Hipotezy szczęścia. Odnaleźć nadzieję w klasycznej mądrości - Jonathan Haidt - ebook

Hipotezy szczęścia. Odnaleźć nadzieję w klasycznej mądrości ebook

Jonathan Haidt

4,2

Opis

Każdy chce być szczęśliwy – ale co tak naprawdę wiemy o szczęściu? Gdzie powinniśmy go szukać i czym ono w rzeczywistości jest?

W poszukiwaniu odpowiedzi Jonathan Haidt, ceniony psycholog i jeden z najbardziej wpływowych naukowców na świecie, postanowił przyjrzeć się dziedzictwu kulturowemu cywilizacji z różnych stron świata i przeanalizować, jak ich mądrość może stać się drogowskazem dla współczesnego człowieka.

Haidt rozważa, co kryje się za powtarzanymi dziś maksymami takimi jak: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, „pieniądze szczęścia nie dają” i „co cię nie zabije, to cię wzmocni”, i skąd pochodzą wielkie idee pojawiające się na przestrzeni dziejów. Pokazuje, jak niektóre z nich mogą wzbogacić nasze codzienne życie. Sprawnie i z lekkością łączy wiedzę z zakresu filozofii, psychologii, ekonomii, ewolucji i neurologii, ujawniając m.in. źródła altruizmu czy potrzeby oddania się pod opiekę „czemuś większemu”.

Hipotezy szczęścia to książka, na której opiera się psychologia pozytywna, i prawdziwy must read dla każdego, kogo interesuje tematyka szczęścia. Jeśli czasem się nad nim zastanawiasz, zacznij od tej właśnie lektury.

Ta wyjątkowa książka dociera do sedna ludzkiej wiedzy o szczęściu w różnych kulturach na przestrzeni dziejów. Przyjemna, ważna i niezwykle ciekawa.

―Mihaly Csikszentmihalyi, autor Flow: Stan przepływu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 481

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
4
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wprowadzenie

Wpro­wa­dze­nie

Nad­miar mądro­ści

Co powi­nie­nem robić? Kim być? Jak żyć? Nie wszy­scy ludzie poszu­kują odpo­wie­dzi na takie pyta­nia i nie we wszyst­kich kul­tu­rach i epo­kach uznaje się je za rów­nie palące, ale w naszych cza­sach padają one sto­sun­kowo czę­sto. Szu­kamy wska­zó­wek w reli­gii, filo­zo­fii, lite­ra­tu­rze i nauce albo zwra­camy się o pomoc do innych ludzi. Zda­rza nam się doświad­czać prze­bły­sków zro­zu­mie­nia i nagłych obja­wień. Posta­na­wiamy się zmie­nić – prze­zwy­cię­żyć dawne nawyki, obrać nowe cele. Jed­nak nie­mal zawsze nasze mocne posta­no­wie­nia speł­zają na niczym.

Mądrość sta­niała. Już nie musimy się wspi­nać po stro­mych zbo­czach, aby uzy­skać ją od żyją­cego w samot­no­ści guru. Mądrość zalewa nas zewsząd – spływa na nas z kar­tek kalen­da­rzy, kap­sli od bute­lek oraz e-mailo­wych „łań­cusz­ków szczę­ścia”, które (w naj­lep­szej wie­rze) przy­sy­łają nam zna­jomi. Przy­po­mi­namy miesz­kań­ców opi­sa­nej przez Jorge Luisa Bor­gesa Biblio­teki Babel1 – nie­skoń­czo­nego księ­go­zbioru, w któ­rym miesz­czą się książki zawie­ra­jące wszyst­kie moż­liwe ciągi liter, a pośród nich wyja­śnie­nie, dla­czego owa biblio­teka ist­nieje i jak należy z niej korzy­stać. Jed­nak biblio­tekarze z opo­wia­da­nia Bor­gesa podej­rze­wają, że ni­gdy nie odnajdą tej księgi wśród kilo­me­trów non­sensu.

My mamy przed sobą bar­dziej opty­mi­styczne per­spek­tywy. Tylko nie­liczne spo­śród dostęp­nych dla nas źró­deł mądro­ści są pozba­wione sensu, a prze­wa­ża­jąca ich część wydaje się cał­ko­wi­cie wia­ry­godna. Ponie­waż jed­nak nasza biblio­teka jest prak­tycz­nie nie­skoń­czona – nikt ni­gdy nie zdoła prze­czy­tać wię­cej niż zale­d­wie małą cząstkę jej boga­tych zbio­rów – doświad­czamy para­doksu obfi­to­ści: ilość mate­riału wywiera nie­ko­rzystny wpływ na jakość naszych docie­kań. Mając do dys­po­zy­cji tak wielką i wspa­niałą biblio­tekę, czę­sto tylko pobież­nie prze­glą­damy książki albo ogra­ni­czamy się do czy­ta­nia recen­zji na obwo­lu­tach. Kto wie? Może wszy­scy napo­tka­li­śmy już Naj­więk­szą Ideę – wie­dzę, która mogła uczy­nić z nas nowych ludzi, gdy­by­śmy tylko uważ­nie ją prze­czy­tali, wzięli sobie do serca i wpro­wa­dzili w życie.

Ta książka opo­wiada o Wiel­kich Ide­ach. W każ­dym roz­dziale pró­buję zgłę­bić mądrość odkrytą przez kilka ludz­kich cywi­li­za­cji, aby zwe­ry­fi­ko­wać ją w świe­tle wyni­ków współ­cze­snych badań nauko­wych i wydo­być z niej wie­dzę uży­teczną w dzi­siej­szym świe­cie.

Jestem psy­cho­lo­giem spo­łecz­nym. Pro­wa­dzę bada­nia eks­pe­ry­men­talne, aby zgłę­bić jeden z aspek­tów naszego życia spo­łecz­nego – moral­ność i emo­cje moralne. Jestem także nauczy­cie­lem aka­de­mic­kim. Pro­wa­dzę obszerny kurs wstępu do psy­cho­lo­gii na Uni­ver­sity of Vir­gi­nia, pró­bu­jąc obja­śnić stu­den­tom całą psy­cho­lo­gię w trak­cie dwu­dzie­stu czte­rech wykła­dów. Przed­sta­wiam im wyniki setek badań doty­czą­cych naj­roz­ma­it­szych zagad­nień – od struk­tury siat­kówki oka po mecha­ni­zmy miło­ści – mając nadzieję, że zro­zu­mieją i zapa­mię­tają wszystko, o czym im opo­wie­dzia­łem. Kiedy zma­ga­łem się z tym zada­niem w pierw­szym roku swo­jej kariery aka­de­mic­kiej, uświa­do­mi­łem sobie, że nie­które myśli powta­rzają się w wielu wykła­dach, a jed­no­cze­śnie zda­łem sobie sprawę, że więk­szość tych idei – sfor­mu­ło­wa­nych nie­zwy­kle cel­nie i ze swadą – odnaj­du­jemy w dzie­łach daw­nych myśli­cieli. Trudno o bar­dziej celne wyra­że­nie poglądu, że nasze emo­cje, reak­cje na wyda­rze­nia, a także nie­które cho­roby psy­chiczne są następ­stwem dzia­ła­nia fil­trów umy­sło­wych, przez które postrze­gamy świat, niż to zapro­po­no­wane przez Szek­spira: „Rze­czy nie są dobre czy złe same w sobie. Są takie, jakimi nam się wydają”2. Zaczą­łem wpla­tać takie cytaty w swoje wykłady, aby uła­twić stu­den­tom zapa­mię­ty­wa­nie wiel­kich myśli w psy­cho­lo­gii. Zada­łem sobie pyta­nie, ile może być takich idei.

Aby się tego dowie­dzieć, prze­czy­ta­łem dzie­siątki dzieł sta­ro­żyt­nych mędr­ców pocho­dzą­cych przede wszyst­kim z trzech wiel­kich ośrod­ków myśli kla­sycz­nej: z Indii (na przy­kład Upa­ni­szady, Bha­ga­wad­gita czy naucza­nie Buddy), z Chin (Dia­logi kon­fu­cjań­skie, księga Daode­jing, pisma Men­cju­sza) oraz z kul­tur śród­ziem­no­mor­skich (Stary i Nowy Testa­ment, tek­sty grec­kich i rzym­skich filo­zo­fów, Koran). Prze­czy­ta­łem rów­nież wiele innych dzieł filo­zo­ficz­nych i lite­rac­kich z ostat­nich pię­ciu­set lat. Za każ­dym razem, kiedy napo­ty­ka­łem w nich jakieś twier­dze­nie psy­cho­lo­giczne – zda­nie doty­czące natury ludz­kiej albo funk­cjo­no­wa­nia umy­słu czy serca – zapi­sy­wa­łem je. Kiedy zaś znaj­do­wa­łem pogląd wyra­żony w róż­nych miej­scach i w róż­nych epo­kach, uzna­wa­łem go za poten­cjalną Wielką Ideę. Zamiast jed­nak mecha­nicz­nie spo­rzą­dzić listę dzie­się­ciu naj­po­pu­lar­niej­szych myśli psy­cho­lo­gicz­nych wszech cza­sów, posta­no­wi­łem przed­ło­żyć spój­ność nad czę­stość wystę­po­wa­nia. Pra­gną­łem napi­sać książkę poświę­coną zbio­rowi idei, które sta­no­wi­łyby pewną całość, czer­pały z sie­bie nawza­jem i wspól­nie opo­wia­dały o tym, w jaki spo­sób ludzie mogą odna­leźć szczę­ście i sens życia.

Poma­ga­nie ludziom w tym poszu­ki­wa­niu jest celem nowej dys­cy­pliny, zwa­nej psy­cho­lo­gią pozy­tywną3 – którą od pew­nego czasu się zaj­muję4 – a zatem niniej­sza książka opo­wiada ponie­kąd o źró­dłach psy­cho­lo­gii pozy­tyw­nej, tkwią­cych w sta­ro­żyt­nych mądro­ściach, a także o zasto­so­wa­niach tej nowej dzie­dziny we współ­cze­snym świe­cie. Auto­rzy więk­szo­ści przed­sta­wio­nych przeze mnie badań nie uwa­żają się za przed­sta­wi­cieli psy­cho­lo­gii pozy­tyw­nej. Nie zwa­ża­jąc na to, posta­no­wi­łem się­gnąć po dzie­sięć sta­ro­żyt­nych idei i odwo­łać się do wyni­ków współ­cze­snych badań nauko­wych, aby opo­wie­dzieć – naj­le­piej, jak potra­fię – o przy­czy­nach ludz­kiego powo­dze­nia i o prze­szko­dach, jakie sami umiesz­czamy na swo­jej dro­dze ku szczę­ściu.

Ta opo­wieść roz­po­czyna się od wyja­śnie­nia, w jaki spo­sób działa ludzki umysł. Oczy­wi­ście nie przed­sta­wię wyczer­pu­ją­cej wie­dzy na ten temat, a tylko omó­wię dwie przed­wieczne prawdy, które powi­nie­neś pojąć, zanim będziesz mógł wyko­rzy­stać współ­cze­sną psy­cho­lo­gię, by popra­wić jakość swo­jego życia. Pierw­szą z nich sta­nowi myśl prze­wod­nia tego tomu – umysł jest podzie­lony na czę­ści, które cza­sami wcho­dzą ze sobą w kon­flikty. Niczym jeź­dziec na grzbie­cie sło­nia, racjo­nalna (myśląca) część ludz­kiego umy­słu ma ogra­ni­czoną kon­trolę nad tym, co robi zwie­rzę. Dzi­siaj znamy już przy­czyny tych podzia­łów, a także kilka spo­so­bów, w jakie możemy nakło­nić jeźdźca i sło­nia do lep­szej współ­pracy. Druga idea zawiera się w wymie­nio­nych już sło­wach Szek­spira: „[Rze­czy] są takie, jakimi nam się wydają”, a także w nauce Buddy: „Nasze życie jest wytwo­rem naszego umy­słu”5. Dzi­siaj możemy jed­nak wzbo­ga­cić tę sta­ro­żytną myśl o wyja­śnie­nie, dla­czego ludzki umysł dostrzega przede wszyst­kim zagro­że­nia i jest skłonny do tego, by się bez­owoc­nie zamar­twiać. Możemy także zmie­niać te nega­tywne skłon­no­ści przy uży­ciu trzech tech­nik zwięk­sza­nia poczu­cia szczę­ścia – jed­nej bar­dzo sta­rej i dwóch zupeł­nie nowych.

W dru­giej czę­ści opo­wie­ści przyj­rzymy się naszemu życiu spo­łecz­nemu. Oczy­wi­ście i tego zagad­nie­nia nie omó­wię wyczer­pu­jąco. Przed­sta­wię tylko dwie powszech­nie znane, lecz nie­do­ce­niane prawdy. Pierw­sza z nich to tak zwana złota reguła. Wza­jem­ność jest jed­nym z naj­waż­niej­szych narzę­dzi, które poma­gają nam żyć z innymi w zgo­dzie, a ja spró­buję ci poka­zać, jak możesz uży­wać tego narzę­dzia, aby roz­wią­zy­wać pro­blemy życiowe i nie pozwa­lać, by wyzy­ski­wali cię ludzie, któ­rzy wyko­rzy­stują regułę wza­jem­no­ści prze­ciwko innym. Jed­nak wza­jem­ność jest czymś wię­cej niż tylko narzę­dziem. To także cenna wska­zówka doty­cząca tego, kim my, ludzie, jeste­śmy i czego potrze­bu­jemy. Wska­zówka, która okaże się nie­zbędna do zro­zu­mie­nia zakoń­cze­nia całej opo­wie­ści. Zgod­nie z drugą spo­śród prawd, któ­rym przyj­rzymy się w tej czę­ści książki, wszy­scy jeste­śmy z natury hipo­kry­tami, dla­tego tak trudno nam prze­strze­gać zło­tej reguły. Ostat­nie bada­nia psy­cho­lo­giczne ujaw­niły mecha­ni­zmy umy­słowe, które spra­wiają, że z łatwo­ścią dostrze­gamy drza­zgę w oku bliź­niego, nie zauwa­ża­jąc belki we wła­snym. Jeśli poznasz moż­li­wo­ści swo­jego mózgu i zro­zu­miesz, dla­czego tak chęt­nie spo­glą­dasz na świat przez znie­kształ­ca­jące soczewki dobra i zła, będziesz mógł prze­ciw­dzia­łać swo­jemu prze­świad­cze­niu o wła­snej nie­omyl­no­ści, aby rza­dziej niż dotych­czas wcho­dzić w kon­flikty z ludźmi, któ­rzy żywią rów­nie mocne prze­ko­na­nie, że mają rację.

W tym miej­scu naszej opo­wie­ści będziemy już gotowi, aby zapy­tać wprost: „Skąd się bie­rze szczę­ście?”. Można wska­zać kilka „hipo­tez doty­czą­cych szczę­ścia”. Według jed­nej z nich szczę­ścia doświad­czamy wtedy, kiedy dosta­jemy to, czego chcemy. Wszy­scy jed­nak wiemy (a bada­nia naukowe to potwier­dzają), że takie szczę­ście trwa krótko. Inna, bar­dziej obie­cu­jąca hipo­teza głosi, że szczę­ście pocho­dzi z naszego wnę­trza, a zatem nie możemy go zdo­być, zmu­sza­jąc świat, aby speł­niał nasze pra­gnie­nia. Ta myśl była roz­po­wszech­niona w sta­ro­żyt­no­ści – zarówno Budda w Indiach, jak i sto­icy w sta­ro­żyt­nej Gre­cji i Rzy­mie radzili ludziom, żeby wyzbyli się emo­cjo­nal­nego przy­wią­za­nia do osób i zda­rzeń (które są nie­prze­wi­dy­walne i nie pod­dają się kon­troli), a w zamian kształ­to­wali w sobie postawę akcep­ta­cji. Ta sta­ro­żytna idea zasłu­guje na sza­cu­nek. Z pew­no­ścią prawdą jest, że w więk­szo­ści przy­pad­ków zmiana wła­snego nasta­wie­nia prze­ciw­działa fru­stra­cji sku­tecz­niej niż próby zmie­nia­nia świata. Dowiodę jed­nak, że ta wer­sja hipo­tezy o szczę­ściu jest błędna. Wyniki badań wska­zują, że ist­nieją dobra, do któ­rych warto dążyć, a także zewnętrzne oko­licz­no­ści życiowe mogące trwale wzma­gać nasze poczu­cie szczę­ścia. Jed­nym z takich warun­ków są rela­cje spo­łeczne (ang. rela­ted­ness) – więzi, które two­rzymy (i powin­ni­śmy two­rzyć) z innymi. Omó­wię bada­nia, które wyja­śniają, skąd się bie­rze miłość, dla­czego każde namiętne uczu­cie z cza­sem słab­nie oraz jaką miłość można okre­ślić mia­nem „praw­dzi­wej”. Zapro­po­nuję roz­sze­rze­nie hipo­tezy o szczę­ściu sfor­mu­ło­wa­nej przez Buddę i sto­ików – szczę­ście pocho­dzi zarówno z naszego wnę­trza, jak i ze świata zewnętrz­nego. Aby zna­leźć wła­ściwe pro­por­cje, potrze­bu­jemy zarówno wska­zó­wek sta­ro­żyt­nych mędr­ców, jak i wie­dzy pły­ną­cej ze współ­cze­snej nauki.

W kolej­nej czę­ści naszej opo­wie­ści przyj­rzymy się warun­kom ludz­kiego roz­woju. Wszy­scy sły­sze­li­śmy powie­dze­nie: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Jest to jed­nak nie­bez­pieczne uprosz­cze­nie. Wiele doświad­czeń, które nas nie zabi­jają, może wyrzą­dzić nam nie­od­wra­calne szkody. Ostat­nie bada­nia doty­czące „roz­woju poura­zo­wego” poka­zują, kiedy i dla­czego nieszczę­ście może sprzy­jać oso­bi­stemu roz­wo­jowi, a także jak można się przy­go­to­wać na trau­ma­tyczne prze­ży­cie i jak sobie z nim póź­niej radzić. Wie­lo­krot­nie sły­szymy też, że powin­ni­śmy pie­lę­gno­wać w sobie cnotę, ponie­waż jest ona sama w sobie nagrodą. I ten pogląd jest nad­mier­nym uprosz­cze­niem. Opo­wiem o tym, jak poję­cia cnoty i moral­no­ści zmie­niały się i zawę­żały na prze­strzeni wie­ków, i dowiodę, że dawne poglądy doty­czące cnoty i roz­woju moral­nego mogą dawać nadzieję współ­cze­snym ludziom. Pokażę też, w jaki spo­sób psy­cho­lo­gia pozy­tywna zaczyna speł­niać tę nadzieję, ofe­ru­jąc nam metody „dia­gno­zo­wa­nia” i roz­po­zna­wa­nia naszych zalet i cnót.

Na zakoń­cze­nie przyj­rzymy się zagad­nie­niu sensu. Dla­czego nie­któ­rzy ludzie znaj­dują w życiu sens, cel i speł­nie­nie, pod­czas gdy innym się to nie udaje? Zacznę od ana­lizy ponad­kul­tu­ro­wego prze­ko­na­nia o ist­nie­niu wer­ty­kal­nego, ducho­wego wymiaru ludz­kiej egzy­sten­cji. Nie­za­leż­nie od tego, czy nazwiemy to szla­chet­no­ścią, cnotą, czy bosko­ścią, i bez względu na to, czy wie­rzymy w ist­nie­nie Boga, po pro­stu dostrze­gamy w innych ludziach i w przy­ro­dzie świę­tość, jakąś trudną do opi­sa­nia dobroć. Przed­sta­wię w tym roz­dziale wyniki wła­snych badań nad emo­cjami moral­nymi – odrazą, unie­sie­niem i podzi­wem – aby wyja­śnić, jak działa ów wymiar i dla­czego jest on tak ważny dla zro­zu­mie­nia takich zja­wisk, jak fun­da­men­ta­lizm reli­gijny, poli­tyczna wojna kul­tu­rowa bądź ludz­kie poszu­ki­wa­nie sensu życia. Spró­buję także wyja­śnić, co ludzie mają na myśli, kiedy pytają: „Czym jest sens życia?”. Udzielę odpo­wie­dzi na to pyta­nie – odpo­wie­dzi, która opiera się na sta­ro­żyt­nej idei dąże­nia do celu, lecz jed­no­cze­śnie odwo­łuje się do wyni­ków naj­now­szych badań nauko­wych, aby wykro­czyć poza gra­nice tej pra­daw­nej myśli i wszyst­kich innych poglą­dów, z jakimi mogłeś się dotąd spo­tkać. W ten spo­sób po raz ostatni prze­for­mu­łuję hipo­tezę doty­czącą szczę­ścia. Mógł­bym teraz w kilku sło­wach stre­ścić tę osta­teczną wer­sję, jed­nak w tak krót­kim wpro­wa­dze­niu nie zdo­łał­bym tego uczy­nić, nie try­wia­li­zu­jąc jej. Słowa mądro­ści, sens życia, a może nawet odpo­wiedź, któ­rej poszu­ki­wali biblio­te­ka­rze z opo­wia­da­nia Bor­gesa – wszyst­kie te bez­cenne prawdy mogą spły­wać po nas każ­dego dnia, nie przy­no­sząc nam żad­nej korzy­ści, jeśli nie zaczniemy ich roz­wa­żać, zgłę­biać, poda­wać w wąt­pli­wość i dosko­na­lić, a wresz­cie – włą­czać w swoje życie. Oto cel, do któ­rego dąży­łem, pisząc tę książkę.

Rozdział 1. Jaźń podzielona

Roz­dział 1

Jaźń podzie­lona

Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma mię­dzy nimi zgody, tak że nie czy­ni­cie tego, co chce­cie.

– Święty Paweł6

Jeśli Namięt­ność powozi, nie­chaj Rozum trzyma wodze.

– Ben­ja­min Fran­klin7

Pierw­szy raz jeź­dzi­łem konno w roku 1991, w parku naro­do­wym Great Smoky Moun­ta­ins w Pół­noc­nej Karo­li­nie. Wpraw­dzie jako dziecko odby­łem kilka prze­jaż­dżek, pod­czas któ­rych nasto­letni opie­kun pro­wa­dził zwie­rzę na krót­kiej linie, ale tam­tego dnia po raz pierw­szy dosia­da­łem konia cał­kiem samo­dziel­nie, bez liny zabez­pie­cza­ją­cej. Nie byłem sam – obok mnie jechało ośmioro innych jeźdź­ców dosia­da­ją­cych ośmiu innych koni, a jedną z tych osób był doświad­czony prze­wod­nik, zatem moje zada­nie nie było zbyt wyma­ga­jące. A jed­nak w trak­cie tej prze­jażdżki prze­ży­łem trudny moment. Jecha­li­śmy dwój­kami wąską ścieżką wspi­na­jącą się po stro­mym zbo­czu. Mój koń szedł po zewnętrz­nej stro­nie, jakiś metr od kra­wę­dzi urwi­ska. Nagle droga ostro skrę­ciła w lewo, a mój wierz­cho­wiec zmie­rzał pro­sto ku prze­pa­ści. Zamar­łem. Wie­dzia­łem, jak naka­zać zwie­rzęciu, żeby skrę­ciło w lewo, ale po mojej lewej stro­nie szedł inny koń, a ja nie chcia­łem się z nim zde­rzyć. Mogłem zawo­łać o pomoc albo krzyk­nąć: „Uwaga!”, ale jakaś część mnie wolała pod­jąć ryzyko prze­kro­cze­nia kra­wę­dzi urwi­ska, niż nara­zić się na śmiesz­ność. Dla­tego po pro­stu zamar­łem. Nie wyko­na­łem żad­nego ruchu w trak­cie kry­tycz­nych pię­ciu sekund, kiedy to mój wierz­cho­wiec i ten jadący obok same spo­koj­nie skrę­ciły w lewo.

Gdy opu­ściło mnie poczu­cie paniki, zaczą­łem się śmiać ze swego absur­dal­nego prze­ra­że­nia. Koń dosko­nale wie­dział, co robi. Cho­dził tą ścieżką setki razy i podob­nie jak ja, nie miał naj­mniej­szej ochoty sto­czyć się w prze­paść na pewną śmierć. Nie musia­łem mu mówić, co ma robić, a kiedy parę razy pró­bo­wa­łem nim pokie­ro­wać, nie­wiele sobie robił z moich pole­ceń. Moje nie­uza­sad­nione prze­ra­że­nie było następ­stwem faktu, że ostat­nich dzie­sięć lat spę­dzi­łem za kie­row­nicą samo­chodu, a nie na koń­skim grzbie­cie. Samo­chody spa­dają w prze­paść, jeśli się im nie powie, żeby tego nie robiły.

Nasze myśle­nie opiera się na meta­fo­rze. Sta­ra­jąc się zro­zu­mieć nowe lub szcze­gól­nie zło­żone zja­wi­sko, odno­simy je do tego, co już znamy8. Na przy­kład trudno myśleć o życiu w kate­go­riach ogól­nych, ale jeśli uży­jemy meta­fory „życie jest podróżą”, to popro­wa­dzi nas ona ku kilku istot­nym wnio­skom: trzeba roz­po­znać teren, wybrać kie­ru­nek, zna­leźć miłych towa­rzy­szy i cie­szyć się wędrówką, bo może nic nas nie czeka u jej kresu. Od początku spi­sa­nej histo­rii ludzie miesz­kali ze zwie­rzę­tami i sta­rali się nad nimi pano­wać, uwiecz­nili je rów­nież w pra­daw­nych meta­fo­rach. Na przy­kład Budda porów­nał umysł do dzi­kiego sło­nia:

Przed­tem ten umysł wędro­wał do woli, gdzie chciał, zgod­nie ze swymi upodo­ba­niami – lecz teraz poprzez mądrość opa­nuję go zupeł­nie, tak jak powo­żący panuje nad sło­niem, nawet będą­cym w okre­sie rui9.

Pla­ton użył podob­nej meta­fory, w któ­rej Ja (dusza) jest rydwa­nem, a spo­kojna, racjo­nalna część ludz­kiego umy­słu trzyma w dło­niach wodze. Pla­toń­ski woź­nica musiał pano­wać nad dwójką koni:

Otóż ten z nich, który lep­sze ma sta­no­wi­sko, kształty ma pro­ste a pro­por­cjo­nalne i zgrabne (…); ma ambi­cję, ale i wła­dzę nad sobą, i wstyd w oczach. Lubi zasłu­żoną chwałę; batoga nie potrze­buje, dobre słowo mu wystar­czy. A drugi krzywy, gruby i lada jako zwią­zany (…); buta i bez­czel­ność, to jego żywioł. Nie sły­szy cał­kiem, bo kudły ma w uszach; led­wie że bicza i oście­nia posłu­cha10.

Według Pla­tona nie­które emo­cje i namięt­no­ści są dobre (na przy­kład umi­ło­wa­nie honoru) i pocią­gają Ja we wła­ści­wym kie­runku, inne zaś złe (na przy­kład pra­gnie­nia i żądze). Naucza­nie Pla­toń­skie miało pomóc woź­nicy w prze­ję­ciu cał­ko­wi­tej kon­troli nad oby­dwoma końmi. Dwa tysiące trzy­sta lat póź­niej Zyg­munt Freud zapro­po­no­wał podobną kon­cep­cję11. Twier­dził, że umysł składa się z trzech czę­ści: ego (świa­do­mego, racjo­nal­nego Ja), super­ego (sumie­nia, cza­sami nazbyt sztywno trzy­ma­ją­cego się reguł spo­łecz­nych) oraz id (pra­gnie­nia osią­gnię­cia przy­jem­no­ści, mnó­stwa przy­jem­no­ści, jak naj­szyb­ciej). Kiedy opo­wia­dam stu­den­tom o teo­rii Freuda, uży­wam meta­fory, w któ­rej przed­sta­wiam umysł jako konia zaprzę­żo­nego do lek­kiego powozu zwa­nego buggy (wik­to­riań­skiego odpo­wied­nika rydwanu). Woź­nica (ego) roz­pacz­li­wie pró­buje zapa­no­wać nad głod­nym, naro­wi­stym, nie­po­słusz­nym koniem (id), pod­czas gdy ojciec woź­nicy (super­ego) sie­dzi na tyl­nym sie­dze­niu i poucza syna, wyty­ka­jąc mu błędy. Według Freuda celem psy­cho­ana­lizy miało być prze­rwa­nie tego żało­snego stanu poprzez wzmoc­nie­nie ego i zapew­nie­nie mu peł­niej­szej kon­troli nad id oraz więk­szej nie­za­leż­no­ści od super­ego.

Freud, Pla­ton i Budda żyli w świe­cie peł­nym udo­mo­wio­nych zwie­rząt. Wie­dzieli, jak to jest, kiedy czło­wiek pró­buje narzu­cić swoją wolę isto­cie dużo więk­szej od sie­bie. Jed­nak w XX wieku konie stop­niowo ustą­piły miej­sca samo­cho­dom, a postęp tech­niczny zapew­nił ludziom więk­szą niż kie­dy­kol­wiek kon­trolę nad świa­tem fizycz­nym. Się­ga­jąc po kolejne meta­fory, ludzie mogli spo­strze­gać umysł jako kie­rowcę samo­chodu albo pro­gram dzia­ła­jący w kom­pu­te­rze. Mogli zapo­mnieć o Freu­dow­skim poję­ciu nie­świa­do­mo­ści (które zresztą opie­rało się na dość podej­rza­nej inter­pre­ta­cji marzeń sen­nych samego Freuda), aby sku­pić się na bada­niu mecha­ni­zmów myśle­nia i podej­mo­wa­nia decy­zji. Oto, czym zaj­mo­wali się przed­sta­wi­ciele nauk spo­łecz­nych przez ostat­nich trzy­dzie­ści lat: psy­cho­lo­go­wie spo­łeczni for­mu­ło­wali teo­rie „prze­twa­rza­nia infor­ma­cji”, aby za ich pomocą wyja­śniać wszystko – od uprze­dzeń po przy­jaźń; eko­no­mi­ści two­rzyli modele „racjo­nal­nego wyboru”, aby wyja­śnić, dla­czego ludzie robią to, co robią, przy czym teo­rie te opie­rały się na zało­że­niu, że czło­wiek zawsze robi to, co jest dla niego naj­lep­sze. Nauki spo­łeczne zjed­no­czyły się w prze­ko­na­niu, że czło­wiek jest istotą racjo­nalną, która wyzna­cza sobie cele i dąży do ich osią­gnię­cia przy uży­ciu dostęp­nych infor­ma­cji i zaso­bów.

