Podopieczny cienia - Litwin Nadia - ebook + książka

Podopieczny cienia ebook

Litwin Nadia

4,0

Opis

Tristan po dziesięciu latach budzi się ze śpiączki. Cierpi na amnezję. Nie wie, kim jest, w głowie ma jedynie urywki imion, mgliste wspomnienia miejsc. Sytuacja wydaje się wystarczająco trudna dla jednego człowieka, ale to nie koniec, bowiem Tristan budzi się w świecie magii. Jednym dotykiem potrafi zabić histrę i na każdego sprowadzić leczniczy i kojący sen, a przede wszystkim ma moc uleczania. A przynajmniej kiedyś to potrafił… Czas, aby Tristan szybko odzyskał pamięć, gdyż czasy są niespokojne, Damon czai się, aby odzyskać władzę i nikt nie może czuć się bezpieczny. Wraz z grupą przyjaciół i rodziną bohater podejmuje ryzykowną grę, aby powrócić do dawnej postaci i być wsparciem dla królestwa w pojedynku na śmierć i życie. Jednak w tej drodze nie jest sam – dzieli ciało z Cieniem, złym alter ego, mrocznym Tristanem.

Nadia Litwin zabiera nas w podróż pełną magii, w świat zamieszkiwany przez wiedźmy, histry i opiekunów odznaczających się unikatowymi umiejętnościami. Królestwem rządzą układy, wielu żywi nieuczciwe zamiary, a przyjaciel może okazać się wrogiem. Jednak decyzjami naszych bohaterów kierują miłość i łącząca ich przyjaźń, a scalająca ich wiara w ponowną wygraną ze złem pozwoli im zaryzykować własne życie dla lepszego jutra królestwa i przyszłości bez strachu.

Notatka o Autorce

Nadia Litwin – pochodząca z Gdańska studentka psychologii. Od dziecka jej pasją było pisanie rozmaitych historii, a największym marzeniem – wydanie własnej książki. Uwielbia sztukę i w każdym mieście, które odwiedza, w pierwszej kolejności kieruje swe kroki do muzeów. Jej ulubieni twórcy to Juliusz Słowacki, Sylvia Plath i Vincent van Gogh. Poza tym interesuje się tarotem, szeroko pojętym witchcraftem oraz true crime. Prowadzi profil na Instagramie @reading.honeybun.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 483

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Veni7

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie jeden z najlepszych debiutów na polskim rynku. Nie pożałujecie, a wręcz będzie tak, że będziecie potrzebować drugiego tomu na wczoraj. Tak jak ja. Świetna, wciągająca, emocjonująca książka, kocham po prostu. Dodam tylko, że uwielbiam ten zabieg, gdzie jako czytelnik wiemy tyle co główny bohater, Tristan, wie po obudzeniu się ze śpiączki, czyli niewiele i z czasem to odkrywamy razem z nim. Jasne, że to frustruje tak jak naszego kochanego Tristana. Ale o to chodzi i to jest takie aaaa!!! w pozytywnym sensie. Niby prostu schemat, a jednak napisany w taki sposób że nie sposób przerwać czytanie i zająć się czymś innym. Nie da się. Trzeba przeczytać do końca i liczyć na to, że zaraz pojawi się kolejny tom, który wyjaśni więcej, a nie pozostawi więcej pytań i emocji.
00
Rainbowdash55

Całkiem niezła

O kurka- co to była za historia!!!! ostatnie rozdziały złamały mi serce, wzruszyły i nie pozwoliły mi się oderwać od lektury. Z pewnością jest to bardzo dokładna i świetnie rozplanowana historia. może czasami była nużąca, ale ci bohaterowie sprawiali, że nie dało się od niej odwrócić. polecam!
00

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Monika Bronowicz-Hossain

Korekta

Agata Czaplarska, Agnieszka Wójtowicz-Zając

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Nadia Litwin 2023© Copyright by Borgis 2023

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2023

ISBN 978-83-67642-27-9

ISBN (e-book) 978-83-67642-28-6

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Dla tych, którzy wierzą w coś więcej, by pamiętać, kim są.I dla tych, którzy pamiętają bez wiary.

CZĘŚĆ I

A choć znużone ciało we śnie odpoczywa,To myśl znów ulatuje w snów i marzeń kraje,Goni za marą, której szczęściu nie dostaje,A dusza przez sen nawet drugiej duszy wzywa.

Juliusz Słowacki, Sonet

Rozdział 1

Dzień przed całkowitym wybudzeniem

Od dawna wiedziałam, że Scotta można było śmiało porównać do zbrodniarza wojennego i dopiero teraz – po dziesięciu latach – również inni zauważyli, że coś jest nie tak, że nie wszystko w kartotece przewodniczącego Rady było takie, jak być powinno.

Mówiłam im to od samego początku, odkąd tylko Rada wróciła do normalnego funkcjonowania po zakończonej wojnie, ale kto by słuchał kobiety, która podczas tej wojny walczyła w pierwszych szeregach, prawda?

Po posiedzeniu, na którym zaczęto się zastanawiać, co zrobić z faktem, że nasz przewodniczący nie do końca grał czysto, wróciłam do domu i jedyne, na co miałam ochotę, to długa, gorąca kąpiel oraz kilkugodzinny mocny sen, ponieważ ostatnio coraz bardziej brakowało mi na niego czasu. Gdy tylko stanęłam na pierwszym schodku prowadzącym na piętro, krzyki mojego brata, gorączkowo wołającego mnie do biblioteki, utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie jest mi dane spędzić chociaż jednego dnia na odpoczynku.

Ruszyłam w stronę brata, oczywiście starając się pokazać mu całą sobą, jak bardzo niezadowolona jestem z tego, że przerywa mi moją wolną chwilę. Właściwie to musiałam mu to pokazywać cały czas. Ten człowiek ciągle mnie do czegoś potrzebował.

– Lepiej, żeby to było ważne, bo jak nie…

W połowie zdania wepchnął mi do rąk mój naszyjnik, który dostałam w momencie przystąpienia do Rady. Świecił się, a to oznaczało, że ktoś o dużym stężeniu magii zbliżał się do mojego obszaru. Jak to możliwe, że się świeci, skoro takie osoby przestały po wojnie istnieć? Tak duże stężenie magii pojawiało się tylko po uśpionych mocach, a usypianie ich było zakazane.

O nie.

– To on – powiedziałam cicho. Za cicho. Ten wystraszony ton szybko nadrobiłam ostrym spojrzeniem. Musiało wystarczyć.

– Nie widzę innej możliwości. – Brat wzruszył ramionami i uśmiechnął się złośliwie. – No to chyba nadszedł ten dzień.

– Och, przymknij się – warknęłam i wcisnęłam mu naszyjnik do rąk. – Idź po niego, zanim coś mu się stanie. Na pewno nic nie pamięta, nie po takim czasie.

Wyszłam z pokoju zdecydowanym i mocnym krokiem. Skarciłam się w myślach za wystraszony ton, ale pochwaliłam za to, że gdy wydałam mojemu bratu rozkaz, nie drgnęła mi nawet powieka. Czy ja naprawdę analizowałam to, jak się zachowałam podczas rozmowy? Miałam znacznie większy problem.

Rozdział 2

Była 8.54. Nie wiem, skąd miałem w głowie tę informację, ale wiedziałem, że to prawda.

O tej godzinie pewnie powinienem być w siedzibie Rady – nie miałem pojęcia co to, ale ta nazwa była w mojej głowie – a nie leżeć na ziemi w lesie. Pewnie tak powinno być, ale nie przeszkadzało mi to w leżeniu na ściółce i patrzeniu na chmury. Właściwie to nie mogłem się ruszyć, moje ciało było jak zamrożone, a mózg jakby odłączony. Nie czułem nic, nie obchodziło mnie, gdzie jestem ani jak się tu znalazłem. Miałem wrażenie, że przyszedłem sam do tego miejsca, ale nie byłem tego pewien, nie znałem też żadnego powodu, dla którego miałbym się tu udać.

Na pewno powinienem być na posiedzeniu Rady.

Po jakimś czasie poczułem, jak moje ciało ponownie ze mną współpracuje, więc powoli usiadłem, starając się opanować zawroty głowy, których dostałem. Siedziałem tak chwilę, patrząc na ziemię i starając się oddychać. Narastał we mnie niepokój, a wszystkie emocje jakby się powoli budziły. Znałem ten las, ale nie potrafiłem go umieścić w żadnym okresie mojego życia, żadne wydarzenie mi o nim nie przypominało.

Zrozumiałem, że nie jestem bezpieczny.

Zerwałem się na nogi i próbowałem uspokoić oddech, który nagle przyspieszył. Czułem, że ktoś chce mnie zabić, ale nie wiedziałem kto i dlaczego.

Nie wiedziałem tak naprawdę nic, pomimo że wszystko dookoła zdawało się zbyt znajome. To nie było miejsce, w którym byłem mile widziany, ale jak tylko chciałem sobie przypomnieć chociaż jeden powód, dla którego tak jest, moje wspomnienia zamazywały się jak zaparowana szyba.

Usłyszałem ryk i zamarłem.

Powinienem uciekać, chciałem uciekać, ale moje ciało mi na to nie pozwalało. To był dziki ryk, ale nie przypominał odgłosu żadnego zwierzęcia czy człowieka, jednak dokładnie tak samo jak z lasem – znałem go bardzo dobrze.

Z krzaków wyskoczyło coś, co przypominało mężczyznę, ale jednocześnie nim nie było. Miał czarne włosy, czarne oczy, z których spływała krew, tak samo jak z jego ust, był blady, a zamiast paznokci miał pazury.

Wyglądał jak najgorszy potwór z horrorów i jednocześnie widziałem, że chce mnie zabić. Czemu jednak moje ciało uniemożliwiało mi ucieczkę? Jakby chciało, żeby ta postać mnie zabiła.

Powinienem być w pracy, jest już po dziewiątej, a stoję w lesie i biegnie na mnie potwór. Gdzie ja byłem? Skąd znałem to miejsce?

Potwór padł na ziemię z krzykiem, w jego szyi tkwiła strzała.

Starałem się zarejestrować jakąkolwiek obecność człowieka obok mnie, ale nic nie wydawało mi się normalne i ludzkie. Wszystko było tak obce i znajome jednocześnie.

Jak się tutaj znalazłem? Pamiętam tylko, że było bardzo późno, chyba chciałem wrócić do domu, pamiętam tylko krzyki, a potem obudziłem się tutaj, w lesie, i zaatakował mnie potwór.

– O cholera, ale dobry strzał.

Odwróciłem się jak oparzony, a za mną stał mężczyzna. Był mniej więcej w moim wieku, miał blond włosy, był trochę niższy ode mnie, ale nadal dość wysoki, miał ciemne oczy i był dobrze zbudowany. Ubrany był na czarno, na przedramieniu miał ochraniacz do strzelania, w ręku łuk, a na plecach kołczan ze strzałami.

Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Znałem go, ale kompletnie nie wiedziałem skąd ani nawet jak ma na imię.

– Kim jesteś? – Miałem zachrypnięty głos i wrażenie, jakbym nie mówił co najmniej kilka lat.

Gdy się odezwałem, wydawało mi się, że chłopak lekko się zdziwił, jakby nie wierzył w to, że mam głos.

– Nazywam się Nicolas – odparł, kłaniając się szyderczo. – Nie musisz dziękować.

Chwila, to imię. Nicolas, Nicolas.

– Nick – wyrwało mi się.

Chłopak zmrużył oczy, a ja próbowałem zrozumieć, czemu w ogóle to powiedziałem. Czułem do niego duże zaufanie i chociaż nie wydawało mi się to logiczne, to właściwie nic w tamtym momencie nie było logiczne. Znałem wszystko dookoła mnie, ale nie wiedziałem skąd.

– Tak mnie niektórzy nazywają. – Uśmiechnął się. – A pamiętasz, jak ciebie nazywają, czy ci przypomnieć?

Nie mogłem odpowiedzieć od razu. Jak to – przypomnieć? Jak mogłem zapomnieć swojego imienia? Przecież to średnio możliwe, normalnym ludziom się to nie zdarza, prawda?

– Tristan. – Po kilku sekundach to imię pojawiło się w mojej głowie.

Nicolas się zaśmiał.

– Trochę się zastanawiałeś – zauważył – ale sądzę, że możesz mieć rację.

W mojej głowie pojawiła się myśl, że powinienem poinformować Nataszę o tym, że tu jestem. Problem polegał na tym, że nie miałem pojęcia, kim jest Natasza oraz – co było chyba jeszcze gorsze – jej imię wydawało mi się jakby wymyślone. Z jednej strony czułem, że znam osobę o takim imieniu, jednak jej obecność w moich wspomnieniach wydawała mi się mniej prawdopodobna niż obecność dopiero co poznanego przeze mnie Nicolasa.

Nick podszedł do ciała zabitego przez siebie stworzenia i zaczął wyjmować z niego strzały. Widok krwi w ogóle mnie nie obrzydzał. Miałem wrażenie, że widziałem gorsze rzeczy.

Tylko, do cholery, gdzie? I czemu naprawdę czułem, że powinienem być na jakimś posiedzeniu lub poinformować Nataszę – kimkolwiek była – gdzie jestem?

– Chyba powinniśmy już stąd iść – powiedział Nick, wkładając strzały do kołczanu. – Potwory, jak ten, wręcz uwielbiają to miejsce na polowania.

Spojrzałem na istotę, która mnie zaatakowała. W sumie gdy była martwa, wyglądała dość potulnie i niegroźnie. Widząc ją z bliska, stwierdziłem, że jest bardzo podobna do kobiety – ale nie wiedziałem, czy te potwory mogę tak nazwać.

– Tristan. – Głos Nicka wyrwał mnie z zamyślenia. – Strzelanie z łuku to niezła zabawa, ale wolałbym jednak, żeby nic ci się nie stało.

Miałem w głowie tysiące pytań. Skąd cię znam? Gdzie mam z tobą iść? Czy wiesz, kim jest Natasza? Czemu niczego nie znam, ale jednocześnie wszystko jest takie znajome? Czemu w ogóle cię obchodzi, co się ze mną stanie?

Odparłem tylko:

– Dobrze.

***

Pewnie normalna osoba czułaby strach, idąc za kompletnie obcym człowiekiem w kompletnie obcym lesie. Tylko że ani las nie był dla mnie do końca obcy, ani człowiek. Do końca – ponieważ nie mam pojęcia, skąd ich znam.

Mogłem stracić pamięć? W sumie to nie byłem nawet pewien, jak się nazywam.

– Straciłem pamięć? – spytałem. – Wiem, że się znamy, ale nie mam pojęcia skąd.

Nick odwrócił się do mnie i zaczął iść tyłem. Uśmiechnął się. W jego uśmiechu było coś szyderczego, ale jednocześnie pocieszającego.

– Znamy się dość długo – odparł. – W sumie to nie za dużo mogę ci powiedzieć. Sam sobie wszystko przypomnisz.

Powiedział to z dozą niepewności, ale również było w tym trochę nadziei. Nie był tego pewien, co mnie zaniepokoiło. Cała ta sytuacja była niepokojąca, ale przy Nicku czułem się dziwnie bezpieczny. Wiedziałem, że był bardzo dobrą osobą i znał mnie, a ja znałem jego – w końcu uratował mnie przed tym czymś, co chciało mnie zabić. Nie wiedziałem jednak, dlaczego po prostu nie może mi wszystkiego opowiedzieć, ale czułem, że nie kłamie. Rzeczywiście istniała jakaś zasada, coś mu zabraniało, a ja chociaż nie miałem pojęcia, o co chodzi, byłem z tego powodu bardzo zły.

Po chwili zeszliśmy z leśnej ścieżki na drogę betonową. Po obu jej stronach rosła lawenda. Był ranek, więc poranna rosa sprawiała, że jej zapach był bardzo intensywny. Nick cały czas o czymś mówił, ale nie za bardzo go słuchałem. Nie mogłem, byłem zatopiony w swoich myślach. Wiedziałem, że jestem na swoim miejscu, wiedziałem, że zbliżam się do swojego domu, ale nie miałem pojęcia, kim jestem, kto jest moją rodziną, jakie było moje życie.

Po chwili Nick przestał mówić, a do mnie dotarły całkiem inne głosy. Dużo głosów, jak w jakimś sklepie lub…

– O kurwa, targ – mruknął i spojrzał na mnie: – Nie chciałem cię narażać na niepotrzebne spotkania, zanim w ogóle ogarniesz, gdzie jesteś.

Doceniłem starania, pomimo że niezbyt się to udało. Widocznie dany targ nie miał swojego stałego miejsca i godzin. Czułem, że droga, którą wybrał mój towarzysz, nie była przypadkowa – chyba naprawdę chciał zadbać o jak najmniejszy szok.

W miarę zbliżania się do targu poczułem mocny zapach jedzenia. Nie wiedziałem, co to za jedzenie, miałem wrażenie, że to coś nowego, czego nigdy nie jadłem – albo nie pamiętałem, w sumie nie byłem w stanie tego stwierdzić. Gdy stanęliśmy na szczycie górki porośniętej wrzosami, ujrzałem mnóstwo kolorowych straganów i ludzi lawirujących wokół nich. Nawet z daleka widziałem, że większość osób była stara, co było z jakiegoś powodu dla mnie bardzo dziwne.

„My się nie starzejemy” – ta myśl weszła mi do głowy nieoczekiwanie, chyba na tej zasadzie przez najbliższy czas będzie działał mój umysł.

– Śmiertelnicy – odparł Nick, jakby czytając mi w myślach. – Chodź, szybko przejdziemy i będzie po krzyku.

Nie protestowałem, bo chciałem zobaczyć owych śmiertelników. W mojej głowie pojawiły się informacje o targu. Był on nielegalny, ponieważ sprzedawali na nim rzeczy ze swojego świata – czymkolwiek ich świat był – a oficjalnie nie mieli do niego dostępu.

Podobało mi się w sumie to, że samo spojrzenie na jakąś rzecz dawało mi o niej chociaż szczątkowe informacje – znaczy o wiele bardziej podobałoby mi się, gdybym rzeczywiście wszystko pamiętał. Gdy weszliśmy na teren targu, ludzie ochoczo pozdrawiali Nicolasa. Widać było, że budzi powszechną sympatię, ale i respekt, ponieważ wszyscy schodzili nam z drogi. Jednak, gdy mnie zauważali, na ich twarzach pojawiało się zaskoczenie, niektórzy zaczęli również rzucać pozdrowienia w moją stronę, ale ich głosy były niepewne. Jakby myśleli, że umarłem i nigdy nie wrócę.

Na stoiskach było wszystko – książki, tekstylia, ubrania, jedzenie czy nawet jakieś dziwne przyrządy, których nie znałem, ale miałem wrażenie, że mają coś wspólnego z prądem. W pewnym momencie Nick się zatrzymał i spojrzał na jedno ze stanowisk z jedzeniem. Przed starszą kobietą w sukience w kwiaty leżało pełno kolorowych opakowań, w których – jak podpowiadał mi mój mózg – były słodycze. Nicolas na mnie spojrzał.

– Jak już tu jesteśmy, to szkoda nie skorzystać. – Mrugnął do mnie.

Nie protestowałem. Ruszyliśmy w stronę stoiska, a kobieta zaśmiała się, gdy stanęliśmy obok niej.

– Ester, proszę się nie śmiać z mojego uzależnienia – powiedział poważnym tonem.

– Czyli to co zwykle? – odparła chrapliwym głosem.

Nick kiwnął głową i zaczął szukać w kieszeni spodni pieniędzy.

– Spakuj też dla Belli – powiedział kobiecie.

Gdy usłyszałem to imię, to niemalże mnie zwaliło z nóg. Poczułem bardzo silne emocje z nim związane, ale nie potrafiłem ich nazwać.

Kobieta spakowała do papierowej torby słodycze o nazwie oreo – wiedziałem, że są dla Nicka – oraz czekoladę Hershey, która była dla owej Belli.

– Dla ciebie też spakować twój przysmak, skarbie? – odparła i uśmiechnęła się do mnie.

– Tristan ma pewne problemy z pamięcią – powiedział szybko Nicolas, zanim zdążyłem się odezwać – ale jasne, spakuj, na pewno mu nie zaszkodzi.

Ester złapała pudełko z nazwą Merci. Poczułem, jak napływa mi ślina do ust – tak, zdecydowanie był to mój przysmak, jak ujęła to kobieta. Najbardziej lubiłem te fioletowe – chociaż nie wiedziałem, co to za smak, jednak wiedziałem, że są to czekoladki. Nick wręczył kobiecie pieniądze i po wzięciu słodyczy wyszliśmy z targu.

– No cóż – powiedział – obudzenie obudzeniem, ale słodyczy śmiertelników nigdy nie odmówię.

Rozdział 3

Dzień przed całkowitym wybudzeniem

Otworzyłam nerwowo drzwi do jego pokoju i zastałam puste łóżko z porozrzucaną pościelą. Liczyłam, że może jednak nie zdążył nigdzie pójść pomimo świecenia się mojego naszyjnika. Było źle, mógł być wszędzie.

Przez tyle lat sądziłam, że gdy nastąpi dzień wybudzenia, będę najszczęśliwszą osobą na Ziemi, rzucę mu się na szyję i wręcz popłaczę ze szczęścia.

Tylko że on zawsze musiał mi to robić. Zawsze wszystko robił po swojemu, chodził swoimi drogami i praktycznie nigdy mnie nie słuchał. Nawet po tym, jak był w śpiączce przez dziesięć lat.

Usiadłam na brzegu łóżka i odetchnęłam głęboko. Powinnam go szukać, ale nie wiedziałam, w którym kierunku ruszyć – nie wiedziałam nawet, czy żyje.

Nie powinnam się o niego martwić, bo przecież zawsze z nas wszystkich walczył najlepiej, ale nie miałam pojęcia, czy w tym stanie będzie nawet wiedział, co się z nim dzieje, czy będzie miał jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Pytanie, czy po obudzeniu odzyskał pełną świadomość, czy lunatykował tak jak na początku śpiączki?

– Opiekunko.

Zerwałam się z łóżka na głos strażnika. Widziałam jego zmieszanie – przez te wszystkie lata nikomu nie pozwalałam wchodzić do tego pokoju. Strażnik musiał być dopiero po szkoleniu, gdyż na jego ręce widniała zielona bandana. Miał strach w oczach i wyglądał na około dwadzieścia lat – chociaż obstawiam, że miał koło czterdziestki.

– Opiekunko – powtórzył pewniejszym tonem. – Dostałem dekret od opiekuna Scotta, w którym kategorycznie zabrania ci poszukiwań zaginionego.

Mówił to niczym robot. Scott musiał wbić mu to do głowy za pomocą exponentia.

Miałam ochotę krzyknąć na strażnika albo rzucić go na ścianę, ale się powtrzymałam, wiedząc, że jest on tylko posłańcem. Wiedziałam, że Scott miał coś wspólnego ze śpiączką.

Uśmiechnęłam się najzimniejszym ze swoich uśmiechów i wymamrotałam cicho exponentia sprawiające, że młody przekaże wiadomość najwyższemu opiekunowi.

– Drogi Scotcie, mój podopieczny znajdzie go jako pierwszy i dowiem się wszystkiego, co tak zawzięcie przede mną ukrywałeś przez te lata.

Rozdział 4

Nick zatrzymał się przed okazałym domem. Został wybudowany dawno – co było po nim widać – ale był w niesamowicie dobrym stanie. Miał duże okna w większości przesłonięte zasłonami, ściany z czerwonej cegły, pozłacane ramy okien, a przed nim rosło pełno kwiatów, równo skoszony trawnik oraz stała fontanna.

Nietrudno zgadnąć, że ten dom też kojarzyłem. Już na tym etapie miałem dość swojej dezorientacji i tego przytłaczającego uczucia – a w głębi duszy wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Czułem silne emocje, patrząc na budynek, które narastały, gdy podchodziłem do drzwi.

To był mój dom.

Drzwi wejściowe były duże i masywne, na środku znajdowała się kołatka z paszczą lwa. Nie lubiłem tej kołatki.

Gdy weszliśmy do środka, poczułem spokój. Tak jakbym właśnie w tym miejscu chciał się znaleźć.

Przedpokój był bardzo duży. Utrzymany w jasnych barwach, z podwójnymi schodami, pejzażami na ścianach oraz stołem pośrodku, na którym stał wazon z kwiatami. Choć widać było, że ktoś starał się sprawić, by miejsce wydawało się bardziej przytulne, to jednak dalej czułem się jak w jakimś muzeum.

Zawsze miałem takie uczucie. Wiedziałem o tym, jak również o tym, że mieszkałem w nim od czasów jego wybudowania. Tak jak Nick i wcześniej wspomniana Bella.

– Wiem, że pewnie powinniśmy, ale dlaczego tu jesteśmy? – spytałem.

Wiedziałem, że musimy tutaj przyjść. Czułem wręcz od początku, że Nick zaprowadzi mnie do tego miejsca, ale i tak nie zaszkodziło spytać.

Podczas naszej drogi zacząłem sobie przypominać różne fakty o moim towarzyszu – lubił alkohol na imprezach, był dość szyderczy i lekkoduszny, znany z tego, że sypiał z wieloma kobietami, ale jednocześnie, gdy ci zaufał, to nie miałeś lepszego przyjaciela. Były to rzeczy przypadkowe, nieskładne, niepowiązane z niczym co się działo obecnie, ale przychodziły do mojej głowy tak niespodziewanie, że aż czułem w niej ból. Zaczynało też robić mi się słabo – tak jakbym przegrzewał się od myślenia.

– Bo to twój dom – odparł zaskoczony, że może to powiedzieć, pewnie dlatego, że już to sobie przypomniałem. – I musimy porozmawiać z Bellą.

Znowu to imię, znowu silne uczucia.

Boże święty, czy będę czuł się tak za każdym razem, gdy Nick cokolwiek do mnie powie albo gdziekolwiek mnie zaprowadzi?

Do przedpokoju weszła kobieta, miała skórę koloru karmelu i bardzo niebieskie oczy, wręcz świecące. Czułem od niej jakąś niesamowitą energię, silną, ale jednocześnie stonowaną. Nie wiem, kim – albo raczej czym – była, ale uśmiechnęła się do mnie promiennie i przywitała bardzo wesołym tonem.

Następnie nas wyminęła, by wziąć nasze kurtki, więc założyłem, że jest kimś w rodzaju pomocy domowej.

– Proszę mi wybaczyć, nie zdążyłam przygotować jeszcze twojego pokoju – powiedziała, zabierając moją kurtkę. Swoją drogą, skąd ja miałem kurtkę?

– Nie przejmuj się, Cassie. – Nick się uśmiechnął. – Najpierw i tak musimy porozmawiać z Bellą.

– Och, oczywiście! – wykrzyknęła zbyt entuzjastycznie, a jej oczy zaświeciły jeszcze mocniej. – Opiekunka na pewno bardzo się ucieszy!

Nie wiedziałem, czemu ją tak nazwała ani czemu miałaby się ucieszyć na mój widok, ale szczerość i radość Cassie sprawiły, że byłem spokojniejszy. Jak na razie wszyscy – oprócz tego czegoś, co mnie zaatakowało – byli dla mnie bardzo mili, czyli musiałem cieszyć się powszechną sympatią. Było to dla mnie zaskakujące, bo, pomimo że nie pamiętałem tego, kim jestem, miałem przekonanie, że wcale nie byłem dobrym człowiekiem i na to nie zasługiwałem. Nie wiem skąd te myśli, ale przerażały mnie, bo byłem tego absolutnie pewien.

Nicolas odwrócił się i ruszył wzdłuż korytarza pomiędzy jedną częścią schodów a drugą. Bez zastanowienia ruszyłem za nim – w sumie to chyba nie miałem innych opcji. Korytarz był wyłożony jasnoniebieską tapetą, a na podłodze były drewniane panele, co dodawało temu wnętrzu „normalności”. Przy przedostatniej parze drzwi Nicolas gwałtownie i bez ostrzeżenia skręcił w prawo. Zaskoczył mnie, przez co prawie przeszedłem dalej – było widać, jak bardzo go to bawiło.

Nowa myśl: „Nie cierpię, jak mi to robi”.

Znajdowaliśmy się w bibliotece. Regały ciągnęły się do sufitu – od początku do końca wypełnione książkami. Na samym jej środku znajdowały się schody prowadzące na antresolę, gdzie stały sztaluga, jakieś rośliny i stare masywne biurko. Przed schodami były kominek, dwie duże kanapy, a pomiędzy nimi dywan i stolik kawowy.

Patrzyłem na książki i niektóre z nich widziałem na straganach śmiertelników, jak Wichrowe wzgórza czy Duma i uprzedzenie. Na stoliku niedaleko regału niemalże jak w świętym miejscu leżała podniszczona stara książka o nazwie Małe kobietki. Czytałem ją, ale nie mogłem wygrzebać z pamięci, o czym była. Pamiętałem tylko, że była to bardzo ciepła opowieść i z jakiegoś powodu dla kogoś bardzo ważna.

Byłem tak oszołomiony wyglądem pomieszczenia, że dopiero po chwili zauważyłem stojącą na podniesieniu młodą kobietę, patrzącą na nas z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Była piękna. Miała białe włosy, duże niebieskie oczy, bladą karnację i pełne zaróżowione usta. Była drobna i niezbyt wysoka, ale swoją postawą i miną budziła respekt. Ubrana była w granatową sukienkę z długim rękawem, a włosy miała luźno spięte do tyłu. Wyglądała jednocześnie poważnie i codziennie.

Czułem, że zaczyna boleć mnie głowa. Wiedziałem, że straciłem pamięć, ale tego wszystkiego było za dużo. Świadomość, że znasz wszystko dookoła ciebie, ale jednocześnie nie potrafisz tego nazwać, jest najgorszą rzeczą, jaką dane było mi przeżyć – tego byłem pewien.

Przypomniałem sobie, że dziewczyna rysuje i gra na pianinie.

Nietrudno było zgadnąć, że ją znam, a po jej minie widziałem, że i ona znała mnie. Starała się zachować powagę, ale nawet pomimo mojego zaburzonego myślenia widziałem, jak mieszają się w niej różne emocje. Tak jak i we mnie.

Zeszła po schodach szybkim krokiem, ale z gracją godną szlachcianki, i stanęła naprzeciwko nas ze skrzyżowanymi ramionami. Przyglądała mi się uważnie, tak jakbym był jakąś rzeźbą w muzeum. Powoli czułem się niezręcznie, a głowa bolała mnie coraz bardziej, tak że postanowiłem zacząć rozmowę, nie zwlekając dłużej.

– Pewnie wiesz, jak mam na imię, ale przedstawię się – powiedziałem. – Nazywam się Tristan, wiem, że cię znam oraz że grasz na pianinie i rysujesz. – Nie wiem, czemu dodałem ostatnie zdanie.

Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Chciałem, żeby uśmiechnęła się naprawdę, pragnąłem tego, ale starałem się to odgonić, bo było to bardzo dziwne – chociaż dosłownie straciłem pamięć i obudziłem się w środku jakiegoś lasu.

– Bella – odpowiedziała. – Masz rację, wiem, jak masz na imię.

– Też wiem, jak masz na imię.

– To dobrze – odparła.

Czułem, że moja głowa jest przeciążona. Naprawdę ich znałem i to było nieznośne. Bella spojrzała na Nicka. Było to porozumiewawcze spojrzenie, którego nie potrafiłem odczytać, a zrobiłbym wszystko za umiejętność odgadnięcia, co oznaczało.

– Sądzę, że powinieneś odpocząć. – Głos Belli wyrwał mnie z zamyślenia. – Nicolas pokaże ci sypialnię i rano postaramy się zrozumieć, co się stało.

Miała rację, byłem zmęczony – mimo że było lekko po dziewiątej rano. Nie byłem senny, ale czułem, że lepiej się poczuję po drzemce. Z drugiej strony chciałem zostać z Bellą i Nickiem. Szukać kolejnych wskazówek dotyczących mojej tożsamości. Dotyczących tego, kim byłem.

Byłem jednak zbyt zmęczony na protestowanie czy zastanawianie się, jak dziwne jest to, że nie pamiętam niczego, jednak wszystko było znajome. Kiwnąłem głową, nawet nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

– Mam nadzieję, że wkrótce sobie przypomnisz. Dobrego snu, Tristan.

Nie wiem co, ale w głosie Belli czaiło się coś, co mnie zaniepokoiło. Przyglądając się jej, nie mogłem wyjść z podziwu dla jej urody. Była naprawdę przepiękna. Idealna. Wydawała się zimna, jakby zrobiona z lodu, ale jednocześnie widziałem w niej coś ciepłego, czego nie potrafiłem nazwać. Była dla mnie kimś ważnym, ale nie chciałem się zastanawiać nad relacjami, nad nami. Nie miałem siły. Więc po prostu ruszyłem z Nickiem w stronę wyjścia.

– Kocham cię! – rzucił Nick przez ramię, gdy wychodziliśmy.

– Niestety muszę z tym żyć – burknęła Bella.

Nick zaprowadził mnie do pokoju. Myślałem, że pomieszczenie wzbudzi we mnie jakieś emocje, ale nie, ten pokój na pewno nie należał do mnie. Nie był zły, był bardzo ładny, przytulny. Miał trzy duże okna na jednej ścianie, tak że niemalże pokrywały całą jej powierzchnię. Wychodziły na urokliwy ogród na tyłach domu, któremu nie miałem jeszcze okazji się przyjrzeć. Jak mogłem, skoro wszystko działo się tak szybko? Wszystkie meble były białe, a ściany jasnoniebieskie. Nie było jednak w nim czegoś, co sugerowałoby, że ktoś w nim rzeczywiście mieszka.

To musiał być pokój gościnny.

W pomieszczeniu była Cassie układająca poduszki. Przed wyjściem Nick poinformował mnie, że jak będę ich szukać, to przez większość czasu będą w bibliotece, co wcale mnie nie zdziwiło. Cassie tak samo jak Nicolas zaproponowała, że pomoże mi ze wszystkim, czego tylko będę potrzebował.

Było to niezwykle miłe, ale ten głos w głowie mówił mi, że na to nie zasługuję. To nie powinno tak być. Nie zasługiwałem na współczucie, na dobroć.

Coś zrobiłem, zanim straciłem pamięć, wiedziałem o tym.

Gdy zostałem sam, położyłem się na łóżku. Nie zdejmując ubrań, zagrzebałem się w pościeli i patrząc jeszcze chwilę na światło starające się przedostać przez firany, zasnąłem z wyczerpania bez uzyskania odpowiedzi na większość męczących mnie pytań. I to sen był najbardziej właściwy, sen był mój – cokolwiek to znaczyło.

***

Obudziłem się zlany potem.

Nie śniły mi się obrazy, ale słyszałem pełno krzyków, pełno płaczu. Czułem ogromną ilość smutku i nienawiści. Czułem krew, a po obudzeniu miałem w ustach dziwny metaliczny posmak. Musiało być wcześnie rano, ponieważ niebo było lekko przygaszone, a słońce leniwie wschodziło na górę nieba.

Położyłem się z powrotem na miękkie aksamitne poduszki i gapiłem się w sufit. Nic nie wydawało mi się realne, ale również nic nie wydawało mi się obce. Nie miałem pojęcia, kim jestem ani kogo znam.

Przez głowę przeszła mi myśl, która sugerowała, że kiedyś kogoś zamordowałem. Nie wiem, jak okropnym byłem człowiekiem, ale myśl o tym kompletnie mnie nie obrzydzała.

Właściwie z każdą sekundą się poznawałem. Widziałem swoje reakcje, zaczynałem rozumieć swój charakter na podstawie myśli i wspomnień. Czułem się, jakby ktoś mnie zresetował tylko po to, bym budował siebie od nowa, ale coś mu się nie udało i nadal wszystko pamiętałem.

Tak, wiedziałem, że wszystko pamiętam, ale było to zagrzebane w czeluściach mojego umysłu. Do głowy przychodziły mi coraz dziwniejsze rzeczy o mnie samym – jestem uzależniony od kawy (leżąc tak i patrząc w sufit, marzyłem o kofeinie), od dziecka przykrywałem swoje problemy dystansem i ironią, nie opiekowali się mną rodzice, a tak w sumie to nie wiem, kim byli, kochałem słuchać czyjejś gry na pianinie oraz spacery w lesie, gdy dopiero wschodziło słońce. Mało sypiałem, pamiętałem to. Uwielbiałem też gofry oraz suszone pomidory (oddzielnie, bez obaw, akurat byłem pewien, że daleko mi do tego rodzaju psychopaty, chociaż braku podobieństwa do innych szaleńców nie byłem już pewien). Wolałem morze od gór i psy od kotów, a lody czekoladowe przyprawiały mnie o mdłości. Z alkoholi najbardziej lubiłem whisky z lodem, a także czasem wytrawne mocne wino.

Dużo sobie przypomniałem, co nie? Nieprawda, to było bardzo mało.

W życiu człowieka jest tak wiele rzeczy, tak wiele reakcji i tak wiele podreakcji, że to co przyszło mi do głowy w tamtym momencie, było ułamkiem procenta tego wszystkiego.

Wiedziałem, że wkrótce przypomnę sobie większość rzeczy, ale świadomość, że nawet nie wiem, kim jestem, przyprawiała mnie o ciarki i zawroty głowy.

Chyba kogoś kochałem. To raczej dobra wiadomość, bo miałem wrażenie, że strasznie siebie nie lubiłem i ogólnie byłem okropnym człowiekiem.

Był już kolejny dzień. Spałem kilkanaście godzin.

Nic w tym dziwnego, bo pościel była niesamowicie miękka, a ja z dziwnego, nieokreślonego dla mnie powodu byłem wyczerpany. Więc po prostu spałem.

W sumie to śmieszyło mnie to, jak bezpiecznie się czułem w tym domu.

Nagle usłyszałem głośny dźwięk, a po tym mocne i głośne przekleństwo. Niewiele myśląc, podszedłem do okna, by zobaczyć miejsce, z którego wydobył się dźwięk i odkryć, kto o tak wczesnej godzinie pałęta się pod tym wielkim domem. Ujrzałem w ogrodzie powóz i dwóch ludzi wyładowujących z niego towar. Nie wiem czemu, ale poczułem ogromną chęć podejścia do nich i przywitania się, więc wyszedłem z pokoju.

Już mnie nawet nie dziwiło, że znam drogę do ogrodu, która była krótka i przyjemna dla oka. Cały dom przyozdabiały najróżniejsze obrazy, meble posiadły gustowne zdobienia i wszystko wyglądało tak idealnie, że aż strach byłoby coś przestawić.

Drzwi na taras były dokładnie takie, jak się spodziewałem (czyli takie, jak zapamiętałem). Z jasnego drewna, z małym zdobionym oknem i gałką w kolorze zdobień.

Byłem przy wschodniej stronie ogrodu, przy tylnej bramie. Ścieżka do bramy była wyłożona białymi kamieniami, a sama brama miała złote zdobienia. Płot porastał bluszcz. Na końcu podjazdu stał powóz z koniem, a obok niego dwóch ludzi wyciągających drewniane skrzynie. Obydwaj wyglądali na zdenerwowanych i zmęczonych.

Byli biali. Dosłownie, ich skóra była niemalże przezroczysta, a oprócz tego białe były ich włosy, brwi i niemalże białe oczy – niemalże, ponieważ było widać w nich szarawy odcień. Wiedziałem, że należą do jakiegoś… gatunku? Wiedziałem, że są kimś innym niż ja.

– Dzień dobry – przywitałem się swoim najmilszym i najweselszym tonem.

Nie mogłem przypisać im żadnej płci. Wyglądali niemalże, jakby nie istnieli. Jakby byli wytworem mojej wyobraźni.

Jedna z postaci wzdrygnęła się na dźwięk mojego głosu i nie unosząc głowy, zajęła się dalszym wypakowywaniem towaru. Druga postać natomiast spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła, jednak jej twarz drżała.

Oni się mnie bali. I najgorsze było to, że oprócz zdziwienia czułem też niewyjaśnioną satysfakcję. Coś w środku mnie cieszyło się, że odczuwali strach, gdy się do nich odzywałem. Nie chciałem tego czuć. Nie chciałem. Czułem, że to złe.

Nie rozmawiali ze mną, tylko wypakowywali towar. Widziałem, jak są napięci i z jakim przerażeniem się ruszają. Tak jakbym miał się na nich rzucić. Chciałem odejść, ale jednocześnie nie mogłem. Patrzyłem na nich zafascynowany. Z satysfakcją.

Nie powinno mnie tam być. Nie powinno.

Jedna z postaci upadła. Ta, która nie chciała na mnie patrzeć.

Była słaba, potrzebowała snu. Czułem to. Czułem, że potrzebuje snu, i to bardzo mocno. Nie wiedziałem czemu.

Chciałem jej pomóc, chciałem zrobić coś dobrego, więc do niej podszedłem. Jedyne co planowałem zrobić, to pomóc jej wstać. Jednak gdy złapałem ją za rękę, na jej twarzy pojawiło się przerażenie, a ja… zniknąłem.

Pustka,

Dobrze, bo czucie

Złe

Smutek dobrze

Nie pustka

Lepiej

Nic

Nie

Czuć

Zabrać duszę

Zabieram ją

Dobrze

Tak

Nie.

Było ciemno, ale gdy otworzyłem oczy, jasność uderzyła mnie z taką siłą, że prawie upadłem. Dopiero po kilkunastu sekundach do moich uszu doszedł krzyk. Nie wiedziałem, co się dzieje, czułem się, jakbym był pod wodą. Nie miałem powietrza, powietrze się skończyło. Wszystko było zamazane, ledwo dźwignąłem się na nogi. Szedłem takim krokiem, jakbym naprawdę mocno się upił, chyba słyszałem szloch, ale musiałem stamtąd uciec. Nie mogłem tam zostać. Moje ręce się trzęsły, a na świecie kończył się tlen. Otworzyłem drzwi, jednak były w tamtym momencie tak ciężkie, że upadłem. Niesamowicie bolał mnie żołądek i nim się zorientowałem, zwymiotowałem na podłogę.

Umierałem, musiałem umierać. Tak musi wyglądać śmierć.

Chciałem kogoś zawołać, poprosić kogoś o pomoc, ale miałem zbyt mało powietrza, by wydobyć z siebie dźwięk. Odczołgałem się od swoich wymiocin i położyłem się płasko na podłogę. Zimny marmur chłodził moją twarz. Przestrzeń raz po raz zamazywała się i wyostrzała.

Dopiero po chwili poczułem, że ktoś mnie obraca na plecy. Moje ciało zwiotczało, więc nawet nie mogłem się przeciwstawić. Zobaczyłem nad sobą Nicolasa. Powiedział coś, czego nie zrozumiałem, i odszedł. Chciałem go zawołać, powiedzieć mu, że umieram, ale nie mogłem. Patrzyłem na sufit.

Umrę, umrę, umrę.

Nagle zauważyłem nad sobą twarz Belli. Poczułem, że gładzi mnie po włosach.

Jedyne, co usłyszałem: – Już idzie pomoc…

I wtedy nastała ciemność.

Rozdział 5

Dawno temu

Patrzyłam na śpiącego Tristana. Jego wesoła twarzyczka teraz pogrążona była we śnie, jego usta lekko otwarte, a ciemne włosy potargane. Rączka była zaciśnięta w piąstkę. Zawsze tak zasypiał.

Nie przejmowałam się tym, że śpi już trzynaście godzin. To dziecko spało tyle, ile chciało i kiedy chciało. Nigdy tak naprawdę nie był zmęczony, jego sen nie polegał na regenerowaniu sił, tylko na czymś o wiele większym. Zastanawiałam się, czy już w wieku trzech lat zdawał sobie sprawę z tego, że ma taką umiejętność. Wiedziałam, że jej nie rozumie, ale ciekawiło mnie to, czy w ogóle wie o jej istnieniu.

Głupio było mi się nawet przed sobą przyznać, ale pokochałam go. Nie chciałam go kochać, nie chciałam się do niego przywiązywać, bo wiedziałam, że w końcu nadejdzie dzień rozstania.

Wtedy nie chciałam, żeby ten dzień kiedykolwiek nastał.

Tristan mnie kochał, cały czas chciał, żebym go przytulała, a gdy w końcu przełamałam się do zabawy z nim – śmiał się jak nigdy. Nie dostałam nigdy od nikogo takiej czułości, jak od tego malutkiego chłopca.

Gdy tak na niego patrzyłam, rozległo się pukanie do drzwi. Tak mnie to zaskoczyło, że niemalże podskoczyłam. Było to tak nietypowe, że chwyciłam nóż ze schowka i schowałam go w rękawie. Miałam wielu wrogów – a kto wie, kiedy chcieliby zaatakować.

Powolnym ruchem dłoni przekręciłam gałkę i szybko wydobyłam nóż z rękawa, gdy zorientowałam się, kto przede mną stoi. Gdybym była kotem, właśnie stałabym nastroszona i syczała na przybysza.

Uśmiechnął się tym okropnym szyderczym uśmiechem, który znałam od dziecka. Nie zmieniał się. Cały czas miał te czarne włosy, bladą cerę i duże niebieskie oczy, które Tristan po nim odziedziczył.

– Czego tu chcesz? – Nienawidziłam siebie za to, że w moim głosie dało się wyczuć przerażenie.

Ten człowiek mnie zniszczył i gdy w końcu się od niego uwolniłam, znowu wchodził z butami w moje życie. Powracały do mnie obrazy z dzieciństwa i czułam, jak moje ręce zaczynają drżeć, a on to widział. Nienawidziłam go.

– Przyszedłem odwiedzić mojego syna – powiedział lekkim tonem.

Parsknęłam. Nie obchodził go Tristan, nikt go nie obchodził. Dopiero gdy dowiedział się, że mały ma moc, której nie odziedziczyło żadne z jego dzieci, zaczął się nim interesować. Bałam się, że go porwie, bałam się, że mnie zabije i go zabierze. Nie bałam się śmierci, ale nie chciałam, żeby Tristan musiał z nim żyć. Nikt na to nie zasługiwał.

– Masz dziesięć sekund, żeby stąd wyjść, zanim wezwę podopiecznych.

Nie mógł wiedzieć, czy blefuję i sprawiało mi to ogromną satysfakcję. Westchnął tak, jakby był zmęczony, ale ja dobrze wiedziałam, że ten człowiek jest jak robot. Nie potrzebuje snu czy uczuć.

– Dobrze, nie muszę go widzieć – odpowiedział. – Chciałbym cię tylko ostrzec, że nie zdajesz sobie nawet sprawy, z jaką mocą masz do czynienia. On potrafi zabijać dotykiem, Lilith…

– Mam na imię July – przerwałam mu chłodnym tonem.

Przewrócił oczyma.

– Po prostu trzymaj go z dala od histr.

Nie wiedziałam, po co mi to mówi. Po co zadał sobie taki trud, by stanąć przed moim domem i mi to powiedzieć.

W każdej chwili ktoś mógł go pojmać lub zabić. Stracił reputację po swoich chorych eksperymentach z cieniami.

Nie wierzyłam w to, że już ich nie przeprowadza.

Pewnie nadal to robi, tylko w podziemiach, z ludźmi, którzy nie są tam ze swojej woli. Na samą myśl miałam odruch wymiotny.

– Och, i tak przy okazji, żebyś nie musiała się trudzić. Odebrałem Nate’a ze szkoły.

Nate wyszedł zza swojego ojca przerażony. Był niemalże biały, a jego oczy były przeszklone. Wiedziałam, że jego też krzywdził. Złapałam go szybko i przytuliłam do siebie. Ojciec Nate’a i Tristana się zaśmiał. Jego nieznośny śmiech.

– Jakie to smutne, że się do nich przywiązałaś.

Nie mogłam już go słuchać, więc zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem i zasunęłam wszystkie zamki. Nate stał przerażony, ledwo się ruszał. Widziałam, że chce mu się płakać, ale ze wszystkich sił się powstrzymywał. Kucnęłam przed nim. Nie patrzył mi w oczy.

I wtedy podbiegł do nas roześmiany Tristan na swoich małych nóżkach. Mocno przytulił Nate’a, a ten lekko się uśmiechnął. Pierwszy raz przed sobą to przyznałam. Kochałam ich. I nie mogłam pozwolić, by ktoś ich skrzywdził.

Rozdział 6

Gdy się obudziłem, na początku czułem się głuchy i ślepy. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że stoi nade mną około pięciu ludzi i każdy z nich świeci latarką w moją stronę. Nie słyszałem, co mówią, mój słuch nie działał. Panika ogarnęła moje ciało, ale gdy próbowałem się ruszyć, uświadomiłem sobie, że moje kończyny były przypięte do łóżka pasami.

Czułem zapach krwi, ogarnęła mnie złość, byłem smutny.

Próbowałem się wyrwać, bo wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego.

Wiedziałem, że zrobię coś niedobrego.

Rosła we mnie mroczna siła, nie wiedziałem, czym jest, ale wiedziałem, że nie mogę jej ulec. Miałem ochotę wykrzyczeć do otaczających mnie osób w lekarskich fartuchach, by uciekali, ale miałem wrażenie, jakby moje struny głosowe mnie nie słuchały.

W pewnym momencie zobaczyłem Bellę starającą się do mnie dostać. Była odpychana przez ludzi w fartuchach i po jej twarzy widziałem, że zaraz wybuchnie. Coś we mnie kazało ją uspokoić. Było to silniejsze od jakichkolwiek moich myśli czy pragnień. Im bardziej jej irytacja rosła, tym bardziej czułem potrzebę uspokojenia jej.

Krew, złość, smutek.

Coś w moim umyśle się rozjaśniło. Chciało się wydostać. Wydawało mi się, że widzę tylko ją. Widzę tylko Bellę. Byłem tak daleko od niej, ale jednocześnie czułem, że mogę ją dotknąć.

Dotknąłem.

Jednak ona się rozpłynęła. Zmarszczyłem czoło. Stałem w białym sterylnym korytarzu i czułem, że Bella przede mną ucieka. Ktoś każe jej uciekać. Ruszyłem w głąb korytarza, a z każdym kolejnym krokiem obecność ludzka stawała się coraz bardziej oczywista. Było to niesamowicie dziwne doświadczenie, bo miałem wrażenie, że moje ciało nie istnieje, że to nie ja siebie prowadzę.

Zobaczyłem przed sobą światło. Świeciło się za szklanymi drzwiami, których wcześniej nie dostrzegłem. Nie mogło ich tutaj być, musiały dopiero teraz się pojawić. Ręka, której nie kontrolowałem, otworzyła drzwi.

I stałem tam ja.

Wyglądałem inaczej. Wydawałem się… starszy? Zniszczony – fizycznie i psychicznie. Byłem we krwi, miałem siniaki, a mój wzrok wydawał się odległy.

Chciałem stamtąd uciec, ale nie mogłem. Patrzyłem na siebie niezdolny do ruchu.

Wymizerniała wersja mnie patrzyła na mnie i w jej oczach pojawiły się łzy. Czułem jej smutek, wiedziałem, czym jest spowodowany, ale nie potrafiłem tego nazwać – jak małe dziecko, które dopiero się uczy.

Zniszczona wersja mnie samego wyciągnęła do mnie rękę. Drżącą, pociętą i posiniaczoną. Wiedziałem, że te wszystkie rany zrobił jeden człowiek.

Nie przyjąłem tej ręki.

Byłem zrozpaczony, zły, bezradny.

Drugi ja pokiwał głową i cofnął rękę. Chciałem coś powiedzieć, ale nie potrafiłem znaleźć słów.

– Muszę – rzekł zachrypniętym głosem.

***

Miałem wrażenie, jakbym właśnie wyłonił się z wody. Łapczywie łapałem powietrze, tak jakby zostało mi odebrane. Jakby ktoś trzymał moją głowę pod taflą jeziora. Po chwili odzyskałem świadomość i zobaczyłem nad sobą metalową lampę.

Znowu byłem na sali przypięty do łóżka, ale nie stał nade mną ani jeden człowiek. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć, gdzie się znajduję. Bolał mnie każdy mięsień w ciele, a w uszach słyszałem dzwonienie.

Zaraz to wszystko minęło, gdy zobaczyłem Bellę siedzącą na podłodze i ludzi, którzy wcześniej stali nade mną, wokół niej.

Co ja zrobiłem?

Bella próbowała wstać, ale jej ręce tak się trzęsły, że nie była w stanie. Miała mokrą twarz od łez i wyglądała, jakby była w szoku.

Nasze spojrzenia się spotkały. Nie mogłem się ruszyć. Nie wiedziałem, co się dzieje, nie wiedziałem, co się stało. Kim ja jestem? Kim jest Bella? Co ja robię?

Zaczęła boleć mnie głowa. Bella dźwignęła się na nogi i podeszła do mnie. Osoby w fartuchach już miały ją odciągnąć, ale wtedy ona krzyknęła:

– Wystarczy! Wszyscy mają opuścić pomieszczenie!

Jej głos był stanowczy i groźny, ale było w nim coś jeszcze. Jakaś siła, która sprawiała, że nawet ja chciałem wyjść, ale po chwili zrozumiałem, że mnie to nie dotyczy. Postacie w fartuchach powoli jak przez sen wyszły z pomieszczenia. Bella zamknęła za nimi drzwi i głośno westchnęła.

– Ja…

– Cicho, daj mi myśleć – powiedziała ostro.

Nawet się nie sprzeciwiałem. Byłem bezbronny, nie wiedziałem, co się dzieje, nie wiedziałem nic. Wszystko było za mgłą, wszystko czekało, by się ze mnie wydobyć. Wiedziałem, że znam Bellę, wiedziałem, że nie poznałem jej wczoraj. Znałem ją, do cholery, i znałem Nicolasa. Gdzie byłem? Czemu straciłem pamięć?

Bella usiadła powoli na krzesło i schowała twarz w dłoniach.

Gdy tak na nią patrzyłem, zrobiło mi się niezmiernie przykro. Była niska, ale w tamtym momencie wydawała się malutka, trzęsła się, nie miała butów, ubrana była w koszulę nocną i szlafrok. Włosy miała związane w kok, który się już praktycznie rozpadł. Chciałem ją pocieszyć, chciałem zrobić coś, by nie czuła się tak beznadziejnie, ale nie potrafiłem. Po prostu nie mogłem.

Po chwili spojrzała na mnie i westchnęła głęboko.

– Przepraszam – powiedziała i szybko wstała.

Nim zdążyłem się spytać, jaki jest powód jej przeprosin, ona już rozpinała pasy, którymi byłem przypięty do łóżka. Gdy zostałem uwolniony, rozmasowałem nadgarstki i skrzywiłem się na widok obtarć na kostkach.

– Nie wiem, co ci zrobiłem – zacząłem po chwili.

Bella powoli kiwnęła głową. Usiadła na brzegu łóżka, ale w bezpiecznej odległości ode mnie. Nic nie mówiła, a ja czułem, że zaraz oszaleję.

– Możesz mi powiedzieć, co się dzieje?

– Nawet nie wiesz, jakbym chciała – odparła cicho. – Nie mogę, nawet gdybym próbowała, nie mogę.

Czułem, że mówi prawdę. Wiedziałem, że to się z czymś wiąże. Znałem jakąś zasadę, ale nie potrafiłem jej opisać.

– Nawet nie wiesz, jak denerwujące jest nic nie pamiętać, ale jednocześnie wiedzieć, że gdzieś jest to w twoim umyśle.

Bella uśmiechnęła się słabo i tylko kiwnęła głową.

I wtedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły. Bella gwałtownie wstała i zobaczyłem szok na jej twarzy, gdy zauważyła, kim są przybysze. Byli to mężczyźni w czarnych mundurach z trzema złotymi gwiazdami na piersi. Wyglądali na dość młodych, ale jednocześnie ich wygląd, stanowczy krok i wyrazy twarzy sprawiały, że zacząłem się ich obawiać. Bella stanęła prosto i chociaż była w koszuli nocnej i z potarganymi włosami, to nagle wydała się bardziej stanowcza i pewna siebie.

– Jakim prawem nachodzicie moją posiadłość? – powiedziała zimnym tonem.

Mężczyzna, do którego się zwracała, wyjął jakiś papier i jej podał. Nim się zorientowałem, byłem skuwany przez dwóch pozostałych mężczyzn. Chciało mi się śmiać z powodu tej całej sytuacji. Czyli teraz będę więziony w różnych miejscach, tak?

– Zaszło nieporozumienie – odparła Bella.

Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie, a mi kazano wstać z łóżka. Nie mogłem się nawet sprzeciwić, może wiedziałem, że to nie ma sensu.

– Czyli chce opiekunka powiedzieć, że Tristan Blanchard nie dokonał morderstwa na przedstawicielce gatunku histr?

O cholera. Zabiłem ją. Zabiłem tamtą istotę. Poczułem się obrzydliwie. Czułem do siebie wstręt. Zabiłem kogoś. Ja naprawdę ją zabiłem.

– Udowodnię, że zaszło nieporozumienie. – Głos Belli stał się ostrzejszy.

Mężczyzna kiwnął głową.

– Do tego czasu wie pani, gdzie go szukać.

Zostałem po prostu wyprowadzony.

I czułem się najgorszą osobą na całym świecie.

Rozdział 7

July

Chociaż nienawidziłam tej pracy, to wiedziałam, że byłabym niewdzięcznicą, gdybym odeszła i zostawiła Ritę na lodzie. Jasne, kadzidło przyprawiało mnie o mdłości, małe pomieszczenie o duszności, a gdy przychodzili klienci, musiałam być gotowa do tego, żeby w razie czego się bronić, ale przynajmniej nie musiałam już uprawiać seksu za pieniądze z żałosnymi frajerami nad pubem w Rivermoon. Dzięki Ricie miałam pieniądze na opłacenie czynszu, kupienie jedzenia, a nawet od czasu do czasu mogłam kupić coś dla siebie. Fakt, nie mieszkałam już w luksusowym apartamencie w centrum miasta i na śniadanie nie jadłam kawioru, ale przynajmniej byłam wolna. No tak jakby. Nadal nienawidziłam swojego ciała, musiałam się mocno pilnować, by sobie nie powtarzać, że jestem obrzydliwa, mam za chude, za blade ciało, jestem zbyt wysoka i mam te okropne rude włosy. Rita była zła na mnie za każdym razem, gdy mówiłam, że to co robili mi moi klienci w „domu publicznym”, było uzasadnione.

Nie mogłam nic na to poradzić. W moim umyśle powstała blizna, a blizny mają to do siebie, że zostają.

Była już 17.30, a to oznaczało ostatniego klienta. Byłam wykończona po ostatnich kilku dniach – trwało święto Samhain, inaczej magiczny początek zimy, który był również okresem wróżb. Właśnie w ciągu tych dwóch dni zarabiałyśmy najwięcej pieniędzy, ale stawianie tarota – w czym ja się specjalizowałam – przyprawiało mnie o mdłości. Uwielbiałam karty i traktowałam je z należytym szacunkiem, ale lata spędzone na zawodowym czytaniu sprawiły, że ich energia była dla mnie znacznie słabsza.

Sączyłam przez słomkę napar z borówki i liści mięty. Oczami wyobraźni widziałam, jak napełniam wannę po brzegi wodą, a moją skórę oplata piana, jak piję wino i czytam właściwości zaklęć. Nie miałam zbyt wielu przyjaciół, z którymi mogłabym się spotykać. Miałam liczne kontakty, ale one polegały na wymianie – oni coś dali mi, ja coś dałam im.

Dzwonek oznaczał przyjście klienta. Westchnęłam z irytacją i odstawiłam napój. Musiałam rozluźnić ramiona i przybrać przyjazny wyraz twarzy – żaden klient nie lubił naburmuszonych pracowników. Do pomieszczenia wszedł starszy pan.

Był śmiertelnikiem, a jego wiek oznaczał, że musiał trafić do Murdri, gdy było to jeszcze legalne. Najprawdopodobniej nie zna swojego świata, pewnie został porwany i sprzedany w niewolę jako niemowlak. Nie lubiłam przebywać wśród śmiertelników, bo czułam ogromne poczucie winy. Pamiętałam, jak mój ojciec ich traktował, jak wielu miał niewolników i gardził ich słabością. Śmiertelnicy dali nam dużo. Książki, muzykę i ukształtowali dużą część kultury. Kiedyś wszyscy ich uwielbiali. Dopóki cienie nie rozpoczęli propagandy słabości śmiertelników i naszej wyższości tylko z powodu posiadania magii. Od tamtego czasu książki ze śmiertelnego życia i inne przedmioty stamtąd stały się nielegalne i można było je zdobyć jedynie na czarnym rynku. Za posiadanie ich groziło więzienie, a dla rozpowszechniającego – śmierć.

Ostateczne zamknięcie bram do świata śmiertelnego i zdelegalizowanie niewolnictwa oraz rozpowszechniania kultury zarządził obecny król – Jamie Laurence, jednocześnie dając wiele praw przebywającym już w Murdri śmiertelnikom i śladom ich kultury. Było to dobre rozwiązanie, ale oczywiście wszyscy wiedzieli o przemytnikach – nie wszystkie bramy dało się zamknąć.

Mężczyzna usiadł na krześle. Jego oczy były spokojne, koloru morza. Uśmiechał się i drżącą ręką zdjął kapelusz.

– Witam – powiedziałam. – Cierpliwość oczekując na los, jest złotem, lecz to magia jest diamentem. Twoja przyszłość w kartach zapisana i moją magią dla ciebie dostarczana. Ostrzegam cię tylko przed jednym – los mroczny jest i przebiegły.

Spokojnie wyrecytowałam swoją formułkę, której z całego serca nienawidziłam. Starzec tylko kiwnął głową i gdy już miałam wyciągać karty, do pokoju weszła Rita.

– Bardzo przepraszam – zwróciła się do klienta. – July, możesz podejść na chwilkę?

Naprawdę dużo mnie kosztowało, żeby nie przewrócić oczami. To był ostatni klient i nie marzyłam o niczym innym jak wyczytaniu jego pieprzonej przyszłości. Kiwnęłam tylko głową i przeprosiłam mężczyznę. Wyszłam za Ritą do przedpokoju.

– Musiałaś, jak już powiedziałam, for…

– Telefon do ciebie – odparła surowym tonem. – Z Bloody Hill – wyszeptała, jakby to było zakazane słowo.

Zmarszczyłam brwi. Nie widziałam powodu, dla którego miałabym dostać od nich telefon. Nie byłam tam już kilka lat i na nowo ułożyłam sobie życie, nie patrząc za siebie.

Podniosłam słuchawkę drżącą ręką. Powtarzałam sobie, że muszę się opanować, ale w moim umyśle było dużo okropnych myśli. Czemu mieliby do mnie dzwonić?

– Halo? – wychrypiałam.

– July, kochanie, jak dobrze słyszeć twój głos.

Nick. Poczułam, jak całe napięcie ze mnie schodzi. Gdyby stało się coś poważnego, przekazałby mi to ktoś mniej… niezrównoważony.

– Czego chcesz, dupku? – Mówiąc to, machnęłam ręką, by Rita odeszła, a ta niechętnie to zrobiła.

Usłyszenie głosu Nicolasa było jednocześnie ulgą, ale z drugiej strony przywołało zbyt dużo wspomnień. Było to wręcz przytłaczające.

– Chciałem zapytać, czy dołączyłabyś dzisiaj do mojej orgii w…

– Jestem zajęta, rozłączam się…

– Tristan się obudził.

Mogę przysiąc, że moje serce na chwilę stanęło. Wyschło mi w ustach, a cały mój organizm przestał działać. Te trzy słowa, tak długo wyczekiwane, nie sądziłam, że kiedykolwiek je usłyszę. Przestałam w to wierzyć.

– O mój Boże – tylko to zdołałam wykrztusić.

– Tak, dla nas to też duży szok – przyznał. – Byłoby bardzo miło, gdybyś przyjechała i Tristan mógłby cię poznać.

Poznać. No tak, nie powinnam liczyć na to, że po takim czasie Tristan będzie pamiętał. Miałam nadzieję, że nie jest to zmiana trwała. Poczułam, że robi mi się słabo. Za dużo jak na jeden telefon.

– Dobrze, ja… będę niedługo – dukałam.

– Dobrze. – Głos Nicka był radosny. – Cieszę się, że przyjedziesz. Tęskniłem.

Ja też tęskniłam, mogłabym powiedzieć. Mogłabym, ale rzuciłam tylko, że już się szykuję do wyjazdu, i odłożyłam słuchawkę. Wytrząsając ręce, jakbym miała je ochlapane wodą, udałam się do Rity. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczyma.

– Muszę iść – powiedziałam jak w amoku. – Przepraszam, naprawdę.

I po prostu złapałam kurtkę i skierowałam się do wyjścia. Słyszałam jeszcze tylko nawoływania Rity, ale ignorowałam je. Możliwe, że już straciłam pracę, ale w tamtym momencie nie było to dla mnie ważne. Rita by nie zrozumiała. Nie mówiłam jej o swojej przeszłości, praktycznie nikomu o tym nie mówiłam.

Nikt by nie zrozumiał, czemu dla mnie jest tak ważne, że Tristan się obudził.

***

Gdy wpadłam do domu, szybko wzięłam prysznic i spakowałam rzeczy na oślep. Nie miałam pojęcia, kiedy wrócę, więc nie liczyłam, ile ubrań biorę. By zaoszczędzić na czasie, poprosiłam syna mojej sąsiadki o przejście się na dworzec i kupienie biletu na ostatni autobus. Mały się ucieszył, bo obiecałam mu kilka sztuk miedzi.

Pakując się, spojrzałam na swoją Motankę. Nasza kultura przyjęła wiele aspektów z wierzeń śmiertelników, a my – wiedźmy – dodałyśmy do nich swojej magii. Motanki były słowiańskimi laleczkami mającymi za zadanie chronienie osoby lub domostwa czy spełnianie życzeń. Nie mogły mieć twarzy, a przy tworzeniu ich nie można było ich ranić – kawałki materiału jedynie się ze sobą związywało, bez szycia – oraz zawsze trzeba było im coś podarować. Moją Motankę dała mi matka, gdy byłam mała. Bardzo rzadko, ale czasami posiadała przebłyski macierzyńskiego instynktu, a podarowanie mi tej słowiańskiej laleczki było jednym z nich. Powiedziała, że mam pomyśleć życzenie i coś jej podarować, a gdy się spełni, mam ją zakopać lub spalić.

Minął prawie cały wiek, a moje marzenie dalej się nie spełniło. Czułam do mojej laleczki ogromny sentyment i nie potrafiłam się z nią rozstać. Nie chodziło nawet tylko o magiczne przywiązanie, ale też o to, że podarowała mi ją moja zimna i okrutna matka.

Wrzuciłam Motankę do torby, wiedząc, że bez niej będę zagubiona.

Związałam włosy w wysokiego kucyka, założyłam bluzę i jeszcze raz sprawdziłam, czy na pewno mam dobry bilet. Stresowałam się na myśl o jeździe autobusem, ale nie miałam innego wyjścia.

Gdy szłam w stronę dworca autobusowego, poczułam, jak zaczyna ściskać mnie w żołądku. Przechodnie nie zwracali na mnie uwagi, nie wiedzieli, kim jestem i pewnie ich to nie obchodziło. Może niektórzy byli kiedyś w salonie Rity. Może im wróżyłam. Prawda była taka, że tutaj byłam anonimowa. I nie chciałam tego tracić. A wiedziałam, że gdy moja noga postanie w Bloody Hill, to wszystko minie.

Ludzie traktowali mnie tam jak roznosicielkę zarazy, jak trędowatą. Nienawidzili mnie lub się mnie bali. Co prawda nie byłam tam już kilka lat, ale wiedziałam, że większość społeczności i tak mnie pamięta.

I nie wiedzą, że wszystko, co o mnie słyszeli, jest sfabrykowanym kłamstwem.

Gdyby znali prawdę o moim żałosnym życiu, pewnie byłabym pośmiewiskiem. Wszyscy, którzy nad piwem w barze opowiadali historie o moim okrucieństwie, zaczęliby się śmiać. Chyba wolałam być pośmiewiskiem niż tym, czym byłam.

Weszłam na dworzec i poczułam okropny smród smażonego oleju z małej knajpki i niezidentyfikowany zapach, nad którego źródłem nie chciałam się zastanawiać.

Gdy spojrzałam na autobus z nazwą krainy, do której miałam się udać, poczułam dreszcze. Uważałam się za silną osobę, ale gówno prawda. Byłam słaba i żałosna. Myśl o Tristanie sprawiła jednak, że ruszyłam w stronę autobusu i podałam kierowcy bilet.

Postanowiłam usiąść na tyle pojazdu. Miałam na głowie kaptur i szłam ze spuszczoną głową. Nie wiedziałam, ile osób jest z Bloody Hill i będzie mnie kojarzyć, więc wolałam nie ryzykować. Usiadłam przy oknie, a na siedzeniu obok mnie położyłam torbę. Nie chciałam, by ktokolwiek obok mnie usiadł. Bałam się.

Podkurczyłam nogi i oparłam głowę o szybę. Czekało mnie siedem godzin jazdy i zastanawiałam się, jak psychicznie je przetrwam.

Przestałam wierzyć w to, że kiedyś się obudzi. Nie sądziłam, że będę jeszcze żyła, gdy to się stanie. W sumie podejrzewałam, że umrę już wtedy od przedawkowania heroiny. Naszły mnie wątpliwości. Czy Tristan będzie chciał mnie widzieć? Gdy widzieliśmy się ostatnim razem, wszystko było takie… chaotyczne.

Przez tyle lat odtwarzałam scenę, gdy widziałam go po raz ostatni, ale w tamtym momencie miałam pustkę. Nie wiedziałam, jak na mnie zareaguje.

W końcu autobus ruszył i już nie było odwrotu.

***

Poczułam, jak ktoś stuka mnie w ramię. Szybko wyjęłam nóż z kieszeni, nie wiedząc, co się dzieje. Zobaczyłam przed sobą wystraszonego kierowcę autobusu podnoszącego ręce w poddańczym geście. Przełknęłam ślinę i wymruczałam przeprosiny. Na dworze było już jasno i zorientowałam się, gdzie się znajduję.

Chciało mi się wymiotować.

– Zasnęła pani i pomyślałem…

– Tak, bardzo przepraszam – powtórzyłam, zabierając swoje rzeczy.

Nie wiedziałam, czy jest stąd, bo jego strach w oczach zapewne był spowodowany tym, że prawie rzuciłam się na niego z nożem. Pożegnałam się i, najszybciej jak tylko mogłam, wyszłam z pojazdu.

Pierwsze co mnie uderzyło, to znajomy zapach. Nigdzie nie pachniało jak w Bloody Hill. Nieważne jaka była obecnie pora roku – tutaj zawsze pachniało lawendą. Poczułam przytłaczające uczucie nostalgii. Nie byłam tutaj tak wiele lat, a teraz stałam na dworcu, z którego dawno temu codziennie jeździłam do pracy. Poprawiłam kaptur na głowie i starając się jak najmniej rzucać się w oczy, ruszyłam w stronę budki telefonicznej.

Bałam się, że ktoś mnie zaatakuje. Ktoś, kto mnie nienawidzi. Nie obawiałam się ludzi, którzy się mnie bali. Obawiałam się nienawiści.

Zamknęłam się w budce i wybrałam numer, który od tak wielu lat znałam na pamięć.

Długo musiałam czekać na odpowiedź, a z każdym sygnałem czułam, że mój żołądek wiąże się w coraz ciaśniejszy supeł.

– Tak? – usłyszałam w słuchawce głos Nicolasa. Był zdenerwowany.

– To ja, July – odpowiedziałam. – Jestem na dworcu.

– Jezus Maria – westchnął. – Już kogoś po ciebie wysyłam, przepraszam…

– Co się dzieje? – spytałam, słysząc panikę w jego głosie.

Cisza. Westchnięcie.

– Nie chcę cię straszyć.

– Nick, odkąd tylko wyszłam z domu, jestem przerażona. Mów, co się dzieje.

Znowu cisza i gdy już miałam krzyknąć do słuchawki, Nick odpowiedział: – Tristan zabił histrę.

Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.

Rozdział 8

Gdy tylko wyszliśmy z domu Belli, założono mi na głowę worek. Po kilku krokach zostałem dosłownie wrzucony do jakiegoś pojazdu. Jęknąłem z bólu i tylko usłyszałem zatrzaśnięcie drzwi. Worek utrudniał mi oddychanie, a kajdanki wbijały się w skórę.

Nie próbowałem wstać. Po prostu leżałem na ziemi. Nie chciało mi się walczyć. Czułem, że sobie na to zasłużyłem. Zabiłem żywą istotę.

Nie chciałem jej zabić, dlaczego, do cholery jasnej, to zrobiłem?

Chociaż nic nie widziałem, nie dziwił mnie żaden zakręt. Doskonale wiedziałem, gdzie jedziemy. Wiedziałem wszystko. Kurwa, wszystko, ale nic.

Byłem zmęczony. To był drugi dzień. Miałem wrażenie, że zaraz oszaleję.

Ile to będzie trwało?

Kiedy sobie przypomnę, kim jestem?

Gdy pojazd się zatrzymał, a drzwi się otworzyły, nawet się nie opierałem. Wiedziałem, że to nie ma sensu. Byłem zmęczony, nienawidziłem siebie. Czułem do siebie potworną nienawiść.

I znowu czułem zapach krwi.

Mężczyźni prowadzili mnie zgiętego w pół, chociaż nie stawiałem oporu. Słyszałem przytłumione głosy, ale nie skupiałem się na tyle, by rozróżniać słowa. Byłem zbyt pochłonięty swoimi myślami, by cokolwiek odnotowywać.

Po chwili posadzono mnie na krześle i ktoś zdjął mi worek z głowy. Moje oczy musiały się przyzwyczaić do światła.

Byłem w jasnym pomieszczeniu. Przede mną stała kobieta ubrana w dziwny kombinezon.

Tak jakbym miał ją zarazić śmiertelną chorobą.

W jej oczach widziałem chłód wymieszany ze złością.

Nie znałem jej. Pierwsza osoba, której nie znałem.

Zobaczyłem, że podniosła ze stołu golarkę do włosów.

– Nie – przerwał jej jeden z mężczyzn. – Wiesz, jak to tutaj działa, naczelnik się zdenerwuje.

Kobieta parsknęła.

– Czy nie zdenerwuje się, że w ogóle go tutaj przywieźliście?

Mówili tak, jakby mnie nie było w pokoju. Znałem owego naczelnika – oczywiście – i miałem wrażenie, że kobieta ma rację. Zdenerwuje się.

Pomimo że kogoś zabiłem, on i tak nie będzie zadowolony.

Powinienem poczuć ulgę, wiedziałem, że nie może stać mi się nic złego, ale jednocześnie nienawidziłem tego, że mnie zna.

Nienawidziłem wszystkiego, co mnie dotyczyło.

Kobieta westchnęła teatralnie, odłożyła golarkę i chwyciła strzykawkę. Lekko się wzdrygnąłem, gdy bez ostrzeżenia wbiła mi ją w przedramię.

Podała mi jakiś narkotyk.

Poczułem się senny, moje emocje zaczęły znikać. Głosy w mojej głowie stawały się coraz cichsze i ogarniało mnie coraz większe uczucie obojętności. Cokolwiek kobieta mi podała, sprawiło, że nawet gdybym chciał, nie mogłem walczyć. Nie chciałem walczyć. Nie zależało mi na tym.

Nie spostrzegłem nawet, kiedy wyprowadzono mnie z sali na korytarz. Widziałem dookoła mnie twarze wychodzące zza małych krat w stalowych obskurnych drzwiach. Patrzyły na mnie ze zdziwieniem.

Czułem się jak w zoo, jakbym był nowym okazem, który zaraz zostanie wrzucony do klatki, by dzieci mogły rzucać w niego orzeszkami kupionymi przez rodziców.

Zaprowadzono mnie do ciemnej celi.

Nie wzdrygnąłem się nawet na głośny dźwięk zamykanych drzwi. Nie obchodziły mnie szydercze śmiechy, które wybuchły po ich zamknięciu.

Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu było małe okno przy suficie. W rogu znajdowało się łóżko z metalową ramą, obok umywalka, a w przeciwnym rogu toaleta.

Patrzyłem na to z obojętnością i po prostu usiadłem na podłodze.

Po chwili zorientowałem się, że siedzę w kałuży krwi.

Położyłem się w niej i włożyłem zakrwawioną rękę do ust.