Piosenki o dziewczynie Tom 1 - Chris Russel - ebook + książka

Piosenki o dziewczynie Tom 1 ebook

Chris Russel

4,1
32,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„To było takie samo uczucie, jakie masz wtedy, gdy wspinasz się na bardzo wysoki budynek, stajesz na krawędzi dachu, trzymając się barierki, a jakiś głos w twojej głowie każe ci skoczyć, przechylić się przez balustradę i runąć w dół niczym spadająca gwiazda.”

Tak właśnie czuje się Charlie, gdy pierwszy raz patrzy na nią Gabe West – frontman najpopularniejszego boysbandu świata, Fire&Lights.

Do tej pory Charlie najlepiej czuła się schowana za obiektywem swojego aparatu – niewidzialna i niesłyszalna. Wcale nie chciała robić zdjęć na koncercie Fire&Lights, chociaż poprosił ją o to Olly, dawny kolega ze szkoły, a obecnie członek zespołu. Ktoś ją w to wrobił i nie mogła już odmówić.

Szalony, charyzmatyczny Gabe sprawia, że jej życie zmienia bieg. Charlie czuje, że jest między nimi niezwykła bliskość, związek, który trudno wytłumaczyć. Dlaczego wszystkie teksty Gabe’a są o niej? Jaka tajemnica kryje się w ich słowach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 374

Oceny
4,1 (10 ocen)
4
4
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

Olly Samson był zwyczajnym osiemnastolatkiem. No, prawie zwyczajnym…

Kiedy jeszcze chodził do naszej szkoły, mieszkał niedaleko mnie, przy ulicy Marchwood Avenue. Był powszechnie lubianym, sympatycznym gościem, zawsze otoczonym mnóstwem przyjaciół. Bardziej kręciło go śpiewanie niż gra w piłkę, przez co niektórzy rówieśnicy trochę krzywo na niego patrzyli, ale poza tym raczej niczym szczególnym się nie wyróżniał. Był po prostu jedną z osób, które mijało się na szkolnym korytarzu. Byłam od niego dwa lata młodsza, a w dodatku zawsze stawałam na głowie, żeby pozostać niewidzialną dla otoczenia. Jakim więc cudem wiedział o moim istnieniu? To nie miało żadnego sensu.

Droga Charlie…

Znowu wgapiłam się w ekran. Czytając jego wiadomość, szukałam jakichś wskazówek, że to tylko głupi kawał. Co prawda Olly nie wyglądał na dowcipnisia, który przysłałby mi coś takiego dla żartu, ale to, co napisał… Nie, to nie mogło być na poważnie.

Jak już wspomniałam, Olly był całkiem zwyczajnym osiemnastoletnim chłopakiem. Sympatycznym, spokojnym, niesprawiającym żadnych problemów.

Tak się jednak składało, że był również członkiem najsłynniejszego boysbandu na całym świecie.

2

WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI: GABRIEL WEST JEST ZNOWU WOLNY!!!

Nasz obiekt westchnień z Fire&Lights zerwał ze swoją dziewczyną

Tak, drodzy fani F&L, to prawda… Gabriel West jest znowu do wzięcia!!! Nareszcie! Paparazzi sfotografowali top modelkę Ellę Mackenzie, jak samotnie opuszczała wczoraj wieczorem hotel, w którym zatrzymał się zespół, a dziś rano jej agent prasowy potwierdził, że Ella i Gabriel ze sobą zerwali. Tym razem definitywnie.

To geniaaaaalna wiadomość!!! Boski Gabriel znowu jest singlem, a do świąt zostały już tylko niecałe dwa miesiące.

To jednak nie wszystko. Po tym, jak zespół przez ponad rok rozbudzał nasz apetyt singlami i EP-kami, Gabriel, Aiden, Yuki i Olly w końcu wydadzą swoją pierwszą płytę pt. SONGS ABOUT A GIRL. Premiera: 13 grudnia. Mega się JARAMY! Macie już bilety na ich trasę koncertową?? Piszcie w komentach!! :) :) xxx

xox FIRE&LIGHTS FOREVER xox Najlepszy blog fanów Fire&Lights w całym Internecie!!

Grupka uczennic z ósmej klasy, w tym samym składzie co zwykle, gapiła się w ekrany swoich komórek i piszczała tak głośno, że ich wrzaski niosły się echem po całej stołówce. Wspólne czytanie na głos fanbloga Fire&Lights w trakcie przerwy obiadowej było ich codziennym rytuałem, ale dzisiaj zachowywały się wyjątkowo hałaśliwie. Nie potrafiłam nawet skupić się na swojej książce.

– Ona i tak nie zasługiwała na Gabriela.

– Podobno wszystkie jej zdjęcia są fotoszopowane.

– Gabriel wygląda o niebo lepiej od niej. Jest z zupełnie innej ligi.

Dzięki Olly’emu Samsonowi szał na punkcie Fire&Lights rozpętał się w naszej szkole bardzo wcześnie. Lecz nawet fakt, że Olly nosił kiedyś mundurek Caversham High, nie zapewnił mu wśród tutejszych uczennic miana ulubionego członka grupy. Tak jak wszędzie indziej na świecie ten zaszczyt przypadał nieoficjalnemu liderowi zespołu, Gabrielowi Westowi.

– On ma nieziemskie włosy!

– Ja kocham jego oczy. Bursztynowe oczy są, no wiecie, niesamowitą rzadkością.

– Wyobraźcie sobie, jakie to musi być uczucie, trzymać go za rękę.

Znowu zaczęły piszczeć. Wysłałam esemesa do Melissy.

Właśnie skończyłam obiad. Gdzie jesteś??? xx

– Emmy ma bilety na ich sobotni koncert – odezwała się jedna z dziewczyn. – Specjalnie dla Gabriela zrobiła transparent.

– Jezu, on jest takim ciachem, że normalnie wymiękam.

Słowo daję, czasami miałam wrażenie, że jestem jedyną dziewczyną na świecie, której Gabriel West nie zawrócił w głowie.

* * *

Mały ptaszek skakał po krawędzi gniazda, poruszając lekko skrzydełkami. Zmieniłam ustawienia w aparacie, złapałam ostrość i zrobiłam zbliżenie na jego główkę. To był chyba wróbel albo drozd. Pojawiał się w tym miejscu na każdej przerwie obiadowej, mniej więcej o tej samej godzinie. Wiedziałam, że to właśnie on, a nie jakiś inny ptaszek, bo miał charakterystyczną pomarańczową plamkę na grzbiecie, widoczną tuż pod brązowymi piórkami.

– Crouch naprawdę myśli, że obchodzi nas jakaś wojna, która była sto lat temu?

– Ja nawet nie słucham jego gadania, tylko sobie siedzę.

– No, ja tak samo.

Głosy rozbrzmiewały gdzieś za moimi plecami. Nie odrywałam wzroku od wizjera w aparacie. Ptaszek poruszył nerwowo główką.

Rozległo się głośne rechotanie.

– Ej, co ona robi?

– Nie wiem.

– To samo co zwykle.

Włosy zjeżyły mi się na karku. Nacisnęłam spust migawki, ale za późno – ptaszek już się spłoszył.

– Ma ktoś szlugi?

Opuściłam aparat i zerknęłam przez ramię. Grupka dziewczyn opierała się o barierkę pod dawną salą chemiczną. Aimee Watts, Gemma Hockley i parę innych. Aimee zmierzyła mnie wzorkiem od stóp do głów, a ja naciągnęłam czapkę na uszy.

– Ej, Charlie! – zawołała do mnie. – Co tam porabiasz?

Aimee miała na twarzy grubą tapetę, a włosy jak zwykle zaczesane do tyłu i związane w koński ogon, co nadawało jej twarzy surowy wyraz.

Założyłam zaślepkę na obiektyw.

– Nic – odparłam.

Aimee skrzyżowała ramiona na swojej pogniecionej szkolnej bluzce.

– Nie wygląda jak nic.

Jedna z dziewczyn wyciągnęła z torby papierosa i zapaliła. Zaczęły go sobie podawać, wydmuchując dym wysoko w powietrze. Odwróciłam się, żeby odejść, ale zabrzęczał mój telefon. Wiadomość od Melissy.

Aaaargh sorki!!! Siedzęwsali plastycznejzpanią Woods

– Patrzcie, ona sobie idzie – odezwała się Gemma, gdy ruszyłam przez dziedziniec.

– Ej, Charlie, dokąd idziesz? – krzyknęła za mną Aimee.

Przyśpieszyłam kroku.

– Zostań i zajaraj z nami…

Schowałam się w wąskiej alejce, przywarłam plecami do ściany i odpowiedziałam Melissie:

Czemu siedziszzpanią Woods??

Ciągle słyszałam śmiech dziewczyn dolatujący zza rogu.

Robimy porządkiwszafkach. Nudy na pudy. Powiedziała „proszę cię, to nie zajmie dużo czasu”,aja sobie pomyślałam „kobieto, mam własne życie”

Uśmiechnęłam się.

Masz ciężkie życie

Po chwili odpisała:

Tak czy inaczej, TĘSKNIĘ ZA TOBĄ. Ale mam superplan na twoje urodziny. Powiem ci po szkole xxxxxxx

Zmarszczyłam czoło. Już wcześniej ustaliłyśmy, co będziemy robiły w dniu moich urodzin.

A to oznaczało, że Melissa coś kombinuje.

* * *

– Charlie, czytałaś dzisiaj fanbloga? Gabriel znowu jest wolny… Nareszcie! Dzięki ci, Boże!

Na głównej ulicy naszego miasta jak zwykle panował tłok i hałas. Uczniowie przebiegali przez jezdnię pomiędzy samochodami, wydzierając się do siebie. Kierowcy trąbili, próbując ich nie rozjechać.

– Zdaję sobie sprawę, że Gabriel West nigdy nie poleciałby na takiego geeka jak ja – ciągnęła dalej Melissa – ale wyobraź sobie, jakie to byłoby uczucie, mieć takiego chłopaka. Ja cię kręcę!

Melissa Morris była chuda jak patyk, tryskała energią i prawie bez przerwy nadawała jak radio. Od dawna byłyśmy sąsiadkami i najlepszymi przyjaciółkami – odkąd przeprowadziłam się z tatą do Reading – i od zawsze razem chodziłyśmy do szkoły i wracałyśmy do domu.

Miała lekką, leciutką obsesję na punkcie Fire&Lights.

– Poważnie, wyobraź sobie. Ty i boski Gabriel… To jest totalnie możliwe! W wywiadzie dla „Teen Hits” powiedział, że u dziewczyn podobają mu się długie ciemne włosy i duże brązowe oczy. Spełniasz wszystkie warunki! I w ogóle jesteś ładna. Ja jestem trochę ruda, więc musiałabym przefarbować włosy. I przefasonować sobie buźkę. Ale w dzisiejszych czasach medycyna estetyczna potrafi zdziałać cuda. – Nabrała powietrza. – Jak dobrze wiesz, ja rezerwuję siebie dla Aidena. Podobno gustuje w rudzielcach.

Zatrzymałyśmy się na światłach. Pomyślałam o wiadomości, którą dostałam od Olly’ego. Gryzło mnie sumienie, że ukrywam coś tak ważnego przed Melissą, ale najpierw musiałam to wszystko przetrawić. I zdecydować, co mam zrobić.

Dopiero potem jej powiem.

– Cóż – odezwałam się, wduszając przycisk zmiany świateł. – Aiden byłby szczęściarzem, gdyby z tobą chodził. Niezależnie od koloru twoich włosów.

Melissa uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając równiutkie rzędy zębów, którymi mogła się pochwalić, odkąd zdjęli jej aparat.

– Och! – krzyknęła. – Prawie zapomniałam. Twoje urodziny!

Spojrzałam na nią spod wystrzępionego brzegu mojej czapki.

– Co z nimi?

– Dokładnie wiem, jak powinnyśmy je świętować.

Zapaliło się zielone światło. Weszłyśmy na jezdnię.

– Ale już mamy plany. Idziemy na pizzę.

Melissa skrzywiła się i uniosła do góry palec.

– Albo – powiedziała – albo… mogłybyśmy się wylaszczyć i pójść na szkolną dyskotekę.

Popatrzyłam na nią jak na kosmitkę.

– Yyy… ziemia do Melissy?

– Ej, nie bądź taka! – powiedziała, dramatycznie gestykulując. – Za cztery dni kończysz szesnaście lat! To historyczne wydarzenie. Nie możesz spędzić najważniejszych urodzin w swoim dotychczasowym życiu na patrzeniu, jak obżeram się chlebem czosnkowym.

– Prawdę mówiąc, to brzmi zachęcająco – odpowiedziałam, a ona pokazała mi język. – Poza tym jesteś jedyną osobą, z którą chcę spędzić ten dzień.

Weszłyśmy na chodnik. Melissa stanęła przede mną ze zbolałą miną.

– Wiem i w zwykłych okolicznościach też bym tak uważała, ale…

Uśmiechnęłam się pod nosem.

– O co tak naprawdę chodzi?

Melissa zagryzła dolną wargę i oblała się rumieńcem.

– No, dobra. Jest taki chłopak…

– Chłopak? Od kiedy jest jakiś chłopak?

Znowu ruszyłyśmy przed siebie.

– Widzisz, właśnie dlatego nie powinnyśmy chodzić oddzielnie na podwójną geografię. Bez przerwy musimy nadrabiać zaległości w pogaduchach. Strasznie mi cię brakuje w poniedziałkowe popołudnia. Serio. Na dodatek pani Walker każe mi siedzieć ze Snottym Barwickiem, a on cuchnie serem.

Puknęłam ją w czubek głowy.

– Halo, Mel? Co to za chłopak?

Zaczęła się bawić zatrzaskiem plecaka.

– Khaleed. Z kółka komputerowego.

Próbowałam go sobie przypomnieć. Z tego, co pamiętałam, Khaleed był rok młodszy od nas i niższy od Melissy chyba o piętnaście centymetrów.

– Lubisz go? – spytałam.

Melissa zaczęła mówić „tak”, ale nie dokończyła.

– To znaczy… Nie bardzo. – Skrzywiła się. – Ma ładne uszy.

– Uszy?

– Zresztą nieważne – rzuciła z obrażoną miną. – Czułabyś się tak samo jak ja, gdyby dopiero co zdjęli ci aparat na zęby. Mam piętnaście lat i pięć miesięcy, a jeszcze nigdy nie całowałam się z żadnych chłopakiem. To jest gorzej niż tragedia.

Zbliżaliśmy się do Tower Close. Głęboko wciągnęłam powietrze i złapałam Melissę za rękę.

– W porządku – powiedziałam. – Pójdziemy na dyskotekę. Specjalnie dla ciebie. Ale lepiej postaraj się o ten pocałunek, dobra?

– Hurra! Jesteś najlepsza – ucieszyła się, ściskając moje dłonie.

– E tam – mruknęłam, odwzajemniając uścisk.

– To będzie LEGENDARNA noc! – oświadczyła, podskakując z ekscytacji. – Gwarantuję.

– Czy kiedykolwiek dobrze się bawiłyśmy na szkolnej imprezie? – spytałam.

Melissa zadumała się na chwilę.

– Hmm… może dwa lata temu, kiedy otworzyli ten kosmiczny sklepik ze słodyczami? Wtedy było fajnie.

Zmroziłam ją spojrzeniem.

– Przez pół wieczoru patrzyłyśmy, jak Becky Bates siedzi za kubłami na śmieci i puszcza różowe pawie.

Wzięła mnie pod ramię.

– Właśnie to miałam na myśli. Nieziemska zabawa.

Skręciłyśmy w naszą ulicę, zostawiając za sobą odgłosy tłumów i samochodów. Na Tower Close jak zwykle panowała cisza i spokój. Wszędzie przystrzyżone trawniki i przytulne domki.

– Gdybyś miała uratować któregoś z członków Fire&Lights z płonącego budynku, to kogo byś wybrała?

Tyle razy jej powtarzałam, że nie jestem fanką tego zespołu, ale Melissa i tak zadawała mi tego typu pytania. Każdego dnia.

– Nie zastanawiałam się nad tym.

– A powinnaś. Nigdy nie wiadomo, kiedy nagle wpadniesz na jednego z nich.

Spojrzałam na nią z uniesioną brwią.

– W płonącym domu?

– Zgadza się.

Wzruszyła ramionami i zaczęła nucić jakąś melodię. Znajdowałyśmy się już blisko naszych domów.

– Wpadniesz do mnie na gorącą czekoladę?

– Nie mogę. Muszę… odrobić pracę domową z chemii.

To było tylko niewinne kłamstewko, ale poczułam wyrzuty sumienia.

– O rany, pamiętam. Destylacja frakcyjna. – Melissa otworzyła swoją furtkę. – Daj mi znać, jak skończysz, dobra?

– Pewnie – odparłam, patrząc, jak idzie ścieżką przez ogród, podśpiewując sobie pod nosem.

* * *

Tato ślęczał przy biurku nad jakimiś papierami, gdy przechodziłam obok jego gabinetu. W poniedziałki zawsze pracował w domu.

– O, cześć – odezwał się, gdy przystanęłam na chwilę przy drzwiach. – Miałaś dobry dzień?

– Mm-hmm – mruknęłam tylko i weszłam po schodach na górę do swojego pokoju.

Wyjęłam laptopa z szuflady i wrzuciłam plecak pod biurko. Komputer włączył się z cichym pomrukiem, a ja zastanawiałam się, co zrobiłaby Melissa, gdyby się dowiedziała, że dostałam wiadomość od jednego z członków Fire&Lights. Możliwe, że po prostu by eksplodowała.

Otworzyłam przeglądarkę, weszłam od razu na swojego Facebooka, a potem do skrzynki odbiorczej i kliknęłam na wiadomość od Olly’ego. Wzięłam głęboki wdech.

Musiałam mu wreszcie odpisać.

3

Drogi Olly… dziękuję Ci za wiadomość.

Westchnęłam głośno i już czwarty raz wykasowałam pierwsze zdanie. Dlaczego podchodziłam do tego jak do pisania podania o pracę?

Siemka Olly, spoko, że do mnie skrobnąłeś.

Jeszcze gorzej. W szkole nauczyłam się między innymi tego, że ja, Charlie Bloom, nie jestem – i nigdy nie będę – kimś cool.

Opadłam z powrotem na łóżko i skrzyżowałam ramiona. Zbierałam się prawie dwa dni, żeby odpisać Olly’emu, ale ciągle brakowało mi pomysłu. Znowu przemknęłam wzrokiem po jego słowach, próbując doszukać się jakiegoś sensu w tym, co napisał. Najbardziej zastanawiały mnie dwie rzeczy.

Po pierwsze: jakim cudem w ogóle mnie kojarzył?

Droga Charlie, może mnie nie pamiętasz, ale…

(Ja miałabym go nie pamiętać? Dosłownie każdego dnia widziałam jego uśmiechniętą twarz na plecakach i piórnikach).

…ja też chodziłem do Caversham High, tyle że dwie klasy wyżej. Teraz jestemwFire&Lights. Może nas kojarzysz? Chciałem cię zapytaćocoś związanegoztwoimi fotografiami. Przeglądałem zdjęcia na twoim profilu, tezkoncertu szkolnej kapeli,imuszę powiedzieć, że są super!!! Miałabyś ochotę kiedyś pstryknąć nam parę fotek na backstage’u?

Po drugie: czy on naprawdę chciał, żebym zrobiła zdjęcia jego słynnej na całym świecie grupie? Przecież nie byłam żadnym fotografem, tylko nastolatką, która pstryka sobie fotki używanym aparatem. Zdjęcia, o których wspomniał Olly – zrobione na koncercie Diamond Storm – wyszły chyba całkiem nieźle, ale na pewno nie były aż tak dobre, żebym mogła fotografować prawdziwy, profesjonalny zespół… prawda?

Kliknęłam w moje archiwum zdjęć i zjechałam w dół, szukając folderu z lipca. Znajdowało się tam jakieś czterdzieści zdjęć zrobionych pod koniec semestru na występie Diamond Storm, który odbył się w naszej sali gimnastycznej. Wszyscy wiedzieli, że Diamond Storm to oficjalnie „najlepszy zespół muzyczny” w całym Caversham High, ale jego członkowie doszli do wniosku, że nie jest się prawdziwą rockową kapelą, jeśli nie ma się własnego fotografa, który na koncercie trzaska zdjęcia.

Jak się okazało, nie mieli za dużego wyboru – poza mną.

Na okrągło wrzucali zrobione przeze mnie zdjęcia na swojego bloga, a niektóre nawet wydrukowano w szkolnej gazetce, ale czułam, że jestem jeszcze zbyt kiepska, żeby fotografować taki sławny zespół jak Fire&Lights.

To byłby dla mnie jakiś kosmos.

Nasi menedżerowie robią taką akcję– pisał dalej Olly –że wynajmują zawodowych fotografów do robienia nam zdjęćwczasie koncertów, ale uważają, że ktoś zbliżony do nas wiekiem bardziej nadawałby się do uwieczniania tego, co się dziejeunas na backstage’u… No wiesz, chodziofotki na naszą stronę internetową.

Moja wiedza na temat Fire&Lights była raczej znikoma, ale wiedziałam, że mają obsesyjnych, lojalnych fanów. Załóżmy, że przyjęłabym tę propozycję. Co by się stało, gdybym coś schrzaniła? Gdyby fanom nie spodobały się moje zdjęcia albo sam fakt, że jakaś przypadkowa nastolatka – nawet nie fanka – dostała szansę zadawania się z ich idolami? Moje nazwisko pojawiłoby się na ich stronie internetowej, jednej z najpopularniejszych w całej sieci, i każdy mógłby je zobaczyć, a sama myśl o tym, że wszyscy ci ludzie będą wiedzieli, kim jestem, sprawiała, że coś ściskało mnie za gardło.

Wsobotę gramywReading, więc pomyślałem sobie, że mogłabyś wpaśćzaparatem? PS Wysłałem ci zaproszenie do grona znajomych, mam nadzieję, że się nie obrazisz.

Jednej rzeczy byłam pewna: Olly’emu na pewno nie uderzyła sodówka. Zachowywał się prawie tak, jakbym to ja – a nie on – była kimś znanym.

Ale ja nie byłam żadną gwiazdą. I nie byłam prawdziwym fotografem.

A to oznaczało, że mogłam udzielić mu tylko jednej odpowiedzi.

Cześć, Olly, dzięki za wiadomość. Fajnie, że się odezwałeś. Gratuluję wszystkich sukcesów! Twoja propozycja jest naprawdę niesamowita, ale…

Przerwałam pisanie i wyjrzałam przez okno. Marchwood Avenue znajdowała się rzut beretem od mojego domu. Olly chodził do szkoły pewnie tą samą drogą co ja, przepychając się przez tłumy na Peppard Road albo wybierając skrót przez pole golfowe.

Poza tym żyliśmy w zupełnie innych światach.

…ale chyba nie mogę jej przyjąć. Mam teraz mnóstwo nauki,apoza tym myślę, że jeszcze nie jestem wystarczająco dobrawrobieniu zdjęć. To jednak miłe, że zapytałeś. Powodzenia ze wszystkim. Charlie.

Po chwili wahania kliknęłam „wyślij” z nadzieją, że nie popełniam jakiegoś gigantycznego błędu.

* * *

– Zgodziłaś się? Powiedz, że się zgodziłaś!

Opowiedziałam Melissie o wiadomości od Olly’ego. Przeczuwałam, że nie będzie ze mnie zadowolona.

– To nie takie proste…

– Nie takie proste? Jak to?! Co ty bredzisz?

Zacisnęła w pięści dłonie w rękawiczkach. Jej gorączkowy oddech zamieniał się w kłęby pary na mroźnym powietrzu. To był kolejny zimny, prawie listopadowy poranek. Rosnące przy ulicy drzewa były pobielone szronem.

– Po prostu… nie jestem gotowa na coś takiego.

Melissa stanęła twarzą do mnie.

– Chwileczkę. Momencik. – Spojrzała mi głęboko w oczy. – To jest po prostu najbardziej ekscytująca rzecz, jaka kiedykolwiek przydarzyła się jakiemukolwiek człowiekowi w historii ludzkości. Zgadzasz się?

– No nie wiem…

– Co więcej – ciągnęła, przytykając palec do mojego czoła – tą szczęściarą jest moja najlepsza przyjaciółka, a to oznacza, że mam obowiązek dopilnować, żebyś tego nie schrzaniła.

Podrapałam się w głowę.

– Prawdę mówiąc, nawet nie wiadomo, czy w ogóle coś by z tego wyszło…

– Ej, posłuchaj. Kiedy drugie w kolejności największe ciacho z najlepszego zespołu na świecie zwraca się do ciebie z prośbą, żebyś pojechała z nimi w trasę koncertową i spędzała z nimi czas i całymi dniami oglądała ich śliczne buźki, odpowiedź musi brzmieć: „tak”. To oczywista oczywistość.

– Mel, on wcale nie chciał, żebym pojechała z nimi w trasę. Chodziło tylko o jeden koncert.

– Och, „tylko” jeden koncert? Jeden koncert z Ollym Samsonem z Fire&Lights? Jeśli mu nie napiszesz, że zmieniłaś zdanie, to już nigdy, przenigdy, przeprzenigdy się do ciebie nie odezwę.

Westchnęłam i szczelniej opatuliłam się kurtką.

– Poza tym – ciągnęła Melissa – fotografia jest twoją specjalnością. To twoja supermoc. Nie nudzi cię to ciągłe pstrykanie fotek kwiatkom i robaczkom?

Zatrzymałyśmy się na przejściu. Spojrzałam na szkolne budynki, niskie, szare i zasnute mgłą. Aimee Watts stała oparta o ścianę sali gimnastycznej. Wokół niej kręciły się koleżanki.

– Prawda jest taka, że… nie jestem wystarczająco dobra.

– Że co?

– Nie jestem wystarczająco dobrym fotografem.

– Bzdura! – krzyknęła Melissa. – Musisz przestać się ciągle dołować.

Podrapałam się w rękę. Zapaliło się zielone światło.

– Czy możemy już zmienić temat?

– Spójrz na mnie – mówiła dalej, ciągnąc mnie za rękaw przez ulicę. – Ja wiem, w czym jestem dobra.

– To prawda.

– Programowanie komputerowe, którym wczoraj zajmowaliśmy się w szkole, to była dla mnie bułka z masłem. Wszyscy inni siedzieli z rozdziawionymi japami i pytali, co to jest HTML, a ja na to: „hipertekstowy język znaczników”, przecież to proste jak drut!

– Ale ty jesteś specjalistką od informatyki – odparłam, gdy przechodziłyśmy przez szkolną bramę. – Każdy wieczór spędzasz przed komputerem. A ja nie jestem żadnym prawdziwym fotografem.

– Ale będziesz, Charlie. Wiesz o tym tak samo jak ja.

– Wcale nie…

– Dobra, dobra.

Stanęła, obróciła się do mnie i położyła mi dłonie na ramionach.

– Powiem to tylko raz, a gdy znowu się z tobą spotkam, pogadamy o tym, kto ma lepszą fryzurę, Gabriel czy Aiden. Choć to oczywiste, że ten drugi.

Wbiłam wzrok w swoje buty.

– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i zawsze jesteś „wystarczająco dobra”.

Na parę sekund zapadła cisza, a potem Melissa uśmiechnęła się do mnie i pomachała mi swoją fioletową rękawiczką.

– Do zobaczenia na apelu!

* * *

– Proszę o ciszę – powiedział pan Bennett ze sceny, gdy uczniowie kręcili się na swoich krzesłach, gadając ze sobą i szurając nogami o drewnianą podłogę. Czekał, omiatając wzrokiem salę, aż wreszcie zapanował spokój. Zamknął teczkę. – Na samym początku chciałbym wspomnieć, że, jak doskonale się zresztą orientujecie, w ten piątek organizujemy szkolną zabawę.

Uczniowie zaczęli wiwatować, ale dyrektor znowu uciszył ich gestem dłoni.

– Tak, wiem, wszyscy jesteśmy podekscytowani, ponieważ na tego typu spotkaniach zawsze wspaniale się bawimy. Ale… Proszę was, pamiętajcie, że jako uczniowie starszych klas jesteście wzorami do naśladowania dla młodszych kolegów i koleżanek, więc jeśli chodzi o wasze piątkowe zachowanie, spodziewamy się, że będzie ono wzorowe.

Melissa nachyliła się do mojego ucha.

– Już wiem, w co się ubiorę – wyszeptała. – W niebieską bluzkę, taką błyszczącą.

Uniosłam dwa kciuki do góry, a ona ścisnęła swoje piersi.

– W niej moje karłowate piersi wyglądają najlepiej – dodała, a ja zakryłam usta dłonią, żeby nie parsknąć śmiechem.

– Jak być może pamiętacie – ciągnął pan Bennett – po zabawie w poprzednim semestrze wielu mieszkańców się skarżyło, że nasi uczniowie pili alkohol na boisku, i prawie doszło do interwencji policyjnej…

Melissa znowu nachyliła się do mnie.

– Myślisz, że Khaleedowi się spodoba?

– Co?

– Moja bluzka.

Posłałam jej uśmiech i odpowiedziałam:

– Na pewno. Będziesz dla niego jak Kanye i Kim w jednej osobie. Tyle że z kółka komputerowego.

Melissa parsknęła śmiechem, który rozszedł się po sali. Pan Bennett przerwał w połowie zdania. Odczekał dwie sekundy, a potem kontynuował:

– Niech ta historia będzie dla was przestrogą. Pamiętajcie, że w naszej szkole panuje zasada „zero tolerancji dla narkotyków i alkoholu”. W ten piątek będzie ona również obowiązywała. Mam nadzieję, że to jest dla was jasne.

Parę rzędów za nami zrobiło się zamieszanie. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Aimee, Gemma i grupka chłopaków z jedenastej klasy śmiali się z jakiegoś kawału.

– Czy chcesz się podzielić jakąś refleksją, panno Watts? – spytał pan Bennett podniesionym głosem.

Grupka się uciszyła. Aimee poruszyła się na krześle.

– Nie – odparła, pociągając nosem. – Gadaliśmy o tym, że jaramy się piątkową imprezą, psze pana.

– Z pewnością – odparł dyrektor, patrząc na nią ze zmarszczonymi brwiami. Otworzył swoją teczkę i dodał pod nosem: – Z pewnością właśnie o tym dyskutowaliście.

* * *

Telewizor mruczał w kącie pokoju. Leciała reklama karmy dla kotów, jedna z tych, w których kot ma lśniące futerko i dostaje kolację, leżąc na malutkiej poduszeczce. Siedzieliśmy w fotelach – tato w swoim, ja w swoim. On przeglądał jakieś dokumenty, a ja gapiłam się w laptopa.

– Czterdzieści cztery, przecinek… Co? To się przecież nie zgadza… – mruknął z irytacją.

W telewizji rozbrzmiewała bożonarodzeniowa melodyjka. Na ekranie jakiś celebryta w obciachowym świątecznym swetrze śmiał się, stojąc przy choince.

W kuchni piekarnik wydał z siebie głośne „ding!”.

– Niedługo będzie kolacja – powiedziałam parę chwil później, wracając do pokoju z kuchenną ściereczką w ręku. Tato spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem. Wsadził palce pod okulary do czytania i potarł dłonią oczy.

– Dzięki, mała.

Z powrotem opadłam na fotel. Już od prawie pół godziny gapiłam się na swoje wypracowanie z historii i przez ten czas zdołałam dopisać jakieś dziewięć słów.

– Jak ci idzie pisanie wypracowania? – spytał tato.

Oderwałam wzrok od ekranu.

– Yyy… w porządku – mruknęłam.

Tato zdjął okulary i przetarł szkła rąbkiem koszuli.

– Pamiętam swój egzamin z historii. Przynajmniej częściowo. Sprawdzają głównie wiedzę o dyktatorach i ludobójstwach, prawda?

– Tak – odparłam z półuśmiechem. – Wesołe tematy.

Znowu założył okulary.

– Ale tak ogólnie wszystko w porządku… prawda?

Zmarszczyłam czoło.

– Co masz na myśli?

– No, cóż… Jesteś w jedenastej klasie. Z tego, co pamiętam, to raczej ciężki okres.

Poruszyłam się nerwowo w fotelu.

– Daję sobie radę, tato.

Wróciłam do swojego wypracowania, ale dalej czułam na sobie wzrok ojca. Kolejny raz przeczytałam tytuł wypracowania, zmieniłam kilka wyrazów na chybił trafił, a potem zamknęłam plik.

Otworzyłam folder ze zdjęciami i przejrzałam te, które zrobiłam tydzień temu w centrum Reading, nad kanałkiem. Użyłam programu graficznego, żeby nasycić kolory i tchnąć trochę życia w fotografie betonowych biurowców i płaskiej, nudnej panoramy miasta, ale moje wysiłki były skazane na porażkę. Kanałek był jedną z najładniejszych części miasta, ale co z tego, skoro Reading nie było miejscem ciekawym wizualnie. Wszystko tu było przybrudzone i szarobure, w odcieniu piętrowych parkingów.

– Zbliżają się twoje urodziny. Cieszysz się? – spytał tato, odkładając papiery.

Wzruszyłam jednym ramieniem.

– No, chyba.

– Szesnaście lat. Poważna sprawa. – Poprawił zsuwające się z nosa okulary. – Na pewno nie chcesz przyjęcia urodzinowego?

Nie, nie chciałam. Wolałabym pójść na pizzę z Melissą, a potem całą noc oglądać kiepskie filmy i zajadać słodkie pianki.

– Idziemy na szkolną dyskotekę.

– Ach, tak. Zapowiada się fajna impreza?

Tato czekał na odpowiedź, ale ja mogłam myśleć tylko o Becky Bates wymiotującej za koszami na śmieci.

„Święta bez kiełbasek w cieście to nie święta!” – stwierdził głos w telewizorze przy akompaniamencie melodyjki Winter Wonderland. – „A nasze kupisz za połowę ceny aż do stycz…” .

Tato wyłączył dźwięk.

– Może powinniśmy wskrzesić Urodzinowy Klub Filmowy, co?

Zerknęłam na małą kanapę po drugiej stronie pokoju, na której mieściły się dwie osoby. Kiedy byłam dzieckiem, a moje urodziny wypadały w tygodniu i tato musiał iść do pracy, wstawał bardzo wcześnie, gdy było jeszcze ciemno, robił wielką michę prażonej kukurydzy i mnie budził. Następnie znosił mnie na dół, a potem siedziałam obok niego na kanapie, ubrana w piżamę, co chwila ziewając, zajadając ciepły, maślany popcorn i oglądając Toy Story, podczas gdy za oknem dopiero wstawało słońce. Zazwyczaj zasypiałam w trakcie seansu i budziłam się dopiero na napisach końcowych, ale to nie miało znaczenia. Gdy leciał film, a ja co jakiś czas na chwilę otwierałam oczy, widziałam, jak tato tupie kapciem o dywan, nucąc pod nosem główną melodię, You’ve Got a Friend in Me.

Od wielu lat tego nie robiliśmy.

– Jestem już na to trochę za duża, nie sądzisz? – spytałam, choć nie byłam przekonana, czy naprawdę wierzę w to, co mówię.

Tato spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem sięgnął po swoje papiery i wygładził je dłonią.

– Tak… tak, oczywiście. Oczywiście. – Odchrząknął głośno. – A może zrobilibyśmy coś wspólnie w sobotni wieczór? Jakaś ekstra kolacja na mieście?

Coś zamigotało na ekranie mojego laptopa. Malutki dymek w górnym rogu, informujący mnie o nowej wiadomości na Facebooku.

Hej Charlie

Olly Samson z Fire&Lights.

– Charlie?

– Tak?

Tato przechylił się przez ramię fotela, próbując odwrócić moją uwagę od komputera. Siedziałam z rozdziawionymi ustami, przenosząc wzrok z jego twarzy na wiadomość Olly’ego i z powrotem.

– Wybrałabyś jakieś miejsce – ciągnął dalej. – W centrum jest ta nowa meksykańska knajpa…

Próbowałam zachować poważny, spokojny wyraz twarzy, ale w mojej głowie roiło się od pytań. Dlaczego Olly znowu się do mnie odezwał? Czyżby nie przeczytał mojej odpowiedzi? Co miałabym mu teraz napisać?

– Yyy… tak. Byłoby… super – zgodziłam się i znowu spojrzałam na ekran. Od razu rzuciło mi się w oczy coś, co wcześniej przegapiłam. Obok imienia Olly’ego paliło się małe zielone światełko.

Był w tej chwili online!

Zanim zdążyłam ułożyć w głowie jakąś odpowiedź – coś, co nie sprawiłoby, że wyszłabym na przygłupa, psychofankę albo groupie – on znowu do mnie napisał. Tym razem wiadomość była dłuższa. I totalnie bezsensowna.

4

Gapiłam się oszołomiona na wiadomość od Olly’ego. Nie wiedziałam, co jest grane.

Strasznie fajnie, że zmieniłaś zdanieiwpadniesz na koncert!!! Będzie odjazdowo…

Zamknęłam komputer i poderwałam się z fotela. Gdy wychodziłam z pokoju, tato coś do mnie powiedział, ale zignorowałam go, wbiegłam na schody, pokonując po dwa stopnie za jednym zamachem, i wreszcie zamknęłam się w swoim pokoju.

Olly znowu się odezwał.

Jesteś tam…? :)

– Charlie? – zawołał tato z salonu. – Wszystko w porządku?

– Tak, przepraszam! – odkrzyknęłam. Usiadłam po turecku na łóżku, a moje dłonie zawisły nad klawiaturą. – Zapomniałam o czymś… do szkoły…

Musiałam odpowiedzieć Olly’emu. Napisać coś. Cokolwiek.

Oj, cześć, już jestem – wystukałam pośpiesznie.

Moje serce biło jak oszalałe.

Po paru sekundach otrzymałam odpowiedź.

Właśnie pisałem, jak bardzo się cieszę, że zmieniłaś zdanie. Nie będziesz żałowała! Powiedziałem ludziomznaszej ekipy, że wpadniesz, więc masz już wejściówkęijesteś na liście VIP-ów… Wszystko oficjalnie załatwione! :) (spytałem, czy możesz przyjśćzkoleżanką, ale nie został już ani jeden bilet… strasznie mi przykro!!!)

Przejrzałam swoją skrzynkę e-mailową. Ostatnio kontaktowałam się z Ollym poprzedniego wieczoru, ale historia wysłanych wiadomości mówiła co innego. Napisałam do niego dzisiaj po południu:

Olly, zmieniłam zdanie. Pewnie, że wpadnęwsobotę!!! Proszę, podeślij mi szczegóły całej akcji, xoxo charlie :) :) PS Czy mogę przyjśćzkoleżanką???

Tyle że to nie ja byłam autorką tej wiadomości.

Nie musisz sięonic martwić – odezwał się znowu Olly.

Oco miałabym się martwić? – spytałam.

Wszyscy są bardzo mili – odpisał – isuper będziesz się bawiła, pstrykając nam fotki.Apoza tym, no wiesz, koncerty Fire&Lights są naprawdę czadowe :)

W kuchni piekarnik zabrzęczał trzykrotnie. Pizza chyba się już przypaliła.

Jasne. Na pewno są super – napisałam, czując unoszący się w powietrzu zapach roztopionego sera.

Nie mogę się doczekać, aż zobaczę twoje zdjęcia– odparł Olly. –Muszę lecieć… Jutro przyślę ci szczegóły. Nasz management przygotuje jakiś papierozachowaniu poufności, który będziesz musiała podpisać. Będziemywkontakcie xx

A potem małe zielone światełko przy jego imieniu zniknęło.

Naciągnęłam czapkę na uszy, gapiąc się na jego ostatnie zdanie – na wieńczące je dwa „całusy”.

Ale teraz musiałam się zająć czymś znacznie ważniejszym. Ktoś się pode mnie podszywał.

A tym kimś mogła być tylko jedna osoba.

* * *

– Naprawdę nie wiem, o czym mówisz.

Melissa stanęła przy kraniku na korytarzu i wdusiła przycisk. Woda popłynęła cienką strużką, a ona nachyliła się, żeby złapać ją w usta.

– Sądzę, że wiesz, Mel – odpowiedziałam, zniżając głos do szeptu. Za naszymi plecami ludzie się tłoczyli, przepychali i krzyczeli, idąc na drugą lekcję. – Tylko ty wiedziałaś o tej historii z Ollym. Jako jedyna osoba na świecie. Zresztą potrafię czytać w tobie jak w otwartej księdze.

Melissa wyprostowała się, pociągnęła nosem i otarła ręką usta.

– To oznacza, że pójdziesz na koncert?

– A mam jakiś wybór? Już wszystkim powiedział, że przyjdę, wpisał mnie na listę VIP-ów… Poza tym nie mogę napisać, że zmieniłam swoje zmienione zdanie, prawda?

Melissa wzruszyła ramionami.

– No, chyba nie.

Dołączyłyśmy do sunącego korytarzem tłumu, kierując się w stronę sal do przedmiotów ścisłych.

– Nie wierzę, że włamałaś się na moje konto.

– Cóż, pozwól, że coś ci wyjaśnię – oświadczyła Melissa z wyniosłą miną, zarzucając plecak na ramię. – Gdybym miała się włamać na twoje konto, czego, jak wiadomo, nie zrobiłam, nie byłoby to dla mnie wielką sztuką. Od dawna znam twoje hasło.

Przeszyłam ją ostrym spojrzeniem.

– Co?

– KatherineCharlotte.

Coś ścisnęło mnie w żołądku. Katherine Charlotte – imiona mojej mamy. Od wielu lat nie słyszałam, jak ktoś wypowiada je na głos.

– Mam rację, prawda? – spytała Melissa, cmokając z dezaprobatą, gdy jakiś uczeń z młodszej klasy trącił ją ramieniem. Popatrzyłam na nią zmrużonymi oczami.

– Skąd znasz moje hasło?

– Łatwizna – odparła, susząc zęby. – Ja też czytam w tobie jak w otwartej księdze.

Nie przestawała się uśmiechać. Ponownie rozbrzmiał dzwonek na lekcję.

– Posłuchaj, oglądałam dzisiaj Pop Gossip. Prezenter, ten ze śmiesznym fryzem, powiedział, że odkąd chłopaki z Fire&Lights wrócili ze Stanów, dają sobie ostry wycisk na siłowni, a kaloryferek Olly’ego wygląda jak miód-malina. Załatwisz mi fotkę?

Dotarłyśmy pod salę chemiczną.

– Nie będę robiła Olly’emu Samsonowi zdjęć topless – oświadczyłam.

Melissa westchnęła rozdzierająco i wydęła dolną wargę.

– W takim razie będę się musiała zadowolić własnymi rysunkami.

Trudno w to uwierzyć, ale wcale nie żartowała. Widziałam jej obrazki. Były całkiem realistyczne, choć jak dla mnie trochę chore.

– Nie mieści mi się w głowie, że za trzy dni zobaczysz twarz Olly’ego na żywo – powiedziała, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Z bliska! W realu!

– On jest zwyczajną osobą, jak każdy inny chłopak.

Melissa popatrzyła na mnie jak na wariatkę.

– Olly Samson nie jest zwyczajną osobą, Charlie. Olly Samson jest bogiem wśród ludzi. Spojrzysz na niego tymi swoimi oczami, on się w tobie zakocha, a ja będę druhną na waszym ślubie.

Skrzyżowałam ramiona i zagryzłam wargi, żeby się nie roześmiać.

– Tak czy inaczej – odezwała się, kładąc dłoń na klamce – po szkole idę na kółko komputerowe, więc nie będziesz mnie widziała przez… – zerknęła na zegarek – siedemnaście godzin i pięćdziesiąt osiem minut. Będziesz za mną tęskniła?

– Nawet nie wiesz jak bardzo.

Melissa weszła do sali. Grupka siedzących w kącie dziewczyn popatrzyła na nią z wrogością i zaczęła coś do niej krzyczeć, ale ona nie zwróciła na nie najmniejszej uwagi. Po prostu przemknęła pomiędzy ławkami i usiadła na pustym krześle w pierwszym rzędzie.

Na korytarzu nadal panował tłok. Znowu włączyłam się w strumień ludzi i zanurzyłam w myślach. „Olly Samson nie jest zwyczajną osobą, Charlie. Olly Samson jest bogiem wśród ludzi”. Melissa pewnie miała rację, ale jeszcze półtora roku temu nikt spoza Caversham High nawet nie wiedział, kim on jest. Był zwyczajnym nastolatkiem ze zwyczajnej szkoły, chodzącym na lekcje, przejmującym się ocenami, spędzającym czas ze znajomymi.

Rozmawiałam z nim chyba tylko raz w życiu, pewnego dnia po apelu. Stałam przy swojej szafce i pakowałam aparat do torby. Policzki ciągle mnie paliły, a w żyłach krążyła adrenalina.

– Cześć, jestem Olly.

– Cześć.

Trzymał dłonie mocno zaciśnięte na paskach plecaka.

– To była naprawdę fajna prezentacja.

Ta prezentacja nie była moim pomysłem. W tamtym czasie pan Bennett zachęcał uczniów do brania udziału w akcji „Kim chcę zostać w przyszłości”, więc jeśli ktoś zdradzał jakiekolwiek oznaki zainteresowania dowolną dziedziną, dyrektor kazał mu stanąć przed całą szkołą i opowiedzieć o tym.

Kiedy tam stałam przed wszystkimi, miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję z nerwów.

– Yyy… dzięki.

Olly pociągnął nosem i schował ręce do kieszeni. Wtedy jeszcze był bardzo szczupły, miał chude nogi i włosy w kolorze mysiego blondu. Rękawy jego koszuli zwisały luźno z nadgarstków.

– Twoje zdjęcia są… zarąbiste. Szczególnie te z koncertów.

Popatrzyłam na niego zdziwiona.

– Serio?

– Pewnie. Powinnaś zajmować się tym zawodowo. Jesteś wystarczająco dobra. – Podrapał się po karku. – Sam też myślę o karierze w branży muzycznej.

Zamknęłam szafkę.

– Tak? Jako kto?

– Chciałbym zostać piosenkarzem.

Obrócił się i syknął „zamknijcie się!” do grupki swoich kumpli, którzy głośno się z niego śmiali, kiedy nas mijali. Odkrzyknęli coś, czego nie zrozumiałam, a potem odeszli szkolnym korytarzem.

– Ale nie do końca wiem, jak to osiągnąć – dodał Olly.

– Może powinieneś wystąpić w Make or Break? – rzuciłam półżartem.

W poniedziałkowe poranki wszyscy w szkole gadali o Make or Break. Był to puszczany w sobotni wieczór program typu talent show, stworzony przez szefa wytwórni płytowej Barry’ego Kinga, w którym początkujący wokaliści występowali przed członkami jury i najczęściej robili z siebie idiotów. Jednak ci, którzy nie zrobili z siebie debili, dostawali szansę na rozpoczęcie kariery pod skrzydłami najpotężniejszego człowieka w przemyśle muzycznym. Rzadko oglądałam ten program, chyba że z Melissą, ale było o nim głośno w mediach społecznościowych. To właśnie w Make or Break zaczynały zespoły i wykonawcy, którzy byli teraz największymi gwiazdami muzyki pop w Wielkiej Brytanii.

A sześć miesięcy po mojej rozmowie z Ollym powstało Fire&Lights.

– Tak, może – odparł wtedy na korytarzu, wzruszając ramionami. – Ale Barry King chyba zjechałby mnie od góry do dołu.

Nad naszymi głowami zabrzęczał dzwonek. Olly przeczesał dłonią swoje krótkie włosy.

– W takim razie… później jeszcze pogadamy? – spytał, odsuwając się od szafek.

– Może – odparłam.

Po paru sekundach Olly zniknął w tłumie, a dźwięk dzwonka zmieszał się z hałasem panującym na korytarzu.

Wpatrując się teraz w swoje buty, próbowałam sobie zwizualizować sobotni wieczór – kręcenie się po backstage’u z Ollym i resztą członków Fire&Lights. Zupełnie jakbym była prawdziwym fotografem muzycznym, otoczonym gwiazdami popu…

Poczułam, jak mój żołądek robi salto na samą myśl o czymś takim.

To ciągle wydawało mi się całkowicie nierealne.

* * *

– Kochanie, wyglądasz na niedożywioną. Zaraz zrobię ci kanapkę.

Mama Melissy opłukała dłonie pod kranem, osuszyła je ściereczką i otworzyła chlebak. Siedziałam na brzegu krzesła, z plecakiem pomiędzy nogami, patrząc, jak pani Morris krząta się po kuchni.

Kot Melissy, Megabajt, ocierał się różowym noskiem o moje kostki.

– Dzięki, Rosie.

Rosie Morris była wysoką kobietą z burzą rudych loków, które opadały jej falami na ramiona. Miała aksamitny głos. Była niesamowicie inteligentna, tak jak jej córka, i pracowała jako wolny strzelec, pisząc do różnych gazet artykuły o polityce. Czasami spędzałam z nią czas po szkole, kiedy mój ojciec siedział do późna w pracy, a u nich w domu była też Melissa i jej tato. Potrafiłam sobie wmówić, że to jest moja druga, normalna rodzina.

– Sądzę, że Melissa wkrótce zacznie prowadzić to kółko komputerowe zamiast nauczyciela – powiedziała Rosie, kładąc dwie grube kromki chleba na deskę do krojenia. – Ta dziewczyna naprawdę ma fioła na punkcie technologii. Chociaż nie mam pojęcia, czym się dokładnie zajmuje, kiedy całymi nocami stuka w ten swój laptop.

Uśmiechnęłam się i upiłam łyk herbaty. Rosie potrafiła ją doskonale przyrządzić: była pyszna, mleczna, z niewielkim dodatkiem cukru.

– Myślę, że ona powoli przejmuje kontrolę nad światem – powiedziałam, dmuchając na herbatę. – Wie więcej niż spora część nauczycieli.

Choć nigdy nie przyznałaby się do tego, Melissa tak naprawdę chciała być jak jej starszy brat Tom, który studiował informatykę w Cambridge. Taki odsetek geniuszy w jednej rodzinie mógłby człowieka irytować, gdyby nie fakt, że byli jednocześnie najmilszymi ludźmi w całej Anglii.

– A co u ciebie, skarbie? – spytała Rosie, rozprowadzając grubą warstwę masła na chlebie. – W szkole wszystko dobrze?

– Mm-hmm.

Podeszła do lodówki i wyjęła z niej stertę plastikowych pojemników.

– Na pewno? Jedenasta klasa to ciężka sprawa.

– Mój tato też tak mówi – odparłam, drapiąc Megabajta po główce. Kot zamruczał z zadowoleniem. – Właściwie ciągle powtarza te słowa.

Pani Morris znowu stanęła przy kuchennym blacie, układając na chlebie plastry sera i mięsa. Patrzyłam na jej sylwetkę rysującą się na tle okna, na kształt jej pleców i pewne siebie ruchy dłoni. Zatknęła za ucho kosmyk włosów.

– On się po prostu o ciebie martwi, Charlie. To wszystko.

Nakryła kromkę chleba drugą kromką, przycisnęła ją dłonią i przekroiła kanapkę na pół.

– A nie powinien – odparłam.

– Jest twoim ojcem. Musi się martwić. – Rosie złapała pomidorka koktajlowego, który turlał się w stronę zlewu. – Taka jego rola.

Wrzuciła pomidorka do ust, położyła kanapkę na talerzu i podeszła do stołu.

– Wiesz, Brian jest taki sam – powiedziała, siadając obok mnie. – Ciągle się zamartwia o Melissę. Ech, ci tatusiowie i ich malutkie córeczki…

Zgodziłam się z nią w myślach, ale z drugiej strony – już nie byłam malutką dziewczynką. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, kim teraz jestem.

W ciszy zaczęłam jeść kanapkę.

– Dla was to też jest ciężkie – ciągnęła Rosie. – Wiem o tym. Dojrzewacie. Niedługo skończycie szesnaście lat. Och, mój Boże. – Megabajt wskoczył na stół, ale pani Morris go przepędziła. – Musisz jednak zrozumieć, dziecko, że jesteś dla niego wszystkim. Ralph nie ma lekko, odkąd…

Nie dokończyła. Ugryzłam kanapkę. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, słuchając, jak z kranu kapie woda.

– Wiesz, wyglądasz już jak twoja mama.

Podniosłam na nią wzrok.

– Naprawdę?

– Och tak. – Uniosła obiema dłońmi kubek z herbatą. – Dawno temu Ralph pokazywał mi jej zdjęcia. Jesteście jak dwie krople wody.

Pomyślałam o zdjęciach mamy, które trzymałam pomiędzy kartkami w jej starym notesie. Cztery fotografie z pozaginanymi rogami, oznaczone datami nabazgranymi długopisem na rewersie.

Rosie uśmiechnęła się do mnie. Znowu napiłam się herbaty.

Przyjemnie było siedzieć tutaj, w kuchni Melissy. Zawsze to lubiłam. Kot ocierający się futerkiem o moje nogi, para ulatująca z naszych kubków, odgłos pralki działającej za ścianą…

* * *

Wieczorem, po powrocie do domu, usiadłam na łóżku w swoim pokoju, przy włączonej muzyce, i otoczyłam się porozkładanymi zdjęciami.

Na pierwszym na starej, zniszczonej sofie mama trzymała mnie – jeszcze dziecko – na rękach. Na jej kolanach leżała jakaś książeczka z bajkami. Inne zdjęcie zostało zrobione na plaży. Mama stała na jednej nodze na jakimś niskim murku. Wiał wiatr, a w tle świeciło zimowe słońce. Na trzecim zdjęciu siedziała z tatą w jakimś pubie. Oboje robili do siebie głupie miny. Mama miała na głowie czapkę – tę grubą, niebieską, którą ja teraz nosiłam codziennie, przynajmniej zimą. Czapka była już stara, zaczynała się rozpadać, dyndały z niej luźne nitki, ale to nie miało znaczenia. Choć była dziurawa, było mi w niej ciepło.

Czwarte zdjęcie było moim ulubionym, ponieważ byliśmy na nim wszyscy troje. Zostało zrobione w jakimś parku w słoneczny dzień. Siedziałam na ziemi, na piknikowym kocu, pomiędzy rodzicami. Pozowałam odwrócona plecami do aparatu, więc widać było na karku moje znamię – białe, wielkości pestki awokado, w kształcie płomienia. Podobno lekarze nigdy takiego nie widzieli, przynajmniej tak twierdził tato. Powtarzał, że dzięki niemu jestem kimś wyjątkowym, ale rodzice często mówią swoim dzieciom tego typu rzeczy.

Nie wiedziałam, kto zrobił nam to zdjęcie. Może ktoś, kto akurat przechodził obok? Tak czy inaczej to była nasza jedyna wspólna fotografia. Moi rodzice byli wtedy młodzi, opaleni, trochę niechlujnie ubrani, przejęci swoją córeczką wiercącą się pomiędzy nimi. Tato miał nieco więcej włosów na głowie, mama skupiała się na nalewaniu herbaty, a wszyscy razem wyglądaliśmy jak prawdziwa rodzina.

Jak szczęśliwa rodzina.

Nie miałam żadnych wspomnień z tamtego dnia, więc wiedziałam tylko to, co usłyszałam od ojca. Zdjęcie zostało zrobione przed przeprowadzką do Reading. Byłam wtedy malutka, dopiero uczyłam się chodzić. Tato studiował w Londynie. Podobno był to ekscytujący okres w ich życiu – dopiero co się pobrali, mieli przed sobą całe życie.

A potem, w 2000 roku, tuż przed Bożym Narodzeniem, moja mama zginęła w wypadku samochodowym.

Niewiele wiedziałam o tym, co się stało. Tato nie lubił rozmawiać na ten temat. „To nie była jej wina – odpowiadał, kiedy byłam wystarczająco duża, żeby zadawać takie pytania. – Zawinił tamten człowiek. Jechał za szybko. Ona nic złego nie zrobiła”.

„Kim był tamten człowiek?” – pytałam, bo wydawało mi się, że to istotny szczegół.

„Jakiś nieznajomy, Charlie. Popełnił błąd”.

Kiedy byłam młodsza, tato cały czas opowiadał o mamie. Mówił, jaka była mądra, pełna życia, i jak każdego dnia powtarzałaby, że powinnam znaleźć coś, co kocham, a potem za tym podążać. Podobno byłaby ze mnie dumna. Opowiadałaby mi bajki, śpiewała dla mnie piosenki, a w soboty zabierałaby mnie do kina.

Wpatrywałam się w jej zdjęcia, a potem spojrzałam na siebie w lustrze. Przypomniałam sobie, co dzisiaj usłyszałam od mamy Melissy. Miała rację. W ciągu paru ostatnich miesięcy coś się wydarzyło. Coś ważnego.

Zaczęłam się upodabniać do mamy.

Miałam jej filigranową sylwetkę i wiecznie rozczochrane włosy w odcieniu mlecznej czekolady, jej bladą skórę i policzki obsypane piegami. Miałam też duże kasztanowe oczy, które moim zdaniem nadawały mi dziecinny wygląd, ale u niej były roziskrzone, hipnotyzujące. Gdy w nie patrzyłam, czułam, jak przepełnia mnie magia i nadzieja. Ale też smutek.

Wyciągnęłam rękę po leżący na poduszce notes i położyłam go sobie na kolanach. Pomijając czapkę i zdjęcia, ten notes był jedyną pamiątką, jaką miałam po mamie. Był to pewnego rodzaju osobisty dziennik – gruby, podniszczony zeszyt wypełniony zapiskami i fragmentami wierszy. Znalazłam go pewnego dnia w garażu, kiedy miałam jakieś siedem lat. Z trudem namówiłam tatę, żeby pozwolił mi go zatrzymać… choć gdy się zgadzał, po jego twarzy przemknął dziwny grymas, którego nie zrozumiałam.

Otworzyłam notes. Padło na jedną z moich ulubionych stron.

Take me home I’ve been dreaming of a girl I know The sweetest thing, you know she makes me wanna sing I still remember everything

(Zabierz mnie do domu Marzę o dziewczynce, którą znam Jest najsłodsza na świecie, to dzięki niej śpiewać chcę Wciąż wszystko pamiętam)

Na sąsiedniej stronie znajdowała się druga zwrotka.

I call her name I keep her picture in a silver frame So she will know, just as soon as I come home That she will never be alone

(Wołam ją po imieniu Jej zdjęcie trzymam w srebrnej ramce Aby wiedziała, że gdy tylko wrócę do domu Już nigdy nie będzie samotna)

Od początku było dla mnie oczywiste, że to ja jestem tą dziewczynką w wierszu mamy. Tak, to musiałam być ja. A ten notatnik był prezentem od niej – jej dziedzictwem. Jeśli tylko będę go dobrze strzegła, ona tak naprawdę nigdy mnie nie opuści. Przez wiele miesięcy analizowałam każde zdanie, każde słowo, szukając w nich jakichś podpowiedzi albo ukrytych wiadomości, próbując połączyć je z moim własnym życiem.

W notesie kilka razy powtarzał się pewien dwuwiersz.

She lives her life in pictures She keeps secrets in her heart

(Ona żyje w świecie obrazów W sercu nosi tajemnice)

Właśnie z powodu tych pięciu słów – „ona żyje w świecie obrazów” – w ogóle zainteresowałam się fotografią:. Byłam przekonana, że mówią o mnie, albo przynajmniej o osobie, którą się stanę. Takiej, jaką chciała widzieć we mnie mama.

W swoim notatniku pisała też o złamanym sercu. Nie wiedziałam, czy te fragmenty były zmyślone, czy dotyczyły mojego ojca, ale – co było dziwne – działały na mnie kojąco, kiedy nie mogłam w nocy zasnąć. Kiedy wyobraźnia podsuwała mi obrazy wypadków samochodowych, stłuczonego szkła na autostradzie…

It’s 2 a.m. and I am here alone Empty bottle and a silent phone I can feel you, when I’m without you Even now

And I don’t wanna fall asleep tonight Unless I can have you by my side Cos when I’m sleeping, it keeps repeating Round and round

The sound of your heart breaking

(Druga w nocy, jestem sama Pusta butelka, telefon milczy Czuję cię, kiedy jestem bez ciebie Nawet w tej sekundzie

Nie chcę dzisiaj zapaść w sen Skoro nie mogę leżeć przy tobie Bo kiedy śpię, ciągle powraca do mnie Tamten dźwięk

Słyszę, jak łamie się twoje serce)

Po raz kolejny przewracając strony tego zeszytu, przypomniałam sobie, jak miałam siedem lat i każdego wieczoru chowałam się pod kołdrą z latarką, szeptałam do siebie słowa zapisane w notatniku, wierząc, że jeśli będę powtarzała je wystarczająco długo, pewnego dnia mama wróci do domu.

– …Nie, Jen, mówiłem o formatowaniu… Słucham? Nie, zupełnie nie o to mi chodziło…

Głos taty niósł się z dołu, z przedpokoju. Słyszałam, jak rzuca klucze na stolik. Zamknęłam notatnik i wsunęłam go pod łóżko.

– …Tak, wiem o tym. – Tato rozmawiał przez komórkę, gdy zjawiłam się w kuchni, ściskając w dłoniach jedno ze zdjęć mamy. – W tej chwili to nie problem, ale jeśli jutro przyjdę i zobaczę, że w raporcie są jakieś błędy, to… Jen? Jen? Przeklęta komórka. Znowu brak zasięgu…

Tato pokręcił głową, mrucząc coś pod nosem, podszedł do kredensu i zaczął przeglądać korespondencję.

– Hej – odezwałam się.

– O, cześć, Charlie – powiedział, odkładając listy. – Nie zauważyłem cię. Co porabiasz?

Wzruszyłam ramionami.

– Nic… przeglądam stare rzeczy.

Z roztargnieniem pokiwał głową, wyciągnął z szafki butelkę wina i wbił korkociąg w korek. Przyglądałam się, jak nim przekręca – raz, drugi, trzeci – a potem zerknęłam na zdjęcie, które trzymałam w ręce. W ostatnich latach tato przestał wspominać mamę. To nie stało się nagle, nie urwało się pewnego dnia, tylko powoli słabło, jak radio, które stopniowo cichnie… Doszło do tego, że samo wymówienie na głos jej imienia stało się czymś niezręcznym. Mijały dni, a ja obudziłam się pewnego ranka i odkryłam, że moja mama po cichu zniknęła z mojego pokoju, odleciała w środku nocy, jak zapominany duch, który do tej pory mieszkał w naszym domu.

– Co tam znowu? – wymamrotał tato, gdy telefon zabrzęczał na kuchennym blacie. Zmrużył oczy i spojrzał na ekran.

– Tato… – ciągle sterczałam w progu – w sobotę wieczorem idziemy z Melissą na miasto, jeśli nie masz nic przeciwko.

Doszłam do wniosku, że potrzebuję przykrywki dla koncertu Fire&Lights. Spędzanie czasu z boysbandem na pewno nie mieściło się w definicji Skupiania Się na Nauce autorstwa mojego taty.

– Aha… rozumiem. – Wsunął jedną rękę do kieszeni i zabrzęczał monetami. – Myślałem, że wybierzemy się na urodzinową kolację.

Uniosłam dłoń do ust. Zupełnie o tym zapomniałam.

– Przepraszam, tato… kompletnie wypadło mi z głowy.

Nasze spojrzenia się spotkały, a potem tato machnął ręką i nalał sobie po brzegi wina do kieliszka.

– Spokojnie. Nic się nie stało. Wiem, że nie chcesz, żeby w urodziny łaził za tobą ojciec.

Obrócił się i rozpiął guzik koszuli pod szyją.

– Ale pamiętaj, o której masz wrócić do domu – powiedział odwrócony plecami. – Obowiązuje cię ta godzina, co zwykle.

Tato pociągnął duży łyk wina i poluzował krawat. Patrząc, jak zdejmuje go przez głowę i przewiesza przez krzesło, przypomniałam sobie, jak wyglądał kiedyś, na tamtym zdjęciu – klęczący na kocu w słońcu, w koszuli z podwiniętymi rękawami, ściskający dłonią palce moich stóp.

Zanim zdążył się odwrócić, wsunęłam zdjęcie do tylnej kieszeni i wyszłam z kuchni.