Tylko dla­czego zatem ludzie nie prze­stają popeł­niać głupstw? Dla­czego tak czę­sto nie panu­jemy nad sobą i nie robimy tego, co – jak dosko­nale wiemy – byłoby dla nas dobre? Ja na przy­kład mogę z łatwo­ścią dowieść swej siły woli i zre­zy­gno­wać ze wszyst­kich dese­rów wymie­nio­nych w kar­cie dań, ale nie potra­fię się oprzeć słod­ko­ściom leżą­cym przede mną na stole. Mogę posta­no­wić, że skon­cen­truję się na pracy i nie wstanę od biurka, dopóki nie wyko­nam danego zada­nia, by już po chwili pod byle pre­tek­stem wyjść do kuchni albo ode­rwać się od pracy w jakiś inny spo­sób. Mogę powziąć nie­złomne posta­no­wie­nie, że wstanę o szó­stej rano i zabiorę się do pisa­nia, ale kiedy po wyłą­cze­niu budzika powta­rzam sobie: „Wstań… NATYCH­MIAST!”, moje roz­kazy odno­szą podobny sku­tek, jak krę­ce­nie kie­row­nicą w auto­ma­cie do gier przed wrzu­ce­niem do niego monety. Jed­nak dopiero poważ­niej­sze decy­zje życiowe – te doty­czące uma­wia­nia się na randki z dziew­czy­nami – uzmy­sło­wiły mi ogrom wła­snej bez­sil­no­ści. Wie­dzia­łem, jak należy postą­pić, ale nawet kiedy mówi­łem kole­gom, że to zro­bię, jakaś część mnie nie­ja­sno wie­działa, że nie dam rady. Emo­cje, takie jak poczu­cie winy, pożą­da­nie czy strach, czę­sto oka­zy­wały się sil­niej­sze od racjo­nal­nej wie­dzy na temat tego, jak należy się zacho­wać (co nie prze­szka­dzało mi w udzie­la­niu dobrych rad przy­ja­cio­łom, któ­rzy zna­leźli się w podob­nej sytu­acji; zob. roz­dział czwarty, poświę­cony hipo­kry­zji). Rzym­ski poeta Owi­diusz dosko­nale uchwy­cił moją sytu­ację. W Meta­mor­fo­zach Medea jest roz­darta mię­dzy swą miło­ścią do Jazona a poczu­ciem obo­wiązku wobec ojca. Skarży się:

Nowa mnie zmo­gła siła: tu żądza napiera, Tam rozum: a ja chwa­ląc lep­sze – zło obie­ram12.

Trudno wyja­śnić podobne przy­padki sła­bo­ści woli przy uży­ciu współ­cze­snych teo­rii, odwo­łu­ją­cych się do racjo­nal­nych wybo­rów i pro­ce­sów prze­twa­rza­nia infor­ma­cji. Dawne meta­fory doty­czące pano­wa­nia nad zwie­rzę­tami dzia­łają jed­nak zna­ko­mi­cie. W ale­go­rii, którą stwo­rzy­łem na wła­sny uży­tek, kiedy zdu­miony zasta­na­wia­łem się nad wła­sną sła­bo­ścią, byłem jeźdź­cem na grzbie­cie sło­nia. Trzy­ma­łem w dło­niach wodze i pocią­ga­jąc za nie, mogłem nakło­nić zwie­rzę, żeby skrę­ciło, zatrzy­mało się albo ruszyło z miej­sca. Mogłem kie­ro­wać bie­giem wypad­ków, pod warun­kiem, że słoń nie miał wła­snych pra­gnień ani zachcia­nek. Kiedy jed­nak naprawdę cze­goś chciał, nie mia­łem przy nim żad­nych szans.

Posłu­gi­wa­łem się tą meta­forą przez dzie­sięć lat, a kiedy zaczą­łem pisać tę książkę, pomy­śla­łem, że obraz jeźdźca na grzbie­cie sło­nia będzie pomocny w roz­dziale pierw­szym, doty­czą­cym podzie­lo­nego Ja. Jed­nak meta­fora ta oka­zała się uży­teczna we wszyst­kich roz­dzia­łach tego tomu. Aby zro­zu­mieć nie­mal każdą istotną kon­cep­cję w psy­cho­lo­gii, musisz pojąć, że nasz umysł jest podzie­lony na czę­ści, które cza­sami wcho­dzą ze sobą w kon­flikty. Na ogół zakła­damy, że w każ­dym ludz­kim ciele kryje się jedna osoba, lecz w pew­nym sen­sie przy­po­mi­namy raczej komi­sję, któ­rej człon­ko­wie mają wspól­nie wyko­nać pewne zada­nie, ale czę­sto oka­zuje się, że dążą do sprzecz­nych celów. Nasz umysł jest podzie­lony na cztery spo­soby. Ostatni z nich wydaje się naj­istot­niej­szy, ponie­waż jest naj­bliż­szy meta­fo­rze sło­nia i jeźdźca, jed­nak pierw­sze trzy rów­nież przy­czy­niają się do tego, że doświad­czamy pokusy, sła­bo­ści i kon­fliktu wewnętrz­nego.

Podział pierwszy: ciało i umysł

Cza­sami mawiamy, że nasze ciało ma wła­sny umysł. Fran­cu­ski filo­zof Michel de Mon­ta­igne posu­nął się o krok dalej, twier­dząc, iż każda część naszego ciała doznaje wła­snych emo­cji i dąży do wła­snych celów. Szcze­gól­nie fascy­nu­jąca wyda­wała mu się nie­za­leż­ność męskiego penisa:

Słusz­nie zauwa­żono nie­sforną swa­wolę tego członka, który nastrę­cza się tak nie­oby­czaj­nie, gdy nie mamy co z nim począć, zawo­dzi zaś tak dotkli­wie, gdy go naj­pil­niej potrze­bu­jemy, prze­ciw­sta­wia­jąc zuchwale swą powagę naszej woli (…)13.

Mon­ta­igne zwró­cił także uwagę na inne prze­jawy nie­za­leż­no­ści poszcze­gól­nych czę­ści naszego ciała: mimika zdra­dza nasze sekretne myśli, włosy stają dęba, serce wali jak opę­tane, język odma­wia nam posłu­szeń­stwa, a jelita i zwie­ra­cze „mają swoje wła­sne skur­cze i roz­kur­cze, poza naszą wolą i wbrew niej nawet”14. Dzi­siaj wiemy, że za część tych obja­wów odpo­wiada auto­no­miczny układ ner­wowy – sieć ner­wów nad­zo­ru­jąca pracę orga­nów i gru­czo­łów dokrew­nych, cał­ko­wi­cie nie­za­leżna od naszej świa­do­mej kon­troli. Jed­nak ostatni spo­śród wymie­nio­nych przez Mon­ta­igne’a symp­to­mów – nie­kon­tro­lo­wane skur­cze jelit – to sku­tek dzia­ła­nia dru­giego mózgu. Nasze jelita są połą­czone z ogromną sie­cią, zło­żoną z ponad stu milio­nów neu­ro­nów, które wyko­nują całą pracę obli­cze­niową nie­zbędną do zarzą­dza­nia skom­pli­ko­waną rafi­ne­rią che­miczną prze­twa­rza­jącą pokarm i pozy­sku­jącą z niego sub­stan­cje odżyw­cze15. Ten mózg trzewny przy­po­mina lokalny ośro­dek admi­ni­stra­cyjny, wyko­nu­jący zada­nia, któ­rymi wła­ściwy mózg nie musi sobie zaprzą­tać głowy. Można by zatem przy­pusz­czać, że mózg trzewny otrzy­muje pole­ce­nia od mózgu wła­ści­wego i skru­pu­lat­nie je wyko­nuje. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak mózg trzewny jest w dużej mie­rze auto­no­miczny i działa cał­kiem spraw­nie nawet wtedy, kiedy nerw błędny – łączący ze sobą oba te mózgi – zostaje prze­cięty lub zerwany.

Mózg trzewny demon­struje swoją nie­za­leż­ność na wiele spo­so­bów. Wywo­łuje zespół jelita draż­li­wego, kiedy to „posta­na­wia” grun­tow­nie prze­czy­ścić nasze jelita. Gdy wykryje infek­cję w ukła­dzie pokar­mo­wym, wzbu­dza zanie­po­ko­je­nie w mózgu wła­ści­wym, skła­nia­jąc nas do zacho­wa­nia ostroż­no­ści – bar­dzo wska­za­nej, kiedy jeste­śmy cho­rzy16. Wresz­cie prze­ja­wia trudne do prze­wi­dze­nia reak­cje na wszel­kie czyn­niki wpły­wa­jące na poziom jego naj­waż­niej­szych neu­ro­prze­kaź­ni­ków, takich jak ace­ty­lo­cho­lina czy sero­to­nina. To dla­tego pacjenci zaży­wa­jący Pro­zac lub inne leki z grupy selek­tyw­nych inhi­bi­to­rów zwrot­nego wychwytu sero­to­niny (SSRI) począt­kowo czę­sto doświad­czają takich skut­ków ubocz­nych, jak mdło­ści i zabu­rze­nia pracy jelit. Próby uspraw­nie­nia dzia­ła­nia mózgu wła­ści­wego mogą bez­po­śred­nio zakłó­cać funk­cjo­no­wa­nie mózgu trzew­nego. Nie­za­leż­ność mózgu trzew­nego, połą­czona z auto­no­miczną naturą zmian zacho­dzą­cych w geni­ta­liach, praw­do­po­dob­nie legła u pod­staw sta­ro­żyt­nych wie­rzeń hin­du­skich, zgod­nie z któ­rymi w jamie brzusz­nej miesz­czą się trzy dolne cza­kry – ośrodki ener­ge­tyczne odpo­wia­da­jące odby­towi, narzą­dom roz­rod­czym i jeli­tom. Uważa się, że cza­kra jeli­towa sta­nowi źró­dło prze­czuć i intu­icji – idei, które wydają się pocho­dzić spoza naszego umy­słu. Kiedy święty Paweł ubo­le­wał nad nie­ustanną walką mię­dzy cia­łem a duchem, z pew­no­ścią miał na myśli nie­które spo­śród podzia­łów i fru­stra­cji, o jakich pisał Mon­ta­igne.

Podział drugi: strona lewa i prawa

Drugi podział został odkryty przy­pad­kowo w latach sześć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia, kiedy to pewien chi­rurg zaczął prze­ci­nać ludz­kie mózgi na pół. Ów lekarz, Joseph Bogen, miał ważny powód, aby to robić – pró­bo­wał pomóc pacjen­tom, któ­rym czę­ste, silne napady padacz­kowe nie pozwa­lały nor­mal­nie żyć. Ludzki mózg składa się z dwóch pół­kul połą­czo­nych grubą wiązką ner­wów, zwaną cia­łem modze­lo­wa­tym (łac. cor­pus cal­lo­sum). Każdy napad padacz­kowy zaczyna się w jed­nym punk­cie mózgu, a następ­nie roz­sze­rza się na ota­cza­jącą ów punkt tkankę mózgową. Jeśli prze­kro­czy ciało modze­lo­wate, może się roz­prze­strze­nić na cały mózg, a wów­czas chory upada nie­przy­tomny, wstrzą­sany nie­kon­tro­lo­wa­nymi drgaw­kami. Podob­nie jak dowódca oddziału woj­sko­wego mógłby wysa­dzić most, żeby wróg nie zdo­łał prze­kro­czyć rzeki, Bogen chciał prze­ciąć ciało modze­lo­wate, by zapo­biec roz­prze­strze­nia­niu się napa­dów padacz­kowych.

Na pierw­szy rzut oka jego pomysł wyda­wał się czy­stym sza­leń­stwem. Ciało modze­lo­wate jest naj­więk­szą wiązką ner­wów w całym orga­ni­zmie, zatem musi speł­niać jakąś ważną funk­cję. I rze­czy­wi­ście – dzięki ciału modze­lo­watemu pół­kule mózgowe komu­ni­kują się ze sobą i koor­dy­nują swoją aktyw­ność. A jed­nak bada­nia wyka­zały, że zwie­rzęta, u któ­rych prze­cięto cor­pus cal­lo­sum, już kilka tygo­dni po zabiegu zacho­wy­wały się cał­kiem nor­mal­nie. Bogen posta­no­wił więc zary­zy­ko­wać i wyko­rzy­stać tę metodę u ludzi. Jego próba zakoń­czyła się powo­dze­niem – napady padacz­kowe wyraź­nie osła­bły.

Jed­nak czy ów zabieg rze­czy­wi­ście nie pocią­gał za sobą pogor­sze­nia spraw­no­ści umy­sło­wej? Aby się o tym prze­ko­nać, zespół chi­rur­gów zaan­ga­żo­wał mło­dego psy­cho­loga, Micha­ela Gaz­za­nigę, powie­rza­jąc mu zada­nie zba­da­nia skut­ków ubocz­nych wystę­pu­ją­cych u pacjen­tów z roz­sz­cze­pio­nym mózgiem. Gaz­za­niga wyko­rzy­stał fakt, że ludzki mózg dzieli pro­cesy prze­twa­rza­nia infor­ma­cji o świe­cie mię­dzy dwie pół­kule – lewą i prawą. Lewa pół­kula odbiera infor­ma­cje pocho­dzące z pra­wej czę­ści świata (czyli impulsy ner­wowe z pra­wego ramie­nia i z pra­wej nogi, z pra­wego ucha i z lewej połowy obu siat­kó­wek, do któ­rych dociera świa­tło z pra­wej czę­ści pola wzro­ko­wego) oraz wysyła pole­ce­nia, które wpra­wiają w ruch obie prawe koń­czyny. Pod tym wzglę­dem prawa pół­kula jest lustrza­nym odbi­ciem lewej – odbiera infor­ma­cje z lewej połowy świata i kon­tro­luje ruchy lewej czę­ści ciała. Nie wia­domo, dla­czego sygnały krzy­żują się wła­śnie w ten spo­sób; po pro­stu tak jest, u wszyst­kich krę­gow­ców. Obie pół­kule mózgowe są jed­nak przy­pi­sane do róż­nych zadań. Lewa spe­cja­li­zuje się w prze­twa­rza­niu języka i w zada­niach ana­li­tycz­nych. Gdy cho­dzi o zada­nia wzro­kowe, to ona jest lep­sza w dostrze­ga­niu szcze­gó­łów. Prawa pół­kula lepiej radzi sobie z prze­twa­rza­niem wzo­rów w prze­strzeni, mię­dzy innymi naj­waż­niej­szego ze wszyst­kich ukła­dów – ludz­kiej twa­rzy (ten podział zadań jest źró­dłem popu­lar­nego, lecz nazbyt uprosz­czo­nego poglądu, że arty­ści mają szcze­gól­nie roz­wi­nięty „prawy mózg”, naukowcy zaś lewy).

Gaz­za­niga wyko­rzy­stał ów podział pracy, aby poka­zy­wać infor­ma­cje każ­dej z pół­kul mózgo­wych osobno. Pro­sił pacjen­tów, żeby wpa­try­wali się we wska­zany punkt na ekra­nie, a następ­nie wyświe­tlał jakieś słowo albo podo­bi­znę przed­miotu tuż na prawo lub tuż na lewo od tego punktu, tak szybko, że badany nie miał dość czasu, aby prze­nieść wzrok. Jeśli na przy­kład tuż na prawo od wska­za­nego punktu wyświe­tlono obraz kape­lu­sza, to był on reje­stro­wany na lewej poło­wie obu siat­kó­wek (po przej­ściu obrazu przez rogówkę i odwró­ce­niu go), które wysy­łały sygnały ner­wowe do ośrod­ków prze­twa­rza­nia infor­ma­cji wzro­ko­wych w lewej pół­kuli. Póź­niej Gaz­za­niga pytał: „Co pan widział?”, a ponie­waż lewa pół­kula odpo­wiada za spraw­ność języ­kową, pacjent szybko i bez trudu odpo­wiadał: „Kape­lusz”. Jeżeli jed­nak ten sam obraz został wyświe­tlony na lewo od wska­za­nego punktu, sygnały ner­wowe docie­rały do pra­wej pół­kuli, która nie kon­tro­luje mowy. Kiedy zatem Gaz­za­niga pytał: „Co pan widział?”, pacjent – a wła­ści­wie jego lewa pół­kula – odpo­wiadał: „Nic”. Gdy jed­nak Gaz­za­niga pro­sił pacjenta, żeby lewą ręką wska­zał wła­ściwy obra­zek wśród kilku rycin przed­sta­wio­nych na arku­szu papieru, ręka wska­zy­wała kape­lusz. Cho­ciaż prawa pół­kula rze­czy­wi­ście widziała kape­lusz, nie miała dostępu do ośrod­ków języ­ko­wych miesz­czą­cych się w lewej pół­kuli, a zatem nie mogła powie­dzieć wprost, co widziała. Wyda­wało się, że w pra­wej pół­kuli pacjenta tkwiła, niczym w pułapce, odrębna inte­li­gen­cja, dys­po­nu­jąca tylko jed­nym narzę­dziem eks­pre­sji – lewą ręką17.

Sprawy jesz­cze bar­dziej się kom­pli­ko­wały, kiedy Gaz­za­niga poka­zy­wał różne obrazki dwóm pół­ku­lom. W jed­nej z kon­fi­gu­ra­cji badacz wyświe­tlał obra­zek kurzych pazu­rów na prawo od wska­za­nego na moni­to­rze punktu, na lewo zaś – wize­ru­nek domu i samo­chodu, pokry­tych grubą war­stwą śniegu. Następ­nie poka­zy­wał pacjen­towi zbiór obraz­ków, pro­sząc go o wska­za­nie tego, który „pasuje” do obrazka wyświe­tlo­nego wcze­śniej na moni­to­rze. Prawa ręka pacjenta wska­zy­wała rysu­nek kury (który paso­wał do wyświe­tlo­nego uprzed­nio wize­runku kurzych pazu­rów), lewa nato­miast wybie­rała obra­zek łopaty (który paso­wał do śnież­nej sce­ne­rii poka­za­nej pra­wej pół­kuli pacjenta). Popro­szony o wyja­śnie­nie, dla­czego wybrał te dwa obrazki, pacjent nie odpo­wia­dał: „Nie mam poję­cia, dla­czego moja lewa ręka wska­zuje łopatę; pew­nie z powodu cze­goś, co poka­zał pan mojej pra­wej pół­kuli”. Jego lewa pół­kula na pocze­ka­niu wymy­ślała wia­ry­godne uza­sad­nie­nie. Pacjent odpo­wia­dał więc bez waha­nia: „To pro­ste. Kurze pazury pasują do kury, a łopata jest potrzebna do wysprzą­ta­nia kur­nika”18.

Ujaw­nione w tych bada­niach fabry­ko­wa­nie powo­dów wyja­śnia­ją­cych wła­sne zacho­wa­nia nazy­wamy kon­fa­bu­la­cją. U pacjen­tów z roz­sz­cze­pio­nym mózgiem oraz u innych osób z uszko­dze­niami mózgu zja­wi­sko to wystę­puje tak czę­sto, że Gaz­za­niga okre­ślił ośrodki języ­kowe w lewej pół­kuli mózgo­wej mia­nem „modułu inter­pre­tu­ją­cego”, któ­rego zada­nie polega na nie­ustan­nym komen­to­wa­niu wszyst­kiego, co robi dana osoba, nawet jeśli ów moduł nie ma dostępu do rze­czy­wi­stych przy­czyn czy też moty­wów jej zacho­wa­nia. Jeśli na przy­kład pra­wej pół­kuli wyświe­tlimy słowo „idź”, pacjent może wstać z krze­sła i ruszyć w stronę drzwi. Zapy­tany, dla­czego to zro­bił, może odpo­wie­dzieć: „Idę po colę”. Moduł inter­pre­tu­jący jest świetny w wymy­śla­niu uza­sad­nień, ale nie ma poję­cia, że to robi.

Bada­cze doko­nali jesz­cze bar­dziej zadzi­wia­ją­cych odkryć. U czę­ści pacjen­tów z roz­sz­cze­pio­nym mózgiem oraz u osób, u któ­rych doszło do uszko­dze­nia ciała modze­lo­wa­tego, prawa pół­kula mózgowa wydaje się otwar­cie wal­czyć z lewą, co prze­ja­wia się w postaci zabu­rze­nia zwa­nego syn­dro­mem obcej ręki. W takich wypad­kach jedna ręka – na ogół lewa – działa nie­za­leż­nie od woli pacjenta i wydaje się mieć wła­sne pra­gnie­nia i zamiary. Obca ręka może pod­nieść słu­chawkę dzwo­nią­cego tele­fonu, aby póź­niej odmó­wić prze­ka­za­nia jej dru­giej ręce bądź pod­nie­sie­nia do ucha. Sprze­ci­wia się doko­ny­wa­nym przez pacjenta wybo­rom – na przy­kład odwie­sza do szafy koszulę, którą druga ręka dopiero co z niej wyjęła. Chwyta nad­gar­stek dru­giej ręki, pró­bu­jąc ją powstrzy­mać przed wyko­na­niem świa­do­mych pla­nów osoby cier­pią­cej na to zabu­rze­nie. Zda­rza się, że obca ręka sięga pacjen­towi do gar­dła i pró­buje go udu­sić19.

Te dra­ma­tyczne przy­padki roz­sz­cze­pie­nia umy­słu są następ­stwem nie­zwy­kle rzad­kich uszko­dzeń mózgu. Mózgi zwy­kłych ludzi nie są roz­sz­cze­pione. Jed­nak bada­nia nad pacjen­tami z prze­cię­tym cia­łem modze­lo­wa­tym miały duże zna­cze­nie w psy­cho­lo­gii, ponie­waż dostar­czyły spek­ta­ku­lar­nych dowo­dów na to, że ludzki umysł jest swo­istą kon­fe­de­ra­cją modu­łów, które mogą dzia­łać nie­za­leż­nie od sie­bie, a nawet prze­ciwko sobie. Bada­nia te są też istotne dla niniej­szej książki, ponie­waż w wyraźny spo­sób wyka­zały, że jeden z tych modu­łów jest świetny w wymy­śla­niu prze­ko­nu­ją­cych wyja­śnień naszego zacho­wa­nia, nawet kiedy nie zna jego przy­czyn. Opi­sany przez Gaz­za­nigę „moduł inter­pre­tu­jący” to – w pew­nym uprosz­cze­niu – nasz jeź­dziec. W kilku kolej­nych roz­dzia­łach wie­lo­krot­nie przy­ła­piemy jeźdźca na kon­fa­bu­la­cji.

Podział trzeci: mózg nowy i stary

Jeśli miesz­kasz w sto­sun­kowo nowym domu na przed­mie­ściach, to praw­do­po­dob­nie został on zbu­do­wany w ciągu roku, według pro­jektu przy­go­to­wa­nego przez archi­tekta, który sta­rał się roz­pla­no­wać układ pomiesz­czeń w taki spo­sób, aby zaspo­koić potrzeby przy­szłych miesz­kań­ców. Domy na mojej ulicy powstały na prze­ło­mie XIX i XX wieku, a od tam­tej pory ich tylne czę­ści stop­niowo się roz­ra­stały, zaj­mu­jąc sporą powierzch­nię przy­do­mo­wych ogród­ków. Ich ganki zostały posze­rzone, zamknięte, a wresz­cie prze­kształ­cone w kuch­nie. Nad tymi przy­bu­dów­kami powstały nowe sypial­nie, do któ­rych z kolei dobu­do­wano łazienki. Mózg krę­gow­ców roz­ra­stał się w podobny spo­sób, ale – w odróż­nie­niu od sta­rych domów – w kie­runku przed­nim. Na początku skła­dał się z zale­d­wie trzech „pomiesz­czeń” czy też grup neu­ro­nów: z tyło­mó­zgo­wia (połą­czo­nego z rdze­niem krę­go­wym), śród­mó­zgo­wia i przo­do­mó­zgo­wia (połą­czo­nego z narzą­dami zmy­słów umiej­sco­wio­nymi z przodu ciała). Z cza­sem, w miarę jak w toku ewo­lu­cji powsta­wały coraz bar­dziej zło­żone orga­ni­zmy i zacho­wa­nia, mózg zaczął się roz­bu­do­wy­wać w kie­runku od rdze­nia krę­go­wego ku przo­dowi, przy czym przo­do­mó­zgo­wie powięk­szało się bar­dziej niż pozo­stałe czę­ści mózgu. U pierw­szych ssa­ków powstała zupeł­nie nowa, zewnętrzna war­stwa przo­do­mó­zgo­wia, obej­mu­jąca pod­wzgó­rze (odpo­wie­dzialne za koor­dy­no­wa­nie pod­sta­wo­wych popę­dów i moty­wa­cji), hipo­kamp (odpo­wie­dzialny za pro­cesy pamię­ciowe) oraz jądra mig­da­ło­wate (wyspe­cja­li­zo­wane w ucze­niu się i reago­wa­niu emo­cjo­nal­nym). Struk­tury te bywają okre­ślane wspól­nym mia­nem układu lim­bicz­nego (od łaciń­skiego słowa lim­bus – „gra­nica, pier­ścień”), ponie­waż ota­czają pozo­stałą część mózgu, two­rząc jego obra­mo­wa­nie.

Ów pro­ces prze­bu­dowy mózgu postę­po­wał, w miarę jak ssaki rosły i róż­ni­co­wały się pod wzglę­dem zacho­wań (po wymar­ciu dino­zau­rów). U gatun­ków bar­dziej spo­łecz­nych, a zwłasz­cza u naczel­nych, ukształ­to­wała się nowa war­stwa tkanki ner­wo­wej, która roz­ro­sła się i cał­ko­wi­cie oto­czyła stary układ lim­biczny. Ta nowa kora mózgowa (łac. neo­cor­tex – „nowa powłoka”) jest zbu­do­wana z cha­rak­te­ry­stycz­nej dla ludz­kiego mózgu sub­stan­cji sza­rej. Szcze­gól­nie inte­re­su­jąca wydaje się przed­nia część kory nowej, któ­rej frag­menty nie są przy­pi­sane do kon­kret­nych zadań (takich jak poru­sza­nie pal­cem czy prze­twa­rza­nie dźwię­ków), lecz odpo­wia­dają za two­rze­nie nowych sko­ja­rzeń oraz za myśle­nie, pla­no­wa­nie i podej­mo­wa­nie decy­zji – pro­cesy umy­słowe, które mogą uwol­nić orga­nizm od przy­musu reago­wa­nia wyłącz­nie na aktu­alną sytu­ację.

Roz­wój kory czo­ło­wej wydaje się obie­cu­ją­cym wyja­śnie­niem podziału naszego umy­słu. Być może jest ona sie­dli­skiem rozumu – Pla­toń­skim woź­nicą rydwanu, duchem, o któ­rym mówił święty Paweł – przej­mu­ją­cym kon­trolę (cho­ciaż nie cał­ko­wi­cie) od bar­dziej pry­mi­tyw­nego układu lim­bicz­nego – naro­wi­stego konia w ale­go­rii Pla­tona, ciała, według świę­tego Pawła. Możemy nazwać to wyja­śnie­nie pro­me­tej­skim sce­na­riu­szem ewo­lu­cji czło­wieka, od imie­nia boha­tera jed­nego z mitów grec­kich – Pro­me­te­usza, który ukradł bogom ogień i poda­ro­wał go ludziom. Zgod­nie z tym sce­na­riu­szem nasi przod­ko­wie byli zwie­rzę­tami kie­ru­ją­cymi się pier­wot­nymi emo­cjami i popę­dami układu lim­bicz­nego, dopóki nie otrzy­mali boskiego daru rozumu, umiej­sco­wio­nego w nowo powsta­łej korze nowej.

Sce­na­riusz pro­me­tej­ski brzmi zachę­ca­jąco, ponie­waż zgrab­nie wyja­śnia wyż­szość czło­wieka nad zwie­rzę­tami, upa­tru­jąc jej przy­czyn w naszej umie­jęt­no­ści racjo­nal­nego myśle­nia. Jed­no­cze­śnie traf­nie oddaje nasze poczu­cie, że nie jeste­śmy bogami, a ogień rozumu na­dal jest dla nas czymś nowym, nad czym nie mamy jesz­cze cał­ko­wi­tej wła­dzy. Sce­na­riusz pro­me­tej­ski pozo­staje także w zgo­dzie z pierw­szymi waż­nymi odkry­ciami doty­czą­cymi roli układu lim­bicz­nego i kory czo­ło­wej. Bez­po­śred­nia sty­mu­la­cja pod­wzgó­rza sła­bym prą­dem elek­trycz­nym spra­wia, że szczury, koty oraz inne zwie­rzęta stają się żar­łoczne, agre­sywne lub nad­mier­nie pobu­dzone sek­su­al­nie, co suge­ruje, iż układ lim­biczny tkwi u pod­łoża spo­rej czę­ści naszych pier­wot­nych, zwie­rzę­cych instynk­tów20. Podob­nie ludzie, u któ­rych doszło do uszko­dze­nia kory czo­ło­wej, cza­sami prze­ja­wiają nasi­le­nie zacho­wań sek­su­al­nych i agre­syw­nych, ponie­waż kora czo­łowa odgrywa ważną rolę w tłu­mie­niu i hamo­wa­niu impul­sów beha­wio­ral­nych.

Ostat­nio odno­to­wano taki przy­pa­dek w kli­nice Uni­ver­sity of Vir­gi­nia21. Czter­dzie­sto­kil­ku­letni nauczy­ciel dość nie­spo­dzie­wa­nie zaczął korzy­stać z usług pro­sty­tu­tek i odwie­dzać strony inter­ne­towe z por­no­gra­fią dzie­cięcą. Wie­lo­krot­nie skła­dał nie­dwu­znaczne pro­po­zy­cje mło­dym dziew­czę­tom, aż wresz­cie został aresz­to­wany, a sąd uznał go za win­nego mole­sto­wa­nia sek­su­al­nego dzieci. W przed­dzień ogło­sze­nia wyroku męż­czy­zna zgło­sił się do szpi­tala, uskar­ża­jąc się na nie­zno­śny ból głowy i nie­ustanną ochotę zgwał­ce­nia wła­ści­cielki miesz­ka­nia, które wynaj­mo­wał (żona wyrzu­ciła go z domu kilka mie­sięcy wcze­śniej). Nawet w trak­cie roz­mowy z leka­rzem męż­czy­zna pro­po­no­wał prze­cho­dzą­cym pie­lę­gniar­kom seks. Lekarz zle­cił bada­nie tomo­gra­ficzne mózgu i odkrył, że w korze czo­ło­wej pacjenta znaj­duje się olbrzymi guz, który uci­ska wszyst­kie sąsia­du­jące struk­tury, unie­moż­li­wia­jąc korze czo­ło­wej wyko­ny­wa­nie jej naj­waż­niej­szych zadań – hamo­wa­nia nie­wła­ści­wych zacho­wań i uwzględ­nia­nia następstw wła­snych dzia­łań (kto przy zdro­wych zmy­słach urzą­dziłby takie przed­sta­wie­nie tuż przed ogło­sze­niem wyroku?). Kiedy guz został usu­nięty, nad­mierne pobu­dze­nie sek­su­alne ustą­piło. Kiedy jed­nak po roku guz znowu się poja­wił, symp­tomy powró­ciły, by ponow­nie znik­nąć po kolej­nej ope­ra­cji.

W sce­na­riu­szu pro­me­tej­skim tkwi jed­nak pewien błąd. Otóż zakłada on, że rozum jest zain­sta­lo­wany w nowej korze mózgo­wej, emo­cje zaś pozo­stały w ukła­dzie lim­bicz­nym. Tym­cza­sem powsta­nie kory czo­ło­wej umoż­li­wiło impo­nu­jący roz­wój sfery emo­cjo­nal­nej u czło­wieka. Dolna trze­cia część kory przedczo­ło­wej nosi nazwę kory oczo­do­łowo-czo­ło­wej, ponie­waż znaj­duje się tuż nad oczami (łac. orbit – „oczo­dół”). U ludzi oraz u innych naczel­nych obszar ten jest wyjąt­kowo duży, a wyniki więk­szo­ści badań wska­zują na jego akty­wi­za­cję pod­czas reak­cji emo­cjo­nal­nych22. Kora oczo­do­łowo-czo­łowa odgrywa decy­du­jącą rolę, kiedy oce­niamy poten­cjalne nagrody i kary; znaj­du­jące się w niej neu­rony jak sza­lone „strze­lają” neu­ro­prze­kaź­ni­kami, kiedy poja­wia się bez­po­śred­nia moż­li­wość doświad­cze­nia przy­jem­no­ści lub bólu, ponie­sie­nia straty albo osią­gnię­cia zysku23. Kiedy czu­jemy pociąg do sma­ko­wi­tej potrawy, pięk­nego kra­jo­brazu lub atrak­cyj­nej osoby albo kiedy odpy­cha nas widok mar­twego zwie­rzę­cia, przy­kre brzmie­nie mar­nej pio­senki bądź też nie­atrak­cyjny part­ner, z któ­rym umó­wi­li­śmy się na randkę w ciemno, nasza kora oczo­do­łowo-czo­łowa ciężko pra­cuje, aby wzbu­dzić w nas emo­cjo­nalną chęć zbli­że­nia się do danego obiektu lub do wyco­fa­nia się24. Kora oczo­do­łowo-czo­łowa wydaje się zatem lep­szą kan­dy­datką na Freu­dow­skie id czy też wspo­mniane przez świę­tego Pawła ciało niż na super­ego bądź ducha.

Dal­szych dowo­dów na istotne zna­cze­nie kory oczo­do­łowo-czo­ło­wej dla emo­cji dostar­czyły bada­nia doty­czące uszko­dzeń mózgu. Neu­ro­log Anto­nio Dama­sio badał ludzi, któ­rzy wsku­tek udaru, guza bądź urazu głowy utra­cili różne frag­menty kory czo­ło­wej. W latach dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głego wieku Dama­sio odkrył, że kiedy uszko­dze­niu ulega środ­kowa część kory oczo­do­łowo-czo­ło­wej, pacjenci tracą więk­szość swo­jego życia emo­cjo­nal­nego. Twier­dzą, że nie czują nic w sytu­acjach, w któ­rych – jak wie­dzą – powinni doświad­czać emo­cji, a ana­liza ich reak­cji auto­ma­tycz­nych (takich jak te wyko­rzy­sty­wane w bada­niach przy uży­ciu wykry­wa­cza kłamstw) potwier­dza, że u osób tych nie wystę­pują nor­malne reak­cje fizjo­lo­giczne, jakich doznaje więk­szość ludzi na widok scen peł­nych grozy lub nie­zwy­kłego piękna. Mimo to ich umie­jęt­no­ści rozu­mo­wa­nia i for­mu­ło­wa­nia logicz­nych wnio­sków pozo­stają nie­na­ru­szone. Ludzie ci uzy­skują nor­malne wyniki w testach inte­li­gen­cji oraz w testach zna­jo­mo­ści reguł spo­łecz­nych i zasad moral­nych25.

Co się zatem dzieje, kiedy takie osoby wra­cają do codzien­nego życia? Czy wolne od zakłó­ca­ją­cych emo­cji, stają się hiper­lo­giczne i widzą wszystko wyraź­nie, gdyż nie spo­wija ich emo­cjo­nalna mgła, która prze­sła­nia wzrok i unie­moż­li­wia cał­ko­wi­cie racjo­nalne myśle­nie resz­cie ludzi? Wprost prze­ciw­nie. Oka­zuje się, że osoby te są nie­zdolne do podej­mo­wa­nia naj­prost­szych decy­zji i wyzna­cza­nia celów, a ich życie wali się w gruzy. Kiedy patrzą na świat i zasta­na­wiają się: „Co powi­nie­nem zro­bić?”, dostrze­gają dzie­siątki moż­li­wo­ści, ale nie doznają natych­mia­sto­wego, pocho­dzą­cego z wewnątrz uczu­cia przy­cią­ga­nia bądź odpy­cha­nia. Muszą roz­wa­żyć wady i zalety każ­dego roz­wią­za­nia za pomocą rozumu, ponie­waż jed­nak nic nie czują, nie mają prze­sła­nek, żeby wybrać któ­re­kol­wiek z nich. Kiedy spo­glą­damy na świat, nasz mózg emo­cjo­nalny natych­miast, auto­ma­tycz­nie oce­nia dostępne roz­wią­za­nia. W więk­szo­ści przy­pad­ków jedno z nich od razu jawi się nam jako bez wąt­pie­nia naj­lep­sze. Do rozumu musimy się odwo­ły­wać tylko wtedy, gdy dwie lub trzy moż­li­wo­ści wydają się nam jed­nakowo dobre.

Racjo­nal­ność czło­wieka w ogrom­nej mie­rze zależy od jego zło­żo­nej emo­cjo­nal­no­ści. Potra­fimy rozu­mo­wać tylko dzięki spraw­nemu dzia­ła­niu naszego mózgu emo­cjo­nal­nego. Ale­go­ryczna wizja Pla­tona – obraz rozumu jako woź­nicy panu­ją­cego nad bez­myśl­nymi bestiami namięt­no­ści – może prze­ce­niać zarówno mądrość, jak i wła­dzę woź­nicy. Meta­fora jeźdźca na grzbie­cie sło­nia wydaje się lepiej paso­wać do wyni­ków badań Dama­sia – rozum i emo­cje muszą ze sobą współ­pra­co­wać, aby wywo­ły­wać inte­li­gentne zacho­wa­nia, ale to emo­cje (duża część sło­nia) wyko­nują więk­szość tej pracy. Poja­wie­nie się kory nowej dało począ­tek ist­nie­niu jeźdźca, a jed­no­cze­śnie uczy­niło sło­nia dużo zmyśl­niej­szym.

Podział czwarty: procesy kontrolowane i automatyczne

W latach dzie­więć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia, kiedy to na wła­sny uży­tek sfor­mu­ło­wa­łem meta­forę jeźdźca i sło­nia, psy­cho­lo­gia spo­łeczna jako dzie­dzina nauki zaczęła przyj­mo­wać podobny punkt widze­nia. Po wie­lo­let­nim zauro­cze­niu mode­lami prze­twa­rza­nia infor­ma­cji i meta­fo­rami przy­rów­nu­ją­cymi ludzki umysł do kom­pu­tera psy­cho­lo­go­wie zaczęli sobie uświa­da­miać, że w naszym umy­śle nie­ustan­nie dzia­łają dwa sys­temy prze­twa­rza­nia – pro­cesy kon­tro­lo­wane i pro­cesy auto­ma­tyczne.

Wyobraź sobie, że zgło­si­łeś się na ochot­nika do udziału w pew­nym eks­pe­ry­men­cie26. Eks­pe­ry­men­ta­tor wrę­cza ci kartkę z kil­koma zada­niami słow­nymi i prosi, żebyś go poszu­kał, kiedy skoń­czysz. Zada­nia są bar­dzo łatwe – za każ­dym razem trzeba uło­żyć zda­nie z czte­rech spo­śród pię­ciu prze­mie­sza­nych wyra­zów. Na przy­kład z zestawu „oni ją nie­po­koją spo­ty­kają zwy­kle” można uło­żyć zda­nie „Oni zwy­kle ją spo­ty­kają” albo „Oni zwy­kle ją nie­po­koją”. W kilka minut roz­wią­zu­jesz wszyst­kie zada­nia, a potem – zgod­nie z instruk­cją – wycho­dzisz na kory­tarz, żeby poszu­kać eks­pe­ry­men­ta­tora. Znaj­du­jesz go, ale jest zajęty roz­mową z inną osobą i wcale na cie­bie nie patrzy. Jak sądzisz, co zro­bisz? Jeśli połowa zdań, które przed chwilą uło­ży­łeś, zawie­rała słowa zwią­zane z nie­uprzej­mo­ścią (na przy­kład „prze­szka­dzać”, „bez­czelny”, „agre­syw­nie”), praw­do­po­dob­nie po minu­cie czy dwóch prze­rwiesz eks­pe­ry­men­ta­to­rowi i powiesz: „Pro­szę pana, już skoń­czy­łem. Co mam teraz zro­bić?”. Jeżeli jed­nak ukła­da­łeś zda­nia, w któ­rych wyrazy doty­czące nie­uprzej­mo­ści zastą­piono sło­wami zwią­za­nymi z uprzej­mym zacho­wa­niem (na przy­kład „Oni ją sza­nują spo­ty­kają zwy­kle”), naj­praw­do­po­dob­niej będziesz potul­nie cze­kał, aż eks­pe­ry­men­ta­tor zauważy twoją obec­ność (a sta­nie się to dopiero po dzie­się­ciu minu­tach).

Podob­nie kon­takt ze sło­wami doty­czą­cymi osób w star­szym wieku spra­wia, że badani cho­dzą wol­niej niż zwy­kle, wyrazy odno­szące się do pro­fe­so­rów popra­wiają wyniki w popu­lar­nej grze quizo­wej Tri­vial Pur­suit, a pod wpły­wem słów doty­czą­cych boisko­wych chu­li­ga­nów ludzie zaczy­nają się pry­mi­tyw­nie wygłu­piać27. Warto dodać, że poja­wie­nie się tych efek­tów nie wymaga świa­do­mego czy­ta­nia wyra­zów – wystę­pują one także wtedy, gdy słowa są pre­zen­to­wane pod­pro­gowo, czyli wyświe­tlane na moni­to­rze zale­d­wie przez kilka set­nych sekundy, zbyt krótko, żeby badani mogli je świa­do­mie zare­je­stro­wać. Jed­nak jakaś część ich umy­słu widzi te wyrazy i wywo­łuje mie­rzalne zacho­wa­nia.

Według Johna Bar­gha, pio­niera tego rodzaju badań, owe eks­pe­ry­menty dowo­dzą, że więk­szość pro­ce­sów umy­sło­wych zacho­dzi auto­ma­tycz­nie i nie wymaga świa­do­mej uwagi ani kon­troli. Prze­wa­ża­jąca część pro­ce­sów auto­ma­tycz­nych jest cał­ko­wi­cie nie­świa­doma, cho­ciaż nie­które w pew­nym stop­niu „poka­zują się” naszej świa­do­mo­ści – na przy­kład zda­jemy sobie sprawę z tak zwa­nego stru­mie­nia świa­do­mo­ści28, który wydaje się prze­pły­wać przez nasz umysł według wła­snych reguł koja­rze­nia, bez naszego wysiłku czy prób kie­ro­wa­nia jego bie­giem. Bargh prze­ciw­sta­wia pro­cesy auto­ma­tyczne pro­ce­som kon­tro­lo­wa­nym, czyli myśle­niu, które wymaga od nas pew­nego wysiłku, zacho­dzi eta­powo i zawsze roz­grywa się w samym cen­trum świa­do­mo­ści. Zasta­nów się na przy­kład, o któ­rej godzi­nie powi­nie­neś wyjść z domu, żeby zdą­żyć na samo­lot odla­tu­jący do Lon­dynu o godzi­nie 18:26. To kwe­stia, którą musisz świa­do­mie roz­wa­żyć – naj­pierw wybrać śro­dek trans­portu, a następ­nie wziąć poprawkę na korki uliczne, warunki pogo­dowe i skru­pu­lat­ność służby ochrony lot­ni­ska. Nie możesz wybrać godziny wyj­ścia z domu, kie­ru­jąc się wyłącz­nie intu­icją. Jeżeli jed­nak poje­dziesz na lot­ni­sko wła­snym samo­cho­dem, nie­mal wszyst­kie twoje zacho­wa­nia w dro­dze do celu będą auto­ma­tyczne – oddy­cha­nie, mru­ga­nie, popra­wia­nie się w fotelu, myśle­nie o nie­bie­skich mig­da­łach, zacho­wy­wa­nie bez­piecz­nego odstępu od samo­chodu jadą­cego przed tobą, a nawet gry­masy gniewu i prze­kli­na­nie na powol­niej­szych kie­row­ców.

