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67510-55-4
Au­torka otrzy­mała sty­pen­dium z Fun­du­szu Po­pie­ra­nia Twór­czo­ści Sto­wa­rzy­sze­nia Au­to­rów ZA­iKS
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

SZY­MO­NOWI

.

Au­to­por­tret Ha-Gi, lata 50.

Mieć te­razzu­pełny spo­kój

Lon­dyn, pią­tek, 11 kwiet­nia 1975

Zu­zanna Li­piń­ska nie idzie z mę­żem do kina, mimo że na ekrany wszedł wła­śnie film Monty Py­thon i Święty Graal.

Nie może zna­leźć so­bie miej­sca, coś wierci jej dziurę w brzu­chu i nie daje spo­koju. Wie­czo­rem siada przy biurku i pi­sze list do matki. Drob­nym pi­smem za­pi­suje dwu­stron­nie sześć kar­tek. Sta­wia ostat­nią kropkę, gdy do­cho­dzi pierw­sza w nocy.

War­szawa

Hanna Go­sław­ska-Li­piń­ska rano spa­ko­wała paczkę dla córki. Te­raz przy­go­to­wuje ko­la­cję w swoim miesz­ka­niu przy ulicy Fra­scati 1. Białą mi­śnień­ską za­stawę w błę­kitny wzór ce­bu­lowy roz­kłada na stole obok srebr­nych sztuć­ców. Ob­rus jest biały, a dzień cał­kiem zwy­czajny – pią­tek. Je­dzą w du­żym po­koju od strony po­dwórka, tym, któ­rego okna wy­glą­dają na re­dak­cję Czy­tel­nika. W trak­cie ko­la­cji Ha-Ga wstaje od stołu i na­rzeka na ból głowy. Prze­nosi się na ka­napę. Mdleje. Wik­tor, jej part­ner, na­tych­miast wzywa po­go­to­wie. Po­cząt­kowo le­ka­rze twier­dzą, że to nie­straw­ność. W szpi­talu oka­zuje się, że sprawa jest dużo po­waż­niej­sza.

Lon­dyn, so­bota, 12 kwiet­nia 1975

Koło ósmej pol­skiego czasu Zu­zannę bu­dzi te­le­fon z War­szawy. Gdy w słu­chawce sły­szy głos ciotki Kry­styny Zwo­liń­skiej, naj­bliż­szej przy­ja­ciółki matki, serce staje jej w gar­dle. „Mam złą wia­do­mość”. „Coś z mamą?” – pyta Zu­zanna. „Tak”.

W po­śpie­chu pa­kują nie­malże cały do­by­tek do wy­słu­żo­nego już bia­łego volks­wa­gena, któ­rego mąż Zu­zanny ku­pił oka­zyj­nie za pięć­dzie­siąt fun­tów. W drogę ru­szają wcze­snym po­po­łu­dniem. Nie mają wa­li­zek, wszyst­kie ubra­nia i po­trzebne rze­czy wrzu­cają na tylne sie­dze­nie auta. Jadą przez Fran­cję i Niemcy, osiem­na­ście go­dzin bez dłuż­szej prze­rwy. Sa­mo­chód od­ma­wia po­słu­szeń­stwa na gra­nicy w Świecku. Sta­nął i ani rusz. Bie­gną więc pro­sić sprze­daw­ców z po­bli­skiej Bal­tony o kilka kar­to­nów i sznurki. Za­bie­rają tyle rze­czy, ile zdo­łają unieść, i dal­szą drogę po­ko­nują au­to­bu­sem i po­cią­giem.

Do sto­licy Pol­ski do­cie­rają w nie­dzielę wie­czo­rem. Zu­zanna od razu je­dzie do szpi­tala. W ostat­niej chwili udaje jej się zo­ba­czyć matkę. Ta jest już jed­nak w śpiączce. Pie­lę­gniarka mówi wprost: „Nie ma żad­nych szans. Niech pani się nie łu­dzi”. Zu­zanna na noc wraca do miesz­ka­nia przy Fra­scati, gdzie czeka Wik­tor.

Rano to on od­biera te­le­fon. „Stało się” – prze­ka­zuje wia­do­mość Zu­zan­nie.

Ha-Ga umarła w po­nie­dzia­łek 14 kwiet­nia o dzie­sią­tej.

Tęt­niak mó­zgu.

War­szawa, 18 kwiet­nia 1975

Po­grzeb jest ci­chy. Bez mszy, bez mowy po­że­gnal­nej.

Wik­tor Stan­kie­wicz nie ma od­wagi wy­stą­pić przed ro­dziną i przy­ja­ciółmi Ha-Gi, bo zwią­zek, który z nią two­rzył, nie był ofi­cjalny.

Eryk Li­piń­ski ma nową żonę, więc pew­nie uznaje, że jemu też nie wy­pada, a może nie ma ochoty.

Zu­zanna nie czuje się na si­łach.

Po­grzebu na Po­wąz­kach Woj­sko­wych pra­wie nikt nie pa­mięta.

Zu­zanna nie pa­mięta ni­czego, była w szoku.

Be­ata Tysz­kie­wicz nie pa­mięta. Mi­nęło tyle lat.

Ro­dzina Schil­dów pa­mięta tylko, że nie było z nimi Ro­mu­alda, prze­by­wał wtedy w Afryce.

Są­siadka Ka­sia Ko­ro­tyń­ska nie pa­mięta.

To­mek Li­piń­ski mówi, że chyba był na po­grze­bie, ale ręki nie da so­bie uciąć.

An­drzeja Mar­czew­skiego na po­grze­bie nie było.

To­mek Kucz­bor­ski pod­su­mo­wuje krótko: „By­łem, ale nie mam żad­nych wspo­mnień”.

Ewa Buł­hak: „Pa­mię­tam je­dy­nie, że tam by­łam”.

Ta­de­usz Ru­si­nek nie pa­mięta, bo go nie było.

Grób znaj­duje się w kwa­te­rze A36, rząd 4, miej­sce 3. Na skrom­nym po­mniku z sza­rego gra­nitu wy­pu­kłe li­tery imie­nia i dwojga na­zwisk: Anna Go­sław­ska-Li­piń­ska. Pod spodem pseu­do­nim: Ha-Ga. Nie­wielki krzyż, rok uro­dze­nia i rok śmierci. Prze­żyła nie­całe sześć­dzie­siąt lat.

W pra­sie po­ja­wiają się ne­kro­logi. I kilka wspo­mnień.

Ze­spół Za­rządu Okręgu War­szaw­skiego Związku Pol­skich Ar­ty­stów Pla­sty­ków pi­sze na ła­mach „Ży­cia War­szawy”: „Anna Li­piń­ska HA-GA, wy­bitny ar­ty­sta gra­fik, Lau­reat Zło­tej Szpilki z Waw­rzy­nem. Nie­po­wta­rzalna w swej for­mie i tre­ści twór­czość sa­ty­ryczna HA-GI na długo po­zo­sta­nie w pa­mięci Jej po­ko­le­nia”[1].

„Ży­cie War­szawy” za­miesz­cza także ne­kro­log stan­dar­do­wej wiel­ko­ści w ko­lum­nie in­nych ne­kro­lo­gów – od ze­społu „Szpi­lek”: „Za­wia­da­miamy z głę­bo­kim ża­lem, że dn. 14 bm. zmarła Anna Li­piń­ska (Ha-Ga), dłu­go­let­nia współ­pra­cow­niczka na­szego pi­sma, zna­ko­mita ar­tystka gra­fik, lau­re­atka Zło­tej Szpilki z Waw­rzy­nem. Cześć Jej pa­mięci!”[2]. Ko­lej­nego dnia rów­nież na ła­mach „Ży­cia War­szawy” Wil­hel­mina Skul­ska, dzien­ni­karka i pu­bli­cystka, z którą Ha-Ga była bli­sko w ostat­nich la­tach ży­cia, wspo­mina: „Była ko­bietą dys­tyn­go­waną, o uspo­so­bie­niu ra­czej me­lan­cho­lij­nym. Nie od­zna­czała się prze­bo­jo­wo­ścią. Była skromna – ce­cha co­raz rza­dziej spo­ty­kana”[3].

W „Szpil­kach” czarna ramka tra­fia na stronę „Do i od re­dak­tora”. W miej­scu, w któ­rym w ostat­nich la­tach co ty­dzień znaj­do­wały się dwa ry­su­neczki z li­nią dia­lo­gową i nie­wiel­kim pod­pi­sem „Ha” w rogu, można prze­czy­tać:

Z głę­bo­kim ża­lem za­wia­da­miamy, że 14 kwiet­nia 1975 roku zmarła w War­sza­wie ANNA LI­PIŃ­SKA (HA-GA), zna­ko­mita ry­sow­niczka, współ­pra­cu­jąca z na­szym pi­smem od 1936 roku, lau­re­atka „Zło­tej Szpilki z Waw­rzy­nem” za ca­ło­kształt dzia­łal­no­ści twór­czej. Ha-Ga od roku 1945 pro­wa­dziła w „Szpil­kach” stały, nad­zwy­czaj po­pu­larny wśród czy­tel­ni­ków dział, skła­da­jący się z 2 nie­wiel­kich ry­sun­ków opa­trzo­nych mi­ni­dia­lo­gami. Anna Li­piń­ska była także ce­nioną ilu­stra­torką ksią­żek dla dzieci i au­torką wielu ry­sun­ków za­miesz­cza­nych w pi­smach dzie­cię­cych. Pol­ska gra­fika i sa­tyra po­nio­sły ciężką stratę[4].

„Szpilki” dru­kują ne­kro­log do­piero 27 kwiet­nia. W nu­me­rze z 20 kwiet­nia, sześć dni po śmierci Ha-Gi, po raz ostatni uka­zują się dwa nie­wiel­kie ry­sunki lu­dzi­ków z wy­łu­pia­stymi oczami. Po­tem przez długi czas pod notą re­dak­tor­ską nie bę­dzie żad­nych ilu­stra­cji.

Na jed­nym z dwóch ostat­nich ry­sun­ków Ha-Gi w „Szpil­kach” męż­czy­zna pro­wa­dzi z ko­bietą na­stę­pu­jący dia­log:

„Ży­cie wartko pły­nie. Te­ma­tów nie brak” – pi­sała Ha-Ga w jed­nym z li­stów.

Jed­nak mało bra­ko­wało, a jej nie by­łoby wcale.

Zo­stały po niej:

• dwie apaszki je­dwabne: zie­lona w drobne fio­le­towe kwiaty i ró­żowo-po­ma­rań­czowa Chri­stiana Diora w geo­me­tryczne wzory

• długi brą­zowy kar­di­gan, w któ­rym mole wy­gry­zły już dziury

• dwie ko­szule ba­weł­niane – ciemna w drobne ry­sunki owo­ców i li­ści oraz ja­sna w kwia­tową łąkę

• czarna ba­weł­niana spód­nica, marsz­czona, za ko­lano

• srebrna bran­so­leta o gru­bym łań­cu­cho­wym splo­cie

• czarna ele­gancka su­kienka, którą w maju 2008 roku Inka, wnuczka Ha-Gi, włoży na wer­ni­saż wy­stawy Uwaga! Ha-Ga w Mu­zeum Ka­ry­ka­tury

• dwie pary ko­rali w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej

• mała, in­kru­sto­wana masą per­łową szka­tułka w kwia­towy wzór

• me­ta­lowa puszka z Myszką Miki

• kar­ton fi­ches cu­isine[5] z fran­cu­skich wy­dań ma­ga­zynu „Elle”

• nie­wielki no­tes w skó­rza­nej okładce, w któ­rym zbie­rała au­to­grafy

• dwie ta­lie kart do pa­sjansa au­striac­kiej firmy Piat­nik

• li­sty

• zdję­cia

• skrzy­nia ko­lo­ro­wych fi­gu­rek, które le­piła dla Desy

• dwa go­be­liny z dzi­kimi ko­tami

• ta­lerz z wła­sno­ręcz­nie na­ma­lo­waną war­szaw­ską Sy­renką

• dzie­sięć ko­lo­ro­wych pla­ka­tów

• kil­ka­dzie­siąt zi­lu­stro­wa­nych okła­dek i setki ko­lo­ro­wych i czarno-bia­łych ilu­stra­cji pu­bli­ko­wa­nych w książ­kach, ga­ze­tach i ma­ga­zy­nach

• pra­wie cztery ty­siące czarno-bia­łych ilu­stra­cji do jej sta­łej ru­bryki w „Szpil­kach”

Mó­wią, że była nie­śmiała, że wsty­dziła się wejść do Pra­cowni Rę­ka­wi­czek ro­dziny Ko­wal­skich przy Chmiel­nej 10, tej, w któ­rej rę­ka­wiczki ku­po­wali Pola Ne­gri i ad­iu­tant mar­szałka Pił­sud­skiego. Że krę­po­wała się za­ła­twić so­bie w mi­ni­ster­stwie parę ki­lo­gra­mów gliny do le­pie­nia fi­gu­rek.

Tak mó­wią.

Ale była śmiała na tyle, by pi­sać li­sty do ge­stapo i pójść na Szu­cha 25, żeby męża, Eryka Li­piń­skiego, wy­cią­gnąć z Oświę­ci­mia.

By za­ło­żyć się z by­wal­cami Zo­diaka, że na­mówi Gom­bro­wi­cza na spa­cer za dnia.

By pi­sać li­sty z Tu­wi­mem.

By po­ży­czać pie­nią­dze Hła­sce.

Była na tyle śmiała, żeby wy­brać się z czter­na­sto­let­nią córką w po­dróż au­tem przez Cze­cho­sło­wa­cję, Au­strię, Szwaj­ca­rię i Fran­cję do Włoch. By po­le­cieć z nią do Lon­dynu i sie­dzieć tam kilka ty­go­dni, aż skoń­czyły się pie­nią­dze, które miała ze sprze­daży ziemi w sa­mym cen­trum Za­ko­pa­nego.

By od­dać le­gi­ty­ma­cję par­tyjną.

By na­mó­wić Eryka Li­piń­skiego, żeby zda­wał na Aka­de­mię Sztuk Pięk­nych, a Be­atę Tysz­kie­wicz, by przy­jęła rolę w pierw­szym fil­mie.

Była damą. Tak mó­wią. Tak mówi na­wet naj­więk­sza dama pol­skiego kina – Be­ata Tysz­kie­wicz. Była praw­dziwą damą.

(Nie)pa­mięć bar­ba­rzyń­ców

W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych „Szpilki” są eli­tar­nym pi­smem sa­ty­rycz­nym, sza­no­wa­nym w śro­do­wi­skach in­te­lek­tu­al­nych. W kwiet­niu 1970 roku ich for­mat zmniej­szył się o po­łowę, ale prze­ło­żyło się to na więk­szą liczbę stron – mają ich te­raz dwa­dzie­ścia cztery. Po­wstają nowe ru­bryki, mniej jest ry­sun­ków na te­maty po­li­tyczne, dużo zaś prze­dru­ków z prasy za­gra­nicz­nej. Na szes­na­ście–dwa­dzie­ścia pol­skich ka­ry­ka­tur przy­pada aż dzie­sięć–dwa­na­ście ze świata.

Wła­dy­sław Ko­pa­liń­ski w fe­lie­to­nie dla „Ży­cia War­szawy” z czerwca 1970 roku wy­raża za­nie­po­ko­je­nie za­ist­niałą sy­tu­acją i przy­szło­ścią „ca­łego waż­nego działu sztuki pol­skiej – ka­ry­ka­tury, która świę­ciła wiele trium­fów na wy­sta­wach i kon­kur­sach mię­dzy­na­ro­do­wych. Iluż gra­fi­ków wy­kształ­ciło się i wy­ro­sło dzięki pra­sie sa­ty­rycz­nej!”[6]. Ko­pa­liń­ski uważa, że na­de­szły cięż­kie czasy dla ry­sow­ni­ków o zna­nych na­zwi­skach i ugrun­to­wa­nej po­zy­cji, a co do­piero mó­wić o de­biu­tan­tach. „Ro­zu­miem, że ta­niej jest nie pła­cić ob­cym ka­ry­ka­tu­rzy­stom niż pła­cić swoim, ale czy to wła­ściwa po­li­tyka kul­tu­ralna na dal­szą metę?”[7].

Osobą od­po­wie­dzialną za zmiany w „Szpil­kach” był Krzysz­tof Teo­dor To­eplitz, pi­sarz i pu­bli­cy­sta, au­tor sce­na­riu­szy, mię­dzy in­nymi do se­rialu Czter­dzie­sto­la­tek, który Te­le­wi­zja Pol­ska za­cznie emi­to­wać w 1974 roku, oraz wy­da­nej w 1985 roku książki Sztuka ko­miksu. To­eplitz zo­staje re­dak­to­rem na­czel­nym w lu­tym 1970 roku[8]. Wpro­wa­dza w „Szpil­kach” „liczne zmiany per­so­nalne”[9]. Po­sta­na­wia zre­for­mo­wać pi­smo – po­sze­rza grono współ­pra­cow­ni­ków i za­trud­nia wielu mło­dych. Co chwila w „Szpil­kach” de­biu­tuje ktoś nowy. Za jego ka­den­cji re­gu­lar­nie za­czy­nają ry­so­wać czte­rej An­drze­jo­wie: Du­dziń­ski, Cze­czot, Mleczko i Krauze. A także Edward Lut­czyn. Na łamy po­wraca Sła­wo­mir Mro­żek. W ra­dzie re­dak­cyj­nej w tam­tym cza­sie za­sia­dają Ja­nusz Gło­wacki, Je­rzy Gó­rzań­ski, An­drzej Krauze, Da­niel Pas­sent, Jan Pie­trzak i Je­rzy Urban. Co­ty­go­dniowe kon­tro­wer­syjne fe­lie­tony tego ostat­niego cie­szą się ro­sną­cym po­wo­dze­niem wśród czy­tel­ni­ków. Stały fe­lie­ton – „Fa­sony” – ma też w „Szpil­kach” pro­jek­tantka mody Bar­bara Hoff. Po­pu­larna wśród mło­dych czy­tel­ni­ków staje się ru­bryka An­drzeja Du­dziń­skiego „Dudi – czyli ży­cio­rys ptaka”.

Nowo za­trud­nieni ry­sow­nicy ry­sują dra­pieżną, w po­rów­na­niu z tra­dy­cyj­nymi w for­mie ilu­stra­cjami pu­bli­ko­wa­nymi do­tych­czas, kre­ską. Są od­ważni, a w do­bo­rze te­ma­tów to „nie­omal nie­po­skro­mieni bar­ba­rzyńcy”[10]. Hi­sto­ryk sztuki An­drzej Osęka w re­cen­zji z II Ogól­no­pol­skiej Wy­stawy Sa­tyry pi­sze w „Szpil­kach”, że to in­wa­zja sa­tyry brzyd­kiej. „Krauze, Cze­czot, Mleczko [...] za­częli przy­no­sić do ga­zet ry­sunki jaw­nie kul­fo­nia­ste, ro­bione grubą kre­chą, pry­mi­tywne, od­wo­łu­jące się do bru­tal­nej po­etyki ko­miksu”[11]. Ich dzia­łal­ność pod­su­mo­wuje jako „cios za­dany ry­sun­kowi sa­ty­rycz­nemu wy­wo­dzą­cemu się jesz­cze z dwu­dzie­sto­le­cia: fi­lu­ter­nemu, ce­nią­cemu so­bie lek­kość i wdzięk”[12].

Nowi ry­sow­nicy gar­ściami czer­pią z do­pusz­czo­nej przez re­dak­tora na­czel­nego sztuki ko­miksu, szcze­gól­nie ce­nią zaś ame­ry­kań­skiego ko­mik­sia­rza Ro­berta Crumba, który nie bał się na­go­ści, tur­pi­zmu, bru­tal­no­ści. I tego sa­mego nie bali się nowo przy­jęci do pracy pa­no­wie. „To wła­śnie ci ar­ty­ści sta­no­wią grupę my­ślącą naj­po­waż­niej, naj­kon­kret­niej o rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej ży­jemy, a nie o przy­jem­nych chwi­lach nie­zo­bo­wią­zu­ją­cego żar­to­wa­nia”[13] – dia­gno­zuje da­lej Osęka.

Czas prze­mian w „Szpil­kach” tak wspo­mina Edward Lut­czyn:

Wszyst­kie ry­sunki mło­dej ge­ne­ra­cji ce­cho­wało gra­ficzne po­dej­ście do te­matu. Ro­bi­li­śmy gra­ficzne sza­leń­stwa. Był w tych ry­sun­kach ła­du­nek wy­bu­chowy. Ry­su­nek uzu­peł­niał war­stwę tek­stową, czę­sto opo­wia­dał osobną hi­sto­rię. To­eplitz za­miesz­czał na ła­mach „Szpi­lek” duże frag­menty za­gra­nicz­nych ko­mik­sów, przy­bli­żał pol­skim czy­tel­ni­kom nie­znane po­staci zza że­la­znej kur­tyny. Uwiel­biał styl fran­cu­skich pism „Char­lie Hebdo” i „Hara-Kiri”[14].

Opo­wie­ści gra­ficzne były w tych cza­sach po­gar­dza­nym me­dium, ale To­eplitz po­zwa­lał so­bie na wię­cej sza­leń­stwa niż jego po­przed­nicy. Do tej pory na­gość – w wer­sji de­li­kat­nej, zmy­sło­wej i za­wo­alo­wa­nej – ser­wo­wała w „Szpil­kach” głów­nie Maja Be­re­zow­ska. Nowo przy­jęci na łamy pi­sma pa­no­wie prze­kra­czają ko­lejne gra­nice. Wbi­jają szpilki w za­ka­zane lub omi­jane do tej pory miej­sca. Lata sie­dem­dzie­siąte sprzy­jają więk­szej otwar­to­ści.

Wit­tlin wy­my­ślił, co na placu Trzech Krzyży stało się po­pu­larną aneg­dotką, że To­eplitz [...] przy­po­mina fa­ceta, który chciał pro­wa­dzić re­stau­ra­cję, ale po­mył­kowo dano mu li­cen­cję na kwia­ciar­nię; nie zre­zy­gno­wał jed­nak, przy­jął ją i te­raz stara się po­woli, w kwia­ciarni, wpro­wa­dzić małe ba­rowe danka – a to ja­kiś bi­gos, a to stro­go­noff, a to flaczki... [...]

Moim szczę­śli­wym tra­fem było to, że aku­rat wów­czas, kiedy sie­dzia­łem na „szpil­ko­wym” fo­telu, wy­ro­iło się w Pol­sce, nie wie­dząc skąd, za­chwy­ca­jące po­ko­le­nie mło­dych gra­fi­ków, ry­sow­ni­ków sa­ty­rycz­nych, au­to­rów ko­mik­sów [...] i wraz z nim przy­szła prze­miana sa­mego stylu pol­skiego ry­sunku sa­ty­rycz­nego, wzbo­ga­ce­nie o barwy czarne, o nowy ro­dzaj kre­ski i o nowe po­czu­cie hu­moru. Mia­łem po pro­stu szczę­ście, że udało mi się tę erup­cję gra­ficz­nej in­wen­cji zgar­nąć na łamy „Szpi­lek”[15].

Ze sta­rej gwar­dii pu­bli­kuje jesz­cze Be­re­zow­ska, ale stałą ru­brykę, od po­nad trzech de­kad, ma już tylko Ha-Ga, dwu­krot­nie star­sza od świeżo przy­ję­tych mło­dzia­ków. Ale i tu­taj za­cho­dzą zmiany: pi­smo uka­zuje się w mniej­szym for­ma­cie. Ha-Ga żali się córce, że po­wierzch­nia paczki pa­pie­ro­sów była jesz­cze do za­ak­cep­to­wa­nia, ale prze­strzeń skur­czona do roz­mia­rów pu­dełka za­pa­łek to już prze­sada. Czy nie­długo zmniej­szą jej ry­sunki do wiel­ko­ści znaczka pocz­to­wego?

To dla niej de­gra­da­cja. Przede wszyst­kim twór­cza, ale też fi­nan­sowa. W związku z licz­nymi prze­dru­kami z pism za­gra­nicz­nych i de­biu­tami mło­dych nie­wiele ma za­mó­wień na do­dat­kowe ry­sunki. Wciąż do­staje wpraw­dzie 250 zło­tych ry­czał­tem za dwie ilu­stra­cje ty­go­dniowo, czyli 1000 zło­tych mie­sięcz­nie. Okła­dek, za które pła­cono 900 zło­tych, nie ry­suje już wcale. W 1970 roku śred­nie mie­sięczne wy­na­gro­dze­nie w Pol­sce wy­no­siło 2235 zło­tych[16].

W kwiet­niu 1970 roku „Szpilki” pod­nio­sły cenę eg­zem­pla­rza z 2,50 do 4 zło­tych. „Uwa­żamy, że je­ste­śmy cen­niejsi niż sy­fon wody so­do­wej, któ­rego cena wy­nosi 2,20, zdrowsi niż paczka pa­pie­ro­sów «Extra Mocne», które kosz­tują zł 6,40, oraz nie­po­rów­na­nie mniej śmieszni niż wiele rze­czy, które ob­ser­wu­jemy i czy­tamy za darmo” – pi­sano we wstęp­niaku na stro­nie trze­ciej[17]. Żeby zwią­zać ko­niec z koń­cem, Ha-Ga musi szu­kać zle­ceń poza ma­cie­rzy­stą re­dak­cją.

Dwóch z czte­rech An­drze­jów, Du­dziń­ski i Mleczko, nie mają żad­nych wspo­mnień zwią­za­nych z Ha-Gą, ni­gdy jej nie po­znali, mimo że parę lat pu­bli­ko­wali na ła­mach tego sa­mego, nie­zbyt ob­szer­nego pi­sma. Du­dziń­ski twier­dzi wręcz, że gdy on za­czy­nał, Ha-Gi już w „Szpil­kach” nie było[18]. Była, ale być może ze szczytu po­pu­lar­no­ści, na który on wła­śnie zdą­żył się wspiąć, trudno było do­strzec jej dwa ma­leń­kie ry­sunki.

„Nie roz­ma­wia­li­śmy o in­nych ry­sow­ni­kach, ro­bi­li­śmy swoje”[19] – pod­su­mo­wuje Lut­czyn.

Jed­nego dnia na wo­zie, na­stęp­nego pod wo­zem. Ha-Ga pra­co­wała w ryt­mie so­lid­nej rze­mieśl­niczki – re­gu­lar­nie, ka­wa­łek po ka­wałku przez dzie­się­cio­le­cia wy­ko­ny­wała wciąż tę samą pracę. Do­sko­nała na swoim ma­łym po­letku. Nie za­ska­ki­wała. Cza­sem tylko po­zwa­lała so­bie na skok w bok, taki jak ilu­stra­cja dzie­cięca, pla­kat, ce­ra­mika, re­klamy. Ro­biła swoje. Spek­ta­ku­lar­ność i efek­ciar­stwo nie były dla niej.

Po pro­stu otwie­rało się „Szpilki”, a jej dwa ry­sunki z za­wsze bły­sko­tli­wym, do­bit­nym dow­ci­pem tam były.

W 1970 roku Ha-Ga otrzy­mała Złotą Szpilkę z Waw­rzy­nem za ca­ło­kształt twór­czo­ści. Była to ho­no­rowa od­znaka dla wy­bit­nych ka­ry­ka­tu­rzy­stów i ka­ry­ka­tu­rzy­stek za­słu­żo­nych w tej dzie­dzi­nie.

W 1973 roku w ple­bi­scy­cie na ulu­bio­nego ilu­stra­tora lub ilu­stra­torkę prze­pro­wa­dzo­nym wśród czy­tel­ni­ków i czy­tel­ni­czek „Szpi­lek” Ha-Ga za­jęła trze­cie miej­sce. W gło­so­wa­niu wzięło udział 5500 osób.

Ha-Ga wy­prze­dziła Maję Be­re­zow­ską, przed nią upla­so­wali się An­drzej Du­dziń­ski na dru­gim miej­scu, a na pierw­szym Szy­mon Ko­by­liń­ski. Wy­niki gło­so­wa­nia na ulu­bio­nych ry­sow­ni­ków, jak pod­kre­śla Eryk Li­piń­ski (sam zna­lazł się na miej­scu siód­mym), za­sko­czyły re­dak­cję, „były suk­ce­sem ar­ty­stów, któ­rych ry­sunki bar­dzo rzadko w ostat­nich la­tach uka­zy­wały się na ła­mach pi­sma”[20] – pi­sze w Drze­wie szpil­ko­wym. Re­dak­cja, naj­wy­raź­niej z tego nie­za­do­wo­lona, wy­ja­śnia w notce re­dak­tora, że zwy­cięzcy za­wdzię­czają roz­głos dzia­łal­no­ści w in­nych pi­smach i w te­le­wi­zji. Była to alu­zja przede wszyst­kim do Ko­by­liń­skiego i Be­re­zow­skiej. Ha-Ga w te­le­wi­zji nie wy­stę­po­wała, ale fak­tycz­nie pu­bli­ko­wała w in­nych pi­smach.

Wy­niki ple­bi­scytu po­ka­zują też wy­raź­nie roz­dź­więk mię­dzy twór­cami a od­bior­cami pi­sma. Twórcy i twór­czy­nie idą do przodu, z nur­tem, pró­bują no­wych rze­czy, a czy­tel­nicy i czy­tel­niczki wolą to, co już znają. Lu­bią te pio­senki, które już kie­dyś sły­szeli. W „Szpil­kach” zmie­nili się ry­sow­nicy, zmie­niły się moż­li­wo­ści, for­maty i tre­ści, ale od­biorcy i od­bior­czy­nie od lat po­zo­sta­wali wierni i wierne pi­smu. A może w an­kie­cie wzięli udział je­dy­nie ci naj­wier­niejsi i naj­wier­niej­sze, któ­rym nowe na­zwi­ska jesz­cze nie za­ko­do­wały się w pa­mięci?

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że lata sie­dem­dzie­siąte przy­no­szą „Szpil­kom” spek­ta­ku­larną me­ta­mor­fozę, po­dob­nie zresztą jak ca­łemu ry­sun­kowi sa­ty­rycz­nemu w Pol­sce.

Jedno się nie zmie­nia: pi­smo na­dal re­ali­zuje cele przy­pi­sane ka­ry­ka­tu­rze w jej słow­ni­ko­wej de­fi­ni­cji – prze­sad­nie ośmie­sza, uwy­pu­kla i wy­ol­brzy­mia cha­rak­te­ry­styczne ce­chy po­staci, grup spo­łecz­nych, przed­mio­tów lub wy­da­rzeń[21].

Wcze­śniej

A jesz­cze nie­całą de­kadę wcze­śniej uho­no­ro­wano Ha-Gę drugą na­grodą na wy­sta­wie „Sa­tyra XV-le­cia” w Za­chę­cie. Pół de­kady wcze­śniej, w 1965 roku, za­jęła trze­cie miej­sce na Mię­dzy­na­ro­do­wym Sa­lo­nie Ka­ry­ka­tury w Mont­re­alu. Po­ka­zy­wano jej ry­sunki w Mo­skwie, Pa­ryżu, Ha­no­we­rze, Wied­niu i Bor­di­ghe­rze. W 1966 roku od­zna­czono ją Krzy­żem Ka­wa­ler­skim Or­deru Od­ro­dze­nia Pol­ski, który nada­wano za wy­bitne osią­gnię­cia na polu mię­dzy in­nymi kul­tury i sztuki.

Ru­bryka Ha-Gi w „Szpil­kach” do końca cie­szyła się po­pu­lar­no­ścią. „Jej ry­sunki były wi­zy­tówką «Szpi­lek». Tak jak w «Prze­kroju» pa­trzyło się za­wsze naj­pierw na ry­sunki Zbi­gniewa Len­grena o pro­fe­so­rze Fi­lutku, tak w «Szpil­kach» naj­pierw oglą­dało się ry­sunki Ha-Gi”[22] – wspo­mina Be­ata Tysz­kie­wicz.

Wiel­kie mi halo

W 1951 roku Ha-Ga pod­su­mo­wała sie­bie:

„Była jedną z nie­wielu ko­biet w śro­do­wi­sku sa­ty­rycz­nym. Re­pre­zen­to­wała hu­mor wy­sma­ko­wany, wy­su­bli­mo­wany, ni­gdy agre­sywny czy kon­tro­wer­syjny. Niu­ans i de­li­kat­ność w cel­nym i prze­my­śla­nym dow­ci­pie” – mówi Elż­bieta La­skow­ska, hi­sto­ryczka sztuki i była dy­rek­torka Mu­zeum Ka­ry­ka­tury. „Była uchem – wszy­scy się jej zwie­rzali – można było przyjść do niej, w PRL-u zjeść ło­so­sia na obiad i się wy­ża­lić na swoje kło­poty. Jej styl ry­sunku to fi­ne­zja i pu­łapka – stwo­rzyła markę tak wy­ra­zi­stą, że nie mo­gła już po­zwo­lić so­bie na nic in­nego”[23] – wspo­mina Anna Nie­ste­ro­wicz. Ar­tystka na nowo od­kryła szpil­kową ry­sow­niczkę i po­ka­zała jej twór­czość młod­szym po­ko­le­niom. W 2008 roku ra­zem z Zu­zanną Li­piń­ską zor­ga­ni­zo­wała wy­stawę Uwaga! Ha-Ga w war­szaw­skim Mu­zeum Ka­ry­ka­tury, a póź­niej współ­re­da­go­wała książkę z jej ry­sun­kami Ha Ha Ha-Ga[24], wy­daną przez fun­da­cję Bęc Zmiana.

Nie­wielka liczba ko­biet z suk­ce­sem upra­wia­ją­cych ka­ry­ka­turę brana jest czę­sto za po­twier­dze­nie mę­skiej na­tury tej sztuki – stan­dar­dowo utoż­sa­mia­nej z agre­sją oraz z im­pe­ra­ty­wem prze­kra­cza­nia wszel­kich norm, z oby­cza­jo­wymi włącz­nie – z za­sady nie­przy­sta­ją­cej ko­bie­tom. [...] Sztuka Ha-Gi jest prze­ci­wień­stwem ta­kiej po­stawy, jakby nie­świa­domą pro­to­fe­mi­ni­styczną kry­tyką pa­triar­chal­nych re­żi­mów re­pre­zen­ta­cji. Ha-Ga nie ad­ap­tuje mę­skiego spoj­rze­nia i od­rzuca ob­raz ko­biety wampa, z wy­dat­nym biu­stem, wą­ską ta­lią, na szpil­kach. Choć więk­szość żar­tów rów­nież do­ty­czy mi­ło­ści, Ha-Ga sku­pia się na jej braku i na­daje swym po­sta­ciom nie­zgrabne ciała, pła­skie i sztywne, czę­sto an­dro­gi­niczne. [...] W in­te­li­genc­kim świe­cie Ha-Gi ubra­nie jest waż­niej­sze niż ciało i na prze­kór sier­mięż­nej rze­czy­wi­sto­ści po­wo­jen­nych lat to ubra­nie na­daje toż­sa­mość jej ko­bie­cym po­sta­ciom[25]

– pi­sze dok­tor Ka­ta­rzyna Mu­raw­ska-Mu­the­sius, hi­sto­ryczka sztuki z Birk­beck Col­lege na Uni­wer­sy­te­cie Lon­dyń­skim.

Ha-Ga była pierw­szą na­prawdę po­pu­larną pol­ską ka­ry­ka­tu­rzystką. Je­dyną ko­bietą, która przez kil­ka­dzie­siąt lat pro­wa­dziła swój ry­sun­kowy cykl na ła­mach sa­ty­rycz­nego pi­sma. Była pierw­szą damą pol­skiego ry­sunku hu­mo­ry­stycz­nego.

„Ry­sow­niczką zo­sta­łam przez przy­pa­dek – mó­wiła. – Zro­bi­łam je­den ry­su­nek, po­tem drugi i nim się obej­rza­łam, by­łam już ry­sow­niczką sa­ty­ryczną”[26].

Wiel­kie mi halo, może ktoś po­wie­dzieć.

Żadna wy­bitna sztuka.

Te wszyst­kie ku­kiełki są do sie­bie po­dobne.

Mają ta­kie same oczy, okrą­głe i wiel­kie jak pod­stawki od fi­li­ża­nek.

Ta­kie oczy Ha-Ga oglą­dała co­dzien­nie w lu­strze.

Po­staci pra­wie za­wsze ulo­ko­wane są w cen­tral­nym punk­cie ilu­stra­cji. Ja­kieś wnę­trza, ja­kieś ze­wnę­trza. Domy, miesz­ka­nia. Po­dwórka i ulice. Me­ble, lampy i dy­wany. To wszystko miało zna­cze­nie.

I li­nia dia­lo­gowa. Dow­cip. Pod­słu­chana roz­mowa. Aneg­dotka. Gu­mowe ucho.

Można by pod­mie­niać li­nię dia­lo­gową pod ry­sun­kami.

I to się na­wet zda­rzało.

Ktoś się cze­pia, że sama nie pi­sała tych tek­stów.

Pi­sała.

Mo­gło się zda­rzyć raz albo kilka razy, że nie miała po­my­słu i ktoś pod­su­nął jej coś za­sły­sza­nego.

To się zda­rzało.

Zda­rzało się też, że na prze­strzeni kil­ku­na­stu lat ta sama hi­sto­ria po­ja­wiła się dwu­krot­nie.

Ale miej tu dwa po­my­sły ty­go­dniowo!

W każdą nie­dzielę wy­myśl coś chwy­tli­wego i pra­cuj nad tym do wtorku rano.

Ukła­daj dia­log i do­bie­raj gar­de­robę we­dług naj­now­szych fran­cu­skich tren­dów. Każda po­stać ubrana jest ina­czej, za­wsze mod­nie.

Każdy dy­wan, stół, krze­sło – są no­wo­cze­sne i do­pra­co­wane w naj­mniej­szym szcze­góle.

W la­tach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych źró­dłem wie­dzy o mo­dzie była Bar­bara Hoff i jej ru­bryka w „Prze­kroju”. Ale jak się nie miało pod ręką „Prze­kroju”, wy­star­czyło zaj­rzeć do „Szpi­lek” i spraw­dzić, co tym ra­zem znaj­duje się na ry­sun­kach Ha-Gi. Można było mieć pew­ność, że stroje i wnę­trza, które na­ry­so­wała, są ak­tu­al­nie à la mode.

Miej więc te po­my­sły przez czter­dzie­ści lat.

Cztery ty­siące po­my­słów.

„W prze­ci­wień­stwie do ja­skra­wych, olśnie­wa­ją­cych i na­gle ury­wa­ją­cych się ka­rier w sztuce – droga Anny Go­sław­skiej-Li­piń­skiej, która de­biu­to­wała jako dwu­dzie­sto­trzy­let­nia ab­sol­wentka Aka­de­mii na ła­mach prasy, jest drogą spo­koj­nie, kon­se­kwent­nie i bez blich­tru pro­wa­dzącą do peł­nego, doj­rza­łego opa­no­wa­nia warsz­tatu”[27].

Anna, Ha­nia, Ha­neczka, Ha-Ga

22 paź­dzier­nika 1915 roku uro­dziła się w Mo­skwie Anna Go­sław­ska. Do końca ży­cia nie do­wie­działa się, że mało bra­ko­wało, a nie uro­dzi­łaby się wcale. Kilka mie­sięcy wcze­śniej, w marcu lub kwiet­niu, Eu­ge­nia Go­sław­ska przy­je­chała do mo­skiew­skiej kli­niki, żeby usu­nąć ciążę. Mu­siała wy­brać pry­watną pla­cówkę, bo za­bieg był nie­le­galny. Do­piero dwa lata póź­niej, po re­wo­lu­cji, abor­cja w im­pe­rium ro­syj­skim prze­sta­nie być cięż­kim prze­stęp­stwem. Eu­ge­nia le­żała już na fo­telu gi­ne­ko­lo­gicz­nym, gdy na­gle w ca­łym bu­dynku wy­siadł prąd. W tam­tym cza­sie ta­kie awa­rie zda­rzały się dość czę­sto, więc le­karz jak gdyby ni­gdy nic za­pa­lił świece i po­sta­no­wił po­cze­kać z wy­ko­na­niem za­biegu, aż elek­trycz­ność po­wróci. Wy­szedł z ga­bi­netu i zo­sta­wił pa­cjentkę samą na dwie go­dziny. Trudno dojść, czy Eu­ge­nia uznała prze­rwę w do­sta­wie prądu za znak od losu lub opatrz­no­ści, czy też de­cy­zję zwy­czaj­nie prze­my­ślała – dość, że po­sta­no­wiła mimo trud­nych wo­jen­nych cza­sów uro­dzić trze­cie dziecko[28].

Oczy jak pięć zło­tych

Gdy wojna się skoń­czyła, a Pol­ska po­now­nie po­ja­wiła się na ma­pie świata, Go­sław­scy po­wró­cili do Pol­ski. O tym, co przez ostat­nie lata ro­bili w Mo­skwie oraz dla­czego zde­cy­do­wali się wró­cić, nie wiemy. Praw­do­po­dob­nie Ka­zi­mierz Go­sław­ski do­stał pracę jako księ­gowy. Być może wró­cili z tę­sk­noty.

Ha­nia ze swoim ro­dzeń­stwem: Da­nu­sią i Zbysz­kiem, oraz matką Eu­ge­nią w 1921 roku

Wcze­sne dzie­ciń­stwo Anna spę­dziła w Zie­lonce pod War­szawą. Z ro­dzi­cami, sześć lat star­szą sio­strą Da­nu­sią i osiem lat star­szym bra­tem Zbysz­kiem miesz­kała nie­da­leko sta­cji ko­le­jo­wej. Wa­runki mieli spar­tań­skie. Wodę no­siło się ze studni, a ubi­ka­cja znaj­do­wała się na końcu po­dwó­rza. Nie­długo po Go­sław­skich do Zie­lonki spro­wa­dziła się ro­dzina Li­piń­skich, tak jak oni wró­ciła do kraju po kilku la­tach spę­dzo­nych w Mo­skwie. Teo­dor, Ja­dwiga i ich syn Eryk, rów­no­la­tek Zbyszka, za­miesz­kali po są­siedzku, przez płot. Chłopcy szybko się za­przy­jaź­nili. Spę­dzali czas, gra­jąc w piłkę na po­dwórku, gdzie cza­sem do­łą­czała do nich Danka. Re­zy­gno­wali z tej roz­rywki tylko w nie­po­godę, ale wtedy od­wie­dzali się w swo­ich do­mach. Tak wła­śnie, dzięki nie­sprzy­ja­ją­cym wa­run­kom at­mos­fe­rycz­nym, Eryk po­znał naj­młod­szą sio­strę Zbyszka – Ha­neczkę, jak mó­wiono o niej od dziecka.

Eryk w 1924 roku i Ha­nia w 1931 roku

W prze­ci­wień­stwie do ro­dzeń­stwa dziew­czynka nie prze­pa­dała za za­ba­wami na świe­żym po­wie­trzu. I nie cho­dziło tu o wsty­dli­wość przed star­szym to­wa­rzy­stwem, bo choć była naj­młod­sza, po­noć umiała po­sta­wić na swoim. Córka Da­nuty, Ewa Twar­dow­ska, pa­mięta, że w ro­dzi­nie krą­żyła aneg­dota o ma­łej Hani, która w zło­ści po­tra­fiła tup­nąć nogą, a w brata, który jej do­ku­czał, rzu­cić no­życz­kami. Ha­neczka po pro­stu stro­niła jak mo­gła od ak­tyw­no­ści fi­zycz­nej. Już wtedy wo­lała ry­so­wać.

Czy­tać na­uczyła się, gdy miała trzy lata. Li­tery po­znała z ka­wał­ków ga­zet za­wie­szo­nych w wy­chodku. Szybko za­częła je skła­dać w wy­razy, a wy­razy w zda­nia. Ro­dzice po­ka­zy­wali ją na ro­dzin­nych spo­tka­niach jak małpkę w cyrku. Wy­star­czyło: „Ha­nia, prze­czy­taj!”, i Ha­nia czy­tała, naj­pierw na­główki i wy­róż­nione wstępy w ga­ze­tach co­dzien­nych, po­tem całe ar­ty­kuły. Tę fa­scy­na­cję, dość nie­ty­pową dla dziecka w jej wieku, jako pierw­szy do­ce­nił oj­ciec Eryka, Teo­dor. Za­uwa­żył, że dziew­czynka płyn­nie czyta, pod­czas gdy jej ró­wie­śnicy nie znają jesz­cze al­fa­betu.

Można przy­pusz­czać, że w naj­wcze­śniej­szym okre­sie ży­cia Hanki re­la­cje z ró­wie­śni­kami nie miały więk­szego zna­cze­nia. Dużo istot­niej­szy wpływ niż Eryk, który ode­gra w jej ży­ciu jedną z głów­nych ról, bę­dzie mieć na nią w tym cza­sie zna­jo­mość z jego oj­cem, ar­ty­stą ma­la­rzem Teo­do­rem Li­piń­skim. Teo­dor małą są­siadkę zza płotu, Ha­nu­się z oczami jak pię­cio­zło­tówki, po­ko­chał ni­czym wła­sną córkę. Bę­dzie jej wy­sy­łał pocz­tówki z da­le­kich po­dróży, po­ka­zy­wał al­bumy z re­pro­duk­cjami wiel­kich dzieł ma­lar­skich, pro­sił, by przy­no­siła mu swoje ry­sunki. Zo­ba­czy, że dziew­czę ma ta­lent, i na­mówi ro­dzi­ców Hani, aby po­słali ją do lep­szej szkoły.

Córka dwóch oj­ców

Teo­dor miał cha­ry­zmę. Był czło­wie­kiem wielu ta­len­tów, głów­nie or­ga­ni­za­cyj­nego i pla­stycz­nego. I je­den, i drugi odzie­dzi­czył po nim Eryk. Oj­ciec za­szcze­pił w synu mi­łość do ka­ry­ka­tury i do ry­sunku w ogóle. Sam ma­lo­wał, głów­nie por­trety i pej­zaże. (Jego ob­razy można było nie­dawno zna­leźć w wie­deń­skiej ga­le­rii wy­ce­nione na 2000 euro). Za­czął stu­dia w kra­kow­skiej Szkole Sztuk Pięk­nych, w pra­cowni Jó­zefa Me­hof­fera, ale ich nie skoń­czył. Ko­lek­cjo­no­wał i ry­so­wał ka­ry­ka­tury, jako pla­styk pra­co­wał dla Pol­skiej Par­tii So­cja­li­styczno-De­mo­kra­tycz­nej Ga­li­cji i Ślą­ska Cie­szyń­skiego oraz dla re­dak­cji jej or­ganu pra­so­wego – pi­sma „Na­przód”. Przy­go­to­wał na­wet kilka okła­dek do jego nu­me­rów pierw­szo­ma­jo­wych, ka­len­da­rzy ro­bot­ni­czych i oko­licz­no­ścio­wych jed­nod­nió­wek. Pro­jek­to­wał sztan­dary dla or­ga­ni­za­cji par­tyj­nych. Kie­ro­wał chó­rami ro­bot­ni­czymi, był dy­ry­gen­tem or­kie­stry Lutni Ro­bot­ni­czej, którą sam za­ło­żył. Po­tem pro­wa­dził Te­atr Pol­ski w No­wym Są­czu, był sce­no­gra­fem i re­ży­se­rem, współ­pra­co­wał z sa­ty­rycz­nym ty­go­dni­kiem „Kri­woje Zier­kało”. Był so­cja­li­stą i dłu­go­let­nim człon­kiem Pol­skiej Par­tii So­cja­li­stycz­nej. Wie­rzył w re­wo­lu­cję, po­dobno znał się z Le­ni­nem.

Teo­dor, oj­ciec Eryka, w 1924 roku

W 1913 roku Li­piń­ski wraz z sy­nem i żoną prze­nie­śli się do Mo­skwy. Teo­dor miał się za­opie­ko­wać dzie­łami sztuki i pa­miąt­kami na­ro­do­wymi wy­wo­żo­nymi tam z Pol­ski przez wła­dze car­skie. W cza­sie I wojny świa­to­wej dla bez­pie­czeń­stwa prze­trans­por­to­wano na wschód mię­dzy in­nymi ja­giel­loń­skie ar­rasy oraz Bi­twę pod Grun­wal­dem. Ob­raz Jana Ma­tejki tra­fił do domu Li­piń­skich – le­żał zwi­nięty w ru­lon, a kil­ku­let­niemu Ery­kowi zda­rzało się dla za­bawy po nim ska­kać. (Działo się to mniej wię­cej wtedy, kiedy nie­opo­dal, w tym sa­mym mie­ście szy­ko­wała się do przyj­ścia na świat jego przy­szła żona Ha­nia Go­sław­ska). Ofi­cjal­nie Teo­dor peł­nił w Mo­skwie funk­cję kie­row­nika I Wy­działu Ko­mi­sji Li­kwi­da­cyj­nej do spraw By­łego Kró­le­stwa Pol­skiego Ko­mi­sa­riatu Pol­skiego.

Teo­dor Li­piń­ski wy­warł na wy­cho­wa­nie i edu­ka­cję Hanki naj­więk­szy wpływ. Im­po­no­wał jej, in­te­re­so­wał się jej roz­wo­jem, był w ży­ciu ma­łej dziew­czynki tym waż­nym do­ro­słym, który za­uwa­żył jej po­ten­cjał. W tam­tym cza­sie ro­dzony oj­ciec Hani sporo pił. Po la­tach do­ro­sła Hanka bę­dzie wspo­mi­nała swo­jej córce, że Ka­zi­mierz na pewno ją ko­chał, ale za­pa­mięta też, że jej oj­ciec był czło­wie­kiem nie­szczę­śli­wym. Teo­dor Li­piń­ski wy­peł­niał więc luki, któ­rych na­ro­bił Ka­zi­mierz. Być może był dla niej pod­sta­wową fi­gurą ojca. Dużo jej czy­tał i opo­wia­dał o ma­lar­stwie, po­ka­zy­wał re­pro­duk­cje ob­ra­zów i ry­sun­ków w al­bu­mach o sztuce. Stresz­czał hi­sto­rię Pol­ski i świata. Praw­do­po­dob­nie tak jak Ery­kowi, kiedy ten był mały, tak te­raz Hani przy każ­dym spo­tka­niu opo­wia­dał dzieje jed­nego pol­skiego króla. Po­ka­zy­wał przed­sta­wie­nia wład­ców Pol­ski. A kiedy bra­ko­wało mu ma­te­ria­łów, sam je ry­so­wał. Ha­nia cze­kała na każde spo­tka­nie z Teo­do­rem.

Szkoła pod­sta­wowa

Wy­kaz po­stę­pów w na­uce w roku szkol­nym 1925/1926 dla Go­sław­skiej Anny, uczen­nicy od­działu czwar­tego dru­giej klasy szkoły po­wszech­nej w Zie­lonce, przed­sta­wiał się na­stę­pu­jąco: z góry na dół same bar­dzo do­bre z wy­jąt­kiem ra­chun­ków z geo­me­trią, z któ­rych uczen­nica otrzy­mała sto­pień do­bry, oraz, o dziwo, ry­sun­ków – także oce­nio­nych na do­bry.

Za­cho­wało się z tego czasu kilka zdjęć.

Na jed­nym Ha­nia ma może sześć lat. Biały koł­nie­rzyk i na­rzu­cony na ko­szulę far­tu­szek. Ta­kie zdję­cie mo­gło po­wstać z oka­zji roz­po­czę­cia szkoły pod­sta­wo­wej. Fry­zura na pa­zia, pod­nie­siona grzywka od­sła­nia czoło, ja­sna, po­godna, drob­niutka twarz. Na gło­wie upięta ciemna, pew­nie gra­na­towa, wielka ko­karda. Jest i za­rys uśmie­chu. A Hanna uśmie­chała się rzadko. Może fo­to­graf się po­sta­rał, a może miała lep­szy dzień?

Na dru­gim dziew­czynka jest o dwa–trzy lata star­sza. Wciąż fry­zura na pa­zia, włosy się­gają za ucho, przy­li­zana grzywka za­krywa czoło, a spod niej pro­sto w obiek­tyw apa­ratu pa­trzą prze­szy­wa­jąco wiel­kie ciemne oczy. Jest szkolny mun­du­rek z ma­ry­nar­skim koł­nie­rzem i drob­nym kra­wa­ci­kiem. Uśmie­chu brak.

Na trze­cim iden­tyczna fry­zura na pa­zia. Bu­zia jesz­cze po­waż­niej­sza. Jesz­cze mniej, o ile to moż­liwe, po­godna.

To w tym okre­sie ro­dzina nadała jej prze­zwi­sko „Kap­ciuch”. Skąd się wzięło, przy­po­mina so­bie Be­ata Tysz­kie­wicz, któ­rej Ha-Ga kie­dyś wspo­mniała, że jako dziew­czynka lu­biła wkła­dać za duże i zno­szone już kap­cie star­szej sio­stry Danki. W głębi serca nie prze­sta­nie czuć się tym Kap­ciu­chem na­wet w do­ro­słym ży­ciu, choć na wszyst­kich bę­dzie ro­bić wra­że­nie ele­ganc­kiej damy.

Ha­nia w gim­na­zjum, około 1932 roku

Ode­tchnąć in­nym po­wie­trzem

Kiedy Ha­nia skoń­czyła pod­sta­wówkę, Go­sław­scy za na­mową Teo­dora Li­piń­skiego za­pi­sali córkę do lep­szej szkoły. Wy­brali Pry­watne Żeń­skie Gim­na­zjum i Li­ceum im. Anieli We­rec­kiej, które dzia­łało w la­tach 1900–1944 i do wy­bu­chu II wojny świa­to­wej mie­ściło się w bu­dynku przy ulicy Fok­sal 18 w War­sza­wie (wtedy Pie­rac­kiego). Przed wojną szkoła kształ­ciła uczen­nice w dwóch kla­sach li­ce­al­nych i czte­rech gim­na­zjal­nych. Cho­dziła do niej też młod­sza ku­zynka Hanki – Kry­styna Zwo­liń­ska, póź­niej­sza pro­fe­sorka Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych, ma­larka, pro­fe­sorka łódz­kiej szkoły fil­mo­wej, która wspo­mina:

Mia­ły­śmy zie­lone mun­durki z czar­nymi far­tusz­kami i przez sześć mie­sięcy białe be­rety z biało-zie­lo­nym znacz­kiem, przez sześć mie­sięcy czarne. Szkoła była in­te­re­su­jąca. Po­tem do­piero zda­łam so­bie sprawę z tego, że to chyba nie było po­wszechne, żeby ak­cep­to­wać po­stawy li­be­ralne u dziew­cząt. Uczyli nas cie­kawi lu­dzie, nie­któ­rzy byli pro­fe­so­rami uni­wer­sy­tec­kimi[29].

Z okresu gim­na­zjum Hanki po­cho­dzi jedno jej zdję­cie z Ery­kiem. Praw­do­po­dob­nie ich pierw­sza wspólna fo­to­gra­fia. Po­czą­tek lat trzy­dzie­stych. Ona ma ja­kieś pięt­na­ście lat, on o sie­dem wię­cej. Zdję­cie zro­bione na brzegu Wi­sły. Ha­nia mo­czy pa­tyk w wo­dzie, Eryk przy­kuca tuż za nią. On jest już do­ro­słym mło­dzień­cem, w ele­ganc­kim ubra­niu, ma­ry­narce w drobny wzo­rek i sze­ro­kim kra­wa­cie na bia­łej ko­szuli. Ona – dziecko, na­wet nie pod­lo­tek. Włosy równo przy­cięte, grzywka jak od li­nijki, biała bluzka z dużą czarną ko­kardą na de­kol­cie, pli­so­wana spód­nica, buty pła­skie, skó­rzane, w po­pu­lar­nym w la­tach trzy­dzie­stych fa­so­nie Mary Jane. Od­święt­nie ubrani – może z oka­zji po­czątku ko­lej­nego roku szkol­nego Hani?

W tam­tym cza­sie Hanna miała dwa kom­plety ubrań co­dzien­nych i je­den od­świętny. O ubie­ra­niu się w zgo­dzie ze swoim gu­stem mo­gła po­ma­rzyć. Je­sie­nią i zimą no­siła dwie pary raj­stop. Uwa­żała, że ma za chude nogi, i w ten spo­sób chciała je po­gru­bić. Może wła­śnie z tego braku i z tę­sk­noty za róż­no­rod­no­ścią kon­fek­cji zro­dziło się jej za­in­te­re­so­wa­nie modą? Rów­no­le­gle za­częły w Hani kieł­ko­wać per­fek­cjo­nizm i za­mi­ło­wa­nie do ład­nych przed­mio­tów co­dzien­nego użytku. Tu po­żywkę da­wała matka. Nie mo­gła za­pew­nić córce róż­no­rod­nej gar­de­roby, więc tym bar­dziej dbała o jej wy­gląd i ob­se­syj­nie pil­no­wała, żeby cho­dziła czy­sto i schlud­nie ubrana oraz ucze­sana.

Kwe­stie sze­roko po­ję­tej hi­gieny są istot­nym wąt­kiem wa­ka­cyj­nej ko­re­spon­den­cji Eu­ge­nii z na­sto­let­nią Ha­nią.

Ko­bieta pi­sze do córki spę­dza­ją­cej lato u wu­jo­stwa w Po­to­kach:

Ko­chana Ha­niu! Pa­mię­taj o so­bie, że­byś do­brze wy­glą­dała, że­byś tam nie cho­dziła jak Kop­ciu­szek, tylko prędko prze­pierz i włóż czy­ste. Może Ci po­ślę jedną suk­nię? Tylko pa­mię­taj, że­byś wszystko po­zbie­rała, żeby się nie zo­stało[30].

W in­nym na­po­mina:

Ha­niu, moje dziecko, pro­szę Cię, zaj­mij się sobą w końcu tro­chę, że­byś wszystko w po­rządku znio­sła, no i że­byś się po­pra­wiła. Jedz dużo, że­byś siłę cały rok miała. Na­pisz mi wszystko, co u Wu­jo­stwa sły­chać, jak się cio­cia ma, czy zdrowa?

W ko­lej­nym:

Ha­niu, weź ubierz się cie­pło, że­byś się nie za­zię­biła, i uwa­żaj na sie­bie, chodź wcze­śnie spać, że­byś się wy­spała, i dużo jedz.

I kiedy in­dziej w po­dob­nym to­nie:

Ko­chana Ha­niu!

Bar­dzo mnie cie­szy, że jest Ci do­brze, uwa­żam, że mo­żesz po­sie­dzieć choćby do 10 sierp­nia, bo od­świe­ży­łam miesz­ka­nie i tę­pię plu­skwy, któ­rych jest moc. Chcę, jak przy­je­dziesz, że­byś się wy­spała. Pa­mię­taj o so­bie, że­byś tam czy­sta była, wszyst­kie swoje rze­czy trzy­maj w wa­lizce, żeby wszystko w po­rządku było.

Plu­skwy Eu­ge­nia tę­piła w 1930 roku, w nowo wy­na­ję­tym miesz­ka­niu na Sta­rym Mie­ście, przy Pie­kar­skiej.

Ha­nia tym­cza­sem naj­wy­raź­niej całe lato spę­dziła poza War­szawą. Eryk wy­słał jej list na obóz har­cer­ski w Ostro­łęce:

Dro­gie Ha­niątko

By­łem dziś w wa­szym no­wym miesz­ka­niu na Pie­kar­skiej i mimo że po­koje są mniej­sze od zie­lon­kow­skich, ca­łość robi miłe wra­że­nie, zwłasz­cza (zresztą jak zwy­kle) kom­natka dzie­wi­cza z bal­ko­ni­kiem, pia­ni­nem i wi­do­kiem na wą­ziutką ulicę Ry­cer­ską, która prze­czy prze­raź­li­wie swej na­zwie.

O matce Hanki co nieco wiemy z ko­re­spon­den­cji. O ojcu – że był księ­go­wym i że przez dłu­gie lata do­jeż­dżał z Zie­lonki do pracy w War­sza­wie ko­lejką. Eryk tak go opi­sał w li­ście do córki Zu­zanny:

Był z za­wodu księ­go­wym (przed wojną mó­wiło się – bu­chal­ter), po­dobno do­brym fa­chow­cem, i pro­wa­dził księgi w kilku in­sty­tu­cjach, za­ra­bia­jąc dość do­brze. Pro­wa­dził ad­mi­ni­stra­cję gdzieś w oko­li­cach Ra­dom­ska czy Roz­przy i tam po­znał córkę pi­wo­wara Au­gu­sta Schilda (szał mi­ło­ści?), z którą za­warł tzw. zwią­zek mał­żeń­ski, i spło­dzili ra­zem troje dzieci, z czego jedno w Mo­skwie, gdzie prze­by­wali w cza­sie I wojny świa­to­wej.