Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Złodzieje. Co okrada nas z uwagi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,90

Złodzieje. Co okrada nas z uwagi - ebook

„Przeczytaj tę książkę, aby ocalić swój umysł”.

– Susan Cain, autorka Ciszej, proszę

Oto kolejna przełomowa książka Johanna Hariego, autora Jak odzyskać siebie i utracone więzi. Tym razem eksploruje on temat postępującego zdekoncentrowania mieszkańców zachodniego świata. Czy tego chcemy, czy nie, nasza umiejętność skupienia uwagi zanika. Ciągłe dążenie do wielozadaniowości, zwiększone tempo życia i przełączanie się z jednego urządzenia elektronicznego na drugie szkodzą nie tylko naszej koncentracji, ale i psychice. Czujemy to, ale nie umiemy sobie pomóc.

By znaleźć rozwiązanie tego problemu, Hari wyruszył w epicką podróż, podczas której spotykał się ze światowymi ekspertami w dziedzinie koncentracji uwagi. Rozmawiał z ludźmi, którzy uciekli z Doliny Krzemowej, i z weterynarzami diagnozującymi ADHD u psów. Odwiedził fawele w Rio de Janeiro oraz nowozelandzką firmę, która wpadła na niecodzienny pomysł przywracania produktywności pracowników. Dzięki tym spotkaniom odkrył, że nasze przekonania na temat problemów ze skupieniem uwagi są błędne. Sądzimy, że trudności te wynikają z niedostatków siły woli i stanowią naszą osobistą porażkę. Prawda jest jednak znacznie bardziej nieoczywista i niepokojąca. Zdaniem Hariego u podstaw zbiorowej dekoncentracji leży dwanaście przyczyn, z których każda na swój sposób kradnie naszą uwagę i niszczy nasz dobrostan. Autor pokazuje, jak możemy je odzyskać – jako jednostki i jako społeczeństwo – jeśli zdołamy o to zawalczyć.

Nie znam nikogo, kto myślałby głębiej i bardziej kompleksowo o kryzysie naszej zbiorowej uwagi niż Johann Hari.

Ta książka jest nam niezbędna do życia. Proszę, skup się na niej.

-Naomi Klein

Johann Hari na swój wyjątkowy sposób stawia czoła zagrożeniom, jakie stwarza przed ludzkością technologia informacyjna, i mówi nam, co wszyscy musimy zrobić, aby chronić siebie, nasze dzieci i nasze demokracje.

—Hillary Clinton

Wizjonerski, kompleksowy, rewolucyjny i praktyczny przewodnik tworzenia nowego świata. . . Johann Hari przyciągnął moją uwagę dzięki swoim niestrudzonym badaniom i genialnej wnikliwości. Jego książka zmieni twoje życie.

—Eve Ensler

Niezbędna książka, cudownie klarowna i głęboka! Donośne, gruntownie udokumentowane ostrzeżenie, po którym następuje prawdziwie inspirujące wezwanie do działania. . . Przeczytaj i zapłacz, a potem otrzyj oczy i zacznij działać.

—Emma Thompson

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67604-26-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPROWADZENIE

Wpro­wa­dze­nie

Prze­chadzka po Mem­phis

Mając dzie­więć lat, mój chrze­śniak naba­wił się krót­ko­trwa­łej, ale zara­zem nader inten­syw­nej obse­sji na punk­cie Elvisa Pre­sleya. Śpie­wał na cały głos _Jail­ho­use Rock_, nie zapo­mi­na­jąc przy tym o zawo­dze­niu niskim gło­sem i krę­ce­niu mied­nicą jak sam Król. Nie­świa­domy, że ten styl stał się obcia­chowy, pre­zen­to­wał go z ujmu­jącą auten­tycz­no­ścią przed­na­sto­latka prze­ko­na­nego, że jest super. Pod­czas krót­kich przerw pomię­dzy powtór­kami tego występu dowo­dził, że chce o Elvi­sie wie­dzieć wszystko („Wszystko! Wszystko!”), nakre­śli­łem mu więc z grub­sza zarys tej inspi­ru­ją­cej, smut­nej i głu­piej histo­rii.

Elvis uro­dził się w jed­nym z naj­bied­niej­szych miast Mis­si­sipi, bar­dzo, bar­dzo daleko – powie­dzia­łem mu. Na świat przy­szedł wraz z bra­tem bliź­nia­kiem, który kilka minut póź­niej zmarł. Gdy tro­chę dorósł, matka powie­działa mu, że jeśli co wie­czór będzie śpie­wał do księ­życa, brat usły­szy jego głos, toteż śpie­wał i śpie­wał. Początki jego publicz­nych wystę­pów przy­pa­dły na czas, gdy star­to­wała rów­nież tele­wi­zja – bły­ska­wicz­nie więc zdo­był więk­szą sławę niż kto­kol­wiek przed­tem. Wszę­dzie, gdzie przy­jeż­dżał Elvis, pod­no­sił się taki wrzask, że jego świat z cza­sem stał się jed­nym wiel­kim krzy­kiem. Chro­nił się wtedy w stwo­rzo­nym przez sie­bie koko­nie, w któ­rym żyjąc, szczy­cił się tym, co oku­pił utratą wol­no­ści. Matce spre­zen­to­wał pałac i nazwał go Gra­ce­land.

Pobież­nie potrak­to­wa­łem resztę życio­rysu – wpa­da­nie w nałóg, męczące i wyczer­pu­jące oku­po­wa­nie estrad Vegas i zgon w wieku czter­dzie­stu dwóch lat. Ile­kroć chrze­śniak, któ­rego będę nazy­wał Ada­mem – zmie­ni­łem bowiem kilka szcze­gó­łów, by zapo­biec jego ziden­ty­fi­ko­wa­niu – zada­wał pyta­nia o zakoń­cze­nie tej histo­rii, zamiast odpo­wia­dać, wcią­ga­łem go we wspólne wyko­ny­wa­nie _Blue Moon_. _You saw me stan­ding alone_ – śpie­wał swoim gło­si­kiem – _without a dream in my heart. Without a love of my own_.

Pew­nego dnia Adam popa­trzył na mnie bar­dzo poważ­nie i zapy­tał:

– Johann, zabie­rzesz mnie kie­dyś do Gra­ce­land?

Bez więk­szego namy­słu zgo­dzi­łem się.

– Obie­cu­jesz? Naprawdę?

Potwier­dzi­łem. I wię­cej już o tym nie myśla­łem, dopóki wszystko nie poszło na opak.

Dzie­sięć lat póź­niej Adam się pogu­bił. W wieku pięt­na­stu lat rzu­cił szkołę i nie­mal całe dnie spę­dzał w domu, prze­no­sząc obo­jętne spoj­rze­nie z ekranu na ekran – z tele­fonu, gdzie w nie­skoń­czo­ność prze­wi­jał wia­do­mo­ści na What­sAp­pie i Face­bo­oku, na iPada, na któ­rym oglą­dał youtube’ową sieczkę oraz porno. Chwi­lami roz­po­zna­wa­łem w nim jesz­cze tam­tego rado­snego malca, który śpie­wał _Viva Las Vegas_, ale wyglą­dało to tak, jakby tamta osoba roz­pa­dała się na mniej­sze, nie­po­wią­zane ze sobą kawa­łeczki. Męczyło go pro­wa­dze­nie roz­mowy dłu­żej niż kilka minut bez ner­wo­wego powrotu do ekranu lub zmiany jej tematu. Wyda­wał się wibro­wać z pręd­ko­ścią Snap­chata gdzieś, gdzie nie mogło dotrzeć do niego nic sta­łego ani poważ­nego. Był inte­li­gentny, porządny i dobry, ale jego umy­słu nic się nie trzy­mało.

W deka­dzie, w któ­rej Adam wyra­stał na męż­czy­znę, takie samo roz­drob­nie­nie wyda­wało się powszechne wśród wielu z nas. W świa­do­mość życia w począt­kach dwu­dzie­stego pierw­szego wieku wpi­suje się poczu­cie, że nasza umie­jęt­ność utrzy­my­wa­nia uwagi – sku­pie­nia – pęka i pry­ska. Poczu­łem to na sobie, kiedy to po zaku­pie sto­sów ksią­żek zer­ka­łem na nie z poczu­ciem winy, by zabrać się za wysła­nie jesz­cze tylko jed­nego, jak zapew­nia­łem sie­bie, twe­eta. Na­dal dużo czy­tam, ale z każ­dym upły­wa­ją­cym rokiem coraz bar­dziej przy­po­mina to zbie­ga­nie po rucho­mych scho­dach. Dopiero co stuk­nęła mi czter­dziestka, a gdzie­kol­wiek spo­ty­kamy się w gro­nie rówie­śni­ków, opła­ku­jemy utra­coną zdol­ność kon­cen­tra­cji jak przy­ja­ciółkę, która pew­nego dnia wypły­nęła w morze i słuch o niej zagi­nął.

Któ­re­goś wie­czoru, gdy obaj z Ada­mem wyle­gi­wa­li­śmy się na ogrom­nej sofie, wpa­trzeni w swoje nie­ustan­nie wywrza­sku­jące coś ekrany, spoj­rza­łem na niego i ogar­nął mnie lekki strach. Tak się nie da żyć, powie­dzia­łem sobie.

– Adam – rzu­ci­łem cicho. – Jedźmy do Gra­ce­land.

– Co?

Przy­po­mnia­łem mu zło­żoną lata temu obiet­nicę. Wpraw­dzie już nie pamię­tał ani tam­tych cza­sów spod znaku _Blue Moon_, ani też mojego zobo­wią­za­nia wobec niego, ale zoba­czy­łem, że myśl o wyrwa­niu się z ogłu­pia­ją­cej rutyny coś w nim roz­pa­liła. Popa­trzył na mnie i spy­tał, czy mówię poważ­nie.

– Ow­szem – potwier­dzi­łem – ale pod jed­nym warun­kiem. Opłacę te sześć tysięcy kilo­me­trów podróży. Odwie­dzimy Mem­phis i Nowy Orlean, zje­dziemy całe Połu­dnie, dotrzemy, gdzie tylko zechcesz. Nic z tego jed­nak nie wyj­dzie, nawet gdy już tam będziemy, jeżeli przez cały czas będziesz wga­piał się w tele­fon. Musisz obie­cać, że będzie wyłą­czony, może poza nocami. Czas na powrót do rze­czy­wi­sto­ści. Musimy odzy­skać łącz­ność z czymś, co się dla nas liczy.

Dał słowo, że tak będzie, a kilka tygo­dni póź­niej wyle­cie­li­śmy z lon­dyń­skiego Heath­row ku ojczyź­nie blu­esa Delty.

Sta­jąc u bram Gra­ce­land, nie uświad­czy się już osoby mogą­cej opro­wa­dzić przy­by­łego. Dosta­jesz iPada, w uszy wty­kasz sobie maleń­kie słu­chawki i to ten iPad mówi ci, co masz robić – skręć w lewo, skręć w prawo, idź pro­sto. W każ­dym pomiesz­cze­niu to urzą­dze­nie infor­muje cię gło­sem jakie­goś zapo­mnia­nego aktora, gdzie obec­nie prze­by­wasz, a na ekra­nie poja­wia się odpo­wied­nie zdję­cie. Cho­dzi­li­śmy więc po Gra­ce­land samo­pas, wpa­trzeni w iPada. Ota­czali nas Kana­dyj­czycy, Kore­ań­czycy i prak­tycz­nie cały prze­krój naro­dowy ludzi o twa­rzach bez wyrazu, ze spusz­czo­nym wzro­kiem, nie­wi­dzą­cych tego, co wokół nich. Nikt nie poświę­cał uwagi niczemu poza ekra­nami. Zwie­dza­jąc, obser­wo­wa­łem ich w nara­sta­ją­cym napię­ciu. Spo­ra­dycz­nie ktoś odry­wał wzrok od iPada, a ja dostrze­ga­łem w tym iskierkę nadziei i usi­ło­wa­łem nawią­zać kon­takt wzro­kowy z tą osobą, wzru­szyć ramio­nami, zasy­gna­li­zo­wać: „Hej, tylko my się tu roz­glą­damy, jedyni, któ­rzy po prze­by­ciu tysięcy kilo­me­trów posta­no­wili fak­tycz­nie dostrzec to, co przed nimi”. Ale ile­kroć miało to miej­sce, docie­rało do mnie, że ci ludzie odkle­jają się od iPa­dów tylko po to, żeby wyjąć tele­fon i strze­lić sel­fie.

Kiedy weszli­śmy do pokoju dżun­gli – ulu­bio­nego miej­sca Elvisa w tej rezy­den­cji – traj­ko­ta­nie iPada przy­ci­chło, bo idący obok mnie męż­czy­zna w śred­nim wieku odwró­cił się, żeby powie­dzieć coś żonie. Przed nami widzia­łem ogromne donice ze sztucz­nymi rośli­nami, które Elvis kupił, żeby zamie­nić to pomiesz­cze­nie w uda­wany tro­pi­kalny gąszcz. Te pseu­do­ro­śliny na­dal tu były, smęt­nie gnąc się pod wła­snym cię­ża­rem.

– Kocha­nie – powie­dział męż­czy­zna. – To nie­sa­mo­wite. Popatrz. – Mach­nął w stronę kobiety iPa­dem, po czym zaczął wodzić pal­cem po ekra­niku. – Jeśli prze­je­dziesz w lewo, zoba­czysz lewą stronę pokoju dżun­gli, a jeśli w prawo, to prawą. – Żona popa­trzyła, uśmiech­nęła się i zaczęła wędro­wać pal­cem po swoim iPa­dzie.

Obser­wo­wa­łem ich. Wodzili pal­cami w tę i we w tę, oglą­da­jąc salę z róż­nych per­spek­tyw. Nachy­li­łem się do nich.

– Pro­szę pana – napo­mkną­łem. – Można też sko­rzy­stać ze sta­ro­mod­nego spo­sobu zwie­dza­nia. Nazywa się go obra­ca­niem głowy. Jeste­śmy bowiem wła­śnie tu. To w pokoju dżun­gli się znaj­du­jemy. Nie musi­cie oglą­dać go na wyświe­tla­czu. Da się zoba­czyć bez­po­śred­nio. Tutaj. Pro­szę spoj­rzeć. – Omio­tłem pomiesz­cze­nie ręką, aż sztuczne zie­lone liście zasze­le­ściły.

Oboje nieco się ode mnie odsu­nęli.

– Patrz­cie! – doda­łem gło­śniej, niż zamie­rza­łem. – Nie widać? Prze­by­wamy w nim. Dokład­nie w tym miej­scu. Nie ma potrzeby gapić się na wyświe­tla­cze. Pokój dżun­gli jest wokół nas. – Pospiesz­nie wyszli, oglą­da­jąc się na mnie jak na wariata, a ja czu­łem, że serce wali mi jak mło­tem. Odwró­ci­łem się do Adama, gotów par­sk­nąć śmie­chem. Chcia­łem zwró­cić uwagę na ten absurd, wyła­do­wać wzbu­rze­nie, ale on, scho­wany w kącie, pod połą kurtki prze­glą­dał Snap­chata.

Daną mi obiet­nicę łamał na każ­dym eta­pie podróży. Dwa tygo­dnie wcze­śniej, gdy tylko samo­lot dotknął nowo­or­le­ań­skiej ziemi i zanim jesz­cze wsta­li­śmy z miejsc, już wyjął tele­fon.

