Twist. Tom 1. Komedia zagadek - Anna Kleiber - ebook

Twist. Tom 1. Komedia zagadek ebook

Anna Kleiber

3,8

Opis

Ziemowit chce pomścić śmierć swojego przyjaciela Wojtka, do której rękę przyłożyła jego narzeczona Bożena. Przez pięć lat poszukuje jej, a gdy namierza w Poznaniu, natychmiast się tam przeprowadza i zatrudnia w firmie, gdzie ona pracuje. Poznaje również jej męża, Sławka, zaprzyjaźnia się z nim i zamierza wrobić w planowane morderstwo kobiety. Wszystko się jednak komplikuje, bo na jego drodze stają dwie unieszczęśliwiane przez swych mężów kobiety, które wobec poślubionych kreatur mają własne, karkołomne plany. Zagadek mnóstwo, a ich droga rozwiązania zawiła…

Polecamy również komedię kryminalną „Głupia baba”. „Świetna komedia, oczywiście lektorka to mistrzostwo świata. Lekka prosta lektura na smutne dni. Polecam.” Anna Kleiber – żona, mama, a wieczorową porą pisarka. Mieszka w Wielkopolsce i pracuje w bibliotece.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (13 ocen)
5
5
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Winkowosc

Nie polecam

co to jest?! Ani komedia ani kryminał!
00
RodzinkaP

Nie polecam

no, cóż...komedia???? Dramat !!! i masakra!!!😒
00

Popularność




Anna Kleiber

Twist

Tom 1 Komedia zagadek

LIND & CO

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Twist

Tom 1 Komedia zagadek

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie I, 2023

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka Auresusart

Copyright © dla tej edycji: 

Wydawnictw0 Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2023

ISBN 978-83-67718-31-8

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Pierwsze dni jesieni były ciepłe i suche. Na lwóweckim cmentarzu panowała cisza, przerywana jedynie dyskretnym szelestem opadających liści. Szedł wolnym krokiem i z ciekawością rozglądał się po cmentarzu. Za sobą zostawił zabytkową bramę i w zamyśleniu spoglądał na mijane nagrobki. Szczególnie podobały mu się te gotyckie, świadczące o sięgającej daleko w przeszłość historii miasta. Niósł w ręce niewielki wieniec, a im bliższy był celu, tym bardziej malało jego zainteresowanie mijanymi grobami, za to bicie serca robiło się coraz szybsze. Sześćdziesiąt pięć lat, poza kilkoma lekkimi dolegliwościami i jedną, sporadycznie pojawiającą się podczas obcowania z płcią piękną, niezdolnością, szczególnie go nie uwierało, ale teraz, w tym posępnym otoczeniu poczuł na karku zimny oddech śmierci. Kiedyś i on legnie dwa metry pod ziemią…

Wzdrygnął się, zwiesił głowę i chowając oczy pod rondem wysłużonego kapelusza, wzrok wlepił w ścieżkę. Dla postronnego obserwatora był pogrążonym w żałobie facetem, ale tylko on wiedział, że nie była to prawda, bo nie boleść nim targała, lecz potężne wzburzenie. Na pogrzebie, który odbył się cztery dni wcześniej, nie był i zrobił to celowo, bo ze zmarłym pragnął pożegnać się w samotności. Bez trudu odnalazł świeży grób, przystrojony wieńcami i wiązankami kwiatów. Zatrzymał się. Wiatr poruszył konarami drzew, liście zawirowały i cicho spadały na ziemię. Mężczyzna zdjął kapelusz i dłonią przygładził siwe włosy. Zrobił dwa kroki i złożył wiązankę. Bezgłośnie poruszając ustami, odmówił słowa krótkiej modlitwy, omiótł wzrokiem pożegnalne szarfy i drewniany krzyż, na którym ktoś zawiesił mały wieniec. Fioletowa wstążka częściowo zakrywała napis na tabliczce, ale imię było widoczne – Wojciech…

Wlepił wzrok w kopczyk świeżo usypanej ziemi. Uklęknął i zanurzył w niej dłonie. Z zewnątrz była sucha, ale już głębiej wilgotna i zbita. Wstał z kolan, rozejrzał się wokół, jakby wstydził się tego, co zrobił, i otrzepał kolana. Wolno wciągnął przez nos jesienne powietrze i równie powoli je wypuścił. Wcisnął na głowę stary kapelusz, wbił ręce w kieszenie, odwrócił się i unikając widoku cholernych nagrobków, ruszył alejką w dół, ku bramie.

* * *

Sześć lat później

Ziemowit ze wszystkich miesięcy w roku najbardziej nie lubił listopada, co więcej, wręcz go nienawidził. Odnosił wrażenie, że akurat wtedy ciemność panowała całą dobę, a deszcz padał złośliwie często. W takie dni dopadał go zły nastrój, na którego odpędzenie ani piwo, ani żaden mocniejszy alkohol nie pomagały już tak skutecznie jak dawniej. Przygnębienie oblepiało go swoimi mackami, na nic nie miał ochoty, a przy życiu trzymał go tylko przymus chodzenia do pracy.

Jednak tego roku, po raz pierwszy wielu od lat, docenił znienawidzone krótkie dni, o osiemnastej bowiem było tak idealnie ciemno, że o to, aby pozostać niezauważonym, nie musiał się szczególnie troszczyć. Po raz ostatni zaciągnął się papierosem, niedopałek cisnął w krzaki i zatrzymał się pod niskim klonem, skąd doskonale widział oświetlone wejście. Długo nie czekał. Wkrótce nadjechała srebrna insignia i wysiadły z niej dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Ziemowit wycelował w parę obiektyw aparatu i zaczął pstrykać zdjęcia. On postawny, w eleganckim płaszczu, zamknął auto i chwycił za rękę czekającą na niego damę. Ona w wysokich kozakach i krótkiej spódniczce, wspięła się na palce i przybliżyła ku niemu twarz. Mężczyzna wpił się namiętnie w nadstawione usta, po czym objął kobietę i ruszyli w kierunku hotelu Meridian. Zdjęcia przestał robić dopiero, gdy oboje zniknęli w jego wnętrzu.

Uśmiechnął się krzywo i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. A jednak miała romans. Zaciągnął się dymem i wolnym, niemal tanecznym krokiem podążył w kierunku, gdzie zaparkował leciwego forda K. Aparat rzucił na tylne siedzenie, usiadł za kierownicą i z przyjemnością dopalił papierosa. Nie dbał o to, że rak płuc był w jego rodzinie popularny jak biegunka wśród turystów wędrujących po Afryce. Umrzeć na coś musiał, a puszczanie dymka bardzo go uspokajało. Spojrzał na zegarek. Szlag! Zapomniał o Sławku. Zapuścił silnik i już miał włączyć się do ruchu, gdy coś rąbnęło w dach, a przed maską auta nagle pojawiła się jakaś pulchna blondyna. Oparła się o blachę, po chwili na niej siadła i przesłała mu buziaka. Przez moment z przyjemnością kontemplował wychylające się spod przyciasnej ramoneski piersi, w końcu ocknął się i mruknął:

– A ta czego chce?!

W innych okolicznościach przyrody chętnie by się z tą cizią wdał w niezobowiązującą damsko-męską relację, ale ponura okolica oraz nagłe pojawienie się cycatki wzbudziły w nim uzasadnione obawy – dziewoje o czystych zamiarach po takich okolicach po zmroku nie chadzają.

– Otwieraj! – Nagle jakiś mężczyzna energicznie zastukał w okno i niemal przykleił gębę do szyby, wlepiając w Ziemka uważne spojrzenie. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie przyzwoitego, inteligentnego gościa. Wysoki, odziany w kosztowny płaszcz i w eleganckich okularach na szpiczastym nosie wyglądał jak wykładowca lub przynajmniej jak wysoko postawiony urzędnik. Wprawdzie z racji swej chudości raczej jak dość zabiedzony urzędnik, ale inteligentnym wyglądem z nawiązką nadrabiał braki w kilogramach.

Ziemek ostrożnie, robiąc otwór tylko na kilka centymetrów, uchylił szybę.

– Jakiś problem?

– Pola, to on?

Ziemek dopiero teraz zauważył drugą kobietę, a może raczej dziewczynę. Stała za mężczyzną, nachylała się do okienka i bacznie wpatrywała w twarz Ziemka. Facet szarpnął klamką. Ziemek pobladł i wciągnął w usta powietrze. Na ulicy nikogo oprócz nich nie było. Sodowe lampy dawały mało światła, a sznur aut, jak na złość, nagle się urwał i na tym ciemnym zadupiu byli zupełnie sami – on, a przeciw niemu szemrany urzędas oraz jego dwie, podejrzanego prowadzenia, damy dworu. Ekipa ta, jaka by nie była, choćby liczbowo miała nad nim przewagę. Mógłby ruszyć nagle z kopyta, ale wówczas przejechałby mizdrzącą się na masce diwę, a za to już można dostać po łbie ciężkim paragrafem. Zresztą takich cycków by było szkoda. Tymczasem mężczyzna walnął pięścią w dach auta i zniecierpliwionym ruchem wyszarpnął z kieszeni scyzoryk.

– Wyłaź!

Ziemek przeżegnał się w myślach i ostrożnie uchylił drzwi, a facet natychmiast chwycił za klamkę i szarpnął je, otwierając szerzej.

– Szybciej, bo czasu nie mam!

– Zaraz, zaraz…

Ziemek powoli wygramolił się z auta. Gdyby był dwadzieścia lat młodszy i dziesięć kilo lżejszy, bez problemu dałby radę temu typowi, ale teraz nie miał złudzeń – zanim wziąłby zamach, tamten zdążyłby dźgnąć go pod żebra.

– Stań tu, pod światłem, i pokaż gębę.

Mężczyzna mocno chwycił go za ramię i pociągnął pod sodówkę. Zaraz któraś z jego dziwek podpieprzy mi auto, pomyślał Ziemek. Ale się mylił, obie ruszyły za nimi.

– Pola, to on?

Niewysoka dziewczyna o szczupłej, okolonej czarnymi włosami twarzy podeszła tak blisko, że Ziemek wyczuł od niej słodki zapach trawki. Naparła na niego piersiami i otarła się biodrem o jego biodro. Szybko oderwał wzrok od jej biustu i spojrzał w oczy. Jej twarz wydała mu się znajoma.

– Myślę, że tak.

Obeszła Ziemka, uważnie taksując go wzrokiem.

– Tak, on.

Ziemek oczy wzniósł do nieba, które, rozjaśnione nieco światłami miasta, wisiało nad nimi ciemną kopułą. Zapewne zaraz go zadźgają, ale za co, bo najwyraźniej o coś im chodziło, nie miał pojęcia.

– Nie, to nie ja! – odezwał się szybko. – Nie znam was i na pewno mnie z kimś pomyliliście! – pisnął cienko i odchrząknął, zawstydzony ckliwym brzmieniem własnego głosu. – To nie ja, mówię wam! – chciał zagrzmieć, ale pisnął jeszcze cieniej.

Pola klepnęła go w ramię, a cycata blondyna wpakowała do ust dwa paluchy i gwizdnęła, jakby chciała zatrzymać nowojorską taksówkę. Mężczyzna odepchnął ją na bok.

– Tysiąc! – powiedział i zaczął gmerać w wewnętrznej kieszeni płaszcza.

– Tysiąc? Skąd ja ci teraz tyle kasy wezmę?! Bierzcie forda i się odpierdolcie! – rozpaczliwie krzyknął Ziemowit.

– Zamknij się! Ja ci tysiąc daję. Za moją najlepszą dziwkę.

– Zwariowałeś?! Nie chcę żadnych pieniędzy ani tym bardziej twojej dziewczyny! Nie mam ochoty na żaden seks! – Ziemek niemal zawył, na co mężczyzna i kobiety zaczęli się histerycznie śmiać. – No co jest? O co wam chodzi?! – zjeżył się.

– Pola, ten dureń cię nie poznaje – z niedowierzaniem rzekł mężczyzna.

– Naprawdę mnie nie pamiętasz? – Czarna podeszła blisko, zbyt blisko i tym razem również musnęła go biodrem.

– Że niby my się znamy?

Skinęła głową.

Ziemek zmarszczył czoło. W życiu miał wiele kobiet, tak wiele, że z biegiem lat mieszały mu się ich twarze i imiona, ale jednego był pewien – z tą czarną na pewno nigdy w łóżku nie był. Nie była również żadną z tych fajnych babek, u których każdego ranka kupował bułki, ani też żadną z kasjerek pracujących w jego ulubionej Biedronce. Nie kojarzył jej z autobusu, tramwaju, a już z całą pewnością nie mogła być jego sąsiadką. Kim więc, do diabła, była?

– Niemożliwe – burknął.

– Przypomnę ci: dwa miesiące temu na pigalaku…

Ziemek natychmiast zaprotestował:

– O, moja mała, wszystko wmówić mi możesz, ale nie to, że kiedykolwiek ze sobą spaliśmy. I do tego na pigalaku?! To jest jakaś cholerna pomyłka!

– Posłuchaj, pobił mnie klient, ty w porę go pogoniłeś, bo gnojek prawie wysłał mnie na tamten świat. Przypomnij sobie.

Ziemkowi coś zaczęło świtać w głowie.

– Zaraz, zaraz… – W zamyśleniu potarł czoło. – Ale tam była blondynka.

– Miałam perukę. – Czarnula przewróciła oczami. – A facet był recydywą z dwoma śmiertelnymi pobiciami na garbie.

Już sobie przypomniał, to było tej nocy, kiedy znów namierzył Bożenę z kochankiem i aby ochłonąć, wracał do domu pieszo. Było sporo po północy, gdy na pigalaku natknął się na szarpaninę. Chciał minąć bijących się, ale gdy się zorientował, że to facet okłada kobietę, bez zastanowienia podbiegł do nich, chwycił krewkiego gościa za kark i spuścił mu taki łomot, że później przez tydzień bolały go pięści, kolano i prawa stopa, a z dużego palucha u stopy zlazł paznokieć. Gdy napastnik, zataczając się i klnąc na całą ulicę, zniknął za rogiem, Ziemek zadzwonił po pogotowie i wraz z nimi odwiózł dziewczynę na ostry dyżur. Miała posiniaczoną twarz, rozkwaszony nos, złamany ząb i krwawiła z rozciętej głowy. Podczas jazdy do szpitala wpatrywała się w Ziemka nieruchomym spojrzeniem, a po policzkach płynęły jej łzy. Trzymał ją za rękę i powtarzał, że wszystko będzie dobrze. Gdy dotarli na miejsce, dziewczyna straciła przytomność.

– Ach, więc to ty. Dobrze wyglądasz – powiedział i przyjrzał jej się uważniej, jakby zobaczył po raz pierwszy.

– Dość tego pitolenia – przerwał mu mężczyzna. – Bierz kasę i spadaj.

Sięgnął do kieszeni.

– Nie chcę pieniędzy. Niczego od was nie chcę.

– Nie żartuj – powiedziała blondyna. – Zasłużyłeś sobie.

– Niczego nie wezmę! Spieszę się. Bardzo – powiedział Ziemek, wsadził ręce w kieszenie i niecierpliwie zatupał nogami.

– Jak nie, to nie – odezwał się alfons. – Ale gdybyś kiedyś był w potrzebie, pytaj o Macieja.

– Gdzie mam pytać? – wyrwało mu się odruchowo.

– Na mieście, kurwa, na mieście!

Mężczyzna gwizdnął krótko, uniósł łokcie, a dziewczyny natychmiast chwyciły go pod ręce. Pola z prawej, a blondyna z lewej. Maciej przyciągnął je do siebie, pocałował w policzek blondynę i poszli w kierunku Meridiana.

Ziemek nie miał czasu się nad tym wszystkim zastanawiać. Szybko wsiadł do auta i płynnie włączył się do ruchu. Zanim pojedzie na strzelnicę, zawiezie do wywołania zdjęcia. Musi znaleźć taki punkt, gdzie zrobią mu to od ręki, bo rok bezczynnego mieszkania w Poznaniu to dla niego było dwanaście miesięcy za dużo. Wybrane foty nada jutro poleconym i cierpliwie poczeka na rozwój wypadków.

* * *

Sławek, z kubkiem kawy w ręce, czekał tuż przy wejściu na strzelnicę. Odetchnął, gdy czarny ford K powoli wtoczył się na parking, a z auta wysiadł Ziemek. Mężczyzna miał na sobie zniszczone wojskowe buty, wiszące w kroku dżinsy i czarną kurtkę, a na szyi zamotany długaśny czarny szal, który niemal cały rok był nieodłącznym elementem jego stroju. Trzasnął drzwiczkami samochodu i nie zawracając sobie głowy zamykaniem ich na kluczyk, ciężkim krokiem ruszył w stronę wejścia do budynku. Tak jak przypuszczał – kolega już na niego czekał. Ziemek obrzucił go niechętnym spojrzeniem. Co z tego, że Sławek założył na siebie koszmarnie drogi garnitur w modnym kolorze marengo, koszulę za jakieś dwa patyki, a buty przynajmniej za trzy? Zgarbiony, z czerwonym nosem, niezdrowo błyszczącą skórą i smętnie dyndającym cienkim kucykiem, przyprawienia rogów wręcz się domagał. Ziemek na miejscu jego żony już pierwszego dnia po ślubie bez zastanowienia by mu je przyprawił.

– Bałem się, że nie przyjedziesz. – Sławek uśmiechnął się z wdzięcznością. – Dziękuję! – Chciał klepnąć go w ramię, ale Ziemek się usunął. – Myślałem, że się spóźnię, bo byłem u babci, a potem musiałem dusić na gaz, żeby tutaj zdążyć. Po drodze o mało nie rozjechałem jakiejś staruszki. Wyobrażasz sobie? Wracając od własnej babci, rozjechałbym inną babcię! – Sławek zaśmiał się, jakby to był świetny dowcip, ale widząc ponurą minę Ziemka, umilkł.

Ziemowit zdjął kurtkę i podał ją szatniarzowi.

– Wiesz, tak się cieszę, babunia jest w świetnej formie… Nie wiem, czy ci mówiłem, ale skończyła…

– Tak, tak, wiem, jakieś sto pięćdziesiąt lat.

– Sto trzy! Zeszłej Wigilii skończyła sto trzy lata. Z mojej babci nie strój sobie żartów, dobrze?

– Ani mi to w głowie. Musiało mi się coś popieprzyć. Ale tego, że jest dziana z dziada pradziada i ma willę w Puszczykowie, chyba nie pomyliłem? – Ziemek spojrzał na Sławka spod oka.

– Nie tym tonem, proszę! – syknął Sławek.

– Sorry, sorry, nie dziana, lecz bogata. Lepiej? Chodźmy popukać.

Sławek dopił resztkę nędznej kawy, a kubek cisnął do kosza. Odnosił nieprzyjemne wrażenie, że Ziemka temat jego babci niewiele obchodził. Pewnie uważał ją za taką samą nudziarę jak jego, ale jeśli chodziło o jego babkę, kolega bardzo się mylił, bowiem czcigodna staruszka wcale nie była łagodną babunią i mało kto wiedział, że była z niej wiekowa wyjątkowo zajadła sknera. To przez babunię, a raczej jej warunki, nie mógł stać się pełnoprawnym właścicielem dwóch mieszkań oraz sieci sklepów jubilerskich. Jeszcze pięć lat wstecz, zanim poznał swą przyszłą żonę, babcia była hojna i słodka, ale w jakiś niepojęty dla niego sposób po jednej jedynej i to dość krótkiej rozmowie z Bożenką jakby się szaleju nażarła. Najęty przez nią wzięty prawnik za jej sugestią i pełnym przyzwoleniem skonstruował niebywale wredny dokument, zgodnie z którym Sławek cały majątek miał otrzymać dopiero po jej śmierci. Inną kwestią było to, że babka, posuwając mu pod nos rezultat usług swego prawnika, uparła się, aby Sławek z Bożeną spisali intercyzę, ale czy naprawdę kochający mężczyzna może swej kobiecie wywinąć podobne świństwo? Oczywiście, że nie! Sławek z bólem serca okłamał babunię, że intercyzę spisali u innego mądrego, a Bożenie o tych babczynych zakusach słowa nie pisnął. Nie chciał jej denerwować.

Ziemek ruszył przodem, a Sławek powlókł się za nim. To, aby zapisał się do klubu strzeleckiego, było pomysłem Ziemka. On tej propozycji nie umiał skutecznie się przeciwstawić, ale że cenił sobie towarzystwo Ziemowita, umawiał się z nim w tym okropnym miejscu i strzelał, gdzie kazali. Sławek wmówił sobie, że w tym sporo starszym mężczyźnie znalazł cierpliwego i mądrego słuchacza, któremu bez obaw mógł zwierzać się ze swojego bólu. A puszczalska żona sprawiała mu ból nad bóle. Sławek na wspomnienie Bożenki westchnął ciężko. Ziemowit obejrzał się.

– Nie stękaj, tylko się pospiesz. Kiedyś mi podziękujesz.

– Za co miałbym ci dziękować, co? Za to, że robię rzeczy, których nie lubię?

– Nie lubisz? – Ziemek przystanął. – To dlaczego dziś tu przyjechałeś, co? Babkę trzeba było niańczyć.

– Od mojej babci to się odczep, dobrze? Jestem tu, bo lubię z tobą gadać, sam wiesz, w jakiej jestem sytuacji.

– Wiem, wiem! – Ziemowit lekceważąco machnął ręką i ruszył z miejsca. Żona mu się puszcza, też coś! Pierwsza i ostatnia nie jest, a on nie jest pierwszym i ostatnim, któremu zostały przyprawione rogi. Ziemowit przerabiał ten temat mniej więcej około trzydziestki, ale w przeciwieństwie do Sławka był wtedy w wolnym związku. Pozbył się babsztyla, jak tylko odkrył, że rogi ma imponujące niczym jeleń na rykowisku. Czy cierpiał? Owszem. Zniewagę zapijał bity tydzień, potem zażył nieco seksu bez zobowiązań i ból rozszedł się po kościach. Jednak od tamtej pory nie wiązał się z kobietami dłużej niż na miesiąc i to on kończył związki. Ale od roku nie był z żadną kobietą i sam się sobie dziwił, jak to wytrzymał. Andropauza? Czy to już? Spojrzał na swoje odbicie w szybie i się wzdrygnął. Czy ten siwy dziad to na pewno on? Czy te patykowate nogi, duży brzuch i zgarbiona sylwetka na pewno należą do niego? Gdzie jego bujne czarne włosy? Gdzie się podziało uwodzicielskie spojrzenie czarnych oczu?

Niestety, to był on – podstarzały lowelas, niegdysiejszy łamacz kobiecych serc i koneser damskich wdzięków. Ale to wszystko wydawało się przeszłością, a przyczynę jak na dłoni zobaczył w tej pierdolonej szybie. Z niesmakiem odwrócił wzrok od swojego odbicia.

– Pospiesz się, do cholery, bo nigdy strzelać się nie nauczysz! – fuknął gniewnie na Sławka.

– A po co mi to? – zaczepnie rzucił kolega.

Ziemek spojrzał na niego z uwagą. Szkoda, że nie był taki odważny przy swojej żonie. Pantoflarz.

– Moglibyśmy w jakiejś knajpie posiedzieć, pogadać przy piwie, a nie słuchać tych straszliwych wybuchów.

– Czemu stoperów nie wkładasz?

– Wkładam, ale nie tłumią, jakbym tego oczekiwał. Delikatny jestem.

– Żaden delikatny, źle sobie wsadzasz. Dziś własnoręcznie ci je zapakuję.

– Naprawdę nie moglibyśmy posiedzieć w jakiejś knajpie?

– Nie.

Sławka strzelanie, tak jak gra w karty, nigdy nie kręciło, a wręcz czuł do niego żywą niechęć, bo tak jak jakkolwiek granie w karty uznawał za zajęcie śmiertelne nudne, tak strzelanie uważał za ze wszech miar niebezpieczne.

– Rozumiem, że w domu nie masz ani jednego noża? – zadał mu kiedyś pytanie Ziemek.

– Oczywiście, że mam. Przecież muszę czymś kroić chleb. Dlaczego pytasz?

– Bo nożem można też zabić, wiesz? – Ziemek rzucił mu kpiące spojrzenie spod sfatygowanego kapelusza i poklepał po ramieniu, a Sławkowi po raz pierwszy przyszło do głowy, że to częste poklepywanie po plecach, którego dopuszczał się kolega, wcale nie jest przyjacielskie tylko… poniżające. Zupełnie jakby osła klepał.

– I co? – Ziemek znów chciał go poklepać, ale Sławek się odsunął. Ziemek zmarszczył brwi. – I co? – powtórzył. – Nadal się boisz?

– Czy ja mówię, że się boję? – żachnął się Sławek. – Wcale się nie boję. Wcale!

– W takim razie idziemy.

* * *

Podniszczona elewacja kamienicy przy ulicy Prusa nie zapowiadała, jak ładne mieszkanie kryło jej wnętrze. Na pierwszym piętrze po lewej, za odnowionymi drzwiami znajdowało się najładniejsze mieszkanie w całej dzielnicy – trzy pokoje, jasna, przestronna kuchnia oraz równie imponujących rozmiarów łazienka urządzone były w sposób gustowny, kosztowny i wyszukany. Przy realizacji modnej wizji wnętrza projektant obficie czerpał nie tylko z własnych pomysłów, ale przede wszystkim ze środków finansowych swoich klientów. Na co dzień Monika i Kamil korzystali tylko z dwóch pokoi – stołowego oraz sypialni. Dzieci nie mieli, więc trzecie pomieszczenie przeznaczone było dla okazyjnie nocujących u nich gości.

Monika rozrzuconymi na sofie poduchami, drobiazgami, które ustawiła na ciężkich, drewnianych meblach, i lampkami o kolorowych abażurach zadbała o to, aby mieszkanie było miejscem przytulnym, takim, do którego chętnie się wraca. Na ścianach, w drewnianych ramkach, powiesiła wszelkiego formatu zdjęcia upamiętniające ich wakacyjne wypady. Lubiła je oglądać i wspominać wspólnie spędzony czas. Jej ulubionym było to zrobione podczas ich kilkudniowego wypadu do Sopotu, które wisiało centralnie na ścianie, równo w połowie długości komody. Stali na plaży, Kamil obejmował ją na tle zachodzącego słońca i wprost w oko obiektywu serwował swój najbardziej uwodzicielski uśmiech. Było to jedyne zdjęcie, na którym tak się uśmiechał. Wyglądał na nim nadzwyczaj przystojnie – opalony, w białych szortach, z szelmowskim błyskiem w oku.

Oderwała wzrok od fotografii, ze stojącej na komodzie salaterki wzięła kilka cukierków, podeszła do okna i odsunęła firanę. Zestawiła na podłogę dwa kaktusy i usiadła na parapecie. Obok siebie w równym rządku ułożyła wiśnie w czekoladzie, wpakowała jedną do ust i zamachała nogami. Parapet zatrzeszczał złowieszczo, więc natychmiast znieruchomiała. Poprawiła się ostrożnie, naciągnęła na kolana podwinięty materiał sukienki, sięgnęła po kolejnego cukierka i zerknęła w kierunku, skąd spodziewała się zobaczyć nadchodzącą Alinę. I czekała tak ponad pół godziny, aż koleżanka wreszcie przyszła. Była zziębnięta i mokra od deszczu.

– Co za pogoda! – Podała Monice ociekający wodą parasol i głośno wytarła w chusteczkę nos.

– Chodźmy do kuchni. Z tego, co widzę, na początek herbata z cytryną lepiej ci zrobi niż kawa i słodycze. A może chcesz zupy? Mam krupnik – przez ramię zapytała Monika i już szła do kuchni, aby nastawić czajnik z wodą.

– Może być i zupa.

Alina zdjęła wierzchnią odzież i otworzyła szafkę, skąd wyjęła swoje kapcie. Do koleżanki lubiła wpadać tylko wtedy, gdy miała pewność, że nie zastanie Kamila. W mężu Moniki było coś, co sprawiało, że w jego towarzystwie czuła się źle. Miała wrażenie, że patrzył na nią z lekceważeniem, a protekcjonalny ton, którym się do niej zwracał, sprawiał, że czuła się głupia i nic niewarta. Poszła do kuchni i ostrożnie usiadła na jednym z tych designerskich, będących niczym wisienka na torcie całego kosztownego kuchennego wystroju, krześle.

– Twoja zupa. – Monika ostrożnie postawiła przed nią miseczkę, która na szczęście nie była częścią żadnego designu, a miała nawet swojsko uszkodzony brzeg, więc Alina z przyjemnością zabrała się za jedzenie.

– Jakim cudem Kamil jeszcze jej nie wyrzucił? – zapytała.

– Chowam ją głęboko do szafki. Też nie lubię tych jego czarnych talerzy.

Monika przyglądała się przez chwilę Alinie, gdy ta powoli, dmuchając na każdą zaczerpniętą łyżkę, jadła gorącą zupę. Rumieńce, które pojawiły się na jej twarzy, ożywiły jej bladą cerę, a wysmykujące się z niedbałej kitki włosy pod wpływem panującej na zewnątrz wilgoci zwinęły się w lekkie fale. Niezamierzone upiększenia sprawiły, że wyglądała ładnie i optymistycznie, szkoda, że na co dzień nie robiła sobie choćby minimalnego makijażu. Monika dyskretnie otaksowała jej ubranie – te wszystkie wyciągnięte swetry oraz długie, bure spódnice, które koleżanka z oślim uporem na siebie wkładała, Monika już dawno wyrzuciłaby na śmieci. Kilka razy na wspólnym wypadzie na zakupy zaproponowała Alinie zakup czegoś bardziej obcisłego i krótkiego, ale jej propozycja spotkała się z obojętnym wzruszeniem ramion.

– Czemu tak na mnie patrzysz? – zapytała Alina.

– Może wybierzemy się na jakieś babskie zakupy? Ciuchy, trochę kosmetyków, potem może kawa na mieście. Co sądzisz?

– Nie mam kasy – burknęła Alina. – Ale przejść się z tobą mogę.

Zaczął gwizdać czajnik, więc Monika odwróciła się do kuchenki, wyłączyła go, zaparzyła dwie herbaty, a na talerzyk ukroiła klika plasterków cytryny.

– Świetna zupa. – Alina odstawiła miskę do zlewu.

– Chodźmy do pokoju – powiedziała Monika i przepuściła przodem gościa, a sama niosąc na tacce kubki, podążyła za nią.

Usiadły w fotelach, przy niskim stoliku, na którym w dzbanku stała stygnąca kawa.

– Zaparzę nową. – Monika chwyciła dzbanek, ale Alina powstrzymała ją gestem ręki.

– Siadaj. Herbata mi wystarczy. Kamil na pewno teraz nie wróci?

– Nie ma szans. Ostatnio firma ma problemy, więc być może będzie dopiero około północy.

– To świetnie. Znaczy świetnie, że wróci późno, a nie, że ma te problemy. Czy to jest to samo co ostatnio?

– Tak mi się wydaje.

Alina pokiwała głową, ale nic nie powiedziała. Jej siostrzeniec, który pracował u Kamila, kilka dni wcześniej wspomniał, że było wręcz przeciwnie, tak owocnego czasu jak teraz firma szefa dawno nie miała.

– Ale nie mówmy o nim. – Monika odstawiła kubek. – Pomówmy o tobie.

– O mnie?

– Tak. O tobie oraz o twoim mężu.

Mąż Aliny, Jacek, od kilku lat radośnie pogrążający się w alkoholowej niefrasobliwości, na barkach żony pozostawił troskę nie tylko o utrzymanie domu, ale również siebie samego, wiedząc, że jego kobieta, naiwna posiadaczka miękkiego serca, ani go z domu nie wyrzuci, ani nie pozbawi podstawowych środków do życia. Alina próbująca dotrzeć do niego raz prośbą, raz słabo artykułowaną groźbą, do tej pory oczywiście niczego nie wskórała, a co więcej – z jej Jackiem z każdym dniem było coraz gorzej.

– Wymyśliłam, co mogłabyś mu jeszcze zrobić.

– Daj spokój. Do tej pory żaden z twoich pomysłów nie pomógł. Ani rozmowa z jego matką, ani próba nakłonienia, żeby zapisał się do AA. Pamiętasz? Po tym ostatnim dostał takiej furii, że musiałam wstawiać szybę w łazience. Nie chcę już twoich rad, wiesz?

– Przestań się dąsać. Ale powiedz, wciąż ci na nim zależy, prawda?

Alina skinęła głową.

– Zapłaciłaś rachunek za prąd?

– Nie, nie zapłaciłam.

– To dobrze.

– Sądzisz, że przerazi się ciemności? – sarkastycznie zapytała Alina.

– Nie wiem, ale zawsze to jakaś kara.

Alina powiedziała udręczonym głosem:

– Wiesz, jak będzie? Wyłączą prąd, posiedzimy chwilę po ciemku, aż w końcu to ja pęknę i to ja zapłacę. To mnie te ciemności będą przeszkadzać, nie jemu.

– Brak prądu tobie nie będzie przeszkadzać, bo się od niego wyprowadzisz.

– Wyprowadzę? Namawiasz mnie do rzucenia męża?! Nie mam zamiaru go porzucać! Słyszysz? Wytrzymam wszystko, bo w mojej rodzinie rozwodów nie było i nie będzie! I ty mnie też do tego nie namawiaj, bo z naszą przyjaźnią będzie koniec!

Podczas gdy Alina, cała w pąsach, z prędkością karabinka maszynowego wyrzucała z siebie gorzkie słowa, Monika spokojnie popijała zimną kawę, a gdy na jej twarzy wykwitł tajemniczy uśmieszek, Alina aż podskoczyła.

– Nie patrz na mnie z taką wyższością, dobrze?

– Wcale tak nie jest. Patrzę na ciebie z politowaniem. Wydaje ci się, że jesteś wielką bohaterką, która walczy o małżeństwo? Masz poczucie misji, tropiąc każdą wypitą przez Jacka butelkę, tak?

Alina patrzyła na Monikę ze zmarszczonym czołem i czekała, do czego ten wstęp poprowadzi.

– A ja ci powiem, jak jest. Nie jesteś bohaterką, tylko współuzależnioną tchórzliwą babą. Nałogiem Jacka jesteś bardziej przejęta niż on sam i ciągle sobie wmawiasz, że bez niego w życiu nie dasz rady. I jeszcze jedno, wcale nie mam zamiaru namawiać cię do porzucenia tego twojego życiowego trofeum. Tyle miałam ci do powiedzenia.

– Naprawdę? Naprawdę nie chcesz namówić mnie do rozwodu? – niemal zapiszczała Alina.

– Nie, nie chcę. Szkoda tylko, że tak wybiórczo mnie słuchałaś. – Monika wzruszyła ramionami. – A teraz słuchaj, jaka jest moje propozycja. Na czas odcięcia prądu znikniesz z domu, zostawiając pustą lodówkę, żeby ten twój mąż miał podstawy, żeby wreszcie za tobą zatęsknić i docenić – powiedziała i pomyślała, że prędzej jej kaktus na dłoni wyrośnie, niż tak się stanie, ale oderwanie Aliny od Jacka mogło poskutkować tym, że ta cierpiętnica zrozumie, że jednak da się bez niego żyć i to życie może być całkiem fajne. Wyrwanie z codziennej beznadziei miało wystawić jej mózg na zbombardowanie nowymi bodźcami, w związku z czym w głowie Aliny miały potworzyć się nowe połączenia, co zawsze rodziło nadzieję, że koleżanka zacznie myśleć inaczej, lepiej dla siebie. Na temat tych połączeń i mechanizmów, w jaki powstają, Monika przeczytała w jednym z czasopism, które w przychodni zostawiają czekające na wizytę pacjentki.

Alina patrzyła na koleżankę z przerażeniem wymalowanym na bladej twarzy.

– Jesteś bezwzględna. – Z dezaprobatą pokręciła głową.

– Ależ skąd. Jackowi włos z głowy nie spadnie, ale rozumu z pewnością nabierze. Jeszcze mi podziękujesz.

Alina wzięła do ręki cukierka, odwinęła go, zjadła i zaczęła bawić się papierkiem, jakby jego zginanie i rozprostowywanie było celem jej wizyty u Moniki. Monika przez chwilę jej się przyglądała, w końcu wyszła do kuchni. Wiedziała, że koleżanka musi sobie w głowie wszystko poukładać. Wróciła po kilkunastu minutach ze świeżo zaparzoną kawą.

– I co? Podjęłaś jakąś decyzję?

– Wszystko ładnie pięknie, ale gdzie miałabym zamieszkać? Bo chyba nie tutaj. Jacek zna twój adres i na pewno u ciebie będzie mnie szukać – powiedziała Alina, ale tak naprawdę chodziło jej o Kamila. Pomieszkując kątem u koleżanki, musiałaby znosić jego obecność, zimny wzrok, wyniosłą minę i te wszystkie enigmatyczne uśmieszki, o których nigdy nie wiedziała, co tak naprawdę znaczą. – Na hotel mnie nie stać – ciągnęła. – Nie mam pomysłu, gdzie mogłabym się przeprowadzić.

– Ale ja wiem. Do Ziemka.

– Do niego? Oszalałaś? Przecież niemal go nie znam.

– Tym się nie przejmuj, ja znam go lepiej. Facet jest spokojny i samotny, zapewne w domu ma burdel, ale to drobiazg, najważniejsze, że mieszka sam i Jacek go nie zna. Posprzątasz mu hacjendę i jeszcze będzie wdzięczny, że cię do siebie przyjął.

– A Ziemowit? Czy on o tym wie?

– Jeszcze nie, ale jego zdanie jest najmniej ważne. Najważniejsze, że ty się zgadzasz. Jesteś zuch babka, wiesz? Jeszcze będą z ciebie ludzie.

Alina Ziemowita nie znała tak dobrze jak Monika, która z podstarzałym portierem niejednokrotnie umawiała się do pubów na piwo. Ją również zapraszali, ale wymawiała się brakiem czasu, przy czym prawda była taka, że do domu spieszyła się z powodu Jacka. Mąż niemal nie trzeźwiał i obawiała się, że któregoś dnia podczas jej nieobecności spadnie ze schodów albo utopi się w wannie. Dwie godziny poza domem spędzone przy ploteczkach i piwku mogły się dla niego okazać zabójcze, a ona na to pozwolić nie mogła. Poza tym dwadzieścia lat od niej starszy Ziemowit wydawał jej się typem nader mrukliwym i niesympatycznym i nie wyobrażała sobie, o czym mieliby ze sobą rozmawiać. Przywodził jej na myśl ponurego, skrywającego jakieś mroczne tajemnice jaskiniowca. Bała się tego jego ciężkiego spojrzenia z nagła rzucanego spod krzaczastych brwi.

– Monika, jesteś pewna, że będę u niego bezpieczna?

– U Ziemka?

Alina skinęła głową. Papierek, który tak przykładnie składała i rozkładała, leżał w strzępach na stoliku, umazawszy wcześniej jej place czekoladą.

– Tak. Ponury on jakiś, mało sympatyczny. Kto wie, co takiemu po głowie chodzi?

– Gwarantuję, że nic ci nie zrobi.

– Jesteś pewna?

– Coś ty sobie ubzdurała? Myślisz, że taki podstarzały facet nie ma nic innego do roboty, tylko dybać na twoje życie lub wątpliwą cnotę? Na pociechę powiem ci coś w tajemnicy: wydaje mi się, że Bożena wpadła mu w oko. Nieraz widziałam, jak się za nią ogląda.

– Też to zauważyłaś? – Alina natychmiast się ożywiła. – I ja widziałam, że on patrzy na nią tak jakoś… jakoś…

– Jak na smakowity kąsek?

– No… tak jakby… ale Bożena ma męża, a Ziemowit się z nim koleguje!

– Ale jest piękna, nikt jej tego nie odmówi. Nie dziwię się, że wpadła w oko Ziemowitowi.

– Ale przecież ona ma męża… a on się z nim koleguje – powtórzyła Alina i z dezaprobatą pokręciła głową.

– Oj, ma, i co z tego?

– Rozmawiałaś z nim o tym?

– Oszalałaś? Każdy chce mieć jakieś tajemnice i nie sądzę, żeby Ziemek był szczęśliwy, gdybym mu powiedziała, że wiem o jego słabości. Ciesz się więc, że nie do ciebie czuje afekt, bo mieszkając u niego, będziesz mogła czuć się bezpiecznie.

Alina skinęła głową. Jak to możliwe, że ten ponury jaskiniowiec okazał się zwykłym, czułym na kobiece wdzięki facetem? Zrobiło jej się go nagle żal, bo kobieta, którą sobie upatrzył, była nie dość, że podłego charakteru, to jeszcze mężatką. Czy nie mógł znaleźć sobie innego obiektu? Mimo że nieco ją przerażał, w sumie miał też zalety: był dużym, męskim facetem, miał piękne, ciemne oczy i taki głęboki, mocny głos. Na ten głos już dawno zwróciła uwagę, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się powiedzieć o kimś, że pięknie mówi, a Ziemowit właśnie taki dar posiadał.

– Jak sądzisz, poderwie naszą Bożenę czy nie?

Monika wzruszyła ramionami.

– Wiesz co? To nie nasz interes. Napijmy się kawy, masz ochotę?

* * *

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji