Story of Bad Boys 3 - Mathilde Aloha - ebook

Story of Bad Boys 3 ebook

Mathilde Aloha

4,3

Opis

„Cameron, to koniec. Nie próbuj się ze mną kontaktować, nie odpowiem” Taką wiadomość Lili wysłała do Camerona po ostatnich wydarzeniach. I wyjechała. Na pogrzeb swojej najlepszej przyjaciółki… Gdy dziewczyna próbuje się jakoś pozbierać, w jej otoczeniu ktoś się pojawia. Ktoś, kogo już nigdy nie chciała spotkać. Miała nadzieję, że ten mroczny rozdział w jej życiu jest już zamknięty, ale uświadamia sobie, że prawdziwy koszmar dopiero się zaczyna. Jak Lili ma teraz wrócić do domu, do swojego pokoju, tak blisko Camerona? Czy to wszystko da się jakoś poskładać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (97 ocen)
56
20
15
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Egoana

Z braku laku…

Koniec po 4 tom nie sięgam. Wystarczy tej mordęgi. Tragedia… tego się nie da czytać. Przewinęłam większość książki a i tak uważam ze nic nie straciłam. Nie polecam. :/
00
Barbara-7890

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00

Popularność




Prolog

Jedenaście dni. Lili wyjechała jedenaście kurewskich dni temu. Cameron, to koniec. Nie próbuj się ze mną kontaktować, nie odpowiem. Z wyjątkiem tego SMS-a, który za każdym razem, kiedy go czytam, coraz bardziej łamie mi serce, nie miałem od niej żadnej wiadomości. Jestem pewien, że wyszła, kiedy zobaczyła, jak całuję Olivię. Gdyby jednak wiedziała, dlaczego to zrobiłem, jestem pewien, że dziś wciąż byłaby ze mną. Codziennie mocniej się nienawidzę, kiedy patrzę na siebie w lustrze. Do tego stopnia, że stłukłem to w swoim pokoju. Evan popatrzył na rozsypane odłamki szkła i po prostu bez słowa przyniósł mi worek na śmieci. To nie znaczy, że nie próbowałem Lili wszystkiego wyjaśnić. Dzwonię do niej codziennie, wysyłam SMS-y, ale w ogóle nie odpowiada. Może mnie zablokowała. Jedyne nowiny, jakie zdobyłem, pochodzą od Grace. Twierdzi, że Lili ma się dobrze. Evan dzwonił do niej trzy godziny temu. No dobra, ubłagałem go, żeby to zrobił… Odebrał ten pieprzony skurwiel, który był z nią. Udało mi się wyrwać telefon z rąk Evana. Te kilka słów, jakie wypowiedziała, cały czas mnie prześladuje. Nie dała mi nawet chwili na wytłumaczenie i rozłączyła się. Spojrzałem na Evana. Strasznie zbladł i wtedy zrozumiałem, że coś się stało. Krew niemal zastygła mi w żyłach. Mój przyjaciel usiadł na kanapie obok Grace i wyrzucił to z siebie. Rosie nie żyje. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, w jakim stanie jest Lili. Świadomość, że jestem zupełnie bezsilny, że nie mogę być z nią i pomóc jej przez to przejść, a ten typ jest tam obok niej, wprost mnie rozwala. Co mogę zrobić? W tej chwili zupełnie nic.

Stukam dnem szklanki o kontuar i sygnalizuję barmanowi, że proszę o powtórkę. Muszę zapomnieć, do jakiego stopnia okazałem się dupkiem. Nie znoszę whisky, ale bursztynowy płyn ma tę zaletę, że pozwala mi przestać myśleć. Nigdy nie byłem w tym miejscu, ale go nie cierpię. Wszystko jest drewniane, brudne i stare. Jedyne, co mnie przekonuje, żeby tu zostać, to fakt, że w ogóle ich nie obchodzi mój wiek.

Biorę telefon i jak za każdym razem, kiedy go odblokowuję, widzę na tapecie fotografię nas dwojga. Pamiętam dobrze, kiedy to zdjęcie zostało zrobione. Siedzieliśmy na trawie przed głównym budynkiem uniwersytetu. Było to niedługo po urodzinach Jamesa, pewnego pięknego, ciepłego dnia. Przez całe popołudnie wygrzewaliśmy w promieniach słońca, śmiejąc się i rozmawiając z przyjaciółmi. Lili położyła się tuż obok mnie, wtuliła głowę w moją szyję. Czułem się doskonale. Skorzystałem z tego momentu, żeby zrobić to zdjęcie. Byliśmy tacy szczęśliwi. Kolejny raz czuję do siebie nienawiść za to, że wszystko schrzaniłem. Jednym haustem wypijam resztę whisky. Alkohol działa znieczulająco; otrząsam się, żeby odegnać palenie w gardle, ale w ustach zostaje mi gorzki smak.

Zostawiam sto dolarów na ladzie i odchodzę, nie odwracając się. Po kilku krokach uświadamiam sobie w końcu, że plączą mi się nogi i że się chwieję. Chichocząc, zataczam się na ladę przed wyjściem. Jesteś żałosny, Cam. To właśnie powiedziałaby mi moja świadomość, gdyby jej głos nie zawieruszył się gdzieś w moim otumanionym umyśle. Po wyjściu z tej nędznej speluny uderza mnie z całej siły nocny chłód. Nie będę mógł prowadzić. Zresztą nawet gdybym mógł, nie bardzo wiem, gdzie zaparkowałem. Życie bez Lili jest straszne, nijakie, ale nie jestem samobójcą. To chyba jedyna informacja, jaką jeszcze mi przekazuje mój umysł. Nie będę narażał życia własnego i może jakiejś niewinnej osoby, bo zachowałem się jak głupek i spiłem jak bela. Biorę telefon i wysyłam do Evana krótką wiadomość, żeby po mnie przyjechał. Przez chwilę rozglądam się tu i tam i nagle kilka metrów ode mnie widzę tył mojego wozu. No dobra, nie stoi daleko. Mam nadzieję, że się nie przewrócę. Chcę koniecznie wziąć swoją kurtkę. Jest już całkiem ciemno. Gdyby nie blask neonu znad drzwi baru, nie widziałbym zupełnie nic. Już prawie jestem przy drzwiach auta, gdy ktoś szarpie mnie od tyłu.

– No no! Miller jest sam.

Podnoszę głowę i rozpoznaję tego chama Trenta, jak zawsze w towarzystwie swojego pomocnika Bernie’ego.

– Jakiś problem? – rzucam, spoglądając na nich ze złością.

Dlaczego musiałem wpaść na tych dwóch świrów akurat dzisiaj, kiedy już samo mówienie sprawia mi trudność?

– Ty jesteś naszym największym problemem. Ale zaraz go rozwiążemy.

Alkohol zamroczył mi umysł i nie rozumiem ani słowa z tego, co on mówi. Jego wargi się poruszają, ale sens słów dociera z opóźnieniem i nie zdążam nawet odpowiedzieć, kiedy jego pięść ląduje na moim policzku. Z wielką siłą. Chwieję się, ale nie upadam, bo opieram się o drzwiczki samochodu. Kurwa, boli mnie cholernie. Próbuję się bronić, ale udaje mi się tylko machnąć pięścią i stracić równowagę, bo jestem kompletnie pijany. Nic dziwnego, że Lili cię już nie chce. Lili. Moje myśli odpływają do niej, tak daleko, że Bernie to wykorzystuje i kopie mnie w goleń. Mam wrażenie, że słyszę dźwięk łamanych kości i walę się na asfalt jak worek. Kiedy moja głowa dotyka ziemi, czaszkę przeszywa mi ostry ból. Nie mogę utrzymać otwartych oczu.

– No jak, Miller? Tym razem trochę to inaczej wygląda! Obrywasz w czachę i nie możesz oddać!

Trent wzbogaca swoją wypowiedź o kilka kopniaków w moje żebra. Brak mi tchu, ale nie robię nic, żeby ich uniknąć. Zasłużyłem sobie na to. Za krzywdy, jakie wyrządziłem Lili. Co by ona powiedziała? „To karma, Cam. Twoje dobre uczynki będą nagrodzone, złe zostaną ukarane”. Przeklęta karma. Przeklęte życie. Nienawidzę siebie.

– Pieprz się, Miller. Bardzo głęboko.

Wiem, że to ich wkurzy, ale nie reaguję. Każdy otrzymany od nich cios będzie moją pokutą. Trampki Trenta raz po raz lądują na moich żebrach, a jego koleś używa sobie na moich nogach. Masakrują mnie.

– Odpuść sobie, Miller. Odpuść, a ja…

Nie słucham go. Nawet ze zmąconym umysłem i ciałem, które jest jednym wielkim bólem, wiem, do czego zmierza. Nic więcej nie ma znaczenia. Otwieram na chwilę oczy. Stoją nade mną obydwaj, czekając na odpowiedź.

– Nigdy – chrypię, czując w ustach smak krwi. – Nigdy nie odpuszczę.

Spluwam im pod nogi. I wtedy widzę, jak Trent się prostuje z chorym, sadystycznym uśmieszkiem na ustach. Wiem, co zamierza. Już po mnie. Cofa się i szybkim ruchem częstuje mnie jeszcze jednym kopem w żebra, z brutalnością, nad którą już nie panuje. Ledwo to wytrzymuję. Nie mogę oddychać i tylko kaszlę, czując straszny ból. Kiedy kopniak ląduje na mojej czaszce, myśli mi się plączą i wiem, że jest już tylko jedna osoba, która może wyciągnąć mnie z tej gęstej mgły, jaka mnie powoli spowija. To Lili.

* * *

Budzi mnie jakiś ostry dźwięk. Nie bardzo mogę oddychać przez nos. Oczy mam zamknięte. Nie wiem, gdzie jestem, ale jest tu ciemno i gorąco. Kiedy gwałtowny ból przeszywa mi głowę, domyślam się, że leżę na szpitalnym łóżku. Pierwszy odruch: poruszyć rękami i palcami stóp. Czuję bolesne ukłucie: to na pewno kroplówka. W końcu stopniowo włączają się również inne zmysły.

– Obudził się – słyszę.

Ktoś obok rozmawia, ale do mnie docierają zaledwie strzępy słów. Nie rozpoznaję głosów. Próbuję podnieść głowę, ale nic z tego: opada ciężko na niewygodną poduszkę. Chcę się stąd wydostać. Czuję, że ktoś się do mnie zbliża. Chciałbym otworzyć oczy, ale nie udaje mi się, światło jest zbyt oślepiające.

– CamCam?

Rozpoznaję pełen niepokoju głos mojej siostry. Próbuję otworzyć usta, żeby jej odpowiedzieć, że tak, to ja, ale nie mogę wydobyć głosu. Jestem strasznie słaby. Co się stało, do kurwy nędzy? Niczego nie pamiętam. Ostatni wyraźny obraz to ten, kiedy parkowałem przed tą speluną, i jeszcze posmak taniej whisky w ustach. Chciałem na kilka godzin o niej zapomnieć. Zapomnieć jej twarz, jej zapach, delikatność jej skóry… Kurwa, co ja takiego zrobiłem, że teraz tu leżę?

Moje oczy powoli przyzwyczajają się do silnego światła i wreszcie udaje mi się je otworzyć. Elena stoi na progu sali. Jest odwrócona w kierunku korytarza i daje komuś znak. Ma na sobie jedną z moich bluz. Nosi moje ciuchy tylko wtedy, kiedy potrzebuje pocieszenia. Teraz moja mała siostrzyczka jest zasępiona. Nie lubię, kiedy tak wygląda.

– Len?

Słysząc mój głos, siostra odwraca się szybko. Kiedy się do mnie zbliża, stopniowo widzę ją coraz wyraźniej.

– Co się stało? – szepczę spierzchniętymi ustami.

Usłyszała mnie? Wątpię, ale przytula mnie z całej siły. Sprawia mi ból, ale wolę nic nie mówić, żeby jej jeszcze bardziej nie zmartwić. Krzywię się tylko za jej plecami. Czuję, że jest niemal chora z niepokoju. Odsuwa się, a ja wreszcie mogę przyjrzeć się jej dokładnie. Jest przerażająco blada. Pod oczami, zapuchniętymi od łez, ma ciemne sińce. Strasznie ciężko jest mi widzieć ją taką udręczoną.

– Och, Cam, tak strasznie się bałam! – rzuca wreszcie, miotając się po sali. – Myślałam, że nie żyjesz! Rodzice obudzili mnie w środku nocy i powiedzieli, że znaleziono cię nieprzytomnego na ulicy.

– Gdzie oni są? – pytam, poruszając lekko głową, żeby rozluźnić obolałe mięśnie.

– Wyszli na chwilę do administracji szpitala i żeby się odświeżyć. Nie zostawiliśmy cię nawet na sekundę, od kiedy tu jesteś.

– Która godzina?

Spogląda na zegarek i mówi:

– Kwadrans po drugiej. Byłeś nieprzytomny przez prawie dwanaście godzin.

Wzdycham. Czując, że od długiego leżenia mam zdrętwiałe mięśnie, próbuję się wyprostować, ale wyrywa mi się krótki jęk i rezygnuję z powodu nieznośnego bólu w brzuchu.

– Elena, co mi się stało? Nic nie pamiętam.

Bierze mnie za rękę i ściska ją mocno, a potem siada na brzegu łóżka.

– Znalazł cię Evan. Wysłałeś mu SMS-a, żeby po ciebie przyjechał, bo byłeś za bardzo pijany, żeby siąść za kierownicą. Ale zanim się zjawił…

Elena potrząsa głową, jak gdyby chciała powstrzymać łzy. Splatam swoje palce z jej palcami. Może mi wszystko powiedzieć, wie o tym.

– Ale zanim przyjechał – kontynuuje bardziej opanowanym głosem – zostałeś okropnie pobity. Nie ma żadnych świadków, a Evan… Powinieneś go zobaczyć! Nigdy go takiego nie widziałam. Był prawie chory ze zmartwienia.

Przerywa i marszczy brwi.

– Jeśli dobrze zrozumiałam, w karetce odzyskałeś przytomność, ale ból był bardzo silny, więc dostałeś środek przeciwbólowy. W szpitalu zbadali cię dokładnie. Lekarze powiedzieli potem, że masz kilka urazów, które się z czasem zagoją. Masz złamane cztery żebra, nastawili ci też przegrodę nosową. Będziesz teraz na lekach przeciwbólowych. I jeszcze powiedzieli, że przy każdej silniejszej migrenie albo przy migrenach nawracających musisz się pokazać u lekarza. Zresztą sami ci to wyjaśnią lepiej niż ja. Ale byli bardzo stanowczy: żadnej aktywności fizycznej przez co najmniej cztery tygodnie, do czasu aż żebra się zrosną.

Czyli to stąd ten ból. Przesuwam dłonią po twarzy i wzdycham, czując, że mam podbite oko. Boli mnie. Nie widzę siebie, ale jestem pewien, że twarz mam całą opuchniętą. Krzywię się. Bycie unieruchomionym przez kilka tygodni wcale nie leżało w moich planach.

– Coś ci podać? – pyta Elena, głaszcząc mnie po policzku.

Mam wysuszone gardło i spierzchnięte wargi, więc proszę o szklankę wody. Dzbanek jest pusty, Elena wychodzi więc, żeby go napełnić. Korzystam z tych kilku chwil i próbuję przypomnieć sobie koniec minionego wieczoru, ale na próżno, wspomnienia są wciąż bardzo niewyraźne. Po chwili przychodzi pielęgniarka. Sprawdza, czy wszystko w porządku, na tacy zostawia kilka leków, które połknę, gdy będzie woda, i mówi, że lekarz zaraz mnie zbada, zanim pójdzie do innych pacjentów. Elena wraca z dzbankiem pełnym wody, a razem z nią wchodzi Evan. Kiedy postrzega, że się obudziłem, na jego twarzy odmalowuje się ulga.

– Stary, nigdy więcej mi tego nie rób! – mówi, przytulając mnie szybko.

– Postaram się, ale niczego nie obiecuję – odpowiadam, uśmiechając się słabo.

Evan się odsuwa, a ja wykorzystuję to, żeby połknąć środki przeciwbólowe. Mam nadzieję, że szybko zadziałają, bo z trudem wytrzymuję.

– Ktoś z policji przyjdzie po południu, żeby cię wypytać o wszystko. To konieczne do śledztwa. Rodzice też zaraz się zjawią. Zawiadomiłam ich, że się przebudziłeś.

Dziękuję lekkim skinieniem głowy.

– A daliście znać Lili? – pytam. – Przyjdzie niedługo?

Siedząca obok mnie Elena nie odpowiada i odwraca się do Evana, który stoi w nogach łóżka z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Dlaczego nic nie mówią? Coś się stało? Litości, nie! Nie zniósłbym tego!

– No cholera! – rzucam wreszcie, kiedy udało mi się trochę podźwignąć. – Czemu nic nie mówicie?

Evan wzdycha głęboko i wreszcie wydusza z siebie:

– Nie ma jej tutaj, Cam. Jest teraz w Miami, a między wami wszystko skończone.

Zimny prysznic. Mam wrażenie, że biorę zimny prysznic. Wręcz lodowaty. I nagle wszystko mi się przypomina. Jeden obraz po drugim. Miałem nadzieję, że to wszystko było tylko złym snem, ale nie. Znów widzę i czuję każdy cios, każde kopnięcie w moje ciało. Mgła znika, wszystko staje się bardzo wyraźne.

Trent i Bernie zostawili mnie na pewną śmierć, jestem udupiony w tym szpitalu do jutra, a Lili odeszła ode mnie na dobre. Ciężko opuszczam głowę na poduszkę. Koszmar. Naprawdę przeżywam jakiś kurewski koszmar.

Rozdział 1

Mam świetną nowinę! – woła Amber, biegnąc do nas. – Odwołano popołudniowe zajęcia z powodu awarii prądu! Następne dopiero jutro rano.

– Super! – wołamy chórem ja i Rosie.

Amber śmieje się i otacza nas ramionami.

– Dostałam właśnie SMS-a z naszego centrum handlowego. Za zakupy warte dziesięć dolarów w CupcakeLand darmowa kawa!

– Przepadam za ich waniliowymi babeczkami! – zachwyca się Rosie.

– No to idziemy!

I od razu kierujemy się na przystanek autobusowy. Dziś jest bardzo ciepło. Marzę o mrożonej kawie i o babeczce z marakują i kawałkami karmelu. Autobus przyjeżdża po paru minutach i wsiadamy, radośnie uśmiechnięte. Przed nami piękne popołudnie! Po jakichś dziesięciu przystankach dojeżdżamy do centrum handlowego. Amber, Rosie i ja wysiadamy pierwsze. Przeciskając się między klientami, dochodzimy wreszcie do naszego raju: CupcakeLand. Podchodzimy do kontuaru i składamy zamówienie. Babeczki w witrynie, jedna piękniejsza od drugiej, przybrane są kolorowym lukrem, aż ślinka cieknie. Czekając, aż nasze napoje będą gotowe, siadamy z Rosie przy jednym ze stolików. Cukierkoworóżowe fotele są niesamowicie wygodne i aż wzdycham ze szczęścia, widząc podchodzącą do nas Amber z tacą w dłoniach.

Po tej małej przekąsce postanawiamy przejść się po sklepach. Ponieważ Amber chciałaby kupić nową apaszkę, wchodzimy do Topshopu. Sprzedawczyni podchodzi do nas i pyta, czy może w czymś pomóc. Amb wyjaśnia jej, czego dokładnie szuka, i sprzedawczyni prowadzi ją do drugiej części sklepu. My z Rosie przez ten czas błądzimy między regałami. Kilka ciuszków przyciąga moją uwagę, ale nie zatrzymuję się na długo, w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, którą zupełnie jakby coś przymurowało do jednej z sukienek. Podchodzę do niej.

– Znalazłaś coś? – pytam.

Kiwa głową.

– Uważam, że jest wspaniała – mówi, pokazując mi ją.

Rzeczywiście, ja też jestem oczarowana sukienką, którą Rosie mi podaje. Jest bardzo długa, uszyta z białej koronki, z dekoltem w serek i rękawami trzy czwarte – naprawdę szalenie elegancka. Akurat w stylu Rosie. Wyglądałaby w niej doskonale, jestem tego pewna.

– Przymierz ją!

– No coś ty! Nie! Ona kosztuje dziewięćdziesiąt dolarów – wzdycha Rosie, pokazując mi etykietkę z wyraźnie wypisaną ceną.

Krzywię się.

– Ale przymierzyć przecież możesz, prawda?

– Mogę…

– No to szybko! – mówię, lekko ją popychając.

Śmieje się i znika za zasłonką. Korzystam z tej chwili, żeby zerknąć na komórkę i otrzymane wiadomości. Odpowiadam mamie, że wracam za niecałą godzinę, i Ianowi, pytającemu, co robię, że jestem w centrum handlowym z Amb i Rosie. Po chwili zasłonka kabiny się odchyla.

– Rosie, wyglądasz w tej sukience wspaniale! – wołam.

– Tak uważasz? – czerwieni się moja przyjaciółka.

– No bomba!!! – dodaje Amber, podchodząc z apaszką w ręku.

– Mnie się też bardzo podoba – przyznaje cicho Rosie.

– No to ją kup! – rzuca Amber.

– Jest za droga – krzywię się.

– Ile kosztuje?

– Dziewięćdziesiąt dolarów.

– Mam przy sobie czterdzieści, a ponieważ apaszka jest przeceniona do dziesięciu, trzydzieści mogę ci dać.

Otwieram swoją torbę i wyciągam portfelik.

– Ja też mam czterdzieści – mówię do Rosie.

– Mogłybyście?

Amber i ja przytakujemy i zachęcamy Rosie do zakupu.

– No to ją biorę! – woła. – Zaraz jutro wam oddam.

– Nie ma sprawy – mówi Amber. – No, przebieraj się. Za dziesięć minut mamy autobus.

Rosie wraca do kabiny, uśmiechając się radośnie. Amber spogląda na mnie. Rosie wygląda w tej sukience tak pięknie, że naprawdę nie można jej zostawić w sklepie dla kogoś innego. Miejsce tego ciuszka jest w szafie Rosie. Przyjaciółki są też właśnie od tego: żeby zawsze przyjść z pomocą.

* * *

Przełykam łzy, przypominając sobie tę szczęśliwą chwilę, która przeminęła nieodwracalnie. Wszystko wtedy tak dobrze się układało… Podnoszę oczy i wpatruję się w drewniane belki sufitu kościoła. Gdybym mogła cofnąć czas o rok, uniknąć tego cierpienia i dramatu, który kosztował ją życie… Ale jestem teraz tutaj, bezsilna. Siedzę tuż za ławką przeznaczoną dla rodziny i obserwuję rozdzierającą scenę, która rozgrywa się przed moimi oczyma. Uroczystość religijna zaczęła się pół godziny temu. Kiedy ksiądz odwraca się w stronę trumny, łzy niepowstrzymanie toczą mi się po policzkach, a ja nie mam siły, żeby je otrzeć. Wokoło rozstawione są zdjęcia Rosie, przypominając ją w każdej sekundzie. Obiecałam sobie, że będą silna. Dla niej, dla jej rodziny i przyjaciół. Wszyscy koledzy z naszego rocznika też są tutaj, zdruzgotani, siedzą kilka ławek dalej. Wszyscy bardzo lubili Rosie. Jak mam pozostać silna, kiedy moje dzieciństwo i okres dorastania właśnie odchodzą razem z nią… Nie potrafię. Jak mam być oparciem dla jej siostrzyczki, kiedy moje serce krwawi boleśnie, jak gdyby mi je wyrywano?

Podnoszę głowę i spoglądam na księdza, którego poważny głos brzmi głośno od strony ołtarza. Wszędzie pełno białych róż. Rosie zawsze lubiła to miejsce, według niej pełne życia. Dziś widzę wokół tylko śmierć i ból. Dałabym wszystko, żeby znowu poczuć jej pokrzepiającą obecność.

W kościele unoszą się modlitwy. „Rosie, pozostaniesz w naszej pamięci. Znajdziesz wieczny odpoczynek w Bogu. Światło twoje rozjaśni niebiosa. Amen”.

Ksiądz siada i lekkim ruchem ręki zaprasza Rodericka, kuzyna Rosie, żeby podszedł do jednego z pulpitów. Roderick wstaje z kartką białego papieru w ręku. To czytanie ze Starego Testamentu, Pieśni nad Pieśniami. Rosie uwielbiała ten fragment. Mówi on o miłości, nadziei, marzeniach i wierze. Mówi o Rosie, o tym wszystkim, co sobą reprezentowała. Dlaczego tak słodka istota skończyła w taki sposób?… Spuszczam wzrok i bezwiednie mnę trzymaną w ręku kartkę z tekstem pieśni, a potem przymykam oczy. Głos kuzyna Rosie uspokaja mnie. Fizycznie znajduję się w kościele, ale odczuwam coś w rodzaju przesunięcia, jak gdyby mój umysł był przy niej, a nie w mojej ziemskiej powłoce. Rozpacz i zmęczenie mieszają się ze sobą. Widzę siebie, jak wstaję, a potem znów siadam. Wszystko robię jak automat. Żyję, ale zupełnie jak gdybym nie żyła. Minuty płyną i nawet nie zauważam, że to już kazanie.

Czy byłabym mniej smutna, gdybym dowiedziała się o tym w inny sposób? Kiedy mama do mnie zadzwoniła, miałam wrażenie, że spadam w studnię bez dna. Wiadomość o śmierci Rosie była strasznym szokiem. Długie minuty siedziałam jak sparaliżowana na środku ulicy, niezdolna do najmniejszego ruchu. Nie mogłam w to uwierzyć. To niemożliwe. Rosie nie mogła umrzeć. Mój świat się walił, a ja nie mogłam nic zrobić, żeby tego uniknąć. Chciałam wyć aż do utraty głosu. Byłam wściekła na cały świat. Dlaczego ona, ona, która cały swój czas oddawała innym? Ona, cudowna altruistka… To Jace powinien był umrzeć. Nie ona. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ocknęłam się, dopiero gdy czyjeś dwie dłonie dotknęły moich barków. Enzo. Był tam. Wpadłam w jego tak dobrze znane ramiona. Nie musiał nic mówić. Wiedział o tym i po prostu przytulił mnie do siebie, pozwalając mi się wypłakać. Jak miałam wrócić na górę? Stanąć wobec nich, kiedy oni pławili się w szczęściu, podczas gdy ja rozpadałam się razem z moim światem? To było niemożliwe. Potrzebowałam powietrza, zerwania łańcuchów, wypełnienia pustki we mnie. Cameron, potem Rosie. Co takiego zrobiłam, że mnie to spotkało? I to tego samego wieczoru? Czy zakłóciłam jakieś plany wszechświata, odbierając innej chłopaka? Czy to dlatego wszechświat zabrał tak bliską mi istotę? Nie mogłam stać tu przed Mayan jak idiotka, musiałam się ruszyć.

– Możesz mnie odwieźć?

Mój niski głos mnie samej wydawał się martwy. Przez łzy ledwo widziałam Enza; wzięłam chusteczkę, którą mi podał. Zawiózł mnie do mieszkania, ale nie chciał mnie zostawić samej. Kiedy się dowiedział, że mam zamiar jechać na lotnisko, postanowił mnie odprowadzić. Chciał poczekać ze mną, ale uświadomiłam mu, że muszę spróbować zmienić bilet na wcześniejszy lot. Pocałował mnie delikatnie w policzek i powiedział: „Masz mój numer. Jeśli zadzwonisz, odbiorę o każdej porze”. Automatycznie kiwnęłam głową i patrzyłam, jak odjeżdża. Nie mogłam jednak polecieć wcześniej. Wydawało mi się, że czekam bez końca, a trwało to prawie dziesięć godzin. Miałam opuchnięte oczy, cierpiałam i nic nie mogło tego zmienić. Chodziłam tylko tam i z powrotem. Najgorsze było to, że ten koszmar dopiero się zaczynał.

Od mojego powrotu do domu minęło pięć dni, a samotność stała się moim sposobem na życie. Czuję się okropnie, zupełnie jak rozdarta od środka. Moja radość życia uleciała razem z Rosie, ale smutek pierwszych dni ustąpił miejsca uldze – dzięki świadomości, że odeszła spokojna do lepszego świata, jak sama mówiła. Zawsze słyszałam, że istnieje pięć etapów żałoby: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja i akceptacja. W ciągu kilku dni przeszłam przez wszystkie te etapy. Mama wyjaśniła mi, że na ogół potrzeba dwudziestu czterech godzin po informacji o śmierci do uświadomienia sobie tego. Człowiek żyje przez ten czas w odrętwieniu, chroniącym go przed bólem. Potem szok ustępuje i w tym momencie pojawia się cierpienie. Koma jest medyczną tajemnicą. Lekarze nie potrafią powiedzieć, co się dzieje z umysłem w trakcie śpiączki. Co czuła Rosie, leżąc tak w samotności na łóżku? Czy słyszała nas, kiedy wyrzucaliśmy z siebie nasze niezrozumienie, nasze wątpliwości, nasze obawy? Czy cierpiała? Nadzieja na jej przebudzenie malała z upływem tygodni, a potem miesięcy. Tylko jej matka mówiła ciągle o cudach. Nigdy nie wyprowadzałam jej z błędu, bo ta wiara pozwalała jej żyć. Jak powiedzieć kobiecie, która miała wkrótce stracić swoje dziecko, że cuda nie istnieją?

Pierwsze dźwięki Ave Maria przerywają tok moich myśli. Ksiądz znowu przechodzi w inne miejsce. Spoglądam na program ceremonii i widzę, że zaraz będzie moja kolej. Ksiądz daje mi znak. Wstaję powoli i przechodzę obok Amber, trzymając w ręce niemal zupełnie pomiętą kartkę z tekstem mojego pożegnania. Wchodzę powoli po stopniach, podnoszę oczy i widzę wszystkich zgromadzonych. Spoglądam na ukwieconą trumnę i na zdjęcie Rosie, jedno z tych, które ja zrobiłam. Moja przyjaciółka uśmiecha się, wirując w swojej pięknej białej sukni, którą kupiłyśmy razem w centrum handlowym. Rozkładam kartkę, biorę głęboki wdech i zaczynam:

– Rosie, kiedy zgodziłam się powiedzieć o tobie te kilka słów, wiedziałam, że trzeba by opisać nasze pierwsze spotkanie. Prawda jest jednak taka, że go nie pamiętam. Znałyśmy się obie od zawsze – mówię z nikłym uśmiechem. – Mogę więc tylko opowiedzieć o tym, co nas łączyło. A od czasu, gdy połączyła nas ta nierozerwalna przyjaźń, nie było chwili, żeby moje myśli nie biegły ku tobie. Rosie, życie bez ciebie wydaje mi się nijakie i ciężkie. Byłaś niczym tajfun miłości, porywający wszystko dokoła. Byłaś niebieską wstęgą na zachmurzonym niebie. Byłaś zawsze, w chwilach dobrych i złych. Zawsze gotowa nas pocieszać, upiec ciasteczka albo powygłupiać się, żeby nas rozśmieszyć. Zawsze mówiłaś, że Amber i ja jesteśmy twoimi „siostrzanymi duszami”. Często podśmiewałam się z ciebie z tego powodu, ale miałaś rację. Nasze drogi musiały się zejść i jestem dumna z tego, jak nas nazywałaś. Nie wiemy, co nam przyniesie jutro, ale jedno jest pewne: nieważne, gdzie będę, wiem, że ty zawsze będziesz na nas spoglądać stamtąd, gdzie jesteś, i będziesz nas strzec. Zawsze lubiłaś mieć wszystko pod kontrolą, chyba nikt temu nie zaprzeczy.

Unoszę głowę i zauważam kilka lekkich uśmiechów na twarzach obecnych.

– Doskonale pamiętam szczególnie jeden dzień. Zaczął się jak inne: siedziałyśmy na plaży, a ty odwróciłaś się do nas z tym swoim cudownym uśmiechem na ustach. Obiecałyśmy sobie, że zawsze pozostaniemy razem, nawet jeśli będziemy daleko. Dziś oddaliłyśmy się od siebie, ale uwierz mi, Rosie, tam, na tym maleńkim obłoku, na którym oglądasz pewnie Kochane kłopoty, jedząc popcorn, że nasz pakt jest wciąż ważny. Nigdy się nie rozdzielimy, czy to w tym życiu, czy w jakimś innym. Na zawsze zostaniesz oddaną, uśmiechniętą i czasem irytującą Rosie. Reszta nie ma znaczenia. W moim sercu i umyśle zachowam na zawsze twój cudowny uśmiech i nasz szalony śmiech aż do łez. Twoja pewność, że w każdym człowieku drzemie dobro jest dla wszystkich źródłem inspiracji. To będzie i dla mnie przykładem. Spoczywaj w spokoju, ty, która odeszłaś tak wcześnie. Śpij i odpoczywaj, bo pewnego dnia, kiedy znów się spotkamy, będziemy tańczyć w raju jak szalone, jak nam obiecywałaś. Kocham cię, Rosie. Na zawsze pozostaniesz w naszych sercach.

Tymi słowami kończę moje pożegnanie. Matka Rosie przesyła mi słaby uśmiech. Za nią widzę płaczącą Amber. Gdy schodzę ze stopni, łzy przesłaniają mi oczy i niemal upadam, na szczęście w ostatniej chwili opieram się o ławkę. Z trudem docieram na swoje miejsce.

– Proszę was teraz o powstanie i ostatnią modlitwę za Rosie. Bracia i siostry, pomódlmy się razem. Panie, Ty, który jesteś Miłością, który jesteś Dobrem, który oddałeś swego Syna jednorodzonego dla zbawienia ludzi, przyjmij Rosie do swego królestwa. Boże miłościwy, wysłuchaj modlitwy swoich dzieci.

Wszyscy wstajemy. Zewsząd słyszę śpiewane słowa modlitwy Ojcze nasz. Ludzie podają sobie ręce. Pozwalam łzom spływać po policzkach, nie mogę zerwać tego łańcucha, aby je otrzeć.

„Wiesz, co tak lubię, kiedy podajemy sobie ręce we wspólnej modlitwie? To, że nikt nie jest sam. Przez minutę czy dwie czuje się obok siebie czyjąś obecność”. Tak mówiła Rosie. Udaje mi się wciąż słyszeć jej głos – ale jak jeszcze długo? W pewnej chwili jej wspomnienie się zatrze, będzie tylko cieniem. Tego się właśnie boję. Że zapomnę. Zapomnę jej twarz, jej sylwetkę. Czy to nie będzie koniec świata?

Zaczyna się obrzęd błogosławieństwa, a więc ceremonia zbliża się ku końcowi. Zebrani żegnają się z Rosie ostatni raz. Rozpoznaję wiele twarzy z naszego liceum i z naszej dzielnicy. Niektórzy spoglądają na Amber i na mnie, a nawet przesyłają smutny, współczujący uśmiech. Ian kładzie dłoń na ramieniu mojej przyjaciółki. Płyną słowa miłości i łzy po policzkach. Nagle Amber chwyta moją dłoń i z całych sił przyciska ją do serca. Podnoszę głowę. Moja przyjaciółka szlocha, zrozpaczona.

– Jakoś to będzie, Amb – szepczę. – Jakoś to będzie…

– Nie dam rady, Lili.

Gdy widzę, w jakim jest stanie, serce kraje mi się jeszcze bardziej. Byłyśmy zawsze razem i będziemy. Dla Rosie.

– Amb, spójrz na mnie – mówię, biorąc ją za drugą rękę i odwracając się do niej. – Byłyśmy tu od początku razem i razem pozwolimy jej odejść. Pożegnamy ją obie. Nie zostawię cię.

Ledwo zauważalnie kiwa głową i pociąga nosem. Amber zawsze była najsilniejsza z naszej trójki, ale dzisiaj coś w niej pękło i całkiem się rozkleiła. Kiedy wszystko się posypało, nie okazała właściwie żadnej emocji. Była tak wściekła na Rosie, że nie czuła dla niej żadnej litości. Potem wszystko się zmieniło i wiem, że Amber żałuje i nie może sobie wybaczyć tego, co mówiła naszej przyjaciółce w ostatnich miesiącach. Widzę to w jej oczach. Ostatnie słowa, jakie padły tego fatalnego wieczoru, nie należały do najczulszych i teraz tego żałujemy. Bardzo trudno się z tym pogodzić.

Rodzina Rosie wstaje, a my idziemy w jej ślady. To jest właśnie ten moment. Zbliżam się do trumny, Amber tuż za mną. Rosie leży w swojej ukochanej sukience, tak jak by tego chciała. Przejmuję kropidło, podane mi przez kuzyna Rosie i zbliżam się jeszcze o krok. Rosie, zawsze będziesz obok mnie, a ja obok ciebie. Obiecuję. Będzie mi cię ogromnie brakować. Robię kropidłem znak krzyża, kładę na chwilę dłoń na trumnie i odwracam się do Amber, która wydaje się o krok od zemdlenia. Obejmuję ją w talii i trzymam mocno, podczas gdy ona żegna się z Rosie, a potem wracamy do naszej ławki. Matka Rosie pada na kolana, jej szloch rozlega się w całym kościele. Ten ból jest trudny do zniesienia. Ojciec Rosie odprowadza ją na miejsce i całuje delikatnie w czoło. Na jego twarzy nie ma goryczy ani smutku, tylko spokój, lodowaty spokój. Ksiądz mówi jeszcze kilka słów i wchodzą pracownicy zakładu pogrzebowego, żeby zabrać trumnę. Podnoszą Rosie i niosą ją na miejsce ostatniego spoczynku, a w kościele rozbrzmiewają słowa jej ulubionej piosenki When You’re Gone Avril Lavigne. Rodzina wstaje i my też idziemy w orszaku za trumną. Na inhumację zaproszeni zostali tylko najbliżsi.

Mam wrażenie, że płynę w jakiejś mętnej wodzie, że otacza mnie ciemność. Światło Miami mnie oślepia. Słońce pieści moją twarz, ale jej nie ogrzewa. Amber wczepia mi się w ramię tak mocno, że aż sprawia mi ból, ale nie ośmielam się jej tego powiedzieć. Cmentarz znajduje się w pobliżu kościoła i przebywamy tę drogę w milczeniu. Moja mama dołącza do nas wkrótce, przytula mnie i Amber. Oczy ma pełne łez. Uwielbiała Rosie i wiem, że w głębi serca boi się, że któregoś dnia ja mogę się znaleźć w takiej skrzyni – ale jak ją wyprowadzić z błędu?

Tylko jedna rzecz przynosi mi trochę pociechy. To miejsce, w którym Rosie spocznie w spokoju. Jest cudowne. Nad grobem chyli swe gałęzie ogromne drzewo. Dąb. Uśmiecham się, przypominając sobie to, co kiedyś Rosie powiedziała nam, gdy cały dzień leżałyśmy w parku i czytałyśmy. „Nie wiem, czy wiecie, ale legenda o Tristanie i Izoldzie mówi, że na jej grobie wyrósł wiciokrzew, a na jego – winorośl. Krzewy splotły się ze sobą i połączyły oba groby. Inna wersja mówi, że oboje spoczęli pod dębem. Czy to nie wspaniałe, że miłość może przekroczyć granice realnego świata? Choćby dlatego chciałabym być pochowana pod takim wspaniałym drzewem. Ono przypomina o wielkiej namiętności i sile miłości”. Rosie byłaby zachwycona tym dniem pełnym słońca i tym miejscem. Amber spogląda na mnie. Pomyślała o tym samym, kiedy dotarliśmy w pobliże ziejącego dołu, przygotowanego na przyjęcie Rosie. Ten widok przyprawia mnie o mdłości. Obok czeka już stela z białego marmuru, a na niej wyryta sylwetka anioła i słowa, sprowadzające mnie gwałtownie do rzeczywistości.

Rosie Jane Parker – 1997–2015Nasza ukochana córka i siostra.Odeszła zbyt wcześnie.

Nie żyje, nigdy się już nie roześmieje, a za kilka minut jej ciało zniknie tu, pod naszymi stopami. Nie jestem na to gotowa. Zaczyna się składanie trumny do grobu, a moja dusza zapada się razem z nią w głąb ziemi. Patrzę na opuszczane powoli ciało Rosie. Nie mogę powstrzymać łez, to zbyt trudne. Odwracam się, żeby wtulić się w ramiona mamy. Po kilku chwilach trumna całkiem znika.

– Jakoś to będzie, kochanie, bądź silna – szepcze mi do ucha mama. – Jakoś to będzie.

Najbliżsi kolejno rzucają na trumnę garstkę ziemi albo różę, oddając dziewczynie ostatni hołd. Widok młodszej siostrzyczki Rosie, która swą malutką dłonią rzuca garstkę ziemi, porusza mnie najgłębiej. Uśmiecham się słabo. Violet ma sześć lat, jest o wiele za mała, żeby zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Czy ona wie, że już nigdy nie zobaczy swojej siostry? Czy może przed pójściem spać będzie ją wołać, żeby coś jej przeczytała, jak to się czasami zdarzało? Kiedy ziemia upada na trumnę, Violet odwraca się do mamy i pyta, czy zrobiła wszystko, jak należy. Pani Parker kiwa lekko głową i przytula córkę do siebie. Przyciska ją tak mocno, że Violet krzywi się i prosi, żeby mama ją puściła. Odczuwam coś w rodzaju uspokojenia na widok tej dziecięcej niewinności, wywołującej uśmiech w każdej okoliczności, nawet tej najgorszej.

Wreszcie przychodzi moja kolej. Biorę białą różę, takie Rosie lubiła najbardziej, i robię krok ku tej jamie, która ją uwięziła. Czuję się tak okropnie, że róża omal nie wypada mi z dłoni na ziemię. Bądź silna, Lili. Dla niej. Dla siebie. Powtarzam sobie to zdanie kilkakrotnie, w nadziei, że sama siebie przekonam. Muszę to zrobić. Czubkami palców upuszczam kwiat i róża opada na ostatnią przystań Rosie. Nie zapomnę cię, moja przyjaciółko. Obiecuję ci to. Na zawsze zostaniemy piekielnym trio. Amber, Rosie i Lili. Na zawsze. Kocham cię. Czuję na policzku jeszcze jedną, ostatnią łzę i wycofuję się. Patrzę, jak podchodzą ostatni uczestnicy ceremonii, z trudem powstrzymując łkanie.

Nie odchodzę, dopóki trumna nie jest całkiem zasypana, a nawet potem stoję wciąż, jak skamieniała.

– Liliano…

– Jedną chwileczkę, mamo. Jeszcze tylko chwileczkę.

Wyjmuję z torebki flakonik z jej ulubionymi perfumami. Podchodzę do mogiły i wylewam jego zawartość.

– Nigdy bez nich nie wychodziłaś, Rosie. Do zobaczenia.

Muska mnie powiew wiatru. Czy to ona? Wydaje mi się, że słyszę śpiew jakiegoś ptaka. Amber czeka na mnie i wracamy razem, zjednoczone w bólu. Na placu przed kościołem stoi jeszcze kilka osób. Podchodzę do mamy rozmawiającej z moim ojczymem, Nicholasem. Trzymał się nieco z boku, ale kiedy teraz mnie obejmuje, cieszę się, że jest tutaj. Mówi coś do mamy o tragedii rodziców Rosie i głaszcze mnie po plecach. Charlie trzyma mnie za rękę i pociesza delikatnym uśmiechem. W jego oczach widzę obawę, że może mnie stracić, tak jak Violet straciła Rosie. Nicholas milknie, kiedy podchodzi do nas matka mojej przyjaciółki. Moja mama ją obejmuje, a ona wybucha płaczem. Jej córka nie żyje. Widzę, jak mama powstrzymuje łzy, delikatnie gładząc po plecach matkę Rosie.

– Ona jest teraz w świecie lepszym niż nasz, Emmo – szepcze mama.

Pani Parker prostuje się i unosi głowę, wygładzając jednocześnie suknię.

– Pożegnamy się jeszcze z ostatnimi obecnymi osobami – mówi. – Byłoby to dla nas wielką pociechą, gdybyście przyszli na konsolację.

Mama kiwa głową.

– Zawsze będziemy w pobliżu, pamiętajcie o tym, proszę.

Wydaje mi się, że mama Rosie poczuła ulgę, słysząc to. Po kilku słowach zamienionych z Nicholasem i Charliem odwraca się o mnie.

– Lili, dziękuję, że tu jesteś – zaczyna.

– Nie mogłabym być nigdzie indziej – mówię, obejmując ją.

– Rosie byłaby bardzo szczęśliwa.

Kiwam głową, połykając łzy. Z bladym uśmiechem na ustach pani Parker żegna się z nami i podchodzi do kolejnej grupki osób. Za mniej więcej godzinę będziemy wszyscy u rodziców Rosie na ostatnim pożegnaniu.

Spoglądam raz jeszcze na zgromadzonych. Amber rozmawia z dawnymi kolegami z liceum. Nieco dalej widzę kogoś, czyja sylwetka wydaje mi się znajoma. Mężczyzna ubrany jest na czarno. Stoi w pewnym oddaleniu, nosi słoneczne okulary. Nie, to niemożliwe, to nie może być on. To nie może być Jace. Serce niemal przestaje mi bić. Mężczyzna spogląda w kierunku, gdzie teraz spoczywa Rosie. Wyczuwając prawdopodobnie, że ktoś go obserwuje, odwraca głowę w moim kierunku i zdejmuje okulary. Teraz już nie mam wątpliwości. To Jace. Na jego twarzy nie widać żadnych emocji. Wpatruje się we mnie. Chciałabym rzucić się na niego i pobić go, wyładować całą swoją nienawiść za spowodowanie śmierci mojej przyjaciółki. Nie ruszam się jednak z miejsca. Nie mogę tego zrobić jej bliskim, nie dzisiaj. Jace spogląda na mnie jeszcze przez chwilkę, potem znów wkłada okulary i odwraca się z lekkim uśmieszkiem. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że cała drżę. Chcąc się uspokoić, oddycham głęboko. Muszę natychmiast porozmawiać z Amber.

– Amber! – Zbliżam się do niej i przerywam rozmowę. – Możemy chwilkę porozmawiać same? To ważne.

Amber przeprasza krótko przyjaciół i odchodzi ze mną kilka metrów.

– Jace tu był.

Szeroko otwiera oczy.

– To niemożliwe.

Kiwam energicznie głową.

– Jestem pewna, że to był on. Sylwetka, postawa, zachowanie… Stał trochę dalej, a kiedy zobaczył, że na niego patrzę, uśmiechnął się, odwrócił i odszedł. To on, Amber. Nie widziałam go od miesięcy, ale nigdy bym go nie zapomniała.

Twarz Amber odzwierciedla rozmaite emocje, ale przede wszystkim widzę złość. Od czasu tej afery z SMS-ami, kiedy odwiedziła mnie w Los Angeles, zapewniała mnie, że nie ma już z Jace’em żadnego kontaktu, zupełnie jak gdyby całkiem wypadł z obiegu.

– A to sk…

– Właśnie.

Amber odwraca się w stronę rodziny Rosie.

– Myślisz, że go widzieli?

– Nie, nie przypuszczam.

– To co robimy?

– Jestem prawie całkiem pewna, że zakaz zbliżania się do Rosie przestał obowiązywać w chwili jej śmierci. Czy można zabronić mu zbliżania się do grobu? Nie wydaje mi się. Dlaczego masz taką minę?

– Jak dowiedział się o śmierci Rosie i o godzinie pogrzebu? Myślisz, że nas śledzi?

– Nie wiem, Amber, ale doświadczenie mi mówi, że nie można nie doceniać tego szaleńca.

Rozglądam się naokoło, ale już go nie widzę.

– Może zostawi nas teraz w spokoju… – szepcze moja przyjaciółka, drżąc na całym ciele.

Czy ona jest aż tak naiwna? Muszę się nad tym zastanowić, kiedy będę miała spokojniejszą głowę. Teraz nie potrafię. Wciąż przeżywam tę ceremonię. Mój telefon wibruje i aż boję się sprawdzić, kto przesyła mi wiadomość. To tylko Enzo. Bądź silna, moje myśli są przy tobie. Ma na myśli tylko Rosie czy jeszcze coś innego? Czy Cameron oficjalnie zszedł się z Olivią? Zamykam oczy. Nie myśl o tym, Lili. Wszystko po kolei. Najpierw Rosie, a potem ten judasz, mój chłopak. To znaczy mój były chłopak.

Wsiadamy do samochodu. Siedząc z tyłu, opieram głowę o szybę i patrzę na drogę. Więc to już koniec. Odczuwam zarazem ulgę, kompletną pustkę i zmęczenie. Choć było to potwornie bolesne, ten etap był niezbędny, by przeżyć żałobę. Samochód wjeżdża na autostradę. Charlie korzysta z tego i wsuwa swoją dłoń w moją. Uśmiecha się lekko, a ja pomimo smutku odwzajemniam ten uśmiech. Po mniej więcej dziesięciu minutach dojeżdżamy do domu Parkerów, który stoi kilka ulic od naszego. Nic się nie zmieniło. Skrzynka na listy wciąż stoi krzywo, w ogrodzie kwitną te same róże i nawet w oknach wiszą te same zasłony. Wchodzimy do tak nam dobrze znanego wnętrza. Chociaż wszyscy odczuwamy ból i smutek, dom jest pełen życia. Widzę dużo ludzi, Violet ze swoimi kuzynami biegającą w ogrodzie. Emma patrzy serdecznie na moją mamę, kiedy ta wręcza jej specjalnie przygotowane na tę chwilę danie. Wszyscy coś podjadają i wspominają zmarłą, ale ja nie jestem głodna. Trzymam wciąż szklankę pełną wody. To wszystko kosztuje mnie zbyt dużo emocji. Właśnie mam zamiar wymknąć się na chwilę na piętro, gdy widzę, że zbliża się do mnie ojciec Rosie. Oczy mu błyszczą.

– Liliano, chciałbym ci coś powiedzieć. Jesteś niezwykłą osobą i Rosie była pewna, że daleko zajdziesz w życiu. Dlatego nie pozwól nikomu, by stanął ci na drodze. Chciałem ci to powiedzieć wcześniej, ale…

– Rozumiem i dziękuję bardzo.

– Jeśli chcesz wziąć coś z rzeczy Rosie, jakieś pamiątki waszej trójki i zabrać je do Los Angeles, to oczywiście możesz, wiesz o tym. Rozmawiałem już z Emmą i wiemy, że chciałabyś mieć niektóre rzeczy, tak samo Amber.

Dziękuję mu serdecznie.

– Jeśli będę tutaj i okażę się potrzebna, jestem pod telefonem. A jeśli Violet zechce dowiedzieć się czegoś o swojej siostrze, też proszę do mnie dzwonić. Zawsze będę gotowa z nią porozmawiać.

Oczy Carla, ojca Rosie, wilgotnieją.

– Będzie mi cię brak, Lilianko. Widzieliśmy, jak dorastacie, wszystkie trzy. Powiedziałaś w kościele, że Rosie była altruistką, ale ty też nią jesteś. Pozwól dać sobie pewną radę. Czasem trzeba umieć odpuścić sprawy innych i skoncentrować się na sobie i tylko na sobie. Gdyby Rosie nie próbowała skupiać się tylko na… nim, gdyby bardziej myślała o sobie, nie przeżywalibyśmy dziś takich chwil. Dlatego obiecaj mi, że nie popełnisz takiego samego błędu jak ona, jak mój skarb.

Kładzie mi dłonie na ramionach. Nie mogę uciec od tego umęczonego rodzicielskiego spojrzenia i składam obietnicę. Ojciec Rosie całuje mnie w czoło i idzie do ogrodu, popatrzeć na swoją jedyną teraz córkę, podskakującą wesoło. Ta rozmowa znów bardzo mnie poruszyła i uciekam do pokoju Rosie, w którym jeszcze rok temu czułam się jak u siebie.

Pokój pozostał taki, jaki był. Te same książki na półce, te same zdjęcia na ścianach i nawet ten sam słodki zapach. Siadam na jej łóżku. Spędziłyśmy tutaj tyle czasu, że każdy kąt przywołuje jakieś wspomnienie. Na nocnym stoliku Trzej muszkieterowie, jej ulubiona książka. Czytała ją nie wiem ile razy i bardzo często o niej mówiła. Biorę powieść do ręki i otwieram. Na stronie 156 wciąż tkwi zakładka. Podarowałam ją Rosie po moim powrocie od babci z Bretanii. Kiedy tylko zobaczyłam ją w sklepie, wiedziałam, że jest przeznaczona dla Rosie. Uwielbiała ją. Kładę książkę na łóżku obok siebie i mój wzrok przyciąga stojące nieco dalej zdjęcie naszej trójki. To było lato, tuż przed rozpoczęciem ostatniego roku nauki w liceum. Dobrze pamiętam ten dzień spędzony w Disneylandzie w Orlando. Mieszkałyśmy wtedy u ciotki Amber. Wspominam te dni jako jedne z najpiękniejszych w życiu. Zrobiłyśmy niesamowicie dużo zdjęć, ale to było jej ulubione. Amber właśnie się o coś potknęła, a my śmiałyśmy się do rozpuku. Było cudownie… Tamte emocje promieniujące ze zdjęcia znów wywołują łzy w moich oczach. Wycieram je grzbietem dłoni. Nie mogę się rozsypać. Rosie odeszła, ale wiem, że jest jej tam gdzieś dużo lepiej niż na szpitalnym łóżku. Gdyby tak można było cofnąć czas i uniknąć tych błędów! Już mam wstać i wyjść z pokoju, gdy na progu pojawia się jakaś postać.

– Lili?

To mama Rosie.

– Tak – mówię zachrypniętym głosem. – Przepraszam bardzo, przechodziłam obok i nie mogłam się powstrzymać przed wejściem.

– Nic nie szkodzi – mówi cicho i przysiada obok mnie. – Wciąż czuję wielki ból, wchodząc tutaj. Rozmawiałam z mężem, Lili, i jeśli chcesz wziąć stąd jakieś drobiazgi, weź je. Wiem, że Rosie chciałaby zostać z tobą chociaż w ten sposób.

Kiwam powoli głową.

– Czy jej pokój zostanie tak, jak jest?

Pani Parker przytakuje.

– Na razie tak. Nie czujemy się jeszcze gotowi na to, żeby go opróżnić.

– Doskonale rozumiem – mówię i biorę ją za rękę.

Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jaki ból teraz odczuwa. Strata dziecka to chyba najboleśniejsze doświadczenie, jakie może człowieka w życiu spotkać. W pokoju zapada cisza. Spojrzenie pani Parker jest puste. Siedzę obok niej i ściskam jej dłoń. Po chwili mama Rosie wstaje i wygładza swą czarną suknię. Rosie była tak bardzo do niej podobna…

– Muszę wrócić na dół. Powiem Amber, że może stąd zabrać jakieś rzeczy Rosie. Jeśli zechce, oczywiście. A ty, Lili, możesz naprawdę wziąć, co chcesz.

– Tak, bardzo dziękuję.

Ze słabym uśmiechem na ustach wychodzi z pokoju.

Wiem, co z tego pokoju chcę zachować jako cenną pamiątkę. Książkę ze stolika nocnego Rosie i tę fotografię naszej trójki. Wstaję i przechodząc obok biurka, zauważam wisiorek, który moja przyjaciółka tak bardzo lubiła. Prawie co dnia miała go na szyi. Dostała go od babci ze strony ojca. Bez wahania podnoszę go i zakładam na szyję. Dokądkolwiek pójdę, tam i ty będziesz ze mną, Rosie.

Rozdział 2

Lili! – woła moja mama z salonu. – Możesz mi pomóc?

– Już jestem – oznajmiam, schodząc z ostatnich stopni. – W czym ci mam pomóc?

– Nie mogę równo ułożyć obrusa. Cały czas z jednej strony jest za długi. Zaraz przez to zwariuję!

Śmieję się, widząc mamę obwiązaną kuchennym fartuchem, całym w plamach, jak wzdycha przesadnie.

– Stań z prawej strony, ja pociągnę z lewej.

Mama przytakuje i wreszcie udaje nam się równo rozłożyć wielki biały obrus. Na świątecznym obiedzie ma być około dwadzieściorga gości, członów rodziny, których nie widziałam od wielu miesięcy. Jestem pewna, że ostatnio było to podczas zeszłorocznych świąt. Bardzo chcę ich zobaczyć, dowiedzieć się, co u nich słychać.

Teraz pomagam mamie ułożyć nakrycia na tym leżącym równiutko obrusie. Nie wiem, co przygotowała na to święto, ale wszystko wygląda tak, jakby poszła na całość. No i nie mylę się. Menu jest prawie tak długie jak spis haseł na kartce ze słownika. Ponieważ niektórzy członkowie rodziny przylatują specjalnie z Francji, mama postanowiła uhonorować obie kultury.

Niecałą godzinę później wszyscy siedzą już przy stole. Po drugiej przystawce, na ciepło dla odmiany, zaczynam się czuć najedzona. Moi kuzyni także odsuwają pozostałości na brzeg talerza. Gdy patrzę na nich wszystkich uświadamiam sobie, jakie to wielkie szczęście, że mam rodzinę tak kompletną, tak żywą i tak zżytą. Wzdycham z ulgą, starając się nie myśleć o Rosie, a mama spogląda na mnie z niepokojem. Uśmiecham się do niej. Nie, nie zepsuję wszystkiego szlochaniem i łzami. Łzy obeschły, a poza tym Rosie lubiła Boże Narodzenie. Zamierzam doskonale spędzić ten dzień.

– No, Liliano, a jak tam twoje romanse?

– Co takiego?

– No bo jesz za czterech… Nie jesteś przypadkiem w ciąży?

Mój ojczym się krztusi, Charlie parska śmiechem, a mama mierzy Lauren ostrym spojrzeniem.

– Nie. Po prostu chylę czoło przed kunsztem kulinarnym kucharki, która spędziła w kuchni długie godziny, żeby was uraczyć tymi pysznymi daniami. Mamo, ta gęś jest naprawdę wyborna.

Mam dosyć gadania na mój temat. Wiem, że powinnam traktować tę kobietę jak ciotkę, ponieważ lata temu wyszła za mojego wuja, ale nie mogę. To stara jędza, jak powiedziałby Charlie. Przy każdej okazji musi rzucić jakąś plotkę i postawić słuchaczy w niezręcznej sytuacji. I to jest ta druga, niemiła strona uroczystości rodzinnych. Na szczęście nikt nie podejmuje tematu i przy stole znów słychać wesołe śmiechy i rozmowy.

Po daniu głównym postanawiam darować sobie sery i rozprostować nogi na przechadzce z Charliem. Brat opowiada mi o sobie i o swoim życiu. Bardzo mi go brakowało i naprawdę doceniam to, że jest w naszej rodzinie. Ten krótki spacer zdrowotny okazał się naprawdę zbawienny i ze spokojem witam na stole specjalne bożonarodzeniowe ciasto w kształcie polana, które mama przygotowała specjalnie dla mnie. Posiłek się przeciąga, więc w końcu wstaję razem z najmłodszymi, tyle że oni biegną do ogrodu, a ja idę do swojego pokoju. Potrzebuję chwili samotności. Leżę na łóżku z otwartymi oczami i myślę o dzisiejszym dniu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki