Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Moje serce skradł mężczyzna, z którym nie wolno mi być.
Nazywa się Bastian Bishop.
Jest szorstki, surowy i nieprzewidywalny.
W jednym momencie cichy i opanowany, w następnym prawdziwy koszmar.
Ale nie to jest najgorsze.
Ten koleś jest nikim – to outsider bez pieniędzy, a dla takich nie ma miejsca w mojej rzeczywistości.
Choć on zdaje się tym nie przejmować.
Po jednej nocy lekkomyślnego buntu, wytatuowany tyran wciąż powraca, zakrada się do mojego świata i stwarza problemy, na które nie mogę sobie pozwolić.
Powinnam z nim skończyć, zanim mój ojciec odkryje jego istnienie i zrobi to za mnie, ale on do tego nie dopuści.
Mówi, że czy tego chcę, czy nie – teraz należę do niego. I nikt ani nic go nie powstrzyma.
Nawet ja…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 714
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla tych, którzy „nie przynależą”...
Pieprzyć utarte ścieżki.
Wyznacz swoją własną i patrz, jak się gromadzą, by cię podziwiać.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
PROLOG
Cztery lata wcześniej
NAJGŁĘBSZY, NAJCIEMNIEJSZY ODCIEŃ CZERWIENI PŁYNIE STAŁYM strumieniem, wypełnia pęknięcia w betonie, nie zatrzymuje się nawet wówczas, gdy napotyka wypaloną trawę, wsiąka w korzenie i rozprzestrzenia się niczym ogień, który wymknął się spod kontroli.
Dlaczego więc, do kurwy nędzy, jakieś trzy metry ode mnie mężczyzna w żółtych spodniach stoi z szeroko otwartymi oczami i z rękami uniesionymi w powietrzu? Jego usta się poruszają, ale nawet jeśli coś mówi, to gówno słyszę.
Nie, to nie tak.
Słyszę coś w głębi swojego umysłu.
Krzyki.
Krzyki bólu.
Wołania o pomoc.
Wołania o litość.
Mój wzrok się rozmywa. Jest tak, jakby czas się cofał, a moja popieprzona głowa zmuszała mnie do ponownego przeżycia tego, co doprowadziło mnie właśnie tutaj, właśnie do tej chwili...
– Proszę, nie. Proszę, nie. Będę grzeczna. Będę cicho.
– Jesteś bezwartościowa.
Uderzenie.
– Bezużyteczna.
Uderzenie.
– Hołota.
Łomot.
Wrzaski.
Krzyk, który wyrywa mi się z gardła, brzmi obco. Próbuję wyszarpnąć rękę z opaski zaciskowej, ale tylko rozcinam przy tym własną skórę. Kabel elektryczny, którego użył do przywiązania mnie do krzesła, mocno krępuje moje ciało, ale brutalne dźwięki dochodzące z dołu mówią mi, że nie ma czasu na znalezienie czegoś do przecięcia miedzi wbijającej się w moje żebra. Podrywam się niezgrabnie na nogi i obracam w stronę łóżka.
Wciągam tyle powietrza, ile zdołam w tej pozycji, biegnę do tyłu z całą prędkością, na jaką mnie stać, i walę lichym drewnem w ścianę. Z mojego gardła wyrywa się krzyk, gdy o ścianę uderza też ramię, ale robię to ponownie.
– Kurwa – syczę. – No dalej, dalej, dalej...
Drzazgi wbijają się w moje nagie plecy, tworząc nowe rany i powiększając te na wpół zagojone. Robię to jeszcze raz. Moje zęby zaraz pękną, tak mocno je zaciskam.
Sapię, trzęsąc się z wściekłości. Krzyki dochodzące z pierwszego piętra przybierają na sile.
Ciepła ciecz spływa teraz po całej prawej stronie mojego ciała. Oddycham ciężko i szybko, ale nie przestaję. Wykorzystuję zastrzyk adrenaliny, która zalewa moje żyły, i już po chwili rozlega się ostatni trzask. Oparcie krzesła pęka, odrywa się od podstawy i lewego ramienia na tyle, że mogę się poruszyć i wyczołgać z krępujących mnie więzów.
– Chcesz płakać?! – krzyczy on. – Uciszę cię!
– Nie! – Dobiega mnie jej szloch.
Biegnę w stronę tych głosów, serce wali mi jak oszalałe. Rany na stopach rozdzierają się coraz bardziej z każdym krokiem, ale nie obchodzi mnie to. Już prawie nie czuję bólu.
Prawie nic nie czuję. Nowa, mroczniejsza forma wściekłości krwawi w moich kościach, otępiając mnie od środka.
– Wracaj tu, ty mała dziwko! – żąda, a drzwi frontowe trzaskają o futrynę.
– Kurwa! – Pośpiesznie schodzę po schodach.
Moja siostra wybiegła na zewnątrz.
Kiedy on jest w takim stanie, nigdy tego nie robimy – ani w trakcie tego wszystkiego, ani później. Tylko że nigdy wcześniej nie trwało to tak długo.
Patrzę na salon i czuję, jak serce staje mi w gardle. Rozbite szkło zaśmiecające podłogę zdaje się ze mnie kpić. Plamy krwi na gównianym dywanie są jak nieme przypomnienie (tak jakby było mi, kurwa, potrzebne) o tym, co on jest w stanie zrobić jej czy mnie.
Moja matka przytula się do pękniętej framugi drzwi, kuląc się za nią. Gdy tylko słyszy, że nadchodzę, próbuje powstrzymać mnie przed wejściem. Odpycham ją i wyrywam się, gdy wyciąga rękę, chcąc złapać mnie za nadgarstek.
Ogarnia mnie przerażenie i zatrzymuję się na ganku.
Twarz mojej siostry jest teraz jeszcze bardziej opuchnięta, krew sączy się z boku jej głowy, gdzie uderzył ją pistoletem przed związaniem mnie, a kula przeznaczona dla niej wciąż tkwi w moim ciele. Z trudem otwiera oczy, poddaje się, gdy ojciec ciągnie ją za włosy w stronę domu.
Muszę się do niej dostać.
Muszę ją uwolnić.
Uratuję ją.
Zauważa mnie i nieruchomieje, oglądając się przez ramię.
I właśnie wtedy matka rzuca się na mnie od tyłu, prawie zbija mnie z nóg. Jest rozhisteryzowana, boi się o mężczyznę, którego kocha bardziej niż swoje dzieci. Potyka się. Lekko szturcham ją łokciem. Przewraca się na ziemię, cofa się i chowa za doniczką, gdy mój ojciec pociąga za spust pistoletu trzymanego w lewej ręce. Ostre „pap” zagrzechotało wśród drzew, a kula rozorała ziemię nieopodal jego stóp.
– Synu, natychmiast przestań! Jesteś cały zakrwawiony! Wracaj do środka, nim ktoś zobaczy! – krzyczy kobieta, błagając po raz kolejny, abyśmy my, ofiary, „byli dobrzy” i przyjęli pieprzoną chłostę, na którą „zasługujemy”.
Oczywiście, że krwawię. Wróciłem do domu pogrążonego w chaosie i zobaczyłem pistolet wycelowany w głowę mojej siostry. W jej oczach dostrzegłem akceptację. Osłoniłem ją tuż przed tym, jak ojciec pociągnął za spust.
Spieprzyłem sprawę, bo odwróciłem się, by sprawdzić, czy z moją siostrą jest wszystko w porządku. Chciałem obejrzeć ranę z boku jej głowy, powstałą od jego ciosów. Wykorzystał mój błąd nowicjusza, uderzając mnie od tyłu, gdy nie patrzyłem.
Teraz nie będę już taki głupi.
Ale moja matka jest równie durna, co żałosna. Mój tata właśnie wystrzelił z tego samego pistoletu na podwórku, a moja siostra krwawi i drży trzymana w jego uścisku, jej ciało praktycznie, kurwa, wisi u jego stóp, jakby była wieśniaczką, a on królem.
Nie ma już „chowania się w domu”.
Koniec z „połykaniem naszych krzyków”.
Koniec z „ukrywaniem siniaków pod ubraniem”.
Bo właśnie tutaj... to jest to.
Dzień, którego się obawialiśmy, ale na który czekaliśmy.
Moment, którego się baliśmy, ale którego pragnęliśmy.
To jest koniec. Jego... albo nasz.
Ojciec szarpie moją siostrę za włosy, a ja gryzę wnętrze policzka, próbując wymyślić sposób, by to odwrócić. Zająć jej miejsce.
Szamocze się w jego uścisku, płacze, błaga, ale on ciągnie ją w moją stronę.
Wychodzę na zewnątrz, zbliżam się nieco po łuku, tak że nie jestem już na drodze do drzwi, ale po ich prawej stronie, niemal na środku podwórka.
Mama błaga mnie, bym wszedł do środka. Chowa się tam i macha w naszą stronę, byśmy zrobili to samo, ale nawet na nią nie zerkam. Nie odrywam wzroku od pary przekrwionych oczu wpatrujących się we mnie.
– Myślisz, że jesteś twardy, dzieciaku? – Porusza pistoletem przy swoim boku. – Wejdź do tego cholernego domu. Natychmiast.
– Puść ją.
Wytrzeszcza oczy. Mogłoby się wydawać, że z moich uszu wyrosły węże. Taki jest zdziwiony.
– Nie! – błaga moja siostra, zduszone słowa kradną jej resztkę energii. – Po prostu przestań. Już dobrze.
Drży, bojąc się tego, co mi zrobi, zupełnie tak jak ja obawiam się tego, co on może zrobić jej.
Zmieniam pozycję, upewniając się, że jestem równolegle do frontowych okien, zamiast zostawiać plecy odsłonięte przed mamą i każdym głupim pomysłem, na który może wpaść, aby pomóc swojemu mężowi. Przestaję się poruszać, gdy żywopłot sąsiada dotyka moich nóg, a oboje rodzice są teraz w zasięgu mojego wzroku.
Tak jak się spodziewałem, tata podąża za mną, zwrócony twarzą w moją stronę.
Jest zdenerwowany, kręci głową, a gdzieś w oddali słychać syreny. Rozszerza nozdrza, wiedząc, że nie możemy tu dłużej stać. W jego głowie pojawia się myśl, że jeśli zabierze nas z powrotem do środka, będzie mógł przynajmniej spróbować nas ukryć, wymyślić jakąś wymówkę – jak wtedy, gdy miałem „wypadek na rowerze”, w którym połamałem kości, podczas gdy tak naprawdę wypchnął mnie przez okno na piętrze, tak że wylądowałem na masce swojego el camino zaparkowanego na podjeździe, ponieważ myślał, że byłem na zewnątrz i ktoś zobaczył mój siniak pod okiem, które podbił mi dzień wcześniej. W tym przypadku chodziło jednak o moją siostrę. To ona wyszła. Wiedziałem, że jedno z nas spotka się z jego gniewem, więc upewniłem się, że będę to ja.
Musiał poluzować uchwyt, ponieważ w następnej sekundzie powietrze przeszywa rozdzierający krzyk mojej siostry. Wydostaje się z jego brutalnego uścisku, wyrywając sobie przy tym część włosów, i czołga się do mnie.
Rzucam się do przodu, obejmuję jej tułów rękami tak delikatnie, jak tylko potrafię, i przyciągam ją do siebie. W sekundę po tym, jak znajdzie się w moich ramionach, wiotczeje, a jej oczy migoczą. Mamrocze coś niespójnie.
Upadamy na ziemię. Powietrze przeszywa jego krzyk. Szarżuje na nas.
Otwieram szeroko oczy i widzę, że podnosi broń i celuje w moją siostrę, a potem coś zimnego wciska się w moją dłoń.
Spoglądam w dół niczym w zwolnionym tempie, ale nie może to być więcej niż ułamek sekundy. Marszcząc brwi, patrzę prosto na matowy, czarny pistolet, przelotnie zerkając na poranione nadgarstki osoby, która podaje mi go przez krzak.
Hayze Garrett, mój jedyny przyjaciel, ponieważ nie muszę się przed nim ukrywać. On też żyje w piekle.
Gałąź trzaska, a ja staję, patrząc przed siebie, unoszę lewą rękę i się uśmiecham.
Oczy taty otwierają się szeroko, a ze mnie wydobywa się zimny, martwy śmiech. Pociągam za spust w tym samym momencie, w którym on to robi.
Moim ciałem szarpnęło, a jego się poddało.
Upada na ziemię z głośnym trzaskiem, który wywołuje dreszcz satysfakcji na moim kręgosłupie.
Tętno wali mi mocno w uszach, krzyki matki są głośne, jęki siostry ogłuszające, a potem... nic.
Nie czuję kuli, którą posłał mi wcześniej w ramię, ani ran, które jego pas zostawił na moich plecach. Nie czuję ukłuć przesuszonej trawy na podeszwach stóp, które ponacinał nożem myśliwskim, aby „unieruchomić mnie na krześle”, jak powiedział. Nie czuję zmartwienia, niepokoju ani strachu.
Nie czuję się bezradny ani uwięziony.
Nie czuję się jak gówno.
Podchodzę do martwego ciała mojego ojca i spoglądam na żałosną imitację człowieka.
Mrugam i odzyskuję ostrość widzenia. Wracam do teraźniejszości.
Nadal wbijam wzrok w ziemię, podążam spojrzeniem po ścieżce czerwieni do tyłu, od trawy, przez pęknięcia, po cementową płytę... aż do ucha i skroni, do martwego środka jego krzaczastych brwi, skąd tryska krew.
Idealny, kurwa, strzał.
Moja głowa odchyla się na bok, gdy patrzę w kryształowe oczy, te same, które widzę w lustrze każdego ranka.
Człowiek, któremu według powszechnego mniemania powinieneś ufać i kochać najbardziej na świecie.
Człowiek, który pokazał nam, że nie można ufać żadnemu mężczyźnie. Ani kobiecie, gwoli ścisłości.
Mój ojciec.
Nadużywający alkoholu.
Martwy pijak.
Czuję, że moje wargi rozciągają się w uśmiechu.
Stłumione krzyki przebijają się do świadomości, echo w moich uszach cichnie i zalewa mnie fala dźwięków.
Syreny, krzyki, żądania.
– Zostałeś postrzelony...
Mój strzał był lepszy.
– Synu, to koniec...
Nie jestem już niczyim synem.
– Odłóż broń...
Odłożę, kiedy będę gotowy.
– Jesteśmy tu, żeby pomóc...
Nikt nigdy nam nie pomógł.
Celuję pistoletem w zimne, martwe serce mojego drogiego ojca i pociągam za pieprzony spust.
A potem wszystko odpływa w niebyt.
GDY MÓJ UMYSŁ DECYDUJE SIĘ POWRÓCIĆ DO RZECZYWISTOŚCI, zdaję sobie sprawę, że siedzę na błyszczących skórzanych siedzeniach w eleganckim miejskim samochodzie, a nie skuty z tyłu brudnego radiowozu lub przypięty pasami do łóżka w karetce w drodze do szpitala psychiatrycznego. Czuję się tak poobijany, jakby uderzyła we mnie ciężarówka, a potem przypominam sobie, że to było zupełnie coś innego.
To był niestandardowy, skradziony, stalowy glock mojego ojca. Mojego martwego ojca.
Moja siostra!
Sięgam do klamki. Syczę, gdy ból eksploduje w każdym centymetrze mojego ciała. Zanim zdążę poruszyć jeszcze jednym mięśniem, drzwi się otwierają, a do środka wślizguje się mężczyzna. To wielki skurwiel, zbudowany jak atleta i ubrany tak, jakbym przerwał jego pieprzony ślub. Ma na sobie garnitur. Prawdziwy garnitur z krawatem, błyszczącymi butami i zegarkiem, który zerwałbym mu z nadgarstka bez jego wiedzy, gdyby moje kończyny nie były tak kurewsko ciężkie.
– Kim, do cholery, jesteś i gdzie jest moja siostra? – warczę, szukając broni na wypadek, gdybym jakimś cudem wpadł w ręce kolejnego pokręconego skurwiela.
– Nic jej nie będzie – mówi spokojnie, jakby nie wsiadł na tylne siedzenie z mordercą. – Jest pod opieką lekarza, jeszcze nie ustalił, czy będzie potrzebowała operacji, czy nie.
– Chcę ją zobaczyć.
– Obawiam się, że nie możesz. Jeszcze nie teraz. – Mężczyzna mi się przygląda. Nie może być dużo starszy od mojego taty, może przed czterdziestką. – Nie, dopóki nie podejmiesz decyzji.
Nie wiem, o czym on, kurwa, mówi, więc ignoruję te bzdury i czekam, a on po chwili kontynuuje:
– Niedaleko stąd jest miejsce dla kogoś takiego jak ty. Znajdują dzieciaki w podobnym do twojego położeniu i oferują im pomoc w odnalezieniu innej drogi.
Moje położenie. Racja. Jakby istniał gang ludzi szukających pobitych gnojków, którzy zostają zepchnięci na krawędź i zabijają, żeby z niej nie spaść.
A może zabijanie to upadek?
– Ach tak? – Przekrzywiam głowę, ignorując ostre ukłucie, jakie ten ruch powoduje. – Brzmi jak gówno, które cwaniaki opowiadają młodym, załamanym dziewczynom na kilka sekund przed wbiciem im igły w ramię i porzuceniem ich na opłacone bzykanko w jakimś podupadłym motelu. – Na tę myśl w mojej piersi wzbiera panika. – Gdzie jest moja siostra?
Przygląda mi się przez chwilę, po czym mówi:
– Jest bezpieczna. Znajduje się w szpitalu i ma opiekę, której potrzebuje, ale im dłużej to potrwa, tym mniejsza szansa, że uda mi się powstrzymać opiekę społeczną.
Moje brwi opadają, a mężczyzna unosi podbródek.
Tak, skurwielu, przyciągnąłeś moją uwagę.
Siedzi wygodnie, a wszystko w nim aż zdaje się krzyczeć „pieniądze i władza”, gdy tak poprawia sobie nieco przekrzywione rękawy marynarki. Nigdy nawet nie przymierzałem garnituru, nie mówiąc już o noszeniu go.
– Masz pięć minut, aby zdecydować, czy chcesz wyjść z tego samochodu i pozwolić, żeby gliniarze stojący na zewnątrz zabrali cię do centrum miasta, gdzie jakaś przypadkowa osoba, otrzymująca określone wynagrodzenie, zdecyduje, czy jesteś mordercą, czy nie, po czym skończysz za kratkami lub w rodzinie zastępczej. Możesz też usiąść z powrotem na tym siedzeniu, a ja zabiorę cię gdzie indziej, a wszystko to zniknie.
– Gdzie? Jak? – pytam, mrużąc oczy.
– Przekonasz się, jeśli się zgodzisz, ale pójście ze mną oznacza, że będziesz miał pracę, łóżko i jedzenie w miejscu wolnym od dorosłych, których świerzbi ręka.
Tak, w porządku.
Kiedy przez kilka sekund żaden z nas się nie odzywa, oblizuję wargi.
– Skąd mam wiedzieć, że ze mną nie pogrywasz? – Zdecydowanie ze mną pogrywa.
– Tego się nie dowiesz.
– Kim jesteś?
– Kimś, kogo możesz już nigdy nie zobaczyć, bez względu na to, co wybierzesz. Trzy minuty.
Wpatruję się w niego, próbując zrozumieć jego słowa, ale jak, kurwa, mogę? Zabiłem swojego ojca, a potem jeszcze strzeliłem mu w serce, kurwa, na oczach nie wiadomo ilu ludzi, i z jakiegoś pojebanego powodu nie jestem w celi więziennej, ale z tyłu pieprzonego, wypasionego samochodu z kieliszkami do szampana i światłami LED w podłodze.
Nigdy w życiu nie widziałem takiej fury, nie mówiąc już o siedzeniu w jej wnętrzu.
To jest podróż. Dzika jak cholera. Prawdziwe gówno rodem z innego świata.
Tysiąc pytań krąży mi po głowie, ale w tej chwili potrzebuję odpowiedzi tylko na dwa.
Pierwsze.
– Dzięki temu nie trafię do więzienia?
– Tak.
Drugie.
– Moja siostra będzie z dala od tego wszystkiego?
– Tak. – Kiwa głową, spoglądając na zegarek, a potem z powrotem na mnie. – Więc, co powiesz, dzieciaku?
– Nie nazywaj mnie dzieciakiem.
Drgają mu usta. Przechyla głowę na bok jak jakiś kutas.
– To jak mam cię nazywać?
Zastanawiam się nad tym przez chwilę, po czym opadam z powrotem na siedzenie, porzucając część imienia, które mi nadano, i przybierając nowe.
– Nazywam się Bishop. Bass Bishop.
Kiwa głową.
Robię to samo.
A potem ruszamy w pieprzoną drogę.
ROZDZIAŁ 1
Bass
SKURWYSYN...
Wzdychając, kucam, zginam kolana i kieruję swoją uwagę w stronę głowy kolesia.
– Gdybym wiedział, że będziesz tak krwawić, ukradłbym samochód, żeby się z tobą rozprawić.
Moje słowa trafiają w próżnię. Nie słyszy mnie, bo uszy wypełnia mu ten specyficzny szum, który może wywołać tylko ołówek w błonie bębenkowej.
Tak właśnie się kończy podsłuchiwanie cudzych rozmów.
Z ust skurwiela wydobywa się głęboki jęk. Przewraca się na plecy. Jego powieki drgają. Po chwili otwiera oczy i patrzy na mnie.
Uśmiecham się powoli, przechylając głowę na bok.
– Jesteś przytomny czy wciąż tkwisz w zawieszeniu?
Jego oczy znów się zamykają. Słyszę śmiech mojego kumpla Hayze’a, stojącego mi za plecami.
– Nie kontaktuje... – stwierdza, po czym dodaje ciszej: – Mamy towarzystwo.
Wycierając krew z knykci o krawędź koszuli, zerkam przez ramię. Wpatruję się w ucieleśnienie elegancji i grzechu. To jest jak istny pieprzony sen.
Krzywizny, za które każdy mężczyzna by umarł, a nawet zabił. Gwarantowana jazda bez trzymanki.
To aston martin, lśniący niestandardowym cukierkowoniebieskim lakierem, z wypasioną czarną maskownicą, która nadaje mu jeszcze bardziej seksowny wygląd. Drzwi unoszą się w górę.
Spodziewam się, że wysiądzie z niego elegancki skurwiel, typ szyty na miarę. Sztywny kutas, który patrzyłby w naszą stronę z obrzydzeniem lub lekceważeniem. Jednakże oczekiwania są dla głupców, co potwierdza się sekundę później.
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest ostry szpikulec obcasa, prawie równy rozmiarowi noża w mojej kieszeni, oraz czarny pasek mocno zaciśnięty wokół kremowej, wypukłej kostki. Następna jest plisowana spódnica. Sięga tuż nad kolana. Lustruję postać wzrokiem, aż moje spojrzenie zatrzymuje się w najszerszym punkcie mocno zarysowanych bioder i sunie dalej po materiale obcisłej białej bluzki z długimi rękawami. Duże złote bransoletki zakrywają nadgarstki dziewczyny. Gdy sięga ręką w górę, złote pierścionki na jej palcach błyszczą w słońcu. Odrzuca kilka kosmyków długich, gęstych blond włosów do tyłu, chroniąc je przed wpadnięciem w gorący róż jej ust, gdy podmuch wiatru dotyka jej skóry, jakby sama przywołała to gówno, niczym jakieś pieprzone bóstwo wiatru.
– Cholera – jęczy Hayze.
Tak.
Istna bogini, która zstąpiła na ziemię. Dziewczyna zdaje się mieć pełną świadomość swojego wyglądu.
Jej kroki są powolne, stawiane bez wysiłku, efekt lat ćwiczeń.
Wygląda jak szkolna księżniczka. Niemniej zdradza ją odcień ust i sposób, w jaki jej język przesuwa się po górnej wardze.
Ona nie jest księżniczką. To pirania.
Zgrabna, drapieżna... skłonna do gryzienia.
To nie jakaś tam nielicząca się licealistka.
Gdy kieruje się w stronę małego budynku znajdującego się za moimi plecami, nieco po prawej, jej wzrok podąża w naszą stronę. Po prostu patrzy, nieco mrużąc powieki na widok masywnego drania u moich stóp. Nie jest w stanie dostrzec więcej niż ramię i zwisający z niego kawałek taśmy klejącej, może odrobinę jego włosów, ale nic ponad to.
Przesuwam się, powoli podnosząc do pełnej wysokości, a jej uwaga skupia się na mnie, gdy odwracam się, by stanąć z nią twarzą w twarz, gotowy wkroczyć do akcji, jeśli zajdzie taka potrzeba. To jest moment, w którym normalnie jesteśmy świadkami zamrożenia mięśni, rozszerzenia oczu i szybkiego ataku paniki, która sprawia, że ktoś ucieka przed wielkimi, złymi wilkami.
Jeśli jej brawura ją zawiedzie i zacznie uciekać, cóż. Jestem tylko sześć kroków od niej. Będę ją gonić i zapędzę w kozi róg, gdzie Hayze będzie już czekać w gotowości. Tak się jednak nie dzieje.
Tak jak wspomniałem, ta dziewczyna... Pierwsze wrażenie na jej temat jest mylne, więc nie do końca nadążam, gdy zamiast uciekać, pokazuje język, a jej ręka przesuwa się po jej długich włosach, jakby chciała się upewnić, że nadal są idealnie ułożone.
– Chłopcy i ich zabawki.
Drażni się. Interesujące...
– Ten tutaj się zepsuł.
Jej usta drgają. Nucąc po nosem, kieruje się w stronę małego ceglanego budynku po mojej prawej stronie. Patrzę, jak znika w środku, a potem odwracam się do Hayze’a.
– Idź po kilka tabletek przeciwbólowych i wepchnij mu je do gardła, zanim stoczysz go ze wzgórza. Ocknie się na tyle, że będzie mógł uciec, gdy ból trochę ustąpi.
Hayze bez słowa pędzi do bagażnika.
Pochylam się ponownie, opróżniam kieszenie faceta, znajduję portfel, komórkę i rozbitą zapalniczkę. Hayze wraca w momencie, gdy się prostuję.
Jak zawsze, kurwa, czyta mi w myślach. Podaje mi telefon. Ruszam w stronę dystrybutorów, podchodząc do wartej dwieście tysięcy pięknej zabawki tej laski, aby szybko zrobić zdjęcie tablicy rejestracyjnej, na wypadek, gdyby sprawy potoczyły się źle, a ona okazała się nie do końca odporna na krew i tortury.
W chwili gdy wrzucam fanty do kosza na śmieci zaklinowanego między stanowiskiem do mycia okien a pompą, drzwi do sklepu spożywczego otwierają się i wychodzi przez nie ta dziewczyna. Tym razem jej oczy są ukryte za srebrnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych.
Nawet widząc mnie stojącego w odległości może sześćdziesięciu centymetrów od jej pojazdu, nie gubi kroku. Po prostu idzie dalej, ze słomką w odcieniu głębokiej czerwieni między wargami.
Przystaje w odległości ramienia ode mnie i unosi perfekcyjnie ukształtowane brwi ukryte za ogromnymi oprawkami, naciskając przycisk na kluczyku w dłoni. Drzwi się unoszą. Dziewczyna wyciąga prawą rękę, wyrzuca sok z lodem do kosza. Niebieska ciecz się rozbryzguje, ale żadne z nas nawet nie zawraca sobie głowy sprawdzeniem, czy krople padły i na nas.
– Tak szybko, hmm?
– Chciałam tylko posmakować – żartuje, rzucając swoją małą torebkę na siedzenie.
Cofa się krok za krokiem. Wygląda na to, że zmieniła zdanie i nie ma zamiaru wsiąść. Nawet nie kłopocze się zamykaniem drzwi, mimo że jej torebka znajduje się w środku, aż się prosząc, by ktoś ją zwinął.
Podążam za dziewczyną, poruszając się wolniej, patrząc na jej długie, wyrzeźbione nogi, gdy przechodzi z prawej strony na lewą, a następnie się obraca. Jej spódnica wiruje wokół ud, a dłoń unosi się nad maską mojego samochodu. Zaczynając od strony pasażera, obchodzi pojazd naokoło, leniwie muskając karoserię palcem.
– Twój? – zastanawia się głośno, okrążając pojazd w bezpiecznej odległości, aby uniknąć kontaktu z mokrymi plamami po dupku, który padł na twarz w pobliżu przedniej prawej opony. Nachyla się bardziej, jej oczy wodzą po masce, a potem kierują się na mnie. Unosi brwi w geście ponaglenia. Od razu widać, że nie jest dziewczyną nawykłą do czekania.
– Mój – przyznaję, zachowując obojętny wyraz twarzy. Ta laska widziała ciało leżące na ziemi, po czym weszła do sklepu i nawet nie mrugnęła. Teraz przeskoczyła nad kałużą krwi, jakby to była woda, i udaje, że podziwia długą, rdzawoczerwoną maskę mojego samochodu... dokładnie tam, gdzie kiedyś był numer VIN, zanim wziąłem brzytwę i użyłem jej na tym skurwysynie. – To...
– Cutlass z 1972 roku – przerywa, nachylając się, a mój wzrok kieruje się na jej tyłek, który mógłbym podziwiać w pełni, gdyby spódnica była minimalnie krótsza. – Z oryginalną maskownicą.
Spogląda przez ramię, a ja przenoszę wzrok na nią.
Jej oczy lekko się zwężają, ale to tylko gra. Fałszywa na maksa.
Doskonale wiedziała, gdzie skieruje się moja uwaga, tak jak ja wiedziałem, że powędrowała dokładnie tam, gdzie ona chciała.
Prostuje się, całkowicie ignorując obecność Hayze’a, gdy ten wraca ze zbocza wzgórza. Zwalnia, a jego oczy przesuwają się w moją stronę w poszukiwaniu sygnału – czy powinien ją zakneblować, czy pozwolić, aby wydarzenia rozgrywały się w swoim tempie. Trzymam ręce luźno u boku i przesuwam opuszkami palców po dżinsach, bezgłośnie dając mu znać, że wszystko jest w porządku.
Blondi idzie naprzód z rękami splecionymi za plecami, zupełnie jak perfekcyjna pieprzona uczennica prywatnej szkoły, którą w istocie jest. W momencie gdy ma mnie minąć, przystaje. Jej lewa pierś napiera na rękaw mojej kurtki. Unosi rękę, zakładając okulary na głowę. Gdy ją opuszcza, czubki jej białych paznokci ocierają się o krawędź zamka błyskawicznego.
Oczy o barwie mchu zatrzymują się na moich, a ona mruga, ładnie i powoli.
– Twój samochód ma potencjał. Nienawidzę patrzeć, jak się marnuje.
– Cóż mogę powiedzieć. – Moje spojrzenie pada na jej ciało, ale zaraz wracam do jej oczu. – Lubię ostrą jazdę.
Ta dziewczyna nie ma w sobie nic ostrego. Wydaje się, jakby była z satyny i jedwabiu, z tą jej gładką skórą i zgrabnymi krągłościami.
Nie blednie ani nie reaguje, tylko powoli i w kurewsko wystudiowany sposób uśmiecha się, unosząc kącik ust w górę.
– Chcesz powiedzieć, że nie możesz sobie pozwolić na naprawę. – Przekrzywia głowę. – Szkoda – dodaje niewinnie, co w założeniu ma mnie upokorzyć.
Tak. Pirania.
Pozwoliłbym jej zatopić we mnie zęby, a potem ugryzłbym ją w ten jej zepsuty tyłek.
Dosłownie. I mocno.
Podchodzi bliżej, czekając na reakcję z mojej strony, której się nie doczeka. Szybko zdaje sobie z tego sprawę. Jej usta rozchylają się w szerszym uśmiechu. Między perłowobiałymi zębami pojawia się wysunięty język.
A potem dziewczyna, mijając mnie, trąca mnie ramieniem.
Nie patrzę, jak odchodzi, bo wiem, że tego ode mnie oczekuje.
Niecałą minutę później odjeżdża, zostawiając nas w chmurze spalonej gumy.
Odwracam się, a Hayze staje obok mnie, nasze spojrzenia podążają za tylnymi światłami w dół ciemnej, rzekomo nieuczęszczanej drogi. Zaskoczony parska śmiechem i kręci głową.
– Myśli, że jest nie wiadomo jaką laską, co?
Biorę głęboki oddech.
Jest tego kurewsko pewna.
ROCKLIN
PODWÓJNE DRZWI OTWIERAJĄ SIĘ W MOMENCIE, GDY MOJE OBCASY uderzają o ostatni stopień. Gdy tylko przechodzę przez próg i zamykam wejście, zewnętrzne światło zostaje odcięte. Dopiero gdy czujniki rejestrują moją obecność, drzwi automatyczne znikają w ścianie.
Kiedy wchodzę do pokoju Dystynkcji, pomieszczenia, w którym kilka par oczu obserwuje cię z ukrycia i decyduje, które drzwi mają zostać dla ciebie otwarte, natychmiast zostaję zamknięta w tym, co lubię nazywać naszą uroczą małą skrzynką. Oczywiście, gdy tylko te z tyłu się zamykają, mój zespół zezwala mi na wejście.
W chwili gdy moje obcasy stukają o biało-złote marmurowe podłogi, Damiano wymyka się z pokoju ochrony i staje obok mnie. Jest tak cichy, jak jego kroki. Moje spojrzenie przesuwa się w jego stronę. Idziemy dalej korytarzem, mijając i ignorując każdą parę czarnych podwójnych drzwi po drodze. Zatrzymujemy się przed apartamentem Greyson, największym w tym miejscu, zbudowanym i zaprojektowanym specjalnie dla mnie i moich przyjaciółek, Bronx oraz Delty. Znajduje się na końcu korytarza, gdzie przestrzeń układa się w kształt litery T, niczym punkt przecięcia stumetrowego wybiegu, jak nazywa to Delta.
Jest to również najokazalsze z wejść, z rzeźbionym łukiem wykonanym z czystego białego, różowego i żółtego złota. Trójwymiarowe węże wiją się wzdłuż ciernistych pnączy. Ich paszcze są szeroko otwarte, a kły zatapiają się w kwitnących różach, z których każda ma miękki, delikatny odcień różu, podobny do tego na pantofelku baletnicy. We wgłębieniu w samym środku znajduje się diament. Zamiast liści łodygę oplata imitacja koronki zakończonej ostrymi punktami. Tak naprawdę są to kamienne sople chroniące łuk wejściowy. Ukryta broń, tak na wszelki wypadek.
Szczyt przebiegłości. Tylko ja i dziewczyny możemy połączyć wszystkie elementy. Taki właśnie był zamysł.
Staję przed drzwiami i wtedy rozlega się stuk. Damiano trwa cicho u mojego boku. Gdy mijam go bez słowa, zaciska szczęki. Wiem, że pójdzie za mną, jeszcze zanim dobiega mnie dźwięk oznaczający, że razem zostaliśmy zamknięci w środku.
Kieruję się prosto do baru w lewym rogu. Rzucam torebkę na blat, a następnie przechodzę do dużego okna po prawej stronie. Enterprise tętni dziś życiem, spodziewamy się pełnej sali. Połowa to ludzie z naszego świata – niektórzy nie mogą się doczekać pokazu, inni czekają na rozmowy biznesowe, które po nim nastąpią. Druga połowa gości składa się z tych, których tu nie chcemy, ale których jesteśmy zmuszeni zaprosić, aby „zachować pokój”. Pojawiają się z czystej ciekawości, zszokowani, że mieli „wystarczająco dużo szczęścia”, aby zdobyć bilety na tak „prestiżowe” wydarzenie.
Niech mnie ktoś dobije.
Strefa koktajlowa w ogrodach poniżej zapełnia się, mężczyźni i kobiety dwa razy starsi ode mnie piją całą noc, czekając, aż moja przyjaciółka, Delta DeLeon, zasiądzie na swoim tronie – ławce wykonanej ze skóry i zamszu – przy zrobionym na zamówienie fortepianie Steinway & Sons.
– Czy Delta jeszcze się nie pojawiła? – pyta Damiano.
– Powiedziano mi, że ona i chłopcy przybyli pół godziny temu, ale będą... rozładowywać napięcie w apartamencie DeLeon.
– Dobrze. – Jego cień przybliża się, padając na mnie od tyłu, a jego dłonie się unoszą i zamykają na moich przedramionach. – Wszystko w porządku?
– Dlaczego miałoby nie być?
Odwracam się do niego i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że zmienił swój szkolny mundurek na czarny garnitur najlepszego gatunku. Spinki do mankietów na jego nadgarstkach są zapewne warte tyle, co czesne w Lidze Bluszczowej. Jego złota szpilka tajnego Greyson Society lśni dumnie wpięta w lewą klapę marynarki. Blond włosy błyszczą w świetle żyrandola i, jak zawsze, są zaczesane do tyłu w wyszukanym, nowoczesnym stylu, dzięki czemu jego brązowe oczy, tego samego koloru co rozwodnione espresso, naprawdę się wyróżniają.
Damiano, lub Dom, jak zwykliśmy go nazywać, jest atrakcyjny. I to w ponadprzeciętny sposób. Jest typem mężczyzny, którego wyobrażasz sobie, tworząc w głowie ideał faceta: wysoki, umięśniony i kuszący, z szerokimi ramionami i kwadratową szczęką.
Ma jedyny w swoim rodzaju urok, który przyciąga otaczających go ludzi niczym magnes, przez co błyszczy jeszcze jaśniej. Ludzie patrzą na Doma i widzą opanowanie i władzę. Coś takiego jest pożądane w naszym środowisku. Potencjalnie można więc wykorzystać go do różnych opłacalnych transakcji i, jak wielokrotnie się przekonaliśmy, bywa to przydatne.
Jest też dziwnie... prosty, jak przystało na ładnych wpływowych chłopców.
Głos zbyt asertywnej starszej kobiety lubiącej młodszych mężczyzn musi być pozyskany? Wyślij aroganckiego księcia z bajki, aby przyciągnąć jej uwagę.
Trzeba utrzeć nosa mężczyźnie, który uważa się za większego i groźniejszego, niż ma prawo twierdzić, i tak się składa, że jego córka jest piękną księżniczką? Wyślij idealnego zalotnika, aby obszedł się z nią w nieprzyzwoity sposób, a potem zniknął.
Damiano skanuje moją twarz, przebijając się przez moje myśli.
– Miałaś ciężki dzień.
Ma rację. Tak było, ale jego próba sesji terapeutycznej jest niepotrzebna, a kłótnia z moim ojcem, której był świadkiem dziś rano, nie jest czymś, o czym chcę z nim rozmawiać. I on o tym wie.
Przechylam głowę.
– Mów do mnie jak duży chłopiec, Dom. Co chcesz powiedzieć?
Patrzy na mnie nieśmiało, ale kiwa głową.
– Miałaś nieoczekiwane opóźnienie tego wieczoru. Twój ojciec spodziewał się ciebie o szóstej trzydzieści, a zaczął pytać dokładnie o szóstej trzydzieści jeden. Spędziłem ostatnią godzinę, próbując odwrócić jego uwagę. Nie mogę cię kryć, jeśli nie powiesz mi, kiedy muszę to robić i gdzie jesteś.
– Gdy będę potrzebowała, żeby ktoś mnie krył, będziesz pierwszym, który się o tym dowie, a jeśli chodzi o to, gdzie byłam, to właśnie one do tego służą. – Wskazuję na złotą opaskę zapiętą na jego nadgarstku pod marynarką.
– Uzgodniliśmy, że nie będzie niepotrzebnego śledzenia.
– No właśnie. Gdybyś miał powód do niepokoju, sprawdziłbyś to. Znasz mnie. Potrzebowałam chwili.
Jego spojrzenie łagodnieje. Nienawidzę tego, więc kiedy wypowiada moje imię, odcinam się od niego.
– Przekaż mojemu ojcu, że niedługo zejdę. – Uśmiecham się, mówię wszystkie właściwe rzeczy i udaję, że nie popełnia błędu, który może się na nim zemścić, a kiedy to się stanie, z radością powiem: a nie mówiłam.
Nie komentuję tego jednak głośno.
Damiano nie odpowiada, ale po chwili przerwy podnosi rękę i przesuwa kciukiem po mojej kości policzkowej. Zawsze był dobry w robieniu tego, o co go prosiłam, i nigdy nie naciskał zbyt mocno.
On wie lepiej.
Nie jest tajemnicą, że chce, abym zaakceptowała jego ofertę na więcej, i chociaż mam pewność, że zależy mu na mnie jako osobie, zdaję sobie również sprawę z tego, że to nic innego, jak gra o władzę.
Wiem, bo rozmawialiśmy o tym wprost. Jestem świadoma jego pragnień, a on tego, że nie mogę ich spełnić.
On chce mieć żonę w wieku dwudziestu dwóch lat, a ja zamierzam sprawić, by mój ojciec był ze mnie dumny. Jako najsilniejsza spadkobierczyni Revenaw odbiorę to, co mi się należy – miejsce, które mój ojciec zajmuje w Unii Greysonów, sojuszu między czterema rodzinami stworzonym po to, by utrzymać nas na szczycie – bez mężczyzny szepczącego mi polecenia do ucha. Dom twierdzi, że by się nie odważył, i wiem, że mówi prawdę.
Ale dzisiejsza prawda często staje się jutrzejszym kłamstwem, niemal zawsze przez przypadek.
Nie mogłabym go winić za niedotrzymanie słowa i nie chciałabym, żeby przez to umarł.
Nie bez powodu kłamstwo i śmierć stanowią pokrewne pojęcia. Tak przynajmniej twierdzi mój ojciec.
Nie wiem, czemu Dom tak się spieszy. Nadal tkwimy w pociągu edukacyjnym, do którego nas wsadzono, mimo że nasze IQ może przewyższać każdego profesora na liście płac w Akademii Greyson Elite. Obojgu nam jest pisane odegrać swoją rolę w tym świecie, ale nikt jeszcze nie wie, jaka dokładnie ona będzie.
Trzeba na to zapracować, jak na wszystko, co warto mieć.
Damiano pochyla głowę, delikatnie przyciska wargi do kącika moich ust. Puszcza mnie, po czym wychodzi kilka sekund później.
Podążam za nim do drzwi, kładę dłoń na dużym kwadracie po lewej stronie ściany, nie zawracając sobie głowy obserwowaniem, jak stalowe szpikulce wysuwają się z obu stron, łącząc się i blokując przejście – nawet moje przyjaciółki nie mogłyby teraz wejść bez mojej zgody.
Mój wzrok pada na listwę wieńczącą sufit. Kieruję się z powrotem do baru w lewym rogu. Zaciskam usta na widok karafki pełnej Louis Remy Martin.
Wyłącznie w moim świecie jest rzeczą normalną, że apartament zaprojektowany i oddany trzem osiemnastoletnim dziewczynom jest zaopatrzony w trunki godne króla.
Lub królowej w naszym przypadku.
Władczyni podziemnego świata przestępczego.
Nalewam trochę alkoholu do kryształowego kieliszka i przystawiam szkło do ust, by wziąć powolny łyk płynu o dębowo-maślanym posmaku. Po omacku rozpinam zamek błyskawiczny wzdłuż lewego biodra. Ciężki, plisowany mundurek spada na podłogę.
Opierając łokcie o blat baru, odchylam głowę do tyłu, zamykam oczy i rozkoszuję się chwilą w samotności, wypuszczając długie, powolne westchnienie, które wstrzymywałam przez wiele dni. W rzeczywistości minęło zaledwie kilka godzin, odkąd mój ojciec przekazał mi bezsensowne wieści. Cała aż skręcam się z gniewu wymieszanego z oczekiwaniem.
Ale poważnie, co on sobie, kurwa, myśli?
– Daleko mi do miana eksperta, ale jestem cholernie pewny, że właśnie tak powinno się nosić te obcasy. – Głęboki, chropowaty głos dobiega gdzieś zza moich pleców, przecinając moje myśli. Ledwo się powstrzymuję, żeby nie podskoczyć.
Z wyćwiczoną gracją kieruję swoją uwagę przez ramię na prawy przedni róg pokoju, gdzie stoi czarny aksamitny fotel, który nie bez powodu jest ciemny.
Złote obramowanie wzdłuż załamania ściany leciutko odbija światło żyrandoli, uwidaczniając zarys sylwetki, ale nic ponad to.
Żaden mężczyzna, którego znam, ani żadna kobieta nie odważyliby się wejść do tego apartamentu bez pozwolenia.
Zapada cisza. Nieznajomy, który do tej pory tkwił w nienaturalnym wręcz bezruchu, pochyla się do przodu w fotelu. Coś błyszczy na jego twarzy.
Wpatruję się w lśniące, srebrne kółeczko w jego pełnej, karmazynowej, rozciągniętej w krzywym uśmiechu dolnej wardze.
Ogarnia mnie niedowierzanie. Mimowolnie rozszerzam oczy, rozpoznając, kto siedzi przede mną. Zauważa to.
W powietrzu rozlega się mroczny śmiech, dźwięk głęboki i dudniący jak odległy grzmot. Potem jego spojrzenie przesuwa się po moim ciele. Pokazuje zęby i przez chwilę bawi się kolczykiem, po czym wpatruje się w moje oczy.
– Znów się spotykamy, bogata dziewczyno. – Przekrzywia głowę, a na jego twarzy pojawia się nieubłagany, triumfalny uśmieszek. – Postawisz mi drinka czy nie?
Co jest, kurwa.
ROZDZIAŁ 2
Rocklin
NAPRAWDĘ MNIE KORCI, BY PRZEKAZAĆ TEGO SAMOZWAŃCZEGO Don Juana w czyjeś ręce. Niemniej zapowiedź intrygi czy też raczej całkowity brak autorefleksji z jego strony w jakiś sposób bierze górę.
Nie mógł mnie śledzić od stacji benzynowej. Nie było go nawet w pobliżu jego zepsutego samochodu, a ja przekroczyłam setkę w ciągu kilku sekund od wyjazdu z parkingu, więc nie mam pojęcia, jakim cudem się tu znalazł, ale się dowiem.
Odsuwam się od blatu i ruszam, by przejść za bar, ale Wysoki, Odważny i Okropnie Ubrany wydaje się przeciwny takiemu posunięciu.
Pokonuje dzielącą nas odległość i staje o krok ode mnie. Tym razem to on mlaska językiem.
Unoszę lewą brew.
– To chcesz tego drinka czy nie?
– Chcę mieć twoje ręce na oku.
Sprytne, biorąc pod uwagę, że zamierzałam sięgnąć po broń przypiętą do spodu półki za mną.
Unoszę dłonie do góry i poruszam palcami, a on podchodzi bliżej.
– Ale jestem tylko grzeczną dziewczynką, która robi to, co jej każą. Jakim zagrożeniem mogłabym być dla takiego dużego, złego chłopca jak ty? – Zaciskam usta w udawanym grymasie.
– Aha. – Zbliża się do mnie, aż dzieli nas zaledwie trzydzieści centymetrów. Wyciąga ramiona i kładzie dłonie na krawędzi marmuru za moimi plecami. Z tak bliska jestem zmuszona podziwiać go całego, od jego ciemnych włosów po mroczną postawę.
Jego włosy są czarne jak obsydian, lśniące jak szkło, a na czubku głowy panuje chaos, choć po bokach fryzura jest krótko przycięta. Kilka kosmyków opadło do przodu, tak że tworzą cień nad jego prawym okiem, zwracając uwagę na niewielką białą bliznę nad lewym. Jego brwi są gęste, rzęsy długie i rozłożyste, a tęczówki mają zaskakujący odcień celestynu.
Intruz przypatruje mi się przez kilka chwil w milczeniu, z jego oczu bije intensywny blask, ale nie ma to nic wspólnego z jego nastrojem.
Jest co najwyżej znudzony.
– Wiesz, dlaczego tu jestem? – pyta.
– Żeby podglądać w ukryciu, podczas gdy niczego niepodejrzewająca dziewczyna się rozbiera?
– Właśnie. Jeśli o to chodzi. – Kieruje wzrok niżej, marszcząc czoło. – Jaka uczennica nosi koronki i klipsy pod mundurkiem?
– Klipsy? – mówię beznamiętnie. – Poważnie? Nigdy nie kupiłeś dziewczynie bielizny?
Nadal skupiając uwagę na moim ciele, rzuca:
– Czy wyglądam na kogoś, kto potrzebuje bielizny?
– Oj. – Udaję, że się dąsam, a jego oczy kierują się na moje usta. – Oczywiście, że ktoś taki jak ty założyłby, że seksowny negliż ma cokolwiek wspólnego z tym, czego ty potrzebujesz. Musisz być megasamolubnym kochankiem.
Krzywi się, a ja nie reaguję, gdy przysuwa się jeszcze bliżej. Moje ciało jest teraz uwięzione między nim a ciężkimi meblami za mną. Chociaż jest szczupły, mięśnie napierające na mnie mimowolnie rozbudzają moją wyobraźnię.
Mogłabym łatwo wywinąć się od tej uroczej próby zastraszenia, ale on o tym nie wie, a ja chcę zobaczyć, jak daleko się posunie.
Dlaczego?
Nie mam pojęcia. Może dlatego, że nikt nigdy nie naciska.
Nikt nigdy nie robi cholernych rzeczy bez pytania o pozwolenie, ale ten facet?
Zastanawiam się, czy kiedykolwiek w życiu o coś prosił. Wydaje mi się impulsywnym typem, więc naprawdę nie jest jedynym głupcem w tym scenariuszu, bo jeśli jest tak sprytny, jak ta sztuczka, której użył, żeby się tu dostać, to mógłby wbić mi nóż w płuco tu i teraz. Nikt nie dowiedziałby się, że jakiś grunge’owy emo, chłopak wyglądający na rapera mnie wykończył, dopóki nie przyszliby sprawdzić, dlaczego nigdy nie dotarłam na występ Delty.
To, co powinnam zrobić, to uderzyć go kolanem w jaja, chwycić karafkę po mojej prawej stronie i rozbić ją o jego piękną, pokrytą bliznami twarz.
Coś jednak powstrzymuje mnie przed poruszeniem się choćby o centymetr, nawet gdy on to robi.
Ręce wciąż trzyma na blacie baru, przesuwa je dalej do tyłu, a jego klatka piersiowa przylega do mojej, ale ja tylko wyzywająco unoszę podbródek.
W jego spojrzeniu pojawia się nutka rozbawienia. Coś we mnie iskrzy. Coś lekkomyślnego i zmuszającego do odwrotu.
– Czy księżniczka chce się przekonać, jaki potrafię być samolubny? – proponuje, ale jego ton jest fałszywie powściągliwy.
Ktoś tu jest zdezorientowany, ale w jakiś niezwykły sposób. Mam wrażenie, że gdybym się z niego śmiała lub podjęła oczywistą próbę zdemaskowania go, na przykład wskazując na znoszone buty na jego stopach lub wyblakłe, zniszczone dżinsy naciągnięte na uda, ruszyłby na mnie jak Eminem w 8. Mili. Wywaliłby z siebie to całe gówno, pozwalając mi się osądzać, bo i tak ma gdzieś, co sobie myślę.
Albo raczej tak sobie to wyobrażam.
Poznaję to po jego niewzruszonym spojrzeniu i figlarnym, ale przemyślanym sposobie, w jaki się porusza.
Sam fakt, że w ogóle tu jest, podczas gdy połowa największych rodzin przestępczych w stanie udaje, że cieszy się swoim towarzystwem po drugiej stronie tej ściany, o czymś świadczy.
– Możesz sobie pomarzyć.
Wysuwa język i oblizuje wargę. Przyciąga moją uwagę z szybkością błyskawicy na burzowym nocnym niebie.
Wysoki, wytatuowany tyran pochyla się w moją stronę, a ja skupiam się na lśniącej obręczy, którą muska czubkiem języka.
Jego stopy przesuwają się, skracając dystans między nami. W momencie gdy jego dżinsy stykają się z moją nagą skórą, rozchylam usta. Gdy nachyla się nade mną, po mojej szczęce i szyi przebiega ciepło jego oddechu.
– Te nogi, te obcasy... Wiesz, bogata dziewczyno, jest duża szansa, że możesz być dokładnie tym, co widzę, gdy zamykam oczy wieczorem.
– Ostrożnie. – Odwracam głowę na bok, gdy jego usta zbliżają się do mojego policzka... a mrowienie, które wywołują, bez pozwolenia wędruje niżej. – Nie lubimy tych, którzy dotykają tego, co do nich nie należy.
– No proszę. Chyba jednak mamy coś wspólnego – szepcze. – Widzisz, zawsze postępuję ostrożnie. Jak myślisz, dlaczego tu jestem?
Błyskawicznie się cofa, a ja staję na baczność, rozchylając usta z zaskoczenia, gdy w jednej chwili zdaję sobie sprawę z jego gry. Robi kilka kroków do tyłu, a ja zaciskam zęby.
Po raz kolejny jego leniwe, bezczelne spojrzenie prześlizguje się po mojej skórze, a jego zęby zatapiają się w opuchniętej, niedawno rozciętej dolnej wardze.
– Taka szkoda – mruczy do siebie.
A potem odwraca się w stronę wyjścia, unosząc rękę, by nacisnąć czujnik obok drzwi.
Prawie mogłabym się roześmiać. Naprawdę.
Myślał, że to będzie takie proste?
Musi zakładać, że jest sprytny.
Nie jest...
BASS
MOJA DŁOŃ OPADA NA DUŻY, PODŚWIETLONY KWADRAT, A ZAAWANSOWANY technologicznie zamek przesuwa się i... w tym momencie dostaję kopniaka w tyłek – słabego, ale jednak.
Odwracam się i marszczę brwi, widząc, że drobna panienka z dobrego domu nie stoi za mną, lecz siedzi na barze, z jedną, długą, nagą nogą założoną na drugą, zataczając koła miniaturowym sztyletem po knykciach swojej lewej dłoni, nawet na niego nie patrząc.
Odchyla głowę, długie, jedwabiste blond włosy rozsypują się na jej ramieniu i drażnią skórę nagich ud. Moja ręka uderza jeszcze raz, a drzwi za mną ponownie się zamykają.
Odchyla palce nad krawędzią baru i unosi wymownie brwi.
Uważnie ją obserwując, przesuwam się i szybko zerkam na tylną kieszeń. Małe srebrne ostrze przebiło się przez wytarty dżins. Wyrywam je i rzucam na bok, po czym wyciągam z kieszeni telefon, który mi, kurwa, ukradła, gdy udając słodką kotkę, ocierała się swoim ciałem o moje na stacji benzynowej. Tył jest przebity, a ze środka wystaje całe to techniczne badziewie.
Jasne, kurwa. Kiedy go uruchamiam, ekran jest czarny.
Świetnie. Teraz muszę wymyślić, kogo naciąć na nowy telefon, i zaszantażować jakiegoś dupka, żeby obszedł narzucone przez producenta blokady, zanim właściciel użyje tej cholernej aplikacji FindMe.
Mój wzrok pada na blond smarkulę, która wciąż przysparza mi więcej pracy – jakbym nie miał wystarczająco dużo na głowie. Opuszczam rękę, w której trzymam telefon. Stukam nim o udo.
– Ślepy traf.
Uśmiecha się, odwracając wzrok, i w mgnieniu oka nóż w jej lewej ręce zostaje przerzucony do prawej, a mój telefon z utkwionym w nim ostrzem ląduje na podłodze.
Spoglądam na nią, a ona uśmiecha się promiennie, jak pieprzona królowa piękności. Założę się, że mogłaby pstryknąć palcami, a niemal każdy padłby na kolana.
Śliczna mała pirania.
– Jeśli chciałaś, żebym został, snajperko, mogłaś zwyczajnie poprosić.
– Nie mam w tym wprawy – odpala.
Rozglądam się po pokoju, od marmurowych drzwi po sufity, dziwne wzory wyrzeźbione wzdłuż nich, prowadzące do gigantycznych filarów w każdym rogu. Wszystko jest błyszczące i kurewsko czyste. Drogie i niepotrzebne, jak trzy żyrandole, tuzin lub więcej bukietów białych i różowych róż rozstawionych po całej przestrzeni i kryształowe wazony, w których tkwią. Są bezużyteczne. Marnotrawstwo.
Poruszam głową, mając ochotę nią potrząsnąć.
– Nie, założę się, kurwa, że nie.
– Nie mogłeś spełnić minimum – żartuje.
Moje spojrzenie się wyostrza.
Ciekawy dobór słów.
– Nie znasz mnie, dziewczyno. Nie udawaj, że mnie znasz.
– Mamy jeden stół, który ma pięć krótkich K, ale to spacer z jedną ręką. Wygraj i idź albo wygraj i zagraj jeszcze raz – ciągnie, wierząc, że mówi językiem, którego nie znam lub za którym nie nadążam.
Tak jak mówiłem, dziewczyna nic o mnie nie wie.
– Pozwól mi zgadnąć. – Marszczę brwi. – Gra druga to układ dziesięciu K?
Jej oczy lekko się zwężają, zanim ma szansę nad tym zapanować.
Nie jestem tak nieświadomy, jak myślałaś, prawda, bogata dziewczyno?
Przykrywa swoje podejrzenia dumnym zaciśnięciem warg. Wygląda, jakby smakowała coś kwaśnego.
– Zabierz ich tam, gdzie chcesz, co?
Przyglądamy się sobie w ciszy przez dłuższą chwilę.
– Dlaczego zabrałaś mój telefon?
Chwyta wcześniej przygotowanego drinka, podnosi go do ust i bierze powolny łyk.
– Wiesz dlaczego.
– Co cię obchodzi, że mam twój numer rejestracyjny?
– Czemu miałabym ci odpowiadać na to pytanie, skoro zrobiłam wszystko, co konieczne, by się upewnić, że go nie masz? – Rozchyla i ponownie krzyżuje nogi, tym razem w drugą stronę, ukazując na ułamek sekundy mały trójkątny materiał ukrywający jej cipkę, i pochyla się do przodu.
Kiedy nic nie mówię, dodaje:
– Tylko ktoś, kto ma coś do ukrycia, zadałby sobie tyle trudu, aby spróbować odzyskać to, co zostało skradzione.
– I to jest właśnie to, prawda?
Zabrała mi telefon, bo sfotografowałem jej numer rejestracyjny, ale co ktoś taki jak ona, istota z doczepionymi paznokciami, może wiedzieć o ukrywaniu się lub brudnych interesach? Wnioskując po pierwszym wrażeniu, jakie odniosłem na jej temat, powiedziałbym, że nic.
Nuci, jej usta drgają, ale spojrzenie się wyostrza.
– Jak ci na imię?
– To nie ma znaczenia.
– Ma, jeśli chcesz je mieć na nagrobku.
– Wolę spłonąć, niż zostać pochowanym.
– Patrzcie no. – Uśmiecha się, obracając moje słowa przeciwko mnie, gdy wyciąga trzeci sztylet, który miała schowany pod tyłkiem. Na ślepo wciskając ostry czubek w środkowy palec, obraca go drugą ręką. – Kolejna rzecz, która nas łączy.
Bardzo powoli jej spojrzenie odrywa się od mojego i zaczyna podróżować po mojej twarzy. Zatrzymuje się na bliźnie w pobliżu lewego oka, a następnie przesuwa na moje usta, nabrzmiałe i napierające na pierścień w wardze – jedyna pamiątka od skurwiela, którego zostawiłem całego we krwi. Załatwił mnie w ten sposób, gdy odrzucił głowę do tyłu w ostatniej próbie uwolnienia się.
Taki wredny ruch. Wiedział, że ma dług do spłacenia. Powinien był przyjąć karę jak mężczyzna. Kiedy słuchasz słów nieprzeznaczonych dla twoich uszu, tracisz zdolność słuchu. To sprawiedliwe.
Ma szczęście, że zostawiłem go z jednym nienaruszonym bębenkiem.
Szczerze mówiąc, poszczęściło mu się również, że zostawiłem go przy życiu, choć moi szefowie nie przepadają za niepotrzebnym rozlewem krwi.
Wątpię, żeby ta dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę, ale właśnie wodzi czubkiem ostrza po liniach tatuaży widocznych spod koszulki na mojej szyi, gdzie teraz utkwiła spojrzenie w odcieniu leśnej zieleni. Krew rozlana podczas dzisiejszego „sprzątania” zaschła na cienkiej bawełnie, przez co kruszy się pod dotykiem. Nie miałem jednak czasu na pieprzoną zmianę garderoby, bo śpieszyłem się, by odzyskać swój badziewny sprzęt z rąk tej małej złodziejki przede mną.
Nie mam wiele, więc nikt nie może mi niczego odebrać. Teraz pewnie telefon jest zepsuty, ale wisi mi to. Dopóki dziewczyna nie ma z niego pożytku, nie obchodzi mnie to. Nikomu jednak nie pozwolę dotykać mojej własności.
– Jeśli teraz wyjdziesz, może nie zawiadomię ochrony, by utrudnić ci ucieczkę – mówi, przechylając głowę, jakby próbowała dostrzec, dokąd prowadzi łańcuch wiszący po mojej lewej stronie.
– Nie zdołali mnie powstrzymać przed wejściem. Dlaczego sądzisz, że dadzą radę mnie złapać, gdy będę wychodził?
Zielone oczy napotykają moje.
– Jak się tu dostałeś?
Uśmiecham się powoli, a ona spogląda na mnie.
– Dowiem się – mówi, po czym dodaje pośpiesznie: – Ochrona może być dziś trochę rozkojarzona ze względu na wydarzenie, ale wszystko, co muszę zrobić, to ściągnąć nagrania z monitoringu.
Nie wiem, o jakim wydarzeniu mówi i dlaczego jakakolwiek ochrona miałaby się rozluźnić, zamiast podwoić czujność, ale nie mówię tego.
Kiwam głową, robiąc powolne kroki w jej kierunku. Na jej twarzy maluje się ciekawość.
– Być może, ale wtedy ci faceci, którzy biegają wokół ciebie i wyglądają jak banda Ask Jeeves, zadawaliby pytania, a założę się, że wolałabyś nie ściągać na siebie ich uwagi. – Jestem teraz tuż przed nią.
Jej podbródek unosi się mimowolnie, a smukłość szyi sprawia, że chciałbym jej dotknąć.
– Nie znasz mnie, ruchaczu.
– Nie. – Przenoszę spojrzenie z jej długich nóg na koronkowe podwiązki oplatające jej dorodne, opalone uda i dalej, na małe zapięcia łączące cienki materiał ze stringami. – Ale szybko wyraziłaś na głos, co o mnie myślisz... i teraz rzeczywiście odczuwam określoną potrzebę.
Przepełnia ją prawdziwe zaciekawienie. Lekko przesuwa nogi. Gdy się odzywa, w jej głosie słychać pożądanie.
– A co czujesz, jeśli mogę zapytać?
– Potrzebę sprostania temu, jak mnie widzisz. – Przenoszę wzrok na jej oczy, w samą porę, by być świadkiem kolejnej mimowolnej reakcji.
Ale czy naprawdę ktoś taki jak ona może być zaszokowany?
Tam, skąd pochodzę, posiłek rodem z pięciogwiazdkowej restauracji jest tak rzadki, jak samochód, którym dziś jechała. Kiedy raz go zobaczysz, na pewno nie przekażesz go następnemu dupkowi, gdy wiesz, że jest w zasięgu ręki. Nawet ona powinna to wiedzieć.
– Jesteś szalony. – Potrząsa głową.
– Tak. – Zgadzam się z nią, sięgając do przodu, by położyć dłonie po obu jej stronach, gdy podkradam się bliżej. – A ty?
Powoli zmarszczka na jej czole się pogłębia. Prostuje się, przyciskając klatkę piersiową do mojej. Pozwalam jej się nieco odsunąć, ale nic nie mówi, więc przysuwam się jeszcze bardziej.
– Muszę przyznać, że... – kontynuuję – mój radar szaleństwa jest włączony, Barbie, i jest skierowany na ciebie.
Zeskakuje z głośnym brzękiem. Nosi tak wysokie obcasy, że dorównuje mi wzrostem.
– Nawet cię nie znam.
– Przecież po dzisiejszym wieczorze już mnie nie zobaczysz, więc jakie to ma znaczenie?
– Mówisz tak, jakbyś miał wyjść stąd żywy.
– Powiem ci coś. – Opuszczam ręce wzdłuż boków. – Wyjdę stąd dziś wieczorem. Rozważę powrót.
Z jej gardła wydobywa się dwuznaczny, gardłowy chichot.
– A dlaczego miałabym tego chcieć?
– Nie wiem... – Chwytam za poły mojej skórzanej kurtki, zdejmuję ją jednym ruchem i odrzucam na bok. Następna jest koszula. Jej uwaga natychmiast przenosi się z tatuaży na moich przedramionach na te na klatce piersiowej. Wyciągam rękę i przejeżdżam knykciami po jej ramieniu, zakrytym białą koszulką z długim rękawem. Wciąż drży. – Ty mi powiedz.
Jej spojrzenie przeskakuje na moje. Niemal widzę trybiki obracające się w jej głowie, głos nawołujący ją, by się wycofała. Aby to zakończyć. Zrobić to, co wie, że powinna, być grzeczną dziewczynką, tak jak wspominała, choć oboje wiemy, że nią nie jest. Wie, że powinna wystawić mnie za drzwi, lecz waha się... ale tylko przez pieprzoną sekundę, zanim w zielonych oczach pojawia się determinacja.
A potem rzuca się na mnie, skacząc bez żadnego wysiłku, a jej długie nogi owijają się wokół moich pleców, przy pasku od spodni. Podciąga się do przodu, wyginając plecy tak, że jej klatka piersiowa spoczywa tuż nad moim torsem, a jej usta błagają o ugryzienie. Lekko kręci biodrami, a coś ukrytego w mojej piersi aż dudni w aprobacie.
Jakby tylko czekała na tę okazję. Jej język wysuwa się, liże mój kolczyk w wardze. Natychmiast otwieram usta, ale ona jest szybsza, cofa się przed ugryzieniem i powoduje, że moje zęby zaciskają się z ostrym brzękiem.
– Na wypadek, gdybyś to przegapił – mówi, a jej głos staje się bardziej chrapliwy niż wcześniej, gdy narasta w niej lekkomyślny popęd – wcisnęłam cichy alarm.
Spoglądam na nią, a ona uśmiecha się, mówiąc:
– Masz pięć minut.
Uderzając kolanem w jej tyłek, podrzucam ją jeszcze kilka centymetrów i obejmuję mocno spodnią stronę ud.
– Potrzebuję tylko trzech.
– To żałosne.
– Nie. – Obracam nas, kierując się w stronę szezlonga przed oknem. Opuszczam się na kolana, sadzając jej tyłek na krawędzi fantazyjnego materiału, którego nie potrafiłbym nazwać, nawet gdybym próbował. – To jest talent. A teraz zamknij tę śliczną buzię, chyba że nie chcesz, abym cię wypełnił i położył te szpilki na moich ramionach.
Wciąga gwałtowny oddech. Jej oczy ciemnieją z pożądania, ale jej spojrzenie pogłębia się, gdy próbuje się opanować, zachować kontrolę.
– Taki jesteś apodyktyczny?
– Nawet nie masz pojęcia.
Wydaje z siebie głośny wydech, gdy odpinam cały ten materiał wzdłuż jej ud, a szorstkie opuszki moich palców muskają jej jedwabistą skórę. Założę się, że jest przyzwyczajona do gładkich, niespracowanych dłoni. Dłoni, które są wypielęgnowane balsamami i nie dotykają niczego oprócz długopisów i papieru. Niedoświadczonych.
Niezadowolona z mojego tempa, zrywa koszulę przez głowę, odsłaniając stanik w tym samym odcieniu, co jej opalona skóra.
– A za cztery minuty i piętnaście sekund nikt inny też nie będzie miał.
Wydobywam z siebie szorstki śmiech i odpinam pasek, uwalniając się z dżinsów. Zaczyna opuszczać głowę, ale moja prawa ręka unosi się, łapiąc między palce jej podbródek, zanim zdąży zerknąć.
– Nie możesz patrzeć.
Marszczy brwi.
– Boisz się mojej oceny?
Przyciągam jej tyłek do krawędzi, po czym wyjmuję prezerwatywę z portfela, wkładam go z powrotem do kieszeni i rozdzieram opakowanie zębami.
– Raczej błagać o posmakowanie. – Trzymając jej podbródek w uścisku, nakładam prezerwatywę, a następnie szarpię do przodu, przyciskając czubek mojego kutasa do trójkąta jej majtek. – Ale nie ma na to czasu.
Wydobywa się z niej szyderczy śmiech, ale wtedy naciskam mocniej, a ona syczy.
Czuje to, chłodne, gładkie kręgi, na których rozciąga się guma, więżąc je pod spodem. Jej oczy rozszerzają się, mięśnie szczęki walczą o uwolnienie się z mojego uścisku, ale jak powiedziałem, nie mam zamiaru pozwolić jej na niego spojrzeć.
Może gdyby była grzeczna i nie włączyła alarmu, to bym to zrobił.
Gdyby była grzeczna, nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy...
Później będzie mogła doprowadzić się do szaleństwa, zastanawiając się, co dokładnie ślizgało się w jej wnętrzu.
Sięgam między nas i odsuwam cienki materiał na bok. Oszukuje, szybko przesuwając kciukiem w dół, opuszką muska napiętą główkę mojego penisa, zanim zdążę w pełni odchylić biodra. Nie jest jednak w stanie pochwycić za żaden z moich piercingów, a wiem, że właśnie na to miała nadzieję.
Jej buty przesuwają się lekko po moich łopatkach, aż spiczaste kolce obcasów wbijają się w przestrzeń tuż pod moim obojczykiem. Na pewno zostawi ślad i coś mi mówi, że taki był jej zamiar.
Wsuwam się w nią na kilka centymetrów. Wygina plecy, a jej złote włosy rozsypują się na ramionach. Wsuwam się do końca, wykonując powolne, solidne pchnięcia, a ona napiera, uderza tyłkiem o mój zwisający pasek, aby dopasować się do mojego tempa. Walczy o dominację, której nie zdobędzie, ale nie powiem jej tego i nie zepsuję zabawy.
Pochylając się do przodu, naciskam na jej nogi.
– No dalej, mała złodziejko. – Przesuwam palcami po zewnętrznej stronie jej ud. – Możesz rozłożyć dla mnie nogi.
Natychmiast rozchyla je szeroko, jej biodra unoszą się, zapraszając mnie głębiej, podczas gdy jej pięty wciskają się w moją skórę. Jęczę, przesuwając palcami wzdłuż jej talii i w dół, by wbić się w jej tyłek. Mógłbym przysiąc, że jestem teraz w jej pieprzonym brzuchu. Jestem w środku, wbijam się w nią raz za razem. Jest wypełniona do maksimum, rozciągnięta tak wspaniale wokół mnie, a kiedy przechylam swoje biodra nieco w lewo, jej plecy odrywają się od mebli.
– O to chodzi – jęczę, utrzymując swoją pozycję, mój kutas ociera się o ściany jej pochwy, pracując nad jej punktem G. I wtedy ta dziewczyna zaczyna, kurwa, tańczyć.
Tańczy wyprostowana, z zamkniętymi oczami, kręcąc biodrami w kółko, unosząc tyłek z siedzenia i schodząc w dół równie szybko, kręcąc się w szalonym ósemkowym wzorze. Nie traci tempa, nie przestaje na mnie napierać. Wciąż się porusza, biorąc mojego kutasa jak mistrz, gdy goni za orgazmem. Dobrze jest ją pieprzyć. Powinna się starać, ponieważ nie ma pojęcia, czy zechcę sprawić, by doszła.
Zrobię to. Ale nie wie, że odbędzie się to dopiero w ostatniej sekundzie, kiedy zacznie się zastanawiać, czy jej wcześniejsze przypuszczenia co do samolubności są prawdziwe. Nie są.
Nie ma zabawy, jeśli nie ma w niej kobiety. Nigdy bym jej nie dotknął, gdybym nie wyczuł, jak bardzo mnie pragnie. Jaki jest sens pieprzyć się z kimś, kto chce tylko sprawić, że poczujesz się dobrze, skoro możesz zrobić to gówno na własną rękę bez ryzyka?
Prawdziwa przyjemność pojawia się, gdy pokazujesz partnerce, jak dobrze potrafisz to robić.
Kiedy ona sapie, dyszy i błaga. Kiedy jest naprawdę zainteresowana.
Moja krew gotuje się z czystej aprobaty na myśl o tym, że zainteresowałem sobą taką kobietę jak ona.
Co za widok musimy teraz przedstawiać – ona elegancka, ładna, rozłożona i brudas z zaschniętą krwią i smarem na dłoniach stojący nad nią, opierający się o jej idealnie różową cipkę, podczas gdy ona tańczy na moim twardym jak skała kutasie.
Kurwa, chcę z nią porozmawiać. Powiedzieć jej, jak dobrze się czuję. Jak ciasna jest ta cipka, jak jej podniecenie mnie otula, pozwalając mi wejść jeszcze głębiej. Chcę jej powiedzieć, że mój kutas uwielbia jej dotyk i że po raz pierwszy od dłuższego czasu chcę pozostać zakopany tam, gdzie jestem, szlifować moje kolczyki pod każdym kątem w jej rozgrzanym ciele i patrzeć, jak, kurwa, miota się pode mną, błagając o więcej.
Potem chcę rzucić ją na kolana i patrzeć, jak czyści mój kolczyk, skrzyżowane sztangi, czubkiem swojego różowego języka w powolnych, delirycznych liźnięciach. Następnie upadłbym obok niej i wziął jej język swoim, smakując nas oboje, po czym wrócił do kroku pierwszego.
Nic jednak nie mówię i mogę się założyć, że ta dziewczyna nie liże jak słodkie maleństwo.
Nie, ta ugryzie jak tygrys. Do krwi, i powie, że to twoja wina.
Może nawet cię za to ukarze.
Kobieta w moim typie... a jednak jest dokładnie odwrotnie.
Chwytam jej pięty i opuszczam je na boki, aby móc podejść bliżej. Moja dłoń wędruje w górę jej brzucha, naciskając na twardy punkt między żebrami, przesuwając się po jej piersiach, aż moje długie palce docierają do magnesu, który je wzywa. Mój język przesuwa się po dolnej wardze, gdy zaciskam palce wokół jej gardła, badając kształt pod moją dłonią.
I wiesz co? Idealny, kurwa, kształt.
Bogata dziewczyna sapie. Ma otwarte usta, a jej ciało unosi się z poduszki, jakbym przyciągał ją do siebie siłą umysłu.
Długie, jedwabiste włosy spotykają się z moją śliską, spoconą skórą, a ja spuszczam wzrok na miejsce, w którym mój kutas wsuwa się i wysuwa z niej, coraz szybciej i szybciej, a ona wciąż tańczy. Dziewczyna doskonale kontroluje swój rytm, poruszając ciałem tak, jak lubi. Tak jak mówiłem, dobrze dla niej.
Mnie też jest cholernie przyjemnie.
– Jeśli zamierzasz mnie poddusić... – Jej delikatne palce zakrzywiają się wokół moich, oczy są o dwa odcienie ciemniejsze niż wcześniej, jak mech w świetle księżyca. – Zrób to. Wiem, że tego chcesz.
– Chcę zobaczyć wgniecenia moich pierścieni na twojej skórze.
– Tak się tylko drażnisz.
– Hmm. – Wciągam kolczyk między zęby, a moja dłoń zaciska się mocniej wokół jej gardła. Rozchyla usta i chwilę później słodko się uśmiecha. Jej dłonie spoczywają przy bokach, a oczy zamykają się, jakby była poddawana pieprzonemu masażowi, a nie solidnemu ruchaniu w cipkę.
Podoba mi się to, że nie wstydzi się tego, co lubi. Jest na haju i to ja ją do tego doprowadziłem.
Podnoszę się na nogi, pochylając się nad nią, trzymając ją w połowie zawieszoną w powietrzu, i nadaję moim biodrom lepszy kąt, aby to zakończyć.
– Nogi w górę, kolana po bokach, ładnie i kurewsko wysoko – warczę, zamykając oczy, gdy jeszcze bardziej się w nią zagłębiam. – Cipka jest dobra, cudowna. – Te słowa musiały zostać wypowiedziane. – Mokra i ciasna.
– I uparta.
Słysząc to nieoczekiwane, wypowiedziane lekko kapryśnym tonem stwierdzenie, czuję, jak wydobywa się ze mnie zduszony śmiech. Opuszczam głowę, aby posmakować brzoskwiniowego sutka, który potrzebuje uwagi. Przyciskam chłodny metal mojego kolczyka do napiętej skóry, a ona owija się mocniej wokół mnie.
– Tak jak powinno być – mruczę do niej. Chwytając ją zębami, liżę wzdłuż jej piersi, mijam uchwyt na jej szyi i zamykam usta na górnej części gardła, tuż poniżej linii szczęki. – Musisz zarobić na swój orgazm, prawda?
– To mężczyźni powinni być od zarabiania, co nie? – drwi.
Zanurzam wtedy biodra, naciskając nieco w lewo, a ona jęczy, głośno i intensywnie.
Robię to ponownie, jej ramiona się uginają, a łokcie opadają na poduszkę.
Robię to po raz trzeci, ale kiedy jestem już cały w środku, ocieram się o nią, wysuwając mojego kutasa, aby pogłębić przyjemność, jaką zapewnia piercing magic cross, jednocześnie wywierając nacisk na jej łechtaczkę. Czas ucieka, więc wracam do jej punktu G, uderzam w niego głębokimi, powtarzającymi się pchnięciami, nie wysuwając się nawet o centymetr, prąc naprzód przy każdym minimalnym ruchu.
Staje się niemożliwie ciaśniejsza, dusząc mojego kutasa, a moje uda zaczynają płonąć, mięśnie napinają się, ciepło wiruje w moim wnętrzu.
Kurwa, tak. Naprawdę zapracowałem na mój orgazm.
Dziewczyna dochodzi, i to głośno.
Jest bezwstydna. Gdy patrzę na jej nienaganną twarz, czuję, jak niebezpieczne pragnienie gotuje się pod moją skórą, a przyśpieszony puls uderza w moje skronie, moją szyję, nawet w moje pieprzone opuszki palców, podczas gdy diabeł szepcze mi do ucha: „moja”. To niebezpieczne kłamstwo, takie, które nie zważa na nic.
Ale nie mogę odwrócić wzroku. Moje spojrzenie jest przyklejone do jej, gdy przyjemność przeszywa mnie na wskroś, ale powstrzymuję się, zaciskając zęby, gdy wbijam się w nią. Staram się poczekać, aż jej ścianki zwolnią swój śmiertelny uścisk i się rozluźnią, ale ona zaczyna dochodzić po raz drugi.
Cofam biodra, jęcząc, gdy moje dłonie zastępują jej cipkę na moim kutasie. Jęczy z powodu straty. Słysząc, jak warczy z głębi gardła, śmieję się szorstko. Patrząc na jej ociekający środek, odrywam prezerwatywę od skóry, a mój kutas pęcznieje gniewnie po uwolnieniu. Przesuwam dłonią raz, dwa razy i sperma tryska, gorąca i gęsta, ścieka po jej łechtaczce, rozgrzewając wrażliwy guzek i sprawiając, że całe jej ciało drga.
Chcę zostać i patrzeć, pocierać główką penisa o jej łechtaczkę, a potem to, co wypływa z jej dziurki, wepchnąć z powrotem do środka, wyciągając z naszych ciał każdą ostatnią odrobinę napięcia.
Pozwolić jej dojść ponownie.
Ale tego nie robię.
Staję i wsuwam się z powrotem w dżinsy. Zapinam pasek i pochylam się do przodu, zrywając wiązanie z grubych, złoto-białych zasłon chroniących okno.
Jedna z jej powiek się otwiera, potem druga, powoli. Właśnie po tym można rozpoznać dobrze zerżniętą kobietę.
– Zaspokojona?
Uśmiecha się kokieteryjnie, wzruszając ramionami i przeciągając się.
– Będę, gdy cię złapią i będę mogła torturować cię, by wydobyć odpowiedzi.
– Jaki rodzaj tortur masz na myśli?
Widzę, że ma ochotę uśmiechnąć się szerzej, ale się powstrzymuje.
– Pytanie. – Robi przerwę na oddech, który wciąż jest ciężki. – Po co polować, jeśli nie po to, by zabić?
Nie musi tego mówić. Wiem, że ma na myśli tego głupiego skurwiela, którego przetoczyliśmy przez wzgórze.
Ładna, mała, uprzywilejowana dziewczyna, która podjechała do mężczyzny pochylającego się nad nieprzytomnym, powinna była uciec z krzykiem na taki widok, a jednak jesteśmy tutaj.
– Czasami sztuczki są lepiej rozumiane, gdy robi je klaun.
– Ale klaun ma wiele twarzy, więc kto wie, czy ten nie ukryje się w cieniu?
– Może się chować, ile chce, usłyszę, jak nadchodzi. On, z drugiej strony, gówno usłyszy.
Wzdłuż jej czoła tworzą się małe zmarszczki, które wygładzają się, gdy zaczyna rozumieć.
– Jego bębenki.
Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, a ponieważ moja podświadomość coś knuje, wciskam kolano w miejsce obok jej nasyconego ciała, chwytając ją za podbródek, aby przyciągnąć jej wzrok do mojego.
– Trzymaj blond Jamesa Bonda z dala od swojego łóżka.
Zaskoczenie przeszywa ją na wskroś. Nie wiem, czy to z powodu moich słów, czy po prostu przypomnienia sobie, że byłem w pomieszczeniu, kiedy on też tu był. Nie obchodzi mnie to.
Unosi jedną brew.
– Skąd byś wiedział, gdybym to zrobiła?
Przesuwając knykciami wzdłuż jej piersi, przenoszę wzrok z powrotem na nią.
– Pieprz się, to się dowiesz.
Wydaje z siebie pogardliwy dźwięk, a ja przesuwam językiem po dolnej wardze.