Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie i los - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
21 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,00

Życie i los - ebook

Życie i los Wasilija Grossmana to książka niezwykła, niezwykłe też są jej dzieje. Autor pisał ją, wierząc, że zostanie opublikowana w ZSRR, władza wykonała jednak swoistą egzekucję, nie na samym autorze, ale na jego dziele – skazano je na nieistnienie, aresztując rękopisy.

Dużo wcześniej niż inni Grossman zrozumiał: jak dalece podobne są oba, zwarte w śmiertelnej walce, totalitarne ustroje: sowiecki i hitlerowski.

Napisana z Tołstojowskim rozmachem powieść przedstawia losy jednej rodziny na tle bitwy stalingradzkiej. Pisarz tworzy dziesiątki znakomicie nakreślonych postaci, prowadzi nas do okopów pierwszej linii i do sztabu, do łagrowego baraku i do pracowni profesora fizyki. Batalistyka jest tylko pretekstem, w centrum uwagi znajduje się kwestia wolności. Los w postaci wojny czy machiny państwowej niszczy ludzi, ale nie jest w stanie zmienić ich w bezwolne roboty. I jak utwór Grossmana dotarł w końcu do czytelników, tak życie zawsze w końcu zwycięża w zmaganiach z losem.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7392-668-4
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

.

7

Przez cały dzień dowództwo 62. Armii nie miało łączności z jednostkami. Przestały działać liczne radiostacje sztabowe, kable wszędzie zostały przerwane.

Bywały chwile, kiedy ludziom patrzącym na pokrytą drobnymi falami Wołgę wydawało się, że to rzeka jest nieruchoma, a brzegi drżą i falują. Setki ciężkich dział radzieckich prowadziło ogień zza Wołgi. Nad niemieckimi pozycjami na południowym zboczu kurhanu Mamaja unosiły się kłęby ziemi i gliny.

Te kłęby przesiewane były potem przez dziwne, niewidzialne sito, które tworzyła siła ciężkości: ciężkie grudy i bryły spadały na ziemię, a lekka chmura wzbijała się do nieba. Po kilka razy na dzień czerwonoarmiści, ogłuszeni, z rozpalonymi oczami, ścierali się z niemieckimi czołgami i piechotą.

Dowództwu, oderwanemu od wojsk, dzień wydawał się niesamowicie długi.

Czujkow, Kryłow i Gurow próbowali czymś wypełnić ten dzień, stwarzali pozory działania – pisali listy, spierali się o możliwe ruchy nieprzyjaciela, żartowali, pili wódkę, z zakąską i bez, milczeli, wsłuchując się w huk bomb. Żelazny wicher wył wokół okopu, zmiatał wszystko, co żyło, co na chwilę choćby wystawiło głowę nad powierzchnię ziemi. Sztab był sparaliżowany.

– Zagrajmy w durnia – zaproponował Czujkow i przesunął na róg stołu dużą, pełną niedopałków popielnicę.

Nawet Kryłowa, szefa sztabu, opuścił spokój. Stukając palcem w stół, powiedział:

– Nie ma gorszej sytuacji, niż tak czekać, czy aby człowieka nie pożrą.

Czujkow rozdał karty i ogłosił: „Czerwień jest atu”; potem nagle pomieszał talię i powiedział:

– Siedzimy jak kurczęta i rżniemy w karcięta. Nie, nie mogę!

W zamyśleniu jego twarz wydawała się straszna; malował się na niej wyraz ostatecznej udręki i nienawiści.

Gurow rzekł w zadumie, jakby przeczuwał swój los:

– Tak, po takim dniu można umrzeć na atak serca.

Potem roześmiał się i dodał:

– W dywizji wyjść za dnia do wychodka to straszna rzecz, nie do wyobrażenia! Opowiadali mi, że szef sztabu u Ludnikowa wpada do schronu i woła. „Hura, chłopaki, wysrałem się!”. Patrzy, a tam w środku siedzi lekarka, w której się kochał.

Z nastaniem mroku naloty niemieckie się skończyły. Bardzo możliwe, że człowiek, który nocą trafiłby na stalingradzki brzeg, słysząc ogłuszający łoskot, uznałby, że niedobry los przywiódł go do miasta w godzinę jakiegoś decydującego szturmu, ale dla starych wyg wojennych to był czas golenia się, przepierek, pisania listów, czas, kiedy frontowi ślusarze, tokarze, spawacze, zegarmistrzowie mogli robić zapalniczki, ustniki, lampki z łusek po pociskach, z knotami z materiału na szynele, naprawiać zegary ścienne z wagami.

Migoczące płomienie wybuchów oświetlały nadrzeczną skarpę, ruiny domów, zbiorniki z ropą, kominy fabryczne, a w tych krótkich rozbłyskach nabrzeże i miasto wydawały się złowieszcze i posępne.

W ciemnościach ożył armijny węzeł łączności, zastukały maszyny do pisania rozmnażające kopie meldunków bojowych, zabrzęczały silniczki radiostacji, zaterkotał alfabet Morse’a, a telefoniści zaczęli się nawoływać – podłączali do sieci stanowiska dowodzenia dywizji, pułków, baterii, kompanii... Odchrząkiwali z szacunkiem łącznicy, którzy przybyli do sztabu armii, oficerowie łączności składali meldunki dyżurnym operacyjnym.

Z meldunkami do Czujkowa i Kryłowa pośpieszyli staruszek Pożarski, dowodzący artylerią armijną, i szef śmiertelnych przepraw, generał wojsk inżynieryjnych Tkaczenko, nowy mieszkaniec, dowódca dywizji syberyjskiej Gurtjew, w zielonym żołnierskim szynelu, i stalingradzki weteran, podpułkownik Batiuk, który ze swoją dywizją zajmował pozycje pod kurhanem Mamaja. W raportach politycznych, składanych członkowi rady wojennej armii Gurowowi, powtarzały się sławne stalingradzkie nazwiska – moździerzysty Bezdidźki, strzelców wyborowych Wasilija Zajcewa i Anatolija Czechowa, sierżanta Pawłowa; inne z kolei nazwiska pojawiły się po raz pierwszy – Szoninowi, Własowowi, Brysinowi pierwszy dzień w Stalingradzie przyniósł sławę wojenną. A na pierwszej linii wydawano listonoszom złożone w równoramienny trójkąt kartki: „Leć, liściku, przez góry, doliny, donieś wieści do mojej dziewczyny... Dzień dobry, a może i dobry wieczór...”. Na pierwszej linii chowano poległych, i spali wiecznym snem w tę swoją pierwszą noc tuż obok schronów i kryjówek, gdzie ich koledzy pisali listy, golili się, jedli chleb, pili herbatę albo myli się w prowizorycznych łaźniach.

8

Dla obrońców Stalingradu nadeszły najcięższe dni.

W chaosie miejskiej bitwy, ataków i kontrataków, w walce o Dom Specjalisty, o młyn, o budynek Gosbanku, w walce o piwnice, podwórza, place przewaga Niemców stała się oczywista.

Klin niemiecki w południowej części Stalingradu, wbity w pobliżu parku Łapszynów, wąwozu Kuporosnego i Jelszanki, rozszerzał się, i niemieccy kaemiści, ukryci tuż nad wodą, ostrzeliwali lewy brzeg Wołgi na południe od Krasnej Słobody. Oficerowie operacyjni codziennie zaznaczali na mapach linię frontu, widzieli, jak nieubłaganie przesuwają się granatowe kreski i jak nieustannie chudnie przesmyk między czerwoną linią obrony radzieckiej a błękitem Wołgi.

Inicjatywa, dusza wojny, należała w tych dniach do Niemców. Pełzli uparcie naprzód i zaciekłość radzieckich kontrataków nie mogła powstrzymać ich powolnego, ale widocznego w całej ohydzie postępu.

A na niebie od wschodu do zachodu wyły niemieckie bombowce nurkujące, tłukły o ziemię bombami odłamkowymi. W setkach głów tkwiło więc bolesne, dojmujące pytanie, co będzie jutro, za tydzień, kiedy pasemko radzieckiej obrony zmieni się w nitkę, zerwie się, zmiażdżone żelaznymi zębami atakujących Niemców.

9

Późną nocą generał Kryłow zwalił się na pryczę w swoim schronie. W skroniach czuł nieznośny ucisk, kłuło go w gardle od dziesiątków wypalonych papierosów. Przesunął językiem po suchym podniebieniu i odwrócił się do ściany. Drzemka zmieszała w jego pamięci walki w Sewastopolu i Odessie, okrzyki atakującej rumuńskiej piechoty, brukowane, obrośnięte bluszczem odeskie podwórza i marynarskie piękno Sewastopola.

Przywidziało mu się, że znowu jest w sewastopolskim punkcie dowodzenia; w sennej mgle pobłyskiwały soczewki pince-nez generała Pietrowa. Szkło bryznęło nagle tysiącami migotliwych odłamków i już za chwilę czuł kołysanie morza; szary obłok pyłu z rozbitych przez niemieckie pociski skał przepłynął nad głowami marynarzy i żołnierzy, po czym uniósł się ponad górę Sapun.

Słyszał obojętne pluskanie fal o burtę motorówki, a po chwili – szorstki głos marynarza podwodniaka: „Skacz!”. Wyglądało to tak, jakby skoczył na falę, ale noga zaraz dotknęła korpusu łodzi podwodnej... I ostatni rzut oka na Sewastopol, na gwiazdy na niebie, pożary na brzegu...

Kryłow zasnął. Nawet we śnie wojna sprawowała władzę. Łódź podwodna odpływała z Sewastopola do Noworosyjska... Generał podkurczał ścierpnięte nogi, jego pierś i plecy mokre były od potu, hałas silnika łomotał w skroniach. Nagle silnik umilkł – to łódź łagodnie spoczęła na dnie. Duszność zrobiła się nie do wytrzymania, przytłaczało go metalowe sklepienie, które przerywana linia nitów poszatkowała na kwadraty...

Usłyszał dobywający się z wielu gardeł ryk, plusk – to wybuchła bomba głębinowa, woda uderzyła o statek, zrzuciła Kryłowa z koi. Otworzył oczy: dookoła paliło się, w otwartym wejściu do schronu zobaczył płynący ku Wołdze potok płomieni; słychać było krzyki ludzi, stukot automatów.

– Szynelem, zakryj głowę szynelem! – wrzasnął do Kryłowa nieznajomy czerwonoarmista, wciskając mu wojskowy płaszcz.

Ale Kryłow odsunął żołnierza i krzyknął:

– Gdzie dowódca?

Nagle zrozumiał: Niemcy podpalili cysterny, gorąca ropa popłynęła ku Wołdze.

Wydawało się już, że nie ma co marzyć o tym, by wyjść żywym z płynnego piekła. Ogień huczał, z trzaskiem odrywał się od ropy wypełniającej jamy i leje, chlustającej w rowach łącznikowych. Ziemia, glina, kamień nasycały się ropą, zaczynały dymić. Z przeszytych pociskami zapalającymi zbiorników czarnymi, połyskującymi strumieniami chlustała ropa; wydawało się, że ktoś rozwija olbrzymie rulony ognia i dymu, przechowywane dotąd w cysternach.

Życie, które królowało na ziemi setki milionów lat temu, surowe i straszliwe życie przedpotopowych potworów, wyrwało się spod mogilnych warstw i znowu ryczało, tupiąc nożyskami, wyło, chciwie pożerało wszystko wokół siebie. Ogień unosił się na wieleset metrów w górę, wzbijając chmury palnej pary, które jakby wystrzelone z działa błyskały wysoko na niebie. Masa płomieni była tak wielka, że wichura nie nadążała z dostarczaniem tlenu płonącym cząsteczkom węglowodorów, i gęste, kołyszące się sklepienie oddzieliło jesienne gwiaździste niebo od gorejącej ziemi. Straszny był widok tego płynącego w górze, tłustego i czarnego firmamentu.

Słupy ognia i dymu, unosząc się w górę, przybierały chwilami kształty żywych, ogarniętych rozpaczą i wściekłością istot, to znowu wydawały się drżącymi topolami, osikami. Czerń i czerwień wirowały w strzępach ognia niby tańczące, potargane dziewuchy, czarne i rude.

Płonąca ropa rozpływała się po wodzie, a potem syczała, dymiła się, wiła w śmiertelnym uścisku rzecznego nurtu.

Zadziwiające, że w tych chwilach wielu żołnierzy już wiedziało, którędy można dostać się do brzegu. Krzyczeli: „Tutaj, tutaj biegnij, tą dróżką!”; niektórzy zdążyli parę razy wrócić do płonących schronów, pomagali sztabowcom dostać się do cypla na brzegu, gdzie w widłach wpadających do Wołgi ognistych potoków ropy stała gromadka ocalałych z pożaru.

Ludzie w waciakach pomogli zejść na brzeg dowódcy armii i oficerom ze sztabu. Na własnych rękach wynieśli generała Kryłowa, którego już uważano za martwego, po czym, mrugając opalonymi rzęsami, przez te same czerwone zarośla przedzierali się do schronów sztabowych.

Personel sztabu 62. Armii stał tak do rana tuż nad Wołgą, na małym skrawku ziemi. Zasłaniając twarze przed rozpalonym powietrzem, strącając iskry z mundurów, ludzie spoglądali na dowódcę. Narzucił na ramiona krasnoarmiejski szynel, spod czapki wystawały mu włosy. Nachmurzony, posępny, wydawał się jednak spokojny i zamyślony.

Gurow rzekł, patrząc na stojących:

– Nawet w ogniu nie płoniemy, jak się okazuje... – i obmacał gorące guziki płaszcza.

– Dawać tu żołnierza z łopatą! – krzyknął szef służby inżynieryjnej, generał Tkaczenko. – Przekopcie tu szybko kanał, bo z tamtej górki zaraz popłynie ogień!

Zwrócił się do Kryłowa:

– Wszystko się pomieszało, towarzyszu generale, ogień płynie jak woda, a Wołga pali ogniem. Na szczęście nie ma silnego wiatru, bo wszyscy byśmy spłonęli.

Kiedy znad rzeki dolatywał wietrzyk, ciężki namiot pożaru kołysał się, chwiał, a ludzie uchylali się od płomieni.

Niektórzy podchodzili do brzegu, oblewali buty wodą, która parowała na gorących cholewach. Jedni milczeli ze wzrokiem utkwionym w ziemi, drudzy ciągle się rozglądali albo starając się przemóc napięcie, żartowali: „Tu zapałki niepotrzebne, można zapalić od Wołgi albo od wiatru”. Jeszcze inni obmacywali się i z niedowierzaniem kręcili głowami, gdy poczuli, jak rozgrzane są sprzączki na ich pasach.

Usłyszeli kilka wybuchów; to eksplodowały granaty ręczne w schronach batalionu ochrony sztabu. Potem zatrzeszczały naboje w taśmach do kaemów. Zaświszczał też niemiecki pocisk z moździerza i rozerwał się gdzieś daleko nad Wołgą. Poprzez dym widać było odległe postacie ludzi na brzegu – widocznie ktoś starał się odwrócić pożar od stanowiska dowodzenia, a po chwili wszystko znikało, zasłonięte dymem i płomieniami.

Kryłow wpatrywał się w rozlany dookoła ogień i już nie wspominał, nie porównywał... Czy do pożaru Niemcy nie planują przypadkiem dorzucić natarcia? Nie wiedzą, w jakiej sytuacji znajduje się dowództwo armii, schwytany wczoraj jeniec nie wierzył, że sztab armii dyslokowany jest na prawym brzegu... Oczywiście, to lokalna operacja, a więc są szanse, żeby dożyć jutra. Byle tylko wiatr się nie zerwał.

Kryłow obejrzał się na stojącego obok Czujkowa; ten wpatrywał się w huczący pożar; twarz jego, usmarowana kopciem, wydawała się miedziana, rozpalona. Zdjął czapkę, przesunął ręką po włosach i stał się podobny do wiejskiego kowala; iskry skakały nad jego kędzierzawą głową. Popatrzył do góry na rozhulaną płomienną kopułę, obejrzał się na Wołgę, gdzie wśród wężowatych płomieni widać było ciemne luki. Kryłowowi przyszło na myśl, że dowódca armii w napięciu zastanawia się nad tymi samymi problemami, które niepokoiły i jego: czy Niemcy ruszą nocą do wielkiego natarcia... Gdzie urządzić sztab, jeśli w ogóle uda się dożyć rana...

Czujkow poczuł na sobie wzrok szefa sztabu, uśmiechnął się do niego i powiedział, zakreślając ręką szeroki krąg wokół głowy:

– Ładne to, cholera... Nie?

Płomienie pożaru dobrze było widać z Zawołża, z Krasnego Sadu, gdzie mieścił się sztab Frontu Stalingradzkiego. Szef sztabu, generał-lejtnant Zacharow, otrzymał pierwszą wieść o pożarze, zameldował o tym Jeriomience, ten zaś poprosił Zacharowa, by osobiście udał się do węzła łączności i porozmawiał z Czujkowem. Zacharow, głośno dysząc, pośpiesznie szedł ścieżką. Adiutant, świecąc latarką, od czasu do czasu mówił: „Ostrożnie, towarzyszu generale” – i odsuwał ręką zwisające nad ścieżką gałęzie jabłoni. Daleka łuna oświetlała pnie drzew, kładła się różowawymi plamami na ziemi. To niewyraźne światło napełniało duszę niepokojem. Panująca wokoło cisza, przerywana jedynie niezbyt głośnymi okrzykami wartowników, przydawała jakiejś szczególnie groźnej siły niememu, blademu ogniowi.

Na węźle dyżurna, patrząc na ciężko oddychającego Zacharowa, powiedziała, że z Czujkowem nie ma łączności – ani telefonicznej, ani telegraficznej, ani radiowej...

– Z dywizjami? – ostro spytał Zacharow.

– Dopiero co, towarzyszu generale-lejtnancie, mieliśmy łączność z Batiukiem.

– Dajcie go, szybko!

Dyżurna, przekonana, że trudny i wybuchowy charakter generała zaraz da znać o sobie, bała się nawet spojrzeć na Zacharowa; nagle jednak powiedziała radośnie:

– Jest, proszę, towarzyszu generale – i podała mu słuchawkę.

Z Zacharowem mówił szef sztabu dywizji. Tak samo jak dziewczyna z łączności, przestraszył się, słysząc ciężki oddech i władczy głos szefa sztabu frontu.

– Meldujcie, co się tam u was dzieje. Macie łączność z Czujkowem?

Szef sztabu dywizji zameldował, że płoną zbiorniki z ropą, że ściana ognia runęła na stanowisko dowodzenia armii, że dywizja nie ma łączności z dowódcą armii, ale najwyraźniej nie wszyscy zginęli, bo poprzez ogień i dym widać stojących na brzegu ludzi. Ani jednak od strony lądu, ani od strony Wołgi nie sposób tam dotrzeć, bo rzeka płonie. Batiuk z kompanią ochrony sztabu ruszył brzegiem do pożaru, próbując gdzie indziej skierować strumień płomieni i pomóc tamtym ludziom się wydostać.

Zacharow wysłuchał szefa sztabu, powiedział:

– Przekażcie Czujkowowi, jeśli żyje, przekażcie Czujkowowi... – i zamilkł.

Dziewczyna, zdziwiona długą pauzą i czekająca na eksplozję zachrypniętego głosu generała, z obawą patrzyła na Zacharowa – stał z chustką przyłożoną do oczu.

Tej nocy czterdziestu dowódców sztabowych spłonęło w zawalonych schronach.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: