Kto by pomyślał - Monika Brenda - ebook + książka

Kto by pomyślał ebook

Brenda Monika

3,2

Opis

Tęskniła do bycia zaopiekowaną. Rzadko zdarzały się jej chwile słabości, lecz czasem przychodził taki moment, że chciała poczuć się małą, bezbronną kobietką, którą ktoś się zajmie i zaopiekuje. Przez chwilę, przez pół dnia…

Karolina po czterech latach małżeństwa wreszcie rozwiodła się z przemocowym mężem. Pomimo że jej najbliższa przyjaciółka namawia ją do nawiązywania nowych kontaktów, ona nie ma ochoty spotykać się z mężczyznami. Jest szczęśliwa, żyje spokojnie, zmieniła pracę, więc znajduje czas na ukochane przejażdżki rowerowe wzdłuż plaży. Pewnego poranka wszystko się zmienia, gdy podczas jednej z nich taranuje ją rozpędzony mężczyzna i kobieta ląduje w szpitalu. Oburzona dzwoni na policję i ze zdziwieniem dowiaduje się, że sprawcą wypadku był… policjant. Karolina jeszcze nie wie, że właśnie rozpoczął się nowy rozdział jej życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 311

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (14 ocen)
5
1
4
0
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MilaMilena1234

Nie polecam

beznadziejna
10
Asiajaga

Nie polecam

Strata czasu, szkoda Łukasza
00
2323aga

Nie polecam

Bohaterka jest strasznie irytująca. Całuje się z jednym, do łóżka idzie z drugim, zwodzi faceta któremu na niej zależy.... A fakt, że rozwiodła się z przemocowym mężem to ma niby usprawiedliwić jej postępowanie?
00
AleksandraPilarczyk

Nie polecam

Rzeczywiście beznadziejna. Książka powinna mieć tytuł: Opowieści nimfomanki.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Monika Brenda

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Magdalena Kawka

 

Korekta

Paulina Kawka

 

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

eISBN 978-83-67639-84-2

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Karolina dojechała rowerem do Brzeźnai przy dużym parkingu rowerowym skręciław lewo, do Jelitkowa. Jak co wtorek wybierała się po świeże ryby, które sprzedawanow niepozornej szopie stojącej tuż przy plaży. Dzień był ciepły, choć to przecież listopad. Karolinę zawsze dziwiło narzekanie na polską jesień, na listopadową pluchę, błoto, deszczi ogólną beznadzieję. Dla niej listopad był ostatnim pięknym miesiącem roku. Na drzewach jeszcze trochę liści, żółto-rdzawych, nawet zielonych, nadmorskie wydmy płonęły kolorami, niebo – choć lekko zasnute poranną mgłą – było niebieskie,a w powietrzu dało się jeszcze wyczuć jesienne ciepło. Wszędzie wokół kolory. Nie to cow grudniu,a już, nie daj Boże,w styczniu czy lutym. Wtedy to dopiero szarość nad szarościami. Natomiast listopad był jeszcze piękny, jeszcze pachniał, jeszcze trzymał fasoni kolor.

Nabrała powietrzaw płuca. Nie poczuła zimowej zgnilizny, tylko świeży zapach morzai wydm. Ścieżką rowerową przemykali nieliczni rowerzyści, po deptaku czasami przeszły staruszkiz kijkami. Poza tym ciszai spokój. Żadnych turystów, wszystkie budkiz goframii lodami pozamykane.

Kto, no kto tak jak ja zaczyna dzień? – pomyślała. Ktoo tej porze może się wybrać do Jelitkowa po świeże ryby? Pojechać rowerem do przystaniw Sopocie? Do niedawna sama nie mogła, uwiązanaw korporacyjnym kołowrotku. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Karolina nie była jeszcze do końca pewna, czy na lepsze, no ale zmiana – jak na jej dotychczasowe monotonnei przewidywalnew swym trakcie życie – była znacząca. Po pierwsze się rozwiodła. Pogoniła swoją pierwszą miłość, jeszczez czasów studiów. Po drugie zmieniła pracę. Wydawnictwo tak jej dałow kość, że postanowiła poszukać czegoś innego.I znalazła. Za mniejsze pieniądze, ale za tow krótszym wymiarze czasu pracy. Miała po prostu ranki dla siebie.I to był prawdziwy komfort życia, przynajmniej dla niej.

Minęła właśnie ostatnie chałupy rybackie, już widać było tłumek amatorów świeżych ryb, gdy nagle kątem oka zobaczyła kogoś po prawej stronie. Chciała wyhamować, ale było za późno, ktośz impetem wpadł na jej roweri przewrócił się razemz nią.

– Przepraszam… – rzucił tylko. Błyskawicznie wstałi zniknąłw małej uliczce między domkami.

To były ułamki sekund. Karolina wrzasnęła, wściekła, alez tego wszystkiego zdołała tylko zapamiętać, że napastnik był młodyi niestety przystojny.

Z tłumku oczekujących na rybę podbiegło natychmiast dwóch starszych panów.

– Nic pani nie jest? No co za drań! – krzyknął zażywny pani pomógł jej się pozbierać.

Drugi podniósł rower,a młoda kobieta, która także zaciekawiona podeszła, spytała:

– I co, dzwonimy na policję? Cała pani jest? Może na pogotowie zadzwonić?

Karolina stanęła na chwiejnych nogach. Właściwie poza kilkoma obtarciamii stłuczonym kolanem nic jej nie było. Ale się wystraszyła. Brutalnyi zupełnie niespodziewany atak wytrącił jąz równowagi.

– Nic mi nie jest, naprawdę. – Próbowała uśmiechnąć się do młodej kobiety, ale nagle poczuław uszach narastający szum, załopotało jej coś przed oczamii zemdlała.

 

*

 

Ocknęła się jużw karetce, ale tylko na chwilę. Coś jej chyba podali, potem chyba też coś mówili, jednak głosy ratowników słyszała jak przez mgłę. Znowu zaszumiało jejw uszachi znowu odpłynęła.

Na dobre odzyskała świadomość na OIOM-ie. Poczuła silne pragnieniei spróbowała kogoś zawołać. Wydałaz siebie tylko szept,w końcu jęknęłai szarpnęła za jakiś przewód.

Po chwili pojawiła się pielęgniarka.

– O, budzimy się, budzimy! – zawołała.

– Pić… – zdołała wyszeptać Karolina, bo na nic innego nie starczyło jej siły. Nie pamiętała, skąd się tu wzięła ani co się stało. Czuła tylko olbrzymie pragnienie.