Prze­twa­rza­nie kon­tro­lo­wane jest bar­dzo ogra­ni­czone – w danym momen­cie możemy świa­do­mie myśleć o tylko jed­nej spra­wie. Pro­cesy auto­ma­tyczne zacho­dzą rów­no­le­gle i mogą speł­niać wiele zadań jed­no­cze­śnie. Jeśli nasz umysł w każ­dej sekun­dzie wyko­nuje setki ope­ra­cji, to wszyst­kie oprócz jed­nej muszą mieć cha­rak­ter auto­ma­tyczny. Zatem jaka zależ­ność zacho­dzi mię­dzy prze­twa­rza­niem kon­tro­lo­wa­nym a auto­ma­tycznym? Czy prze­twa­rza­nie kon­tro­lo­wane jest sze­fem, kró­lem albo dyrek­to­rem gene­ral­nym, który roz­wią­zuje naj­waż­niej­sze pro­blemy i wymy­śla mądrą, dale­ko­wzroczną stra­te­gię reali­zo­waną przez bar­dziej pry­mi­tywne pro­cesy auto­ma­tyczne? Nie, w ten spo­sób wró­ci­li­by­śmy do sce­na­riu­sza pro­me­tej­skiego i idei boskiego rozumu. Aby raz na zawsze roz­pra­wić się ze sce­na­riu­szem pro­me­tej­skim, warto cof­nąć się w cza­sie i przyj­rzeć przy­czy­nom powsta­nia tych dwóch pro­ce­sów. Dla­czego każdy z nas ma w sobie małego jeźdźca i wiel­kiego sło­nia?

Kiedy ponad sześć­set milio­nów lat temu z pierw­szych sku­pisk neu­ro­nów powstały pierw­sze mózgi, owe grudki tkanki ner­wo­wej musiały przy­nieść pewne korzy­ści orga­ni­zmom, u któ­rych się poja­wiły, gdyż od tam­tej pory mózgi sta­wały się coraz bar­dziej powszechne w świe­cie zwie­rząt. Mózg ma war­tość adap­ta­cyjną, ponie­waż inte­gruje infor­ma­cje pocho­dzące z róż­nych czę­ści ciała zwie­rzę­cia, co pozwala mu reago­wać szybko i auto­ma­tycz­nie na zagro­że­nia i szanse, jakie poja­wiają się w oto­cze­niu. Przyj­rzyjmy się teraz Ziemi sprzed trzech milio­nów lat. Nasza pla­neta była wtedy pełna zwie­rząt zdol­nych do nie­zwy­kle zło­żo­nych zacho­wań auto­ma­tycz­nych – zamiesz­ki­wały ją ptaki, które odnaj­dy­wały wła­ściwą drogę, kie­ru­jąc się poło­że­niem gwiazd, mrówki, które umiały współ­dzia­łać, aby wal­czyć z wro­gami czy upra­wiać grzyby, a także kilka gatun­ków naczel­nych, które zaczęły wytwa­rzać narzę­dzia. Wiele spo­śród tych gatun­ków zwie­rząt miało roz­bu­do­wany sys­tem poro­zu­mie­wa­nia się, ale ani jeden nie posłu­gi­wał się języ­kiem.

Prze­twa­rza­nie kon­tro­lo­wane wymaga języka. W naszym umy­śle mogą się poja­wiać krót­kie frag­menty, strzępy myśli oparte wyłącz­nie na obra­zach, ale żeby zapla­no­wać jakieś dzia­ła­nie, roz­wa­żyć mocne i słabe strony dwóch roz­wią­zań czy też prze­ana­li­zo­wać przy­czyny naszych suk­ce­sów i pora­żek, potrze­bu­jemy słów. Nie wia­domo, kiedy ludzie zaczęli posłu­gi­wać się języ­kiem, jed­nak więk­szość osza­co­wań mie­ści się w prze­dziale od około dwóch milio­nów lat temu, kiedy to mózgi homi­ni­dów wyraź­nie uro­sły, do zale­d­wie czter­dzie­stu tysięcy lat temu – do cza­sów, z któ­rych pocho­dzą malo­wi­dła naskalne oraz inne przed­mioty kul­tury mate­rial­nej, bez wąt­pie­nia stwo­rzone przez istoty obda­rzone współ­cze­snym ludz­kim umy­słem29. Nie­za­leż­nie od tego, ku któ­remu krań­cowi tego prze­działu jesteś gotów się przy­chy­lić, język, rozu­mo­wa­nie i świa­dome pla­no­wa­nie to zupeł­nie nowe osią­gnię­cia ewo­lu­cji. Są jak nowe opro­gra­mo­wa­nie, Jeź­dziec wer­sja 1.0. Moduły języ­kowe dzia­łają cał­kiem spraw­nie, ale pro­gramy do rozu­mo­wa­nia i pla­no­wa­nia na­dal są pełne błę­dów30. Pro­cesy auto­ma­tyczne nato­miast były testo­wane w trak­cie tysięcy cyklów życia pro­duktu i dzi­siaj są nie­mal dosko­nałe. Ta róż­nica pod wzglę­dem doj­rza­ło­ści mię­dzy pro­ce­sami auto­ma­tycz­nymi a kon­tro­lo­wa­nymi pomaga zro­zu­mieć, dla­czego mamy nie­dro­gie kom­pu­tery, które radzą sobie z roz­wią­zy­wa­niem pro­ble­mów logicz­nych, mate­ma­tycz­nych i sza­cho­wych lepiej niż jaki­kol­wiek czło­wiek (takie zada­nia spra­wiają nam ogromne trud­no­ści), ale żaden – nawet naj­droż­szy – współ­cze­sny robot nie dorówna prze­cięt­nemu sze­ścio­lat­kowi w wyko­na­niu zada­niu przej­ścia przez las (nasz układ per­cep­cyjno-moto­ryczny oka­zuje się nie­zrów­nany).

Ewo­lu­cja ni­gdy nie patrzy w przód. Nie może zapla­no­wać naj­lep­szej trasy z punktu A do punktu B. W toku ewo­lu­cji w ist­nie­ją­cych for­mach zacho­dzą – poprzez muta­cje gene­tyczne – nie­wiel­kie zmiany, które roz­prze­strze­niają się w popu­la­cji w takim stop­niu, w jakim poma­gają orga­ni­zmom lepiej niż dotych­czas reago­wać na bie­żące warunki. Kiedy w toku ewo­lu­cji u czło­wieka roz­wi­nął się język, ludzki mózg nie został prze­bu­do­wany w taki spo­sób, aby odtąd cała wła­dza spo­czy­wała w rękach jeźdźca (świa­do­mego myśle­nia wer­bal­nego). Już wcze­śniej, przed powsta­niem języka, ludzie radzili sobie cał­kiem nie­źle, a umie­jęt­ność poro­zu­mie­wa­nia się za jego pomocą roz­prze­strze­niała się tylko w takim stop­niu, w jakim poma­gała sło­niowi sku­tecz­niej niż do tej pory wal­czyć o prze­trwa­nie i suk­ces repro­duk­cyjny. Jeź­dziec poja­wił się, aby słu­żyć sło­niowi. Jed­nak nie­za­leż­nie od przy­czyn, z jakich powstał, język oka­zał się potęż­nym narzę­dziem, które można było wyko­rzy­sty­wać na wiele nowych spo­so­bów, a dobór natu­ralny fawo­ry­zo­wał jed­nostki, które potra­fiły zro­bić z niego naj­lep­szy uży­tek.

Jedna z funk­cji języka pole­gała na tym, że czę­ściowo uwol­nił on ludzi od tak zwa­nej „kon­troli bodź­co­wej”. Beha­wio­ry­ści, na przy­kład B.F. Skin­ner, wyja­śniali zacho­wa­nia zwie­rząt w kate­go­riach połą­czeń mię­dzy bodź­cami a reak­cjami. Nie­które z tych połą­czeń są wro­dzone – na przy­kład to, które spra­wia, że widok lub zapach pokarmu natu­ral­nego dla danego zwie­rzę­cia wywo­łuje u niego głód i reak­cję jedze­nia. Inne połą­cze­nia są wyuczone – na przy­kład u psów Paw­łowa, śli­nią­cych się na dźwięk dzwonka (który wcze­śniej poprze­dzał poja­wie­nie się poży­wie­nia). Beha­wio­ry­ści postrze­gali zwie­rzęta jako nie­wol­ni­ków śro­do­wi­ska i uprzed­nich pro­ce­sów ucze­nia, reagu­ją­cych bez­wol­nie na nagra­dza­jące wła­ści­wo­ści wszyst­kiego, co napo­ty­kają na swej dro­dze. Uwa­żali też, że ludzie nie róż­nią się od zwie­rząt. Święty Paweł mógłby ubo­le­wać: „Moje ciało jest pod kon­trolą bodź­ców”. To nie przy­pa­dek, że przy­jem­no­ści cie­le­sne dają nam tyle zado­wo­le­nia. Nasz mózg, podob­nie jak ten szczura, jest skon­stru­owany w taki spo­sób, że jedze­nie i seks powo­dują u nas nagły wzrost stę­że­nia dopa­miny – neu­ro­prze­kaź­nika, za któ­rego pomocą mózg pozwala nam czer­pać radość z czyn­no­ści sprzy­ja­ją­cych prze­trwa­niu naszych genów31. „Zły” koń z ale­go­rii Pla­tona odgrywa nie­zwy­kle istotną rolę, gdyż pociąga nas ku tym czyn­no­ściom. W ten spo­sób pomógł naszym przod­kom prze­trwać i stać się naszymi przod­kami.

Jed­nak beha­wio­ry­ści w pew­nym stop­niu mylili się co do ludzi. Sys­tem prze­twa­rza­nia kon­tro­lo­wa­nego pozwala nam myśleć o odle­głych celach i dłu­go­ter­mi­no­wych pla­nach, a co za tym idzie, uwa­la­nia nas od tyra­nii „tu i teraz”, od pokusy poja­wia­ją­cej się auto­ma­tycz­nie na widok atrak­cyj­nego obiektu. Ludzie umieją wyobra­zić sobie moż­li­wo­ści, któ­rych nie widać, potra­fią prze­wi­dy­wać odle­głe skutki zdro­wotne dzi­siej­szych przy­jem­no­ści, a dzięki roz­mo­wie z innymi mogą się dowie­dzieć, jakie decy­zje przy­niosą im powo­dze­nie i pre­stiż. Nie­stety beha­wio­ry­ści w pew­nym stop­niu mieli też rację. Cho­ciaż bowiem sys­tem prze­twa­rza­nia kon­tro­lo­wa­nego nie działa według zasad beha­wio­ry­stycz­nych, to ma on nie­wiel­kie moż­li­wo­ści wywo­ły­wa­nia zacho­wań. Sys­tem auto­ma­tyczny został ukształ­to­wany przez dobór natu­ralny tak, aby powo­do­wać szyb­kie, pewne dzia­ła­nia, i obej­muje czę­ści mózgu, które pozwa­lają nam odczu­wać przy­jem­ność i ból (na przy­kład korę oczo­do­łowo-czo­łową), oraz te, które wzbu­dzają w nas moty­wa­cje zwią­zane z prze­trwa­niem (na przy­kład pod­wzgó­rze). To sys­tem auto­ma­tyczny trzyma palec na przy­ci­sku uwal­nia­ją­cym dopa­minę. Sys­tem prze­twa­rza­nia kon­tro­lo­wa­nego należy raczej postrze­gać jako swego rodzaju doradcę. To jeź­dziec, któ­rego posa­dzono na grzbie­cie sło­nia, żeby poma­gał temu ostat­niemu doko­ny­wać lep­szych wybo­rów. Umie on prze­wi­dy­wać przy­szłość i może zdo­by­wać cenne infor­ma­cje dzięki roz­mo­wom z innymi jeźdź­cami lub poprzez stu­dio­wa­nie map, nie może jed­nak roz­ka­zy­wać sło­niowi wbrew jego woli. Sądzę, że szkocki filo­zof David Hume był bliż­szy prawdy niż Pla­ton, kiedy napi­sał: „Rozum jest i winien być tylko nie­wol­ni­kiem uczuć i nie może mieć ni­gdy rosz­cze­nia do innej funk­cji niż do tego, żeby uczu­ciom słu­żyć posłusz­nie”32.

Krótko mówiąc, jeź­dziec jest doradcą albo sługą – nie kró­lem, pre­ze­sem ani woź­nicą rydwanu, który mocno trzyma wodze. Jeź­dziec to moduł inter­pre­tu­jący Gaz­za­nigi – świa­doma, kon­tro­lo­wana myśl. Słoń zaś jest wszyst­kim pozo­sta­łym. To prze­czu­cia, reak­cje fizjo­lo­giczne, emo­cje i intu­icje, z któ­rych w dużej mie­rze składa się sys­tem auto­ma­tyczny. Każdy z nich ma wła­sną formę inte­li­gen­cji, a kiedy zgod­nie ze sobą współ­pra­cują, owo­cem jest nie­zrów­nana bły­sko­tli­wość istot ludz­kich. Pro­blem w tym, że słoń i jeź­dziec nie zawsze pra­cują zgod­nie dla wspól­nego dobra. Przyj­rzyjmy się trzem dzi­wac­twom natury ludz­kiej, które ilu­strują zło­żone rela­cje mię­dzy jeźdź­cem a sło­niem.

Problemy z samokontrolą

Wyobraź sobie, że jest rok 1970, a ty jesteś czte­ro­let­nim dziec­kiem uczest­ni­czą­cym w eks­pe­ry­men­cie Wal­tera Mischela na Stan­ford Uni­ver­sity. Badacz zapra­sza cię do pomiesz­cze­nia w twoim przed­szkolu, w któ­rym jakiś miły pan przez kilka minut bawi się z tobą zabaw­kami. Potem pyta, czy lubisz cukierki pian­kowe (ow­szem, bar­dzo je lubisz) i czy wolał­byś dostać tale­rzyk z jed­nym cukier­kiem, czy może z dwoma pian­ko­wymi przy­sma­kami (oczy­wi­ście wolał­byś ten drugi). Wresz­cie męż­czy­zna mówi ci, że musi na chwilę wyjść z pokoju, a jeśli cier­pli­wie pocze­kasz na jego powrót, dosta­niesz dwa cukierki. Jeżeli jed­nak nie będziesz się mógł docze­kać, możesz użyć znaj­du­ją­cego się w pokoju dzwonka, a on natych­miast wróci i da ci tale­rzyk z jed­nym cukier­kiem. Póź­niej męż­czy­zna wycho­dzi. Wpa­tru­jesz się w sło­dy­cze. Ślina napływa ci do ust. Pożą­dasz tych łakoci. Wal­czysz z pokusą. Jeśli nie róż­nisz się od więk­szo­ści czte­ro­lat­ków, wytrzy­masz co naj­wy­żej kilka minut. Póź­niej zadzwo­nisz.

Prze­nie­śmy się teraz w cza­sie do roku 1983. Mischel wysłał twoim rodzi­com kwe­stio­na­riusz, w któ­rym popro­sił ich o opi­sa­nie two­jej oso­bo­wo­ści, o doko­na­nie oceny two­ich umie­jęt­no­ści cze­ka­nia na opóź­nioną gra­ty­fi­ka­cję i radze­nia sobie z fru­stra­cją oraz o poda­nie wyni­ków, jakie uzy­ska­łeś na egza­mi­nie wstęp­nym do col­lege’u (w tak zwa­nym spraw­dzia­nie umie­jęt­no­ści aka­de­mic­kich). Twoi rodzice wypeł­niają kwe­stio­na­riusz i odsy­łają go bada­czowi. Mischel odkrywa, że liczba sekund, jakie upły­nęły, zanim uży­łeś dzwonka w sali przed­szkol­nej w roku 1970, jest traf­nym pre­dyk­to­rem zarówno tego, jak Twoi rodzice opi­sują cię jako nasto­latka, jak i praw­do­po­do­bień­stwa, że dosta­łeś się na któ­ryś z naj­bar­dziej pre­sti­żo­wych uni­wer­sy­te­tów. Dzieci, które w roku 1970 były w sta­nie prze­zwy­cię­żyć kon­trolę bodź­cową i pocze­kać na nagrodę kilka minut dłu­żej niż więk­szość czte­ro­lat­ków, jako nasto­lat­ko­wie potra­fili sku­tecz­niej opie­rać się poku­som, sku­piać się na nauce i pano­wać nad sobą, kiedy sprawy nie toczyły się po ich myśli33.

Na czym pole­gał ich sekret? Dzieci te po czę­ści zawdzię­czały swoje powo­dze­nie stra­te­gii – spo­so­bom, w jakie wyko­rzy­sty­wały ogra­ni­czoną kon­trolę umy­słową, aby kie­ro­wać swoją uwagą. W póź­niej­szych bada­niach Mischel odkrył, że suk­ces odno­szą te dzieci, które odwra­cają wzrok od kuszą­cych sma­ko­ły­ków albo są w sta­nie myśleć o innych przy­jem­no­ściach34. Te umie­jęt­no­ści sta­no­wią jeden z aspek­tów inte­li­gen­cji emo­cjo­nal­nej – zdol­no­ści do rozu­mie­nia i regu­lo­wa­nia wła­snych uczuć i pra­gnień35. Osoba o wyso­kim pozio­mie inte­li­gen­cji emo­cjo­nal­nej jest zręcz­nym jeźdź­cem – wie, jak odwró­cić uwagę sło­nia albo nakło­nić go do kon­kret­nych zacho­wań, nie sta­cza­jąc z nim otwar­tego poje­dynku na siłę woli.

Sys­te­mowi prze­twa­rza­nia kon­tro­lo­wa­nego bar­dzo trudno jest poko­nać sys­tem auto­ma­tyczny wyłącz­nie siłą woli, ponie­waż prę­dzej czy póź­niej ten pierw­szy – niczym znu­żony mię­sień36 – zmę­czy się i zała­mie, pod­czas gdy ten drugi pra­cuje auto­ma­tycz­nie, bez wysiłku, nie­mal w nie­skoń­czo­ność. Kiedy jed­nak poj­miemy istotę kon­troli bodź­co­wej, możemy wyko­rzy­sty­wać ją na wła­sny uży­tek, zmie­nia­jąc bodźce w naszym oto­cze­niu i uni­ka­jąc tych nie­po­żą­da­nych albo też – jeśli takie roz­wią­za­nie okaże się nie­moż­liwe – zapeł­nia­jąc swoją świa­do­mość myślami o mniej przy­jem­nych aspek­tach tych kuszą­cych obiek­tów. Na przy­kład bud­dyzm pró­buje pomóc ludziom w prze­zwy­cię­że­niu fizycz­nego przy­wią­za­nia do wła­snego ciała (oraz do ciał innych osób), nakła­nia­jąc ich do roz­my­śla­nia o roz­kła­da­ją­cych się zwło­kach37. Upo­rczy­wie wpa­tru­jąc się w coś, co wzbu­dza w sys­te­mie auto­ma­tycz­nym odrazę, jeź­dziec może zacząć zmie­niać przy­szłe pra­gnie­nia sło­nia.

Natręctwa psychiczne

Edgar Allan Poe dosko­nale rozu­miał podzie­lony umysł. Boha­ter jego opo­wia­da­nia The Imp of the Per­verse (Duch prze­kory) popeł­nia mor­der­stwo dosko­nałe – otrzy­muje w spadku mają­tek swej ofiary i przez dłu­gie lata żyje w spo­koju, cie­sząc się nie­go­dzi­wie zdo­by­tym bogac­twem. Kiedy tylko na obrze­żach jego świa­do­mo­ści poja­wia się myśl o popeł­nio­nym mor­der­stwie, męż­czy­zna mru­czy do sie­bie: „Jestem bez­pieczny”. Wszystko idzie świet­nie do dnia, w któ­rym boha­ter nieco zmie­nia swoją man­trę. Odtąd powta­rza sobie: „Jestem bez­pieczny – tak – dopóki nie będę dość głupi, żeby przy­znać się do wszyst­kiego”. Ta zmiana oka­zuje się zgubna. Męż­czy­zna pró­buje tłu­mić myśl o przy­zna­niu się do winy, ale im bar­dziej się stara, z tym więk­szą upo­rczy­wo­ścią owa myśl powraca. Boha­ter wpada w panikę, zaczyna ucie­kać, jacyś ludzie rzu­cają się za nim w pogoń, on traci przy­tom­ność, a kiedy ją odzy­skuje, dowia­duje się, że przy­znał się do wszyst­kiego.

Uwiel­biam to opo­wia­da­nie, nade wszystko ze względu na jego tytuł. Za każ­dym razem, kiedy stoję na szczy­cie urwi­ska, na dachu domu albo na bal­ko­nie, wysoko nad zie­mią, duch prze­kory szepce mi do ucha: „Skacz”. To nie roz­kaz, lecz po pro­stu słowo, które wśli­zguje się do mojej świa­do­mo­ści. Kiedy na uro­czy­stym przy­ję­ciu sie­dzę przy stole obok osoby, którą darzę sza­cun­kiem, ten prze­wrotny cho­chlik dokłada wszel­kich sta­rań, żeby pod­su­nąć mi naj­bar­dziej nie­wła­ściwe spo­śród słów, jakie mógł­bym wypo­wie­dzieć. Kim lub czym jest ów duch prze­kory? Dan Wegner, jeden z naj­bar­dziej prze­kor­nych i twór­czych psy­cho­lo­gów spo­łecz­nych, zacią­gnął go do labo­ra­to­rium i zmu­sił do wyzna­nia, iż jest jed­nym z aspek­tów prze­twa­rza­nia auto­ma­tycz­nego.

Wegner prosi swo­ich bada­nych, żeby sta­rali się nie myśleć o kon­kret­nej rze­czy – na przy­kład o bia­łym niedź­wie­dziu, o jedze­niu albo o jakimś ste­reo­ty­pie. To bar­dzo trudne. Co waż­niej­sze, kiedy badany prze­staje tłu­mić daną myśl, ona powraca z ogromną siłą i odtąd jesz­cze trud­niej o niej zapo­mnieć. Innymi słowy, w swoim labo­ra­to­rium Wegner two­rzy małe obse­sje, pro­sząc ludzi, żeby nie myśleli obse­syj­nie o kon­kret­nym obiek­cie. Wyja­śnia­jąc to zja­wi­sko, badacz odwo­łuje się do „para­dok­sal­nego pro­cesu” kon­troli umy­sło­wej38. Kiedy sys­tem prze­twa­rza­nia kon­tro­lo­wa­nego pró­buje wpły­wać na nasze myśli („Nie myśl o bia­łym niedź­wie­dziu!”), wyzna­cza sobie jasno okre­ślony cel. Za każ­dym razem, kiedy do cze­goś dążymy, część naszego umy­słu auto­ma­tycz­nie moni­to­ruje czy­nione przez nas postępy, aby kory­go­wać nasze dzia­ła­nia i traf­nie roz­po­znać moment osią­gnię­cia celu. Kiedy naszym celem jest wyko­na­nie jakie­goś zada­nia w świe­cie zewnętrz­nym (na przy­kład zdą­że­nie na samo­lot), ów sys­tem sprzę­że­nia zwrot­nego działa dość spraw­nie. Kiedy jed­nak cho­dzi o cel wewnętrzny, umy­słowy, sys­tem ten przy­nosi skutki prze­ciwne do zamie­rzo­nych. Pro­cesy auto­ma­tyczne bez prze­rwy spraw­dzają: „Czy nie myślę o bia­łym niedź­wie­dziu?”. Ponie­waż sam akt spraw­dza­nia, czy dana myśl nie poja­wia się w naszym umy­śle, przy­wo­łuje tę myśl, musimy wkła­dać coraz wię­cej wysiłku w odwró­ce­nie świa­do­mej uwagi od „zaka­za­nego” tematu. Pro­cesy auto­ma­tyczne i kon­tro­lo­wane zaczy­nają sobie nawza­jem prze­szka­dzać, zmu­sza­jąc się do coraz więk­szego wysiłku. Ponie­waż jed­nak pro­cesy prze­twa­rza­nia kon­tro­lo­wa­nego szybko się męczą, po pew­nym cza­sie nie­stru­dzone pro­cesy auto­ma­tyczne dzia­łają bez prze­szkód, przy­wo­łu­jąc całe stada bia­łych niedź­wie­dzi. Dla­tego sama próba usu­nię­cia nie­przy­jem­nej myśli może zapew­nić jej wysoką pozy­cję na naszej liście naj­czę­ściej roz­pa­mię­ty­wa­nych spraw.

Powróćmy teraz do uro­czy­stej kola­cji, na którą zosta­łem zapro­szony. Pro­sta myśl: „Nie zrób z sie­bie idioty” akty­wi­zuje pro­cesy auto­ma­tyczne, które zaczy­nają poszu­ki­wać w moim umy­śle oznak głu­poty. Wiem, że głu­potą byłoby sko­men­to­wać zna­mię na czole mojego sąsiada, powie­dzieć do niego: „Kocham cię” albo zacząć wykrzy­ki­wać nie­przy­zwo­ite słowa. Na pozio­mie świa­do­mo­ści doświad­czam trzech myśli: sko­men­to­wać zna­mię, powie­dzieć „Kocham cię” i wykrzy­ki­wać świń­stwa. To nie są roz­kazy, lecz po pro­stu idee, które wśli­zgują się do mojej głowy. Freud w dużej mie­rze oparł swoją teo­rię psy­cho­ana­lizy na takich natręc­twach psy­chicz­nych i swo­bod­nych sko­ja­rze­niach, które czę­sto mają pod­tekst sek­su­alny lub agre­sywny. Jed­nak bada­nia Wegnera dostar­czają prost­szego i bar­dziej nie­win­nego wyja­śnie­nia – pro­cesy auto­ma­tyczne codzien­nie gene­rują tysiące myśli i obra­zów, czę­sto poprzez przy­pad­kowe sko­ja­rze­nia. Najbar­dziej upo­rczywe są myśli szcze­gól­nie nie­przy­jemne, te, które usi­łu­jemy stłu­mić albo wyprzeć. Czy­nimy to nie dla­tego, że w głębi ducha wiemy, iż te myśli są praw­dziwe (cho­ciaż nie­które z nich rze­czy­wi­ście bywają zgodne z prawdą), ale dla­tego że wzbu­dzają w nas strach albo wstyd. Jed­nak nie­udane próby wypie­ra­nia takich myśli mogą zmie­niać je w swego rodzaju obse­sje, które każą nam wie­rzyć we Freu­dow­ską wizję ciem­nej, zło­wro­giej nieświa­do­mo­ści.

Trudne spory

Zasta­nów się, pro­szę, nad pewną histo­ryjką:

Julie i Mark są stu­diu­ją­cym rodzeń­stwem. Pod­czas let­nich waka­cji podró­żują razem po Fran­cji. Pewną noc spę­dzają sami w drew­nia­nej cha­cie tuż przy plaży. Docho­dzą do wnio­sku, że byłoby zabaw­nie i inte­re­su­jąco, gdyby spró­bo­wali się kochać. W naj­gor­szym razie każde z nich zdo­by­łoby nowe doświad­cze­nie. Julie już od dawna bie­rze pigułki anty­kon­cep­cyjne, a Mark dodat­kowo używa pre­zer­wa­tywy, żeby mieć pew­ność, że nic się nie sta­nie. Kochają się i to doświad­cze­nie jest dla obojga bar­dzo przy­jemne, posta­na­wiają jed­nak, że już wię­cej tego nie zro­bią. Zacho­wują tę noc w tajem­nicy, co jesz­cze bar­dziej zbliża ich do sie­bie.

Czy twoim zda­niem postę­po­wa­nie dwojga doro­słych – tak się składa, że będą­cych bra­tem i sio­strą – któ­rzy za obo­pólną zgodą upra­wiają ze sobą seks, jest dopusz­czalne? Jeśli przy­po­mi­nasz więk­szość uczest­ni­ków moich badań39, bez waha­nia odpo­wie­dzia­łeś „nie”. Ale jak uza­sad­nisz tę opi­nię? W pierw­szej kolej­no­ści ludzie czę­sto się­gają po argu­ment, że owo­cem kazi­rod­czych związ­ków mogą być dzieci z wadami gene­tycz­nymi. Kiedy jed­nak przy­po­mi­nam im, że rodzeń­stwo użyło dwóch form anty­kon­cep­cji, badani nie mówią: „Ach, rze­czy­wi­ście, w takim razie wszystko w porządku”. Zamiast tego zaczy­nają szu­kać innych argu­mentów, na przy­kład: „To znisz­czy ich rela­cję”. Kiedy odpo­wia­dam, że w tym wypadku wspólne doświad­cze­nie sek­su­alne jesz­cze bar­dziej zbli­żyło do sie­bie boha­te­rów histo­ryjki, badani w zamy­śle­niu dra­pią się po gło­wie, marsz­czą brwi i mówią: „Wiem, że to było złe, tylko nie umiem wyja­śnić dla­czego”.

Z tych badań wypływa wnio­sek, że sądy moralne przy­po­mi­nają oceny este­tyczne. Kiedy widzisz jakiś obraz, na ogół od razu, auto­ma­tycz­nie wiesz, czy ci się podoba. Kiedy ktoś prosi cię o uza­sad­nie­nie tej opi­nii, zaczy­nasz kon­fa­bu­lo­wać. Tak naprawdę nie wiesz, dla­czego dany przed­miot wydaje ci się piękny, ale – jak wyka­zał Gaz­za­niga w swych bada­niach pro­wa­dzo­nych wśród pacjen­tów z roz­sz­cze­pio­nym mózgiem – twój moduł inter­pre­tu­jący (jeź­dziec) jest mistrzem w wymy­śla­niu wia­ry­god­nych powo­dów. Szu­kasz prze­ko­nu­ją­cego uza­sad­nie­nia swo­jej pochleb­nej opi­nii o oce­nia­nym obra­zie i chwy­tasz się pierw­szego pomy­słu, który wydaje ci się sen­sowny (może urze­kła cię kolo­ry­styka, gra świa­tła albo odbi­cie postaci mala­rza w błysz­czą­cym nosie klauna). Spory moralne są bar­dzo podobne – kwe­stia sporna budzi w dwóch oso­bach silne emo­cje. Obie strony kie­rują się przede wszyst­kim uczu­ciami, wymy­śla­jąc na pocze­ka­niu argu­menty, aby uza­sad­nić swoje sta­no­wi­sko. Kiedy pod­wa­żysz argu­ment dru­giej osoby, czy zmieni ona zda­nie i zgo­dzi się z tobą? Oczy­wi­ście, że nie, ponie­waż argu­ment, który oba­li­łeś, nie był rze­czy­wi­stą przy­czyną jej sta­no­wi­ska, lecz został wymy­ślony już po tym, jak twój roz­mówca doko­nał osądu w danej spra­wie.

Jeśli uważ­nie przy­słu­chu­jesz się spo­rom moral­nym, cza­sami możesz wychwy­cić coś zaska­ku­ją­cego – tak naprawdę to słoń trzyma wodze i kie­ruje jeźdź­cem. To słoń decy­duje, co jest dobre, a co złe, co jest piękne, a co brzyd­kie. Prze­czu­cia, intu­icje i bły­ska­wiczne oceny poja­wiają się nie­ustan­nie i auto­ma­tycz­nie (jak to opi­sał Mal­colm Gla­dwell w książce Błysk40), ale tylko jeź­dziec potrafi łączyć ze sobą zda­nia i two­rzyć argu­menty, które można przed­sta­wić innym. W spo­rach moral­nych jest on kimś wię­cej niż tylko doradcą sło­nia – staje się praw­ni­kiem, który przed sądem opi­nii publicz­nej stara się prze­ko­nać innych do sta­no­wi­ska zwie­rzę­cia.

Oto jak przed­sta­wia się nasza sytu­acja, nad którą ubo­le­wali święty Paweł, Budda, Owi­diusz i tylu innych. Nasz umysł jest luź­nym związ­kiem czę­ści, my jed­nak utoż­sa­miamy się z jed­nym ele­men­tem – świa­do­mym myśle­niem wer­bal­nym – i poświę­camy mu nie­za­słu­że­nie dużo uwagi. Wszy­scy przy­po­mi­namy postać z pew­nego dow­cipu – pija­nego męż­czy­znę, który w nocy szuka klu­czy­ków samo­cho­do­wych pod latar­nią („Czy wła­śnie tam je pan upu­ścił?” – pyta poli­cjant. „Nie – odpo­wiada męż­czy­zna. – Upu­ści­łem je w tam­tej alejce, ale tutaj jest lep­sze świa­tło”). Dostrze­gamy zale­d­wie uła­mek ogrom­nej pracy, jaką wyko­nuje nasz umysł, dla­tego jeste­śmy zdu­mieni, kiedy doświad­czamy nagłych impul­sów, pra­gnień i pokus, które zja­wiają się nie wia­domo skąd. Skła­damy uro­czy­ste przy­rze­cze­nia i obwiesz­czamy światu wolę zmiany, a póź­niej, łamiąc jedno mocne posta­no­wie­nie za dru­gim, nie możemy się nadzi­wić wła­snej bez­sil­no­ści. Cza­sami nabie­ramy prze­ko­na­nia, że wal­czymy ze swoją nieświa­domością, id, z naszą zwie­rzęcą naturą, ale tak naprawdę jeste­śmy tym wszyst­kim. Jeźdź­cem i sło­niem. Obaj mają swoje mocny strony i wyjąt­kowe umie­jęt­no­ści. W kolej­nych roz­dzia­łach tej książki zasta­no­wimy się, w jaki spo­sób istoty tak zło­żone i (pod pew­nymi wzglę­dami) nie­oświe­cone jak my, mogą żyć ze sobą w zgo­dzie (roz­działy trzeci i czwarty), znaj­do­wać szczę­ście (roz­działy piąty i szó­sty), roz­wi­jać się psy­chicz­nie i moral­nie (roz­działy siódmy i ósmy) oraz znaj­do­wać w życiu cel i sens (roz­działy dzie­wiąty i dzie­siąty). Naj­pierw jed­nak musimy się dowie­dzieć, dla­czego słoń jest tak wiel­kim pesy­mi­stą.

Rozdział 2. Jak zmienić swój umysł?

Roz­dział 2

Jak zmie­nić swój umysł?

Świat – to zmiana, życie – to wyobra­że­nie.

– Marek Aure­liusz41

To, czym jeste­śmy dzi­siaj, jest owo­cem naszych wczo­raj­szych myśli, a myśli, któ­rych dzi­siaj doświad­czamy, budują nasze jutro. Życie jest wytwo­rem naszego umy­słu.

– Budda42

W tych dwóch cyta­tach zawiera się naj­waż­niej­sza idea psy­cho­lo­gii popu­lar­nej – wyda­rze­nia zacho­dzące w świe­cie zewnętrz­nym wpły­wają na nas tylko poprzez spo­sób, w jaki je inter­pre­tu­jemy, jeśli zatem nauczymy się kon­tro­lo­wać te inter­pre­ta­cje, będziemy mogli pano­wać nad ota­cza­ją­cym nas świa­tem. W swej książce z 1944 roku autor naj­le­piej sprze­da­ją­cych się porad­ni­ków psy­cho­lo­gicz­nych wszech cza­sów, Dale Car­ne­gie, nazwał drugą część cytatu z dzieła Marka Aure­liu­sza „sło­wami, które mogą odmie­nić nasze życie”43, 44. Znacz­nie póź­niej dok­tor Phil McGraw45 ogło­sił za pośred­nic­twem tele­wi­zji i inter­netu swo­ich dzie­sięć „praw życio­wych”, a wśród nich: „Nie ma rze­czy­wi­sto­ści, ist­nieje tylko spo­strze­ga­nie”46. Porad­niki i semi­na­ria psy­cho­lo­giczne czę­sto wydają się ogra­ni­czać do pra­wie­nia ludziom kazań i poucza­nia ich tak długo, aż odbiorcy zro­zu­mieją daną ideę oraz jej impli­ka­cje dla swego życia. Obser­wo­wa­nie tego pro­cesu może być nie­zwy­kle inspi­ru­ją­cym doświad­cze­niem – oto kobieta, która przez dłu­gie lata nie mogła się uwol­nić od urazy, bólu i gniewu, w pew­nej chwili uświa­da­mia sobie, że (na przy­kład) jej ojciec tak naprawdę wcale jej nie skrzyw­dził, kiedy porzu­cił rodzinę. Wypro­wa­dził się, to wszystko. Jego postę­pek był moral­nie naganny, ale źró­dłem cier­pie­nia tej kobiety były jej reak­cje na to wyda­rze­nie. Jeśli zatem zdoła zmie­nić swoje reak­cje, to będzie mogła zosta­wić za sobą dwa­dzie­ścia lat cier­pie­nia, a może nawet lepiej poznać swego ojca. Sztuka psy­cho­lo­gii popu­lar­nej polega na two­rze­niu metod (innych niż pra­wie­nie kazań i poucza­nie), które dopro­wa­dza­łyby ludzi ku takim „obja­wie­niom”.

Ta sztuka ma długą histo­rię. Roz­ważmy przy­kład Boecju­sza, członka jed­nego z naj­zna­mie­nit­szych rzym­skich rodów, uro­dzo­nego w 480 roku naszej ery, cztery lata po tym, jak Rzym został zdo­byty przez Gotów. Boecjusz otrzy­mał naj­lep­sze wykształ­ce­nie, jakie było dostępne w jego cza­sach, i odno­sił wiel­kie suk­cesy jako filo­zof i urzęd­nik pań­stwowy. Napi­sał i prze­tłu­ma­czył dzie­siątki dzieł z dzie­dziny mate­ma­tyki, fizyki, logiki i teo­lo­gii, a w roku 510 został kon­su­lem Rzymu (było to naj­wyż­sze wybie­ralne sta­no­wi­sko pań­stwowe). Był zamożny, dobrze się oże­nił, a jego syno­wie poszli w ślady ojca i rów­nież zostali kon­su­lami. Jed­nak w roku 523, będąc u szczytu sławy i powo­dze­nia, Boecjusz został oskar­żony o zdradę króla Ostro­go­tów, Teo­do­ryka, dla­tego że pozo­stał lojalny wobec Rzymu i senatu rzym­skiego. Potę­piony przez tchórz­liwy senat – ten sam, któ­rego wcze­śniej bro­nił – Boecjusz został pozba­wiony majątku i zaszczy­tów, wtrą­cony do wię­zie­nia na odle­głej wyspie, a wresz­cie w roku 524 – stra­cony.

Przy­jąć „postawę filo­zo­ficzną” ozna­cza zno­sić nie­szczę­ście z nie­wzru­szo­nym spo­ko­jem – bez pła­czu, a nawet bez cier­pie­nia. Źró­dła tego okre­śle­nia tkwią mię­dzy innymi w spo­koju, opa­no­wa­niu i odwa­dze, jakimi wyka­zali się trzej sta­ro­żytni filo­zo­fo­wie – Sokra­tes, Seneka i Boecjusz – cze­ka­jąc na śmierć, na którą ska­zała ich kapry­śna wła­dza. Jed­nak w tomie O pocie­sze­niu, jakie daje filo­zo­fia – dziele, które napi­sał w wię­zie­niu – Boecjusz wyznał, że z początku daleko mu było do filo­zo­ficz­nego spo­koju. Pła­kał i pisał wier­sze o roz­pa­czy. Prze­kli­nał nie­spra­wie­dli­wość, sta­rość i bogi­nię For­tunę, która naj­pierw mu bło­go­sła­wiła, by póź­niej się od niego odwró­cić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Bor­ges J.L., Biblio­teka Babel, tłum. Andrzej Sobol-Jur­czy­kow­ski, [w:] Fik­cje, Pró­szyń­ski i S-ka, War­szawa 2003 (przyp. tłum.). [wróć]

2. Sha­ke­spe­are, 1997, s. 74. [wróć]

3. Selig­man, 2005. [wróć]

4. Keyes i Haidt, 2003. [wróć]

5.Dham­ma­pada, wer­set 1, prze­kład na pod­sta­wie tłu­ma­cze­nia na język angiel­ski w: Mascaro, 1973 [wróć]

6. Święty Paweł, List do Gala­tów 5:17. Ten i wszyst­kie kolejne cytaty ze Sta­rego i Nowego Testa­mentu pocho­dzą z Biblii Tysiąc­le­cia (1980; wyd. III popra­wione). Poznań–War­szawa, Wydaw­nic­two Pal­lot­ti­num. [wróć]

7. Fran­klin, 1980, s. 3. [wróć]

8. Lakoff i John­son, 1980. [wróć]

9. Dham­ma­pada, 1997, wer­set 326, s. 36. [wróć]

10. Pla­ton, 2002, s. 62. [wróć]

11. Freud, 1996. [wróć]

12. Owi­diusz, 1953, s. 121. [wróć]

13. Mon­ta­igne, 2004, s. 97. [wróć]

14. Tamże, s. 98. [wróć]

15. Ger­shon, 1998. [wróć]

16. Lyte, Var­coe i Bailey, 1998. [wróć]

17. Gaz­za­niga, 1985; Gaz­za­niga, Bogen i Sperry, 1962. [wróć]

18. Gaz­za­niga, 1985, s. 72. [wróć]

19. Fein­berg, 2001. [wróć]

20. Olds i Mil­ner, 1954. [wróć]

21. Burns i Swer­dlow, 2003. [wróć]

22. Dama­sio, 1994; Rolls, 1999 (jak dowo­dzą wyniki badań tomo­gra­ficz­nych). [wróć]

23. Rolls, 1999. [wróć]

24. Prze­gląd i pod­su­mo­wa­nie badań nad „mózgiem emo­cjo­nal­nym” można zna­leźć w: Ber­ridge, 2003; LeDoux, 1996. [wróć]

25. Dama­sio, 2002; Dama­sio, Tra­nel i Dama­sio, 1990. [wróć]

26. Bargh, Chen i Bur­rows, 1996. [wróć]

27. Bargh i in., 1996 (wpływ słów doty­czą­cych osób w star­szym wieku); Dijk­ster­huis i van Knip­pen­berg, 1998 (pozo­stałe efekty). [wróć]

28. James, 1950/1890. [wróć]

29. Zob. prze­gląd w: Leakey, 1994. [wróć]

30. Wyja­śnie­nie, dla­czego więk­szość sys­te­mów umy­sło­wych działa bez zarzutu, ale rozu­mo­wa­nie logiczne jest bar­dzo zawodne, zob. w: Mar­go­lis, 1987. [wróć]

31. Rolls, 1999. [wróć]

32. Hume, 1963, s. 188. [wróć]

33. Shoda, Mischel i Peake, 1990. [wróć]

34. Prze­gląd tych badań oraz wyczer­pu­jące omó­wie­nie wza­jem­nych zależ­no­ści mię­dzy sys­te­mem gorą­cym (auto­ma­tycz­nym) a sys­te­mem chłod­nym (kon­tro­lo­wa­nym) można zna­leźć w: Met­calfe i Mischel, 1999. [wróć]

35. Salo­vey i Mayer, 1990. Inte­li­gen­cja emo­cjo­nalna nie jest rów­no­znaczna z doświad­cza­niem inte­li­gent­nych emo­cji. [wróć]

36. Bau­me­ister, Brat­sla­vsky, Mura­ven i Tice, 1998. [wróć]

37. Obey­ese­kere, 1985. [wróć]

38. Wegner, 1994. [wróć]

39. Haidt, 2001; Haidt, Kol­ler i Dias, 1993. [wróć]

40. Gla­dwell, 2007. [wróć]

41. Marek Aure­liusz, 1958, 1958, s. 32. [wróć]

42. Dham­ma­pada, 1973, wer­set 1, s. 35. [wróć]

43. Car­ne­gie, 2003, s. 131. [wróć]

44. W pol­skim prze­kła­dzie książki Car­ne­giego słowa Marka Aure­liu­sza zostały prze­tłu­ma­czone ina­czej (bar­dziej dosłow­nie) niż w cyto­wa­nym wcze­śniej pol­skim wyda­niu Roz­my­ślań w prze­kła­dzie Mariana Reitera. W tej wer­sji druga część tego cytatu brzmi: „Nasze życie jest tym, co zeń uczy­nią nasze myśli” (przyp. tłum.). [wróć]

45. Phi­lip McGraw – popu­larny psy­cho­log ame­ry­kań­ski, autor best­sel­le­ro­wych porad­ni­ków (przyp. tłum.). [wróć]

46. Dr. Phil’s Life Laws, www.drphil.com, 16 grud­nia 2004. [wróć]