– Dałeś słowo, że nie będziesz z niego korzy­stał – przy­po­mnia­łem mu.

– Mia­łem na myśli, że nie będę dzwo­nił – odpo­wie­dział. – Nie da się zro­bić tak, żebym nie uży­wał Snap­chata i nie pisał. – Powie­dział to z tak szcze­rym zdu­mie­niem, jak­bym zażą­dał od niego wstrzy­ma­nia odde­chu na dzie­sięć dni. W mil­cze­niu więc patrzy­łem, jak w pokoju dżun­gli prze­wija wia­do­mo­ści w tele­fo­nie. Koło niego prze­pły­wała rzeka ludzi tak samo wpa­trzo­nych w wyświe­tla­cze. Poczu­łem się tak samotny, jak­bym stał na pustym polu gdzieś w sta­nie Iowa, o kilo­me­try od innych istot ludz­kich. Czym prę­dzej pod­sze­dłem do Adama i wyrwa­łem mu tele­fon.

– Tak się nie da żyć! – zapro­te­sto­wa­łem. – Nie wiesz, co to zna­czy być obec­nym! Umyka ci życie! Boisz się, że coś prze­ga­pisz, stąd to bez­u­stanne spraw­dza­nie ekra­nika! Ale robiąc to, sam sie­bie wyklu­czasz! Ucieka ci twoje jedyne i nie­po­wta­rzalne życie! Nie widzisz tego, co masz tuż przed nosem i o czym marzy­łeś jesz­cze jako dzie­ciak! Nikt tutaj tego nie dostrzega! Sam zobacz!

Mówi­łem gło­śno, ale więk­szość ota­cza­ją­cych nas osób w swoim iPhone’owym wyizo­lo­wa­niu nawet tego nie zauwa­żyła. Adam ode­brał mi swój tele­fon, oznaj­mił (nie bez racji), że zacho­wuję się jak świr, i wyszedł w głąb poran­nego Mem­phis, mija­jąc grób Elvisa.

Godzi­nami błą­ka­łem się ospale mię­dzy roz­ma­itymi rolls-royce’ami Pre­sleya, eks­po­no­wa­nymi w sąsied­nim muzeum. Adama zna­la­złem po zapad­nię­ciu zmroku, po prze­ciw­nej stro­nie ulicy, w Heart­break Hotel, w któ­rym się zatrzy­ma­li­śmy. Sie­dział koło basenu w kształ­cie olbrzy­miej gitary, gdzie na okrą­gło śpie­wał mu Elvis, i wyglą­dał na przy­gnę­bio­nego. Uświa­do­mi­łem sobie, że cały ten wybuch zło­ści, gniewu na niego – kipią­cego od początku tej wyprawy – był w rze­czy­wi­sto­ści wyra­zem wzbu­rze­nia mną samym. Jego nie­umie­jęt­ność ogni­sko­wa­nia uwagi, cią­głe roz­pra­sza­nie się, nie­zdol­ność przy­by­łych do Gra­ce­land do oglą­da­nia miej­sca, które przy­je­chali zoba­czyć – wszystko to nara­stało i we mnie. Roz­drab­nia­łem się tak samo jak oni. Ja rów­nież gubi­łem zdol­ność do bycia obec­nym. I bar­dzo mi się to nie podo­bało.

– Wiem, że coś nie gra – przy­znał cicho Adam, kur­czowo trzy­ma­jąc tele­fon. – Ale nie mam poję­cia, jak temu zara­dzić. – Potem wró­cił do pisa­nia wia­do­mo­ści.

Wywio­złem Adama tutaj, żeby­śmy ucie­kli od nie­moż­no­ści sku­pie­nia się, a zamiast tego odkry­łem, że uciec się nie da, bo ten pro­blem jest wszech­obecny. Zbie­ra­jąc mate­riały do tej książki, zje­cha­łem cały świat i pra­wie ni­gdzie nie dało się od niego ode­tchnąć. Nawet kiedy robi­łem sobie wolne, jadąc odwie­dzić naj­słyn­niej­sze oazy spo­koju i wyci­sze­nia, odkry­wa­łem, że i tam na mnie cze­kał.

Pew­nego popo­łu­dnia sie­dzia­łem w islandz­kiej Błę­kit­nej Lagu­nie, roz­le­głym i bez­gra­nicz­nie nie­wzru­szo­nym jezio­rze geo­ter­mal­nym, w wodzie osią­ga­ją­cej tem­pe­ra­turę gorą­cych kąpieli, cho­ciaż wszę­dzie koło mnie padał śnieg. Przy­glą­da­jąc się temu, jak jego płatki łagod­nie top­nieją w uno­szą­cej się nad wodą parze, uświa­do­mi­łem sobie, że ota­cza­jący mnie ludzie machają kij­kami do sel­fie. Swoje tele­fony powkła­dali do wodosz­czel­nych etui i teraz gorącz­kowo a to pozo­wali, a to wrzu­cali zro­bione zdję­cia do sieci. Kil­koro nada­wało na żywo na Insta­gra­mie. Zasta­no­wiło mnie, czy mot­tem naszej epoki nie powinno być: „Usi­ło­wa­łem żyć, lecz stale mnie coś roz­pra­szało”. Roz­my­śla­nia prze­rwał mi wyglą­da­jący na influ­en­cera napruty Nie­miec, który ryczał do kamerki swo­jego tele­fonu:

– Oto tu, w Błę­kit­nej Lagu­nie, prze­ży­wam naj­lep­sze chwile swego życia!

Gdy innym razem poje­cha­łem do Paryża zoba­czyć _Monę Lisę_, prze­ko­na­łem się jedy­nie, że teraz per­ma­nent­nie skrywa ją coś na kształt młyna rug­bi­stów, zło­żo­nego z ludzi z całego świata, prze­py­cha­ją­cych się do przodu tylko po to, by momen­tal­nie odwró­cić się ple­cami do niej, strze­lić sel­fie i prze­drzeć się z powro­tem. Będąc tam, obser­wo­wa­łem ten tłum z boku prze­szło godzinę. Nikt – ani jedna osoba – nie przy­glą­dał się _Monie Lisie_ dłu­żej niż kilka sekund. Jej uśmiech prze­staje już chyba sta­no­wić zagadkę. Wydaje się, że dama spo­gląda na nas ze swego wyso­kiego krze­sła w szes­na­sto­wiecz­nych Wło­szech i pyta: „Dla­czego już nie patrzy­cie na mnie tak jak daw­niej?”.

Wpa­so­wy­wało się to jakoś w moje dużo głęb­sze odczu­cie, nara­sta­jące we mnie od kilku lat, dalece wykra­cza­jące poza kwe­stię złych nawy­ków tury­stów. Zdaje się, że naszą cywi­li­za­cję zasy­pał swę­dzący pro­szek, przez który nasze umy­sły trwo­nią czas, wier­cąc się i krę­cąc, nie­zdolne do zwy­kłego poświę­ce­nia uwagi rze­czom istot­nym. Czyn­no­ści wyma­ga­jące dłuż­szego sku­pie­nia – choćby czy­ta­nie ksią­żek – od lat zali­czają rów­nię pochyłą. Po mojej wypra­wie z Ada­mem prze­czy­ta­łem pracę czo­ło­wego świa­to­wego eks­perta od nauko­wego zgłę­bia­nia siły woli, pro­fe­sora Roya Bau­me­istera, rezy­du­ją­cego na austra­lij­skim Uni­ver­sity of Queen­sland, a potem poje­cha­łem prze­pro­wa­dzić z nim wywiad. Teo­rią siły woli i samo­dy­scy­pliny nauko­wiec ten zaj­muje się od prze­szło trzy­dzie­stu lat, odpo­wiada też za sze­reg naj­sław­niej­szych eks­pe­ry­men­tów z dzie­dziny nauk spo­łecz­nych. Usiadł­szy naprze­ciw tego sześć­dzie­się­cio­latka, wyja­śni­łem, że cho­dzi mi po gło­wie napi­sa­nie książki o tym, dla­czego zatra­ci­li­śmy umie­jęt­ność sku­pie­nia się i jak temu zara­dzić. Spoj­rza­łem na niego z nadzieją.

Stwier­dził, że to cie­kawe, że z tym tema­tem zwra­cam się wła­śnie do niego.

– Odno­szę wra­że­nie, że moja kon­trola nad uwagą słab­nie – oznaj­mił. Przed­tem zwykł czy­tać i pisać godzi­nami, teraz „wycho­dzi na to, że umysł o wiele czę­ściej ska­cze gdzie popad­nie”. Jak wyja­śnił, ostat­nio zła­pał się na czymś takim: – Gdy coś mi nie leży, gram w gierkę na tele­fo­nie, żeby zro­biło się faj­nie. – Wyobra­zi­łem go sobie, jak odwraca się od ogromu swo­ich doko­nań nauko­wych, żeby pograć w Candy Crush Saga.

Powie­dział:

– Widzę, że chyba nie wycho­dzi mi utrzy­my­wa­nie kon­cen­tra­cji w takim stop­niu jak daw­niej. – I dodał: – Na swój spo­sób ule­gam i zaczy­nam źle się z tym czuć.

Roy Bau­me­ister nie tylko jest auto­rem książki _Siła woli_¹, ale i zba­dał ten temat głę­biej niż kto­kol­wiek inny spo­śród żyją­cych. Pomy­śla­łem: „Jeżeli nawet on traci w jakiejś mie­rze zdol­ność sku­pia­nia się, to komu udaje się tego unik­nąć?”.

Przez długi czas uspo­ka­ja­łem sie­bie wma­wia­niem, że ten kry­zys to tylko złu­dze­nie. Wcze­śniej­sze poko­le­nia rów­nież czuły, że ich uwaga i kon­cen­tra­cja ule­gają pogor­sze­niu – nawet u śre­dnio­wiecz­nych mni­chów sprzed nie­mal tysiąca lat można prze­czy­tać, że uskar­żają się na pro­blemy z utrzy­my­wa­niem uwagi. Im czło­wiek star­szy, tym trud­niej mu się sku­pić, nabiera za to prze­ko­na­nia, że jest to pro­blem nie tyle jego słab­ną­cego umy­słu, co świata i następ­nego poko­le­nia.

Naj­lep­szym spo­so­bem byłoby pod­ję­cie przez naukow­ców, lata temu, cał­kiem pro­stych dzia­łań. Wystar­czy­łoby, żeby losowo wybra­nych człon­ków bada­nej spo­łecz­no­ści pod­dali testom uwagi i pona­wiali je w kolej­nych latach i deka­dach, tro­piąc zacho­dzące zmiany. Nikt jed­nak tego nie robił. Nie gro­ma­dzono dłu­go­ter­mi­no­wych infor­ma­cji. Ist­nieje wszakże, jak sądzę, inna droga dotar­cia do sen­sow­nych wnio­sków w tej mate­rii. Gro­ma­dząc mate­riały do tej książki, dowie­dzia­łem się o ist­nie­niu róż­no­ra­kich czyn­ni­ków, co do któ­rych naukowo dowie­dziono, że redu­kują ludzką umie­jęt­ność utrzy­my­wa­nia uwagi. Wiele moc­nych dowo­dów wska­zuje na to, że liczne spo­śród nich zaist­niały dopiero w ostat­nich deka­dach – cza­sem na dra­ma­tyczną skalę. Dla odmiany udało mi się doszu­kać tylko jed­nego trendu mogą­cego nasze sku­pie­nie uspraw­nić. Oto dla­czego nabra­łem prze­ko­na­nia, że kry­zys ten jest rze­czy­wi­sty i jest to zara­zem coraz bar­dziej palący pro­blem.

Dowie­dzia­łem się też, że dowód na to, dokąd wiodą nas te trendy, jest do bólu jed­no­znaczny. Przy­kła­dowo, przed­mio­tem jed­nego z pomniej­szych badań było to, jak długo prze­ciętny ame­ry­kań­ski stu­dent poświęca cze­muś uwagę². W tym celu zain­sta­lo­wano w kom­pu­te­rach bada­nych opro­gra­mo­wa­nie śle­dzące, moni­to­ru­jące to, co użyt­kow­nicy robią na co dzień. Bada­cze odkryli, że stu­dent na kolejne zagad­nie­nie prze­łą­cza się prze­cięt­nie co sześć­dzie­siąt pięć sekund. Średni czas, przez jaki sku­piał się na jed­nej kwe­stii, wyno­sił zatem zale­d­wie dzie­więt­na­ście sekund. Jeżeli jesteś osobą doj­rzałą i wynik ten łechta twoje poczu­cie wyż­szo­ści, zbyt­nio się nie ciesz. Inne bada­nie, autor­stwa Glo­rii Mark, pro­fe­sor infor­ma­tyki z Uni­ver­sity of Cali­for­nia w Irvine – z którą prze­pro­wa­dzi­łem wywiad – wyka­zało, ile czasu prze­cięt­nie poświęca jed­nej kwe­stii doro­sły pra­cow­nik biu­rowy³. Wyszło na to, że rap­tem trzy minuty.

Dla­tego wyru­szy­łem w liczącą czter­dzie­ści pięć tysięcy kilo­me­trów podróż w poszu­ki­wa­niu wie­dzy o tym, jak możemy odzy­skać zdol­ność sku­pie­nia i utrzy­my­wa­nia uwagi. W Danii roz­ma­wia­łem z pierw­szym naukow­cem, który wraz ze swoim zespo­łem wyka­zał, że nasza zbio­rowa umie­jęt­ność utrzy­my­wa­nia uwagi rze­czy­wi­ście rap­tow­nie maleje. Potem spo­ty­ka­łem się z bada­czami z całego świata, odkry­wa­ją­cymi przy­czyny tego stanu rze­czy. W sumie prze­pro­wa­dzi­łem wywiady z prze­szło dwu­stu pięć­dzie­się­cioma eks­per­tami – od Miami po Moskwę, od Mont­re­alu po Mel­bo­urne. W poszu­ki­wa­niu odpo­wie­dzi dotar­łem do sza­le­nie róż­no­rod­nych miejsc, od faweli w Rio de Jane­iro, gdzie kon­cen­tra­cja nisz­czeje szcze­gól­nie kata­stro­fal­nie, po odle­głe nowo­ze­landz­kie biuro, w któ­rym zna­le­ziono spo­sób na rady­kalne przy­wró­ce­nie sku­pie­nia.

Dosze­dłem do prze­ko­na­nia, że cał­ko­wi­cie błęd­nie poj­mu­jemy to, co kon­kret­nie dzieje się z naszą uwagą. Przez lata, ile­kroć nie mogłem się sku­pić, ze zło­ścią obwi­nia­łem o to sie­bie. Mówi­łem: „Jesteś leniwy, nie­zdy­scy­pli­no­wany, musisz wziąć się w garść”. Winą obar­cza­łem też swój tele­fon i wście­ka­łem się na niego, żału­jąc, że ktoś go kie­dyś wyna­lazł. Więk­szość zna­nych mi osób reago­wała tak samo. Prze­ko­na­łem się jed­nak, że cho­dzi tu o znacz­nie wię­cej niż o indy­wi­du­alną nie­do­sko­na­łość lub jakiś nowy wyna­la­zek.

Prze­bły­ski tego zaczęły do mnie docie­rać, kiedy uda­łem się do Por­t­land w Ore­go­nie na wywiad z pro­fe­so­rem Joelem Nig­giem, jed­nym z wio­dą­cych świa­to­wych eks­per­tów w dzie­dzi­nie dzie­cię­cych pro­ble­mów z utrzy­my­wa­niem uwagi. Stwier­dził on, że w uchwy­ce­niu tego, co się dzieje, pomo­głoby mi porów­na­nie naszych nara­sta­ją­cych pro­ble­mów z uwagą do przy­ro­stu wystę­po­wa­nia oty­ło­ści. Pięć­dzie­siąt lat temu mało kto był otyły, a dzi­siaj w zachod­nim świe­cie to coś powszech­nego. I wcale nie dla­tego, że nagle spo­tę­go­wały się w nas łak­nie­nie czy chęć doga­dza­nia sobie.

– Oty­łość nie jest epi­de­mią medyczną, lecz epi­de­mią spo­łeczną – zauwa­żył. – Na przy­kład źle się odży­wiamy i przez to tyjemy.

Nigg pod­kre­ślił, że nasz spo­sób życia uległ dra­ma­tycz­nej zmia­nie – zmie­nił się model zaopa­try­wa­nia w żyw­ność, budu­jemy mia­sta, w któ­rych trudno poru­szać się pie­szo bądź rowe­rem, a te zmiany w naszym śro­do­wi­sku dopro­wa­dziły do zmian naszych ciał. Coś podob­nego, jak stwier­dził, może doty­czyć umie­jęt­no­ści utrzy­my­wa­nia przez nas uwagi i sku­pie­nia.

Pro­fe­sor Nigg powie­dział mi, że po deka­dach bada­nia tego tematu jest prze­ko­nany, iż musimy zadać sobie pyta­nie, czy roz­wi­jamy teraz „kul­turę uważ­no­ściowo-pato­genną” – śro­do­wi­sko, w któ­rym utrzy­ma­nie i pogłę­bie­nie sku­pie­nia wymaga od wszyst­kich nas eks­tre­mal­nego wysiłku i pły­nię­cia pod prąd. Pod­kre­ślił, że wiele czyn­ni­ków powo­du­ją­cych osła­bie­nie uwagi zna­la­zło naukowe potwier­dze­nie, a w przy­padku czę­ści ludzi przy­czyna leży w ich bio­lo­gii. Powie­dział jed­nak też, że być może należy się zasta­no­wić nad odpo­wie­dzią na pyta­nie: „Czy nasze spo­łe­czeń­stwo tak czę­sto dopro­wa­dza się do takiego stanu z tego powodu, że mamy epi­de­mię wywo­łaną przez okre­ślone rze­czy dla niego dys­funk­cyjne?”.

Póź­niej zapy­ta­łem go:

– Gdy­bym powie­rzył ci świat, a ty byś zapra­gnął pozba­wić ludzi zdol­no­ści zwra­ca­nia uwagi na cokol­wiek, co kazał­byś im robić?

Po chwili zasta­no­wie­nia odpo­wie­dział:

– Zapewne mniej wię­cej to, co ludz­kość teraz i tak robi.

Zdo­by­łem mocne dowody na to, że zanik umie­jęt­no­ści zwra­ca­nia uwagi nie wynika głów­nie z czy­ichś oso­bi­stych uchy­bień – ani moich, ani two­ich, ani też two­jego dziecka. Dotyka to nas wszyst­kich. Doko­nują tego bar­dzo potężne siły, do któ­rych zali­czają się giganci branży tech­no­lo­gicz­nej, ale na nich się by­naj­mniej nie koń­czy. To pro­blem sys­te­mowy. Prawda jest taka, że żyjemy w sys­te­mie, który dzień w dzień zra­sza tę naszą zdol­ność kwa­sem, a potem każe, byśmy obwi­niali o to sie­bie i maj­stro­wali przy swo­ich nawy­kach, cho­ciaż ten pożar jest na skalę świata. Zgłę­bia­jąc tę kwe­stię, uświa­do­mi­łem sobie, że we wszyst­kich książ­kach na temat dosko­na­le­nia sku­pie­nia, jakie czy­ta­łem, jest luka. I to olbrzy­mia. Prze­waż­nie bowiem nie mówi się w nich o rze­czy­wi­stych przy­czy­nach naszego kry­zysu uwagi, spro­wa­dza­ją­cych się głów­nie do wspo­mnia­nych potęż­nych sił. Na pod­sta­wie tej wie­dzy dosze­dłem do wnio­sku, że za osła­bie­nie naszej uwagi odpo­wiada dwa­na­ście uta­jo­nych sił. Jestem prze­ko­nany, że aby roz­wią­zać ten pro­blem w per­spek­ty­wie dłu­go­ter­mi­no­wej, musimy je zro­zu­mieć, a potem wspól­nie zro­bić wszystko, aby nam dalej nie szko­dziły.

Okre­ślone kroki w kie­runku ogra­ni­cze­nia tego pro­blemu może­cie pod­jąć sami, we wła­snym zakre­sie, a z tej książki dowie­cie się, jak tego doko­nać. Zde­cy­do­wa­nie jestem za tym, byście w ten spo­sób przy­jęli na sie­bie odpo­wie­dzial­ność. Muszę jed­nak być z wami szczery bar­dziej niż, jak się oba­wiam, miało to miej­sce we wcze­śniej­szych książ­kach poświę­co­nych temu zagad­nie­niu. Te zmiany poskut­kują tylko w pew­nym stop­niu. Roz­wiążą cząstkę pro­blemu. Są jed­nak war­to­ściowe. Sam też je wpro­wa­dzam. Tyle że jeśli nie dopi­sze wam szczę­ście, nie pozwolą unik­nąć kry­zysu uwagi. Pro­blemy sys­te­mowe wyma­gają roz­wią­zań sys­te­mo­wych. Oczy­wi­ście za upo­ra­nie się ze wspo­mnia­nymi uta­jo­nymi czyn­ni­kami pono­simy też odpo­wie­dzial­ność indy­wi­du­alną, ale jed­no­cze­śnie musimy wziąć na sie­bie i tę zbio­rową. Ist­nieje realne roz­wią­za­nie – takie, które rze­czy­wi­ście umoż­liwi nam przy­stą­pie­nie do uzdra­wia­nia naszej uwagi. Wymaga to od nas rady­kal­nego prze­for­mu­ło­wa­nia pro­blemu, a potem pod­ję­cia dzia­ła­nia. Jak sądzę, dobrze wiem, od czego mogli­by­śmy zacząć.

Ist­nieją, jak myślę, trzy klu­czowe przy­czyny, dla któ­rych warto wyru­szyć ze mną w tę podróż. Pierw­sza jest taka, że życie prze­peł­nione roz­pra­sza­niem uwagi jest, w skali jed­nostki, zubo­żone. Nie mogąc poświę­cać nale­ży­tej uwagi, nie osią­gasz tego, czego pra­gniesz. Chcesz poczy­tać książkę, a tu odcią­gają cię róż­nej maści pobrzę­ki­wa­nia i para­noje mediów spo­łecz­no­ścio­wych. Pra­gniesz spę­dzić kilka niczym nie­za­kłó­co­nych godzin z dziec­kiem, a co rusz spraw­dzasz pocztę elek­tro­niczną w oba­wie, czy szef o czymś cię nie powia­da­mia. Zamie­rzasz zająć się jakimś biz­ne­sem, a zamiast tego życie roz­mywa ci się we mgle face­bo­oko­wych postów, budzą­cych jedy­nie zazdrość albo nie­po­kój. Nie ze swo­jej winy wyda­jesz się nie mieć chwili na oddech – dość spo­koj­nej, swo­bod­nej prze­strzeni – na to, by się zatrzy­mać i pomy­śleć. Bada­nie prze­pro­wa­dzone przez pro­fe­sora Micha­ela Posnera z Uni­ver­sity of Ore­gon wyka­zało, że jeśli coś prze­rywa nam kon­cen­tra­cję, powrót do tego samego jej poziomu wymaga śred­nio dwu­dzie­stu trzech minut⁴. Inne bada­nie, prze­pro­wa­dzone wśród pra­cow­ni­ków biu­ro­wych z USA, dowio­dło, że więk­szość z nich na co dzień nie pra­cuje nie­prze­rwa­nie nawet przez godzinę⁵. Jeżeli cią­gnie się to mie­sią­cami czy całymi latami, zabu­rza nam to zdol­ność okre­śle­nia, kim jeste­śmy i czego chcemy. Gubimy się we wła­snym życiu.

Poje­cha­łem do Moskwy, by prze­pro­wa­dzić wywiad z naj­waż­niej­szym dzi­siaj filo­zo­fem uwagi, dok­to­rem Jame­sem Wil­liam­sem, zaj­mu­ją­cym się filo­zo­fią i etyką tech­no­lo­gii na Oxford Uni­ver­sity. Nauko­wiec ten powie­dział mi:

– Jeżeli chcemy doko­nać w jakiejś dzie­dzi­nie, w jakim­kol­wiek aspek­cie życia, cze­goś zna­czą­cego, musimy móc zauwa­żać to, co istotne… Jeśli nie możemy tego zro­bić, naprawdę trudno będzie cokol­wiek osią­gnąć.

Dodał, że w zro­zu­mie­niu sytu­acji, w jakiej się w takim momen­cie znaj­du­jemy, pomoże wizu­ali­za­cja. Wyobraź sobie, że jedziesz samo­cho­dem, a tu ktoś zalewa ci całą przed­nią szybę wia­drem błota. Mie­rzysz się przez to z masą pro­ble­mów – nara­żasz się na utrą­ce­nie lusterka wstecz­nego, zabłą­dze­nie czy też opóź­nione dotar­cie do celu. Pierw­szą rze­czą jed­nak, którą musisz zro­bić – zanim zaczniesz się przej­mo­wać wymie­nio­nymi tu pro­ble­mami – jest oczysz­cze­nie szyby. Dopóki tego nie zro­bisz, być może nawet nie będziesz wie­dział, gdzie jesteś. Zanim spró­bu­jemy osią­gnąć inny z zało­żo­nych celów, musimy upo­rać się z zabu­rze­niami uwagi.

Dru­gim powo­dem, dla któ­rego powin­ni­śmy myśleć o tej kwe­stii, jest to, że takie roz­drab­nia­nie uwagi pro­wa­dzi nie tylko do naszych jed­nost­ko­wych pro­ble­mów – bywa też przy­czyną kry­zy­sów w skali całego naszego spo­łe­czeń­stwa. Jako gatu­nek mie­rzymy się z mnó­stwem czy­ha­ją­cych na nas bez­pre­ce­den­so­wych puła­pek i potrza­sków – takich jak kry­zys kli­ma­tyczny – i w odróż­nie­niu od wcze­śniej­szych poko­leń prze­waż­nie nie zdo­by­wamy się na sta­wia­nie czoła naszym naj­więk­szym wyzwa­niom. Dla­czego? Czę­ściowo dla­tego, jak sądzę, że gdy się roz­pra­szamy, roz­pra­sza się też nasza umie­jęt­ność roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów. Do upo­ra­nia się z wiel­kimi wyzwa­niami konieczna jest nie­prze­rwana i wie­lo­let­nia kon­cen­tra­cja na tym wielu ludzi. Demo­kra­cja wymaga od całej popu­la­cji umie­jęt­no­ści sku­pia­nia uwagi na tyle długo, by można było ziden­ty­fi­ko­wać praw­dziwe pro­blemy, oddzie­lić je od uro­jo­nych, zna­leźć roz­wią­za­nia i roz­li­czyć z tego przy­wód­ców, jeżeli zawiodą. Jeśli bowiem prze­gramy, utra­cimy zdol­ność funk­cjo­no­wa­nia jako w pełni sprawne spo­łe­czeń­stwo. Nie jest dla mnie przy­pad­kiem, że ten kry­zys utrzy­my­wa­nia uwagi zbiega się w cza­sie z naj­więk­szym zała­ma­niem demo­kra­cji od lat trzy­dzie­stych. Ludzi nie­po­tra­fią­cych się sku­pić pocią­gać będą nazbyt uprosz­czone, auto­ry­tarne roz­wią­za­nia – mało praw­do­po­dobne też, że zro­zu­mieją, dla­czego pono­szą klę­skę. Świat pełen osób ogra­bio­nych z umie­jęt­no­ści utrzy­my­wa­nia uwagi, oscy­lu­ją­cych mię­dzy Twit­te­rem a Snap­cha­tem, będzie świa­tem pię­trzą­cych się kry­zy­sów, z któ­rych żad­nemu nie zdo­łamy spro­stać.

Trzeci powód, dla któ­rego powin­ni­śmy się głę­boko zasta­no­wić nad kwe­stią sku­pie­nia, nie­sie według mnie naj­wię­cej nadziei. Zro­zu­miaw­szy, co się dzieje, możemy zacząć to zmie­niać. James Bal­dwin – moim zda­niem naj­więk­szy pisarz dwu­dzie­stego wieku – powie­dział: „Nie wszystko, z czym się mie­rzymy, da się zmie­nić, niczego jed­nak nie­po­dobna zmie­nić, póki się z tym nie zmie­rzymy”⁶. Ten kry­zys spo­wo­do­wał czło­wiek i to my możemy go zli­kwi­do­wać.

Chcę powie­dzieć już na początku, jak gro­ma­dzi­łem dowody, które przed­sta­wiam w tej książce, i dla­czego doko­na­łem takiego, a nie innego wyboru. W ramach zgłę­bia­nia tematu prze­czy­ta­łem całe mnó­stwo prac nauko­wych, a potem wzią­łem się do prze­pro­wa­dza­nia roz­mów z tymi naukow­cami, któ­rzy według mnie dostar­czyli naj­waż­niej­szych świa­dectw. Kwe­stię uwagi i sku­pie­nia zgłę­biało kilka róż­nych krę­gów bada­czy. Jedną z tych grup sta­no­wią neu­ro­nau­kowcy, a zatem dowiesz się, co mają do powie­dze­nia. Ludźmi, któ­rzy w zro­zu­mie­nie tego, dla­czego nastę­pują takie zmiany, wnie­śli naj­więk­szy wkład, są jed­nak socjo­lo­go­wie, ana­li­zu­jący wpływ owych zmian na nasz spo­sób życia zarówno jako jed­no­stek, jak i grup. Stu­dio­wa­łem nauki poli­tyczne i spo­łeczne na Cam­bridge Uni­ver­sity, gdzie grun­tow­nie przy­go­to­wano mnie do odczy­ty­wa­nia wyni­ków badań publi­ko­wa­nych przez takich naukow­ców, oce­nia­nia przed­sta­wia­nych przez nich dowo­dów i – mam nadzieję – son­do­wa­nia ich za pomocą pytań.

Bada­cze ci czę­sto spie­rają się o to, co i dla­czego się dzieje. Nie z uwagi na nie­do­sko­na­łość tych nauk, a dla­tego że ludzie są isto­tami nad wyraz skom­pli­ko­wa­nymi i nader trudno jest oce­nić coś tak zło­żo­nego jak to, co wpływa na naszą zdol­ność utrzy­my­wa­nia sku­pie­nia. To oczy­wi­ście i dla mnie było nie­małe wyzwa­nie przy pisa­niu tej książki. Ocze­ku­jąc ide­al­nego dowodu, cze­ka­li­by­śmy wiecz­nie. Musia­łem, na miarę swo­ich moż­li­wo­ści, bazo­wać na infor­ma­cjach naj­pew­niej­szych spo­śród posia­da­nych przez nas, stale uwzględ­nia­jąc to, że ta nauka jest ułomna i kru­cha i wymaga ostroż­nego podej­ścia.

Dla­tego na każ­dym eta­pie tej książki będę usi­ło­wał uświa­da­miać ci, jak kon­tro­wer­syjny dowód ofe­ruję. Pewne tematy badały setki naukow­ców, osią­ga­jąc powszechny con­sen­sus w kwe­stiach, które zamie­rzam tu wyło­żyć. To oczy­wi­ście ideał i ile­kroć było to moż­liwe, szu­ka­łem bada­czy repre­zen­tu­ją­cych zgodny pogląd w ich dzie­dzi­nie, a swoje kon­klu­zje opie­ra­łem na solid­nym fun­da­men­cie ich wie­dzy. Bywają też jed­nak obszary, gdzie zagad­nie­nia, które pra­gną­łem zro­zu­mieć, bada jedy­nie garstka naukow­ców, stąd wysnu­wane przeze mnie wnio­ski są wątlej­sze. Jest też kilka innych zagad­nień, co do któ­rych różni reno­mo­wani bada­cze pozo­stają w gorą­cym spo­rze. Zamie­rzam mówić o tym jed­no­znacz­nie i pró­bo­wać przed­sta­wić całe spek­trum poglą­dów na te kwe­stie. Na każ­dym eta­pie wysnu­wane przeze mnie wnio­ski sta­ra­łem się budo­wać na naj­moc­niej­szych dowo­dach, jakie udało mi się zna­leźć.

Do tego pro­cesu usi­ło­wa­łem zawsze pod­cho­dzić z pokorą. W żad­nej z poru­sza­nych kwe­stii nie jestem eks­per­tem. Jestem dzien­ni­ka­rzem zwra­ca­ją­cym się do eks­per­tów, testu­ją­cym ich wie­dzę i obja­śnia­ją­cym ją naj­le­piej, jak potra­fię. Jeżeli zapra­gniesz bar­dziej szcze­gó­łowo przyj­rzeć się tym deba­tom, to musisz wie­dzieć, że wni­kli­wiej zagłę­biam się w te dowody w prze­szło czte­ry­stu przy­pi­sach zamiesz­czo­nych na stro­nie inter­ne­to­wej tej książki i odno­szą­cych się do ponad dwóch tysięcy pię­ciu­set prac nauko­wych w niej przy­wo­ła­nych. Żeby lepiej wytłu­ma­czyć, czego się dowie­dzia­łem, nie­kiedy nawią­zuję także do swo­ich doświad­czeń. Moje wspo­minki nie mają cha­rak­teru dowo­dów nauko­wych. Prze­ka­zują coś znacz­nie prost­szego: dla­czego tak bar­dzo chcia­łem poznać odpo­wie­dzi na te pyta­nia.

Po powro­cie z wyprawy z Ada­mem do Mem­phis byłem sobą prze­ra­żony. Któ­re­goś dnia prze­czy­ta­nie kilku począt­ko­wych stron powie­ści zabrało mi trzy godziny, raz po raz bowiem zatra­ca­łem się w roz­pra­sza­ją­cych mnie myślach, nie­mal tak jak­bym był napruty, uzna­łem więc, że tak dalej być nie może. Czy­ta­nie bele­try­styki od zawsze nale­żało do moich naj­przy­jem­niej­szych roz­ry­wek i pozba­wie­nie sie­bie tego byłoby jak ampu­ta­cja koń­czyny. Dla­tego zapo­wie­dzia­łem moim przy­ja­cio­łom, że ucieknę się do dra­stycz­nych roz­wią­zań.

Myśla­łem, że coś takiego spo­tkało mnie z tego powodu, że byłem za mało zdy­scy­pli­no­wany, a na doda­tek zanadto pochła­niał mnie mój tele­fon. Sądzi­łem, że lekar­stwo na to jest oczy­wi­ste: trzeba narzu­cić sobie więk­szą dys­cy­plinę i zapo­mnieć o tele­fonie. Wsze­dłem do inter­netu i zare­zer­wo­wa­łem sobie pokoik tuż przy plaży, w Pro­vin­ce­town, na koniuszku Cape Cod. „Wyjeż­dżam tam na trzy mie­siące – ogło­si­łem trium­fal­nie wszyst­kim – bez smart­fona i kom­pu­tera umoż­li­wia­ją­cego połą­cze­nie z inter­ne­tem. Skoń­czy­łem z tym, rzu­ci­łem to. Po raz pierw­szy od dwu­dzie­stu lat będę offline”. Wyja­śni­łem przy­ja­cio­łom podwójne zna­cze­nie słowa _wired_. Poję­cie to opi­suje zarówno czło­wieka pod­mi­no­wa­nego, mak­sy­mal­nie pobu­dzo­nego psy­chicz­nie, jak i kogoś pod­łą­czo­nego do inter­netu. W moim odczu­ciu te dwie defi­ni­cje jakoś się łączą. Byłem zmę­czony tym sta­nem rze­czy i musia­łem się z tego wszyst­kiego otrzą­snąć. Zde­cy­do­wa­łem się więc na wyjazd. Jako auto­re­spon­der usta­wi­łem wia­do­mość, że przez naj­bliż­sze trzy mie­siące będę nie­osią­galny. I tak oto porzu­ci­łem wibra­cje, buzu­jące we mnie od dwu­dzie­stu lat.

W ten eks­tre­malny cyfrowy detoks sta­ra­łem się wejść bez żad­nych złu­dzeń. Wie­dzia­łem, że takie cał­ko­wite odcię­cie się od inter­netu nie może być dla mnie roz­wią­za­niem na dłuż­szą metę – nie zamie­rza­łem dołą­czyć do ami­szów i na zawsze poże­gnać się z tech­niką. Mało tego, wie­dzia­łem, że u więk­szo­ści ludzi nie spraw­dzi­łoby się to nawet jako roz­wią­za­nie krót­ko­ter­mi­nowe. Wywo­dzę się z klasy pra­cu­ją­cej – bab­cia, która mnie wycho­wała, sprzą­tała w toa­le­tach; ojciec był kie­rowcą auto­busu. Gdyby ktoś im powie­dział, że receptą na pro­blemy ze sku­pie­niem uwagi jest porzu­ce­nie pracy i zaszy­cie się w chatce nad morzem, ode­bra­liby to jako haniebną obe­lgę; po pro­stu nie mogliby tego zro­bić.

Ja tak postą­pi­łem, uzna­łem bowiem, że jeśli tego nie zro­bię, mogę utra­cić jakieś klu­czowe aspekty umie­jęt­no­ści głę­bo­kiego myśle­nia. Kie­ro­wała mną despe­ra­cja. Postą­pi­łem tak też dla­tego, że czu­łem, iż odzie­ra­jąc się na jakiś czas ze wszyst­kiego, mógł­bym zacząć dostrze­gać zmiany, które nam wszyst­kim uda­łoby się wpro­wa­dzać znacz­nie trwa­lej. Ten dra­styczny detoks nauczył mnie wielu waż­nych rze­czy – jak się prze­ko­nasz, także i na temat ogra­ni­czeń cyfro­wych detok­sów.

Zaczął się w pewien majowy ranek, kiedy to wyje­cha­łem do Pro­vin­ce­town, nękany poświatą wyświe­tla­czy z Gra­ce­land. Sądząc, że pro­blem leży w skłon­no­ści mojej natury do roz­pra­sza­nia uwagi i w naszej tech­nice, zamie­rza­łem dać sobie spo­kój z takimi urzą­dze­niami – w imię wol­no­ści, upra­gnio­nej wol­no­ści! – na długi, długi czas.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. R.F. Bau­me­ister, J. Tier­ney, _Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w czło­wieku naj­po­tęż­niej­sze_, tłum. P. Bud­kie­wicz, Poznań, Media Rodzina, 2013.

2. J.M. Twenge, _iGen: Why Today’s Super-Con­nec­ted Kids Are Gro­wing Up Less Rebel­lious, More Tole­rant, Less Happy – and Com­ple­tely Unpre­pa­red for Adul­thood – and What That Means for the Rest of Us_, New York, Atria Books, 2017, s. 64, za: L. Yey­ke­lis, J.J. Cum­mings, B. Reeves, _Mul­ti­ta­sking on a Sin­gle Device: Aro­usal and the Fre­qu­ency, Anti­ci­pa­tion, and Pre­dic­tion of Swit­ching Between Media Con­tent on a Com­pu­ter_, „Jour­nal of Com­mu­ni­ca­tions” 2014, vol. 64, issue 1, s. 167–192.\ Zob. też: A. Gaz­za­ley, H.D. Rosen, _The Distrac­ted Mind: Ancient Bra­ins in a High-Tech World_, Cam­bridge, MIT Press, 2017, s. 165–167.

3. V.M. González, G. Mark, _Con­stant, Con­stant, Multi-tasking Cra­zi­ness. Mana­ging Mul­ti­ple Wor­king Sphe­res_, „CHI’04: Pro­ce­edings of the SIG­CHI Con­fe­rence on Human Fac­tors in Com­pu­ting Sys­tems” 2004 (kwie­cień), vol. 6, no. 1, Vienna, Austria, s. 113–120. Pro­fe­sor Mark opi­suje to sze­rzej w tym wywia­dzie, a dal­sze obja­śnie­nia są dostępne w wywia­dzie, który z nią prze­pro­wa­dzi­łem. _Too Many Inter­rup­tions At Work?_, „Busi­ness Jour­nal” 2006, 8 czerwca, https://news.gal­lup.com/busi­nessjo­ur­nal/23146/too-many­in­ter­rup­tions-work.aspx.\ Zob. też: C. Marci, _A (bio­me­tric) day in the life: Enga­ging across media_, refe­rat przed­sta­wiony na kon­fe­ren­cji „Re: Think 2012”, New York, NY, 28 marca 2012.\ Bada­nie, w któ­rym uzy­skano podobne (choć nie iden­tyczne) rezul­taty, zob.: L.D. Rosen i in., _Face­book and texting made me do it: Media-indu­ced task­swit­ching while stu­dy­ing_, „Com­pu­ters in Human Beha­viour” 2013, vol., no. 3, s. 948–958.

4. G. Mark, S. Iqbal, M. Czer­win­ski, P. Johns, _Focu­sed, Aro­used, but so Distrac­ti­ble: A Tem­po­ral Per­spec­tive on Mul­ti­ta­sking and Com­mu­ni­ca­tions_, „CSCW’15: Pro­ce­edings of the 18th ACM Con­fe­rence on Com­pu­ter Sup­por­ted Coope­ra­tive Work & Social Com­pu­ting” 2015 (sty­czeń), s. 903–916; J. Wil­liams, _Stand Out Of Our Light: Fre­edom and Resi­stance in the Atten­tion Eco­nomy_, Cam­bridge, Cam­bridge Uni­ver­sity Press, 2018, s. 51.\ Zob. też: L. Dab­bish, G. Mark, V. Gon­za­lez, _Why do I keep inter­rup­ting myself? Envi­ron­ment, habit and self-inter­rup­tion_, „CHI’11: Pro­ce­edings of the SIG­CHI Con­fe­rence on Human Fac­tors in Com­pu­ting Sys­tems” 2011 (maj), s. 3127–3130.\ Zob. też: K. Pat­ti­son, _Wor­ker, Inter­rup­ted: The Cost of Task- Swit­ching_, „Fast Com­pany” 2008_,_ 28 lipca, https://www.fast­com­pany.com/944128/wor­ker-inter­rup­ted-cost-task-swit­ching.

5. J. Mac­Kay, _The Myth of Mul­ti­ta­sking: The ulti­mate guide to get­ting more done by doing less_, Rescu­eTime (blog), 17 stycz­nia 2019, https://blog.rescu­etime.com/mul­ti­ta­sking/; J. Mac­Kay, _Com­mu­ni­ca­tion over­load: our rese­arch shows most wor­kers can’t go 6 minu­tes without chec­king email or IM_, Rescu­eTime (blog), 11 lipca 2018, https://blog.rescu­etime.com/com­mu­ni­ca­tion-mul­ti­ta­sking-swit­ches/.

6. D. Char­les Wil­liam, _Fore­ver a Father, Always a Son_, New York, Vic­tor Books, 1991, s. 112.

7. J. Mac­Kay, _Screen time stats 2019: Here’s how much you use your phone during the work day_, Rescu­eTime (blog), 21 marca 2019, https://blog.rescu­etime.com/screen-time-stats-2018/.

8. J. Naf­tu­lin, _Here’s how many times we touch our pho­nes every day_, „Insi­der” 2016, 13 lipca, https://www.busi­nessin­si­der.com/dscout-rese­arch-people-touch-cell-pho­nes-2617-times-a-day-2016-7?r=US&IR=T.

9. W ory­gi­nale – „La vida no puede espe­rar a que las cien­cias expli­quen científicamente el Uni­verso. No se puede vivir ad kalen­das gra­ecas. El atri­buto más esen­cial de la exi­sten­cia es su peren­to­rie­dad: la vida es siem­pre urgente. Se vive aquí y ahora sin posi­ble demora ni tra­spaso. La vida nos es dispa­rada a quemar­ropa. Ya la cul­tura, que no es sino su inter­pre­ta­ción, no puede tam­poco espe­rar”, J. Ortega y Gas­set, _Misja uni­wer­sy­tetu_, tłum. H. Woź­nia­kow­ski, „Znak” 1978 (czer­wiec), s. 725.

10. M.J. Croc­kett i in., _Restric­ting Temp­ta­tions: Neu­ral Mecha­ni­sms of Pre­com­mit­ment_, „Neu­ron” 2013, vol. 79, no. 2, s. 391.\ Arty­kuł z 2012 roku, będący dobrym pod­su­mo­wa­niem tej kwe­stii i aktu­al­nego stanu wie­dzy: Z. Kurth-Nel­son, A.D. Redish, _Don’t let me do that! – models of pre­com­mit­ment_, „Fron­tiers in Neu­ro­science” 2012, vol. 6, s. 138.

11. T. Dubo­witz i in., _Using a Gro­cery List Is Asso­cia­ted With a Heal­thier Diet and Lower BMI Among Very High-Risk Adults_, „Jour­nal of Nutri­tion, Edu­ca­tion and Beha­vior” 2015, vol. 47, no. 3, s. 259–264; J. Schwartz i in., _Heal­thier by Pre­com­mit­ment_, „Psy­cho­lo­gi­cal Science” 2015, vol. 25, no. 2, s. 538–546; R. Lado­uceur, A. Blasz­czyn­ski, D.R. Lalande, _Pre-com­mit­ment in gam­bling: a review of the empi­ri­cal evi­dence_, „Inter­na­tio­nal Gam­bling Stu­dies” 2012, vol. 12, no. 2, s. 215–230.

12. P. Lorenz-Spreen, B. Mørch Mønsted, P. Hövel, S. Leh­mann, _Acce­le­ra­ting dyna­mics of col­lec­tive atten­tion_, „Nature Com­mu­ni­ca­tions” 2019, vol. 10, no. 1.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: