Zaginiona siostra. Cykl Siedem Sióstr. Tom 7 - Lucinda Riley - ebook

Zaginiona siostra. Cykl Siedem Sióstr. Tom 7 ebook

Lucinda Riley

4,6

41 osób interesuje się tą książką

Opis

Bajeczna i pełna przygód podróż dookoła świata w poszukiwaniu Merope, zaginionej siódmej siostry D’Apliese!

NIECIERPLIWIE WYCZEKIWANE ZAMKNIĘCIE SAGI SIEDEM SIÓSTR, JEDNEJ Z NAJPOPULARNIEJSZYCH SERII OBYCZAJOWYCH NA ŚWIECIE.

Sześć sióstr. Choć urodziły się na różnych kontynentach, wychowały się w bajecznej posiadłości na prywatnym półwyspie Jeziora Genewskiego. Adopcyjny ojciec nadał im imiona mitycznych Plejad. Każda ułożyła sobie życie po swojemu i rzadko mają okazję spotkać się wszystkie razem. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w odnalezieniu odpowiedzi na pytanie, co się stało z siódmą siostrą.

Podążając za sensacyjnymi doniesieniami prawnika rodziny, Georga Hoffmana, który być może ustalił tożsamość zaginionej siostry, Maja i Ally wpadają na jej trop w winnicy w Nowej Zelandii. Znajdują też rysunek niezwykłego pierścienia ze szmaragdem w kształcie gwiazdy. Dla dziewcząt rozpoczyna się wyścig z czasem, aby jak najszybciej odnaleźć Zaginioną Siostrę, żeby mogła razem z pozostałymi siostrami złożyć wieniec na Morzu Egejskim, w miejscu, gdzie Ally ostatnio widziała jacht ojca, Pa Salta.

Niestety Mary McDougal, właścicielka pierścienia, która jako jedyna może potwierdzić, że jej córka Mary Kay rzeczywiście jest Zaginioną Siostrą, właśnie wyruszyła w podróż dookoła świata. Siostry udają się więc kolejno do Nowej Zelandii, Kanady, Anglii, Francji i Irlandii, ale nieuchwytna Merope wciąż wymyka im się z rąk. Wygląda na to, że wcale nie chce, by ją odnaleziono.

Zapomniana przeszłość, skomplikowane relacje uczuciowe i łamiące serca sekrety to znaki rozpoznawcze książek Lucindy Riley. Czytelniczki na całym świecie pokochały Siedem Sióstr, jej nastrojową, pełną magii sagę rodzinną o siedmiu siostrach D'Apliese, których przyszłość zapisana jest w gwiazdach.

Nie ma drugiej tak czarującej, tak utalentowanej i tak niezwykłej pisarki jak Lucinda Riley. Jej książki nigdy nie są puste, przelukrowane ani powtarzalne. Często mam wrażenie, że autorka napisała coś specjalnie dla mnie; jakby jej proza była odpowiedzią na problemy, które noszę w sercu.

Anna Stasiuk, Dla Lejdis

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 942

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (1171 ocen)
843
241
73
8
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dorotastrzepka

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie najlepsza z wszystkich części, chociaż od pozostałych też nie mogłam się oderwać ! Szkoda, że na każdą trzeba czekać rok :)
20
Agastra

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z serii, nie mogłam się oderwać
10
SylwiaCislo

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, niezwykła Plejada, nie mogę doczekać się co objawi historia Pa Salta
00
AGATINA24

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawe
00
Klaarysa

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia!
00

Popularność




Karta tytułowa

Tytuł oryginału:

THE MISSING SISTER (BOOK 7 OF THE SEVEN SISTERS SERIES)

Copyright © Lucinda Riley 2021

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2023

Polish translation copyright © Anna Esden-Tempska 2021

Redakcja: Joanna Kumaszewska

Projekt graficzny okładki: Kasia Meszka

Opracowanie graficzne okładki: Plus 2 Witold Kuśmierczyk

Zdjęcia na okładce: © Alexandre Rotenberg/Arcangel Images (kobieta i plaża);Anna Shvets/Pexels (niebo)

ISBN 978-83-6775-803-1

Wydawca

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu epub na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik

NASTROJOWA, PEŁNA MAGII SAGA RODZINNA

Sześć sióstr. Choć urodziły się na różnych kontynentach, wychowały się w bajecznej posiadłości Atlantis na prywatnym półwyspie Jeziora Genewskiego. Adopcyjny ojciec, nazywany przez nie Pa Saltem, nadał im imiona mitycznych Plejad.

Każda ułożyła sobie życie po swojemu i rzadko mają okazję spotkać się wszystkie razem. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, co się stało z siódmą siostrą.

MEROPE

Mija rok od śmierci Pa Salta. Siostry D’Aplièse szykują się do rejsu po Morzu Egejskim, by złożyć wieniec w miejscu, gdzie spoczął ich ojciec. I właśnie wtedy prawnik rodziny podaje im imię i adres dziewczyny, która najprawdopodobniej jest ich Zaginioną Siostrą. Lecz tylko jej matka, Mary McDougal, ma coś, co może to potwierdzić. Maja, Ally, Star, CeCe, Tiggy i Elektra przemierzają pół świata – od Nowej Zelandii, przez Toronto, Londyn, Prowansję, aż po Dublin – by zyskać pewność co do siódmej siostry.

Mary wciąż się im jednak wymyka. Ale bardziej niż przed nimi ucieka przed własną przeszłością… Dopóki nie poznaje historii, która rozpoczęła się ponad sto lat wcześniej. Historii o poświęceniu, nienawiści i miłości wbrew wszystkiemu.

LUCINDA RILEY (1965–2021)

Urodziła się w Irlandii. We wczesnej młodości próbowała swoich sił jako aktorka, grała zarówno na deskach teatru, jak i w filmach, pracowała też w telewizji. Pierwszą powieść napisała w wieku 24 lat. Akcję swoich książek osadzała w różnych zakątkach świata. Być może to jeden z powodów, dla których powieści Riley zyskały niezwykłą popularność na całym świecie, zostały przetłumaczone na 37 języków, a liczba sprzedanych egzemplarzy przekroczyła 40 milionów. Szczególny sukces odniosły części cyklu Siedem Sióstr (sprzedane w nakładzie 25 milionów egzemplarzy), który prawdopodobnie wkrótce zostanie zekranizowany.

Powieści Riley były wielokrotnie nominowane do międzynarodowych nagród, m.in. niemieckiej Lovely Books, włoskiej Premio Bancarella czy brytyjskiej Romantic Novel of the Year Award. W 2020 r. Lucinda Riley zdobyła nagrodę Dutch Platinum przyznawaną tytułom, które sprzedały się w Holandii w ponad 300 tysiącach egzemplarzy. Wcześniej otrzymała ją autorka Harry’ego Pottera, J.K. Rowling.

Lucinda Riley we współpracy z synem, Harrym Whittakerem, napisała serię książek dla najmłodszych czytelników.

Dom rodzinny Riley, gdzie wychowała czwórkę dzieci, znajduje się w Norfolk, w Anglii, ale w 2015 r. autorka spełniła swoje marzenia i kupiła wiejską posiadłość w irlandzkim hrabstwie Cork, które zawsze uważała za swoje miejsce na ziemi. Jej ostatnich 5 książek powstało właśnie tam.

W 2017 r. u pisarki zdiagnozowano nowotwór. Przez lata walczyła z chorobą. Zmarła w otoczeniu rodziny 11 czerwca 2021 r.

LUCINDARILEY.COM

Tej autorki

DOM ORCHIDEI

DZIEWCZYNA NA KLIFIE

TAJEMNICE ZAMKU

RÓŻA PÓŁNOCY

SEKRET LISTU

DRZEWO ANIOŁA

SEKRET HELENY

POKÓJ MOTYLI

DZIEWCZYNA Z NEAPOLU

TAJEMNICE FLEAT HOUSE

Cykl SIEDEM SIÓSTR

SIEDEM SIÓSTR

SIOSTRA BURZY

SIOSTRA CIENIA

SIOSTRA PERŁY

SIOSTRA KSIĘŻYCA

SIOSTRA SŁOŃCA

ZAGINIONA SIOSTRA

ATLAS. HISTORIA PA SALTA

Dla Harry’ego

Odwaga to wiedzieć, czego się nie bać.

Platon

Dramatis personae

ATLANTIS

Pa Salt – adopcyjny ojciec sióstr

Marina (mama) – opiekunka sióstr

Claudia – gospodyni w Atlantis

Georg Hoffman – prawnik Pa Salta

Christian – szyper

SIOSTRY D’APLIÈSE

Maja

Ally (Alkione)

Star (Asterope)

CeCe (Celaeno)

Tiggy (Taygete)

Elektra

Merope (nieodnaleziona)

Mary-Kate

Dolina Gibbston, Nowa Zelandia

Czerwiec 2008

1

Pamiętam dokładnie, gdzie byłam i co robiłam, kiedy zobaczyłam, że ojciec umiera. Stałam mniej więcej w tym samym miejscu co teraz, oparta o poręcz drewnianej werandy otaczającej nasz dom. Patrzyłam na ludzi zbierających winogrona, posuwających się wolno wzdłuż równych rzędów krzewów, ciężkich od dojrzałych owoców. To był urodzajny rok. Już miałam zejść po schodkach, żeby dołączyć do pracujących, kiedy kątem oka dostrzegłam, jak górująca nad wszystkimi sylwetka ojca nagle znika z pola widzenia. Z początku wydało mi się, że przykląkł, by podnieść winne grono – nie znosił marnotrawstwa w żadnej postaci, co przypisywał prezbiteriańskim tradycjom wpojonym mu przez rodziców pochodzących ze Szkocji – ale zaraz zobaczyłam, jak ludzie pracujący przy sąsiednich rzędach rzucają się w jego stronę. Z werandy do tego miejsca było jakieś sto metrów i nim tam dobiegłam, ktoś już rozpiął mu koszulę i starał się go reanimować, naciskając na pierś i wdmuchując mu powietrze do ust. Ktoś inny wzywał pogotowie. Karetka przyjechała po dwudziestu minutach.

Kiedy kładli go na nosze, jego twarz była jak z marmuru. Od razu wiedziałam, że nigdy już nie usłyszę jego niskiego mocnego głosu, który choć miał w sobie tyle powagi, to w jednej chwili mógł przejść w śmiech. Łzy płynęły mi po twarzy, gdy pocałowałam go lekko w ogorzały, wysmagany wiatrami policzek i powiedziałam mu na pożegnanie, że go kocham. Kiedy teraz o tym myślę, całe to potworne doświadczenie wydaje mi się czymś nierealnym – to przejście, od pełni życia do… no, nie wiem… pustego, pozbawionego energii ciała. Tego nie da się pojąć.

Od wielu miesięcy cierpiał na bóle w klatce piersiowej, ale udawał, że to tylko niestrawność. Wreszcie udało się go przekonać, by poszedł do lekarza. Dowiedział się, że ma wysoki poziom cholesterolu i musi przestrzegać diety. Razem z matką martwiłyśmy się bardzo, bo nadal jadł, co chciał, i codziennie wypijał do kolacji butelkę czerwonego wina z własnej winnicy. To, że wreszcie stało się najgorsze, nie powinno być dla nas zaskoczeniem. Ale może uważałyśmy go za niezniszczalnego. Jego silna osobowość i pogoda ducha podtrzymywały to złudzenie. Jednak, jak z goryczą stwierdziła matka, wszyscy jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami. Tata przynajmniej żył po swojemu do samego końca. Poza tym skończył siedemdziesiąt trzy lata, o czym zawsze zapominałam, bo wydawał się w tak dobrej formie fizycznej i umiał cieszyć się chwilą.

W efekcie czułam się oszukana. Przecież miałam dopiero dwadzieścia dwa lata i choć zawsze wiedziałam, że pojawiłam się w życiu rodziców dość późno, znaczenie tego dotarło do mnie dopiero po tym, jak tata zmarł. Przez parę miesięcy po jego śmierci złościłam się na tę niesprawiedliwość. Mój starszy brat, Jack, który miał trzydzieści dwa lata, miał szczęście spędzić z tatą dziesięć lat więcej.

Mama najwyraźniej wyczuwała mój gniew, choć nigdy jej o nim nie wspominałam, więc zaczęły mnie gnębić wyrzuty sumienia; w końcu to nie była jej wina. Bardzo ją kochałam – zawsze byłyśmy sobie bliskie – i widziałam, że ona też cierpi. Robiłyśmy, co w naszej mocy, by się nawzajem pocieszyć, i jakoś przebrnęłyśmy przez to razem.

Jack był wspaniały – zajął się wszystkimi okropnymi formalnościami po śmierci taty. Musiał też przejąć prowadzenie winnicy, przedsiębiorstwa, które mama z tatą stworzyli od podstaw, ale mój brat był przynajmniej dobrze przygotowany przez ojca do tego zadania.

Od małego chodził z ojcem, kiedy ten doglądał swoich cennych krzewów, które między lutym a kwietniem, w zależności od pogody, rodziły grona, przekształcające się w końcu w cudowne – a ostatnio i nagradzane – pinot noir. Butelki tego wina leżakowały potem w piwnicy, a wreszcie rozwożono je po całej Nowej Zelandii i Australii. Tata wyjaśnił Jackowi wszystkie etapy produkcji, nim mój brat skończył dwanaście lat. Już w tym wieku tyle umiał, że byłby pewnie w stanie sam zarządzać pracownikami.

Kiedy skończył szesnaście lat, oficjalnie zadeklarował, że chce przyłączyć się do ojca i pewnego dnia prowadzić winnicę. Tata był w siódmym niebie. Jack pojechał studiować ekonomię, a potem zaczął pracować w pełnym wymiarze w naszej winnicy.

– Nie ma nic lepszego, niż przekazać następcom zdrowo funkcjonujące przedsiębiorstwo – powiedział ojciec, wznosząc toast za Jacka, kiedy ten wrócił z półrocznej praktyki w winnicy w Adelaide Hills w Australii i tata uznał, że syn jest już gotowy na to, by zostać jego wspólnikiem. – Może i ty pewnego dnia do nas dołączysz, Mary-Kate – dodał. – Sto lat, za winiarzy z rodu McDougal!

Podczas gdy mój brat wpasował się w marzenia taty, ze mną było wręcz przeciwnie. Pewnie Jacka naprawdę pasjonowała produkcja świetnych win, a poza tym potrafił wyczuć wadliwe grono na kilometr i miał dryg do interesów. Ja, dorastając, widziałam, jak tata z Jackiem doglądają krzewów i z oddaniem pracują w czymś, co czule nazywaliśmy „laboratorium” (a co w rzeczywistości było tylko sporą szopą z blaszanym dachem), ale moje zainteresowania były inne. Winnica wydawała mi się czymś, co nie dotyczy mnie i mojej przyszłości, ale to nie przeszkadzało mi po szkole albo podczas wakacji i ferii pracować w naszym sklepiku czy pomagać, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. Wino nie było jednak moją pasją. Choć tata robił wrażenie rozczarowanego, kiedy oznajmiłam, że chciałabym iść na studia muzyczne, wielkodusznie to zrozumiał.

– Pięknie – orzekł, ściskając mnie. – Muzyka to wspaniała dziedzina, Mary-Kate. A czym konkretnie chciałabyś się w przyszłości zajmować?

Nieśmiało zdradziłam, że myślę o śpiewaniu i pisaniu piosenek.

– Ambitne marzenia. Mogę tylko życzyć ci szczęścia i zapewnić, że oboje z mamą będziemy cię wspierać, prawda?

– Cudownie, Mary-Kate, bardzo się cieszę – powiedziała mama. – Wyrażanie siebie w piosence to prawdziwa magia.

Zaczęłam więc studia muzyczne. Wybrałam Uniwersytet Wiktorii w Wellingtonie, który oferował je na poziomie światowym – i cieszyłam się każdą minutą nauki. Miałam dostęp do porządnego studia, gdzie mogłam nagrywać piosenki. Otoczenie kolegów i koleżanek, którzy podzielali moją pasję, okazało się fantastyczne. Stworzyłam duet z Fletchem, który był wspaniałym przyjacielem, grał na gitarze rytmicznej, a jego głos harmonizował dobrze z moim. Ja akompaniowałam nam na keyboardzie. Od czasu do czasu dawaliśmy koncerty w Wellingtonie. Wystąpiliśmy też na gali dyplomowej w zeszłym roku i właśnie wtedy moja rodzina po raz pierwszy miała okazję usłyszeć na żywo, jak śpiewam i gram.

– Jestem z ciebie taki dumny, MK – powiedział tata i mnie uściskał.

To była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu.

– I teraz, rok po dyplomie, nadal plączę się po winnicy – mruknęłam. – A coś ty sobie myślała? Że zwrócą się do ciebie ludzie z jakiejś wytwórni jak Sony i będą błagać, żebyś podpisała z nimi kontrakt?

Odkąd opuściłam uczelnię, moja przyszłość malowała się w coraz czarniejszych barwach. W dodatku po śmierci taty nie byłam w stanie skupić się na komponowaniu. Miałam wrażenie, że jednocześnie straciłam dwie miłości swojego życia, zwłaszcza że były ze sobą tak ściśle związane. Tata uwielbiał piosenki śpiewane przez różne wokalistki i to mnie zainspirowało. Dorastałam, słuchając Joni Mitchell, Joan Baez i Alanis Morissette.

Czas spędzony na studiach w Wellingtonie uświadomił mi, jak bezpieczne i idylliczne miałam dzieciństwo. Dolina Gibbston była niczym rajski ogród. Góry wyrastające wokół niej stanowiły przyjemną fizyczną barierę od reszty świata, a żyzne ziemie w magiczny sposób rodziły mnóstwo owoców.

Pamiętam, jak nastoletni Jack podstępnie namówił mnie do zjedzenia jeżyn z kolczastych dzikich krzewów za domem i jego śmiech, kiedy wypluwałam kwaśne owoce. W tamtych czasach chodziłam samopas. Rodzice nie bali się o mnie. Wiedzieli, że w tej cudownej wiejskiej krainie nie stanie mi się nic złego. Mogłam bawić się w chłodnych, przejrzystych strumieniach czy gonić króliki wśród szorstkich traw. Tata z mamą pracowali w winnicy. Robili wszystko, od sadzenia krzewów i zabezpieczania ich przed wygłodniałymi dzikimi zwierzętami, po zbieranie owoców i wyciskanie ich. A ja żyłam w swoim świecie.

Jasne poranne słońce przesłoniła nagle chmura, nadając dolinie ciemniejszy odcień zieleni. To było ostrzeżenie, że nadchodzi zima i nie po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, czy mój przyjazd tu nie był błędem. Kilka miesięcy wcześniej mama po raz pierwszy wspomniała o swoim pomyśle, by wziąć sobie „wolne” na – jak to określiła – „wielką podróż” dookoła świata. Chciała odwiedzić przyjaciół, których nie widziała od lat. Spytała, czy nie miałabym ochoty się z nią wybrać. W tym czasie miałam jeszcze nadzieję, że nagranie demo, które zrobiliśmy z Fletchem i tuż przed śmiercią taty rozesłaliśmy do światowych wytwórni płytowych, wywoła jakieś zainteresowanie. Niestety, na półce w moim pokoju rosła sterta odpowiedzi w stylu: Ten rodzaj muzyki nie jest tym, czego w tej chwili szukamy.

– Kochanie, chyba nie muszę ci mówić, że jeśli chodzi o możliwość przebicia się, rynek muzyczny jest jedną z najtrudniejszych branż – powiedziała mama.

– Dlatego sądzę, że powinnam tu zostać – odparłam. – Pracujemy z Fletchem nad nowym materiałem. Nie mogę opuścić tonącego statku.

– Na pewno, racja – przyznała. – Przynajmniej masz winnicę, gdzie zawsze możesz wrócić i pracować, gdyby coś poszło nie tak.

Wiedziałam, że mówi to z dobrego serca i powinnam być wdzięczna, że mogłabym zarabiać, pomagając w sklepie i w księgowości. Ale kiedy spojrzałam na swój rajski ogród, westchnęłam ciężko, bo myśl, że miałabym tu zostać na resztę życia, nie napawała mnie optymizmem, choć w dolinie Gibbston było bezpiecznie i pięknie. Wszystko się zmieniło, odkąd poszłam na studia, a jeszcze bardziej po śmierci taty. Miałam wrażenie, że z jego odejściem przestało bić serce tego miejsca. W dodatku Jack – który przed śmiercią taty umówił się na wyjazd na lato do winnicy w Dolinie Rodanu – zdecydował z mamą, że nie powinien rezygnować z planów.

– Przyszłość winnicy leży w rękach Jacka. Musi nauczyć się, ile tylko zdoła – powiedziała mi mama. – Na miejscu zostanie nasz zarządca Doug i pokieruje wszystkim. A poza tym, to pora, kiedy nic się specjalnie nie dzieje. Idealny czas na wyjazd Jacka.

Ale kiedy wczoraj mama wyruszyła w swoją „wielką podróż”, a Jacka też już nie było, poczułam się bardzo samotna i bałam się, że popadnę w jeszcze większe przygnębienie.

– Tęsknię za tobą, tato – szepnęłam, wchodząc do kuchni, by wziąć sobie coś na śniadanie, choć nie byłam głodna. Cisza panująca w domu nie poprawiała mi nastroju. Przez całe moje dzieciństwo zawsze roiło się tu od ludzi – jak nie dostawcy lub zbieracze, to ściągający do winnicy goście, z którymi rozmawiał tata. Częstował ich próbkami naszych win i często zapraszał na kolację. Gościnność i przyjacielski stosunek leżą w naturze Kiwi – mieszkańców Nowej Zelandii. Byłam przyzwyczajona, że siadamy z całkiem obcymi ludźmi do naszego wielkiego sosnowego stołu w jadalni, z której roztaczał się widok na dolinę. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mama potrafiła w jednej chwili wyczarować mnóstwo pyszności, ale tak się działo. A tata, wesoły i serdeczny, sprawiał, że zawsze było mnóstwo śmiechu. Bawiliśmy się doskonale.

Teraz brakowało mi także Jacka i jego spokojnej, pozytywnej energii. Lubił się ze mną przekomarzać, ale jednocześnie wiedziałam, że mam w nim wsparcie i najlepszego opiekuna.

Wyjęłam z lodówki karton soku pomarańczowego i wlałam resztkę jego zawartości do szklanki, a potem mocowałam się, by ukroić kromkę z bochenka czerstwego chleba. Zrobiłam z niej grzankę, żeby była jadalna, i wzięłam się za spisywanie listy zakupów. Musiałam uzupełnić zapasy. Najbliższy sklep był w Arrowtown. Powinnam się tam wkrótce wybrać. Choć mama zostawiła mnóstwo pojemników z gotowymi daniami w zamrażarce, jakoś nie wydawało mi się stosowne rozmrażać tak wielkie porcje tylko dla mnie.

Trzęsąc się z zimna, ruszyłam z listą do salonu. Usiadłam na starej kanapie przed wielkim kominkiem zbudowanym z szarego wulkanicznego kamienia, którego było w okolicy pod dostatkiem. Między innymi to ten kominek trzydzieści lat temu przekonał moich rodziców do kupna jednoizbowej wówczas chaty na pustkowiu. Nie było tu bieżącej wody ani żadnych wygód. Mama i tata lubili wspominać, jak to pierwszego lata oni i dwuletni Jack myli się w strumieniu między skałami za chatą, a za wygódkę służyła im zwykła dziura w ziemi.

– To było najszczęśliwsze lato w moim życiu – mawiała mama. – A w zimie zrobiło się jeszcze lepiej, bo paliliśmy w kominku.

Miała bzika na punkcie ognia. I kiedy tylko w dolinie zaczynały się mrozy, tata, Jack i ja byliśmy wysyłani po drewno ze składziku – dobrze wyleżakowane, bo narąbane dużo wcześniej. Układaliśmy je we wnękach po obu stronach kominka. Potem mama pocierała zapałkę nad umieszczonymi w nim szczapami i odprawiała rytuał rozpalania pierwszego ognia. Od tej chwili przez wszystkie dni zimy w kominku wesoło trzaskały płomienie aż do września, gdy dzikie hiacynty i przebiśniegi (których cebulki sprowadziliśmy z Europy) zakwitały pod drzewami, zwiastując początek wiosny w Nowej Zelandii.

Może powinnam tu napalić, pomyślałam, wspominając ciepły, przyjemny blask, który witał mnie w mroźne dni przez całe moje dzieciństwo, kiedy wracałam ze szkoły. Jeśli tata był metaforycznym sercem winnicy, mama i jej ogień były nim dla naszego domu.

Otrząsnęłam się z tych myśli. Przecież jestem za młoda, żeby szukać pociechy we wspomnieniach z dzieciństwa. Potrzebowałam towarzystwa, to wszystko. Problem w tym, że większość moich przyjaciół ze studiów albo wyjechała za granicę – nacieszyć się ostatnimi chwilami wolności, nim się ustatkują i znajdą zatrudnienie – albo już pracowała.

Choć mieliśmy w domu linię telefoniczną, sygnał internetu pojawiał się tylko od czasu do czasu. Wysyłanie maili było koszmarem i tata często wolał już jechać z tym pół godziny do Queenstown i korzystać z komputera swojego przyjaciela prowadzącego biuro turystyczne. Zawsze mówił, że nasza dolina to Brigadoon, jak wioska z filmu z lat pięćdziesiątych, która budzi się ze snu tylko na jeden dzień co sto lat, żeby nigdy nie zmienił jej świat zewnętrzny. Może miał rację – w dolinie wszystko pozostawało mniej więcej jak za dawnych czasów – ale na pewno nie było to miejsce dla początkującej piosenkarki, która chce zaistnieć na scenie muzycznej. Marzył mi się Manhattan, Londyn lub Sydney, ogromne budynki, gdzie mieściły się wytwórnie płytowe, które wzięłyby Fletcha i mnie pod swoje skrzydła i zrobiły z nas gwiazdy…

Moje myśli przerwał dzwonek telefonu. Poderwałam się na nogi, żeby zdążyć odebrać.

– Tu winnica – rzuciłam automatycznie, jak to robiłam od czasów dzieciństwa.

– Cześć, MK, mówi Fletch – odezwał się mój przyjaciel, skracając moje imię do inicjałów, jak wszyscy poza mamą.

– O, cześć… – Serce zabiło mi mocniej. – Jakieś nowe wieści?

– Nie, nic. Ale pomyślałem, że może skorzystam z twojej propozycji i do ciebie przyjadę. Mam kilka dni wolnego w kawiarni i chętnie ucieknę na trochę z miasta. Co ty na to?

A ja tak chętnie wyrwałabym się do miasta…

– Cudownie! Wpadaj, kiedy chcesz. Zapraszam.

– A gdyby tak jutro? Wybrałbym się samochodem, więc byłbym pewnie koło południa. Oczywiście jeśli tylko Sissy wydoli.

Sissy to furgonetka, którą Fletch i ja jeździliśmy na występy po pubach. Miała dwadzieścia lat, była cała przerdzewiała i pluła czarnym dymem z rury wydechowej, którą Fletch podwiązał sznurkiem. Mogłam tylko mieć nadzieję, że Sissy wytrzyma jakoś trzygodzinną jazdę z Dunedin, gdzie mieszkał z rodziną.

– Czyli do zobaczenia koło lunchu? – spytałam.

– Tak. Już nie mogę się doczekać. Wiesz, jak uwielbiam waszą dolinę. Może siądziemy sobie na kilka godzin przy pianinie i skomponujemy coś nowego?

– Jasne – odparłam, choć wiedziałam, że nie jestem w najlepszej formie do tworzenia czegokolwiek. – To na razie, Fletch. Do zobaczenia jutro.

Odłożyłam słuchawkę i wróciłam na kanapę, pokrzepiona na duchu perspektywą przyjazdu przyjaciela. Zawsze poprawiał mi nastrój swoim poczuciem humoru i pozytywnym podejściem do życia.

Nagle usłyszałam dochodzący z zewnątrz okrzyk i przeciągły gwizd. W ten sposób zarządca winnicy uprzedzał, że nadchodzi. Wstałam, wyszłam na taras i pomiędzy nagimi rzędami winorośli zobaczyłam zbliżającego się do domu Douga z grupką krępych wyspiarzy.

– Hej, hej! – zawołałam.

– Cześć, MK! Przyprowadziłem ekipę, żeby pokazać im, od czego zaczynać – powiedział.

– Fajnie. Cześć, chłopaki! – krzyknęłam do nich, a oni mi pomachali.

Ich obecność przyjemnie przełamała ciszę. Miałam wrażenie, że słońce wyszło zza chmur. Widok ludzi i świadomość, że jutro przyjedzie Fletch, bardzo podniosły mnie na duchu.

2

Atlantis

Jezioro Genewskie, Szwajcaria

Czerwiec 2008

– Jesteś blada, Maju. Dobrze się czujesz? – spytała Marina, wchodząc do kuchni.

– Nic mi nie jest. Po prostu nie najlepiej spałam. Myślałam o tej bombie, jaką spuścił na nas Georg.

– Tak, to szok. Kawy? – zaproponowała Marina.

– O nie, dziękuję. Chętnie napiję się herbaty z rumianku, jeśli jest.

– Oczywiście, mam rumianek – wtrąciła Claudia. Jej siwe włosy były ściągnięte jak zwykle w ciasny koczek, a surowa twarz rozpromieniła się w uśmiechu, kiedy popatrzyła na Maję, stawiając na kuchennym stole koszyczek świeżo upieczonych rogalików i bułeczek. – Pijam go co wieczór przed snem.

– Chyba coś ci dolega, Maju. Nie pamiętam, żebyś kiedyś odmówiła rano kawy – zauważyła Marina, nalewając sobie.

– Zwyczaje są po to, żeby je łamać – powiedziała Maja słabym głosem. – Najwyraźniej nie przestawiłam się jeszcze na tutejszy czas po locie.

– Nic dziwnego, chérie. To może zjedz coś, wracaj do łóżka i spróbuj zasnąć?

– Nie. Georg mówił, że zajrzy do nas, by przedyskutować, co zrobimy z… w sprawie Zaginionej Siostry. Jak sądzisz, czy jego źródła są wiarygodne?

– Nie mam pojęcia. – Marina westchnęła ciężko.

– Na pewno – wtrąciła się Claudia. – Nie wpadałby tu o północy, gdyby miał wątpliwości.

– Dzień dobry wszystkim – powiedziała Ally, dołączając do towarzystwa w kuchni.

Miała w nosidełku śpiącego Beara. Główka opadała mu na bok, a w jednej z malutkich piąstek zaciskał kosmyk kręconych, złocistorudych loków mamy.

– Może chcesz, żebym zabrała go od ciebie i zaniosła do łóżeczka? – zaproponowała Marina.

– Nie, bo jak tylko orientuje się, że jest sam, od razu budzi się i wrzeszczy. Ojej, Maju. Jakaś ty blada.

– Przed chwilą też to mówiłam – mruknęła Marina.

– Naprawdę, nic mi nie jest – powtórzyła Maja. – A właśnie… jest tu gdzieś Christian? – zwróciła się do Claudii.

– Tak, choć właśnie wybiera się łodzią na drugą stronę jeziora, żeby zrobić mi zakupy.

– Mogłabyś do niego zadzwonić i powiedzieć mu, że z nim popłynę? Muszę coś załatwić w mieście. Jeśli się pospieszymy, wrócimy na czas, żebym była tu, kiedy wpadnie Georg.

– Oczywiście.

Claudia wzięła słuchawkę, by powiadomić Christiana.

– Muszę się trochę pokrzątać po domu – oznajmiła Marina, stawiając przed Ally filiżankę kawy. – Zostawiam was więc. Jedzcie sobie w spokoju śniadanie, dziewczynki.

– Christian szykuje łódź. Będzie gotów za piętnaście minut – powiedziała Claudia, odkładając telefon. – Ja też idę. Pomogę Marinie. – Skinęła im głową i wyszła z kuchni.

– Na pewno nic ci nie jest? – spytała Ally siostrę, kiedy zostały same. – Jesteś blada jak chusta.

– Proszę, nie przesadzaj. Może w samolocie złapałam jakiegoś wirusa żołądkowego. – Maja łyknęła odrobinę herbaty. – Rany, jak tu dziwnie, prawda? Wszystko jest niby jak dawniej, kiedy żył Pa Salt. Tylko że jego już nie ma. Cokolwiek się dzieje, czuję, jak bardzo go brak.

– Ja jestem tu dłużej. Przyzwyczaiłam się trochę… ale masz rację.

– A skoro już mowa o tym, jak to ja źle wyglądam, to muszę powiedzieć, że strasznie schudłaś.

– Po porodzie zrzuciłam brzuch, to normalne.

– Nie, nie w tym rzecz. Pamiętasz, ostatni raz widziałam cię rok temu, kiedy wyjeżdżałaś stąd, by dołączyć do Theo na regatach Fastnet. Nie byłaś wtedy jeszcze w ciąży.

– Tak naprawdę byłam, ale o tym nie wiedziałam – sprostowała Ally.

– Nie miałaś żadnych objawów? Porannych mdłości czy czegoś w tym rodzaju?

– Z początku nie. Zaczęło się dopiero koło ósmego tygodnia, o ile sobie przypominam. I wtedy czułam się naprawdę paskudnie.

– A teraz za bardzo wychudłaś. Może nie dbasz o siebie?

– Kiedy jestem sama, nie chce mi się gotować. Nie warto dla jednej osoby. Poza tym, nawet jeśli siadam coś zjeść, stale zrywam się od stołu, żeby uspokoić małego. – Ally pogładziła czule policzek Beara.

– Musi być ci ciężko wychowywać samej dziecko.

– Przyznam, że tak. Oczywiście mam brata, Thoma, ale jest drugim dyrygentem w filharmonii w Bergen, więc widujemy się tylko w niedziele. A czasem nawet rzadziej, bo jeździ w trasy z orkiestrą. To nie brak snu, wieczne karmienia i zmienianie pieluch najbardziej mnie męczą. Najgorsze jest to, że nie mam z kim pogadać, zwłaszcza kiedy Bear źle się czuje i martwię się o niego. Cudownie jest mieć w pobliżu mamę. Ona wie wszystko o dzieciach.

– W końcu to babcia. – Maja uśmiechnęła się. – Pa Salt tak by się cieszył z Beara. Naprawdę ten mały jest uroczy. Ale przepraszam, biegnę na górę się przygotować.

Gdy Maja wstała, Ally złapała starszą siostrę za rękę.

– Tak dobrze cię widzieć. Bardzo za tobą tęskniłam.

– A ja za tobą. – Maja pocałowała ją w czubek głowy. – Do zobaczenia.

*

– Ally! Maju! Przyszedł Georg! – zawołała Marina z dołu schodów w południe.

Z mansardy dobiegły okrzyki „Idziemy!”.

– Pamiętasz, jak Pa Salt kupił ci na gwiazdkę mosiężny megafon? – Georg uśmiechnął się, idąc za Mariną przez kuchnię na zalany słońcem taras.

Prawnik wydawał się o wiele bardziej opanowany niż poprzedniego wieczoru. Jego szpakowate włosy były starannie sczesane do tyłu, a elegancki prążkowany garnitur zdobiła dobrana ze smakiem mała poszetka.

– No pewnie – rzuciła Marina, wskazując mu miejsce pod parasolem. – Oczywiście niewielki był z tego pożytek, bo dziewczynki zawsze nastawiały muzykę na pełen regulator albo na czymś grały… albo się kłóciły. Na górze było jak w wieży Babel. Uwielbiałam to. No dobrze, mam likier z dzikiego bzu Claudii i schłodzoną butelkę twojego ulubionego prowansalskiego rosé. Co wybierasz?

– Dzień taki piękny, a ja jeszcze nie skosztowałem tego lata rosé, więc się skuszę. Dziękuję, Marino. Mogę nalać i tobie?

– Oj, nie. Nie powinnam pić. Mam jeszcze dużo do zrobienia po południu i…

– Daj spokój. Jesteś Francuzką! Kieliszek rosé ci nie zaszkodzi. Nalegam.

Na tarasie pojawiły się Maja i Ally.

– Witajcie, dziewczyny. – Georg wstał. – Mogę wam zaproponować po kieliszku rosé?

– Dla mnie odrobinę, poproszę. – Ally usiadła. – Może dzięki temu Bear będzie lepiej spał w nocy. – Zachichotała.

– Ja nie, dziękuję – odparła Maja. – Wiecie, już prawie zapomniałam, jak pięknie jest w Atlantis. W Brazylii wszystko jest takie… intensywne. Ci hałaśliwi ludzie, jaskrawe kolory i upał… W porównaniu z tym wszystko tu wydaje się takie delikatne, łagodne.

– Spokojnie tu, to prawda – przyznała Marina. – Mamy szczęście mieć wokół siebie całe piękno, jakie jest w stanie zaoferować natura.

– Jak ja się stęskniłam za śniegiem w zimie – szepnęła Maja.

– Powinnaś przyjechać do Norwegii zimą. Zaraz by ci przeszło. – Ally się uśmiechnęła. – Bywa też gorzej, kiedy stale leje. W Bergen deszczu jest o wiele więcej niż śniegu. Ale, ale, Georg, masz jakieś nowe przemyślenia na temat tego, co nam wczoraj powiedziałeś?

– Poza tym, że musimy przedyskutować, co dalej, to nie. Jedno z nas powinno pojechać teraz pod adres, który mam, i sprawdzić, czy ta kobieta jest naprawdę Zaginioną Siostrą.

– A po czym to poznamy? – spytała Maja. – W jaki sposób ją zidentyfikujemy?

– Przekazano mi rysunek… pewnego klejnotu, który podobno dostała. Jest dość niezwykły. Jeśli go ma, będziemy wiedzieć na pewno, że to ona. Przywiozłem ten rysunek. – Georg sięgnął do skórzanej aktówki i wyciągnął jakąś kartkę. Położył ją na stole, żeby wszystkie mogły zobaczyć.

Ally nachyliła się, by przyjrzeć się z bliska, Maja zaglądała jej przez ramię.

– Jest narysowany z pamięci – wyjaśnił Georg. – Te kamienie to szmaragdy. A pośrodku diament.

– Piękny – powiedziała Ally. – Patrz, Maju, ma kształt gwiazdy… – urwała, by przeliczyć – siedmioramiennej.

– Wiesz, kto zrobił ten pierścionek? – spytała prawnika Maja. – Ma dość niezwykły kształt.

– Niestety, nie.

– Czy to Pa Salt go narysował? – drążyła dalej.

– Tak.

– Siedmioramienna gwiazda, symbol Siedmiu Sióstr… – szepnęła Ally.

– Georg, mówiłeś wczoraj, że ona ma na imię Mary – przypomniała Maja.

– Owszem.

– Czy Pa Salt ją znalazł, chciał adoptować, a potem coś się stało i nie mógł jej znaleźć?

– Wiem tylko tyle, że tuż przed tym, jak… odszedł, dostał nowe informacje i kazał mi pójść ich śladem. Kiedy dowiedziałem się, gdzie się urodziła, prawie rok zajęło mi ustalenie, gdzie może przebywać teraz. Przez lata podążałem wieloma fałszywymi tropami, które prowadziły donikąd. Tym razem jednak wasz ojciec był przekonany, że źródło jest wiarygodne.

– Kto był tym źródłem? – spytała Maja.

– Tego nie mówił – odparł Georg.

– Jeśli to byłaby Zaginiona Siostra, jaka szkoda, że po tylu latach poszukiwań odnalazłaby się dopiero rok po śmierci Pa Salta. – Maja westchnęła ciężko.

– Czy nie byłoby cudownie, gdyby to była ona? – powiedziała Ally. – Mogłybyśmy zaprosić ją do Atlantis, żeby razem z nami popłynęła Tytanem i uczestniczyła w złożeniu wieńca w hołdzie dla Pa Salta.

– Masz rację. – Maja uśmiechnęła się. – Choć jest jeden szkopuł. Według twojej informacji, Georg, ta Mary nie mieszka zbyt blisko. A my wyruszamy w rejs do Grecji za niecałe trzy tygodnie.

– No tak, a ja, niestety, mam dość napięty grafik – zaznaczył Georg. – Gdyby nie to, sam pojechałbym ją odnaleźć.

Jakby dla podkreślenia jego słów zadzwonił jego telefon. Prawnik przeprosił i odszedł od stołu.

– Mogę coś zasugerować? – przerwała ciszę Marina.

– Oczywiście, mamo, prosimy – zachęciła ją Maja.

– Georg powiedział nam wczoraj, że ta Mary mieszka w Nowej Zelandii, więc dziś rano sprawdziłam, ile trwa podróż z Sydney do Auckland. Bo…

– …CeCe jest w Australii – dokończyła za nią Maja. – Też o tym pomyślałam.

– Z Sydney do Auckland są trzy godziny lotu – powiedziała Marina. – Jeśli CeCe i jej przyjaciółka Chrissie wyruszyłyby dzień wcześniej, niż planowały, może mogłyby zahaczyć o Nową Zelandię i sprawdzić, czy Mary jest tą, za którą uważa ją Georg.

– Doskonały pomysł – rzuciła Ally. – Zastanawiam się tylko, czy CeCe zechce to zrobić. Wiem, że nie znosi latać.

– Jeśli wyjaśnimy jej, w czym rzecz, na pewno się zgodzi – odparła Marina. – To byłoby coś wspaniałego, gdyby Zaginiona Siostra dołączyła do rodziny na ceremonii ku czci ojca.

– Pytanie tylko, czy ta Mary w ogóle wie coś o Pa Salcie i naszej rodzinie? – wyraziła swoje wątpliwości Ally. – Tak rzadko spotykamy się teraz wszystkie razem… To byłby idealny moment, żeby się poznać. Oczywiście jeśli ona jest tą, za którą uważa ją Georg. I jeżeli zechce się z nami zobaczyć. Sądzę, że teraz najważniejsze to jak najszybciej skontaktować się z CeCe, bo w Australii jest już wieczór.

– A co z resztą sióstr? – spytała Maja. – To znaczy… czy mamy im powiedzieć?

– Słuszne pytanie – stwierdziła Ally. – Powinnyśmy wysłać maile do Star, Tiggy i Elektry, żeby dać im znać, co się dzieje. Chcesz zadzwonić do CeCe, Maju, czy ja mam to zrobić?

– Może ty zadzwoń, dobrze? Jeśli wam to nie przeszkadza, poszłabym położyć się na trochę przed lunchem. Wciąż lekko mnie mdli.

– Biedactwo – powiedziała Marina, wstając. – Rzeczywiście, jesteś aż zielona.

– Zaraz zadzwonię do CeCe – zdecydowała Ally. – Mam tylko nadzieję, że nie wyjechała ze swoim dziadkiem na plener w dziczy. W jego chacie zwykle nie ma sygnału.

Z kuchni wyłoniła się Claudia.

– Zacznę szykować lunch. Zostanie pan? – spytała Georga, który właśnie wracał do stołu.

– Nie, dziękuję. Mam kilka pilnych spraw i muszę natychmiast jechać. Co ustaliłyście? – zwrócił się do Mariny.

Ally z Mają opuściły taras. Marina dostrzegła kropelki potu na czole prawnika. Wydawał się dziwnie rozkojarzony.

– Skontaktujemy się z CeCe, może będzie mogła polecieć – oznajmiła Marina. – Georg, jesteś pewien, że to jest ona?

– Przekonywali mnie do tego ci, którzy mają dobre rozeznanie – odpowiedział. – Chciałbym móc pogadać dłużej, ale, niestety, muszę się już pożegnać.

– Dziewczyny sobie z tym poradzą. To już dorosłe kobiety, będą wiedziały, co robić. – Marina położyła rękę na jego dłoni, by go uspokoić. – Staraj się nie martwić. Mam wrażenie, że jesteś strasznie spięty.

– Spróbuję, Marino, spróbuję – odparł z westchnieniem.

*

Ally znalazła australijski numer komórkowy CeCe w notesie i wzięła słuchawkę z holu, żeby zatelefonować.

– Odbierz, odbierz… – szeptała pod nosem, gdy przez pięć czy sześć dzwonków nic się nie działo. Wiedziała, że nie ma sensu zostawiać siostrze wiadomości, bo CeCe rzadko je odsłuchiwała. – Cholera – mruknęła, kiedy włączyła się poczta głosowa. Odłożyła słuchawkę i już miała iść na górę, żeby nakarmić Beara, kiedy zadzwonił telefon. – Allô?

– Cześć, czy to mama?

– CeCe! To ja, Ally. Dzięki wielkie, że oddzwoniłaś.

– Nie ma sprawy, wyświetlił mi się numer Atlantis. Wszystko w porządku?

– Tak, tu wszystko dobrze. Wczoraj przyleciała Maja. Cudownie znów ją widzieć. Kiedy dokładnie masz lot do Londynu?

– Pojutrze jedziemy z Alice Springs do Sydney. Chyba mówiłam ci, że planujemy najpierw zatrzymać się na kilka dni w Londynie. Muszę załatwić sprzedaż mojego mieszkania i chcemy zobaczyć się ze Star. Okropnie boję się lotu, jak zwykle.

– Wiem, ale słuchaj, Georg przyniósł nam niesamowitą wiadomość. Nie martw się, nic złego, ale to ważne… albo przynajmniej może się okazać bardzo ważne.

– O co chodzi?

– Dostał informacje o… Zaginionej Siostrze. Sądzi, że ona mieszka w Nowej Zelandii.

– Masz na myśli słynną siódmą siostrę? O rany! – CeCe aż dech zaparło z wrażenia. – Co za historia! Jak Georg ją znalazł?

– Nie jestem pewna. Wiesz, jaki jest skryty. Więc…

– Zaraz spytasz mnie, czy nie podskoczyłabym do Nowej Zelandii, żeby się z nią zobaczyć, co? – odezwała się CeCe.

– Piątka, mój ty Sherlocku Holmesie. – Ally uśmiechnęła się do słuchawki. – Wiem, że to nieco wydłuży ci podróż, ale jesteś zdecydowanie najbliżej. Byłoby cudownie, gdybyśmy mogły ją mieć wśród nas, kiedy będziemy składać wieniec dla Pa Salta.

– Jasne, ale nic o tej osobie nie wiemy. A czy ona wie cokolwiek o nas?

– Nie mamy pojęcia. Georg zna tylko jej nazwisko, imię i adres. O! I jest jeszcze rysunek pierścionka, który dowodziłby, że to ona.

– Podasz mi adres? Bo wiesz, Nowa Zelandia to spory kraj.

– Nie mam go przy sobie, ale mogę zawołać do słuchawki Georga. Georg?!

Ally skinęła na niego ręką, bo właśnie wynurzył się z kuchni i ruszał do wyjścia.

– Mam przy telefonie CeCe. Chce wiedzieć, gdzie konkretnie w Nowej Zelandii mieszka ta Mary.

– Mary? Tak ma na imię? – spytała CeCe.

– Wszystko na to wskazuje. Daję ci Georga.

Ally słuchała, gdy prawnik odczytywał adres.

– Dziękuję, CeCe – powiedział potem. – Wszelkie koszty zostaną pokryte z funduszu. Giselle, moja sekretarka, zarezerwuje loty. A teraz oddaję słuchawkę twojej siostrze, bo muszę iść. Masz numer mojego biura. Kontaktuj się z Giselle, jeślibyś czegoś potrzebowała. A teraz na razie, adieu.

– No dobrze. Jestem, CeCe. – Ally pomachała na pożegnanie Georgowi, który wychodził frontowymi drzwiami. – Wiesz, gdzie to jest w Nowej Zelandii?

– Czekaj. Zapytam Chrissie.

Odbyła się jakaś stłumiona dyskusja w tle, po czym CeCe wróciła do telefonu.

– Chrissie mówi, że to w głębi Wyspy Południowej. Sądzi, że będziemy mogły polecieć z Sydney do Queenstown. Będzie łatwiej niż przez Auckland. Zastanowimy się.

– Świetnie. Czyli wchodzisz w to? – chciała się upewnić Ally.

– Znasz mnie, uwielbiam podróże i przygody, nawet jeśli trzeba wsiąść w samolot. Nigdy nie byłam w Nowej Zelandii, fajnie będzie rzucić na nią okiem.

– Cudownie! Dziękuję, CeCe. Napisz mi w mailu, jak chcecie lecieć. Sekretarka Georga wszystko załatwi. A ja wyślę ci skan rysunku tego pierścionka.

– Dobra. Czy Star o tym wie?

– Nie. Elektra i Tiggy też nie. Zamierzam zaraz do nich napisać.

– Tak się składa, że za chwilę ma dzwonić do mnie Star. Mamy pomówić o naszym spotkaniu w Londynie, więc mogę sama jej powiedzieć. Niesamowita historia, co?

– Tak, pod warunkiem że ta Mary to naprawdę ona. Na razie, CeCe. Bądźmy w kontakcie.

– Cześć, Ally, do szybkiego usłyszenia!

3

CeCe

Dolina Gibbston, Nowa Zelandia

– Trzymasz mapę do góry nogami! – upomniała Chrissie przyjaciółkę, która siedziała na miejscu pasażera.

– Wcale nie… O może i racja. – CeCe się nachmurzyła. – Trudno się połapać, a co do tych wszystkich skrętów… Jezu, kiedy ostatni raz widziałyśmy jakiś drogowskaz?

– Już jakiś czas temu. O rany, co za niezwykły krajobraz, co? – Chrissie nabrała głęboko powietrza, zatrzymała wynajęty samochód na poboczu i popatrzyła na majestatyczne, ciemnozielone góry wznoszące się pod ciężkim od chmur niebem. Sięgnęła, by podkręcić ogrzewanie, kiedy o przednią szybę zaczęły uderzać wielkie krople deszczu.

– Cholera, kompletnie się pogubiłam. – CeCe podała mapę Chrissie i popatrzyła naprzód i do tyłu na pustą drogę. – Wyjechałyśmy z Queenstown wieki temu. Trzeba było zaopatrzyć się tam w coś do jedzenia i picia, ale myślałam, że po drodze będą inne miejscowości.

– Dobra, według wydrukowanej przez nas mapki, powinnyśmy niedługo trafić na drogowskaz prowadzący do winnicy. Więc najlepiej jedźmy dalej. Może znajdziemy kogoś, kto pokaże nam drogę. – Chrissie odgarnęła kosmyk czarnych kręconych włosów z twarzy i uśmiechnęła się blado do przyjaciółki.

Miały za sobą przesiadki w Melbourne i Christchurch, obie były głodne i zmęczone.

– Od dawna nie mijałyśmy prawie żadnych pojazdów. – CeCe wzruszyła ramionami.

– Daj spokój. Gdzie się podział twój duch przygody?

– Nie wiem. Może na starość robię się mniej odporna i wolę siedzieć w domu niż w samochodzie nie wiadomo gdzie, kiedy na zewnątrz leje. Zmarzłam na kość!

– Tutaj zaczyna się zima. Niedługo na szczytach tych gór pojawi się śnieg. Za bardzo rozpieścił cię klimat w Alice Springs, w tym problem – powiedziała Chrissie, kiedy włączyła bieg i ruszyły dalej.

Wycieraczki pracowały na maksimum. W strugach deszczu góry wydawały się teraz zamazaną ciemną plamą.

– Tak, jestem dzieckiem słońca, od zawsze. Mogę pożyczyć sobie twoją bluzę? – CeCe sięgnęła na tylne siedzenie i otworzyła jeden z plecaków.

– Jasne… Mówiłam ci, że tu jest o wiele zimniej. Na szczęście spakowałam zapasowy sweter i dla ciebie.

– Dzięki. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

– Szczerze mówiąc, ja też nie.

CeCe wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń Chrissie.

– Przepraszam – rzuciła. – Nie ma ze mnie żadnego pożytku.

– To nie tak, po prostu nie jesteś… zbyt praktyczna. A ja tak, ale za to nie jestem tak kreatywna jak ty, dlatego tworzymy dobraną parę, prawda?

– Prawda.

Chrissie jechała dalej. Przy niej CeCe czuła się zawsze pewniej i lepiej. Ostatnie kilka miesięcy to był najszczęśliwszy okres w jej życiu. Spędzała czas z przyjaciółką, jeździła na plenery ze swoim dziadkiem Francisem. Jeszcze nigdy nie czuła się tak spełniona jak teraz. Po traumie utraty Star myślała, że już nigdy nie będzie szczęśliwa, ale Chrissie i Francis wypełnili pustkę, jaka została po oddaleniu się od siostry. CeCe odnalazła w nich prawdziwą rodzinę, do której pasowała, choć nie był to typowy układ.

– Patrz! Jest znak. – Wskazała przez strugi deszczu. – Zatrzymaj się, zobaczymy, co tam jest napisane.

– Już stąd widzę. Do winnicy w lewo! Hura! Udało się! – wiwatowała Chrissie. – A właśnie… – dodała, wjeżdżając na wyboisty wąski szlak. – Powiedziałaś siostrom, że przyjeżdżam z tobą do Atlantis?

– Oczywiście, tym, z którymi rozmawiałam.

– Sądzisz, że będą zszokowane… nami?

– Pa Salt wychowywał nas tak, żebyśmy akceptowały wszystkich, bez względu na kolor czy orientację. Może Claudia, nasza gosposia, trochę się zdziwi, ale tylko dlatego, że to kobieta starej daty i ma dość konwencjonalne podejście.

– A co z tobą, CeCe? Nie krępuje cię, że będziemy tam razem na oczach twojej rodziny?

– Wiesz, że nie. Dlaczego nagle masz jakieś obawy?

– Bo… choć opowiadałaś mi o swoich siostrach i Atlantis, to wszystko nie wydawało mi się… realne. Ale za tydzień z kawałkiem naprawdę tam będziemy. I boję się. Zwłaszcza spotkania ze Star. W końcu wy dwie stanowiłyście zgrany tandem, zanim się pojawiłam…

– Masz na myśli… zanim pojawił się Mouse? To Star chciała się ode mnie uwolnić, zapomniałaś?

– Wiem, ale nadal dzwoni do ciebie co tydzień i widzę, że stale ze sobą esemesujecie i…

– Chrissie! Star to moja siostra. A ty… ty jesteś…

– Tak?

– Jesteś moją „drugą połową”. To co innego, kompletnie innego, i naprawdę mam nadzieję, że w moim życiu jest miejsce dla was obu.

– Oczywiście, ale to nie jest takie proste… no wiesz, takie „wyjście z szafy”.

– Brrr… Nie znoszę tego określenia – mruknęła CeCe. – Ja to ja, jestem, jaka zawsze byłam. Nienawidzę, jak się mnie szufladkuje. Patrz! Kolejny drogowskaz do winnicy. Tu trzeba skręcić.

Wjechały w kolejną wąską drogę. CeCe dostrzegła w oddali równe rzędy nagich krzewów.

– Interes nie prezentuje się zbyt kwitnąco. Na południu Francji o tej porze winorośle są pełne liści i owoców.

– CeCe, zapominasz, że po tej stronie świata z porami roku jest na odwrót, jak w krainie Oz. O ile wiem, zbiory są tu między lutym a kwietniem. Nic dziwnego, że teraz krzewy są nagie. Dobra, kolejny znak. Do sklepu, Dostawy i Recepcja. Pojedziemy do recepcji, dobrze?

– Jak sobie życzysz, szefowo – zgodziła się CeCe. Zauważyła, że przestało padać i zza chmur zaczęło przezierać słońce. – Całkiem jak w Anglii – mruknęła. – W jednej chwili deszcz, a zaraz potem słońce.

– Może dlatego mieszka tu tak wielu Anglików, choć twój dziadek mówił wczoraj, że najwięcej emigrowało tu Szkotów, a w drugiej kolejności Irlandczyków.

– Osiedlali się po drugiej stronie świata w poszukiwaniu szczęścia. Ja też zrobiłam coś takiego. Patrz, kolejna wskazówka do recepcji. Rany, jaki uroczy stary kamienny dom. Wygląda na taki przytulny w tej dolinie osłoniętej ze wszystkich stron górami – zauważyła CeCe, gdy Chrissie parkowała samochód. – Trochę jak nasz, w Szwajcarii, tylko że bez jeziora.

Piętrowy wiejski dom był położony na zboczu tuż nad winnicą, która ciągnęła się tarasami w dół doliny. Był zbudowany z surowo ciosanych szarych kamieni, ułożonych i murowanych w przemyślny sposób. Duże okna odbijały coraz czystszy błękit nieba. Dom otaczała osłonięta daszkiem weranda. Z balustrady zwisały rosnące w donicach jaskrawoczerwone begonie. CeCe po różnych odcieniach szarości kamiennych ścian poznała, że budynek musiał rozrastać się przez lata.

– Recepcja jest tam – przerwała jej myśli Chrissie, wskazując na drzwi po lewej stronie. – Może zastaniemy kogoś, kto pomoże nam znaleźć Mary. Masz ten rysunek pierścionka, który przysłała nam Ally?

– Włożyłam go do plecaka przed wyjazdem.

CeCe wysiadła i wzięła plecak z tylnego siedzenia. Otworzyła suwak przedniej kieszeni i wyciągnęła parę kartek.

– No naprawdę, wygniecione jak psu z gardła – zauważyła zmartwiona Chrissie.

– Przecież to nie ma znaczenia. I tak widać, jak ma wyglądać pierścionek.

– Tak, ale to nie robi dobrego wrażenia. No wiesz, masz zapukać do drzwi kompletnie obcej osoby i powiedzieć jej albo komuś z jej rodziny, że wydaje ci się, że ona jest twoją siostrą… Może wziąć cię za jakąś wariatkę. Ja bym tak pomyślała.

– No… trudno, musimy zapytać. O rany, nagle mam tremę. Racja, mogą uznać, że mi odbiło.

– Dobrze, że masz wasze zdjęcie z ojcem. Na nim wszystkie wyglądacie normalnie.

– Tak, ale nie jak siostry, prawda? – powiedziała CeCe, gdy Chrissie zatrzasnęła drzwi i zamknęła samochód. – No dobrze, chodźmy, zanim stchórzę.

Recepcja – wyłożone sosnową boazerią małe pomieszczenie, w którym wystawiono butelki – mieściła się z boku głównego budynku. Nikogo tam nie zastały. CeCe, zgodnie z instrukcją na kontuarze, wcisnęła dzwonek.

– Popatrz na te wina – rzuciła Chrissie, przechadzając się po pokoju. – Niektóre zdobyły nagrody. To poważne przedsiębiorstwo. Może powinnyśmy poprosić, żeby dali nam skosztować.

– Dopiero południe, a ty od razu zasypiasz, jak się napijesz. Poza tym prowadzisz…

– Witam, czym mogę służyć? – Z bocznych drzwi wyłoniła się wysoka młoda blondynka o jasnoniebieskich oczach.

CeCe uderzyła jej naturalna uroda.

– Mogłybyśmy porozmawiać z… Mary McDougal? – spytała.

– To ja! Jestem Mary McDougal. W czym mogę pomóc?

– No…

– Jestem Chrissie, a to CeCe. – Chrissie podjęła dialog za przyjaciółkę, której najwyraźniej odjęło mowę. – Sytuacja wygląda tak. Ojciec CeCe, który zresztą już nie żyje, miał prawnika, a ten od lat poszukiwał kogoś, kogo w rodzinie CeCe nazywano Zaginioną Siostrą. Ostatnio prawnik otrzymał informacje, według których tą osobą może być mieszkająca tutaj Mary McDougal. Przepraszam, to wszystko brzmi trochę dziwnie, ale…

– Chodzi o to – CeCe doszła już trochę do siebie – że Pa Salt, nasz ojciec, adoptował nas sześć jako niemowlęta. I zawsze mówił, że siódma z nas zaginęła. Że nie potrafi jej odnaleźć. Wszystkie dostałyśmy imiona od gromady gwiazd, Plejad. Brakowało najmłodszej, Merope. To właśnie ona jest siódmą siostrą, jak w legendzie o Siedmiu Siostrach, rozumiesz?

Dziewczyna patrzyła na nią w osłupieniu. CeCe szybko mówiła dalej:

– Pewnie nic o tym nie wiesz. Ale my byłyśmy wychowywane na mitach, choć większość ludzi, jeśli nie interesuje się gwiazdami i mitologią grecką, nigdy nie słyszała o Siedmiu Siostrach. – Uświadomiła sobie, że papla jak najęta, więc umilkła.

– Och, słyszałam o Siedmiu Siostrach, oczywiście. – Mary się uśmiechnęła. – Moja matka, która też ma na imię Mary, studiowała filologię klasyczną. Zawsze cytowała Platona i tak dalej.

– Twoja matka też ma na imię Mary? – CeCe popatrzyła na nią zaskoczona.

– Tak, Mary McDougal, tak jak ja. Ja oficjalnie mam na imię Mary-Kate, choć wszyscy mówią do mnie MK. Ale… wiecie coś jeszcze na temat tej siódmej siostry?

– Tak. Jest jedna rzecz. Mamy rysunek pierścionka – powiedziała Chrissie i położyła przed Mary-Kate, na dzielącej ich wąskiej ladzie, pogniecioną kartkę. – To pierścionek ze szmaragdami. W kształcie siedmioramiennej gwiazdy. Z diamentem pośrodku. Najwyraźniej ta Mary dostała go od… od kogoś i ten pierścionek jest dowodem, że to ona. Rozumiesz. Niestety, to jedyny trop, jaki mamy. Dla ciebie pewnie to nic nie znaczy. Może powinnyśmy już iść. Przepraszamy za zawracanie głowy i…

– Chwileczkę! Mogę spojrzeć jeszcze raz na rysunek? – spytała Mary-Kate.

CeCe popatrzyła na nią zaskoczona.

– Poznajesz go?

– Myślę, że tak.

Żołądek podszedł jej do gardła. Rzuciła okiem na Chrissie; żałowała, że nie może wziąć jej za rękę. Uścisk dłoni przyjaciółki dodałby jej odwagi. Ale nie była jeszcze na tym etapie, by się afiszować przy obcych. Czekała, gdy dziewczyna przyglądała się wydrukowi z bliska.

– Nie mogłabym przysiąc, ale przypomina bardzo pierścionek mojej mamy – odezwała się w końcu Mary-Kate. – Albo raczej… jeśli to jest ten sam… mój pierścionek, bo mama dała mi go na dwudzieste pierwsze urodziny.

– Naprawdę? – wyjąkała CeCe.

– Tak, miała go, odkąd pamiętam. Nie nosiła go na co dzień, ale czasami podczas specjalnych okazji wyjmowała go z pudełka z biżuterią i wkładała. Zawsze bardzo mi się podobał. Jest nieduży, pasował tylko na jej mały palec, co nie wyglądało dobrze, albo na serdeczny, na którym nosiła już pierścionek zaręczynowy i obrączkę. Ale ponieważ ja nie planuję zaręczyn czy ślubu, to nie ma znaczenia, na który palec go założę – dodała z uśmiechem.

– To znaczy, że teraz go masz? Mogłybyśmy go zobaczyć? – poprosiła CeCe.

– Tak się składa, że przed wyjazdem w podróż mama spytała mnie, czy mogłaby go ze sobą zabrać, skoro i tak rzadko go noszę. Ale nie wiem… może jednak go nie wzięła… Słuchajcie, nie weszłybyście ze mną na górę?

W tej chwili zza drzwi zajrzał do nich muskularny mężczyzna w typowym australijskim filcowym kapeluszu z szerokim rondem.

– Cześć, Doug – rzuciła Mary-Kate. – Wszystko gra?

– Tak, wpadłem tylko po więcej butelek wody dla chłopaków.

Wskazał na grupę krzepkich mężczyzn stojących na zewnątrz.

– Witam – zwrócił się do CeCe i Chrissie, podchodząc do lodówki. Wyjął z niej zgrzewkę butelek. – Turystki?

– Tak, w pewnym sensie. Pięknie tu – powiedziała Chrissie, która rozpoznała australijski akcent mężczyzny.

– To prawda.

– Idę na chwilę na górę z moimi gośćmi – wyjaśniła Mary-Kate. – Sądzą, że możemy być w pewien sposób spowinowacone.

– Naprawdę? – Doug popatrzył na CeCe i Chrissie i zmarszczył brwi. – No dobrze, my z chłopakami coś przekąsimy. Jesteśmy tu, gdybyś czegoś potrzebowała.

Wyciągnął rękę w stronę okrągłego drewnianego stołu, przy którym siadali jego pracownicy.

– Dziękuję, Doug – powiedziała Mary-Kate.

Kiwnął głową, jeszcze raz rzucił okiem na CeCe i Chrissie, po czym wyszedł.

– O kurczę, z takimi to lepiej nie zadzierać, co? – szepnęła CeCe, popatrując na jego ekipę.

– Rzeczywiście – przyznała z uśmiechem Mary-Kate. – Nie przejmujcie się Dougiem. Po prostu odkąd mama i mój brat Jack wyjechali, zrobił się trochę nadopiekuńczy. A ci faceci są świetni, naprawdę. Wczoraj wieczorem jedliśmy razem kolację. A teraz zapraszam, chodźcie.

– Możemy zaczekać na zewnątrz, jeśli wolisz – zaproponowała Chrissie.

– Nie, nie. Przyznam, że to trochę dziwaczna historia, ale jak widzicie, mam dobrą ochronę.

– Dziękujemy – powiedziała CeCe, gdy Mary-Kate uniosła część lady, żeby je wpuścić.

Poprowadziła je stromymi drewnianymi schodami i korytarzem do przestronnego salonu z belkowanym sufitem. Okna wychodziły na dolinę i góry. Na przeciwległej ścianie był ogromny kamienny kominek.

– Siadajcie, proszę, a ja pójdę poszukać pierścionka.

– Dziękujemy za zaufanie! – zawołała za nią CeCe.

– Nie ma sprawy. Powiem mojemu kumplowi Fletchowi, żeby dotrzymał wam towarzystwa.

– Świetnie, będzie miło. – Chrissie skinęła głową.

Mary-Kate wyszła, a one usiadły na starej, ale wygodnej kanapie przed kominkiem. Chrissie ścisnęła dłoń przyjaciółki.

– W porządku? – spytała.

– Tak. Przemiła dziewczyna. Nie jestem pewna, czy wpuściłabym do domu jakieś dwie obce po takiej opowieści.

– Racja, ale ludzie w tych stronach są chyba o wiele bardziej ufni niż w miastach. Poza tym, jak mówiła, na zewnątrz czuwa nad nią niezła ekipa.

– Przypomina mi Star – powiedziała CeCe. – Ta jasna cera, wielkie niebieskie oczy…

– Z tego, co widziałam na zdjęciach, które mi pokazywałaś, to chyba masz rację. Ale pamiętaj: ty i twoje siostry nie jesteście ze sobą spokrewnione – przypomniała jej Chrissie. – Więc najprawdopodobniej i z Mary-Kate nie jest inaczej.

Otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł szczupły chłopak – na oko tuż po dwudziestce. Jego długie, jasnobrązowe włosy opadały na ramiona spod wełnianej czapki. W uszach miał kilka srebrnych kolczyków.

– Cześć. Jestem Fletch. Miło was poznać.

Przedstawiły się, a on usiadł w fotelu naprzeciwko nich.

– MK przysłała mnie tu, żeby mieć pewność, że nie wyciągniecie zaraz broni i nie każecie jej oddać kosztowności. – Wyszczerzył w uśmiechu zęby. – O co tu w ogóle chodzi?

CeCe zdała się na przyjaciółkę, bo ta radziła sobie o wiele lepiej w takich sytuacjach. Chrissie opowiedziała więc wszystko.

– Wiem, to brzmi dziwnie, ale CeCe pochodzi z dość dziwnej rodziny – dodała. – To znaczy, oni wcale nie są dziwni, ale fakt, że ojciec przywiózł każdą z adoptowanych córek z innej strony świata, z całą pewnością jest osobliwy.

– Wiecie, czemu was adoptował? Dlaczego akurat was? – zapytał Fletch.

– Nie mam pojęcia – odparła CeCe. – Domyślam się, że przez przypadek. Dużo podróżował. Jak trafił na dziecko potrzebujące pomocy, zabierał je ze sobą do domu.

– Rozumiem. To znaczy… nie rozumiem, ale…

W tej chwili do salonu wróciła Mary-Kate.

– Przejrzałam swoją skrzynkę z biżuterią i mamy, ale nie znalazłam pierścionka. Musiała go jednak zabrać.

– Na jak długo wyjechała? – spytała CeCe.

– No… Na pożegnanie powiedziała, że będzie podróżować „tak długo, jak będzie miała ochotę”. – Mary-Kate wzruszyła ramionami. – Niedawno zmarł tata. Mama postanowiła, że póki ma na to dość sił, wybierze się w podróż i odwiedzi przyjaciół, których nie widziała od lat.

– Przykro mi z powodu twojego taty. Jak mówiłyśmy, ja też niedawno straciłam ojca – dodała CeCe.

– To ciężkie przeżycie, prawda? Mój tata zmarł niedawno, parę miesięcy temu.

– Na pewno dla twojej mamy było to szokiem – wtrąciła Chrissie.

– O tak. Miał wprawdzie siedemdziesiąt trzy lata, ale nigdy nie myślałyśmy o nim jak o kimś starym. Mama jest sporo młodsza. Przed sześćdziesiątką. I po niej też nie widać wieku. Wygląda bardzo młodo. Tam jest jej zdjęcie. Z zeszłego roku. Ze mną, moim bratem Jackiem i tatą. Tata mówił, że mama wygląda jak ta aktorka, Grace Kelly.

Kiedy Mary-Kate przyniosła fotografię, CeCe i Chrissie przypatrzyły się jej uważnie. Jeśli młoda Mary-Kate była ładna, to Mary starsza, mimo wieku, nadal odznaczała się zdecydowanie wyjątkową urodą.

– Ojej! Nie dałabym jej więcej niż czterdzieści lat. – Chrissie aż gwizdnęła.

– Ja też – przyznała CeCe. – Jest… przepiękna.

– Tak, ale co najważniejsze, jest wspaniałym człowiekiem. Wszyscy ją uwielbiają. – Mary-Kate uśmiechnęła się.

– Potwierdzam to – rzucił Fletch. – Jest jedną z absolutnie wyjątkowych osób. Zawsze serdeczna, ciepła, troskliwa. Znacie ten typ?

– Tak, nasza adopcyjna mama, Marina, jest właśnie taka. Przy niej zawsze czujemy się dobrze – odparła CeCe, ogladając inne zdjęcia w ramkach stojące na kominku.

Jedno, czarno-białe, przedstawiało najwyraźniej Mary seniorkę w przeszłości. Miała na sobie ciemną togę i czapkę absolwentki. Uśmiechała się promiennie. W tle widać było kamienne kolumny paradnego wejścia do jakiegoś okazałego budynku.

– To też twoja mama? – CeCe wskazała na zdjęcie.

Mary-Kate skinęła głową.

– Tak. Kiedy odbierała dyplom w college’u Trinity w Dublinie.

– Jest Irlandką?

– Tak.

– I naprawdę nie wiesz, jak długo będzie w podróży? – spytała Chrissie.

– Nie. Jak mówiłam, nie powiedziała, kiedy wróci. Stwierdziła, że brak terminów to część przyjemności. Choć ułożyła sobie plan na kilka pierwszych tygodni.

– Przepraszamy za zawracanie ci głowy, ale bardzo chciałybyśmy się z nią spotkać i zapytać o ten pierścionek. Wiesz, gdzie jest teraz? – spytała CeCe.

– Jej plan jest przyczepiony do lodówki. Pójdę sprawdzić, ale sądzę, że jest jeszcze na wyspie Norfolk.

Mary-Kate wyszła z pokoju.

– Norfolk? – CeCe zmarszczyła brwi. – Czy to nie hrabstwo w Anglii?

– Tak – potwierdził Fletch. – Ale też wysepka na Pacyfiku, między Australią i Nową Zelandią. Piękne miejsce. Kiedy stara przyjaciółka mamy MK, Bridget, przyjechała tu kilka lat temu, wybrały się razem na Norfolk. Tamtej tak się spodobało na wyspie, że postanowiła wynieść się z Londynu i osiąść na Norfolk po przejściu na emeryturę.

– Tak, z tego, co widzę, mama jest nadal na wyspie – oznajmiła Mary-Kate, gdy wróciła.

– A kiedy stamtąd wyjeżdża? – spytała CeCe. – I jak możemy się tam dostać?

– Zostaje tam jeszcze parę dni. Z Auckland to tylko krótki lot. Tyle że, o ile wiem, nie każdego dnia jest samolot. Musielibyśmy sprawdzić, kiedy mają rejsy.

– Cholera! – mruknęła pod nosem CeCe i spojrzała na przyjaciółkę. – Miałyśmy lecieć jutro wieczorem do Londynu. Zdążymy?

– Nie ma innego wyjścia. – Chrissie wzruszyła ramionami. – Przecież mama Mary-Kate jest bardzo blisko, jeśli porównać to z wyprawą w te strony z Europy. A jeżeli dzięki temu pierścionkowi można zidentyfikować Zaginioną Siostrę, to…

– Sprawdzę loty na Norfolk i z Queenstown do Auckland, bo tak będzie szybciej niż samochodem – powiedział Fletch. Wstał i podszedł do długiego stołu w jadalni, na którym leżały jakieś papiery, czasopisma i stał staromodny pękaty komputer. – To może zająć trochę czasu, bo internet tutaj, delikatnie mówiąc, bywa zawodny. – Postukał w klawiaturę. – Jasne. W tej chwili nie mamy połączenia. – Westchnął.

– Widziałam na zdjęciu twojego brata. Czy on jest teraz w Nowej Zelandii? – zwróciła się CeCe do Mary-Kate.

– Normalnie by był, ale właśnie wybrał się na południe Francji, by nauczyć się więcej o produkcji wina.

– Więc to on przejmie winnicę po ojcu? – spytała Chrissie.

– Tak. Zaraz… może jesteście głodne? Przegapiliśmy porę lunchu.

– Umieramy z głodu – odpowiedziały jednocześnie Chrissie i CeCe.

We czwórkę powykładali pieczywo, lokalne sery i wędliny, zrobili miejsce na stole i usiedli, by zjeść.

– A gdzie wy w ogóle mieszkacie? – zagadnął Fletch.

– W Alice Springs – odparła CeCe. – Ale mój dom rodzinny to Atlantis, na brzegu Jeziora Genewskiego w Szwajcarii.

– Atlantis, mitologiczna kraina Atlasa, ojca Siedmiu Sióstr. – Mary-Kate się uśmiechnęła. – Wasz ojciec naprawdę musiał uwielbiać mitologię grecką.

– O tak. Mamy też wielki teleskop w obserwatorium na szczycie domu. Nie umiałyśmy chodzić, a już znałyśmy na pamięć nazwy wszystkich gwiazd w konstelacji Oriona i wokół niej – powiedziała CeCe. – Nie za bardzo mnie to interesowało, jeśli mam być szczera, póki nie przyjechałam do Alice Springs i nie zdałam sobie sprawy, że Siedem Sióstr to również boginie w mitologii Aborygenów. Zaintrygowało mnie, jak to możliwe, że legendy o Siedmiu Siostrach pojawiają się dosłownie wszędzie. Na przykład w kulturze Majów, Greków, w Japonii… Te siostry są znane na całym świecie.

– Maorysi też o nich opowiadają – wtąciła Mary-Kate. – Tutaj nazywa się je córkami Matariki. Każda z nich ma szczególne zdolności i talenty, którymi obdziela ludzi.

– Ale skąd w dawnych czasach jedna kultura mogła wiedzieć o innej? – odezwała się Chrissie. – Przecież nie było internetu, poczty czy telefonu. Więc jakim cudem te legendy są tak bardzo do siebie podobne, skoro różne ludy nie komunikowały się ze sobą?

– Naprawdę musicie poznać moją mamę. – Mary-Kate zachichotała. – Jest prawdziwą kopalnią wiedzy… nie to co ja. Ja znam się na muzyce, ale nie na filozofii.

– Jesteś jednak bardzo podobna do mamy – zauważyła Chrissie.

– Wiele osób to mówi, tylko że tak naprawdę jestem adoptowana.

CeCe rzuciła porozumiewawcze spojrzenie przyjaciółce.

– O, to jak ja i moje siostry – powiedziała. – Wiesz może, gdzie byłaś adoptowana? I kim są twoi biologiczni rodzice?

– Nie. Mama i tata powiedzieli mi o adopcji, kiedy tylko byłam dość duża, by zrozumieć, ale zawsze czułam, że mama to moja mama, a tata… mój tata. Koniec kropka.

– Przepraszam, że tak cię wypytuję – rzuciła CeCe – ale… skoro jesteś adoptowana, to możliwe…

– …że rzeczywiście jesteś Zaginioną Siostrą – dokończyła za nią Chrissie.

– Słuchajcie, rozumiem, że wasza rodzina od dłuższego czasu poszukuje tej osoby – odezwała się łagodnie Mary-Kate – ale nigdy nie słyszałam, żeby mama wspominała coś o jakiejś „zaginionej siostrze”. Wiem tylko, że to była pełna adopcja i dokonano jej tutaj, w Nowej Zelandii. Na pewno mama wam to wyjaśni, kiedy się z nią zobaczycie.

– Dobra. – Fletch wstał. – Spróbuję znów połączyć się z internetem, żebyście mogły się zorientować, czy jest jakaś szansa dostać się na Norfolk w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. – Przesunął się przy stole i usiadł przed komputerem.

– Czy twoja mama ma komórkę? – spytała Chrissie.

– Tak – odparła Mary-Kate. – Ale jeśli chciałaś zaproponować, żebyśmy się z nią w ten sposób skontaktowali, to bardzo mało prawdopodobne, że na Norfolk ma zasięg. Piękno życia tutaj polega między innymi na tym, że wszystko jest opóźnione o jakieś pięćdziesiąt lat, zwłaszcza jeśli chodzi o nowinki techniczne.

– W porządku, Houston, startujemy! – zawołał Fletch. – Jutro o siódmej rano jest połączenie z Queenstown do Auckland. Lądowanie o ósmej. Lot na wyspę Norfolk mamy o dziesiątej. Niecałe dwie godziny później będziecie na miejscu. O której miałyście lecieć z Sydney?

– Koło jedenastej wieczorem – powiedziała Chrissie. – Czy są jakieś popołudniowe loty do Sydney z Norfolk?

– Poszukam. – Fletch znów wpatrzył się w ekran komputera.

– Nawet jeśli uda się nam zgrać jakoś loty, to nam daje zaledwie kilka godzin na Norfolk – wtrąciła CeCe.

– Ale to malutka wyspa, nie? – zauważył Fletch.

– Mary-Kate, sądzisz, że mogłabyś mimo wszystko spróbować zadzwonić do mamy? – spytała Chrissie. – Wiesz, byłoby szkoda, gdyby udało się nam tam dolecieć, a jej już by tam nie było.

– Jasne, spróbuję. Mogę też zatelefonować do Bridget, przyjaciółki, u której mieszka. Mama zostawiła jej numer na lodówce. Pójdę po niego, a potem spróbuję zadzwonić na oba numery.

– Mamy szczęście! – zawołał Fletch. – O siedemnastej jest lot do Sydney. Jeśli wylądujecie około południa na Norfolk, będziecie miały mnóstwo czasu na spotkanie z mamą Mary-Kate. A tak przy okazji, wszyscy mówią o niej „Merry”, wesoła. Podobno nazywano ją tak od dziecka, bo stale chichotała.

– To miłe. – Chrissie się uśmiechnęła.

– Kiedy ja byłam mała, nie miałam fajnego przezwiska – mruknęła CeCe. – Ja i Elektra byłyśmy tymi złymi, wrzeszczącymi siostrami.

– Próbowałam dzwonić na numer mamy i Bridget – oznajmiła Mary-Kate po powrocie z kuchni. – Ale i w komórce, i na linii stacjonarnej zgłasza się tylko poczta głosowa. Zostawiłam wiadomość, że chciałybyście skontaktować się z mamą w sprawie pierścionka i zamierzacie odwiedzić ją jutro, więc jeśli zdołają odsłuchać wiadomości, będą wiedzieć, że przyjeżdżacie.

– To jak? – Fletch wyjrzał na nie zza ekranu komputera. – Zostały trzy miejsca w samolocie do Auckland i na Norfolk, i tylko dwa do Sydney. Lecicie czy nie?

CeCe spojrzała na Chrissie, a ta wzruszyła ramionami.

– Skoro już tu jesteśmy, powinnyśmy przynajmniej spróbować zobaczyć się z mamą Mary-Kate – powiedziała.

– Jasne, masz rację. Choć rano trzeba będzie zerwać się bardzo wcześnie. Fletch, jeśli podam ci dane mojej karty kredytowej, będziesz mógł zarezerwować nam loty? Przepraszam za kłopot, ale wątpię, żebyśmy gdzieś tu znalazły kafejkę internetową.

– Nie znajdziecie. I oczywiście załatwię to, nie ma sprawy.

– O, jeszcze jedno… Moglibyście nam poradzić, gdzie zanocować? – spytała Chrissie, która zawsze była tą praktyczną.

– Pewnie, u nas, w dobudówce – odparła Mary-Kate. – Udostępniamy pokoje pracownikom, ale na pewno w tej chwili znajdzie się jeden wolny. Nic specjalnego, zwykłe prycze, ale to najbliższe miejsce, gdzie możecie się przespać.

– Wielkie dzięki – rzuciła Chrissie. – Teraz damy wam trochę spokoju. Chciałabym się kawałek przejść. Tak tu pięknie, niesamowicie.

– Dobrze. Tylko pokażę wam pokoje i… – Mary-Kate spojrzała na Fletcha, nim dodała: – Mama zostawiła pełną zamrażarkę. Mogę rozmrozić potrawkę z kurczaka na kolację. Zjecie z nami? Bardzo chciałabym usłyszeć więcej o waszej rodzinie i dowiedzieć się, czy mogę mieć z nią jakiś związek.

– Tak, byłoby wspaniale, gdybyś była naszą siódmą siostrą. Dziękujemy za zaproszenie. – CeCe uśmiechnęła się. – Jesteś taka gościnna.

– W Nowej Zelandii to normalka. – Fletch wzruszył ramionami. – Tu ludzie dzielą się ze sobą wszystkim.

– Dziękujemy – powiedziała Chrissie. – Do zobaczenia.

Na zewnątrz powietrze było chłodne i świeże, a niebo przybrało kolor nasyconego błękitu.

– Jak tu inaczej niż w Australii. Ten krajobraz z górami przypomina mi Szwajcarię, ale jest surowszy, niemal dziewiczy – zauważyła CeCe, kiedy szły ramię w ramię między rzędami winorośli.

Znalazły ścieżkę biegnącą na wzgórze i ruszyły tam, wśród coraz bardziej dzikiej roślinności. CeCe przesuwała palcami po liściach mijanych krzewów, by uwolnić mocne zapachy tutejszej zieleni.

Słyszała z drzew głosy nieznanych jej ptaków. Z oddali dobiegał szum wody. Pociągnęła więc Chrissie w tamtym kierunku. Zeszły ze ścieżki i przedzierały się przez zarośla – nadal mokre po ulewie i błyszczące w promieniach słońca – aż dotarły nad krystalicznie czysty strumień płynący wartko po gładkich szarych skałach. Zobaczyły ważki muskające powierzchnię. CeCe spojrzała na Chrissie i uśmiechnęła się do niej.

– Szkoda, że nie możemy zostać tu dłużej – powiedziała. – Jak pięknie. I ten spokój.

– Bardzo chciałabym tu kiedyś znów przyjechać i pozwiedzać okolicę – przyznała Chrissie. – A… co myślisz o tym, że Mary-Kate nie chce wiedzieć nic o swoich biologicznych rodzicach? Bo… na pewno sama miałaś sporo wątpliwości, kiedy wyruszałaś na poszukiwanie swoich.

– To było co innego. – CeCe, zdyszana od marszu pod górę brzegiem strumienia, strzepnęła muszkę z twarzy. – Pa właśnie umarł, Star zrobiła się dziwna i wycofana… Potrzebowałam czegoś lub kogoś, kto byłby mój, rozumiesz? Mary-Kate nadal ma kochającą mamę i brata, więc pewnie nie czuje potrzeby, by burzyć ten układ.

Chrissie skinęła głową i złapała ją za rękę.

– Możemy przystanąć tu na chwilę? Boli mnie noga.

Usiadły na skrawku miękkich traw, by złapać oddech. Chrissie położyła nogi na kolanach przyjaciółki. Odprężyły się i patrzyły w milczeniu na dolinę, dom i równe szeregi krzewów w winnicy ciągnącej się niżej tarasami, co było jedyną oznaką ludzkiej obecności w okolicy.

– Więc znalazłyśmy ją? – odezwała się po jakimś czasie CeCe.

– Wiesz co? – odparła Chrissie. – Myślę, że to bardzo prawdopodobne.

*

Kolacja z Mary-Kate i Fletchem przebiegła w miłej, relaksującej atmosferze i dopiero po północy i dwóch butelkach doskonałego domowego pinot noir CeCe i Chrissie pożegnały się i poszły do dobudówki. Tak jak mówiła Mary-Kate, kwatera była surowa, ale miały tu wszystko, czego potrzebowały, nawet prysznic i grube wełniane koce, by się opatulić, bo nocny chłód dawał się we znaki.

– W Alice Springs zwykle się odkrywam, bo strasznie się pocę, a tu kulę się okryta po brodę. – CeCe zachichotała. – Co myślisz o Mary-Kate?

– Jest fajna. I gdyby okazała się twoją siostrą, miło byłoby mieć ją gdzieś blisko.

– Mówi, że skończyła dwadzieścia dwa lata, co by idealnie pasowało do reszty z nas. Elektra, najmłodsza, ma dwadzieścia sześć. Chyba że jesteśmy na kompletnie fałszywym tropie – dodała sennie CeCe. – Przepraszam, ale chyba zaraz zasnę.

Chrissie wyciągnęła rękę do pryczy obok i ujęła dłoń przyjaciółki.

– Dobranoc, kochanie, śpij dobrze. Jedno jest pewne: musimy wcześnie wstać.