Albo - albo - Søren Kierkegaard - ebook + książka
PROMOCJA

Albo - albo ebook

Søren Kierkegaard

0,0
61,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 64,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka Albo-albo ukazała się w 1843 roku pod pseudonimem Victor Eremita i stała się w historii literatury najbardziej znanym i najczęściej czytanym utworem Kierkegaarda. Już wówczas wzbudziła w Danii olbrzymie zainteresowanie, a jeden z jej rozdziałów – Dziennik uwodziciela – wywoływał wręcz oburzenie i zgorszenie, co także znacząco wpłynęło na popularność książki. To obszerne dzieło składa się z dwóch części, stanowiących pewnego rodzaju dialog pomiędzy dwiema fikcyjnymi postaciami, które reprezentują odmienne postawy życiowe, determinujące życie człowieka. Część pierwsza ma charakter estetyczny, jej autor – esteta – owładnięty jest poszukiwaniem sensu życia w zaspokajaniu potrzeb zmysłowych, ustawicznie szuka nowych doznań, unika nudy, wpada jednak przez to w melancholię. Część druga to natomiast listy etyka, skierowane do estety, wskazujące na zgubność jego postępowania. Etyk mówi o „wybraniu samego siebie”, wychwala małżeństwo, przy czym ustawicznie odnosi się do Boga i do religijności. Konfrontacja tych dwóch sposobów patrzenia na świat znana jest wszystkim pokoleniom. Swoją aktualność Albo-albo zawdzięcza jednak nie tylko tematowi, lecz także sposobowi, w jaki książka została napisana – nie narzucanie poglądów autora, lecz raczej mistrzowsko skłaniana czytelnika do zastanawiania się nad sensem własnego życia.


Podstawą tłumaczenia jest rocznicowa edycja krytyczna dzieł filozofa i pisarza  przygotowana przez najwybitniejszych duńskich edytorów i specjalistów z Centrum Badań nad Twórczością Sørena Kierkegaarda w Kopenhadze. Z tejże edycji pochodzą również komentarze, objaśniające liczne cytaty i aluzje pisarza i ich konteksty, dostarczające informacji o charakterze historycznym, językowym czy biograficznym.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1386

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zwodniczy ‌Duńczyk

Wszyscy ‌znają duńskiego ‌pisarza Hansa Christiana Andersena ‌i wszyscy ‌czytali jego baśnie. ‌Większość zna również ‌jego rodaka ‌Sørena Kierkegaarda, ‌lecz ‌niewielu czytało ‌jego dzieła. Jeden pisze ‌bardziej dla dzieci i dla ‌dziecięcych dusz, ‌drugi dla dorosłych, i to ‌tych chorych ‌na duszy. „Przyjrzyjcie ‌się, Andersen potrafi ‌opowiedzieć ‌baśń ‌o kaloszach szczęścia – przyznaje ‌Kierkegaard ‌w 1847 roku – ‌a ja potrafię opowiedzieć baśń ‌o bucie, który uciska, ‌albo raczej potrafiłbym opowiedzieć, ‌ale ponieważ nie chcę ‌o tym opowiadać, ‌lecz skrywać w głębokim milczeniu, ‌dlatego mogę opowiadać o wielu ‌innych ‌rzeczach”.

Tak też czynił: chował ‌ból ‌w najgłębszym ukryciu, opowiadając ‌o tak wielu ‌innych sprawach. Jego ‌twórczość ‌nie jest więc żadną ‌baśnią, gdyby przyrównać ‌go do ‌Szeherezady, ‌braci Grimm czy właśnie ‌Andersena. Ale kryjąc ‌się przez ‌długi ‌czas ‌za licznymi zadziwiającymi pseudonimami ‌– Wiktor Eremita, ‌Asesor Wilhelm, ‌Johannes Uwodziciel, Constantin Constantinus, ‌Johannes de silentio, Vigilius ‌Haufniensis, Johannes Climacus ‌itd. – ‌i w osamotnieniu ‌kończąc ‌całą tę maskaradę, nadaje ‌temu cechy ‌pewnej baśniowości. ‌Kimże jest więc człowiek ‌pokornie przyrównujący ‌się do suflera, ‌który ‌będąc niewidziany przez publiczność, ‌podszeptuje swoim ‌pseudonimom ich ‌repliki, ‌pisząc jednocześnie w pośpiechu coś jakby z innego świata i tworząc przy tym swój własny?

Nie chciał, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Lecz na ironię zakrawa, że Kierkegaard, który wypraszał sobie, żeby interesowano się jego osobą, ucierpiał właśnie z tego powodu, że zainteresowanie nim wzbudzały wszystkie jego pseudonimy, które jeden po drugim pozwalały się odkrywać jako kalki perypatetycznego filozofa z zerwanymi zaręczynami na sumieniu. Dlatego lektura Albo–albo (Enten – Eller), Bojaźni i drżenia (Frygt og Bæven), Powtórzenia (Gjentagelsen), Stadiów na drodze życia (Stadier paa Livets Vej) oraz Kończącego nienaukowego dopisku (Afsluttende uvidenskabelig Efterskrift) przeważnie kończyła się i kończy szkicem biograficznym, który umożliwiał trochę lepsze zrozumienie osoby stojącej za tymi dziełami. Stąd również kopenhażanin Kierkegaard i jego była narzeczona, Regine Olsen, są równie interesujący, jak Johannes Uwodziciel i jego ofiara, Cordelia.

Można by sądzić, że to gwałt przeciwko niemu i jego œuvre, wcale jednak tak nie jest, albowiem jego dzieła są nierozerwalnie związane z nim samym w więcej niż tylko jednym sensie. Po pierwsze, egzystencjalnie: obwołany ojcem egzystencjalizmu, ustawicznie naraża sam siebie w swoich pismach, gdzie w walce na życie i śmierć poszukuje sensu, bez którego jako nowoczesny człowiek ani nie może żyć, ani nie chce umrzeć. Mówiąc słowami jego niemieckiego tłumacza Christopha Schrempfa anno 1922: „trwałe znaczenie Kierkegaarda całkowicie opiera się na straszliwej powadze, którą inwestuje w walkę z samym sobą. A to, co w jego pismach nie odnosi się do tego, jest jedynie lepszą lub gorszą literaturą”. Po drugie, chrześcijańsko: będąc największym myślicielem teologii protestanckiej, upiera się przy tym, że chrześcijaństwo jest bez sensu, jeśli głosi się je bez wymogu wobec pojedynczego człowieka, by podążał śladami Chrystusa. Chrystus jest nie tylko łaską i darem, lecz również przykładem i zadaniem. Dlatego właśnie „naśladownictwo” i „dążenie” są zasadniczymi słowami w teologicznej retoryce Kierkegaarda. Stąd jego osobiste naśladownictwo i dążenie – niezależnie od tego, jak nieudane czy ograniczone – nabiorą znaczenia, gdy chrześcijański czytelnik weźmie go za słowo.

Gdyby Kierkegaard sam nie próbował sprostać tym – jak wielu wydawało się i wydaje – nieludzkim wymaganiom, stawianym temu, kto chce zostać uznany za więcej niż tylko chrześcijanina wyznaniowego, to jak można by zawierzyć jego nauczaniu jako odpowiedniemu jedynie dla aniołów? Pytanie to zadawali właściwie już jego współcześni krytycy, jak biskup Mynster, prymas Kościoła duńskiego, który stwierdził, że jego twórczość była „przesadą”. Być może była, albo w każdym razie stawała się nią, gdy w późniejszych latach Kierkegaard zradykalizował swoje poglądy na temat niezgodności pomiędzy Bogiem a człowiekiem tak bardzo, że „przygnębienie” uczynił conditio sine qua non chrześcijanina. Pomimo tej radykalizacji pozostawał jednakże wcieleniem szczerości, kiedy utrzymywał, że chrześcijaństwo byłoby zbędne, gdyby stawiało człowiekowi czysto humanistyczne wymagania, żeby stawał się i pozostawał ludzki. Kazać człowiekowi być człowiekiem to zadanie humanizmu, czynić zaś człowieka nowym, kazać mu się urodzić na nowo to przywilej i oznaka wyjątkowości chrześcijaństwa.

Jakkolwiek nierealistyczne mogłoby się wydawać chrześcijaństwo, w optyce Kierkegaarda pozostaje ono realistyczne, ponieważ nigdy nie będzie mu chodziło o to, by być chrześcijaninem – gdyż był nim tylko jeden, a mianowicie Chrystus, wcielona miłość – lecz o to, by się nim stawać. „Ale przecież wypowiedzieć, przedstawić, usłyszeć należy wezwanie” – pisze we wstępie do książki Ćwiczenia z chrześcijaństwa (Indøvelse i Christendom), wydanej w 1850 roku: „nie wolno, po chrześcijańsku, odstępować od wezwania ani go przemilczać – potrzebne jest natomiast pogodzenie się z sobą i przyznanie się do siebie. Usłuchać należy wezwania; a ja rozumiem to, co powiedziane, jako powiedziane tylko do mnie”.

Jest to zatem ten sam pogląd, którym Kierkegaard zabawia się w ostatnim zdaniu Albo–albo: „albowiem tylko ta prawda, która buduje, jest prawdą dla Ciebie”. I tylko ta prawda, która buduje, jest prawdą dla samego Kierkegaarda. Życia nie dyktuje mu więc prawda w ścisłym znaczeniu tego słowa, lecz budowanie. W ten sposób prawda – wciąż w ścisłym znaczeniu tego słowa – podporządkowuje się innemu względowi, a mianowicie prawdzie w szerszym znaczeniu, Prawdzie przez duże P, tej prawdzie, którą ucieleśnia Chrystus: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,6). Bez żadnego tajenia Kierkegaard głosi prawdę, że w swoich czasach jest jedynym człowiekiem, który zrozumiał. On jeden wie, czym naprawdę jest chrześcijaństwo, i właśnie dlatego wie również, że nie jest chrześcijaninem, lecz wstępuje na drogę do stawania się nim, aby zyskać życie wieczne.

Konsekwencją tego nieumiarkowanego postrzegania samego siebie jest przyznanie sobie prawa do „zwodzenia ku temu, co prawdziwe”, jak wyraża to w 1848 roku w rękopisie do swojej literackiej autobiografii Synspunktet for min Forfatter-Virksomhed (Punkt widzenia na moją działalność pisarską). Trzeba być w tym względzie uważnym, gdy się czyta dzieła Kierkegaarda, między innymi Albo–albo, ponieważ już tutaj nie tylko w postaci duchownego, który napisał kończące kazanie, lecz również jako esteta A, a nawet jako Johannes Uwodziciel, naprowadza czytelnika na swoje drogi zmierzające ku upatrzonemu celowi, jaki wyznaczyło mu chrześcijaństwo. Niezależnie, czy się tego chce czy nie, to niemal niepodobna nie poddać się pokusie podążania za nim – chociaż tylko na małym odcinku drogi – gdyż jest on nie tylko religijnym zwodzicielem z łaski Bożej, lecz także estetycznym uwodzicielem najwyższej klasy.

Zwodząc w tajnej służbie Boga, Kierkegaard zwodzi nawet samego siebie, gdy w autobiograficznych refleksjach, nie trzymając się zbytnio faktów, za pomocą pióra tak kształtuje swoje życie, iż jemu samemu zdawać się może, że to Bóg cały czas go prowadzi. W ten sposób przemienia Regine w Izaaka, podczas gdy sam Kierkegaard wznosi się niczym jakiś Abraham nad kamiennym ołtarzem na Górze Moria alias nad zerwanymi zaręczynami w Kopenhadze. Tak oto właśnie w roku 1849 w charakterystyczny dla siebie sposób określa swój związek z Regine, który rekapituluje jako „coś poetyckiego”.

Być może jednak akurat metodyczne zwodzenie samego siebie sprawia, iż Kierkegaard jest tak interesujący, bo nie tylko chrześcijanie, lecz także notoryczni poganie jak Kafka potrafili sprzymierzyć się z nim i zapożyczyli jego broń. Co najmniej zastanawiające jest, że to nie w twórczości Kafki ukazuje się wpływ duchem spokrewnionego z nim Kierkegaarda, lecz raczej w prawdziwym życiu, kiedy zmuszony był bronić swoich zerwanych zaręczyn i brakującej woli do ożenku. To tutaj Czech jest odzwierciedleniem Duńczyka i zmierza na pole bitewne przeciwko samemu sobie. I tak, jak to było z Kafką, tak jest z każdym, kto poszukuje prawdy w twórczości Kierkegaarda: „albowiem tylko ta prawda, która buduje, jest prawdą dla Ciebie”.

Berlin, sierpień 2014

Peter Tudvad

Tom I

Albo – albo

Fragment życia

wydane

przez

W i k t o r a   E r e m i t ę1

Część pierwsza

zawierająca papiery A

Czy jedynie rozum jest ochrzczony,

Czy namiętności są poganami?

Young2

Słowo wstępne

Być może czasem przyszło ci do głowy, drogi czytelniku, powątpiewać trochę w słuszność znanego filozoficznego zdania, że zewnętrzność jest wewnętrznością, a wewnętrzność jest zewnętrznością1. Może sam kiedyś kryłeś jakąś tajemnicę, wobec której żywiłeś uczucie, że w swej radości lub w swym bólu była ci zbyt miła, żebyś chciał wtajemniczyć w nią innych. Twoje życie być może zetknęło cię z ludźmi, co do których przeczuwałeś, że coś takiego mogło się zdarzyć, mimo że ani twoja siła, ani twój czar nie były w stanie ujawnić tego, co ukryte. A jeśli nawet żaden z tych przypadków nie pasuje do ciebie i twojego życia, to jednak owa wątpliwość nie jest ci obca, tu i ówdzie przemykała obok twej myśli niczym przebiegająca postać. Taka wątpliwość przychodzi i odchodzi, i nikt nie wie, skąd przychodzi i dokąd podąża2. Ze swej strony zawsze byłem trochę heretycko usposobiony w tym punkcie filozofii, dlatego wcześnie przyzwyczajałem się do tego, żeby na tyle, na ile tylko potrafiłem, samemu podejmować obserwacje i badania; szukałem wskazówek u tych pisarzy, których pogląd w tym względzie podzielałem, krótko mówiąc, czyniłem to, co było w mojej mocy, żeby wypełnić braki, jakie pozostawiły te pisma filozoficzne. Z biegiem czasu moim najukochańszym zmysłem stał się słuch; ponieważ tak jak głos jest objawieniem wnętrza niedającego się porównać z tym, co na zewnątrz, tak ucho jest tym narządem, poprzez który wnętrze jest postrzegane, a słuch – tym zmysłem, poprzez który jest ono przyswajane. Za każdym razem, kiedy rozpoznawałem sprzeczność pomiędzy tym, co widziałem, a tym, co słyszałem, dostrzegałem, że moja wątpliwość była umacniana, a moja ochota do obserwacji stawała się większa. Spowiednik oddzielony jest od spowiadającego się kratką, nie widzi, słucha tylko. Słuchając, tworzy sobie odpowiednią zewnętrzność; nie wchodzi zatem w sprzeczność. Inaczej rzecz się ma wówczas, gdy jednocześnie widzi się i słyszy, a mimo to widzi się kratkę pomiędzy sobą a mówiącym. Moje wysiłki, żeby w tym kierunku poczynić obserwacje, były, jeśli chodzi o rezultat, bardzo różne. Raz szczęście było po mojej stronie, raz nie, a zawsze trzeba mieć szczęście, jeśli na takich ścieżkach pragnie się odnieść jakąś korzyść. Nigdy jednak nie straciłem ochoty do kontynuowania swoich badań. A jeśli już raz bliski byłem pożałowania własnej zawziętości, to wtedy jakieś niespodziewane powodzenie koronowało moje wysiłki. Takie właśnie niespodziewane powodzenie pojawiło się, gdy w przedziwny sposób wszedłem w posiadanie papierów, które niniejszym mam zaszczyt przedstawić czytającej publiczności. Papiery te pozwoliły mi wejrzeć w życie dwóch ludzi, którzy umocnili moją wątpliwość w to, że zewnętrzność nie jest wewnętrznością. W szczególności dotyczy to jednego z nich. Jego zewnętrzność pozostawała w całkowitej sprzeczności z jego wewnętrznością. Tego drugiego dotyczy to również do pewnego stopnia, albowiem pod mniej znaczącą zewnętrznością skrywał znaczniejsze wnętrze.

Może jednak najlepiej będzie, jeśli dla porządku opowiem, jak wszedłem w posiadanie tych papierów. Było to chyba siedem lat temu, kiedy u pewnego miejscowego handlarza starzyzną zauważyłem sekretarzyk, który już za pierwszym razem zwrócił moją uwagę. Nie był najnowszej roboty, dość zużyty, a jednak przyciągał mnie do siebie. Nie potrafię podać przyczyny wrażenia, jakie odniosłem, ale zapewne większość ludzi doświadczyła w życiu czegoś podobnego. Moja codzienna droga prowadziła obok handlarza i jego sekretarzyka i ani jednego dnia nie zdołałem się oprzeć, żeby przechodząc, nie spojrzeć na sekretarzyk. Stopniowo znalazł on sobie we mnie własną historię; patrzenie nań stało się dla mnie koniecznością, aż przestało mnie nawet dziwić, że specjalnie dla niego zacząłem nadkładać drogi, idąc gdzieś indziej niż zwykle. Wreszcie po tym wszystkim obudziła się we mnie chęć jego posiadania. Zdawałem sobie sprawę, że była to dość dziwna ochota, ponieważ zupełnie nie potrzebowałem tego mebla, a jego nabycie byłoby z mojej strony zwykłą rozrzutnością. Lecz, jak wiadomo, ochota jest sofistyczna. Wybrałem się zatem do handlarza, popytałem o różne rzeczy, a kiedy już miałem wychodzić, mimochodem zaproponowałem za jakąś niską cenę zakup sekretarzyka. Pomyślałem, że może handlarz na to przystanie. Trafiłaby mi się niezła gratka. Postąpiłem tak jednak nie ze względu na pieniądze, ale by uspokoić sumienie. Nie udało się, handlarz był nieugięty. Znowu więc jakiś czas przechodziłem obok i rozkochanymi oczami spoglądałem na sekretarzyk. Musisz się zdecydować – myślałem sobie – co będzie, jak zostanie sprzedany, wtedy będzie po wszystkim; nawet gdyby udało ci się potem jakoś go zdobyć, to i tak nigdy więcej nie będzie robił tego wrażenia. Serce mi waliło, kiedy zaszedłem do handlarza. No i kupiłem sekretarzyk. Pomyślałem sobie: ostatni raz jesteś taki rozrzutny; chociaż to nawet szczęście, że go kupiłeś, bo za każdym razem, jak będziesz na niego patrzył, przypomnisz sobie, jaki byłeś rozrzutny, więc sekretarzyk rozpocznie nowy rozdział w twoim życiu. Och, jak przekonująca jest taka ochota, a obietnice poprawy zawsze są pod ręką.

Sekretarzyk został wniesiony do mojego pokoju i tak jak w pierwszym okresie rozkochania znajdowałem radość w oglądaniu go z ulicy, tak teraz mogłem przechodzić obok niego u siebie w domu. Z czasem poznałem całą jego bogatą zawartość, jego szufladki i schowki, i pod każdym względem byłem z sekretarzyka zadowolony. Tak jednak nie miało być długo. Latem 1836 roku ze względu na prowadzone przeze mnie interesy miałem się wybrać na wieś na osiem dni. Pocztylion był zamówiony na godzinę piątą. Ubrania, jakie były mi potrzebne, zostały spakowane już wieczorem; wszystko było w porządku. Obudziłem się już o czwartej, ale obraz tych pięknych okolic, do jakich miałem pojechać, podziałał na mnie tak upajająco, że na nowo zapadłem w sen, a może nawet w sny. Mój sługa najwyraźniej nie chciał przerywać mojego snu przed tą jazdą, bo zbudził mnie dopiero o szóstej trzydzieści. Pocztylion już trąbi i choć zazwyczaj nie jestem skłonny do posłuszeństwa wobec czyichś rozkazów, to jednak wyjątkiem zawsze był dla mnie pocztylion i jego poetyckie motywy. Ubrałem się więc pośpiesznie, stanąłem w drzwiach i zastanowiłem się: czy masz dość pieniędzy w portfelu. Nie było ich dużo. Otwieram sekretarzyk, żeby wyciągnąć szufladkę z pieniędzmi i zabrać to, co było w domu. Ale szufladka ani rusz. Każdy sposób okazuje się daremny. Sytuacja była fatalna. Właśnie teraz, kiedy w uszach rozbrzmiewają mi jeszcze kuszące dźwięki pocztyliona, napotykam takie trudności. Krew uderzyła mi do głowy, byłem rozgoryczony. Tak jak Kserkses kazał wysmagać morze, tak ja postanowiłem straszliwie się zemścić. Przyniosłem siekierę. Za jej pomocą przyłożyłem sekretarzykowi z przeogromną siłą. Jednak albo ze złości nie trafiłem tam, gdzie trzeba, albo szuflada była tak samo uparta jak ja, bo skutek był inny od zamierzonego. Szuflada była zamknięta i pozostała zamknięta. Zdarzyło się natomiast coś innego. Nie wiem, czy sprawiło to moje uderzenie, trafiając właśnie w ten punkt, czy też totalny wstrząs całej organizacji sekretarzyka stał się tego przyczyną, ale wiem, że otworzyły się jakieś tajemne drzwiczki, których nigdy wcześniej nie zauważyłem. Te znowu skrywały schowek, którego naturalnie również nie odkryłem. Tu ku swojemu wielkiemu zdziwieniu znalazłem całą masę papierów, papierów, które stanowią treść niniejszej książki. Moja decyzja nie zmieniła się. Na pierwszej stacji wezmę pożyczkę. W największym pośpiechu opróżniłem mahoniową skrzynkę, w której zazwyczaj leżała para pistoletów, i zdeponowałem w tej skrzynce papiery. Radość zwyciężyła i nabierała nieoczekiwanych rozmiarów; w głębi serca prosiłem sekretarzyk o wybaczenie owego niedelikatnego potraktowania go, podczas gdy moja myśl umocniła się w swoim wątpieniu, że zewnętrzność jednak nie jest wewnętrznością, a moje doświadczenie znalazło potwierdzenie tego, iż trzeba mieć szczęście, żeby dokonać takiego odkrycia.

Przed południem dotarłem do Hillerød, uporządkowałem sprawy finansowe, po czym ogólnie rozeznałem się w tej przepięknej okolicy. Już następnego ranka rozpocząłem wycieczki, które nabrały teraz zupełnie innego charakteru, aniżeli pierwotnie to sobie obmyśliłem. Towarzyszył mi służący, który nosił za mną mahoniową skrzynkę. Znalazłem w lesie romantyczne miejsce, gdzie byłem całkowicie zabezpieczony przed jakimkolwiek zaskoczeniem, tam zatem wyjmowałem dokumenty. Mój gospodarz dość uważnie przypatrywał się moim częstym wędrówkom w towarzystwie mahoniowej skrzynki, raz nawet zauważył, że być może chodzę ćwiczyć się w strzelaniu z pistoletu. Za tę uwagę byłem mu bardzo wdzięczny i pozostawiłem go w tym mniemaniu.

Już pobieżne spojrzenie na znalezione papiery pozwoliło mi spostrzec z łatwością, że tworzą one dwie formacje, a ich wygląd zewnętrzny także wskazywał na różnorodność. Jedna z formacji spisana była na pewnego rodzaju papierze listowym, welinowym, in quarto3, z dość szerokim marginesem. Pismo było czytelne, czasem nawet trochę ozdobne i w tylko jednym miejscu niedbałe. Druga zaś spisana była na całym arkuszu papieru kancelaryjnego z dwuszpaltowymi kolumnami – takim, na jakim pisze się dokumenty prawne i tym podobne. Pismo było wyraźne, lekko rozciągnięte, jednolite i równe, wyglądało tak, jakby należało do jakiegoś przedsiębiorcy. Również treść od razu okazała się odmienna: jedna część zawierała dużą liczbę większych lub mniejszych rozpraw estetycznych, druga składała się z dwóch długich dysertacji i jednej mniejszej, wszystkich o treści etycznej, jak się zdawało, w formie listów. Przy bliższym ich przejrzeniu odmienność została całkowicie potwierdzona. Formacja ostatnia to mianowicie listy, napisane do autora pierwszej.

Konieczne jest jednak znalezienie krótszego określenia mogącego opisać tych dwóch autorów. Przejrzałem bardzo starannie papiery, lecz nie znalazłem nic albo prawie nic. Jeśli chodzi o pierwszego autora, estetę, to nie ma o nim żadnej informacji. Jeśli natomiast chodzi o tego drugiego, autora listów, to można się było dowiedzieć, że nazywał się  W i l h e l m  i że był asesorem w sądzie, nie ma jednak wzmianki o tym, jaki to był sąd. Gdybym trzymał się dokładnie historyczności i nazwał go Wilhelmem, wówczas brakowałoby mi odpowiedniego określenia dla pierwszego autora; musiałbym mu nadać jakieś dowolne imię. Dlatego wolałem nazwać pierwszego autora A, a drugiego B.

Oprócz dłuższych rozpraw było też pośród tych papierów sporo karteczek, na których zapisane były aforyzmy, wybuchy liryczne, refleksje. Samo pismo wskazywało na to, że należały do A, co potwierdziła ich treść.

Starałem się uporządkować papiery najlepiej, jak umiałem. Z papierami B było to dość proste. Jeden list wiązał się z drugim. W drugim liście można było znaleźć cytat z pierwszego, a trzeci list odnosił się do dwóch poprzednich.

Uporządkowanie papierów A nie było takie proste. Dlatego o kolejności pozwoliłem zdecydować przypadkowi, to znaczy pozostawiłem je w takim porządku, w jakim je znalazłem, nie mogąc naturalnie rozstrzygnąć kwestii, czy taka kolejność ma wartość chronologiczną, czy znaczenie idealne. Karteczki natomiast leżały w szufladce luzem, dlatego też musiałem wyznaczyć im jakieś miejsce. Pozwoliłem im znaleźć się na przedzie, ponieważ uznałem, że niczym chwilowe przebłyski najlepiej nadawały się do zaakcentowania tego, co większe rozdziały omawiać będą w sposób bardziej spójny. Nazwałem je Διαψαλματα4 i dodałem coś w rodzaju motta: ad se ipsum5. Ten tytuł i to motto pochodzą w pewnym sensie ode mnie, chociaż nie ode mnie. Pochodzą ode mnie na tyle, że użyłem ich dla całego zbioru; pochodzą natomiast od A, ponieważ na jednej z karteczek napisane było słowo Διαψαλμα, a na dwóch spośród nich słowa: ad se ipsum. Również krótki francuski wiersz, który znajdował się nad jednym z tych aforyzmów, kazałem wydrukować na wewnętrznej stronie karty tytułowej, podobnie jak zazwyczaj czynił to sam A. Jako że większość aforyzmów ma charakter liryczny, pomyślałem, że właściwe będzie użycie słowa Διαψαλμα jako tytułu dla nich wszystkich. Gdyby czytelnik uznał, że wybór był niewłaściwy, to wyznaję, iż to mój pomysł i że słowo to doprawdy ze smakiem użyte zostało przez samego A w odniesieniu do aforyzmu, nad którym widniało. O kolejności poszczególnych aforyzmów pozwoliłem decydować przypadkowi. To, że niektóre wypowiedzi często sobie przeczą nawzajem, uznałem za rzecz całkowicie naturalną, ponieważ ma to istotne znaczenie dla nastroju; ułożenie ich w taki sposób, by sprzeczności nie rzucały się w oczy, uznałem za niewarte trudu. Pozwoliłem prowadzić się przypadkowi i przypadkiem jest również to, co przyciągnęło mą uwagę, że pierwszy i ostatni aforyzm w jakiś sposób sobie odpowiadają: pierwszy niejako wczuwa się w boleść wynikającą z bycia poetą, drugi zaś rozkoszuje się zadowoleniem z tego, że zawsze ma śmiech po swojej stronie.

Jeśli chodzi o rozprawy estetyczne A, to nie mam im nic do zarzucenia. Wszystkie były gotowe do druku, a jeśli zawierały jakieś trudności, to zmuszony jestem im pozwolić, żeby mówiły same za siebie. Ze swej strony chciałbym zauważyć, że do znajdujących się tu i ówdzie cytatów greckich dodawałem tłumaczenia pochodzące z lepszych tłumaczeń niemieckich.

Ostatni z papierów A to opowiadanie zatytułowane Dziennik uwodziciela. Tu pojawiają się nowe trudności, ponieważ A nie podaje siebie jako autora, lecz jako wydawcę. To stary chwyt pisarski, któremu bym się nie sprzeciwiał, gdyby nie komplikował on tak bardzo mojej pozycji, skoro jeden autor mieści się w drugim autorze, niczym pudełka w owej chińskiej grze6. Na rozwinięcie tego, co umacnia mnie w moim mniemaniu, nie ma tu miejsca, zauważę tylko, że panujący w przedmowie A nastrój w jakiś sposób zdradza autora. W istocie wygląda to tak, jak gdyby A przestraszył się swojego utworu, który niczym niespokojny sen nie przestał go przerażać, tak jak wtedy, podczas pisania. Jeśli wydarzenia te były rzeczywiste i został on w nie wtajemniczony, to wydaje mi się dziwne, że przedmowa nie nosi znamion radości A, płynącej z tego, że zrealizowana została idea, która mu wielokrotnie przyświecała. Idea uwodziciela zaakcentowana jest zarówno w rozprawie o tym, co bezpośrednio-erotyczne, jak i w Sylwetkach, poprzez analogię do  D o n   J u a n a,  który jest tu uwodzicielem refleksyjnym, co leży w kategorii rzeczy interesujących, i dlatego nie pojawia się tutaj kwestia tego, ile uwodzi, lecz jak uwodzi. W przedmowie nie znajduję żadnych śladów takiej radości, lecz raczej, jak zauważyłem wcześniej, jakieś rozedrganie, przerażenie, co ma zapewne swą przyczynę w jego poetyckim stosunku do tej idei. I nie dziwi mnie, że z A tak właśnie jest; również ja bowiem, który nie mam z tą opowieścią nic wspólnego, ba, nawet dzielą mnie dwa rzędy od pierwotnego autora, również ja niekiedy czułem się bardzo dziwnie, gdy w nocnej ciszy zajmowałem się tymi papierami. Czułem się tak, jak gdyby uwodziciel przechadzał się niczym cień ponad moją podłogą, jak gdyby zerkał na papiery, jak gdyby przykuwał do mnie swój demoniczny wzrok i mówił: „No! Chcecie wydać moje papiery! To z waszej strony nieodpowiedzialne; wystraszycie kochane dziewczęta. Rozumie się jednak, że mnie samego oraz mnie podobnych czynicie nieszkodliwymi. Ale mylicie się, ponieważ ja zmienię tylko metodę i będę działał w warunkach jeszcze korzystniejszych. Jakiż napływ dziewczątek, które wpadają mi prosto w ramiona, kiedy słyszą tę uwodzicielską nazwę: uwodziciel! Dajcie mi pół roku, a stworzę historię, która będzie bardziej interesująca od wszystkiego, co dotąd przeżyłem. Już sobie wyobrażam młodą, silną, genialną dziewczynę, która wpada na pomysł, żeby pomścić swoją płeć. Sądzi, że zmusi mnie do zasmakowania cierpień nieszczęśliwej miłości. I to jest właśnie dziewczyna dla mnie. A jeśli sama na to nie wpadnie, to przyjdę jej z pomocą. Będę się wił jak węgorz mieszkańców półwyspu Mols7. A kiedy doprowadzę ją do punktu, do którego chciałem, będzie już moja”.

Być może jednak nadużyłem już swojej pozycji jako wydawcy, obarczając czytelników swoimi spostrzeżeniami. Przyczyna może przemawiać na moje usprawiedliwienie, ponieważ to właśnie z przyczyny niejasności mojej pozycji, spowodowanej tym, że A podaje się jedynie za wydawcę, a nie za autora tego opowiadania, pozwoliłem sobie dać się tak ponieść.

Co ponadto mam do dodania o tym opowiadaniu, mogę uczynić wyłącznie jako wydawca. Zdaje mi się bowiem, że odnalazłem w tym opowiadaniu umiejscowienie w czasie. Tu i ówdzie w dzienniku można znaleźć jakąś datę, ale brakuje roku. Z początku wydawało mi się, że nic mi to nie da; kiedy jednak przyjrzałem się bliżej poszczególnym datom, najprawdopodobniej znalazłem wskazówki. Jest rzeczą niewątpliwą, że każdy rok ma swój 7 kwietnia, 3 lipca, 2 sierpnia etc.; nie wynika z tego jednak, że 7 kwietnia każdego roku przypada w poniedziałek. Dokonałem zatem obliczeń i wyszło mi, że pasuje rok 18348. Czy pomyślał o tym A, nie potrafię powiedzieć, ale nie wydaje mi się; wówczas bowiem nie byłby aż tak ostrożny, jak w innych miejscach. W dzienniku nie jest napisane: poniedziałek 7 kwietnia etc., napisane jest tylko: 7 kwietnia, tak, cały ten fragment tak się rozpoczyna, a więc w poniedziałek, dlatego właśnie zostaje odwrócona; ale kiedy dokładnie przeczyta się fragment, znajdujący się pod tą datą, widać, że musiał to być poniedziałek. W odniesieniu do tego opowiadania mam zatem umiejscowienie w czasie; mimo to każda próba, jaką dotychczas podjąłem, żeby za jego pomocą określić także czas pozostałych rozpraw, była nieudana. Mógłbym opowiadaniu wskazać miejsce numer 3; ale jak powiedziałem wcześniej, wolałem pozwolić zdecydować przypadkowi i pozostawić wszystko w takiej kolejności, w jakiej je zastałem.

Jeśli chodzi o papiery B, to ich uporządkowanie było łatwe i oczywiste. Dokonałem jednak pewnej zmiany, pozwalając sobie je zatytułować, ponieważ forma listów nie dała autorowi możliwości nadania swoim wywodom tytułów. Gdyby więc czytelnik, zapoznawszy się z treścią, uznał, że tytuły są niewłaściwe, to chętnie pogodzę się z bólem, który pojawia się zawsze, gdy zrobiło się coś złego, a chciało się zrobić coś dobrego.

Niekiedy pojawia się na marginesie jakaś uwaga – każdą z nich załączałem jako komentarz, aby nie ingerować w sam tekst.

Jeśli chodzi o rękopis B, to nie pozwoliłem sobie na żadną zmianę, lecz przyglądałem mu się jak dokumentowi. Mógłbym usunąć pewne niedociągnięcia, ale są one zrozumiałe, gdy weźmie się pod uwagę, że chodzi tu o autora listów. Nie uczyniłem tego z obawy, że posunąłbym się za daleko. Kiedy B uważa, że ze stu młodych ludzi, którzy błądzą po świecie, dziewięćdziesięciu dziewięciu zbawianych jest przez kobiety, a jeden przez łaskę boską9, wówczas łatwo można dostrzec, że nie był zbyt dobry w rachunkach, bo żadnego miejsca nie znalazł dla tych, którzy naprawdę giną. Z łatwością mógłbym się podjąć niewielkiej zmiany w liczbach, ale sądzę, że obliczenia B mają w sobie coś dużo piękniejszego. W innym miejscu B mówi o greckim mędrcu o imieniu  M y z o n,  opowiada o nim, że spotkało go wielkie szczęście bycia zaliczanym do owych siedmiu mędrców, podczas gdy ich liczba określana jest na czternastu. Przez moment byłem zakłopotany, skądże B mógł posiadać taką mądrość oraz jakiego autora greckiego mógł też cytować. Moje podejrzenie padło natychmiast na  D i o g e n e s a   L a e r t i o s a,  a sprawdzając, co napisali  J ø c h e r   i   M o r è r i,  również znalazłem odniesienia do niego. Informacjom B mogłoby być potrzebne sprostowanie; sprawy bowiem wcale nie mają się tak, jak on mówi, choć istnieje niepewność wśród starców, jeśli chodzi o określenie tego, kto należał do owych siedmiu mędrców, nie uważałem tego jednakże za warte trudu, wydawało mi się, że jego spostrzeżenie, jakkolwiek nie całkiem historyczne, ma inną wartość.

Tak daleko, jak zaszedłem teraz, dotarłem już pięć lat temu; uporządkowałem papiery i w takim porządku znajdują się również teraz; podjąłem też decyzję wydania ich drukiem, uznałem jednak, że lepiej będzie odczekać jakiś czas. Stwierdziłem, że pięć lat to dobry odstęp. Owych pięć lat minęło i zaczynam tam, gdzie przerwałem. A o tym, że nie ominąłem żadnego środka, próbując trafić na jakiś ślad autorów, nie muszę chyba czytelnika zapewniać. Handlarz starzyzną nie prowadził żadnej księgi, jak wiadomo, jest to rzadkość u handlarzy starzyzną, nie wiedział, od kogo nabył ten mebel; wydawało mu się, że musiał zostać zakupiony na jakiejś aukcji mieszanej. Nie chcę się przymuszać do opowiadania czytelnikowi różnorodności bezowocnych prób, które zabrały mi tak dużo czasu, poza tym wspominanie ich dla mnie samego jest nieprzyjemne. Mogę natomiast skrótowo wtajemniczyć czytelnika w rezultat, ponieważ rezultat był żaden.

Gdy teraz chciałem zrealizować swój zamiar wydania owych papierów drukiem, obudziła się we mnie jeszcze jedna wątpliwość. Być może czytelnik pozwoli mi na szczerość. Przyszło mi do głowy, czy nie uczyniłem siebie winnym niedyskrecji wobec nieznanych autorów. Jednakże im bardziej zapoznawałem się z papierami, tym bardziej zmniejszała się ta wątpliwość. Papiery były tej natury, że pomimo moich skrupulatnych badań nie podawały żadnych informacji, a gdyby któryś czytelnik coś znalazł, wówczas odważyłbym się z każdym takim czytelnikiem zmierzyć, nie pod względem gustu czy sympatii albo zrozumienia, ale raczej pod względem pilności i niestrudzoności. Zakładając nawet, że ci nieznani autorzy jeszcze istnieją, że gdzieś żyją tu, w mieście, że nieoczekiwanie zaznajomią się z własnymi papierami, to i tak, gdyby sami niczego nie zdradzili, nic nie wynikałoby z ich wydania, ponieważ o tych papierach w ich najściślejszym rozumieniu można powiedzieć to, co zazwyczaj mówi się o wszystkich rzeczach drukowanych – one milczą.

Inna wątpliwość, jaką miałem, miała w zasadzie mniejsze znaczenie, łatwo było ją usunąć, a zniknęła jeszcze łatwiej, aniżeli przypuszczałem. Przyszło mi mianowicie do głowy, że te papiery mogłyby się stać przedmiotem wartościowym. Uważałem, że byłoby najzupełniej w porządku, gdybym otrzymał jakieś małe honorarium za moje trudy jako wydawca; lecz honorarium autorskie musiałbym uznać za dużo za duże. Tak jak praworządni szkoccy chłopi w Białej damie10 postanowili kupić majątek ziemski, uprawiać go, a następnie podarować hrabiom z Avenel, gdyby ci mieli kiedyś powrócić, tak ja postanowiłem złożyć całe honorarium na lokacie, gdyby kiedyś nieznajomi autorzy mieli się zgłosić, a wtedy oddać im wszystko razem z odsetkami i odsetkami od odsetek. Jeżeli czytelnik z powodu mej niezaradności nie upewnił się jeszcze, że nie jestem pisarzem i że żaden ze mnie literatus, który z wydawania czyni profesję, to z pewnością naiwność takiego rozumowania nie pozostawi już cienia wątpliwości. Ta wątpliwość usunięta została w sposób dużo łatwiejszy, jako że honorarium autorskie w Danii nie jest majątkiem i tych dwóch nieznanych długo musiałoby pozostawać z dala, ażeby ich honorarium razem z odsetkami i z odsetkami od odsetek urosło do miana przedmiotu wartościowego.

Pozostało więc tylko nadanie papierom tytułu. Mógłbym nazwać je papierami, pozostawionymi papierami, znalezionymi papierami, zaginionymi papierami etc. Różnorodność wariantów jest, jak wiadomo, duża, ale żaden z tych tytułów mnie nie zadowalał. Dlatego wybierając tytuł, pozwoliłem sobie na pewną swobodę, oszustwo, z którego postaram się wytłumaczyć. Podczas nieprzerwanego zajmowania się tymi papierami olśniła mnie myśl, że można by im dopomóc, postrzegając je tak, jakby zostały skreślone ręką jednego człowieka. Wiem dobrze, wszystko można zarzucić takiemu postrzeganiu: że jest niehistoryczne, że jest nieprawdopodobne, że jest niesprawiedliwe, żeby jeden człowiek miał być autorem obu części, nie wspominając, że czytelnik łatwo mógłby się pokusić o użycie gry słów, iż jeśli powiedziało się A, trzeba też powiedzieć B. Nie mogłem jednak się pozbyć takiego postrzegania. Byłby to przecież człowiek, który przeszedłby w swoim życiu obydwa ruchy albo rozważałby obydwa ruchy. Papiery A zawierają mianowicie całą różnorodność podejść do estetycznego poglądu na życie. Zwartego estetycznego poglądu na życie wyłożyć się nie da. Papiery B natomiast zawierają etyczny pogląd na życie. Gdy pozwoliłem oddziałać tej myśli na mą duszę, stało się dla mnie jasne, że mógłbym pozwolić jej także prowadzić się podczas nadawania tytułu. Tytuł, który wybrałem, to właśnie wyraża. To, co czytelnik może stracić przez ten tytuł, nie jest tak bardzo istotne, ponieważ w trakcie czytania może z powodzeniem zapomnieć o tytule. A gdy już książkę przeczyta, wówczas być może pomyśli o tytule. To zaś uwolni go od wszelkiego ostatecznego pytania, czy A rzeczywiście został przekonany i okazał skruchę, czy B zwyciężył albo czy może skończyło się na tym, że B przyjął punkt widzenia A. W tym względzie owe papiery zakończenia nie mają. Nawet jeśli uważa się, iż nie jest to w porządku, nie upoważnia to do stwierdzenia, że to błąd, gdyż nazwać by to można nieszczęściem. Jeżeli o mnie chodzi, uważam to za szczęście. Czasem spotkać można powieści, w których poprzez różne osoby przedstawia się przeciwstawne poglądy na życie. Łatwo może się to skończyć tak, że jeden przekonuje drugiego. Zamiast tego więc, że dany pogląd sam powinien mówić za siebie, czytelnik wzbogacony zostaje o rezultat historyczny, iż ten drugi został przekonany. Za szczęście uważam to, że papiery te nie podają żadnych informacji w tym względzie. Czy A stał się autorem swoich rozpraw estetycznych po otrzymaniu listów B, czy jego dusza po tym czasie dalej miotała się w swym dzikim nieposkromieniu albo czy znalazła ukojenie, w tej sprawie nie czuję się zdolny podać jakiejkolwiek informacji, gdyż papiery żadnych nie zawierają. Nie ma w nich również żadnej wzmianki o tym, co działo się z B, czy miał dość siły, żeby zachować swe poglądy, czy nie. Gdy książka zostanie przeczytana, A i B będą zapomniani, tylko poglądy pozostaną i będą stać naprzeciw siebie, nie czekając przy tym na żadne ostateczne rozstrzygnięcie dla określonych osobowości.

Dalej nie mam już żadnych spostrzeżeń, wpadło mi do głowy jeszcze tylko to, że ci szanowni autorzy, gdyby wiedzieli o moim zamiarze, mogliby życzyć sobie opatrzyć te papiery jakimś słowem do czytelnika. Dlatego dodaję kilka słów, pozwalając im teraz poprowadzić pióro. A z pewnością nie sprzeciwiałby się wydaniu papierów, przypuszczalnie dorzuciłby tylko do czytelnika słowa: „Czytaj je albo ich nie czytaj, jednego i drugiego będziesz żałował”. Trudniej stwierdzić, co by powiedział B. Być może zarzuciłby mi to czy owo, szczególnie jeśli chodzi o wydanie papierów A; dałby mi odczuć, że nie miał w tym żadnego udziału, że mógłby umyć od tego ręce. Gdyby tak zrobił, wtedy zwróciłby się do książki tymi słowami: „Idźże więc w świat, unikaj, o ile się da, uwagi krytyków, odwiedź jakiegoś pojedynczego czytelnika o przychylnej porze, a gdybyś natrafiła na jakąś czytelniczkę, to rzekłbym: najdroższa czytelniczko, znajdziesz w tej książce coś, czego być może wiedzieć nie powinnaś, a także coś, o czym wiedza może przynieść ci pożytek; więc czytaj to pierwsze w taki sposób, jakbyś ty, która przeczytałaś, mogła być taka jak ta, która nie przeczytała, a to drugie w taki sposób, jakbyś ty, która przeczytałaś, mogła być taka jak ta, która nie zapomniała, co przeczytała”. Jako wydawca chciałbym tylko dodać życzenie, ażeby książka trafiła do czytelnika o przychylnej porze i aby najdroższej czytelniczce udało się postępować dokładnie według życzliwych rad B.

Listopad 1842

Wydawca

Διαψαλματαad se ipsum

Grandeur, savoir, renomée,

Amitié, plaisir et bien,

Tout n’est que vent, que fumée:

Pour mieux dire, tout n’est rien.1

Kim jest poeta? To nieszczęśliwy człowiek, który skrywa głębokie cierpienia w swym sercu, lecz którego usta są tak ułożone, że gdy westchnienie i krzyk z nich wypływają, brzmią jak piękna muzyka. Dzieje się z nim to, co z owymi nieszczęśnikami, którzy w byku Falarysa2 byli powoli męczeni na małym ogniu, a ich krzyki nie trafiały do uszu tyrana, żeby nim wstrząsnąć – dla niego brzmiały one niczym kojąca muzyka. A ludzie gromadzą się wokół poety i mówią do niego: śpiewaj nam dalej; to znaczy: niech nowe cierpienia dręczą twą duszę i niech twe usta będą tak ułożone jak przedtem, ponieważ krzyk by nas wystraszył, a muzyka jest upojna. Dochodzą do tego jeszcze recenzenci, którzy mówią: to prawda, tak właśnie musi być podług zasad estetyki. Jest rzeczą zrozumiałą, że recenzent i poeta są do siebie podobni jak dwie krople wody, lecz recenzent nie chowa cierpień w sercu, nie ma muzyki na ustach. Dlatego właśnie wolę być pastuchem świń na Amagerbro3 i być rozumianym przez świnie, aniżeli być poetą i nie być rozumianym przez ludzi.

*   **

Pierwsze pytanie na pierwszej, najbardziej skrótowej lekcji, na której naucza się dziecko, jest, jak wiadomo, takie: czego dziecko chce. Odpowiedź brzmi: łup-cup. Takimi to spostrzeżeniami rozpoczyna się życie, a jednak zaprzecza się istnieniu grzechu pierworodnego. A komuż to dziecko zawdzięcza swoje pierwsze lanie, komuż innemu, jak nie rodzicom.

*   **

Najbardziej lubię rozmawiać z dziećmi; ponieważ jeśli o nie chodzi, to można jeszcze mieć nadzieję, że mogą stać się istotami rozumnymi; ale ci, którzy już takimi się stali! Boże, zmiłuj się!

*   **

Ludzie są jednak nierozsądni. Nigdy nie zażywają tych wolności, które mają, lecz żądają tych, których nie mają; mają wolność myślenia, a chce im się wolności słowa.

*   **

Nic mi się nie chce. Nie chce mi się jeździć konno, za dużo trzeba się ruszać; nie chce mi się chodzić, to za męczące; nie chce mi się kłaść, bo albo musiałbym leżeć dalej, a tego mi się nie chce, albo musiałbym wstać, a tego też mi się nie chce. Summa summarum nic mi się nie chce.

*   **

Są, jak wiadomo, owady, które umierają w momencie zapłodnienia; tak samo jest z każdą radością, największemu i najwznioślejszemu momentowi rozkoszy w życiu towarzyszy śmierć.

*   **

Wypróbowana rada dla pisarzy

Swoje spostrzeżenia spisuje się niestarannie, oddaje się je do druku, a w trakcie przeróżnych korekt wpada do głowy wiele dobrych pomysłów. Nabierzcie więc odwagi wy, którzy jeszcze nie odważyliście się niczego wydrukować, nawet błędy w druku to nie powód do wstydu, a ośmieszanie się poprzez błędy w druku to równie dobry sposób bycia śmiesznym jak każdy inny.

*   **

To zdecydowanie niedoskonałość wszystkiego, co ludzkie, że dopiero poprzez przeciwieństwo wchodzi się w posiadanie rzeczy pożądanej. Nie chcę tu mówić o tej różnorodności usposobień, która daje tyle zajęcia psychologom (usposobienie melancholijne ma największą skłonność do żartów, najżywsze do idylli; rozpustne – często do moralności; wątpiące – często do religijności), lecz chcę przypomnieć tylko o tym, że dopiero poprzez grzech można dostrzec zbawienie.

*   **

Poza licznym kręgiem znajomych mam jeszcze jednego intymnego przyjaciela – moją melancholię; w środku mojej radości, w środku mojej pracy kiwa do mnie, przywołuje mnie na stronę, mimo że ciałem pozostaję na miejscu. Moja melancholia jest najwierniejszą kochanką, jaką znałem, cóż więc dziwnego, że też ją kocham.

*   **

Jest taka czcza gadanina rozumowa, która w swojej nieskończoności pozostaje w takim samym stosunku do rezultatu, jak nieprzejrzyste szeregi królów egipskich do korzyści historycznej.

*   **

Starość realizuje marzenia młodości; widać to na przykładzie Swifta: w młodości wybudował dom wariatów, na starość sam do niego trafił.

*   **

Kiedy widzi się, z jak hipochondryczną głębią myślenia starsi Anglicy odkrywają dwuznaczność leżącą u podstaw śmiechu, można się tego przestraszyć. Doktor Hartley zauważył: „daß wenn sich das Lachen zuerst bei Kindern zeiget, so ist es ein entstehendes Weinen, welches durch Schmerz erregt wird, oder ein plözlich gehemmtes und in sehr kurzen Zwischenräumen wiederholtes Gefühl des Schmerzens”4 (Flögel Geschichte der comischen Litteratur 1 B. Pag. 505). A co by było, gdyby wszystko na świecie było nieporozumieniem, co by było, gdyby śmiech właściwie był płaczem!

*   **

Zdarzają się sytuacje, że można się wzruszyć tak nieskończenie boleśnie, widząc człowieka, który jest zupełnie sam na świecie. Niedawno widziałem właśnie biedną dziewczynę, która zupełnie sama szła do kościoła, żeby przystąpić do konfirmacji.

*   **

Cornelius Nepos opowiada o pewnym wodzu, uwięzionym w twierdzy wraz ze swą liczną kawalerią. Codziennie kazał on biczować konie, ażeby nie zaszkodziło im długie pozostawanie w bezczynności – tak właśnie ja żyję w obecnym czasie, niczym oblężony; a żeby nie zaszkodziło mi długie pozostawanie w bezczynności, płaczę aż do zmęczenia.

*   **

O swoim smutku mówię tak, jak Anglik mówi o swoim domu: mój smutek is my castle. Wielu ludzi uważa, że mieć smutek to jedna z wygód życia.

*   **

Czuję się tak, jak musi się czuć figura szachowa, o której przeciwnik mówi: tej figury nie można ruszać.

*   **

Aladyn6 dlatego jest tak pokrzepiający, że sztuka ta ma genialną, dziecięcą śmiałość w najbardziej ulotnych życzeniach. Ilu jest w naszych czasach takich ludzi, którzy naprawdę mają odwagę czegoś sobie życzyć, mają odwagę pożądać, mają odwagę zwracać się do natury, ani z grzecznym bitte, bitte7 dziecka, ani z wściekłością zatraconego indywiduum. Ilu jest takich, którzy w poczuciu tego, o czym tak dużo dziś się mówi, że człowiek jest stworzony na podobieństwo Boga, mają prawdziwy głos rozkazujący. Albo czy nie stoimy wszyscy tak jak Neureddin8 i nie płaszczymy się w obawie, że zażądamy za dużo lub za mało? Albo czy każde wygórowane wymaganie nie zostaje stopniowo obniżone do chorobliwego rozmyślania o własnym ja, od zuchwałego żądania do prośby o opiekę, do czego zresztą jesteśmy wychowywani i szkoleni.

*   **

Zalękniony jestem jak sheva9, słaby i niedosłyszalny jak dagesh lene10, czuję się jak litera, która została w linijce odwrotnie wydrukowana, a jednak jestem nieokiełznany jak pasza z trzema buńczukami, niedowierzający samemu sobie, a moje myśli są niczym bank11 na swoich pisaninach wekslowych12, w ogóle jestem tak rozmyślony w samym sobie jak jakiś pronomen reflexivum13. Tak, gdyby mówiło się o nieszczęściach i troskach, jak mówi się o świadomych dobrych uczynkach, że ci, którzy je robią, otrzymali już swoją nagrodę14, gdyby dotyczyło to trosk, to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem, ponieważ wszystkie zmartwienia biorę z góry, a jednak one wszystkie i tak pozostają.

*   **

Tym między innymi wyróżnia się niezwykle poetycka moc literatury ludowej, że ma siłę pożądania. W porównaniu z nią pożądanie w naszych czasach jest grzeszne i nudne zarazem, pożąda bowiem rzeczy bliźniego swego. Literatura ludowa zdaje sobie sprawę, że tego, czego ona szuka, bliźni ma równie mało, co ona sama. A jeśli już ma pożądać grzesznie, to jest wtedy wołająca o pomstę do nieba, tak że musi wstrząsnąć człowiekiem. Niczego nie pozwoli wytargować z chłodnymi wyliczeniami prawdopodobieństwa, stworzonymi przez trzeźwy rozum. Don Juan kroczy sobie dalej po scenie ze swoimi tysiąc trzema kochankami15. Nikt śmiać się nie odważy, taką odczuwa pokorę przed godnością tradycji. Gdyby jakiś poeta ośmielił się to uczynić w naszych czasach, zostałby wyśmiany.

*   **

W jak przedziwnie nostalgiczny nastrój wpadłem, kiedy ujrzałem biednego człowieka przemykającego się ulicami i ubranego w znoszony płaszcz o kolorze jasnozielonym wpadającym w żółty. Zrobiło mi się go żal; ale najbardziej poruszyło mnie to, że kolor owego płaszcza tak żywo przypominał mi moje dzieciństwo i moje pierwsze dzieła ze szlachetnej sztuki malarstwa. Ten kolor należał do moich ulubionych. Czy to nie smutne, że tej mieszaniny kolorów, o których jeszcze teraz myślę z wielką radością, nigdzie w życiu już znaleźć nie można; cały świat uważa, że są rażące, odpychające, nadające się tylko do sztychów norymberskich. Kiedy czasem się na nie natrafi, to takie spotkanie zawsze będzie tak nieszczęśliwe, jak to teraz. To zawsze będzie jakiś wariat albo nieszczęśliwiec, krótko mówiąc, ktoś, kto czuje się w świecie obco i do kogo świat nie chce się przyznać. Jak ja, który zawsze malowałem swoim bohaterom szaty tym niezapomnianym żółtozielonym pociągnięciem farbą? Czyż nie dzieje się tak ze wszystkimi mieszaninami kolorów z dzieciństwa. Ten błysk, który wówczas miało życie, z czasem staje się dla oka zbyt silny, zbyt rażący.

*   **

Ach! Te drzwi do szczęścia nie otwierają się do środka, tak żeby nacierając na nie, można je było rozewrzeć; wychodzą na zewnątrz, dlatego nic nie można zrobić.

*   **

Mam odwagę, by wątpić, wątpię we wszystko; mam odwagę, by walczyć, chyba ze wszystkim; ale nie mam odwagi, żeby coś poznać, żeby coś mieć, żeby coś posiadać. Większość ludzi narzeka, że świat jest taki prozaiczny, że w życiu nie dzieje się tak jak w powieściach, bo tam wypadki zawsze toczą się korzystnie; ja narzekam, że w życiu nie jest tak, jak w powieściach, bo tam trzeba walczyć z ojcami o skamieniałych sercach, z karłami, trollami, a uwolnić można zaczarowane księżniczki. Czymże jednak są wszyscy ci wrogowie razem wzięci w porównaniu z tymi bladymi, bezkrwistymi, natrętnymi nocnymi postaciami, z którymi walczę, a którym sam daję życie i istnienie.

*   **

Jakże bezpłodne są dusza moja i myśl moja, choć nieprzerwanie dręczone przez beztreściowe, rozpustne, pełne mąk bóle! Czyż nigdy nie rozwiążą mi się więzy języka16 ducha, czy już zawsze będę bełkotał? Tym, czego mi potrzeba, jest głos przenikliwy jak spojrzenie Linceusza, przerażający jak westchnienie gigantów, wytrzymały jak dźwięk natury, szyderczy jak marznący podmuch wiatru, złośliwy jak bezlitosne przedrzeźnianie echa, o skali od najgłębszego basu do najbardziej roztkliwiających tonów wydobywanych z piersi, modulowany od szmeru łagodnego powiewu17 do energii wściekłości. To tego mi potrzeba, żebym mógł oddychać, żeby wymówić ton, który leży mi na sercu, żeby wstrząsnąć wnętrznościami zarówno gniewu, jak i sympatii. – Lecz mój głos jest chrapliwy jak krzyk mewy albo zamierający jak błogosławieństwo na ustach niemego.

*   **

Co będzie? Co przyniesie przyszłość? Nie wiem tego, niczego nie przeczuwam. Kiedy pająk ze stałego punktu opuszcza się w dół w swoje konsekwencje, zawsze widzi przed sobą tylko pustą przestrzeń, w której nie może znaleźć gruntu pod nogami, niezależnie od tego, ile nogami przebiera. Tak właśnie jest ze mną: przede mną wciąż pusta przestrzeń, tym, co pcha mnie do przodu, jest konsekwencja, która leży za mną. To życie jest odwrotne i straszne, nie do zniesienia.

*   **

Najpiękniejszym czasem jest jednak pierwszy okres zakochania, gdy dzięki każdemu spotkaniu, każdemu spojrzeniu przychodzi się do domu z czymś nowym, aby się z tego cieszyć.

*   **

Mój pogląd na życie jest całkowicie bezsensowny. Przyjmuję, że zły duch włożył mi na nos okulary, których jedno szkło powiększa w olbrzymiej skali, a drugie w tej samej skali pomniejsza.

*   **

Wątpiący to Μεμαστίγομενος18; niczym bąk trzyma się na czubku przez krótszy lub dłuższy czas, odpowiednio do uderzeń bata, a stać nie potrafi, tak samo jak bąk.

*   **

Ze wszystkich śmiesznych rzeczy tą najśmieszniejszą jest bycie na świecie zagonionym, bycie człowiekiem, który szybko zabiera się do jedzenia i szybko zabiera się do swoich czynów. Dlatego kiedy widzę muchę, która w decydującym momencie siada na nosie takiego przedsiębiorcy, albo kiedy zostaje on ochlapany przez przejeżdżający powóz, który śpieszy się jeszcze bardziej, albo kiedy podnosi się Knippelsbro19, albo kiedy spada na niego dachówka i go zabija, śmieję się wtedy z głębi duszy. A któż mógłby się powstrzymać od śmiechu? Co oni chcą osiągnąć, ci narwańcy? Czyż nie jest z nimi tak jak z ową kobietą, która gdy w domu wybuchł pożar, do tego stopnia straciła głowę, że ratowała pogrzebacz? A cóż oni uratują z wielkiego pożaru życia?

*   **

Zupełnie brakuje mi cierpliwości do życia. Nie mogę zobaczyć, jak rośnie trawa20, a skoro tego nie mogę, to w ogóle nie chce mi się patrzeć. Moje spostrzeżenia to przelotne obserwacje, które czyni jakiś fahrende Scholastiker21, mknący przez życie w największym pośpiechu. Mówi się, że Pan Bóg najpierw syci brzuch, a potem oczy; ja tego nie widzę – moje oczy są syte i wszystkim znudzone, a jednak głoduję.

*   **

Można mnie zapytać, o co się chce, ale nie można mnie pytać o powody. Wybacza się młodej dziewczynie, gdy ta nie potrafi podać powodów, mówi się, że żyje uczuciami. Ze mną jest inaczej. Ogólnie rzecz biorąc, mam tak dużo i przeważnie sprzecznych ze sobą powodów, że z tego właśnie powodu podać ich nie mogę. Jeśli chodzi o przyczynę i skutek, to te również niewiele mają ze sobą wspólnego. Jednym razem z olbrzymiej i gwałtownej przyczyny wynika drobny i niedostrzegalnie mały skutek, czasem zgoła żaden; innym razem maluteńka przyczyna rodzi kolosalny skutek.

*   **

Ach te niewinne radości życia. Trzeba im przyznać, mają tylko jedną słabość: są takie niewinne. A do tego trzeba ich zażywać z umiarem. Kiedy mój lekarz zaleca mi dietę, przystaję na to; przez jakiś czas powstrzymuję się od niektórych dań; ale być dietetycznym w przestrzeganiu diety – to zbyt duże wymaganie.

*   **

Życie to cierpki napój, a jednak trzeba go zażywać tak jak krople, powoli, licząc.

*   **

Nikt nie powraca od zmarłych, nikt nie przyszedł na świat bez płaczu; nikt nikogo nie pyta, kiedy chce przyjść, a kiedy chce odejść.

*   **

Czas biegnie, życie jest jak rzeka – powiadają ludzie etc. Ja tego nie zauważam, czas stoi w miejscu, a ja razem z nim. Wszelkie plany, jakie snuję, latają zamknięte we mnie samym, kiedy chcę plunąć, sam sobie pluję w twarz.

*   **

Kiedy wstaję rano, od razu wracam do łóżka. Najlepiej czuję się wieczorem, w chwili gdy gaszę światło i naciągam kołdrę na głowę. Podnoszę się raz jeszcze, z nieopisanym zadowoleniem rozglądam się po pokoju, a potem dobranoc, pod kołdrę.

*   **

Do czego się nadaję? Do niczego albo do czegokolwiek. To rzadka umiejętność, ciekawe, czy będzie ona kiedyś w życiu wysoko ceniona. Bóg jeden wie, czy dziewczyny, które szukają służby jako pokojówki, znajdą sobie taką, czy też z jej braku zatrudnią się jako cokolwiek.

*   **

Zagadkowym powinno się być nie tylko dla innych, lecz także dla samego siebie. Ja sam siebie studiuję; gdy jestem tym zmęczony, wówczas dla zabicia czasu palę cygaro i myślę: Bóg jeden wie, co też właściwie Pan miał na myśli, kiedy mnie stwarzał, albo co chciał przeze mnie osiągnąć.

*   **

Żadna brzemienna kobieta nie może mieć dziwniejszych i bardziej niecierpliwych życzeń niż ja. Te życzenia dotyczą raz rzeczy najbardziej błahych, raz najbardziej górnolotnych, lecz wszystkie mają w równie wysokim stopniu chwilową namiętność duszy. W tej chwili życzę sobie talerza kaszy gryczanej. Przypominam sobie z czasów szkolnych, że zawsze w środy mieliśmy kaszę gryczaną. Pamiętam, jak błyszcząca i biała była kasza, jak masło uśmiechało się do mnie, z jakim ciepłem spoglądałem na kaszę, jak głodny byłem, jak niecierpliwy, żeby już móc zacząć jeść. Taki talerz kaszy gryczanej! Dałbym za niego więcej niż moje prawo pierworództwa22.

*   **

Czarownik Wergiliusz23 sam pozwolił się poćwiartować, włożyć do kotła i gotować przez osiem dni, żeby poprzez ten proces odmłodnieć. Znalazł kogoś, kto miał pilnować, żeby nikt niepowołany nie zaglądał do kotła. Pilnujący nie zdołał jednak oprzeć się pokusie; ale było za wcześnie i Wergiliusz zniknął z krzykiem małego dziecka. Ja też bez wątpienia zbyt wcześnie zajrzałem do kotła, do kotła życia i rozwoju historycznego, i na pewno nigdy nie zajdę dalej niż do stadium dziecięctwa.

*   **

„Nigdy nie należy upadać na duchu; gdy wokół kogoś piętrzą się najstraszniejsze nieszczęścia, w obłokach można dostrzec pomocną dłoń”24 – tak mówił wielebny Jesper Morten podczas ostatniego śpiewu wieczornego25. Przywykłem już do częstego przebywania pod gołym niebem, lecz nigdy czegoś takiego nie zauważyłem. Kilka dni temu podczas pieszej wycieczki dostrzegłem jednak takie zjawisko. Właściwie nie była to żadna dłoń, ale coś w rodzaju ręki wyciągniętej zza chmury. Oddałem się obserwacji; przyszło mi do głowy, że gdyby był tu Jesper Morten, mógłby stwierdzić, czy chodziło mu o takie właśnie zjawisko. Kiedy tak stałem pogrążony w myślach, zagadnął mnie jakiś wędrowiec, który pokazując na chmury, rzekł: „Widzi pan tę trąbę powietrzną, rzadko się taką widuje w tych okolicach; czasem może ona porwać całe domy”. Boże uchowaj – pomyślałem – to trąba powietrzna – i tak szybko, jak tylko potrafiłem, wziąłem nogi za pas. Cóż na moim miejscu powiedziałby wielebny Jesper Morten?

*   **

Niech inni narzekają, że czasy są złe; ja narzekam na to, że są żałosne, bo nie mają namiętności. Myśli ludzkie są cienkie i delikatne jak koronki, a ludzie – godni pożałowania jak koronczarki. Myśli ich serc są zbyt żałosne, aby być grzeszne. U robaka takie myśli mogłyby uchodzić za grzech, ale nie u człowieka, który został stworzony na podobieństwo Boga. Ich uciechy są ociężałe i leniwe, ich namiętności ospałe; spełniają swoje obowiązki te kupieckie dusze; ale pozwólcie mi trochę przyciąć monetę, jak czynią to Żydzi26; sądzą oni, że choć Pan nasz prowadzi porządną księgę rachunkową, to jednak na pewno uda się Go jakoś oszukać. Fuj, obrzydliwość! Dlatego moja dusza ponownie zwraca się ku Staremu Testamentowi oraz ku Szekspirowi. Tu się czuje, że mówią to ludzie; tu się nienawidzi, tu się kocha, morduje swego wroga, przeklina jego potomstwo aż po kres pokoleń, tu się grzeszy.

*   **

Mój czas dzielę tak. Przez jedną połowę czasu śpię, przez drugą marzę; gdy śpię, nigdy nie marzę, szkoda by było, ponieważ spanie jest najwyższą genialnością.

*   **

Bycie człowiekiem doskonałym jest rzeczą najwyższą. Zrobiły mi się odciski, zawsze to jakaś pomoc.

*   **

Rezultatem mojego życia nie będzie zupełnie nic, nastrój, pojedynczy kolor. Mój rezultat będzie podobny do obrazu owego artysty, który miał namalować przejście Żydów przez Morze Czerwone27, a zamalował całą ścianę na czerwono, wyjaśniając, że Żydzi przeszli, a Egipcjanie utonęli.

*   **

Ludzka godność jest jednak wciąż jeszcze uznawana w przyrodzie; kiedy bowiem chce się odstraszyć ptaki od drzew, stawia się coś, co ma przypominać człowieka, i nawet tak dalekie podobieństwo do człowieka, jakie ma strach na wróble, wystarczy, żeby wzbudzić szacunek.

*   **

Jeżeli miłość ma mieć jakieś znaczenie, to w godzinie swoich narodzin musi zostać oświetlona blaskiem księżyca, tak jak Apis, żeby być prawdziwym Apisem, musiał zostać oświetlony przez księżyc. Krowa, która zrodziła Apisa, w chwili jego poczęcia musiała być oświetlona blaskiem księżyca.

*   **

Najlepszy dowód na nędzę istnienia, jaki można przeprowadzić, to ten, który jest wyprowadzony od postrzegania jego chwały.

*   **

Większości ludzi tak bardzo śpieszy się do przyjemności, że w pośpiechu ją omijają. Dzieje się z nimi tak, jak z owym karłem, który pilnował na zamku uprowadzonej księżniczki. Pewnego dnia postanowił się trochę zdrzemnąć. Kiedy obudził się po godzinie, już jej nie było. Szybko naciągnął więc siedmiomilowe buty; już po pierwszym kroku znacznie ją wyprzedził.

*   **

Dusza ma jest tak ciężka, że żadna myśl nie może jej już unieść, żadne uderzenie skrzydeł nie uniesie jej w eter. Kiedy się ją ruszy, unosi się jedynie lekko nad ziemią niczym niski lot ptaka, gdy wiatr zwiastuje nadejście burzy. Moją wewnętrzną istotę opanował niepokój, lęk, który zapowiada trzęsienie ziemi.

*   **

Jakież życie jest puste i nic nieznaczące. – Grzebie się człowieka, towarzyszy mu się w tej ostatniej drodze, rzuca się trzy łopaty ziemi na niego; przyjeżdża się karetą; wraca się karetą do domu; potem pociesza się samego siebie tym, że czeka nas jeszcze długie życie. A ile to jest siedem razy dziesięć lat? Dlaczego nie robi się tego za jednym razem, dlaczego nie zostaje się tam i nie idzie się do grobu, i ciągnie los, na kogóż spaść ma to nieszczęście, że będzie ostatnim żyjącym, który rzuca ostatnie trzy łopaty ziemi na ostatniego zmarłego?

*   **

Dziewczęta mnie nie zadowalają. Ich piękno przemija jak sen, jak wczorajszy dzień, który minął28. Ich wierność. – Tak, ich wierność! Albo są niewierne, a to mnie już nie obchodzi, albo są wierne. Gdybym znalazł taką, wówczas podobałaby mi się z tego względu, że jest rzadkością, nie podobałaby mi się jednak ze względu na przeciąg czasu; ponieważ albo pozostałaby wierna na zawsze, a wtedy stałbym się ofiarą swojego zapału do eksperymentowania i musiałbym z nią wytrzymać, albo nadszedłby moment, kiedy przestałaby być wierna, a wówczas miałbym przecież do czynienia z tą starą historią.

*   **

Żałosny losie! na próżno malujesz szminką swoją pomarszczoną twarz jak stara dziwka, na próżno robisz hałas błazeńskimi dzwoneczkami; nudzisz mnie; to znów to samo, idem per idem29. Żadnej odmiany, zawsze tylko odgrzewanie. Przybywajcie śnie i śmierci. Ty niczego nie obiecujesz, Ty wszystkiego dotrzymujesz.

*   **

Te dwa znajome pociągnięcia smyczkiem! Te dwa znajome pociągnięcia smyczkiem tu, w tej chwili, na samym środku ulicy. Czy straciłem rozum, czy to moje ucho, które z miłości do muzyki Mozarta przestało słuchać, czy jest to nagroda od bogów, to podarowanie mnie, nieszczęśliwemu, który siedzi niczym żebrak przy bramie świątyni30, słuchu, który sam tworzy to, co chce słyszeć. Tylko te dwa pociągnięcia smyczkiem; teraz bowiem niczego już nie słyszę. Tak jak tamte w owej nieśmiertelnej uwerturze31 wydobywają się z głębokich dźwięków chorałowych, tak te uwalniają się od ulicznego zgiełku i hałasu z pełnym zaskoczeniem objawienia. – To chyba jednak gdzieś tu w pobliżu, ponieważ słyszę teraz lekkie dźwięki taneczne. – A więc to wam, nieszczęśliwa paro artystów, zawdzięczam tę radość. – Jeden z nich miał jakieś siedemnaście lat, ubrany był w zielony płaszcz z kałmuku, z dużymi kościanymi guzikami. Płaszcz był dla niego o wiele za duży. Chłopak trzymał skrzypce ciasno pod brodą; czapka prawie zakrywała mu oczy; jego dłoń schowana była w rękawicy bez palców, a palce były czerwone i sine z zimna. Ten drugi był starszy, miał na sobie palto z szerokim kołnierzem. Obaj byli ślepi. Mała dziewczynka, która najprawdopodobniej była ich przewodniczką, stała z przodu i trzymała ręce pod szalem. Trochę nas się zebrało, podziwiających te dźwięki, listonosz z torbą pełną listów, mały chłopiec, jakaś służąca, kilku łobuzów. Pańskie powozy przejeżdżały obok z hałasem, a wozy robotnicze zagłuszały dźwięki, które mogły się przebić tylko w przebłyskach. Nieszczęśliwa paro artystów, czy wy wiecie, że te dźwięki skrywają w sobie wszystkie wspaniałości tego świata. – Czyż nie było to jak spotkanie kochanków?

*   **

Zdarzyło się w pewnym teatrze, że za kulisami wybuchł pożar. Pajac wyszedł, żeby powiadomić o tym publiczność. Wszyscy myśleli, że to dowcip, i go oklaskiwali; powtórzył to jeszcze raz – aplauz był jeszcze większy32. Myślę sobie, że w taki właśnie sposób nastąpi koniec świata, przy ogólnym aplauzie dowcipnych głów, które sądzą, że to żart.

*   **

Jakie znaczenie ma w ogóle to życie? Jeśli podzieli się ludzi na dwie wielkie klasy, to można powiedzieć, że jedna pracuje, aby żyć, a druga takiej potrzeby nie ma. Ale pracowanie po to, by żyć, nie może nadawać życiu znaczenia, ponieważ sprzecznością jest to, ażeby ciągłe stwarzanie warunków miało być odpowiedzią na pytanie o jego znaczenie, które dzięki temu ma zostać uwarunkowane. Ogólnie rzecz biorąc, życie tych innych także nie ma żadnego znaczenia poza pochłanianiem warunków. Jeśli powie się, że znaczeniem życia jest umrzeć, to znów wydaje się to sprzecznością.

*   **

Właściwa przyjemność nie polega na tym, co nam tę przyjemność daje, lecz na wyobrażeniu. Gdybym miał na służbie oddanego mi ducha, który, gdybym zażądał szklanki wody, przyniósłby mi najszlachetniejsze wina z całego świata, ze smakiem wymieszane i podane w pucharze, wówczas odprawiłbym go, żeby się nauczył, że przyjemność nie polega na tym, co ją daje, lecz na tym, żeby wola została spełniona.

*   **

Tak więc to nie ja jestem panem swego życia, jestem jedną z nici, która ma być wpleciona w tkaninę życia. No cóż, tkać nie potrafię, ale mogę przynajmniej tę nić przeciąć.

*   **

Wszystko należy pozyskiwać w ciszy, a to, co ma stać się boskie, musi powstać w milczeniu. Dotyczy to nie tylko mającego przyjść na świat dziecka Psyche, którego przyszłość zależy od jej milczenia33.

Mit einem Kind, das göttlich, wenn Du schweigst –

Doch menschlich, wenn Du das Geheimniß zeigst.34

*   **

Jestem pewien, że muszę przecierpieć wszystkie możliwe nastroje, że moje doświadczanie winno podążać we wszystkich kierunkach. W każdej chwili, niczym dziecko, które ma się nauczyć pływać, znajduję się na samym środku morza. Krzyczę (nauczyłem się tego od Greków, od których nauczyć się można tego, co czysto ludzkie); jestem wprawdzie przepasany liną wokół bioder, ale deski, do której można by ją przywiązać, nie widzę. To straszliwy sposób zdobywania doświadczeń.

*   **

To zadziwiające, poprzez dwa najstraszliwsze przeciwieństwa można zyskać wyobrażenie wieczności. Kiedy sobie pomyślę o księgowym, który stracił rozum z rozpaczy, ponieważ sądził, że zniszczył dom handlowy przez to, iż w rachunkach 7 i 6 wyszło mu 14; gdy sobie o nim pomyślę, jak każdego dnia, nie zwracając na nic uwagi, powtarza sam sobie: 7 i 6 to 14, wówczas mam przed sobą obraz wieczności. – A gdy sobie pomyślę o wspaniałej kobiecej piękności w jakimś haremie, spoczywającej na sofie w pełni swego uroku, nietroszczącej się o nic na świecie, wtedy znów mam przed sobą obraz wieczności35.

*   **

To, co filozofowie mówią o rzeczywistości, jest często tak samo rozczarowujące jak to, kiedy u handlarza starzyzną widzi się szyld z napisem: magiel. Gdy wchodzi się do środka, przynosząc ze sobą rzeczy do maglowania, wychodzi się na głupka; szyld bowiem po prostu jest na sprzedaż.

*   **

Nic nie jest dla mnie bardziej niebezpieczne niż wspominanie. Kiedy wspominam jakiś związek ze swojego życia, to ten związek już nie trwa. Mówi się, że rozłąka pomaga w odświeżeniu miłości. To prawda, lecz odświeża ją ona w sposób czysto poetycki. Życie we wspomnieniu jest życiem najdoskonalszym, jakie w ogóle da się pomyśleć, wspomnienie syci obficiej aniżeli rzeczywistość, i zawiera w sobie bezpieczeństwo, którego nie ma żadna rzeczywistość. Wspominany związek z życia odszedł już do wieczności i nie ma już żadnego doczesnego interesu.

*   **

Gdyby jakiś człowiek miał prowadzić dziennik, to byłbym nim ja, żeby móc trochę pomagać swej pamięci. Gdy minie jakiś czas, zdarza mi się często, że całkowicie zapominam, jakie powody skłaniały mnie do takiego czy innego działania; dotyczy to nie tylko błahostek, ale również tych najbardziej decydujących kroków. A jeśli powód mi się przypomni, to czasem jest tak dziwny, że sam nie dowierzam, że był właśnie taki. Taką wątpliwość można by rozwiać, gdybym napisał coś, czego mógłbym się trzymać. Powód w ogóle jest rzeczą dziwną; gdy spoglądam nań z całą swoją namiętnością, wówczas urasta do olbrzymiej konieczności, która może poruszyć niebo i ziemię; kiedy zaś namiętności we mnie nie ma, patrzę na niego szyderczo. – Już od dłuższego czasu zastanawiam się, co też to mógł być za powód, który mnie skłonił do rezygnacji z posady nauczyciela. Gdy myślę o tym teraz, zdaje mi się, że taka posada była czymś właśnie dla mnie. Dziś wreszcie olśniła mnie ta myśl: powód był taki, że musiałem siebie uważać za w pełni nadającego się na to stanowisko. Gdybym na nim pozostał, miałbym wszystko do stracenia, a nic do zyskania. Z tego względu uznałem za właściwe zrezygnować z tego stanowiska i postanowiłem towarzyszyć wędrownemu teatrowi, a to z tego powodu, że nie miałem żadnego talentu, wszystko miałem do zyskania.

*   **

Wielką naiwnością jest twierdzić, że wołanie i krzyki pomagają w świecie, jak gdyby miało to zmienić czyjś los. Przyjmuje się go tak, jak jest dawany, i należałoby się powstrzymywać od rozczulania się. Kiedy w młodości wybrałem się do restauracji, powiedziałem do kelnera: dobry kawałek, bardzo dobry kawałek schabu, nie za tłusty. Kelner chyba ledwo dosłyszał moje wołanie, za słabe, żeby miał zwrócić uwagę na to, co powiedziałem, no i za słabo, żeby mój głos dotarł aż do kuchni i poruszył krojącego mięso kucharza. Jakkolwiek wszystko to się zdarzyło, to być może i tak nie było żadnego dobrego kawałka z całej pieczeni. Teraz nigdy już nie wołam.

*   **

Zaangażowanie społeczne i towarzysząca mu sympatia coraz bardziej się szerzą. W Lipsku powstał komitet, który z sympatii dla smutnego końca starych koni postanowił je zjadać.

*   **

Mam tylko jednego przyjaciela – to echo; a dlaczego jest ono moim przyjacielem? Bo kocham swój smutek, a ono mi go nie odbierze. Mam tylko jednego powiernika – to milczenie nocy; a dlaczego jest ono moim powiernikiem? Bo milczy.

*   **

To, co według podania przydarzyło się Parmeniskusowi, który w trofońskiej jamie stracił zdolność do śmiechu, a odzyskał ją na wyspie Delos na widok nieforemnego kloca, postawionego jako podobizna bogini Leto, to przydarzyło się również mnie. Kiedy byłem bardzo młody, zapomniałem w jamie trofońskiej o śmiechu, kiedy byłem starszy, gdy otworzyłem oczy i spojrzałem na rzeczywistość, zacząłem się śmiać i od tamtego czasu śmiać się nie przestałem. Ujrzałem wtedy, że sensem życia jest zdobywanie środków do życia, jego celem – zostanie radcą prawnym, że bogatą rozkoszą miłości jest znalezienie zamożnej dziewczyny, że błogosławieństwo przyjaźni to pomaganie sobie nawzajem w kłopotach finansowych; że to jest mądrością, co większość uważa za mądrość; że godne zachwytu jest przemawianie; że odwagą jest odważenie się na zapłatę grzywny w wysokości 10 talarów36; że życzliwością jest powiedzenie „na zdrowie” po obiedzie; że bojaźnią bożą jest przystąpienie raz w roku do komunii37. Ujrzałem to i śmiałem się.

*   **

Cóż to jest, co mnie tak wiąże? Z czego zrobiono powróz, do którego uwiązany był wilk Fenrir? Upleciono go z hałasu, jaki czynią łapy kota, kiedy chodzą po ziemi, z brody kobiecej, z korzeni klifowych, z trawy niedźwiedzia, z rybiego oddechu i ptasiej śliny38. Tak też i ja uwiązany jestem powrozem zrobionym z mrocznych wyobrażeń, napawających strachem snów, niespokojnych myśli, zalęknionych przeczuć, niewyjaśnionych lęków. Ten powróz jest „bardzo miły, miękki jak jedwab, wytrzyma największe napięcie i nie da się rozerwać”39.

*   **

To naprawdę bardzo dziwne. Człowiek w każdym okresie swego życia zajęty jest zawsze tym samym i zawsze może zajść równie daleko, albo raczej pójść z powrotem. Gdy miałem piętnaście lat, w uczonej szkole pisałem z wielkim namaszczeniem o dowodach na istnienie Boga i nieśmiertelność duszy, o pojęciu wiary, o znaczeniu cudów. Na examen artium40 napisałem pracę na temat nieśmiertelności duszy, za co otrzymałem præ ceteris41