Grzechy Kościoła - Tomasz Terlikowski - ebook

Grzechy Kościoła ebook

Tomasz Terlikowski

4,5
16,22 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Grzechy Kościoła to książka podejmująca trudne dla polskich katolików tematy, takie jak: ludyczna odmiana katolicyzmu, mieszanie się instytucji Kościoła do polityki, ruchy wewnątrz Kościoła, Radio Maryja, brak tolerancji dla innych wyznań, bogacenie się kleru, pustoszenie kościołów, współpraca z bezpieką i inne.

Autor, Tomasz Terlikowski, doktor filozofii, wyrazisty katolicki felietonista, pokazuje zarówno nadużycia, jak i sytuacje, w których Kościół zareagował właściwie.

Analizuje np. rozmiary takich zjawisk, jak pedofilia wśród księży czy łamanie zasad celibatu. Omawiając poczynania Ojca Dyrektora, podaje przykłady zza oceanu, z których jasno wynika, że najsłynniejszy polski redemptorysta mógłby się jeszcze wiele nauczyć.

Próbuje odpowiednio rozłożyć akcenty i zwrócić czytelnikom uwagę na fakt, jak łatwo jest manipulować opinią publiczną. Czasami to po prostu kwestia podjęcia decyzji, czy „szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta”. Mimo że książka porusza bardzo kontrowersyjne tematy, w sposobie ich ujęcia nie ma nic z taniej sensacji, przeciwnie – autor liczy na rozwagę i mądrość czytelnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 186

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tomasz

© Copyright by Demart SA, Warszawa 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część ani całość wydawnictwa Grzechy Kościoła. Teraz w Polscenie może być reprodukowana ani przetwarzana w sposób elektroniczny, mechaniczny, fotograficzny i inny, nie może być użyta do innej publikacji oraz przechowywana

w jakiejkolwiek bazie danych bez pisemnej zgody Wydawcy.

© Copyright byTomasz Terlikowski

Wydawca:Demart SA

02-495 Warszawa

ul. Poczty Gdańskiej 22a

tel. 22 662 62 63; faks 22 824 97 51

http://www.demart.com.pl

e-mail: [email protected]

Dział zamówień:

Sprzedaż hurtowa:

tel. 22 498 01 77/78, faks 22 753 03 57

e-mail: [email protected]

Sprzedaż detaliczna:

e-mail: [email protected]

Redaktorprowadzący:Elżbieta Olczak

Korekta językowa: Wiesława Dąbrowska-Macura

Projekt okładki:Piotr Porczyński

Zdjęcie na okładce: ©iStockphoto.com/Markanja

Wstęp

Katolicyzm kremówkowy, czyli czy powinniśmy wstydzić się swojego katolicyzmu?

Kościół miesza się do polityki, czyli o końcu katolicyzmu politycznego

Nie zaglądajcie nam do lóżek, czyli ostatni gwarant moralności

Nietolerancyjni katolicy

Janusowe oblicze Radia Maryja

Triumf moralnej bylejakości

Kobiety ksieży, czyli o celibacie na spokojnie

Duchowni i przestepstwa seksualne

Ile oni maja kasy, czyli o finansach Kościoła

Odejścia księży, czyli syndrom Piotrusia Pana

Czy Kościoły pustoszeją, czyli laicyzacja na życzenie

Media a Kościół, czyli polityka strusia

Zakończenie

Wstęp

Niewielu jest ludzi odważnych i na tyle szczerych wobec siebie, by otwarcie powiedzieć sobie, że nie chodzą do kościoła, bo on im się znudził, nie widzą potrzeby, a do tego nie wierzą już w Boga. Zamiast tego szukają w Kościele wad i czarnych kart, które usprawiedliwią ich decyzję o odejściu z kościelnej wspólnoty czy przynajmniej zawieszeniu czynnego uczestnictwa w jej życiu (co można określić jako nienarzucanie się Bogu). Prędzej czy później takie „czarne karty” się znajdują. Jednym będzie przeszkadzać brak tolerancji duchownych, innym ostre i jednoznaczne stanowisko hierarchii w sprawach moralnych, a jeszcze innym hipokryzja części duchownych, którzy żyją niezgodnie z zasadami, które głoszą. Decydującą wadą Kościoła, która odrzuci od niego kolejnego wiernego, może być brak lustracji (albo zbyt delikatny sprzeciw wobec niej), krycie skandali seksualnych, bogactwo czy wreszcie nieodpowiedni duchowni, którzy, choć przyciągają jednych, odrzucają innych (szczególnie mocno dotyczy to o. Tadeusza Rydzyka). Wszystkie te zjawiska rzeczywiście w Kościele występują, ale – i to chyba najważniejsze – nie stanowią o jego prawdziwym obliczu ani tym bardziej nie są powodem do odchodzenia z Kościoła. Bo Kościół nie jest wspólnotą tylko ludzką i nie ze względu na ludzi pozostaje się jego członkiem. Gdyby tak było, nie przetrwałby przez tyle wieków. I tylu grzesznych mnichów, kapłanów, biskupów, a nawet papieży.

Warto też pamiętać o tym, że przynajmniej część czarnego obrazu Kościoła wynika nie z jego natury czy nawet nie z grzechów ludzi Kościoła, a z natury mediów. One nie przedstawiają rzeczywistości normalnej, takiej, która zgodna z jest z oczekiwaniami odbiorców, a tylko taką, która jest z nimi sprzeczna. Jeśli więc większość ludzi uznaje, że księża są zazwyczaj uczciwymi, pobożnymi ludźmi, to taki przekaz w newsowych mediach nie będzie się pojawiał. Widzowie dowiedzą się natomiast o wyjątkach od tej reguły (czyli poznają historie zdrajców, odstępców, pijaków czy pedofilów). Taki obraz stopniowo zacznie się utrwalać w głowach odbiorców, ale i nadawców. Proces takiego formowania obrazu Kościoła umacnia fakt, że dla wielu nadawców katolicyzm pozostaje jedyną siłą, która może zatrzymać opłacalny z punktu widzenia producentów postępujący hedonizm i konsumpcjonizm, a także jest przedstawicielem odmiennego od dominującego współcześnie liberalnego systemu myślenia. Trzeba go zatem powstrzymywać i ograniczać. A nie ma na to lepszego sposobu niż przedstawianie hipokryzji, zakłamania i braków ludzi Kościoła. Dlatego tak chętnie o tym się mówi. Media niemal jednym głosem potępiają homoseksualizm wśród duchownych (choć wśród piosenkarzy czy aktorów w ogóle im on nie przeszkadza, a nawet jest powodem do chluby), rozliczają biskupów z braku lustracji (choć jak ognia broniły swoich kolegów, uwikłanych w wieloletnią współpracę z bezpieką), gorszą się łamaniem celibatu (choć zdrada małżeńska wcale nie jest zjawiskiem rzadkim wśród dziennikarzy czy polityków), a także krytykują nauczanie Kościoła za jego nieaktualność czy okrucieństwo. I choć niemal zawsze w tych atakach jest ziarno prawdy, to jest w nich również wiele fałszu. Rozprawie z tymi fałszami oraz mitami tworzonymi przez media i polityków ma służyć niniejsza książka. Ujawnione zostały w niej najważniejsze mity, a poddanie ich rozbiorowi pokazało, że albo diabeł nie jest taki straszny, jak go malują, albo że wcale nie jest straszny, bowiem sam sobie wyrwał kły i nie zajmuje się już tym, czym powinien.

Święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 2009

Katolicyzm kremówkowy, czyli czy powinniśmy wstydzić się swojego katolicyzmu?

Pełen hipokryzji, odświętny i wybiórczy, antyintelektualny, emocjonalny, agresywny i zamknięty – to tylko niektóre z określeń, jakimi obdarza się polski katolicyzm. Jego wytrwali, niekiedy wręcz zawodowi, krytycy wciąż powracają do wad polskiej pobożności i uznają ją za antymodel religijności, który powinien zostać zastąpiony przez przeszczepiony i przyjęty przez Polaków model francuski, niemiecki lub przynajmniej amerykański. „Katolicyzm przechowuje pewne tradycje duchowe, a w takim kraju jak Polska daje cywilizację, estetykę – ja się z tym zgadzam. Ale jest taki poziom bezmyślności i rytualizmu (owej chęci mechanicznego zachowania tego, jak było kiedyś), po przekroczeniu którego ta sama instytucja zaczyna bardziej szkodzić niż pomagać. Dzisiaj w polskim katolicyzmie tych elementów cywilizujących Polaków widać niewiele. A duchowość? Trudno byłoby mi znaleźć środowisko katolickie, z którymi mógłbym się utożsamić, powiedzieć: to moja grupa. Tak zwany katolicyzm otwarty wymiera. Otwartość polskiego katolicyzmu sięga granicy, gdzie zaczyna się nerwowa zmarszczka na czole hierarchy”1 – mówił w wywiadzie dla „Europy” były dominikanin, a obecnie wykładowca filozofii na Akademii Humanistycznej w Pułtusku Tadeusz Bartoś. Jeszcze dalej idzie Magdalena Środa, która zarzuca polskiemu katolicyzmowi martwotę intelektualną, nieznajomość myśli Jana Pawła II i zacofanie, które niszczyć mają wspólnotę narodową. „Żyję w kraju ogarniętym pasją robienia karier politycznych właśnie na ludzkim cierpieniu. Pożywką dla tych karier jest wszechogarniająca hipokryzja, cynizm i ignorancja. Nieważne, co się dzieje z ludźmi! Nieważne są rzeczywiste wartości! Ważne są deklaracje. Im bardziej puste, im głośniejsze, tym politycznie bardziej intratne! Trzeba trąbić więc o «świętości życia», trzeba wpisywać «wartości chrześcijańskie» gdzie się da! Trzeba krzyczeć o «polityce miłości» i uprawiać wyłącznie politykę własnej kariery”2 – napisała warszawska feministka, która podczas jednego ze swoich wyjazdów przekonywała Szwedów, że polscy katolicy masowo biją żony. Potępienie lub przynajmniej ubolewanie nad stanem polskiego katolicyzmu padają jednak nie tylko ze strony krytyków Kościoła, ale także jego wiernych wyznawców. „Nie zdajemy sobie sprawy, do jakiego stopnia jesteśmy wychowani pod wpływem kontrreformacji. Właściwie całe nasze wychowanie chrześcijańskie jest kontrreformacyjne – to jest ciągła walka. (…) My ciągle żyjemy duchem walki i przemocy, co bardzo zacieśnia nasz katolicyzm. Musimy się z tego wyzwolić”3 – zaznaczał jeden z najwybitniejszych polskich historyków filozofii, prof. Stefan Swieżawski.

Zarzutów tych (często popartych danymi statystycznymi czy socjologicznymi analizami) nie należy lekceważyć. Ale nie można też zapominać o tym, jaką rolę przypisywali Polsce i Polakom papieże. „Również i ja, Benedykt XVI, następca Papieża Jana Pawła II (…) proszę was w końcu, byście skarbem swojej wiary dzielili się z innymi narodami Europy i świata, również przez pamięć o Waszym rodaku, który jako Następca św. Piotra czynił to z niezwykłą mocą i skutecznością”4 – apelował do Polaków Benedykt XVI podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski. Wielkie nadzieje z polskim katolicyzmem (tak u nas krytykowanym) wiąże też niemała część zachodnich, katolickich intelektualistów i duchownych (niekoniecznie konserwatywnych). Podczas ostatniej wizyty w Polsce ks. prof. Paul Zulehner otwarcie podkreślał, że impuls do odrodzenia chrześcijaństwa w Europie wyjść może z Polski i innych krajów Europy Środkowej. – Polakom może się udać akceptacja nowoczesności, a przy tym zachowanie wiary. Polska ma najlepsze przesłanki z wszystkich krajów regionu, ponieważ polski Kościół wspiera nie tylko wolność, ale i oświecenie – mówił w czasie promocji swojej książki Religie i Kościoły w Europie Środkowowschodniej. Podobne opinie często wygłaszał także nieżyjący już ks. Richard John Neuhaus, podkreślający w rozmowach z Janem Pawłem II, że jeśli ma się dokonać odrodzenie wiary na Zachodzie, to jego źródłem musi być Polska. I nie ma się co oszukiwać, że chodzi o jakąś Polskę czy polski katolicyzm wyimaginowane, wyidealizowane, pozbawione cieni czy braków. Wielką misję ma do spełnienia polski katolicyzm realny, czyli taki, jaki jest: kulawy, ograniczony i często rzeczywiście niespecjalnie pogłębiony intelektualnie.

1. Specyfika polskiego katolicyzmu

Przekonanie to ma źródła w katolickiej nauce o inkulturacji chrześcijaństwa, czy – by posłużyć się starszymi terminami – wcieleniu prawdy Ewangelii w konkret rozmaitych kultur, cywilizacji i stylów myślenia. „Każdy człowiek, każdy naród, każda kultura i cywilizacja mają swoją rolę do wypełnienia i swoje miejsce w tajemniczym planie Bożym i w powszechnej historii zbawienia”5 – podkreślał Jan Paweł II w encyklice Slavorum Apostoli. „Kościół jest katolicki – kontynuował tę myśl – także dlatego, że potrafi w każdym środowisku strzeżoną przez siebie Prawdę objawioną, nieskażoną w Boskiej treści, przedstawić w taki sposób, by mogła spotkać się ze szlachetnymi myślami i słusznymi oczekiwaniami każdego człowieka i wszystkich ludów. Całe zresztą dziedzictwo dobra, które każde pokolenie (...) przekazuje potomnym, stanowi barwną i nieskończoną ilość kamyków, które składają się na żywą mozaikę Pantokratora, który pojawi się w pełnym blasku w czasie ponownego przyjścia”6.

Metafora narzucona przez Jana Pawła II pozwala doskonale zrozumieć inkulturację. Stanowiła ona dla niego rozwijanie najistotniejszych dla danego kraju wartości w świetle własnej tradycji, i przez to wzbogacanie wielkiej skarbnicy Kościoła. Każdy naród ma w niej coś do zaoferowania, ale i do przyjęcia, a specyficzny kolor, jaki nadaje on swojemu odczytaniu Ewangelii, jest raczej bogactwem niż słabością. Ruskie chrześcijaństwo, które przez wieki nie wydało niemal żadnego teologa, wzbogaciło jednak świat ikonami Andrieja Rublowa, które przewyższają niejedno dzieło teologiczne, największych nawet autorytetów. I nie inaczej jest z chrześcijaństwem polskim. Ono również, choć wydało wielu ważnych myślicieli (niekiedy niesłusznie i niesprawiedliwie zapomnianych, przede wszystkim przez swoich), jest silne nie tyle myślą i teologią, ile innymi wartościami. To one stanowią jego istotę i są bogactwem, które Polska wnosi do mozaiki uniwersalnego Kościoła.

1.1. Teologia w kulturze ukryta

Spuścizna ta pozostaje głęboko słowiańska ze swej natury. Chrześcijaństwo słowiańskie zaś niemal we wszystkich krajach skupiało się nie tyle na nauce, filozofii czy teologii, ile na sztuce. Bułgaria, Serbia czy Ruś Kijowska i Moskiewska nie ofiarowały światu głębokiej teologii, nie skupiły się na myśli, ale na obrazie. Ikony, freski, ale i przeniknięta słowiańską estetyką liturgia pozostają jednak tym, co darowały one Kościołowi powszechnemu. A znaczenie tego daru, który ostatnio zaczynają przyjmować także do tej pory ikonoklastyczni protestanci, jest tak wielkie, że trudno nie zgodzić się z księciem Eugeniuszem Trubieckojem, który przed laty pisał, że ruska ikona jest „Ewangelią w kolorach”.

Polska tradycja chrześcijańska jest podobna. Tyle że ona realizowała się raczej w poezji czy literaturze. „Chrzest, który w ciągu całego millennium przyjmowały pokolenia naszych rodaków, nie tylko wprowadzał ich w tajemnicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, nie tylko czynił dziećmi Bożymi przez łaskę, ale znajdował bogaty rezonans w dziejach myśli, w twórczości artystycznej, w poezji, muzyce, dramacie, plastyce, malarstwie i rzeźbie”7 – mówił Jan Paweł II w czasie swojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Prawda ta dotyczy nie tylko pierwszych wielkich dzieł literackich, takich jak kroniki Galla Anonima i Wincentego Kadłubka czy Bogurodzica, ale również wielkich dzieł pierwszych mistrzów języka polskiego: Jana Kochanowskiego czy Mikołaja Reja. Twórcy ci bowiem pod płaszczem wielkiej nierzadko liryki czy prozy przemycali także głębokie i często (jak to było z Rejem) polemiczne treści teologiczne.

Odrodzenie i barok wcale tego w Polsce nie zmieniły. Mikołaj Sęp Szarzyński, poeci barokowi, a nawet tak wyśmiewany ks. Baka w swoich wierszach nadal przekazują prawdy istotne dla współczesnego człowieka. A niewątpliwym dowodem na to pozostaje choćby fakt, że zespół Budzy i Trupia Czaszka wydał płytę z tekstami ks. Baki, która cieszyła się niemałym powodzeniem. Oświecenie w Polsce, inaczej niż we Francji czy nawet Anglii i Szkocji (bo, o czym często się zapomina, należy rozróżniać oświecenie angielskie od szkockiego), także było przeniknięte duchem chrześcijańskim. Stanisław Konarski, Hugo Kołłątaj, Franciszek Salezy Jezierski czy Stanisław Staszic byli duchownymi katolickimi, a wiara (może z wyjątkiem Kołłątaja) była istotnym elementem ich tożsamości, wpływającym na ich myślenie i działania społeczne. Takie źródła polskiego oświecenia sprawiają, że choć czasem bywało ono antyklerykalne (co zresztą jest bardzo typowe dla polskości czy katolicyzmu także późniejszych pokoleń), to raczej nie było antyreligijne ani antykatolickie. Próżno też szukać w Polsce potraktowanych poważnie pomysłów wzorowanych na francuskich, by zakazywać wiary, podporządkowywać duchownych państwu czy tworzyć świeckie religie rewolucyjne (i to nawet wśród działaczy czy publicystów nie mniej radykalnych w kwestiach społecznych od jakobinów).

Literacko-publicystyczny wymiar polskiego chrześcijaństwa umocnił się w XIX wieku. Wpływ Adama Mickiewicza (z okresu poprzedzającego towianizm) na rodzimą kulturę religijną i tworzenie zgromadzenia zmartwychwstańców trudno przecenić, a jego wiersze nadal mogą stanowić modlitwy współczesnego chrześcijanina. Nie inaczej było z Cyprianem Kamilem Norwidem, Juliuszem Słowackim czy Zygmuntem Krasińskim. Ich utwory mogą i powinny być badane nie tylko pod kątem literackim, ale również teologicznym. Są one bowiem summami teologicznymi, jakie wydała polska kultura. Podobnie czytane i badane mogą być dzieła Henryka Sienkiewicza (ze szczególnym uwzględnieniem Quo Vadis, ale także Trylogii) czy Stanisława Wyspiańskiego. Głębokie modlitwy pozostawili po sobie także poeci, którzy z chrześcijaństwem nie mieli nic wspólnego, by przypomnieć tylko wiersz Chrystusie Juliana Tuwima, który do tej pory śpiewany jest w polskich kościołach. Głębokim, choć nie wprost konfesyjnym, wyrazem tego dziedzictwa polskiego chrześcijaństwa są filmy Kieślowskiego, np. Dekalog czy w mniejszym stopniu Trzykolory. Te literackie summy polskiego chrześcijaństwa na język uniwersalnych obrazów teologii przełożył Jan Paweł II. I dał temu świadectwo wskazując, że nie byłoby papieża Polaka, który porwał cały świat bez polskiej kultury, a przede wszystkim literatury.

1.2. Miłość ponad tolerancją

Polskie chrześcijaństwo związane było także głęboko z życiem społecznym i politycznym. Z jednej strony przemieniało to życie, a z drugiej samo było przez nie przemieniane. Świadectwem tego pierwszego zjawiska pozostaje bez wątpienia św. Stanisław, który przed wiekami oddał życie, by – jak wskazuje Marian Plezia – sprzeciwić się budowaniu mocnego państwa, bez zwracania uwagi na normy i zasady moralne. Biskup, zauważa krakowski historyk, „wiedział (...) w obronie czego staje, a była to najprostsza zasada moralności ludzkiej i chrześcijańskiej, zabraniająca przelewać krew niewinną”8. Tej zasady chciał jednak, i na to zwraca uwagę Karol Wojtyła w poemacie Stanisław, biskup bronić inaczej niż wielu współczesnych mu hierarchów – raczej mocą Słowa niż miecza.

To właśnie pozostaje istotnym przesłaniem, jakie polskie chrześcijaństwo wnosiło do tradycji europejskiej od czasów Pawła Włodkowica, który na Soborze w Konstancji głosił prawo pogan do życia w pokoju i podkreślał to, co nam wydaje się oczywiste, ale co wcale wówczas takie nie było, czyli obowiązek nawracania słowem, a nie mieczem. Ten element polskiej tożsamości katolickiej pozostał w niej obecny także później, i to raczej za sprawą polskości niż katolickości naszych przodków. Nuncjusze apostolscy, ale także wybitni polscy kaznodzieje (by wspomnieć tylko Piotra Skargę), strasznie irytowali się polskim przywiązaniem do wolności religijnej i polską tolerancją. I choć można ją przypisywać, raczej ogólnej obojętności religijnej Polaków (jak robi Stanisław Tarnowski) lub związkom stanowym łączącym szlachtę mocniej niż dzielące ją kwestie religijne, to pozostaje faktem, że nigdzie w Europie nie wypowiedziano słów, które w naszym kraju wypowiedział hetman Jan Zamoyski („dałbym rękę, żeby oni wszyscy nawrócili się do Kościoła katolickiego, lecz dałbym drugą rękę, gdyby kto chciał ich skrzywdzić”), a które są esencją nauczania Soboru Watykańskiego II o wolności religijnej.

Ten wymiar katolicyzmu przetrwał aż do wieku XX. To z jego powodu nawet najbardziej dogmatyczni polscy endecy nie odwoływali się do argumentacji rasistowskiej, a potępiając Żydów i posługując się najbardziej paskudnymi argumentami antysemickimi, nigdy nie wysuwali praktycznych pomysłów, jak załatwić „kwestię żydowską” w Polsce. Najbardziej radykalni z nich zastanawiali się nad dobrowolnym (tak, tak) przeniesieniem Żydów na Madagaskar, co na tle pomysłów zachodnioeuropejskich (by nie pastwić się już nad tak wychwalanymi przez krytyków polskiej religijności za głębokie chrześcijaństwo Niemcami) było pomysłem niezwykle łagodnym i wyrazem tolerancji. I nie było to wcale w pierwszej połowie XX wieku częste, tak jak w wieku XVI czy XVII nieczęste bywało wzywanie do szacunku i tolerancji wobec innowierców. Nie sposób także zapominać, że gdy niemiecki Kościół (głównie luterański, ale ślady takiego myślenia można niestety dostrzec także u katolików) akceptował ustawy norymberskie, polscy duchowni, także przedwojenni antysemici, z narażeniem życia ratowali Żydów, wystawiając im metryki, przechowując ich w klasztorach czy nawet w kuriach biskupich.

Polski katolicyzm od zawsze charakteryzował się również głębokim zaangażowaniem społecznym. Służba ubogim, pomaganie im, ale również osobista rezygnacja z bogactwa i rozpoczęcie życia ubogiego było stawiane za wzór już w czasach średniowiecznych, a w XIX wieku zostało uzupełnione wezwaniem do mocnego zaangażowania społecznego przyszłych świętych. Praca z biednymi, zakładanie dla nich przytułków, organizowanie szkół stało się niemalże znakiem rozpoznawczym polskiego katolicyzmu. Dziesiątki zgromadzeń żeńskich, zakładanych np. przez o. Honorata Koźmińskiego, zajmowało się wyłącznie tym. A słowa ich założycielek, choć znane są tylko w ich wspólnotach zakonnych, spokojnie mogłyby konkurować z opiniami twórców dwudziestowiecznych „ewangelii społecznych”. Uosobieniem tego zjawiska w polskiej duchowości stał się zaś bez wątpienia brat Albert Chmielowski.

Zaangażowanie społeczne często łączyło się z głębokim życiem mistycznym. Inaczej jednak niż w przypadku zakonów kontemplacyjnych (które w Polsce wyjątkowo się nie przyjęły) była to raczej mistyka dnia codziennego, zakorzeniona w kulcie chleba (przykład Alberta Chmielowskiego jest tu uderzający), w dziesiątkach małych kapliczek, miejsc świętych oraz wiecznego poszukiwania przebaczenia i pojednania. To właśnie ten nurt wydał, jak się zdaje, największą mistyczkę XX-wiecznej Europy, a kto wie, czy nie jedną z największych mistyczek w ogóle, czyli św. Faustynę Kowalską. Objawienia, które otrzymała, są właśnie propozycją świętości w życiu codziennym, przebaczenia dla grzeszników, ale i osiągania niezwykłej głębi nie w zamkniętym, kontemplacyjnym klasztorze, ale przy codziennej pracy. Koronka do miłosierdzia Bożego, którą otrzymała, jest właśnie modlitwą, umożliwiającą połączenie głębokiej mistyki z czynnościami dnia. Jej napisany prostym językiem Dzienniczek jest jednak nie tylko źródłem głębokiej duchowości, ale równie głębokiej teologii. Dowodzi tego w ostatnim swoim dziełku ks. Józef Tischner, który uznawał św. Faustynę nie tylko za mistyczkę, ale również za myślicielkę. Niestety, inaczej niż inna wielka mistyczka Adrienne von Speyr, którą na język teologii i filozofii przetłumaczył Hans Urs von Balthasar, Faustyna Kowalska (oczywiście o wiele prostsza niż szwajcarska lekarka) nadal czeka na filozoficzną i teologiczną, a nie tylko duszpasterską, „obróbkę”. Jej wielką zapowiedzią była encyklika Jana Pawła II Dives in Misericordia, ale nie ulega wątpliwości, że to wciąż za mało.

Wbrew utyskiwaniom krytyków nie jest też wcale tak, że polski katolicyzm nigdy nie przeżywał głębokich kryzysów i zawsze spokojnie funkcjonował w katolickim w większości społeczeństwie. Druga połowa XIX wieku jest tego całkowitym zaprzeczeniem, bo choć zdecydowana większość chłopów pozostawała wówczas katolicka, to już większość inteligencji (studentów) deklarowało niewiarę, a chodzenie do kościoła wśród ludzi dobrze urodzonych uchodziło za obciach. Poziom moralny i intelektualny kleru też pozostawiał wówczas wiele do życzenia, a fakt, że ostra i niekiedy niesprawiedliwa ocena poziomu duchowieństwa, jaką formułowali na początku XX wieku mariawici, znalazła posłuch wśród ponad 150 tysięcy wiernych, też o czymś świadczy. A jednak w ciągu kilkunastu lat udało się odzyskać zdecydowaną większość wiernych. Gdy na początku XX wieku na Uniwersytecie Jagiellońskim niewiarę deklarowało prawie 80% studentów, to niespełna dwadzieścia lat później wskaźnik ten spadł poniżej dwudziestu procent. Młodzież masowo wracała do wiary, a jednym z powodów było to, że Polacy – nawet deklarując osobisty brak zaangażowania religijnego – zawsze utrzymywali kontakt z instytucjami religijnymi. Dzięki temu ich dzieciom, znającym religijne pieśni i zachowującym jako narodowe zwyczaje religijne, było łatwiej wracać do wiary. Wewnętrzną moc odradzania i przemieniania, jaką dysponuje polski katolicyzm, jeszcze lepiej widać było w okresie komunizmu. To wtedy – korzystając z najlepszych tradycji polskiego katolicyzmu – kard. Stefan Wyszyński stworzył nowe jego oblicze. Masowe pielgrzymki, głębokie osobiste zaangażowanie każdego wiernego, wymiar społeczny – wszystko to obecne było w Polsce od dawna, ale dzięki słowom Prymasa Tysiąclecia zyskało nowe wymiary i nową moc. Bez niej, bez choćby obchodów Millennium Chrztu Polski nie byłoby ruchu „Solidarności” i posługi Jana Pawła II w formie, jaką znamy. Polskość była bowiem jej niezwykle istotnym składnikiem. A odsłonięcie go pozostaje wciąż nie odrobioną lekcją.

Dlatego, zamiast wciąż obrażać się na polski katolicyzm i zarzucać mu, że nie jest niemieckim czy francuskim (swoją drogą, ilu męczenników wydał w XX wieku niemiecki i francuski, a ilu polski Kościół – a to jest przecież miernikiem roli i znaczenia Kościoła, a nie ilość opublikowanych dzieł), trzeba zacząć zgłębiać własną tradycję. A gdy się to zrobi, okaże się, że i myśl w Polsce była zawsze żywa. Bogdan Jański, ks. Hieronim Kajsiewicz, Cyprian Kamil Norwid, Zygmunt Krasiński, ks. Konstanty Michalski, ks. Jan Salamucha, o. Józef Maria Bocheński, kard. Stefan Wyszyński, o. Jacek Woroniecki, ks. Wincenty Granat, o. Mieczysław Albert Krąpiec i wreszcie Jan Paweł II – to są nazwiska na miarę światową. A o to, że nie są tam znani, pretensje możemy mieć tylko do siebie. Problemem bowiem polskich inteligentów jest nie tyle to, że nie mają się czym pochwalić jako Polacy, ale to, że jak gęsi szukają innych języków religijnych, gdy własny mają pod nosem.

2. Polactwo, czyli zniszczenie korzeni

Przesunięcie granic, masowe migracje, rzeź polskich elit (która najmocniej dotknęła duchowieństwo), a później lata okupacji sowieckiej, budowa „nowego socjalistycznego człowieka”, mała stabilizacja i dogadywanie się z komunistami, a wreszcie dwadzieścia lat ostrej krytyki „endekoidalnej” polskości prowadzonej w III RP – to wszystko przyczyniło się do gigantycznej dewastacji polskości, a także (choć w mniejszym stopniu) polskiego Kościoła. „Polska, jaką znam i w jakiej żyłem od urodzenia, to Polska zerwanej ciągłości. Powstała jako twór nowy, budowany świadomie w opozycji do wszystkiego, czym była przez wieki. Jej nowość nie wyłoniła się stopniowo w procesie skomplikowanych wielonurtowych zmian dziejowych, przekształcających struktury społeczne, obyczaje, instytucje oraz ludzkie umysły. Nowa jest sama istota współczesnej Polski, tak jakby kreowano ją z nowego zarodka, nieznanego w poprzednich pokoleniach i przeszłych wiekach. Dramatyczne zerwanie rozpoczął wybuch II wojny światowej, zaś dopełniło go wprowadzenie komunizmu. Od tego momentu obcujemy ze społeczeństwem, jakiego poprzednio nie znaliśmy. Pod względem sposobu myślenia, uformowania świadomości zbiorowej i indywidualnej, odczuwanych więzi, wykształcenia i wychowania, dzisiejszą Polskę – tę niekomunistyczną, nazwaną III Rzeczpospolitą – więcej łączy z PRL-em, niż z II Rzeczpospolitą, jaką mieliśmy przed wojną. Oglądana w długiej perspektywie historycznej Polska, w której żyłem i żyję, jest więc wspólnotą względnie nową, zakorzenioną w dziejach ostatnich siedemdziesięciu lat, o słabych związkach ze wszystkim, co ten okres poprzedzało”9 – podkreśla prof. Ryszard Legutko w Eseju o duszy polskiej. I choć opinia ta jest nieco przerysowana, trudno nie dostrzec, że Polacy mają ogromne problemy ze swoją tożsamością, a ich źródłem pozostaje walec historii, którzy przejechał się po nas w minionym XX wieku.

W efekcie w miejsce dumy z wielkiej historii, chęci walki o pierwsze miejsce pojawia się niechęć do tradycji, odrzucenie własnej narodowości i pragnienie zastąpienia jej substytutami tożsamości plemiennej, czyli tożsamością europejską. Ten styl myślenia i działania za Ewą Thompson nazwać można jako „mentalnością postkolonialną”, a jej polski typ „polactwem” (tu copyright należy się Rafałowi Ziemkiewiczowi10). „Zniewolenie jest