– Już, kochana, zaraz dam ci pić. – Pielęgniarka podsunęła jej poidełko ze słomkąi Karolina jakimś nadludzkim wysiłkiem zassała spory łyk wody, potem drugii kolejny. Opadła potem bez sił, ale nie straciła przytomności.

– No jak tam, kochana, jak się czujemy? Jak mamy na imię? – Pielęgniarka usiłowała skłonić Karolinę do kontaktu.

– Ja… mam na imię Karolina…. Co się stało? – zapytała, bezradnie rozglądając się po naszpikowanej aparaturą sali.

– O, ja tu widzę, że wracamy do żywych, co? Przypomniała sobie, co się stało? No,z wypadku przywieźli. Pamięta wypadek?

– Wypadek…? – Karolina spojrzała na nią przerażonym wzrokiem. Nic nie pamiętała. No kompletnie nic.

– Aaa, spokojnie.Z czasem się wszystko przypomni.A teraz nie trzeba się przemęczać. Śpij, dziecko.

Karolinie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Nie wiedzieć kiedy… zasnęła.

Potem było już tylko lepiej. Po przebudzeniu odłączono ją od aparatury,a lekarz pozwolił na przeniesienie jej na zwykłą salę chorych, na której wylądowała wśród kilku staruszek. Czuła się coraz lepiej, krok po kroku przypominała sobie nawet całe zdarzenie. Podejrzenie wstrząśnienia mózgu wymagało jeszcze kilku dni obserwacjiw szpitalu, więc chcąc nie chcąc musiała tu jeszcze trochę pobyć. Brat przyjeżdżał do niej codziennie rano przed pracą, przywoził owocei czyste ubrania. Rodziców oboje postanowili trzymaćz dala od szpitala, więc Karolina dzwoniła do nich codziennie, żeby zdać raport zdrowotnyi trochę ich uspokoić. Powoli dochodziła do siebie.

Czwartego dnia wydarzyło się coś dziwnego. Poszła pod prysznic,a gdy wróciła, wszystkie trzy staruszkiz jej pokoju bacznie sięw nią wpatrywałyi wymieniały między sobą znaczące uśmiechy, ale tak jakoś półgębkiem.

– Pani Karolu, narzeczony był, kwiaty zostawił, widzi pani – zaczęła pani Jadzia, osiemdziesięcioośmiolatka po zawale.

– Narzeczony? – zapytała zdumiona Karolina. – Ja nie mam narzeczonego, pani Jadziu. Rozwiedziona jestemi samotna – zaśmiała się trochę zakłopotana.

– No ale pani Karolko, kwiaty przynosi, to kto jak nie narzeczony? – wtrąciła się pani Władziaz kamicą nerkową.

– Kwiaty? – Karolina podeszła do swojej szafki nocnej, na której rzeczywiście stał wielki bukiet bladoróżowych róż. – To dla mnie ktoś przyniósł? Naprawdę? – Powiodła zdumionym wzrokiem po starszych paniach.

– A jakże, dla pani. Taki przystojny pan, grzeczny. Dzień dobry powiedział, spytał, czy to pani szafkai czy może zostawić kwiaty. Ukłonił sięi tyleśmy go widziały. Może to jakiś kolegaz pracy?

Karolina już miała odpowiedzieć, że nie podejrzewa żadnego kolegiz pracyo taką troskę, ale ugryzła sięw języki wyjęła kopertę ciasno wetkniętąw bukiet. Wewnątrz był mały liścik,a w nim tylko jedno słowo: Przepraszam. Bez podpisu.

 

*

 

Po kilku dniach badańi obserwacji lekarz wreszcie pozwolił na wypis ze szpitala. Karolina czuła się całkiem dobrze, więc postanowiła, że nie będzie zawracać głowy swojemu bratui prosić go, żeby ją odebrałi zawiózł do domu, tylko wezwie taksówkę.W końcu ze szpitala na Zaspie do jej mieszkaniaw Dolnym Wrzeszczu było raptem kilka minut samochodem. Szybko się spakowała, pożegnałaz trzema staruszkamiz pokoju, poszła odebrać wypisi wreszcie wolna zjechała windą na parter. Przeszła przez szpitalny holi skierowała się do wyjścia. Taksówkę zamówiła już dobre dziesięć minut wcześniej, więc nie zdziwiło ją, gdyw holu podszedł do niej jakiś mężczyznai zapytał:

– Pani Karolina?

– Zgadza się. To gdzie pan stanął? Blisko wyjścia? Mogę pana prosićo zabranie mojej torby? Nie czuję się jeszcze na siłach…

Mężczyzna rzucił jej badawcze spojrzenie, ale od razu chwycił torbęi podał Karolinie swoje ramię. Nie zdziwiło jej to,w końcu gdy zamawiała taksówkę, poprosiła panią rejestratorkę, żeby taksówkarz pomógł jej zapakować się do samochodu,a potem wnieść torbę na drugie piętro.

Samochód stał tuż przy wylocie parkingu, trochę daleko, no ale trudno. Karolina chciała jak najszybciej znaleźć sięw domu. Już miała wsiadać, gdy coś ją tknęło.

– Ale zaraz, pan na pewno do mnie? Zamawiałam taksówkęz Komfort Taxi,a widzę, że pan nie ma oznakowanego samochodu. Pan pewnie jestz Uberai po kogoś innego przyjechał? – zapytała przytomnie.

W tym momencie kierowca spojrzał na nią zakłopotanym wzrokiemi odparł:

– Po panią przyjechałem, pani Karolino. Nie jestem taksówkarzem. Chciałem panią tylko odwieźć do domu. Ja, ja… – zawahał się, ale dokończył – ja panią popchnąłem wtedy przy plaży. To przeze mnie wylądowała paniw szpitalu. Bardzo, bardzo panią przepraszam… – Popatrzył na nią przepraszającym wzrokiem lekko zbitego psa.

Karolina poczuła napływającą falę wściekłości. To był ten drańi cham, który na nią wpadłi zostawił na miejscu wypadku bez udzielenia żadnej pomocy!

– Jak pan śmie się do mnie zbliżać? Nie chcę pana znać! Zaraz zadzwonię na policję! – wrzasnęła zdenerwowana. Wyciągnęła komórkęz kieszenii pospiesznie wystukała sto dwanaście.

Mężczyzna spokojnie dotknął ręką jej dłoni, lekko ścisnąłi powiedział:

– Ja jestemz policji. Jeśli chce pani na mnie złożyć doniesienie, to nie ma problemu. Jedźmy na komendę.

I nadal trzymając jej rękęw swojej, stał tak, trochę bezradny, trochę zakłopotany.

Karolinie zabrakło tchu, tak była wściekła, alez drugiej strony już sama nie wiedziała, co ma robić przy takim obrocie sprawy.

– Pan naprawdęz policji? – spytałaz niedowierzaniem.

Nieznajomy sięgnął do kieszenii wyjął legitymacjęz odznaką.

– Proszę, niech się pani upewni. Ja nie mam nic do ukrycia – powiedział spokojnie.

Karolina zerknęła. Policjant nazywał się Łukasz Frączek, miał trzydzieści pięć lati stopień komisarza policji.

Złość powoli jej mijała, choć trudno było jej po tym wszystkim dojść do siebie.

– A co pan tam robił, panie komisarzu, takiego niecierpiącego zwłoki, że aż pan mnie wywróciłi nawet się nie zatrzymał? – zapytała ostro.

Komisarz spojrzał na nią badawczo, jakby nie był pewien, czy można Karolinę wtajemniczaćw sprawy służbowe, ale jej drwiący ton sprawił, że rzucił szybko:

– Goniłem przestępcę. Przebiegł ścieżkę rowerową chwilę przed panią. Może go pani nawet zauważyła?

– Niewiele pamiętamz tego dnia. Pana zobaczyłam kątem okaw ostatniej chwili, ale było już za późno.A czemu przed panem uciekał?

– No wie pani, tak to jużw naszym fachu bywa, bawimy sięw policjantówi złodziei, policjanci zawszew pogoni – zaśmiał się komisarz. – Nie mogę pani wtajemniczaćw takie sprawy. Ale chętnie panią podwiozę do domu. No chyba że jednak jedziemy na komendę? – zapytałz lekko wyczuwalnym napięciem.

Karolinie przeszła cała wściekłość. Komisarz był szczery, nikogo nie zgrywał, widać było, że jest mu przykroz powodu całego zajścia.

– Dziękuję. Na komendę raczej nie. Za podwiezienie do domu też podziękuję. Wezwałam przecież taksówkę, gdzieś tu pewnie jest… – Rozejrzała się po szpitalnym parkingui wreszcie dostrzegła Komfort Taxi tuż przy schodach szpitala.

– A jak się pani właściwie czuje? Bałem się, że naprawdę coś poważnego się pani stało,w szpitalu mówili, że jest podejrzenie wstrząśnienia mózgu.

– Pytał pano mniew szpitalu? – Zaskoczona Karolina spojrzała na niegow popłochu.

– No tak, mam wyrzuty sumieniaz powodu tego wypadku – odparł szczerze.

Karolinę nagle oświeciło.

– Te kwiaty to od pana?I karteczkaz przeprosinami? – zapytała, świdrując wzrokiem komisarza Frączka.

Spojrzał na nią nieśmiałoi kiwnął głową.

– Wie pan, pewnie słusznie ma pan te wyrzuty sumienia, alew sumie nic mi nie jest. Jestem nieco poobijana, trochę się wtedy wystraszyłami tyle. Teraz, gdy wiem, że to nie jakiś bandyta na mnie wpadł, tylko policjant, trochę mi lżej. Noga boli tak samo, ale jednak dobrze wiedzieć, że to był tylko nieszczęśliwy wypadek, że pan po prostu wykonywał swoje zadanie. – Karolina po raz pierwszy uśmiechnęła się do komisarza. –W takim razie życzę złapania tego, którego pan tak gonił,i do widzenia. – Wyciągnęła do niego rękę,a komisarz trochę dłużej przytrzymał jąw swojej dłoni.

– Nie gniewa się pani na mnie? – zapytał.

– Nie, już nie. – Karolina poczuła przyjemne ciepło płynące od komisarza.

– Czy to będzie straszna bezczelność, jeśli panią zaproszę na spacer nad morze któregoś dnia, jak już się pani lepiej poczuje? – Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

Karolina była zaskoczona. Już dawno powinna się pożegnaći wsiąść do czekającej taksówki,a tymczasem stała jak zamurowana, trzymając komisarza za rękęi nie bardzo wiedząc, co zrobići co powiedzieć. Przed chwilą gotowa była skoczyć na niegoz pięściami,a teraz najchętniej stałaby taki stała bez końca, wpatrując sięw jego jasnobłękitne oczy pełne dziwnej czułości.W końcu delikatnie zabrała rękę, uśmiechnęła sięi skinęła głową.

– Pan pewnie ma mój numer, prawda? Wolę nie wiedzieć skąd.

– No tak, mam – przyznał cicho komisarz.

– To proszę do mnie zadzwonić, może się umówimy na spacer. Najchętniejw weekend, ale rano, wtedy jeszcze jest mało ludzi na plaży, ciszai spokój. Chyba że pan ciągle na służbie?

– Zobaczymy. Postaram się. Zadzwonię do pani.

– W takim razie do zobaczenia.

Karolina skinęła głowąi podeszła do taksówki.

Komisarz długo za nią patrzył. Potem obrócił się na pięcie, wsiadł do samochodui odjechał.

 

*

 

Niedługo przed wypadkiem Karola ostatecznie rozwiodła sięz mężem. Po czterech latach małżeństwa,z początku dobrego, namiętnego,z dobrym seksemi wzajemnym porozumieniem,z czasem coraz gorszego,z powtarzającymi się atakami agresji, przemocąi biciem. Tak, wyszła za przemocowca.O czym oczywiściez początku nic nie wiedziała. Był czułyi zaborczy, owszem, ale zakochany. Dopiero po trzech latach małżeństwa uderzył po raz pierwszy. Przepraszał, rzecz jasna, kajał sięi znosił kwiaty. Kochałi Karolina mu wybaczyła. Ale potem znowu było to samo,i znowu. Bo powiedziałao jedno słowo za dużo. Bo była zbyt ironiczna,a on miał zły dzień. Bo chciała wyjść,a on akurat wolał zostaćw domu. Tylko dzięki temu, że Karolina nie ukrywała przed otoczeniem tego, co robił Marcin, udało jej się szybkoz tego wykaraskać. Noi brak dzieci na pewno pomógł. Nie chcę nawet myślećo tym, co by było, gdybym miała małe dziecko, siedziała na macierzyńskim czy wychowawczym,a on by mnie tłukł – myślała, wzdrygając się na wspomnienie tego, co jeszcze niedawno było jej chlebem powszednim.

Po pół roku bicia opowiedziała wszystko bratui swojej przyjaciółce Kai,a potem jeszcze Magdziei Dorocie. Wszyscy wzięli ją do galopu, brat zawiózł raz na obdukcję, Kaja pomogła założyć niebieską kartę,a Magda – napisać wniosek rozwodowy. Poszło szybko, choć Marcin oczywiście rozwodu nie chciał.

„Zabiję cię, ty dziwko!” – wykrzykiwał przy świadkach, co tylko przyspieszyło rozwódi dodatkowo pozwoliło go oskarżyćo groźby karalne, za co teżw końcu go skazano. Na szczęście mieszkanie zatrzymała dla siebie – dostała je od rodziców jeszcze przed ślubem, więc było jej majątkiem osobistym,a zatem sąd nie miał wątpliwości, że należy się tylko jej.

Tak więc została rozwódką. Trudno było jej się pogodzićz klęską małżeństwa. Sto tysięcy razy zadawała sobie pytanie, czemu to wszystko tak się skończyło.I czy mogła coś zrobić, żeby ten związek uratować.A może sama robiła coś na tyle źle, że doprowadziła do rozkręcenia spirali przemocy? Jasne, wszyscy wokół powtarzali jej wciąż, że to nie jej wina, że to nie ona biła, popychała, wyzywałai poniżała, że agresja jej męża brała sięz psychopatycznej osobowości,a niez tego, że zrobiła coś źle albo zachowała się nie tak. Nie mogła tego pojąć, jak to możliwe, żez czułegoi zakochanego męża Marcin stał się domowym tyranem, który poniżał ją na każdym krokui bił.

– Skąd się bierze ta jego agresja? – pytała nieraz Kaję, zanosząc się łkaniem nad sobąi nad fiaskiem ich małżeństwa.

Kaja cierpliwie znosiła wciąż te same pytaniai spokojnie odpowiadała:

– Po prostu ma ze sobą problem. Nie może się pogodzićz tym, że tobiew pracy dobrze idzie, że mimo małżeństwaz nim jesteś taka niezależnai samodzielna, masz grono znajomychi przyjaciół,z którymi czasami spotykacie się razem,a czasami wpadasz do nich tylko ty sama. On ma ciągłą potrzebę kontrolowania ciebiei podporządkowania sobie.

– Ale po co? Czy ja mu gdzieś uciekam? Przecież między nami było naprawdę dobrze, wszystko razem uzgadnialiśmy, dogadywaliśmy sięw różnych sprawach. Po co chciał mi coś narzucać, jeśli można było po prostu pogadać, dojść do kompromisu? – Karolina nie mogła tego zrozumieć.

– Widzisz, on nie chciał kompromisu. Jemu kompromis nie dawał satysfakcji. Chciał władzy nad tobą. Dominacji. Poczucia, że należysz do niegoi całe twoje życie od niego zależy.

– No ale po co mu to? Czy ja go upokarzałam? Czy swoją samodzielnością, wychodzeniem coś mu odbierałam? Przecież na początku było okej…

– Ej, może tobie się tak zdawało, ale ja widziałam, że on jest zaborczy, że lubi postawić na swoim. Nie pamiętasz, jak gasił cię przy ludziach, mówiąc: „Co ty tam wiesz” albo „No, odezwała się, mądrala”?

Rzeczywiście tak było, ale na początku Karolina tego nie dostrzegała. Dopiero Kaja jej uświadomiła, żez Marcinem jest coś nie tak. Typowy przypadek gościao niskim poczuciu własnej wartości, który musi udowadniać, najlepiej kosztem kobiety, jaki jest świetnyi fantastyczny.

Karolina często na nowo roztrząsała te same pytania. Po rozwodzie poczuła wreszcie ulgę,a nawet radość,a jednak szlochała wieczorami nad kieliszkiem wina, sama ze sobą rozmawiając ciągleo tym samym. Gdyby nie było jej dobrze przez kilka latw tym związku, pewnie łatwiej wszystko by odpuściła, zapomniałai odsunęław niebyt. Ale właśnie te pierwsze dobre lata ich związku, czułość, dbanieo siebie, troska, sprawianie sobie drobnych przyjemnościi niespodzianek, seks,w którym jej potrzeby były brane pod uwagęi zaspokajane tak, jak lubiła najbardziej – wszystko było jak wyrzut, jak balast, który wciągał jąw gąszcz ciągłych rozmyślańi analizowania tego, co się stało. Już, już wydawało się jej, że się pogodziłaz sytuacją, że puszcza wolno wszystkie dobrei złe chwile, zostawia je za sobąi zaczyna patrzeć przed siebie, gdy po jakimś czasie – po tygodniu,a czasem miesiącu, myśli znowu wracały. Już niez taką siłą, jak poprzednim razem, ale jednak na tyle boleśnie, że znów zaliczała przepłakany wieczórz winem.

Dopiero po roku od pozbycia się Marcinaz mieszkaniai miesiąc od rozwodu ze zdziwieniem zauważyła zmianę – wszystko wreszcie odpłynęło, przestała czuć cokolwiek do Marcina, patrzyła na siebiei cały ten związek jak przez szybę. Bała się nawet, że to chwilowe, że wspomnieniai żal znowu wrócą, ale przynajmniej na razie tak się nie stało. Jakby energia żalu, bólui rozpaczy wreszcie się wyczerpała. Chyba tak właśnie było. Nie zostało nicz tego żalu, nicz miłości. Zostały wspomnienia, dobrei złe.I ich chłodny ogląd, jakbyz oddali.

Cały ubiegły rok Karolinaz nikim się nie spotykała. Wydawało się jej, że jest zastygłą górą lodową, wieczną zmarzliną. Że nie maw niej nic, kompletnie nic, co mogłaby komuś dać. Ale też nie czuła potrzeby wchodzeniaw bliższe relacje. Cała energia, wszystkie siłyi emocje szły na przepracowanie straty. Ażw końcu sięz nią uporała.

Wtedy właśnie wydarzył się ten wypadek,a ona, jużw taksówce wiozącej ją ze szpitala do domu, poczuła nagle, że po raz pierwszy od rokuz ciekawością spojrzała na mężczyznę. Oczywiście to głupie, że akurat na takiego, przez którego spędziła prawie tydzieńw szpitalu. Ale ważne, że nagle coś sięw niej obudziło,a ten komisarz po prostu jej się spodobał. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu dostrzegła mężczyznęw mężczyźnie.

 

*

 

Taksówka stanęła pod kamienicą na Waryńskiego. Na szczęście kierowca pomógł jej wnieść torbę na drugie piętro, bo po tygodniu leżeniaw szpitalu Karolina była jednak trochę słaba.

Otworzyła drzwi do mieszkaniai z ulgą wkroczyła wreszcie do swojego domu. Boże! Jak dobrze wreszcie byću siebie – westchnęła. Omiotła wzrokiem salonz kuchnią, wyjrzała przez duże okna na podwórzei przeszła do sypialni. Rzuciła torbę na ziemięi padła na łóżko. Poczuła napływające łzy.W szpitalu trzymała się dzielnie, codziennie odwiedzał ją brat, rozmawiała przez telefonz rodzicamii Kają, więc nie czuła się samotna.W końcu nic się nie stało, ale to jednak było trudne przeżycie – trafićz ulicy do szpitala. Jakoś przez to przeszła, dała radę, koniec końców nic strasznego się nie wydarzyło. Była młodą kobietą, miała dopiero trzydzieści trzy lata, była zdrowai silna.

A jednak trudno jej było opanować płacz. Ktoś powinien teraz przy niej być, odebrać ze szpitala, wnieść rzeczy, pomóc się rozebrać, przygotować kąpieli potem położyć do łóżka, czule opatulając kołdrą. Podać herbatę, pogłaskać po policzkui powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.

Tak, zazwyczaj tak się to odbywa – pomyślała Karolina. Ale niew moim przypadkui nie teraz. Kiedyś mogłam na to liczyć, teraz jestem zdana na siebie. Idiotko, chciałabyś, żeby Marcin ci ocierał te łzyi szykował kąpiel, tak?A potem żeby ci przyłożył? – zreflektowała się przytomnie. Nie, do Marcina nie tęskniła, to pewne. Tęskniła do bycia zaopiekowaną. Rzadko zdarzały się jej chwile słabości, lecz czasem przychodził taki moment, że chciała poczuć się małą, bezbronną kobietką, którą ktoś się troskliwie zajmie. Przez chwilę, przez pół dnia. Potem była gotowa stanąć na nogi.

Teraz jednak nie było nikogo takiego. Mama dzwoniła kilka razy do szpitala, miała dla Karoliny ugotować coś dobrego na powrót do domu, ale trudno było oczekiwać, żeby siedemdziesięciokilkuletni rodzicew tym momencie się nią zaopiekowali. Nie jeździli już samochodem, mieli problemyz poruszaniem się, więc doglądanie córki nie wchodziłow grę. Brat oczywiście miał swoje życie. Kaja na pewno wpadnie, ale dopiero po pracy.A Karolina chciała tui teraz, choć przez krótki moment, czułej opieki.

No nic, trzeba zmyćz siebie ten szpital – westchnęła. Wstałaz łóżka, nastawiła szybko praniei weszła pod prysznic. Ubranaw ciepłą piżamęi puchaty szlafrok siadła przed laptopemi zamówiła jedzenie na telefon. Musiała jeszcze wyskoczyć po jakieś małe zakupy, bo lodówka zionęła pustkami po tym, jak jej brat uprzątnął wszystkow czasie jej pobytuw szpitalu. Posprzątał, wyniósł śmieci, ale już nie pomyślało tym, żeby kupić co nieco na jej przyjazd. Mama przygotowała coś dla Karoliny, ale trzeba będzie po to skoczyć na Przymorze, więc nie wcześniej niż jutro.

Jeszcze raz przyszło jej do głowy, jak bardzo chciałabyw takich chwilach poczuć się zaopiekowana, ale cóż, nie było nikogo, kto by się tego podjął. Na razie. Wyskoczy szybko do mięsnegoi warzywniaka, zrobi zakupy, nastawi rosółi pomyśli, czy da sięz tym coś zrobić.

 

*

 

Pyrkoczący cicho na kuchence rosół zaczął powoli rozsiewać błogi zapach, który Karolinie nieodmiennie kojarzył sięz domem, mamąi chorowaniem. Gdy ona albo brat chorowaliw dzieciństwie, mama nastawiała rosół, głęboko wierzącw jego uzdrawiającą moc. Co zresztą potwierdziły ostatnio badania naukowe. Rosół miał pomagać przede wszystkimw walcez infekcją bakteryjną, na wirusy lepsza była jednak dieta lekkostrawna,a nawet – jeśli ktoś miał chwilowy wstręt do jedzenia – krótka głodówka, która jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Karolinaz pewnością nie miała żadnej infekcji, po prostu po wypadkui szpitalu była nieco rozbita. Wstawiła rosół, bo chciała poczuć się domowo, ukołysać sięi ukochaćw tym swoim niezbyt dobrym nastroju.

Telefon od mamy wyrwał jąz zamyślenia.

– Jak tam, kochana, się czujesz? Gotuję dla ciebie właśnie barszcz ukraiński, noi krokietówz kapustą narobię.

– No cześć, mamo. Już całkiemw porządku, trochę ta noga mnie jeszcze boli, noi mam zwolnienie na dziesięć dni.

– O, to się wreszcie wyśpisz! – zaśmiała się mama.

– No fakt,w szpitalu się nie dało przy tych wszystkich staruszkach, co zaczynały urzędowaćo piątej trzydzieści.

– No widzisz, to ja chyba jeszcze nie jestem taka staruszka, bo spokojnie śpię do dziewiątej.

– To poranne zaleganie mam po tobie – zaśmiała się Karolina, dla której wstawanie do pracy na ósmą trzydzieści było straszną mordęgą. Rano potrzebowała przynajmniej godzinki, żeby się rozkręcić, więc tak naprawdę zaczynała pracować dopiero koło dziesiątej.W poprzedniej pracy najbardziej irytowało ją to, że każde spóźnienie trzeba było odpracować.I mimo że swoją pracę byław stanie wykonaćw ciągu czterech czy pięciu godzin,i tak musiała odsiadywać „niedogodziny”, jak nazywała wszystkie te spóźnieniai zaspania. Nienawidziła sztywnej organizacji pracyi tępego pracodawcy, który zamiast wyznaczać cele do realizacjiw jakimś konkretnym czasie, wymagał odsiedzenia na tyłku określonej liczby godzin.

– Podskoczysz do nas jutro? – zapytała mama. – Ale jak nie czujesz się zbyt dobrze, mogę podjechać do ciebie tramwajem.

– Mamo, przecież nie będziesz sięz tymi słoikami telepać tramwajem. Mogę podjechać. Spokojnie wsiądęw samochódi przyjadę.

– Dobra, kochana.A co lekarz mówił przy wypisie?

– No że jeszcze będzie mnie trochę pobolewało, bo jestemw końcu porządnie potłuczona, że prześwietlenie nie wykazało niczego poważnegoi że mam teraz się nie wysilać, na siłownię nie chodzić,w maratonach nie biegać, tylko leżeć, spaći dbaćo swój komfort.

– Cudowne rady, Karolina, tak zrób! –W głosie mamy słychać było ulgę, że Karolina już do siebie dochodzi.

– Mamo, zamierzam ściśle przestrzegać złotych rad doktorka!

– Pa, kochana! Do jutra!

– Do jutra, mamo!

Karolinaz westchnieniem odłożyła słuchawkę. Lubiła swoją mamę za to, że nie wtrącała sięw jej życiei potrafiła słuchać. Nie udzielała rad, nie karciła, nie krytykowała, po prostu była przy niej.Z opowieści Kaii innych przyjaciółek wynikało, że to rzadki model matki, więc tym bardziej doceniała to, co ma.

Leniwie snuła się po mieszkaniu. Rozwiesiła pranie, przejrzała pocztę,w końcuz nudów zaczęła wchodzić na portale randkowe. Od rozwodu nic,z nikim,a tu nagle naszła ją myśl, że może warto wyrwać sięz samotności, spotkaćz kimś, wyjść na randkę, poznać kogoś.

Spotkaniez komisarzem zrobiło na niej wrażeniei obudziło zainteresowanie mężczyznami. Wielkich oczekiwań nie miała,w końcu dlaczegow necie mieliby być inni mężczyźni niżw realu. Ale portale randkowe to miejsce zdefiniowane, wiadomo, że człowiek loguje się tam, żeby kogoś poznać, spotkać sięz kimś, więc czemu nie? Karolina myślałao Tinderze, ale Kaja, weteranka randkowania przez internet, szczerze jej kiedyś odradziła. Nicw sumie się nie wieo człowieku, którego zdjęcie się widzi; ani jakie ma wykształcenie, ani zawód, ani jaki jest jego stan cywilny. Jednym słowem raj dla poszukiwaczy szybkiego seksu.

Karolina nie była jeszcze tak zdesperowana, żeby szukać chłopaka na Tinderze, więc wybrała najpopularniejszy polski portal randkowy. Szybko opisała siebie, wrzuciła jakieś niewiele mówiące hasłoi utknęła przy zdjęciu. Wiedziała od Kai, że najlepiej dać takie, na którym będzie ją dobrze widać, ale się zawahała. Trzydzieści procent par poznaje się przez internet, ale ludzie nadal się trochę tego wstydzą. Ona również nie chciała, żeby koledzyz pracy –i koleżanki, rzecz jasna – dowiedzieli się lotem błyskawicy, na jakim portalu zawiesiła swój anons.

Zatem zdjęcie trochę zakamuflowane – pomyślałai wrzuciła na swoją stronę fotkęz wakacji: sfotografowanaz daleka, stoi opartao wejście do greckiej chałupy, mniej więcej widać jak wygląda, ale raczej mniej niż więcej.

Pierwsze zaczepki pojawiły się po pięciu minutach.

 

*

 

Po tygodniowej korespondencjiz kilkoma chłopakami Karolina była gotowa na pierwszą randkę. Ale oczywiście zanim do niej doszło, postarała się jak najwięcej dowiedziećo chłopaku,z którym się umówiła. Jak się okazało, zdemaskowanie go było banalnie proste. Był dosyć szarmanckiw swoim pisaniu, używał stylizowanych na archaiczne zwrotów, ale jednocześnie czasami wymknęło mu się coś takiego, że musiała go ostroi bezkompromisowo zrugać. Rozpisywał się trochęo swoim kilkuletnim pobycie za granicą,o tym, że publikuje, ale największym tropem był jego adres pocztowy,w którym umieścił cząstkową datę urodzeniai zdrobnienie imienia.

Kto jak kto, ale Karolina, królowa researchu, jak ją nazywaliw jednejz poprzednich prac, nie mogła nie dać sobie radyz takimi poszlakami. Wystukaław wyszukiwarce: pisarz, Marek, 1980. Od razu przekierowało jąw samo serce piszącej emigracji. Bez problemu trafiła na jego życiorys, na pełne zawadiackiej bezczelności zdjęciaz młodościi te aktualne, na których już wyglądał na człowieka trochę steranego życiem.

Świetnie im się pisało. To był sam początek randkowania, więc Karolina uważała, że powinna jak najwięcej dowiedzieć sięo delikwencie, tym bardziej, jeśli był rozwodnikiem. Żyła wtedy jeszczew przekonaniu, że rozwodnicyz gruntu są podejrzani, że to raczej oni,a nie ich żony, ponoszą odpowiedzialność za rozpad małżeńskiego stadła, więc nie odpuszczała, twardo wypytująco wszystkie zakręty życiowe. Później jej to przeszło, ale nie uprzedzajmy wypadków.

Pisarz rozpisywał się na temat losu emigranta, którym był jeszcze do niedawna, żalił się na lokalne układyw prasie,z którą usiłował współpracować po powrocie do kraju, co szło mu jak po grudzie,i chwalił się różnymi interwencyjnymi akcjami (a to bezdomna kobieta dzięki niemu znalazła dom,a to coś tam).

Karolinę strasznie podkręciło zidentyfikowanie pisarza. Niewątpliwie miała talent do researchui właśnie zajaśniał on swoim blaskiem. Odkrywanie prawdyo innych, znajdywanie informacjiw czeluściach internetu było wyłącznie kwestią intuicjii doświadczenia. Karolina kojarzyła fakty, niedomówienia, szczątki poszlak – wszystko to składała wielokrotniew wyszukiwarcew kilka hasełi patrzyła, coz tego wynikało. Zazwyczaj coś jednak wychodziło!

Pisarz był zdruzgotany faktem zdemaskowania go. Domagał się nawet, żeby Karolina opisała mu, jak do tego doszła, ale pomyślała, że figa, niech sam się pomęczy. Umówili się na randkę przed centrum handlowym we Wrzeszczu. Nie chciała ujawniać, że dopiero co wyszła ze szpitala, więc na początku korespondencjiz pisarzem tylko wspomniałao tym, że będzie mogła się spotkać dopiero za kilka dni. Pisarz był cierpliwyi nie dopytywał za bardzo, skąd ta zwłoka.

Pisali do siebie prawie do ostatniej godziny. On głównieo tym, że idzie robić się na bóstwoi że dziewczynyz redakcji oceniają go na trzydzieści kilka lat. Karolina miała raptem trzy kroki do centrum handlowego, więc nie musiała się spieszyć. Byli umówieniw jednejz kawiarenek, ale podchodząc do wejścia, rozpoznała pisarzai go zawołała.

Był niski.I niestety wyglądał na swoje czterdzieści kilka lat. Te przechwałki, że koleżanki redakcyjne nie dają mu więcej niż trzydzieści kilka lat, były tylko przechwałkami. Ale tak to już często bywaz facetami –w większości są bezkrytycznie zapatrzeniw siebie. Nie poszli nawet na kawę, tylko pojechali na spacer do Sopotu. Wprawdzie Karolina nie miaław zwyczaju wsiadać do samochodu obcego mężczyzny, ale cóż, raz złamała tę odwieczną przestrogę wypisywaną we wszystkich poradnikach internetowego randkowania. Może dlatego, że czuła sięz pisarzem dość bezpiecznie.

Podjechaliw okolice baru Przystańi poszli na spacer nadmorską ścieżką. Był dość chłodny listopadowy wieczór, bo przywiało arktyczny niżz północy. Rozmawialio jego rozwodzie, dzieciach,o żonie. Gorycz wylewała sięz niego wszystkimi możliwymi porami,a także agresja. Niemal eksplodował agresją – nie ukierunkowaną na Karolinę, ale takw ogóle,w stronę całego świata.

Przechodzili koło jakiegoś klubu plażowego,o tej porze zamkniętego na cztery spusty,a pisarz nawijał tylkoo tym, że zdaniem policji to najbardziej niebezpieczne okolicew Sopocie, że pełno tu gwałtówi napadów. Karolina wyśmiała go szczerze, bo wokół było pełno ludzi, same paryi rodziny na spacerze.

Przy plażyw okolicy znanego sopockiego klubu zobaczyli leżącego pod murkiem pijaczka. Koło niego leżała butelka taniego wina,a on sam właśnie odpływałw lepsze rejony tego świata. Było zimno.

– Facet tu może skonaćw taką mroźną noc – zauważyła trzeźwo Karolina.

– No fakt, masz rację – obojętnie odpowiedział pisarz, nie kwapiąc się do żadnej reakcji.

– No to może byśmy coś zrobili, czy ja wiem, zadzwonili po policję albo straż miejską? – Trochę zdziwiła ją ta obojętność pisarza, ale postanowiła nie odpuszczać,w końcu naprawdę niewiele trzeba było, żeby pomóc nieszczęśnikowi.

– Dobra, niech będzie, zadzwonię po straż miejską – bez entuzjazmu odparł pisarz. Wyjął swoją komórkę, chwilę popatrzyłi lekko zrezygnowanym tonem poinformował: – Rozładowana. Dasz mi swoją?

Karolina szybko wyjęła komórkęi podała pisarzowi. Myślała, że zadzwonii tyle, ale on postanowił popisać się przed nią swoimi rozległymi znajomościami wśród trójmiejskiego establishmentu.W związkuz tym nie zadzwonił tak po prostu po straż miejską, no gdzieżby! Zadzwonił od razu do samego komendanta, który, notabene, był już po służbie. Konwersowałz nim głośnoi długo. Kiedy skończył, byłz siebie bardzo, bardzo dumny. Po chwili przyjechała strażi zabrała pijaczynę. Pisarz strasznie się przy nich puszył, zgrywał zatroskanego obywatela, zupełnie zapominając, że to Karolinaw końcu skłoniła go do zajęcia się zamarzającym pijakiem. Potem jeszcze długo chodzili, na kawęi wino oczywiście jej nie zaprosił, mimo że porządnie zmarzła. Za to uraczył opowieściamio swoich skomplikowanych problemach finansowych,z pracą,z żonąi w ogóle ze wszystkim. Na koniec podwiózł ją do Wrzeszczai szybko się pożegnał.

Karolina była kompletnie zdegustowana. Nawet nie weszła do domu, tylko od razu ruszyła do Kai mieszkającej kilka kroków od niej. Po drodze kupiła zestaw falafeliw pobliskiej wegańskiej knajpce, winow sklepie całodobowymi wspięła się na drugie piętro. Wcześniej opowiedziała Kaio planowanej randcez pisarzemi w razie czego dała na niego pełne namiary.

Kaja już od progu wiedziała, że randka nie poszła najlepiej.

– Widzę po twojej minie, że skucha, co? – Kiwnęła Karolinie głowąi poszła do kuchni. – Zjesz coś, wypijesz?

– Tak, porażka totalna. Jestem głodna jak wilki spragniona też, bo wyobraź sobie, że nawet na kawę nigdzie nie weszliśmy! – Karolina aż fuknęła.

– Ty chyba żartujesz!W taki zimny listopadowy wieczór nigdzie nie usiedliście, żeby się ogrzać? – Kaja ze zgrozą popatrzyła na Karolinę.

– No niestety! Zaproponowałam raz czy drugi, żeby gdzieś wejść na herbatę, ale on tak kluczył, tak się wykręcał, że wreszcie odpuściłam. Potem ratowaliśmy pijaka przed zamarznięciem, czekaliśmy na straż miejską,i w rezultacie po tym wszystkim trzeba było wracać.

– Weź sobie coś do jedzenia, napij się wina, kobieto,i opowiedz wszystko po kolei.

Karolina rzuciła się na falafelei na sałatę zrobioną przez Kaję, łyknęła wina,a potem jeszcze ciepłej herbaty,i znowu wina,i wreszcie zaspokoiwszy pierwszy głódi pragnienie, mogła spokojnie jużi na luzie opowiedzieć wszystko przyjaciółce.

Kaja ze śmiechem podsumowała całą opowieść.

– Ty rzeczywiście masz talent do researchu! Powinni cięw policji zatrudnić! Wyobrażam sobie, jak się facet musiał zdziwić, gdy się okazało, że wiesz, kim jest!

– Fakt, był kompletnie zaskoczony. Myślał, że ma przewagę, no wiesz, on, dziennikarz, pisarz,a tu jakaś graficzka,a ja go od razuz lekka zdemaskowałam.

– Noi nad jego dorobkiem autorskim raczej nie pochylałaś sięz atencją. – Kaja zachichotała.

– No nie, nie zachwycałam się nim na każdym kroku. Ale wiesz, on sam zachwycał się sobą.W kółko opowiadał, czego to nie robi, czego to nie pisze, kim to nie jest,a jednocześnie tyle złościw nim byłoi żółci.

– No frustrat jedeni tyle – skwitowała Kaja.

– Nawet nie zapytał, czym się zajmuję, co robię. Jakby mnie nie było na tej randce – dodała Karolina.

– Frustrati egoista skupiony na sobie, bez dwóch zdań. – Kaja nie miała litości dla pisarza.

– I wiesz, to takie zabawne było, kiedy musiałam go namawiać, żebyśmy zajęli się tym pijaczkiemi jakoś mu pomogli. Wcale się do tego nie palił. Za to potem, jak już zdzwonił do komendanta straży miejskiejw Sopocie, to mógł okazale rozwinąć swój pawi ogon.

– Wyglądało pewnie na to, że zatroskany obywatel podejmuje bohaterską interwencjęw sprawie zamarzającego pijaka, co? – zapytała Kaja drwiąco.

– Właśnie tak to wszystko wyglądało. – Karolina przytaknęła.

– To masz pierwsze koty za płoty. Zobaczysz, to będzie niezła kolekcja dziwaków, mniej lub bardziej odstraszających – rzuciła Kaja.

– Masz na myśli tych facetówz netu? – zapytała Karolina.

– Tak. Naprawdę trzeba się napracować, żeby trafić na kogoś przytomnego. Wręcz urobić po pachy!

– No fakt, ty się już pół roku umawiaszi jakoś bez efektu. – Karolina pokiwała głową ze smutkiemi nalała sobie jeszcze wina.

– Nie no, efekty czasem jakieś były, specjalne – dodała Kaja, dusząc się ze śmiechu. – Pamiętasz, jak ci opowiadałamo komandorze, który całkiem, całkiem mi się podobał, zaprosił mnie nawet do siebiei wszystko już wskazywało na to, że może do czegoś między nami dojdzie. Było wino, było miło, oglądaliśmy jego zdjęcia.I na koniec, kiedy wydawało mi się, że komandor przejdzie do rzeczy – bach, wyciągnąłz szafy swój mundur komandorski, żeby mi zaprezentować galowe wdzianko.

– Taaak, komandora pamiętam. – Karolina zachichotała.

Kaja się rozkręcała.

– A jąkała? Opowiadałam cio jąkale?

– Nie,o jąkale jeszcze nie. Opowiadaj! – Karolina miała ochotę posłuchać jeszcze kilku zabawnych historii.

– Zachowałam się, przyznaję, raczej niefajnie. Pisałam jakiś czasz chłopakiem, umówiliśmy się na telefon, noi po pewnym czasie ktoś dzwoni. Odbieram,a tu cisza. No to zakończyłam rozmowę. Po chwili znowu telefon. Znowu cisza. Pytam więc: „Kto mówi? Kto mówi? Kto to?”. Dalej cisza. Za trzecim razem wreszcie coś usłyszałam. Chłopak miał wadę wymowy,w stresie zaczynał się jąkaći potrzebował trochę czasu, żeby wystartowaćz mówieniem. Za trzecim razem się udało. Nawet byliśmy na randce.

– I co?

– Miły był, potem chyba do mnie znowu dzwonił, ale ponownie nie mógłz siebie wydusić głosu. Więc udawałam, że nie wiem, kto dzwonii o co chodzi,i kończyłam połączenie. Wiem, nie było to zbyt empatyczne, ale jakoś ten jąkała mnie nie zakręcił, to co miałam się staraći w niego wsłuchiwać – szczerze podsumowała Kaja.

Karolina uniosła kieliszek.

– To za jąkałęi za wszystkich, którym nie okazałyśmy zrozumienia, współczuciai empatii, choć na to zasługiwali! – Wzniosła toast.

– Dobra, za tych, cośmy ich troszkę skrzywdziły! – podjęła Kaja ze śmiechem.

– Swoją drogą ciekawe, co też faceci gadająo dziewczynachz randek?

– Jak rozmawiamz Tomkiem, no wiesz, tymz IT – on też się umawia na randkiz internetu – to głównie narzeka na to, że dziewczyny są nadęte, oczekują Bóg wie jakich zabiegówi skakania wokół nich, szastania kasą.

– Serio? – Karolina się zdziwiła. – Nie chcą płacić za siebie?

– Podobno. Oczekują fundowania, zapraszaniai tak dalej.I nie wiadomo jakich atrakcji. – Kaja znacząco przewróciła oczami.

– Na randcez pisarzem oczekiwałam tylko, żebyśmy gdzieś wreszcie weszli choćby na herbatę, bo już byłam porządnie zmarznięta, ale pisarzowi się nie spieszyło. Oszczędnościowy był – zachichotała Karolina. –A zapłaciłabym za siebie, to dla mnie oczywiste. Ale on wolał perorowaćo swoich krzywdachi złym losie, niż gdzieś wreszcie przysiąśćw cieple.

– Taaak, to był wyraźnie oszczędnościowy typ. Ja też zawsze za siebie płacę,a przynajmniej proponuję. Gdy koleżka koniecznie chce jednak płacić, to oczywiście sięz nim nie szarpię, ale też nie przeginam, jedno wino, kawa wystarczy.

– Alez tym Tomkiemz IT to byś się raczej nie umówiła, co? – niw pięć, niw dziewięć zapytała Karolina.

– Fajnie nam się rozmawia, ale to kumpelska relacja. On sobie ponarzeka na próżne panny, ja sobie ponarzekam na buraków, którzy nie umieją wydusićz siebie trzech słów na krzyżi całą randkę przesiedząw knajpie przed telewizorem, ale to wszystko. Ale ty się chyba nie zniechęciłaś po jednym razie, co? – zapytałaz troską Kaja. Sama była już weteranką randekz internetu, więc wiedziała, że po jakimś czasie przychodzi zniechęcenie, miała jednak nadzieję, że nie dopadnie ono Karoliny zaraz po pierwszej randce.

– Nie, no skąd! Choćw sumie lepiej mi się pisałoz pisarzem, niżz nim rozmawiało.W pisaniu był dowcipny, zabawny,a w życiu zdecydowanie mniej. Ponury facetz pretensjami do światai obrażony na los. Teraz widzę, że nie ma co przedłużać tego pisania, tylko trzeba się spotykać dość szybko. – Karolina już wyraźnie doszła do siebie.

– Właśnie. Człowiek się spalaw tym pisaniu, trochę angażuje, odbiera wiadomościo każdej porze dniai nocy, wyobraża sobie Bóg wie co,a potem wielkie rozczarowanie. Ja też spotykam się maksymalnie po tygodniu pisania.A jak ktoś nie chce się spotkać, co dla mnie jest nieco podejrzane, to koniec, zrywamz nim konwersację – stanowczym tonem oświadczyła Kaja.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej