Złodziej kanapek - Andrea Camilleri - ebook + książka

Złodziej kanapek ebook

Andrea Camilleri

4,5

Opis

Nowe wydanie trzeciego tomu bestsellerowej serii kryminałów!

Komisarz Montalbano - człowiek o nastrojach zmiennych jak sycylijska aura i niezrównany smakosz - musi rozwiązać sprawę tunezyjskiego rybaka, zatrudnionego na włoskim kutrze i zabitego od strzału oddanego z tunezyjskiej łodzi patrolowej. Jednocześnie w Vigacie ofiarą morderstwa pada właściciel firmy handlowej, Aurelio Lapecora. Wdowa rzuca oskarżenie na kochankę denata, piękną Tunezyjkę imieniem Karima. Okazuje się, że przedsiębiorcza emigrantka szczególnie upodobała sobie majętnych starszych panów, którym świadczyła dość wymyślne usługi. Borykający się z bardzo trudnymi problemami osobistymi komisarz Montalbano dojdzie z czasem do wniosku, że pochodzenie osób uwikłanych w te dwie, zdawałoby się, zupełnie niepowiązane ze sobą sprawy będzie mieć kluczowe znaczenie dla rozwiązania jednej groźnej zagadki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (142 oceny)
83
49
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Il la­dro di me­ren­dine
Ko­rekta: RE­NATA KUK
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © 1996 Sel­le­rio Edi­tore, Pa­lermo For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2023, Noir sur Blanc, War­szawa
Wy­da­nie trze­cie
ISBN 978-83-7392-848-0
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

Obu­dził się zlany po­tem. Ob­cią­żony pół­to­ra­ki­lo­gra­mową por­cją sar­deli z czosn­kiem i par­me­za­nem, którą po­chło­nął wie­czo­rem, mu­siał w nocy strasz­nie się wier­cić, bo był oplą­tany prze­ście­ra­dłami jak mu­mia. Wstał, po­szedł do kuchni, otwo­rzył lo­dówkę, wy­pił pół li­tra lo­do­wa­tej wody. Z bu­telką przy ustach wyj­rzał przez otwarte okno. Świa­tło ju­trzenki za­po­wia­dało po­godny dzień, mo­rze było pła­skie jak stół, na nie­bie ani jed­nej chmurki. Mon­tal­bano, któ­rego na­strój w znacz­nym stop­niu za­le­żał od po­gody, miał prawo prze­czu­wać, że co naj­mniej do po­łu­dnia bę­dzie w zna­ko­mi­tej for­mie. Było za wcze­śnie, żeby wsta­wać. Po­ło­żył się z za­mia­rem prze­dłu­że­nia snu o ko­lejne dwie go­dziny, na­cią­gnął prze­ście­ra­dło na głowę. Jak za­wsze przed za­śnię­ciem po­my­ślał o Li­vii, która w tym cza­sie le­żała w swoim łóżku w Boc­ca­dasse koło Ge­nui: jej obec­ność krze­piła go w każ­dej dłu­giej i w każ­dej krót­kiej po­dróży do the co­un­try sleep, o któ­rej pi­sał Dy­lan Tho­mas w jed­nym z jego ulu­bio­nych wier­szy.

Le­d­wie roz­po­czął po­dróż, roz­legł się dzwo­nek te­le­fonu; wdarł się do ucha Mon­tal­bana jak wier­tło, które nie­uchron­nie prze­wier­cało mu głowę na wy­lot.

– Słu­cham!

– Z kim roz­ma­wiam?

– Sam się przed­staw.

– Ca­ta­rella.

– Co jest?

– Niech mi pan ko­mi­sarz wy­ba­czy, ale nie roz­po­zna­łem głosu pana ko­mi­sa­rza, pa­nie ko­mi­sa­rzu. Pew­nie pan spał.

– Pew­nie tak, jest piąta rano! Czy mo­żesz nie za­wra­cać mi dupy, tylko po­wie­dzieć, o co cho­dzi?

– Było mor­der­stwo w Ma­zàra del Vallo.

– A co mnie to ob­cho­dzi? Je­ste­śmy w Vi­ga­cie.

– Ale, ko­mi­sa­rzu, nie­bosz­czyk to...

Mon­tal­bano odło­żył słu­chawkę, wy­cią­gnął wtyczkę. Za­my­ka­jąc oczy, po­my­ślał, że to jego przy­ja­ciel, wi­ce­kwe­stor Va­lente z Ma­zary, chce się z nim skon­tak­to­wać. Za­dzwoni do niego póź­niej, z ko­mi­sa­riatu.

Okien­nica trza­snęła o ścianę. Mon­tal­bano gwał­tow­nie usiadł na łóżku, z oczami wy­trzesz­czo­nymi ze stra­chu. Odu­rzony spo­wi­ja­ją­cymi go opa­rami snu, był prze­ko­nany, że ktoś do niego strze­lał. W mgnie­niu oka po­goda się zmie­niła: zimny, wil­gotny wiatr pod­ry­wał fale o żół­ta­wych grzy­wach, niebo było w ca­ło­ści po­kryte chmu­rami i zwia­sto­wało deszcz.

Prze­kli­na­jąc pod no­sem, wstał, po­szedł do ła­zienki, od­krę­cił ku­rek prysz­nica, na­my­dlił się. Na­gle prze­stała le­cieć woda. W Vi­ga­cie, a więc rów­nież w Ma­ri­nelli, gdzie miesz­kał, wodę pusz­czali zwy­kle co trzy dni. Zwy­kle, po­nie­waż mo­gli ją pu­ścić rów­nie do­brze na­za­jutrz, jak i do­piero w przy­szłym ty­go­dniu. Mon­tal­bano za­bez­pie­czył się, in­sta­lu­jąc na da­chu po­jemne zbior­niki, ale wi­docz­nie tym ra­zem wody nie było od po­nad ośmiu dni – tylko bo­wiem na ośmio­dniową nie­za­leż­ność po­zwa­lały mu wła­sne za­pasy. Po­biegł do kuchni i pod­sta­wił gar­nek pod kran, żeby zła­pać ciek­nącą z niego wą­tłą strużkę. Po­tem wy­ci­snął ile się dało z kranu nad umy­walką. Odro­biną ze­bra­nej wody zdo­łał spłu­kać z sie­bie my­dło, ale to utrud­nie­nie by­naj­mniej nie wpra­wiło go w do­bry hu­mor.

Je­chał w kie­runku Vi­gaty, ob­dzie­la­jąc prze­kleń­stwami mi­ja­nych kie­row­ców, któ­rzy – jego zda­niem wszy­scy bez wy­jątku – z ta­kiego czy in­nego po­wodu ko­deks dro­gowy mieli w du­żym po­wa­ża­niu, aż na­gle przy­po­mniał so­bie te­le­fon Ca­ta­relli. Wy­ja­śnie­nie, ja­kim się wtedy za­do­wo­lił, nie trzy­mało się kupy – gdyby Va­lente po­trze­bo­wał po­mocy z po­wodu ja­kie­goś za­bój­stwa, do któ­rego do­szło w Ma­za­rze, to o pią­tej rano za­dzwo­niłby do niego do domu, a nie na ko­mi­sa­riat. Tamto wy­ja­śnie­nie spre­pa­ro­wał dla zwy­kłej wy­gody, żeby uspo­koić su­mie­nie i po­spać jesz­cze dwie go­dziny.

– Nie ma ni­ko­gu­sieńko! – oświad­czył Ca­ta­rella na jego wi­dok, z sza­cun­kiem pod­no­sząc się z krze­sła przy cen­tralce. Mon­tal­bano z Fa­ziem uznali, że po­wi­nien sie­dzieć wła­śnie w tym miej­scu, bo prze­ka­zu­jąc na­wet w naj­bar­dziej po­kraczny i nie­praw­do­po­dobny spo­sób treść zgło­szeń i roz­mów, wy­rzą­dzi mniej szkody, niż wy­ko­nu­jąc ja­kie­kol­wiek inne za­da­nia.

– A co to, święto?

– Nie, pa­nie ko­mi­sa­rzu, to nie jest dzień świą­teczny, ale wszy­scy są w por­cie z po­wodu tego trupa w Ma­za­rze, dla któ­rego sprawy dzwo­ni­łem do pana, je­śli pan pa­mięta, w oko­li­cach dzi­siej­szego po­ranka.

– Je­śli trup jest w Ma­za­rze, to po kiego po­je­chali do portu?

– Nie, pa­nie ko­mi­sa­rzu, trup jest tu­taj.

– Jezu Prze­naj­święt­szy! Je­śli trup jest tu­taj, to dla­czego mi mó­wisz, że jest w Ma­za­rze?

– Po­nie­waż trup był z Ma­zary, tam pra­co­wał.

– Ca­ta­rella, ro­zu­mu­jąc, a ra­czej, po­wiedzmy, ro­zu­mu­jąc po two­jemu: je­śli tu, w Vi­ga­cie, zo­sta­nie za­mor­do­wany tu­ry­sta z Ber­gamo, to co wtedy po­wiesz? Że trup jest w Ber­gamo?

– Ko­mi­sa­rzu, sprawa po­lega na tym, że trup jest prze­jezdny. Czyli strze­lali do niego, kiedy znaj­do­wał się na ku­trze ry­bac­kim z Ma­zary.

– A kto strze­lał?

– Tu­ne­zyj­czycy, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

Mon­tal­bano mach­nął ręką i po­sta­no­wił nie za­da­wać już py­tań.

– Czy ko­mi­sarz Au­gello też po­je­chał do portu?

– Tak jest.

Jego za­stępca, Mimì Au­gello, na pewno bę­dzie szczę­śliwy, je­śli prze­ło­żony nie po­jawi się w por­cie.

– Po­słu­chaj, Ca­ta­rella. Mu­szę na­pi­sać ra­port. Nie ma mnie dla ni­kogo.

– Halo? Pa­nie ko­mi­sa­rzu, panna Li­via mia­no­wi­cie do pana z Ge­nui. Co mam zro­bić? Mam łą­czyć czy nie?

– Łącz.

– Jako że pan mó­wił ja­kieś dzie­sięć mi­nut temu, że nie ma pana dla ni­kogo...

– Nie ga­daj już, tylko łącz... Li­via? Wi­taj.

– Ładne mi wi­taj. Od kilku go­dzin pró­buję się do cie­bie do­dzwo­nić. W domu rów­nież nie mo­głam cię za­stać.

– No tak, wy­łą­czy­łem te­le­fon i za­po­mnia­łem włą­czyć. Po­wiem ci coś śmiesz­nego. Dzi­siaj o pią­tej rano za­dzwo­nił Ca­ta­rella...

– Nie jest mi do śmie­chu. Pró­bo­wa­łam o wpół do ósmej, pięt­na­ście po ósmej, jesz­cze raz o...

– Li­vio, już mó­wi­łem, że za­po­mnia­łem...

– ...o mnie. Po pro­stu za­po­mnia­łeś o mnie. Prze­cież obie­ca­łam, że za­dzwo­nię o wpół do ósmej, żeby po­sta­no­wić, czy...

– Li­vio, ostrze­gam cię. Zbiera się na deszcz i wieje wiatr.

– I co z tego?

– Prze­cież wiesz. W taką po­godę je­stem w złym na­stroju. Nie chciał­bym, że­by­śmy od słowa do słowa...

– Ro­zu­miem. Nie będę już dzwo­niła. Ty za­dzwoń, je­śli bę­dziesz chciał.

– Mon­tal­bano? Jak się pan czuje? Ko­mi­sarz Au­gello o wszyst­kim mi opo­wie­dział. Czy we­dług pana ta sprawa bę­dzie miała re­per­ku­sje mię­dzy­na­ro­dowe?

Po­czuł się przy­party do muru; nie ro­zu­miał, o czym mówi kwe­stor. Wy­brał me­todę nie­wiele mó­wią­cego po­ta­ki­wa­nia.

– Ow­szem, ow­szem. Re­per­ku­sje mię­dzy­na­ro­dowe?!

– W każ­dym ra­zie wy­da­łem po­le­ce­nie, żeby ko­mi­sarz Au­gello po­ro­zu­miał się z pre­fek­tem. Rzecz... jak by to po­wie­dzieć... wy­kra­cza poza moje kom­pe­ten­cje.

– No wła­śnie.

– Mon­tal­bano, czy pan się do­brze czuje?

– Do­sko­nale. Dla­czego pan pyta?

– Nic, tylko wy­da­wało mi się...

– Tro­chę boli mnie głowa, to wszystko.

– Jaki dziś dzień?

– Czwar­tek, pa­nie kwe­sto­rze.

– Czy przyj­dzie pan do nas w so­botę na ko­la­cję? Moja żona przy­go­tuje spa­ghetti w so­sie z mą­twy. Palce li­zać.

Ma­ka­ron w czar­nym so­sie z mą­twy. Sam był w ta­kim na­stroju, że jego barwą przy­pra­wiłby kwin­tal spa­ghetti. Re­per­ku­sje mię­dzy­na­ro­dowe?

Wszedł Fa­zio i od razu stał się ko­złem ofiar­nym.

– Czy ktoś zli­tuje się nade mną i po­wie mi, do kurwy nę­dzy, co się tu dzieje?

– Ko­mi­sa­rzu, pro­szę się na mnie nie wście­kać tylko z tego po­wodu, że wieje wiatr. Rano, za­nim za­wia­do­mi­łem ko­mi­sa­rza Au­gello, ka­za­łem za­dzwo­nić do pana.

– Komu ka­za­łeś? Ca­ta­relli?! Je­śli ka­żesz mnie za­wia­do­mić za po­śred­nic­twem Ca­ta­relli o czymś waż­nym, to zna­czy, że je­steś po­pa­prań­cem. Do­brze wiesz, że ni chuja nie da się go zro­zu­mieć. Co się stało?

– Ku­ter z Ma­zary, który, są­dząc po tym, co mówi szy­per, ło­wił na wo­dach mię­dzy­na­ro­do­wych, zo­stał za­ata­ko­wany przez tu­ne­zyj­ską łódź pa­tro­lową se­rią z ka­ra­binu ma­szy­no­wego. Ku­ter po­dał swoją po­zy­cję jed­nej z na­szych ło­dzi pa­tro­lo­wych, o na­zwie „Bły­ska­wica”, i zdo­łał uciec.

– Świetny chło­pak – po­wie­dział Mon­tal­bano.

– Kto? – spy­tał Fa­zio.

– Szy­per. Za­miast się pod­dać, zdo­był się na od­wagę i uciekł. I co po­tem?

– Se­ria z ka­ra­binu za­biła jed­nego członka za­łogi.

– Z Ma­zary?

– I tak, i nie.

– Czyli?

– To był Tu­ne­zyj­czyk. Mó­wią, że pra­co­wał le­gal­nie. Tam pra­wie wszyst­kie za­łogi są mie­szane. Po pierw­sze dla­tego, że Tu­ne­zyj­czycy są do­brymi pra­cow­ni­kami, po dru­gie, przy­dają się w sy­tu­acji, gdy trafi się tu­ne­zyj­ski pa­trol. Po­tra­fią z nim roz­ma­wiać.

– Wie­rzysz w to, że ku­ter ło­wił na wo­dach mię­dzy­na­ro­do­wych?

– A czy ja wy­glą­dam na kre­tyna?

– Halo, ko­mi­sarz Mon­tal­bano? Mówi Mar­niti z ka­pi­ta­natu.

– Słu­cham, pa­nie ma­jo­rze.

– Dzwo­nię w tej śmier­dzą­cej spra­wie z Tu­ne­zyj­czy­kiem za­bi­tym na ku­trze z Ma­zary. Wła­śnie prze­słu­chuję szy­pra, żeby usta­lić do­kład­nie, gdzie znaj­do­wali się w chwili, gdy do­szło do in­cy­dentu, i jaki był roz­wój wy­pad­ków. Po­tem się zjawi u pana.

– Po co? Chyba mój za­stępca już go prze­słu­chał?

– Tak.

– A więc nie ma po­trzeby, żeby się tu zja­wiał. Dzię­kuję za uprzej­mość.

Ko­niecz­nie chcieli go wcią­gnąć w tę sprawę, za włosy.

Drzwi otwo­rzyły się tak gwał­tow­nie, że ko­mi­sarz pod­sko­czył na krze­śle. W progu sta­nął wzbu­rzony Ca­ta­rella.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie, że wal­ną­łem, ale drzwi mi ucie­kły.

– Na­stęp­nym ra­zem cię za­strzelę. Co jest?

– A to, że dzwo­nili przed chwilką, że w win­dzie jest ktoś za­mknięty.

Ka­ła­marz z de­li­kat­nie ob­ro­bio­nego brązu prze­le­ciał tuż obok czoła Ca­ta­relli, ude­rza­jąc o drzwi z hu­kiem przy­po­mi­na­ją­cym wy­strzał. Ca­ta­rella sku­lił się i za­krył rę­kami głowę. Mon­tal­bano kop­nął biurko.

Do po­koju wpadł Fa­zio z dło­nią na otwar­tej ka­bu­rze.

– Co jest? Co się stało?

– Spró­buj wy­cią­gnąć od tego ku­tasa, o co cho­dzi z tym kimś za­mknię­tym w win­dzie. Niech za­dzwo­nią do straży po­żar­nej. Ale za­bierz­cie go stąd, nie chcę go słu­chać.

Fa­zio wró­cił po chwili.

– W win­dzie za­mor­do­wano czło­wieka – po­wie­dział szybko i krótko, żeby sa­memu czymś nie obe­rwać.

– Co­sen­tino Giu­seppe, straż­nik li­cen­cjo­no­wany – przed­sta­wił się męż­czy­zna, który stał przy otwar­tych drzwiach windy. – To ja zna­la­złem bied­nego pana La­pe­corę.

– Dla­czego nie ma tu ga­piów? – zdzi­wił się Fa­zio.

– Ode­sła­łem wszyst­kich do domu. Mam tu po­słuch, miesz­kam na szó­stym pię­trze – po­wie­dział dum­nie straż­nik, po­pra­wia­jąc mun­dur.

Mon­tal­bano za­dał so­bie w du­chu py­ta­nie, czy Giu­seppe Co­sen­tino miałby mniej­szą wła­dzę, gdyby miesz­kał w su­te­re­nie.

Biedny pan La­pe­cora sie­dział na pod­ło­dze, z ple­cami opar­tymi o ścianę w głębi ka­biny. Przy jego pra­wej ręce stała bu­telka bia­łego wina Co­rvo z ofo­lio­waną jesz­cze szyjką. Obok le­wej ręki le­żał ja­sno­szary ka­pe­lusz. Świę­tej pa­mięci pan La­pe­cora, w wyj­ścio­wym ubra­niu, pod kra­wa­tem, był dys­tyn­go­wa­nym sześć­dzie­się­cio­lat­kiem. Jego otwarte oczy wy­ra­żały zdzi­wie­nie – być może tym, że się zsi­kał. Mon­tal­bano po­chy­lił się, czub­kiem pal­ców mu­snął ciemną plamę mię­dzy no­gami nie­bosz­czyka: to nie mocz – stwier­dził – tylko krew. Szyb windy wpusz­czony był w ścianę, więc nie dało się obejść ka­biny i zo­ba­czyć, czy ofiara zo­stała za­szty­le­to­wana, czy za­strze­lona. Ko­mi­sarz zro­bił głę­boki wdech. Nic nie po­czuł, ale za­pach pro­chu mógł się już roz­wiać.

Trzeba było za­wia­do­mić le­ka­rza są­do­wego.

– Twoim zda­niem dok­tor Pa­squ­ano jest jesz­cze w por­cie czy wró­cił do Mon­te­lusy? – spy­tał Fa­zia.

– Pew­nie jest jesz­cze w por­cie.

– Jedź po niego. A je­śli są tam rów­nież Ja­co­muzzi i grupa z są­dówki, ich rów­nież spro­wadź.

Fa­zio wy­biegł.

Mon­tal­bano skie­ro­wał się do straż­nika, który na jego wi­dok z sza­cun­kiem sta­nął na bacz­ność.

– Spo­cznij – mruk­nął znu­żony Mon­tal­bano.

Do­wie­dział się, że bu­dy­nek ma sześć pię­ter i na każ­dym są trzy miesz­ka­nia.

– Ja miesz­kam na szó­stym, czyli na ostat­nim – pod­kre­ślił raz jesz­cze Co­sen­tino Giu­seppe.

– Czy pan La­pe­cora był żo­naty?

– Tak jest. Z An­to­niettą Pal­mi­sano.

– Ode­słał pan do domu rów­nież wdowę?

– Nie, pro­szę pana. Wdowa jesz­cze nie wie, że jest wdową. Wy­je­chała dziś rano w od­wie­dziny do swo­jej sio­stry do Fiakki, jako że ta jej sio­stra nie czuje się zbyt do­brze. Wy­je­chała au­to­bu­sem o szó­stej trzy­dzie­ści.

– Prze­pra­szam, skąd pan to wszystko wie?

Czyżby szó­ste pię­tro da­wało straż­ni­kowi taką wła­dzę, że wszy­scy mu­sieli skła­dać mu spra­woz­da­nia z tego, co ro­bili?

– Po­nie­waż pani Pal­mi­sano La­pe­cora – od­parł Co­sen­tino – po­wie­działa to wczo­raj mo­jej żo­nie, a one roz­ma­wiają ze sobą.

– Czy pań­stwo La­pe­cora mają dzieci?

– Syna. Jest le­ka­rzem. Ale mieszka da­leko stąd.

– Czym się zaj­mo­wał de­nat?

– Był han­dlow­cem. Ma biuro na Sa­lita Gra­net, pod dwu­dzie­stym ósmym. Ale ostat­nio cho­dził tam tylko trzy dni w ty­go­dniu, w po­nie­działki, środy i piątki, bo prze­szła mu ochota do pracy. Odło­żył tro­chę pie­nię­dzy, nie po­trze­bo­wał już ni­czy­jej ła­ski.

– Jest pan ko­pal­nią wia­do­mo­ści, pa­nie Co­sen­tino.

Straż­nik znów przy­jął po­stawę na bacz­ność.

W tej chwili we­szła do bu­dynku mniej wię­cej pięć­dzie­się­cio­let­nia ko­bieta o krę­pych, koł­ko­wa­tych no­gach. W rę­kach miała pla­sti­kowe re­kla­mówki, które pę­kały od nad­miaru to­wa­rów.

– Za­kupy zro­bi­łam! – oznaj­miła, pa­trząc krzywo na ko­mi­sa­rza i straż­nika.

– Cie­szę się – po­wie­dział Mon­tal­bano.

– A ja nie! Bo te­raz mu­szę za­su­wać sześć pię­ter na pie­chotę. Kiedy za­bie­rze­cie stąd nie­bosz­czyka?

I gro­miąc ich obu wzro­kiem, za­częła mę­czącą wspi­naczkę. Sa­pała przy tym jak roz­ju­szony byk.

– To po­tworna ko­bieta, pa­nie ko­mi­sa­rzu. Na­zywa się Pinna Ga­etana. Mieszka na­prze­ciw mnie i nie ma dnia, żeby nie kłó­ciła się z moją żoną, która, jako że jest praw­dziwą damą, nie po­zo­staje jej dłużna, więc ta jesz­cze bar­dziej się za­cie­trze­wia i nie daje spo­koju, zwłasz­cza gdy kładę się spać po noc­nej służ­bie.

Rę­ko­jeść noża, który wy­sta­wał spo­mię­dzy ło­pa­tek pana La­pe­cory, była starta – zwy­kłe na­rzę­dzie ku­chenne.

– Kiedy mo­gli go za­mor­do­wać? – spy­tał ko­mi­sarz dok­tora Pa­squ­ano.

– Na oko dziś z rana, mię­dzy siódmą a ósmą. Ale ustalę to do­kład­nie.

Nad­cią­gnął Ja­co­muzzi z ludźmi z są­dówki i za­częli swoje skom­pli­ko­wane ba­da­nia.

Mon­tal­bano wy­szedł z bramy. Wiał wiatr, ale niebo i tak po­zo­sta­wało za­kryte chmu­rami. Ulica była kró­ciutka, znaj­do­wały się na niej tylko dwa sklepy, je­den na wprost dru­giego. Po le­wej stro­nie stał stra­gan owo­cowo-wa­rzywny, ob­słu­gi­wany przez chu­dego męż­czy­znę. Jedno z gru­bych szkieł jego oku­la­rów było pęk­nięte.

– Dzień do­bry, na­zy­wam się Mon­tal­bano, je­stem ko­mi­sa­rzem. Czy wi­dział pan może dziś rano, jak wy­cho­dziła stąd lub tu wcho­dziła pani La­pe­cora?

Chudy męż­czy­zna ro­ze­śmiał się, ale nie od­po­wie­dział.

– Czy sły­szał pan moje py­ta­nie? – spy­tał ko­mi­sarz, nieco zwa­rzony.

– Sły­szeć, sły­sza­łem – od­po­wie­dział sprze­dawca. – Ale co do wi­dze­nia, to klę­ska. Na­wet gdyby z tej bramy wy­je­chał czołg, nie uda­łoby mi się go za­uwa­żyć.

Po pra­wej stro­nie był sklep rybny, w któ­rym stało dwóch klien­tów. Ko­mi­sarz za­cze­kał, aż wyjdą, po czym wszedł do środka.

– Dzień do­bry, Lollo.

– Dzień do­bry, ko­mi­sa­rzu. Mam świe­żut­kie sar­dele.

– Lollo, nie przy­sze­dłem po ryby.

– Po trupa?

– Tak.

– Jak umarł La­pe­cora?

– Nóż w plecy.

Lollo pa­trzył na niego z otwar­tymi ustami.

– To go za­mor­do­wali?!

– Dla­czego tak cię to dziwi?

– A kto mógł za­mor­do­wać pana La­pe­corę? To był wielki dżen­tel­men. Zwa­rio­wać można.

– Wi­dzia­łeś go dziś rano?

– Nie.

– O któ­rej otwo­rzy­łeś sklep?

– O szó­stej trzy­dzie­ści. No tak, na rogu wpa­dłem na pa­nią An­to­niettę, jego żonę. Bie­gła.

– Chciała zdą­żyć na au­to­bus do Fiakki.

Praw­do­po­dob­nie – pod­su­mo­wał Mon­tal­bano – La­pe­cora zo­stał za­mor­do­wany, gdy wy­cho­dził z domu. Ko­rzy­stał z windy, bo miesz­kał na czwar­tym pię­trze.

*

Dok­tor Pa­squ­ano za­brał nie­bosz­czyka do Mon­te­lusy na sek­cję. Ja­co­muzzi po­zo­stał nieco dłu­żej, żeby wło­żyć do trzech pla­sti­ko­wych to­re­bek nie­do­pa­łek, próbkę ku­rzu i ma­leńki ka­wa­łek drewna.

– Dam ci znać.

Mon­tal­bano wszedł do ka­biny i ge­stem za­pro­sił straż­nika, który przez cały czas nie ru­szył się na­wet o cen­ty­metr. Co­sen­tino za­wa­hał się.

– Co jest?

– Na pod­ło­dze jest jesz­cze krew.

– I co z tego? Niech pan tylko uważa na po­de­szwy. Czy może woli pan za­su­wać sześć pię­ter na pie­chotę?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

W wy­da­niu pa­pie­ro­wym do­stępne sąna­stę­pu­jące książki z cy­klu o ko­mi­sa­rzu Mon­tal­bano:

SKRZY­DŁA SFINKSA2013

ŚLAD NA PIA­SKU2013

POLE GARN­CA­RZA2014

WIEK WĄT­PLI­WO­ŚCI2015

ŚMIERĆ NA OTWAR­TYM MO­RZU2016

TA­NIEC MEWY2017

UŚMIECH AN­GE­LIKI2020

ŚWIETLNE OSTRZE2021

KSZTAŁT WODY2007 / 2021

PIES Z TE­RA­KOTY2022

GŁOSY NOCY2022

GNIAZDO ŻMIJ2023

Za­równo te, jak i po­zo­stałe ty­tuły z se­rii,do­stępne są w for­mie ebo­oków na noir.pl