Z obłędu odsiać słowo, wers, drogę - Charles Bukowski - ebook

Z obłędu odsiać słowo, wers, drogę ebook

Charles Bukowski

4,4

Opis

Charles Bukowski w nowym wydaniu!

Wydawać by się mogło, że Bukowski to mizogin i twardziel, jednak bohater jego wierszy ujawnia stany ducha nielicujące z emocjonalnością macho - obezwładniającą bezradność, smutek na granicy rozpaczy, nieprzezwyciężone poczucie osamotnienia i bankructwa - a pod maską pornografizującej erotyki skrywa oblicze głęboko nieszczęśliwego człowieka. Prawdziwym spełnieniem jest śmierć, której nieuchronność popycha bohatera do autodegradacji. On się nie buntuje, ale odmawia uczestnictwa w życiu społecznym, literackim, a nawet prywatnym, zajmując pozycję obserwatora. Bukowski portretuje chwilę, zamyka w słowach codzienne sytuacje, zasłyszane rozmowy, podpatrzone sceny. Jego wiersze to utwory o przemyślanej, miejscami nawet muzycznej konstrukcji. Poeta znakomicie umie operować oszczędną i celną puentą, kontrastem i powtórzeniem, ironią i niedopowiedzeniem, świetnie dynamizuje strukturę wiersza żywym dialogiem, a przytaczane anegdoty, choć mogą sprawiać wrażenie przegadanych, mówią dokładnie tyle, ile chcą powiedzieć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 182

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (18 ocen)
10
7
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
krzysztofkonecki

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra poezja. Trochę chropowata, i odrzucająca piękną formę. Ale dająca wygląd rzeczywistość taką jaką jest dla pijaka myśli poety. Naprawdę nie można się oderwać od lektury tej wiersza. Dobrze że ich tak dużo napisał. Wszystkie są wysokiej jakości ale generalnie wszystkie są prawdziwe, pochodzące z wnętrza, samych wątpi.
00

Popularność




Tytuł oryginału:SIFTING THROUGH THE MADNESS FOR THE WORD, THE LINE, THE WAY:NEW POEMS(EDITED BY JOHN MARTIN)
Korekta: AGATA NOCUŃ
Projekt okładki: TOMASZ LEC
Skład i łamanie: PLUS 2 Witold Kuśmierczyk
Wiersze zamieszczone w tym tomie stanowią część niepublikowanych utworów Charlesa Bukowskiego, które Autor przeznaczył do wydania po swojej śmierci.
Copyright © 2003 by Linda Lee Bukowski All rights reserved For the Polish edition Copyright © 2018, Noir sur Blanc, Warszawa All rights reserved
Wydanie drugie Pierwsze wydanie w tej edycji
ISBN 978-83-7392-624-0
Oficyna Literacka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Frascati 18, 00-483 Warszawa e-mail: [email protected] księgarnia internetowa: www.noirsurblanc.pl
Konwersja: eLitera s.c.

znaczy chcesz być pisarzem?

jeżeli samo nie wyrywa się z ciebie

na przekór wszystkiemu,

nie rób tego.

póki nie wyłania się nieproszone z twojego

serca, umysłu, ust

i bebechów,

nie rób tego.

jeżeli musisz godzinami

wgapiać się w monitor

albo garbić nad

maszyną do pisania,

szukając słów,

nie rób tego.

jeżeli robisz to dla forsy albo

sławy,

nie rób tego.

jeżeli robisz to, bo chce ci się

kobiet w łóżku,

nie rób tego.

jeżeli musisz wysiadywać,

przepisując wciąż od nowa,

nie rób tego.

jeżeli sama myśl, że masz to robić,

jest mordęgą,

nie rób tego.

jeżeli usiłujesz pisać jak ktoś

inny,

odpuść sobie.

jeżeli musisz czekać, aż z ciebie

wybuchnie,

czekaj cierpliwie.

jeżeli w końcu jednak nie wybucha,

rób co innego.

jeżeli najpierw musisz przeczytać to żonie,

swojej dziewczynie albo chłopakowi,

rodzicom czy komukolwiek,

nie jesteś gotów.

nie bądź jak tylu innych pisarzy,

nie bądź jak tyle tysięcy

pisarzy samozwańców,

nie bądź drętwy, nudny i 

dęty, zżerany samo-

uwielbieniem.

biblioteki całego świata ziewały,

ziewały, aż

usnęły

nad takimi jak ty.

nie dokładaj się do tego.

chyba że samo wyrywa ci się

z duszy rakietą,

chyba że dalszy bezruch

kazałby ci oszaleć,

zabić siebie lub kogoś,

nie rób tego.

chyba że słońce w tobie

pali ci bebechy,

nie rób tego.

kiedy naprawdę przyjdzie pora

i jeśli zostałeś wybrany,

zrobi się

samo i odtąd już będzie się robiło

póki nie skonasz ty albo ono w 

tobie.

innej drogi nie ma.

i nigdy nie było.

moje tajemne życie

w dzieciństwie

byłem

chyba nie

całkiem normalny.

najlepiej czułem się

kiedy w

sobotę

zostawałem sam w

domu.

w pokoju od

frontu

stał

duży

staroświecki

patefon

w szafkowej obudowie

nakręcany

korbą

z prawej

strony.

ze wszystkich pór dnia

najbardziej lubiłem

późne

popołudnie.

zapadał wtedy cień,

zapadał

spokój.

wyjmowałem

wszystkie

płyty patefonowe

i rozkładałem

je po całej

podłodze.

wolałem te

z ciemno-

fioletową

naklejką.

tylko takie

puszczałem.

ale muzyka

właściwie

nie bardzo

mi się

podobała.

przytykałem palec

do wirującej

płyty

i spowalniałem

dźwięk.

wtedy lepiej

brzmiało.

każdą płytę

z fioletową naklejką

puszczałem

po wiele razy,

spowalniając

dźwięk.

kiedy tak spowalniałem

muzykę

w głowie

działy mi się

ciekawe sprawy

ale zaraz

umykały:

widziałem

wodospad, który

natychmiast

znikał.

albo widziałem

jak mój ojciec wkłada

rano

skórzane

kapcie

albo jak

tygrys coś

zabija.

raz po raz

w krótkich przebłyskach

widywałem

najrozmaitsze rzeczy

które zaraz

znikały

ale czasem

nie widziałem

niczego nadzwyczajnego

tylko fioletową naklejkę

krążącą

krążącą

i usiłowałem

odczytać z wirującej

płyty

nadruk.

w końcu

ostrożnie

chowałem

wszystkie płyty,

znowu

nakręcałem

patefon,

patrzyłem, jak

obraca się

pokryty

zielonym

filcem

talerz

i zmieniałem

prędkość

obrotów

przytykając

do niego

palec.

potem

szedłem do

okna

z widokiem na ulicę

i przez firanki

podglądałem panią

z przeciwka.

prawie cały dzień

siedziała na

schodkach przed

domem

i z nogą na nogę

paliła

papierosy.

rozmawiała z naszymi

sąsiadami, kiedy

ją mijali i 

miała długie jedwabiste

nogi.

często się śmiała

i chyba była

szczęśliwa:

wcale nie

jak

moja

matka.

patrzyłem

na nią

długo.

patrzyłem

póki nie weszła

z powrotem

do domu.

potem była kolej na

zegar z 

kominka.

miał długą

zamaszystą

wskazówkę

sekund.

no i 

zaczynały się

zawody.

ja kontra

sekund-

nik.

sadowiłem się

na podłodze

tak żeby

mieć

na oku

sekund-

nik.

czekałem, aż

wskazówka dotknie

dwunastej

i wtedy

wstrzymywałem

oddech.

wytrzymywałem

póki

się dało

mierząc

sobie czas.

potem

zaczynałem

od nowa:

wstrzymywałem

oddech,

starając się

wytrwać

dłużej

niż

po-

przednio.

za każdym razem

udawało mi się

zatrzymać

oddech

trochę

dłużej.

ale robiło się

coraz

trudniej.

czasem słyszałem

podniecony ton

sprawozdawcy:

„TYM RAZEM, PANIE

I PANOWIE,

NA PEWNO PADNIE

NOWY REKORD

ŚWIATA!”

było już trudno,

bardzo trudno

wstrzymywać oddech,

ale zależało mi

na światowym

rekordzie.

już nie dawałem rady

zwyczajnie leżeć

zatrzymując

powietrze,

musiałem zaciskać

pięści

i turlać się po

dywanie.

zamykałem oczy,

w głowie

wybuchały mi

błyskawice,

eksplodowały barwy,

czerwień, błękit,

fiolet!

aż wreszcie

robiłem

wdech i 

patrzyłem na

zegar:

POPRAWIŁEM

REKORD ŚWIATA

O CAŁE

PIĘTNAŚCIE

SEKUND!

a później

wstawałem,

szedłem do

kuchni i wypijałem

szklankę

wody.

za każdym razem

wypijałem

szklankę wody.

nie wiem

czemu.

niedługo potem

wracali do domu

rodzice,

najpierw matka,

po niej

ojciec.

matka mało-

mówna

krzątała się w 

kuchni,

za to ojciec

zawsze miał coś

do powiedzenia,

zawsze

to

samo:

„no, Henry, co

porabiałeś przez

cały dzień?”

„nic”.

„nic? co do

diabła, to ma być

odpowiedź?”

nie miałem zamiaru odpowiadać,

na pewno nie jemu,

nie miał szans się

dowiedzieć,

skonałbym, zanim-

bym mu powiedział

chociaż słowo,

mógł mnie zabić

zanim powiedziałbym

komuś takiemu.

komuś w takich butach,

z takimi uszami i 

włochatymi

łapskami.

cokolwiek

zrobiłem

było

wyłącznie

moje.

kolumna

unikanie tego, co niewytłumaczalne, zawsze było

dla mnie koniecznością.

no i pewnego dnia w 1942

miałem 21 lat

i siedziałem na ławce w parku

z innymi menelami,

siedziałem razem z nimi.

aż tu nadjechały wozy

bojowe

żołnierze w drodze

na wojnę

no i ci żołnierze zobaczyli

mnie i

znienawidzili

obrzucili klątwami i 

wyzwiskami

pytali co do diabła

robię na tej ławce!

jedyny młody menel

w parku.

żołnierze chcieli żebym jechał

z nimi.

całą kolumną

wrzeszczeli

na mnie i 

klęli

przejeżdżając.

no i wreszcie kolumna

przejechała, a jeden stary menel

co siedział obok mnie

spytał: „czemu nie

służysz w Wojsku,

synu?”

wstałem i poszedłem

do biblioteki.

wszedłem

wybrałem książkę i 

usiadłem

przy stole.

zacząłem czytać

tę książkę.

jej sens był

za głęboki

dla mnie

wtedy.

więc odstawiłem ją

na półkę

wyszedłem na dwór

i czekałem.

handel

prowadziłem te ciężarówki tak ostro

i długo że mi

prawa stopa

drętwiała od naciskania

na gaz.

dostawa za dostawą,

14 godzin jednym ciągiem,

dolar dziesięć za godzinę,

na czarno,

jednokierunkowymi uliczkami w najgorszych dzielnicach.

o północy czy w samo południe

pędem między wysokimi domami

i zawsze ten smród czegoś

co właśnie zdycha albo zaraz zdechnie

w windzie towarowej

tam, dokąd jedziesz,

w windzie samoobsługowej

z wyjściem prosto do wielkiej hali

nieprzyjemnie widnej

od gołych żarówek

nad głowami tłumu kobiet,

każda niemo zgarbiona nad maszyną

żywcem ukrzyżowana na

akord

a potem oddajesz paczkę

grubemu skurwysynowi w czerwonych

szelkach.

on podpisuje, dziurawiąc tandetny

papier

długopisem,

oto potęga,

oto Ameryka przy pracy.

myślisz, żeby go zabić

na miejscu,

ale przekreślasz tę myśl i 

schodzisz

do windy

cuchnącej moczem,

ciebie też ukrzyżowali,

Ameryko przy pracy,

wypruwają ci jelita

i mózg i 

wolę i duszę.

wysysają cię do sucha, a potem

wyrzucają.

ustrój kapitalistyczny.

etyka pracy.

zysk jako motywacja.

wspomnienie słów twojego ojca,

„ciężko pracuj, to zdobędziesz

uznanie”.

no jasne – pod warunkiem, że dasz im zarobić

więcej niż oni

tobie.

z zaułka znowu

prosto w słońce,

w strumień aut,

planujesz drogę do następnego postoju

najlepszą trasę, żeby oszczędzić na

czasie

a nie znasz żadnych sprawdzonych grepsów,

a sama myśl o 

wszystkich dostawach jeszcze do załatwienia

groziłaby obłędem.

odwalaj jedną naraz,

swobodnym slalomem przez korki,

wśród innych zajeżdżonych szoferów,

też bez pojęcia o niebezpieczeństwie,

rzeczywistości, nurcie ani

współczuciu.

czujesz, jak rozpacz

wymyka się z ich

maszyn,

a żyją w takiej samej beznadziei i 

odrętwieniu jak

ty.

przedzierasz się przez ścisk

takich właśnie

w drodze do następnego

postoju

przez rojne centrum

Los Angeles w 1952 roku

śmierdzący i skacowany

nie masz czasu na obiad

nie masz czasu na kawę,

trasą numer 10,

jesteś nowy,

dajcie nowemu trasę

co urywa jaja

zobaczymy, czy nowy da radę połknąć

wieloryba.

rzut oka w dół:

wskazówka na

czerwonym,

prawie zero benzyny.

gleba, kurwa.

dajesz do dechy i 

jedną ręką zapalasz

zgniecionego peta zapałką z brudnej

paczki.

srać na ten świat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Nakładem wydawnictwa Noir sur Blanc ukazały się następujące książki Charlesa Bukowskiego:

NAJPIĘKNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE2014

SZMIRA2014

NOCE WANILIOWYCH MYSZY2014

KOBIETY2014

KŁOPOTY TO MĘSKA SPECJALNOŚĆ2014

FAKTOTUM2014

LISTONOSZ2015

Z SZYNKĄ RAZ!2015

FRAGMENTY WINEM POPLAMIONEGO NOTATNIKA2015

HISTORIE O ZWYKŁYM SZALEŃSTWIE2015

HOLLYWOOD2016

NA POŁUDNIE OD NIGDZIE2016

ZAPISKI STAREGO ŚWINTUCHA2016

O PISANIU2016

MIŁOŚĆ TO PIEKIELNY PIES2017

O KOTACH2017