Horoskop - Marian Butrym - ebook + audiobook

Horoskop ebook i audiobook

Marian Butrym

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dynamiczny, napisany z ironicznym dystansem kryminał milicyjny z kultowej serii „Ewa wzywa 07” wydawnictwa Iskry (rok wyd. 1974, zeszyt nr 63, nakład: 100 tys. + 275 egz.), którego akcja przypada na lata 70. Śledztwo prowadzi kapitan Piotr Morski.

MALCOLM (lubimyczytac.pl):
Kapitan Morski na tropie międzynarodowej szajki przemytniczej. Kryminał napisany w swobodnym stylu z dawką inteligentnego humoru. Solidna intryga. Dla mnie sama przyjemność czytania.

JACEK SZMAŃKOWSKI (KlubMOrd.com):
Horoskop” to bardzo zgrabnie i zabawnie opowiedziana historia o ciekawej fabule. Jej największym atutem jest postać kapitana Morskiego, występującego w roli narratora, milicjanta o specyficznym, sarkastycznym poczuciu humoru w czym przypomina nieco prywatnego detektywa Philipa Marlowe z powieści Raymonda Chandlera.

GRZEGORZ CIELECKI (KlubMOrd.com):
Marian Butrym, autor „Horoskopu” potrafi zaskoczyć, nie boi się fabularnej ekwilibrystyki i ma rozpoznawalny styl, w którym rządzi niepodzielnie ironia. Nawet jeżeli nie wszystkie frazy obliczone na poklask czytelnika są równie udane, to średnia urobku ze strony budzi entuzjazm.
Kapitan Morski otrzymuje informację, że jakaś ekipa polskich sportowców przebywała niedawno w Wiedniu i to sprzęgło się z aktywizacją przemytu – waluty tam – złoto tu. Morski nieco po omacku udaje się do klubu sportowego Rekord. W trakcie, gdy nasi dzielni stróże prawa infiltrują klub Rekord dochodzi do tragedii w jednej z łazienek tejże instytucji. Zostają znalezione zwłoki zawodniczki Barbary Kańskiej. Okazuje się, że zginęła w wyniku porażenia prądem. W torebce Kańskiej śledczy ujawniają tytułowy Horoskop, napisany na maszynie. Zwiastował kłopoty w drugiej części tygodnia. Czyżby szantaż? Nieubłagana logika śledztwa nakazuje przesłuchać elektryka Sosnowskiego, do czego jednak nie dochodzi, gdyż ten ginie potrącony przez samochód na Żoliborzu. Śledztwo komplikuje się coraz bardziej, ale wiemy że trop jest właściwy, skoro giną kolejne osoby związane z Rekordem. Morski wie, że tu trzeba drążyć i nie myli się.
Widać wyraźnie, że Marian Butrym bawi się gatunkiem i pisanie kolejnych „Ew” (szkoda, że tylko trzech) było dla niego bardziej rozrywką, a nawet rodzajem zgrywy, niż poważnym podejściem do tworzenia kryminału milicyjnego, ale nie widzę w tym nic złego, raczej atut. Kapitan Morski jako oficer zdystansowany do siebie i świata, to nieco taki warszawski Filip Marlowe. A zatem fabuła, mimo że dużo się dzieje, jest mniej ważna, niż bohater jego bieg przez labirynt codzienności, gdzie mamy szanse na rozmaite obserwacje środowiskowe i płynące z nich możliwości bon-motów. Dzięki czemu twórczość Butryma to świetna rozrywka dla wszystkich.
Warto wspomnieć, że Marian Butrym był przede wszystkim dziennikarzem muzycznym. Wydał kilka książek na ten temat. Również „Horoskopie” nie zapomniał o popularyzacji jazzu. Wizyta w „Hadesie” daje asumpt do wspomnienia tytułów kilku jazzowych standardów, z „Beer Drinking Woman” na czele.

Autor tej książki, Marian Butrym (1942–1988), był znanym dziennikarzem muzycznym piszącym o muzyce jazzowej i rockowej. Nie powinno więc dziwić, że znajdziemy w jego książce liczne odniesienia do tego rodzaju muzyki. Był on też znany z ciętego (i barwnego) pióra, którego niewątpliwie użył przy pisaniu tego kryminału.

Książka wznowiona w formie elektronicznej przez Wydawnictwo Estymator w ramach serii: Kryminał z myszką – Tom 62.

Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 117

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 4 min

Lektor: Artur Ziajkiewicz

Oceny
4,0 (5 ocen)
3
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marian Butrym

HOROSKOP

Kryminał z myszką – Tom 62

Wydawnictwo Estymator

www.estymator.net.pl

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67562-53-9

Copyright © Spadkobiercy Mariana Butryma

Tekst: Iskry, Warszawa 1974 (Ewa wzywa 07, nr 63)

Projekt okładki: Pola Augustynowicz

1

Lektura tej kartki maszynopisu była równie pasjonująca, jak rozsupływanie sznurowadła w bucie znalezionym na śmietniku. Byłem jednak na tyle przytomny, aby nie wyjawić głośno moich obiekcji, zwłaszcza że szef siedział metr ode mnie. Podczas siedmiu lat pracy w milicji przyzwyczaiłem się, że sprawy prowadzone przez nasz resort miewają dużo bardziej błahe początki. Milicyjny staż nauczył mnie również zasady, że w naszym zawodzie błędy popełnione z gorliwości są niczym w porównaniu z błędami wynikłymi z lekceważenia.

W sumie jednak nawet powtarzanie tych oczywistych prawd ani na jotę nie poprawiło mi humoru. Sprawa zapowiadała się nieciekawie, w każdym razie tyle wynikało z maszynopisu, o którym już wspomniałem. Żeby nie być gołosłownym przytoczę treść kartki in extenso.

PYTANIE: Czy podczas waszego pobytu w Wiedniu Rudolf Schaub kontaktował się jeszcze z kimś z Polski?

ODPOWIEDŹ: Nikogo nie widziałem, ale pamiętam, że kiedyś Schaub spóźnił się na spotkanie. Powiedział wtedy, że przyjechała ekipa polskich sportowców i musiał załatwić parę spraw.

PYTANIE: Czy mówił konkretnie, z kim się spotykał?

ODPOWIEDŹ: Nie, tego nie mówił. Rozmawiał przy mnie z kimś przez telefon i przynaglał go do pośpiechu. Pamiętam, że powiedział wtedy: „przyjechał student”.

PYTANIE: Chodziło o autentycznego studenta, czy też był to pseudonim?

ODPOWIEDŹ: Tego nie wiem.

PYTANIE: Proszę sprecyzować datę tej rozmowy.

ODPOWIEDŹ: To było około dwunastego czerwca.

Cytowany fragment protokołu przesłuchania był wzruszająco lapidarny. Dowiedziałem się, że w połowie czerwca jakiś wiedeński facet zawiadomił telefonicznie drugiego faceta, że przyjeżdża trzeci facet. Informacja jak informacja, tyle że nie wiadomo, co z nią robić. Z równą dozą zainteresowania przyjąłbym wiadomość, że do Wiednia wjechał Szymon Słupnik na czele pułku ciężkiej artylerii.

Ale swój komentarz zachowałem na lepsze czasy. Posiadam bowiem coś, co jedni nazywają instynktem samozachowawczym, a inni poczuciem obowiązku; ani jednego, ani drugiego posiadać nie warto – wie o tym każde dziecko i mogę za to zaręczyć słowem honoru.

Szef z pasją godną lepszej sprawy ubijał zawartość fajki. Nieraz miałem wrażenie, że bezlitośnie tłamszony tytoń straci wreszcie cierpliwość i wybuchnie podczas zapalania.

– No i co o tym powiesz, syneczku? – zapytał.

– Mętne zeznania, obywatelu pułkowniku – odparłem ostrożnie. – Na dobrą sprawę żadna z informacji nie jest pewna.

– Stuprocentową pewność daje tylko polisa ubezpieczeniowa – westchnął pułkownik. – A czy prawdziwe są te zeznania, musimy właśnie sprawdzić.

Na końcu języka miałem uwagę, że forma „my” została użyta raczej z grzeczności. O ile znam życie, a znam je trochę, sprawdzeniem wiarygodności cytowanych w protokole informacji zajmie się nie kto inny, tylko piszący te słowa.

Pułkownik szybko dowiódł, jak prorocze były moje przypuszczenia. Powinienem zostać wróżką albo zagrać w toto-lotka.

– Zajmiesz się tym, syneczku. Fragment protokołu, który przeczytałeś, przekazała nam Służba Bezpieczeństwa. Trzy tygodnie temu aresztowali agenta obcego wywiadu, pracownika handlu zagranicznego. Ma niewiele do stracenia i trudno przypuszczać, aby kłamał w tak drobnej sprawie. Zresztą inne jego zeznania potwierdziły się.

– W trosce o własną skórę ludzie bywają rozmowni – wtrąciłem uwagę typu ogólnofilozoficznego, aby zademonstrować szefowi zalety własnej wyobraźni.

– Musimy znaleźć tego studenta…

– Jeżeli istnieje…

– Tak, syneczku – powiedział szef spokojnym głosem, ozdobionym chroniczną chrypką – ty jesteś stworzony do wielkich czynów. Siedzisz tutaj i w duchu klniesz, że szef wrabia cię w trzeciorzędną aferę przemytniczą. Bo i pewnie, masz już doświadczenie, sukcesy, pochwały… Ambicja zawodowa daje znać o sobie. A tymczasem każą ci uganiać się za jakimś studentem. który podczas wycieczki do Wiednia kupił długopis z fotosami nagiej dziwki lub plastykowe gacie.

Jedną z niewątpliwych wad pułkownika Gonczara jest zwyczaj ironizowania głosem pozbawionym ironii. Ale ci, którzy znają szefa, a ja niewątpliwie mam zaszczyt zaliczać się do tego grona, wiedzą doskonale, że w pewnych sytuacjach lepiej mu nie przerywać.

To była właśnie taka sytuacja.

– Otóż wyobraź sobie, chłopcze, że to nie jest błaha sprawa. Pan Rudolf Schaub umarłby ze śmiechu dowiedziawszy się, że uważasz go za detalistę. On nie zajmuje się gówniarskimi interesami. Mamy jego kompletne dossier i nie jest to nudna lektura.

Pułkownik zerknął do notatek i przez chwilę panowała tzw. grobowa cisza.

Ja również milczałem, bo mówiąc szczerze, nie miałem za wiele do powiedzenia. Mógłbym, co najwyżej, rzucić uwagę, że tacy faceci jak Rudolf Schaub rzadko umierają ze śmiechu. A jeszcze rzadziej w łóżku. Słyszałem o różnych wypadkach.

– Od kilku miesięcy – ciągnął nieubłaganie pułkownik – otrzymuję raporty służby „X” penetrującej środowisko waluciarzy. Wszystkie są tak zgodne, że aż nudne. Na trasie Warszawa-Wiedeń istnieje świetnie zakonspirowany kanał przerzutowy. Do Austrii wędrują waluty, a z powrotem złoto. I w tym miejscu nasza wiedza na ten temat się kończy. Próbowaliśmy już różnych metod. Wzmożone kontrole graniczne w okrasach gwałtownego popytu na dolary, obserwacja tras wyjazdowych, analiza częstotliwości wyjazdów poszczególnych osób… i nic.

– I zeznanie agenta… – włączyłem się w monolog szefa, uznając dalsze milczenie za nietakt.

Ale nie dał sobie przerwać.

– I zeznanie agenta jest pierwszym bardziej konkretnym śladem. To niewiele, kapitanie, ale zawsze więcej niż nic.

Odkrywczość tej uwagi znokautowała resztki mego humoru. Oczywiście myliłem się sądząc, że sprawa należy do błahych. Szef obarczał mnie sprawą, na której kilku moich kolegów połamało zęby i mnie prawdopodobnie czeka to samo. Iście danajski prezent, kapitanie Morski, można sobie pogratulować, nie ma co!

– Spróbuję, obywatelu pułkowniku – powiedziałem z nieźle udawaną rześkością w głosie – ale nie wiem, czy dam radę…

Wobec przejawu tak oczywistego asekuranctwa nawet marsowe oblicze szefa rozjaśniło się jak choinka wigilijna.

– Tego nikt z góry nie wie, kapitanie… Nie mamy patentu na nieomylność. Ale lepiej, żeby się udało. Sprawa jest przede wszystkim prestiżowa. Liczę na ciebie, syneczku, a ściślej mówiąc – na was, bo dostaniesz do pomocy porucznika Szemiota. Przestudiuj te papiery i zobaczymy, co dalej.

– Rozkaz, obywatelu pułkowniku – wykrztusiłem formułkę regulaminową, nie mając w pogotowiu odpowiedniej kwestii na zakończenie tej sceny.

Kiedy włączyłem wsteczny bieg i wychodziłem z gabinetu, pułkownik zaczął zapalać znękaną fajkę.

Wstrzymałem oddech.

Tym razem jednak nie wybuchła.

2

Przeczytałem jeszcze raz fragment cytowanego protokołu, stwierdzając z niejakim rozczarowaniem, że na kartce nic się nie zmieniło. Być może sprawiam zawód tym wśród czytelników, którzy sądzili, że z miejsca olśni mnie jakaś genialna myśl i z wyciem syren pojadę aresztować przestępcę.

Strasznie mi przykro. Jedynym usprawiedliwieniem może być fakt, że życie nie jest powieścią, a ponadto książka kryminalna zakończona na trzeciej stronie nie byłaby przesadnie interesująca.

Niestety, na razie dość odległą wydawała mi się chwila, w której przestępcy zgniją w więziennych lochach, a nawet ta, kiedy nękani wyrzutami sumienia i wyrywając sobie włosy z głów, staną przed karzącym obliczem sprawiedliwości, aby obnażyć swą nicość moralną i wysłuchać wyroku… no nie, unikajmy przesady, a w każdym razie tasiemcowych zdań.

Wracając do sprawy, to wspominałem już chyba, że nie miałem żadnego genialnego pomysłu, jak rozpocząć śledztwo. Przez głowę przelatywały mi wprawdzie tysiące koncepcji, ale może właśnie dlatego, że było ich tysiące, żadna nie wydala się rozsądna. Po dalszym kwadransie rozważań nabrałem niewytłumaczalnej ochoty, aby wrzucić akta do najbliższego kosza i pójść na lody. Cóż, Wiedniem interesowałem się chyba raz w życiu i to z okazji króla Sobieskiego, który wpadł na brzemienny w skutkach pomysł, aby ratować miasto przed Turkami. Gdyby ów dzielny wojownik, zamiast wojażować po kwiecie, zajmował się pilniej Marysieńką, być może nie byłoby w ogóle pana Rudolfa Schauba i ciemnych spraw jego, ja miałbym kłopot z głowy, dziatwa jedną lekcję historii mniej, że nie wspomnę już o radości Turków.

Przed dalszym wymyślaniem podobnych bredni uratowało mnie wkroczenie do pokoju wysokiego blondyna w okularach, o ascetycznej urodzie rutynowanego misjonarza.

– Słyszałem, że mamy robótkę – powiedział.

– Owszem, mamy. Szef wrzepił nam sprawę, której nie sposób ugryźć – odparłem ponuro. – Chcesz znać szczegóły?

– Nie krępuj się i opowiadaj. Ponarzekać zawsze zdążymy.

Opowiedziałem. Nie będę ukrywać, że perspektywy rozwikłania afery widziałem raczej czarno.

Szemiot zagłębił się w lekturę maszynopisu.

Miałem już w tym roku dwie umorzone sprawy. Niby nic wielkiego, każdemu może się zdarzyć, ale bez względu na to, co mówił szef i jak mnie pocieszał prokurator, traktowałem ten fakt jako osobistą porażkę. Cóż, płacą nam za, wykrywanie przestępców. A nowa sprawa również nie zapowiadała się łatwo. Zresztą czy są u nas łatwe sprawy?

Wyglądało, że znowu rozłożę bezradnie ręce i będę miał wyrzuty sumienia, stojąc w kolejce po pensję. Co prawda, nie za wysoką.

KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU

ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI