Listy Kasjela - Janusz Pyda OP - ebook

Listy Kasjela ebook

Janusz Pyda OP

4,7

Opis

"Książeczka, którą oddaję w ręce Czytelników jest kontynuacją Listów starego anioła do młodego. Młody anioł - Kasjel - zdążył już wydorośleć i tym razem sam udziela porad młodszemu od siebie aniołowi stróżowi. Zmienił się zatem zarówno adresat, jak i nadawca anielskiej korespondencji. Zmienił się również podopieczny, o którego obaj się troskają. Przez te kilka lat, które upłynęły od publikacji pierwszego tomu anielskich listów, nie uległa jednak znaczącej zmianie ludzka natura. A to w istocie o niej, nie zaś o naturze aniołów, traktuje niniejsza książeczka". / Janusz Pyda OP/

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Janusz Pyda OP 2014

Copyright © for this edition by

Wydawnictwo W drodze 2014

Redaktor

Lidia Kozłowska

Redaktor techniczny

Justyna Nowaczyk

Projekt okładki i stron tytułowych

Joanna Piesiak

ISBN 978-83-7033-919-7

W drodze

Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów

ul. Kościuszki 99, 60-920 Poznań

tel. 61 850 47 52, 61 852 39 62, faks 61 850 17 82

Przedmowa

Wpadła kiedyś w moje ręce korespondencja pomiędzy pewnym starym, doświadczonym aniołem o imieniu Zeruel i młodym adeptem sztuki stróżowania – Kasjelem. W 2009 roku opublikowałem ich listy, bo uznałem, że mogą się komuś przydać. Nie wiem, czy tak się stało, ale sądząc po licznych i w ogromnej większości przyjaznych reakcjach Czytelników – raczej nie przyniosły szkody. Nie wyjaśniłem wówczas, w jaki sposób i w jakich okolicznościach to właśnie do mnie trafił ten niezwykły zbiór.

Dziś również nie zamierzam tłumaczyć, jak wszedłem w posiadanie tych dodatkowych jedenastu listów anielskich, które Czytelnik może odnaleźć w niniejszej książeczce. Tak czy inaczej – dobrze się stało. C.S. Lewis wydał kiedyś drukiem korespondencję diabelską, na którą złożyło się trzydzieści jeden tekstów. Opublikowana przeze mnie korespondencja pomiędzy Zeruelem a Kasjelem liczyła ich tylko dwadzieścia. Na taką dysproporcję nie można było pozwolić z przyczyn honorowych. Należało koniecznie znaleźć jedenaście brakujących listów anielskich, aby zrównoważyć epistolografię diabelską. W końcu się to udało, ale Czytelnikowi nowej anielskiej serii epistolarnej należą się pewne wyjaśnienia.

Tym razem to już nie Zeruel jako doświadczony anioł pisze do Kasjela – adepta Oddziałów Bożej Opatrzności Indywidualnej. Kasjel zdążył dorosnąć i sam stał się nauczycielem. Tym razem to on pisze listy do młodszego od siebie i początkującego anioła – Asjela. Zmienił się nadawca korespondencji, zmienił się również styl listów, zmieniła się ich długość. To wszystko w istocie nie ma znaczenia. Liczy się wyłącznie treść i jej użyteczność dla Czytelnika.

Niniejszym obiecuję, że nie ujawnię już nigdy żadnej korespondencji anielskiej czy diabelskiej – nawet gdyby takowa wpadła w moje ręce. Czytelnik może czuć się bezpieczny – nie zaatakuję go trzecim tomem listów z nieba.

Pozwolę sobie podziękować kilku osobom, dzięki którym sprawy anielskiej korespondencji potoczyły się tak, jak się potoczyły.

Przede wszystkim, chcę ogromnie podziękować pani Patrycji Domaradzkiej. Dzięki jej w pełni bezinteresownej pracy i opiece wydawniczej pierwszy tom Listów... mógł zostać udostępniony czytelnikowi hiszpańskojęzycznemu. Było to przedsięwzięcie tak trudne i niezwykłe, że nie wierzyłem w jego powodzenie, aż do czasu, gdy Listy starego anioła do młodego w języku hiszpańskim, opublikowane przez madryckie wydawnictwo Edibesa, znalazły się na moim biurku. W świecie Internetu i telefonów komórkowych nigdy nie miałem możliwości spotkać pani Patrycji osobiście. Pozwala mi to przypuszczać, że nie jest człowiekiem, lecz aniołem, który skutecznie skrywa się za swoimi dobrymi czynami.

Dziękuję również pani Karolinie Lisek i Wojciechowi Prusowi OP z Wydawnictwa W drodze za anielską do mnie cierpliwość.

Pani Joannie Piesiak dziękuję za taką pracę nad projektem graficznym, która istotnie wpłynęła na treść książki.

Krzysztofowi Popławskiemu OP, którego kadencja na urzędzie prowincjała polskich dominikanów właśnie dobiegła końca, dziękuję za to, że póki tę funkcję sprawował, z uporem godnym lepszej sprawy naciskał mnie, aby książka, którą dziś oddaję do rąk Czytelników, rzeczywiście do nich trafiła.

Janusz Pyda OP

w Krakowie, 29 stycznia 2014 roku

List IO afirmacji i „charyzmatycznym wielbieniu”

Mój drogi Asjelu,

ostatni list od Ciebie przeczytałem z niemałym zdziwieniem. Chwalisz się tym, co powinno budzić Twój niepokój, a przynajmniej czujność. Mam nadzieję, że w czasie krótkiej bądź co bądź pracy wśród naszych ziemskich podopiecznych nie zdążyłeś jeszcze nasiąknąć tą bzdurną ideologią, która nakazuje tak zwane „pozytywne nastawienie” i obliguje do dostrzegania dobrych stron w najgorszym nawet złu. Dzięki tej z pozoru niewinnie i atrakcyjnie brzmiącej ideologii udało się Wydziałowi Indoktrynacji i Propagandy Ministerstwa Kuszenia wsączyć w Boży świat więcej zła, niż byłoby to możliwe, gdyby nasi upadli bracia wywołali kolejną wojnę. Tak, Asjelu, właśnie tak. Hasła i zasady z pozoru wyglądające na niewinne i nieomal natchnione sprawdza się nie po emocjonalnej reakcji na ich brzmienie, ale obserwując skutki ich konsekwentnego stosowania. Drzewo poznaje się po owocach. Zasada, aby we wszystkim dostrzegać dobre strony, jest wyjątkowo przewrotna. Co ciekawe, nasi ludzcy podopieczni niewątpliwie odrzuciliby ją w tak zwanym zwykłym życiu, w którym wciąż jeszcze coś dla nich znaczy zdroworozsądkowy bilans zysków i strat. Czy myślisz na przykład, że Twój podopieczny zgodziłby się na stwierdzenie: „Cóż, choroba nowotworowa nie jest niczym dobrym, ale rzućmy okiem na jej pozytywne strony – można znacznie schudnąć”? Nie sądzę, aby ktokolwiek zaakceptował taki sposób myślenia i do tego postępował zgodnie z nim w praktycznym działaniu. Czy wyobrażasz sobie człowieka, który nie podejmuje terapii, bo dzięki chorobie może schudnąć? Niestety, w życiu duchowym nasi ludzcy podopieczni nie wykazują równie wielkiego przywiązania do zdrowego rozsądku, jak w życiu codziennym. Bez problemu są w stanie stwierdzić: „Co prawda wspólnota, do której należę, nie do końca podporządkowuje się zwyczajom, Tradycji i nauczaniu Kościoła, ale nie da się zaprzeczyć, że dobrze nam się razem modli”, albo: „Cóż, być może współczesna moda na cudowności w wierze oraz dostrzeganie diaboliczności wszędzie, gdzie się tylko da, nie jest czymś do końca normalnym, ale niewątpliwie uwrażliwia świat na wymiar nadprzyrodzony”.

Dlaczego Ci o tym wszystkim piszę? Główne powody są dwa. Gdy byłem początkującym aniołem stróżem, od wielu błędów w prowadzeniu ludzi uchroniła mnie korespondencja z Zeruelem. Znasz go chyba. Od kiedy został szefem sekcji szkolenia Oddziałów Bożej Opatrzności Indywidualnej, nie ma już czasu na prowadzenie pojedynczych adeptów sztuki stróżowania. Ale kiedyś było inaczej. Zarzucał mnie listami, w których krytykował, doradzał, wyśmiewał i pomagał. Bywało nawet – wstyd się przyznać – że złościłem się za to jego, jak wówczas myślałem, wymądrzanie. Teraz widzę, jak dużo mi pomógł swoimi radami. Pisząc do Ciebie, spłacam dług jemu. A poza tym, dzwonił do mnie wczoraj i stwierdził, że zaczynasz go denerwować swoim niedouczeniem. Zagroził, że jeśli się za Ciebie nie wezmę i nie nauczę przynajmniej podstawowych reguł opieki nad ludźmi, wyśle Cię do pilnowania ginących gatunków ważek na Rodos. Na Twoim miejscu wziąłbym tę groźbę poważnie. Od kiedy św. Franciszek i Doktor Seraficki zasiadają w radzie taktycznej Oddziałów Bożej Opatrzności Indywidualnej, zakres naszych zadań znacznie się poszerzył. Poza ważkami na Rodos możesz mieć ewentualnie do wyboru roztoczenie opieki nad wymierającym gatunkiem czosnku kulistego na Lubelszczyźnie. Sam widzisz, że sytuacja jest poważna. Drugim powodem, który skłonił mnie do przyjrzenia się Twojej pracy, jest zasada kuszenia stosowana przez naszych upadłych braci, którą sam przenikliwie odkryłem, a która weszła do użycia całkiem niedawno i dlatego nie została jeszcze w pełni rozpoznana przez nasz Wywiad. Zeruel uczył mnie kiedyś, że podstawową metodą kuszenia praktykowanego przez naszych upadłych braci jest przedstawianie dobra jako zła i zła jako dobra. Niewątpliwie jest to reguła należąca do klasyki diabelskiego uwodzenia. Niemniej jednak sam odkryłem, że diabelski Wydział Propagandy i Indoktrynacji wprowadził ostatnio nową procedurę kuszenia – tę właśnie, o której napisałem Ci powyżej. Jeśli nie da się w pełni i wszystkim przekonująco przedstawić zła jako dobra, należy „przyprószyć” je drobinami realnego dobra, a później wmawiać ludziom, że aby nie naruszyć dobra, nie wolno zwracać uwagi na zło, które się za nim kryje. Zło, mój drogi Asjelu, działa często jak terrorysta, który bierze zakładnika i robi z niego żywą tarczę. W ten sam sposób nasi upadli bracia posługują się dobrem. Co szczególnie nikczemne, maskują tę swoją technikę kuszenia, powołując się na słowa naszego Pana i wykorzystując mizerne umiejętności naszych podopiecznych w rozumieniu Pisma Świętego. Mam tu rzecz jasna na myśli przypowieść o chwaście, który nieprzyjaciel zasiał wśród pszenicy. Pamiętasz, Asjelu, słowa Pana: „Pozwólcie obojgu rosnąć aż do żniwa”? Otóż, przywołując w myślach (a raczej skojarzeniach) naszych podopiecznych te właśnie słowa, kusiciele przekonują ich, że nie należy w żadnym razie przeciwstawiać się złu, bo zawsze może to grozić uszkodzeniem dobra. W ten właśnie sposób sprawiają, iż otumanieni duchowością afirmacji chrześcijanie nie są w stanie przeciwdziałać zanieczyszczaniu piekielnymi ściekami najczystszych źródeł wiary i życia Bożego. Udają, że w najgorszym nawet brudzie starają się dostrzec czystość Bożego dobra i na niej właśnie się skupić. Oczywiście, masz rację, jeśli myślisz, że pod podszewką przyjęcia owej pokrętnej duchowości afirmacji kryje się również zwykła, ludzka tchórzliwość i lenistwo. Wszystkie sposoby kuszenia, które stosują nasi upadli bracia, zawsze odwołują się do starych, pierwotnych skłonności pozostałych w duszach ludzkich po grzechu Adama i Ewy. Niewątpliwie zaś należą do nich duchowe lenistwo, chęć bycia oszukiwanym i nieprawdopodobna wręcz zdolność usprawiedliwiania samych siebie. Wróćmy jednak do słów naszego Pana. Rzeczywiście, przykazał On, aby pozwolić wzrastać chwastowi razem z pszenicą, ale przypominam Ci, Asjelu, w jaki sposób rozpoczął przypowieść, w której padły te słowa: „Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu pomiędzy pszenicę i odszedł”. Właśnie to mam na myśli. Nie namawiam Cię, abyś prowadził swojego podopiecznego w stronę karczowania chwastu spośród pszenicy. Namawiam Cię, abyś nie dał mu zasnąć i uparcie go budził, kiedy tylko zbliży się nieprzyjaciel, chcąc zasiać chwast. To są dwie różne sprawy. Nie wolno ryzykować zniszczenia dobra, aby zniszczyć zło. Ale nie wolno jednak również zasnąć i pozwolić, aby pośród dobra ktoś zasiał zło. Gdy terrorysta pochwycił już zakładnika, nie należy ryzykować życia nieszczęśliwego człowieka, aby pojmać przestępcę. Nie znaczy to jednak, że można spokojnie pozwalać, aby terroryści brali zakładników. Wiem, że przestajesz już rozumieć moje metafory. Nie jest to moją winą, ale raczej wątpliwą zasługą Twojego mizernego wykształcenia literackiego. Tak czy inaczej nie namawiam Cię, abyś skłonił na przykład swojego podopiecznego do zaprzestania modlitwy, bo w czasie jej trwania doświadcza licznych rozproszeń. To właśnie byłoby karczowaniem chwastu kosztem pszenicy. Namawiam Cię natomiast, abyś nauczył go sztuki skupienia w całym jego życiu i w ten sposób zapobiegł niszczeniu modlitwy przez rozproszenia – czyli sianiu chwastu pomiędzy pszenicę. Nie namawiam Cię również, abyś przekonywał go do zaprzestania wszelkich aktów miłości bliźniego, bo po grzechu pierworodnym nigdy jego intencje nie mogą być do końca czyste i bezinteresowne. Na tym poziomie chwast został już dawno temu zasiany. Nie można niszczyć pszenicy dobrych uczynków tylko dlatego, że poprzetykana jest chwastem mniej czy bardziej egoistycznych intencji ludzkiego serca. Niemniej jednak namawiam Cię, abyś w odniesieniu do każdego poszczególnego czynu starał się chronić Twojego podopiecznego przed sytuacją, gdy do pszenicy wysiłku podjętego w celu realizacji dobra ktoś dosieje chwast pożądania w zamian nagrody, pochwały czy jakiejkolwiek formy ziemskiego uznania i gratyfikacji. Na tym bowiem poziomie, a zatem na poziomie poszczególnych czynów, chwast nie został jeszcze zasiany i tylko od tego, czy pozwolisz Twojemu podopiecznemu zasnąć, czy też nie, zależy, czy kiedykolwiek do tego dojdzie. Budź go zatem, Asjelu, budź go bezwzględnie, choćby miał być tym bardzo zmęczony i bardzo zły na Ciebie czy na tych ludzi, dzięki którym nie pozwolisz mu zasnąć.

Skoro już jesteśmy przy Twoim podopiecznym, to przyznam Ci szczerze, że zupełnie nie rozumiem tej Twojej beztroskiej radości i naiwnego tryumfalizmu w związku z faktem, że zaczął on regularnie uczęszczać na spotkania modlitewne tak zwanej grupy charyzmatycznej. Nie zrozum mnie źle, Asjelu. Nie mówię, że spotkania tej grupy są złe czy szczególnie niebezpieczne same w sobie. Mam tylko poważne wątpliwości, czy służą Twojemu podopiecznemu, a w zasadzie jestem głęboko przekonany, że mu nie służą. Czy Ty kiedykolwiek wybrałeś się z nim na taką modlitwę wielbienia? Czy choć raz pojawiłeś się tam osobiście, czy też doprowadzałeś go jedynie do drzwi kościoła i w błogim przekonaniu, że od tego momentu zajmie się nim anioł miejsca, sam robiłeś sobie wolne, udając się dla własnej przyjemności na obchód galerii malarstwa, które tak Cię fascynuje? Najpierw obowiązek, Asjelu, potem przyjemność. Jeszcze kilka takich wpadek i będę Ci wysyłał katalogi wystawowe na Spitsbergen, gdzie zajmiesz się pilnowaniem wielorybów. Wróćmy jednak do tematu. Charyzmatyczne modlitwy wielbienia, na które chodzi Twój podopieczny, są bardzo cenne i dobre dla wszystkich, którzy znajdują się na początku drogi duchowej. Emocjonalna i głośna muzyka, spontanicznie wypowiadane teksty, przygaszone światło w kościele i do tego tłum ludzi – to wszystko są środki, dzięki którym można zachęcić do szczerej modlitwy każdego, kto dopiero wchodzi do przedsionka życia duchowego. Na początkowym etapie życia wiarą takie zgromadzenia i taka forma modlitwy są niezwykle skutecznym sposobem otwierania serc naszych podopiecznych. Przypominam Ci jednak, Asjelu, że Twój podopieczny nie jest na początkowym etapie życia duchowego. To zaś, co dobre na początek, nie musi sprawdzać się na dalszych etapach rozwoju duchowego. Czy nie zmartwiłoby Cię, mój drogi, gdyby Twój podopieczny zrezygnował nagle z jedzenia jak dorosły człowiek i wrócił do diety opartej na bobofrutach i przepysznej kaszce o smaku bananowym, którą pamięta z dzieciństwa? Te rarytasy nie są złe same w sobie. Wręcz przeciwnie. Niemniej jednak dobrze jest je jeść na początkowym etapie życia. Później trzeba przerzucić się na chleb – podobno najlepiej ciemny i pełnoziarnisty. Tego nie wiem, ale domyślam się, że jest on bardziej wymagający w smaku niż kaszka czy nawet pszenne bułeczki. Otóż Twój podopieczny jest na tym etapie życia duchowego, że powinien zacząć jeść chleb ciemny pełnoziarnisty, a jego wciąż ciągnie do bobofrutów. Gdybyś nie rozumiał mojej metafory – chleb ciemny pełnoziarnisty to Eucharystia, najlepiej z ograniczoną oprawą muzyczno-liturgiczną, a bobofruty to w mojej metaforze te wszystkie emocje i wrażenia, które budzi tak zwane charyzmatyczne wielbienie. Gdybyś pilnował go również podczas tych spotkań, zauważyłbyś, że na Mszę poprzedzającą modlitwę wielbienia przychodzi nieomal jak na wstęp i przygrywkę do tych – jego zdaniem – niezwykłych przeżyć duchowych, które mają mieć miejsce po jej zakończeniu, gdy animatorzy włączą gitary, syntezatory, wzmacniacze i z całej tej fabryki kiczu popłynie muzyka bardziej odwołująca się do pierwotnych atawizmów ich zwierzęcej natury, niż do rozumnego ducha, w którego zostali zaopatrzeni w dniu stworzenia. Czy nigdy nie uderzyła Cię zatrważająca estetyczna sprzeczność, jaka istnieje pomiędzy tą nieszczęsną muzyką a choćby chorałem gregoriańskim, który jest prawdziwą ekspresją ducha zaprzyjaźnionego z rozumem? Przyznam, że z tego jednego powodu rozumiem, dlaczego zostawiałeś go samego na wielbieniu, a sam zwiewałeś, by delektować się prawdziwą sztuką. To Cię jednak, Asjelu, nie usprawiedliwia, a jedynie tłumaczy. W każdym razie nie miałbym nic przeciw temu, gdyby Twój podopieczny od czasu do czasu sięgał po tego typu bobofruta, żywiąc się normalnie i na co dzień prawdziwym chlebem. Problem w tym, że on uznał to za swoje główne i prawdziwie duchowe pożywienie. Czy podsunąłeś mu choć raz tę ratunkowo niepokojącą myśl, co by było, gdyby na modlitwie wielbienia zabrakło prądu i wzmacniacz przestał działać? Czy równie łatwo byłoby wówczas wywołać tę atmosferę zaangażowanej modlitwy? (Słowa „atmosfera” czy „klimat” są tu bardzo znaczące). A jeśli nie, to czy przypadkiem nie myli on działania Bożego Ducha ze zwykłym podnieceniem? Mój drogi Asjelu, przez całe wieki prowadziliśmy naszych podopiecznych po drogach modlitwy w zgodzie z zasadą, iż ograniczenie bodźców naturalnych i emocjonalnych w modlitwie jest konieczną metodą służącą jej rozwojowi. Nasi najbardziej zaawansowani modlitewnie podopieczni, którzy spisali swoje doświadczenia w dziennikach duchowej podróży, nazywali to nocą czynną zmysłów. Również w modlitwie trzeba bowiem zgodzić się na post i ascezę zmysłów, aby zakosztować prawdziwie duchowych przysmaków. Tymczasem owa charyzmatyczna niby-modlitwa wielbienia wiedzie Twojego podopiecznego w dokładnie przeciwną stronę – budzi zmysły i uczucia, symulując w ten sposób doznania duchowe. Nie jest to jednak jedyny problem związany ze wspólnotami, które same określają się mianem charyzmatycznych. Pamiętaj, że nie tylko na płaszczyźnie modlitwy, ale we wszelkich innych obszarach życia naszych podopiecznych obowiązuje zasada Wcielenia. Tak, Asjelu, właśnie tak. Od kiedy nasz i ich Pan stał się człowiekiem, jest to zasada, wedle której weryfikowana musi być wszelka możliwa religijność naszych podopiecznych. Co to oznacza w tym przypadku? Otóż udzielenie charyzmatu naśladuje Wcielenie. Tak jak Duch Święty sprawił, że w łonie Najświętszej Maryi Panny dokonało się wcielenie Słowa, tak samo każdy charyzmat wymaga wcielenia i materializacji. Prawdziwymi charyzmatykami byli św. Franciszek i św. Dominik. Ich charyzmat utrwalił się i widoczny jest po dziś dzień w ich zakonnych rodzinach. Charyzmatykami byli św. Jan od Krzyża i św. Teresa Wielka. Ich charyzmaty utrwaliły się w efektach ich wysiłku reformatorskiego oraz w ich dziełach, będących przewodnikami dusz wielu naszych podopiecznych. Wszystkie te charyzmaty przeszły próbę Wcielenia. A grupa, w której działa Twój podopieczny? Czy poza wspólnym spędzaniem czasu z ich „charyzmatyczności” coś konkretnego wynika? Czy zajmują się biednymi? Czy podejmują konkretne i wymierne – tak jak konkretne i namacalne było Ciało Pana – dzieła? Czy dzięki ich charyzmatowi rodzi się i przychodzi na świat coś, czego można dotknąć? Przyjrzyj się temu uważnie. Ja takich rzeczy nie widzę. Nie są w stanie wydawać nawet gazetki parafialnej. W ogóle nie myślą o tym, że powinni coś zrobić dla własnych parafii. To ma być charyzmat? Te niekończące się rekolekcje i wzniosła gadanina mają być owocami przypominającymi Wcielenie Boga? Przypominam Ci również, że charyzmat służy zawsze komuś innemu niż temu, kto nim posługuje. Zadaj, proszę, swojemu podopiecznemu stanowcze pytanie, kto niby korzysta z jego modlitewnych uniesień? Komu one prawdziwie służą? Jeszcze na koniec jedna sprawa. Nasz i ich Pan jest Słowem-Logosem. Jego Objawienie dostosowane jest do ludzkiego rozumu i również przezeń powinno być przyjmowane. Kiedy ostatnio Twój podopieczny zainteresował się teologią? Jakoś nie zauważyłem, aby umysłem równie mocno jak emocjami starał się dostać do domu Pana.

Mój drogi Asjelu, nie zrozum mnie źle. Znam wielu, którzy sięgając od czasu do czasu po pociechę wspólnej modlitwy wspieranej ludzkimi środkami, żyją siłą czerpaną z prawdziwego Chleba. W zamknięciu własnej izdebki prawdziwie wielbią Pana niezależnie od tego, że otacza ich samotność i cisza, a nie dźwięk gitar i keyboardów. Łaska otrzymana od Ducha Bożego znajduje w ich życiu gościnne łono, w którym może przybrać prawdziwe ciało uczynków i dzieł o wielkiej, trwałej wartości. Ich umysł zajęty jest konsekwentnie i ze świętym uporem rozważaniem Bożych tajemnic. Heroicznie i wbrew wszystkiemu troszczą się o to, aby dar rozumu nie został w ich życiu duchowym niewykorzystany. Ale Twój podopieczny do nich nie należy i właśnie dlatego napisałem Ci o tym wszystkim. Weź się wreszcie do roboty.

Spotkaj się koniecznie z aniołem stróżem odpowiedzialnym za duszpasterza, który prowadzi te modlitwy wielbienia. Wiesz, co on ostatnio wygadywał? „Wiem, że modli się z nami ktoś, kto cierpi na ból głowy. Pan chce go uzdrowić. W Jego ranach jest nasze uleczenie”. Nie ironizuję, Asjelu. Gdybym miał uszy, mógłbym powiedzieć, że na własne uszy to słyszałem. To ma być rozeznawanie? W czasie wieczornej modlitwy, w środku tygodnia pracy, w kościele napełnionym ludźmi, w zadymionym mieście i do tego jesienią niewątpliwie znalazło się sporo osób, które bolała głowa. Bez wątpienia zostały przekonane, że doświadczyły charyzmatu rozeznawania. W istocie zaś doświadczyły próby zwykłej manipulacji. Czy aby na pewno w tym celu warto przywoływać rany naszego i ich Pana? Skontaktuj się, proszę, z aniołem stróżem tego duszpasterza, bo po śliskiej drodze ciągnie swoje owce. Nasz Pan jest miłosierny i cierpliwy, ale nie pozwala z siebie drwić. Należy uważać, aby wśród modlitewnej pszenicy naszych ziemskich braci nieprzyjaciel nie zasiał kąkolu manipulacji i duchowego efekciarstwa.

Jeśli będziesz miał dalsze wątpliwości odnośnie do tego tematu, zgłoś się, proszę, do Pawła z Tarsu. Jest już w domu naszego Pana. Zmagał się swego czasu z tym samym problemem wśród chrześcijan w Koryncie. Swoją drogą, mógłbyś też uważnie przestudiować jego pisma. Do spotkania solidnie się przygotuj, bo to wielki święty, ale człowiek gorączka. Ja jadę na wakacje. Odezwę się po powrocie.

Twój kochający brat

Kasjel

List IIO czytaniu Pisma Świętego

Mój drogi Asjelu,

wcale nie dziwi mnie, że Twój podopieczny ma tak wielkie problemy ze stałą i konsekwentną lekturą Słowa Bożego, o jakich pisałeś w swoim ostatnim liście. Trzeba przyznać, że gdy idzie o sposób czytania, popełnia chyba wszystkie możliwe błędy. Niemniej jednak zarówno Tobie, jak i jemu należy się solidna pochwała. Pomimo tych wszystkich trudności nie pozwalasz mu przestać czytać, a on jest Ci posłuszny i uparcie nie przerywa lektury. Bardzo dobrze, Asjelu, doskonale. Pamiętaj, że w życiu duchowym naszych podopiecznych obowiązuje niezwykle prosta zasada – da się poprawiać jedynie to, co jest i pracować nad tym, co rzeczywiście się dzieje. Dlatego właśnie znacznie lepsza jest sytuacja, gdy Twój podopieczny – nawet nieumiejętnie – ale jednak konsekwentnie czyta Słowo Boże, niż gdyby obłożył się książkami i otoczył myślami na temat metod czytania, nie zaglądając jednocześnie do samego Pisma i nie podejmując wysiłku lektury. Trzeba więc poprawić jego praktykę, ale dzięki Twoim i jego wysiłkom jest co poprawiać. Istnieje szansa, że będzie z Ciebie kiedyś całkiem pożyteczny anioł – choć musi to jeszcze trochę potrwać.

Przyglądałem się przez ostatnie dwa tygodnie, w jaki sposób Twój podopieczny czyta Słowo Boże. Zajrzałem również do Twoich sprawozdań i raportów. (Nawiasem mówiąc, mógłbyś trochę popracować nad ortografią i nade wszystko składnią. Asjelu, słowom należy się najwyższy szacunek, bo są one odbiciem tego jednego, najwspanialszego Słowa, które stało się Ciałem. A poza tym, w braku troski o język zawsze kryje się niedbałość i bałagan umysłu). Tak czy inaczej wynotowałem sobie przynajmniej te największe błędne nawyki Twojego podopiecznego, które mogą mu zdecydowanie utrudniać, a z czasem wręcz uniemożliwiać pochłanianie Bożego Słowa. Zacznijmy więc od początku.

Przede wszystkim Twój podopieczny ma fatalny, choć nie do końca uświadomiony zwyczaj traktowania Pisma Świętego jako zbioru aforyzmów, złotych myśli czy skrzydlatych słów. Przyznaję, że nie do końca to on sam winien jest hołdowaniu takiej właśnie tendencji. Nasi najgorliwsi podopieczni wpadli kiedyś – rzecz jasna nie bez naszego udziału – na pomysł upowszechniania Słowa Bożego na wszelkie technicznie możliwe sposoby. Był to pomysł zacny w swej intencji, ale jak się później okazało, niejednoznaczny w wykonaniu. Cóż, Asjelu, stare porzekadło mówiące, iż dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, ma w sobie więcej prawdy, niż można by podejrzewać. Nasi podopieczni zaczęli zatem, jak tylko umieli, upowszechniać Słowo Boże. Rzecz jasna łatwiej jest puścić w szeroki obieg jedno czy dwa zdania niż całą księgę, a już na pewno całą biblijną bibliotekę. Słowa Pisma Świętego zaczęto więc drukować na pocztówkach z kolorowymi zdjęciami, naklejkach na samochody, zakładkach do książek i całej reszcie papierniczego asortymentu. Początkowo wydawało się to całkiem dobrym pomysłem. Każde słowo, które pochodzi od Boga, ma przecież moc przemienić ludzkie życie, jeśli tylko pozwoli mu się do człowieka dotrzeć. W całym tym pomyśle zaczęły jednak dosyć szybko objawiać się pewne słabości. Przede wszystkim raptem się okazało, że jakiś specjalista od duchowego marketingu musi cenzurować Pana Boga i wybierać, które z Jego słów nadają się na kartkę ze zdjęciem zachodzącego słońca, a które nie współgrają z tą sielankową estetyką. A zatem słowa, że „Bóg jest miłością” miały ogromną szansę na zawrotną karierę, ale już słowa Chrystusa „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” raczej nie miały prawa dostać się w formie budującego nadruku na pocztówkę czy zakładkę do książki. Wyobrażasz sobie, Asjelu, co by było, gdyby Twój podopieczny wysłał swoim rodzicom z rekolekcji oazowych kartkę z cytatem: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i samego siebie, nie może być moim uczniem”? A przecież to również jest Słowo Boże i ono również jest Dobrą Nowiną o Bogu, który jest miłością. Piszę Ci o tym tylko po to, abyś zrozumiał, w jaki sposób całkiem dobra praktyka może (nie bez pomocy naszych upadłych braci) przerodzić się w coś przynoszącego skutki odwrotne do zamierzonych. Wycinanie aforyzmów ze Słowa Bożego na potrzeby ewangelizacyjne miało ten właśnie skutek, że nawet utwierdzeni w wierze chrześcijanie zaczęli w taki właśnie sposób do Pisma Świętego podchodzić i wybiórczo je czytać. Dosyć szybko okazywało się, że nie jest to dobra metoda. Zbiór cytatów nadających się na „złote myśli” wbrew pozorom błyskawicznie się wyczerpywał, a poza tym, pozbawione kontekstu zdania i zwroty prędko okazywały się wchodzić w konflikt z innymi zdaniami pochodzącymi z tego samego przecież Pisma Świętego. W jaki bowiem sposób bez znajomości całej wypowiedzi pogodzić ze sobą słowa Pana: „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” ze słowami wypowiedzianymi również przez Chrystusa: „Pokój zostawiam wam, pokój mój wam daję”? Musisz więc, Asjelu, rozpocząć w stosunku do swojego podopiecznego kurację mającą na celu wyprowadzenie go ze schorzenia, które w naszych podręcznikach medycyny duszy nosi nazwę aforystyki biblijnej. W jaki sposób powinieneś się do tego zabrać? Trochę Ci już podpowiedziałem. Najłatwiej zaatakować przeciwnika jego własną bronią. Jeśli Twój podopieczny dał się złapać w pułapkę aforystycznego czytania Słowa Bożego, zwróć jego uwagę na owe pozorne sprzeczności, które przy takiej lekturze mogą powstawać. Później poddaj mu myśl, że Pan Bóg nie może przecież sam sobie przeczyć, a zatem sprzeczności te muszą się okazać pozorne, jeśli tylko szerzej i uważniej przeczyta się tekst. Ostatnim krokiem będzie dopilnowanie jego woli, aby szukał wyjaśnienia owych zagadkowych niezgodności. Miałem kiedyś podopiecznego z podobnymi problemami. Ponieważ był bardzo otwarty na mój głos, udało mi się nakłonić go do sporządzenia listy fragmentów z Ewangelii, które wydawały mu się wchodzić ze sobą w treściowy konflikt. Wypisał je skrupulatnie na kartce, a później przez kilka miesięcy, szperając w Internecie, chodząc po bibliotekach, pytając znajomych księży, a nade wszystko myśląc samemu i czytając szeroko, starał się zrozumieć ich głęboką jedność. Kiedy już przerobił wszystkie wypisane przez siebie pozornie sprzeczne fragmenty, był tak zaprzyjaźniony ze Słowem Bożym, że lektura dawała mu głęboką radość nieporównywalną z niczym innym. Pamiętaj o tej zasadzie i naucz swojego podopiecznego, że Pismo Święte najlepiej interpretuje się za pomocą samego Pisma. Aby jednak móc to robić, należy Słowo Boże znać szeroko i dogłębnie. To właśnie jest pierwsza rzecz, do której musisz skłonić swojego podopiecznego.

Druga zasada może wydać się nieco trudniejsza, ale biorąc pod uwagę, że tam na Ziemi jest dwudziesty pierwszy wiek, można ją skutecznie zastosować przy odrobinie wysiłku. Zasadę tę nazwałbym regułą Wcielenia. Słowo, Druga Osoba Trójcy Świętej, stało się ciałem, a zatem Bóg stał się człowiekiem, narodził się w konkretnym czasie i miejscu, wśród konkretnych ludzi. Podobnie rzecz ma się z tym Słowem Bożym, które zostało zapisane w Piśmie Świętym. Również ono podlega regułom Wcielenia. Tak jak Odwieczne Słowo Ojca stało się ciałem, narodziło się z Maryi Dziewicy i zamieszkało między znanymi z imienia ludźmi, pod znaną szerokością geograficzną i w określonym czasie, tak i słowa Pisma Świętego przyszły na świat przez konkretnych autorów, kierowane były do takiej, a nie innej grupy ludzi w określonych okolicznościach, czasie i miejscu. Podobnie jak Odwieczne Słowo wciąż mieszka wśród swoich wybranych, tak i słowa Pisma, choć zapisane w określonym kontekście, wciąż zachowują swą treść i wagę. Aby je jednak zrozumieć, trzeba starać się poznać to środowisko, do którego pierwotnie były kierowane. Co to znaczy, Asjelu, w odniesieniu do Twojego podopiecznego? Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zacznie uważną lekturę Pisma Świętego od Ewangelii. To bowiem w tych tekstach zachodzi cudowna tożsamość między Odwiecznym Wcielonym Słowem Boga a słowami Pisma. Niech Twój podopieczny stara się tak czytać Ewangelię, aby słowa wypowiedziane przez naszego i ich Pana rozumiał najpierw w taki sposób, w jaki rozumieli je ci, do których pierwotnie były głoszone – Żydzi, faryzeusze, saduceusze, nierządnice, celnicy czy setnicy żyjący w Palestynie, gdy Pan chodził po ziemi. Twój podopieczny musi wiedzieć, co oni właściwie słyszeli, gdy Chrystus głosił królestwo niebieskie. To bardzo ważne, Asjelu. Wyobraź sobie, że znajdujesz na ulicy list. Czy zgodzisz się ze mną, że zdecydowanie pomogłaby Ci w zrozumieniu jego treści wiedza o tym, kto go napisał, do kogo i z jakiego powodu, oraz jak ten list rozumiał jego pierwotny adresat? Podobnie jest ze słowami Pisma Świętego. Aby je zrozumieć, trzeba wiedzieć, kto je spisał, dla kogo konkretnie i w jakim celu. Jeśli zatem Twój podopieczny zabierze się na przykład do lektury listów naszego wielkiego przyjaciela – Pawła z Tarsu – musi dołożyć trochę trudu, aby się dowiedzieć, dlaczego Paweł zdecydował się napisać do Koryntian, gdzie w ogóle leży Korynt i w jakiej kondycji znajdowała się wspólnota będąca adresatem listu, a nade wszystko, po co taki list został napisany, w jakiej sprawie, w reakcji na jaki problem czy sytuację. Powiedziałem Ci, Asjelu, że stosowanie zasady Wcielenia w lekturze Pisma Świętego może być wymagające, ale w dwudziestym pierwszym wieku jest zupełnie wykonalne. Twój podopieczny poza bibliotekami ma przecież do dyspozycji Internet i gigantyczne księgarnie.

Trzecią radę, którą chciałbym, abyś przyjął w odniesieniu do kierowania lekturą Pisma Świętego w życiu Twojego podopiecznego, nazwałbym zasadą „antyciekawostkową”. Wiem, Asjelu, że to dziwaczne słowo, ale nie krytykuj, zanim nie zrozumiesz. Mam na myśli dziwne pragnienie Twojego podopiecznego, o którym wspominasz w swoich raportach. Czyta on Słowo Boże w taki sposób, aby natrafić w nim właśnie na jakieś ciekawostki, pozorne drugie dno, coś, co pozwoli mu powiedzieć: „Wydawać by się mogło, że jest tak a tak, a w istocie jest zupełnie inaczej”. Interpretuje on teksty Pisma Świętego zgodnie z upartą chęcią bycia zaskoczonym, zadziwionym, wytrąconym z tego, co dotychczas sądził i co wydawało mu się fundamentalne. Krótko mówiąc, czyta Słowo Boże jak rezerwuar ciekawostek, albo wiedzy tajemnej, zakrytej przed oczami większości odbiorców. Niemałą rolę w takim podejściu Twojego podopiecznego do Słowa Bożego odegrał jego duszpasterz, który nieomal każde kazanie oparte na Piśmie Świętym mógłby zaczynać od słów: „Wydaje wam się, że jest tak, a w istocie jest zupełnie inaczej”. W ten właśnie sposób uczynił z siebie kogoś na kształt sekciarskiego guru, który poza ludzkim rozumem i łaską Bożą posiada przedziwny klucz dostępu do tajemnej wiedzy, zamkniętej między okładkami Biblii. Mój drogi Asjelu, gnostyckie pokusy pierwszych wieków chrześcijaństwa w coraz to nowszej formie odzywają się wśród naszych podopiecznych. Niestety, bardzo często dokonuje się to za sprawą ich pasterzy, którzy nie mają na tyle samozaparcia i pracowitości, aby solidnie zrozumieć i wyjaśnić słowa Pisma. Poza tym, rola ezoterycznego interpretatora jest rodzajem pokusy władzy nad duszami, której wielu z nich ulega. W tej sprawie powinieneś udać się do anioła stróża opiekującego się tym pasterzem manipulatorem. Wiesz, Asjelu, miałem kiedyś pod swoją opieką pewnego młodego plastyka. Pracował jako projektant graficzny i w swojej pracy kierował się dosyć konsekwentnie swego rodzaju dekalogiem. Jedno z przykazań owego dekalogu projektanta brzmiało tak: „Nie ozdabiaj. Rób rzeczy piękne. To, co prawdziwie piękne, nie potrzebuje zdobienia”. Myślę, że analogiczną zasadę mógłbyś wpoić swojemu podopiecznemu jako zasadę lektury Słowa Bożego: „Nie szukaj tajemniczości i ciekawostek. Pismo Święte mówi o prawdziwej Tajemnicy i jest prawdziwie ciekawe. Nie trzeba otaczać go aurą ludzkiej tajemniczości, szukać w nim drobnych ciekawostek i dorabiać doń drugiego dna. Prawdziwa głębia Słowa Bożego jest sama w sobie bezdenna”.

Kolejna zasada lektury Słowa Bożego, którą Twój podopieczny powinien stosować, to zasada wzajemnego tłumaczenia życia ludzkiego przez Słowo Boże i Słowa Bożego przez doświadczenia życia. Mój drogi Asjelu, musisz przekazać swojemu podopiecznemu tę podstawową prawdę, iż Słowo Boże jest również jego własną biografią. To, co tam jest opisane, albo już się zdarzyło, albo właśnie się dzieje, albo za jakiś czas dokona się w jego życiu. Musi on czytać Biblię jak księgę własnego żywota. Nie zrozum mnie źle. Pismo Święte mówi oczywiście przede wszystkim o Panu Bogu, ale również o każdym z naszych podopiecznych. Czy kiedykolwiek otworzył on Pismo Święte z myślą, że jest to księga napisana o nim samym przez kogoś wszechwiedzącego? Czy zdaje sobie sprawę, iż wszystko, co tam zostało napisane, prawdziwsze jest niekiedy niż kamienie i drzewa, które go otaczają, prawdziwsze niż jego ziemskie życie? Czy wie, że słowa Pisma mówią również o tym wszystkim, co przyjdzie mu jeszcze przeżyć? Byłem kiedyś z jednym z moich podopiecznych w kinie. Nie przepadam za kinem, ale w przeciwieństwie do Ciebie mam głęboko rozwinięte poczucie służby i obowiązku, które nigdy nie pozwalało mi zostawić podopiecznego przed jakimikolwiek drzwiami. Mniejsza o to, nie będę się już wyzłośliwiał. W każdym razie poszedłem w ślad za swoim podopiecznym do kina, gdzie właśnie wyświetlany był film nakręcony na podstawie książki dla dzieci o uroczym tytule: Niekończąca się opowieść. Film opowiadał o chłopcu, który uciekając z lekcji (czasami, Asjelu, wcale nie jest to wielkie przestępstwo), ukrył się na strychu z pewną niezwykłą książką. W miarę jak postępował w lekturze, stopniowo odkrywał, że staje się bohaterem opowieści, którą czyta, że ta opowieść jest o nim i czeka, aby zajął w niej swoje miejsce. Bardzo podobnie jest z Pismem Świętym w życiu naszych podopiecznych. Powinieneś w jakiś sposób skłonić swojego podopiecznego, aby obejrzał ten film, a później podsunąć mu skojarzenie z Biblią. Oczywiście najpełniej taki właśnie schemat ziścił się w ziemskim życiu naszego Pana. To on był tym Bohaterem, na którego do pewnego momentu czekała księga Pisma Świętego. To On stał się jej główną postacią. Ale ta sama zasada w analogiczny sposób odnosi się również do naszych podopiecznych. Chcę Ci jeszcze tylko wspomnieć o czymś, o czym być może wiesz. Otóż Pismo Święte opisuje życie każdego z ludzi, ponieważ opisuje życie Boga-Człowieka. Dlatego czasami jest tak, że aby zrozumieć dany fragment Pisma, trzeba poczekać, aż życie przywoła sytuację, do której on pasuje. Pamiętasz, Asjelu, jak nasz Pan szedł ze swoimi uczniami, którzy łuskali kłosy w szabat? Nie spodobało się to oczywiście faryzeuszom. Wówczas to Chrystus przywołał sytuację, która zapisana była na kartach Biblii: „Czy nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy poczuł głód, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie wolno było jeść ani jemu, ani jego towarzyszom, lecz tylko kapłanom”. Rozumiesz, Asjelu? Na tym właśnie to polega. Pismo przemówiło. Okazało się, że zdarzenie, które właśnie się dzieje, zostało w nim opisane – tylko trzeba umieć je odnaleźć. A pamiętasz tę sytuację, gdy uczniowie Pana, widząc Jego gniew nad kupczącymi w Świątyni, przypomnieli sobie słowa psalmu: „Gorliwość o dom Twój Mnie pożera”? Pismo znów przemówiło i zinterpretowało scenę, która rozgrywała się właśnie w ich życiu. Do takiego rozumienia i używania słów Pisma musisz przysposobić swojego podopiecznego. Aby było to dla niego możliwe, musi nie tyle czytać Pismo, ile się go uparcie uczyć – wręcz na pamięć. Jak myślisz, czy wiedziałby, gdzie znajduje się owa wspomniana przez naszego Pana historia z Dawidem jedzącym chleby pokładne, albo z którego psalmu pochodzą słowa, które przypomnieli sobie uczniowie? O to właśnie chodzi, Asjelu. Oni mogli sobie przypomnieć, bo mieli te słowa w głowie, Twój podopieczny, póki co, nie dysponuje tą podstawową znajomością Pisma, która pozwoliłaby mu zrozumieć sytuacje dokonujące się w jego życiu.

Tak czy inaczej jeszcze raz powtarzam – dobrze, że uparcie czyta. Twoja rola polega jedynie na tym, aby czytał zgodnie z zasadami Ducha, przez którego Słowo Boże przyszło na świat – zarówno w tajemnicy Wcielenia, jak i Pisma Świętego.

Swoją drogą mógłbyś odwiedzić w niebie św. Hieronima – choć jest dość opryskliwy i nie sądzę, aby rozmowa z nim sprawiła Ci łatwą przyjemność, to jednak jakoś tak już jest, że Tajemnicę Słowa zwykle odkrywają ci, którzy słabo sprawdzają się w łatwych przyjemnościach.

Wspomnę o Tobie życzliwie Gabrielowi i będę orędował za Twoim podopiecznym u Matki Słowa

Kasjel