Szok wolności - Barbara Seidler - ebook + książka

Szok wolności ebook

Barbara Seidler

4,3

Opis

Reportaże sejmowe z roku 1989 autorstwa znakomitej dziennikarki Barbary Seidler relacjonują na gorąco pierwsze kroki polskiej demokracji u schyłku komunizmu. Sejm – instytucja podległa dotąd partii – przejmuje realną władzę i staje się areną wielkich wydarzeń politycznych…

„To był taki Sejm: powstał w efekcie porozumienia kończącego obrady Okrągłego Stołu (stąd nazwa kontraktowy), po wyborach, które odbyły się  4 czerwca 1989 roku. Gdy się zaczynał, rządziła jeszcze Rada Państwa. Potem przez Zgromadzenie Narodowe został powołany na prezydenta Wojciech Jaruzelski.
A później odbyły się wybory prezydenckie, które wygrał Lech Wałęsa. Sejm kontraktowy rozwiązał się sam przed pierwszymi wolnymi wyborami parlamentarnymi.
Pierwszą rzeczą, jaka się wówczas rzucała w oczy, był pędzący czas. I ogromna radość i swoboda – to było widać wszędzie wokół, na każdej ulicy. Ale niejako pod podszewką tej euforii czaił się zwykły strach. Nic nie było takie pewne, a pytanie: «Czy Związek Radziecki spokojnie będzie patrzył na demontaż bloku wschodniego?» wisiało w powietrzu”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 133

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bar­ba­ra Se­idler

Szok wol­ności

Re­por­taże i do­nie­sie­nia z sej­mu 1989 roku

Fo­to­gra­fie Ja­rosława Ma­cie­ja Go­li­szew­skie­go

Wstęp

Po­nad czter­dzieści lat je­stem spra­woz­dawcą par­la­men­tar­nym. Właści­wie tak to się na­zy­wało kie­dyś, gdy na ryn­ku in­for­ma­cji królowała pa­pie­ro­wa pra­sa, w Pol­sce wy­cho­dziło kil­ka­naście dzien­ników i tyleż pe­rio­dyków, ra­dio miało kil­ka sta­cji, a te­le­wi­zja dwa pro­gra­my i trze­ci na­dający za gra­nicę. Taka była sy­tu­acja „na ryn­ku in­for­ma­cji”, gdy Klisz­ko – pierw­szy po Bogu, jak się o nim mówiło – po­sta­no­wił wpuścić do sej­mu dzien­nikarzy.

Przed tą de­cyzją wszel­kie in­for­ma­cje na te­mat władzy usta­wo­daw­czej prze­ka­zy­wa­ne były przez PAP. Re­dak­cja „No­wej Kul­tu­ry”, w której wówczas pra­co­wałam, zo­stała roz­wiązana; prze­niosłam się więc do kra­kow­skie­go „Życia Li­te­rac­kie­go”. Na­czel­ny tego ty­go­dni­ka, Władysław Ma­che­jek, ze­brał w re­dak­cji świet­nych re­por­terów. Je­stem z wy­kształce­nia praw­ni­kiem, ale po­nie­waż miesz­kałam w War­sza­wie, w odróżnie­niu od mo­ich kra­kow­skich ko­legów do­rzu­cił mi do re­por­terskich obo­wiązków sej­mową spra­woz­daw­czość. Zo­stałam więc akre­dy­to­wa­na w sej­mie i do­stałam nie­wielką zie­loną le­gi­ty­mację klu­bu spra­woz­dawców par­la­men­tar­nych. Była połowa lat sześćdzie­siątych.

Sejm mieścił się wówczas w jed­nym bu­dyn­ku połączo­nym z tak zwa­nym sta­rym ho­te­lem po­sel­skim. Po­ko­je były wie­lo­oso­bo­we, wa­run­ki spar­tańskie, za to w re­stau­ra­cji na pierw­szym piętrze kel­ner­ki od rana po­da­wały czystą wy­bo­rową w gru­bych fa­jan­so­wych filiżan­kach. W co­dzien­nej pra­sie nie było wie­lu in­for­ma­cji z sej­mu, naj­ważniej­sze z nich ga­ze­ty po­da­wały za PAP. Roz­rosła się tyl­ko PAP-owska eki­pa, a prze­wodzący jej wówczas Mi­sza Ka­mie­niec­ki do­stał na­wet swoją „dziuplę”, którą za­raz za­wa­lił ciężki sprzęt. Pierw­szym prze­wod­niczącym klu­bu był Zdzisław Sach­now­ski, ten sam, który pro­wa­dził klub spra­woz­dawców w ostat­nim roku II Rzecz­po­spo­li­tej. Tam­ten ist­niał dwa­dzieścia je­den lat, ten po­wstał na początku lat sześćdzie­siątych ubiegłego wie­ku. Po Sach­now­skim, który nie­ba­wem prze­szedł na eme­ry­turę, prze­wod­niczyli klu­bo­wi ko­lej­no Bro­nek Troński, Adam Wy­soc­ki i wresz­cie Ry­sia Ka­zi­mier­ska z „Życia War­sza­wy”. Zja­wiła się ona w sej­mie czte­ry lata po mnie. Była wśród nas re­por­ter­ka ra­dio­wa Sta­sia Stec i nie­odżałowa­nej pamięci Kry­sia Świętec­ka, na której te­mat krążyły dzie­siątki aneg­dot, a właści­wie praw­dzi­wych opo­wieści jędrnych jak jej co­dzien­ny język. Znacz­nie później do­szlu­so­wała do nas Ja­sia Pa­ra­dow­ska. Pamiętam, że po­wie­działa mi kie­dyś, że idzie na ope­rację tar­czy­cy, a gdy po kil­ku dniach spo­tkałam ją w sej­mo­wej szat­ni i spy­tałam, kie­dy będzie miała za­bieg, po­ka­zała mi za­ban­dażowaną szyję skrytą pod gol­fem i szepnęła, że wyszła na własne żąda­nie, bo prze­cież „musi być dzi­siaj w sej­mie”. W ostat­nim roku lat osiemdzie­siątych, wiosną, zja­wi­li się w sej­mie To­masz Lis i Kin­ga Ru­sin, Mo­ni­ka Olej­nik, która re­la­cjo­no­wała po­sie­dze­nia dla ra­dia, a przede wszyst­kim zaczęła przy­jeżdżać na swo­im wózku Ewa Mi­le­wicz. Sta­ra­liśmy się prze­py­chać ją od win­dy do win­dy po kil­ku scho­dach, które mu­siała cza­sem po­ko­nać, jej wózek no­si­li strażnicy mar­szałkow­scy. Bar­dzo szyb­ko na­uczyła się funk­cjo­no­wa­nia sej­mu, bu­dziła po­wszechną sym­pa­tię i sza­cu­nek.

Klub spra­woz­dawców par­la­men­tar­nych zniknął właści­wie „w bie­gu”. Trwał re­mont par­te­ru w sta­rym domu po­sel­skim i szef kan­ce­la­rii sej­mu po­le­cił prze­nieść nasz faks, te­le­fo­ny i jakąś mi­zerną do­ku­men­tację do no­we­go biu­ra pra­so­we­go. A po­tem przy­szedł rok 1989, w sej­mie roz­począł się nowy etap hi­sto­rii i na sej­mo­we ko­ry­ta­rze wtargnęli dzien­ni­ka­rze nie tyl­ko pol­scy, ale i za­gra­nicz­ni. W ku­lu­arach, w pa­lar­ni i na scho­dach po­ty­ka­liśmy się o ka­ble i pośpiesz­nie rzu­co­ne na mar­mu­ro­we podłogi ko­lo­ro­we kurt­ki. Na­stała Nowa Pol­ska.

Mój na­czel­ny od początku chciał mieć re­por­taż z sej­mu. Re­por­taż? To łatwo po­wie­dzieć. Prze­cież na ple­nar­nych po­sie­dze­niach było prze­raźli­wie nud­no, las rąk pod­no­sił się na ko­mendę w cza­sie głoso­wań, gorąco i burzli­wie było tyl­ko w 1968 roku i pod­czas pierw­sze­go po­sie­dze­nia po Grud­niu 70.

Na­prawdę war­to było cho­dzić na po­sie­dze­nia ko­mi­sji i raz na czte­ry lata na tak zwa­ne „przesłucha­nia” kan­dy­datów na mi­nistrów. W cza­sie IX ka­den­cji Sej­mu pod­czas dys­ku­sji, które to­czyły się na po­sie­dze­niach ko­mi­sji, nie in­ge­ro­wały klu­by par­tyj­ne i choć do PZPR należało 245 posłów, nie czuć było żela­znej dys­cy­pli­ny. Cza­sem tyl­ko któryś z posłów wzy­wa­ny był przez prze­wod­niczącego klu­bu, ale na­wet nie od­po­wia­dał na py­ta­nie: „Po co nagłaśniałeś ten pro­blem?”.

Raz tyl­ko, w 1988 roku, posłowie nie zgo­dzi­li się na pro­po­no­waną przez rząd Mes­sne­ra dy­misję ge­ne­rała Hupałowskie­go z sze­fa Naj­wyższej Izby Kon­tro­li, bo po­wie­dzie­li, że urzędni­cy tej in­sty­tu­cji kon­tro­li państwa, gdy przy­chodzą na po­sie­dze­nia ko­mi­sji, przy­noszą praw­dzi­we, choć nie­we­sołe dane, rze­tel­nie kon­tro­lują i nie ma­ni­pu­lują posłami.

W ostat­nim roku IX ka­den­cji wie­dzie­liśmy już wszy­scy, że pod­sta­wo­we spra­wy ustro­jo­we de­cy­do­wa­ne są poza sej­mem, przy Okrągłym Sto­le. Zna­liśmy też pe­wien sa­mochód, który kur­so­wał na tra­sie Okrągły Stół – po­sie­dze­nia sej­mo­wych ko­mi­sji i do­wo­ził na Wiejską pachnące jesz­cze farbą z kse­ro­grafów kart­ki z po­pra­wio­ny­mi ar­ty­kułami różnych ustaw, nad którymi właśnie dys­ku­to­wa­no.

Ostat­nie, pięćdzie­siąte po­sie­dze­nie Sej­mu IX ka­den­cji, sej­mu, który sam się roz­wiązał, odbyło się 29 i 30 maja 1989 roku. Jesz­cze pośpiesz­nie z jed­nej sali wy­cho­dzi­li posłowie połączo­nych ko­mi­sji kul­tu­ry i usta­wo­daw­czej, niosąc wy­dru­ki „o zmia­nach będących wy­ni­kiem po­ro­zu­mień za­war­tych przy Okrągłym Sto­le”, które trze­ba „wkle­pać” do usta­wy o pra­wie pra­so­wym. Kończyły się dwu­dnio­we ob­ra­dy, których te­mat tak zo­stał za­pi­sa­ny: „O re­ali­za­cji wniosków i po­stu­latów zgłoszo­nych w cza­sie kam­pa­nii wy­bor­czej”. W pierw­szym dniu spra­woz­da­nia złożyły ko­mi­sje, po ko­lei, wszyst­kie, czy­li szes­naście. A w dru­gim dniu już wszyst­ko po­le­ciało błyska­wicz­nie.

Mar­szałek Ro­man Ma­li­now­ski na­chy­lił się nad mi­kro­fo­nem i po­wie­dział: „Za kil­ka dni są wy­bo­ry do Sej­mu i Se­na­tu, proszę was, pamiętaj­my o umac­nia­niu za­sad po­ro­zu­mie­nia, od­rzućmy po­sta­wy kon­fron­ta­cyj­ne, musi wy­grać de­mo­kra­cja. Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go w na­szym wspólnym domu”.

Kartki z dzienników sejmowych. Barbara Seidler prowadzi je od połowy lat osiemdziesiątych XX wieku, z kilkuletnią przerwą, aż do dziś

Była go­dzi­na 10.55. Trzy ude­rze­nia la­ski mar­szałkow­skiej roz­myły się w gwa­rze okrzyków: „Pożycz śru­bokręt”. To posłowie odkręcali me­ta­lo­we ta­blicz­ki ze swo­imi na­zwi­ska­mi z miejsc w po­sel­skich ławach.

Mój tekst z ostat­nie­go po­sie­dze­nia Sej­mu IX ka­den­cji uka­zał się w „Życiu Li­te­rac­kim” z datą 7 maja 1989 roku.

Wal­ko­wer

Sejm IX ka­den­cji. Jaki był? Bo prze­cież za­my­ka on jakiś okres, pośpiesz­nie za­my­ka. We­dle usta­leń Okrągłego Stołu (choć for­mal­nie to przegłoso­wał) roz­wiązał się przed upływem ka­den­cji, ustępując miej­sca następne­mu, dwu­izbo­we­mu par­la­men­to­wi. Ten następny nie będzie ob­ra­do­wał na se­sjach, ale per­ma­nent­nie, będzie mógł być zwołany w każdej chwi­li, aby przyszły pre­zy­dent nie miał szans wy­da­wać de­kretów po­nad nim. Pamiętamy i to, że w Sej­mie VIII ka­den­cji pod­czas głoso­wania nad uchwałą apro­bującą wpro­wa­dze­nie sta­nu wo­jen­ne­go, gdy wi­ce­mar­szałek Wer­blan za­py­tał: „Kto jest prze­ciw?”, pod­niosła się tyl­ko jed­na ręka, posła Ro­mu­al­da Bu­kow­skie­go, ar­ty­sty pla­sty­ka z Gdańska. Poseł Gu­staw Ho­lo­ubek wy­szedł z sali przed głoso­waniem, a gdy pro­wadzący ob­ra­dy wi­ce­mar­szałek ogłosił, że nikt się nie wstrzy­mał od głoso­wania i że sejm za­apro­bo­wał de­kret, pod kopułą roz­legły się okla­ski, co uwi­docz­nio­ne zo­stało w ste­no­gra­mie z tego stycz­nio­we­go, osiem­na­ste­go w ka­den­cji, po­sie­dze­nia.

Ale wróćmy do ka­den­cji IX. Przy­znać trze­ba, że dla sej­mo­we­go spra­woz­daw­cy ka­den­cja VIII, jak zresztą i kil­ka in­nych po­sie­dzeń z ka­den­cji po­przed­nich, była znacz­nie cie­kaw­sza, choć jej schyłek przy­pa­da na je­den z naj­ważniej­szych okresów na­szej po­wo­jen­nej hi­sto­rii. Ale ten znaczący czas to­czył się poza par­la­men­tem, nie znaj­dując w nim pra­wie żad­ne­go od­bi­cia. Wszyst­ko roz­gry­wało się poza mu­ra­mi zwieńczo­ny­mi cha­rak­te­ry­styczną kopułą; tu tyl­ko przy­cho­dziły do przegłoso­wa­nia uzgod­nio­ne usta­le­nia.

Na początku IX ka­den­cji, czy­li je­sie­nią 1985, pe­wien za­przy­jaźnio­ny pro­fe­sor za­py­tał mnie: „Jacy są ci nowi posłowie?”. Od­po­wie­działam py­ta­niem: „Dla­cze­go chce pan to wie­dzieć?”. Wyjaśnił wówczas, że pro­po­no­wa­no mu wejście w skład gru­py do­radców sej­mo­wych i chce się zo­rien­to­wać, dla kogo ewen­tu­al­nie miałby pra­co­wać i for­mułować swo­je opi­nie. Od­po­wie­działam, że nowi posłowie występują odważnie, prze­noszą na Wiejską wszyst­kie żale i bez­sen­sy, o których nasłucha­li się na ze­bra­niach przed­wy­bor­czych. Powtórzyłam na­wet to, cze­go byłam świad­kiem na pierw­szym po­sie­dze­niu ko­mi­sji ad­mi­ni­stra­cji spraw wewnętrznych i wy­mia­ru spra­wie­dli­wości: gdy po wpro­wa­dze­niu prze­wod­niczącego Józefa Ba­rec­kie­go, za­po­wia­dającego, ja­ki­mi spra­wa­mi ko­mi­sja będzie się zaj­mo­wać, wystąpił je­den z no­wych posłów, górnik i „wyrąbał wszyst­ko”, co miał na ten dzień do po­wie­dze­nia: o tym, że nie da się już z górników pra­cujących na dole więcej wy­cisnąć, bo są zmęcze­ni, o tym, że nie ro­zu­mie, dlacze­go chłopi stoją po kil­ka nocy w ko­lej­ce, by kupić trochę węgla po­trzeb­ne­go na go­spo­dar­ce, bo górni­cy wy­do­by­wają czar­ne bryły po to, żeby przede wszyst­kim tra­fiły do pol­skie­go chłopa, bo chłop żywi mia­sto. Prze­wod­niczący próbował prze­rwać po­tok słów: „Ro­zu­mie­cie, oby­wa­te­lu pośle, że to nie jest te­ma­tem dzi­siej­sze­go po­sie­dze­nia, wa­sze uwa­gi na­dają się na inną ko­misję”. Ale górnik nie dał się zbić z tro­pu: „Mnie to nie ob­cho­dzi – od­pa­ro­wał. – Przy­je­chałem do sej­mu, do tej ko­mi­sji mnie przy­dzie­li­li, to tu mówię” (po­tem za­uważyłam, że prze­nieśli go do in­nej me­ry­to­rycz­nej ko­mi­sji). Zachęcałam więc pro­fe­sora do ze­społu do­radców, pod­sunęłam też po­mysł, by wziął udział w kil­ku po­sie­dze­niach różnych ko­mi­sji i sam się prze­ko­nał, komu miałby po­ma­gać w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji. Pro­fe­sor za­dzwo­nił po ja­kimś cza­sie i po­wie­dział: „Miała pani rację, posłowie rze­czy­wiście ostro wy­po­wia­dają się i pod­noszą ważne kwe­stie… no, ale cóż z tego, sko­ro po­tem i tak wszy­scy pod­noszą rękę”.

x

Tyle już lat kręcę się po sa­lach i ku­lu­arach sej­mu! Z tych lat zro­biło się po­nad ćwierć wie­ku. Ob­ser­wa­cji, uwag, no­ta­tek i rozmów mam tyle w swo­im re­por­ter­skim no­te­sie, że czas usiąść i opi­sać te „ćwierć wie­ku w ku­lu­arach sej­mu”. A jest co pisać, na­prawdę!

Te­raz jed­nak trze­ba od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, jaka była ta IX ka­den­cja. Naj­ogólniej rzecz biorąc: ni­ja­ka. Jak­by od­da­na wal­ko­we­rem, za często apro­bująca to, co za nią, obok niej i po­nad nią zo­stało po­sta­no­wio­ne… Że już głosy rozkładały się nie tak jed­no­myślnie, to praw­da. Że w niektórych głoso­wa­niach licz­by „prze­ciw” były dwu­cy­fro­we, a „wstrzy­mujących się” na­wet trzy­cy­fro­we.

Byłam świad­kiem, jak na po­sie­dze­niu ko­mi­sji po­li­ty­ki społecz­nej zdro­wia i kul­tu­ry fi­zycz­nej, po sfor­mułowa­niu ostrej opi­nii na te­mat złego za­opa­trze­nia ap­tek w środ­ki opa­trun­ko­we i leki, pod dyk­tan­do dwóch za­pro­szo­nych wi­ce­mi­nistrów, jed­ne­go z re­sor­tu zdro­wia, dru­gie­go z re­sor­tu che­mii, wy­kreślano moc­no brzmiące sfor­mułowa­nia i zastępo­wa­no je ta­ki­mi jak „nie­kie­dy”, „niektóre” itd. To było w IX ka­den­cji. W tejże ka­den­cji, gdy re­ko­men­do­wa­na była na sta­no­wi­sko mi­ni­stra zdro­wia pro­fe­sor Iza­be­la Płane­ta-Małecka, długo w nocy za­sta­na­wia­no się nad tą kan­dy­da­turą, padały różne głosy i py­ta­nia w ro­dza­ju: „Czy to była je­dy­na kan­dy­da­tura?”. Zro­bio­no przerwę, bar­dzo się prze­ciągającą. Wszyst­ko zresztą od­by­wało się w nocy. Dzien­ni­ka­rzy wy­pro­szo­no za drzwi, a gdy wróciliśmy na salę, oka­zało się, że ko­mi­sja kan­dy­da­turę za­ak­cep­to­wała i mimo kry­tycz­nych uwag inne względy za­de­cy­do­wały o po­par­ciu kan­dy­dat­ki. A ściśle mówiąc, za­po­wie­dzia­no głoso­wa­nie na zmie­nio­ny częścio­wo rząd en block.

x

Na jed­nym z po­sie­dzeń ko­mi­sji od­po­wie­dzial­ności kon­sty­tu­cyj­nej pro­fe­sor Grze­gorz Se­idler po­wie­dział, że pociągnięcie członka rządu do od­po­wie­dzial­ności kon­sty­tu­cyj­nej jest czymś zupełnie wyjątko­wym, ale po­nie­waż Sejm ma pra­wo i obo­wiązek stałej kon­tro­li rządu, więc mi­ni­stro­wie pod­le­gają od­po­wie­dzial­ności par­la­men­tar­nej. Posłowie mogą wy­ra­zić kry­tycz­ny sto­su­nek do tego lub in­ne­go aspek­tu po­li­ty­ki rządu w czte­ro­stop­nio­wy sposób; naj­pierw zgłaszają in­ter­pe­lację, za­py­ta­nie, de­zy­de­rat lub opi­nię. Gdy od­po­wiedź posłów nie sa­tys­fak­cjo­nu­je, mogą zwrócić się do Pre­zy­dium Sej­mu o roz­pa­trze­nie in­ter­pe­lacji na po­sie­dzeniu ple­nar­nym. Ko­mi­sja może też, tą samą drogą, wnio­sko­wać o uchwa­le­nie przez całą Izbę re­zo­lu­cji za­wie­rającej kry­tycz­ne sta­no­wi­sko wo­bec rządu (art. 92 re­gu­la­mi­nu sej­mu). Trze­cim stop­niem eg­ze­kwo­wa­nia od­po­wie­dzial­ności jest możliwość udzie­le­nia rządowi se­lek­tyw­ne­go ab­so­lu­to­rium (wnio­sek taki, według art. 52 re­gu­la­mi­nu, przysługu­je ko­mi­sji pla­nu go­spo­dar­cze­go, budżetu i fi­nansów). No, i jest wresz­cie czwar­ty sto­pień od­po­wie­dzial­ności par­la­men­tar­nej: sejm może odwołać ze sta­no­wi­ska ja­kie­goś mi­ni­stra, a na­wet cały rząd.

Jeżeli mamy poważnie trak­to­wać sejm i mówić o od­po­wie­dzial­ności par­la­men­tar­nej, posłowie muszą sięgnąć po swo­je pra­wa, aby nie roz­le­gały się głosy, że sejm stał się ma­szynką do mie­le­nia pro­jektów pod­rzu­ca­nych przez rząd i że rząd tak czy owak wszyst­ko, co chce, przez sejm prze­pro­wa­dzi.

Rząd po­wi­nien bać się sej­mu. Ale tak do tej pory nie było, to oczy­wi­ste dla każdego, na­wet nie­uważnego ob­ser­wa­to­ra.

Sej­mo­wi pod­rzu­ca się dru­ki w ostat­niej chwi­li. Posłowie nie mają cza­su za­po­znać się z ich treścią, nie mają cza­su skon­sul­to­wać się z wy­bor­ca­mi, do­rad­ca­mi, którym ufają. Ileż to razy na po­sie­dze­niach ko­mi­sji lub na po­sie­dze­niach ple­nar­nych pod­no­siły się głosy sprze­ci­wu na ten właśnie te­mat. Ale bez skut­ku. Jeśli miałabym po­wie­dzieć krótko, co sądzę o IX ka­den­cji, mu­siałabym tak to sfor­mułować: sejm trak­to­wa­ny był in­stru­men­tal­nie, wo­bec posłów za­cho­wy­wa­no się cza­sem na­wet aro­ganc­ko. Czy so­bie na to zasłużyli? Oto jest py­ta­nie. I na nie nie umiem odpo­wie­dzieć. Czy można, a prio­ri, tak trak­to­wać Wy­soką Izbę? Ważne, po­trzeb­ne, znaczące roz­mo­wy i roz­wiąza­nia to­czyły się poza ulicą Wiejską. Zda­rzały się przy­pad­ki co naj­mniej nie­for­tun­ne. Naj­pierw trze­ba było zdjąć pre­mie­ra i część rządu, po­tem byłego pre­mie­ra wsa­dzić do Rady Państwa. Zwoływało się więc klu­by, dys­cy­pli­nując członków par­tii i stron­nictw. Zda­rzało się i tak, że pod­czas ob­rad, w prze­rwie, gdy widać było, że głoso­wa­nie nie prze­bie­gnie gładko, ro­bio­no krótkie ze­bra­nia klubów, by zdy­scy­pli­no­wać posłów. Cza­sem prze­wod­niczący klubów mówili: „Zo­sta­wia­my to wa­sze­mu su­mie­niu, ale chy­ba wie­cie, ro­zu­mie­cie…” i bywało, że ktoś pytał: „No, to jak właści­wie jest, obo­wiązuje dys­cy­pli­na par­tyj­na czy nie, bo ja nie ro­zu­miem?”.

x

W IX ka­den­cji zda­rzył się też pod­czas po­sie­dze­nia ple­nar­ne­go w czerw­cu 1988 roku znaczący in­cy­dent. W porządku dru­gie­go dnia ob­rad wid­niał punkt „zmia­ny na sta­no­wi­skach państwo­wych”. Odeszła wówczas na własną prośbę z funk­cji wi­ce­mar­szałka Ja­dwi­ga Bie­drzyc­ka, na jej miej­sce powołano Elżbietę Ga­cek, od­szedł też z funk­cji wi­ce­mar­szałka Sej­mu i prze­wod­niczącego Rady Społecz­no-Go­spo­dar­czej Mie­czysław Ra­kow­ski, bo wcześniej zo­stał powołany przez Sejm na urząd pre­mie­ra. Na jego miej­sce powołano Ta­de­usza Porębskie­go. Następnie Mar­szałek Sej­mu prze­szedł do „zmia­ny na sta­no­wi­sku pre­ze­sa Naj­wyższej Izby Kon­tro­li” i zgłosił wnio­sek w spra­wie odwołania Ta­de­usza Hupałowskie­go, a powołania na jego miej­sce Włod­zi­mie­rza Mo­krzysz­cza­ka. Nikt w tej spra­wie nie za­brał głosu, 154 posłów głoso­wało za odwołaniem Ta­de­usza Hupałowskie­go z zaj­mo­wa­ne­go sta­no­wi­ska, 140 posłów było prze­ciw, 47 wstrzy­mało się od głoso­wania. Za powołaniem Włod­zi­mie­rza Mo­krzysz­cza­ka głoso­wało 143 posłów, prze­ciw było 130, 63 wstrzy­mało się.

Mar­szałek po­dziękował Ta­de­uszo­wi Hupałowskie­mu „za kil­ku­let­nią owocną działalność” i następnie pod­dał pod głoso­wa­nie odejście Ma­ria­na Orze­chow­skie­go ze sta­no­wi­ska mi­ni­stra spraw za­gra­nicz­nych w związku z jego przejściem do Se­kre­ta­ria­tu KC PZPR, i powołanie na to sta­no­wi­sko Ta­de­usza Ole­chow­skie­go. Po­tem zarządził dwu­dzie­sto­mi­nu­tową przerwę, po niej zaś po­wie­dział: „Po­nie­waż w przy­pad­ku zmian na sta­no­wi­skach państwo­wych wy­ma­ga­na jest bez­względna większość głosów, a wy­ni­ki głoso­wa­nia za odwołaniem Ta­de­usza Hupałowskie­go nie dały bez­względnej większości, anu­lu­je się głoso­wa­nie o powołaniu na to sta­no­wi­sko Włod­zi­mie­rza Mo­krzysz­cza­ka jako nie­zgod­ne z wy­ni­ka­mi pierw­sze­go głoso­wa­nia. Po tym oświad­cze­niu roz­legły się długo­tr­wałe okla­ski, a po nich przemówił Ta­de­usz Hupałowski, dziękując za sa­tys­fak­cjo­nujące go głoso­wa­nie i prosząc o utrzy­ma­nie w mocy pro­po­zy­cji mar­szałka. Mar­szałek zarządził więc po­now­ne głoso­wa­nie i znów nie było bez­względnej większości głosów, i znów były długo­tr­wałe okla­ski. Włod­zi­mierz Mo­krzysz­czak zdążył już w prze­rwie przyjąć gra­tu­la­cje, a następne­go dnia na Ta­de­usza Hupałowskie­go w NIK cze­kał wiel­ki bu­kiet kwiatów od pra­cow­ników urzędu.

x

Przemówie­nia posła Ry­szar­da Ben­de­ra, pro­fe­so­ra hi­sto­rii Ka­to­lic­kie­go Uni­wer­sy­te­tu Lu­bel­skie­go, ściągały za­wsze na salę posłów roz­ma­wiających w ku­lu­arach, a do loży pra­so­wej dzien­ni­ka­rzy pijących kawę w re­stau­ra­cji. Nie będę tych przemówień przy­po­mi­nać, zna­ne są z te­le­wi­zyj­nych trans­mi­sji. Ale chciałabym zwrócić uwagę czy­tel­ników na „nie­po­korną” posłankę, Małgo­rzatę Nie­pokólczycką, ad­iunk­ta In­sty­tu­tu Eko­no­mii Po­li­tycz­nej z Gdańska, działaczkę Fe­de­ra­cji Kon­su­mentów. Pra­co­wała w dwóch ko­mi­sjach: po­li­ty­ki społecz­nej i ryn­ku wewnętrzne­go. Na jed­nym z pierw­szych po­sie­dzeń tej dru­giej ko­mi­sji, na początku ka­den­cji, po­wie­działa mniej więcej tak, kładąc na sto­le przy­go­to­wa­ne przez re­sort ma­te­riały: „Pa­nie mi­ni­strze, proszę mnie nie obrażać i ta­kich byle ja­kich ma­te­riałów nie przy­syłać: posłowie muszą do­sta­wać ma­te­riał rze­tel­ny, ana­li­tycz­ny i kon­kret­ny, aby mo­gli się doń usto­sun­ko­wać. Nie po­zwolę się tak trak­to­wać i obrażać god­ności posła” (cy­tat z mo­ich no­ta­tek). Na przed­ostat­nim po­sie­dzeniu ple­nar­nym, gdy w try­bie nagłym sejm mu­siał przegłoso­wać kil­ka nie­zmier­nie ważnych ustro­jo­wych ustaw, po­wie­działa z try­bu­ny: „Okrągłemu Stołowi wol­no było zbie­rać się pra­wie przez pięć mie­sięcy? Wol­no było. A nam nie wol­no po­pra­co­wać nad usta­wa­mi ustro­jo­wy­mi w try­bie nor­mal­nym, tyl­ko nad­zwy­czaj­nym? A cóż to, obce woj­ska stoją pod na­szy­mi gra­ni­ca­mi?… Cały czas w swo­jej na­iw­ności myślałam, że Okrągły Stół zbie­ra się po to, żeby wy­ty­czyć do­ce­lo­we kie­run­ki po­ro­zu­mie­nia, to zna­czy jak ma na przykład wyglądać kształt par­la­men­tu, ale nie har­mo­no­gram, nie daty, bo to po­win­no być tu­taj usta­la­ne. W ja­kiej sy­tu­acji nas się zno­wu po­sta­wiło przed społeczeństwem? Zno­wu jako ma­szynkę do głoso­wania? Ja po pro­stu pro­te­stuję prze­ciw ta­kie­mu in­stru­men­tal­ne­mu trak­to­waniu na­sze­go ze­społu!”. Roz­legły się okla­ski, bo Nie­pokólczyc­ka bro­niła god­ności posła. Ona zresztą nie robiła tego tyl­ko pod ko­niec ka­den­cji, lecz od początku jej trwa­nia. Za­sia­dając na miej­scu nu­mer 500 w ławach dla bez­par­tyj­nych, naprze­ciw dzien­ni­kar­skiej loży, wie­le razy, przy różnych oka­zjach, pod­no­siła rękę w geście sprze­ciwu. Cza­sem to był je­dy­ny głos „prze­ciw”, cza­sem to­wa­rzy­szyły mu inne. Na końcu swe­go ostat­nie­go wystąpie­nia stwier­dziła, że bro­ni przyszłości posłów X ka­den­cji i życzy im, aby żaden okrągły czy trójkątny stół nie mu­siał ich w przyśpie­szo­nym try­bie li­kwi­do­wać.

Nie z bab­skiej so­li­dar­ności to piszę. Nie lubię pseu­do­działaczek z Ligi Ko­biet. Ale cenię wy­so­ko posłów, którzy nie po­zwa­lają po­mia­tać swoją oso­bistą i po­selską god­nością.

Mi­ni­ster Kwaśnie­wski, prze­wod­niczący Ko­mi­te­tu Społecz­no-Po­li­tycz­ne­go Rady Mi­nistrów, po­wie­dział wpraw­dzie do posłów, członków trzech ko­mi­sji nad­zwy­czaj­nych powołanych do… za­wa­hałam się nad od­po­wied­nim słowem… roz­pa­trze­nia? prze­dys­ku­to­wa­nia? za­opi­nio­wa­nia? pa­kie­tu naj­ważniej­szych ustaw, że prze­pra­sza za ta­kie na­wet nie­grzecz­ne i nie­re­gu­la­mi­no­we po­trak­to­wa­nie ich oraz całej Izby, ale po­nad for­mal­ny­mi spra­wa­mi stoją względy po­li­tycz­ne, więc po­win­ni zro­zu­mieć sy­tu­ację…

x

W IX ka­den­cji Sej­mu za­sia­da­li dwaj posłowie, których krótki życio­rys, opu­bli­ko­wa­ny w kom­pen­dium Sej­mu tej ka­den­cji, przy­go­to­wa­nym przez zespół re­dak­cji „Rze­czy­po­spo­li­tej”, za­wie­rał następujące zda­nie: „Był posłem do KRN, Sej­mu Usta­wo­daw­cze­go i Sej­mu PRL wszyst­kich ka­den­cji”. Je­den z nich to pro­fe­sor Hen­ryk Jabłoński, w la­tach 1972–85 prze­wod­niczący Rady Państwa, de­sy­gno­wa­ny do KRN przez PPS.

Dru­gim jest Józef Ozga-Mi­chal­ski, li­te­rat, wi­ce­mar­szałek Sej­mu w la­tach 1952–56 i członek Rady Państwa w la­tach 1957–1985. Do KRN de­sy­gno­wa­ny był z okręgu kie­lec­kie­go przez „Wolę Ludu” – Stron­nic­two Lu­do­we.

Obu