Kraj najszczęśliwszych kobiet. O czym szepczą omańskie ściany - Machowska-Wądołowska Anna - ebook

Kraj najszczęśliwszych kobiet. O czym szepczą omańskie ściany ebook

Machowska-Wądołowska Anna

4,3

Opis

Hasina ma sprecyzowany plan na życie, z kuzynem w roli męża – byle nie jako druga żona! Naiema co prawda nigdy nie poczuła motyli w brzuchu, ale wie, że one czekają w niebie. Lea, do niedawna walcząca feministka, z zapałem neofitki studiuje od kilku miesięcy w szkole koranicznej. Amira jest nowoczesną, wyzwoloną kobietą, nie bagatelizuje jednak nigdy

zagrożeń ze strony złych duchów…

Autorka „Kraju najszczęśliwszych kobiet” spędziła w Omanie dwa lata. W swojej książce bez oceniania obserwuje sytuację mieszkanek tego regionu i z uwagą wsłuchuje się nie tylko w to, o czym się głośno mówi, lecz także w to, co pada między wierszami.

Jej przewodniczkami jest sześć kobiet, ale rozmawia też z wieloma innymi. Jedne urodziły się w Omanie, dla pozostałych stał się on drugim domem. Jest wśród nich córka wodza dużego omańskiego plemienia, jest wnuczka arabskiej niewolnicy, są służące, biznesmenki, wolontariuszki z Wielkiego Meczetu oraz uczennice szkoły szariatu. Ich odmienne doświadczenia

ukazują islamski świat z różnych perspektyw, dając niejednoznaczny obraz kraju uznawanego przez mieszkańców za wyjątkowo szczęśliwy.

• Co się dzieje za zamkniętymi drzwiami kobiecych hosteli?

• Na czym polega nauka w szkole szariatu i czy każdy może ją podjąć?

• Co Omańczycy robią z dziećmi grzechu?

• Czy za cudzołóstwo w Omanie nadal grozi chłosta?

• Jak wyglądają arabskie wesela?

• Co grozi za praktykowanie magii?

• Dlaczego czasem życie w kraju najszczęśliwszych kobiet jest niemożliwe?

To tylko część spośród wielu pytań, na które odpowiada ta książka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (50 ocen)
26
17
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marze_na

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka ukazując kilka perspektyw. Co dla jednych jest normalne dla innych nie do przyjęcia. Gorąco polecam
00
PatrycjaA21

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka, która skłoni nas do przemyśleń, koniecznie będziemy chciały odwiedzić Oman, a może zaczniemy interesować się inna religia.
00
pau_nagorna

Dobrze spędzony czas

Reportaże odkrywające przed nami inne kultury fascynują mnie niezmiennie, "Kraj najszczęśliwszych kobiet" nie był wyjątkiem. Czytałam z dużym zainteresowaniem.
00
ravenka991

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się rewelacyjnie, książka napisana zrozumiałym językiem, porusza wiele kwestii.
00
milenazielinska

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała, otwierająca oczy, napisana z wielu perspektyw. Autorka nie ocenia, za to pokazuje kobiety i ich świat takimi jakim są. Poruszająca, zabawna, czyta się ekspresowo
00

Popularność



Kolekcje



Wstęp

Opo­wiem ci histo­rię o hury­sach, raj­skich dzie­wi­cach o wiel­kich czar­nych oczach. Każda z nich ma trzy­dzie­ści trzy lata i jest nie­ska­zi­telna duchowo oraz cie­le­śnie. Hurysy żyją ukryte w namio­tach, za zasło­nami podob­nymi do tych, za któ­rymi skry­wają swe twa­rze muzuł­manki. Stwo­rzone są z sza­franu, piżma, ambry i kam­fory. Są piękne jak rubiny i hia­cynty. To nie­biań­skie mał­żonki, wieczne dzie­wice, które nasi męż­czyźni otrzy­mają po śmierci.

Aby je poślu­bić, męż­czyźni muszą jed­nak speł­nić pewien waru­nek – być dobrymi za życia. Muszą o nas dbać, utrzy­my­wać nas i sza­no­wać. Muszą być dobrymi synami, mężami i ojcami. Tylko wtedy otrzy­mają nagrodę w nie­bie.

Allah dał naszym męż­czy­znom kilka rad, jak powinni odno­sić się do kobiet, aby zasłu­żyć na szczę­ście wieczne. Pierw­sza z nich doty­czy tych naj­młod­szych – dziew­czy­nek. Trak­tuj dobrze córki, któ­rymi obda­ro­wał cię Allah, a pój­dziesz do nieba. Kolejna wska­zówka doty­czy żon. Pro­rok, który jest posłań­cem Allaha, powie­dział, że naj­lepsi męż­czyźni, to ci, któ­rzy dobrze odno­szą się do swo­ich żon. Następny prze­kaz adre­so­wany do męż­czyzn doty­czy wdów. Ten, który pomaga wdo­wom, robi to w imie­niu Allaha. Ostat­nie prze­sła­nie, o któ­rym chcę ci powie­dzieć, doty­czy matek. Pewien męż­czyzna zapy­tał pro­roka: kto jest w moim życiu naj­waż­niej­szy i kto zasłu­guje na naj­lep­sze trak­to­wa­nie? Pro­rok odparł: po trzy­kroć matka. Dopiero potem ważny jest dla cie­bie ojciec.

Nasi męż­czyźni zro­bią wszystko, by po śmierci dostać obie­cane dzie­wice. Muszą więc być dla nas dobrzy. Nie wie­dzą tylko jed­nego – że hurysy praw­do­po­dob­nie nie są żad­nymi dzie­wi­cami, tylko… zwy­kłymi rodzyn­kami.

Czarne meta­lowe wrota zdo­bione zło­tym orna­men­tem otwie­rają się powoli. Z oddali wyła­nia się rezy­den­cja wybu­do­wana na wzór Pałacu Eli­zej­skiego, choć ten omań­ski twór jest nieco mniej­szy od ory­gi­nału. Bli­żej, po pra­wej stro­nie znaj­duje się oka­zały dom. Zosta­wiam go jed­nak za sobą, ponie­waż maleńka postać sto­jąca w drzwiach pałacu poło­żo­nego na wprost macha do mnie, bym pod­je­chała wła­śnie tam. Mijam par­king. Stoją na nim w rów­nym rządku lam­bor­ghini, porsche, mer­ce­desy, lexusy i tere­nowe toyoty. Zata­czam koło pod rezy­den­cją i hamuję. Kiedy wysia­dam z samo­chodu, tra­fiam pro­sto w pięć­dzie­się­cio­stop­niowy upał. Nie na długo. Za wiel­kimi drzwiami w kolo­rze złota wita mnie przy­jemny chłód. Wewnątrz budynku znaj­duje się pełna zie­leni oran­że­ria, z fon­tanną, ławecz­kami i egzo­tycz­nymi pta­kami w zło­tych klat­kach.

– To nasz mały raj – zwraca się do mnie nie­zna­joma. – Zapra­szam na lewo, do dam­skiej czę­ści domu. Jestem sio­strą Raszy, na imię mam Aziza. Rasza zaraz do nas dołą­czy. A teraz chodźmy do naszej sio­stry, która kilka dni temu uro­dziła dziecko. Wszyst­kie się nią opie­ku­jemy.

Prze­cho­dzimy obok zło­tej windy. Z tyłu ogrodu widać kuch­nię, w któ­rej krząta się kilka osób. Wcho­dzimy do pokoju, który przy­po­mina apar­ta­ment w pię­cio­gwiazd­ko­wym hotelu. Na środku stoi łoże z bal­da­chi­mem. A w nim leży młoda kobieta.

– To nasza sio­stra, która wła­śnie uro­dziła synka – mówi Aziza. – Opie­ku­jemy się nią, pozwa­lamy jej odpo­cząć i dojść do sie­bie po poro­dzie. Gdy trzeba, zaba­wiamy roz­mową. Dziecko przy­no­simy tylko na czas kar­mie­nia. Pozwala to unik­nąć depre­sji popo­ro­do­wej. Wiesz, że u nas nie ma przy­pad­ków depre­sji popo­ro­do­wej? Wła­śnie dla­tego, że młode mamy ota­czamy szcze­gólną opieką. U was kobiety same muszą radzić sobie z macie­rzyń­stwem. U nas mają pomoc i towa­rzy­stwo.

Do pokoju wcho­dzi Rasza, która zapro­siła mnie, byśmy poże­gnały się przed moim powro­tem do Pol­ski. To mój ostatni dzień w Oma­nie.

– Salam alej­kum, dzień dobry, Aniu – wita mnie Rasza. – Bar­dzo się cie­szę, że udało nam się tu spo­tkać.

Z Raszą spę­dzi­ły­śmy wiele godzin na roz­mo­wach, spo­tka­niach i przy­ję­ciach w gro­nie kobiet. To dzięki niej mogłam stu­dio­wać Koran w szkole sza­riatu. Rasza jest moją nauczy­cielką i prze­wod­niczką. Jak zwy­kle ubrana jest w się­ga­jącą do kostek obszerną czarną tunikę zwaną abają,1 a na gło­wie ma hidżab, chu­stę zakry­wa­jącą włosy, uszy i szyję. Jej spo­kojne, lekko sko­śne oczy pozo­stają odsło­nięte. Rasza chce przed­sta­wić mi swoją rodzinę, a dokład­niej kuzynki.

Po krót­kim przy­wi­ta­niu i zło­że­niu gra­tu­la­cji świeżo upie­czo­nej mamie Aziza opro­wa­dza nas po salo­nach prze­zna­czo­nych dla kobiet. Na ścia­nach wiszą nama­lo­wane przez wła­ści­cielkę obrazy z omań­skimi kra­jo­bra­zami. Przed­sta­wiają wypeł­nione wodą koryta rzek okre­so­wych, zwane wadi, oazy pełne palm dak­ty­lo­wych, wydmy i morze. Jeden z obra­zów różni się od pozo­sta­łych. Poka­zuje uliczkę z dom­kami sze­re­go­wymi w Anglii.

– Dużo podró­żo­wa­łam – tłu­ma­czy Aziza. – Gdzie­kol­wiek jestem, pró­buję coś nama­lo­wać. I zawsze odwie­dzam gale­rie sztuki.

Salon, w któ­rym się zatrzy­mu­jemy, ma kilka metrów wyso­ko­ści i jest urzą­dzony w stylu Ludwika XVI. Zasia­damy w wygod­nych fote­lach. Służba przy­nosi tacę ze sło­dy­czami i kawę z kar­da­mo­nem.

– Czy wiesz, co my, muzuł­manki, myślimy o was, kobie­tach Zachodu? – pyta Aziza i zaraz sama na to pyta­nie odpo­wiada. – No to słu­chaj. Zacznę od histo­rii. Przed erą islamu bycie kobietą uwa­żano za hań­biące, córka była dla ojca powo­dem do wstydu. Nowo­rodki płci żeń­skiej czę­sto palono żyw­cem albo zako­py­wano na pustyni, a doro­słe kobiety trak­to­wano jak towar. Kiedy poja­wił się pro­rok, niech Allah ma go w swo­jej opiece, wszystko się zmie­niło. Od tej pory w naszej tra­dy­cji kobieta jest jak deli­katny kwiat. To istota, któ­rej należy się pomoc i sza­cu­nek, co nam, kobie­tom, bar­dzo odpo­wiada. Codzien­nie przy­po­mi­namy o tym naszym mężom – tłu­ma­czy z uśmie­chem.

Druga z kobiet czę­stuje sło­dy­czami i dolewa kawy do fili­żanki.

– Czy zda­jesz sobie sprawę, że ponad tysiąc czte­ry­sta lat temu islam dał tutej­szym kobie­tom prawa, na które kobiety Zachodu cze­kały aż do dwu­dzie­stego wieku? – pyta ponow­nie Aziza. – My już od cza­sów pro­roka, niech Allah ma go w swo­jej opiece, możemy być wła­ści­ciel­kami ziemi, domów i wiel­kich przed­się­biorstw. Wy otrzy­ma­ły­ście te prawa dopiero w poprzed­nim stu­le­ciu.

Rasza tym razem trzyma się z boku. Oddaje głos star­szym sio­strom. Uważ­nie słu­cha tego, co mówią, i śle­dzi moje reak­cje.

– Opo­wiem ci o pierw­szej żonie pro­roka, niech Allah ma go w swo­jej opiece – kon­ty­nu­uje Aziza. – Cha­di­dża, bo tak miała na imię, była silną, nie­za­leżną, inte­li­gentną i bar­dzo bogatą kobietą. Pro­wa­dziła z suk­ce­sem wielki biz­nes, zaj­mo­wała się han­dlem, oso­bi­ście kie­ro­wała pra­cu­ją­cymi dla niej męż­czy­znami. Wzięła za męża Maho­meta, gdy ten miał tylko dwa­dzie­ścia pięć lat, a ona czter­dzie­ści. Sama zapro­po­no­wała mu mał­żeń­stwo. Żyli razem aż do jej śmierci. Przez te dwa­dzie­ścia pięć lat pro­rok, niech Allah ma go w swo­jej opiece, nawet nie zer­k­nął na inną kobietę. Dopóki Cha­di­dża żyła, pozo­stał jej wierny. Kochał ją i sza­no­wał. Była dla niego bar­dzo ważna. Kiedy wiele lat póź­niej umie­rał, wciąż miał na ustach jej imię. Po śmierci Cha­di­dży Maho­met opie­ko­wał się wie­loma star­szymi kobie­tami, dawał przy­kład innym i uczył, że każ­dej z nas należy się sza­cu­nek.

Kobiety roz­pa­lają żywicę kadzi­dłowca, zwa­nego tutaj fran­kin­cense. Zresztą sama żywica też jest w ten spo­sób okre­ślana. Pośrodku pokoju roz­kła­dają drew­niany sto­jak, pod który wkła­dają kadziel­nicę z dymiącą żywicą. Chwilę póź­niej po całym pomiesz­cze­niu roz­cho­dzi się zapach przy­po­mi­na­jący aro­mat kadzi­dła uży­wa­nego w kościo­łach. Kobiety jedna po dru­giej stają nad drew­nianą kon­struk­cją. Kadziel­nica znika kolejno pod ich aba­jami. Cie­pło żarzą­cych się żywicz­nych gru­dek idzie wprost mię­dzy nogi. Z sze­ro­kich ręka­wów i oko­lic szyi wydo­bywa się pach­nący biały dym. Nie jestem przy­go­to­wana do oka­dza­nia, na dzi­siej­sze spo­tka­nie przy­szłam w wąskich spodniach, więc kobiety wkła­dają mi roz­pa­loną kadziel­nicę wprost pod bluzkę. Czuję na ciele żar wydo­bywający się z kadzi­dła, dym szczy­pie mnie w oczy. Gospo­dy­nie jed­nak wie­dzą, co robią, i osta­tecz­nie żadna z nas nie staje w pło­mie­niach. Po oka­dze­niu wra­camy do roz­mowy.

– Bywa­łam w Euro­pie nie­raz – mówi Aziza. – Pod­czas tych podróży wie­lo­krot­nie widzia­łam, jak dźwi­ga­ły­ście swoje torby z zaku­pami, i za każ­dym razem było mi was żal. My mamy od tego słu­żące. To one sprzą­tają nasze domy, poma­gają nam w wycho­wy­wa­niu dzieci, gotują naszym rodzi­nom. A my mamy czas, by zadbać o sie­bie, mamy czas dla nas samych i naszych mężów, któ­rym pozwa­lamy się trak­to­wać jak kru­che, piękne kwiaty. Popatrz na cha­li­dżi, kobiety miesz­ka­jące w Zatoce Per­skiej. Na ulicy nikt nas nie zacze­pia, bo jeśli chcemy, zakry­wamy twarz, żeby nikt nie mógł jej zoba­czyć. Żaden męż­czy­zna nie ma prawa nas obra­zić, nie może zatrą­bić na samo­chód pro­wa­dzony przez kobietę, bo kobie­cie trzeba poma­gać. Obcy męż­czy­zna nie ma prawa dotknąć kobiety ani nawet usiąść obok niej na krze­śle. W skle­pie mamy pierw­szeń­stwo. Żadna z nas nie będzie tło­czyć się z męż­czy­znami w kolejce do kasy. Po pro­stu sta­nie przed nimi, oczy­wi­ście razem ze swoją słu­żącą. Jeśli pra­cu­jemy, to wypłata jest tylko dla nas. Nie musimy wyda­wać pie­nię­dzy na dzieci czy dom. Od tego jest mąż, to jego obo­wią­zek. Musisz też wie­dzieć, że zanim doj­dzie do ślubu, zabez­pie­czamy swoje prawa kon­trak­tem. Usta­lamy w nim, co dosta­niemy w związku z zawar­ciem mał­żeń­stwa oraz co nam się będzie nale­żało, jeśli doj­dzie do roz­wodu. Wasi męż­czyźni mają kochanki, co u nas jest zabro­nione. Oczy­wi­ście nasi mężo­wie mogą poślu­bić kolejne kobiety, ale muszą zagwa­ran­to­wać im to samo co nam. Dom, samo­chód, złoto, edu­ka­cję dla dzieci. Nie każ­dego na to stać. Im wię­cej posiada pierw­sza żona, tym trud­niej zapew­nić to samo dru­giej. Jeśli już doj­dzie do ślubu z drugą kobietą, co zresztą zda­rza się coraz rza­dziej, to mąż zacho­wuje wszyst­kie swoje obo­wiązki wobec pierw­szej żony. Nie zostawi jej dla dru­giej, jak to się czę­sto zda­rza u was. To daje nam bez­pie­czeń­stwo i spo­kój. Pomyśl nad jesz­cze jed­nym… Dla­czego tyle kobiet z całego świata przyj­muje islam? Czy robi­łyby to, gdyby nasza reli­gia była nie­przy­ja­zna kobie­tom?

Aziza przy­gląda mi się wni­kli­wie. Wie, że piszę książkę o kobie­tach, które spo­tka­łam w Oma­nie. Wie, że spora część mojej pracy będzie doty­czyć islamu.

– Ma sza Allah, z woli Boga, nasza sio­stra Anna wkrótce sama przyj­mie islam. – prze­rywa ciszę Rasza. – Będę cze­kać na tę rado­sną nowinę.

– In sza Allah – dodają gło­śno kobiety.

Pod koniec spo­tka­nia Rasza podaje mi małe zawi­niątko na pamiątkę. To srebrna bran­so­leta wykła­dana błysz­czą­cymi kamie­niami. Kobiety życzą mi, by Allah pro­wa­dził mnie przez dal­sze życie.

Moja bluzka jesz­cze po powro­cie do kraju pach­nie fran­kin­cense.

Oman przy­po­mina kształ­tem bume­rang. I rze­czy­wi­ście jest tak, że gdy raz się go odwie­dzi, to chce się do niego wró­cić. Na stro­nach Mini­ster­stwa Tury­styki można prze­czy­tać, że Suł­ta­nat Omanu to Atlan­tyda Pia­sków kusząca echem sta­ro­żyt­nego stylu życia, to kwin­te­sen­cja Ara­bii o zapie­ra­ją­cej dech w pier­siach przy­ro­dzie i istny kalej­do­skop histo­rii, legend i przy­gód. To kraj uznany za jeden z naj­bez­piecz­niej­szych i naj­spo­koj­niej­szych na świe­cie. To miej­sce o fascy­nu­ją­cej kul­tu­rze i boga­tej histo­rii liczą­cej ponad pięć tysięcy lat. Omań­czycy zaś to jeden z naj­bar­dziej gościn­nych naro­dów na świe­cie.

Oman to na pewno kraj życz­li­wych ludzi, któ­rzy bez­in­te­re­sow­nie ugosz­czą każ­dego wędrowca. To wresz­cie kra­ina kobiet gło­śno dekla­ru­ją­cych, że są szczę­śliwe.

Arabki są cie­kawe kobiet, które przy­jeż­dżają z obcych kra­jów. Chęt­nie z nami roz­ma­wiają, dopy­tują o nasze życie, pra­gnie­nia, zwy­czaje. Sza­nują naszą reli­gię. Zapra­szają do domów i opo­wia­dają o swoim życiu.

Czyżby były bar­dziej tole­ran­cyjne i otwarte niż my?

W Oma­nie spę­dzi­łam dwa lata. W tym cza­sie pozna­łam wiele kobiet kry­ją­cych się pod czar­nymi aba­jami i hidża­bami. Z nie­któ­rymi zaprzy­jaź­ni­łam się i nasza rela­cja trwa do dziś.

Ta książka jest opo­wie­ścią o kobie­tach takich jak ty czy ja. O ich reli­gii, prze­ko­na­niach, marze­niach i codzien­nych pro­ble­mach. Dotyka życia pro­stych kobiet gór, przy­wią­za­nych do tra­dy­cji bedu­inek oraz bun­tow­ni­czek. Poja­wiają się tu panny z boga­tych domów i te, które nie mają nic. Poznasz też na jej stro­nach Polki, które w latach sie­dem­dzie­sią­tych zwią­zały swoje życie z Ara­bami, oraz przed­sta­wi­cielki zachod­niego świata, które w Oma­nie szu­kają szczę­ścia, ducho­wego speł­nie­nia i miło­ści.

To wyci­nek z życia grupy kobiet, z któ­rymi spę­dzi­łam wiele godzin, dni i mie­sięcy. Każda zawarta w tej książce histo­ria – choćby brzmiała jak baśń czy fik­cyjna opo­wieść – opiera się na tym, co usły­sza­łam od moich boha­te­rek. Opisy uczuć i prze­my­śle­nia kobiet powstały na pod­sta­wie wspo­mnień moich roz­mów­czyń. W książce sta­ra­łam się jak naj­wier­niej oddać rze­czy­wi­stość i kli­mat minio­nych wyda­rzeń.

AMIRA. Demony kryją się w górach

AMIRA

Demony kryją się w górach

Omań­ska tele­wi­zja intry­guje mnie, od kiedy włą­czy­łam pierw­szy z dwóch nada­ją­cych tu rzą­do­wych kana­łów. Z nie­ukry­waną fascy­na­cją oglą­dam tutej­sze tele­dy­ski. Przy­po­mi­nają filmy Bol­ly­wood połą­czone z afry­kań­skim disco. Kobiety w dłu­gich kolo­ro­wych dża­la­bi­jach i męż­czyźni z per­fek­cyj­nie przy­strzy­żo­nymi bro­dami, ubrani w się­ga­jące kostek śnież­no­białe disz­da­sze, tań­czą i śpie­wają o dostatku, tole­ran­cji oraz wspa­nia­łej histo­rii kraju. Według tego, co widzę w tele­wi­zji, zna­la­złam się w kra­inie mle­kiem i mio­dem pły­ną­cej. Czę­sto poja­wia się uśmiech­nięty, dobry suł­tan i wdzięczni, szczę­śliwi pod­dani. Widać roz­wój, powsta­jące fabryki, mia­sta, drogi i porty. Wia­do­mo­ści z reguły mają pozy­tywny wydźwięk, poka­zują suk­cesy rzą­dzą­cych oraz zwy­kłych ludzi. Jest też kilka pro­gra­mów o tema­tyce reli­gij­nej – quizy z wie­dzy o życiu pro­roka Maho­meta, reli­gijne talk-show oraz poga­danki dla naj­młod­szych na temat wiary.

W Pol­sce przez pra­wie dwa­dzie­ścia lat zaj­mo­wa­łam się pro­duk­cją pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych i wła­śnie zama­rzy­łam o pracy w tele­wi­zji omań­skiej, mając nadzieję, że moje wie­lo­let­nie doświad­cze­nie będzie tu coś zna­czyć. Po wymia­nie kilku maili zostaję zapro­szona na spo­tka­nie. Przyj­muje mnie pocho­dzący z Jor­da­nii doradca do spraw roz­woju Oman TV, nie­jaki Mustafa. Roz­ma­wiamy o pomy­słach na pro­gramy, które mogłyby być emi­to­wane pod­czas rama­danu. Tutej­sze kanały tele­wi­zyjne przy­go­to­wują na ten święty czas bogatą ofertę. Być może tele­wi­zja będzie otwarta na pro­gram w języku angiel­skim dla miesz­ka­ją­cych tu obco­kra­jow­ców. Na to liczę.

Zostaję przed­sta­wiona kilku dyrek­to­rom. Wspól­nie opro­wa­dzają mnie po wiel­kim gma­szy­sku. Z dumą poka­zują redak­cję wia­do­mo­ści, mon­ta­żow­nię, pokoje gra­fi­ków i nowo­cze­sne stu­dia. Jeden z męż­czyzn pod­kre­śla, że w zeszłym roku prze­zna­czyli 120 milio­nów dola­rów na nową infra­struk­turę tech­niczną. Stu­dia tele­wi­zyjne lśnią czy­sto­ścią, pachną nowo­ścią i dużą gotówką. Krzą­tają się po nich ele­ganccy męż­czyźni w odpra­so­wa­nych disz­da­szach, patrząc z zacie­ka­wie­niem na nie­co­dzienną dele­ga­cję zło­żoną z dyrek­to­rów i cudzo­ziemki. Grzecz­nie się kła­niają i opo­wia­dają o swo­jej pracy. W dużym open spa­sie pra­cuje kilka kobiet, pra­wie wszyst­kie mają na sobie czarne abaje i chu­sty dokład­nie zakry­wa­jące włosy. Tylko jedna jest ubrana ina­czej. Nosi jeansy, biały T-shirt, szarą mary­narkę i ma odkryte włosy. Jestem pewna, że nie jest Omanką. To wła­śnie do niej pro­wa­dzi mnie Mustafa.

Spod burzy czar­nych loków spo­glą­dają na mnie bystre, duże oczy. Amira spra­wia wra­że­nie pew­nej sie­bie. Po chwili dowia­duję się, że nie jest zatrud­niona w tele­wi­zji. Poja­wia się tu od czasu do czasu, by roz­ma­wiać o sztuce. Jest znaną w Oma­nie per­for­merką. To o niej mia­ła­bym zro­bić pro­gram. Amira ma dwa­dzie­ścia osiem lat, choć wygląda na nieco wię­cej. Mówi spo­koj­nie, dość mono­ton­nie, ani gło­śno, ani cicho. Nad każ­dym zda­niem zasta­na­wia się chwilę, zanim je wypo­wie. Wydaje się udu­cho­wiona, tro­chę nie­obecna, jakby stą­pała nad zie­mią. Oka­zuje się, że jed­nak pocho­dzi z Omanu.

Po krót­kiej wymia­nie zdań na temat pla­nów tele­wi­zyj­nych moja nowa kole­żanka kie­ruje roz­mowę na temat związ­ków, a kon­kret­nie swo­ich związ­ków i swo­ich męż­czyzn. Znamy się zale­d­wie godzinę, a ona już zalewa mnie infor­ma­cjami ze swo­jego życia oso­bi­stego. Dowia­duję się, że chce zało­żyć rodzinę, choć nie za wszelką cenę i nie natych­miast. Ofert miała sporo. Tutejsi męż­czyźni po pro­stu dzwo­nią i pro­po­nują ślub, ale Amira daje im kosza. Jest wykształ­cona, ma dobrą pracę, nie chce być zależna od kogo­kol­wiek. Szuka męż­czyzny, który da jej miłość, a zara­zem wol­ność. Tacy męż­czyźni w kra­jach Zatoki Per­skiej nie zda­rzają się czę­sto, może nawet nie ma ich wcale.

– Przez kilka lat miesz­ka­łam w Euro­pie i to kom­plet­nie mnie odmie­niło. Mia­łam oka­zję spoj­rzeć z dystansu na mój kraj i tutej­sze zwy­czaje – tłu­ma­czy.

Spa­ce­ru­jemy po kory­ta­rzach rzą­do­wej sta­cji i roz­ma­wiamy o tym, o czym roz­ma­wiają miliony kobiet na świe­cie: o miło­ści, rela­cjach i face­tach.

– Gdy noszę abaję, męż­czyźni zwra­cają na mnie więk­szą uwagę. Do tego maki­jaż. Ara­bo­wie bar­dzo lubią, gdy kobieta jest uma­lo­wana. No i ważna jest chu­sta na gło­wie, tylko w niej możesz zostać potrak­to­wana jak kan­dy­datka na żonę. Jeśli jesteś bez chu­sty, to Ara­bo­wie myślą o tobie jak o kochance. Cho­dząc z odkrytą głową, dosta­wa­łam wiele pro­po­zy­cji.

Amira ma dziś mocno uma­lo­wane usta i jest bez chu­sty. Jej imię zna­czy „przy­wód­czyni”.

– Męż­czyźni tutaj są jak wiel­błądy – stwier­dza nagle. – Oni zawsze chcą mieć wię­cej part­ne­rek, niż mają. Mój zna­jomy z Ara­bii Sau­dyj­skiej powie­dział mi kie­dyś tak: „Popatrz na wiel­błądy. Jeden ma około dwu­dzie­stu samic”. Nie wie­dzia­łaś tego? – dziwi się Amira. – U wielu gatun­ków to jest norma. Dla­tego w Ara­bii mówi się, że męż­czyźni są jak wiel­błądy. Ni­gdy nie jest im dość, ni­gdy nie są w pełni zado­wo­leni. Pra­wie każdy Sau­dyj­czyk chciałby mieć cztery żony. A ja myślę, że idea posia­da­nia czte­rech kobiet mogła się spraw­dzić w cza­sach, kiedy żył pro­rok. Nie jestem pewna, czy jest to dobre teraz. Dodat­kowo męż­czyźni tutaj są zazdro­śni, czę­sto bez­radni. I, co naj­gor­sze, słu­chają wła­snej matki do końca jej życia.

Sia­damy w prze­stron­nej kafe­te­rii. Amira zama­wia kawę i sta­wia dia­gnozę, tym razem doty­czącą Euro­pej­czy­ków.

– Męż­czyźni w Euro­pie wydają się bar­dziej etyczni i nie­za­leżni – mówi. – Jak coś obie­cają, to sta­rają się dotrzy­mać słowa. Myślę też, że męż­czyźni ze wschodu Europy są bar­dziej szcze­rzy niż ci z zachodu. Tak samo ci z pół­nocy Europy są bar­dziej uczciwi od tych z połu­dnia. We Fran­cji, we Wło­szech już są inni. Bar­dziej arab­scy. Ale jest też druga strona medalu. Męż­czyźni w Euro­pie są bar­dzo dzie­cinni i wcale tego nie widzą. Są jak mali chłopcy, któ­rzy bawią się dużymi zabaw­kami – mają praw­dziwą pracę, praw­dziwe domy i samo­chody, a na­dal pozo­stają dzie­cia­kami. Wydaje mi się, że są też ego­istami. Chcą spraw­dzić jak naj­wię­cej kobiet, zanim podejmą decy­zję. Kobiety zresztą robią podob­nie. Dla­tego nie wiem, z kim chcia­ła­bym się zwią­zać. Pra­cu­jąc w moim zawo­dzie, potrze­buję kogoś, kto da mi wol­ność. Tutejsi męż­czyźni cze­goś takiego nie prze­łkną. Oni szu­kają kobiet, które nie mają wła­snego zda­nia, są posłuszne i ład­nie się uśmie­chają. Taki układ zresztą pasuje tutej­szym kobie­tom. Wiele z nich wycho­dzi za mąż, bo potrze­buje opieki. Wcale nie chcą pra­co­wać, nie chcą być nie­za­leżne. Dla­tego myślę, że muszę opu­ścić ten kraj. Ni­gdy się w tym nie odnajdę. Muszę stąd wyje­chać, ina­czej zwa­riuję.

Po spo­tka­niu Amira odpro­wa­dza mnie na par­king, gdzie zosta­wi­łam samo­chód. Nie­spo­dzie­wa­nie radzi, bym szu­kała pracy gdzie indziej.

– Nic z tego nie wyj­dzie, zoba­czysz – ostrzega mnie. – Dzi­siaj mówią, że chcą, ale od jutra zaczną cię zwo­dzić, aż sama zre­zy­gnu­jesz. Masz duże doświad­cze­nie, i to jest dla nich prze­szkodą. Nie pozwolą, żeby biała kobieta mówiła im, co mają robić, choćby była od nich dużo mądrzej­sza. Oni po pro­stu nie potra­fią wprost odmó­wić. W kółko będziesz tylko sły­szeć: in sza Allah, jak Bóg da. Aż sama się tym znu­dzisz i dasz sobie spo­kój.

Kobiety wcho­dzące do restau­ra­cji mają ostry maki­jaż i buty na wyso­kim obca­sie. Obie ubrane są w ele­ganc­kie, prze­wią­zane w pasie abaje. Każda z nich ma co prawda chu­stę na gło­wie, ale zarzu­coną w taki spo­sób, by odsło­nić bujną grzywkę. Cze­kam na Amirę i obser­wuję, jak zaj­mują sąsiedni sto­lik. Od czasu wizyty w omań­skiej tele­wi­zji regu­lar­nie spo­ty­kam się z Amirą. Cały czas wie­rzę, że uda nam się zre­ali­zo­wać wspólny pro­jekt. Czę­sto uma­wiamy się przy nad­mor­skim bul­wa­rze w The Crêpe Café. Robią tu naj­lep­sze nale­śniki w Maska­cie, na słodko i na słono. Do tego ser­wują pyszne, świeżo wyci­skane soki owo­cowe. Z restau­ra­cji roz­ta­cza się widok na sąsia­du­jącą z bul­wa­rem plażę. O każ­dej porze roku jest tu pełno klien­tów. W rogu sali sie­dzą dwaj męż­czyźni ubrani w śnież­no­białe disz­da­sze. Z daleka czuć od nich zapach per­fum. Kobiety zaj­mują sto­lik kilka metrów od nich. Pano­wie śle­dzą je wzro­kiem, aż wresz­cie cała czwórka zanu­rza się w ekra­nach swo­ich tele­fo­nów. Obser­wując ich, trudno się oprzeć wra­że­niu, że piszą do sie­bie nawza­jem. Panie wysy­łają wia­do­mo­ści do panów i na odwrót. To ich sekretna randka. Nie mogą być widziani razem, więc sie­dzą osobno. Tak, by nie roz­gnie­wać rodziny i samego Allaha.

Amira rów­nież kon­tak­tuje się ze zna­jo­mymi męż­czy­znami za pomocą mediów spo­łecz­no­ścio­wych. Po kilku minu­tach przy­cho­dzi na umó­wione spo­tka­nie. Nie widzia­ły­śmy się pra­wie od mie­siąca. Kiedy się poja­wia, wprost pro­mie­nieje ze szczę­ścia. Jak ni­gdy przed­tem, ma zarzu­coną na sie­bie abaję i roz­pro­sto­wane u fry­zjera włosy. Wygląda kwit­nąco. Po kur­tu­azyj­nej wymia­nie uprzej­mo­ści moja zna­joma prze­cho­dzi do rze­czy.

– Muszę podzie­lić się z tobą wesołą nowiną – mówi z sze­ro­kim uśmie­chem. – Stało się coś nie­sa­mo­wi­tego.

– Co takiego? – Zżera mnie cie­ka­wość.

– Mam nowego chło­paka. – Amira pra­wie pod­ska­kuje na krze­śle i wyciąga tele­fon, żeby poka­zać zdję­cia.

Z ekranu patrzy na mnie młody Arab ubrany w jeansy i luźny T-shirt. Oka­zuje się, że Amira i jej wybra­nek uznali, że są parą, wymie­niw­szy kilka wia­do­mo­ści na Face­bo­oku. Pamię­tają się z cza­sów stu­diów w Kuwej­cie, które ukoń­czyli pięć lat temu. Widzieli się wtedy kilka razy na kory­ta­rzu uczelni. Nie­dawno odna­leźli się przez media spo­łecz­no­ściowe i wspól­nie stwier­dzili, że są sobie pisani.

– Nie­długo się spo­tkamy – chwali się Amira. – Lecę służ­bowo do Abu Zabi i on przy­je­dzie tam zoba­czyć się ze mną. Zdaję sobie sprawę, jak w Oma­nie patrzy się na kobiety, które decy­dują się na spo­tka­nie z męż­czy­zną bez świad­ków – dodaje od razu. – A jed­nak chcę zary­zy­ko­wać. Wiem, że więk­szość tutej­szych męż­czyzn nie poślubi kobiety, która pozwo­liła im na intymne spo­tka­nie. Ale to jest głu­pie, bo w takim wypadku nie masz szans poznać czło­wieka, za któ­rego wycho­dzisz. Oni tu wie­rzą, że to Bóg wybiera i że jego decy­zje są naj­lep­szym, co może nas spo­tkać. A ja chcę czuć motyle w brzu­chu teraz, nie po śmierci, jeśli tra­fię do nieba. Jestem młoda, chcę wie­dzieć, z kim się na stałe wiążę. Byłam kie­dyś w związku z pew­nym Omań­czy­kiem. Cały czas się bał, że go rzucę. To byłaby dla niego potwarz. I nagle, pew­nego dnia powie­dział mi tak: „Amiro, zde­cy­do­wa­łem się na mał­żeń­stwo”. I po chwili dodał: „Z kimś innym”. Tak po pro­stu, pew­nego dnia, będąc jesz­cze ze mną, oświad­czył się dziew­czy­nie, któ­rej w ogóle nie znał. Wybrała ją matka i w związku z tym on uznał, że to wspa­niała kan­dy­datka na żonę. Powie­dzia­łam mu: „Dobrze, idź”. I poszedł, popro­sił ją o rękę, ale ona mu odmó­wiła. Ta dziew­czyna wie­działa, że on się ze mną spo­tyka, i nie chciała takiego męża. Bo jeśli spo­tykał się ze mną przed ślu­bem, to zna­czy, że może zdra­dzać ją po ślu­bie.

Za oknem palmy wygi­nają się na wie­trze. Amira przez chwilę patrzy na drzewa w zamy­śle­niu.

– Jestem tu prze­grana – wyznaje wresz­cie. – Tak jest ze wszyst­kimi kobie­tami z naszego regionu, które prze­kro­czyły tę cienką czer­woną linię. Jeśli któ­raś cha­li­dżi pozwoli na wię­cej, niż jest przy­jęte, na przy­kład na poca­łu­nek, to prze­staje być kan­dy­datką na żonę. A ja mam pro­blem, bo jestem zbyt pewna sie­bie. Oni takich kobiet nie zno­szą. Mojej rodzi­nie też nie spodo­ba­łoby się, gdyby się dowie­dzieli, że cho­dzę na imprezy albo że się z kimś spo­ty­kam. Dla­tego wra­cam do domu zawsze przed dwu­dzie­stą pierw­szą trzy­dzie­ści. Tak, by rodzina miała poczu­cie, że pozo­staję pod ich nad­zo­rem. Nie chcę ich pro­wo­ko­wać. Rodzina wie, że dużo pra­cuję, mam więc wymówkę, ale ostat­nio brat prze­szu­ki­wał mój samo­chód. Mówił, że musi prze­par­ko­wać, ale widzia­łam, że grze­bał w moich rze­czach. On ma dwa­dzie­ścia pięć lat i spo­tyka się z kimś. On może, a ja nie. Sta­ram się, żeby moi bli­scy nie mieli nade mną kon­troli, ale jed­no­cze­śnie, by czuli, że mnie kon­tro­lują. Żeby myśleli, że jestem dobrą dziew­czyną.

Dwa mie­siące póź­niej spa­ce­ru­jemy z Amirą nad­mor­ską pro­me­nadą w dziel­nicy Maskatu o nazwie Aza­iba. To miej­sce poło­żone na zachód od cen­trum sto­licy Omanu. Oprócz Omań­czy­ków żyje tu wielu przy­jezd­nych. W jed­nym z domów oto­czo­nych wyso­kim murem miesz­kam też ja z mężem Mariu­szem i synem Fili­pem. Po pra­wej stro­nie sąsia­du­jemy z rodziną z Iranu, po lewej z Indii, naprze­ciwko i za tyl­nym ogro­dze­niem miesz­kają Omań­czycy. Aza­iba pełna jest oka­za­łych, ukwie­co­nych willi, mię­dzy któ­rymi lubię spa­ce­ro­wać. Do plaży mam pięć minut na pie­chotę i wła­śnie tam uma­wiam się z Amirą, która nie­dawno wró­ciła z wyprawy do Abu Zabi.

Jest wie­czór, rybacy roz­ło­żyli maty i roz­sie­dli się na nich z dzie­cia­kami. Odpo­czy­wają, roz­ma­wiają, popi­jają kawę. Dzieci grają w karty albo kopią piłkę. Wokół nas jest dużo ludzi, ale to sami męż­czyźni i chłopcy. Kobiety sie­dzą w domach. Mijamy sprze­dawcę lokal­nego spe­cjału, mysz­kaku. Mysz­kak to szasz­łyk z owo­ców morza lub koziego mięsa maczany w sosie tama­ryn­do­wym. Jest lekko kwa­śny i pikantny. Amira twier­dzi, że mysz­kak można kupić tylko w Oma­nie.

Widzę, że od naszego ostat­niego spo­tka­nia moja zna­joma wyraź­nie posmut­niała. Nie jest tą samą dziew­czyną, z którą roz­ma­wia­łam w nad­mor­skim The Crêpe Café.

– No dobrze, powiedz, co się dzieje – mówię.

– Pamię­tasz tego chło­paka z Kuwejtu? Wyobraź sobie, że nie doje­chał na umó­wione spo­tka­nie i zerwał ze mną kon­takt. Wcze­śniej zdą­żył mi się oświad­czyć na mes­sen­ge­rze. Chciał mnie za żonę, ale jak już mie­li­śmy się spo­tkać, to się wyco­fał. I nie cho­dzi o to, że nie byłam dzie­wicą. On o tym wie­dział, a mimo to mi się oświad­czył.

– Ale on ni­gdy nie spo­tkał się z tobą sam na sam. Nawet nie widział cię z bli­ska.

– Tak, ale pamię­tał mnie jesz­cze z cza­sów stu­diów. Nie zna­li­śmy się oso­bi­ście, ale widział mnie parę razy, znał moich zna­jo­mych i wiele o mnie sły­szał. Wie­dział, że wcze­śniej się z kimś spo­ty­ka­łam. Mimo to mi się oświad­czył. Powie­dział wyraź­nie: „Chcę się z tobą oże­nić, chcę być z tobą”.

– Chciał cię poślu­bić i nagle zmie­nił zda­nie? – pytam. – Co się więc stało?

– Kupił bilet na samo­lot, prze­słał mi jego zdję­cie. Przy­le­ciał do Dubaju, wypo­ży­czył samo­chód i zadzwo­nił do mnie, że już jedzie. Powie­dzia­łam mu, żeby uwa­żał na dro­dze, bo w Dubaju bywa nie­bez­piecz­nie. Jest kilka pasów ruchu i trzeba być ostroż­nym. To wszystko. No więc wyru­szył w moją stronę i znik­nął. Cze­ka­łam na niego. Dzwo­ni­łam, ale już nie odpo­wia­dał. Po jakimś cza­sie skon­tak­to­wa­łam się z nim przez inter­net. Zapy­ta­łam go, dla­czego nie przy­je­chał. I wiesz, co mi w końcu odpi­sał? „Rzu­ci­łaś na mnie czary”. Przy­się­gam, tak to ujął. Powie­dzia­łam mu, że nie odpra­wia­łam żad­nych cza­rów, ale nie uwie­rzył. Oka­zało się, że po dro­dze miał wypa­dek i ode­brał to jako ostrze­że­nie. Nie mia­łam więc szansy nawet go zoba­czyć i poznać bli­żej.

– To chyba jed­nak dobrze, że nie wyszłaś za niego za mąż – mówię – skoro on wie­rzy, że mogłaś rzu­cić na niego czary.

– Tak, to dobrze – odpo­wiada Amira i po chwili dodaje: – Ale ja tego naprawdę nie zro­bi­łam. Te czary musiał rzu­cić na niego ktoś inny. Tylko nie wiem kto.

– Amiro, czy ty wie­rzysz w takie rze­czy? – pytam.

– Wiem, że są ludzie, któ­rzy zaj­mują się magią. Oni są wszę­dzie. Uwa­żaj na nich. Mogą wyrzą­dzić wiele zła.

– Cza­row­nica może zjeść czło­wieka, uśmier­cić go albo zabrać mu duszę i wpro­wa­dzić w jego ciało inną duszę. – Amira sporo wie na temat magii.

Pod­czas kolej­nego spo­tka­nia odkry­wam nowe obli­cze mojej zna­jo­mej. Kupu­jemy w lokal­nej kawiarni dwie duże latte na wynos i ruszamy na spa­cer po oko­licy. Amira wpro­wa­dza mnie w swój magiczny świat.

– Cza­row­nica może stwo­rzyć odwzo­ro­wa­nie czło­wieka i pod­mie­nić żywą istotę na to odwzo­ro­wa­nie – tłu­ma­czy. – Na przy­kład może sko­pio­wać twoje dziecko i ci je pod­rzu­cić, zabie­ra­jąc twoje. Czyli twoje dziecko nie będzie twoim dziec­kiem. Czy to nie byłoby prze­ra­ża­jące? Powin­naś też bać się hien. Jeśli w pobliżu two­jego domu pojawi się hiena, to potem przyj­dzie tam także wiedźma, która stąpa po śla­dach tego zwie­rzę­cia. I ta wiedźma ścią­gnie na was nie­szczę­ście – ostrzega Amira. – Ni­gdy nie wiesz, kto jest cza­row­nicą albo cza­row­ni­kiem. Oni wyglą­dają jak nor­malni ludzie. W mojej rodzi­nie było wiele tajem­ni­czych zda­rzeń, za któ­rymi kryło się coś więk­szego. Co prawda reli­gia zabra­nia czar­nej magii, i nasz rząd też jej zabra­nia, ale magia jest wśród nas.

Spa­ce­ru­jąc wzdłuż plaży i popi­ja­jąc kawę, Amira opo­wiada o magii jak o czymś, co ist­nieje w real­nym życiu, czymś nama­cal­nym i oczy­wi­stym. Mówi spo­koj­nie, bez emo­cji patrząc na zatokę, która jest dziś wyjąt­kowo senna.

– Raz poszłam do szaj­cha zaj­mu­ją­cego się magią, bo ktoś zaczął odpra­wiać nad naszą rodziną czary. Coś roz­kła­dali przed naszym domem. Wie­rzę, że szajch to ktoś, kto ma dar prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści. To ktoś, kto ma wie­dzę i bogate życie duchowe. Jego dusza jest silna. Zazwy­czaj to ktoś star­szy. Pamię­tam, że ten szajch wziął moją rękę i czy­tał z niej. Powie­dział: „Jesteś oświe­cona, widzisz rze­czy, które się dzieją, masz w sobie moc. Możesz to wyko­rzy­stać w swoim życiu. Możesz prze­po­wia­dać przy­szłość i możesz wpły­wać na ludz­kie życie. Możesz poma­gać, ale możesz też ranić. Od cie­bie tylko zależy, jak wyko­rzy­stasz swój dar”. Wła­ści­wie czu­łam to od dawna. Na przy­kład cza­sem czu­łam silną potrzebę, by do kogoś zadzwo­nić. Mam zna­jo­mego w Bah­raj­nie. Kie­dyś poczu­łam, że muszę się z nim skon­tak­to­wać. Zadzwo­ni­łam do niego i zapy­ta­łam: „Czy u cie­bie wszystko w porządku? Czy z twoją rodziną wszystko okej?”. Czu­łam, że dzieje się coś złego. On odparł wtedy, że wszystko w porządku. Po godzi­nie oddzwo­nił i powie­dział, że umarł mu ojciec. Podob­nie czu­łam przed spo­tka­niem z tym Kuwejt­czy­kiem. Powie­działam mu: „Uwa­żaj, bo drogi w Emi­ra­tach są bar­dzo ruchliwe”. Cza­sem czuję takie rze­czy, ale moja moc słab­nie, kiedy za bar­dzo kon­cen­truję się na przy­ziem­nych spra­wach. Bab­cia powie­działa mi kie­dyś, że jeśli chcę czuć wię­cej, muszę być czy­sta. By być oświe­co­nym, trzeba być ascetą. Ja nie jestem ascetką. Jeśli palisz albo pijesz alko­hol, to prze­sta­jesz czuć. Tak samo, jeśli upra­wiasz seks. Bo zaj­mu­jesz się rze­czami ziem­skimi, a więc tra­cisz te nad­przy­ro­dzone.

Słońce nad zatoką powoli zaczyna zacho­dzić. Z pobli­skiego meczetu sły­chać nawo­ły­wa­nie do modli­twy. Grupki męż­czyzn w bia­łych disz­da­szach powol­nym kro­kiem zmie­rzają w stronę, z któ­rej nie­sie się dźwięczne Allahu Akbar.

− Nie roz­ma­wiaj tu z ludźmi o magii – ostrzega nagle Amira. – Możesz tra­fić na kogoś złego, i ta osoba może cię skrzyw­dzić. W domu mojej babci ze strony mamy wyda­rzyło się coś takiego. Ona była oświe­cona, dużo czuła. To było w cza­sach, kiedy jej syn, a mój wujek, był chłop­cem. Jako dziecko sprze­da­wał na targu jajka. Któ­re­goś dnia odmó­wił ich sprze­daży kobie­cie, która była dla niego nie­miła, i ona potem oka­zała się wiedźmą. Kiedy wujek wie­czo­rem poło­żył się spać, cza­row­nica poja­wiła się u niego w sypialni. Prze­szła przez ścianę i chciała go zabrać. Moja bab­cia, która czuje takie rze­czy, ock­nęła się nagle i zaczęła krzy­czeć. Obu­dziła dziadka i cza­row­nica po pro­stu znik­nęła. Roz­pły­nęła się w powie­trzu. Moja bab­cia zawsze krzy­czała, kiedy czuła, że przy­cho­dzi do domu jakiś duch. Mówiła: „Ktoś tu jest”, ale te demony nie robiły jej krzywdy, bo miała wokół sie­bie dobre duchy, które ją ochra­niały.

Amira sie­dzi oparta o murek przy bul­wa­rze. Patrzymy na wyjąt­kowo spo­kojną dziś zatokę. Nie ma fal, nie ma też wia­tru, który choć tro­chę ochło­dziłby gorące powie­trze.

– Duch może, na przy­kład, zako­chać się w kobie­cie i nie chcieć opu­ścić jej ciała – kon­ty­nu­uje Amira. – Jeśli uciek­nie, usły­szaw­szy słowa Koranu, to praw­do­po­dob­nie był zły, skoro prze­stra­szył się Boga. Pamię­tam pewne zda­rze­nie z mojego domu. Sio­stra mojej babci pod­czas rodzin­nego spo­tka­nia jadła popcorn. Nagle duch wszedł w jej głowę. Byłam wtedy dziec­kiem, mia­łam około dzie­się­ciu lat. Sio­stra babci zaczęła pluć popcor­nem i mówić w bar­dzo dziw­nym języku. Jakby zły duch prze­ma­wiał jej ustami, krzy­czała i wyglą­dało to strasz­nie. Moja bab­cia zaczęła wtedy czy­tać na głos Koran i duch odszedł. To wszystko trwało około godziny. Ludzie cały czas odpra­wiają tu czary, rzu­cają uroki i wie­rzą, że w ten spo­sób mogą zmie­nić swoje życie albo wpły­nąć na życie innych. Wie­rzymy w dobre i złe duchy, podob­nie jak chrze­ści­ja­nie. Kobieta, która chce poślu­bić męż­czy­znę, stara się rzu­cić na niego czar. Robi to z pomocą szaj­cha. Prosi go, by zacza­ro­wał męż­czy­znę tak, aby był do końca życia w niej zako­chany. Wielu ludzi wie­rzy też w złe spoj­rze­nie, czyli w złe oko. Jeśli ktoś spoj­rzy na cie­bie, mając złą inten­cję, może rzu­cić na cie­bie zły czar, może cię skrzyw­dzić. Dla­tego sporo ludzi nosi tu amu­let. To może być zapi­sany wer­set Koranu albo ząb jakie­goś zwie­rzę­cia, który ma chro­nić przed uro­kami. Ludzie wkła­dają taki amu­let do mate­ria­ło­wego woreczka albo opra­wiają w skórę hieny.

Na szyi Amiry nie widzę amu­letu. Moja zna­joma czę­sto nosi za to deli­katną złotą biżu­te­rię albo stare omań­skie sre­bro, które można kupić na targu w Matrah, mie­ście nie­opo­dal Maskatu. Ofi­cjal­nie nikt w Oma­nie nie zaj­muje się wytwa­rza­niem czy sprze­dażą amu­le­tów. Nie­trudno zna­leźć je jed­nak w inter­ne­cie. Wśród amu­le­tów są takie, które przy­no­szą dobro­byt, pie­nią­dze, zwy­cię­stwo. Są też amu­lety, które zapew­nią zawar­cie związku mał­żeń­skiego z wybraną przez sie­bie osobą, pomogą zna­leźć part­nera sek­su­al­nego na każdy dzień życia, a nawet powięk­szą penisa. Arab­skie tali­zmany chro­nią dom przed dia­błem, duchami i czarną magią. Ale są też amu­lety o nie­bez­piecz­nym dzia­ła­niu. Te mogą spro­wa­dzić na innych nie­na­wiść, pro­blemy, roz­wód, cier­pie­nie czy zemstę. By dzia­łały, muszą być wyko­nane ręcz­nie, w odpo­wied­nim cza­sie. Kiedy i jak, wie­dzą tylko ci, któ­rzy posie­dli wie­dzę tajemną.

– Mówi się, że ludzie oświe­ceni mają dobrego ducha – tłu­ma­czy mi dalej Amira. – Taki dobry duch może do cie­bie przyjść, jeśli masz dobre inten­cje. Myślę, że odzie­dzi­czy­łam to po przod­kach. Wie­rzę, że sama mogę wpły­wać na swoje prze­zna­cze­nie. Muszę wie­rzyć, że będzie dobrze, i z tą wiarą budo­wać swoją przy­szłość. To samo­speł­nia­jąca się prze­po­wied­nia. Przy­cią­gasz to, o czym myślisz. Jeśli jesteś dobra, przy­cią­gasz dobro. Jeśli masz w sobie dobro, dosta­jesz je od innych. A jeśli otrzy­muję znaki mówiące o tym, że zbliża się coś złego, wtedy modlę się, żeby do tego nie dopu­ścić. Uwa­żamy, że modli­twa do Boga może zmie­nić prze­zna­cze­nie. Dla­tego sporo ludzi tu wie­rzy, że mał­żeń­stwo można wypro­sić u Boga. Kobiety, które znam, nie mogą spo­ty­kać się z męż­czy­znami, nie mogą poznać ich przed ślu­bem, więc modlą się o dobrego męża. Wie­rzą, że dzięki żar­li­wej modli­twie zdo­będą dobrego męża. Wra­ca­jąc jed­nak do demo­nów – stwier­dza nagle z oży­wie­niem Amira – musisz wie­dzieć, że one kryją się w górach. Dla­tego wła­śnie w Oma­nie zawsze było wię­cej demo­nów niż w sąsied­nich kra­jach. U nas jest dużo gór. W pobliżu jed­nej z nich, naj­wyż­szej w Oma­nie, zwa­nej Dża­bal Szams, czyli Góra Słońca, znaj­duje się stare mia­sto Bahla. Od lat upra­wia się tam magię. Bahla jest znana w całej Ara­bii jako miej­sce naro­dzin dżi­nów i czar­nej magii. Wiele zamoż­nych rodzin podró­żo­wało do tego mia­sta, by zasię­gnąć porady cza­row­ni­ków. Ja też lubię tam jeź­dzić. Gdy mam wolny dzień, wsia­dam w samo­chód i wyru­szam w góry. Bar­dzo mnie to wyci­sza. Jeśli chcesz, możemy kie­dyś poje­chać tam razem.

Abdul­laha poznaję dzięki Zeinie, Omance, która cza­sem poja­wia się na impre­zach orga­ni­zo­wa­nych przez Pola­ków w Maska­cie. Abdul­lah był mężem jej zmar­łej przed dwoma laty sio­stry. Mieszka w mie­ście duchów, w Bahli.

– Jeśli chcesz poznać praw­dziwy Oman, jedź do Bahli – zachęca Zeina. – Tam ludzie żyją w bar­dzo tra­dy­cyjny spo­sób. Mój zięć z chę­cią ugo­ści cie­bie i twoją rodzinę. Popy­taj go o czary – śmieje się Zeina.

Po kilku dniach Abdul­lah prze­ka­zuje przez Zeinę zapro­sze­nie dla całej mojej rodziny. Szy­kuje się pasjo­nu­jący week­end. Mąż i syn też się cie­szą na tę wyprawę. Abdul­lah uma­wia się z nami zaraz po połu­dnio­wej modli­twie. Spo­ty­kamy się na par­kingu naj­więk­szego meczetu w Bahli. Abdul­lah ma pra­wie sie­dem­dzie­siąt lat, długą siwą brodę i uro­czą szparę mię­dzy gór­nymi jedyn­kami. Ubrany jest w świe­żutką, odpra­so­waną disz­da­szę. Na przy­wi­ta­nie pyta, czy nie bali­śmy się przy­je­chać, bo wielu ludzi omija Bahlę sze­ro­kim łukiem.

– Ludzie boją się cza­row­ni­ków, któ­rzy tu miesz­kają – mówi Abdul­lah poważ­nym gło­sem. – Bo wie­cie, oni mogą mocno czło­wie­kowi zaszko­dzić, porwać dziecko, zacza­ro­wać albo spro­wa­dzić nie­szczę­ście.

Zanim jed­nak koń­czy zda­nie, już widzę, że jego oczy się śmieją.

– O duchach i cza­row­ni­kach dużo się tu mówi, ale dla mnie to bzdury. Wie­rzy w nie tylko ten, kto chce wie­rzyć. Ode mnie niczego się na ten temat nie dowie­cie. – Po tym krót­kim wstę­pie Abdul­lah wska­kuje do swo­jej toyoty prado i poleca nam jechać za sobą.

Opusz­czamy cen­trum mia­sta. Im bar­dziej się od niego odda­lamy, tym niż­sze stają się budynki. Tutej­sze domy są oto­czone wyso­kimi murami, a ich wnę­trza pozo­stają nie­do­stępne dla cie­kaw­skich oczu. Mijamy kobiety w kolo­ro­wych dża­la­bi­jach. Wszyst­kie mają włosy przy­kryte chu­s­tami rów­nie kolo­ro­wymi jak ich stroje. Prze­my­kają mię­dzy domami, za nimi bie­gają dzieci. Dziew­czynki noszą dłu­gie sukienki zdo­bione koron­kami bądź fal­ba­nami. Wyglą­dają jak małe księż­niczki. Chłopcy noszą tra­dy­cyjne disz­da­sze albo kolo­rowe koszulki i jeansy.

Jak na pustynny kraj, mia­steczko jest wyjąt­kowo zie­lone. Dużo tu aka­cji, bana­now­ców i palm ugi­na­ją­cych się pod cię­ża­rem dak­tyli. Wjeż­dżamy w aleję wysa­dzaną po obu stro­nach pal­mami i zatrzy­mu­jemy się przed par­te­ro­wym domem z ogrom­nym podwór­kiem. Abdul­lah zosta­wia samo­chód w słońcu, ofe­ru­jąc nam miej­sce par­kin­gowe pod zada­sze­niem. To miłe z jego strony, bo wsia­da­nie do nagrza­nego samo­chodu nie należy do przy­jem­no­ści.

Ścią­gamy buty i wcho­dzimy do madżlisu, prze­stron­nego pomiesz­cze­nia, które można porów­nać do salonu dla gości. W dużych domach urzą­dza się dwa takie pomiesz­cze­nia. Jedno prze­zna­czone dla męż­czyzn, a dru­gie dla kobiet. Usy­tu­owane są tak, by domow­nicy prze­ciw­nej płci prze­by­wa­jący w domu nie mieli stycz­no­ści z gośćmi, by mogli czuć się swo­bod­nie. Madżlis Abdul­laha ma około trzy­dzie­stu metrów kwa­dra­to­wych. Na pod­ło­dze leży gruby dywan, przy ścia­nach umo­co­wane są sie­dzi­ska z mięk­kimi opar­ciami. Jest też dwu­dzie­sto­ośmio­ca­lowy tele­wi­zor, przy nim, na niskim sto­liku cze­kają na nas owoce i cia­sto domo­wej roboty.

Na ścia­nie naprze­ciwko wej­ścia wisi zdję­cie gospo­da­rza, ser­decz­nie ści­ska­ją­cego dłoń Jego Wyso­ko­ści Suł­tana Kabusa. Suł­tan poja­wia się rów­nież po dru­giej stro­nie pokoju, tym razem na tro­nie. Obok władcy Omanu wisi zdję­cie pod­pi­sane „Maskat 1971”. Spo­gląda z niego poważny mło­dzie­niec w mun­du­rze. To Abdul­lah chwilę po przy­ję­ciu do Kró­lew­skiej Omań­skiej Poli­cji.

W madżli­sie są z nami trzej syno­wie Abdul­laha. Męż­czyźni wstają, by się przy­wi­tać. Mój mąż i syn podają im ręce, ja zgod­nie ze wska­zów­kami Zeiny witam się tylko ski­nie­niem głowy. „Uni­kaj jakie­go­kol­wiek kon­taktu z obcym męż­czy­zną – powie­działa mi. – Jeśli chcesz usza­no­wać nasze zwy­czaje i reli­gię, po pro­stu nie wycią­gaj ręki, wtedy nie znaj­dziesz się w nie­zręcz­nej sytu­acji”. W pokoju unosi się silny zapach arab­skich męskich per­fum. Są słod­sze od tych, do któ­rych przy­wy­kłam. Omań­scy męż­czyźni nawet w naj­więk­szym upale wyglą­dają świeżo i podob­nie też pachną. Ich disz­da­sze są śnież­no­białe, a orien­talne zapa­chy cią­gną się kil­ka­na­ście metrów za nimi.

Do madżlisu wcho­dzi Raja, naj­star­sza córka Abdul­laha. Ma trzy­dzie­ści trzy lata i piękny, sze­roki uśmiech. Ubrana jest w czarną abaję i chu­stę w cętki zakry­wa­jącą szyję, uszy oraz włosy. Raja, tak jak męż­czyźni, mówi płyn­nie po angiel­sku.

Sto­lik z owo­cami zostaje prze­su­nięty na śro­dek pokoju i zaczy­namy omań­ski lunch. Na począ­tek owoce, cia­sto i kahwa, czyli kawa z kar­da­mo­nem. Nie jest zbyt mocna, podaje się ją w malut­kich por­ce­la­no­wych szkla­necz­kach. W dobrym tonie jest wypić trzy, nie wię­cej. Odda­jąc szkla­neczkę, należy potrzą­snąć nią na boki. To znak, że już dzię­ku­jemy. Ina­czej gospo­da­rze doleją nam kolejną por­cję. Powie­dział mi o tym mój mąż Mariusz, który na spo­tka­niu służ­bo­wym w sie­dzi­bie Kró­lew­skiej Omań­skiej Poli­cji nie mógł prze­stać pić kawy. Za każ­dym razem dole­wano mu kolejną. Wypiw­szy czwartą fili­żankę, już nie odsta­wił naczy­nia. Po spo­tka­niu zapy­tał zna­jo­mego, dla­czego Omań­czycy piją takie ilo­ści kawy, i dowie­dział się, że aby skoń­czyć, trzeba po pro­stu poma­chać fili­żanką.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wyrazy pocho­dzące z języka arab­skiego zostały wyja­śnione w Słow­niczku zamiesz­czo­nym na końcu książki. [wróć]