Kajkeji - Vaishnavi Patel - ebook + audiobook

Kajkeji ebook i audiobook

Vaishnavi Patel

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kaikeji.

Jedyna córka radży warta tyle, ile dla królestwa warte jest zawarte przez nią małżeństwo.

Bezradne dziecko wygnanej matki.

Pomijana, milcząca siostra.

Żona, która uratowała męża na polu walki.

Mądra przywódczyni, zasiadająca w radzie królestwa Kosali.

Czuła matka.

Wyrodna matka.

Okrutna zdrajczyni.

Całe życie walczyła. Z tradycją, mężczyznami i bogami. Chciała mieć głos, odcisnąć swój ślad na obliczu świata. Po przejściu kamienistych ścieżek, po przekroczeniu własnych granic i poświęceniu wszystkiego, co kiedykolwiek ukochała, pozostanie jej tylko obraz śmierci, widziany raz za razem pod zamkniętymi powiekami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 629

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 17 min

Lektor: Magdalena Kumorek
Oceny
4,4 (22 oceny)
12
7
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rebello211089

Dobrze spędzony czas

Ciekawość i chęć delikatnego zapoznania się z hinduską mitologią skłoniła mnie do lektury. Decyzji nie żałuję. Historia ciekawa z pełnokrwistymi bohaterami. Daję okejkę.
00
anahwojcik

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna. Czekam na kolejną część
00
magdaglowienka

Dobrze spędzony czas

warto dać jej szansę 😁
00
Aster22

Z braku laku…

Akcja bardzo wolno się rozwija. Bardzo dużo opisów. Niestety mnie nie zachwyciła.
00
Nika19

Dobrze spędzony czas

Ciekawa interpretacja Ramajany
00

Popularność




Dla Ajji, Aai i Ananyi,

Urodziłam się podczas pełni księżyca pod pomyślnym układem gwiazd, w najświętszej ich pozycji – ale na niewiele mi się to zdało.

W Bharacie, gdzie bogowie regularnie odpowiadali na modły i mieszali się w sprawy śmiertelników, takie okoliczności narodzin zapowiadały bardzo dobrą przyszłość. Nie miało to jednak znaczenia dla mojego ojca; dla niego liczyło się tylko to, że mój brat Judhadźit pojawił się na świecie kilka minut po mnie, pod tymi samymi szczęśliwymi gwiazdami. Choć urodził się jako drugi, był chłopcem, a zatem dziedzicem królestwa Kekai. Ja natomiast stanowiłam zaledwie dodatek do wiana w postaci pięćdziesięciu świetnych koni. Przy każdej z kolejnych ciąż matki ojciec składał bogom ofiary, prosząc o synów. W zamian został pobłogosławiony jeszcze sześcioma zdrowymi chłopcami, zapowiadającymi przyszły dobrobyt.

Mieszkańcy Bharatu często obwiniali ojca za moje przewiny, zupełnie jakby kobieta nie mogła odpowiadać za swoje działania. Nie był idealnym człowiekiem, to przyznaję otwarcie, ale pomimo wszystkich swoich niedostatków kochał żarliwie synów, bawił się z nimi w swojej sali tronowej, sprowadzał dla nich najlepszych nauczycieli z całego królestwa i darowywał im kucyki, żeby mogli wyrosnąć na wyśmienitych kawalerzystów.

Jeśli ponosi jakąkolwiek winę za moje czyny, to tylko za sprawą swojej bezczynności. Pamiętam bardzo niewiele okazji, kiedy wymieniliśmy jakiekolwiek słowa, i jeszcze mniej takich, gdy chciał ze mną porozmawiać – oprócz jednej.

Wraz z braćmi bawiłam się w chowanego na rozległym polu za pałacem i nadeszła akurat moja kolej, żeby szukać. Stałam z zaciśniętymi powiekami, kiedy ich śmiech zanikał na wietrze, i otworzyłam je dopiero wtedy, gdy doliczyłam do dwudziestu. Natychmiast dostrzegłam błysk ruchu przy stajniach.

Podkradłam się powoli w kierunku ukrywającego się tam brata, wiedząc, że z każdą sekundą będzie stawał się coraz bardziej nerwowy, i planując, jak najlepiej wszystkich złapać. Wątpiłam, czy to Mohan, trzy lata młodszy ode mnie. Był niski i powolny, z łatwością bym go schwytała. Śantanu był od niego nieco starszy i szybki niczym jeleń, ale mogłabym wpędzić go w pułapkę, zaganiając w stronę pałacowego muru. Natomiast jeśli chował się tam Judhadźit, złapanie go będzie niemal niemożliwe, chyba że...

Śantanu wychylił się zza stajni. Krzyknęłam głośno i popędziłam ku niemu wzdłuż ściany budynku, czując szum krwi w żyłach. Jednak zatrzymałam się nagle, gdy wydało mi się, że zauważyłam czyjś ruch. Obróciłam się i kiedy ujrzałam Judhadźita przyciśniętego do desek, na mojej twarzy rozkwitł szalony uśmiech. Zapewne wypchnął Śantanu z ich wspólnej kryjówki, żeby mnie zmylić.

Obróciłam się i pogoniłam za Judhadźitem wokół stajni, dobrze wiedząc, że nigdy nie zdołam go pokonać w bezpośrednim wyścigu. Zniknął za rogiem i po chwili dobiegł stamtąd zduszony okrzyk. Sekundę później mój podbródek zderzył się z czymś kościstym i wpadłam na stertę splątanych ciał. Judhadźit był tuż pode mną.

– Mam cię! – wydyszałam.

Ktoś, zapewne Śantanu, jęknął. Sturlałam się ze sterty na twardą ziemię, ze śmiechem pytając, czy wiedzą, gdzie jest Mohan, gdy dostrzegłam zbliżające się do mnie nogi.

Usiadłam, mrużąc oczy i kierując twarz ku strażnikowi, świadoma, że moja biała kurta jest obficie wysmarowana ziemią oraz trawą, a włosy wypadają mi z warkoczy, lecz czułam tylko lekkie zażenowanie.

– Judhadźit, wstań – wysyczałam.

– Wy – powiedział strażnik, wskazując podbródkiem naszą grupkę. – Radźa chciałby z wami natychmiast porozmawiać.

Podniosłam się na nogi.

– Możemy pobawić się później – zapewniłam braci. – Idźcie, a ja znajdę Mohana.

Zaczęłam odchodzić, gdy mężczyzna zawołał:

– Juwarani Kajkeji, radźa chce ciebie widzieć, teraz.

Obróciłam się do Judhadźita z wyrazem szoku na twarzy. On jedynie wzruszył ramionami.

Powlekliśmy się za strażnikiem do pałacu i każdy kolejny krok wydawał mi się coraz cięższy. Coś musiało być nie w porządku, skoro ojciec mnie wzywał. Ale jeśli zrobiłam coś, co go rozzłościło, to dlaczego chciał też obecności Judhadźita?

Gdy zbliżyliśmy się do sali tronowej, powłóczyłam już stopami po kamiennej posadzce, pozwalając, by wartownik i Judhadźit wysforowywali się coraz bardziej przede mnie. Na końcu korytarza strażnik obrócił się i zmierzył mnie wzrokiem, czekając przy zamkniętych drzwiach, aż do niego dotrę, po czym rozwarł je wprawnym ruchem.

Judhadźit wszedł pierwszy, a ja wahałam się jeszcze kilka sekund, zanim podążyłam za nim, zostawiając za sobą migoczące światło korytarza. Odwrócił do mnie lekko głowę; blask rzucał dziwne cienie na jego szerokie czoło i wąski nos. W ciemnobrązowych oczach błysnęło zrozumienie. Zacisnął wargi w wąską linię, co z pewnością stanowiło upiorne odwzorowanie wyrazu mojej twarzy.

Zajęłam miejsce o krok za nim i rozglądałam się podejrzliwie po sali, obawiając się zwrócić na siebie uwagę. Podczas uczt to wysokie pomieszczenie było wypełnione rzędami stołów i tłumami ludzi, a jego przepastność wcale nie wydawała się wtedy tak bezmierna. Gdy teraz tego wszystkiego brakowało, drewniane kolumny rzucały długie cienie, a rzeźby byków, węży i ptaków o długich piórach, które tak radowały moich młodszych braci, niknęły w półmroku. Wielkie, trzaskające paleniska, skonstruowane po części po to, żeby ogrzewać całą salę, gdy zimą zmieniała się pogoda, a częściowo – jak podejrzewałam – żeby onieśmielać gości, sprawiały, że czułam się jeszcze mniejsza niż zwykle.

Tron mojego ojca został wyrzeźbiony z ciemnego drewna wyrazistymi, pozbawionymi ozdobników liniami, przypominającymi zasiadającego na nim mężczyznę. Gładząc dłonią brodę, wpatrywał się niewzruszenie spod zmarszczonych mocno brwi w najbliższe palenisko. Choć płomienie dawały ciepło, poczułam, jak pokrywam się gęsią skórką, i próbowałam nie drżeć.

Po kilku minutach Judhadźit wypalił z całą cierpliwością dwunastolatka:

– Dlaczego nas tu wezwałeś, skoro wolisz tak siedzieć i nic nie mówić?

Radźa Aśwapati podniósł na niego wzrok, jakby dotąd nie zdawał sobie sprawy z naszej obecności. Nie poświęcił nawet spojrzenia mnie, ukrytej za bratem.

– Wasza matka... – zaczął.

Rozejrzałam się po sali, wypatrując jej, ale nigdzie jej nie dostrzegałam. Nie nadałaby pomieszczeniu wiele ciepła, ale rzadko była zimna w taki sposób jak ojciec.

Radźa otworzył usta, zamknął je, otworzył znowu.

– Wasza matka musiała wyjechać. Nie wróci.

Na te słowa Judhadźit roześmiał się, a ja się skrzywiłam. Żałowałam, że dowiedzieliśmy się o tym od ojca, a nie od strażników, bo wtedy mogłabym mu powiedzieć, że to nie jest dowcip. Czy nie dostrzegał, jak bardzo nasi rodzice oddalali się od siebie, jak mało brakowało, żeby odzywali się do siebie ostro, jak strzępiły się rąbki ich relacji? Ale mój brat, błyskotliwy dziedzic, rzekł:

– Jesteśmy za duzi, żebyś żartował sobie z nami w taki sposób, ojcze. Matka jest rani. Królowa nie wyjechałaby tak po prostu.

– Kekaja nie jest już rani – odparł ojciec i po raz pierwszy odszukał mnie wzrokiem.

– Dlaczego...? Co...? – Judhadźitowi oklapły ramiona. – Kto będzie... – urwał, najwyraźniej nie potrafiąc opisać, co w zasadzie robiła nasza matka.

Ojciec westchnął.

– Jako juwarani Kajkeji zacznie powoli przejmować obowiązki królowej, dopóki nie stanie się na tyle dojrzała, żeby móc wyjść za mąż.

Przygryzłam język. Metaliczny smak krwi wypełnił mi usta i przełknęłam ją, zanim zdążyła poplamić mi zęby. Nie miałam pojęcia, jak przejąć którekolwiek z obowiązków matki, nie miałam też na to najmniejszej ochoty.

Judhadźit wziął mnie za rękę i ścisnął ją.

– Z pewnością matka wróci. Nie powinna nas tak zostawiać.

Radźa pokręcił głową.

– Powiedziała mi, że nigdy nie wróci. Kekaja nie jest tu już mile widziana.

Następnie zostaliśmy odprawieni.

W korytarzu Judhadźit próbował ze mną rozmawiać, ale odepchnęłam go i pobiegłam do swojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi i padłam na kolana. Wiedziałam, co muszę zrobić.

Proszę, modliłam się do bogów opiekujących się krainą Bharat. Proszę, pomóżcie mi.

Wzywałam Ćandrę, boga księżyca, Nasatję, boginię bliźniąt, i Kuberę, boga północy. Proszę, sprowadźcie moją matkę z powrotem. Proszę, ześlijcie mi wiedzę, jakiej potrzebuję pod jej nieobecność.

Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.

Bogowie zawsze odpowiadali na modły księżniczek, zwykli mi mówić nauczyciele, bowiem księżniczki są najpobożniejsze i najświętsze ze wszystkich ludzi. Ale czy chodziło o deszcz lub słoneczny blask, o siłę czy o wiedzę, o nowe zabawki lub stroje, nie reagowali na żadną moją modlitwę. Wydawało się, że to Judhadźit skradł dla siebie całe szczęście towarzyszące naszym narodzinom, zupełnie pozbawiając mnie ich wsparcia.

Teraz jednak na pewno coś zrobią. Zrozumieją, że dziewczynka potrzebuje matki. Któż inny mógłby mi pokazać, w jaki sposób poruszać się po tym świecie? Bez niej zostałam sama.

Kekaja nie zachowywała się w stosunku do swoich dzieci tak jak inne szlachcianki z dworu. Nigdy nie całowała moich zadrapań ani nie brała mnie w ramiona, gdy płakałam po kłótni z Judhadźitem, nigdy nie tuliła mnie przed snem. Zamiast tego uczyła mnie czytania i rysowania znaków na tacy wypełnionej piaskiem, powtarzała je ze mną dziesięć razy, a później dziesięć kolejnych, aż wreszcie poznawałam je na pamięć. I nawet wtedy mnie nie chwaliła. Dawała mi jednak zwoje i słuchała, gdy wybierałam opowieści.

Moja ulubiona mówiła o spienianiu oceanu. Była to ta wspaniała historia o tym, jak bogowie i asurowie wspólnie miesili Ocean Mleka, poszukując w jego głębiach nektaru nieśmiertelności. Nektar musiał być dla nich niewyobrażalnie wyborny, skoro utworzyli taki sojusz – potrafiłam to zrozumieć, ponieważ również kochałam słodycze. Podczas mieszenia dzielili pomiędzy siebie łupy wyłaniające się z oceanu. Drzewo powykrzywiane na kształt szponów tygrysa, o jaskrawoczerwonych kwiatach, z których mogła sączyć się krew i które dawało dobrodziejstwa. Mądre i potężne boginie, w tym Lakszmi, siedzące na jasnoróżowych lotosach, z włosami ociekającymi złotem. Nawet sam księżyc, wyglądający niczym błyszcząca perła uwięziona pośród fal. I wreszcie odnaleźli poszukiwany skarb.

Ale bogowie nie mieli ochoty dzielić się nektarem z asurami, bowiem te demony ze swoją żądzą władzy od dawna terroryzowały ziemię i niebiosa. Były jedynymi istotami dysponującymi mocą mogącą się równać z boską i obie strony często toczyły ze sobą wojny. Zatem wielki Wisznu podstępem pozbawił asurów obiecanego im udziału.

– Ale jak to możliwe, że bogowie mogli skłamać, skoro są dobrzy? – spytałam matkę, zdezorientowana.

– Bogowie robią to, co konieczne – odparła, lecz uśmiechnęła się, dzięki czemu poczułam się bystra.

Gdy już skończyłam legendy, poprowadziła mnie labiryntem pałacowych korytarzy, a później przez wypolerowane drzwi z tekowego drewna osadzone w podłodze i zaopatrzone w wielką, lśniącą srebrną klamkę. Wspólnie zeszłyśmy do umieszczonej w piwnicy biblioteki wypełnionej od podłogi do sufitu cennymi tekstami i zakurzonymi zwojami. Było to dla mnie jak najcenniejszy komplement, ponieważ kochałam czytać, pochłaniałam nawet najnudniejsze rozprawy, pragnąc nauczyć się wszystkiego, czego tylko mogłam.

Często wątpiłam, czy w ogóle mnie lubiła, nawet jeśli byłam jej jedyną córką. Teraz jednak serce dziwnie ściskało mi się na myśl, że straciłam jej obecność. Miałam wrażenie, że nie jestem w stanie odetchnąć wystarczająco głęboko.

Nie płakałam. Wciąż jednak zaklinałam bogów, choć w komnacie robiło się ciemno, a kolana zesztywniały mi i bolały od klęczenia na podłodze.

W końcu przyszła Manthara, żeby rozczesać mi włosy i położyć mnie do łóżka. Poczułam ulgę na jej widok. Przynajmniej nie stracę również jej.

– Czy chciałabyś wysłuchać opowieści? – zapytała, uśmiechając się do mnie w lustrze. – Mam coś nowego.

Pokręciłam głową, krzyżując ręce. W normalnych okolicznościach błagałabym ją o pieśni lub historie, a ona spełniałaby moje prośby, aż powieki robiłyby mi się ciężkie i tańczyłyby mi przed nimi obrazy wspaniałych wyczynów. Jednak tego wieczora nic nie powiedziałam.

– Kajkeji, wiem, że musisz być przybita, ale...

Umknęłam z taboretu z na wpół zaplecionymi włosami i rzuciłam się na łóżko. Manthara nie mogła przywrócić mi matki. Nie rozumiała, co czułam. Jej widok sprawił mi ulgę, ale teraz chciałam już tylko zostać sama, zanim będę mogła pójść poszukać Judhadźita. Nie potrafiłam znieść jej współczucia i miałam nadzieję, że jeśli będę dla niej nieuprzejma, sama wyjdzie. Służąca jednak tylko podeszła, żeby usiąść przy mnie na łóżku. Odwróciłam się od niej, a ona kląsnęła językiem i zaczęła zataczać dłonią kręgi, delikatnie masując mi plecy.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniła, po czym pochyliła się, żeby pocałować mnie w potylicę.

Oczy wypełniły mi się łzami, więc zacisnęłam powieki, nie chcąc obracać głowy. Manthara w końcu podniosła się, zdmuchnęła świecę i wyszła, bardzo cicho zamykając za sobą drzwi.

Sekundy przechodziły w minuty, a ja wciąż tam leżałam, czekając, aż w pełni zapadnie nocna cisza i będę mogła bezpiecznie wyjść.

Wreszcie, wstrzymując dech, bardzo powoli otworzyłam drzwi i wyjrzałam w obie strony, po czym boso podreptałam korytarzem. Nie płonęły pochodnie, a ciemnoszary kamień o tej porze był niemal czarny, ponieważ blask księżyca ledwo wciskał się przez nieliczne okna. Niski strop wydawał się napierać na mnie na każdym kroku, ale skupiałam się na wyznaczonym sobie zadaniu.

– Kajkeji?

Serce zatrzymało mi się na jedną rozdzierającą chwilę. Przycisnęłam się do ściany, gdy wznowiło pracę dwukrotnie szybciej. Był to tylko mój brat, na którego poszukiwania wyruszyłam.

– Judhadźit?

Znajdował się zaledwie kilka kroków ode mnie, odziany w szeleszczący strój nocny z białej bawełny, w którym wyraźnie jeszcze się dziś nie kładł. Oczy lśniły mu jasno w ciemności. Również musiał czekać na tę spokojną porę, żeby opuścić swój pokój.

– Dlaczego nie śpisz? – spytał.

– A dlaczego ty nie śpisz? – zripostowałam, nie chcąc się przyznać, że idę do niego.

Wykrzywił twarz.

– Ja zapytałem pierwszy.

Wzruszyłam ramionami i ruszyłam z powrotem, próbując udawać obojętność. Dwór nauczył mnie cierpliwości, a Judhadźita – impulsywności. Tylko jedno z nas umiało ugryźć się w język.

– Nie mogłem spać. Tęsknię za matką. Nawet się z nami nie pożegnała. Ja... nie rozumiem. – Głos robił mu się niewyraźny i załamywał się, a ja się zorientowałam, że on też powstrzymuje łzy.

Nie chcąc stawić czoła własnemu smutkowi, szłam dalej, a brat łatwo zrównał się ze mną krokiem, wypełniając przestrzeń u mojego boku, jak zawsze.

Przemykaliśmy korytarzami niczym zjawy, nie chcąc wracać do łóżek. Kierując się niewypowiedzianą umową, zdążaliśmy do kuchni, a żołądki burczały nam w zgodnym rytmie.

Judhadźit wysunął się na prowadzenie, żeby otworzyć drzwi. Zdekoncentrowałam się, rozmyślając, na jakie słodycze mogę się natknąć, i dopiero gdy na niego wpadłam, zdałam sobie sprawę, że się zatrzymał. Zachwiał się lekko, ale nawet nie pisnął, i wskazał podbródkiem wejście. Po chwili usłyszałam to co on – cichutki szmer głosów. Podkradaliśmy się bliżej, coraz bliżej, aż pomruki przemieniły się w słowa.

– Jeśli tylko nikt nie odkryje prawdy, nie będzie to miało znaczenia. – Nie rozpoznawałam głębokiego głosu rozbrzmiewającego w niewielkiej przestrzeni niczym uderzenia w bęben obciągnięty zwierzęcą skórą.

Judhadźit, lepiej znający mieszkających w pałacu mężczyzn, samym ruchem warg wypowiedział bezgłośnie: „Prasad”. Doradca, którego widywałam przy formalnych okazjach na dworze, ale nigdy nie zetknęłam się z nim bliżej. Zasiadał blisko króla, zatem najwyraźniej mój ojciec go cenił.

Drugi głos poznałam od razu. Należał do Dhanteri, byłej damy dworu mojej matki.

– Dla mnie to ma znaczenie – powiedziała ostro.

– Nie powinno – odparł Prasad.

– Ja wiem. Manthara wie. Po co robić z tego sekret? Dzieci zasługują na tę wiedzę.

– Żadna z was nie może nikomu tego zdradzić, inaczej obie znajdziecie się bez pracy.

Dhanteri roześmiała się bez cienia humoru.

– Ja już jestem bez pracy. Radźa dopilnował tego, gdy wygnał rani Kekaję.

Gdyby nasze ciała nie zajmowały niemal tej samej przestrzeni, nie usłyszałabym cichego sapnięcia, jakie wydał z siebie Judhadźit.

Wygnana.

Nasłuchiwałam, pożądając odpowiedzi, jakbym samą siłą woli mogła zmusić dorosłych, żeby przekazali mi to, co potrzebowałam wiedzieć.

– Kobieto, ona nie jest już twoją rani. Nie wypowiesz ani słowa więcej, inaczej dopilnuję, żebyś była ostatnią twojego imienia – wysyczał Prasad. Jego ton wzbudził we mnie strach.

Zerknęłam na Judhadźita, żeby sprawdzić, czy może rozumiał, co oznacza ta groźba, ale wyglądał na równie zdezorientowanego, jak ja.

– Jeśli utrzymasz język za zębami – dodał mężczyzna – postaram się, żeby cię tu zatrzymano, byś mogła zarządzać pracą kobiet na dworze.

Na chwilę zapadła cisza.

– Będzie, jak mówisz, arjo Prasadzie. – Zza drzwi dobiegł nieznaczny szmer tkaniny. – Porozmawiam z Mantharą.

– Tak zrób. Dopóki tylko wszyscy wierzą, że rani Kekaja odeszła z własnej woli, nie liczy się, co się wydarzyło.

Wraz z Judhadźitem równocześnie odsunęliśmy się od drzwi i powoli, ostrożnie przeszliśmy za róg. Ale gdy już upewniliśmy się, że nie zostaniemy usłyszani, pomknęliśmy szybko, nasze bose stopy pozostawiały przelotne odbicia wilgoci na chłodnym kamieniu. Dopiero gdy dotarliśmy do naszych pokojów, zatrzymaliśmy się i obróciliśmy do siebie, dysząc.

– Co robimy? – zapytał mój brat. – Przecież nie mogli mówić prawdy.

– Nic nie możemy zrobić.

– Możemy porozmawiać z ojcem...

– Nie! – przerwałam mu. – Proszę, nie możemy nikomu powiedzieć. Słyszałeś, co mówił Prasad. Jeśli przed kimś się zdradzisz, Manthara będzie musiała odejść. – Nie potrafiłam znieść tej myśli.

– Nie powinnaś już potrzebować mamki, Kajkeji. Mamy dwanaście lat, jesteśmy niemal dorośli – zadrwił Judhadźit. Dopiero niedawno stał się wyższy ode mnie. Nie podobał mi się jego nowy wzrost i to, jak spoglądał na mnie z góry, ale jeszcze bardziej nie odpowiadało mi to, że miał rację. Mimo to nie zamierzałam rezygnować z Manthary.

– Proszę.

Przez chwilę krzyżował ze mną wzrok, po czym westchnął i skinął głową.

– Może moglibyśmy pomodlić się do bogów, żeby ojciec zmienił zdanie.

Pokręciłam głową, patrząc na niego.

– Bogowie nie mogą nikogo zmusić do zmiany zdania. Wiesz, jaki jest ojciec. Podjął decyzję i będzie ona ostateczna.

Judhadźitowi oklapły ramiona.

– Pewnie tak.

Staliśmy jeszcze razem przez chwilę w milczeniu, aż wreszcie ziewnęłam, gdy opuściły mnie resztki energii, która wcześniej wypchnęła mnie z łóżka i kazała przemierzać korytarze. Judhadźit zaraził się ode mnie ziewnięciem i wyszczerzyliśmy do siebie zęby w uśmiechu.

A jednak gdy wróciłam do swojego pokoju i wdrapałam się do łóżka, sen mi się wymykał. Wpatrywałam się w sufit, zastanawiając się, jakich bogów mogła rozgniewać moja rodzina, skoro spotkało nas takie nieszczęście.

Następnego poranka obudziłam się ze świadomością, że nie zrobiłam jeszcze wszystkiego, co mogłam, by sprowadzić matkę z powrotem. Modliłam się do ważnych bogów – do tych, których znałam – ale ona zawsze mi mówiła, że mam więcej do nauczenia się. Pokazała mi piwnicę pełną zwojów, a czy istnieje lepsze miejsce, by znaleźć pomniejszego boga? Ktoś mniej zajęty odpowiadaniem na modły innych ludzi mógłby znaleźć dla mnie czas. Może bogowie nie zmieniliby decyzji ojca, ale nie traciłam nadziei, że mogliby mnie do niej zabrać w sekrecie. Albo przemienić jej twarz, żeby ojciec nie zdołał jej rozpoznać. Słyszałam o takich rzeczach, przynajmniej w opowieściach.

Nie miałam tego ranka żadnych obowiązków, zatem ruszyłam do piwnicy położonej w przeciwległej części pałacu. Złoty blask wczesnego słońca wlewający się przez małe okna wcale nie sprawiał, że wąskie korytarze wydawały się bardziej przyjazne. Pałac był ciasnym, skomplikowanym labiryntem i gdy nie mogłam liczyć na przewodnictwo matki, dwukrotnie zgubiłam się w drodze do biblioteki. Drewniane drzwi wprawione w podłogę okazały się cięższe, niż zapamiętałam, ale w końcu zdołałam je unieść, a następnie stanęłam na palcach, żeby zdjąć ze ściany pochodnię i móc zejść po schodach.

Natychmiast nos wypełnił mi się ziemistą wonią. Odetchnęłam głęboko, przypominając sobie, jak niedawno matka wyjaśniała mi, gdzie mogę znaleźć wszystko, co chciałabym przeczytać. „Tutaj są stare opowieści, a tu historie o dawnych królach. Na tej półce leżą zwoje z modlitwami i rytuałami, a tam starsze teksty religijne. Nie są zbyt łatwe w lekturze, ale możesz je czytać, jeśli zechcesz. Korzystaj swobodnie ze wszystkiego w tym pomieszczeniu”.

Wtedy ledwo zwracałam na nią uwagę, otwierałam jedynie i zamykałam zwoje niczym dziecko na jarmarku, nie wierząc, co rozciąga mi się przed oczyma. Ona po prostu się śmiała i pozwalała mi się rozglądać, aż zdecydowałam się na geografię Kekai oraz okolicznych krain. Wybrałam akurat to, bo wiedziałam, że Judhadźit zgłębia ostatnio tę samą dziedzinę, i chciałam zrobić na nim wrażenie, ale matka nie musiała o tym wiedzieć.

Sama również wzięła zwój i przywołała mnie gestem do narożnika. Usiadłyśmy i czytałyśmy jakiś czas. Choć szybko pożałowałam wyboru nudnego traktatu, pławiłam się w bliskości matki.

Przedzierałam się przez starannie opisane szczegóły wirów na rzece Ćandrabhaga na północnej granicy Kekai, spływającej z wysokich szczytów gór Indra, gdzie skały przebijały niebo, i płynącej aż do miejsca spotkania z łagodniejszymi falami skotłowanej Saraswati, która wyznaczała południowo-wschodnią granicę Kekai i stanowiła najświętsze miejsce w królestwie. Nie pamiętałam zbyt wielu innych rzeczy z tamtego zwoju, ale wciąż trzymałam we wspomnieniach stateczną obecność matki i wrażenie, że przeżywamy coś wspólnie.

Próbowałam przypominać sobie jej wyjaśnienia, chodząc pomiędzy regałami, aż znalazłam część poświęconą modlitwom i rytuałom. Wystarczyło mi zaledwie kilka minut, bym stwierdziła, że mi nie pomogą – nie zawierały niczego, czego już bym nie wiedziała. Przeszłam zatem do innych pozycji.

Pierwszy zwój, który rozwinęłam, mówił o bogini, o której nigdy nie słyszałam. Drugi był modlitwą do boga, którego imienia nie potrafiłam odczytać. Właśnie tego potrzebowałam. Zgarnęłam, ile zdołałam, pod jedną pachę, po czym wdrapałam się ponownie po schodach, zamknęłam z hukiem klapę i odwiesiłam pochodnię. Przekradłam się z powrotem do swojego pokoju z nadzieją, że nie zwrócę na siebie uwagi, nie chciałam bowiem odpowiadać na pytania, dlaczego wzięłam te zwoje lub kto mi pokazał, gdzie je znaleźć.

Poświęciłam cały dzień na lekturę. Dowiedziałam się o bogini słoni, mniej znanej awatarce pana Ganeśy, i posłałam ku niej żarliwą modlitwę, choć nie spodziewałam się po niej zbytniej pomocy. Modliłam się do boga podróżnych, pana Puszany, uważając to za stosowniejszy pomysł, był on bowiem jednym z wielu braci tkwiącym w cieniu pana Surji, którego ognisty czerwony rydwan ciągnął słońce po niebie, oraz do pana Indry, który dzierżył pięcioząb strzelający piorunami i był władcą bogów. Jeśli ktoś mógłby współczuć mi mojego losu, to z pewnością właśnie on.

Były również inne zwoje, mówiące, jakiego rodzaju pokuty mogą pomóc w uzyskaniu łaski bogów. Tyle że na nic się nie przydadzą, bo wszystkie z nich wymagały tego, by bogowie jakkolwiek odpowiedzieli.

Delikatnie rozwinęłam zwój tak cienki i wytarty, że wyglądał na spisany ponad sto lat temu. Miał postrzępione brzegi, a pismo było trudne do odszyfrowania. Skupiłam się na schludnych rządkach znaków i przesuwałam palcem po kolejnych słowach, próbując przypominać sobie lekcje przekazywane przez nauczycieli.

Mniej więcej w połowie uświadomiłam sobie, że zwój w ogóle nie wspomina o żadnych bogach. Był po prostu ćwiczeniem medytacyjnym.

Odrzuciłam go z frustracją na bok. Po chwili wysunęłam spod łóżka małe pudełko ze słodyczami i zjadłam jeden smakołyk, później następny i kolejny. Moja złość powoli się rozpraszała, cukier rozpuszczał ciasny węzeł w moim wnętrzu. Oblizałam palce do czysta.

Spokojniejsza, przeczytałam tytuł zwoju: Przyzywanie mocy bogów wyłącznie poprzez koncentrację. Być może był to rytuał medytacyjny, który przyciągał ogólną boską uwagę? Położyłam arkusz przed sobą i wykonałam po kolei wszystkie kroki: spowolniłam oddech, skupiłam wzrok w punkcie oddalonym o długość dłoni od mojego splotu słonecznego, skoncentrowałam energię i...

Musiałam coś źle zrozumieć, bo kolejny etap, z tego, co potrafiłam określić, głosił: „Niech twój wzrok ześlizgnie się na płaszczyznę przywiązania. Jeśli masz problemy ze zlokalizowaniem takiego miejsca, odszukaj spowijające cię pasma i użyj słów skupienia podanych poniżej”.

Brzmiało to nonsensownie, skoro jednak nie zostało mi nic innego do wypróbowania, zapamiętałam wymienione słowa.

Oddech mi spowolnił i wpatrywałam się przed siebie, koncentrując się najmocniej jak potrafiłam, po czym wyrecytowałam sylaby.

Nic się nie wydarzyło.

Spróbowałam znowu i znowu. Nic. Zwój nie podawał żadnych dalszych informacji, bowiem ostatnie wersy stwierdzały jedynie, że opanowanie tej sztuki jest możliwe jedynie dla nielicznej garstki.

Odłożyłam zwój. Od łez piekły mnie oczy. Kolejny dzień, kolejna porażka. Nie zdołałam sprowadzić matki z powrotem. Pamiętałam, jaki powód jej zniknięcia podawał w nocy Prasad, i wezbrał we mnie gniew, że odpowiedzialny za to był ojciec. Nie miało znaczenia, co takiego uczyniła matka. Jak mógł mi to zrobić? Moi bracia również jej potrzebowali, ale co ja sama pocznę bez jej przewodnictwa? Łza popłynęła mi po policzku, a później następna i jeszcze jedna, gdy zbierałam zwoje w bezładną stertę i wsuwałam je pod łóżko. Leżałam skulona na pościeli aż do pory kolacji. Wtedy opłukałam twarz i dołączyłam do braci. Wszyscy milczeliśmy, pobladli.

Kuchnia chyba próbowała nas pocieszyć, ponieważ stół zastawiono tacami pełnymi gorących roti lśniących od ghi, delikatnie przyprawionych warzyw, znad których unosiły się wspaniałe wonie, oraz świeżym jogurtem upstrzonym jaskrawymi ziarnami granatu. W normalnych okolicznościach taka uczta byłaby powodem do radości i wszyscy domagalibyśmy się największych porcji, ale tego dnia jedynie podkreślała, że trzeba nam współczuć, ponieważ nasza matka zniknęła.

Gdy tego wieczora Manthara czesała mi włosy długimi, łagodnymi pociągnięciami, spytałam:

– Co zrobiła moja matka?

Jeśli ktokolwiek coś wiedział, to właśnie Manthara. Była w wieku matki i służyła mi, odkąd pamiętałam, a wcześniej zajmowała się nią. Była moją ulubioną osobą na świecie oprócz Judhadźita. To ona pielęgnowała mnie, gdy byłam chora, siedziała u mojego boku, jeśli nocą bałam się potworów, albo wycierała mi łzy, gdy bracia mnie maltretowali.

Manthara się wzdrygnęła.

– Dlaczego uważasz, że coś zrobiła?

– Ja... – Wiedziałam, że nie zdołałabym okłamać Manthary, więc po sekundzie niepewnego rozważania takiego postępowania powiedziałam jej prawdę: – Podsłuchałam kogoś.

Westchnęła i przerwała czesanie. Obróciłam się do niej. Jej niemal czarne oczy były łagodne i smutne, a dupatta, którą zwykle nosiła na głowie, zsunęła się jej na potylicę.

– Kekaja nigdy by cię dobrowolnie nie opuściła, dziecko.

– Zatem dlaczego zmusiła ojca...

– Nie zmusiła radźy do niczego. Wątpię, by ktokolwiek był w stanie to uczynić.

Znów zabrała się do rozczesywania moich włosów. Jej chłodne palce muskały mi szyję i zapewniały odrobinę ulgi od napierającego gorąca. Milczałam. Znałam ją na tyle dobrze, by podejrzewać, że miała więcej do powiedzenia.

Minęło trochę czasu, zanim spytała:

– Czy wiesz o dobrodziejstwie swojego ojca?

To pytanie mnie zaskoczyło. Dobrodziejstwa były potężnymi darami przekazywanymi przez bogów tym śmiertelnikom, którzy zyskali ich łaskę dzięki swojej pobożności lub odwadze po tym, jak modlili się, pościli i odprawiali złożone rytuały. Osoby otrzymujące dobrodziejstwa rzadko o nich mówiły, ponieważ nie chciały stracić darów poprzez arogancję lub niedbałość.

Znałam jednak naturę dobrodziejstwa mojego ojca – zostało mu przyznane wiele lat wcześniej za niezachwiane oddanie panu Wisznu. Uważałam je za dość dziwaczne i niepasujące do mojego izolującego się, pragmatycznego ojca. Skinęłam głową, po czym syknęłam z bólu, gdy w wyniku tego ruchu grzebień trafił na wyjątkowo paskudny splot.

– Tak. Rozumie język ptaków.

Również liczyłam na to, że pewnego dnia zdobędę błogosławieństwo, ale zamierzałam prosić o coś lepszego, rozsądniejszego niż dar rozumienia głupich gwarków lub drażliwych pawi, które pojawiały się w naszych ogrodach. Poprosiłabym o możliwość zostania władczynią wielkiego królestwa. Albo o moc leczenia wszystkich chorych. Może mogłabym też życzyć sobie zdolności odnajdywania każdego, kogo bym zechciała, albo, jeszcze lepiej, trzymania blisko siebie tych, których kocham.

Głos Manthary ściągnął mnie z powrotem na jawę.

– Zgadza się. Ale z jego dobrodziejstwem łączy się koszt. Pod karą śmierci nigdy nie może ujawnić, co usłyszał. Nikomu. – Manthara powoli rozplątywała węzeł. – Twierdzi, że gdy spacerował, został wtajemniczony w rozmowę pomiędzy dwoma łabędziami i twoja matka błagała go, by jej powiedział, co mu przekazały.

Obróciłam się, wyrywając włosy z chwytu Manthary.

– Dlaczego miałaby zrobić coś takiego? Przecież na pewno nie chciałaby, żeby ojciec umarł!

– Kto wie? – odparła, znów popychając moją głowę do przodu. Zachowywała się przy mnie bardzo swobodnie jak na służącą, ale kochałam ją i nie przejmowałam się tym. – Kekaja mówiła mi coś innego, ale nie chcę sprzeciwiać się naszemu królowi.

Obie milczałyśmy, gdy przeszła przede mnie, żeby wetrzeć mi oliwę w głowę. Jej palce napierały mi na skórę, przynosząc odprężenie. Pomyślałam o tym, jak opierałam się o matkę w cichej bibliotece, o zapachu zwojów i ukrytej wiedzy obejmującej wszystko, co nas otaczało. Pomyślałam o tekstach wypełnionych opisami bogów i ich błogosławieństw, ale żadne z nich nie ostrzegały o ścieżce, którą podążała moja rodzina. Nagle słowa mantry medytacyjnej nieproszone wskoczyły mi do głowy.

Wyrecytowałam je w myślach, sennie, wtulając się w zwinne dłonie Manthary.

Nagle ukazała się czerwona lina, która zaczynała się tuż ponad moim brzuchem i kończyła się nad brzuchem Manthary. Niemal krzyknęłam. Zamrugałam, pewna, że tylko mi się to wydaje, ale linia nie zniknęła. Rozchyliłam usta i powoli uniosłam dłoń, żeby jej dotknąć, ale moje palce przeszły przez nią.

– Kajkeji? Widziałaś muchę? – spytała Manthara, której dłonie znieruchomiały, gdy rozglądała się po pokoju. Wizja rozmyła się w powietrzu. Zdezorientowana wpatrywałam się w miejsce, gdzie ją widziałam. – Kajkeji?

– T-tak – wykrztusiłam kłamstwo. – Ale już zniknęła. – Potarłam oczy i zauważyłam odcisk liny wciąż tańczący mi pod powiekami.

– Hmm. – Służąca wróciła do obowiązków.

Powoli powtórzyłam sobie słowa.

Wizja pojawiła się na nowo. Niemal spadłam z taboretu, a Manthara przypadkowo pociągnęła mnie za włosy, gdy się poruszyłam.

– O co chodzi? – spytała z niepokojem. – Dobrze się czujesz?

– Ja... – Lina nie zmieniała się, a jedynie wibrowała powoli. Nie dało się wyjaśnić tego, co widziałam. Wyprostowałam się na taborecie. – Chyba po prostu jestem zmęczona. – Wciąż wpatrywałam się w wizję.

Manthara westchnęła.

– Jesteś dzieckiem. To na pewno jest dla ciebie bardzo trudne. Chcę, byś wiedziała, że rozmawiałam z twoją matką, zanim odeszła. Była wzburzona. Nie chciała cię zostawiać.

Nigdy nie widziałam, by matka wyrażała jakąkolwiek emocję w stosunku do mnie, i ten absurd wystarczył, żeby na chwilę odwrócić moją uwagę od liny.

– Dlaczego ojciec nie powiedział mi, że ją wygnał? – zapytałam. Gdy mówiłam, lekki prąd wydawał się lśnić w linie, zaczynał się przy mojej piersi i szedł do piersi Manthary.

– Nie wiem, co dzieje się w umyśle radźy. I nie moim zadaniem jest to zgadywać. – Związała koniec warkocza i pocałowała mnie w głowę. – Jesteś gotowa do snu. Bądź dobrą dziewczyną i od razu połóż się do łóżka.

Wyszła. Łączący nas lśniący sznur wydłużył się, lecz nie uległ zwężeniu, gdy drzwi się za nią zamknęły. Weszłam do łóżka i wpatrywałam się w miejsce, gdzie lina znikała w drzwiach. Czy w ogóle była prawdziwa? Przez głowę gnały mi możliwości.

Gdy przyglądałam się czerwonej linii, wydarzyło się coś jeszcze dziwniejszego. Zauważyłam inne migotania w powietrzu. Gdy skupiłam się na nich, zmaterializowały się kolejne sznury, wszystkie wychodzące z mojego splotu słonecznego i przenikające przez drzwi. Były tam pasma złota, szerokie wstęgi o różnej grubości i barwie, nakrapiane włóczki i nici tak cienkie, że ledwo je dostrzegałam. Wydawało się niemożliwe, że byłam w stanie wyobrażać sobie tak bogaty gobelin, ale czy istniało inne wytłumaczenie?

A może odejście matki doprowadziło mnie do obłędu. Zamknęłam oczy pod naporem barw.

Gdy otworzyłam je na nowo, pajęczyna światła zniknęła. Odetchnęłam z ulgą. Tak bardzo pragnęłam uznania bogów, że przekonałam się, że jakaś głupia medytacja ze zwoju mieści w sobie moc. Musiało właśnie o to chodzić. Na pewno.

A jednak wciąż leżałam w łóżku, znów nie mogąc spać. Znana mi rzeczywistość zmagała się z ciekawością wzbudzoną przez ten dziwny świat, nawet jeśli był on moim własnym tworem. Przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć pozycję, która pozwoli mi się zrelaksować, ale nie potrafiłam odciągnąć myśli od możliwości, że to było realne. Mrowiła mnie skóra, a kończyny wydawały się niespokojne.

W końcu zdecydowałam, że znowu to sprawdzę. Pospiesznie wyszeptałam mantrę, niemal mając nadzieję, że nie zadziała. Ale sznury znów się pojawiły. Widziałam czerwony, który pierwotnie skojarzyłam z Mantharą, wyraźniejszy i jaśniejszy niż inne.

Wstrzymałam dech i przeplotłam drżące palce przez pasma, ale znowu zalśniły mi na skórze, pozwalając, by moja dłoń przez nie przeszła.

Skupiłam się na wstędze Manthary i wyobraziłam sobie, że trącam ją jak strunę winy. Podskoczyła, drżąc tak, jakbym jej dotknęła.

Zawibrowało we mnie podniecenie. Wstałam z łóżka, zapaliłam małą lampkę i wyciągnęłam spod posłania zwój płaszczyzny przywiązania. „Odszukaj wiążące cię pasma”, głosił. Zastanowiłam się nad tym. Być może właśnie dzięki tym słowom – pasma i połączenie – przekonałam samą siebie, że ta mantra pokazuje mi więzi pomiędzy mną a innymi?

Nagle drzwi się otworzyły. Sznury zniknęły, a ja upuściłam zwój i wcisnęłam go za siebie, gdy Manthara wchodziła do środka.

– Czy wszystko w porządku? – spytała.

Pospiesznie zdmuchnęłam lampę.

– Tak? – wykrztusiłam po chwili. – A u ciebie?

Manthara nigdy nie przychodziła do mnie o tak późnej porze, ale teraz stała przede mną w prostym stroju, z długim warkoczem zwisającym na plecy, dysząc ciężko.

– Przepraszam, że cię niepokoję. Leżałam w swoim pokoju, gdy nagle poczułam silną troskę o ciebie. Po prostu musiałam sprawdzić... – Najwyraźniej zauważyła, że nie jestem w łóżku i trzymam lampę. – Dlaczego nie śpisz? – zapytała podejrzliwie.

Stałam przez chwilę w milczeniu, rozważając jej słowa. Kilka minut temu pociągnęłam za linę, która w mojej wyobraźni łączyła mnie z Mantharą, i teraz służąca stała przede mną. Czy to możliwe, że te więzi wcale nie były zmyślone, że w jakiś sposób rzeczywiście ją tu wezwałam?

Powtórzyłam mantrę w myślach i lekko musnęłam umysłem czerwone pasmo.

Manthara podeszła o dwa kroki i otoczyła mnie ramionami.

– Na pewno nic ci nie jest? – wyszeptała w moje włosy. Pachniała miętą i świeżo wypraną bawełną, ciepło i uspokajająco.

Również ją uściskałam.

– Tak, oczywiście – odparłam, ale miałam wrażenie, jakby umysł mi się zataczał. Dłonie mi drżały, więc zacisnęłam je, odsuwając się od niej. – Szukałam tylko słodyczy – skłamałam. W tym momencie postanowiłam, że nigdy nie powiem Mantharze, co odkryłam. Uznałaby mnie za szaloną, a nie mogłam jej stracić.

Nawet w mroku widziałam wyraźnie jej zmrużone oczy.

– Miałaś zapaloną lampę. Próbowałaś się wymknąć?

– Nie! – zaprotestowałam, próbując wymyślić jakieś wytłumaczenie, w którym nie musiałabym wspomnieć o wykradzionych zwojach. Nic nie przychodziło mi na myśl. – Naprawdę byłam po prostu głodna.

Na płaszczyźnie przywiązania łącząca nas więź drgnęła samoistnie. Czy sznur wiedział, że kłamię? A może było to wywołane sceptycyzmem Manthary? Sięgnęłam umysłem, żeby go uspokoić. „Proszę, niech ona mi uwierzy”. I w jakiś sposób, jak za sprawą magii, pasmo ucichło.

Czy ja to sprawiłam? Czy skrzywdziłam służącą? To stało się tak instynktownie.

Wpatrywałam się w nią z niepokojem, ale wszystko wydawało się w porządku. Jedynie westchnęła i rzekła:

– Chyba musiałaś nie mieć apetytu przy kolacji po tym wszystkim, co się wydarzyło. Ale musisz wypocząć. Posiedzę tu, dopóki nie zaśniesz.

Nie przypuszczałam, że zdołam zasnąć z wiedzą, że te pasma istnieją, że w jakiś sposób powołałam je do istnienia swoimi słowami i umysłem. Ale nie doceniłam mocy dłoni Manthary głaszczącej moje włosy, wygładzającej emocjonalny zamęt minionego dnia i ból wypełniający mnie, gdy tylko pomyślałam o matce. Sen nadszedł, zanim zdążyłam go powstrzymać.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

PODZIĘKOWANIA  

Kajkeji nie powstałaby bez pracy i uprzejmości wielu wyjątkowych osób. Moja gwiazdorska agentko Lucienne Diver – nie jestem w stanie podziękować ci wystarczająco. W tak wielu kwestiach skorzystałam na twojej wizji oraz przewodnictwie i jestem tak bardzo wdzięczna, że mam cię po swojej stronie. Naprawdę jesteś nieskończonym źródłem mądrości. Dziękuję również zespołowi z Knight Agency. Bardzo cenię pracę, którą wykonujecie, by wszystko toczyło się gładko dla autorów.

Dziękuję Priyance Krishnan, mojej niezrównanej redaktorce. Od samego początku dobrze wiedziałaś, co chciałabym osiągnąć z Kajkeji, i pilnowałaś, żebym zrealizowała tę wizję. Dzięki tobie Kajkeji jest książką, o której napisaniu zawsze marzyłam, a ja sama stałam się lepszą pisarką. Jestem również dłużniczką wspaniałej ekipy z Redhook, do której należą: Alex Lencicki, Alexia Mazis, Angela Man, Ellen Wright, Lisa Marie Pompilio, Paola Crespo, Rachel Goldstein, SallyAnne McCartin, Stephanie Hess i Tim Holman. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że będę jedną z waszych autorek.

Oprócz mojego zespołu wydawniczego jest też wiele innych osób, którym chcę podziękować za pomoc w sprowadzeniu Kajkeji na świat. Przede wszystkim Sarah Remy, moja mentorka z Pitch Wars, która uwierzyła w tę powieść przed wszystkimi innymi i pomogła mi urzeczywistnić mój pomysł. Spotkanie z tobą zmieniło całą trajektorię mojej kariery pisarskiej. Oraz moja społeczność Pitch Wars: Amanda, Chandra, Emily, Gigi, Kate, Sami, Sarah, Tanvi, Victor i tak wielu innych, których nie wymienię tu z braku miejsca – dziękuję wam za nieustanne wsparcie, humor i porady. Team NDZ na zawsze!

Jestem na wieczność wdzięczna wszystkim przyjaciołom, którzy pozwolili mi być nieznośną, podsuwali życzliwe ucho i czytali Kajkeji, zanim nadawała się do spożycia przez człowieka. Szczególnie dziękuję Sanice, Juverii, Jamiemu i Danowi. Dziękuję również mojej grupce ze studiów prawniczych – to wam zawdzięczam, że przetrwałam ciężką próbę, jaką był rok akademicki 2020/21.

Na koniec jestem winna wielkie podziękowania mojej rodzinie. Donikąd bym nie zaszła bez waszego niezachwianego wsparcia. Dla mojej mamy, która od samego początku była moją płytą rezonansową i okazywała nieskończoną cierpliwość, gdy wyruszyłam w tę podróż. Dla mojego taty, który wysyłał mi pocieszające wiadomości, by mnie otrzeźwić, gdy czułam się przytłoczona. Dla mojej babci, której niezwykła umiejętność opowiadania i oddanie, z jakim przekazywała te mity, zainspirowały Kajkeji. Dla Adityi i Sony Mavshi za waszą nieustanną miłość i zachęty. Dla Ruchy za notatnik i kreatywność, dzięki którym przed laty zaczęłam pisać. Dla Jamesa, bo choć nie ma słów pozwalających opisać wpływ, jaki wywarłeś, to dość powiedzieć, że Kajkeji nie zaistniałaby bez twojej życzliwości i bezinteresowności.

Oraz dla Ananyi, najlepszej siostry, jakiej może sobie życzyć dziewczyna. Jestem ci winna znacznie więcej niż kilka linijek w podziękowaniach. Dzięki tobie wydałam książkę. Świetnie pamiętam twoją lojalność i szczodrość. Sprawiłaś, że stałam się lepszą osobą. Kocham cię.

OD AUTORKI  

Nasiona Kajkeji zostały zasiane siedemnaście lat temu podczas rozmowy pomiędzy moją mamą i babcią. Każdego lata babcia opowiadała mojej siostrze i mnie historie; przekazywała nam mity i legendy o hinduistycznych bogach i bohaterach – te same, których słuchała w dzieciństwie. Pewnego lata mówiła nam o tym, jak szlachetny książę Rama został wygnany przez swoją zazdrosną macochę Kajkeji, którą z kolei przekonała do tego niegodziwa służąca Manthara. W tym momencie wtrąciła się moja mama, by dodać, że Kajkeji tak naprawdę pomogła Ramie. Argumentowała, że gdyby tego nie zrobiła, Rama nigdy nie wypełniłby swojego przeznaczenia, czyli nie zabiłby demonicznego króla Rawany, swego głównego przeciwnika w Ramajanie. Babcia nie zgodziła się; jej zdaniem wygnanie własnego dziecka to okrutny czyn niezależnie od okoliczności.

Później przeszłyśmy dalej. Ale tamta drobna sprzeczka przez lata nie dawała mi spokoju i od czasu do czasu szukałam opowieści przedstawionej z perspektywy Kajkeji bądź tę perspektywę analizującej, żeby móc rozwikłać ową sprzeczność. Nigdy takiej nie znalazłam. W końcu zdecydowałam się napisać ją sama. Chciałam dać Kajkeji szansę na wyjaśnienie swoich działań, a także zbadać, co mogło skłonić cenioną wojowniczkę i uwielbianą królową do rozbicia własnej rodziny. Mam nadzieję, że Kajkeji dopuszcza do głosu nie tylko tytułową bohaterkę, ale także wiele kobiet zamieszkujących świat Ramajany i wiodących własny ciekawy, godny żywot.

Jako główne źródło wykorzystałam angielskie tłumaczenie Ramajany Walmikiego sporządzone przez T.H. Griffitha i dostępne w sieci w ramach Project Gutenberg. Choć istnieje wiele sanskryckich wersji Ramajany, ta autorstwa Walmikiego jest uważana za tekst oryginalny, nawet ona jednak zrodziła się z kilku wcześniejszych opowieści. Oprócz eposów sanskryckich istnieje wiele innych wariacji w licznych językach na obszarze Azji Południowej, Południowo-Wschodniej i Wschodniej.

Każda z ocalałych wersji Ramajany różni się subtelnie od pozostałych. Osoby zaznajomione z eposem Walmikiego mogą zauważyć w Kajkeji obce dla siebie wariacje opowieści, z których część została zainspirowana przez tamte ujęcia. Dla przykładu, w niektórych wersjach, w tym w Ramajanie Adbhuta i Ramajanie dźinijskiej, Rawana jest tak naprawdę biologicznym ojcem Sity. Koncepcja Rawany jako postaci tragicznej i nierozumianej, która może nie być do końca zła, pojawia się w wielu południowoazjatyckich podejściach. Niektóre elementy zaś, które również mogą wydawać się nowe, na przykład obietnica Daśarathy, że syn Kajkeji zostanie królem, są tak naprawdę obecne w Ramajanie Walmikiego, ale nieczęsto uwzględnia się je w popularnych adaptacjach lub podczas recytacji przy spotkaniach rodzinnych.

Oczywiście w Kajkeji występują też odstępstwa od Ramajany, które wynikają z decyzji podjętych przeze mnie. Jest ich zbyt wiele, żebym mogła je zwięźle wymienić, ale do najważniejszych należy obecność męża Ahalji jako nauczyciela Ramy oraz zgoda Bharaty na objęcie tronu na czas wygnania Ramy. Ponadto magia Kajkeji i niektóre aspekty jej historii, w tym podróż do Dźanasthany i konfrontacja z Bhandasurą, to zdecydowanie moje wymysły, jako że w oryginalnym eposie większość życia tej bohaterki jest po prostu czystą kartą. Celem tej książki nie jest precyzyjne przekazanie na nowo żadnej z wersji Ramajany. To opowieść o Kajkeji, a zatem odrębna historia.

Kajkeji nie próbuje także odtwarzać świata, technologii czy zwyczajów z jakiegokolwiek okresu historycznego albo którejkolwiek z cywilizacji w Azji Południowej. Zamiast tego czerpie aspekty kultury oraz nauki z kilku tysięcy lat historii starożytnych Indii, głównie sprzed 1 roku n.e. By podać jeden przykład: powieść zapożycza elementy struktury politycznej i rządów z dokonanego przez Patricka Olivelle'a tłumaczenia Arthaśastry autorstwa Kautilji, pradawnego traktatu poświęconego naukom politycznym, spisanego rzekomo przez nauczyciela Ćandragupty Maurji. Choć byłoby niemożliwością wymieniać tutaj wszystkie źródła, do których zaglądałam, żeby – dajmy na to – określić konstrukcję rydwanów, rodzaj okien bądź różnorodność dworskich rozrywek w starożytnych Indiach, zaciągnęłam ogromny dług u badaczy dawnej cywilizacji. Oczywiście tworzeniu świata Kajkeji towarzyszyły również kreatywne decyzje – na przykład w starożytnych Indiach papier nie znajdował się w powszechnym użyciu, ale pojawia się w Kajkeji.

Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej na temat ewolucji Ramajany i o jej rozpiętości w licznych wersjach, znalazłam absolutnie bezcenny esej: Three Hundred Rāmāyanas: Five Examples and Three Thoughts on Translation autorstwa A.K. Ramanujana w zbiorze The Collected Essays of A.K. Ramanujan pod redakcją Vinaya Dharwadkera. Tekst Ramanujana można też spotkać w Many Rāmāyanas: The Diversity of a Narrative Tradition in South Asia, kolekcji esejów pod redakcją Pauli Richman. Bardzo polecam całe to opracowanie, z którego szczególnie zainspirowały mnie opowieści przytoczone w pracy Velcheru Narayany Rao Ramayana of Their Own: Women’s Oral Tradition in Telugu. Szczególnie użyteczny okazał się dla mnie także The Rāmāyana Revisited, zbiór esejów pod redakcją Mandakranty Bose, gdy zastanawiałam się nad przedstawieniem płci kulturowej i etyki w Ramajanie.

Ramajana nie jest opowieścią statyczną. Jak każdy mit, ewoluuje ona i zmienia się wraz z każdym opowiedzeniem. Nawet dziś istnieje jako epos sanskrycki i jako setki tłumaczeń, jako historie przekazywane podczas spotkań rodzinnych i w odcinkach seriali telewizyjnych, w filmach i sztukach teatralnych, w komiksach i książkach. Każda wersja mówi coś lekko odmiennego i nowego o tych znajomych postaciach. Za pomocą Kajkeji dodaję własny głos do tej długiej tradycji. Dziękuję wam za lekturę.

Copyright © 2022 byVaishnavi Patel Copyright © 2024 by Fabryka Słów sp. z o.o.

Wydanie I

ISBN 978-83-67949-26-2

Tytuł oryginału: Kaikeyi

Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt i adiustacja autorska wydaniaEryk Górski, Robert Łakuta

Ilustracja oraz projekt okładki Paweł Zaręba

Tłumaczenie Piotr Kucharski

Redakcja Magdalena Stonawska

KorektaKatarzyna Pawlik

Skład wersji elektronicznej [email protected]

SPRZEDAŻ INTERNETOWA

Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]

WYDAWNICTWO Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowieckiwww.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow